Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 19-05-2013, 00:10   #11
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
- Jak to wyjeżdżasz? Przeca dopiero coś wrócił, mało Ci było przygód przez te miesiące?- Matka spojrzała na Eryka z wyrzutem, ale i z nieodzownym dla niej wyrazem troski na twarzy.
- A com miał wójtowi powiedzieć? Rozkaz od barona wyszedł, nikt nie miał nic do mówienia. No i też wspomniane było, że to może potrwać...
- A co to znaczy? Odwieziesz ją, i wrócisz, toć wiadomo, że to potrwa.
- Ech... No tak, masz rację. Po prostu nie wiem, kiedy wrócimy, to wszystko...
- I to właśnie najgorsze. Ja wiem, że jutro nie wrócisz, i znowu nie będę wiedziała, co się z tobą dzieje. Nie powinnam do tego dopuścić, jestem twoją matką.
- Dotknęła czule twarzy syna, przeciągając palec po zasklepionej ranie. W jej oczach widać było ból, jednak Eryk nie mógł jej odtrącić. Znał swoją matkę, ból stałby się jeszcze gorszy. Zbyt często brała za wszystko odpowiedzialność. Zawsze potrafiła znaleźć, w dość pokrętny sposób, trzeba zaznaczyć, swoją winę w danym czynie. Tak było przy śmierci Gunara, bo przecież mogła go zatrzymać w domu nieco dłużej przez co nie poszedłby do ataku w pierwszej linii, tak było dwa lata temu, bo powinna przejrzeć zgniłe serce Thomasa, i tak było też tym razem, bo nie powinna wypuszczać syna ze wsi. Zapominała przy tym o jednym.
- Matko, jestem już dorosły.- Luiza zdawała się go nie słyszeć, głaskała jego policzek ze łzami w oczach.
- Jestem mężczyzną, który sam odpowiada za swoje czyny przed bogami. Nie chłopcem, którego trzeba pilnować, coby nie wpadł do studni.- Zabrał delikatnie jej dłoń z policzka i ucałował.
- To była tylko i wyłącznie moja decyzja. Czasy twojej odpowiedzialności już minęły.
- Nie masz racji. Pókiś żyw, będę za ciebie odpowiedzialna, będę się o ciebie martwiła i będę starała się ci pomóc, na wszelakie sposoby. Będę się o ciebie modliła i oddam za ciebie życie, jeśli będzie trzeba. Bo zawsze będę twoją matką i będę cię kochała, choćby nie wiem co.

Luiza już nawet nie starała się powstrzymywać łez. Eryk objął ją, tłumiąc nieco jej szloch.
- Ja też cię kocham, mamo.- Była to jedyna odpowiedź, jaka przychodziła mu do głowy.
Eskorta okazała się zwykłą hecą. Najciekawszym, co spotkało ich po wyjeździe z Biberhoff było niespodziewane dołączenie do ich gromadki Rudiego Millera. Nie było go na odprawie, więc Eryk początkowo uznał, że chce się zabrać z nimi do miasta i jeszcze tego samego dnia ze starym Hammerfistem wrócić. Okazało się jednak, że on również został przydzielony do eskorty. Widać było, że się chłopak przygotował do wyjazdu- gdy tylko wskoczył na wóz, wyciągnął antałek z pierwszorzędną gorzałką, czym zaskarbił sobie przychylność Bauera. Później co prawda okazało się, że Rudi uciekł ze służby, przymuszony do tego pewną, na swój pokrętny sposób romantyczną, historią, jednak to nie zmieniło podejścia łowcy do Millera- Eryk już dawno nauczył się nie osądzać tak prędko i surowo ,jak niegdyś miał w zwyczaju. Świat nie był czarnobiały, i mimo iż ograniczanie się do kategorii dobra i zła znacznie ułatwiało interesy w jego branży, to nie mógł się do tego zmusić. Szczególnie, że sam Imre wpajał mu ideę sprawiedliwości do głowy, powtarzając, jak bardzo bogowie nie lubią pomyłek. Poza tym, przylepienie komuś łatki „tego złego” może sprawić, że w swej gorliwości przestaniemy nad sobą panować, niczym inkwizytor palący całą wioskę, w której znalazł pojedynczego heretyka. Takie sytuacje się zdarzały, nie tylko w pijackich opowieściach, i Eryk dobrze o tym wiedział.

Podróż statkiem byłą swego rodzaju rozrywką, przynajmniej przez pierwszą godzinę. Rejs rzeką to nie wyprawa morska, a kajuty pod pokładem trudno porównać do przytulnej, pachnącej piwem, mięsiwem i tytoniem karczmy. Innymi słowy, najgorsze połączenie podróżowania i nicnierobienia, jakie mogło im się przydarzyć. Dodatkowo córka barona siedziała niemalże przez cały rejs w swojej kajucie, a żadne niebezpieczeństwo nie było nią nawet przelotnie zainteresowane. A kiedy już coś się stało, dotknęło to właśnie ich. Dwójkę z eskorty okradziono, a chociaż nikt nikogo za rękę nie złapał, jasnym było, kto jest sprawcą. Tym bardziej bolało, że nie mogli na to nic poradzić- złodzieje opuścili statek podczas gdy Biberhoffianie smacznie spali.
Wysiedli w Kemperbadzie, sami- córka barona, jak się okazało, płynęła dalej, co tylko potwierdziło obawy drużyny- zadanie było tylko wymówką, żeby ich z Biberhoff usunąć, przynajmniej tymczasowo. Czy miało to coś wspólnego z Angelą? Najprawdopodobniej. Z nowymi świątynnymi rozbudowami? Z komfortowym samopoczuciem nowej kapłanki? A może to tylko chęć pokazania, jaką ma teraz władzę? A może zemsta za dawne upokorzenie? A może szykuje coś specjalnego, w czym strażnicy z doświadczeniem mogliby jej przeszkodzić? A może...
Stop, koniec podejrzeń. Teraz i tak już nic nie zmienią. Musieli przeczekać jakiś czas poza wioską, niekoniecznie w Kemperbadzie, i niekoniecznie bezczynnie.
Poszukiwania pracy rozpoczęto oczywiście od karczm. Nie było to łatwe, trunki były dobre i w przystępnych cenach, co utrudniało skupienie się na celu. Koniec końców znaleźli jedno, dość ciekawe ogłoszenie, które jednak odnosiło się do obcej im wioski, a i zostało skrytykowane przez jednego z przechodniów. Jak słusznie zauważyli niektórzy, mógł on chcieć zmniejszyć konkurencję zniechęcając każdego, kto się w ogłoszenie wczytał, postanowili więc póki co tylko zasięgnąć języka i o samej wsi co nieco się dowiedzieć.

Może i zdecydowaliby się na wyprawę do odległego, jak się okazało, o dwa tygodnie marszu Franzenstein, gdyby nie propozycja współpracy otrzymana w karczmie od dość nietypowego, wręcz filigranowego jegomościa z Bretonii. Detektywa Alfonsa. Nakreślił im on sytuację dramatyczną i niecierpiącą zwłoki. Porwano dziecko dla okupu, którego wysokość przekracza możliwości finansowe rodziców. Oczywiście, musieli dowiedzieć się więcej przed podjęciem wiążącej decyzji.

- Co wiecie o porywaczach, panie detektyw? I, co ważniejsze, kim jest ów Ludwik Purcel, że jego syna dla okupu porwano?- Eryk przez moment był lekko zmieszany bezpośredniością gnoma, jednak, jeśli mówił on prawdę, sprawa byłą dość poważna.

Jost z zaciekawieniem wpatrywał się w ich potencjalnego zleceniodawcę. I rozmyślał o tym, czy pomoc przy wykonaniu zadania (jeśli oczywiście zdołają cokolwiek zdziałać) nadreperuje nieco stan jego sakiewki.

- A jaka, że tak spytam szczerze, nagroda jest przewidywana? - spytał.

- Toś sobie dyskretnych wybrał, pani Alfonsie - burknął Arno.

- O miejscu powiecie więcej może, co wiecie powiecie. I na siedząco bardziej proponowałbym.

Bert początkowo słuchał gnoma dyskretnie badając jego osobę. Wzbudzał on pewne zaufanie tym bardziej, że nie był stąd, gdzie tu można było o wiele łatwiej dostać w pysk niż porządną pracę załapać. Alfonso był chyba znanym detektywem, ale nawet jeśli tak było Biberhofianie - nawet Ci ostatnio wiele podróżujący - nie rozpoznawali go mimo usilnych prób. Winkela zaciekawiły zwroty z obcego języka. Ktoś kiedyś tak już do niego mówił. Nie pamiętał jednak kto.

- Witam, Panie Alfonso. Miło mi poznać. - powiedział Bert podając jegomościowi rękę. - Panowie, jeżeli już wzbudzamy zaufanie Pana detektywa może udamy się w ustronne miejsce aby rozmawiać o szczegółach tak ważnej misji?

- Zapłatą będzię, mes amis, pięćdziesiąt koron na osobę. Okrągła suma ‘ę? - dosiadł się do stołu zajmując miejsce na szczycie ławy i uścisnął dłoń Berta. -Porywacze w portowej przetrzymują enfant nie aż tak bogatego kupca, za jakiego go szkodnicy wzięli... Żeby w kilka dni taką fortunę w gotówce zebrał? Mam adres domu. Szczegóły opowiem kiedy się zakontraktujecie. Więc jak, ‘ymm?

- Ja bym pomógł - powiedział Jost. - Zacna to rzecz, pomóc komuś, kto w opałach nie z własnej winy się znalazł. No i o dziecko chodzi. Ile ma wiosen ten... Sigmund?

Zacna to rzecz by była, fakt, ale i o sumce pięknej Jost pomyślał, co to znacznie przekraczała złoto, co mu złodziej na barce ukradł.

Bert spojrzał na gnoma dziwnie, gdy ten wspomniał o pieniądzach. Zwykle - jako doradca i pomocnik łowcy - targował cenę i tym razem byłoby tak samo gdyby nie chodziło o życie dziecka. Mógłby osiągnąć o wiele wyższą propozycję, ale... Chciał pomóc nie zważając na korony. Tyle mniej/więcej stracił na barce więc nie powiedziane, że i te się długo mu w sakwie utrzymają.

- Również jestem za. Dziecku trzeba pomóc. - powiedział krótko Winkel.

- Niechaj będzie, Alfonsie panie. Opowiadajcie- zawtórował mu Arno.

Eryk przytaknął towarzyszom, uważnie czekając na dodatkową porcję informacji. Będzie musiał ocenić zagrożenie na podstawie swojego niewielkiego doświadczenia, więc każdy szczegół może okazać się przydatny.

I Gotte przytaknął, ale jemu głównie w oczach zwizualizowały się wspomniane monety. Kupa złota!

Gładko ulizany, mierzący niecałe cztery stopy wysokości Alfonso, spojrzał po wszystkich głęboką zielenią swych małych inteligentych oczek.

- Sigmund ma trzynaście wiosen. Wynająłem mieszkanie pod adresem 12. – gnom rozłożył na stole mapkę jednej z ulic dzielnicy portowej.


– Porywacze przesiadują pod 17-stką. O taki jest zasięg obserwacyjny mego teleskopu.
– Wskazał na linie rozchodzącego się od jego lokum do podejrzanego adresu. – Zaraz podpiszemy umowę. Dać zaliczkę mogę po 10 koron każdemu. Ale pamiętajcie mes amis – zrobił poważną minę. – Za trochę żywego enfant dostaniecie po 20 koron, a za martwego nic. Przyjdźcie w co najwyżej skórzanych zbrojach, żadnych ‘ełmów i wielkich broni, które porywacze mogą spostrzec na ulicy – dodał stanowczo. - Nie ‘cemy spłoszyć ptaszków i wylać dziecko z kąpieli razem z wodą, ‘ę? – mrugnął porozumiewawczo.

- Panie gnomie... Rozmawia Pan z zawodowcami. - powiedział Bert z lekkim uśmiechem. - Poza tym nie mam wielkiej broni, a hełmu się lękam od kiedy jeden zniszczył mi fryzurę. Zaliczka się przyda na nasze koszta. - Bert poczekał chwilę. - Co ma Pan na myśli mówiąc “trochę żywy”? Nie mam zamiaru odbijać chłopaka inaczej niż całego i zdrowego. Wolałbym nie brać w tym udziału niż skazywać dziecko na kalectwo czy śmierć...
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.

Ostatnio edytowane przez Baczy : 19-05-2013 o 00:12.
Baczy jest offline  
Stary 19-05-2013, 07:57   #12
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
Biberhof, po powrocie Berta
Gdy tylko Rudi dowiedział się, że Winkel przybył do wsi od razu po skończeniu służby ruszył do Biberhof. Nie zdążył nawet się przebrać dlatego na miejscu był już cały spocony przez kolczugę na grzbiecie i miecz u pasa, które nosił cały dzień. Dobrze chociaż, że kapalin zostawił. Mimo zmęczenia, już po paru modlitwach porannych do Sigmara dowiedział, że Winkel jest u swojej siostry. Jak dotarł do chaty zielarki Bert akurat wychodził. Pomachał mu.
- Witaj w domu!
Miller również się zmienił. Mimo swego nikczemnego wzrostu stał dumnie jak olbrzym. Uśmiechnięty od ucha do ucha na widok przyjaciela. Kolczugę miał przykrytą prostą tuniką z herbem barona. Przez to Winkel, mimo, że od zawsze spostrzegawczy chyba go nie poznał. Dopiero po usłyszeniu tonu głosu odpowiedział.
- Witaj przyjacielu. - odparł po chwili głośno z uśmiechem. - Rad jestem Ciebie widzieć. Widzę, że nieźle sobie pogrywasz. U barona za wojaka robisz? - zagadnął Winkel ruszając w stronę wojownika.
- Ano. Tak wyszło. Na Sigmara, jak się zmieniłeś. Trzeba to opić, służbę już skończyłem.
- Ty niemniej. - odparł były domokrążca. - Ledwo Ciebie poznałem. A co do picia jestem jak najbardziej za... Pewna piękna szatynka niedawno mi powiedziała, że po paru głębszych robię się bardziej charyzmatyczny...
Oczywiście nie mogło się obejść bez drobnego przytyku między przyjaciółmi.
- Charyzmatyczny... Ja bym powiedział gadatliwy. No ale teraz jesteś podróżnikiem, co to za szatynka? Opowiadaj.
- Stary. Dobrze wiesz, że od zawsze byłem dość głośny. Może nie pieniacz, ale jednak. - Bert spojrzał na wojownika przewracając oczami. - Jak bym miał Ci opowiadać o każdej ładnej kobiecie, z którą piłem po wyjeździe z wioski... W sumie jest jedna opowieść, którą mogę Cię uraczyć. To jak? Do “Beczki” się przejdziemy? - zapytał Winkel ściągając kapelusz i pokazując z ukłonem na drogę do tawerny.
Miler wyszczerzył zęby.
- Jeśli pamiętasz jeszcze drogę.

***
Prowadząc urywaną rozmowę dotarli do karczmy, która odkąd do wsi przybyli Biberhofianie, którzy spędzili miesiące po za wsią przeżywała istne oblężenie. Każdy chciał wypić piwo, posłuchać co się dzieje w wielkim świecie. Mimo to o tak wczesnej porze, gdy większość mieszkańców ciągle pracowała przy swoich obowiązków ta była pusta. Miler przywitał się ze swoją kuzynką, może nie w tak wygadany sposób jak Bert ale zdecydowanie serdecznie. Obaj przyjaciele usiedli na ławach trzymając kufel piwa. Pierwszy odezwał się Halfling.
- Opowiadaj przyjacielu. Co to za kobieta była?
- Piękna. Niska, szczupła, z włosami do ramion. Szczerze gdybym miał wybór wolałbym z nią zostać i się poznać jeszcze lepiej. Mieliśmy wspólne tematy i... Z żadną się tak dobrze nie dogadywałem od czasów Angeli. - ostatnie słowa Bert wypowiedział ciszej, ale bez wątpienia szczerze. - Jak zwykle jednak musiał być jakiś szkopuł przyjacielu. Jak zwykle.
Bert zamilknął i popił piwa patrząc na Millera ten też był jakiś przybity. Uniósł kufel do toastu.
- Wszystko przez kobiety. Z nimi źle, bez nich gorzej. Za kobiety.
- Za kobiety. Chociaż kochane to istoty ponad wszelką wątpliwość to czasem nawet tak porządni goście jak ja są zmuszeni robić to czego nie powinni. Koszmar jakiś. - Bert przyjrzał się facjacie żołnierza. - A Tobie co się stało? Coś nie tak, Rudi? Opowiadaj.
Żołnierz machnął lekceważąco ręką.
- Męcząca służba. Co się stało z tą kobietą?
- Jak to co? Nic. Żyje sobie dalej otoczona służbą, kochającą rodziną i... Chyba jest szczęśliwa. Ale to było dawno temu. Po niej było parę innych i jakoś zdałem sobie sprawę, że za młodym jestem na zakładanie rodziny. Albo to po prostu zamiłowanie do podróży mnie tak niesie. - Winkel przez chwilę milczał. - Męcząca służba. Pewnie. Dobrze wiesz, że ja ani do miecza, ani do łuku, ani nawet do garów zostałem stworzony. I tak. Rozgryzałem ludzi bardziej “zmęczonych” od Ciebie, przyjacielu.
- Smaczni byli?
Obaj zanieśli się śmiechem.
- Nie chcesz, nie mów. Powiesz następnym razem. Czas powspominać stare czasy... Pamiętasz jak w pamiętny Dzień Słońca żeśmy się upili co niemiara? Szkoda, że z naszej sporej ekipy tylko ja miałem na drugi dzień wartę. Stróżowanie z Arno... Chciało mi się wymiotować, a krasnolud o takim czymś pewnie jedynie czytał. A nie. Widywał już naszych całych w tym magicznym stanie...
Winkel się uśmiechnął wspominając stare, dobre czasy. Miller pochwycił temat.
- A jakże. Ty leniuchowałeś na warcie a ja pomagałem ojcu, worki z mąką nigdy nie były takie ciężkie. Z rana myślałem, że wypije całą studnie. To wtedy Ulryk stwierdził, że będzie wielkim rycerzem w służbie Sigmara?
- Stwierdził. Chociaż w jego stanie podejmowanie takich decyzji było podobne do postanowienia halflinga, że zostanie łowcą głów. Albo żołnierzem. - Bert zaśmiał się po czym kontynuował. - A co do warty... Leniuchowałeś? Może krasnoludy mają krótkie, pieńkowate nogi, ale jak coś w ciemności usłyszą potrafią nimi pompować szybciej niż olbrzymy. Okropieństwo. Mówię Ci.
- Ta... On przebierał kulasami a Ty starałeś się pewno spać tak, żeby nikt nie widział. Co do Ulryka pamiętasz jak innym razem szukaliśmy smoka i dziewicy, żeby mógł zostać rycerzem.
Rudi podrapał się po głowie.
- Tyle wypiłem, że nie pamiętam co było smokiem...
- Smokiem był chyba wóz kogoś ze starszych. Pamiętam jak moją włócznią przebijał siano twierdząc, że z łuską smoka pójdzie mu jeszcze łatwiej. - Winkel się zaśmiał. - A jak udawał, że odgania smoka znad owiec, których pilnował Joni Hammerfist to prawie się posikałem ze śmiechu. Dobrze, że go brodacz nie pogonił, bo kto wie...
- A jak dziewicy nie mogliśmy znaleźć? Ledwo kuzynkę przekonałem dolewając jej wcześniej do piwa gorzały jak odwracałeś jej uwagę. Nigdy nie widziałem Marianki tak powabnej. Dobrze, że Ulryka nie mogliśmy znaleźć bo zęby byśmy zbierali z wszystkich pobliskich pól.
Znowu zanieśli się śmiechem. Chyba od dawna Winkel tak wiele się nie śmiał podczas jednej rozmowy. Znaczy nie szczerze... Również Rudi zgubił gdzieś swój ponury nastrój oddając się beztroskim wspomnieniom.
- Szczerze to myślę, że jeden z nas zdążyłby uciec. Może miałby zęby dzień, dwa dłużej. Jak bym był to ja to najadłbym się orzechów za wszystkie czasy.
Miller zaczął zdejmować tunikę i kolczugę, którą miał pod spodem. Przepocona koszula jasno pokazywała jak mu było wygodnie w zbroi.
- Nie znoszę cholerstwa. Ja tam bym uciekł z wioski i zaciągnął się na statek. Właśnie! Widziałeś podczas swoich podróży statek? Zawsze chciałem zostać marynarzem.
Marzenie Rudiego było powszechnie znane, chociaż sam zdawał sobie sprawę, że jest nierealne.
- Czy widziałem? Stary! Na własne oczy byłem świadkiem jak z portu naszej pięknej stolicy wypływały wielkie okręty. Żagle to miały wielkości połowy naszej wioski. Burty grube, że ho ho. Co ma pływać, nie utonie. No chyba, że mówimy o łódkach wioślarskich albo tratwach jakich używają czasem flisacy... - Winkel pociągnął zdrowy łyk piwa. - A co do tego trunku... Tomas Bauer, Sigmarze świeć nad jego duszą, robił lepsze piwo. W całej okolicy lepszego żem nie pił, czego nie mogę powiedzieć o cenach. Niektórzy prowadzą legalny wyzysk na tym piwsku. Mówię Ci.
- Były to statki wojskowe? A co do piwska to już dawno się przyzwyczaiłem. A Thomas był heretykiem więc Sigmar najwyżej zaświeci nad nim swoim młotem.
- Piwo robił wyborne. - Bert skwitował nie nawiązując do wyznań martwego piwowara. - Były i wojenne i handlowe i... nie wiem jak to nazwać. Chyba były w posiadaniu szlachty. Piękne okręty pod solidną ochroną. A ile ja się naopowiadałem w tawernach portowych! Gościu. Marynarze przepijają tam całe gaże nie szczędząc też swoim kompanom. Wielu swoim gadaniem mnie nawet skłoniło do opisania kilku przygód. Może kiedyś wydam jakiś tomik czy cuś? Kto wie... - Winkel się zamyślił.
- Mało kto jest gramotny, zostań lepiej przy opowiadaniu opowieści. Chciałbym kiedyś usiąść w takiej tawernie, napić się rumu i posłuchać wspólnego śpiewu... A potem spróbować nie stracić wszystkich zębów.
- Morska brać jest naprawdę przyjazna o ile nie zamierzasz odmówić jej picia i rozmów o lądzie. Tak naprawdę Ci ludzie słuchają o wiele uważniej i wierniej niż Ci mieszkający w głębi lądu. A jak śpiewają! Burd było parę w moim portowym życiu, ale zawsze zwijałem manatki przez prawdziwą rzeźnią. Wiesz... - Bert pokazał na swoją twarz. - Nie mogę pozwolić aby ktoś popsuł moje narzędzie pracy.
- Może byś bardziej się kobietom podobała. Ponoć blizny czynią człowieka prawdziwym mężczyzną.
- Wiesz co... Zauważyłem, że białogłowy na nią nie narzekają. Ale co tam o mnie! Opowiadaj co u Ciebie się działo! Ze szczegółami proszę.
- Zawiodę Ciebie bo nie wiele. Po odparciu goblinów, kapitan straży barona zaproponował mi służbę. Przyjąłem. Raczej monotonna praca, warty, patrole, raz tylko na bandytów polowaliśmy a wpadliśmy na niedźwiedzia. A tak... Ojczulek młyn dalej prowadzi, na początku zawiedziony był, że wybrałem służbę ale teraz jest dumny z syna co na zamku pracuje.
- Wiadomo. - powiedział z uśmiechem Bert. - A powiedz ty mi kochaniutki... Czy Panie często się oglądają za Tobą w tym wdzianku? - zapytał pokazując na herb barona.
- Więcej niż wcześniej.
Żołnierz szybko uciął temat i znowu zmarkotniał. Zaraz jednak odezwał się ponownie.
- To co przyjacielu? Po następnym? Ja stawiam. I nie odmawiaj, zapłacisz za następne.
- Może teraz coś do jedzenia? Ostatnio nie zwykłem się upijać. Poza tym... wróciłem niedawno i pewnie na krótko więc lepiej niech ludzie zapamiętają mnie z tej lepszej strony. Dla odmiany... - powiedział Winkel przypominając sobie siebie i ojca zakutych w dyby.
Widać, że Winkel zastanawiał się nad czymś nieciekawym.
- I tak zaraz znowu wyruszysz. Czyli mięsiwo i piwo?
- Mięsiwo i sałatka warzywna. - powiedział Winkel z uśmiechem. - No i mleko. Ojciec Arno kiedyś zaopatrywał okolicę...
- Co Ty dziecko, że mleka chcesz? Ja rozumiem porządnego cycka...
Miller podszedł do swojej kuzynki i po chwili wrócił niosąc w jednej ręce dwa pełne kufle a w drugiej dzban piwa.
- To jaką historią mnie jeszcze uraczysz? Walczyłeś? Starłeś się z jakimiś banitami?
- Hmm... Wiesz co. Coś mi się przypomniało. - powiedział Bert rozszerzając oczy. - Muszę iść. - dodał wstając i podając Millerowi rękę. - Kiedyś to dokończymy. Smacznego. - dorzucił wychodząc szybko.
Miller podał rękę i zdziwiony obserwował swojego przyjaciela, który teraz wydawał mu się obcy.


***

Podróż statkiem, o którym Rudi tak marzył nie była dla niego idealna. Ba! Była wręcz koszmarem. Większość czasu spędził w beczce, nie zobaczył rzeki (która co prawda morzem nie była ale i tak czymś wielkim i nieznanym), nie porozmawiał z dzielnymi marynarzami przy kubku rumu (który wydawał mu się bardziej nierozłącznym elementem żeglowania niż sam statek) a na dodatek Ranald sprzyjał jakiemuś chędożonemu niziołkowi a nie jego przyjaciołom, którzy zostali okradzeni.
Miller odbił jednak to sobie w wielkim mieście. Znikał na całe dnie spacerując a wieczorami upijał się z swoimi towarzyszami. Nie żałował monet, chociaż w ten sposób chcąc odwdzięczyć się za pomoc i narażanie ich na gniew barona.
Mimo, że nie odzywał się praktycznie przy rozmowie z Alfonsem, tylko spytał się czy dostaną lunetę, był za zarobkiem. Przygoda wydawała się nie tylko emocjonująca a przede wszystkim szlachetna. Z uczuciem niepokoju ale i szczęścia (w końcu mieli dokonać wiekopomnego czynu) udał się z resztą do wynajętego przez gnoma domu.
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]

Ostatnio edytowane przez Szarlej : 26-05-2013 o 17:52.
Szarlej jest offline  
Stary 20-05-2013, 08:13   #13
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację








W portowej tawernie Chłopcy z Biberhof przy stole zastawionym piwem, winem i resztami wieczerzy, przegryzając jabłka, siedzieli z gnomem Alfonso Herkulsem de Lafoy. Uzgadniali z detektywem z Bretonii sprawę odbicia miejscowego pacholęcia z rak porywaczy.

O braku zbroi Jost nawet słyszeć nie chciał. Nie po to sprawił sobie kolczą koszulkę, by teraz w samej koszuli biegać. Płaszcz wciągnie, to nikt nic nie zauważy, jak to już dawniej bywało. Ale mówić o tym nie miał zamiaru, bo i po co. Czego oczy nie widzą... Mister wielki detektyw nie musi o niczym wiedzieć, podobnie jak i bandyci.

- Oj tam Bercik, całego go wyciągniemy przecie - klepnął kompana po ramieniu Gotte. Gadułę zaniepokoiły trochę słowa, że Bert mógłby zrezygnować z roboty. Powinno być ich jak najwięcej, szczególnie, że Gotte zbyt wyćwiczony w bójce i odbijaniu zakładników nie był. Tyle koron piechotą nie chodzi, a jak ma przyjść dodatkowe parę za to, że chłopak straci rączkę, nogę, czy oko, to już by był wypadek przy pracy. Będą się starać, Gotte jeszcze nie wie jak, ale najwyżej będzie ich wspierał duchowo, a może i mądrym słowem.

- Nie ma się jak zakraść do budynku od drugiej strony? Trzeba przechodniów z ulicy udawać? Ilu jest porywaczy, czy i jak często zmieniają wartę? No i czy kto chłopaka tam w ogóle żywego widział? – zapytał Eryk.

- Dobre pytania, monsieur Bauer, do tego wyście zostali najęci. Dzisiaj ich wytropiłem, ale obserwacje wy będziecie robić. Ja w tym czasie muszę sprawdzać co innego, gdzie indziej - wyjaśnił gnom podkręcając wąsa.

- Marianka by się zdała - powiedział cicho Jost. - Dziewucha zawsze ma łatwiej, gdy z kimś zagadać trzeba, nawet jeśli to oprych, co na warcie stoi. I uwagę odwrócić może.

- No cóż, poradzić sobie będziemy musieli bardziej po męsku... Można bójkę sprowokować z kimś na zewnątrz, żeby zmusić resztę do wychylenia łbów z domu. Małe zamieszanie, ale może da reszcie czas na prześliźnięcie się na tyły i sprawdzenie możliwych wejść. Po wstępnych oględzinach da się to zorganizować - nikt nie miał wątpliwości, że Eryk mówił o tym, że to on może to zorganizować. - Ale cóże takiego ważnego, panie Alfons, ma pan do roboty? I, że inaczej zapytam, czy masz pan pewność, że właśnie tam chłopaka więżą?

- Po maluchu, Alfonsie panie. We środku ilu tam ich jest i najmniej o porze jakiej? Po mojemu to w nocy od rzyci strony okiem rzucić byłoby trzeba. – wtrącił Arno.

Mały detektyw wysłuchał wszystkich spokojnie i z cierpliwością godną pozazdroszczenia wyjaśnił co uważał za słuszne.

- Wszystko się może zdarzyć. Nie można zakładać, że gang ten słowa na wiatr rzuca, a w razie gdyby paliło im się pod nogami, to entant jako świadek pierwszy narażon będzie na przemoc zbirów. - odpowiedział Bertowi. - Dlatego zadbać z głową trzeba tak, aby ryzyko zdrowia uszczerbku petit Purcela ograniczyć jak najbardziej ale i wykluczyć jego ran lub śmierci się nie da... - dopowiedział smutnym głosem. - Ich liczba jest niewiadoma, choć z doświadczenie zawodowego wnioskuję, że spodziewać się najmniej czterech bandytów się można. - odrzekł patrząc na krasnoluda. - I już mówiłem, że obserwację dokładną dopiero zrobić trzeba, więc czasu nie traćmy na mnie wypytywanie, bo po to was zatrudniam, żebyście wy się tym zajęli, czego ja nie mogę sam zrobić kiedy czas ucieka. Ja - odwrócił wzrok na Eryka. - sprawdzić muszę czy gang ten powiązania ma z rodziną Beladonna. - dodał ciszej. - A to prostym i od ręki zadaniem nie jest, a ja, choć zwinny, sprytny i niezwykle szybki, to w kilku miejscach jednocześnie być nie mogę, oui? - westchnął. - Żadnych bójek! Absolument! Założyć należy, że obyczaje ulicy, rezydentów i rutyna okolicy znają już porywaczom jest dobrze i że ze środka obserwują wszystko bacząc na to co podejrzane. Wypłoszyć ich nie można. A bójka dodatkowo ściągnąć straż miejską może... Nawet jak gang dywersji się nie domyśli to nie chcemy by czujni bardziej byli niż zwykle. Na sąsiadów też uważać musicie, bo sklepów tam żadnych nie ma na uliczce licznych, ani ruch interesów kwitnący, lecz domy mieszkalne dominują. Dzielnica to podła, mieszkańcy podejrzliwi, na obcych uważają, a straż kręci się liczniejsza niż gdzie indziej i często. - założył ręce na wątłej piersi. - Przeto mes amis, mamy dwa dni na dokładne zbadanie rutyny porywaczy, słabych stron domu, ilu ich tam jest i w której części domu trzymany jest enfant. Po dobie obserwacji zaczniemy snuć plany, nie odwrotnie, oui? Zaczniecie inwigilację tej nocy, za dwie godziny, oui? Na miejscu jak przyjdziecie uwagi swe jeszcze wam powiem jak ja bym to zrobił na miejscu waszym, a teraz wybaczcie ale obowiązki wzywają. - powiedział składając podpisany przez wszystkich kontrakt. - Au revoir!

Rudi milczał przez cały czas był świadom, że jest piątym kołem u wozu. Podpisał się koślawym “R M”, którego go wyuczono. Gdy gnom się oddalał zatrzymał go jeszcze.

- Panie Alfonsie... Jedno. Użyczycie nam lunety? Wiem, że kosztuje ona tyle co nasz zarobek ale przyda się przy obserwacji.

- Oczywiście. Już ustawiony czeka. Teleskop zagląda w okna z dwóch stron numeru 17. - potwierdził i zniknął w tłumie tańczących bywalców tawerny.









Dzielnica nie mogła być chyba gorsza. Brudna, śmierdząca i przytłaczająca. Szli wąskimi uliczkami, wijącymi się między jedno, dwu i trzy piętrowymi kamienicami. Dzień wcześniej padało obficie, więc kałuże stały jeszcze tworząc w sadzawki w bruku. Rada Miasta niewiele dbała o ten sektor portowy. Tu mieszkała biedota bogatego Kemperbadu. Kto wie, może i tak było, że Wone Miasto nieformalnie oddało portową biedotę Rodzinie Beladonna, która troszczyła się o swoje dzieci inaczej... Domy były zaniedbane, często opuszczone lub stojące w kompletnej ruinie. Sklepiki nieliczne a i kupców lub ludzi porządnych, takich co im by z oczu dobrze patrzyło jakoś ciężko było na swej drodze spotkać. Chłopcy z Biberhof minęli porzuconą, połamaną, czarną dorożkę, której nikt nie kwapił się szybko usunąć z drogi. Sterczała z kałuży, przechylona na bok, częściowo blokując ulicę. Może dlatego, że wozów jakoś tu nie było licznych, jakby i po co miałby kto tu wozem przyjeżdżać, kiedy można pieszo lub konno?

Na miejsce dotarli pojedynczo i dwójkami, mijając po drodze zgiętych w pół lub opierających się o mury żebraków, pokazujące uda i srom portowe dziwki, przemykających podejrzanych typów w sztucznym tłumie kieszonkowców, bezpańskich dzieci i pijanych rzecznych marynarzy, którzy chyba nosili w sobie kompleksy żeglugi lądowej i zagłuszyć je nad wyraz głośnym klnięciem i śpiewem chcieli. Patrole straży były nieregularne, ale jak już sie pojawiały, to liczbie najmniej czterech zbrojnych z halabardami.

Ulica Zęza była pustawa, jakby element społeczny miał szósty zmysł i wiedział, że coś niedobrego się dzieje po 17stką. Nieliczne typy spod ciemnej gwiazdy z daleka omijały ten dom, przechodząc na drugą stronę rynsztoku. Latarnie dawały skąpy blask pogrążając uliczkę w półmroku. Noc była bezksiężycowa a czarne chmury albo nisko wisiały nad Kemperbadem, albo to jego dachy tak wysoko się ku niebu pięły. Dachy spowite były mgiełką od rzeki a może tylko oparami szczyn, rzygowin i gnijącego kompostu z zaułków a z kominów leniwie sączył się tu i ówdzie, zawiewany letnim wietrzykiem, siwy dym. Jak wielu mieszkańcom portowej zależało na życiu bezbronnego chłopca a jak wielu na wcinaniu się między gorzałkę a zagrychę przy cudzych interesach i problemach na dodatek tyczących się przestępczego światka?

Dochodziła już prawie północ, kiedy wszyscy już wreszcie zgromadzili się w jednej kupie pod numerem 12 na ulicy Zęza. Gnom zaprowadził Chłopców z Biberhof na piętro, do sypialni, w oknie której był rozstawiony na trzech drewnianych nogach, prawdziwy teleskop. Taki w oczach ludzi prostych godny zapewne astronoma!

- Mes amis, jeden z was lub dwóch na zmianę, robotę będzie miał prostą. Obserwować numer 17 przez szkło powiększające mej lunety. – wskazał na osobliwy przedmiot przed którym stał mały taboret ustawiony od strony, z której należało przykładać oko do obserwacyjnego otworu urządzenia. – Reszta za zadanie ma zebranie informacji od pozostałych częściach tamtej kamienicy.

Od razu widać było, że teleskop wychodził wprost na dwie ściany numeru 17 i wszystkie izby, których okna wychodziły na ten korner a były nimi dwie sypialnie na piętrze oraz solidne frontowe drzwi. Widać też było okno w dachu ze stychu zapewne wiodące. Pozostała część siedziby porywaczy musiała być poddana wnikliwej obserwacji z terenu.

- Stąd można. – wskazał palcem wskazującym ozdobionym złotym pierścieniem z szafirem na opuszczoną, sąsiadującą od zaplecza kamienicę. – Z wychodka tej opuszczonej posesji jeszcze lepiej. – stuknął w zaznaczony na mapce, niewidoczną jeszcze młodym detektywom drewnianą budkę kloaki, która stała zaraz przy płocie kamienicy porywaczy. – Lub z dachów. – przejechał wzdłuż domu z numerem 19 i wspomnianą wcześniej ruiną. – Ale uważać trzeba na grubą Frau, co tutaj mieszka pod dziewiętnastką. Z rana widziałem, jak przepędzała z wałkiem każdego, kto na jej posiadłość wszedł zbaczając od ulicy za blisko wejścia jej posesji. Na jednego nawet spuściła swego potwora. – wzdrygnął się. – wściekły rottweiler...

Zamyślił się na moment mamrocząc coś w obcym języku pod nosem jakby na wspomnienie, kręcąc przy tym wąsa ze wzrokiem wbitym w rozłożoną mapkę.

- Co udało mi się ustalić szybko... – wyprostował się i spojrzał przez okno. - Ta kamienica wydaje się być obecnie niezamieszkana, bo nikogo jeszcze nie widziałem wchodzącego i wychodzącego. – wskazał na dwupiętrowy budynek naprzeciw, który na mapie był opatrzony numerem 13.

- Numer 14. – sąsiednia kamienica o również dwóch kondygnacjach. – Na piętrze nad sklepem mieszkają lichwiarze. - rzekł imć Herkules.

- Pod 15 robotnicy z doków. – każdy pamiętał pijane śpiewy dochodzące przez uchyloną kotarę, gdy od portu szli na umówiona zbiórkę przechodząc pod oknami tej kamieniczki.

- 16 to kowale. Ojciec z synem. Mają zakład na zapleczu.

- Tutaj. – przesunął palcem na dom opatrzony numerem 18. – mieszkają panie wątpliwych obyczajów... - faktycznie mijali dziwki bez majtek i połowy zębów.

Alfonso naciągnął na głowę obszerny kapelusz i postawił kołnierz płaszcza.

- Mes amis, wrócę jutro o północy. Zbadać muszę czy ten gang wspólników nie ma więcej w tę sprawę zamieszanych. Macie dobę. Uważajcie na siebie i nie przyciągnijcie uwagi i podejrzliwości porywaczy.

Potem zniknął w noc zostawiając Biberhofian samych z zadaniem zebrania wywiadu.





 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline  
Stary 22-05-2013, 22:46   #14
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Jost nigdy nie zajmował się czymś takim, jak uwalnianie uwięzionego dziecka. Mimo wszystko zdawał sobie sprawę z tego, że rozeznanie terenu przed przyszłą akcją było rzeczą podstawową. Kto, jak, gdzie, z kim, kiedy... Każdy szczegół mógł być ważny.
Oczywiście można było rozbić obóz tuż przed wejściem do siedemnastki, w której przetrzymywany był porwany chłopak, ale trudno by było znaleźć bardziej rzucający się w oczy sposób obserwowania porywaczy. .

- Idę obejrzeć ten pusty dom - powiedział, wkładając płaszcz. - Z wychodkiem, w którym tak bardzo chcecie zamieszkać - sprecyzował.

Odłożył kuszę, zawinął się w płaszcz i wyszedł.

Nocą miasto było spokojne. Stosunkowo, oczywiście. Tu i ówdzie przemykali się przechodnie, gdzieś w oddali słuchać było kroki patrolu. Paruosobowego patrolu.
Jost doszedł do najbliższej przecznicy, skręcił w lewo, ponownie w lewo...
Ciągnąca się z zachodu na wschód uliczka Ciemna w pełni zasługiwała na swoją nazwę. Wystarczyłoby trochę chmur i Jost czułby się niczym ślepiec. Na szczęście pogoda zrobiła mu przysługę.
Z ciemnej bramy wyskoczył kot i przebiegł tuż przed nogami Josta.
- Von rechts nach links,was gutes bringts. - Jost zacytował znane powiedzenie. Na wszelki jednak wypadek splunął przez lewe ramię, na odczynienie pecha. A nuż kot nie widział, że akurat Jostowi miał przynieść szczęście?

Prócz kota i Josta niewiele było na ulicy żywych istot.
Kilkadziesiąt metrów od Josta ktoś przysiadł na schodach i tkwił tam, nieruchomy jak posąg. Z przeciwnego krańca ulicy nadchodził jakiś przechodzień. W nocnej ciszy słychać było bardzo dobrze jego kroki.
Jost, który na wszelki wypadek wolał nie rzucać się w oczy, schował się w najbliższej bramie. Gdy odgłos kroków oddalił się, Jost wyjrzał ostrożnie na ulicę. I natychmiast się cofnął. Zza rogu, niespodziewanie, wyłonił się trzyosobowy patrol. Światło Mannslieba odbijało się od ich hełmów i ostrzy niesionych przez nich pik.
Kroki patrolu rozbrzmiewały w całej uliczce. Całkiem jakby strażnicy chcieli przepłoszyć wszystkich bandytów.
Stróże prawa zatrzymali się przy siedzącej postaci. Jeden ze strażników popchnął siedzącego. Ten zakołysał się, przewrócił na bok i głośno zachrapał.
- Całe szczęście, że pijany, a nie martwy - powiedział jeden ze strażników. Pozostali dwaj roześmiali się. - Chodźmy dalej.

Gdy strażnicy wreszcie poszli dalej Jost wysunął się z bramy i powoli, acz spokojnym krokiem, podszedł do interesującej go bramy.
Sama kamienica była dość długa i do wyboru były aż trzy bramy. Jest wszedł do pierwszej.

W środku było ciemno. Nie na tyle jednak, by nie móc się poruszać bez nabicia sobie wielkiego guza. Jost ostrożnie przeszedł przez korytarz, uważnie wsłuchując się we wszystkie odgłosy.
Dokoła panowała cisza. Zdawać się mogło, ze nawet myszy poszły spać.
Jost spenetrował cały parter, a potem, po cichu, wszedł po schodach na piętro. Tam też było pusto. Widocznie domem nie zainteresowali się nawet bezdomni. Może gdzieś tu mieszkał ten pijaczek, co zasnął na schodach. Jeśli tak - to nie zdołał dotrzeć do domu. Ale, prawdę mówiąc, nic nie wskazywało na to, by dom był odwiedzany ostatnimi czasy. Przynajmniej na tyle, na ile Jost zdołał to sprawdzić.
Ostrożnie podszedł do okna. A raczej do udającej okno dziury w ścianie. Widać stąd było płot, dzielący oba podwórka, oba wychodki, tudzież całą tylną ścianę budynku, w którym rozgościli się porywacze - drzwi na podwórze, kuchenne okno tudzież okna na piętrze - na tym samym mniej więcej poziomie co okno, z którego tamtej budowli przyglądał się Jost.
Już miał opuścić posterunek, gdy w kuchni błysnęło światło. W pomieszczeniu pojawił się ciemnowłosy mężczyzna.
Jost przyglądał mu się przez chwilę, chcąc jak najlepiej zapamiętać jego wygląd, a potem po cichu odsunął się od okna. Zszedł na dół i, przez nikogo nie zaczepiany, wrócił do swoich kompanów.
 
Kerm jest offline  
Stary 24-05-2013, 19:53   #15
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację

Bert nie do końca wierzył w słowa gnoma. Wyglądał na profesjonalistę i mówił nawet fachowym językiem, ale... Jaki szanujący się detektyw umawiałby się z upatrzoną grupą w podrzędnej portowej tawernie? Przecież tutaj chodziło o życie dziecka, na Runiczny Młot Sigmara! Bert uśmiechnął się słysząc słowa pociechy wypływające z ust Gotte. Chłopak nie tylko się zmienił, ale i na cudze zdrowie i życie wrażliwym się zrobił. A może to po prostu pustka w sakwie taki stan u niego wywołała?

Gnom dopiero namierzył porywaczy więc grupa będzie odpowiedzialna za obserwację i - w razie konieczności - akcję ratunkową. Jak słusznie zauważył Jost ich drwalka przydatną by była przy wykonywaniu tej misji. Znała się na tropieniu, zapewne też cichym poruszaniu się, a może i śledzeniu. Będą jednak musieli sobie poradzić bez Marianki. Gnom słysząc całkiem innowatorski plan czy aby nie wywołać bójki - Bert zastanawiał się czemu od razu nie pożaru - stanowczo zaprzeczył. Dobrze. Jak widać zdrowie chłopca było dla niego równie ważne jak dla bogatej rodziny. Detektyw podejrzewał, że bandytów jest co najmniej czterech i mają powiązania z rodziną Beladonna, która nie słynie ze zbyt dobrej opinii. Bert słyszał, że jej przeciwnicy giną w dość tajemniczych okolicznościach. Aż ciarki mu po plecach przeszły na samą myśl, że mógłby mieć z kimś takim na pieńku.

Gdy przyszło podpisać kontrakt Bert popisał się bardzo ładnym, ale nie kaligraficznym, pismem. Winkel biorąc na siebie taką odpowiedzialność zamierzał zrobić wszystko co w jego mocy aby tylko dzieciak dotarł do ojca cały i zdrowy. A pieniądze - mimo iż była ich dość znaczna suma - grały tutaj rolę drugorzędną. Przez najbliższe dwie godziny Bert przygotowywał się do obserwacji. Zabrał czyste kartki, ołówki, koc, bukłak z wodą, flaszkę z herbatą ziołową i racje na parę dni. Po zastanowieniu się pomyślał, że dobrym pomysłem będzie wziąć też linę z hakiem. Kto wie kiedy może się przydać.

***


Ta dzielnica to rynsztok! Wielki, przepływający wzdłuż alejek kamienic rynsztok! Wrażenie byłoby może nieco milsze, gdyby dzień wcześniej nie padało i cały ten syf, który osiadł w ciemnych alejkach nie wylał się na bruk. Bert nie chciał nawet myśleć jak kończyli przeciętni mieszkańcy tej dzielnicy. Podejrzewał, że większość tutejszych kobiet to brudne, bezzębne ladacznice oddające się za śmieszne sumy, a mężczyźni... Tych to Winkel nie musiał sobie nawet wyobrażać. Nieciekawe, uzbrojone w każdy dzień, typy patrzące na każdego spode łba. Nie wiadomo kto był lepszy - kurwy sprzedające klientom głównie choroby weneryczne, czy też opryszkowie handlujący siniakami, złamaniami i dziurami ziejącymi z bebechów.

Zabudowania też nie wyglądały zbyt ciekawie. Wiele z nich było w ruinie - o tych opuszczonych nie mówiąc. Zamiast okiennic normą było tu zostawianie dziury w ścianie. Ktoś o tak żywej wyobraźni jak Winkel nie chciał nawet myśleć co się wyrabiało podczas spotkań tych szemranych typów w takich ruderach. Połamana, zdezelowana dorożka stojąca gdzieś na uboczu - ciekawe dlaczego - nie odstawała wcale od wszędobylskiej ruiny i niechlujstwa. Gawędziarz czuł obrzydzenie, ale z drugiej strony szkoda mu było tych ludzi. Jak ich dzieci miały wyrosnąć na porządne jak musiały się wychowywać w takich warunkach? Winkel szedł na miejsce spotkania z Rudim. Nazywany halflingiem wojownik szedł dziarsko uspokajając nieco strachliwego Berta. Nie raz dwójka mężczyzn mijała patrol straży - tutaj o wiele mniej częstszy niż w centrum Kemperbadu, ale o wiele liczniejszy i lepiej uzbrojony.

Ulica, na której mieli spędzić najbliższe dni nazywała się Zęza. Ich celem był budynek numer 17 i jego zawartość. Pogrążona w półmroku uliczka nie dawała cienia złudzeń komukolwiek marzącemu o porządku i sprawiedliwości. Tę okolicę nawet rzezimieszki omijały szerokim łukiem. Unosząca się nam ziemią delikatna mgła współgrała z kałużami coraz częściej sprawiając, że Winkel natrafiał na podmokły kawałek drogi. W końcu jednak dotarli pod numer 12, gdzie już wszyscy na nich czekali. Na piętrze, w sypialni, stał teleskop, o którym mówili Rudi i gnom. To tam detektyw chciał im maksymalnie przybliżyć cel zadania. Bretończyk mówił, że dwójka z nich - na zmianę - będzie obserwować dom porywaczy przez lunetę. Bert widział się w tej roli toteż od razu pomyślał, że tyły domu będzie musiał obserwować ktoś inny. Uwagę Winkla przykuło też okno na dachu obserwowanego domu...


Gnom od razu postawił przed nimi cały wachlarz możliwości. Mogli obserwować z opuszczonego budynku, z wychodka, z dachów, ale musieli się trzymać z dala od starej Frau i jej psa. Według danych detektywa numer 13 był opuszczony, w 14 był sklep i mieszkali lichwiarze, w 15 prości portowi robotnicy, w 16 rzemieślnicy a dokładniej kowale, a w 18 panie lekkich obyczajów. Bert aż się wzdrygnął na myśl tych bezzębnych, brudnych, skąpo ubranych kobiet. Jak białogłowa może się doprowadzić do takiego stanu?! Nim Bert skończył rozmyślać gnom skończył wspominając, że wróci następnego dnia, a raczej nocy. Do północy powinni dowiedzieć się dostatecznie dużo aby podjąć pierwsze decyzje.

***

- Myślę, że do czynnej obserwacji wystarczą nam 3 osoby... Trójka z nas pozostanie więc zmiennikami. - powiedział Bert przypominając sobie rozkład budynków. - Mam plan, ale nie wiem czy się na niego zgodzicie. Ja i Rudi zostalibyśmy tutaj, przy teleskopie, zmieniając się co jakiś czas. Ja potrafię pisać, a chyba obaj nie mamy za grosz talentu do skradania się. - Bert chwilę poczekał. - Resztę warto by wysłać na tyły budynku porywaczy. Jedną dwójkę, aby można się zmieniać, do opuszczonego budynku zaraz za numerem 17. Jest piętrowy i warto by obserwować zabudowania zbirów z piętra od tamtej strony. Może Gotte i Arno? Tylko idąc tam pamiętajcie o ciszy i drodze od strony numeru 13. Jest tam pusto, a w 15 mieszkają portowi robotnicy. Zakładam, że was nie usłyszą w przeciwieństwie do babki spod 19 i jej psa. Arno też potrafi pisać więc dałbym mu nieco papieru i jakieś ołówki, aby zapisał to co zauważycie. Ostatnia dwójka mogłaby się zmieniać w... - Bert wykrzywił usta w dziwnym grymasie. - wychodku przy tym opuszczonym budynku na tyłach. Wiem, że to boli, ale z niego można naprawdę wiele zobaczyć. Jedna osoba by w nim obserwowała, a druga w tym opuszczonym budynku na parterze. To co ile byście się wymieniali to już wasza sprawa... No i drogę w to miejsce proponowałbym taką samą jak wcześniej chłopakom na piętro budynku. Od strony numeru 13. O czymś zapomniałem? No tak. Nie zapomnijcie zabrać ze sobą jedzenia, picia i wrócić na chwilę przed północą. Nie chciałbym abyśmy coś ważnego przeoczyli... I jak mówił Pan detektyw. Nie bierzecie dużej broni, hełmów ani zbroi. Tym bardziej kolczej, bo cholerstwo jest okropnie głośne. – Bert spojrzał na Eryka i Josta. – Nie zabijcie mnie, ale obaj jesteście cholernymi twardzielami. Nie sądzę aby wam straszne były lekkie niedogodności z powodu wychodka. Co wy na to?

- Brzmi jak plan. - skwitował Eryk, godząc się z przydzieloną mu, niekoniecznie przyjemną rolą. - Ale jest jeszcze jedno miejsce. Tutaj, to jest drzewo, jeśli dobrze pamiętam objaśnienia mapy. - Wskazał palcem na plamę przy domu numer 15. - Jeśli jest wysokie i gęste, nadaje się do obserwacji domu i tylnego podwórza. Raczej żaden obcy nie będzie chciał na nie wleźć, bo i po co. A taka sławojka... Może i opuszczony ten dom, ale ktoś tam może chcieć wleźć. To drzewo może być bezpieczniejsze, o ile nie za rzadkie gałęzie ma, i coś między nimi wypatrzeć można. Pamiętacie, może ktoś widział to drzewo, jak tu szliśmy? A tak poza tym, to może tam jaka piwniczka jest, z wyjściem na zewnątrz. Trzeba się będzie upewnić, już na miejscu.

- Uwagi pewne mam. Pomysłem złym czajenie się w wychodku jest, pókiśmy wejścia nie planujemy. Bo i co jak za potrzebą wyjść zapragnie ktosik? Drzwi otworzy i dalej co? Jost na przywitanie pomacha, zbój odmacha takoż, za zakłócanie wypróżnienia przeprosi i za krzak najbliższy nawali? Pomysłem dobrym to nie jest. - pokręcił kudłatą głową Arno.

- Obcy, z ulicy, też tam zajrzeć może. - Jost poparł poprzednika. - Drzewo lepsze by było. A jeszcze lepsza zapewne by piwniczka była.

- Lepszym piwniczka rozwiązaniem jest, ale i dostać się trudniej. Ale i wychodka całkiem przekreślać nie można. Jak wchodzić będziemy, to i osoby dwie z porywaczy obuszkiem w łeb trafić można. Później czy prędzej fajdać się zachce któremuś, to i do wychodka zajdzie. Skoro drzwi tylko otworzy w czerep trzasnąć go można i do środka wciągnąć. Sprawdzić ktoś przyjdzie co z nim stało się, gdy wracać długo nie będzie. I jego w łepetynę trafi się, do wychodka z drugim wciągnie. Wtedy do środka wejść można. - rzekł Hammerfist.

- Tyle tylko, że do tamtego wychodka porywacze raczej chadzać nie będą. - stwierdził Jost. - Mają swój. Szkoda, że dekoktu nie można im podać, po którym by do wychodka masowo biegać zaczęli. - dodał.

- Oczywiście, że porywacze mają swój wychodek co widać na mapie. - powiedział Bert. - Wątpię również, aby ktokolwiek z przechodniów chciał się w tym opuszczonym akurat załatwić. Drzewo nie jest złym pomysłem, ale nie zapomnij, że w numerze 15 ktoś mieszka. Lepiej by było iść do opuszczonego budynku koło numeru 17 i z piętra na piętro porywaczy patrzeć. Z wychodka byłby dobry widok na parter. Krzaki szczerze odradzam jako, że są raczej słabym schronieniem w razie czego. - Winkel chwilę pomyślał. - Aha. I nic nie robimy bez obserwacji, o której mówił gnom. Nie chce działać zbyt pochopnie. Tu chodzi o życie dziecka i nie będziemy ani ogłuszać, ani podtruwać, ani nic zanim dobrze się w sytuacji nie zorientujemy. W ogóle za rozwiązaniem siłowym bym nie był. - gawędziarz jeszcze chwilę się zastanawiał. - Byłbym zapomniał. Jak na moje nie powinniśmy ani łazić po dachach ani nigdzie się włamywać. Myślę, że żaden z nas nie jest ekspertem od otwierania zamków, a włamanie siłowe narobi za dużo rabanu. Chodzenie po dachach może jest dobrym pomysłem pod kątem obserwacji, ale... jak ktoś popełni błąd albo zostanie zauważony może to nas wiele kosztować. Wolałbym obu takich spraw uniknąć...

Bert starał się jak mógł, aby plan działania był jak najlepszy. Jego zdaniem będzie tak jak pójdą za głosem rozsądku i nie będą wykonywać żadnych działań zanim nie wykonają porządnego rozpoznania. Za czasów podróży z łowcą Imre tłumaczył gawędziarzowi, że zbiry w czasie oczekiwania wpadają w rutynę. Możliwe, że i Ci będą dzień w dzień działać według ściśle określonego planu. Winkel miał taką nadzieję. Chciał uratować to dziecko...

***


Po ustaleniu kto co robi Winkel uklęknął na uboczu i pomodlił się do Sigmara. Miał nadzieję, że jego Bóg zawierzy mu, że działają w słusznej sprawie i pobłogosławi ich cel. Podobnie jak podczas wcześniejszych zleceń przed przystąpieniem do działania Winkel postanowił ułożyć sobie wszystko w głowie. On i Rudi mieli siedzieć na zmianę przy teleskopie obserwując frontowe drzwi, sypialnie na piętrze i przyległą do domu ulicę. Eryk miał plan wspiąć się na drzewo w okolicy budynku numer 15. Jost i Gotte najprawdopodobniej będą obserwowali tyły posesji porywaczy z piętra opuszczonego domu wprost za nią. A Arno? Arno obraził się po tym jak wraz z Winklem prowadzili żywą dyskusję na temat sposobu wykonania zadania... Może Bert przesadził? Może za mocno poczuł się do ułożenia planu grupie i niepotrzebnie tak się narzucał? Teraz to nie było tak ważne jak dobro dziecka. Jak mały będzie cały i zdrowy Bert będzie myślał co dalej. Nie był tak uparty jak krasnolud i mógł go nawet przeprosić. Możliwe, że i słusznie...

***

Obserwacja z Rudim przebiegała dość sprawnie. Żołnierz patrzał przez lunetę do rana. Wielce zdziwionym był Bert, gdy wstał przed południem słysząc od kompana, że nic się nie działo. Nic, a nic. Winkel miał już za to więcej szczęścia. W południe w sypialni na piętrze, której okno wychodzi na dom numer 15, dwóch facetów - blondyn i brunet - zaczęło grać w karty. Jakąś godzinę później frontowe drzwi się otworzyły, a ze środka budynku wyszedł jakiś szatyn. Wielki, łysy mężczyzna z sumiastymi wąsiskami zaryglował za nim drzwi, a ten szatyn nie spiesząc sie ruszył ulicą w wiadomym sobie celu. Bert momentalnie obudził Millera i poprosił go aby obserwował. Winkel obiecał wrócić nie później jak za pół godziny. Gawędziarz zszedł szybko na dół i wyszedł drugą stroną budynku. Nie chciał aby szatyn go zobaczył. Bert szedł jakieś sto metrów prostopadłą ulicą w stronę te samą co porywacz po czym wyszedł niedaleko za nim. Szedł naturalnie, również się nie spiesząc. Winkel starał się nie przyciągać zbędnej uwagi...

Facet zaprowadził Berta do okolicznej tawerny - "Wściekłego wilka" - na tej samej ulicy. Z tego co chłopak widział kupił tam pieczone mięso, chleb, piwo, wino oraz kawał surowego mięsa z kością. Gawędziarz doszedł do lady akurat w momencie, gdy zbir mówił do karczmarza:

- Do jutra...


Winkel nie chciał się spieszyć, dlatego kupił coś tańszego do jedzenia i wyszedł. Z tego co mówił Rudi mężczyzna pewnie od razu wrócił do numeru 17. Dalsza część obserwacji odbyła się już bez wychodzenia na zewnątrz. Bert i Miller zmieniali się co jakiś czas. Rudi mówił, że szatyn uderzył 4 razy w drzwi coś mówiąc. Pewnie mają jakieś hasło, a te 4 uderzenia we wrota też coś musiały oznaczać. Wpuścił go i zaryglował wejście ten sam wielki gość co wcześniej go wypuszczał. Zaraz po powrocie Berta z karczmy po uliczce w tłumie ludzi paradował Gotte udając się w kierunku budynku numer 14. Może Miller się czegoś dowie? Kolejny kwadrans później Bert zauważył, że szatyn wszedł do pokoju, gdzie grali w karty dwaj faceci, brunet i blondyn. Dał im jedzenie i butelkę. Oni zaczęli jeść, a on zaraz potem wyszedł z wiklinowym koszem. Do wieczora było już spokojnie, dopiero około północy dało się słyszeć psa ujadającego gdzieś na tyłach posesji numer 17.

- Nie dobrze. Mają psa. Obstawiamy czy to Eryk złażący z drzewa czy też Arno skusił się aby komuś młotem czaszkę w korpus wbić? - zapytał żołnierza Winkel.

Do spotkania z gnomem zostało bardzo niewiele czasu, a on miał kolejny plan. Aby jednak wprowadzić go w życie musiał pogadać z detektywem i dowiedzieć się co zaobserwowała reszta. Oby i oni mieli równie cenne rewelacje jak on…
 
Lechu jest offline  
Stary 26-05-2013, 17:15   #16
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
Podczas ustalania całego planu i przydzielania ról Rudi nawet nie to, że się nie odzywał a milczał. Znał swoje miejsce. W przeciwieństwie do reszty nie miał doświadczenia w planowaniu (a co dopiero realizacji) takich przedsięwzięć. Nawet osoby, które go długo znały mogły się dziwić. Zawsze chętny do wypitki, zwykle jako ostatni odprowadzał osoby, które nie wykazały się umiarem. Pierwszy do żartów, czy to nieszkodliwych z kogoś czy przekomarzań nad kuflem piwa. Dusza towarzystwa nawet wśród monotonnych służb w straży. Ale to był Rudi gdy miał wolne. Od małego został nauczony, że w młynie nie ma co mędrkować. Nie wymyśli jak szybciej mleć mąkę. Nie stwierdzi, że worki może przenieść jutro jak trzeba na dziś. Nie przekona też worków by same się przeniosły. Służba u barona jeszcze go w tym umocniła. Od mędrkowania był kapitan, ewentualnie sierżanci. Oni wyznaczali trasę wart czy godziny służby. Tacy jak on nie byli od ustalania czy lepiej zrobić dwuosobowe warty przy bramie trwające cztery godziny, czy czteroosobowe trwające osiem. Dlatego i teraz bez słowa udał się za Bertem.

***

- Nie dobrze. Mają psa. Obstawiamy czy to Eryk złażący z drzewa czy też Arno skusił się aby komuś młotem czaszkę w korpus wbić?
Rudi wyraźnie zmęczony i znudzony odsunął oko od teleskopu. Wzruszył ramionami. Jakoś robienie zakładów czy to jego dobry kolega ucieka przed wielkim psem czy drugi kogoś masakruje niezbyt go bawiło. Zamiast tego zmienił temat.
- Tak zwykle wygląda bycie bohaterem? Liczyłem na piękne kobiety i pojedynki na walących się mostach...
Bert łyknął z metalowej flaszki nieco herbaty po czym odpowiedział:
- Kobiety są później. Na końcu. Znaczy tylko wtedy jak się nasz bohaterski czyn powiedzie. Wcześniej masz ciężkie pojedynki, nieprzespane noce, całe masy mil gotowych do przebycia... Tak naprawdę, gdy przychodzi czas na kobiety nie masz już na nie siły.
Bert wyciągnął ku kumplowi flaszkę z herbatą ten ją przyjął bez wahania.
- Przykre przyjacielu, że w tym wieku nie masz siły na kobiety.
Łyknął herbaty.
- Wolałbym wino. Albo gorzałę. Stanowczo.
- Częstuję z grzeczności. Nie musisz pić. - uśmiechnął się Winkel. - A co do kobiet... to nie tylko dupa i cycki, a coś znacznie więcej. Jak byś od razu przeszedł do rzeczy cały czar by prysł. Ja działam inaczej chociaż... nigdy nie byłem wśród ludzi barona.
Miller przełknął i następny łyk herbaty i przytyk.
- I tak wszystko sprowadza się do cipy i cyków. Ewentualnie dupy... Kto co lubi. Walczyłeś kiedyś? Z innym człowiekiem, na śmierć i życie?
- Hmm... - Winkel się zamyślił. - Moje batalie toczą się w pełnych gawiedzi i gwaru tawernach, na szlacheckich dworach i takich tam, ale... Raz walczyłem o życie. Nie na śmierć i życie, ale aby przeżyć. Po prostu. A ty? Zabiłeś już człowieka? - zapytał ciekawy Bert.
Rudi pokręcił głową.
- Ale możemy być do tego zmuszeni.
- Nie. - powiedział Bert stanowczo. - Nikt nigdy jeszcze nikogo nie zmusił aby go zabił. Zabić można tylko umyślnie. I uwierz mi, że ta misja nie należy do takich, gdzie należy przelać krew. Wolałbym zastosować przeciw rabusiom jakiś fortel zamiast coś im robić. Jak to Ciebie przekona to możliwe, że ktoś z nich jest poszukiwany listem gończym, a wtedy... Możemy dodatkowo zarobić za żywe sztuki.
- Najchętniej to bym wysłał tam straż miejską ale to nie wchodzi w grę... No nic. Nie ma co się stresować. To nam nie pomoże.
- Wielu tutejszych myśli, że ta straż to partacze. - powiedział Bert kiwając głową. - Wydaje mi się, że zanim odbiliby malca to nie byłoby go na tym świecie. Widziałeś te partole krążące po okolicy? - zapytał gawędziarz. - Czterech rosłych strażników w kolczugach, z hełmami i halabardami w łapach. Masakra jakaś.
- Co by przyszło porywaczom z martwego chłopca?
- A co im po żywym, który powiedziałby jak wyglądają, opisał z jakim akcentem i jak mówią i podał inne pikantne szczegóły? Możliwe, że mieliby zakładnika aż by dali im się wycofać, a później pewnie pozbawiliby chłopca życia. Może nie jestem wojownikiem, ale znam się na ludziach. Na kryminalistach też. - powiedział Bert wspominając czasy podróży z Erykiem i Imre.
- To, że ojciec dzieciaka teraz wynajął detektywa nie najemników i łowców nagród. Trup chłopca mógłby to zmienić a żywy skłonić do mniejszego pościgu.
- Daj spokój. Nie potrafisz myśleć jak prawdziwy zbir. To co dla Ciebie jest jedynie ilością Koron na liście gończym dla nich jest kolejnym plusem do reputacji w półświatku. Im bardziej są znani tym łatwiej załapać im robotę po tamtej stronie. Zupełnie jak dobrej ekipie najemnej. No i ich wpływy mogą się znacznie powiększyć. Na takie sytuacje trzeba patrzyć bardziej przestrzennie...
- Może i nie poznawałem tego jak działają zbiry w Reiklandzie, Middenlandzie czy na Jałowych Ziemiach ale wiem jedno. Ktoś kto zleca porwanie lub inne przestępstwo chce by wszystko poszło zgodnie z planem a nie by podczas następnego porwania wpadła grupa osób rządna zemsty za poprzednią robotę a trzy kolejne stały w kolejce. Myślę, że ktoś taki wynająłby ludzi, którzy nie są znani strażnikom a w półświatku mają renome takich co zrobią wszystko i nie pisną słowem. No ale ja tam jestem prostym chłopem...
- Plan? - zastanowił się Bert. - Zgodnie z planem? Kiedyś jeden bardzo mądry człowiek powiedział mi co myśli o planach. I wiesz co... Miał rację. Jego zdaniem wszystko szło zgodnie z planem dopóki nikt nie zabierał się za jego realizację. Po nas to widać najlepiej... Ojciec porwanego zrobił bardzo mądrze wynajmując detektywa, ale ten zrobił już mniej rozsądnie. Współpraca z grupą bez, chociaż nie pisanego, dowódcy bardzo przypomina chaos. I o wiele się od niego nie różni...
- Może powinien to Tobie zlecić? Wydajesz się wiedzieć dużo o zbirach, sposobach działania, wynajmowanych ludziach...
- Kpisz ze mnie? - zapytał z uśmiechem Bert. - Dziękuję, ale to, że Arno z resztą uważają mnie za zapatrzonego w siebie megalomana całkiem mi wystarczy. Nikt tego głośno nie powiedział, ale ta narada przed akcją mogłaby trwać i 20 sekund, a każdy zrobiłby co by chciał. Nie powiem, że nie przesadziłem z narzucaniem swoich pomysłów. Może tak, ale najważniejsze uratować powoda. - Bert na chwilę zaniemówił. - Czemu w wiosce nie chciałeś mi powiedzieć o tej służce barona? - zapytał bezpośrednio.
Miller wzruszył ramionami i znowu usiadł przy teleskopie.
- Nie wiedziałem jeszcze co zrobię, nie chciałem byś mnie odwodził. Nie chciałem psuć spotkania.
- Za dużo tego “nie chcenia” jak na spotkanie po latach. Nie powiem sam nigdy nie byłem krystaliczny, a do tego jeszcze się zmieniłem... Czułeś coś do tej kobiety czy to bardziej wynik chwili dobrej zabawy?
- Nie jest bardem. Oni często gadają o tym czym się różni miłość, chuć od obowiązku. Co to teraz za różnica?
- Akurat oni obowiązku by nie poznali nawet jak ten by ich kopnął w zad. - skwitował Winkel. - Kiedyś jeden hipnotyzer na fazie mówił mi, że jeżeli czujesz do kobiety ciepło dłużej jak pół roku to jest ta jedyna. Ja miałem już tak, a jednak na dziś dzień nie chciałbym mieć z tą panią zbyt wiele wspólnego... - dodał Bert myśląc jak wiele się zmieniło od tamtych czasów.
- Dzień, pół roku, rok... Co to za różnica? Kiedyś do zamku barona przybył bard. Gadał jeszcze więcej od Ciebie. Miał ze sobą taki dziwny owoc, gruszkę. Widziałeś ją kiedyś. Taki... dziwny. I mówił, że miłość jest jak ta gruszka. Każdy opisując gruszkę opisze ją inaczej.
- Mylił się. - powiedział pewnie gawędziarz. - Raz spotkałem grupę krasnoludzkich górników. Jak byś słyszał co mówili o miłości... Ho, ho... Zupełnie jak jeden, rozpalony niczym piec hutniczy, chłop. A czym się rok od dnia różni chyba Tobie wiele lat ciężko pracującemu tłumaczyć nie muszę.
Miller po raz kolejny przyjął przytyk ze spokojem.
- Rok się składa z miesięcy, miesiąc z dni. Dni się wiele od siebie nie różnią, tym samym miesiące i lata. Nawet te wędrówki zbijają się w jedno. Ciężko sobie przypomnieć czy piwo z przyjaciółmi piło się trzeciego czy piątego dnia miesiąca. Najwięcej mąki przemięliliśmy z ojcem dwa lata temu, ale w którym tygodniu? Spałem z Elsą ostatni raz trzy tygodnie temu. W jaki dzień? Pamiętam tylko, że byłem wtedy po warcie na murach.
- Słuchaj... Jesteś bystrym chłopakiem i sam wiesz, że nie chodzi tu o rozróżnianie jednego dnia od drugiego. Zobaczysz, że każda przygoda, każda misja, będzie kolejnym etapem w wędrówce przez życie. I pokochasz to. Tak jak ja to pokochałem mimo iż walczyć nie potrafię. - powiedział Bert. - Ale jak to mówią w każdym składzie musi być ktoś kto opóźni pochód. - dodał z uśmiechem. - Beze mnie byłoby wam zbyt lekko. - zaśmiał się cicho.
- Już sobie tak nie umniejszaj. Najwyżej dostaniesz najbrzydszą kobietę do uratowania.
- Najbrzydszą? Może być o ile będzie miała więcej oleju w głowie od tych waszych. - powiedział po chwili. - Kochać się z głupią kobietą to tak jak oszukiwać się własną grabą. - dodał z przekąsem.
- Chcesz z nią rozmawiać o poezji czy się pieprzyć?
- Pieprzyć to może pijany chłop osła w stodole. Z kobietą należy się kochać. A po mile spędzonym czasie warto napić się wina i porozmawiać na jakieś globalne tematy. Żadna piękna kobieta nie wynagrodzi Ci swojej głupoty. A na starość i tak wszyscy staniemy się niedołężni i pomarszczeni. Fajnie by było chociaż wiedzieć, że nasza wybranka ma coś w głowie...
- Myślałem, że mówimy o “kochaniu się” nie małżeństwie. Zresztą jak dostanę pół Imperium...
- Jak dostaniesz to oddaj mi połowę, bo i tak nawet ćwierci swoich ziem nie będziesz w stanie doglądać... Nie udzielałeś się za dużo w trakcie debaty więc może teraz powiedz jak ty to widzisz. Należy przelać krew czy raczej tego unikać? - zapytał Winkel łykając z flaszki znowu.
- Po co miałem strzępić język? Wy podróżowaliście, Wy się na tym znacie. Będzie trzeba to przelejmy krew, nie będzie trzeba to jej nie przelejemy. Liczy się chłopiec, powód całej sprawy jak to mądrze mówisz.
- Podróżowałem, ale zajmowałem się czymś zgoła innym. Nie powiem brałem udział w paru ciekawych akcjach, a niektóre z nich nawet spisałem, ale... Nigdy nie byłem kimś w pierwszym rzędzie. Nie walczyłem mieczem, nie strzelałem z łuku, nie tropiłem. Ja jedynie gadałem, wyciągałem ile się da od tych co mogli dać więcej niż zamierzali i pocieszałem kobiety w najcięższych dla nich chwilach. Z resztą... nie tylko wtedy.
Rudi wzruszył ramionami.
- Czasem trzeba robić mieczem a czasem gadać. Trzeba tylko wiedzieć co kiedy.
- Ja myślę, że jak ktoś nie potrafi walczyć to nie powinien się za to brać. Można jedynie wyłapać w kałdun i niepotrzebnie wypróżnić się z bebechów. - powiedział Winkel. - Inaczej ma się sprawa z rozmową. Tej spróbować może każdy chociaż... z różnym skutkiem.
- Czasami z nożem w bebechach.
- Również. - Bert poparł towarzysza. - Słowa odpowiednio rzucone mogą ranić równie dotkliwie jak ostrze jednak po takowe, jak po klingę, w towarzystwie sięgać się nie powinno. Chociaż... znałem zwadźcę, który uważał zupełnie inaczej.
- Za dużo myślisz. To nie zawsze jest dobre.
- Korzystam z intelektu, ale czy za często bym nie powiedział. Może czasem zbyt intensywnie, ale to już inna bajka. Zaciekawiło mnie to okno na dachu naszej budowli. Ktoś sprawny i odpowiednio dyskretny mógłby w razie co wejść tam dachem. Oczywiście po wstępnej obserwacji o ile będzie to w ogóle potrzebne. Chyba lepsze wyjście niż pakować się głównym wejściem...
- Za dużo. Gdy przerzucasz worki z mąką albo stoisz z mieczem w jednej ręce a z tarczą w drugiej nie ma miejsca na myślenie. Co do okna to też o nim myślałem. Mógłbym tam się wspiąć.
- W razie konieczności pewnie o to Ciebie poproszę. A co do myślenia... Kiepski byłby ze mnie młynarz, piekarz czy wojownik. Bez myślenia nie mógłbym się obejść...
- Myśleć musisz w każdym zawodzie ale czasem musisz zaufać instynktowi.
- Imre mi o tym wspominał. Ile razy prosił mnie mu zaufać ja zaczynałem się zastanawiać, a co za tym idzie myśleć i... kiepski byłby ze mnie łowca. Eryk był bardziej pojętny w tej kwestii... - Bert zagadnął przyjaciela wyciągając ku niemy flaszkę z herbatą.
- Nauczyłbyś się. Jak chcesz w wolnej chwili mogę Ciebie poduczyć walczyć. W podróży na pewno to się przyda. Trochę siniaków nabędziesz ale to niska cena za życie.
- Wolałbym się nauczyć unikać walki. W sumie zawsze udawało mi się wszelkie spory załatwiać za pomocą dialogu. Nie lubię rozwiązań siłowych chociaż nie brzydzą mnie one. Taki jest ten świat.
- A jak kiedyś nie będziesz mógł uniknąć?
- Nie zastanawiałem się nad tym. Zawsze miałem w pobliżu kogoś kto mógłby mi w takiej sytuacji pomóc. Nie podróżowałem sam, a w grupie. Wolałem rozwijać te umiejętności, w których czułem się dobrze. Wbrew pozorom nie każdy potrafi to co ja chociaż każdy został przez naturę wyposażony w te same narzędzia, którymi zarabiam.
- Kutas i język nie zawsze Ci wystarczą a i towarzysze nie zawsze będą. To, że poświęcisz godzinkę wieczorkiem na trakcie na ćwiczenia z mieczem i tarczą może zaważyć na Twoim życiu. A i mięśnie nabędziesz.
- Nie? - zapytał Bert odnośnie towarzyszy. - Nie zamierzam się z wami żegnać. - dodał po chwili. - Jednak doceniam to, że chcesz mi pomóc. Muszę poważnie zastanowić się nad twoją propozycją. Dobra. Może teraz się prześpię aby potem Ciebie zmienić, co nie?
- Różnie w życiu bywa. Idź spać.

Były zbrojny wiedział, że jego towarzysz nie zdąży go zmienić. Nie chciał nawet budzić przyjaciela. On był nawykły do długich wart po których spędzał jeszcze czas czy to z Elsą czy z przyjaciółmi. Zmieniając tylko co jakiś czas oko przy okularze teleskopu i robiąc przerwy na napicie się herbaty obserwował. Zapamiętując wszystko, chociaż tego za wiele nie było. Nawet gdy inni zaczęli się schodzić nie przerywał obserwacji. Jak zwykle robił bez słowa swoje dopóki Alfons się nie zjawi.
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]
Szarlej jest offline  
Stary 27-05-2013, 01:15   #17
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
Koślawe inicjały E.B. widniały w rogu umowy. Bert wręcz wymusił na Eryku naukę pisania tych dwóch liter, podkreślając ich znaczenie, co zazwyczaj spotykało się z pomrukiem w stylu "dajże mi święty spokój". Imre jednak pochwalił inicjatywę Winkela i nie pozostawił Erykowi wyjścia. Było to jednak mało przydatne z prostego względu- Eryk nie wiedział, co podpisuje. Musiał polegać na Imre lub Bercie, co i teraz był zmuszony zrobić. Co jednak, gdy i młodego krasomówcy zabraknie? Jedynym sposobem szukania zleceń będą karczemne plotki i lokalne garnizony, w których będzie mógł wypytać o listy gończe osobiście.

Pierwsza doba poświęcona na obserwację. Z jednej strony, mieli dużo czasu, lecz z drugiej porywacze mogli stracić cierpliwość, wykonać niespodziewany ruch. Tak po prostu, z nerwów. Nie wiedzieli, z kim mają do czynienia, nie mogli więc zwlekać- mieli rozpocząć obserwację jeszcze dzisiejszej nocy.

Gdy dotarli na miejsce, detektyw opisał im dość dokładnie okoliczne domy i zamieszkujących je lokatorów. Sporządził nawet mapę okolicy, z zaznaczeniem najciekawszych punktów. Gdy przekazał im wszystkie informacje, jakie udało mu się zdobyć, opuścił ich, obiecując, że wróci o północy dnia następnego. Mówił, że chce sprawdzić, czy porywacze mają coś wspólnego z władcami lokalnego podziemia. Eryk obwiał się o los chłopca- czy jeśli faktycznie to Belladonna stoją za porwaniem, gnom nie zaryzykuje zadzierać z nimi? A może rozkaże im pozbyć się rzezimieszków? Czy ta informacja mogła mieć jakiś wpływ na ich dalsze kroki? Póki co mogli tylko dobrze wykonać swoją robotę, czyli dowiedzieć się jak najwięcej o domu i samych bandytach. Jeden krok na raz.

Nie było im jednak łatwo się dogadać w sprawie obserwacji budynku. Dyskusja to dobra rzecz, o ile jest ktoś, kto wyciągnie z niej najlepsze pomysły i zręcznie połączy je w spójną całość. Gdyby Alfons, ich zleceniodawca, tu był, poszłoby sprawniej, jednak pod jego nieobecność okazało się, że przyjaciele z Biberhoff nie mają lidera. Niby to takie oczywiste, a jednak nie pomyśleli o tym wcześniej. Z resztą, ani wcześniej, ani później. Wszystkim udzielał się już nerwowy nastrój i byli nieskorzy do poddaństwa. Każdy miał nieco odmienną wizję tego, co i jak należało zrobić. Koniec ich rozważań nie był więc w pełni satysfakcjonujący, jednak i tak lepszy, niż żaden. Nikt nie wyruszył na frontalny atak, nikt też nie chciał wejść bezpośrednio do domu porywaczy. Każdy starał się działać po cichu i nie wchodzić innym w paradę. Do tego nadal mieli wspólny cel. Ale czy to czyniło ich "drużyną"? Co do tego Eryk nie miał złudzeń.

Swoją wartę na drzewie planował rozpocząć krótko przed wschodem słońca. Przedtem udał się do najbliższej karczmy, oddalonej dosłownie o kilka minut marszu ciemną ulicą. Musiał kupić suchy prowiant, dla siebie i nieco więcej, na wszelki wypadek. Było po północy, paleniska więc były już zgaszone i nie mógł liczyć na nic ciepłego, nic to jednak- i tak na chwilę obecną był najedzony. Wziął tylko chleb, sprzed dwóch, trzech dni, zjadliwy, resztki odgrzanego kilka godzin temu kurczaka, na które nie znalazł się już chętny, długie pęto tłustej kiełbasy i parę warzyw- nieco zwiędniętych, lecz jeszcze nie śmierdzących. Poprosił o uzupełnienie manierki wodą, a po chwili namysłu zamówił też piwo i opróżnił je niemalże z miejsca. I tak zamierzał jeszcze się przespać, a jakoś lżej mu się zrobiło, i na żołądku, i na umyśle.

Po powrocie spakował się do worka zaciskanego rzemykiem, i położył na parę godzin. Zasnął szybko, i szybko się obudził.
Miał sen, dziwny jak nigdy. Gonił wilka po lasach Biberhoff, bez broni czy zbroi. Za każdym razem gdy się do niego zbliżał, coś rozpraszało jego uwagę- czy to sowa przelatująca nad głową, czy to gałąź wystrzeliwująca nagle w jego twarz- i tracił zyskane metry. I to wszystko, tak w koło Macieju. Lecz mimo monotonii tej pogoni, czuł się spełniony. Zastanawiał się później skąd to uczucie, i doszedł do jednego wniosku: miał cel w zasięgu wzroku i tylko od niego zależało, czy go dosięgnie. Co ciekawe, nie uznawał sowy, gałęzi ani innych przeszkód za... przeszkody. A przynajmniej nie takie, które mogłyby go powstrzymać. Były raczej czymś w rodzaju sprawdzianu jego umiejętności. Kiedy będzie dostatecznie silny, uda mu się złapać wilka mimo ich obecności. To, że tym razem udawało im się go zaskoczyć, nie świadczyło o pechu, nieprzychylności bogów czy samej niemożności dogonienia wilka, tylko o jego niedoskonałości.
Sen różnił się jednak od jawy- tutaj inni mogli ucierpieć z powodu jego słabości.

Nim zaczęło się przejaśniać, zakradł się na posesję zajmowaną przez robotników i niezauważony wspiął się na upatrzone na mapie drzewo. Na szczęście gałęzie zaczynały się już na nieco ponad dwóch metrach, a sam pień był nieco przechylony, nie miał więc kłopotów z dostaniem się na górę. Liście były na tyle gęste, że nikt, kto nie wie, gdzie szukać, nie mógł go zobaczyć. Przynajmniej nie z posesji porywaczy- z podwórza robotników byłoby łatwiej, jednak nikt się tu nie pałętał. Widok zaś miał na dwa okna i, częściowo, na podwórze 17stki, w tym na tylne drzwi. Biorąc pod uwagę, że w oknie na parterze cały czas były zasłonięte firanki, nie miał zbyt wiele do obserwowania. Z jednej strony to lepiej, móc się skupić na jednym obiekcie, jednak z drugiej łatwiej mu będzie popaść w monotonię.

Kilka pierwszych godzin upłynęło nadspodziewanie szybko i nudno. Nie działo się nic, aż do momentu, gdy tylne drzwi otworzyły się i na zewnątrz wybiegł groźnie wyglądający pies, poznaczony licznymi bliznami. Chwilę pobiegał na ogrodzonym skrawku ziemi, obsikał co miał do obsikania i wrócił. Eryk zaklął w duchu, nie był w stanie zobaczyć, kto wypuścił psa, chociaż i tak zdobył nową informację- gnom wspominał tylko o psie sąsiadki.
Koło południa po raz pierwszy zaobserwował porywaczy- dwóch z nich, Blondyn i Brunet, grali z karty na piętrze. Nie wyglądali na zdenerwowanych czy nawet przejętych tym, że nie dostali jeszcze okupu. Amatorzy raczej nie usiedzieliby w miejscu, chociaż Eryk chciałby się mylić w tej ocenie porywaczy.
Niecałe pół godziny później Brunet wyszedł do wychodka z wiadrem- czyli nie ryzykują wypuszczania chłopca do wygódki, co w sumie było do przewidzenia. Najważniejsze następuje jednak, gdy Brunet wraca. Uderza w drzwi cztery razy i mówi ” Wpuść mnie. To ja Bruno”. Banalne znak i hasło, ale jednocześnie takie niepozorne. Głupota to, czy spryt? Nie zachowywali się ani jak nowicjusze, ani głupcy. Po zamknięciu drzwi słychać było zasuwaną na nich belkę. Czyli siłą tam nie wtargną, ale i nie będą musieli, skoro znają hasło.
Krótko po zniknięciu Bruneta, Erykowi zdawało się, że słyszy trzask zamykanych drzwi frontowych budynku, jednak nic poza tym. Właściwie nie był nawet pewien, czy to w 17stce- nie spodziewał się tego dźwięku i zupełnie się nie skupił.
Jednak niespełna godzinę później, gdy usłyszał czterokrotne uderzenie, wiedział już, że mu się nie przesłyszało. Ktoś coś powiedział, zapewne hasło, na co drzwi frontowe otwarły się i zamknęły.
Kwadrans potem Szatyn wszedł do sypialni na piętrze z koszem pełnym jedzenia i podzielił się nim z grającymi tam w karty Blondynem i Brunetem, po czym wyszedł. Eryk usilnie starał się dojrzeć coś na parterze, firany były jednak szczelnie zasłonięte.
Późnym popołudniem zaczęły się wycieczki do wychodka. Okazało się, że Bruno nie był częścią hasła, tylko najzwyczajniej w świecie, imieniem Bruneta. Każdy z nich pukał cztery razy i wygłaszał tę samą formułkę, z tym ,że zmieniały się imiona. Blondyn to Brunon, Szatyn to Alex a drugi Brunet, niższy znacząco od pierwszego, to Sasha. Po zachodzie słońca wszyscy trzej, niczym grzeczne i posłuszne akolitki, poszli spać w sypialni na piętrze.
Na nogach zostali więc tylko Bruno i pies.

Eryk wiedział, że zbliża się północ. Już nawet rozważał zejście z drzewa, gdy drzwi na tyłach otworzyły się i wyszedł z nich Brunet w towarzystwie pitbulla. Mężczyzna skierował swoje kroki do wychodka. W takiej ciemności nie stanowił dla Bauera zagrożenia, nawet gdyby chciał, ciężko byłoby mu cokolwiek wypatrzyć pośród liści w takich ciemnościach. Co innego jednak psi węch. Pech chciał, że pitbull żywo zainteresował się obcym zapachem dochodzącym od strony drzewa, a jak to z psami bywa, chciał pochwalić się tym znaleziskiem ze wszystkimi w okolicy i zaczął niemiłosiernie ujadać. Bruno nadal robił swoje w sławojce, było jednak kwestią czasu, kiedy zainteresuje się, dlaczego pies nagle zaczął szczekać (lub zwyczajnie skończy robić swoje), i wyjdzie na zewnątrz. Eryk, nie zastanawiając się długo, wsunął worek pod kurtkę i zaczął schodzić na ziemię. Pies nie przestawał szczekać, chyba nawet stał się bardziej natarczywy, jednak nie to było najgorsze. Łowca zdołał odwrócić się i zrobić dwa kroki w stronę posesji nr 13, gdy usłyszał trzask drewnianych drzwi wygódki. Istniała szansa, że Bruno jeszcze go nie zauważył ,nie mógł jednak ryzykować- stawka byłą zbyt duża. Musiał więc zrobić to, co robił już niezliczoną ilość razy- upić się.
Chwiejnymi krokami wrócił pod drzewo, zatrzymując się na nim barkiem z impetem. Zaklął pod nosem niewyraźnie, i właściwie od tego momentu bełkotał już cały czas. W międzyczasie opuścił niezgrabnie spodnie i wysikał się ostentacyjnie obok drzewa, ciągle opierając się o nie. Zmrużył oczy, tępo wpatrując się w ziemię, lecz dzięki temu, i nietypowemu oparciu głowy o korę, zdołał, wydawało mu się, niepostrzeżenie zerknąć w stronę Bruno. Ten stał przy płocie, trzymając psa za najeżoną kolcami obrożę, przypatrując się mu bez wyrazu. Może i niczego nie podejrzewał, ale teraz Eryk musiał już dociągnąć przedstawienie do końca. Podciągnął portki i niespotykanie szerokim wężykiem oraz tanecznym wręcz krokiem "dwa w przód, jeden w tył" udał się w kierunku drzwi do 15stki. Ciągle czując na sobie wzrok porywacza i będąc dopingowanym ujadaniem psa, wykonał popisowy numer. Jakiś metr od drzwi potknął się i wylądował twarzą w błocie. Przez moment starał się podnieść, jednak bez rezultatu- najpierw nie mógł zebrać w sobie siły, a gdy wreszcie mu się to udało, zawiódł zmysł równowagi. Bełkocząc coraz ciszej, leżał tam, czekając aż pies umilknie i zatrzaśnie grzecznie drzwi za swoim panem. Jednak zamiast tego zobaczył kątem oka jasną poświatę wydobywającą się z okna na piętrze budynku, przed którym leżał. Cholerny pies, nie mógł zachować nowego zapachu dla siebie.
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.
Baczy jest offline  
Stary 27-05-2013, 01:36   #18
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
- Wiecia co, może ja tam też rankiem, jeśli po wszystkim nie będzi już, łodwiedzem tą chatę – Gotte wskazał numer 14. – Tam gdzie se mieszkają lichwiarze. Może co ja, jak odpowiednia zagadam se, dowiem się cosik o domku naprzeciwko. Pewnie tam byli, rozkłada znają, a może i jakiesik przejścia. Oczywiście nie będę prostakiem wypytywał, ino żem zainteresowany tamtym domem, czy co takiego. Muszę znaleźć ino powoda, a potem to już się pewnie łot tak rozmowa potoczy – zerknął na resztę planujących.
- Nie chce negować waszych pomysłów dlatego jedynie powiem, że musisz być ostrożny. - Bert wyglądał na naprawdę zaangażowanego. - Nie chciałbym aby nasi porywacze zostali jakoś zaalarmowani. Życie chłopca jest tu najważniejsze i najlepiej zrobić to po cichu i bez rozlewu krwi. Jak na moje nie powinniśmy robić przez pierwszą dobę nic poza obserwacją. Żadnych podmian ich ludzi, włamań czy innych zbyt pochopnych zachowań. Możliwe, że za te 24 godziny będziemy mieć już taką wiedzę, że nie będzie trzeba ani o nic pytać, ani też używać siły. Osobiście na to liczę.
- Jeśli niewidzialny stać nie możesz się, do pokoju jakiego przez ścianę przeniknąć takoż, to bez ryzyka obejść nijak się nie można. Wywiedzieć się mamy, a nie na rzyci siedzieć w wychodku za płotem i przez szpary w stronę niewłaściwą spoglądać - burknął Arno.
- Drzewo nie, krzaki nie, dachy nie, ulica nie - bo sąsiedzi, wychodek nie. Nie przylazłem tu, by w gacie fajdać w pokoju tymże, to i prędzej sczeznę niźli robić to zamiaruję - zrobił przerwę na chrząknięcie.
- Krechę tu macie. I tu. I tu. Do budynku opuszczonego za siedemnastym numerem przylega. Jakież informacje to uzyskać zza niej można. Jakież to informacje uzyskać można, jako wychodek rzeczony na piętnasty dom wychodzi? Z wychodka ich co najwyżej przez szparę wąską patrzać można i problem, jakim wskazał objawia się - pokazywał paluchem poszczególne elementy mapy. Płot, wejście do jednego i drugiego wychodka.
- I jedno jeszcze. W łeb walić będziem i truć, jako tylko możliwość taka nastanie. Tylko włazić do środka po tym zaraz trzeba by było.
Na zakończenie skrzyżował ręce.
- Ależ drogi Arno czy nie wiesz, że w płocie czy wychodku łatwo można dziurkę zrobić? - zapytał Bert przekręcając głowę. - Na przykład pozbyć się jednej deski. Nawet po takim zabiegu taki wychodek i płot ukryją obserwatora bardziej niż krzaki. Co więcej “wywiadywać” to my się mamy właśnie siedząc na rzyci jak to nazwałeś. Gdyby gnom chciał odbić chłopca po sporządzeniu planu na gorąco to by doniósł straży. Tyle, że pewnie wtedy malec byłby już nie żywy. A to, że nie chce aby ktoś po dachach latał czy też chodził tu i tu to tylko ze względu na powodzenie misji. Nic więcej. Wolę wyjść w twoich oczach na strachliwego nieroba i uratować chłopca, niż pokazać jaki to jestem kozak Kislevski i patrzeć na jego stygnące zwłoki... - Winkel się zamknął jakby przypominając sobie nagle do kogo mówi.
- A jużci sztachety z płotu całej, wyjętej nie zobaczą - machnął żywo łapami khazad.
- Dnia jednego sztacheta jest, innego znika ona. O rabanie z deski wyjmowaniem nie wspominając i tyle z po cichajcu roboty będzie. Cóżeś z dechą dalej zrobisz? Uwagi ni krztyny z kawałem drewna chłop idący przyciągnąć nie może. Toć połamać można! Cisza jakby baba dziada w łeb pusty trzasła! Do wychodka! Jakobyś przez lat tle zauważyć nie raczył niewielkie są one. Przy dachu w roku oprzesz taką i przy podłodze po stronie przeciwnej takoż. I pies obserwację srał, boś z dechą nie pomieścisz się!
Spojrzał spode łba na dom z porywaczami.
- Opatrzeć miejsce trzeba sobie stąd - wskazał na lunetę.
- Stąd - trafił paluchem w opuszczony dom na tyłach numeru siedemnaście.
- Ilu jest ich wywiedzieć się, tu zamknąć się - wskazał wychodek porywaczy.
- W łeb trafić jednego, w łeb trafić drugiego i do środka wleźć! - to powiedziawszy zastanowił się przez chwilę.
- Chyba, że dużo zbyt będzie ich, by dwóch straconych różnicę im jaką robiło...
- Arno, jak Ciebie szanuję i zdanie Twoje to nie namawiaj nas tu do takiego działania. - powiedział Bert. - Dobrze wiesz, że póki co mamy jedynie obserwować. Nie będzie lania nikogo po łbach nim się znowu z gnomem nie rozmówimy, dobra? - zapytał Bert. - Musisz zrozumieć, że ten dzieciak jest dla kogoś ważny. Ten ktoś nam płaci, a ja prędzej pójdę dalej opowiadać po karczmach niż dołożę rękę do czegoś co dziecku krzywdę ma zrobić...
- To w jaką to dziurę parszywą schować się zamiarujesz, jako wszystko wywiedziane będzie?! - trzasnął pięścią w blat.
- A może z oprychami na piwo umówić się chcesz?! Sprawunki obgadywać będziesz?! Czy grzecznie, jako chłopczyk dobry do odrzwi zastukasz i o wydanie zakładnika ich prosić będziesz?! Bo i walić kogo nie chcesz! Trucie całkiem nie w smak ci! Uwagi odwracania być nie może! To może w zamiarze naszym lepiej będzie poczekać aż mu na szyi uśmiech drugi zrobią! - strącił mapę ze stołu i sam usiadł na nim. Odłożył młot.
- Niechaj róbmy nic szlachetne. Toż to najbardziej pomoże - warknął.
Bert wystraszył się uniesieniem krasnoluda. Znał Arno jednak nie od dziś i wiedział, że mimo iż szorstki brodacz ma sporo oleju w tej grubej czaszce.
- Na nic z nimi nie będę się umawiał. A to czy będę kogoś truł, walił w łeb, czy mordował to zadecyduje po dobie obserwacji. Nie wcześniej, jasne? - powiedział Bert spokojnie. - Arno wiem, że chcesz działać, ale najpierw obserwacja, potem wnioski, a dopiero potem działanie. Nie róbmy tego na łapu capu, bo mały zginie... Jak przyjdzie do walki czy czegokolwiek dowiesz się o tym pierwszy. Przez pierwszą dobę jednak jedynie obserwuj ich proszę... - Bert podniósł mapę. - Arno przecież mamy czas. Dali całe 3 dni. To szmat czasu. Możemy spokojnie się zastanowić i dowiedzieć czego nam trzeba. Nie zrobią mu krzywdy dopóki ten czas nie minie. No chyba, że coś ich zaalarmuje...
- Ale jeśli będą się rozglądać dokoła - powiedział Jost - a ja bym tak robił, to zauważą, ze coraz to ktoś wchodzi do wychodka w opuszczonym domu. Nie wyda im się to dziwne?
- Przecież dobrze wiemy, że nie wchodziłbyś do niego 10 razy na godzinę, a siedział raz wiele godzin. Potem zmiana. Nie sądzę aby pojedyncze wejście i wyjście widzieli. Nie twórzmy sobie sami problemów. - powiedział Bert do Josta. - Dobra. Jakie mamy ostateczne ustalenia? Ja z Rudim zostajemy tutaj przy teleskopie.
Jost wolał nie dyskutować z przemądrzałym Bertem. Ciekawe, co sam by pomyślał, gdyby zobaczył, jak ktoś wchodzi do wychodka i nie wyłazi stamtąd przez godzinę.
- Idę obejrzeć ten pusty dom - powiedział, wkładając płaszcz. - Z wychodkiem, w którym tak bardzo chcecie zamieszkać - sprecyzował.
- Ja pójdę na to drzewo, ale dopiero przed wschodem. Póki co się prześpię. Obudź mnie, Bert, żebym zdążył zanim robole pójdą do pracy.
- Niech cię kurwa, Bert! Ze wsi nos lewieś wystawił, a jużeś, że wszystkie rozumy myślisz, żeś zeżarł. Stuknij bańką się pustą o ścianę bliską może i ci klepki się nastawią! W wychodku siedzieć nie będziem, durniu jeden, bo widać nic nie będzie, a deski odczepienie w mig dojrzą! Ba! Usłyszeć mogą nawet i z działania cichcem tyle zostanie ci! - zeskoczył ze stołu i złapał młot.
- Takoż wychodzę, bo nam o kompana mniej jeszcze będzie - warknął nieprzyjaźnie khazad i wyszedł niedługo po Joście.

W rzyci Alfonsa miał. Jakkolwiek źle by to nie brzmiało. Co gnom o robocie jego pomyśli, niewiele go obchodziło. Płacili za efekt, a nie sposób.
Jak wiadomo wszystko już będzie to za przyzwoleniem albo i bez wejść było trzeba ani chybi.

Okazja natrafi się? Uderzyć trzeba, bo druga taka może się nie trafić.

Wszystko jednak kolejność swą miało. Na ślepo łapami machanie jak cepem na dobre wyjść nie mogło.
Jost obserwować poszedł. Gotte także. Bert z Rudim przy lunecie siedzieli, Eryk na drzewo wlazł.

Gdzie on pójdzie? Sam nie wiedział tego jeszcze wychodząc na ciemną ulicę podłej dzielnicy. Biada oprychowi, który spróbowałby tylko khazadzki mieszek od pasa odsupłać, bo i Arno na żarty ochoty nie miał.

Rozejrzał się wkoło, mruknął coś pod nosem i w lewo skręcił ku budynkom na mapie coraz to mniejszymi numerkami oznaczonymi.
Wszyscy obserwują, to on też na rękę własną choćby wywie się czegoś.

Niespiesznie obszedł budynek nazwany "Trzynastką". Ciekawiły go wielce wszystkie domy opuszczone i możliwości, jakie dawały.
Po kolei sprawdzić wszystkie zamierzał poczynając od tego za rzeczoną "Trzynastką".

Wszedł pierwszą bramą starając się zachowywać cicho. W domu pierwszym jedynymi lokatorami był czarny kot z kociętami.
Każde pomieszczenie stosunkowo dokładnie obejrzał sobie szukając przejścia do domu sąsiedniego. Nie uświadczył żadnego.

Z okna na parterze przekonał się, że w domu z numerem 13 nikt nie mieszka. Kłódka na tylnych drzwiach zawieszona była.

By przejść do budynku kolejnego zmuszony był ten opuścić. W bramie następnej pijak jakiś spał, a w opuszczonym wnętrzu mieszkał ktoś. Ochlejmorda jakiś, ale obecnie na mieście był gdzieś albo to ten tuż przed wejściem śpiący. Dzień męczącym tak był, że biedak powrócić nawet nie zdołał.
Ponownie przejścia między domami żadnego nie było. Teraz jednak do następnego wchodzić tak szybko zamiaru nie miał.

Na mapie korytarz wąski między domami opuszczonymi widocznym był. Jemu przyjrzeć się zamiarował. To jednak, co na mapie jak wół stało okazało się niczym być. Żadnego przejścia. W jednym ciągu trzy budowle stały.

Ostatnią obszedł, a po zakręceniu za róg, na końcu zetknął się z płotem. Sztachety średniej wielkości, gęste, przytwierdzone mocno. W przeciwieństwie do pozostałych, jakie widział z parterowych okien poprzednio obserwowanych obiektów.

Do Josta dołączył dopiero po wycofaniu się z obserwacji tylko kilka chwil trwającej.
Na oko druga w nocy zbliżała się, bo i khazad wiedział, że czas ma, spieszyć się nie musi. Uwagę całą mógł ostrożności poświęcić.

Bez słowa skinął Jostowi i Gotte, gdy z nimi w pomieszczeniu znalazł się. Przez okno wyjrzał, by wiedzieć już jak patrzeć, gdy stanie coś się. W pobliżu finalnie usiadł nożykiem w nodze od krzesła złamanej rzeźbiąc berło krótkie. A przynajmniej wyobrażenie jego odnośnie przedmiotu tego.
W umyśle Hammerfista obraz stanął z ulepszeniem jednym. Zakończenie dolne szpicem miało być, coby górą w czaszkę jak obuszkiem trzepnąć można było, a dołem dziobnąć kogo.


Z obserwowania ich wspólnego wiele wynikło. Khazad wiedział niemal wszystko już, co wiedzieć potrzebował.

Między północą, a ósmą rano nic specjalnego nie działo się. Sypialnie obie ciemne były i ciche. Jedna na dom z numerem piętnaście wychodziła, to i może mieszkańcy coś wiedzą.
Jak Gotte słów kilka zamieniłby z nimi, to by i dobrze całkiem było.
W kuchni tylko blondyn jakiś przez okno wyglądał niemal na posterunku usypiając. Co jakiś czas wpadał niższy z brunetów po piwo. Przy okazji towarzysza swego budził.

O dziewiątej psa wypuścili. Pitbulla czarnego. Bydlę cholerne z łatą sierści białą wkoło oka, blizny ze skórą gołą na grzbiecie. Kolczatka na szyi.
Dobrze to nie było.
Wtedy dwóch, co w nocy ich widzieli śniadanie jedli.

Dwie godziny później nowa postać zjawiła się. Brunet znowu. Wyższy od poprzedniego. I jedna jeszcze - kolejny facet, lecz szatyn tym razem.
W południe tylko ten wyższy z czarnowłosych w kuchni zostaje i nudzi się najwyraźniej.

Zaledwie dwa kwadranse później szatyn wypuścił wyższego bruneta z wiadrem na zewnątrz, po czym ponownie na drzwi kuchenne belkę założył.
Jak się okazało spacer w wychodku miał się zakończyć.
Procedura powrotu na czterokrotnym zastukaniu i słowach jakichś kończyła się, a człek do środka z powrotem wpuszczony był.

Koło godziny trzynastej ten sam "czarny" na warcie szatyna zastąpił, zaś następną godzinę później Gotte opuścił ich.
Upłynął kwadrans, gdy znowu dziać się coś zaczęło. Szatyn przyniósł żarcie kumplowi na warcie i zniknął.

Między piętnastą, a dwudziestą trzecią trzydzieści. Trzech porywaczy wychodziło do wychodka. Za każdym razem w pojedynkę.
Rytuał przy każdym powrocie się powtarza: cztery stuknięcia, wypowiadają jakieś słowa, wchodzą. Wszystkich wpuszcza niższy z brunetów obecnie na warcie. Grał trafiając monetą do kubka.

Arno podrapał się po brodzie. Przeczucie krasnoludzkie mówiło mu, iż wiedzieć będą, co robić mają, jako do młócenia ich przyjdzie.

Z brunetów niższy wartę opuścił pół godziny przed północą. Przez blondyna wypuszczony razem z pitbullem. Oboje potrzeby swe załatwić wyszli, lecz nagle pies trop złapał.
Szczekanie rozległo się.

-Chędożone bydlę - warknął Arno.
Teraz Eryk schodzić z całą pewnością nie będzie. Ciemno jest, więc jak w bezruchu zostanie, to pewnie brunecik nawet po przyjrzeniu się dostrzec nic nie zdoła.

-I tak ruszać nam już pora. Z Alfonsem zobaczyć się trzeba. Ten z trzynastką dom pustym jest. Kłódka od drzwi tylnych wisi na nim. Tam przyczaić można się póki bydlak krwawy, czarny do domu nie wlezie. A jak wlezie, to po maluchu, pojedynczo wchodzić proponuję. Drugim być mogę. Jakby gorąco zrobiło się, to bydlaka wyeliminować łatwo być może, bo dom opuszczony za trzynastką zamieszkuje kot czarny. Przed psem ucieknie i na czas jakiś wywabi dziada. Taka propozycja moja - rzekł zatykając rzeźbione drewno za pas.

-Jak ty, to ja nie wiem, ale ja w kierunku tamtym udaję się - rzekł Arno idąc szybko do wyjścia.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 27-05-2013, 20:18   #19
AJT
 
AJT's Avatar
 
Reputacja: 1 AJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputację
Około czternastej, Gotte oznajmił kompanom z opuszczonego domu, że idzie na rozpytki do lichwiarzy.
- Możem się cosik dowiem, a może nijak nic nie - rzucił na odchodne. Chwilę później wyszedł. Obrał okrężną drogę do wybranego przez siebie domku, w końcu tam dotarł i zapukał w dźwierza.

Nie czekał długo, jak rozsunęła się zasuwa na wysokości millerowych oczu, a z drugiej strony pojawiły się te gospodarza.
- Tak? Z czym przychodzisz? - padło pytanie męskim głosem.
Gotte, w tym momencie, wyciągnął mieszek monet, którym przyjemnie zaszeleścił.
- Doszły słuchy mnie, że ponoć można u was panie dostać ciekawe ciekawości - rzucił z uśmiechem w kierunku drzwi, a te w odpowiedzi po chwili otwarły się. Młody Miller długo na zaproszenie nie czekał i w momencie był w środku. Drzwi otworzył napakowany ochroniarz, a za zakratowaną ladą stał starszy facet. Na ścianie za lichwiarzem wisiały przeróżne fanty.
- A czego konkretnie pan szuka? - zapytał usłużnie taksując wzrokiem młodego klienta.
Gotte zbliżył się do ściany, zaczął oglądać fanty mlaskając i podziwiając co poniektóre, by ostatecznie chwycić zdobioną tabakierę. Po krótkich negocjacjach wydał za nią dwie korony. Od gnoma dostał dziesięć, więc interes dla Gotte to był zacny, będzie tylko musiał troszeczkę przekłamać później cenę.
Gdy schował tabakierę do kieszeni zagaił kolejną rozmowę.
- A w ogóle ładną to tu chałupę macie. Sam też się rozglądam za jakąsik, bom niedawnom tu przybył. Ta jest z zewnątrz i tu z wewnątrz ciekawa. Pewnie żeśta nie są zainteresowani sprzedażą... A może jednak? - spojrzał na lichwiarza Gotte.
- Nie jesteśmy zainteresowani. - odpowiedział krytycznym wzrokiem oceniając Gotte. - Trzynastka jest na sprzedaż. Siedemnastka do najęcia poszła, bo długo stała na rynku, ale chętnych nie było. Tutaj kupować, kiedy wszyscy się wynoszą? Nie widział pan tych ruder w ruinie? - zapytał podejrzliwie?
- Noo tu pytam, bom tu teraz u was. Nie wiem jeszcze gdzie se kupię, bo to nie ot tak przecie. - odparł Gotte. - A ta siedemnstka z zewnątrz lepsiejsza się wydaje, pewniakiem dlatego została wybrana. Powiedzcie, znacie tego co to chciał? Mówicie, że do najęcia, to może na niedługo? - Miller starał się sprawiać wrażenie wyraźnie zainteresowanego. - A byliście tam w środku? Jakie tam pokoje, stan? Sypie się to tam, jakie dziury są w domu, czy co? Tak ino z ciekawości pytam, jak nie wiecie, to nic. To przejdę się tam - gadał Gotte, chwytając i oglądając w międzyczasie jeden z wystawionych przedmiotów.
- To zależy. Pamięć na stare lata plata figle. Ehhhh.. – lichwiarz zabębnił palcami o blat.
- Ojoj, może jak tam jako poszperać, to coś się wspomni? - Na stół powędrowało kilka srebrików, jednak zostawały one wciąż zasłonięte ręką. - Miejmy nadzieję, że się przypomni, bo nierazem sreberko ma takie cudownicze właściwości. Więcej jednakowoż go nie powędruje na takie leczenie - od razu zastrzegł Gotte.
- W siedemnastce? W środku? Nie byłem ani razu, bo po co? - podrapał po kilkudniowym, siwym zaroście zatrzymując na dłużej niż powinien wzrok na sakwie rozmówcy. - Właściciel wyniósł się dawno temu. Rodzina kupca tkaninami tam najmowała przez lat ostatnich kilka. Potem od zimy pusty stał ten dom. Nie najmiesz go panie od ręki, bo już najętym został. Ktoś cię uprzedził i to całkiem niedawno. Dwunastka jednak chyba wciąż jest wolna i wygodna? - odpowiedział z uśmieszkiem w kąciku ust i przesunął rękę zatrzymując ją na ladzie obok Gottowej.

Pochylił się nieco wsparty na łokciu i przez kraty spojrzał Millerowi prosto w oczy.

- A co was tak nasza ulica interesuje, osobliwe to jest, osobliwe, młody panie...? - Zrobił pauzę jakby w pamięci odpowiedniego słowa, czyli imienia gawędziarza mu zabrakło.
- Arnold, Arnold von Gotbald herbu różowa chmura – rzekł Gotte pierwsze, co mu ślina na język przyniosła. – Jeśli języka u was nie zasięgnę bardziej, to udam się wkrótce w gospodarza poszukiwaniu. Albo rozejrzę się gdzie indziej, jeśli to taka dziwota, że ktoś tu szuka miejsca do życia se. Jeśli się tak dziwią, to miejsce pewnie złe – odwrócił się na pięcie. – Dziękujem za przedmiocik i na mnie czas już – rzucił jeszcze w pożegnaniu.
Lichwiarz nieco zbaraniał. Jeszcze bardziej rozdziawił kwadratowa szczękę zakapior, otwierając drzwi i kłaniając się nisko.
- Z Sigmarem panie von Gotbald! - dorzucił usłużnie stary sklepikarz zbierając skrzętnie szylingi. - polecam się na przyszłość Stirlandzki panie! Polecam!
- Możem jeszcze tu wrócą, jak czegosik się zachce. Może wrócem – nie odwracając się nawet, rzekł Gotte wychodząc przez drzwi.

Po godzince od wyjścia Gotte pojawił się w chałupie i na pytające spojrzenia Arno i Josta rzekł tylko
- Nic się nie dowiedziałem pany. Nic, a nic – rozłożył ręce, po czym nieco zawiedziony wrócił na swój punkt obserwacyjny.

Gdy zauważył, że pies obszczekuje erykowe drzewo, a Arno przedstawił plany rzucił.
- No może lepiej tego kota tam wypuścić, by od naszego się łodczepił tam? Co jak go tam zejrzą? Co wtedy, my w w dupce wtedy będziem – spojrzał na khazada. – Myślem, że pierwsza rzecz tera, to odciążyć jakoś naszego kompana. Całe szczęście miało się wkrótce okazać, że ten wybornie sobie poradził. Teraz trzeba się było udać na spotkanie z Alfonsem.
 
AJT jest offline  
Stary 28-05-2013, 06:44   #20
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację








Drzwi otwarły się wypuszczając na zewnątrz smugę żółtego światła naftowej lampy, która trzymał w ręku starszy mężczyzna. Eryk kątem oka zezował spod przymkniętych powiek za płot. Drab z psem stał w cieniu obserwując zabłocone podwórze piętnastki.

- Kurt! – krzyknął niskim, przepitym głosem facet w drzwiach. – Synowiec Tomasa niechybnie... Pomóżcie!

Po chwili dało sie słyszeć głosy z kuchni.

Starszy jegomość, w kalesonach wpuszczonych w rybackie buty i w porwanym swetrze, poświecił lampą nad leżącym w błocie Erykiem. Przykucnął przy Bauerze. Stęknął, bo strzeliły stare kości w kolanach. a Stirlandczyk wtedy poczuł znajomy zapach piwnego chuchu zmieszanego z niemytymi od wielu lat zębami lub raczej dziąsłami z kilkoma niedobitkami niegdyś młodzieńczego zgryzu.

- Myślisz? – zapytał młodszy chwiejnym krokiem podchodząc do rozłożonego jak długi Bauera.
Patrzyli przez chwilę na odciśnięty w błocie profil chłopaka.
- Zobacz no. Krępy, ciemny, kręcony loczek. I od razu czuć, że ze Stirlandu. Synowiec Tomasowy jak nic.
- Ale który?
- A bo to ważne, hę?
Młodszy czknął i wzruszył ramionami szerokich barów.

Chwycił bezwładnego Eryka jak piórko i w rękach niczym śpiące dziecko wniósł przez próg do domu.

Przez opadające na czoło zabłocone włosy Eryk większe baczenie miał na Bruno, który odprowadzał ich wzrokiem targając kolczatkę psa. Pies nie przestawał ujadać.

- Dobry piesek. – rzucił stary przez płot do zakapiora.
- Yhym. – odburknął tamten plując na bok i targnął kolczatką zjeżonego, toczącego pianę pitbulla.










Gotte z Jostem i Arno niezauważeni przez nikogo szli na umówione miejsce spotkania. Gawędziarz nerwowo obracał w pacach srebrną tabakierkę z pozłacanymi inicjałami A.B. Widzieli wszyscy jak porywacz z psem odpuścił Erykowi dopiero jak robotnicy z piętnastki wnieśli podrabianego pijaczka do swego domostwa. Gościnni Kemperbadzianie kurwa jego mać, pomyślał Arno. Jost wytężał rozum czy to dobrze się stało czy źle, a Gotte jak to często zwykł czynić pogładził się po końcówce długiego nosa, jak to inni na przykład ciągają się na kozią bródkę i westchnął. Zaraz pewnie krasnolud będzie chciał młotem drzwi do piętnastki wyważać... No jak nie jak tak?










Deski stołu, w naprędce posprzątanego przez będącego w kuchni jeszcze jednego mężczyzny o niesamowicie długiej brodzie, były twarde w porównaniu do grząskiego, mokrego podwórza. Suche i pachnące kiełbasą z piwem a nie szczynami i błotem.

- Zagrzej piwska. – rzucił stary.
- Żeś ochujał tatko?
- Młody nie znasz się. Oni tak piją. – mówił stary wycierając błoto z buzi Eryka.
Odgarnął włosy chłopaka.
- Zobacz jaki do Tomasa, zachowaj go Morrze w swym Ogrodzie, podobny!
- Ano tak bracie. – potrząsnął brodą chudy. - Wykapany, nie junior?
Młody wzruszył ramionami i wziął się za dokładanie szczap do pieca.
- Ile tego ugrzać? – zapytał ziewając.
- Garniec i skocz do piwnicy po drugi.
- Dobre syny. – pokiwał głową podchmielony chudzielec. - Pojutrze my się ich spodziewali, a na pogrzeb rodziciela synkowie przylecieli jak na skrzydłach gryfa... Jak on jest już w mieście, to i pewno reszta braci, nie?
- Kurt! Przynieś od razu dwie beczułki! – wydarł sie stary nad uchem Eryka.
- Ojciec! - dobiegł tłumiony głos z piwniczki po chwili ciszy. - Jest tylko jedna!

Za oknem nocne ujadanie czarnej bestii ucichło zupełnie.










Bert przyglądał się całemu zajściu z otwartą buzią. Nie podejrzewał Berta o takie zdolności aktorskie. Widać chwila potrzeby matką improwizacji. Jeszcze raz, kolejny w ciągu wielu godzin, obrócił teleskop na dach siedemnastki. Okno w spadzistym daszku, wśród czerwonych dachówek, co prawda zakryte było drewnianą klapą, bo ciężko nazwać było coś co leżało okiennicą, wyglądało lichawo. Deski były stare, nagryzione pogodą, słońcem, deszczem i wichrem. Jedna z desek zdawała sie tez być pękniętą. Sforsowanie tego zabezpieczenia nie mogło być trudne.

Rudi zszedł na dół, bo choć Alfonso miał klucze do domu, to cholera wie, czy węsząc za powiązaniami porywaczy nie wpadł w tarapaty i nie przyprowadzi za sobą nieproszonych gości. Punktualnie o północy zamek cichutki zazgrzytał i drzwi otworzyły się bezszelestnie. Mała sylwetka gnoma jak duch wemknęła sie przez ledwo uchylone drzwi zamykając je za sobą.

- Chodź monsieur Rudi. – powiedział swobodnie w ciemności skinąwszy palcem na schody, stojąc plecami do Millera i ani razu nie obracając ku niemu twarzy.

Skąd wiedział? Dezerter za drzwiami w kącie, z ręką na rękojeści, mógł się tylko domyślać.










Alfons Herkules deLaroy usiadł na małym taborecie, który był w pokoju a który wcześniej stojąc przed rozstawionym na trójnogu teleskopie zapewne służył mu za podstawkę. Założył nóżkę na nóżkę i przesunął fikuśny kapelusz na tył głowy.

- Porywacze, lub ten po którym trafiłem na trop jest z Tilei. Powiązań z rodzina Beladonna nie mają. Me źródło na to nie wskazuje. Dobra to wieść mes amis. – powiedział choć widać było, że optymizm tej nowiny był również czymś umniejszony, jakby fakt ten był kijem o dwóch końcach.

Potem detektyw wysłuchał cierpliwie raportu z obserwacji. Kręcił na boki głową przy tym, strzygł wąsem bądź podkręcał go starannie. W końcu pokiwał głową i małymi zielonymi oczkami spojrzał po współpracownikach.

- A 'a! To ees baardzo fascynujące, no? Kilka kluczowych znaków sprezentowały się, czyż no? Qui? Co o tym myślicie mes amis? Jaki plan proponujecie, 'ę? – zapytał spokojnie gnom.





 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 16:06.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172