lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Warhammer (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-warhammer/)
-   -   [Wewnętrzny Wróg] Wróg Poniżej (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-warhammer/12594-wewnetrzny-wrog-wrog-ponizej.html)

Eliasz 17-05-2013 22:42

Wieczorem Klaus znalazł się w Trumnie , na szczęście nie własnej, lecz tej należącej do Reihida Wolscha. Rozgościł się w opłaconym pokoju, pozostawił rzeczy i psa. Nie omieszkał przedstawić wszystkim Rexa, a także jemu przedstawić innych, choćby po to, aby zapamiętał ich zapach i nie rzucił się niechcący na kogokolwiek... Wyglądał jak zbite w jedno mięśnie połączone ze szczękami.



Dopiero po tym zapoznaniu poszedł do głównej sali i usiadł przy szynkwasie. Zamówił i od razu zapłacił za piwo. Za kolację o dziwo karczmarz nie chciał zapłaty. Rozejrzął się po gościach karczmy jak i przyjrzał się samemu karczmarzowi. Dopiero gdy zjadł zamówił kolejne piwo, uprzednio za nie płacąc po czym spytał karczmarza

- Słyszałem, że sporo się dzieje w miasteczku. Interesują mnie jednak głównie zaginięcia ludzi, słyszałeś coś o tym?

Karczmarz wzruszył ramionami.

- Coś tam słyszałem, ale póki zdarzają się tylko w dokach to co mnie to? Nikt z moich znajomych z tym problemu nie ma. Tyle, że mam nadzieję, że ktoś się wreszcie tym porządnie zajmie.

Odpowiedziało mu skinienie głowy Tresera, nie bawił już dłużej w sali, był nieco zmęczony, miejsce w którym dostał pałką wciąż bolało, a właściwie to ból dopiero teraz dochodził w pełni do Klausa. W sypialni zdjął kolczugę i poświęcił chwilę przed zaśnięciem na jej czyszczenie. Pogłaskał psa i poszedł w końcu spać...

Treser wstał wczesnym rankiem, gdy tylko słońce wyjrzało zza horyzontu. W karczmie panowała grobowa jeszcze cisza gdy ruszył na spacer po okolicy wraz z psem Rexem. Gdy wrócił nakarmił psa i razem z resztą towarzyszy zszedł do głównej sali na śniadanie, tym razem zabrał Rexa ze sobą każąc mu leżeć przy stole.

Nie minęło wiele czasu nim dowiedzieli się o nieobecności Gregora, na co Klaus zapytał tylko - Glejt zostawił?

Zapytany pokręcił przecząco głową. Nieco później do karczmy wszedł nieznajomy.

Thomas wypatrzył ciekawie wyglądającą grupę ludzi siedzących przy stole. O ów osobnikach wspomniał herr kapitan Marcus Baefaust. Fakt, tak wyjątkowych ludzi nie sposób było z innymi pomylić. Zdanie na ich temat, sędziwy Thomas wyrobić sobie będzie jeszcze musiał, wszak nieuczciwie byłoby osądzać tak ciekawy wolumin po jego okładach. Stukając o drewnianą podłogę kosturem, starzec odziany w znoszone szaty świątyni zbliżył się do stołu i nawiązał rozmowę. Słowa jednak poprzedził symbolem Vereny, nakreślonym ręką w powietrzu przed zebranymi oraz energicznym gestem który w teatralny sposób pozwolił mu wyciągnąć zapisaną kartę pergaminu spod obszernej szaty.

- Witajcie drodzy państwo. Z polecenia herr dowódcy straży przed wami się stawiam. Jestem von Ehrilchmann, a imię me to Thomas, zwać zaś możecie mnie Goethe Thomas... lub Thomas Goethe. Jak wam podobać się woli. Oto jest i glejt przez mości Baefausta kapitana pisany... znacie go zatem może i ja przeto wam się obcy nie wydam. Tutaj Thomas uśmiechnął się ciepło, ukazał braki w swym żółtym uzębieniu, a wspomniany glejt znalazł się na blacie stołu.

Klaus przyglądał się przybyszowi jak gdyby miał go zaraz pobić. To pierwsze wrażenie kłóciło się z przyjaznym uśmiechem który wykwitł na twarzy Tresera i skinięciem głowy które przywitało kapłana. Rzucił okiem na glejt po czym wskazał przybyszowi krzesło przy stole.
-Siadajcie proszę kapłanie, nazywam się Klaus Neumayer - rzekł do starca. Chwilę potem skinął na karczmarza próbując go przywołać, a sam przeszedł od razu do rzeczy - Czy świątynia zna jakieś fakty dotyczące zaginięć, które nam nie były jeszcze przedstawiane?

- Cóż... tak po prawdzie, to sprawiedliwa panienka Verena musiała mnie tknąć bym na tę sprawę spojrzał... a averheimska świątynia Wagi na raport kapitana czeka, on zaś na wasze czyny zezuje. Zamknięte koło niestety. Thomas zaczął kręcić kółka palcem na blacie stołu, po czym ręka jego sięgnęła po kubek z sąsiedniej ławy, przy której nikt już nie siedział. Starzec w służbie świątyni, opróżnił kubek na podłogę, powąchał naczynie, uśmiechnął się ponownie i napełnił je z dzbana stojącego na stole przy którym nowopoznani ludzie jedli śniadanie. Thomas przełknął łyk i ciekawie przyjrzał się zawartości kubka, stęknął smutno i zainteresował się nie na żarty, macerującemu się winu mówiąc. - Mmm, takiego winiaka nie piłem od lat zacnego. Poznać mi cię jest zaszczytem panie Neumayer... a jeśli o glejt idzie, to zachowaj go. Z przykazu komendanta, taka jego wola była. Goethe przerzucił szybko nogę ponad ławką i usiadł przy stole. Kostur spoczął na jego kolanach, a on ciekawsko zaczął wpatrywać się w Klausa, być może, za tego z kim mówić mu przyjdzie go biorąc.

Treser nie czekał na ponowne zaproszenie do zabrania glejtu, zwinął go po czym spakował ostrożnie do torby noszonej na ramieniu. - Dziękuję - rzekł, po czym przystąpił do omawiania tego co do tej pory udało im się dowiedzieć. - No cóż, wygląda na to, że powiększyła się nam nieco lista zaginionych. Klaus zamyślił się na chwilę po czym zaczął wymieniać dotychczasowych porwanych: - Will będący siostrzeńcem kupca Kuno Hazelhoffa. Miklos , kuzyn obecnego tu pana Almosa - wskazał na siedzącego przy nich jeźdźca równin, - Albreht syn pani Hermenegildy oraz parobek jednego z kupców, który opuścił już miasto. - Klaus wyraźnie się ucieszył, najpewniej zapamiętanie wszystkich osób przyszło mu z pewnym trudem, odbijającym się w powstających bruzdach na czole, kiedy wymieniał nazwiska. - Do tych o których mówił kapitan doszedł nieodnaleziony dotąd Rolf, jeden z członków gangu Nabrzeżnych Szczurów oraz tutejszy bezdomny Kurt Guther. Rzecz jasna ten pierwszy może gdzieś leżeć zaciukany przez konkurencyjny gang, a ten drugi mógł się zwyczajnie zapić, ale póki ciał nie znaleziono lepiej potraktować ich jako potencjalne ofiary porwań.
Klaus zwilżył gardło sporym łykiem trunku, przerzucając spojrzenie pomiędzy Thomasem a pozostałymi towarzyszami. - Wygląda na to, że nie są to porwania dla okupu, wszystkie o których wiemy coś więcej miały zapewne miejsce w dokach, o późnej porze. Nie wykluczam rzecz jasna zwyczajowych zaginięć, ale wydają mi się mało realne jak na zniknięcie tylu osób w tak krótkim czasie. Zresztą przynajmniej Will nie miał żadnych powodów do ukrywania się czy do ucieczki, poszedł wieczorem do magazynu i już nie wrócił - przynajmniej jak ustaliła pani Irmina jedna z poszukująch. - Klaus spojrzał na wszystkich siedzących przy stoliku, mając pewien problem z nazwaniem tej grupy. Po czym skończył chwilowo swój wywód czekając, aż inni zabiorą głos.

Thomas potykał się z nowymi faktami i starając się zapamiętać nazwiska zaginionych, pocierał ręką prawą skroń. Wszystkie fakty podano mu na zimno i w skrócie, zatem myślał i ogarniał, układał pierwsze części zagadki w jakiś kształt dla umysłu znośny... a na koniec spojrzał na ogorzałą od wiatru i zarośniętą twarz mężczyzny który ciekawie spoglądał na akolitę. - Jak wspomniałem, jestem Goethe. Thomas powtórzył przywitanie i wyciągnął dłoń w stronę mężczyzny w przyjacielskim geście powitania. Człek ten nie wyglądał na przyjemniaczka, zatem trza było przełamać pierwsze lody.

Klaus odwzajemnił uścisk, z przyzwyczajenia ściskając dłoń nieco silniej niż należało. Po chwili jakby sam sobie to uświadamiając szybko złagodził uścisk, nie chcąc urazić przyjaźnie nastawionego Thomasa. Treser wychowywał się w środowisku w którym albo wciąż pokazywałeś, że jesteś silny ( mogłeś przecież osłabnąć) albo brali cię za słabszego, co też zazwyczaj dobrze się nie kończyło. Dla wszelkiej maści zbirów stawałeś się łatwym łupem, tym cenniejszym, że na dobrym stanowisku.

VIX 19-05-2013 03:12

Wzgórza Vitevo, w pobliżu Lasu Ceni. Północna granica Imperium z Kislevem. Ostatni bastion 6 pułku obrony pogranicza, Lansjerów Siegfreida van Dusnelkena w walce z gospodarem Griszą Nabukovem, spod prawa wyjętym wedle kislevskiego traktatu sprawiedliwych bojarów, ręką wojewody Aleksieja Błotniewicza spisanego.

Sonnstill - dzień letniego przesilenia
Roku 2499 Kalendarza Imperium
Schyłek dnia... po walce.

- na samym początku była burza. Ciemna noc, w którą spokój w zaroślach burzyły tylko zwierzęta wspaniałej urody. Wody deszczu były ciepłe i błogo stać było w ich strugach... wszystko wskazywało na to że idzie ku lepszemu, miało być lepiej. Wspaniałe szaty okrywały doskonałe ciała. Życie było cudowne, nic co ...

- Przestań! Przestań cytować te cholerne księgi. Umierający człowiek, w zdobnych szatach i stalowym napierśniku, powiedział co myślał o modlitwie, po czym odkaszlnął, a z ust jego pociekły strużki krwi. Człowiekiem tym był kanonik Barnabas Goethe i miał on na tyle w sobie jeszcze życia by przywołać swym słowem zdziwione spojrzenie na twarz młodego akolity który klęczał nad nim ze łzami w oczach.

- Powinieneś wysłuchać Początku Kearnusa przed swym końcem, tak nakazuje tradycja Barnabasie. Płacząc, akolita Thomas, kiedyś z rodziny von Ehrlichmann'ów, naiwnie i w bólu żegnał się ze swym zwierzchnikiem i najlepszym przyjacielem.

- Wiem, wiem Thomasie... jednak zapomnij o tym, nie wspominaj więcej jeśli przeżyjesz. Wiedz że nigdy nie lubiłem dzieł Kearnusa. Umierający kapłan uśmiechnął się, ukazał zakrwawione zęby a ciałem jego wstrząsnęły konwulsje. Thomas przycisnął dłoń do rany przez którą z Barnabasa uchodziło życie wraz ze szkarłatną, świętą krwią kanonika. Rana jednak była zbyt rozległa, poza wszelkimi znanymi sposobami leczenia, akolita wiedział to. Miednica Barnabasa była zmiażdżona, a jej kości przebijały się przez skórę i unosiły kapłańskie szaty w nienaturalny sposób. Thomas wciąż płakał... nie potrafił powstrzymać tego co przynależne jest kobietom i dzieciom. Tego co zawsze było uważane za słabość... nie sposób było powstrzymać łez.

- Słuchaj teraz uważnie. Krwawa wydzielina spieniła się na usatch i nosie sługi Vereny, Barnabas zaczął się ponownie krztusić. Chwilę później znów zaczął mówić, ale Thomas podejrzewał że życie ujdzie z przyjciela zanim ten dokończy kolejne zdanie.

- Nabukov, on nie jest tym za kogo się podaje. Wiem to. Ty jednak go nie szukaj, wracaj do Marburga i przekaż mój dziennik w ręce starszyzny. W księdze znajdziesz też list... ten dla ciebie jest, tam wszystko co się ciebie tyczy tłumaczę. Przeczytaj go. Słyszysz Thomas? Kanonik podniósł głos, a życie wróciło w niego na chwilę, jednak krótką gdyż Thomas poczuł ciepłą falę na swej dłoni. Krew rychlej ruszyła by zwilżyć ziemię wokół kapłana, nakarmić ją i oddać jej co z tytułu życia należne.

- Słyszę cię, słyszę przyjacielu. Wszystko słyszę. Thomas łkał i żegnał się Barnabasem Goethe.

- To dobrze przyjacielu. Tylko tego chciałem. Goethe zagryzł zakrwawione wargi, ścisnął mocno dłoń akolity Thomasa i rozpoczął cytować, tak rzadko słyszane, słowa rytuału Przejścia. Słowa te jedank były ciche, a rytualna modlitwa nie dobiegła oficjalnego końca, jej schyłek zwiastowała śmierć kanonika Vereny, Barnabasa Goethe.

- Ja zagubiony, w Tobie odnalazłem spokój wszelaki. Tyś mnie kompasem uczciwości prowadziła ma bogini. Bez imienia szedłem, życia straconego szukając, by służyć pragnąc, wtedym nie rozumiał że szukałem tylko i aż Ciebie siostro sprawiedliwych. Me serce kochające ku Tobie zwracam raz jeszcze...

***

Trakt Rakhovski, port rzeczny na Talabecku
Ostermark
Wellentag, 3 Vorgeheim
Trzy dni po tragicznej śmierci Barnabasa Goethe

- Talabek przed nami hrabio! Stary wiarus mówił hardo a jego opancerzona żelazną rękawicą dłoń wskazywała na półudnie, gdzie można było dostrzec szarą wstęgę rzeki.

Hrabia van Dusnelken zakręcił wąs i uderzył palcatem w koński zad... bez słowa odezwy do sędziwego żołnierza, ruszył i dołączył do forpoczty pochodu.
Thomas spojrzał za szlachciem i wspomniał swych braci i przywileje szlacheckiego stanu. Chciał splunąć z obrzydzeniem, ale idący obok niego żołnierze nie odebrali by tego dobrze. Akolita Vereny, idący i plwający flegmą na prawo i lewo, tak, to wyglądałoby źle. Thomas spojrzał na rzekę i uradował się tym faktem. Wiedział że teraz może otworzyć list od Barnabasa Goethe, zgodnie z jego wolą którą na kopercie spisał. Akolita wyjął list i spojrzał raz jeszcze na pieczęć i zgrabnie spisane przez kanonika litery.

~ List ten otwórz wtdy kiedy Talabek twe oczy ujrzą, do mej woli się stosuj posłusznie. Tak brzmiały słowa na kopercie zawarte. Thomas wziął głęboki oddech i złamał pieczęć z zielonego laku. Z wilekim szacunkiem wyjął list z koperty i rozłożył jego kartę. Jedank zanim wzrok świątynnego sługi spoczął na tekście, Verena została obdarzona ognistą modlitwą. Trwało to kilka chwil, Thomas nie spieszył się jednak wiedział ze z nadobnym uświęceniem taką notę czytać należy. Pierwsza i najważniejsza część listu brzmiała tak:

...pewnym że żeś czekał na to aż Talabek ujrzysz. Jesteś zbyt posłuszny Thomasie. Wybacz mi ten żart mały, pośmiertny wręcz. Do śmiechu ci pewnie nie jest, ale ja jestem już między martwymi i nie zaszkodzi jeśli choć się uśmiechniesz na chwilę i wspomnisz starego drucha jako człeka co duszę miał wesołą.

Przejdę do rzeczy najważniejszej wpierw. Czytaj w skupieniu, bo to dziwne i ważne się wydaje jak mało co. Na dwa dni przed tym jak koń Ortha został dobity, i na dzień po tym jak żem cię prosił o spowiedź wydarzyło się to. Obudził mnie w nocy krzyk. We śnie był on, choć przysiągłbym i na panienkę jeśli by mnie kto wtedy spytał, że to jawa była. Miasto me ukochane, Averheim w ogniu stało, a rzeki Averu krwią mych ziomków spływały. Na placu, zaraz tam gdzie się wychowałem, leżało trupów mnóstwo, w tym i ma rodzina. Wierz mi Thomasie, to nie są myśli pokrętne i heretyckie, jednak wiedz że i ma głowa na wspomnianym placu leżał, od ciała odcięta. Samo wspomnienie tego snu przywołuje ciarki na me plecy. Miasto stało w ogniu a ja byłem martwy. Te znaki były dla mnie jasne. Czuję że nie dane mi będzie wrócić do Marburga, Nuln, czy Averheim. Ten sen powodem jest tych słów mą ręką drżącą spisanych. Boję się o los swych bliskich, o świątynię, o ciebie również. Przeto w wir, choć nie chcę, to rzucić cię muszę... wir co łaskawy nie jest ni ciału ni duszy. Jednak tylko tobie zaufać mogę. Inni wezmą słowa te za przejaw zdrady Imperium, bogów i hierarchów w naszej służbie.

Zrób zatem o co proszę. Wróć do życia swego, służ Verenie wiernie, tylko Verenie i nie ufaj nikomu, to ważne. Kiedy jednak usłyszysz że Aver krwią spływa udaj się tam. Sprawę zbadaj. Los mych bliskich niech ci w duszy będzie ciążył jeśli tak nie postąpisz. Gdziekolwiek będziesz, zostaw wszystko i ruszaj by ocalić mę duszę, bo kto wie czy nie ona na szali naszej Pani leży teraz. Wiem że o wiele proszę, lecz czuję że ważne to jak nic innego do tej pory. Inaczej ma prośba dziennego światła by nie ujrzała, rację mam? Przecie słowa czytasz, znaczy że się nie myliłem i znak swej śmierci odczytałem poprawnie. Kto wie, może do niczego takiego nie dojdzie, niechaj bogowie uchronią Averland od zła wszelkiego, niechaj uchronią Ciebie. Będę strzegł twej duszy, a ty o moją zadbaj Thomasie.

Tu skreśliłem słów kilka o pochówku mym i o dzienniku nie mniej teraz ważnym, jako że dowód na to że Nabukov z ramienia niczystych sił działał zdobyłem. Odczytaj uważnie lecz myśl o tym co pisałem wcześniej, jako że to najwazniejsze było.


Zatem dziennik mój, weź i oddaj temu co...

Thomas zrobił przerwę. Złapał powietrza bo wydawać się mogło że wszystko jednym tchem odczytał. Trudno mu było w słowa kanonika Barnabasa uwierzyć, jednak faktycznie, śmierć swą przewidział w mistyczny sposób jakiś. Thomas zaczął rozmyślać, kalkulować, modlić się i bać. Wszystko co się stało i co stać się miało, nie zwiastowało dobrze nikomu, ni Thomasowi von Ehrlichmann'owi, ni Averlandowi i jego stolicy, ni też całemu Imperium.

Świątynia Vereny
Averheim
Marktag, 27 Nachhexen
Roku 2523 Kalendarza Imperium

- Oczywiście nie liczyłem na to że ktoś już sprawę rozwiązał, to byłoby niesłychane. Dziwię się jedynie że nie ma żadnych poszlak. Thomas wyraził zdziwienie całą sytuacją podczas rozmowy z Viktorem Glotzz'em, najwyższym kapłanem Vereny w Averheim.

- Dziwić się nie ma czemu powiem ja ci. Averheim to nie Marburg, bliżej nam do Nuln rozmachem niż do klasztornych ścian Orlego Gniazda. Musisz mieć to na uwadze. Tak jak powiedziałem wcześniej. Zostań dziś na noc i ile potrzebujesz dłużej, sen i strawa posługę kosztować cię będzie jedynie. Jeśli jednak chcesz przyjrzeć się bliżej całej sprawie to udaj się do kapitana straży, Baefausta, Marcusa. Człowiek ten sprawiedliwe sądy daje i nad wszyskim co z prawem związane w tym mieście czuwa. Kapłan Glotzz wydawał się być przychylny Thomasowi i jego misji. Goethe przyjął to za dobrą wróżbę.

- Tak też zrobię mistrzu. Z owym kapitanem porozmawiam. Raporty będę ci zdawał jeśli taka twa wola. Stary akolita czuł że Viktor złym człowiekiem nie jest to i za pomoc pomocą odpłacić chciał. Rozmowa pomiędzy zakonnymi sługami trwała jeszcze długie godziny. Viktor Glotzz był ciekaw wieści ze Stirlandu, a w zamian Goethe wywiedzieć się chciał o tym co ważne być może w Averheim.

Karczma ''Trumna Kowala''
Averheim
Backertag, 28 Nachhexen
Roku 2523 Kalendarza Imperium

Odszukanie karczmy nie było trudne, jednak uroki miasta widziane za dnia były iście wspaniałe a wrodzona ciekawość staruszka kazała mu zaglądać w każdy kąt. Po drodze zatem zwiedzane były kramy i sklepiki. Wierzyć mu się ne chciało że przez ostatnie 20 lat miasta tak się zmieniły, rozrosły i wymurowały. Thomas nawykły był do świątynnych korytarzy w niewielkim Marburgu, a wcześniej większość swego życia spędził na szlakach... nie pamiętał już życia nulneńskiego szlachcica, to były zamierzchłe czasy.


Kiedy tylko Goethe przekroczył próg karczmy, od razu odnalazł wzrokiem ludzi których szukał. Podszedł do nich i rozpoczął rozmowę. Szcześciem towarzystwo choć z początku podejrzliwe, to później okazało się dość rozmowne i przyjacielskie. Po wymianie kilku uprzejmości i zapoznaniu się z faktami od Klausa zwanego Treserem, staruszek zwrócił teraz swe spojrzenie w stronę człowieka o podejrzanym wyglądzie. Po prawdzie i Neumeyer miał lico jak typ spod ciemnej gwiazdy, ale i kolejny jegomość, ze smakiem zajadający strawę, wyglądał na takiego co to go nikt wieczorem w alei spotkać nie chce. Thomas zawahał się, jako że człowiek ów sprawiał wrażenie nieokrzesanego a wzrok jego był mieszanką złośliwości i ciekawości. Akolita jednak przełamał się i wyciągnął dłoń w stronę wspomnianej persony. Robiąc to zastanawiał się... ~ ... czym też Baefaust kierował się przy doborze takich śledczych?

Choć było rano człowiek ten wyglądał na zmęczonego i niechlujnego. Jego sfatygowane ubranie wydzielało dziwną piwniczną woń. Zdawało się że mężczyzna pochłonięty jest bez reszty posiłkiem, który jadł z zachłannością wygłodzonego człowieka. Wzrok którym patrzył na kapłana zawierał w sobie tyle samo ciekawości co podejrzliwości. Z ociąganiem podał rękę kapłanowi.
- Ekhart Rigel. - powiedział przełykając posiłek. - Lepiej nie wylewaj tu wielebny wina na podłogę. Nasz gospodarz to miły człowiek, ale chce żeby jego trumna była czysta, a co do zaginionych … Klaus zapomniał powiedzieć o parobku, którego pryncypał wyjechał już z miasta najpierw zgłaszając zaginięcie. W każdym razie ciągle dowiadujemy się o nowych zaginięciach. Pochodzisz z Averheim? - zakończył niespodziewanym pytaniem.

Na dłoń herr Rigela, Thomas czekał długo, jednak nie przejmował się tym zbytnio, sędziwy sługa świątyni wiedział że wszystko wymaga czasu, a najwięcej pochłania wiara i zaufanie. Kiedy dłonie splotły się powitalnym węzłem, Goethe postarał się by jego uścisk był dość silny, służyć to miało by mimo swego zaawansowanego wieku, ów człowiek o nieprzychylnym spojrzeniu wiedział że akolita nie będzie ciężarem, ni dla niego, ni dla innych członków tego niecodziennego towarzystwa. Zmęczony i głodny, Thomas spoglądał na pokarmy które stały na stole, nie odezwał się słowem na ten temat, ale przełknął ślinę, może troszkę zbyt głośniej niżby chciał. - Bardzo miło cię poznać herr Ekhart Rigel. Goethe wymówił całe nazwisko Riegela, a żartu z trumną nie zrozumiał przez krótką chwilę. Po chwili dodał jednak. - Trumna? … hmm, a trumna! Rozumiem, he he. Starszy człowiek zaśmiał się, ale pomyślał czy przypadkiem człowiek ten, Ekhart, żartował czy może jednak nie, na wszelki wypadek opanował śmiech. Szczęściem inni przy stole również się zaśmiali.

- Ja z Averheim? O nie, jestem z Marburga, to na północ od Averheim. Jakie zatem macie plany co do całej sprawy? Ja włączam się do tego śledztwa, za sprawą kapitana Marcusa oraz pod uważnym okiem świątyni. Goethe zakończył wypowiedź i z rozwagą zaczął wsłuchiwać się w dyskusję zebranych.

- Ja po śniadaniu chce się przejść wzdłuż doków. Powinniśmy obejrzeć to miejsce, gdzie giną ludzie. Może ktoś zostawił jakieś ślady. - zastanawiał się Ekhart na głos.

Klaus przytaknął skinieniem głowy - Jestem za. Poza tym dobrze byłoby poznać wszelkie uliczki i zaułki doków za dnia, po to aby móc z nich korzystać także i w nocy. Zresztą nigdy nie wiadomo, czy nie przyjdzie nam ścigać sprawców czy sprawcy porwań, a wówczas dobrze byłoby znać teren. - Stwierdził po chwili zgadzając się z Ekhartem. - Być może uda się też porozmawiać z jakiś bezdomnym, wczoraj nie zdołałem się na żadnego natknąć.

- Mnie i Almosowi nie udało się nic wyciągnąć z tej Knox. Może warto by było jeszcze raz się z nią spotkać? Przydałby się ktoś … ładniejszy. - spojrzał na Hannę.

- Myślisz, że Beatrice Knox gustuje w kobietach? - Almos odezwał się po raz pierwszy od pojawienia się kapłana. Wcześniej, gdy Klaus przedstawił go Verenicie, tylko skłonił głowę z szacunkiem. Koczownik skończył właśnie obfite śniadanie złożone z chleba oraz jajecznicy z boczkiem. Popił je zaś kumysem - lekkim napojem alkoholowym sporządzonym ze sfermentowanego kobylego mleka.

- Beatrice żyje z wykorzystywania mężczyzn. Raczej nie da się oczarować nam. Co innego gdyby wypytywała ją inna kobieta. Warto spróbować. Ja się bardziej znam na śladach, jak na ludziach. Pomyszkuję z Klausem i jego psem po dokach. - powiedział Ekhart dopijając piwo.

- Żle wyglądasz Ekhart - rzekł Nomada - winieneś z rana pić kumys miast piwa. Jest lżejszy i bardzo orzeźwiający. Co do planów na dzisiaj, to nie ma co czekać na wiedźmę - chyba miał na myśli Irminę. - Będzie tu dopiero w południe. Może masz rację, żeby to Hanna pomówiła z panną Knox. Będę ją eskortował a potem się przyczaję. Tylko niezbyt wiem, co Hanna ma jej rzec. Almos zamyślił się i zmierzył wzrokiem Thomasa.

- Wielebny - powiedział doń, skłaniając głowę - znacie jakieś tajemne sposoby na sprawdzenie, czy ktoś mówi prawdę czy kłamie? Zdaje mi się, że w tym śmierdzącym mieście wszyscy łżą jak z nut.

- Stosunek ważny jest, wiary do rozumu, mości panie. Domyślam się że tyś jest Almos z wędrowców? Twój ciekawy wygląd odpowiada opisowi jaki podał mi kapitan miejskiej straży. Witam cię z szacunkiem. Co zaś się tyczy pytania twego. Prosto nie jest by prawdę opisać, jeśli ta z ust wyuczonego w kłamstwie człowieka płynie. Jednak oczy mej bogini pozwalają mi wejrzeć czasem w ludzką duszę, może zatem przyda się tam moja osoba by o prawdzie orzec? Wystarczy że będę w pobliżu, że tę osobę ujrzę. Goethe był uradowany że może w czymś pomóc, już tak, od tak zwanych drzwi. Trudno było wyobrazić sobie jak z taką grupą znajomość nawiązać... jednak wystarczy wiarę w bogach złożyć i wszystko się układać zaczyna. Prawda wiary. Jakże Thomas mógł bać się o nią, wszak ta jest wieczna.

- Można by spytać, czy twój kuzyn z kimś nie wychodził? Kto z nimi jeszcze grał? Ile przegrał? Czy był pijany? Może miał się z kimś jeszcze spotkać? Dokąd chciał iść? - wymieniał w zamyśłeniu Ekhart kolejne pytania - Almos a masz coś co należało do kuzyna? Może pies Klausa by podjął trop? - wpadł mu nowy pomysł do głowy.

- A za kumys dziękuję. Nie przepadam. Kiedyś piłem. - wyjaśnił przerywanymi zdaniami. Widać było, że nie lubi mówić o sobie.

- O to wszystko wypytywałem już wcześniej - odpowiedział Almos. - Ale tego wieczora w “Czystej Świni” był ponoć niemożebny tłok, ciągle ktoś wchodził i wychodził. Obsługa i ludzie, którzy z nim grali mówili, że Miklos był pijany w belę, w co wierzę, i że przegrał ładnych parę złotych koron. Wyszedł chyba sam, nikt nie wie dokąd. Ale, ale, na Ramocsa! - Zawołał nomada. - Przecież jasne, że mam jego rzeczy! Juki pachną bardziej koniem niż moim kuzynem, ale jest w nich koszula i onuce, w których przyjechał do Averheim. Te ostatnie capią moim kuzynem tak, że bardziej się nie da. Mam nadzieję, że nie zabiją twojego psa - zwrócił się do Klausa. - Bo twój pies umie tropić, tak?

- Oczywiście - odrzekł zdecydowanym tonem Klaus - i nie martw się o powonienie psa, im silniejszy zapach tym lepiej, właściwie to idealnie nadaje się nieprana bielizna - stwierdził z uśmiechem - chodzi o to by zapach był możliwie silny. Rzecz jasna można spróbować złapać trop, choć nie ma co robić sobie zbyt wielkich nadziei, minęło już w końcu trochę czasu, a ulewne deszcze wcale nie ułatwiają sprawy. Szanse są niewielkie, ale trzeba choć spróbować. - Klaus dopił resztki wina z kufla, gotując się praktycznie do drogi. Miska dawno była już wyjedzona do czysta i czekał już właściwie na towarzyszy.

- Ja jestem zasadniczo gotów - stwierdził wstając od stołu Almos. - Zajrzę tylko do koni i wezmę łachy Miklosa. Jeśli twoja bestia nie złapie jego tropu to może złapie świeższy męża tej Olgi Kiliński. Ją też trza nam odwiedzić. Potem poszukajmy śladów u nabrzeży i w nadrzecznych błotach. Przyjrzałbym się takoż piecom wapiennym, bo to dobre miejsce, żeby pozbyć się zwłok. Jeśli to wszystko nic nie da możemy połazić po ulicach i domach i popytać zwykłych ludzi. Najlepiej, by wtedy mówił w naszym imieniu ojciec Goethe. Nawet lepszym jest, że wielebny będzie nam przewodził zamiast Gregora. Straż miejską daleko nie wszyscy miłują, a kapłanów Vereny szanuje każdy.

- Jeśli pozwolicie. Wtrącił się Thomas. - Chciałem zapytać tylko czy wiecie już kto najbardziej skorzystałby na owych zniknięciach? Czasem to dość oczywiste jest, a czasem wręcz na odwrót. Zdarza się że może doki ktoś po cenie zaniżonej przejąć od miasta chce i zbirów opłaca ... może odwrócić chce od siebie uwagę, to druga możliwość. Jednak powiem ja wam że jedno jest pewne, ba może rzeczy dwie nawet. Jedna to to że pomogę z chęcią i z ludźmi rozmówić się mogę. Druga zaś taka jest że musimy narobić wokół siebie dużo hałasu, niech wszyscy wiedzą że złego szukamy i może że na tropie jego jesteśmy. Jeśli śladu podjąć nie możemy to zmuśmy przeciwnika by do nas przyszedł. Wcześniej czy później ktoś wypytywać nas zacznie, agent oponenta naszego być to może. Goethe chciał podsycić zapał towarzyszy i zwrócić ich uwagę na to że może warto zrobić z siebie przynętę i na przeciwnika się zasadzić, wszak to sposób jest łowczych i ludzi prawa. Goethe nalał sobie kolejny kubek winiaku, widać było że śniadanie chyli się ku końcowi, a akolita nie chciał odejść z pustym brzuchem, jadła nie skosztował to choć pragnienie chciał ukoić.

- Moim zdaniem - Klaus ponownie, uważnie przyjrzał się rozmówcy - śmierdzi mi to kultystami. Ofiary są przypadkowe, niepowiązane. Okupu nikt nie żąda. Resztek po ciałach czy ekwipunku nie odnaleziono - gdyby miała to być jakaś bestia, zapewne takie ślady by się odnalzały. Gangi raczej nie ukrywają zwłok, lecz je eksponują, jak było w kilku przypadkach zabójstw o których wspominał komendant. Póki co to chyba jednak próżne dywagacje, dopóki nie natrafimy na jakiś konkretny ślad lub świadka to możemy wyłącznie gdybać. - zakończył wzruszając ramionami i wstając od stołu. - Chodźmy Almos zapewne załatwił już w stajni kwestię ubrań. - stwierdził i powoli ruszył w kierunku drzwi.

Goethe zamyślił się i kiwał potakująco głową w rytm słów herr Neumayera. Wzrok miał zapatrzony w dno naczynia z którego pił. - Zaprzedani mrocznym?! Tradycja, religjność i głębia wiary. Mówił do siebie cicho i tajemniczo stary sługa świątynny.

Hanna, milcząca przez większość rozmowy, wcześniej zdołała się tylko przedstawić i wspomnieć o odkryciach z poprzedniego wieczora. Niewiele tego było, słów mężczyzn słuchała jednak uważnie, choć na starego mężczyznę popatrywała ukradkiem, z dziwnym wyrazem na twarzy. Odezwała się na koniec, gdy plany już były mniej więcej ustalone.

- Wątpię, bym o tej porze wyciągnęła coś z dziewczyny zarabiającej na graniu w kości w karczmach. Wieczorem, może. Wydaje mi się, że takie jak ona najchętniej mówią podczas gry, zwłaszcza, gdy wygrywają. Przejdę się najpierw do “Białego Konia”. Popytam też kobiet przy nabrzeżu. Zawsze to łatwiej wyplotkują coś innej kobiecie. Zebrała swoje włosy i zaczęła splatać warkocz, szykując się do wyjścia.

Thomas zastanawiał sie nad wszystkim czego dowiedział się w ciągu kilku ostatnich chwil. Świątynny dzwon wybijał właśnie pełną godzinę, a do karczmy zaczeli napływać ludzie. Szum i tłum, to nie było dobre by Goethe mógł mieć czysty osąd sytuacji. Każdy z poznanych dziś, tu w karczmie, ludzi, miał jakies plany. Thomas obiecał osnaleźć wszystkich wkrótce w dokach... miał kilka spraw do załatwienia. Chciał odnaleźć jakiś trop, uwiarygodnić się w oczach Almosa, Klausa, Hanny i Ekharta oraz Irminy, kobiety z owej kompani, tej której jeszcze akolita poznac nie miał spsobności. Zdobycie zaufania było ważne... ale ważniejsze było by obietnicy danej Barnabasowi dopełnić i miastu pomóc na tyle na ile możliwe to jest. Goethe wstał i pożegnał się. Kostur chwycił mocniej w dłoń i podpierając się nim wyszedł na ulicę. Słońce świeciło mocno choć nie dawało ciepła, typowe zimowe słońce. Odziany w kapłańskie szaty jegomość, potrał brodę i wetknał kciuk lewej dłoni za pas. Spojrzał na drogę czy aby jakiś powóz nie jedzie, przeszedł na drugą stronę i ruszył wolnym krokiem ku centralnej części miasta.

Eleanor 19-05-2013 22:33

Gdy Irmina wróciła do domu kupca służący poinformował ją, że jego pan czeka na informacje w sprawie śledztwa. Nie było jeszcze późno i szacowny pan Hazelhoff siedział w swym gabinecie przeglądając opasłe księgi, pewnie rachunkowe. Dziewczyna usiadła na krześle, które jej wskazał i szczegółowo opowiedziała starcowi o wszystkim czego dowiedziała się w ciągu tego dnia. Niestety nie było to nic konkretnego i mężczyzna pokiwał tylko ze smutkiem głową. Młodej adeptce magii było go bardzo żal i jeszcze bardziej zapragnęła odnaleźć jego krewniaka, albo przynajmniej dowiedzieć się co się z nim stało. Czasami niewiedza była gorsza niż najsmutniejsza prawda.

Rano ubrała się, zjadła śniadanie i kiedy przybył Hans wyruszyła wraz z nim do miejsca spoczynku averheimskich zmarłych.
- Pochodzisz z Averheim, Hans? - Zagadnęła swego ochroniarza przerywając panującą wokół nich ciszę.
- Nie - odpowiedział nie wdając się w absolutnie żadne szczegóły.
- A jak długo tutaj mieszkasz? Jak dobrze znasz miasto? - Irmina nie wydawała się zrażona jego lakonicznością.
- Z piętnaście lat - na drugie pytanie nie odpowiedział, uznając je pewnie za zbyt oczywiste.
Dziewczyna uśmiechnęła się lekko do siebie:
- Po wizycie w Ogrodach Mora chciałabym wybrać się do jakiegoś niezbyt drogiego, ale dobrego złotnika, specjalizującego się w wyrobie delikatnych ozdób w srebrze. Możesz mi kogoś polecić? - Zapytała jeszcze.
Obrócił głowę, patrząc na nią dziwnie:
- Czy ja wyglądam na kogoś korzystającego z takich usług? - Na ustach pojawił mu się na chwilę nieprzyjemny grymas. - Niedaleko placu znajdziesz ze dwóch.
- Raczej na kogoś, kto interesuje się gdzie są takie miejsca, dla zupełnie innych celów
- odpowiedziała spokojnie spoglądając mu w oczy, było w nich jednak widać błysk rozbawienia. Nie wyglądało by przestraszyła ją groźna mina najemnika, a ten pozostał milczący. Jeśli zdenerwowała go ta uwaga, to nie dał tego po sobie poznać. Irmina nie próbowała więcej podtrzymywać rozmowy. Teraz i tak nie miało to znaczenia.

By dotrzeć do świątyni musieli opuścić Averheim południową bramą. Gdy przypłynęli barką do miasta była już ciemna noc i dlatego dopiero teraz, panna Brehm, po raz pierwszy miała okazję podziwiać zielone równiny i pola uprawne krainy zwanej Spichlerzem Imperium.
- Mojemu ojcu spodobałby się ten widok. - Powiedziała spoglądając przed siebie z wyraźnym podziwem. Powiedziała to głośno, choć raczej nie spodziewała się reakcji ze strony mrukliwego ochroniarza. - Ziemia, według jego słów, zwłaszcza dająca obfite plony, to największe bogactwo jakie posiada człowiek.

Budowla do której dotarli, jak wszystkie inne świątynie Morra, wzniesiona była z ciemnego kamienia i miała kształt bramy. Tylko przez nią i jedynie za zgodą kapłanów, można było dotrzeć do Ogrodów, otoczonych wysokim murem. Nic nie powinno zakłócać wiecznego spokoju Umarłych.
Posępny wygląd tego miejsca pogłębiało jeszcze surowe wnętrze, ciemne, pozbawione jakichkolwiek ozdób czy mebli.
Wystarczyło jednak, aby pojawiła się tam i wkroczyła do środka, by w polu widzenia pojawił się niemłody już, ubrany w kapłańskie szaty mężczyzna, który podszedł do nich niezwykle cicho.
- Czy mogę w czymś służyć?
- Witaj ojcze
- pochyliła głowę w szacunku zależnym zarówno wiekowi jak i powołaniu mężczyzny i dodała przewidzianą zwyczajem regułkę powitania. - Jestem Irmina Brehm. Wraz z grupą osób wyznaczonych przez kapitana Baefausta, mam za zadanie rozwikłać tajemnicę zaginięć w averheimskich dokach. Nie wiadomo od kiedy trwają porwania. Może część z tych osób została odnaleziona martwa, ale nikt tych faktów nie powiązał. Dlatego przyszłam dowiedzieć się czegoś o wszystkich osobach, które zostały oddane pod opiekę Morra w ciągu powiedzmy ostatnich... - zawahała się - dwóch miesięcy? - Popatrzyła na kapłana z uwagą.

- Zwykle nie udzielamy takich informacji - odpowiedział kapłan po dłuższej chwili zastanowienia. Zerknął na Hansa, który pozostał w wejściu, czego nawet Irmina wcześniej nie zauważyła. - Chyba, że jest to faktycznie sprawa dużej wagi. Słyszałem o tych zaginięciach. Nie mieliśmy tu jednak w ostatnim czasie zwiększonej ilości zmarłych. Pytano już o to, pomóc niewiele mogę.
Szlachcianka pokiwała głową:
- Może to dobra wiadomość, być może porwani ludzie nadal żyją. Może to jednak nic nie znaczyć jeśli porzucają ciała w trudno dostępnym miejscu, albo niszczą na przykład paląc. - Wiedziała, że dla kapłanów Morra właściwe traktowanie zmarłych jest jedną z najważniejszych reguł. Jeśli ktoś rzeczywiście bezcześci ciała zmarłych, będą w nich mieli bardzo ważnych sprzymierzeńców. - Gdyby ojcze coś zwróciło twoją uwagę, niezwykłe rany na ciałach, coś odbiegającego od normy, co mogłoby nam pomóc proszę o informację. Mieszkam w domu kupca Hazelhoffa. Jego siostrzeniec jest jednym z zaginionych.
Kapłan powoli skinął głową. W jego ruchach nie było nic szybkiego czy pochopnego.
- Tak, pamiętam go. Przyszedł tu, pytając. Niestety jego siostrzeniec nie trafił tutaj. Jeśli chodzi o ludzi brutalnie pozbawionych życia, dwa bardziej zwróciły naszą uwagę. Ofiary noża, jak sądzimy.
- Czy mogłabym poznać ich imiona? Postaram się sprawdzić okoliczności ich śmierci. Może to na coś nas naprowadzi?

Spokojnie pokręcił głową w odpowiedzi.
- Zostali dostarczeni przez straż.
- Czyli ich tożsamość nie jest znana?
- zapytała - Czy nie możesz mi tego powiedzieć ojcze?
- Nie zostały potwierdzone.
- Dlatego, że byli to obcy? A może stan tych ciał uniemożliwiał rozpoznanie?
- Irmina popatrzyła na kapłana niepewna jak potraktuje jej pytania. Nie były zwyczajne w ustach młodej dziewczyny. Kapłan tylko pokręcił głową, nie wdając się w żadne dokładniejsze wyjaśnienia. Zareagował dokładnie tak jak przypuszczała, że zareaguje. Kobiety, zwłaszcza młode dziewczyny chroniono przed potwornościami świata. Jednak jego reakcja była dla niej jak odpowiedź.
- Dziękuję ojcze za te informacje - powiedziała, a potem zapytała jeszcze: - Możesz mi jeszcze powiedzieć czy w Averheim jest jakiś kapłan Wróży?
- Niestety nie
– odparł.

To nie była zbyt udana wyprawa, ale nie należało pominąć żadnego elementu. Przed wizytą w Trumnie Kowala, postanowiła zakupić u złotnika jakiś nie za drogi pomander, a jeśli nie będzie miał go na stanie, zlecić zrobienie w jak najkrótszym czasie. Przedmiot nie powinien być zbyt wykwintny, by nie zainteresować ewentualnych „koneserów”. Musiała przecież w najbliższym czasie, poruszać się, po dzielnicach nie cieszących się najlepszą sławą.

Tom Atos 20-05-2013 10:52

Doki o poranku różniły się od tych z późnego wieczora czy nocy. Zdecydowanie nie było tu już tak niebezpiecznie, gdy słońce dnia oświetlało wszystkie ciemne zaułki, z drugiej strony na pewno nie było to także miejsce na przyjemne spacery przy rzeczce. Śmierdziało tak samo, a może nawet bardziej, ruch natomiast stał się wielokrotnie bardziej intensywny. Przez most przejeżdżały wozy i konni, przechodzili również liczni tragarze czy ludzie zwyczajnie spieszący się w swoich sprawach. Pod magazyny podpływały i odpływały barki, przy których zwykle kręciło się mnóstwo ludzi, pokrzykujących i targających ciężkie ładunki. Bydło muczało i rżało, a także kwiczało, bo i oprawcy zaczęli już swoją robotę. Ulica wzdłuż nabrzeża była błotnista i rozchodzona, szybko brudząc nie tylko buty, ale i ubranie.

Klaus i jego pies niezbyt mogli odnaleźć w tym ścisku jakiś konkretny trop. Zwierzę czuło zapachy, ale czuło ich tak wiele, że wyłowienie tego jednego wydawało się niemożliwe. Nie bardzo też wiedział gdzie szukać swoich bezdomnych. Wielu ludzi tu śmierdziało i wyglądało niechlujnie, tylko prawie wszyscy pracowali. Nawet jeśli to była praca "za murem" przy próbie znalezienia czegoś cennego. Dostrzegł przynajmniej kilka takich osób, w tym znaną już sobie Hermenegildę.
Postanowił skorzystać z okazji podszedł do babska i zapytał grzecznie
- Rozmawialiśmy wczoraj o pani synu Albrehcie, straż uznała, iż warto spróbować wytropić nicponia który zapewne wciąż przepija pani pieniądze. - Klaus machnął tylko z daleka glejtem przed Hermenegildą nie zamierzając jej dawać czy z bliska okazywać papierów.
- Do tego przydały by się rzeczy pani syna, aby pies - wskazał na swego pupilka -mógł trop podjąć. Jeśli siedzi w jakieś karczmie to niechybnie pije po kryjomu, ale przed wytresowanym zwierzakiem się nie ukryje.
- Złapieta tę mendę zawszoną, nieroba pieprzonego?! -
głos wielkiej baby niósł się dość daleko nawet w bardzo gwarnej okolicy. - Przy sobie nic nie mam, ale jakie łachy w domu leżą. Ale jak pójdę, to teren na dziś stracę, a nuż tu coś ciekawego leży!
Wskazała na błotniste otoczenie, śmierdzące i lepkie, w którym zapadał się zarówno Klaus jak i jego pies, niuchający podejrzliwie i niechętnie.
- To nie ma sensu Klaus - szepnął Almos do tresera i pokręcił głową. - Ten trop jest jeszcze starszy niż Miklosa. Lepiej poszukajmy tej Olgi Kilinski, której mąż gdzieś zniknął. To całkiem świeża sprawa. Hanna mówiła, że Kilinscy prowadzą sklep na nabrzeżu, a że są tu może ze dwa-trzy sklepy, nietrudno będzie ów znaleźć. O - wskazał palcem pobliską ruderę - tam jest jeden. Chodź - Almos ruszył wzdłuż nabrzeża, brodząc po kostki w błocie. Szczęśliwie buty miał wysokie. Wtem coś go tknęło.
- Kobieto - odwrócił się ku Hermenegildzie - jakbyś znalazła coś takiego - wyjął spod koszuli zawieszony na szyi amulet (był to chyba zatopiony w bursztynie kawał końskiego włosia) - lub coś inszego, co mogło należeć do Jeźdźca Równin, przykładowo takie koraliki jak w moim warkoczu, pomnij gdzieś to wygrzebała i znajdź mnie w “Trumnie Kowala”. Zapłacę dobrze. Powiedz to też innym zbieraczom.
Kobieta zagapiła się na chwilę na Almosa, mlasnęła językiem, a potem skinęła głową.
- Wygląda na nic nie warte, ale będę zwracała uwagę. Innym też powiem. Skoro płacisz.
Treser spróbował jeszcze ustalić gdzie może wieczorem Hermenegildę zastać, a nawet ustalić jej przybliżony adres i kierunek, po czym ruszył wraz Almosem tłumacząc:
- Trop może i starszy, jednak wieczorem być może uda się łatwiej coś wytropić, kiedy takiego ścisku w dokach nie będzie. A świeży zapach osoby szukanej może nam pomóc ją odszukać niekoniecznie po jej śladach. Jeśli pies przejdzie w pobliżu osoby szukanej, to powinien ją wyczuć, więc tropy zapachowe zaginionych wciąż mogą się przydać.
Hermenegilda wydawała się go już nie słuchać.

Ekhart który do tej pory milczał nie ruszył się z miejsca i nie poszedł z kompanami. Zamiast tego zapytał:
- Pani Hermenegildo … - zaczął przyglądając się rosłej kobiecie - Czy nie znalazła Pani ostatnio coś nietypowego, albo cennego? Coś co mogła pani spieniężyć posyłając syna po jedzenie?
Baba popatrzy na Ekharta wilkiem.
- To co znajduję to moja sprawa. Żadnych koralików nie było.
Rigel widząc wrogość z jej strony spróbował perswazji:
- Pani Hermenegildo to ważne, jeśli Pani syna porwano. Nie tylko on zaginął. Może znalazła Pani coś co należało do zaginionego? Coś nietypowego? Bardzo proszę, niech się Pani zastanowi. Próbujemy dociec gdzie ludzi porywano i jak. Czy nie uprowadzano ich wodą.
- Że niby do syna coś miało tu należeć? W życiu! Ale niezły nóż znalazłam kilka dni temu. Może nawet do jakiego trupa należał, pod mostem leżał. Szybko go opchnęłam.

- A ten nóż to komu Pani sprzedała? Może należał do jakiegoś porwanego? Bardzo by nam Pani pomogła. - kontynuował Ekhart.
- Jakiejś babie, co tu się czasami kręci. - wzruszyła ramionami, nie czyniąc wielkich starań na przypomnienie sobie. - Widziałam ją wcześniej jak coś sprzedaje lub kupuje, to celnie pomyślałam, że i to kupi. Dzisiaj jej nie widziałam.
- A jak ta baba wyglądała? -
nie dawał za wygraną Rigel.
- Baba jak baba. W płaszczu łazi.
- A ten płaszcz jakiego koloru był? -
spytał przymilnie Rigel.
- Natrętne bydle. Pójdziesz ty se wreszcie? - warknęła i spojrzała na niego spode łba. - Brązowy był.

Na tym w zasadzie ze względów ostrożności zakończył indagowanie rosłej kobiety. Wprawdzie Almos i Klaus postanowili pójść do sklepu Olgi Kiliński, ale Ekhart odłączył się i obrał kierunek na „Białego Konia”, by towarzyszyć Hannie w jej rozmowie z tajemniczą dziewczyną sprzed karczmy.

Po drodze rozglądał się za babą w brązowym płaszczu, ale nikogo takiego nie spotkał. Zastanawiał się, czy giną tylko mężczyźni, czy nie było przypadku zaginięcia kobiet? Na ogół wieczorami po dokach kręcą się tylko dziwki. Nie głupie byłoby popytanie jakiejś, czy nie słyszała o zaginięciu konfraterki. Niestety pora po temu nie była dobra. Panie lekkich obyczajów ujawniały się na wieczór, teraz przed południem Ekhart nie mógł niestety dostrzec żadnej ladacznicy.
- Jedyna dziwka jaką można teraz spotkać to Hermenegilda. – mruknął do siebie wspominając rozmowę z tą wielką pindą.

Co innego również go martwiło. Pomimo spaceru wzdłuż wybrzeża ni znalazł żadnych nietypowych śladów. Żadnych ukrytych magazynów, czy czegoś takiego. Owszem były rury ściekowe, ale niezbyt wielkiej grubości. Na siłę dałoby się kogoś wciągnąć … właśnie. Na siłę.
W sumie jeśli zaginieni byli porywani wodą, to i o ślady byłoby trudno. W niewesołym nastroju powlókł się do gospody. Ciągle nie mogli ustalić zbyt dużo. Może po prostu ciągle mieli zbyt mało informacji?

Bounty 20-05-2013 19:45

Almos czuł się dziś znacznie lepiej. Przede wszystkim nareszcie się wyspał. Poprzedniego wieczora skoro tylko wrócili do „Trumny Kowala” zajrzał szybko koni, po czym padł na łóżko. O świcie był jak nowo narodzony.
Przyjście ojca Goethe w sukurs ich barwnej grupie wzbudziło w nomadzie optymizm. Ceniący sobie honor Averowie oddawali swoistą cześć Verenie, choć bardziej jako bogini sprawiedliwości niż wiedzy, zamiłowania do ksiąg bowiem nie mieli. Na jej imię często składano w stepie przysięgi.

Poranny spacer po dokach doprowadził Almosa i Klausa do sklepu rodziny Kilinskich.
Sklep był mały i ubogi, ale czego innego mieli się spodziewać? Obecnie ciągle otwarty, oferował niewielką ilość rybackiego oporządzenia i trochę więcej wypatroszonych i oskrobanych ryb, gotowych do przyrządzenia. To je właśnie głównie sprzedawała tęga kobieta o czerwonych policzkach i raczej wypłowiałych włosach. Miała pewnie trochę powyżej trzydziestu lat, teraz wyglądała jednakże starzej, osowiała i wyraźnie przygnębiona. Nawet się nie odezwała, mimo, że mogli być potencjalnymi klientami. Tylko patrzyła na nich niewiele widzącymi oczami, pogrążona w myślach.
- Witaj - Treser przywitał się z kobietą i nie potrafiąc dobrać odpowiednich słów przy jej obecnej sytuacji rzekł: - Słyszeliśmy o zaginięciu twojego męża. Z ramienia straży - mówiąc to wyciągnął i pokazał jej glejt - prowadzimy obecnie poszukiwania, czy możesz powiedzieć nam dokładnie kiedy i w jakich okolicznościach twój mąż zaginął?
Kobieta zamrugała, nawet nie zerkając na papier, za to otwierając szerzej oczy. Czy pojawiła się w nich jakaś nadzieja?
- Wreszcie ktoś się tym zajmuje! Zniknął kilka dni temu, podczas gwałtownej burzy. Jest rybakiem, ale jego łódź nie zatonęła. A ciała nie znaleziono. Proszę, odnajdźcie go. Tak się martwię!
- Chciałbym też poprosić cię o jakieś jego rzeczy osobiste, najlepiej nieprana bieliznę, koszulę, coś z czego Rex - tu spojrzał na psa - będzie mógł podjąć trop.
Spojrzała na niego zdziwiona, chyba nie wiedziała, że to może działać w ten sposób.
- Myślicie, że zaginął na lądzie? Gdzieś tutaj? - w jej głosie czuć było smutek i zatroskanie, być może nawet nie myślała w pełni rozsądnie. - Oczywiście, mogę coś przynieść.
Odwróciła się i weszła w głąb sklepu, gdzie grzebała przez chwilę, a potem wróciła z wysłużoną czapką.
- To należało do niego od wielu lat, często jej używał.
- Powinna się nadać -
ocenił Almos biorąc od sklepikarki czapkę. - Ostatnio zaginęło w dokach kilka osób. Dwa tygodnie temu siostrzeniec kupca Kuno Hazelhoffa. Tydzień temu, w czasie wielkiej ulewy, Rolf z Nabrzeżnych Szczurów. Przed pięcioma dniami Albrecht, syn zbieraczki Hermenegildy. Trzy noce temu mój szesnastoletni kuzyn, też jeździec równin, ostatnio widziany w “Czystej Świni”. Nie znaleziono ciał, jest więc szansa, że wszyscy wciąż żyją. Możeś widziała lub słyszała coś o nich. Czy ktoś ze zbieraczy nie sprzedał ci czegoś, co mogło należeć do któregoś z zaginionych?
Kobieta ze smutkiem pokręciła głową.
- Wydałam wszystkie pieniądze na ogłoszenia, które porozwieszałam w mieście. Ale jak na razie nic z tego mi nie przyszło. A to już osiem dni...
- Gdzie znajduje się łódź pani męża, wyróżnia się jakoś? -
Zadał pytanie Treser.
- Wyróżnia się niczym, mąż używa jej razem z dwoma innymi. Teraz wypłynęli łowić, ale też nie było ich wtedy, gdy mąż zaginął.
- Może będziemy chcieli z nimi pomówić jak wrócą -
powiedział koczownik. - Podaj nam ich imiona i rzeknij gdzie mieszkają dobra kobieto.
- Matthias mieszka o tam, razem z rodziną –
sklepikarka wskazała na dom przecznicę od doków, widoczny częściowo z miejsca, w którym stali. - Wolf gdzieś dalej. Nie chodziłam tam do niego, krócej z mężem pracuje, dopiero po tym jak miesiąc temu stary Helmut zaniemógł.
Almosowi zaczynało już się kręcić w głowie od spamiętywania tych wszystkich informacji. Wszędzie już niemal widział zbrodnię i spisek. Przyłapał się na różnych domysłach o źródle choroby starego Helmuta. Może rzekomy rybak Wolf go otruł, by zdobyć dostęp do łodzi – środka transportu dla ciał porwanych! Nie, na Verenę, to było już absurdalne. Stary Helmut zaniemógł, bo był stary. I tyle. Nomada zmełł w ustach przekleństwo.
- Z pomocą Vereny odnajdziemy twego męża – rzekł do Olgi Kilinski. – Gdybyś się czegoś nowego dowiedziała szukaj nas w „Trumnie Kowala”.
Kobieta z na nowo rozbudzoną nadzieją patrzyła jak odchodzą.

Gdy wyszli ze sklepu Klaus odezwał się do Almosa:
- Mam ochotę odwiedzić jeszcze nabrzeże i w ogóle prześledzić trasę wszystkich zaginionych a przynajmniej tyle ile uda nam się jej odtworzyć. Problem z porwaniami jest taki, że nie da się zbyt daleko taszczyć ciał bez ryzyka zauważenia, więc albo porywacze mają określone miejsce, choćby magazyn w pobliżu którego łowią ofiary, albo używają do tego wozu, karocy bądź łodzi, czegoś w czym można schować ofiarę i przenieść ją bez wzbudzania uwagi.
Nomada chwilę przyglądał się wnikliwie Treserowi.
- Wydajesz się sporo wiedzieć o tych sprawach przyjacielu - zauważył. - Wspomniałeś, że pochodzisz z Nuln. Nie byłem tam nigdy, ale mawiają, że to wielkie i bogate miasto. Czemu właściwie przywędrowałeś do Averlandu? Nie myśl, żem wścibski, po prostu lubię wiedzieć z kim pracuję. Co usłyszę zachowam dla siebie.
- Pracowałem dla straży - odparł Klaus - szkoliłem psy, także do tropienia zbiegów. Fucha ta sprawiała, że byłem na tyle blisko straży, iż mogłem się z nimi dogadywać. Oraz na tyle daleko, nie będąc jednym z nich, że mogłem się dogadywać z lokalnym półświatkiem. - Przez twarz Tresera przeleciał grymas, który ciężko było określić, nie był on bowiem jednoznacznie potępiający czy pochwalający tamtą sytuację. - Właściwie to w tą kabałę wpakował mnie mój poprzednik, kręcący interesy na obu frontach...czy raczej pośredniczący między tymi frontami. Od jego następcy oczekiwano tego samego i zanim się zorientowałem byłem już po uszy wciągnięty w…nazwijmy to usługi pośrednicze, na którym obu stronom zresztą zależało. - Klaus wzruszył ramionami gdy przechodził do trudniejszej części historii. - Starałem się nie wiązać z żadną konkretną bandą, ale chyba i tak prędzej czy później byłoby to nieuniknione. No i oględnie mówiąc postawiłem na złego konia. Ostatecznie wyjechałem z miasta zanim zrobiło się zbyt gorąco, pozostałe bandy nie były zbyt szczęśliwe z tego do jakiej bandy się władowałem. Zresztą, to nawet nie o mnie chodziło, ale o to co tamci nawyprawiali. W jedną noc ściągnęli na siebie dwa groźne gangi a mi oberwałoby się rykoszetem, gdybym w Nuln pozostał. Ot cała historia - Klaus nie wydawał się być specjalnie zawiedziony rozwojem wypadków. Można było odnieść wrażenie, iż jest wręcz zadowolony z tej sytuacji.
- Wyłóż sobie, że całkiem dobrze rozumiem twe położenie - rzekł Almos. - Na stepie granica między prawem a bezprawiem jest także płynna. A od tego, po jakiej stronie prawa stoisz, ważniejsze są więzy krwi i klanów.
- Wiem, że sprowadziła cię tu sprawa kuzyna, ale nigdy wcześniej nie spotkałem Jeźdźców Równin, co zazwyczaj robiłeś u swoich? -
Zapytał Treser.
- Od dwóch lat pracuję dla barona Gezy Taksony - odparł nomada. - Pilnuję stad przed bandytami i koniokradami, przepędzam konie i bydło do Averheim lub Loningbruck nad Reikiem. Ale kiedy książę wzywa, siadam na koń i ruszam na wojnę pod sztandarem mego klanu. Tym zwykle parają się Jeźdżcy Równin, to jest Averowie. Bo Averlandczykiem widzisz, może się zwać byle obszczymur wychowany w tutejszym rynsztoku - Almos wskazał na leżącego pod płotem moczymordę, którego mijali. - Ja jestem rodowitym Averem, potomkiem ludu, który przed kilkuset laty przywędrował tu przez Graniczne Księstwa, aż zza Gór Krańca Świata, z Osi Föld, Krainy Przodków. Mieliśmy własnych królów i pustoszyliśmy ziemie aż po Wielki Las i Reikland, zaś Nuln płaciło nam trybut - z głosu koczownika przebijała duma z wyczynów jego przodków. - Dopiero od paru pokoleń Averság, czyli Averland, jak go zwiecie, jest prowincją Imperium. Wciąż jednak jesteśmy wolnymi ludźmi. Jeśli służymy innym to tylko z własnej woli a nasza ziemia jest naszą własnością. Dwa dni drogi na południe stąd zaczyna się step i ciągnie się aż do stoków Gór Czarnych. To mój dom.

Lady 20-05-2013 21:29

Doki nie były dla Hanny nowością, nawet w środku tygodnia i tak pełne ludzi, jak obecnie. Nie przyznawała się do tego innym, ale znajomość ta głównie polegała na przejeżdżaniu obok. Kilka razy kupowała tu ryby, w naprawdę wyjątkowych sytuacjach, gdy damie zachciało się zjeść jakąś na kolację już po zwinięciu się kupców z placu. Skierowała się prawie od razu do "Białego Konia". Tylko chwilę przyglądała się rozmowie mężczyzn z Hermenegildą, odwracając się bez czekania aż skończą. Zagadała jakąś kobietę po drodze, ale ta nie była rozmowna, zabiegana w swojej pracy.
Karczmarz powitał ją uśmiechem, gdy już dotarła na miejsce, wchodząc do środka.. Po drodze minęła siedzącą przy wejściu, nastoletnią dziewczynę strojącą jakiś instrument.
- To znowu panienka? Coś do picia?
Przybytek ten o tej porze był prawie pusty. Siedziało tu obecnie tylko trzech ludzi, wszyscy w średnim wieku. Dwóch już było nieźle podpitych, zaczynali najwyraźniej bardzo wcześnie. Bernardt zauważył jej spojrzenie.
- To Dieter i Linus, tutejsi garbarze. Te dwa podniszczone domy dalej to ich. Woda je zalała i miasto dało im pieniądze, coby je odbudować mogli. Jak widać, wykorzystują je na co innego. Pewnie już niedługo - wzruszył ramionami, krzywiąc się. Wyraźnie nie popierał tego co widział.

Służka uśmiechnęła się uroczo, błyskając ząbkami. Dziś bardziej wyeksponowała piersi, dając męskim rozmówcom dodatkowy argument, by się jej zwierzać.
- Wino. Rozwodnione, bo dzień jeszcze młody - mrugnęła do karczmarza. - Dziw mnie bierze, że tak wcześnie udało im się wstać, skoro piją całe dnie. A ta dziewczyna na zewnątrz... - spytała nagle - ...kim ona jest?
- Ona? - zaśmiał się karczmarz. - To Ute Herz. Dziewczyna przesiaduje tam całymi dniami i stroi ten swój instrument. Ale jak już zagra, to brzmi to niesamowicie, mówię ci. Dlatego nigdy jej nie próbowałem przegonić, staje się dla mnie jak córka - zaśmiał się znowu.
- Powiedziano mi, że ona może coś wiedzieć, bo zwykle coś wie. To prawda? - uśmiech nie schodził z ust służki. - Czy w karczmie zatrzymywał się ostatnio ktoś... dziwny i nietutejszy? Bardzo przepraszam za to wypytywanie, ale to naprawdę ważne. Zaginęło już sporo osób.

Bernardt machnął dłonią na jej usprawiedliwienie. Nachylił się i powiedział ciszej.
- Nocuje tu u mnie jedna taka. Szepczą, że jest z jakiegoś bractwa. Strasznie ponuro wygląda. A kapelusz ma taki dziwny, cała na czarno - wzdrygnął się. - Teraz wyszła, ale ma pokój na kilka dni. A poza tym tylko farmer, Victor Keller bodaj się zwie. Od przedwczoraj jest, na targ przyjechał, a teraz od żonki postanowił odpocząć kilka dni - zaśmiał się i mrugnął porozumiewawczo.
Od jakiegoś czasu rozmowie przysłuchiwał się Ekhart. Teraz jednak przerwał milczenie i spytał karczmarza.
- Czy jest jakiś trunek, który Ute lubi szczególnie pić?
- Wodę lub rozcieńczone wino. Ale jak chcecie z nią rozmawiać, to monety działają najlepiej - roześmiał się karczmarz.

Ekhart pokiwał głową ze zrozumieniem.
- Choć Haniu. Porozmawiajmy z nią.
Dziewczyna wciąż siedziała przy wejściu strojąc swój instrument.
- Dzień dobry. - skłonił się lekko Rigel stając przed nią - Czy możemy porozmawiać? Szukamy paru zaginionych osób na prośbę ich rodzin. Podobno często siadasz przed gospodą i może widziałaś coś co mogłoby nam pomóc?
Uniosła na niego wzrok, przerywając na chwilę strojenie instrumentu.
- Wszystko zależy od tego co i o kim chcecie wiedzieć. A także czy będzie opłacało mi się mówić.
Wróciła do strojenia, mimo dość młodego wieku głos miała pewny. Takich rozmów musiała przeprowadzać sporo.
Ekhart spojrzał wymownie na swoją towarzyszkę. Musieli potrząsnąć trzosem, a sakiewka mężczyzny była równie pusta, jak jego serce.
- Słyszałaś o tym, że giną ludzie w dokach? Podobno od kilku dni nie widać pewnego bezdomnego. Kurta Gutha. Wiesz coś o nim? - spytał wysupłując z sakiewki szylinga. Jednak nie dając go póki co dziewczynie.

Dziewczyna wstała i obrzuciła go spojrzeniem przeznaczonym raczej dla niezbyt mądrych. Bez słowa przeszła obok i weszła do karczmy, gdzie zajęła miejsce w rogu, uważnie na nich patrząc.
- Jesteście obcy, szukacie zaginionych. Zadajcie swoje pytania, a ja zobaczę co mogę zrobić. Kurta nie wdziałam od jakiegoś czasu, to mogę powiedzieć na dobry początek naszej znajomości. Jak również to, że niekoniecznie musi być zaginiony, może na chwilę zmienił otoczenie.
- A gdyby chciał zmienić otoczenie? Wiesz może gdzie by się zatrzymał? - spytał Ekhart niczym wyżeł węsząc nowy trop - Wpierw jeśli możesz, to szukam pewnej … baby w brązowym płaszczu. Kupuje i sprzedaje rzeczy od zbieraczy. Hildegarda sprzedała jej coś co może należeć do zaginionego. Tak przy okazji, czy słyszałaś o zaginięciu jakiejś kobiety? W dokach operują mariemburskie Ryby i Nadbrzeżne Szczury. Wiesz może coś o mniej oficjalnych grupach? Może pojawił się ostatnio ktoś nowy? Ktoś komu zależy na dyskrecji?

Ute nie była piękna. Raczej przeciętna, z zanikiem już dziewczęcej, a coraz większą ilością kobiecej urody. Przykuwała wzrok raczej nietypową, krótką fryzurą i bystrymi oczami. Gdy one błyszczały, a na ustach pojawiał się uśmiech, można było uznać ją za sympatyczną z wyglądu. Wyciągnęła rękę po monetę, a po jej zabraniu odpowiedziała.
- Dużo pytań, jak na kogoś, kto wygląda jakby się z rynsztoka przed chwilą wytoczył - uśmiechnęła się szerzej, przesuwając zwinnie pieniądz pomiędzy swoimi palcami. - Ta "baba" to pewnie Mathilda. Kręci się tu czasami, zna sporo osób. Jako obcy prędzej ją spotkacie w "Czystej Świni". I nie, nie słyszałam o zniknięciu żadnej kobiety.
Przerwała się na chwilę i po zastanowieniu dodała ciszej, nachylając się delikatnie nad stołem.
- Jak dla mnie, to te zniknięcia muszą być powiązane z pojawieniem się nowej grubej ryby.
Hanna była podekscytowana i zdawała sobie sprawę, że to widać. Ute wyglądała na taką, co za pieniądze faktycznie mówi, więc służka wysupłała drugiego szylinga. Podpatrzywszy to wcześniej u Ekharta, nie dała go od razu dziewczynie. Niech ta sama oceni czy informacje są tego warte.
- Wiesz kim on jest i od jak dawna działa? Ludzie znikają chyba od jakiś dwóch tygodni... - Elberg nie mogła sobie przypomnieć od kiedy dokładnie. - Ludzie powiadają, że wysiadujesz tu przez całe dnie. A co z nocami? Widziałaś coś ciekawego?

Ute skierowała swoje spojrzenie na Hannę, lekki przekrzywiając głowę i taksując ją spojrzeniem szaroniebieskich oczu.
- Nie mam pojęcia kim może być. Przecież tacy jak on się nie ujawniają prawda? Powiem wam jednak, że mocno wstrząsnął tutejszymi gangami - dziewczyna zachichotała. Nie sięgała po drugą monetę, najwyraźniej uznając, że ta jedna wystarczy. - W nocy sama śpię, ale słyszałam, że widywany był człowiek w czarnym płaszczu i kapturze głęboko nasuniętym na niewidoczną w ciemnościach twarz. Brzmi strasznie, co? - sama zupełnie nie wyglądała na wystraszoną. - A może wy też słyszeliście jakieś ciekawe plotki? Szukacie zaginionych, kto jeszcze zaginął?
Jej ciekawość nie mogła być udawana, takie rozmowy i gadanina musiały być sensem jej życia.

Hanna doskonale potrafiła zrozumieć. Przez dłuższą chwilę zwyczajnie rozmawiały, ignorując obecność Ekharta. Opowiadziała Ute o tym, kogo szukają i dlaczego, w tym również o swoim zadaniu zleconym przez Frau von Manfield. Oczywiście pomijała bardzo wiele szczegółów, ale nie te, o których i tak ludziom dookoła opowiadali. Poza tym wymieniły kilka 'dalszych' plotek, zahaczających o cały Averland. Dowiedziała się głównie tego, że na północy Imperium ponoć zwierzoludzie wychodzą z lasów, a na drogach prowincji grasuje jakiś doskonale zorganizowany gang. Szczegółów dziewczyna niestety nie znała.
Gdy skończyły, mężczyzna musiał być już bardzo znudzony, ale za to Hanna nie przeszkadzała mu patrzeć w swój dekolt.

Sekal 22-05-2013 00:02

Thomas szybko oddzielił się od grupy, zmierzając najpierw w kierunku przeciwnym niż oni - w stronę zamku i Plenzerplatz a nie do doków. Nie znał tego miasta, więc sporo czasu zmarnował najpierw na szukanie ratusza, a potem próbę dostania się na teren Averburga. Bezskutecznie, nawet noszony na szyi łańcuch z symbolem Vereny w tym zakresie zupełnie mu nie mógł pomóc. Anarchia coraz mocniej wkradała się w życie stolicy Averlandu, toteż znalezienie urzędnika potrafiącego wykonać lub zlecić taką pracę było niemożliwe. Mapy jednakże można było dostać w kilku miejscach. Pierwszym takim okazała się pracownia kartografa, do której skierowano go najpierw. Starszy mężczyzna wysłuchał jego prośby i szybko wyjął jeden ze zwiniętych pergaminów, rozwijając przed nim bardzo uproszczoną mapę Averheim, wyrysowaną bez przykładania się do szczegółów..
- Za szylinga i pięć miedziaków jest twoja. Lepsze i dokładniejsze są znacznie droższe.
Wybór miał niewielki. Mógł co najwyżej wynająć jeszcze skrybę lub rysownika, którzy przekopiowaliby mu mapę pożyczoną ze świątynnej biblioteki. Tamtejszej bowiem nikt nie dałby mu na stałe, zwłaszcza, że miał zamiar ją oznaczać i generalnie niszczyć.

Szukanie żebraków w nieznanym sobie mieście również nie było wcale zadaniem bardzo prostym. Owszem, pojawiali się, ale wcale nie tak jak sobie myślał Thomas. Z placu przeganiała ich straż, jak tylko jakiegoś dojrzała. Świątynie, które przy nim stały, również nie przyciągały tego typu ludzi - Bearfaust mógł mieć problemy z opanowaniem korupcji w mieście, ale nie miał problemu z pozbywaniu się tego typu odłamu społeczeństwa, przynajmniej z okolic zamkowych.
Mimo tego Goethe odnalazł kilku z nich, znacznie dalej od centrum miasta niż spodziewał się to zrobić.
A żebracy, jak to żebracy, za monetę i obietnicę kolejnej godzili się bez problemu przekazać mu wszystko, co tylko się dowiedzą. Całkiem chętnie i bez problemów. Inna sprawa, że obecnie każdy znał co najwyżej ogólne plotki o porwaniach.

Reihid za to zadowolony nie był. Ba. Był wściekły, choć powstrzymał się w ostatniej chwili, zerkając na symbol wagi.
- Chyba ci... - pokręcił głową. - Nie zgadzam się, by ludzie tacy jak ci kłębili się tu. Proponuję brać ich do własnego pokoju. Zgodziłem się pomóc kapitanowi i goszczę was, ale tłum żebraków to mocna przesada. A tacy przylezą z czym tylko będą mogli, lub co tylko zmyślą i zrujnują mi interes! Nie będę ich nawet wysłuchiwał, gdy cię tu nie będzie.
Cóż, mógł poważać kapłanów i bogów, ale to z karczmy żył. A ta wcale nie aspirowała do najgorszej meliny i kłębowiska cuchnących ciał.


Backertag, 28 Nachhexen
Popołudnie


Dzień mijał całkiem szybko i ani się obejrzeli, a nastało południe i czas powrotu do karczmy, przynajmniej na jakiś czas. Wystarczający, by wymienić się zdobytymi informacjami i porozmawiać o dalszych możliwościach. A tych nie było zbyt wiele. Wziąć wiedzieli za mało, choć niektórym już rysował się jakiś obraz całości. W dokach pojawił się ktoś nowy, próbujący przejąć władzę? Ktoś handlował ciałami? A może ktoś porywał mężczyzn, mając zamiar wykorzystać ich jako żywy towar lub jeszcze w inny, paskudny sposób? Dużo przypuszczeń, mało konkretów.
To i ponowne udanie się na nabrzeże wydawało się najlepszym pomysłem. Ciągle pozostawało tam kilka osób, wcześniej nie spotkanych, które mogły wreszcie zbliżyć ich do prawdy. Po przekąsce i napitku mogli ruszać ku ciągle gwarnej, tłocznej dzielnicy, ustępującej pewnie wyłącznie Plenzerplatz. Przynajmniej momentami.

Mimo późniejszej pory, tłok nie wydawał się mniejszy, a może nawet odwrotnie. Bruckberg Strasse, tuż przy wjeździe na most, została zatarasowana bydłem, za nic w świecie nie chcącym zejść z drogi, ani iść do przodu. Musiały wyczuć zapach krwi, podobnie jak choćby Rex, robiąc się przy tym nerwowe. Ludzie krzyczeli, zwierzęta muczały i kwiczały, wozy ustawiały się już w kolejkę. W ten tłum weszli, próbując przejść na drugą stronę.
Hanna nie zdążyła się zorientować w sytuacji, gdy niespodziewanie wpadł na nią jakiś wyrośnięty chłopak. Nagle poczuła dłoń w swoim dekolcie i drugą, macającą w innych miejscach. Czy widział ją wcześniej w karczmie, gdy wyciągała pieniądz? Tak czy inaczej, trwało to dosłownie moment.
Po nim już biegł ile sił, pędząc wzdłuż wybrzeża.
- Złodziej!
Wskazała go. Było komu go gonić.

Chłopak miał na sobie proste, nie rzucające się w oczy ubranie. Czarne, potargane włosy i młoda twarz, z zalążkami pierwszego zarostu. Można mu było dać maksymalnie siedemnaście lat. Jakie miał szanse, nawet jeśli znał to miasto, każdy jego zaułek?
Zupełnie nie przewidział, że przeciwko sobie będzie miał psa, w dodatku nawykłego do słuchania poleceń swojego pana. Klausowi wystarczyło go spuścić i biec z tyłu. Mimo wszystko, daleko zabiegł. Pies powalił go dopiero kilka przecznic dalej, warcząc i ciągnąc za nogawkę. Przerażony chłopak wyglądał na pozbawionego woli walki.
- Zabierzcie go ode mnie! Ja nie chciałem! Jestem tylko sierotą! Mój ojciec był żołnierzem, a matka to uboga służka Shallyi! Potrzebuję pieniędzy, aby opłacić tutejszy gang! Kiedyś byłem głupi i pożyczyłem od nich za dużo pieniędzy...
Łkał prawie, próbując oddalić się od Rexa, który odpuścił odwołany.

Nie zdążyli nawet go przesłuchać, gdy pies ponownie zaczął szczekać, ciągnąc za rękę kogoś leżącego w zaułku obok, częściowo w krzakach, przez co prawie niewidocznego dla przechodzących uliczką. Kogoś martwego. Ciało było już zimne i to od dość dawna. Należało do bardzo solidnie zbudowanego mężczyzny, zbliżającego się już do czterdziestki. Twarz miał całą posiniaczoną, nos złamany, pokryty był sporą ilością paskudnie wyglądających blizn, a całości dopełniały ogolone prawie do skóry włosy. Ubranie miał pokrwawione. Łatwo było zauważyć, że rany miał zarówno z przodu, jak i z tyłu. Te drugie były kłute, płytkie i niezbyt szerokie. Nie mogły poważnie zaszkodzić tak wielkiemu mężczyźnie. Za to z przodu miał znaczące, długie cięcia zadane jakimś rodzajem ostrza.
Złapany na kradzieży chłopak nagle wykrzyknął.
- Znam go! To Klaus Keller, tutejszy gangster. Znaczy nie znam go osobiście... ale każdy kojarzy tę gębę! Prowadził własny interes, niezbyt miły, rozumiecie. Puścicie mnie?
Spytał na koniec z nadzieją w głosie.

Tom Atos 23-05-2013 14:42

Słońce coraz wyżej wspinało się po niebie i zbliżało się do zenitu, a wszak w południe mieli spotkać się z Irminą. Ekhart czuł się zmęczony, trochę głodny i zaczął już mu dokuczać brud. Szczególnie ubłocone do granic możliwości buty. Po za tym pomyślał, że wygląd i zapach jaki rozsiewał nie skłaniał raczej ludzi przychylnie do niego.

Powlókł się więc zmęczony tak jak i inni do „Trumny Kowala”. Jednak nie odebrał opłaconego posiłku, ale podszedł do gospodarza i zaczął bez ogródek.
- Mości Wolsch chciałbym się wykąpać.
- Nareszcie! –
zawołał uradowany gospodarz, lecz szybko się skonfundował. – To znaczy … nie obrażajcie się panie Erhardzie, ale cokolwiek mi klientelę odstraszacie. W dodatku ten Wasz znajomy kapłan mi tu żebraków chciał ściągać, żeby mi się po karczmie szwendali.
Wyjaśnił swoje obiekcje.
- Macie jakiś pokój łaziebny …? - spytał niepewnie Rigel.
- Przy kuchni. Zaraz poślę dziewkę, by Wam przyszykowała balię.
- Jeszcze jedno … chciałbym oczyścić buty i wyprać ubranie. Pożyczycie mi jakieś odzienie dopóki moje nie wyschnie? –
zapytał.
- Żaden problem. Mamy znajomą praczkę co się pościelą zajmuje. Jutro już będziecie mieli czyste ciuchy.
- To nie są pewnie usługi w ramach tych opłaconych przez straż? –
spytał z ponurą pewnością były strażnik dróg.
- No nie, ale nie martw się panie Ekhart, nie zedrę z Ciebie. Za wszystko pięć pensów. – oświadczył z uśmiechem Reihid.

Kilka monet zmieniło właściciela, a Rigel prowadzony, przez przywołaną przez oberżystę dziewczynę został poprowadzony do łaźni. Dziewczyna ta o imieniu Inga przygotowała mu kąpiel znosząc z pobliskiej kuchni cebry z gorącą wodą. W tym czasie Ekhart rozebrał się i ze względu na przyzwoitość opasał ręcznikiem.

Widok nagiego mężczyzny nie był wcale przyjemny. Inga gdy zobaczyła nagi tors Ekharta, aż zakrzyknęła omal nie upuszczając cebra z wodą. Mężczyzna była cały posiniaczony, choć siniaki już zaczęły schodzić mieniąc się wszystkimi odcieniami tęczy.
- Shallyio łaskawa, cóż to się Wam przytrafiło? – spytała z zaskoczeniem i rodzajem życzliwej troski w głosie.
- Co? To? Aaa… - Riegel już zdążył zapomnieć jak wygląda – To gościnność Averheimczyków moja droga.
Powiedział gorzko się uśmiechając.
- Przynieś mi ubranie na zmianę. – dodał szybko widząc, że dziewczyna chce o coś zapytać.
Wszedł powoli do ciepłej wody z lubością zanurzając się cały razem z głową. Woda zalała mu uszy. Riegel leżał myśląc leniwie, czy warto się wynurzać. Może … może otworzyć usta i zostać tu na zawsze?

Powoli wynurzył się i sięgnął po mydło spieniając je na swojej głowie. Nie było go stać na nic innego. Gdy już się umył i przebrał poczuł się znacznie lepiej. Mniej obolały i zmęczony, za to bardziej głodny.

Zaszedł do wspólnej sali i zasiadł przy barze.
- Gospodarzu. – przywołał skinieniem ręki Wolscha. – Słyszałeś by miasto dawało pieniądze na odbudowę zalanych domów?
- Zdarza się czasami, jeśli mur nie wytrzyma i interes jakiś zaleje.
- Mur jest wysoki na rosłego chłopa. Zdarzało się, że woda się przez niego przelewała? –
dopytywał się Ekhart.
- Bywa i tak, częściej mur na jakimś fragmencie przecieka.
- Acha. No nic. Zjadłbym coś. Co masz dzisiej w jadłospisie?
- Wołowinę. –
Wolsch wzruszył ramionami.
- No tak. To stek z kaszą i piwo. – zamówił Ekhart i poszedł dosiąść się do reszty kompanii, która w międzyczasie zebrała się, by wymienić informacje.

Rigel wysłuchał relacji Irminy i Almosa po czym w zadumie stwierdził przerywając na chwilę posiłek.
- A co myślicie, o tym że ktoś coś wwozi lub wywozi z miasta. Coś ciężkiego. Tak ciężkiego, że można to dostarczyć tylko statkiem o większym zanurzeniu i tylko wtedy, gdy stan wód na Averze jest wysoki? Tym osobom zależy na dyskrecji, więc robią to nocą, by nikt nie widział, ale jeśli się zdarzy przypadkowy przechodzień, to porywają go i uprowadzają statkiem, gdzieś daleko w dole rzeki pozbywając się ciał. – spojrzał po kompanach szukając w ich spojrzeniach aprobaty do swoich domysłów.
- Jedyna wadę tego pomysłu widzę w tym, że porwani ginęli prawdopodobnie wzdłuż całego wybrzeża, a nie tylko w pobliżu magazynów. Ale może istnieje jakieś wyjaśnienie tego problemu?

Dyskusja w „Trumnie Kowala” w zasadzie nie wniosła niczego nowego poza tym, że doszli do wniosku, iż ciągle wiedzą zbyt mało. Rigel z kompanami ponownie ruszył w stronę doków. Niestety w pobliżu mostu natrafili na tłum ludzi i bydląt. Zamieszanie postanowił wykorzystać jakiś złodziejaszek próbując okraść Hannę. Ekhart wraz z innymi rzucił się w pościg za łotrzykiem. Przy pomocy Rexa szybko go dopadli, jak się wkrótce okazało nie tylko jego …

Ciało wyglądało ciekawie, jeśli można było tak powiedzieć o trupie. Wyglądało na to, że ktoś nim go zabił, to wpierw obił. Być może chcąc wyciągnąć z niego jakieś informacje. Sprawa zaginięć zaczynała nabierać cięższego kalibru. Stawała się coraz bardziej niebezpieczna. Właśnie wplątywali się w porachunki gangów.
- Nie tak szybko chłopcze. Powiedz z kim prowadził interesy? Miał jakiś kompanów? Jakiś gang? - spytał Ekhart.
Przypomniał sobie właśnie, że gdzieś już słyszał to nazwisko. W zamyśleniu zwrócił się do Hanny.
- Oberżysta z “Białego Konia” mówił, że zatrzymał się u niego farmer. Victor Keller. Może to jakaś rodzina?

Jakkolwiek nie potoczyłaby się dalsza rozmowa Rigel miał już plany na popołudnie, z których nie zamierzał zrezygnować.
- Ja idę do „Białego Konia”. Hania pójdziesz ze mną? – spytał Elberg – Popytamy tego Victora, czy zna martwego Kellera. Swoją drogą może i Ute Herz będzie coś o nim wiedziała.
Snuł głośno swoje domysły.
- Irmino. Dasz się namówić na rozmowę z tajemniczą damą na czarno, o ile oczywiście ją zastaniemy? Wydaje mi się, że może mieć jakieś powiązanie ze sztukami magicznymi. Może to śmieszne przypuszczenie, ale karczmarz mówił, że ma ona dziwaczny kapelusz i krążą pogłoski, że jest z jakiegoś bractwa. Pewnie wysnute na podstawie tegoż kapelusza.

Powszechne było przekonanie, że magicy noszą niecodzienne nakrycia głowy. Może w tym wypadku była to prawda, a wszak nikt tak nie zrozumie maga, jak inny mag.

Bounty 24-05-2013 09:59

Trochę zdyszany po pościgu Almos nie wtrącał się w przesłuchanie, przykucnął za to nad zwłokami.
- Sprawców było najmniej dwóch - stwierdził. - Może zaczęło się od bójki, a potem poszło na ostre. Kiedy nasz truposz walczył z przeciwnikiem, ktoś słabszy, może kobieta, zaszedł go od tyłu i dźgał, Morr jeden wie, kuchennym nożem lub małym sztyletem. Od przodu to miecz lub szabla, muszę się przyjrzeć - nomada rozdarł zakrwawioną koszulę denata i jął analizować rany, próbując na ich podstawie dowiedzieć się jak najwięcej o broni, którą je zadano.
Rigel również pochylił się nad ciałem, bezceremonialnie obszukując trupa. Wkrótce znalazł pięć miedziaków i kawałek drutu. Trup nie wyglądał na połamanego, obity tylko w kilku miejscach, ale nie tak, by mu to zaszkodziło mocniej bez tych ciętych i kłutych ran. Natomiast przy bliskim przyjrzeniu się Ekhart zauważył delikatną, siną obwódkę przy ranach.
- Widzicie te kłute rany na plecach? – Wskazał palcem. - Mają wokół dziwne zasinienia. Ciekawe od czego? W każdym razie Almos chyba faktycznie napastników było co najmniej dwóch. Nos jest opuchnięty i złamany niedawno, choć nie pierwszy raz. Stwierdził obmacując twarz mężczyzny. Będę się upierał, że najpierw go rozbrojono, a potem obito. Cóż, powinniśmy zgłosić zabójstwo do straży. Może jakiś miejski medyk by go obejrzał i powiedział coś więcej? Kiedy zginął i od czego. Albo może ktoś by skoczył do Morrytów, niech przyślą kapłana. Oni też są nieźli w badaniu ciał. - spojrzał pytająco na Irminę.
- Czy ja wyglądam jak chłopiec na posyłki? - Szlachcianka wyraźnie się skrzywiła. - Znajdźcie jakiegoś szybkonogiego dzieciaka, mogę mu za to zapłacić. - Popatrzyła na trupa – Kapłan z którym rozmawiałam mówił o zabitych nożem. Ciekawe czy ich obrażenia były podobne? Niestety nie chciał mi powiedzieć nic na ten temat.
- Ja pojadę - rzekł Almos. - Ogrody Morra są po drugiej stronie miasta, za murami. Rozruszam trochę moją Palli....tak zwie się moja klacz - dodał, widząc pytające spojrzenia. - Po drodze zawiadomię straż. A teraz suńcie się.

Koczownik stanął przy zwłokach, dobył szabli i patrząc na rany denata wykonał nią kilka cięć w powietrzu.
- Jestem prawie pewien, że rany od przodu zadała długa, zakrzywiona broń, podobna do mojej – oznajmił. – To nie jest broń rzezimieszków. Nasz truposz nie walczył raczej z nikim swego pokroju. Prędzej ze szlachcicem lub Jeźdźcem Równin. Może próbował kogoś obrabować i nie docenił swej niedoszłej ofiary. Ale te rany na plecach są rzeczywiście podejrzane. Spróbuję dowiedzieć się czegoś więcej od Morrytów. Nie czekajcie mnie, znajdę was.

Almos ruszył przez zatłoczone ulice z powrotem do „Trumny Kowala”. Dwie przecznice od miejsca zbrodni napotkał patrol straży. Rzekł strażnikom w czym rzecz i wskazał im drogę. W karczemnej stajni sprawnie osiodłał klacz i ruszył konno ku południowym murom.
- Nudzisz się tu, co Palli? – Pogładził zwierzę po szyi.
O tej porze po Averheim dało się co najwyżej gdzieniegdzie pokłusować, ale zaraz za bramą nomada poderwał klacz do galopu po rozległych podmiejskich błoniach. Wiosenne słońce i rześki wiatr z nad stepu sprawiały, że znów chciało się żyć. Almos zatoczył małe koło i zeskoczył z siodła przed otwartą bramą Ogrodów Morra. Uwiązał Palli do karłowatego drzewa, gdzie od razu zaczęła skubać krótką trawę, a sam wkroczył pod łuk z ciemnego kamienia.

Eliasz 24-05-2013 21:37

Wymiana informacji jaka nastąpiła w karczmie uzmysłowiła Treserowi jeden fakt, być może daleko im było do rozwiązania zagadki zaginięć, ale jak na czas poświęcony sprawie zdołali zebrać bardzo wiele informacji. Gdyby utrzymać to tępo to wkrótce sprawa zacznie nabierać realnych kształtów. Póki co stać ich było jedynie na domysły, na szczęście tropów do sprawdzenia mieli jeszcze całkiem sporo a nie które z nich prowadziły do kolejnych. Klaus najadł się solidnie pamiętając , że nigdy nie wiadomo, który posiłek może okazać się tym ostatnim, jedzenia nie szczędził także psu, którego wolał generalnie karmić rankiem i w południe.

Wizytacja nabrzeża wydawała się najrozsądniejszym pomysłem, a jak się wkrótce okazało zabranie ze sobą psa było wręcz bezcenne. Kiedy Hanna została okradziona wszyscy rzucili się w pościg za złodziejem, jedni na dwóch inni na czterech kończynach...

- Bierz – takiej komendy rzuconej Rexowi Klaus nie musiał powtarzać. Pies miał bardzo agresywny charakter, łatwiej było nim kogoś poszczuć niż odciągnąć go od walki. Nie bez winy był i sam Treser którego zarówno charakter jak i metody szkolenia udzielały się psu. Nie mniej dzięki temu Rex wyglądał dużo straszniej niż te psy – nawet tej samej rasy, które zachowywały się łagodnie. Czasami wystarczyło wystraszyć przeciwnika, aby osiągnąć wyznaczony cel. Nie inaczej było tym razem. Pies w końcu złapał złodzieja, dosłownie na niego wskakując. Z impetem przewalił złodziejaszka i niechybnie zacząłby go rozszarpywać, gdyby Treser nie był w pobliżu i nie zatrzymał go w porę. Młody ze strachu niemal szczał w gacie, niestety jak się wkrótce okazało Klaus i pozostali śledczy nie zdołali tego wykorzystać w pełni.

Nie minęła chwila a Rex zasłużył na miano bohatera dnia, po raz kolejny – i nie ostatni, spisując się tego popołudnia. Znalazł ciało , które złodziejaszek dość szybko rozpoznał jako Klausa Kellera – a właściwie jego trupa. Sam Keller zapewne w postaci ducha nawiedzał właśnie przybytki Morra , choć i tego Treser nie mógł być pewien – chyba należało najpierw pochować jego ciało zgodnie z obrzędami. Nie należąc do przesadnie religijnych nie zastanawiał się nad tym dłużej, tylko z uwagą przyglądał naprzemiennie złodziejowi i towarzyszom uważnie badającym trupa.

- Dziwne te jego obrażenia jak na zwykłą walkę - Stwierdziła Irmina cały czas wyraźnie starając się zachować zimną krew. - Zwłaszcza te małe ranki z tyłu.

Klaus nagrodził psa klepiąc go po grzbiecie i dając z torby dwa kawałki zasuszonego mięsa. Swoją uwagę znów skierował na przerażonego złodziejaszka, a po chwili przyglądał się już zwłokom. Nie wchodził jednak w szyki Almosowi, zdawało się, że wie co robi. Na pytania i stwierdzenia dam wzruszył jedynie ramionami, chwilowo postanowił zająć się złodziejem.

- Zadano ci pytanie chłopcze. - stwierdził zimno zachodząc chłopaka nieco z boku, tak iż obaj z Ekhartem stali obecnie niejako po jego dwóch stronach. Rex był przy boku Tresera wpatrując się wiecznie głodnym wzrokiem w młodzieńca. - Mów jak się nazywasz oraz wszystko co wiesz o Kellerze i wierz mi ja i Rex wyczuwamy kłamstwo na milę, a on nie lubi kiedy się go okłamuje - wskazał na psa zniżając ton do wyraźniej groźby, pies szybko wyłapał emocje pana i wydał z siebie gardłowe i przeciągłe warknięcie kierując całą swoją uwagę na złodzieja z którym rozmawiali.

Chłopak faktycznie chyba się wystraszył. Cofnął na czworakach, byle dalej od psa.

- Nazywam się Fritz. Fritz Frink. Już wszystko powiedziałem! Nie znam tego tutaj osobiście, widywałem go tylko! Wynajmował innych. Zapewniał ochronę, no wiecie. Chyba, że ktoś nie płacił. Był tu znany. Ale ja nawet nie wiem gdzie mieszkał!

Almos tymczasem nie znalazł wiele więcej niż Ekhart. Był prawie pewien, że rany na przodzie zadała zakrzywiona broń, a już na pewno nie krótki miecz. Były to całkiem długie, czyste cięcia.

- Rex waruj -Treser rzucił komendę po której pies przysiadł, ulga jaką odczuł chłopak była niemal namacalna. Treser łagodniejszym już tonem zwrócił się do niego z dalszymi pytaniami

- Powiedz mi gdzie mieszkasz i czy słyszałeś coś o zaginięciach ludzi w mieście. - Przyglądał się uważnie i nie odrywając wbitego w Fritza spojrzenia dodał - Współpracuj a puścimy cię wolno, jak gdyby nic się nie stało. - dodał na zachętę. Zdobywając się na w miarę przyjazny uśmiech.
Chłopak pokręcił głową, ciągle przestraszony, ale pierwszy szok już raczej minął.

- Nic nie wiem! Skąd mam niby wiedzieć?! Puścicie mnie wolno, co? Nigdy już niczego nie spróbuję!

- Nie składaj obietnic, których nie sposób dotrzymać. - Irmina popatrzyła na chłopaka, a potem wyciągnęła z kieszeni dwa pensy i podała mu. - Spróbuj po prostu czegoś legalnego - uśmiechnęła się do niego - Gdybyś jednak dowiedział się czegoś ciekawego przyjdź do Trumny kowala. Dostaniesz wtedy coś więcej.

Klaus obdarzył Irminę zimnym, wkurwionym spojrzeniem, nie odezwał się jednak do niej. Wkurzył go fakt, iż ta ni z gruszki ni z pietruszki wcięła się mu w rozmowę próbując ją przedwcześnie zakończyć, pomimo iż chłopak nie odpowiedział na dotychczasowe pytania a Klaus miał w zanadrzu kolejne. Najgorszym co można było w tym momencie zrobić to dać przeświadczenie złodziejowi, że na chwilę obecną nie jest już im potrzebny. Miał ochotę przekląć, gdyby Irmina była mężczyzną miałby zapewne ochotę przyfasolić mu z pięści. Rzecz jasna pomiędzy tym na co miał ochotę a tym co uważał, iż należy zrobić, była istotna różnica i zazwyczaj przedkładał rozsądne zachowania nad kierowanie się impulsami.
Chciał , bardzo chciał w dwóch , trzech zdaniach wyrazić to co myśli w tym momencie o kobiecie, zamiast tego próbował uratować sytuację i powrócić do przesłuchania. Potrzebował w tym celu kolejnej dawki strachu. Właśnie po to przywołał Rexa znajdującego się kawałek za nim.

- Rex - pies posłusznie podszedł do nogi właściciela zbliżając się tym samym do złodziejaszka - pilnuj - wskazał psu na Fritza pies zaś na nieco ugiętych nogach, gotowych do skoku, wbił całe swe jestestwo w cel, oczekując najwyraźniej jakiegoś pretekstu do rzucenia się nań.

- Pytałem gdzie mieszkasz. - powtórzył pytanie wolno i zimno złodziejowi. Czekał na odpowiedź za nim zadał kolejne, - pracujesz sam czy dla kogoś?

Agresywna postawa Klausa sprawiła, że nawet nie wziął pieniędzy leżących na wyciągniętej dłoni Irminy. Za to jego spojrzenie stwardniało, jakby się zebrał w sobie, bądź groźba wyzwoliła jakąś inną cechę charakteru.

- Nic ci do tego! I nie tkniecie mnie, bo obcych takich jak tu załatwią jeszcze lepiej niż tego tutaj. Znam nawet pewnego człowieka w czarnym kapturze. On wkrótce tu będzie rządził!

„Człowiek w kapturze, ktoś nowy, skoro nie zdradził jego imienia. Zapewne sam go nie znał, gdyby chciał się powołać na jakąś znajomość zagroził by konkretnym nazwiskiem.” - pomyślał Klaus ciesząc się, że choć tyle udało mu się z niego jeszcze wyciągnąć. Zamierzał dopytać go o zakapturzonego, przycisnąć jeśli będzie trzeba, na szczęście Irmina tym razem przystopowała go we właściwym momencie. Nie wiedział jak daleko by się posunął w przesłuchiwaniu dzieciaka, a przecież tak naprawdę nie chciał mu zrobić krzywdy.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 10:19.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172