Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 05-08-2012, 09:21   #1
 
xeper's Avatar
 
Reputacja: 1 xeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputację
[WH II ed] Popioły Middenheim

Chmury, które od wczesnego popołudnia gromadziły się na niebie, w końcu całkowicie wyparły błękit i ziemia spowiła się w cieniu. Chłodny wiatr, który wiał już od dłuższego czasu, pod wieczór znacznie się wzmocnił, targając wierzchołkami drzew i wzbijając tumany kurzu pomiędzy przycupniętymi na szczycie wzgórza domostwami.

Otoczone solidną palisadą, stało tam kilkadziesiąt niemal identycznych chat o bielonych ścianach i dachach przykrytych malowanym na brązowo gontem. Przy niemal każdej chacie stał drugi budynek, pełniący funkcję obory, stodoły lub chlewu. Z zabudowań owych dobiegały odgłosy zwierząt gospodarskich, które niedawno zostały spędzone z pól otaczających wzniesienie. Po zachodniej stronie wsi, palisada wyłamywała się z okręgu i podążała ku dołowi, ku płynącej u podnóża wzgórza rzeczce, którą mieszkańcy Wortenbachu nazywali po prostu Rzeczką. W tym miejscu pojono zwierzęta i tutaj chłopki robiły pranie, a dzieciaki pluskały się w leniwie płynącej wodzie. To tutaj, poza otwartymi w ciągu dnia wrotami od południa, znajdowała się druga przerwa w otaczającym wieś ostrokole. Nie było większego sensu przegradzać strumienia, gdyż jego przeciwległy brzeg niemal do skraju lasu był podmokły, porośnięty sitowiem i lubiącą wilgoć roślinnością. Wiodła tamtędy wąska dróżka, ale znali ją tylko myśliwi, którzy od czasu do czasu zapuszczali się w mroczne ostępy lasu, aby zapolować na jelenia lub dzika.

Poza chatami, w obrębie palisady znajdowało się też kilka innych budynków. Na centralnym placu, zwyczajowo pokrytym warstwą błota i krowich placków stała karczma prowadzona przez Karola Shade. Właściciel nie uznał za stosowne nazywać jakoś szczególnie swojego lokalu, gdyż nie było takiej potrzeby. Innego miejsca, w którym można by się napić piwa we wsi nie było. Miejscowi i przyjezdni, wśród nich uciekinierzy z dotkniętych wojną okolicznych miejscowości i poszukiwacze przygód, to tu spędzali większość czasu. Z nudów, gdyż w Wortenbachu i jego okolicach nie było co robić. Karczma była dużym, piętrowym budynkiem, do którego przylegała niewielka stajnia i warsztat kowala, Jana Shade, brata Karola. Od wielu lat karczmarz szczycił się tym, że nie rozrzedza wodą warzonego przez siebie ciężkiego, korzennego piwa, jednak ostatnio, zmuszony okolicznościami, odstąpił od tej chwalebnej tradycji. Apetyty przyjezdnych znacznie uszczupliły zapasy, a moc alkoholu znacząco wpływała na zachowanie pijących.

Nieco z tyłu, odgrodzona od sąsiadujących zabudowań kamiennym murkiem, stała świątynia Sigmara Młotodzierżcy. Niezbyt okazała, pobielona bryła, zwieńczona była drewnianą dzwonnicą, z pojedynczym, spiżowym dzwonem, którego odgłos wyznaczał rytm życia we wsi. Jander, wioskowy głupek i pomocnik kapłana w jednym, rano i wieczorem ciągnął za linę zwisającą z dzwonnicy. Ludzie spieszyli do świątyni, aby pod przewodnictwem Dietricha, wiekowego kapłana podziękować Sigmarowi za dary i modlić się w intencji Imperatora. W wejściu do świętego przybytku zawsze stał jeden z dwóch obrońców świątyni, Franz lub jego kuzyn Mathias. Jako, że doświadczenia wojskowego nie mieli za grosz, to ich służba była czysto tytularna. Dobrze, że przynajmniej wiedzieli, którą stroną trzymać swoje żelazne młoty...

Pod samą palisadą, w cieniu kilku wysokich jodeł przycupnęła niewielka, kamienna kapliczka. Dwa pylony, jeden pomalowany na czarno, drugi biały, tworzyły wejście do małej, prostokątnej salki. Do kaplicy Morra przylegał mały, otoczony żywopłotem cmentarz, na środku którego wyznaczony był owalny plac. Mieszkańcy Wortenbachu mieli zwyczaj palić swoich zmarłych i tam właśnie budowali pogrzebowe stosy. Za obrządki odpowiadał niemłody już, otyły akolita Jorgen. Mieszkał on w ostatnim domu, położonym najbliżej kaplicy.

Po skończonym wieczornym nabożeństwie wierni rozeszli się do swoich domostw. Niemal każdy miał coś do zrobienia. Czy to wydoić krowę, czy zarobić ciasto na chleb, czy zacerować dziurawe gacie, czy położyć niesforne dzieci do snu. Ci co akurat nie mieli co robić, zwyczajowo powędrowali do karczmy.

Tej nocy nie było spokoju. Przez nieliczne dziury w zasłonie chmur, Morrslieb ukazał swoją makabryczną, usianą kraterami i bruzdami twarz, kąpiąc świat w zielonkawym, upiornym blasku. Psy szalały na łańcuchach i dziko ujadały. Świnie, krowy, owce i kozy nie spały, tylko tupały i hałasowały, doprowadzając gospodarzy do szaleństwa. Nawet kury i kaczki dołączyły do ogólnego harmidru, a koty, swoim zwyczajem zrobiły po swojemu i wszystkie opuściły wieś.

Wszystko ucichło w momencie, kiedy z lasu dobiegł głos rogu. Nie czysta, wysoka nuta charakterystyczna dla łowczych i myśliwych, a niski, buczący odgłos, unoszący się i opadający bez rytmu. Po pierwszym rogu, jakby odpowiadając na zawołanie, odezwały się następne. Po chwili spowity w świetle upiornego księżyca las rozbrzmiewał tonami rogów, do których dołączyło głuche bębnienie. Nim ktokolwiek we wsi zdążył chociażby wymówić krótką modlitwę do Sigmara, na polach wokół wzgórza zamajaczyły pierwsze wynurzające się spomiędzy drzew postaci.

Nawet krótkie spojrzenie wystarczyło aby zorientować się, że to nie ludzie. Zwierzęce głowy, zniekształcone przez ropiejące wrzody ciała, unoszący się nad hordą odór zgnilizny i choroby potwierdzały tylko niesione przez odmieńców sztandary. Wymalowane brunatną krwią na zgniłozielonych, podartych szmatach widniały symbole jednego z bogów Chaosu, Nurgla. Pana Zgnilizny. Boga Rozkładu.

Dzwonek w świątyni Sigmara tym razem nie wzywał do modlitwy. Bił na alarm. Jego dźwięk wyrywał ze snu, tych którzy jeszcze nie byli na nogach. Kto mógł ten brał broń i pędził ile tchu obsadzać palisadę. Wszyscy niezdolni do noszenia broni, kobiety, starcy i dzieci zabierali co cenniejsze rzeczy i gromadzili się na placu obok karczmy. Dwóch myśliwych obecnych we wsi – Jonas i Falk mieli ich poprowadzić przez bagno leżące za Rzeczką. Tylko czy w lesie było teraz bezpiecznie?

Burza Chaosu, z opóźnieniem, ale w końcu dotarła do Wortenbachu.
 
xeper jest offline  
Stary 05-08-2012, 11:39   #2
Konto usunięte
 
Ulli's Avatar
 
Reputacja: 1 Ulli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputację
Franz Brentbrauer był prawie trzydziestoletnim mężczyzną. Był średniego wzrostu i postury. Twarz poznaczona bruzdami i jedną blizną biegnącą od lewego oka przez nos ku prawemu kącikowi ust zdradzała coś jakby troskę i strach. Małe głęboko osadzone oczy musiały sporo widzieć podobnie jak oczy większości obywateli Imperium w tych trudnych czasach.

Na pewno nie można by tego koleżki nazwać gadułą. Był zamkniętym w sobie mrukiem siedzącym w kącie karczmy nad swoim kuflem piwa. To była jedyna przyjemność na jaką mógł sobie pozwolić po czasie spędzonym w lesie na polowaniu. Ubrany był jak na typowego łowcę przystało w znoszone podróżne ubranie, płaszcz z kapturem o stół oparł swój długi łuk, nieodłącznego kompana wypraw.

Gdy usłyszał dzwon zorientował się, że coś niedobrego musiało się wydarzyć. Dopił jednym haustem piwo, chwycił łuk i wybiegł z karczmy. Nie zobaczył pożaru jak się tego spodziewał. Uzbrojeni ludzie biegli na ostrokół a więc atak na wieś. Ruszył za innymi. Warto było poświęcić kilka strzał by odesłać kilka stworów chaosu do ich bogów. Jeszcze tylko krótka modlitwa do Taala i już był przy ostrokole celując w najbliższego przeciwnika.
 
Ulli jest offline  
Stary 05-08-2012, 12:40   #3
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Młody mężczyzna, siedzący w kącie izby, zdawał się być całkowicie pochłonięty zawartością stojącej przed nim miski. O tym, że nie jest on mieszkańcem wioski, świadczyło uzbrojenie i ubiór - wieśniacy nie noszą kolczugi, nie chadzają do karczmy z mieczem i kuszą.
Uśmiechnął się do przechodzącej dziewki, a potem poprawił dość długie blond włosy i ponownie zajął się jedzeniem.
Posiłek w gospodzie był skromny (pod względem jakości), ale na tyle obfity, że Gotfryd nie mógł narzekać na głód. Pokrzepiwszy się jeszcze na zakończenie kuflem piwa wyszedł z gospody. Na pokój nawet było go stać, ale nie miał zamiaru niepotrzebnie tracić srebra, którego aż tyle w kieszeni nie miał. Lepiej było skorzystać z oferty jednego z wieśniaków i spędzić noc w stodole.
Ze snu wyrwał go głos rogu, po którym rozległy się kolejne.
Zaklął pod nosem. Nie był mu potrzebny alarmujący głos dzwonu by zorientować się, że właśnie wpakował się w kłopoty, które do niczego nie były mu potrzebne. Najszybciej jak mógł nałożył kolczugę, chwycił za plecak i ładując kuszę wybiegł na zewnątrz.
Zatrzymał się na moment, usiłując się zorientować, skąd nadciąga najwięcej wrogów, a potem pobiegł w stronę palisady.
 
Kerm jest offline  
Stary 05-08-2012, 12:47   #4
 
Reinhard's Avatar
 
Reputacja: 1 Reinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputację
Mawia się, że Morr nie sprzyja Ostlandczykom, bo ta nacja wyjątkowo opornie poddaje się jego woli i zamiast odejść do pięknych Ogrodów, utrudnia życie swoim bliźnim kolejną gębą do wyżywienia. Taką osobą był Rainer – niski, szczupły kusznik o poczciwej twarzy, naznaczonej przez głód, choroby niedostatek i upór, pozwalający przetrwać przeciwności losu.

Po skromnej wieczerzy zasiadł z kuflem piwa na zydlu. Pomimo otaksowania gości bystrymi oczami nie szukał towarzystwa i nikt mu go nie proponował. Nie sposób było nie zauważyć, że wędrowiec, po przybyciu do wioski, pierwsze swe kroki skierował do kapliczki Morra i złożył tam pęk piór lelka kozodoja – wotum dla tych ptasich sług Pana Zmarłych, których posępny trel prowadził dusze w zaświaty. Goście karczmy oczekiwali od wieczoru przy piwie chwili zapomnienia o ponurych czasach,, a nie posępnych wynurzeń przypominających o groźnej rzeczywistości. Rainer uszanował niewypowiedziane pragnienie.

Nie wiedzieć czemu, zwlekał z udaniem się na spoczynek. Pomimo znużenia wędrówką i nocną walką podczas obrony zajazdu coś nie pozwalało mu zasnąć. Może uroczny blask Morrslieba, seledynowym blaskiem przebijający okiennice karczmy? Dziwne, jakby był zgniłozielony…

Dzwon! Dzwon na trwogę!

Rainer pozbierał swój ubogi dobytek i wybiegł na zewnątrz zaraz za łucznikiem. Mieszkańcy sioła z bronią w rękach wchodzili na ostrokół. A więc atak…Miał wrażenie, że Morrslieb wskazuje na niego snopem zgniłego światła i bezgłośnie rechocze: „co się odwlecze, też się zasiecze”. Po chwili się zreflektował. "Bzdury…"

Poświęcił chwilę na nałożenie cięciwy, naciągnięcie jej i umieszczenie bełtu w łożu, po czym wspiął się na obwałowanie obok łucznika. Gdzieś z dziedzińca dobiegał go chrzęst, jaki wydaje kolczuga na biegnącym człowieku.
 

Ostatnio edytowane przez Reinhard : 05-08-2012 o 12:53.
Reinhard jest offline  
Stary 05-08-2012, 13:53   #5
 
donjuan's Avatar
 
Reputacja: 1 donjuan nie jest za bardzo znany
-Kiedyś to był młody, przystojny mężczyzna, wysokiego wzrostu, o czarnych jak smoła włosach i błękitnych oczach. Zawsze rozśmieszał mnie jego ten długi i szeroki nochal…
Matka Martina na łożu śmierci tak określała swojego kochanka, który był zarazem jego ojcem. Spod względu wyglądu ten opis pasował i do samego młodzieńca w szacie czarodzieja Jadeitowego Kolegium, którego członków ludzie nazywają druidami. Ludzie zwykle mają mieszane odczucia co do nich, z jednej strony czarodzieje życia starają się jak najwięcej pomagać zwykłym ludziom, z drugiej strony już to że wiedzą o magii więcej niż prości wieśniacy sprawia że trzeba ich nienawidzić. Sam Martin mimo iż magii zaczął się uczyć dosyć późno, to starał się za przykładem swojego mistrza pomagać innym jak się da.
Teraz miał bardzo ważne zadanie. Musiał doręczyć list od mistrza dla przyjaciela swojego mistrza, samemu nie wiedząc co w nim jest. Potężniejsi magowie, a staruszek Jowanis do nich należał, kontaktowali się ze sobą zwykle poprzez specjalne magiczne odbiorniki, jednak z jakiegoś powodu on służył za posłańca. Po drodze była wieś Wortenbach. Jak na Middelandzką wieś wyglądała dość dobrze, innymi słowy po prostu nie była zamieniona w kupę gruzów i zgliszczy. Po przekroczeniu bramy porządnej palisady w miejscowej świątyni zaczęły bić dzwony i mimo iż ani młotodzierżca stojący przy drzwiach, ani kapłan nie patrzyli zbyt przychylnie na wędrowca, uczestniczył w nabożeństwie. Wychodząc z kaplicy dało się odczuć że coś nie jest tak. Powietrze wokół było ciężkie, zaś księżyc Chaosu łypał ponuro na ludzi, świecąc swym chorobliwym, zielonym blaskiem. Wtem dzwonnica kościelna znów się odezwała, tym razem nie zwołując ludzi na nabożeństwo. Atak! To jedyne wytłumaczenie. Siły nieczyste! Innego wytłumaczenia nie mogło być. Martin nie raz już był w bezpośrednim sąsiedztwie zagrożenia i wiedział że podczas gdy inni walczą, ktoś musi zadbać o rannych.
 
donjuan jest offline  
Stary 05-08-2012, 20:37   #6
 
zabawowy sigmund's Avatar
 
Reputacja: 1 zabawowy sigmund ma wspaniałą przyszłośćzabawowy sigmund ma wspaniałą przyszłośćzabawowy sigmund ma wspaniałą przyszłośćzabawowy sigmund ma wspaniałą przyszłośćzabawowy sigmund ma wspaniałą przyszłośćzabawowy sigmund ma wspaniałą przyszłośćzabawowy sigmund ma wspaniałą przyszłośćzabawowy sigmund ma wspaniałą przyszłośćzabawowy sigmund ma wspaniałą przyszłośćzabawowy sigmund ma wspaniałą przyszłośćzabawowy sigmund ma wspaniałą przyszłość
Trzask.
Kolejna kłoda pękła czysto pod potężnym uderzeniem topora.

Wielka dłoń sięgnęła po następny kawał drewna.
Rudy, olbrzym w pasiastych spodniach zamachnął się i po raz kolejny, spuszczając z ogromnym pędem ciężką głownię siekiery.

Znów rozległ się trzask łupanej brzozy, poprzedzający tępy huk siekiery zagłębiającej się w pieniek.
Mężczyzna spojrzał w niebo. Otarł czoło i pociągnął łyka z przytroczonego do pasa bukłaka.
Noc była chłodna, ale pot obficie rosił potężne ciało Norsmena.
Tego dnia powinien już chyba przestać.
Starzy, niedołężni gospodarze w zamian za ciężką pracę oferowali nocleg na miękkim sianie i skromne pieniądze. Czasem odrobinę jedzenia.

Nie było to wymarzone życie Hürliego.
To było nudne trwanie. Zatęsknił za długimi, północnymi nocami pełnymi muzyki i gawęd. Przy tej monotonii stawały się one ciekawsze.
Oparł się o ścianę szopy. Przymknął oczy.

Dzwon. Tej nocy bił zajadle. Panika.
Klasnął w ręce. Przeciągnął się. Gruchotanie zastanych kości niemal przebiło przez wściekłe ujadanie dzwonu.
"Chaos, przychodzą nocą jak tchórze..."
Splunął, a jego twarz wykrzywił grymas pogardy.
Uderzył w stylisko topora i uchwycił go, nim ten opadł ku ziemi.

Biegł w kierunku bramy. Jego ciało z wdzięcznością rwało się do akcji, gardło jednak ściskał zwyczajny, ludzki strach.
 
zabawowy sigmund jest offline  
Stary 06-08-2012, 18:53   #7
 
ZauraK's Avatar
 
Reputacja: 1 ZauraK ma z czego być dumnyZauraK ma z czego być dumnyZauraK ma z czego być dumnyZauraK ma z czego być dumnyZauraK ma z czego być dumnyZauraK ma z czego być dumnyZauraK ma z czego być dumnyZauraK ma z czego być dumnyZauraK ma z czego być dumnyZauraK ma z czego być dumnyZauraK ma z czego być dumny
Pogoda nie poprawiła mu humoru. Wjechał konno do wsi, za "zwerbowanym dobrowolnie" na przewodnika chłopie, kiedy już zmierzchało. Był zmęczony po kilku dniach podróży w pełnym uzbrojeniu. Wbrew zapewnieniem kaftan kolczy nie był wcale taki wygodny, nie wspominając o czepcu. W dodatku sołtys też mu nie poprawił humoru. Jak na złość nie miał żadnych problemów za rozwiązanie, których można by zarobić kilka drobnych na przeżycie. Co prawda czerpanie zysków za takie usługi mogło być postrzegane jako niegodne rycerza, ale cóż... Kiedy kiesa pusta, a koń i własny żołądek się dopomina o swoje, priorytety i zasady nieco inaczej się widzi. A po za tym jeszcze nie był rycerzem, jeszcze nie. Tymczasem piąty rok, on syn szlachecki Egbert Godtgraf, nadal był giermkiem w służbie stryja, trochę nawiedzonego rycerza. Sigmar to, Sigmar tamto... Pewnie, że Sigmar jest najważniejszy, ale dlaczego stryj widzi boga nawet w łyżce wody? Ależ ojciec musiał się na niego zdenerwować za ostatnie jego wybryki z pannami, że pokarał go posyłając do Nawiedzonego Dziada, jak okoliczne chłopstwo się wyrażało. Oczywiście za plecami "wyższych" sfer. W każdym razie wydawało mu się, że to było jego ostatnie zadanie jako giermka. Samodzielna wyprawa do Aldorfu. A potem zostanie rycerzem, z resztą może i nie zostawać, byle wyrwać się w końcu od stryja i mieć wolną rękę.
Miało być tak pięknie, a tymczasem wydał większość, nie wróć, wszystkie pieniądze na wyprawę i w dodatku na planowany zakup swojego marzenia. Została mu jedynie sakiewka wuja na datek w świątyni. Nie powinien jej ruszać, ale chyba nie będzie miał wyjścia. Ani miedziaka, a zjeść i przenocować trzeba. Koń też samym powietrzem nie żyje. W posępnym nastroju odstawił konia do stajni przy karczmie zachwalanej przez sołtysa i udał się na wieczorną modlitwę do wiejskiej kaplicy Sigmara. Miał nadzieję, że bóg się nie będzie żywił niechęci do jego skromnej osoby z powodu nie pozostawienia w świątyni żadnego daru.
Po modlitwie zrobiło mu się, jak zawsze, nieco lżej na sercu i postanowił odwiedzić karczmę w poszukiwaniu noclegu i może jakiś plotek o potrzebach na miecz w okolicy. Szedł wolno mijając monotonię wioskowej zabudowy i obserwując tutejsze życie. Dzięki temu że przystawał co chwile ciesząc oczy gwiazdami w pobliże karczmy dotarł kiedy już wieczór zmienił swe oblicze w młodą noc. Pomimo ciemności, zza jednej z chat dobiegły odgłosy rąbania drew. Usłyszane odgłosy nagle zastąpił huk otwieranych drzwi karczmy i stek przekleństw lecącego w powietrzu krasnoluda. Gdyby odruchowo nie odskoczył, krasnolud wylądowałby dokładnie na nim. Pokręcił tylko głową i wszedł do środka, gdzie właśnie rozpoczynały się porządki po jakimś incydencie. Na szczęście ucierpiało jedynie kilka misek i kufli, no i jakiś dwóch trzech wieśniaków. Zagadnął nieco karczmarza o jakieś plotki z okolicy. Nie zdążył nic zamówić kiedy zdało mu się, że słyszy odgłos rogu. Wzruszył ramionami i już otwierał usta aby złożyć w końcu zamówienie kiedy dopadł go wyraźny dźwięk wściekle bijącego dzwonu z kaplicy. W karczmie zrobił się natychmiastowy tumult i większość gości jak oparzona rzuciła się do wyjścia dobywając broni. Ruszył stadnie za wychodzącymi. Kiedy na zewnątrz ujrzał częściowo obsadzoną palisadę zboczył do stajni. Porwał leżącą obok niespokojnego i o zgrozo osiodłanego konia lancę i tarczę. Później powyrywa nogi z życi temu pastuchowi, co miał się zająć koniem, choć z drugiej strony był wdzięczny za taki obrót sprawy. Po chwili wahania odwiązał zwierzę wierząc, że jak zawsze zadba o siebie. Wybiegł ze stajni z lancą na ramieniu.
- Sigmarze, dopomóż. - mruknął w drodze do bramy.
 
__________________
ZauraK

Ostatnio edytowane przez ZauraK : 06-08-2012 o 19:02.
ZauraK jest offline  
Stary 06-08-2012, 22:19   #8
 
Komtur's Avatar
 
Reputacja: 1 Komtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputację
W karczmie było wielu ludzi, ale jeden z nich na swój sposób, był bardzo interesujący. Ten ciemnowłosy mężczyzna o ogorzałej ciemnej twarzy, przypominał jakiegoś południowca np. tileańczyka lub estalijczyka, co w tych okolicach już samo w sobie było osobliwością. W rzeczywistości jednak był "szanowanym" obywatelem Imperium, a swój wygląd jaki i imię zawdzięczał matce, która pochodziła z południowej Bretonii. Jak każdy "szanowany" obywatel, starał się prowadzić mały handlowy biznes, od czasu do czasu ratując swój budżet finansowy, poprzez obchodzenie przepisów, wymyślonych zapewne przez nieuczciwych urzędników. Niestety jednak ostatnio ci urzędnicy uwzięli się na niego, przez co stracił sporo kapitału, a na dodatek musiał zaszyć się w tej podłej mieścinie, z dala od kontrahentów, z dala od dostaw dla wojska i na dodatek z dala od żółtego kruszcu, który tak kochał. Gaston Zwart, gdyż tak się nazywał, co prawda nawiązał przyjazne kontakty z miejscowym karczmarzem, ale cóż z tego skoro bida piszczała tu z każdego kąta. Na czym "szanowany" handlowiec mógł tutaj zarobić, na rzepie? Tak więc Gaston uznał, że czas przenieść się w inne, bardziej zamożne miejsce.

Wieczorne piwko i pogawędki z miejscowymi, zakłócił dźwięk rogu. Wybiegł więc z innymi zobaczyć co się dzieje. Niestety sprawdziły się jego najgorsze obawy, chaos poprzez ohydnych zwierzoludzi, wyciągnął ku niemu swe obślizłe macki. Gaston nie był wojownikiem, ale wiedział że jeśli zajdzie potrzeba tanio nie sprzeda duszy. Głowa to był jego atut, przynajmniej tak o sobie sądził, pobiegł więc szybko do karczmy i zdając szybko karczmarzowi, relację zza palisady, "delikatnie" namówił go do oddania połowy zapasów oliwy, jak i znacznej części pustych flasz i bezużytecznych ubrań. Gaston miał zamiar zrobić, to co zazwyczaj robią Sigmaryccy łowcy czarownic, czyli wypalić chaos ogniem.
 

Ostatnio edytowane przez Komtur : 06-08-2012 o 22:23.
Komtur jest offline  
Stary 07-08-2012, 08:56   #9
 
SyskaXIII's Avatar
 
Reputacja: 1 SyskaXIII jest jak niezastąpione światło przewodnieSyskaXIII jest jak niezastąpione światło przewodnieSyskaXIII jest jak niezastąpione światło przewodnieSyskaXIII jest jak niezastąpione światło przewodnieSyskaXIII jest jak niezastąpione światło przewodnieSyskaXIII jest jak niezastąpione światło przewodnieSyskaXIII jest jak niezastąpione światło przewodnieSyskaXIII jest jak niezastąpione światło przewodnieSyskaXIII jest jak niezastąpione światło przewodnieSyskaXIII jest jak niezastąpione światło przewodnieSyskaXIII jest jak niezastąpione światło przewodnie
Tego wieczora po ostatnim nabożeństwie tylko jeden mężczyzna pozostał w kaplicy czytając księgi o Sigmarze i modląc się do niego. Mężczyzna o ciemnych blond włosach, brązowych oczach i z dużym nosem spędzał tak każdy wieczór. Był w Wortenbachu już dość długo a jego dziennymi zajęciami było gawędzenie z ojcem Dietrichem oraz akolitą Jorgenem. W czasie gdy ci byli zajęci starał się im pomóc lub po prostu w tym czasie chodził po wsi opowiadając o Sigmarze i jego wspaniałości. Dieter był podróżnym akolitą, który kiedyś chciał zostać kapłanem lecz przed tym ciekawość i chęć poznania skłoniła go do rozmawiania i dyskutowania z różnym ludźmi na temat innych bogów. Chciał o każdym bóstwie wiedzieć jak najwięcej.

Gdy dzwon zabił na alarm Dieter odmówił ostatnie modlitwy do Sigmara, po czym chwycił swój morgensztern, ucałował symbol swojego boga wiszący na jego piersi i wyszedł spokojnym krokiem z kaplicy.

Po wyjściu rozejrzał się wkoło i zobaczył ogólną panikę i zawieruchę stworzoną zbliżającym się atakiem. Wykrzykując słowa Sigmara do wszystkich ludzi biegających wkoło kierował się w stronę palisady gdzie zbierały się wojska i ochotnicy do walki z najeźdźcą

Za Sigmara! Nie lękajcie się ludzie! Sigmar nas wspiera i w jego imieniu wyplenimy tą plagę chaosu i nie dopuścimy aby te kreatury przeszły dalej! Wykrzyczał do wojaków przygotowanych do bitwy po czym ustawił się przed bramą w gotowości do walki z tymi, którzy przebili się przez bramę
 
SyskaXIII jest offline  
Stary 07-08-2012, 12:31   #10
 
Gob1in's Avatar
 
Reputacja: 1 Gob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputację
Wolmar dotarł do wsi Wortenbach późnym popołudniem, dlatego postanowił zostać na noc za zapewniającą względny spokój palisadą otaczającą sioło. Po obejściu osiedla wrócił na główny plac, przy którym znajdowała się jedyna we wsi oberża. Miał, co prawda, parę drobniaków na pryczę we wspólnej sali, ale noce nie były zimne, a na deszcz się nie zanosiło, więc postanowił przenocować pod gołym niebem. No, może nie do końca - znalazł obiecujący pusty kram, na którym sprzedawano płody rolne podczas dni targowych - świadczyły o tym nieco zwiędłe liście kapusty, rzepy, parę zagubionych marchewek, a nawet dwa tylko trochę nadgniłe jabłka porozrzucane w pobliżu. Co więcej, kram miał nawet drewniany daszek, co mogło pomóc, gdyby niespodziewanie deszcz jednak spadł.

Zjadł nieco ze swoich zapasów, popił wodą z miejscowej studni. Później rozesłał płaszcz na ziemi, a zrolowanego koca użył jako poduszki. Nauczył się korzystać ze snu, kiedy tylko było to możliwe - nigdy nie wiadomo, kiedy znowu będzie okazja, by dobrze wypocząć.
Nie musiał przy tym obawiać się miejcowych, czy przyjezdnych "ciekawskich" - ten średniego wzrostu, nieco kościsty mężczyzna nie wyróżniał się niczym szczególnym, a przy tym sprawiał wrażenie biednego (i tak było w istocie). Poznaczona bruzdami zmarszczek twarz, zaniedbane, spadające na ramiona brązowe włosy i broda - w kosmyki włosów i brody wpleciono gdzieniegdzie jakieś koraliki i rzemyki. Kiepski stan jego wielokrotnie naprawianego odzienia sugerował, że może to być chłop, traper z odległej faktorii lub jakiś pielgrzym.

Obudził go dzwon wzywający wiernych do kaplicy Sigmara. Był już wieczór. Małym nożykiem odkroił zepsute części papierówek i zjadł oba owoce. Pod ścianą, gdzie siedział, w odpadkach buszowały polne gryzonie. Rzucił kilka okruchów jęczmiennego placka, wokół których zaraz się zakotłowało. Uśmiechnął się.
Ruch we wsi zamarł niemal zupełnie. Tylko drzwi karczmy otwierały się co jakiś czas, kiedy spragnieni lokalnego piwa wchodzili, lub ci, co mieli już dosyć, wracali do domów.

Nim noc na dobre zapanowała nad okolicą, we wsi zaczęło się zamieszanie. Po chwili ten sam dzwon, co poprzednio, zaczął bić na trwogę. Wolmar zaczął nasłuchiwać.
"Zwierzoludzie!" - dotarło do niego znaczenie niewyraźnych okrzyków panikujących mieszkańców. Z gospody wybiegło kilkoro przyjezdnych, z których przynajmniej kilku wyglądało na najemników. Jeden nawet na nawiedzonego kapłana, czy proroka. Dzięki nim wieś pewnie dwukrotnie zwiększyła swoją zdolność bojową.

Pomyślał nad droga ucieczki. Przez palisadę nie zostanie wypuszczony, a pewnie wlazłby stworom Chaosu w drogę. Tłum kobiet, dzieci i starców stanowił ciężar i był łakomym kąskiem dla bestii czajacych się w lesie. Gdyby sytuacja była zła pozostawała jeszcze woda - mógł uciec czółnem, lub trzymając się jakiejś kłody - nie sądził, by zwierzoludzie gonili kogokolwiek tą drogą. Pewnie skupią się na puszczeniu wsi z dymem i wyrzynaniu rannych.

Zebrał swoje rzeczy do plecaka. Przypomniawszy sobie o czymś, podbiegł do progu najbliższego domostwa. Widział wcześniej, że polujący tutaj kot przynosił złowione myszy pod drzwi gospodarza. Zgarnął dwa nieżywe gryzone do kieszeni.

Nie tracąc więcej czasu wdrapał się po drabinie na kryty gontem dach chałupy, po czym wciągnął drabinę za sobą na górę. Przysiadł za kominem, przygotował łuk i poluźnił strzały w kołczanie. Serce waliło jak szalone. Czekał.
 
__________________
I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee...
Gob1in jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 11:31.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172