lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Warhammer (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-warhammer/)
-   -   [Wewnętrzny Wróg] Wróg Poniżej (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-warhammer/12594-wewnetrzny-wrog-wrog-ponizej.html)

Tom Atos 05-08-2013 14:10

Nigdy nie skarżył się na słabą głowę, a jedna flaszka na kilku mężczyzn, to było nic. Ranek za to przywitał bez kaca, choć nie spał dobrze. Za nic nie mógł sobie przypomnieć co mu się śniło, ale jedno wiedział na pewno nie było to nic przyjemnego.

Śniadanie zjadł w ciszy. Wszystko smakowało mu jak papier. Nie czerpał z posiłku żadnej przyjemności, ot zapełnić brzuch i ruszyć na miasto. Dorwać tych którzy zabili Etelkę i Ute. Wiedział, że nie zazna spokoju póki nie pomści ich śmierci, ale musiał być rozważny. Ten wybuch przy garbarni nie mógł się powtórzyć. Trzeba skrywać swe myśli. Trzymać na wodzy uczucia. Zemsta wszak najlepiej smakuje na zimno. Na radość przyjdzie czas, gdy zaśmieje się w ich gasnące w bólu agonii oczy.

Czy to był Kaufman? Wszystko na to wskazywało. Czy może Jego Świetlistość Konrad Mauer? Nic na to nie wskazywało. A jednak Rigel nie mógł się pozbyć myśli, że być może ktoś chce Kaufmana wrobić.

Jednego był pewien. Jeśli spotkanie z Weissem nie jest pułapką, trzeba przyjąć jego zlecenie. Co naturalnie nie oznaczało, jego wypełnienia.

„Koniec Podróży” był zajazdem z górnej półki bez dwóch zdań. Ktoś kto miał środki, by trzymać tam biuro musiał być zamożny. Dziwnym by było, by ściągał haracz z doków. Rigel pomyślał, że nie od parady by było ustalić, czy kompania „Czerwona Strzała” miała kłopoty finansowe. Tylko jak się do tego zabrać?

Póki co z uwagą wysłuchał słów Weissa, gdy już znalazł się wraz z kompanami w jego gabinecie.

Uprzejmość. Jeśli czegoś Rigel nauczył się przez te lata jakie spędził na trakcie, to właśnie tego, iż wobec ludzi mających się za nie wiadomo kogo należy być uprzejmym. Schlebiać ich próżności, by dostać od nich co się chce.
- Szanowny Panie Weiss pozwoli Pan, nim odpowiem na Pańskie pytanie, że zaspokoję swą ciekawość. Jeśli bowiem się nie mylę nosi pan barwy herbowe rodu von Kaufamanów. Czy słusznie wnioskuję, iż graf Friedrich von Kaufman jest właścicielem “Czerwonej Strzały”?

Usłyszawszy odpowiedź kontynuował dalej swobodnym tonem pogawędki.
- Słyszałem, że graf patronował ostatnio wyprawie w egzotyczne strony? Czy to była Lustria? Och zawsze marzyłem, by zobaczyć ten daleki kraj? Dawno wrócili? Pasjami uwielbiam opowieści z takich dalekich podróży. Byłbym Panu wielce zobowiązany, gdybym mógł porozmawiać z kimś, kto brał udział w tej wyprawie.

Rigel próbował w ten prosty, ale dość zręczny sposób uzyskać kontakt z kimś, kto mógł dostarczyć im informacji, o ewentualnej truciźnie, jakiej jednym ze składników był spaczeń.

Eliasz 05-08-2013 22:34

- Wyprawy za morza to nie jest moja sprawa, tak naprawdę. I pozwolę sobie na to pytanie nie odpowiadać - Weiss zmienił nieco ton, chociaż dalej był bardzo uprzejmy, to temat uciął.

Klaus wsłuchiwał się w rozmowę , wiedział jednak, że nie mając za bardzo pozycji przetargowej, postanowił więc przyjąć zadanie, choć samą deklarację sformułował w sposób z którego w każdej chwili mógł się wywinąć...

- Myślę, że możemy podjąć się tego zadania - Klaus rozejrzał się po towarzyszach. - Chciałbym jednak poznać nieco więcej szczegółów. Ot chociażby co było przewożone, aby wiedzieć czego szukać, oraz kto przewoził owe towary oraz jak liczebna była ochrona. Przydałyby się konkretne imiona, nazwiska a nawet rysopisy w razie gdyby trzeba było szukać tych ludzi, nie wykluczam, że mogli zwyczajnie uciec z towarem...

Mina Klausa sugerowała jednak, że niespecjalnie wierzy w taką możliwość, ale i jej nie wyklucza. W przypadku napadu w grę wchodziło ewentualne starcie z napastnikami, a jeśli pracodawca planował zasadzkę, lepiej aby nie wiedział iż śledczy są na nią przygotowani... po prawdzie jeszcze nie byli...

- Na wozie znajdowało się kilka skrzyń wina z północnych prowincji a także preparaty chemiczne używane w procesach przemysłowych - Curd odpowiedział bez zbytniego namysłu. - Poza tym była także skrzynia z luksusowymi jedwabiami, oryginalnie pochodząca aż z Kitaju. To była zdecydowanie najdroższa część ładunku. Niewiele jednak mogę powiedzieć o ludziach. Zapewne więcej dowiecie się w samym zajeździe, karczmarz lub jego pomocnicy powinni pamiętać. Ludzie przydzieleni zostali wiele mil stąd, w północnej części Imperium, w zupełnie innej naszej placówce.

- Możemy podjąć się tego zadania i wyruszymy w drogę jak najszybciej - powiedziała Irmina spoglądając na mężczyznę. - Ponieważ jednak większość z nas nie posiada w Averheim własnego środka transportu bardzo ułatwiłoby i z pewnością przyśpieszyło sprawę dostarczenie nam takowych. Czy może pan to załatwić?

Klaus pokiwał potakująco głową zgadzając się z przedmówczynią i udzielając jej moralnego wsparcia w przedstawianej prośbie.

Obawiał się o możliwość zasadzki, nawet jeśli Weiss o niczym nie wiedział. Z łatwością wyobrażał sobie zaaranżowanie nie dotarcia ładunku i próbę wciągnięcia śledczych w jego odnalezienie. Wywabieni z miasta stanowili potencjalnie łatwą ofiarę. Klaus zamierzał nieco zmienić dysproporcje sił, w najgorszym razie za kilka srebrników wykupując lepsze zaufanie Szczurów. Chciał wynająć po jednym człowieku na każdego z śledczych ruszających poza miasto. Miał nadzieje że stawka jednego srebrnika za "towarzystwo" będzie wystarczająca, zwłaszcza przy dodatkowych dwóch gdyby doszło do walki a nawet jakaś premia jeśli sami śledczy taką zdobędą. Liczył, że nie będzie musiał zdawać dokładnych relacji z tego do czego sami zostali śledczy wynajęci. Przy okazji zamierzał poinformować Wernera Klebba o losie jaki spotkał Rolfa. Zastanawiał się nawet czy ten nie wspominał o jakiejś nagrodzie... Równie dobrze mógłby w jej ramach przydzielić kilku ludzi, tym bardziej, że miejsce do którego wybywali śledczy, mogło być mniej lub bardziej powiązane z osobami odpowiedzialnymi za zabójstwo Rolfa a w tym przypadku w grę wchodziła jakże słuszna wendeta. Treser zamierzał jednak od razu zastrzec, że to raczej luźny trop, ale warty sprawdzenia, choćby po to aby go wykluczyć.

Eleanor 05-08-2013 23:14

Nikt tego ranka nie wyglądał jakby spokojnie przespał poprzednią noc. Irmina miała podkrążone, zmęczone oczy. Może wyjazd na jeden dzień z miasta nie był złym pomysłem. To mogło pozwolić nabrać dystansu to sprawy, która nagle stała się zbyt osobista, przynajmniej w przypadku panny Brehm.
Nie była całkiem przekonana czy graf ma coś wspólnego z morderstwami w Averheim, może jak przypuszczali inni była to pułapka, ale gdyby chciano się ich pozbyć były chyba łatwiejsze sposoby. Zatruta strzała, wypuszczona z ukrycia, była szybka i niewielu potrafiło się przed nią obronić.

Na jej prośbę o środki transportu do gospody Weiss skinął głową:
- Wszyscy, którzy nie mają wierzchowców mogą je wypożyczyć ze stajni Czerwonej Strzały, ale uprzedzam, że te którymi mogę zadysponować nie należą do koni czystej krwi. Głównie to raczej niezbyt szybkie i niezbyt lotne wałachy. Możecie je zostawić w Końcu Podróży, jeśli zdecydujecie się wracać od razu, a na drogę dostaniecie inne konie, lub przyjechać na nich z powrotem, jeśli podróż zajmie wam więcej czasu.

Irmina była zadowolona z takiego rozwiązania, tym bardziej, ze jej umiejętności jeździeckie były raczej niezbyt duże i perspektywa jazdy na rasowym, koniu z żywiołowym temperamentem raczej ją odstraszała.

Gdy rozważali kolejność postępowania bez wahania wyraziła swoją opinię. Młoda czarodziejka była zdania, że należy wyruszyć w drogę jak najszybciej, sprawdzić co się stało i niezwłocznie wrócić z powrotem, by kontynuować poszukiwania morderców grasujących w mieście.
Umówiła się na ponowne spotkanie z resztą towarzyszy przed Czerwoną Strzałą, a potem wraz z Hansem poszła do stajni by przejrzeć konie, które były do dyspozycji.

Dziewczyna przeszła wzdłuż boksów przyglądając się wskazywanym przez stajennego zwierzętom. Od razu zwróciła uwagę na jabłkowitego wałacha, który czasy świetności z pewnością dawno miał już za sobą. Spoglądał jednak na nią oczami w których błyszczała inteligencja, a gdy podeszła bliżej wyciągnął jasny łeb i zaczął metodycznie obwąchiwać jej suknię najwyraźniej w poszukiwaniu smakołyków:
- Jesteśmy łasuchem? - Powiedziała poklepując go czule po miękkich chrapach,a w odpowiedzi koń parsknął i gwałtownie poruszył łbem – pojedziemy razem na wycieczkę – przemówiła ponownie do zwierzaka. - Wezmę na drogę coś smakowitego dla ciebie – dodała jeszcze, a potem odwróciła się do stajennego by przygotował go dla niej do drogi podając czas kiedy mieli zamiar wyruszyć.

Wróciła do domu kupca. Ponownie przebrała się w spodnie, w których podróżowało się konno o wiele wygodniej i zabrała na drogę ciepłe ubranie oraz prowiant o który poprosiła w kuchni. Powiadomiła kupca o wyjeździe na jeden dzień, na zlecenie firmy handlowej Kauffmanów, wspominając o ich możliwych powiązaniach z kultystami. Powiadomiła o planowanym terminie powrotu prosząc by w przypadku jego znacznego opóźnienia poprosił kapitana o interwencję, bo prawdopodobnie będzie to dowód, że się nie mylili w swych podejrzeniach i wpadli w zastawiona na nich pułapkę.

VIX 06-08-2013 09:59

Całonocne modły to nie było coś co przychodziło łatwo w takim wieku w jakim był Thomas... a tam!... w ogóle w żadnym wieku. Kiedy Thomas był młodzieńcem był zbyt niecierpliwy by klęczeć noc całą i modlić się jak księga nakazywała. Kiedy wiek średni zagościł w życiu akolity, nadmiar obowiązków i ciągłe podróże, problemy, przyjaźnie i wieczne wojny tego kraju nie pozwoliły się skupić na modlitwie tak bardzo jak Goethe by tego chciał. Teraz, kiedy wiek starczy nawiedził już mięśnie człowieka, trud było kościstymi kolanami wycierać podłogi świątyni. Zawsze było źle, zawsze tylko czas radości nastawał na krótko, niczym człowiek który wiecznie musi chodzić na kolanach i na te krótkie chwile jedynie może wstać i rozporstować nogi. Thomas nie był meczennikiem, nigdy nie uwżał się za świętego męża, brak mu było pokory. Jednak tym razem było inaczej. Masowy grób, znajoma twarz Ute, kuzyn Almosa, mąż pani Olgi, bratanek kupca dla którego pracowała Irmina, syn tej kobiety z nabrzeży, Hermenegildy i inni, tak wielu innych... to było dużo, za dużo nawet by można było po zobaczeniu tego wszystkiego, usnąć snem sprawiedliwego. Kiwając się ze zmęczenia, błagając o litość nad duszami zamordowanych, przepraszając boginię z modlitwę nie godną nawet nowicjusza... Goethe czekał brzasku dnia, który zakończyć miał trud modlitwy. Razem z pierwszym dzwonem, kapłan wstał i ruszył do karczmy by napić się choć wody. Było mu słabo, zataczał się, ale by i z siebie dumny że udało mu się dokończyć rytuału błagalnego. To czy zwieńczony był on powodzeniem wiedzieć mogli tylko ci za których się modlił, wszak oni już byli w królestwie zmarłych.

W karczmie, akolita zastał już całą kompanię. Zjadł coś tylko szybko i popił wodą... nie patrzył co je i co pije nawet, powieki zamykały mu się same. Czekała na nich jednak praca i Goethe nie miał zamiaru nie dotrzymać słowa. Jeszcze ten jeden wysiłek, to tak niewiele - powtarzał sobie w duchu. Słońce oślepiało starcze oczy akolity, gwar ulicy też dobrze nie wpływał na orientację. Thomas był zły, nerwy brały górę nad jego zazwyczaj spokojną naturą. Wtedy też postanowił siedzieć cicho, po prostu zdał się na towarzyszy. Wiedział że będąc wyczerpanym, może palnąć jakąś gafę lub zaplątać się we własne słowa, lepiej było tego unikać i dać głos innym, bystrzejszym i wypoczętym. Ten dzień nie należał do Thomasa, zdecydowanie.

W zajeździe, faktycznie, wszystko musiało być wysokich lotów, wspaniałe ozdoby, meble widziane przez okna i cudowne zapachy dochądzące nosa przez lufciki. Akolita dostrzegł to, ale brak sił było by coś skomentować czy nawet gwizdnąć z podziwem bo w życiu wielu takich miejsc nie widział... oczywiście akolita nigdy również nie gwizdał, ale mógłby, a co tam. Przed śmiercią może dobrze by było nauczyć się gwizdać, ale teraz chyba to już nie przystało takiemu człowiekowi. Zresztą, skupił się na oglądaniu ''Końca Podróży''. Warto było zapamiętać to miejsce jako jedno z najpiękniejszych jakie widział. Oczywiście kapituły świątynne rozpływały się w przepychu złota i klejnotów, ale to nie było to samo, nie dla Thomasa. To należało do człowieka, a świątynie należały do bogów i podległych im królów, to było coś zupełnie innego w rozumowaniu świątynnego sługi.

''Czerwona Strzała''. O tym towarzystwie przewozowym słyszał chyba każdy kto mieszkał w Averlandzie i ościennych mu prowincjach. Tak też było z Thomasem. Wiedział że jako jeden z trzech głównych przewoźników na ziemiach Averlandu, Czerwona Strzała oferuje najlepsze warunki podróży i transportu, zarazem za najwyższą cenę. Przekładało się to na jakość usług oraz na obecną zasobność ich kufrów, to widać było po podobnie gustownym wnętrzu tego przybytku, zupełnie niczym pomieszczenia Końca Podróży. Właściciele musieli mieć głębokie kieszenie, a i dobrze bo grosz by się przydał każdemu z nich, a Thomasowi najbardziej pewnie... przecież nikt im nie płacił za żadną tu pracę w Averheim, no, przynajmniej nie Thomasowi. Dotarł do miasta na własny koszt i choć szczęściem było że kapitan Marcus opłacał koszt noclegu i wyżywienia bo inaczej byłoby z Thomasem krucho. Sam nie posiadał wiele bo jako sługa Vereny, nie musiał mieć nic poza pełną miską raz dziennie i suchą celą w klasztorze, ale tu, teraz, to było inne życie. Tu potrzebne były monety i Goethe z ukrytym w sercu strachem, wstydem ale i nadzieją na zarobek wszedł za próg kancelarii Curda Weissa.

W rozmowie nie uczestniczył aktywnie. Siedział, słuchał i przytakiwał. Tak jak inni zgodził się przyjrzeć sprawie zaginionych dóbr. Akolita ucieszył się na wieść o tym że Weiss odda do ich dyspozycji swe wierzchowce, to bardzo ułatwiało sprawę biorąc pod uwagę że Thomas miał na sobie jedynie znoszone sandały, z których jeden był pęknięty. Do tego trudy pieszej wędrówki do Averheim, sprzed kiku dni, jeszcze nie zrównały się z wygodami jakie dawały noce przespane w miękkich łóżkach w Trumnie Kowala. Wspomnienie snu nie było mądrym posunięciem, szczególnie dla kogoś kto usypiał w gronie ludzi debatujących na tematy jakże ważne. Na pożegnanie, Thomas uścisnął dłoń Curda Weissa. Chciał spojrzeć z bliska w oczy człowieka który być może skazał ich na śmierć, a teraz zapędzał ich w sprytnie przygotowaną pułapkę. Weiss wydawał się być zbyt wspaniałomyślny by być dobrym człowiekiem, ale był i na tyle dobry że w sumie trud by było gdyby był zły. Takie myśli znów podpowiedziały Thomasowi że raczej powinien się przespać i nie główkować tyle przed snem.

Konia Klaus wybrał pierwszego po swej prawej stronie. Kluas, bo to właśnie jego Goethe poprosił o pomoc. Siwobrody starzec na koniach się nie znał, zatem postanowił zdać sie na wiedzę Tresera, który choćby z samego swego przydomka o zwierzętach wiedzieć musiał więcej niż reszta śledczych razem wzięta. Z apomoc, akolita podziękował uprzejmie Klausow i przyjrzał się zwierzęciu. Wierzchowie wydawał się być dobry, choć nie był koniem bojowym czy wspaniałym ogierem, i może przypominał odrobine konia pociągowego, szerokiego w kłębie, to spodobał się Thomasowi. Choć znawcą koni to Goethe nie był jak już wiadomo, ale w siodle spędził sporo życia, podejście do tych zwierząt miał raczej proste, były transportem, narzędziem, bronią... żywymi istotami, ale nie posiadały duszy, nie było w nich iskry boskiej. Traktował je dobrze ale bez przesady. Kiedy zasłużył koń na jabłko to i je dostał... a jak nie, to akolita potrafił przylać w zad palcatem, tak że wierzchowiec wierzgał jedynie ze złości. Takie życie - jak zwykli mawiać prosci chłopi, którzy z końmi mieli więcej do czynienia niż niejeden szlachetka. Ciekawe było czy Klaus podzielał podejście Thomasa do sprawy koni. Pewnie nie, więc lepiej nie było o tym wspominać może.

Goethe szykować się do drogi nie musiał... wszystko co miał, tego dnia oraz tego poprzedniego, miał już przy sobie, cały dobytek życia mieścił się w kieszeniach szaty sługi Vereny. Czekał teraz tylko swych towarzyszy.

Sekal 09-08-2013 20:13

Angestag, 31 Nachhexen
Popołudnie


Weiss nie miał im już więcej do przekazania, więc pożegnali się szybko. Większość udała się w swoich sprawach. Irmina powiadomiła kupca, Hanna przekazała wiadomość swojej pani. Ekhart dał znać straży miejskiej, której kapitan najwyraźniej postanowił zaufać, że mężczyzna wróci. Almos udał się po swojego wierzchowca, reszta miała do wyboru wałachy ze stajni. Zwykle stare konie, ale jeszcze na tyle przydatne, by ich nie zarżnąć. Chociażby w takich sytuacjach jak ta.
Klaus przed wyruszeniem odnalazł Klebba, jak zwykle siedzącego przy jednym z magazynów w dokach. Wytłumaczył mu z czym przychodzi, przekazał wieści. Twarz niemłodego już Nabrzeżnego Szczura straciła na dłuższą chwilę wyraz. Werner był w stanie tylko pokiwać głową.
- Spodziewałem się tego. Nie do końca dokładnie tego, odkąd żyję w Averheim to nie słyszałem o.. o.. wyrywaniu serc. To jakiś obłęd!
Westchnął, pocierając twardą dłonią swoją twarz. Wreszcie zacisnął pięści i warknął.
- Mam nadzieję, że znajdziecie tego, kto to zrobił. Muszę powiadomić żonę Rolfa. - poklepał Klausa po ramieniu. - Dziękuję za to co zrobiliście. Ale to o co prosisz... nie mogę tego zrobić. Chłopaki mają pracę. Rodziny. Nie wiem za kogo nas uważasz, ale my nie znamy się na prawdziwej walce i mordowaniu ludzi. Żaden z tutejszych gangów nigdy nie robił czegoś takiego, co teraz się wyprawia. Mogę sam wam towarzyszyć, jeśli taka wasza cena za odnalezienie ciała. Ale tylko ja, a nie jestem już młody.
Była to raczej marna propozycja, ale Klaus widział wyraźnie, że odnośnie ludzi nie dostanie lepszej. Klebb mógł być przywódcą, co jednak nie znaczyło, ze może w pełni dysponować czasem swoich ludzi. Zwłaszcza, że oferowany szyling był śmieszną zapłatą.


Droga za miastem była zatłoczona. Malowniczo wiła się pomiędzy farmami i sadami, obecnie dopiero zaczynającymi kwitnąć, zatłoczona i pozbawiająca możliwości przyspieszenia podróży. Do Averheim ciągnęli farmerzy i pasterze, prowadzący swoje stada. Z drugiej strony, ze stolicy wyjeżdżały wozy pełne zakupionego towaru. Pogoda była piękna, słońce już dawało dużo ciepła, niestety trakt był rozmoknięty i niemiłosiernie wydeptany przez niezliczonych ludzi i zwierzęta. Przez pierwszą godzinę ciągnęli się wręcz ślamazarnym tempem, zastanawiając się, czy te dziesięć mil zdążą pokonać jeszcze za dnia. Mimo tego, powoli się rozluźniało. Minęli jeszcze wóz Strigan, zachęcających do zakupu jakiś towarów, a potem już wjechali w dzicz. Pola zamieniały się we wzgórza, nieliczne, niewielkie jeszcze lasy. Farmy stały się ranczami, równina zamiast zaoranej ziemi pokryte były licznymi kamieniami i skałami. Ciągle mijali podróżnych, ale o wiele, wiele rzadziej.

Almos czuł tu się jak w domu. Ekhart pewnie siedział w siodle, czując jakby wracały stare czasy. Reszta radziła sobie różnie.
Irmina oczywiście wiedziała jak się jeździ konno, choć jej wiedza była zbyt mała, by robić coś więcej oprócz spokojnego kłusa. Hans ledwo utrzymywał się na siodle, nie pałając miłością do zwierzęcia. Hanna i Thomas także mieli wyraźne problemy, nie przyzwyczajeni do takiego sposobu przemieszczania się. Za to Klaus, mimo, że miastowy, radził sobie bardzo dobrze, z Rexem biegającym niedaleko. Być może wchodziły w grę tu jego naturalne zdolności radzenia sobie ze zwierzętami.

Gdy wydawało im się, że powoli zbliżają się do "Pożądanego Odpoczynku", pokonując właśnie pokryte zaroślami i niewielkimi drzewami wzgórze, Rigel dostrzegł dziwne ślady. Mimo, iż już nieco zatarte, mogły być tym czego szukali. Głębokie koleiny wskazywały bowiem, że jakiś wóz zjechał z traktu, wjeżdżając w zarośla z niewiadomego powodu. Krótkie badanie potwierdziło, że chwilę później przemieszczał się prostopadle do drogi, po bardzo nierównym, niebezpiecznym terenie. Co ciekawe, odnaleźli także małą beczułkę z rozbitym dnem. Czarny proch, który się z niej wysypał, był teraz zamoknięty i nie nadawał się do użycia, za to wyglądało na to, że musiał spaść z trzęsącego się wozu.

VIX 14-08-2013 00:39

Wspaniała pogoda była owego dnia gdy Thomas z kompanią ruszyli w podróż do Pożądanego Odpoczynku, zajazdu przy trakcie który był właśnie celem szóstki konnych. Ciepłe promienie słoneczne wpierw były przyjemne i wzbudziły odrobinę wesołości w starym sercu człowieka, jednak już wkrótce stały się nieznośne. Zmęcznie, brak snu ostatniej nocy, niewygodne siodło, a do tego tłumy na trakcie. Tak, można było powiedzieć że Thomas lubił ponarzekać, jednak zawsze robił to tylko w pałacu swego umysłu i nigdy się nie poddawał choć jego postawa mogła mówić coś zgoła innego. Taki już był.

Tego dnia jechał na końcu szyku jeździeckiego. Wiedział że pożytek z niego taki teraz jak z koziego bebecha waltornia, ale i tak postanowił się do czegoś przydać. Postawił sobie zatem zacne, w swoim mniemaniu, zadanie pilnowania tyłów. Choć stary i podarty, to oko wciąż miał bystre i bez śladu na nim bielma, tylko kilka osób wiedziało że Thomas ma wzrok niczym kot, do zmroku nawykły i czujny. Choć na czas ten do zmroku daleko było jeszcze, a szyja już bolała akolitę od ciągłego odwracania głowy, to robił to bez ustanku, pomijał ból i niemalże skrajne wyczerpanie. Szczęściem, daleki był od omdlenia, ale gdyby dołożyć tego dnia brak wody i jadła to już pewnie zsunął by się z siodła wprost pod końskie kopyta.

Gdy krajobraz zmienił się z wijeskiej sielanki na marzenie pustelnika, zmęczony już srodze Goethe, chciał zdwoić wysiłki, jednak głowa go rozbolała niemiłosiernie i w swych obowiązkach ociągać się począł. Pił więcej wody niż inni jeźdźcy z którymi podróżował, jechał znacznie wolniej i tylko ciągłe interewncje Klausa pozwalały Thomasowi nadganiać podjazd i utrzymywać choć pozory tego że nie opóźnia on wszystkich. Cóż mógł zrobić, kiepski był z niego jeździec, taka była prawda. Goethe znał się wielu rzeczach, ale nie na wędrówce... tę odbywał zawsze w pochodach, na wozach, rzadziej wierzchem. Częste przystanki na popas, modlitwę. Tak podróżuje wojsko... wolniej niż mogliby myśleć inni... a z wojskiem szły zastępy kapłanów i innych głosicieli słowa bożego, wśród nich często był Goethe. Podróżował wiele, ale zupełnie inaczej. Kiedy sam wędrował to zawsze pieszo i nigdy w pośpiechu, ten ostatni był mu bardzo obcy.

Ten dzień właśnie akolita zaliczał do najgorszych od czasu gdy opuścił Marburg, a jeszcze się nawet nie zmierzchało, no może poza chwilą odkrycia masowego grobu na tyłach garbarni, ale o tym lepiej było nie myśleć, to nie na zmęczoną głowę były rozważania. Czas miał przynieść zmiany i to w tym negatywnym jakże tego słowa znaczeniu.

Wkrótce Ekhart natrafił na ślady wozu i rozbitą beczkę, która służyła do transportu prochu, teraz strzaskana, a proch był w niej mokry. Thomas zsunął się z końskiego grzbietu i przyjrzał się uważnie beczce... niczego w niej podejrzanego nie było... ale szukał znaków, byle jakich, choćby oznaczeń właściciela owej beczki, gildii czy kompani przewozowej. Po uważnej analizie obiektu, akolita przetarł spocone czoło i począł przysłuchiwać się rozmowie towarzyszy. Sam do powiedzenia nic nie miał jak na razie. Piargi Thadeusa jakie akolita miał w ustach, potoki potu na skroniach, zamykające się delikatnie powieki, czy to ze zmęczenia czy w ochronie oczu przed silnym słońcem... ta kompliacja wystarczyła by pozostać jedynie słuchaczem i bezsprzecznym wykonawcą rozkazów innych, Klausa, Ekharta i Almosa, tych którzy to na trakcie i podróży zdarli nie jedną parę butów. Thomas nie był głupcem, potrafił docenić mądre decyzje i rady, ale i surowo określić głupców i orędowników skrajnego zidiocenia.

Wkrótce grupa rozdzieliła się. Przodem ruszyli przepatrywacze, zwiadowcy... zwał ich jak zwał z funkcji... dla Thomasa to Almos i Ekhart mieli być oczami na czele przejazdu, a reszta miała podążać około dwustu kroków za nimi. To było mądre posunięcie i przypadło do gustu sędziwemu kapłanowi. Od tego momentu Thomas szedł pieszo i prowadził konia za uzdę. Rozglądał się na boki i zdołał nawet zerwać słodką w smaku trawę i mielić ją w zębach niczym chłopcy stajenni mieli w zyczaju robić to ze słomą. Jak raz wszystko zmieniło swój bieg. Głośny huk... wystrzał z broni palnej. Do profesji strzelca było daleko akolicie tak jak i do jeźdźca, ale tyle razy słyszał ten dźwięk już w swym życiu że mylić się nie mógł.

- Ekhart! To jego broń! - Krzyknął Thomas i począł gramolić się na koński grzbiet. Gdy chwilę później grupa dołączyła do Almosa i Ekharta którzy potykali się z gromadą powykręcanych chaosem mieszańców, Thomas nie czuł już strachu i zmęczenia. Jak zwykle gdy dochodziło do rozlewu krwi. Broń akolity była śmieszna w zestawieniu z orężem wroga, również umiejętności walki wręcz pozostawiały wiele do życzenia, zatem siwobrody akolita zrobił to co podpowiadał mu rozum... i choć rozum miał mocarny to myśl sama mogła nie być najwyższych lotów, ale towarzysze w niebezpieczeństwie pomyślnie rozwiali wszelkie wątpliwości. Thomas ruszył pędem w stronę wroga. Strzelił palcatem konia w zad i uchwycił mocniej wodze by nie spaść. Chciał staranować wroga, rozgonić grupę odmieńców, dać czas kolegom by ci mogli przegrupować siły i dobyli broni lub cokoliwek innego w zamyśle tam mieli.

Jeśli Verena pozwoli to i nogą by Thomas odmieńca w twarz kopnął. Tak czy inaczej ruszył pędem, być może ku swej zgubie. Głośna modlitwa opuszczała usta wiernego sługi bożego... werset za wersetem. Chwaliła wielkość Vereny i zwiastowała przegraną chaosu. Teraz Thomas począł się bać... ale dlaczego właśnie w tym momencie, tego nie wiedział. Miał jedynie nadzieje że to nie efekt brudnej magii zmienonych. W boskich mocach była jedyna nadzieja na przetrwanie tego spotkania ze złem.

Tom Atos 14-08-2013 09:35

Weiss mimo nagabywania nic nie powiedział o wyprawie. Co naturalnie tylko zaostrzyło ciekawość Ekharta. Dodatkowo Rigel nabrał przekonania, iż sprawa jest istotna.

Przysłuchiwał się dalszej rozmowie z niepokojem. Deklaracje kompanów, iż są gotowi wyruszyć od razu nie były pomyślne. Talabeklandczyk uważał, że bardziej pilne jest zbadanie kanałów, nim Czarny Kaptur zatrze ślady swej obecności. Nie miał jednak zamiaru iść tam sam.

Cóż … mogli faktycznie przyjąć zlecenie. Nawet jeśli była to pułapka warto było zaryzykować. Miał przeczucie, że ten wypad za miasto przyniesie im nowe informacje.

W pierwszej chwili gdy usłyszał o konnej wyprawie ucieszył się, że może wydobyć Tercio z aresztu. Jego wierzchowiec bowiem był czymś w rodzaju zakładnika. Udał się zatem do Baerfausta, by zdać mu sprawę z dotychczasowych poczynań i uzasadnić konieczność wyprawy za miasto. Pomimo obaw Ekharta kapitan zgodził się, by zabrał ze stajni straży swego wierzchowca.
Gdy zobaczył swego gniadosza był mile zaskoczony. Straż Averheim zdecydowanie lepiej obchodziła się z Tercio, niż z nim. Ogier parsknął przyjaźnie na widok mężczyzny. Ekhart uśmiechnął się gładząc konia po białej strzałce na pysku:
- Też się cieszę, że widzę twoją mordę przyjacielu. Dobrze cię tu traktowali?
Koń parsknął w odpowiedzi.
- Widzę że tak. No ale czas nam na szlak. Chcesz się trochę rozruszać?
Ogier pokiwał gwałtownie głową w górę i w dół.
Ekhart poklepał Tercio po szyi wyprowadzając go z boksu. Jego siodło się znalazło, ale derkę gdzieś licho porwało i musiał wziąć inną. Przygotowania prócz tego szły sprawnie i tylko nim już całkiem był gotów do drogi musiał zabrał z „Trumny Kowala” swoje rzeczy i prowiant na dwa dni. Nic wielkiego. Kiełbasę, chleb i ser, a także bukłak z wodą i flaszkę gorzałki.

Brakowało mu już widoku zielonego lasu. W końcu było Powiedźmie. Wiosna w pełni. Z ulgą opuścił miejskie mury i puścił się w krótki cwał. Tercio radośnie zarżał mknąc traktem. Po chwili zawrócił i Ekhart podjechał do reszty. Prócz Almosa i Klausa pozostali radzili sobie konno nie najlepiej.
- Już wiem Irmino jak mogę Ci się odwdzięczyć za naukę pisania i czytania. – zagadnął do dziewczyny – Nauką jeździectwa.
Spojrzał stropiony na dziewczynę.
- To znaczy … nie miej mi za złe tych słów. Nie chciałem by to zabrzmiało wyniośle. Po prostu widzę, że jazda konna to nie jest Twój żywioł. A warto ją znać, bo to wielce przydatna umiejętność. I po prawdzie to nie tylko Tobie przydałaby się pomoc.
Dało się wyraźnie zauważyć, że na trakcie humor Ekharta wyraźnie się poprawił. Jak u kogoś, kto wrócił w stare, dobrze znane miejsce.
- Zauważyłem, że lubisz konie. Po czym? Bo Twój wierzchowiec też Cię lubi. Konie mają swoje charaktery, ale na ogół jeśli ktoś jest dla nich miły odpłacają mu się tym samym. Mój Tercio na przykład to oryginał. – zmierzwił dłonią czarną grzywę ogiera – Nie lubi koniczyny, a za to za kapustę dałby się wywałaszyć.
Rigel zaśmiał się chyba po raz pierwszy tak szczerze odkąd się znali.
- No może nie aż tak. W każdym razie gdyby ten hultaj miał dłuższe uszy, a krótszy ogon byłby idealnym królikiem.

Dobry humor Ekharta nie trwał jednak długo. Skończył się w chwili, gdy mężczyzna dostrzegł ślady wozu, który zjechał z traktu.

Po krótkiej naradzie uzgodnili, że Rigel i Almos ruszą przodem, a reszta w pewnej odległości za nimi.

Eleanor 14-08-2013 21:11

Jazda wierzchem nie zaliczała się do ulubionych sposobów podróżowania panny Brehm. Owszem nogi bolały mniej, ale tyłek i mięśnie między udami maiła utłuczone niczym mięso na kotlety schabowe. Irmina była pewna, że będzie maiła solidne siniaki. Jej ciało zupełnie odwykło od końskiego siodła, przecież przez ostatnie dwa lata nie przemieszczała się w taki sposób, a i wcześniej nie nadużywała tego środka transportu. Do tego jeszcze siodło, które wraz z koniem z pożyczyła z Czerwonej strzały było wyjątkowo twarde i niewygodne.
Jeszcze mury Averheim nie zdążyły zniknąć im z oczu, a ona już miała spore wątpliwości czy wyruszenie w tę wyprawę było dobrym pomysłem. Popatrzyła na Hansa, który z cierpiętniczą miną jechał na srokatym wałachu obok niej. Wyglądało na to, ze mężczyźnie jeszcze bardziej niż jej nie podobał się taki sposób podróżowania. Rozumiała go doskonale.
Kiedy Ekhart zaproponował jej naukę jazdy konnej popatrzyła na niego zaskoczona. Ponieważ mówił dużo i szybko nie była w stanie ustosunkować się do jego propozycji. Przynajmniej nie od razu.
- Lubię konie, bo to piękne zwierzęta, szkoda tylko, że mają takie niewygodne grzbiety – Przy tych słowach dziewczyna skrzywiła się boleśnie. - Może byłoby lepiej gdyby siodło było bardziej wygodne, a podróżować wole raczej wozem lub rzeką. To o wiele bardziej komfortowe. W sumie lubię wygodę. – Zakończyła panna Brehm zabawnie zadzierając w górę swoją brodę.

***


Poza tym przerywnikiem podróż przebiegała nudno i spokojnie mimo ich obaw i podejrzeń, że pakują się w zasadzkę. Nikt podejrzany nie jechał za nimi, albo przynajmniej nikogo takiego nie byli w stanie dostrzec. Po kilku godzinach jazdy, gdy prawie byli już, w wyczekiwanej z utęsknieniem przez młodą czarodziejkę gospodzie, pan Rigel zatrzymał ich wskazując na ślady, które dostrzegł w miękkiej ziemi. Może trochę wstyd było przyznać, ale córa rodu Altvimsdorf, słynącego z kilku świetnych myśliwych, zupełnie nie znała się na tropieniu, nie była więc w stanie nic powiedzieć w tym temacie. Skoro trzej mężczyźni, którzy wiedzieli jak to się robi, mieli podobne zdanie, prawdopodobnie natknęli się na ślad porwanego wozu. Kto inny bowiem, niż złodzieje, zjeżdżał by ze szlaku na takie niewygodne pustkowie?

Irmina popatrzyła na wskazane przez Ekharta ślady wozu, a potem na trudny teren, który rozpościerał się przed nimi. Widać było, że nie bardzo uśmiecha jej się wędrówka na piechotę, a konno miała raczej zbyt małe umiejętności by sobie poradzić bez narażania na skręcenie karku. No i do tego jej koń nie zaliczał się zdecydowanie do rączych kozic skaczących po skałach.
- Może ktoś pojedzie na zwiady i sprawdzi co się stało? - Zapytała niepewnie spoglądając to na Almosa, to na Neumana, to na Ekhartha, którzy najwyraźniej wyróżniali się zarówno umiejętnościami z zakresu jazdy konnej jak i tropienia śladów. - Pozostali poczekają tutaj, albo może pojedziemy do gospody i dowiemy się co mają tam to powiedzenia?
Reszta towarzyszy miała jednak inny pogląd na tę sprawę więc po krótkiej na razie Almos i Ekhart ruszyli konno jako czujka, a reszta za nimi prowadząc wierzchowce za uzdy.

Nie uszli daleko gdy zaczęły się kłopoty. Ponieważ jednak w sumie wszyscy spodziewali się właśnie takiego zakończenia nikt nie był specjalnie zaskoczony. Strzał z broni palnej był słyszalnym dowodem, że trafili na tych, którzy porwali wóz, a jeśli nawet nie to na pewno na kogoś, kto sprowokował Ekharta do walki.
Nie było jednak wiele czasu na rozważanie kto i dlaczego zaatakował. Ważny był fakt, że toczyła się walka i należało wspomóc towarzyszy. Pomoc Irminy nie przybrała jednak tak ekstremalnej formy jak działania Thomasa. Owszem, dziewczyna wsiadła na konia i ruszyła do przodu nieco szybciej, Nie miała jednak zamiaru szarżować. Gdy odległość od przeciwników wydała jej się już odpowiednia,ale nadal całkiem bezpieczna, zatrzymała konia i zsiadła z niego. Wolała nie siedzieć prawie dwa metry od ziemi, gdyby coś poszło nie tak, albo zwierzę przestraszyło się efektów jej działań.
Pierwszy raz miała zamiar użyć tego czaru przeciw żywej istocie. Był trudny jak na poziom jej umiejętności, ale i tak nie potrafiła inaczej walczyć. Jeśli chciała na coś się przydać. Mogła to zrobić jedynie za pomocą magii. Wysupłała z zawieszonej u pasa sakiewki małą ostro zakończoną strzałkę. Dzięki niej miała większe szanse na to, że splatanie czaru zakończy się powodzeniem. Skupiła całą swą uwagę na błękitnych smugach snujących się w pobliżu. Wiedziała, że tylko ona jest w stanie je dostrzec i jej dziwne ruchy wykonywane w powietrzu wyglądają jak taniec mima. To nie miało znaczenia. Moc zaczynała powoli koncentrować się wokół jej postaci, wciągając młoda czarodziejkę w swą oszałamiającą głębię.

Lady 14-08-2013 21:42

Wydarzenia poprzedniego dnia sprawiły, że Hanna od samego rana była cicha, niepodobna do siebie, przez jakiś czas wręcz unikająca innych. Śmierć Ute wstrząsnęła nią. Wtedy dopiero doszła do niej pełna powaga i niebezpieczeństwo sytuacji. Wcześniej zdawała sobie z tego sprawę, ale strata znajomej osoby zmieniła wszystko. Śledztwo stało się osobiste. Służka nie była w tym doświadczona, za to postanowiła sama wobec siebie, że nie ustąpi, póki nie odnajdą sprawców. Mimo tego, na początku to smutek był zdecydowanie dojmującym uczuciem, zwłaszcza, gdy przekazywali wieści bliskim zabitych.
Noc nie przyniosła ukojenia, podczas spotkania z Weissem także się nie odzywała, pozwalając towarzyszom w pełni kierować ich dalszymi poczynaniami. Sprawdzenie kanałów zdawało się dobrym następnym ruchem, Hannie jednak wcale się tam nie spieszyło. Nawet wizja jazdy na koniu, której to nigdy nie praktykowała, wydawała się chwilowo lepszym pomysłem. Pozwalała opuścić miasto, jego gwar i smród i dać odpocząć umysłowi i części zmysłów.

Gdy inni poszli załatwiać sprawy niezbędne dla nich przed wyjazdem, służka uczyniła podobnie, najpierw odwiedzając swoją panią. Zdawała sobie sprawę, że zaczyna tu kłamać coraz więcej. Powiedziała tylko o znalezisku, przekazując to jako jedyną prawdziwą informację. Wspomniała również, że zabójcy się ukrywają, jak również o tym, że to nie muszą być wszystkie ofiary. I, że koniecznie muszą wyjechać z miasta, bo to się łączy ze śledztwem. Była w tym na tyle przekonująca, że Frau von Manfield jeszcze bardziej się podekscytowała. Okropnie było na to patrzeć. Dziewczyna z ulgą opuściła rezydencję. W międzyczasie pozwoliła sobie również założyć spodnie pod sukienkę, dzięki czemu mogła po męsku dosiąść konia i nie poobcierać się za mocno. Ani nie zwrócić na siebie zbytniej uwagi. Spodnie nie były tak obcisłe jak te należące do Irminy.

To przygotowanie nie dało zbyt wiele. Hanna siedziała na koniu może trzeci czy czwarty raz w życiu i po raz pierwszy musiała radzić sobie z nim sama. Dlatego bardzo chętnie słuchała wszystkich rad, jakich udzielali jej towarzysze podróży. Nie dawały wiele, pozwalały jednak skupić myśli na czymś innym od wizji zlecenia na głowę lub poniesienia przez wierzchowca. Do tego drugiego raczej nie miało dojść, ze względu na wiek i ślamazarne ruchy zwierzęcia, nigdy jednak nie można było być pewną. Trwało to aż kilka godzin, podczas których wcale nie miała wrażenia, że się czegoś nauczyła. Za to tyłek i uda nie miały zamiaru pozwolić, by zapomniała o tej wyprawie szybko.
A wedy zamiast gospody, znaleźli ślady. Hanna patrzyła na nie niepewnie. Z ulgą za to zeszła ze swojego konia. Ten typ podróży wydawał się nie być dla niej.
- A jeśli to jakaś zasadzka? Wolałabym się nie rozdzielać - zadrżała wyraźnie po wysłuchaniu czarodziejki. - Jeśli zaplanował to ten cały Kaufmann, to... sama nie wiem. Nie znam się na tym, wydaje mi się tylko, że w grupie są większe szanse. I tak ktoś może iść na zwiad.

Nie zastanawiali się długo nad dalszymi działaniami. Hanna była zadowolona tylko z tego, że ciągle poruszali się wszyscy razem. Sama trzymała się blisko Irminy i Hansa, z trudem stąpając po nierównym terenie i jeszcze prowadząc nagle upartego konia.
I wtedy dobiegł ich uszu wystrzał. Zaniepokojona służka wcale nie wsiadła ponownie na wierzchowca, zamiast tego przywiązując go do jakiegoś drzewka. Na własnych nogach czuła się o wiele pewniej. Wyjęła sztylet, jedyną swoją broń. I dopiero wtedy podążyła za pozostałymi, ciągle starając się być blisko czarodziejki i jej ochroniarza. I jeszcze lepiej, potencjalnego schronienia przez niechcianymi spojrzeniami.

Eliasz 14-08-2013 21:51

Klaus widząc trudności w jeździe Hansa, Hanny i Thomasa starał się dać im kilka wskazówek, choć tej mierze lepszym nauczycielem z pewnością byłby Almos. Skupił się więc bardziej na poradach dotyczących traktowania konia, podporządkowania go sobie oraz sposobach, aby to zwierzak nie przejął kontroli.

Dość szybko natrafili na ślad porwanego wozu, a wraz z nim na resztki prochu. Na ziemi w pobliżu śladów mógł znacznie mniej zdziałać, jego mina i dotychczasowe działania wskazywały, że niespecjalnie zna się na tropieniu … od tego miał Rexa.

- Jeśli znajdziecie końskie odchody - rzucił do Almosa i Ekharta - dajcie znać, Rex z łatwością podejmie trop. Sam również mógł jedynie tego szukać i robił to. Śledzenie po śladach pozostawił specjalistom, wszakże zatarcie śladów po wozie nie mogło być proste. - A co do możliwości zasadzki, to jak najbardziej wchodzi w rachubę - odrzekł Hannie, sięgając po łuk i nakładając nań strzałę. - Zgadzam się, nie powinniśmy się rozdzielać, na zwiadzie w każdym razie się nie znam... zwłaszcza w lesie. Gdy znaleźli beczułkę Klaus podszedł upewnił się z czym mają do czynienia i dał psu powąchać licząc, że złapie trop. Nie spuszczał go jednak ze smyczy... - O ile pamiętam nasz pracodawca nie wspominał nic o prochu w przewożonych towarach... Jeśli zobaczycie wóz, pod żadnym pozorem nie zbliżajcie się do niego dopóki nie zbadamy całej okolicy... Jeśli na wozie jest więcej tego, ktoś może planować wysadzić nas w powietrze... - stwierdził zachowując wzmożoną czujność.

Pamiętał że Weiss mówił o winie, luksusowych jedwabiach, a także o jakichś preparatach chemicznych, czy proch mógł być jednym z nich? Wątpił, ale po prawdzie na procesach przemysłowych znał się mniej więcej tak jak na czytaniu... Miał podejrzenia , że pakują się wprost w pułapke, choć z drugiej strony czy mogła być ona aż tak oczywista i nie ukryta? Jeśli była to pułapka, to brakowało w niej finezji... chyba że ktoś chciał, aby tak to wyglądało … z drugiej strony mógł chcieć aby myśli tropiących szły właśnie takim torem i przeoczyły prawdziwe niebezpieczństwo... Klausa powoli zaczynała boleć głowa od powstałej nagle nieskończonej możliwości dywagacji, ukrucił je więc natychmiast, właściwie nie tyle on sam co huk wystrzału. Doskonale rozpoznał broń palną, mógł się jednak jedynie domyślać, że była to broń Ekharta.
Klaus wszedł na konia trzymając w ręku łuk a strzałę w zębach. Ruszył żwawo aby pomóc kamratom którzy najwyraźniej wpadli w zasadzkę. Jedynie szybka odsiecz mogła im pomóc... tak przynajmniej przypuszczał, jednak ostrożność kazała mu się mieć na baczności.
Dopiero gdy zobaczył scenerię bitwy pojął w pośpiechu co się stało i co stać się jeszcze może. - Rex zostań! - zakrzyknął na psa, widok mutantów przysporzył mu nieprzyjemnych dreszczy, oraz strachu, bardziej o swego pupila niż o siebie. Ugryzienie mogło przenieść zarazę na Rexa a tego obawiał się bardzo... bardziej niż potencjalnego niebezpieczeństwa, jakie mutanci stwarzali jemu czy kamratom.

Treser był niezgorszym strzelcem i zamierzał korzystać z łuku tak długo jak sytuacja w walce mogła mu na to pozwolić... Właściwie tak długo aż wszyscy mutanci nie będą związani bezpośrednią walką... Nawet wówczas musiałby przełamać strach tkwiący gdzieś głęboko w korzeniach jego umysłu, strach który był dobrze znany mieszkańcom Nulln i do którego nie można było przywyknąć, przyzwyczaić się, oswoić. Strach przed mutacją był chyba gorszy niż przed śmiercią – ta zazwyczaj była krótka i rozwiązywała wszystko. Szaleństwo jakie wchodziło do umysłu wraz z mutacją było nieprzewidywalne...

- Stój, noga ! - zakrzyknął jeszcze raz na psa który cały się jeżył i szykował do walki. Widział, że miał ochotę rzucić się na napastników. Nie mógł … nie chciał na to pozwolić.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 12:54.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172