Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 30-04-2013, 14:00   #11
Wiedźmołap
 
wysłannik's Avatar
 
Reputacja: 1 wysłannik ma wspaniałą reputacjęwysłannik ma wspaniałą reputacjęwysłannik ma wspaniałą reputacjęwysłannik ma wspaniałą reputacjęwysłannik ma wspaniałą reputacjęwysłannik ma wspaniałą reputacjęwysłannik ma wspaniałą reputacjęwysłannik ma wspaniałą reputacjęwysłannik ma wspaniałą reputacjęwysłannik ma wspaniałą reputacjęwysłannik ma wspaniałą reputację
Konrad odzyskał przytomność. Czuł jak zimne morskie fale muskają jego przemoczone do suchej nitki ciało. Wszystko było mokre, miejscami podziurawione i ciężkie od wody. Powoli dochodził do siebie.
Ostatnie, co pamiętał przed utraceniem przytomności było to, że ktoś zaczął drzeć się jeszcze na statku, że statek tonie, że trafili na jakieś skały. Chwile później faktycznie ze statkiem zaczęło się dziać źle. Konrad chwycił tylko podręczną torbę, w której znajdowały się bandaże i podstawowe maści ale sekundę później statek walnął w jakąś większą skałę i tak nim wstrząsnęło że Konrada aż powaliło na podłogę, o którą rąbnął tak mocno iż stracił świadomość.

Altman wstał powoli na równe nogi. Cały się trząsł z zimna i wiedział że bez dobrego ogniska może być źle albo i nawet bardzo źle. Cały czas kręciło mu się w głowie. Gdy przetarł czoło, by zarzucić mokre włosy do tyłu, zobaczył na dłoni krew, którą zgarnął z czoła. Rozejrzał się dookoła w poszukiwaniu torby z bandażami, ale nie mógł jej dostrzec, najwyraźniej zabrało ją morze.

Konrad szybko dostrzegł że nie on jedyny przeżył katastrofę, co nieco podniosło go na duchu. Ruszył wzdłuż wybrzeża rozglądając się za co ciekawszymi przedmiotami - jakimś nożem, torbą czy może całą beczką.
 
__________________
"Inkwizycja tylko wykonuje obowiązki, jakie na nią nałożono. Strach przed nią jest zbyteczny; nienawiść do niej, to herezja." - Gabriel Angelos, Kapitan 3 Kompanii Krwawych Kruków.
wysłannik jest offline  
Stary 01-05-2013, 09:47   #12
 
Eliasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Eliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputację
Helvgrim ułożył właśnie kolejny, wyschnięty jak przyprawy z dalekiego Indu, konar na pokaźną już stertę. Krasnolud poczuł obecność za swymi plecami dlatego odwrócił się i zobaczył zbliżającego się Hansa. Człowiek trzymał coś w rękach... musiała to być prowizoryczna broń której herr Hohenzolern poszedł szukać wcześniej.

- Musimy spalić zwłoki. Helv bez ogródek rozpoczął rozmowę, wiedział że człek może mieć coś na przeciw takiej kolei rzeczy, ale po wydarzeniach w Grunheim, Hans stał się znacznie twardszy niż można by było się tego spodziewać. Sverrisson kontynuował więc. - Jeśli tego nie zrobimy, zwierzęta z pobliskiego lasu będą posilać się na tych kadawerach. Tu krasnolud wskazał dłonią na widoczną, bliską, ścianę iglastej zieleni. - Do ciebie mam taką prośbę herr Hohenzolern... skrzyknij wszystkich. Przemówić do nich trzeba, plan obmyślić. Naradzimy się wszyscy razem... kilka spraw od razu poruszyć musimy. Jednak chciałbym byś to ty głównie z tymi ludźmi rozmawiał... ty jesteś jednym z nich... ja zawsze będę obcym i dla ludzi Imperium i dla ludzi w ogóle. Przystajesz na to? Sverrisson czekał odpowiedzi Hansa... rana na jego twarzy wciąż krwawiła, była paskudna. Hans mógłby przysiąc że Helv nie miał jej kiedy rozstali się, nie dłużej jak trzy, cztery może, modlitwy do świętego Sigmara temu.

- Jasne , z tobą i na tonący okręt ... Krzywy uśmiech na moment rozjaśnił twarz Hansa. Znali się dość długo, aby człowiek mógł pozwolić sobie na żart, który byłby zrozumiały przez Helvgrima. Prawdą było, że to krasnolud był osobą która wyciągała ich oboje z różnych tarapatów, może nie był zbyt rozmowny, ale gdy już mówił to z sensem.

- Też o tym myślałem - dodał po chwili - znacznie łatwiej będzie gdy podzielimy zadania, bo póki co wygląda na to, że każdy sobie rzepkę skrobie. - zakończył wysilając się na ponowny uśmiech. Człowiek cieszył się że żył, kiedy sztorm zatapiał statek, był niemal pewny iż to koniec jego wędrówki. Zastanawiał się co się stało z twarzą kamrata, wiedział jednak, że gdyby Helvgrim chciał mu o tym powiedzieć, zrobiłby to. Póki nie miał środków opatrunkowych, lub choćby podstawowych ziół na rany nie mógł jednak w niczym pomóc i poskromił ciekawość. Wciąż jeszcze uczył się co może być uznane za nadwyrężanie honoru krasnoluda i zwyczajnie nie wiedział, czy dopytywanie o jego słabości nie byłoby przykładem takiego naruszenia. Chwilę później pozostawił brodaczowi dzieło tworzenia stosu a sam począł zbierać ludzi w jedną gromadę.



- Panowie, zbierzmy się razem aby porozmawiać, lepiej będzie jeśli podzielimy się na grupy wyznaczając zadania, niż każdy miałby działać na własna rękę. Hans podchodził do każdego, nie bacząc na to czym się akurat kto zajmuje. Wiedział, że bez podziału na zadania daleko nie zajdą i prędzej rzucą się na siebie niż przeżyją choćby kilku dni. Mało kto miał takie umiejętności by jednocześnie zdobyć pokarm, nazbierać drewna, rozpalić ogień, odszukać wodę i pozbierać szczątki okrętu jednocześnie. Prosta kalkulacja wskazywała iż albo rozdzielą zadania i jedni będą korzystali z osiągnięć drugich, albo marnie tu wszyscy poginą. Dopiero gdy zgromadził wszystkich, przynajmniej spośród tych którzy byli skłonni porozmawiać Hans ogłosił:

- Powinniśmy się podzielić pracą, tak aby jedni korzystali z działań drugich, gdyż nikt z nas sam nie obejmie wszystkiego co należy zrobić. Proponuję aby każdy określił czym się zajmie, tak aby mógł się na tym skupić i żeby inni mogli się w tym czasie skupić na pozostałych zadaniach. Ja znam się na ziołach i jeśli je znajdę każdy będzie mógł z nich skorzystać, przez zioła mam na myśli także wszystko co nadaje się do zjedzenia a przy okazji rozejrzę się za wodą, wszelako potrzeba też zrobić przynajmniej dwa ogniska, oraz zebrać co się da z szczątków statku. Przydałby się też ktoś do pomocy w poszukiwaniu wody i pożywienia. - rzekł “Młody” - czekając na propozycje innych.

- Najpierw musimy przeszukać brzeg - powiedział Friedrich - i to zanim woda wszystko zabierze. Do tego potrzebni są wszyscy i teraz. Innymi rzeczami można się zająć później.

- Masz racje - przyznał Hans - zbierzmy co się da.

- Ja się tu ostanę i co robię robić dalej będę. Khazad przerwał na chwilę swą pracę i zaczął mówić ponuro z mocnym północnym akcentem. - Stos ułożę, drew nazbieram. Martwych spalić trza będzie ku uciesze bogów, a i dlatego że jak kamieniem obłożyć ich chcecie czy zakopać to zwierzyna z lasu dzika przyjdzie, rozkopie kurhany płytkie i ciała wyciągnie. Sverrisson otarł pot z twarzy i wrócił do układania stosu, wciąż jednak mówił do zgromadzonych wokół stosu pogrzebowego ludzi. - Stos o zmierzchu zapalimy... nie wcześniej. Niechaj bestie krew zwęszą wpierw to do granicy lasu podejdą... a kraby z wody wyjdą, rację mam herr Hoffman? Khazad zapytał żołnierza licząc że ten potwierdzi co wcześniej w tawernach ludziska gadali, o tym że morski pająk do padliny na brzegu lgnie.

- W takich zimnych wodach mało który krab żyje - stwierdził Friedrich - to pewnie niewiele ich wylezie. A ich mięso da się jeść. Gorzej, że żrą wszystko, co im pod szczypce wpadnie, takoż i padlinę. Z tym, że tu trupów raczej nie jedzą, bo i skąd by się miały brać. Spalić zmarłych najlepiej, bo ani sił nie mamy, ani narzędzi, by groby porządne wykopać. Z tym że stos dla tylu - spojrzał na brzeg i leżące tam trupy - wiele drewna wymaga. I nie wiem, czy chciałbym tu do wieczora siedzieć, a potem i noc tu spędzić. Warto, póki jasno, po okolicy się rozejrzeć, jak zbierzemy, co się da, z brzegu. Może jakieś źródło wody by się znalazło.

- Ja z Warrenem się udam trupy błogosławić i modły za ich dusze w królestwie Morra odprawić. Uważajcie na siebie nie wiadomo jakie zło może się tutaj czaić …. - Gottfried spojrzeniem swym las omiótł i prawił dalej. - Nawet zwykli barbarzyńcy są dla nas śmiercią lub okrutną niewolą, dlatego proponuje zebrać broń, a nawet i zwykłe kije, bo jako pałki i włócznie czy oszczepy posłużyć mogą jeśli je odpowiednio zaostrzyć i w ogniu zahartować. Helvgrimie czy szaty i koszuli oraz skarpet przypilnujesz, aby na słońcu wyschły ? Ja w spodniach mych i butach samych będę pracować aby losu jakimś choróbskiem nie kusić. - Powiedział Gottfried, wodę morską z włosów i ubrań swych wyciskając.

Sverrisson przytakiwał słowom Friedricha. Wiadomym było że człek ten ma rację co do wielu rzeczy jednak martwi ludzie wymagali odrobiny szacunku, nawet po śmierci i ta niepewna przysługa dla nieżywych spadła na Helva. Z radością przyjął do wiadomości fakt że Gottfrid i Warren zajmą się ciałami... gdyż sam khazad nie miał zamiaru dotykać martwych ludzi... nie topielców. Co do słów akolity, krasnolud odpowiedział. - Rzuć swe odzienie człeku, nikt go tu nie ruszy. Ogień rozpalę wkrótce to i wszystko wyschnie należycie. Co do twego herr Hoffman założenia... to ja jednak zajmę się ciałami, a we trzech pójdzie nam znacznie szybciej nawet. Połowa z nas powinna pójść poszukać drogi lub sioła, a ci z nas co tu zostaną powinni przejrzeć szczątki wraku. Tak radzę ja, co zrobicie to już wasza rzecz. Sverrisson nie przerywał pracy kiedy mówił.

Albrecht stojący póki co na uboczu i bacznie słuchający wreszcie zabrał głos. - Szanowni panowie, słusznie prawicie. Stwierdzam jednak, że naszym najświętszym z obowiązków jest aktualnie zapewnienie zbawienia zmarłym. Przede wszystkim musimy jakoś godnie ich pochować, bądź spalić w najgorszej sytuacji oraz pomodlić się za ich dusze, aby nie zbłądziły w drodze do królestwa Morra. Cała reszta później. Warto jednak przejrzeć co umarli mają przy sobie, albowiem zostało to przy nich abyśmy my z tego skorzystali.

- Ur’z dobrze gada.
Dodał Sverrisson w czas kiedy kolejna kłoda lądowała na już pokaźnej stercie.

Albrecht zgodnie z zasadami etykiety, którą cenił sobie nadzwyczaj skinął lekko głową w kierunku Sverrissona w geście podziękowania za poparcie.

- Ja chętnie poszukam wody i rozejrzę się po okolicy. Najpierw jednak wolałbym znaleźć broń jaką. Jak tylko to zrobię, udam się na zwiad. - Stwierdził milczący do tej pory Hans. To mówiąc, udał się w stronę szczątków statku podnosząc każdą napotkaną kłodę i badając nawet byle szmatę. Nie był wybredny.

- Dobra panowie - odezwał się Konrad, głos miał nieco zachrypnięty ale donośny - zmarli jak zmarli, szacunek im się należy, ale ognisko jest chyba teraz najważniejsze, byśmy nie zemrzeli tu czasami. Ja mogę zająć się zbieraniem ziół, z których później może uda mi się zrobić maści na stłuczenia i inne takie. Miejmy nadzieję że na tej wyspie są odpowiednie zioła. Może uda się w lesie znaleźć też jakieś jagody albo grzyby.

- Ja tak myślę. Zostanę tu na plaży, ogniem i drewnem się zajmę. Później schronienie nam przygotuję, na noc dzisiejszą jedynie. Gottfried i Warren zajmą się ciałami i na stos je ułożą. Ciężka to praca, więc więcej o nic prosić was nie wypada. Niech syn Erlenda i herr Arthur przetrząsną szczątki za najważniejszymi rzeczami, wodą pitną, rumem, winem i bronią. Reszta z was jegomoście, niechaj się odzieje dobrze w co jest i niech poszuka ludzi. Przy ścianie lasu można wnyki założyć, zwierz wieczorem podejdzie... to pewne. Noc dziś lepiej tu spędzić... zmęczeni jesteśmy a będziemy bardziej. Miejscowych spotkać możemy na plaży jeśli na łowiska przyjdą lub przypłyną. Jeno uważni bądźcie, drogi obranej się trzymajcie. Helvgrim pouczał trochę i rozgadał się jak jaki pryszczaty niziołek, dlatego usta już zawrzeć miał kiedy do głowy przyszło mu jeszcze jedno ostatnie pytanie. - Gdzie jesteśmy może z was który wie? Ja nie gubię się łatwo, ale map żem nie widział, a morze... no, map żem nie widział jak wspomniałem. Helv nie dokończył tego co jezyk chciał wywinąć, wszak wstyd mówić że na morzu orientację khazadzi mieli słabą.


Urlich słuchał z bezpiecznej odległości, tego co wymawiali ci wszyscy chędożeni świętoszkowie. Nie lubił takich jak oni, którzy zamiast zabrać się za coś pożytecznego, dajmy na to zbieranie prowiantu, to rozprawiają jak pochować topielców. Dla Urlicha i Wolfganga było najważniejsze teraz, by się osuszyć i znaleźć jakieś pożywienie, czy choćby jakieś sprzęty typu sztylety, noże, pałki, czy po prostu byle co, co się przyda. Urlich odszedł dalej od grupy co i rusz sprawdzając, czy przy trupach nie ma czegoś cennego, czy w miarę użytecznego.

- Wolfgang - Zaczął mówić na tyle cicho, by słyszał go tylko jego brat. - Musimy mieć oczy i uszy szeroko otwarte, nigdy nie wiadomo co tym fanatykom strzeli do głowy, tak jak temu krasnoludowi, który co dopiero sobie rozharatał łeb, by oddać cześć swojemu zmyślonemu bożkowi. Oby tylko nie zabrał się za kogoś innego, gdyż po osobach takiego pokroju można się wszystkiego spodziewać, co nie Wolfgang?

-Racja bracie - Odezwała się fretka do ucha Urlicha. - Nie możemy dopuścić, by którykolwiek z tych niby bogobojnych głupców stanął nam na drodze. Nie ma też takiej możliwości, że odkryją twoje zdolności, przynajmniej na razie.

-Tak, trzeba o to zadbać, a do tego ukryć jakoś, albo chociaż znaleźć bezpieczne miejsce dla naszych drogocennych zwitek pergaminu. - Zakończył szybką rozmowę z bratem Urlich, po czym dalej przeszukiwał plażę i zwłoki.


- W dzieciństwie…. tu Gottfried przerwał na chwilę i głos zawiesił jakby wspomnienia złe odganiając. - Znam się na gwiazdach, więc może uda mi się określić nasze położenie dzięki nim. Jednak bez dokładnych map takich jak w Marienburgu, powątpiewam w swe szanse … - głos podniósłszy i spojrzawszy na rozbitków, starając się dodać im otuchy rzekł. - Najpierw ogień... - wskazał na Helvgrima. - Potem żywność... - tym razem za cel obrał Hansa i Konrada. - Później pochówek zmarłych... - tu spojrzał na Warrena i wskazał również siebie, spojrzał także na Friedricha. - W końcu, broń... - oczami uwagę wszystkich zwrócił na stos drewna... - i schronienie. Zamyślił się Gottfried. - Ha ha! Jeżeli znajdziemy żagiel albo jakieś płótno, nawet zwykłe, pozszywane koszule lub... - tu uśmiechnął się jeszcze szerzej - …towary które przewoziliśmy też mogą nam posłużyć do zrobienia szałasu! - Gottfried podszedł do sterty drzewa i pokaźną gałąź przełamał tak aby dwie krótkie włócznie zrobić i jedną z nich w stronę Warrena rzucił mówiąc. - Do podpory i pomocy w pracy, a do walki w konieczności. - Powiedział to idąc w stronę trupów, szanty pod nosem nucąc. Zaczął przeszukiwać trupy, ściągać dobre koszule i na bok je odkładać, a ciała, na kupę, niedaleko stosu składować.
 
Eliasz jest offline  
Stary 02-05-2013, 22:15   #13
 
Nefarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Nefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputację
Myśleli trzeźwo. Choć ich ciała były odrętwiałe od bardzo chłodnej wody, która wyrzuciła ich na brzeg, oraz przez silny, zimny wiatr. Czternaście trupów. Tyle ciał naliczyli, przeszukując plażę niedługo po ocknięciu. Friedrich znalazł przy zwłokach bezimiennego marynarza mieszek z czternastoma srebrnikami. Albrecht zaś znalazł przy innym ciele sztylet o pordzewiałym ostrzu. Być może to było niewiele dla człeka, który przecież kilka dni wcześniej ostrzył w kajucie swój piękny miecz, lecz z drugiej strony miał teraz narzędzie, do wypatroszenia jakiegoś zwierza, czy też chociażby do prowizorycznej obrony.
Dalsze poszukiwania pozwoliły uzbierać szczęśliwcom kilka większych desek, które można było w różnoraki sposób wykorzystać, chociażby paląc i grzejąc się. Choć szabrowanie zwłok nie było zbyt moralnym zajęciem, wiedzieli, że dzięki temu mogą przeżyć. Każdy kto uznał za stosowne zabranie dla siebie koszuli czy spodni, mógł zaspokoić takową potrzebę, zabierając te części garderoby z ciał wyrzuconych z morza.

Najwięcej szczęścia miał Hans. Młodzieniec znalazł pomiędzy sporymi skałami tuż przy brzegu lekko rozbitą skrzynię, w której znajdowało się dziewięć butelek z grogiem. Być może nie cieszyło to każdego z ocalałych, jednak alkohol mógł ich rozgrzać do momentu, aż w jakiś sposób nie uda im się rozpalić ogniska. Ulrich znalazł pod jednym z ciał zakopaną mokrym piachem włócznię, to również można było uznać za sukces.
Dopiero teraz, gdy plaża została skrzętnie przeszukana, kompani mogli rozejrzeć się po okolicy. Jakieś dwieście metrów od brzegu, gdzie piaskowo – kamienna plaża zamieniała się w rzyzną glebę, zaczynała się granica młodego, iglastego lasu. Lasek ciągnął się wzdłuż plaży jakieś dwa kilometry. Nad zielonymi drzewami na północy, oraz na południu widniały wzgórza, lecz takowy krajobraz kompletnie nic nieszczęśnikom nie mówił, albowiem całe wybrzeże Norski było bardzo podobne.

Helvgrim bez wątpienia miał najtrudniejsze zadanie. Zbieranie drewna było wyczerpujące i wymagające ogromnego wkładu sił. Choć był krasnoludem, istotą stworzoną do ciężkiej pracy i walki z przeciwnościami, czuł z każdą kolejną chwilą opadające go siły. W końcu zauważył, że z zimna cały drży a delikatne promyki porannego słońca nie dawały adekwatnego ciepła, które mogłoby stanowić równowagę do porywistego wiatru, czy lodowatej wody. Jedynie fakt, że ruszał się znosząc drewno jakoś go ogrzewał.
Konrad szukał pożywienia i ziół. Trudno było znaleźć cokolwiek pożytecznego na plaży i w jej okolicy. Tak na prawdę niewiele mógł zaradzić, gdyż miejsce było zdecydowanie przeszkodą w jego zadaniu. Niedługo później wrócił z pustymi rękami zawiedziony i zdruzgotany pierwszą porażką po ocaleniu. Ci którzy już wykonali swoje zadania, udali się na skraj lasu by pozbierać drwa na opał. Rozpalenie ogniska z pewnością nie będzie należało do łatwych, albowiem potężna burza, choć nazrywała wiele gałęzi, namoczyła je odpowiednio co z pewnością nie ułatwi zadania.

Spory zapas gałęzi, znalazł swoje miejsce tuż obok poukładanych obok siebie zwłok, które wyrzuciło morze. Nadszedł czas by rozpalić owo ognisko, jednak co niektórych zaniepokoiła gęsta mgła, która mozolnie i powolnie zaczęła wyłaniać się z pomiędzy drzew sunąc nieustępliwie w stronę plaży. Być może był to jakiś zły omen. Ci przesądni doszukiwali się podtekstów w zachowaniu natury. Ci mniej zabobonni uznali iż to zwykła mgła, której nie ma się co bać, bo czego? Tym razem silny wiatr okazał się ich sprzymierzeńcem albowiem trzymał złowrogą aurę mgły na granicy lasu z plażą.
 
__________________
A na sektorach, śląski koran, spora sfora fanów śląskiej dumy, znów wszyscy na Ruch katować głosowe struny!
Nefarius jest offline  
Stary 03-05-2013, 02:06   #14
 
Tasselhof's Avatar
 
Reputacja: 1 Tasselhof ma wspaniałą reputacjęTasselhof ma wspaniałą reputacjęTasselhof ma wspaniałą reputacjęTasselhof ma wspaniałą reputacjęTasselhof ma wspaniałą reputacjęTasselhof ma wspaniałą reputacjęTasselhof ma wspaniałą reputacjęTasselhof ma wspaniałą reputacjęTasselhof ma wspaniałą reputacjęTasselhof ma wspaniałą reputacjęTasselhof ma wspaniałą reputację
Choć dookoła niego już dawno rozpoczęła się krzątanina, on wciąż stał jak osłupiały. Wpatrzony w głąb lądu walczył z pustką w swej głowie. Wiedział co się stało, był świadom tej tragedii, w której brał udział. Problemem był fakt, że nie pamiętał jej przebiegu. Było to nieprzyjemne uczucie, które trawiło go od środka. Mężczyzna w końcu postanowił spróbować się ruszyć. Po woli, bez większej presji, bowiem każdy ruch okupiony był spazmatycznym bólem głowy. Nieopodal znalazł sporej wielkości konar jakiegoś drzewa, mokry i śliski, ale jednocześnie dość solidny aby utrzymać ciężar jego ciała. Podpierając się o prowizoryczną laskę, po woli zmierzał w kierunku układanego przez towarzyszy niedoli stosu. Przechodząc obok brodzącego na brzegu jednego z mężczyzn zatrzymał się na chwilkę chcąc coś powiedzieć. Zrozumiał dopiero wtedy jednak, że nie wie kim ów mężczyzna jest, usta więc zamarły w połowie drogi szukając z nieludzkim wysiłkiem jakiegoś imienia bądź słowa z nim pokrewnego które było by w stanie zwrócić uwagę rozbitka na niego. Poddał się jednak szybko i nie przeszkadzając pokuśtykał dalej. Przyglądał się twarzom ocalałych, wszystkie jednak szybko zmazywały się w jedną i tę samą bezkształtną masę jednakowych cech. Jakąś obcą mu twarz, która miała oczy, usta i nos, ale nie był dla niego nikim konkretnym. Zrozpaczony i wyczerpany legł w końcu na piasku obok stosu. Ten jakże krótki spacerek wycisnął z niego resztki sił. Jeszcze raz wyciągnął przed siebie dłoń i obejrzał ją z obu stron. Chciał coś powiedzieć, choćby do siebie, ale usta odmówiły posłuszeństwa. Przeraził się jednak jeszcze bardziej gdy oczy zaszły mu mgłą, a zarys lasu po woli zaczął zanikać w biało mlecznej mgle. Ulgę przyniósł mu fakt iż inni również widzą to co on. To była tylko zwykła mgła. Złapał głęboki wdech i zamknął oczy. Tak cholernie chciało mu się spać, że w tej chwili nie dbał o nic.
 
__________________
"Dum pugnas, victor es" - powiedziałaś, a ja zacząłem się zmieniać...
Tasselhof jest offline  
Stary 03-05-2013, 10:00   #15
 
SyskaXIII's Avatar
 
Reputacja: 1 SyskaXIII jest jak niezastąpione światło przewodnieSyskaXIII jest jak niezastąpione światło przewodnieSyskaXIII jest jak niezastąpione światło przewodnieSyskaXIII jest jak niezastąpione światło przewodnieSyskaXIII jest jak niezastąpione światło przewodnieSyskaXIII jest jak niezastąpione światło przewodnieSyskaXIII jest jak niezastąpione światło przewodnieSyskaXIII jest jak niezastąpione światło przewodnieSyskaXIII jest jak niezastąpione światło przewodnieSyskaXIII jest jak niezastąpione światło przewodnieSyskaXIII jest jak niezastąpione światło przewodnie
- Cholera by to .... zupełnie nic nie udało się znaleźć na tej plaży. A wszystkie moje fanty poszły na dno. Jedyny plus jest taki, że nie jestem sam na tym odludziu. trzeba wymyślić dla siebie nowe imię. - zaczął mówić do sam siebie tak cicho aby nikt go nie usłyszał. - Już wiem, od teraz jestem Warren, ładowniczy na statku. Nie wychodziłem na zewnątrz a poza kapitanem i kilkoma marynarzami znał mnie tylko Tobruk, tak to powinno się udać.

Po ogrzaniu się przy ogniu i chwilowym odpoczynku ruszył za resztą w stronę lasu. Mgła, która w niektórych wzbudzała lęk nie miała żadnego wpływu na Valdreda, a nawet dodawała mu otuchy. W końcu we mgle łatwiej się ukryć.
 
__________________
"Widzieliście go ? Rycerz chędożony! Herbowy! trzy lwy w tarczy! Dwa srają, a trzeci warczy!"
SyskaXIII jest offline  
Stary 03-05-2013, 11:28   #16
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Znaleźć na drodze mieszek ze srebrnikami - to było szczęście. Znaleźć taką sakiewkę na bezludnej wyspie - to już aż tak nie cieszyło. Zdecydowanie lepsza byłaby jakaś dobra broń.
Ale i tak Friedrich nie zamierzał rzucać sakiewki do morza. A nuż się okaże, że będzie można to srebro wykorzystać - prędzej czy później. W końcu nikt z nich nie miał zamiaru siedzieć tu do końca życia.

Bez wątpienia z tego, co morze łaskawie wyrzuciło na brzeg, nie dałoby się zbudować nowej łodzi. Ale każdy kawałek drewna można było wykorzystać, i to nie tylko wrzucając w ognisko.

Z paru większych desek Friedrich zbudował prowizoryczną osłonę przed wiatrem. Trzy, wbite za pomocą większego kamienia pionowo, stanowiły podporę dla kolejnych czterech, tworzących ściankę.
Do chaty to się nawet nie umywało, ale wiatr od razu przestał być taki zimny.


Mgła, która pojawiła się na skraju lasu, nie spodobała się Friedrichowi nawet za grosz. Porządna mgła powinna o poranku zniknąć. A jeśli nie, to powinna iść od morza.
On sam nie miał najmniejszego zamiaru pchać się w jej objęcia, jednak wolał nic nie mówić innym - a nuż uznaliby go za przesądnego głupca.

Ponownie ruszył na brzeg, chcąc przynieść w okolice ogniska jak najwięcej drewna.
 
Kerm jest offline  
Stary 03-05-2013, 12:15   #17
 
MrKroffin's Avatar
 
Reputacja: 1 MrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputację
Przeszukiwanie ciał sprawiało Albrechtowi ból. Widział ich twarze, wiedział, że nie tak dawno gawędzili wesoło na pokładzie. Ta świadomość przerażała rycerza. Było to dość dziwne, bowiem on sam nie raz i nie dwa odbierał życie. Zabijał jednak tylko tych, którzy na to zasłużyli: bandytów, piratów, wiedźmy, heretyków czy guślarzy. Ci, którzy tu leżeli byli niewinni i to go najbardziej bolało. Ich oczy były puste, zapatrzone gdzieś daleko, a ich skóra zimna.

Powiedział w myślach
~ Panie, czemuś pozwolił takiej zbrodni dokonać Mannanowi? Co z niego za bóg, który swoich akolitów morduje? Dobrze, że jesteś przy mnie Panie, jesteś moją osłoną i tarczą. ~
Naraz spostrzegł niewielki sztylet przy ciele młodego marynarza. Obejrzał go. Był pordzewiały, ale lepszy rydz niż nic. Przypomniał mu się jego piękny miecz rodowy, który w domu był od trzech pokoleń. Ze wspomnieniem ostrza przyszło też wspomnienie zbroi i po kolei wszystkiego co Albrecht miał. Nosił na sobie ekwipunek wart małej fortuny i wszystko pochłonęła woda.

Z innego ciała wziął solidniejszą i cieplejszą koszulę. Wiatr wiał niemiłosiernie, jakby sam Mannan chciał ich dopaść poza morzem. Albrecht przypomniał sobie coś jeszcze. Jakże głupi był, że nie pomyślał o tym wcześniej! Ręce zaczęły mu się pocić i drżeć na samą myśl. Przecież będzie musiał spędzić tutaj noc! Z nimi! Upadł na kolana i modlił się po cichu:
~ Chwała ci Sigmarze, proszę, na tę jedną noc, tę jedną noc niech mnie to opuści. Nie pozwól Panie, aby coś się stało. Błagam uczyń to lub pomóż mi Panie, abym to opanował ~
Bał się. Nie o siebie, ale o nich. Spojrzał na resztę z trwogą. Oby tylko dotarli do jakiejś osady przed zmrokiem, oby była blisko… Odrzucił te myśli. Poszedł zbierać drewno, ale wtenczas zobaczył mgłę. Czyżby Mannan chciał ich tu dopaść? A może wiatr która trzyma tę mgłę na granicy lądu to działalność Sigmara? Niezbadane są wyroki boskie. Podziękował swemu Panu w myślach i ruszył zbierać drewno.
 
MrKroffin jest offline  
Stary 03-05-2013, 16:40   #18
 
Eliasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Eliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputację
Hans w momencie znalezienia skrzynki z grogiem odtańczyłby mały taniec zwycięstwa, gdyby nie fakt iż był za bardzo zmęczony i zmarznięty. Sprawnie policzył butelki, żałując tej jednej rozbitej wraz z skrzynią, gdyby ocalała byłoby po butelce na głowę, a tak musiał kombinować. Postanowił więc dokonać podziału “racjonalnego”
Przeznaczając po butelce na każdą parę która akuratnie była najbliżej siebie, a z pozostałych czterech dał jedną ekstra lekarzowi w celach leczniczych, jedną więcej krasnoludowi którego po prostu pominąć nie mógł, przydzielił też sobie jedną a ostatnią zachował na czarną godzinę.

Dla wszystkich i tak by nie starczyło, a nie zamierzał być tym, który komuś odmówił grogu. Butelki z alkoholem do podziału dostali więc Friedrich i Valred, Buźka i Arthur, Gottfried i Albreht oraz Urlich i Konrad. Rzecz jasna ostatnią para był Hans z Helvgrimem, przy czym obaj bez zwłoki pociągnęli solidnego łyka ożywczego napoju.

Hans czuł jak grog mile rozgrzewa zmarznięte członki, wiedział jednak, że nie można z nim przesadzić, gdyż tym łatwiej można się było wyziębić. Zabrał się za pomoc w rozpalaniu ognia, niespecjalnie przejmując się mgła tkwiącą w lesie. Zwyczajnie nie miał jak na nią poradzić, a kiedyś ktoś mądry powiedział mu: - Jeśli masz problem z któremu możesz zaradzić, to po co się martwisz? A jeśli masz problem któremu nie możesz zaradzić to na cóż się martwisz?
Tkwiła w tym głęboka mądrość z której czasem Hans korzystał zwyczajnie nie dodając sobie zbytecznych zmartwień. Mgła uniemożliwiała poszukiwanie żywności czy wody w lesie, ale przecież nie będzie tam tkwiła wiecznie... w końcu wcześniej jej nie było...

Hansa zmartwił stan Arthura który wyglądał na pierwszą ofiarę wyziębienia. Wydawał się też tkwić w jakimś poważniejszym szoku.

- Artur , ocknij się, zamarzniesz jeśli teraz zaśniesz, masz napij się.

„Młody” nic prawie nie wiedział o tym człowieku, zdołał mu się przedstawić gdzieś w połowie podróży, ale nic ponadto, pamiętał, że pytał się go skąd pochodzi, ale na tą chwilę nie pamiętał nawet czy dostał jakakolwiek odpowiedź. Hans bynajmniej nie naciskał, sam miał co nieco do ukrycia, aby narażać się na to iż sam będzie przymuszany do odpowiedzi.

Pozostawił Artura pod opieką „Buźki” - kompana od butelki, mówiąc iż niebawem przyjdzie z cyrulikiem. Faktycznie poszedł po Konrada, jedyną osobę bardziej kompetentną w leczeniu, licząc iż zdoła dopomóc kompanowi, a przynajmniej upewnić się, że nie pogorszy się jego stan.

Wydawało mu się, że Artur chciał z nim porozmawiać, musiał to jednak przełożyć na późniejszą chwilę, w tym momencie najważniejsze było wskrzeszenie ognia a to nie należało do łatwych zadań. Korzystając z prowizorycznej ścianki zbudowanej z desek, Hans ułożył tam spory zapas gałęzi i gałązek oraz kory odłupanej z drzew, przygotował kilka stosików z różnej wielkości patykami, przy czym te najmniejsze, drobiazgi wręcz należało osuszyć w pierwszej kolejności. Fakt, że z racji rozmiaru nie było to znów takie trudne. Przy nich zebrał kawałki kory – zwłaszcza tej wewnętrznej części nie zmoczonej ulewą i dodatkowo bogatsze w żywicę. Dopiero po tym począł starania o pierwsze iskry.

Wielokrotnie już w ten sposób tworzył ogniska, nawet w zimie pośród zalegającego śniegu. Kiedyś jednak miał spore ułatwienie w postaci krzesiwa, obecnie musiał się nie lada męczyć z patykiem. Przygotował nawet koszulę z trupa podartą na strzępy, aby wzbogacić początkowe małe ognisko, złożone z najcieńszych patyczków , wokół niego ułożył większe gałązki, tak by osuszały się gdy zapłonie to małe ognisko, dopiero od średniego ognia mógł osuszać większe gałęzie. Przez moment był za bardzo skupiony na zadaniu by wdawać się w dłuższe rozmowy.
 

Ostatnio edytowane przez Eliasz : 03-05-2013 o 17:09.
Eliasz jest offline  
Stary 03-05-2013, 17:44   #19
 
Zormar's Avatar
 
Reputacja: 1 Zormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputację
Urlich podczas przeszukiwania znalazł zakopaną w piasku włócznię, w prawdzie nie należał do grona tych, którzy lubią się lać po mordach w zwarciu, ale taki kawałek patyka z czymś ostrym na końcu, to już lepiej niż nic, czyż nie? W prawdzie po mężczyźnie nie było widać jakiegoś specjalnego uradowania ze znalezionego patyka, co mogło u tych bardziej podejrzliwych wywołać małe zdziwienie, a zwłaszcza z faktu iż są co dopiero po katastrofie morskiej, a on wybrzydza.

Czarownik, dla niepoznaki postanowił, że zrobi wrażenie jakoby się bardzo cieszył ze znaleziska. Wymusił na swej twarzy dość nieudany uśmiech, po czym pokręci ze dwa razy włócznią w ręce. Nie miał wprawy w walce czymś takim, więc, gdy wszyscy, a przynajmniej większość nie będzie zwracała na niego uwagi, to opuszcza grot i jak gdyby nigdy nic wbija go w martwe ciało, co może być przez część, jeśli nie większość bogobojnych uznane za zbezczeszczenie zwłok. Jego natomiast mało to obchodzi, dla niego było ważne to, że chciał sprawdzić w jakim to też jest stanie grot, a dokładnie jego ostrość.

Po "teście sprawności" włóczni zamoczył grot w wodzie, a ta przez chwilkę zmieniła kolor na czerwony, ale tylko na chwilkę, a Urlich wyjął czyste już żelastwo z wody, a następnie wytarł w ubranie, które miało na sobie ciało marynarza.

Ruszył dalej przed siebie, co i rusz włócznią odsuwając jakiś kamień, by sprawdzić, czy aby znowu czegoś nie znajdzie. Miał też nadzieję, że nikt z tych "świętoszków" go nie widzi, a zwłaszcza jakiś akolita, czy choćby ten cały Niedźwiedź, lub Ur'z jak go też nazwał ten brodaty krasnolud, którego miana nie mógł jakoś spamiętać.

Nie podoba mi się ten cały Niedźwiedź, jest taki jakiś... Za cnotliwy... Przypomina mi jakiegoś fanatyka, czy innego popaprańca, ale lepiej mieć go na oku, a lepiej dwojgu, co nie Wolfgang? -Powiedział w myślach, głaskając łasicę po głowie kilka razy.- Ten cały krasnolud, nie, ogólnie ta cała zbieranina ocalałych zaczyna mnie martwić, trzeba się trochę lepiej w nich rozeznać, ale to jeszcze nie teraz, teraz trzeba zatroszczyć się o siebie.- Skończył rozprawiać w umyśle przyszły czarnoksiężnik i wrócił do przeglądania zwłok i przerzucania kamieni na plaży w poszukiwaniu czegoś, co pozwoli, lub ułatwi przetrwanie w tej dziczy, chodź raczej powinno się powiedzieć w tym zbiorowisku ateistów i chodzących świętoszków, zupełnie jak w jakimś zwierzyńcu, gdzie zmieszały się owce białe z czarnymi, chodź prędzej z dwoma czarnymi, ale nie był jeszcze pewien co do niektórych, jak ich określić.
 
Zormar jest offline  
Stary 05-05-2013, 15:53   #20
VIX
 
VIX's Avatar
 
Reputacja: 1 VIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumny
- ... nie, nie ma takiej potrzeby. Krasnolud machnął ręką przyjaźnie na propozycję herr Konrada.

- Ja jednak nalegam. Tą ranę trzeba obejrzeć, koniecznie. Cyrulik Altman naciskał. Helvowi przestało się to już podobać... to była blizna pamięci, nie można jej było czyścić czy zszywać, ni leczyć ziołem czy maścią. Rana sama o siebie musi zadbać... tego jednak dobry człek Konrad wiedzieć nie mógł, no bo skąd?

- Panie Altman, inni są co pomocy potrzebować mogą. Jeden ma poszarpane ucho, a drugi nie pamięta nawet imienia swego ojca. To zaiste musi być dla tego człeka straszne. Lepiej pomóż im jeśli zdołasz. Ja i moja rana mamy się dobrze. Sverrisson nie chciał być oschły w stosunku do Altmana, dlatego też po ostatnich swych słowach uśmiechnął się szeroko i ukazał swe żółte zęby w całej okazałości.

- Jak wolisz mości krasnoludzie. Wiesz gdzie mnie szukać jak się wda zakażenie. Konrad odwrócił się na pięcie i odszedł do innych zajęć. Cyrulik był konkretny i zimny w słowach. Dotarło do khazada że człek ten do spraw lecznictwa podchodzi tak jak krasnolud do spraw honoru i rytualnej blizny. ~ Można mu było dać ranę obejrzeć... on by się poczuł dobrze, przecie i tak czym nie ma mnie pozszywać. Helvgrim pomyślał, ale było już za późno by zawrócic Konrada... byli od siebie o góra dziesięć kroków... ale to już dużo za daleko dla khazada by zawrócił kogokolwiek. Stało się i nie było powrotu, nie w tej chwili. Altman odszedł niepocieszony faktem że nie może pomóc, a Sverrisson wrócił do układania stosu pogrzebowego.

***

Stos piął się ku górze, kłoda za kłodą, tak aż do momentu kiedy był już na prawdę spory, a Helv przestał go wznosić w momencie gdy rozciął sobie przedramie ostrym końcem gałęzi która spadła ze stosu. To musiał być krwawy znak by kończyć. Kapłan Gottfried i herr Warren ułożyli czternaście ciał na stosie. Gottfried stanął na wyskości zadania. Na tyle na ile pozwalały warunki w jakich wszyscy byli, kapłan Mananna przygotował ciała z należnym im honorem. Wszyscy martwi oczy mieli zamknięte i dłonie złożone. Widać było że młody akolita bardzo przeżywa śmierć załogi nieszczęsnego statku. Krasnolud mu nie zazdrościł. Warren natomiast był kimś zgoła innym niż khazad myślał. Wcześniej, z daleka, ów Warren co pod pokładem pracował na statku, wydawał się być Tobrukiem, typem spod ciemnej gwiazdy. Jednak później okazało się że to nie on... Helv przeprosił Tobruka w myślach i pomodlił się za niego do Valayi... nie było to na miejscu że wziął żywego za martwego, uraza to mogł być dla Warrena i hańba dla Tobruka. Dobrze choć że Helv nic nikomu nie mówił o swej pomyłce. Podobieństwo jednak między Tobrukiem a Warrenm było bardzo duże, zupełnie jakby byli braćmi. Spostrzegawcze oko khazada nie patrzyło na facjatę a jeno na chód i postawę ciała, tak też podobieństwo wydedukować musiał... ale pomylił się tym razem, Warren nie był Tobrukiem. Cóż, dobrze dla jedengo i źle dla drugiego... los nikogo nie szczędził na długo.

Wszystko było gotowe do pochówku. Stos i ciała czekały tylko na podłożenie ognia, jednak pora była jeszcze zbyt wczesna. Było mnóstwo innych rzeczy do zrobienia. Część ocalałych krzątała się przy szczątkach statku, inni byli widoczni przy ścianie lasu. Każdy czegoś szukał i bił się pewnie z myślami gdzie jest i jak do domu wrócić. Pogoda pogarszała się. Mocny i chłodny, nadmorski wiatr nie poprawiał samopoczucia nikomu. Sverrisson odział się we własną koszulę bez rękawów i ze smutnym sercem stwierdził że buty wciąż są mokre i pewnie wcześniej niż kolejnego dnia nie będzie się dało ich wygodnie nosić. Khazad postanowił nie kusić losu i zadbać o to by obuwie było gotowe na jutro, suche i wygodne... przed nimi jest zapewne daleka droga i ostatnie czego by chciał to mokre skórzane buty które obcierają stopy. Dlatego też buty Helvgrim pozostawił na kamieniu obok skarpet i ruszył między szczątki okrętu, szukać kilku przydatnych mu rzeczy.

Musiało minąć południe, ciężko było określić dokładnie bo niebo było szare, ale od świtu nie mogło minąć więcej niż pół zmiany na obronnym murze w Azkahr. Helvgrim widział że każdy z ocalałych działa trochę na własną rękę, choć było jeszcze za wcześnie by to ocenić z całą pewnością. Jedno było pewne. Przy takiej liczbie ludzi, musiał wyłonić się przywódca, kapitan, zwał jak zwał. Krasnolud nie miał najmniejszej ochoty wchodzić między ludzi i ich obyczaje, dlatego postanowił trzymać się na uboczu. Spojrzał jednak na człeczyny i zastanowił się kto mógłby im przewodzić. Oczywistym wyborem mogli się okazać Gottfried lub Ur'z. Pierwszy był kapłanem, a ludzie za takimi szli, szczególnie kiedy bieda ich spotkała. Jednak kapłan ten młody był i bardzo wierzeniami się unosił... może i by się nadawał na lidera, ale w mieście albo gdzie indziej...tu trzeba było twardej ręki. Ur'z, jak nazywał go Helvgrim lub Niedźwiedź, jak mówili na niego inni. Ten człowiek odznaczał się wrodzoną charyzmą i widać było że mógłby być dobrym kapitanem dla tej grupy ludzi, jednak czy miał wystarczająco mocną prawicę by zebrać ich wszystkich do kupy i sprawić by szli za jego komendą? Trudno było powiedzieć. Może jeśli on sam, Ur'z, by zechciał to by mógł. Na dobrego do zawiadowania innymi wyglądał też herr Hoffman. Żołnierz i człek z morzem zaznajomiony, porty znać może, do komend nawykły, bardziej słuchać i wykonywać niż wydawać, ale do tego ostatniego potrzeba było jedynie tych którzy słuchają, niczego więcej. Zdaniem Helvgrima ten człowiek nadawał się do tej funkcji. Teraz niektórzy myślą może że dadzą sobie radę osobno, ale tak nie jest... krasnolud wiedział ze ktoś musi być tym który ma ostatnie słowo, inaczej nie przeżyją tego wszystkiego.

Sverrisson znalazł kilka kawałków mokrej liny z olinowania masztu i kawałki drewnianych belek. Te ostatnie były znajdowane przez każdego z ocalałych i każdy jakieś zastosowanie dla swoich znalazł. Krasnolud swe znaleziska odciągnął na bok i między większymi skałami, zaraz niedaleko lini lasu, zaczął budować prowizoryczne schronienie. Robiąc to nie myślał tylko o sobie, myślał o rannym Arthurze i wciąż nieprzytomnym Starkadzie, który teraz leżał ze spokojną twarzą. Trudno było powiedzieć co się stało Starkadowi, synowi Erlenda. Jeszcze o świcie było z nim wszystko w porządku, później źle się poczuł i zasnął, nie sposób było go dobudzić więc pozostawiono go tak, okryto jedynie koszulą. Człek może był taki zmęczony zmaganiem z morskimi falami, a może był na coś chory. Trzeba było się nim zająć, to nie wydawało się proste. Helvgrim wcisnął znalezione belki pomiędzy skały i zbudował coś na kształt szkieletu dachu. Zostawił to jak jest na razie i przeniósł tu swoje buty i skarpety. Był już zmęczony i było mu zimno, każda chwila powodowała że ramiona drżały, raz ze zmęczenia a raz przez spadającą temperaturę. Jeden tylko Grimnir wiedział jak dużo siły woli kosztuje Helva pokazywanie że trzyma się doskonale, jak to każdy krasnolud... prawda była jednak taka że ponury góral, najchętniej sam położyłby się spać... to jednak dane mu nie było, jeszcze nie teraz.

***

Minęło kilka kolejnych godzin. Wszyscy byli mocno zmęczeni, jednak niektórzy mieli sporo szczęścia i odnaleźli kilka przydatnych rzeczy wśród szczątków ''Purpurowego Zachodu''. Włócznia, sztylet, czy wreszcie kilka butelek mocnego trunku znalezionego przez Hansa Hohenzolerna. Mości Hans zrobił rachunek i rozdał butelki uczciwie. Jemu należała się część znaczna jako że znalezisko było jego. Awanturnik zachował się jak prawdziwy przyjaciel i gospodarz. Podział jakiego dokonał był godny lidera. ~ Właśnie, czemu by Hans nie miał zostać tym kto będzie miał ostatnie zdanie? Pomyślał Helv. Wcześniej nie brał go pod uwagę bo Hans był... bliski krasnoludowi. Walczyli razem ramię w ramię i Młody dał się poznać jako dobry szermierz i łucznik, ale nie było okazji by zobaczyć jak radzi sobie z podkomendnymi, może to właśnie powinien być on. Trzeba by to pod rozwagę wziąć.

Wszyscy zgodnie zbierali drewno na opał... i niedługo póżniej, Hansowi udało rozpalić się porządny ogień, było to nielada wyczynem biorąc pod uwagę wilgoć rozpałki i mokre lub świeże drewno. Helv przezornie nakłonił by ognisko było bliżej lasu, ochroni ich to trochę od wiatru i chłodu z nad morza, a i przypływ ich nie dosięgnie, bliżej też było po drewno do podtrzymywania ognia. Zresztą, przy lesie było także prowizoryczne schronienie które Sverrisson budował przez kilka godzin. Za dach ów schronienia posłużyły młode sosny i jodły które Helv wyrywał z korzeniami... zadziałało to jako tako, ale wciąż było mroźno i tylko ciepło ognia mogło ich tak naprawdę rozgrzać. Usiedli zatem wszyscy wokół ognia i czekali zmierzchu. Butelki grogu wędrowały z rąk do rąk. Zrobiło się cieplej i jakby weselej na krótką chwilę. Buźka, jak wszyscy zwali młodego wojownika Hansa Burdena, zajął się Arthurem który był nieobecny od samego rana. Starkad wciąż spał i było widać że coś z nim nie tak. Dał się przenieść w pobliże ognia bez trudu jednak kiedy jeden z ocalałych chciał go napoić grogiem, ten tylko zakasłał i wypluł mocny trunek na ziemię. Wyglądało na to że Starkad będzie musiał być niesiony, a może już się nie obudzi następnego dnia. ~ Niechaj bogowie go chronią, niech powróci z drogi na którą wszedł. Helv poświęcił Erlendssonowi krótką modlitwę. Fakt, Starkad był człowiekiem, ale to nie znaczy że nie zasłużył na krasnoldzką modlitwę. W takich sprawach bogowie równo dzielili łaski i kary... człowiek czy khazad, nieważne. Reszta ludzi miała się całkiem dobrze... gdyby tylko nie ten chłód i brak żywności.

Helvgrim siedział i popijał grog w ciszy. Wcześniej jednak znalazł szeroki kawałek drewna, pewnie z burty statku... wysuszył go dobrze przy ogniu i miał co do niego pewien plan na który wszyscy zgodnie przystali. Sztylet który pożyczył od Ur'za - Niedźwiedzia, Helvgrim wypolerował na kamieniu i naostrzył na skórzanej cholewie swego buta. Kiedy tak ostrzył ów sztylet, wszyscy którzy siedzieli wokół ognia mówili imiona ludzi którzy teraz leżeli na stosie pogżebowym i czekali na pochówek w płomieniach. Martwi byli spokojni, zatem i żywi nie spieszyli się. Każde wypowiedziane przez ocalałych imię było notowane przez Gottfrieda na suchej desce, przy użyciu kawałka węgla drzewnego. Wcześniej ustalili że zapiszą tylko tych których odnaleźli, reszta zaginionej załogi należy już do Mananna.

- Klaud Lern. Pierwsze imię wypwiedział smutny żołnierz okrętowy Hoffman. - Johann Luber i Ulm Weimar. Dodał sam Gottfried i zapisał je. - Ten Averlandczyk, jak on miał na imię...Age, Age... Zastanawiał się Ulrich. - Agemar Sugel. Dodał Friedrich, który musiał znać pewnie wszystkich na pokładzie '' Purpurowego Zachodu ''. - Jonas Kastmen, Olivier Bachman, Benedikt Krause, Volker Witt, Reimund Neumeyer, Teodor Eber, Stefan Fisher, Peter Jauch, Marcel Hegel i Arndt Rosvund - bosman. Friedrich znał wszystkich, tak zresztą jak podejrzewał khazad. To musiało być dla niego straszne wymówić wszystkie te imiona i nazwiska, jednak zrobił to jednym tchem, a zarazem bardzo powoli. Gottfried zapisał je wszystkie dokładnie, po czym spojrzał na swoje dzieło i podał je Helvgrimowi, który skończył właśnie ostrzyć znaleziony przez Niedźwiedzia sztylet. Khazad wziął drewnianą tabliczkę i zaczął wycinać w drewnie imiona i nazwiska tam zapisane... nie potrafił pisać czy czytać w reikspelu, ale nie było żadnej przeszkody by ciął sztyletem po wczesniej nakreślonych znakach. Wszyscy pili grog i rozmawiali w tym czasie, ognisko płonęło i dawało sporo ciepła... każdy jednak przeżywał całą sytuację na swój sposób... tak napewno było z Helvgrimem.

Wciąż wycinając imiona w drewnie, Sverrisson wsłuchiwał się w rozmowy ludzi zebranych wokół ogniska. Siedząc przy ogniu i wpatrując się weń, zbierał myśli. Wiedział że mgła która pojawiła się na granicy lasu nie zwiastuje niczego dobrego, pocieszył się jednak tym że o wiele gorzej być jednak nie może... a może się mylił? Sverrisson spoglądał teraz po zebranych wokół ognia ludziach, siedzieli tam oni wystraszeni i zziębnięci, zresztą, Helv nie czuł się o wiele lepiej, ale wiedział że należy działać, ustalić teraz co będzie ich kolejnymi krokami. Kiedy nadarzyła się ku temu okazja, a było to wtedy kiedy ciszę przerywał jedynie szum morskiej wody, Helv wtrącił to co go trapiło od jakiegoś czasu.

- To Norska... tak mi się zdaję. Przerwał ciszę khazad. - Phy, zresztą nie zdaje mi się... wiem to. To Norska. Sverrisson parsknął i dorzucił kolejną gałąź młodego iglaka, która choć trzaskała w ogniu wesoło to spalając się wytwarzała sporo dymu. Helvgrim nie zważał jednak na łzy które wyciskał z krasnoludzkich oczu szczypiący dym, przetarł jedynie twarz i cedził dalej słowa w reikspelu. - Jednak powiem wam że dobrze nie jest. Jeśli to jest Nourð-ag, a jest, to tu gdzie siedzimy powinien od tygodni leżeć śnieg, gruby na dwa łokcie... gdzie on zatem jest? To nie jest normalne.

Krasnolud pozostawił pytanie w powietrzu i usiadł na kamienistym podłożu, najbliżej ognia jak się dało. Nawet przez myśl mu nie przeszło by nie straszyć reszty rozbitków i swe spostrzeżenia zachować dla siebie. Cóż, Helv był krasnoludem i tak jak każdy krasnolud, wierzył że każdy powinien znać prawdę, nawet jeśli była by ona przerażająca.

- Bez obrazy Helvgrimie. Zaczął Albrecht. - Ale co nas obchodzi czy śnieg leży czy nie? Ja się nawet cieszę, że go nie ma. Nieważne czy to anomalia, ważne że Sigmar ułatwił nam co nieco los. Proponuję raczej porozmawiać o tym jakie mamy w tej chwili opcje i ustalić jakiś plan.

Hansa zdziwił dobór słów użyty przez przedmówcę. być może dlatego, że zbyt długo przebywał z krasnoludem i w życiu, w jednym zdaniu nie sugerowałby mu czy ma się obrażać czy nie, za to iż traktuje się jego słowa z lekceważeniem. Poza tym wiedział, że jesli Helvgrim cos już mówi, to powinno to obchodzić całą resztę... a przynajmniej powinni udawać, że ich to obchodzi... W tym momencie poparłby krasnoluda nawet gdyby się z nim nie zgadzał.

- Obchodzi - odrzekł stanowczo - tak samo jak ta mgła nawet jeśli poradzić na to nic nie można. Dzieje się coś dziwnego z ta pogodą i wątpię, by bóstwa ingerowały specjalnie, aby nam ją złagodzić. Okolica wygląda tak, jakby śnieg wcale tu nie padał, a nie żeby dopiero co stopniał i jeśli przyjąć, że któryś bóg chciał nam ułatwić pobyt w tej krainie, to musiał skubaniec zakładać ten wypadek przynajmniej kilka tygodni temu. Hans wiedział co mówił, trawa w lesie wyraźnie świadczyła o tym, że śnieg tu nawet nie dotarł.

- Natomiast prawdą jest, że trzeba nam się zastanowić co dalej. Dodał już pojednawczym tonem. - Żeby mieć siły na dalsza drogę, potrzebujemy wody i pożywienia, za którym będzie się trzeba rozejrzeć w lesie gdy już ta mgła opadnie, inaczej możemy paść w drodze nim dokądkolwiek dotrzemy.

Helvgrim już miał się oburzyć, już był bliski by wytknąć że jeśli wierzy się w coś to nie można ignorować znaków natury, one wszakże też są dziełem i znakami od bogów... jednak złość narastała w Sverrissonie bardzo powoli w stosunku do dobrych ludzi... nikt tu winny nie był, wszyscy za to byli zdenerwowani. Herr Hohenzolern zareagował szybciej i wyłuszczył spraw ważnych kilka jednym tchem. Helv dodał tylko w stronę człowieka który zwał się niedźwiedziem.

- Zważ jeno że to co powoduje że nie ma tu białego pierza, mogło okręt nasz znieść na skały... sztorm zawezwać by nas strzaskać. Siły tu nieczyste mogą w okolicy siedzieć, a pamiętać trza że to Norska jest i do Pustkowi Mrocznych stąd nie jest daleko. Warto o tym pamiętać przed drogą.

- Dobrze prawicie. - Powiedział milczący do tej pory i grzejący się przy ogniu Buźka. - Nie możemy ruszać za szybko, każdy z nas jest poturbowany, więc chwila odpoczynku nas nie zbawi. Lecz gdy już się ogrzejemy powinniśmy ruszać, przynajmniej żeby las zbadać. A bez jedzenia i wody daleko nie ujdziemy. Czy któryś z was potrafi zastawiać sidła na zwierzynę? Ja sam bez łuku w polowaniu nie zdam się na wiele...

Urlich siedział po drugiej stronie ogniska wpatrując się w pozostałych, myślał co począć, gdyż do tej pory nikt nie ujawnił się z niczym, co mogło by sprawić, że ten by go zaakceptował jako godnego kompana. Za to coś wręcz przeciwnego pokazali prawie wszyscy, a zwłaszcza Niedźwiedź i ten krasnolud, którego miana ciągle nie pamięta i ten akolita zasrany też. Wolał nie dołączać do rozmowy, a zwłaszcza z nimi z wiadomych powodów. Musiał jak najszybciej dowiedzieć się gdzie są, więc wyruszenie w dalszą drogę było koniecznością i to taką, która powinna być jak najszybciej zrealizowana, gdyż nie wiadomo co tam Magnus może szykować. Takie właśnie myśli zaprzątały umysł młodego czarownika. W tym samym czasie Wolfgang kręcił się przy tej zgrai fanatyków.

Wciąż obolały człeczyna, którego mianowali wszyscy dookoła Arthurem milczał dotychczas. Skulony i wpatrzony w ogień ogniska nie starał się myśleć o bólu, który wciąż uciążliwie uciskał jego głowę od środka. Gdy reszta zamilkła nie wiedząc czemu wyszeptał ledwo dosłyszalnie na głos własne myśli powstałe na skutek argumentów towarzyszy, którymi się wymieniali przed chwilą.

- A co jeśli my już nie żyjemy? Zapytał Arthur, człowiek który sam nie znał nawet swojego imienia. Wszyscy spojrzeli na niego z przestrachem. ~ Kto wie, może ten co nie wie kim jest wie gdzie jesteśmy? Krasnolud strapił się tą myślą.

- Dajmy już temu spokój bo rozbolą nas od tego głowy. Chodźmy, trzeba podłożyć ogień pod stos i pomodlić się za zmałych. Rano wyruszymy, wtedy porozmawiamy. Zresztą jeśli to zaświaty to chyba nie jest tak źle co... chyba że spodziewaliście się zastępów dziewic i dzbanów wina. Krasnolud wziął płonąca żagiew i wcisnął w dłoń Friedricha... jemu należał się ten honor, on znał załogę najlepiej z nich wszystkich. Sverrisson starał się by wszystko było lekko odebrane, by wiedzieli że zaświaty nie moga tak wyglądać... ~ ale jak to zrobić kiedy szykuje się pogrzeb, a kto wie, może faktycznie Arthur wie co mówi? Krasnolud otrząsnął się i postanowił nie wierzyć że nie żyje, i to nie dlatego że czuł zimno czy ból, ale dlatego że nigdzie nie było widać Kamiennej Sali Grungniego, ani też strażnika bramy... zatem to nie mogło być Herðrastrid Duraz i Helvgrm Torvaldur, syn Svergrima Kearna Valrikssona był żyw. To było tak pewne jak to że jutro wzejdzie słońce na Północnym Łańcuchem. Czas ceremonii pogrzebowej nadszedł. Helv przestał myśleć o śmierci i zaczął myśleć o kolejnym dniu... o życiu.
 

Ostatnio edytowane przez VIX : 05-05-2013 o 16:06. Powód: Dialog stworzony we współpracy całej drużyny
VIX jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:34.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172