lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Warhammer (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-warhammer/)
-   -   [Wewnętrzny Wróg] Wróg Poniżej (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-warhammer/12594-wewnetrzny-wrog-wrog-ponizej.html)

Sekal 27-04-2013 11:57

[Wewnętrzny Wróg] Wróg Poniżej
 

WEWNĘTRZNY WRÓG
CZĘŚĆ I: WRÓG PONIŻEJ


Marktag, 27 Nachhexen
Wczesne popołudnie


Averburg jaśniał w słońcu, którego ciepłe promienie oświetlały całe Averheim. Białe chmury majaczyły gdzieś na wschodzie, chwilowo jednak nie było groźby deszczu. Wiosna zaczęła się niedawno, ale tu na południu Imperium, śnieg już stopniał prawie zupełnie, jego nieliczne ślady pozostały wyłącznie w wiecznie ocienionych miejscach, również kurcząc się w szybkim tempie. Wchodząca na tereny zamkowe siódemka ludzi mijała gwarny tłum na Plenzerplatz, zatrzymując przy żelaznej furcie, pilnowanej przez samotnego gwardzistę z dwuręcznym mieczem. Żółto-czarna tunika ukrytą miał częściowo pod półpancerzem, a broń trzymał przed sobą, opierając jej sztych o bruk. Nawet nie tyle pilnował wejścia, co czekał na nich, z konkretnymi rozkazami nie wpuszczania nikogo, dopóki nie zbiorą się wszyscy. A schodzili się nierówno, choć żadne z nich struny przeciągnąć nie mogło. Powodem była osoba, z którą spotkać się mieli, a mianowicie dowódca tutejszego garnizonu oraz straży miejskiej, człowiek według części mieszkańców praktycznie trzymający obecnie pałeczkę władzy w stolicy Averlandu. Gwardzista widząc wreszcie komplet zaproszonych - pięciu mężczyzn i dwie jakże mocno różniące się od nich kobiety, odwrócił się, wyjmując klucz i otworzył nim furtę. Dobrze naoliwione zawiasy nie zgrzytnęły. Gdy przeszli, zamknął za nimi i wskazał drogę.
- Zapraszam za mną. Kapitan Baefaust was oczekuje.

Każde z przybyłych inny miało powód przybycia na miejsce, nawet jeśli praca, której mieli się podjąć, dotyczyła tego samego. Gregor nie miał dylematów. Rzadko kogoś tak niskiego stopniem przydzielano do rzeczy ważnych bez oficerskiego nadzoru, ale strażnik miejski miał już wystarczające doświadczenie również do tego, by rozkaz stawienia się przed kapitanem przyjąć bez mrugnięcia okiem. Może to coś, co odwróci fortunę? A już na pewno zabije nudę patroli. Łapówki dostawali i tak głównie oficerowie. Podobnie niewielki wybór miał Ekhart, liczący na swoją szansę i jednocześnie mający wykorzystać tę ofiarowaną przez kogoś innego. Ból ciągle pulsował w zranionym sercu, wszystko wokół miało stać się wyłącznie środkiem do celu.
W podobny sposób mógłby spoglądać na świat prawie każdy uczeń czarodzieja stojący na miejscu Irminy. Wyznaczone zadanie, mające w jakże szybki sposób wynieść ją na pełnoprawnego maga. Czy mała, młoda ciągle dziewczyna myślała w ten sposób? Sądząc z faktu, że wyglądała na całkowicie pogrążoną w myślach... Posępny, czarnowłosy Hans, pełniący rolę jej ochroniarza, ciągle musiał kierować jej krokami. Almos także nie interesował się otoczeniem bardziej niż było to konieczne. U niego na twarzy odbijało się nie tylko zamyślenie, ale i zatroskanie. Gdyby nie popełnił błędu, byłby już na stepie, razem z rodziną. Obecnie zastanawiał się często, czy ich jeszcze zobaczy - teraz przecież nie miał co wracać.
Przeciwieństwem tego ponurego nastroju zdawała być się Hanna, druga z kobiet - wyższa o przynajmniej głowę od Irminy. Cały czas wesoła i pełna energii wyglądała tu dziwnie, ubrana w dobrej jakości strój w kolorach bieli i czerwieni. Pośród ponurego, szaro-burego tłumu świeciła się podobnie jak jej białe, równe, zwykle ukazane w uśmiechu zęby. A przecież nie musiała, bo jej również rozkazano tu być.
Ostatni z nich, Klaus, już na pierwszy rzut oka zdawał się być człowiekiem najbardziej nie na miejscu, nie zapatrując się zbyt pozytywnie na wizytę u dowódcy tutejszych strażników porządku. Psa musiał zostawić, teraz zastanawiając się, czy pieniądze zrównoważą mu wszelkie niedogodności związane z całą tą sprawą porwań.

Nie prowadzono ich do samego zamku. Zamiast tego przeszli przez skraj parku, kwitnącego już świeżą zielenią, najdobitniej świadczącą o końcu zimy. Gwardzista kierował się ku bocznemu wejściu do piętrowego, słabiej niż Avenburg ozdobionego budynku. Tam wejścia pilnowało kolejnych dwóch żołnierzy, a i wokół można było dojrzeć jeszcze kilku innych. Do ochrony tego miejsca przeznaczono więc dość istotne siły, skutecznie odstraszające wszystkich, którzy mogliby pomyśleć, że brak Księcia-Elektora osłabił ochronę. Zatrzymali się przez solidnymi, dębowymi drzwiami, które otworzył jeden ze strażników. Odprowadzający ich wskazał dłonią na korytarz.
- Pierwsze drzwi na lewo. Ktoś was odprowadzi tą samą drogą.
Zasalutował krótko i odszedł.


Wnętrze koszar, bo w nich właśnie się znaleźli, nijak miało się do pięknych zdobień elewacji czy niezwykłych architektonicznych rozwiązań. Było proste, acz schludne i użyteczne oraz solidne, a to były przecież cechy, które wojskowi cenili najmocniej. Szeroki korytarz i duże pomieszczenia już bardziej pasowały, jak również wygląd wskazanej komnaty, wyposażonej wyłącznie w biurko, szafę i krzesła. Ściany ozdobione bronią i surowa, drewniana podłoga dopełniały całości. Chociaż nie. Całości dopełniał dopiero czekający na nich mężczyzna w sile wieku, odziany nie tylko w kolory Averlandu, ale również częściową zbroję i z mieczem, najwyraźniej ostrzonym dla zabicia nudy oczekiwania.


Kapitan Marcus Baerfaust uniósł głowę, skinąwszy nią na powitanie i odłożył dwuręczne ostrze, czekając w milczeniu aż zajmą miejsca. Krótkie włosy i wąsy okalające usta miał już siwe, a twarz zniszczoną i ogorzałą od słońca, dającą do zrozumienia, że nie mają do czynienia z urzędnikiem a weteranem, żołnierzem od wielu lat przekładającym czyny nad słowa. Wyglądał na około pięćdziesiąt lat, podobno jednakże miał mniej - choć z własnego wieku spowiadać się nie zamierzał. Nie odpowiadał także na różne plotki na swój temat, a dotyczyły zwykle jednej sprawy - śmierci Mariusa Leitdorfa. Niektórzy twierdzili, że on i jego oddział odpowiedzialni byli za śmierć Elektora, a przynajmniej za świadomy brak pomocy, gdy ten ścierał się z orczym watażką. Szalony Hrabia poległ, większość ludzi uznała to jednakże za bardzo fortunne wydarzenie, a nikt z działań Baerfausta nie rozliczał, lub przynajmniej uznał, że nie było w tym winy kapitana, skoro ten siedział teraz naprzeciw siódemki zebranych pospiesznie ludzi.

Odchrząknął, zaczynając silnym, choć cichym głosem. Przyzwyczajonym do wydawania rozkazów i posłuchu.
- Witam. Nie będę zabierał wam niepotrzebnie wiele czasu, wiecie dlaczego tu jesteście. A ja niewiele mam do powiedzenia.
Przesunął spojrzeniem po wszystkich, dłużej zatrzymując je wyłącznie na Klausie i Irminie.
- Sprawa zaginięć ciągnie się od kilku tygodni, według moich informacji, ale wyszła na jaw dopiero niedawno, gdy zaginął siostrzeniec szanowanego kupca, pana Kuno Hazelhoffa. Oficjalnie wiem o czterech zniknięciach, pewien jestem większej ich ilości. Ofiary znikały w dokach, chodzi tam wielu ludzi, którzy nikogo nie interesują. Wiecie jaka jest sytuacja w mieście. Do moich uszu doszły też pogłoski o wojnach gangów i śmierci kilku ważniejszych śmieci, bezczelnie mordowanych. Przysługują się miastu, tak jednak być nie może, by uchodzili sprawiedliwości. Ludzi wyznaczyć do tego nie mogę, potrzebni są w innych miejscach. Wielu z nich jest przemęczonych. Pan Tauermann - wskazał tu na Gregora głową - będzie służył wszelką pomocą i wiedzą o mieście. Jest pan na czas śledztwa zwolniony z obowiązku noszenia munduru. Może dowiecie się więcej, gdy będziecie działali nieoficjalnie. W razie czego otrzymacie jednak glejt, potwierdzający, że pracujecie dla mnie.
Wstał, opierając pięści o biurko i znów przesuwając wzrokiem od jednego do drugiego.
- Wszystkie zniknięcia wydarzyły się w dokach, to zdołałem ustalić. Za znalezienie przyczyny otrzymacie pięćdziesiąt szylingów, za dodatkowe wskazanie winowajców jeszcze pięćdziesiąt - nie wyglądało to na wstęp do negocjacji cenowych. Większość z nich zresztą nie pracowała dla tej dodatkowej zapłaty.
- Pytania?

Eliasz 27-04-2013 13:50

Klaus sprawiał wrażenie człowieka którego nie chciało by się spotkać w nocy w nieoświetlonej alejce... a nawet tej oświetlonej. Ubrany w pancerz kolczy pokryty elementami wilczej skóry, rzucał zimne i badające spojrzenia spod kaptura, który zdjął dopiero u komendanta, odsłaniając dość przystojne ale twarde oblicze. Coś w jego spojrzeniu i ogólnej postawie mówiło, iż wiele przeszedł i raczej nie były to miłe doświadczenia. Sam fakt, iż wyglądał niczym mała zbrojownia także wiele mówił – zwłaszcza komendantowi, którego uwagę musiał przykuć zarówno łuk z kołczanem znajdujący się na plecach Klausa, jak i miecz zwisający z boku. "Treser" nosił też przy sobie tarczę z metalowym jelcem tkwiącym pośrodku niej.

Klaus nie był typem osoby nerwowej i mimo iż nie czuł się zbyt komfortowo w kwaterach straży, był z nimi oswojony. Bynajmniej nie okazywał swojego niepokoju wywołanego tak szybkim powrotem do dawnych układów. Nim opuścił w pośpiechu Nulln tam także miewał codzienne kontakty ze strażą, okraszane ciemnymi interesami – które wykuły swe piętno na postawie i wyglądzie Klausa.

Może dlatego gdy wzrok komendanta spotkał się ze spojrzeniem „Tresera” obaj dość długo mierzyli się wzajemnie, choć pierwszy odwrócił spojrzenie Klaus. Nie dlatego, że się bał, ale zwyczajnie nie chciał przeginać struny, nie był u siebie, nie miał powiązań, a ostatnie czego mu było potrzeba to kłopoty ze strażą na samym wstępie. W innych okolicznościach...

„Treserowi” zazwyczaj towarzyszył wszędzie jego pupilek „Rex” Mądre bydle wychowywane od maleńkości, jedyna istota na tym świecie z która tak naprawdę się zżył. Tym razem musiał pozostawić go w karczmie.

Gdy usłyszał o sytuacji panującej wewnątrz miasta, przeklął w duchu zdając sobie sprawę, iż prawdopodobnie wpadł z deszczu pod rynnę. Na zewnątrz jedyną oznaką jego wewnętrznej reakcji była jedynie mimowolnie uniesiona brew gdy usłyszał o wojnie gangów. Szybko jednak uzmysłowił sobie , iż gorzej niż w Nulln być nie może, tu przynajmniej nie był głównym celem dla band ścierających się ze sobą. Z konsternacją przyznał w duchu, iż pewne rzeczy się nie zmieniają, niezależnie od tego jaką drogę przebędzie by uwolnić się od gówna, zawsze jakieś będzie na niego czekało na miejscu.

Pocieszał się jedynie tym, że ma okazję na nowy start , zaczynając od roboty, na której się nieco zna. W końcu nie na darmo uczył psy tropić i ścigać , wiedział, że przy porwaniach może się to okazać najważniejszym atutem.

- Interesują nas adresy osób zaginionych.

Rzekł gdy komendant oczekiwał pytań. Liczył trochę na to, iż będzie mógł pobrać rzeczy należące do ofiar i przy pomocy Rexa podjąć trop w dokach. Nie łudził się zbyt mocno czy przyniesie to jakiś efekt, czas jaki upłynął od porwań oraz duża ilość osób przebywających w dokach znacznie zmniejszała szansę na znalezienie jakiegokolwiek tropu, ale była to czynność której nie chciał pomijać. Liczył też na szansę ustalenia tego co łączyło ofiary. W czarnym scenariuszu ofiary były zupełnie przypadkowe i nie powiązane ze sobą, znacznie utrudniłoby to znalezienie sprawcy, ale element poszukiwań cech wspólnych również nie mógł być pominięty w śledztwie, choćby tylko po to aby go móc wykluczyć.

- Chciałbym dowiedzieć się też coś więcej na temat ścierających się ze sobą gangów, dobrze byłoby dysponować choć podstawowymi informacjami w sytuacji gdybyśmy badając sprawę zaginięć natrafili na którąś z grup.
Po namyśle dodał jeszcze - Niewykluczone zresztą, że to któryś z gangów stoi za porwaniami.

Handel żywym towarem nie należał przecież do rzadkości. Do tego rodzaju porwań nie pasował jednak siostrzeniec kupca, którego bardziej opłacało się oddać w zamian za okup niż sprzedawać jako niewolnika. Nie można było jednak wykluczyć, iż padł on ofiarą innej grupy czy wydarzeń w dokach.

Lady 28-04-2013 14:01

Dame Brunhilda wierciła się niecierpliwie na pięknie zdobionym, wyłożonym poduszkami fotelu, z trudem znosząc grzebień rozczesujący jej długie włosy. Młoda hrabina znana była z tego, że nigdzie pięciu minut usiedzieć nie mogła. Z rozdrażnieniem przeglądała się w ręcznym, pozłacanym lusterku, gdy Hanna z uśmiechem wydawałoby się przylepionym do ust, starała się upiąć niesforne loki swojej pani w piękną fryzurę. Służka bardzo często potakiwała, słuchając monologu.
- ...i wtedy Graf Friedrich poprosił mnie do tańca! Jakież on ma cudowne dłonie!
Służka z trudem stłumiła westchnięcie, bo jej umysł od razu podpowiadał zupełnie inne słowa. "A jakieś on ma góry złota!". Dziewczyna coraz częściej łapała się na tym, że przestawała słuchać Frau von Manfield. Pogrążona we własnych myślach machinalnie wykonywała wszystkie czynności, aż wreszcie do jej uszu dotarł zirytowany głos pani.
- Słyszałaś?
Hanna zarumieniła się mocno, przyłapana na gorącym uczynku. Nie miała pojęcia o co pytała Brunhilda, ale o dziwo ta nie wyglądała na wściekłą, że musi słowa powtarzać. Raczej... podekscytowaną.
- Pójdziesz dowiedzieć się, dlaczego ludzie są porywani. Zasłyszałam, że straż nie ma czasu się tym zająć. Ta rozgrywka o elektorski tron bywa taka nudna... Przynieś mi jakieś ciekawe plotki. To takie fascynujące, usłyszeć wieści z tego śmierdzącego i biednego miejsca! A gdybyś przyczyniła się do znalezienia sprawcy, czyż to nie byłoby wspaniale? Mogłabym się pochwalić wszystkim, że to moja zasługa. No idź już, wszystko już dogadałam z kapitanem Baerfaustem, nie puszczę cię przecież sama. Ma wynająć do tego jeszcze kilku osiłków.
Ruchem ręki zaczęła wyganiać służkę, przez dłuższą chwilę stojącą z otwartą gębą jak jakaś krowa.

***

Wolność! Czyż to nie cudowne? Przynajmniej przez jakiś czas bez bogatej, marudnej i gadającej bez przerwy panienki! Wzięła głęboki oddech, maszerując przez Plenzerplatz i nawet smród wydawał się przy tym niezwykle przyjemny. Zwinnie przedarła się przez tłum, trzymając dłońmi długą do ziemi, czerwoną spódnicę, dzięki czemu nie wybrudziła się tak bardzo, jakby mogła. Hanna zdawała sobie sprawę, że ubiór tak lubiany przez Frau von Manfield, nie nadaje się na miasto, a wyłącznie na salony jej rezydencji. Polecenie było jednak poleceniem i służka postanowiła wypełniać je skrupulatnie. Błoto się spierało. Miało nieco mniejsze szanse na dotarcie do czerwonej kamizelki, wiązanej z przodu rzemieniami niczym gorset oraz białej koszuli, którą dziewczyna nosiła pod nią. Lubiła ten strój, to był jeden z plusów pracy jako służąca w dobrym domu. Uważała, że wygląda ładnie.

Była dość wysoką dziewczyną, czasami wyższą nawet od mężczyzn, zwłaszcza tych co nie urośli za wiele, spędzając całe życie w siodle. Raczej szczupła, zdecydowanie nie chuda poruszała się zgrabnie i pewnie. Pracując dla wymagającej damy nie mogła pozwolić sobie na przytycie, chociaż jedzenia nigdy jej nie brakowało. Okrągła, szczera twarz, na której bardzo często gościł uśmiech, teraz była delikatnie zarumieniona od emocji i pośpiechu. Poczernione rzęsy i delikatnie błyszczące usta czy umyte, związane jedynie delikatną kokardką brązowe włosy sięgające całkiem daleko za ramiona, mogły na pierwszy rzut oka stawiać ją na nieco wyższej pozycji społecznej, niż faktycznie wynikało to z urodzenia.

Gdy dotarła do furty, jej uśmiech poszerzył się jeszcze bardziej. Dygnęła lekko, z przyzwyczajenia.
- Witajcie! Jestem Hanna.Czyż to nie ekscytujące?
Raczej ponure lub nieprzyjemne twarze, należące prócz jednego wyjątku do mężczyzn, wcale nie zmniejszyły entuzjazmu służki, w podskokach podążającej za strażnikiem.
Niestety! Nie dane im było wejść do samego zamku, a koszary wcale nie wydawały się takie ciekawe. Przecież jednak nie dla podziwiania się tu znalazła. Kapitan przyjął ich w zbroi. Siwy, ale ciągle wysoki i silny. Panna Elberg wpatrywała się w niego jak wygłodzony pies na gnat pełen świeżego mięska. Nawet przeoczyła pierwszą część rozmowy, po tym jak Marcus (och, przecież nie mogła o nim myśleć po nazwisku!) spytał o pytania.

Na wszelki wypadek dziewczyna zamknęła usta, by nie wyglądać jak głupia klucha z otwartą buzią. Obejrzała się na tego mężczyznę, który odezwał się pierwszy. Trochę jak typ z ciemnego zaułka. Tacy potrafili być drapieżni i tajemniczy. I będzie mogła pracować z jednym z nich! Z ekscytacji wierciła się na krześle.
- Musimy jak najszybciej iść do doków i wypytać co ludzie widzieli. Zanim trop ostygnie.
Kiedyś słyszała to określenie. Zrobiła do niego mądrą minę, lekko wydymając policzki. Szkoda, że nie miała tu lusterka, by sprawdzić, czy faktycznie wygląda na mądrą. Chyba nie. Wypuściła powietrze. Nigdy nie była w takiej sytuacji, zupełnie więc nie wiedziała co więcej dodać.

Eleanor 28-04-2013 17:24

Kiedy wpuścili ich na dziedziniec otaczający zamek Irmina popatrzyła na z fascynacją na budynek, który podobno powstał w czasach, w których żył Sigmar, a jego budowniczy od niego właśnie otrzymał tytuł książęcy. To było wspaniałe i ekscytujące. Strzeliste wieże wyciągały do nieba swoje szczyty, a dziewczyna próbowała się dokładnie przyjrzeć zdobieniom na dalekich gzymsach. Czyżby były tam czaszki? A może było to tylko złudzenie wywołane grą światła i cienia? Przed potknięciem się o wystający na drodze spory kamień uratowała ją dłoń Hansa na ramieniu. Dotyk nie był silny, wystarczył jednak by wytrącić dziewczynę ze stanu śnienia na jawie, w który popadała nader często. Uśmiechnęła się z wdzięcznością do mężczyzny, jednak jego ogorzała, surowa twarz nie zmieniła swojego wyrazu. Był taki chłodny i opanowany od samego początku, kiedy go jej przedstawiono, dzień wcześniej...

***


Tygodniowa podróż barką z Altdorfu do Averheim mogłaby się wydawać nudna. Dla Irminy jednak, dla której była to przecież dopiero druga podróż w życiu, była niezwykłą przygodą. Eskorta, wynajęta na drogę przez jej mentora, nie miała za wiele do pracy. Droga rzeczna była najbezpieczniejszym sposobem przemieszczania się po imperium i dziewczynie nie groziło poważne bezpieczeństwo, jednak jej status społeczny wymagał, by nie wyruszała samotnie nawet na miasto, nic więc dziwnego, że podczas tej wyprawy także zapewniono jej opiekę. Jedynym więc zmartwieniem dwóch strażników było to, by dziewczyna nie wypadła za burtę podczas przechadzek po pokładzie, albo nie złamała sobie nogi chodząc po stromych drabiniastych schodach prowadzących do jej kajuty. Zadanie to jednak okazało się na tyle stresujące dla eskorty, że pod koniec podróży zaczęli już na poważnie rozważać opcję przywiązania dziewczyny do łóżka i unieruchomienia jej do czasu dopłynięcia do Averheim. Nic więc dziwnego, że kiedy przybyli do domu kupca i zaproponował on im dalszą opiekę nad dziewczyną, w czasie jej pobytu w stolicy Averlandu, gwałtownie odmówili i po odebraniu zapłaty, szybko zniknęli z horyzontu.

Szacowny Kuno Hazelhoff wytłumaczył sobie takie zachowanie, powiązaniem dziewczyny z magią. Jak bowiem wynikało z listu, który otrzymał za jej pośrednictwem, od swego przyjaciela Gottfielda, czarodzieja z altdorfskiego kolegium, była ona jego bardzo zdolną uczennicą i została przysłana, by pomóc mu odnaleźć zaginionego krewnego. Wiadomo że wielu ludzi obawiało się magii i obawa ta była jak najbardziej uzasadniona.
Problem dziewczyny jednak pozostawał, jako szlachecka córka, do tego delikatna kobieta, nie przystosowana do kontaktów z ciemną stroną życia, nie mogła samotnie poruszać się po niebezpiecznych dzielnicach.
Znalezienie opanowanego, godnego zaufania ochroniarza dla młodej czarodziejki nie było prostym zadaniem, ale Kuno miał bardzo sprawnego sekretarza i już po dwóch godzinach przed jego obliczem zjawił się Hans, gotów podjąć się tego zadania za niewygórowane wynagrodzenie.
Wysoki, ciemnowłosy, mocno zbudowany mężczyzna, o pobrużdżonej, surowej twarzy wydał się pannie Brehm nieco przerażający. Z drugiej strony doszła do wniosku, że skoro w niej budzi takie odczucia, powinien równie skutecznie działać na ludzi pragnących w jakiś sposób ją skrzywdzić. Przy swojej drobnej budowie i zaledwie stu pięćdziesięciu centymetrach wzrostu czuła się przy nim niczym niepozorna kruszynka. Bardzo szybko tez przekonała się, że mężczyzna jest czujny i szybki i bez problemu wybawia ją od większości potknięć, na które się narażała w wyniku swej nieuwagi. W przeciwieństwie do jej poprzednich ochroniarzy nie wydawał się zbytnio przejęty jej roztargnieniem i chwilami nieuwagi...

***


Oderwała myśli od tych rozważań i ponownie znalazła się na placu przed pałacem elektora. Spoglądając na drugą kobietę w ich niewielkiej grupie, wesołą dziewczynę w kolorowym gorsecie, poczuła się nagle dziwnie ponuro w swojej niebieskiej, skromnej sukni bez jakichkolwiek ozdób i szaroniebieskiej pelerynie. Po stroju zdecydowanie trudno byłoby się zorientować, że nosząca je dziewczyna należy do uprzywilejowanej klasy imperium, choć charakterystyczny kapelusz automatycznie wskazywały na jej związaną z magią profesję. Irmina nie lubiła jednak rzucać się w oczy i wyróżniać z tłumu i takie właśnie ubranie najbardziej jej odpowiadało. Odruchowo przejechała po swoich długich do pasa, zaplecionych w wiele cieniutkich warkoczyków, jasnozłotych włosach. Stłumiła uczucia, które mimowolnie się w niej pojawiły. Próżność była złą cechą, zwłaszcza w przypadku ucznia czarodzieja. Jeszcze nie nauczyła się hamować takich uczuć, ale z pewnością kiedyś się nauczy.

Przyjrzała się pozostałym osobom, czterem mężczyznom, niewiele różniącym się Hansa. Zdecydowanie wyglądali groźnie. Miała nadzieję, że nie okażą się tak niebezpieczni jak podpowiadał jej instynkt, a jeśli nawet to ich agresja zostanie skierowana w stronę osób, które stały za porwaniami.
Wysłuchała wypowiedzi kapitana, o potem przytaknęła głową słysząc zapytanie pierwszego z mężczyzn. Dowiedzenie się jak najwięcej o zaginionych było doskonałym początkiem poszukiwań. Ponownie odbiegła myślami od chwili obecnej, powracając pamięcią do rozmowy w domu starego kupca...

***

Kupiec Kuno Hazelhoff był starszym siwowłosym mężczyznom, w którego oczach widać było zmęczenie i smutek. Z pewnością zaginięcie krewnego mocno wzburzyło jego uporządkowanym życiem. Elegancki, dwupiętrowy dom na wschód od głównego placu miasta, ozdobiony był złoceniami i ewidentnie świadczył o wysokiej pozycji i bogactwie właściciela. Także jego wygodne wnętrze i pięknie urządzony pokój, który jej przydzielił nie pozostawiały wątpliwości co do zasobności kupca.
Pełna młodzieńczego zapału Irmina, postanowiła jak najszybciej przystąpić do powierzonego jej zadania. Od służącej, która pomagała jej się odświeżyć po podróży, uzyskała informację, że zaginiony chłopak, Willhelm Toblerg, był jedynym synem owdowiałej siostry kupca i jego spadkobiercą:
- Panie Hazelhoff czy mógłby mi pan powiedzieć kiedy i w jakich okolicznościach zaginął pańskie siostrzeniec? - Zapytała gdy przeczytał list od jej nauczyciela i z wyraźnymi oporami zaakceptował ją ostatecznie w roli poszukiwacza.

Mężczyzna przez kilka długich chwil gapił się tylko na niziutką, niepozorną dziewczynę. Widać było, że to nie było to, na co liczył.
- Niecałe dwa tygodnie temu. Czternaście dni. Po jednej z mocniejszych ulew, poszedł wieczorem do doków, sprawdzić czy nie zalało magazynu. Mówiłem mu, żeby do rana poczekał. Nawet parobka ze sobą nie zabrał!
Westchnął ciężko, przymykając oczy. Widać było po nim nerwy i zmęczenie.
- Gdzie dokładnie znajduje się ten magazyn? Jaką trasą szedł najprawdopodobniej? Może ktoś go widział? Jak był ubrany?
- To magazyn 21. Co więcej, to nie wiem. Pytałem ludzi, ale widzieli tylko jak wychodził, normalnie ubrany, w strój roboczy, owinął się płaszczem, bo jeszcze kropiło.
- Jak wygląda Will? Ile ma lat?

Według jego słów zaginiony był przystojnym, trzydziestopięcioletnim mężczyzną, z ciemnobrązowymi włosami i długim zawadiacko podkręconym do góry wąsem. Irmina była nieco zaskoczona, nie wiadomo dlaczego, ale wyobrażała sobie że zaginiony siostrzeniec pana Hazelhoffa jest znacznie młodszy.
- Rozumiem, że nie było żadnych informacji od porywaczy? Żądania okupu?
Pokręcił przecząco głową.
- A nikt w dokach oczywiście nic nie widział!
To było dziwne. Członków bogatych rodzin zazwyczaj porywało się dla okupu. Nie miała ochoty mówić tego głośno, ale skoro od dwóch tygodni nikt nie zażądał pieniędzy, szanse, że porwany nadal żył były wyjątkowo nikłe:
- Z kim mogłaby się porozumieć w celu uzyskania bardziej szczegółowych informacji na sytuacji w mieście i samych dokach?
Starzec patrzył na nią sceptycznie, ale ostatecznie zorganizował dla niej spotkanie z kapitanem straży miejskiej. Jak się okazało nie była jedyną osobą zaproszoną na tę rozmowę...

***

- Interesują nas adresy osób zaginionych. - powiedział mężczyzna w „wilczej skórze”. Jak na swoją potrzebę nazwała go Irmina.
- Mnie również - odparł kapitan, po pierwszych słowach Klausa. Jego głos ponownie przywrócił nieobecną duchem dziewczynę do czasu rzeczywistego. - Ale to nie takie proste. Pierwsze oznaki tego, że dzieje się coś złego, zgłosił nam pan Hazelhoff - dwa tygodnie temu zaginął jego siostrzeniec. Obecna tutaj panna - wskazał brodą na Irminę - zapewne już go wypytała o wszystko. Dwa pozostałe zniknięcia to ludzie spoza Averheim. Pan Almos jest zainteresowany jednym z nich, drugi to parobek jednego z kupców, którzy nigdy nie zatrzymują się na stałe w mieście. Teraz także dawno już udał się w dalszą drogę. Ostatnią ofiarą był syn pani Hermenegildy, mieszkającej niedaleko doków, na wschód od Bruckberg Strasse. Nie znam dokładnego adresu, ale jestem pewien, że łatwo ją odnaleźć.
Kolejne pytanie Klausa dotyczyło działających w mieście grup przestępczych:
- Nie wiem drogi panie - Baerfaust powiedział to z dostrzegalną ironią - jakie ma pan doświadczenie z gangami, ale tutaj w Averheim rozwijają się one ostatnio jak grzyby po deszczu. Nikt nie jest w stanie ich zliczyć, a tym bardziej nazwać. Trwa tam jakaś wojna, ale póki zabijają tylko swoich, to nie widzę przeszkód, by to robili. Nie mam ludzi do tego. Jestem jednak pewny, że w samych dokach dowiecie się o tym więcej, niż byście chcieli.
Irmina nie wiedziała nic o gangach. Mogła jednak podzielić się z innymi tym czego dowiedziała się od kupca. Przekazała więc jak najdokładniej treść rozmowy dodając na końcu:
- Skoro pozostali zaginieni nie należeli do osób zamożnych i nikt nie zgłosił się po okup do pana Hazelhoffa, porywaczom nie może chodzić o pieniądze. Jakiekolwiek inne powody nimi kierują, szansa że zaginieni nadal żyją jest raczej nikła. Może jednak uda nam się powstrzymać tych, którzy za tym stoją przed kolejnymi zbrodniami. Zdecydowanie trzeba rozpytać w dokach i porozmawiać z tymi spośród krewnych lub znajomych zaginionych, których zdołamy namierzyć.

Bounty 29-04-2013 13:50

Mężczyzna imieniem Klaus skinieniem głowy zgodził się z kobietą, ignorując jednocześnie nutę ironii zawartą w głosie kapitana. Treser skupił swą uwagę ponownie na śledztwie, wiedział, że szczegółowych informacji dowie się od krewnej ofiary, kapitanowi zadał więc jedno pytanie:
- Kiedy zaginął syn pani Hermenegildy?
- Niedawno, cztery dni temu jeśli mnie pamięć nie myli - odpowiedział kapitan, marszcząc czoło, jakby próbował sobie przypomnieć coś więcej. - Przynajmniej wtedy kobieta to zgłosiła.
Klaus pokiwał w milczeniu głową. Spojrzeniem obrzucił pozostałe osoby znajdujące się w pomieszczeniu, dłuższą chwilę poświęcając kobiecie, która dysponowała najwyraźniej większą wiedzą niż reszta. Po chwili w której analizował słowa kapitana zapytał jeszcze:
- Kim jest pan Almos ?

***

Gdy pozostali zaczęli się schodzić, przy furcie stał już szczupły, smagły mężczyzna o czarnych włosach, averską modą splecionych w długi warkocz. Pierwsze spojrzenie na jeździecki strój – był odziany w skóry od stóp do głów – i na koraliki wplątane w ten smolisty warkocz – starczyło by stwierdzić, że to Jeździec Równin. Koczownik, stepowy duch. Dzikus dla niektórych. Czarny łeb zwieńczała tradycyjna, skórzano-futrzana czapa. Pod nią - twarz ogorzała od słońca, pociągła, wysmagana wiatrem. Sprawiała, że ciężko było określić jego wiek – mógł mieć równie dobrze dwadzieścia pięć lub czterdzieści lat. U pasa zwisała mu szabla, u biodra kołczan i łuk. W opuszczonej dłoni wygasła już fajka. Stał tak oparty o mur, mrużąc mocno oczy, trudno powiedzieć czy czuwał czy drzemał. I czy w ogóle był tu z jakiegoś powodu, czy może stał tu, w cieniu muru przypadkiem, kaprysem nomady, bo cały świat był jego królestwem. Sporo jemu podobnych przybyło na wiosenny spęd bydła. Stanowili tu w Averheim, można powiedzieć, element krajobrazu. Większość jednak wyjechała już w step.

Dopiero gdy zaproszono ich do środka koczownik ruszył za innymi, a żołnierz już widać z nim mówił, bo wpuścił go bez przeszkód. U kapitana nomada stanął pod ścianą i – wciąż mrużąc oczy, choć nie było tu słońca – przysłuchiwał się, póki nie padły pytania o zaginionych oraz jego imię. Wtedy przemówił bardzo powoli, nieco kulejącym reikspielem z wyraźnym averskim akcentem:

- Jestem Almos z klanu Ramocsa – skinął niemal niezauważalnie głową, uchylił jednym palcem czapę – syn Lajosa oraz Lenke z klanu Egyed. Dwie noce temu w tym przeklętym mieście zaginął mój szesnastoletni kuzyn, z którym przyjechałem na spęd bydła, Miklos, syn Botara, starszego klanu. Zwiodły go podstępne pokusy tego gniazda żmij, ale to moja wina, bo jako starszy krewny go nie upilnowałem. Miał ze sobą pieniądze ze sprzedaży trzydziestu dwóch wołów barona Gezy Taksony. Przynajmniej połowę zdążył przegrać w kości i wydać na ladacznice, ale i tak zostałoby kilka koron. Wiem, że nie wyjechał z miasta, bo jego koń wciąż stoi w stajni z moim a jeśli ktoś z Jeźdźców Równin spotka go na stepie ma mi dać znać. Miklosa ostatni raz widziano jak wychodził w środku nocy z „Czystej Świni”. Ludzie z którymi tam rozmawiałem wyśmiewali się z mojego kuzyna i chwalili się ile pieniędzy wygrali od niego. Nie podobali mi się ci ludzie. Lekce sobie mnie ważyli. Jestem pewny, że nie powiedzieli wszystkiego. Trzeba by pogadać z nimi inaczej – Almos położył znacząco dłoń na szabli.

Chwilę myślał przyglądając się dwóm kobietom.

- To będzie sprawa dla mężczyzn – oznajmił. - Z całym szacunkiem, śliczne panie nie powinny włóczyć się z nami po śmierdzących zaułkach. Jeśli chcą pomóc mogą pomówić z matką chłopca z doków.

Tom Atos 30-04-2013 09:13

Mannslieb był w pełni. Wysyłał swe srebrne promienie, by oświetlać miasto nad Averem. Przenikał też przez małe, zakratowane okienko umieszczone tuż nad brukiem więziennego dziedzińca. Rozświetlał niczym wielka, zimna lampa wnętrze lochu. Srebrne promienie padały na nieruchomą twarz mężczyzny siedzącego na zatęchłej słomie, tuż przy złożonej z kamiennych bloków ścianie. Mężczyzna w milczeniu patrzył wprost na księżyc. Jego ręce i nogi skuwały kajdany. Włosy miał brudne, poskręcane w strąki, brodę zmierzwioną, ubranie i tak już podniszczone, było w nieładzie. Mężczyzna jednak nie dbał o to. Elegancki wygląd, to było teraz jego najmniejsze zmartwienie.

Po dłuższej chwili jego usta poruszyły się, a cichy zachrypnięty głos rozległ się odbijając o puste ściany lochu.
- Przysięgam Ci. Przysięgam, że pomszczę Twoją śmierć. Choćbym miał sam zginąć. Drugi raz nie dam się wziąć żywcem. – zamilkł słysząc kroki na korytarzu, po czym dodał cicho patrząc w księżyc jakby, to z nim zawierał pakt – Przysięgam.

Drzwi celi otworzyły się i stanął w nich mężczyzna dzierżący w ręku zapaloną pochodnie.
- Ekhart? Udało się. – do mężczyzny dotarł uradowany głos Matthiasa Schulze. – Uwolnią Cię.
- No dalej. Rozkuj go. –
rzucił Schulze do stojącego za nim strażnika.

Wszystko jednak na tym świecie ma swoją ceną. Rigel wiedział o tym doskonale. Miał dać gardło. Nikt od tak nie wypuszcza skazanego na śmierć na piękne oczy i wkrótce Ekhart poznał cenę jaką miał zapłacić. Miał służyć swym oprawcom.

Póki co cieszył się z tego, że zwrócono mu jego rzeczy. Ręka mu zadrżała, gdy ujął delikatnie chusteczkę z monogramem. Podwójną literą „E”. Za to znacznie pewniej chwycił rękojeść pistoletu i miecza. Bez tych rzeczy czuł się, jakby był nagi.

Nie dano mu dużo czasu na doprowadzenie się do porządku i wypoczynek. Został zaprowadzony na spotkanie z kapitanem straży. Po drodze spotykając innych ludzi. Zupełnie mu obcych, ale z nimi właśnie miał podjąć zlecenie, od którego zależało jego życie.

Ekhart trzymał się z boku. Jego ubranie cuchnęło stęchlizną lochu. Na nadgarstkach miał ślady po kajdanach, które drażniąco swędziały. Jedyne co wyglądało na zadbane to broń. Przysłuchiwał się w milczeniu kapitanowi i ludziom, którzy z nim przyszli. Starając się zapamiętać wszystkie ważne informacje. Musiał wpierw zając się tymi zaginionymi.

Choć w komnacie kapitana zebrali się przypadkowych ludzie, to dość szybko ustalili plan działania, a przynajmniej jego zarys.
- Czy w dokach ostatnio znajdowano ciała zamordowanych osób? Czy straż patroluje ten teren? – spytał, a po chwili dodał jakby tytułem wyjaśnienia - Mówił Pan, że doszły do niego słuchy o morderstwach w wojnie gangów. Czy znaleziono ciała tych pomordowanych?
Ekhart spojrzał zmęczonym wzrokiem na kapitana odruchowo pocierając otarcia na nadgarstku.
- Czy magazyn 21 znajduje się przy Handel Weg? Jeśli można poprosiłbym o mapę doków.
Po chwili dodał w zamyśleniu błądząc wzrokiem za oknem komnaty.
- W dokach znajduje się ubojnia bydła, to idealne miejsce dla pozbycia się ciał, ale ...
Otrząsnął się skupiając wzrok na Irminie.
- Pani już wypytała Pana Hazelhoffa, więc chyba na razie niczego więcej się nie dowiemy. Parobek spoza miasta, którego pracodawca wyjechał ... jego sprawa też będzie trudna do ruszenia. Pozostaje ten, którego szuka Pan Almos i syn Pani Hermenegildy. Proponuję byśmy poszli na Bruckberg Strasse … a byłbym zapomniał. Jestem Rigel, Ekhart Riegel.
Przedstawił się. Cała ta przemowa wyczerpała go. Zamilkł z powrotem spoglądając na niebo za oknem.
Baerfaust otworzył na chwilę szufladę biurka, grzebiąc w znajdujących się tam papierach i w końcu wyciągając pomiętą lekko, częściowo wytartą mapę doków i podając ją Ekhartowi.
- Dokładniejszej nie mamy. A co do zamordowanych, wiemy o trzech ciałach. Jedno zwisało z mostu, drugie znaleziono w "Białym Koniu", trzecie w zagrodzie bydła. Wszystkie trzy to ofiary morderstwa i jakichś porachunków między gangami, bo to nie były najmilsze osoby. Straż patroluje ten teren, jak każdy inny, choć mniej ambitniej niż najważniejsze dzielnice.
- Ale to nie były te zaginione osoby? -
Chciała się upewnić Irmina.
Kapitan spojrzał na nią i chyba z trudem powstrzymał śmiech.
- Skoro mamy ciała, to nie są zaginieni, prawda?
Popatrzyła na niego spokojnie, a potem dodała:
- Czasami pozostają wątpliwości do kogo należy ciało.
- Nie wydaje się, by te sprawy miały ze sobą coś wspólnego. Ciała pozostawiono niejako na widoku. Szemrane typy. To raczej faktycznie wojna gangów. -
powiedział Eghart odrywając wzrok od nieba, tylko na chwilę potrzebną do schowania mapy.
- Byłem do niedawna strażnikiem dróg. – spojrzał zmęczonym wzrokiem na Irminę – Jeśli gang zabija, to często robi to tak, by zastraszyć innych. Ofiara musi być znana i często jest także okaleczana.
Dodał tytułem wyjaśnienia. Dziewczyna nie wyglądała na osobę, która miałaby w tym względzie doświadczenie.

IglicaV 30-04-2013 10:58

Dużo się działo przez ostatnie dni. Tauermann bynajmniej nie był z tego powodu szczęśliwy. Wlał w siebie kolejny kufel piwa podany mu przez oberżystę i zaczął nucić melodię, którą usłyszał kiedyś od ojca.
-Ciężki dzień, co?- rzucił karczmarz, dosiadając się do strażnika. Większość pijaczków usunęła się już z budynku, aby odespać zabawę w rynsztoku, więc Wolsch też pozwolił sobie na odpoczynek.
-Ta cała sprawa z zaginięciami...mam złe przeczucia-
Gregor skinął głową. Jego przyjaciel z pewnością podzielał jego zaniepokojenie. Im więcej przestępców, tym ciężej jest utrzymać interesy w jakimkolwiek szyku. Ludzie zaczynają się wtedy bać wychodzenia nocami, gdy każda wieczorna popijawa może okazać się ostatnią.
-Mamy za mało strażników. Nie chcę nawet myśleć o tym, co z tego wszystkiego wyniknie. Bądź ostrożny. Nie chciałbym stracić miejsca, w którym podają mi darmowe piwo.- Powiedział, poprawiając rękaw munduru, który zaczepił o wystający gwóźdź. -Można tylko składać modły o to, aby nadszedł pomyślniejszy czas. I że się nie wykruszymy.
Strażnik odstawił kufel. Niedługo czekało go spotkanie z kapitanem. A także, grupą oberwańców, która będzie uczestniczyła w śledztwie. Nie podobało mu się to. Z pewnością będą hałaśliwymi kamieniami u nogi, gubiącymi się w mieście. Gregor wstał od stolika i ruszył do wyjścia.
Po chwili wędrówki po mieście, doszedł do swojego domu. Wsunął stary klucz i pchnął mocno skrzypiące drzwi. Usiadł na łóżku, wydobywając spod niego kilka świec. Wyciągnął jedną z nich i zapalił. Przechylił ją nad taboretem, pozwalając woskowi kapać. Po chwili, umieścił na nim świecę. Kolejna ofiara dla bogini, która dawała mu nadzieję.


***

Teraz stał, przysłuchując się rozmowie. Miał nadzieję, że nigdy nie dojdzie do tego, aby za przestępcami uganiała się banda zebranych z ulicy osób, ale jednak do tego doszło. Tauermann nie lubił pracować w grupie. Grupy przyciągały uwagę. A ta z pewnością była wyjątkową, barwną zbieraniną, której każdy będzie się przyglądał z wytrzeszczonymi oczyma. Ale jeśli to miało rozwiązać sprawę zaginięć, to niech i tak będzie. Mimo chęci pomocy przy tej zagadkowej sprawie, wolał się nie odzywać. Stał z boku, a nikt nie zwracał uwagi na ciemnowłosego mężczyznę w wytartym mundurze. Po rozmowach z kapitanem i podzieleniu się domysłami, Gregor po raz kolejny zadumał się. Te kilka osób sprawiało wrażenie całkiem szybko myślących. Znali miasto, trochę szczegółów na temat zaginięć, lecz szybko zadawali celne i trafne pytania. Stary strażnik nie potrafił więc powstrzymać uśmiechu, a rzadko uśmiechał się przez ostatnie kilka lat. Może uda się to rozwiązać? To byłby ogromny sukces i dowód na to, że sprawiedliwość potrafi uderzyć nawet z niespodziewanej strony. Zaiste, łaska bogini była wielka.

Gregor spojrzał jeszcze raz, przyglądając się po kolei każdej z postaci. Był kapitan straży, dumny, doświadczony weteran wojenny. Irmina posłużyła za źródło wiadomości na temat Hazelhoffa. Z pewnością była gorliwa i pełna młodzieńczego zapału, Gregor nie mógł zaprzeczyć. Drugą kobietą w tej grupie była Hanna. Wyglądała jak zwykła, podekscytowana służka, ale Tauermann sądził, że nie chciałaby być piątym kołem u wozu.
Rigel, ze świeżymi jeszcze śladami po kajdanach, lecz dbający o swoje uzbrojenie. Strażnik sądził, że każdy powinien dbać o to, co może uratować mu życie. Ręka odruchowo spoczęła na siekierce, upchniętej za rzemienny pas.
Następny był Almos, o egzotycznym wyglądzie i sposobie poruszania się tak odmiennym od tego obserwowanego w mieście. Widać było po nim lata spędzone na stepie i to, że miasto nigdy nie będzie jego prawdziwym domem.
I Klaus. Gdyby Tauermann zobaczył go nocą, wędrującego po ulicach miasta, z pewnością miałby go na oku. Opanowany, kalkulujący, tak bardzo podobny do strażnika. Widać było po nim ciężką przeszłość, Gregor nie miał co do tego żadnych wątpliwości.
Nietypowa kompania, do nietypowego zlecenia. Kto z nich robił to dla pieniędzy? Nikt z obecnych (oprócz byłego więźnia) nie sprawiał wrażenia, że nagroda szczególnie ich podnieca.

Strażnik zamyślił się. Może to znak od bogini? Może świece zapalane w mroku jako ofiara odniosły jakiś skutek? Z pewnością dowie się tego w najbliższym czasie. Przygładził swoje czarne wąsy. Wzrok trochę mu złagodniał, lecz dalej było widać trudy dnia codziennego, doświadczenia i upiorów przeszłości, które nawiedzały go o wiele zbyt często i o wiele zbyt często próbował pozbyć się ich, za pomocą kolejnych kufli piwa. Mundur, znoszony i wytarty, lecz schludny i regularnie cerowany, nosił na sobie ślad ciężkiej pracy w mieście. U boku zwisała siekiera, trochę wyszczerbiona, lecz wierna broń. Strażnik poczuł się ostatnim członkiem grupy, a nie tylko obserwatorem. Mimo to, dalej trzymał się z boku, nie wyrażając swojej opinii. Na niego przyjdzie jeszcze pora, gdy przyzwyczai się do nowej sytuacji i zdusi w sobie zalążek podekscytowania, tak niewłaściwy w tej sytuacji.

Sekal 01-05-2013 12:48

- Oczywiście wybiorę się do pani Hermenrgildy.- Irmina lekko skinęła głową w kierunku człowieka stepu - Obawiam się jednak, że będę musiała bardziej aktywnie uczestniczyć w śledztwie. To zadanie zostało mi zlecone przez mojego nauczyciela i mistrza i nie mam zamiaru zawieść jego zaufania, pokładanego w mojej osobie. Mam też nadzieję, że moje skromne umiejętności, przydadzą wam się podczas poszukiwań.
Hanna pokiwała głową, odpowiadając podobnie do jasnowłosej.
- Gdyby to ode mnie zależało, nie byłoby mnie tu. Moja pani jednak nie będzie ze mnie zadowolona, jeśli nie przyniosę jej wieści z pierwszej ręki. Nie powiesz chyba, że moja obecność będzie ci niemiła? - uśmiechnęła się do niego uroczo.
Kapitan nie słysząc już dalszych pytań i rozważań, wyjął jeszcze jeden papier, na którym odciśnięta była pieczęć Averlandu. Podszedł do strażnika i wręczył mu go.
- Ten glejt każdemu zaświadczy, że pracujecie dla mnie. Ostrzegam jednak, by go nie nadużywać i powierzam pieczy Gregora.
Poklepał Tauermanna po ramieniu, jednocześnie swoim zachowaniem dając do zrozumienia, że rozmowa się skończyła. Sam kierował się do wyjścia, więc w jego eskorcie dotarli aż do furty wychodzącej na Plenzerplatz.

Tłum już znacznie się rozrzedził, większość kupców zwijała już powoli swoje kramy, chociaż tak naprawdę do zmroku pozostało jeszcze kilka dzwonów. Ich jednakże nie interesowały zakupy. Mogli teraz poznać wreszcie swoje imiona i pomniejsze szczegóły dotyczące uczestnictwa w tym śledztwie. Po drodze dało się także zahaczyć o "Trumnę Kowala", prostą, piętrową gospodę, której właściciel - Reihid Wolsch trzymał kilka wolnych, dwu i trzyosobowych pokoi. Bearfaust musiał płacić uczciwie, nie było bowiem fałszu w zachowaniu niemłodego już oberżysty. Umiejscowiona na zachód od placu, znajdowała się w dość bliskim sąsiedztwie doków, gdzie przecież miało toczyć się śledztwo.

Z każdym krokiem zbliżającym ich do Mostu Gryfona, okolica stawała coraz biedniejsza. Fasady kamienic traciły zdobienia, potem czystość, a ostatecznie z kamienic zamieniały się na drewniane domy zamieszkane często przez zbyt dużą ilość osób. Weszli na Bruckberg Strasse, brukowaną, bardzo dobrze utrzymaną drogę przecinającą miasto z północy na południe. Pani Hermenegilda miała mieszkać blisko doków, po wschodniej stronie, szybko więc dotarł do ich nozdrzy niezbyt urokliwy smród niosący się od Geruch Weg. Ta pierwsza część dochodzenia przynajmniej okazała się prosta. Kobieta w okolicy znana była, ludzie jakoś tak się krzywili, gdy o niej wspominali. Jakaś starsza już babka dała im kilka konkretów.
- A mieszka tu zaraz obok. Wielka baba. Nie, że gruba. Wielka, jak jakiś drągal. Teraz pewnie szuka czego w błocie, przy moście. Zwykle kręci się tam całe dnie, zwłaszcza odkąd jej syn zniknął. Ja bym się wcale nie zdziwił, gdyby uciekł.
Chcąc nie chcą, musieli przekroczyć tę niewidzialną, ale zdecydowanie wyczuwalną nosem granicę przybrzeżnej części miasta.

Tu ruch panował całkiem spory. Co prawda te barki, co miały odpłynąć, już dawno to zrobiły, ale nowe ciągle docierały do miasta, nawet jeśli ich właściciele prawie zawsze wybierali północną, wolną od ceł stronę rzeki, jeśli nie musieli w Averheim zatrzymywać się na dłużej. Na równoległej do rzeki drodze praca wrzała. Bydło rżało i muczało. Ludzie pokrzykiwali i przebiegali, rozpryskując błoto wszędzie wokół. Rozglądając się i trochę podpytując, dojrzeli wreszcie Panią Hermenegildę. Mówienie o niej "z dużej litery" mocno nabierało sensu. Kobieta była bardzo wysoka i sądząc po posturze, również krępa i umięśniona. Wyższa od zdecydowanej większości mężczyzn, teraz stała pod "Czystą Świnią", gwałtownie gestykulując w rozmowie z jakimś młodym tragarzem. Zbliżyli się do niej, mijając grupę dokerów, wyglądających na bezrobotnych i niezainteresowanych otoczeniem, ale tak naprawdę mierzących groźnymi spojrzeniami otoczenie, głównie drugą, podobną grupę znajdującą się nieco dalej, po przeciwnej stronie karczmy.

Gdy się zbliżyli, zadając swoje pytania, szeroka, nieładna twarz obróciła się ku nim. Ciemne włosy związane miała w ciasny kok na czubku głowy, a tylko wielki cyc pod pobrudzonym ubraniem mógł w pełni wskazywać na to, że to kobieta.
- Albrecht? Ta nędzna, leniwa szumowina! Pieniądz miał, żarcie miał przynieść i co, nie ma go! Pewnie, że zgłosiłam, dlaczego dopiero teraz się tym ktoś interesuje?!
Jej głos podnosił się, choć sam w sobie był gruby.
- Gdzieś się menda schowała i chleje za mój pieniądz, tyle wam powiem! Od dwóch dni go nie ma. Niski taki, słabowity się urodził. Po ojcu.
I byłaby pewnie kontynuowała ten wywód, gdyby drzwi "Czystej Świni" nie otworzyły się nagle.

Ze środka wypadło dwóch szczepionych ze sobą mężczyzn, przetaczając po ziemi. Na górze wylądował niemłody już, raczej spory facet z białymi włosami i czerwoną z wysiłku twarzą. Trzymał za gardło drugiego, znacznie bledszego i przez chwilę mocowali się w odgłosach krzyków białowłosego.
- To za Rolfa, ty sukinsynu!
Jęknął, gdy ten na dole trafił go w coś miękkiego, a potem z całej siły kopnął, odrzucając prosto na zaskoczonego Ekharta, który musiał podtrzymać uderzonego, jeśli nie chciał razem z nim trafić prosto w błoto.
Trafili najwyraźniej w sam środek porachunków między gangami. Co więcej, obie grupy dokerów szybko ruszyły przed siebie, z wyraźną intencją przyłączenia się do walki. Mimo jednak, że mieli pałki i noże za pasami, to nikt nie zamierzał po nie sięgać. To miała być uczciwa bijatyka na stare dobre pięści.
A oni znaleźli się dokładnie pomiędzy.

Eliasz 02-05-2013 12:22

Gdy spotkanie u kapitana dobiegało końca, Klaus łapczywym wzrokiem spojrzał na glejt kapitana. Nie zdziwił się wszelako, iż otrzymał go strażnik Gregor. Nawet gdyby kapitan nie wspomniał o kwestii munduru odnosząc się do Gregora, Klaus domyśliłby się, iż ten pracuje w straży... Zbyt długo z takimi się zadawał, pewne cechy, zachowania mieli po prostu wspólne a wyjątki zwyczajowo potwierdzały regułę. Dotychczasowe doświadczenie Klausa z Nulln, nie przemawiało na korzyść strażników. Tamtejsza straż bez konsekwencji robiła co chciała, łapówki sypały się szerokim strumieniem, a przewinienia strażników zwyczajnie tuszowano. Nie wspominając o nielegalnych zakładach w których niektórzy strażnicy z lubością brali udział. Zakładach w których główny udział miały wytresowane psy szczute na skazańców z wyrokiem śmierci... Nie tak miała wyglądać egzekucja, ale zwyczajowa egzekucja nie dostarczała tylu emocji... nie mówiąc już o pieniądzach...
Z drugiej strony, przynajmniej można było się z nimi jakoś układać...
Ciekawostką był dla tresera koczownik Almos z Klanu Ramocsa, nigdy wcześniej nie miał do czynienia z jeźdźcami równin, a ten wydawał się być nieco egzotyczny sam w sobie. Ekhart swoim wyglądem stanowił swoistą zagadkę, wyglądał jakby go własnie wyciągnięto z kanałów, choć nie zachowywał się jak pospolity kanalarz. Z pewnością wymagał poświęcenia mu większej uwagi w przyszłości.
Dwie kobietki pasowały do tego towarzystwa jak wisienki na czubku gówna. Mimo, iż miały powód aby się tu znaleźć, Klaus ni w ząb nie mógł zrozumieć co naprawdę tu robiły. Służka wysłana przez nienormalną z ciekawości panią? To zakrawało ze strony jej pani niemal na okrucieństwo. Równie dobrze mogłaby ją wrzucić w środek walk gangów, aby z pierwszej ręki przyniosła informacje o tym który zwyciężył... Dziwniejszym było jednak zachowanie dziewczyny, która wyglądała na zadowoloną , może nawet podekscytowaną takim zajęciem. W istocie , jej pani musiała być większa okrutniczką niż Treser śmiał przypuszczać.

Z kolei damulka z kolegium magii? Czy magowie naprawdę nie mieli nic lepszego do roboty niż uganiać się za zaginionymi kuzynami kupców? „Przynajmniej jest kompetentna” - pomyślał w drodze przypominając sobie, iż jednego ze świadków dość szczegółowo już przepytała.

Dziwiło go , że kapitan przyjął ich wszystkich na służbę. Włącznie z samym Klausem, który sam sobie w życiu nie powierzyłby takiej roboty. Wyglądało jednak na to, że kapitan po prostu nie zna Klausa tak dobrze, jak on sam siebie, gdyby znał, pewnie skończyłby w lochu lub na szubienicy. Choć z drugiej strony, nie było żadnych bezpośrednich dowodów obciążających Tresera, żadnych listów gończych, większą obawą napawały go pozostawione gangi Nulln, ale te były zajęte za bardzo sobą, by szukać jakiejś płotki która wybyła z miasta. Przynajmniej taką miał nadzieję.

Klaus rozmyślał o towarzyszach w drodze, gdy każdy się przedstawiał i po trosze omawiał powody dla których prowadzi śledztwo. Większość właściwie powiedziała co trzeba już u komendanta, Klaus zdał sobie jednak sprawę, iż sam o sobie właściwie nie powiedział nic. Dlatego też w drodze, niezbyt chętnie stwierdził:

-Nazywam się Klaus Neumayer, przybyłem tu niedawno i zwyczajnie szukałem pracy w której przydałby się moje umiejętności. Klaus przez chwile rozważył ponownie co może powiedzieć, informacje o zabójstwach czy przynależności do gangu nie były tymi , którymi należało się dzielić.
-Znam się w szczególności na walce i na tresurze, szkoliłem psy dla straży miejskiej i myślę, że pies Rex którego zostawiłem w karczmie przysłuży się w tym śledztwie, zwłaszcza jeśli będzie jakieś świeże porwanie.
Klaus rozważał zdradzenie jeszcze jednej informacji, w końcu uznał, że i tak wyjdzie ona na wierzch prędzej czy później, a z pewnością lepiej będzie gdy nikt mu się w jego działkę nie wpieprzy.
- Tak dla waszej informacji , gdy pracowałem dla straży - tu spojrzał w zwłaszcza w stronę obecnego i byłego strażnika – musiałem nieco lawirować pomiędzy nimi a grupami przestępczymi. Stąd moje pytanie u komendanta. Po prostu znam takich ludzi i myślę, że najlepiej będzie jak kontakty z nimi pozostawicie mi. Być może i komendant o tym pomyślał dołączając mnie do tej ekipy poszukiwawczej – uśmiechnął się raz jeszcze jakby nie dowierzając, że znalazł się w takiej gromadzie.


Nie musiał długo czekać by skonfrontować swoje dawne życie i przyzwyczajenia z nowymi okolicznościami. Nim przesłuchanie odnalezionej Hermenegildy zdołało się rozpocząć na dobre, z karczmy wyturlali się dwaj dokerzy walcząc między sobą. Po chwili miał wrażenie że walczy pół dzielnicy, jednakże Klaus nie czekał bezczynnie na rozwój wydarzeń. Najpierw postarał się wycofać panienki z rejonu zagrożenia, na ile było to możliwe zagarniając je rękoma za plecy i wycofując się na bezpieczną odległość. Zdążył im jeszcze powiedzieć, iż najwyżej spotkają się w karczmie, chwilę później doskoczył do wojujących krzycząc groźnie:

Za Rolfa ścierwa! - i uderzając z pięści kolejnego dokera będącego w zwarciu z osobnikiem który rozpoczął właściwie bójkę.

Okrzyk zwrócił uwagę sporej część walczących, dawał mu jednak tą sposobność, iż część walczących wyraźnie unikała starcia z Klausem, inna cześć wyraźnie doń dążyła. Dzięki czemu nie musiał się przejmować iż uderzy "swoich". Znając życie wolał przystać do tej grupy która mściła się za Rolfa. Było ku temu kilka powodów – mieli inicjatywę w zemście, była to wyraźnie ich kolej na ruch, być może byli pozbawieni szefa, lub przynajmniej kogoś znaczącego, co otwierało wolny etat dla Klausa, wreszcie zadziałał instynkt, który rzadko kiedy mylił go w takich sprawach.

Ciosy padały na prawo i lewo, Klaus dość szybko stracił jakąkolwiek orientację, starał się jednak przez cała walkę trzymać za plecami osobnika którego obronił. Wiedział, iż tamten dobrze go zapamięta gdyż Treser dołączył się do bitki nim jeszcze gangi zlały się ze sobą. W takich bójkach najgorsze były niespodziewane ciosy z tyłu. Póki widział przeciwnika mógł unikać jego ciosów, na szczęście na bójce znał się dość dobrze. Co jakiś czas dokrzykiwał " Za Rolfa" dorzucając przeróżne inwektywy i upewniając się, że przyciąga tym właściwych oponentów.

Nie szczędził też ciosów w delikatniejsze partie ciała, po których przeciwnicy zwijali się z bólu, ogłuszał gdy tylko miał nadarzającą się okazję. Nie miał z tym większych problemów, gdyż uderzenie łokciem czy przedramieniem, osłoniętym skórą i pancerzem kolczym było wystarczające by kogoś ogłuszyć, o ile wiedziało się jak.

Do Klausa także dochodziły uderzenia, których nie zdążył uniknąć czy sparować, nie wiedział jednak komu przysporzyły one większego bólu. Widział jednak po grymasach malujących się na twarzach oponentów ból, zdziwienie , zniechęcenie. Najwyraźniej nie byli przygotowani na tak opancerzonego przeciwnika. Klaus był pewny, że kilka siniaków po tym pozostanie, ale była to niewielka cena za wkupienie się w łaski gangu.

Bounty 06-05-2013 17:51

- Niemiła? Ależ skądże panienko - Almos odrzekł z powagą Hannie, gdy wychodzili od kapitana. - Jeno uważaj na siebie i w razie kłopotów kryj się prędko za mymi plecami. Gdybyś była kobietą Jeźdźców Równin, które szyją z łuku nie gorzej niż mężczyźni a i nóż potrafią wrazić między żebra, byłbym o cię spokojny. - Zmierzył dziewczynę wzrokiem, spod przymrużonych powiek. - Aleś jest raczej delikatnym kwiatuszkiem, który wyrósł z tutejszego bruku - dodał z lekkim uśmiechem.
Dziewczyna zerknęła na niego, rumieniąc się. Sama nie wiedziała, czy to ze złości czy z przyjemności usłyszenia komplementu. Bo za komplement wzięła to bez zastanowienia, jakże kwiatuszek mógłby nie być piękny?
- Łuku nie umiem trzymać, ale sztylet niezgorzej, miły panie. Także z łapami poczekaj aż pozwolę.
Mrugnęła do niego wesoło, uznając, że złościć zupełnie nie ma się na co.
- Będę się trzymała za plecami. Bliziutko - przekrzywiła nieco głowę. - Szkoda, że nie jesteś odrobinkę wyższy.
- Na szczęście mam wysoką czapkę - Almos poklepał się po głowie.

Rozbawiony rozmową zerknął z kolei na drugą z dziewcząt. Jej strój był chyba nietutejszy. I na pewno był to strój dobrze urodzonej panny. Tylko takie zresztą miewały ochroniarzy.
- A panienka jakimiż to skromnymi umiejętnościami może nas wspomóc? I ma panienka jakieś imię?
- Jestem Irmina Brehm von Altwimsdorf - powiedziała jasnowłosa dziewczyna - możecie jednak mówić do mnie panno Irmino. Jestem też studentem Kolegium Niebios. Wprawdzie moje umiejętności magiczne są na razie rzeczywiście raczej skromne, postaram się was jednak wspomóc całą swoją wiedzą.
Nazwa “Kolegium Niebios” nic Almosowi nie mówiła, lecz gdy padło słowo “magiczne”, natychmiast odsunął się dwa kroki.
- Wybaczcie...panno Irmino - rzekł straciwszy nieco rezon. Nie potrafił ukryć nieufności, aż tak był chyba zbity z tropu ujawnioną profesją szlachcianki, z której trochę drwił sobie przed chwilą. - Jesteś pierwszą nie-averską kobietą, parającą się tajemnymi mocami, jaką napotkałem. U nas wie...szamanki wyglądają całkiem inaczej - zastanawiał się chyba jak w miarę grzecznie zakończyć tą krępującą rozmowę. - Czary rzeczywiście bywają czasem przydatne - rzekł wreszcie.
Dziewczyna dostrzegła jego zmieszanie. Była wystarczająco inteligentna by wysnuć z niego odpowiednie wnioski:
- Jestem tylko uczniem czarodzieja - powiedziała do Almosa patrząc mu spokojnie, prosto w oczy - a jedna z pierwszych nauk, które musiałam sobie przyswoić w Kolegium to taka, że mocy magicznej nie należy używać jeśli tylko nie jest to absolutnie konieczne. Domyśliłam się panie, że nigdy wczęśniej nie spotkałeś nikogo mojej profesji, bowiem strój jaki noszę, jest obowiązkową szatą, którą muszą przywdziewać wszyscy ludzie oficjalnie parający się magią w Imperium. To informacja dla innych, a także gwarancja mojego bezpieczeństwa, bowiem łowcy czarownic polują na takich, którzy mimo posiadanych zdolności i nie poddali się oficjalnemu szkoleniu. - Dodała jeszcze, by wytłumaczyć, najwyraźniej nieznającemu panujących w cywilizowanych częściach Imperium zwyczajów koczownikowi, realia, z jakimi być może przyjdzie mu się zetknąć.
- Wasze prawa mogą działać tu, ale nie na stepie - odpowiedział po dłuższej chwili nomada. - Raz tylko pewien inkwizytor aresztował klanową szamankę, choć omal nie doszło przy tym do bitwy. Ale po dwóch dniach szamanka wróciła, a ciał inkwizytora i jego eskorty nigdy nie odnaleziono. Duchy przodków i demony stepu pogrzebały ich na przestrogę innym.
Irminę wyraźnie zaciekawiła ta historia, ale ku uldze Almosa nie powiedziała już nic więcej. Nomada po prostu nie ufał czarom i czarownicom, nawet klanowym, nie mówiąc już o obcych. Wszystkie wiedźmy były szalone, zbyt łatwo było się im narazić i paść ofiarą uroku. Na wszelki więc wypadek Almos trzymał się od szlachetnie urodzonej magiczki na dystans.

***

Gdy strażnik imieniem Gregor załatwiał sprawy z właścicielem gospody, Almos zawołał dyskretnie pozostałych i nabijając fajkę, przemówił:

- Nie ufał bym na waszym miejscu temu Baerfaustowi. W bitwie, w której zginął elektor walczyła chwalebnie chorągiew Averów z klanu rodziny mojej matki. Jej brat, a mój wuj, opowiadał później jak to było, a wielu innych znanych z prawdomówności mężów potwierdza jego wersję. Jeźdźcy Równin walczyli obok chorągwi Baerfausta i gdy elektor wysforował się zbyt daleko między wrogów jeno z przyboczną strażą, chcieli ruszyć mu na pomoc, choć byli tylko lekkozbrojnymi. Baerfaust zakazał im tego dosadnymi słowy, a i sam, mając pod sobą pancerną jazdę palcem nie kiwnął, by ratować księcia, którego przysiągł bronić. Od tamtej pory stracił też na zawsze dobre imię wśród Jeźdźców Równin. Chcę znaleźć lub pomścić mojego kuzyna, ale nie być wmieszany w tutejszą politykę, bo jest brudna jak szczyny i śmierdzi jak to miasto. Pomnijcie tylko, kto raz złamał dane słowo, zrobi to raz jeszcze - koczownik pokiwał w zadumie głową i odpaliwszy fajkę wypuścił pod sufit obłok dymu.

Nie miał nic do Gregora, ale strażnik mógł powtórzyć jego słowa kapitanowi. Czego jak czego ale kłopotów miał Almos już dość. Ponadto był zmęczony. Przez ostatnie dwie doby spał może kilka godzin. Wynajął zatem siennik w trzyosobowej izbie, proponując Klausowi i obdartemu byłemu strażnikowi dróg wspólny nocleg, skoro już pracują razem. Przeprowadził też z dotychczasowego lokum dobytek Miklosa oraz oba wierzchowce, z pomocą mieszaniny wyrafinowanych gróźb i obietnicy napiwku wymuszając na chłopcu stajennym przysięgę na Verenę, że będzie się nimi dobrze zajmował. Niebawem, siódmy lub ósmy raz w ciągu tych dni, zmierzał cuchnącą Bruckberg Strasse w stronę doków.

***

Nie minęły dwie godziny odkąd się spotkali, a już znaleźli się w epicentrum zadymy. Nomada, widząc co się święci, chwycił zaskoczoną Hannę za dłoń i pociągnął na drugą stronę ulicy. Czarownicą się nie przejmował - takie jak ona sobie radzą. Odbiegli kawałek i skryli za rogiem sąsiadującego z tawerną magazynu. Tymczasem Klaus włączył się w rozróbę po stronie mścicieli niejakiego Rolfa. Almos jednak ani myślał bić się w cudzej sprawie. Zamierzał za to skorzystać z zamieszania.
- Czekaj tu – rozkazał dziewczynie.
Wyczekał aż jeden z walczących przeciw bandzie Rolfa wystarczająco mocno oberwie. Wówczas doskoczył i doprawił prawym prostym, krzycząc:
- Za Rolfa, ścierwo!
To zawołanie, trzeba przyznać, było naprawdę chwytliwe.
Złapał ogłuszonego dokera za fraki i popchnął z całej siły w krzaki, za róg magazynu, obok zszokowanej Hanny. Był to jeden z tych, którzy widzieli szastającego pieniędzmi Miklosa. Szansa, że któryś z nich zabił i obrabował młodzieńca była niestety spora. Rozeźlony tą myślą Almos poprawił jeszcze z kopa oraz pięści, po czym rozbroił dokera. Następnie przydusił go do ziemi.
- Ktośś tyy? – Wybełkotał półprzytomny mężczyzna.
- Słuchaj mnie ty – warknął nomada – dwie noce temu bawił w „Czystej Świni” mój szesnastoletni kuzyn, Aver, ubrany jak ja. Przegrał w kości dużo pieniędzy a potem zaginął. Może ktoś z twoich kumpli chwalił się dużym łupem. Mów co się z nim stało lub utnę ci jaja.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:15.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172