Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 12-11-2012, 20:09   #1
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Wiedźmia Pieśń



CZĘŚĆ I: Fauligmere

Eilhart było niewielkim, kupieckim miastem, które wyrosło przy jednym z wielu zakrętów potężnego Reiku. Było na dobrą sprawę ostatnim, lub pierwszym, miastem Imperium, zależnie od tego, z której strony się do niego wchodziło. Szlak wodny sprawiał, że rozwinęło się i wzbogaciło na kupcach i podróżnikach, stojąc na drodze do potężnego Marienburga, a dzięki rzece - również do Altdorfu. Samo w sobie byłoby to za mało, ale istniał jeszcze trakt do Middenheim i dalej na północ, omijający przynajmniej część ceł, no i krótszy niż ten ze stolicy Imperium.
Obecnie stałych mieszkańców miasteczko mogło mieć ze trzy setki, ale cumujące tu barki oraz zatrzymujący się w licznych karczmach podróżni, często bez problemu nawet podwajali tę liczbę. Nierzadko zostawali w Eilhart nieco dłużej, aby wystawiać towary na sporym dość placu targowym, ludnym i gwarnym, niczym w dużych, znacznie gęściej zaludnionych miastach. Strażnicy i urzędnicy przymykali tu oczy na cła, gdy odpowiednio się ich opłaciło, każdy praktycznie o tym wiedział i nikt nie miał interesu stanu zmieniać, bowiem to rozkręcało samo miasto, a niższe ceny sprzedawanych dóbr opłacały się wszystkim.
Tak się to kręciło, nie interesując większości podróżnych i innych przypadkowych osób, którym dane było w to miejsce trafić.

To, na co podaży nie było, to była praca. Bardzo niewiele ogłoszeń, dotyczących głównie targania od nabrzeża do targu ciężkich przedmiotów. Rzadko który kupiec szukał ochroniarzy, bowiem to miast to był tylko przystanek, a nie początek czy koniec. Niektórzy szukali uzupełnień, ale i płacić wiele nie chcieli, głównie mając do przebycia już tylko prostą drogę Reikiem, gdzie napady owszem były, ale z drugiej strony nie aż tak wiele. Znacznie częściej można było trafić na partol. Ci więc, którzy szukali zarobku, nie mieli w Eilhart łatwego życia.
Tego dnia miało być jednak inaczej. Jeden z tutejszych poborców podatkowych, Gustav Haschke, wysłał na miasto obwoływacza, szukającego chętnych do ochrony na czas podróży w te i wewte, oraz inwestygacji (które to słowo młody chłopak z mocnym gardłem niewątpliwie poplątał) już na miejscu, we wsi Fauligmere, cztery dni w kierunku Marienburga. Miał tam przyjrzeć się sprawom podatkowym tamtejszych zarządców, rodziny von Stauffer, którzy zalegali z opłatami od lat już kilku. A i płacił nieźle, bo koronę dziennie na głowę, nie wybrzydzając w chętnych. I tak trafiły do kompanii dwa krasnoludy i trzech ludzi, z których długonogich tylko jeden wyglądał na nawykłego do walki, ale drugi mianował się cyrulikiem, a trzeci umiał się zamaszyście podpisać, co było umiejętnością w małych miastach i na traktach wcale nie tak częstą.

Różne były powody zgłoszenia się każdego z tej piątki. Jeden zwyczajnie szukał nowej roboty, drugi szukał jakiejkolwiek roboty, a trzeci pieniędzy. Wychodziło na to samo. Krasnoludy z kolei chodziły sobie tylko znanymi ścieżkami, chociaż obu cele poszukiwań prowadziły właśnie w stronę Marienburga - ale i nie do samego miasta, a w jego okolice. To nieważne, że misja jednego była zlecona w samym Karak Azgal a drugi chciał pędzić najlepszy bimber.
Drogi się skrzyżowały i teraz pięciu mężczyzn miało wyruszać barką, o świcie następnego dnia, wraz z poborcą podatkowym, którego wraz z podpisem na odpowiednim dokumencie, zobowiązali się chronić. Zbliżał się wieczór, a oni mieli opłacone pokoje w oberży “Bezpieczna Przystań”, tam też zamierzali się udać.
Traf jednak chciał, że najpierw trafili na człowieka, który dojrzawszy ich, rozpoznał natychmiast, choć żadne z nich wcześniej kapłana nie spotkało, pewni byli tego całkiem. Otóż mężczyzna ten był Sigmarytą, noszącym kapłańskie szaty i znak młota, takiż też gest wykonał, szepcząc coś do siebie, pewnikiem modlitwę. Niemłody już, ale wciąż żwawy, zbliżył się szybko, uśmiechając przyjaźnie.
- Bracia! Sigmar mi was nocą wskazał. Zechcecie wysłuchać słów mych, w zamian za posiłek w karczmie?

Ciężko mieć coś przeciwko, gdy ktoś chce postawić ciepłe żarcie, za które nikt inny by im nie zapłacił. Wieczór już nadszedł, Bezpieczna Przystań była prawie pełna, wypełniona w większości przewoźnikami, kupcami i ich ochroną. Znaleźli jakiś stolik, niedługo czekając na parującą strawę z dużymi kawałkami tłustego mięsa w środku. W tym czasie kapłan przedstawił siebie jako ojca Andersa, duchownego z Fauligmere.
- Nieszczęście i zło nawiedziło tę wieś, mocą swą przewyższające starca, którego teraz przed sobą widzicie. Nocą zakradło się za palisadę i nie wątpię, że niecne zamiary miało, gdy psy na szczęście harmider taki zrobiły, że pobudziły mieszkańców. W szoku wszyscy byliśmy, a wiedźmiarz magię swoją odprawiać zaczął! Swoim głosem w głowach mieszał!
Kapłan był wyraźnie poruszony, gdy o tym opowiadał. Jego siwa broda aż się trzęsła, a głos drżał.
- A co gorsza, płonąć zaczął! Jego oczy, dłonie... i ogień zaprószył na jednej z chałup. Ludzie się wtedy dopiero ocknęli, ktoś włócznią rzucił, ale diabeł wcielony spalił ją na popiół w locie. Tyle tylko, że przepędzili go. Kto wie jednak, czy nie wróci lepiej przygotowany? Jadę teraz ku Altdorfowi, o pomoc prosić, ale i o to samo was chciałem zapytać. Sigmar wskazał mi was we śnie, nie mógł się więc mylić. Czy pomożecie? Ochronicie Fauligmere przed wiedźmiarzem, zanim nie sprowadzę pomocy?
Ogień prawdziwej wiary płonął w jego szarych oczach.
 
Sekal jest offline  
Stary 13-11-2012, 09:35   #2
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
Przy nabrzeżu Eilhart cumowało kilka barek. Jedna z nich przypłynęła wprost z Altdorfu i to właśnie z niej, wśród innych podróżnych wyszedł na pomost krasnolud o bujnym, brązowej barwy owłosieniu. W pokaźną brodę miał wplątane małe metalowe pierścienie, odziany był zaś w coś co wojownicy zwali średnim pancerzem, a który składał się z grubej skórzanej kurty i kaftanu kolczugo, brązowe spodnie i podkute buty, a także kaptur z opończą w czarnym kolorze dopełniały jego stroju. Nie było to jednak wszystko co krasnolud miał na sobie. U pasa bowiem miał zatknięty groźnie wyglądający topór i pojemnik z bełtami, na plecach zaś prócz plecaka taszczył kuszę i sporych rozmiarów tarczę.
Bez wątpienia był wojownikiem. Świadczył o tym nie tylko strój, ale również to szczególne śmiałe spojrzenie orzechowych oczu khazada, świadczące iż nie trzeba długo go zachęcać, by zrobił użytek z topora.
Krasnolud był wysoki, oczywiście jak na standardy swej rasy. Od większości ludzi był może z pół stopy niższy. Dzięki bujnym włosom wydawał się być większy.
Eilhart podobnie jak dla większości tu przybywających było tylko dla niego tylko przystankiem w podróży. Tak naprawdę interesy kierowały go ku okolicznym bagnom. Nie szukał specjalnie zajęcia, ale jak usłyszał krzykacza, że poborca udaje się w tym samym co i on kierunku i w dodatku płaci koronę dziennie, no to grzechem by było nie skorzystać. Tak właśnie kierowany nie obcą mu chciwością trafił do dziwnej kompanii.
Ucieszył się widząc w niej innego krasnoluda i nie omieszkał się przywitać:
- Witaj kuzynie. Jam jest Ketil z Hurganów z Karak Izor. Dobrze mieć w grupie kogoś, komu można zaufać. – stwierdził spoglądając krzywo na ludzi.
- A wyście co za jedni? Wiem tyle, że jeden wygląda jakby już walczył, jeden cyrulik, a jeden gryzipiórek. Dwóch pierwszych się przyda, ale Ty gryzipiórku? – spojrzał sceptycznie na człowieka. – Powiedz na co Ty możesz się przydać?
Z właściwą swej rasie bezpośredniością chciał się zapoznać z resztą. W końcu mieli razem pracować. Dobrze było więc wiedzieć kto zacz.

Zleceniodawca, ów poborca Gustav Haschke był tak miły, że opłacił im nocleg w oberży o zachęcającej nazwie “Bezpieczna Przystań” i grupa, bo jeszcze nie kompania udała się w tym kierunku. Ketil właśnie krzesał ogień do fajki, gdy niespodzianie zaczepił ich kapłan Sigmara dość niecodziennie oferując posiłek w zamian za wysłuchanie. No to naprawdę był udany dzień.
- Mój drogi. Kto jak kto, ale kapłan Sigmara może liczyć, że go wysłucham i w miarę możliwości pomogę. Wszak Twój bóg nakazuje Ci pomagać krasnoludom. Byłoby więc niewdzięcznością, gdybyśmy się nie rewanżowali tym samym. – odparł na ofertę kapłana, zastrzegając się zaraz – W miarę możliwości, jak już mówiłem.

Wkrótce siedzieli przy stoliku w zatłoczonej „Bezpiecznej Przystani” przy miskach z kaszą i tłustymi wieprzowymi żeberkami, oraz dzbanami pienistego i ciemnego jak noc piwa. Ketil słuchał sigmaryty, który przedstawił się jako ojciec Anders jednocześnie jedząc i pijąc.
Gdy kapłan skończył krasnolud otarł wierzchem dłoni pianę z wąsów i walnął otwartą dłonią w stół.
- Ha! A to Ci fart. Fauligmere powiadasz. Toż właśnie się tam udajemy. Nie dalej jak jutro z rana tam wyruszamy. Ojcze Andersie a nie znasz Ty przypadkiem miejscowego poborcy Gustawa Haschke? Bo coś mi się zdaje, że to on Ci o nas powiedział.
Spytał spoglądając ciekawie na sigmarytę.
- Nie wiem jak inni, ale ja zobaczę co się da zrobić. Ten płonący stwór na jakiegoś spaczonego maga ognia mi wygląda. A z magią nigdy nic nie wiadomo. A właśnie …
Ketil coś sobie przypomniał wyciągając zza pazuchy pergamin z wyrysowaną jakąś rośliną.
- Nie widziałeś gdzieś na okolicznych bagnach czegoś takiego? Potrzebuję dla znajomego trochę tego zielska? W ramach wzajemnej przysługi. – mrugnął porozumiewawczo do Andersa, po czym wrócił do posiłku.
Bo oni tu gadu, gadu, a kasza prawie całkiem wystygła.
 
Tom Atos jest offline  
Stary 13-11-2012, 11:23   #3
Wiedźmołap
 
wysłannik's Avatar
 
Reputacja: 1 wysłannik ma wspaniałą reputacjęwysłannik ma wspaniałą reputacjęwysłannik ma wspaniałą reputacjęwysłannik ma wspaniałą reputacjęwysłannik ma wspaniałą reputacjęwysłannik ma wspaniałą reputacjęwysłannik ma wspaniałą reputacjęwysłannik ma wspaniałą reputacjęwysłannik ma wspaniałą reputacjęwysłannik ma wspaniałą reputacjęwysłannik ma wspaniałą reputację
Niewielkie portowe miasto nie zrobiło nam nim wrażenia. Nie do pomyślenia byłaby możliwość zgubienia się tu bądź osiedlenia na stałe.
Po jednej skończonej, jeżeli można tak powiedzieć, robocie dla kupca już szykowała się kolejna. Szczęście w nieszczęściu. Bez dłuższych i być może nie potrzebnych namysłów dołączył do grupy, która miała wykonać to samo zlecenie.
Jeden z krasnoludów podjął inicjatywę i zaczął rozmowę, to dobrze, bo Gustav nie był zbyt rozmowny, chyba że chodziło o konkretny temat z konkretnym trunkiem w kuflu.
- Gustav z Altdorfu. Ten co już walczył, jak mówicie. - odpowiedział na pytanie krasnoluda.
Gustav był przeciętnego wzrostu o długich do barków blond włosach, niebieskich oczach i posturze odpowiadającej wojownikowi. Odziany z wierzchu w opończe, która odsłaniała rozpiętą skórzaną kurtę i skórzany pas założony na skos torsu, a na którym powtykane było parę noży do rzucania. Uwadze nie mogły też ujść skórzane rękawice z metalowymi guzami.
Poprawił i tak dobrze leżący na plecach plecak, wyprostował się, położył swoją jedną dłoń na głowicy przypiętego do pasa miecza.
- Skoro trafiła nam się nie licha robota, to i może nie licho będzie nam się razem pracowało. - dodał na koniec.

Bezpieczna Przystań, miejsce do którego zmierzali aktualnie, już wydawało się Gustavowi przyjemne. Nowy chlebodawca zadbał o to, by jego pracownicy nie szwendali się nigdzie i by mogli się dobrze wyspać, a do tego ta korona dziennie.
~ Dobra robota mi się trafiła. - myślał idąc do gospody, gdy tu nagle z myśli owej wyrwał go kapłan Sigmara, którego spodziewać się nie mógł.
Propozycja darmowego posiłku od razy przekonała Gustava do rozmowy z kapłanem. Gustav nie był ani biedy a na żebraka nie wyglądał, ale kto nie lubi jeść za darmo?

Klientela Bezpiecznej Przystani do końca obca mu nie była. Gdy tylko zasiadł wygodnie i strawę podali zabrał się do jedzenia, słuchając kapłana i nie przerywając posiłku do momentu, w którym kapłan opowiedział o ogniu, o płonącej chałupie, wtedy zamarł na chwilę. Przełknął to co miał w ustach i powiedział
- Jeżeli to prawda, co mówicie, a pewnikiem tak jest, bo kapłani nie we zwyczaju mają bajania, to to nie żarty są. Kto wie czy to nie magia ognia, jak towarzysz krasnolud gada. Jeżeli tak to łatwo nie będzie. W Altdorfie do dziś są skutki ich potyczek, ich moc dzielnice miastową by prawie z dymem całą puściła. - powiedział z przekonaniem.
Wrócił do jedzenia. - Ale skoro po drodze, to pomóc raczej pomożemy, gdy po stronie nam jakiejś stanąć będzie trzeba to wiecie po jakiej staniemy. - zrymował niezaplanowanie biorąc duży łyk piwa z kufla.
 

Ostatnio edytowane przez wysłannik : 13-11-2012 o 15:29.
wysłannik jest offline  
Stary 14-11-2012, 10:15   #4
AJT
 
AJT's Avatar
 
Reputacja: 1 AJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputację
Gustav Haschke widać na interesach dobrze się znał. Jednym wynagrodzeniem zatrudnił dwóch ochroniarzy. Gereke Jutzena – wiejskiego cyrulika, który wyruszył w świat z chęcią poznania czegoś więcej, niż jego własnego sioła. Oraz… Mućkę

Wiernego czworonożnego towarzysza Jutzena. Pies nie wyglądał na zdrowego i normalnego, przez co często mógł stanowić powód do żartów, co znowu od razu równało się z gniewnym wzrokiem Jutzena. Mućka był bardzo zżyty ze swoim panem. Panem, który uratował go kiedyś, przed znęcającymi się nad nim ludźmi. Panem, który również darzył wielką sympatią swoje zwierzę, jak i zresztą i wiele innych także.

- Gereke Jutzen, jakżeś gadał curulik - przedstawił się krasnoludowi około trzydziestoletni mężczyzna, odziany w ciemne ubranie, dodatkowo podkreślające jego kruczoczarne oczy i włosy tej samej barwy.
- A to Mućka, mój pies, nasz towarzysz wierny - wskazał ręką swe zwierze.

Cyrulik nie potrzebował wiele zachęty, by przyjąć tą robotę. Nieprzyzwyczajony do siły pieniądza w rodzinnym siole, szybko poznał jego wagę w Imperium. Gereke był nie za niski, nie za wysoki, można powiedzieć normalny człek o lekko wychodowanym brzuszku. Był on też osobą mocno zżytą z naturą, co szybko dało się po nim poznać. W wolnym czasie preferował przebywanie na jej łonie, od przebywania z towarzyszami. To drugie nie było mu jednak obce, nie był jakiś odizolowany, po prostu wolał przyrodę.

***

Gdy kapłan Sigmara się zbliżył do nich cyrulik zaniemówił i niemal zakrztusił się wodą, którą właśnie popijał. Pozostali zgodzili się na rozmowę i poczęstunek darmowy, więc i on na nią przystał. Cóż zrobić. Trzymał się jednak stale, jak najdalej od kapłana. Najbardziej oddalone miejsce w ławie, ostatni gdy szli do karczmy, cały czas z dystansem.

Gdy wszyscy zaakceptowali kapłańską prośbę o pomoc i Gereke, głównie motywowany ciekawością, skinął głową. Był też świadom, że kapłanowi bez wyraźnych powodów, nie powinno się odmawiać. Nie odzywając się po chwili wrócił do jedzenia, raz po raz rzucając jakieś kawałeczki mięska Mućce.
 

Ostatnio edytowane przez AJT : 14-11-2012 o 12:49.
AJT jest offline  
Stary 15-11-2012, 21:52   #5
 
Icarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Icarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputację
Willard był człowiekiem którego ród stracił wszystko. Wychował się w bogatej rodzinie przepychu i dekadencji. Najazd chaosu zastał go w stolicy, gdzie sztuki magiczne zgłębiał. Za wstawiennictwem ojca w dość późnym wieku został jednak przyjęty. Normalnie jego podanie by odrzucono, wpływy rodziny jednak uratowały mu skórę. Uniknął stosu, jego talent bowiem wymykał się już spod kontroli. Łagodnie jednak Łowcom byłoby wszystko jedno. Los natomiast chciał, że z majątku ojca ostał się jedynie nadpalony zamek. Najazd spustoszył ich ziemię zostawiając głównie zgliszcza. Siedziba rodu i tak była w niezłym stanie do odbudowy, jednak zamieszkana przez zwierzoludzi. Willard zaś w pojedynkę i bez środków, mógł ich co najwyżej obserwować z daleka. Z rodziny nie przeżył nikt. Po wojakach ojca liczących dwie setki, znalazł ze trzydzieści szkieletów w wypalonej do gołej ziemi wiosce. Gleba dobra była, ziemie bogata ale niebezpieczeństwo wciąż się czaiło i ludzi brakowało... Noel wziął sobie za cel odbudowanie rodzinnej potęgi. Łatwo jednak powiedzieć o wiele trudniej zrobić. Zwłaszcza jeśli ktoś wychowany pod osłoną rodziny nagle musiał walczyć o byt.
Mocarne plany przysłoniła walka o przetrwanie. Kolejny dzień, posiłek a czasem nawet oddech. Prawdę mówiąc choć nie dawał tego po sobie poznać, był na skraju wyczerpania psychicznego. Zdesperowany ofertę pracy przyjął jak zbawienie. Liczył na cud a nóż jeżeli pożyje wystarczająco długo, nadarzy się okazja by się odbić od dna... Willard dla swoich nowych towarzyszy był raczej osobą skrytą. Widać po nim było, że coś go dołuje. Poinformował towarzyszy, że jest uczniem maga. Posiadał na to stosowne papiery. Ba stało w nich, że nauki dokończyć może poprzez praktykę na szlaku... Ostatni rzecz jaka pozostała mu z dawnego życia. Po prawdzie gdy tylko do jego mistrza doszła wieść, że ojcowe złoto już nie przyjdzie. Dostał kopa i wylądował za drzwiami. Córka maga zadurzona w Willardzie wybłagała ten papierek. Żeby go pierwszy lepszy łowca nie spalił...

Willard z chęcią przyjął posiłek od kapłana. Jego słowa były intrygujące. Sam wiedział co to znaczy tracić kontrolę nad mocą. Nie na taką skalę rzecz jasna. On co najwyżej wysadził kilka szklanek... To musiał być duży talent jeszcze nie ukształtowany lub jakiś biedak którego magia doprowadziła do szaleństwa. Warto było jednak temu się przyjrzeć. Pomóc kapłanowi, chłopom i temu biedakowi. Nawet jeśli męki tylko skrócić im przyjdzie, o ile to on ich bytu nie zakończy nim pomoc nadejdzie.

-Sprawą zająć się możemy zacny kapłanie. Prosiłbym jedynie byś w Alfdorfie do mistrza Bruna Von Borsta się zgłosił. To mag kolegium ognia biegły w sztukach. Wasz kłopot możemy być biedakiem, którego moc obudziła się nagle. Mistrz zaś problemem może się zająć, nawet jeśli nieszczęśnik obłąkany by się okazał. Innych metod wtedy użyje. - Bruno był jego byłym mistrzem właśnie. Jeśli to talent Willard dostanie nagrodę za zwerbowanie kogoś takiego. Jeśli to obłąkaniec, Bruno za punkt honoru pewnie postawi zniszczenie hańby dla jego szkoły magi. Mógł też nie okazać zainteresowania, warto jednak było spróbować. Każdy był lepszy od łowców.
 
Icarius jest offline  
Stary 15-11-2012, 22:47   #6
VIX
 
VIX's Avatar
 
Reputacja: 1 VIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumny
-*...ach, nie ma o czym gadać, ale łatwo nie było, inne czasy wtedy były Ergnir...ale, ale, powiedz mi kuzynie lepiej coś o tym miejscu. Eilhart nie wygląda tak źle, spodziewałem się starsznej nory, jakiej wiochy, albo czego gorszego...a tu całkiem zacnie jak na ludzkie bytowanie...Kraka to to nie jest, ale wyżyć się chyba da, co?

-Nie ma co za wiele gadać bracie...ot, zwykła ludzka mieścina, złota mało ostatnio dla takich jak my w tych okolicach. Teraz jeszcze, Ranulf zachorował i żeśmy z kiesy naszej kompanii wklepać musieli trzy złote sztony na medykamenty...ale na ciebie Smednir też chyba nie spogląda przychylniejszym okiem, co Helv? Skórznia połatana, topora nie nosisz...wszystko co masz to ta torba podróżna i to co na grzbiecie?

-*Aye,...tak, to wszystko co mam, ale klnę się na Rukh'iego...jeśli to co khazad na barkach ma o wartości jego świadczy, to ja pić nie chcę z tymi co tak to widzą.

-...nie złość się bracie, nie to chciałem przekazać, siadaj i wieczerzaj z nami. ...Khevran, po piwo idź, a zaraz bo cię w tę pałe trzasnę, siedzisz tylko i mruszczysz cały wieczór...co to ja? a tak...nie żem wagę twą pokazać chciał, jeno jak na podróż ze stanicy Hargrim'a to żeś wiele nie poniósł ze sobą.

-*Har, abo i północny khazad dużo do szczęścia nie potrzebuje. Ciepła kurta, mocne nogawice i podkute buty, roboty Jarven'a. Skórznia, fakt, lepsze czasy widziała...ale od zimna chroni, a przecie przed ostrzem to...

-*...żadna skóra cię nie ochroni, chyba że smocza, zaś khazad tylko w stal się okuwa do bitwy
-...żadna skóra cię nie ochroni, chyba że smocza, zaś khazad tylko w stal się okuwa do bitwy

-*...czyż nie prawdziwe to słowo naszych ojców Ergnir?
-...tak Helv' dobrze mówisz, jako nasi ojcowie co teraz z Grimnirem przy jego Kamiennym Stole ucztują.


-*patrz tutaj Ergnir, ty też spójrz Khevran...łuczysko kuszy i miecz są z stali z Azkrah, takiej już może nigdy nie zobaczycie, zacne prawda? Piękne.

-...prawda kuzynie, ale nigdym nie pojął czemu wy tam miecze nosicie zamiast toporów...tu na południu każdy khazad ma przy sobie porządny trzon i stalowe ostrze na nim osadzone...ale co jak co, w tam tarcze macie hardsze, grube jak dwa palce.

-*taaa, thrungi, zawsze były u nas ciężkie i grube, to się chwali, ale miecz noszę bom agland jest, durgrimst...kiedyś, jak mi dane będzię, topór w swe dłonie chwycę...ale pókim nie godzien, pókim kludjargh'em nie jestem...to agland mym orężem...nie warto więcej o tym mówić. Powiedz Ergnir, Gunnarsson'a znasz, Skerif'a? ... ... ... nie? To szkoda, szukam go, ale nie ważne już, co tam za hałas na zewnątrz...pójdźmy zobaczyć.


***

-...ile to już będzie...dwa, nie, trzy dni odkąd tu jestem i ciągle nie znalazłem jego ladu, a ty mówisz że ktoś o podobnym nazwisku rozmawiał z włścicielem karczmy w Fauligmere? Jesteś pewien? Hmm, zatem zgoda, ale tak czy inaczej wezmę tą złatą koronę za dzień pracy, jak w umowie...umowa rzecz po krasnoludzku święta. Gdzie postawić znak? Tutaj? Dobrze. Stawię się o świcie. Co? Skąd jestem? ...Z północy, z dalekiej północy...i tak, wiem że jestem wyższy i większy niż krasnoludy które widziałeś do tej pory...my już tacy tam jesteśmy. Jak żeś powiedział...Bezpieczna Przystań? Dobra, tam będę...bywaj zdrów Haschke.

***

Krasnolud wyszedł z biura Haschke i spojrzał ze szczytu schodów na okolicę...nieco po lewej spostrzegł grupkę ludzi i jednego krasnoluda stojących razem ~ hmm, to muszą być oni, większość z nich wygląda całkiem dobrze...kto wie może nawet nie będzie trzeba machać bronią tym razem? ~

Helvgrim zszedł na poziom drogi i pozwolił aby ciężki wóz załadowany beczkami i skrzyniami przejechał przed nim powoli. Ruszył w stronę grupy najemnych, w tle jakiś przeklęty pies ujadał jak by go żywcem ze skóry obdzierano. Helvgrim krzyknął będąc kilka kroków od grupy, ale im był bliżej grupy tym jego głos cichł.

-Panowie zbrojni, toć to jest drużyna Haschke'go? Jam też do niej przystał...mówcie mi Helv' lub Helvgrim jeśli wolicie, ale wiedzcie żem jest Durazthrung, z klanu Hjontind'a Kamiennej Tarczy, pana na płaskowyżu, tego który niesie Łzę Vallay'i. Jestem z Domu Gromril'owego Kowadła, jam jest Helvgrim Torvaldur Sverrisson, syn Svergrim'a Kearn'a Valriksson'a, kapitana żelaznej straży na Kraka Azkrah...teraz w bogów niełasce, niestety.

-...i ja cię witam uniżenie, Ketil'u z Hurgan'ów...niech Grungni przychylnie patrzy na twój klan i domostwo. Gridd ek tromm Dulg A Khazk. ( Helvgrim kładzie zamkniętą dłoń na piersi na krótką chwilę ).

~ci ludzie wyglądają jak młokosy przy Skaeling'ach lub Varg'ach, choć jeden z tych tu ma bystre spojrzenie i rękę chyba szybką do miecza...tego drugiego trzeba będzie raczej doglądać, ale kto wie może nas zaskoczy, już ne takie rzeczy się działy pod nieboskłonem Helion'a, Ketil jest hardy i krzepki, jak na południowca...dobry to będzie kompan~

Helvgrim kuca i zaczyna głaskać psa który ucieka po chwili i ociera o nogi swego pana, pies patrzy na krasnoluda krzywo, ale chyba nie wydaje mu się nieprzychylny. Od tego momentu Helvgrim ucisza się i przysłuchuje temu co mówią inni członkowie grupy. Kiedy grupa rusza w stronę karczmy Helv' widzi podchodzącego do nich mężczyznę, który zaczyna coś nerwowo mówić, wyciąga miecz o stopę z pochwy i staje przed nim. -Zna go ktoś? Hmm...mów człeku czego chcesz!

***

Helvgrim zdjął z głowy skórzaną czapkę i potarł skórę, łysej głowy, dłońmi o zrogowaciałym naskórku. Czapkę rzucił na stół w Bezpiecznej Przystani, pomiędzy kufle i miski z jadłem. Kuszę położył na podłodze i przycisnął ją butem, obok kuszy wylądowała prawie pusta torba podróżna. Helv' chwycił łyżkę i jadł najpierw zupę głśno chlipiąc, a później kaszę z tłustym sosem, od czasu do czasu spłukiwał to wszystko potężna porcją jasnego piwa w przepastną gardziel, nie zwracał uwagi że niektórzy patrzą się na niego z zaciekawieniem, inni kręcą głowami, a nawet pies wbijał czasem w nigo swój wzrok jakby było tam coś dziwnego. Mieszanka strawy i napitku osadziła się na długich blond wąsach Helv'a i jego krótkich czterech blond warkoczach, w jakie zapleciona była jego broda. Skórzane rzemienie jakich Helv użył do warkoczy były niechlujnie zawiązane i zwisały po bokach tworząc jakoby dodatkowe wąsy. Przez cały czas posiłku nie spojrzał na nikogo przy stole czy na sali, patrzył tylko w miskę i łyżkę, jakby cały świat tam był...nie da się ukryć że zjadł najwięcej. Kiedy Helv napełnił już żołądek rozsiadł się wygodnie z kuflem w dłoni i wyczekał na pauzę w rozmowie po czym zaczął swoje.

-Dziwna to historyja, to co nam kapłanie prawisz. Powiedz ty nam lepiej co się wcześniej działo w tej wsi...zanim...ciemność wasz naszła. Spokojnie było czy wam się bydło czterorogie chowało po stodołach? Kapliczkę macie tam...ziemię święciłeś aby jak trzeba kapłanie? Płonące chałupy to rozumiem, ba, nawet oczy, ale dłonie? Dziwaczna to opowieść. Jednak strawę za twe złoto żem zjadł to i ci przysługę mogę oddać...rozejrzymy się po tej wsi, zgodne widzę twarze i słowa słyszę od kompanów. Masz jaki pomysł kapłanie gdzie te poszukiwania zacząć, czy tylko żeś widział co żeś widział i do Altdorfu pędzisz od razu...po pomoc? Twa trzódka teraz sama z wilkiem tańcuje, to śpiesz się orędowniku ludzkiego boga, a my za ten czas popilnujemy ci zagrody. Co wy na to?

Helvgrim uśmiechnął się pod wąsem i napił się piwa...otarł dłonią wąsy i brodę z piany po czym wbił wzrok gdzieś za okno, na chwilę...krótką chwilę.
 

Ostatnio edytowane przez VIX : 16-11-2012 o 13:44.
VIX jest offline  
Stary 16-11-2012, 12:32   #7
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Ojciec Anders patrzył i słuchał uważnie, nie dbając o sprawy tak przyziemne jak głośne jedzenie czy inksze dyrdymały, jakimi mógłby przejmować się inny człowiek na jego miejscu. Gdy skończyli, jął odpowiadać, poczynając od ostatniego z wypowiadających się, krasnoluda z dalekiej północy, który jednakże Reikspiel opanował w znacznym stopniu i teraz dogadywał się bez problemu.
- Dziwna, zaiste, ale nie taka niespotykana. To wszystko to Chaos, który wypacza ciała i umysły żywych istot, kierując ich na plugawą ścieżkę. Dlatego podążyłem tak daleko, nauczając i głoszą w wiarę Sigmara Młotodzierżcy, choć lud tamtejszy bardziej wciąż Mannanowi oddany. Dziękuję wam za okazywaną pomoc. Szukać to na bagnach, ale prosić o to nie śmię, to jak szukanie igły w stogu siana. Lecz sama wasza obecność w Fauligmere pomoże pewnikiem, gdy serca wasze nie zlękną się i stawicie czoła wiedźmiarzowi.
Przerwał na chwilę, wypijając zawartość swojego kufla, w którym pochlupywała zwyczajna woda.
- Do Barona Eldreda zgłosić się powinniście, powiedzieć, ze to z mojego polecenia przyjrzeć się temu chcecie, problemów wtedy robić nie powinien. A ja czym prędzej ruszę w dalszą podróż do Altdorfu, gdzie u swoich przełożonych pomocy poszukam. - Spojrzał uważnie na czarodziejskiego ucznia, wiercąc go spojrzeniem. Niezbyt dobre stosunki kleru i magów znane były od dawna. - A gdy czasu starczy, albo pomoc okaże się niewystarczająca, zwrócę się także do twojego mistrza, młody człowieku. Czas już na mnie. Dziękuję raz jeszcze za okazane zrozumienie i obiecaną pomoc.
Wstał, gdy jeszcze zerknął na obrazek podsunięty przez Ketila.
- Być może, ale na bagnach. Niezbyt często zbierany, a ja zielarzem nie jestem, na pewno jednak w Fauligmere ktoś na to pytanie będzie znał dalece dokładniejszą odpowiedź.
Opuścił ich, a chwilę później karczmę. Gereke odetchnął z ulgą.

***

Gustav Haschke był człowiekiem niskim, ale urząd wcale nie wydawał się go oszczędzać. W mocno średnim już wieku, gdyby ktoś chciał być miły, żylasty i chudy raczej, chociaż także twardy i pewny siebie. Mieszczański strój dopełniała sygnatura urzędu, ale mężczyzna nosił także miecz, nie chcąc pozostawiać zupełnie wszystkiego na barkach zatrudnionej ochrony. Kupiecka barka, na której mieli spędzić kilka następnych dni, nie wyróżniała się niczym wśród wielu innych, a przewoziła tyle dóbr, że zanurzała się do granicy swojej prywatności. Inna sprawa, że do ładowni nikogo wpuszczać nie chciano, a ich pracodawca pić dużo zabraniał, oko mając zwłaszcza na oba krasnoludy, które mimo, że wyglądały solidnie, to wiadomo, że reputacje miały też odpowiednią. Zwłaszcza w pobliżu wody, przy której wiele z nich piło więcej, aby odpędzić myśli dotyczące wpadnięcia do niej.
Tyle, że obawy miały być bezpodstawne. Niecałe cztery dni w dół rzeki później docierali już do celu podróży, a nie spotkali po drodze nic bardziej interesującego od innych barek i łodzi należących do patrolującej Reik straży.

***

Fauligmere było wsią całkiem sporą. Liczyło kilkadziesiąt chat i około dwustu mieszkańców, czego dowiedzieli się jeszcze w trakcie rejsu po Reiku. Osada nie leżała nad samą wielką rzeką, ale nikt nie umiał dokładnie jej na mapie umiejscowić - tyle tylko, że położona była przy rzece Bach, raczej wąskim, ale głębokim dopływie Reiku właśnie. Barka musiała zboczyć, aby móc ich wysadzić bezpośrednio na nabrzeżu celu ich podróży, ale poborca podatków zapłacił wystarczająco, aby to zrobiono. Marienburg znajdował się jeszcze dwa dni rejsu od tego miejsca, ale mimo popołudnia, nie zatrzymano się dłużej po wysadzeniu pasażerów.
Już pierwsze spojrzenie i pociągnięcie nosem wyjaśniało dlaczego.
Odór ryb uderzył ich pierwszy. Atakował zewsząd, nieprzyzwyczajonych zmuszając nawet do próby osłonięcia nosa, choć to i tak nic nie dawało. Mdły, obrzydliwy smród zwyczajnie przywarł do tego miejsca. Podobnie jak unosząca się tu lekka mgła i szare, nieprzyjazne niebo. Osada zewsząd była otoczona przez Przeklęte Bagna, których niepokojąca aura przenikała do środka palisady, Fauligmere było bowiem nią otoczone zewsząd, oprócz strony rzeki.

I mimo tego, że było spore, to niewątpliwie biedne.
Brudni i obszarpani, wyglądający na wygłodniałych ludzie otoczyli ich zewsząd. Mimo tego nie wyglądali na usposobionych wrogo, raczej popatrywali z nadzieją i ciekawością na osobniki spoza własnej wioski, zwłaszcza, że były w śród nich dwa krasnoludy, pewnie widywane tu bardzo rzadko. Domy, które widzieli dookoła, również nie przedstawiały przyjemnego widoku. Im dalej od centrum osady, tym bardziej przypominały lepianki niż prawdziwe chaty; duża część z nich była również stawiana na palach, ze względu na podmokły grunt. Błoto było tu zresztą wszechobecne. Niedaleko od nabrzeża widać było niewielki placyk, wokół którego postawiono najsolidniejsze domy, stanowiące pewnie centrum osady. Był tam jakiś niewielki pomnik, karczma i kuźnia, a także największy ze wszystkiego w najbliższej okolicy - wrak dużego galeonu, teraz przerobiony na budynek. Podstawowa wiedza o okolicznej religii niektórym z nich szybko podpowiedziała, ze jest to prawdopodobnie świątynia Mannana.

Zanim podjęli jakieś kroki, przez rozstępujący się tłum przeszedł wysoki, chudy mężczyzna w znacznie lepszym niż tłuszcza stroju. Miał niebieskie oczy, łatwo zauważalne ze względu na to, z jaką przenikliwością i pewnością badały otoczenie; czarna, równo przystrzyżona broda i włosy również stawiały go znacznie wyżej od zwyczajnych mieszkańców tej osady. Tej możnowładczej aury nie zmieniał nawet gruby, szary gołąb, w którym Jutzen rozpoznał jakiś drogi i rzadko spotykany gatunek. Gdy mężczyzna stanął przed nimi, na jego twarzy pojawiło się coś w rodzaju ulgi.
- Witajcie. Jestem Baron Eldred von Stauffer - mówił dźwięcznym, zdecydowanym głosem. - Nie spodziewałem się pomocy tak szybko. Ojciec Anders miał rację co do swoich słów...
Nie zdążył w pełni dokończyć, gdy Haschke odchrząknął cicho.
- Osobiście nic nie wiem o ojcu Andersie, jestem tu natomiast w sprawie podatków rodziny von Staufferów. Gustav Haschke, z regionu Marienburskiego.
Ulga na twarzy Eldreda szybko została zamieniona na złość i wręcz niedowierzanie.
- Podatki! Pewnie, mam wszystkie księgi i udostępnię je, ale sam zobaczysz, że już nic nie mam. Zupełnie nic!
Poborcy było wszystko jedno. Tłuszcza też zaczęła patrzeć groźniej. Co nie znaczyło, że sytuacji już uratować się nie dało.
 
Sekal jest offline  
Stary 17-11-2012, 10:20   #8
AJT
 
AJT's Avatar
 
Reputacja: 1 AJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputację
Widząc coraz groźniej patrzącą ludność Gereke postanowił zabrać głos. Z tego co się dowiedział już, był najbardziej zaznajomiony z wiejskim życiem.
- Nie lękajcie się. Ta sprawa nie tyknie was. Herr poborca prędko rozwiąże sprawę podatków, na pewno bez problemu, a my obiecali pomóc waszej wsi. Jako ojciec Anders nas prosił. Jam sam jeszcze do niedawna żem żył sam w takim miejscu, jak i wy. Znam wasze problemy, jako wy możeta mieć i jako obecnie macie i obiecuje ja, że nie zawadzimy wam tu.
Miał nadzieję, że ludność popatrzy na nich przychylniej, nie jak na wrogów i intruzów.

Następnie spojrzał na pozostałych, a gdy i oni się wypowiedzieli postanowił odezwać się do barona.
- Wybaczcie moją śmiałość panie. Niezwykle piękny okaz to, ten gołąb – wskazał ptaka. - Niewiele takowych po świecie lata… pikny okaz! Chodujeta waść takowe? Piękny – wyraził zainteresowanie ptakiem. Więcej tematów z możnym raczej nie miał, ale jak zwykle interesowało go wszystko co związane z naturą, a szczególnie tak niespotykaną. Pozostali równie dobrze, tak samo mogli patrzeć na Mućkę, który raz po raz teraz prychał. Widocznie i jemu przeszkadzał ten drażniący rybi zapach. ~Biedna psinka ~ pomyślał Gereke, nie wiedząc jak temu zaradzić. Przecież nochalka mu nie zawinie.
 
AJT jest offline  
Stary 18-11-2012, 13:11   #9
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Tłum początkowo niezbyt wierzył wypowiadanym słowom, ale imię ojca Andersa nieco zmieniło to nastawienie. Chłopi zaczęli kiwać głowami. Pomruk nie ucichł, nie będąc za to już wrogim, o ile w ogóle był. Krasnoludy faktycznie budziły wielkie zainteresowanie, jakiś umorusany dzieciak zbliżył się nawet bardziej, próbując dotknąć niskiego, strasznie zarośniętego i szerokiego człeka, ale Ketil odgonił go lekkim ruchem ręki. Ciekawość mieszkańców Fauligmere musiała świadczyć o tym, że obcy pojawiali się tu wyjątkowo rzadko.
Tymczasem zagadnięty przez Gereke baron przez chwilę przyglądał się bacznie, ale słyszeć musiał i słowa skierowane do tłuszczy.
- A więc jednak ojciec Anders spotkał was na swojej drodze. Cieszę się. Najpierw załatwię sprawę z panem - tu skierował wzrok na poborcę. - Potem zapraszam was na kolację, dzisiejszego wieczora w mojej rezydencji. Tymczasem proponowałbym zakwaterować się w Trzech Lochach. Zapewniam pana, że w rezydencji, podczas sprawdzania ksiąg, nie grozi panu absolutnie żadne niebezpieczeństwo, ręczę swoim honorem.
Ostatnie słowa znów skierował do Heschke, a pozostałym wskazał raczej marnie wyglądającą karczmę zbudowaną z bali, frontem przylegającą do placyku wioski. Na koniec jeszcze pogłaskał gołębia.
- To Niebieski Heagersdorf, jedna z trudniejszych do wyhodowania odmian. Jest jednak niezwykle przywiązany do jednej osoby, bardziej nawet niż do miejsca. Na kolacji będziemy mogli porozmawiać o tym dłużej.
Widać było, że zachwyt gołębiem sprawił mu przyjemność.
 
Sekal jest offline  
Stary 18-11-2012, 15:39   #10
VIX
 
VIX's Avatar
 
Reputacja: 1 VIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumny
~yhm, na szczęście odpuszczają~ pomyślał Helvgrim patrząc uważnie po zebranych wokół ludziach, po tym jak Gereke do nich przemówił. Wcześniej, kiedy tylko tłum zrobił sie nieco bardziej agresywny, Helv' przysunął się bliżej do Herr Heschke...teraz mógł odstąpić od niego, na krok lub dwa. Szczęściem Herr Jutzen miał gadanę i uspokoił ludzi, bo Helv' miał już kilka niepochlebnych rzeczy na myśli i chciał je wyrazić...ale ~może lepiej się stało, jeszcze bym co palnął takiego co by ludziom się nie spodobało~ pomyślał Helvgrim, postanowił że inaczej spróbuje, kaszlnął i spokojnie przemówił.

-Tak, Herr Jutzen tutaj. Helvgrim wskazał ręką na Gereke. Dobrze mówi. Mnie jako krasnoludowi może daleko do waszych obyczajów, tym bardziej że żem przybył z północy, ale jedno nie zmienia się nigdzie, prawo. Tak że słuchajcie ludziska, jako ja rozumiem że to może nie po waszej myśli w te czasy o podatkach prawić, ale trza wam pamiętać że władcę macie, a władca to prawo, słowem jego jest by podatek płacić...więc kto podatków nie płaci ten przeciw swemu panu staje...no a chyba mówić nie trzeba, że na tego co prawo niesie, jeno bogowie gromowładną pięść unieść mogą. Ja wiem...nikt tu nie mówi że z podatkami ktoś źle uczynił, jeno może pomyłka wynikła, z jednej, to może z drugiej strony...a to trza będzie poprawić, tak jak ścianę stodoły, co to ku upadkowi się chyli. Tak że ludziska, Herr Haschke tutaj swe powinności czynił będzie i niemal żem pewny pomyślnych zakończeń bo baron, wasz, miłościwy von Stauffer, na pana mi zacnego wygląda i honoru by nie splamił...dobrze gadam? No.

~teraz przyszła kolej na drugą część, heh~ zamyślił Helvgrim, tak jak to wcześniej zaplanował.

-...a co do tego wiedźmiarza, jako wy go tam zwiecie. Tu Helv' szybko przebiegł wzrokiem po zebranych gapiach i słuchaczach szukając może czegoś co by mu się dziwne wydawało. Toż spróbować wam pomożemy, kapłan wasz, Anders, już pewnikiem u najświętszego arcykapłana sprawę zdaje, a tamten procesje szykuje zbrojną. Kapłani przybędą, a w asyście żołdaków przywiodą, co w bojach zaprawionych tak że wiedźmiarza dnia tego samego na włóczniach z bagien wyniosą. Jeno strawe szykujcie, łóżka ścielcie, girlandy zaplatajcie i córki swe w piwniczkach chowajcie...a bo żołdacy to srodzy...to i głodni będą, i senni, a i pofiglować pewnikiem na sienniku lubią. Tak że szykujta się ludzie. Odświętne stroje z kufrów wyciągajcie bo na kapłańskie rekolekcje w kaftanie co do obory nosicie, iść nie wypada. Z naszej strony...co żeśmy już uradzili, pomóc się postaramy, ale jako i wy pomocy też udzielić musicie. Później w karczmie nasza kompania będzie to i zjawcie się tam jak informacje jakieś macie, powiedzcie to innym, na zapłatę nie liczcie bo to w waszym interesie jest cobyśmy my wiedzieli jak najwięcej, by ochronić was móc. Jeśli innej pomocy potrzebujecie też dajcie nam znać, jak potrafimy to pomożemy, za siebie mówię ale i zacni z którymi przybyłem też podobny zamysł mają. Rozejdźcie się teraz dobrzy ludzie, usilnie was proszę.

Helvgrim nie czekając czy ktoś się ruszy czy nie, odwraca się od tłumu i robi krok w stronę barona, po drodze dodając cicho, ale tak by drużyna słyszała.

-Wybaczcie jeślim coś wam nie w smaczek powiedział, dobro na myśli miałem i tłuszcze rozgonić chciałem...urazy nie trzymajcie. Helv' spojrzał na Heschke i widząc jego karcący wzrok, krótko wytłumaczył. -Herr Heschke, ja wiem że my u ciebie w służbie i za twe złoto, ale jak się okazja trafi pomóc za kufelek jasnego to ja nie odmówię...pamiętaj że spokojna, wieś to dla ciebie wieś bezpieczna, a jak się uda spokój zachować pomagając chłopom scianę podeprzeć w chałupie czy drwa porąbać to chyba lepiej niż jak podatnika krew przelewać?

Helvgrim szybko odwrócił się do barona i wysłuchał jego słów z uwagą...kiedy baron skończył mówić, Helv' szybko zagadnął.

-Mości baronie, wybacz język mój, ale ani arystokratą nie jestem, ani z waszych stron nie pochodzę, tak że miej baczenie na mój brak wiedzy co do waszych obyczajów. Widzicie baronie, ja jestem z dalekich gór północnych i choć język tu inny wśród ludzi, a nawet i krasnoludów to żem go poznał i opanował w nieco ponad dwa lata...może dlatego żem jeszcze młodym jest, a może umiejętnym w językach...rozchodzi się o to że tak jak język, tak też poznałem co to służba u rachmistrza jest i choć moje umiejętności są znikome,w porównaniu przy drogim nam Herr Haschke, to wiedzieć musisz że jestem jego pomocnikiem i odstąpić go nie jestem w stanie, chyba że sam mi tak zaradzi. Do honoru twego panie nic nie mam i w bezpieczeństwo naszego pana w tym domostwie wierzę, dlatego do siebie tego nie brać nie racz...kierują mną jedynie zawodowe obowiązki...choć nie powiem, Trzy Lochy bym odwiedził i waszego napitku skosztował. Jeśli to nie problem dla ciebie baronie, to proszę, powiedz nam jako się ta łajba w środku twych włości wzieła i o to za pomnik tam tak dumnie stoi?

...tu Helv' pochylił nieco głowę i wycofał się topornie do tyłu, na chwilę tylko odwracając głowę...zmarszczył brwii i nos, po czym nieznacznie kiwnął głową widząc na sobie spojrzenia jego kompanów.

~dobra, chyba na tego jednego złocisza to dziś zapracowałem?... czy to Trzy Lochy? hmmm wygląda obiecująco, przepłukałbym gardło, szczególnie po tej przeklętej podróży ludzką łajbą....Jak oni u licha tą łódź tu zwieźli? trudna robota ją tu toczyć...może kiedy tu woda stała?...no bo chyba jej tu nie pobudowali...na Grungniego, to by byli dopiero głupcy, pośrodku zalesionych bagien taką krypę wystrugać..hehehe...a te chałupy, na Rukh'a, przecie to nawet nie wygląda jak ludzka, spartaczona robota, to już raczej lepianki ghankhak'ów~

Helvgrim rozejrzał się uważnie po okolicy w zasięgu jego wzroku, po tym, wydłubał paluchem trochę błota z prawego buta i lewą ręką uśmiercił, na swym karku, kilka spasionych moskitów. Po chwili poprawił skórzany pątnik na głowie i zaczął czekać na rozwój wydarzeń...nie mógł się doczekać kiedy wreszcie zasiądą przy stole i zjedzą porządny posiłek...zaplanował też że musi naostrzyć miecz u kowala, bo zbrojmistrza w tej wsi raczej nie znajdzie...aha i balwierz, tak...wizyta u balwierza, w sume Gereke jest cyrulikiem...ale ~czy wypada prosić kompana w podróży o ogolenie głowy?~ Helv' myślał nad tym chwilę i doszedł do wniosku, że jak najbardziej...w końcu komu lepiej niż kompanowi, brzytwę powierzyć, która to przy twoim gardle tańcuje?
 
VIX jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 11:30.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172