Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 27-05-2013, 18:34   #11
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
...

Nie minęło wiele czasu od wypłynięcia barki, a Vilis przechadzając się w towarzystwie swojego ochroniarza napotkała elfa, zapewne maga który miał pomóc w wyciągnięciu meduzy. Nie wyglądał na maga, jednak był to jedyny elf na barce, zapewne więc o niego chodziło... Łowczyni nieświadomie podjęła te same działania, których użyła wcześniej wobec elfa. Tym razem jednak uważna obserwacja pozwoliła Vilis i Siegfrydowi dostrzec, że cienie znajdujące sie w pobliżu elfa jakby płynęły do maga, gromadząc się wokół niego. Oczywiście łowczyni poprosiła o dokumenty, zdziwiona nieco naiwnością elfa który nie zażądał jej papierów. Mogła być przecież kimkolwiek... Dopiero jego słowa wypowiedziane, gdy odbierał i chował własne papiery wprawiły ją w lekkie osłupienie.
- Mam nadzieję, że to wystarczy pani Sophio. - odrzekł z uśmiechem, przy czym uśmiech ten zdawał sie wprost mówic, że wie o czymś, o czym ona nie wie...

“Cholerna magia, cholerne elfy, cholerne statki i cholerne ośmiornice.” - przemknęło przez głowe łowczyni. Vilis czuła coraz większą wściekłość. Wyszczerzyła zaciśnięte ze złości zęby.
- Wolę gdy mówi się do mnie Vilis. Tamto imię można uznać za...nieaktualne. Po wstąpieniu w szeregi łowców stajemy się żołnierzami w służbie Sigmara, a to kim byliśmy wcześniej przestaje mnieć znaczenie. - starała się mówić powoli i spokojnie, patrząc wprost w oczy elfa.

Lilawander przyglądając się łowczyni, skłonił lekko głową odrzekając tylo
- Dobrze, uszanuję pani wolę. Wyraz jego uważnie obserwującego spojrzenia mówił jednak, iż być może wyciagnął z wypowiedzi Vilis, więcej niż ta mogłaby sobie życzyć.

Dziewczyna zamknęła oczy i opuściła na chwilę głowę, a gdy ponownie ją podniosła jej wzrok, a także ton głosu były spokojne i opanowane
- Będę zobowiązana. Nie potrzeba nam...dodatkowych komplikacji podczas wykonywania zadania. Przeszłość może czasami wprowadzać niepotrzebne elementy zamieszania, ale zapewne wiesz o tym doskonale - zmrużyła różnokolorowe ślepia, nie mówiąc już nic więcej.

Elf wzruszył jedynie ramionami milcząc. Na koniec zabrzmiały jednak słowa o wytłumaczeniu spraw związanych z rytuałem na miejscu, ja równiez o przypuszczalnej potrzebie ich zapisania. Gydyby był jakiś świadek pamiętający obie rozmowy stoczone pomiędzy elefm a łowczynią, w mig pojąłby o co mu chodzi...

- Zróbmy to od ręki - Vilis kiwnęła elfowi głową. Przyzwyczajona do spisywania wszystkiego w formie raportów nie widziała w tym niezwykłego - Chyba że masz zamiar być zbyt zajętym na rozmowę, jest tu tyle do roboty. Gapienie się na wodę dla przykładu - uśmiechnęła się lekko, przybierając przyjacielski wyraz twarzy. Prawie jej wyszło.

- Nie w tym rzecz. - odrzekł elf starając sie odwzajemnić “przyjacielski” uśmiech, widac jednak było, że w głosie przebijała nuta irytacji psująca jego starania - Z tego co mi wyjaśniono, obecność łowcy ma byc możliwie długo utrzymywana w tajemnicy, zapewne na skutek … - elf zawiesił głos, uwaznie dobierając słowa - sytuacji w wiosce, jaką pozostawił twój poprzednik. Uznałem, że lepiej będzie, gdy wmieszani w tłum poczynicie notatki na temat niezbędnych składników, niż gdybyś miała zawczasu nimi dysponować, To mogłoby wyglądać podejrzanie. - Po chwili dodał - Zresztą nie lubię sie powtarzać. - ostatnie zdanie zabrzmiało jakos dziwnie, nie zwyczajnie, jak gdby z powtarzaniem się ten elf miał jakieś wyjątkową sytuację...

Łowczyni machnęła ręką, widząc że elf wyraźnie próbuje być taktowny
- Daj spokój Lilawander, nie czaj się jak dziewica przed pierwszym rżnięciem tylko mów wprost. Matthias burdel za sobą pozostawił, stąd potrzeba działania incognito. - pasknęła kręcąc głową - Pamiętam o tym i jeżeli myślisz że wparuję do wioski z kapeluszem na łbie, wymachując bronią i wrzeszcząc od progu kim jesteś to mogę cię uspokoić. Wiem na czym polega moje zadanie i jakie ograniczenia na mnie nałożono. Wolałabym chociaż w przyblizeniu wiedzieć za czym mam latać, potem zawsze mogę udawać że notuję to pierwszy raz.

Elf wyglądał na zmieszanego, widac biły się w nim rózne uczucia. Łowczyni musiała poczekać dobrą chwile nim wydusił z siebie pierwsze słowa. Jego twarz nie zdradzała tym razem niczego, choć po dłuższej obserwacji można było uchwycić przyjazne tony - zwłaszcza w jego głosie.

- Tak więc Vilis, oprócz wody z jeziora w którym żyje stwór, będą potrzebne serca istot zamieszkujących bagna. - uważnie przyglądał się łowczyni i jej reakcji*

Jak gdyby nigdy nic wyciągnęła czystą kartę i przybory do pisania. Opierając pergamin o zgięte kolano zaczęła robić notatki.
- Ile tych serc i jaki rodzaj istot jest do tego potrzebny? Wystarczą zwykłe, głupie żaby czy coś innego? Nie wiem, coś od rozmiarów człowieka czy większe? - spytała przerywając na chwilę pisanie.

- Chmm - zastanowił się na moment - Nie rozważaliśmy żabich serc w rytualne, być może wiadro takich serduszek mogłoby zastapić jedno istoty wiekszej. Nie mam pewności, nie powinno zaszkodzić, bedzie trzeba zaangażować wiesniaków w łapywanie żab... - ciężko było stwierdzić czy mówi do Vilis czy sam do siebie.
- Generalnie jednak chodzi o istoty większe, najlepiej humanoidalne, nadzadzą się też większe ssaki.

- Mhmmm..łosie czy inne pokraki - - wcięła się cicho w elfi monolog, skrobiąc intensywnie po papierze.

- Tak - przytaknął dodatkowo głową - Jednak z tego co słyszałem wioska dotknięta jest klątwą i zdobycie zwierząt, być może nawet żab, może być tam problemem.

- Rozumiem, nie może być za prosto - zaśmiała się cicho pod nosem, odrywając na chwilę wzrok od zapisków i spoglądając uważnie na elfa - Mówisz istoty humanoidalne żyjące na bagnach, gdzie z powodu klątwy może być trudno o żywą zwierzynę. Jak w takim razie zadziałałyby ludzkie serca? I nim poczęstujesz mnie jedną ze strzał które nosisz w kołczanie na plecach daj mi dokończyć. O martwe serca mi chodzi, trupie jeśli wolisz tą nazwę. W ostateczności można po cichu rozkopać kilka grobów i wyciąć co świeższe organy. Tak, tak wiem, świętokradztwo i tak dalej, ale mówię w ostateczności. Priorytetem jest wykonanie zleconego nam zadania, a nie patrzenie co jest gorszące i śmierdzi padliną na milę. Cmentarz tam jakiś muszą mieć, a że na bagnach całe życie mieszkają więc chyba mozna wieśniaków podciagnąć pod istoty bagienne.

Elf uśmiechnął sie tajemniczo. Zapewne już wczesniej rozważał skorzystanie z ludzkich serc, zapewne nie chciał jednak by ta kwestia wyszła od niego. Rodziłoby to oczywiste podejrzenia, zwłaszcza w oczach łowcy. Nie sposób było jednak dostrzec jak daleko szły jego rozważania... Gdy łowczyni wspominała o użyciu serc, uważnie spojrzał na Siegfieda próbując dostrzec jego reakcję na jej słowa. Gdy skończyła stwierdził bez śladu emocji.

- Ludzkie serca podziałałyby wyśmienicie - stwierdził bez ogródek elf , - Nie powinny być jednak starsze niż kilkudniowe, inaczej nie będzie z nich żadnego pożytku. Potrzebne są przynajmniej trzy świeże serca, jednak większa ich ilość przedłuży i wzmocni działanie rytuału. Ciężko przewidzieć na jak długo uda sie wyciągnąć ośmiornice z wody, jednak możemy byc pewni, że gdy rytuał się skończy, lub jeśli stwór przełamie czar, ucieknie z powrotem w głębiny. Do tego czasu albo ubijemy potwora, albo nasza wyprawa zakończy sie niepowodzeniem. - odrzekł spokojnie.

- A nie można kurwiego syna uśpić czy sparaliżować gdy już znajdzie się na brzegu? - zamyśliła się, wyraźnie starając się sobie coś przypomnieć. Milczała dłuższą chwilę, bębniąc palcami o kolano by w końcu strzelić palcami w olśnieniu - Kiedyś...dawno temu widziałam podobną sztuczkę. Mag jednym głupim pacnięciem dłonią w łydkę obalił trolla, usypiając bydlaka i jak gdyby nigdy nic, podrzynając mu mieczem gardło. Nie spieszył się przy tym zbytnio, znaczy z zabijaniem go. Bestia chrapała jak niemowlę, całkowicie bezbronna i zdana na jego łaskę. Co prawda mag ten należał do innego kolegium niż ty, ale może też potrafiłbyś coś takiego zrobić?

- Bedę raczej skupiony na podtrzymywaniu działania rytuału, poza tym nie wiem jak skończyłoby sie dodatkowe działanie wiatrów magii na utrzymywany rytuał, mogłyby go na ten przykład zakłucić. Odprawienie rytuału jest bardziej skomplikowane od rzucenia zaklecia i wymaga uwzględnienia wielu zmiennych, z których składniki stanowią istotną, choć nie najwazniejsza część. Nie chcielibysmy, aby rzucone zaklęcie wywołało jakąś manifestację chaosu, prawda? - ostatnie pytanie należało wyraźnie do kategorii retorycznych.

- Bez nerwów chłopie - wzruszyła ramionami - Ty tu jesteś od machania paluchami i recytowania pod nosem niezrozumiałych formułek. Spytałam z ciekawości. Dobrze mieć jakiś plan awaryjny na wypadek niepowodzenia planu pierwotnego, to podnosi efektywność i zmniejsza ryzyko porażki.

Elf przytaknął, nie dodając jednak nic więcej. Jeśli miał jakiś plan awaryjny to trzymał go dla siebie - a przynajmniej nie dał po sobie poznać , że go ma...

- Co oprócz wody z bajora i serc będzie potrzebne? - nie zwracając uwagi na elfie milczenie ponownie skupiła się na notowaniu.

- Resztę składników mam ze sobą - elf odrzekł krótko nie wchodząc w szczegóły.

Łowczyni poczekała chwilę aż atrament wyschnie po czym delikatnie złożyła papier na pół i schowała do kieszeni z glejtem. Przybory do pisania ponownie wylądowały w torbie. Już miała odejść bez słowa, ale obróciła nagle głowę i unosząc brew spytała:
- Powiedz, często cię wypuszczają na takie zadania? Nazwij to...kobiecą ciekawością, zapomnij na chwilę kim jestem. Nie zbieram o tobie informacji w celu sporządzenia donosu czy innego ścierwa. Czysta ciekawość. - “A to że takie ścierwo pewnie będę musiała naskrobać to już inna sprawa”, dodała w myślach.

- Jako elf uczony w mych rodzinnych stronach nie musze być nawet w kolegium - odrzekł spokojnie Lilawander - Kwestia wypuszczania jest więc w moim przypadku rozwiązana zupełnie inaczej niż u standardowych magów. Powiedzmy, że stosunki łączące mnie z kolegium opierają się bardziej na owocnej współpracy niż przymusie.

- Dawno temu opuściłeś rodzinne strony? Imperium musi ci się wydawać barbarzyńskie, z tą swoją sztandarową niechęcią do nieludzi - “Którą sama też podzielam, uszatku”, uśmiechnęła się jakby do elfa, lecz bardziej do swoim myśli.

- W porównaniu z Ulthuan wszystko inne wydaje się być barbarzyńskie. - Elf uśmiechnął się, a poczucie wyższości niemal od niego biło. - Z naszej perspektywy wciąż jeszcze raczkujecie jako cywilizacja, chociażby musząc wspomagać się zakonem, który reprezentujesz w zwalczaniu tak zwanych herezji i w pilnowaniu magów. Jeśli jednak chodzi o wasz stosunek do innych ras, w tym jestesmy zapewne do siebie podobni. Nie spotkałoby cie cieplejsze przyjęcie ze strony elfów gdybyś podróżowała po naszej krainie...

Po chwili sam zadał pytanie - Podoba ci się twoja praca?

- Na szczęście szybko się rozmnażamy, więc nawet pomijając masowe wyrzynanie się w obrębie naszego rodzaju mamy duże szanse na w miarę sprawne nadrobienie zaległości w wiedzy, kulturze i obyciu. Trzeba być optymistą - zarechotała wesoło opierając się o bakburtę - A czy praca mi się podoba? Lepsza niż sprzedawanie się za pieniądze w jakimś podrzędnym szynku. Lepiej płacą i mimo wszystko, szansa złapania jakiejś paskudnej choroby jest mniejsza. Gardło poderżnąć ci mogą w każdym miejscu i o każdym czasie. Statusem społecznym czy pełnioną funkcją możesz się podetrzeć, jeżeli nie zachowasz odpowiedniej ostrożności i trzeźwości umysłu.

Elf skinął głową. - Powróce do swojej kajuty, wbrew pozorom , magowie zawsze mają co robić, niezależnie od tego gdzie sie znajdują. - uśmiechnął się na pożegnanie, uznając rozmowę za skończoną. Nie umknęło uwadze Vilis, że nie prosił o przyzwolenie, jak zapewne wielu ludzkich magów zapewne by zrobiło. A może to tylko jej ambicja dyktowała jej inne warunki spotkań z magami? Przecież Matthias uprzedzał ją, iż magowie nie darzą się z łowcami przyjaznymi stosunkami. Zbyt wiele krwi zostało przelanej ze strony jednych i drugich, a status magów wcale nie kazał im płaszczyć się przed łowcami... Z drugiej strony irytowął ją ten fakt, iż elf którego życie zależało od jej woli, jakby niezbyt zdawał sobie z tego sprawę...

Chędożone elfy zawsze przyprawiały ją o bół głowy. Dumne, wyniosłe jakby kij połknęły i miały problemy z wypróżnieniem. W myślach zanotowała żeby po wykonaniu zadania raz jeszcze rozmówić się z magiem. Na spokojnie, w atmosferze przyjaźni i tolerancji obić nieludziowi pysk, uprzednio łamiąc palce i wybijając zęby...tak profilaktycznie, coby czarować nie mógł. Pocieszenie stanowił dla łowczyni fakt, że nieczęsto spotykano w Imperium te gładkolice chwasty. Zamknęła oczy i odchylając twarz do słońca z całych sił starała się nie zakląć. Miała pecha, zresztą jak zawsze, że magiem z którym przyszło jej współpracować musiał być akurat ktoś taki jak Lilawander.

Elf po kilku metrach odwrócił sie spoglądając na łowczynię i jej towarzysza. Uśmiechnął się raz jeszcze po czym poszedł dalej. Zazwyczaj ludzie pozwalali sobie na upust prawdziwych emocji, po odejściu rozmówcy. Łowczyni jednak zdążyła w porę ukryć swe emocje.

Siegfried milczał. Nie musiał się odzywać ani przedstawiać. Przynajmniej tak uważał. Wzruszył tylko ramionami gdy elf sobie poszedł. Póki elf służył “sprawie” był przydatny, jeśli jego przydatność się skończy być może jego żywot również. Magia, nienawidził jej a elfy...cóż...czasem były przydatne. Na razie Biczownik postanowił obserwować i milczeć.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline  
Stary 27-05-2013, 22:45   #12
VIX
 
VIX's Avatar
 
Reputacja: 1 VIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumny
Przeklęte Bagna. Faulgmiere. Galeon - świątynia Mananna Wzburzonego.

Roku Drum - Daar 5569 KK
Backertag 22, Vorgeheim, 2523 KI

- Pisz jak mówię człeku, czasu nie mam by się wdawać w pogawędki jakieś o kaligrafii, wszak to nie mój język ojczysty jest, a i list czytany będzie przez mego kuzyna...pisz jak mówię po prostu. Helvgrim był już odrobinę zapieniony. Kapłan Jacobus Salzig, człek upodlony, bez posłuchu, pijak. Jednak tylko do niego krasnolud przyjść mógł by list złożyć. Kapłan ten był jednym z czwórki ludzi w Faulgmiere którzy pisać potrafili. Tak było wedle zdania Helvgrima i jego wyliczeń. Baron to raz, jego żona to dwa, no i Reizbar Seth, zdrajca przeklęty, fanatyk i konfident, a wszystko w wierze do Sigmara oczywiście. Krasnolud szczerze powątpiewał czy ludzki bóg, Obrońca Imperium chciałby mieć do czynienia z takim człekiem jak Seth. Z tego wszystkiego padło na Jacobusa, kapłana w posłudze boga mórz i oceanów. Innego wyjścia khazad nie miał, musiał zawierzyć pióru przez pijaka trzymanemu.

- Jak tam chcesz. Skończyłem. Chcesz się podpisać? Zapytał Jacobus. Kartę pergaminu posypał piaskiem pisarskim i zdmuchnął jego nadmiar. Kapłan nie był dziś trzeźwy, to nie było niespodzianką, ale i tak wyglądał lepiej niż dnia poprzedniego a pewnie i kolejnego od dzisiejszego.

- Jak mam podpisać skoro słów na kartach złożyć nie potrafię? Zastanów się człeku co mówisz. Krasnolud patrzył na Jacobusa jak na idiotę.

- W sensie znak postawić jakiś co to go twoi bracia odczytają i pojmą że ów list z twych rąk przybywa. Kapłan okazał się mieć trochę rozumu, wszak to co mówił miało sens ale khazadowi żaden znak do głowy nie przyszedł. Pokręcił zatem jedynie głową i odpowiedział. - ... nie, nie mam takiego znaku. To co jest będzie musiało wystarczyć.

- Ciekawość mnie zżera herr Sverrissonie. Jak chcesz do Karak - Azgal list ten wysłać, przecież to ze dwa miesiące drogi stąd. Dopytywał się kapłan. Pergamin przesunął kilka razy nad świecą by atrament przywarł i nie roztarł się przy byle potarciu go.

Krasnolud nie lubił ciekawskich osób dlatego spiorunował kapłana wzrokiem. Po chwili począł bawić się kosmykiem swej brody i spojrzenie mu zelżało. - Hm... wątpilwym byłoby abym ci odpowiedział na to pytanie gdyby nie fakt że będę potrzebował twego w tym udziału. Krasnolud dostrzegł zdziwione spojrzenie Jacobusa i wyprzedził go w słowie, dał odpowiedź na niezadane pytanie. - To proste, za opłatą nadasz list ten van Pallingowi na barce. Poprosisz by oddał go w ręce cyrulika Gereke Jutzena w Eilhart. Tak list jak i tę sakiewkę. Tu khazad pokazał niewielki mieszek i zakołysał nim w powietrzu... dało się słyszeć brzęk monet.

Kapłan oburzył się nieco, zupełnie niespodziewanie. Z cichego i wychudzonego pijaczka zamienił się na kilka uderzeń serca w prawdziwego kapłana. - Ja? Dlaczego to ja? Wyglądam ci na posłańca panie krasnoludzie? Głos kapłana był donośny, ale i tak go nikt nie słyszał... świątynia była pusta... nikt tu już nie przychodził od zabójstawa poprzedniego kapłana.

- Spokojnie herr Salzig. Będzie ci się to opłacało. Dam dzban oliwy, dziesięć świec, peklowaną szynkę i rachunek u Tomasa w karczmie na trzy flaszki krzakówki. Oferta krasnoluda była bardziej niż szczodra.

- Jak to? Tylko za to że list nadam do Eilhart? ... szynka? Skąd masz to wszystko? Przecież u nas nic tylko chleb czerstwy i gumowate macki ośmiornic. Jacobus nie mógł wyjść z podziwu. Widać było że ofertę przyjął.

Sverrisson spojrzał na drewniany ołtarz i figurę trytona wystruganą chyba przez wioskowego głupca co to dwie lewe ręce miał... pokiwał z niedowierzaniem przy tym, znów lud Sigmara dostał złą notę u krasnoludzkiego ducha. - Skąd mam to wszystko pytasz? To proste. Razem z tym szlachcicem co do wsi zjechał wszystko przybywa. Zapasy, złoto, wieści z wielkiego świata, a ponoć wkrótce i grupa najemna. Teraz takie dobra jak peklowana szynka można od Hellsa na barce dostać, wystarczy mieć złoto lub od barona pełnomocnictwo.

- Wszystko to by potworę na bagnach ubić? Tyle ruszenia? Ciekawość człeka w habicie sięgała zenitu. Krasnolud w odpowiedzi tylko pokiwał głową... wiedział że to nie całkiem prawda wszystko jest... przeczuwał że za toware owe przyjdzie mu na barce słono zapłacić, ale było to w słusznej sprawie. Wszak list do Azgal to nie byle jakiś papirus jest.

- Musisz tak van Pallinga nastroić by listu w wodę nie cisnął i by z sakiewki nic nie uszło rozumiesz herr Salzig? Upewniał się khazad.

- Rozumiem, rozumiem. Potwierdził kapłan i pytał dalej. - ... ale co w Eilhart, jak później z listem będzie?

~ Ciekawski był klecha nie ma co. Pomyślał Sverrisson, ale odpowiedział, zresztą to już nie miało jakiegoś większego znaczenia dla listu bezpieczeństwa, a kapłan niech lepiej będzie przychylny, nawet jeśli jest tylko pijakiem.

- W Eilhart Jutzen nada list na tranzyt rzeczny do Altdorfu. Tam go bosman przkaże do kuźni Dalbrana Dudniącego Młota. Kuzyn ten wyśle list do Azgal wraz z jedną z karawan. Ot i wszystko. W sumie sprawa prosta. Jedynie między Faulgmiere i Altdorfem rzecz wymaga zaufania. Z Eilhart to już nie tak źle jest bo na Reiku listy w miarę bezpieczne, jeno tutaj, sam rozumiesz. Sverrisson wyjaśnił wszystko dokładnie.

- Znasz Dalbrana z Altdorfu? Tego khazada prawie całe Imperium zna, nie osobiście oczywiście, ale każdy o nim słyszał. Jacobus był zdziwiony i zaciekawiony.

- Na bogów człeku, ileż ty jeszcze masz pytań? Męczy mnie to już. I nie, Dalbrana osobiście nie dane mi było poznać, ale każdy khazad wie że jego gildia za kontakt robi między twierdzami. Ludziom i elfom, tfu, też to wiadome jest. Helv splunął na podłogę kiedy wymienił elfi naród.

- Oj, już nie złość się mości Sverrissonie. Wybacz mą ciekawość, ale od dwudziestu lat wsi tej nie opuściłem. Pozwól że odczytam ci treść tę co to spisaliśmy twym językiem i ręką mą. Ugodowo zagaił Jacobus.

- Czytaj zatem człeku. Krasnolud był już rozmową zmęczony. Rozsiadł się na drewnianej ławie i wbił wzrok w sufit świątyni, słuchał czytania listu Jacobusa, a treść brzmiała tak:

Do Hjontinda Durazthrunga, lorda wysokiego co w Azgal zasiada. Losu kreśliciela domu tarcz i członka rady wielkiego króla Thorgrima Powiernika Krzywd.

Wieści z Faulgmiere co na Baganch Przeklętych leży, w Marienburga prowincji.

Panie zacny, wybacz formę tę, ale list pisany jest piórem ludzkiego kapłana, co to we wsi której jestem posługę sprawuje. Krasnoluda tu żadnego poza mną nie ma, a ja run w piśmie składać jeszcze nie nawykłem.

Jak kazałeś za cel swój Eilhart obrałem, gdzie ostatnio o Gunnarssonie słychać było. Gdy jednak tam dotarłem okazało się że Skerif opuścił już owe miasteczko. Informację tę potwierdziłem i za nim ruszyłem do Faulgmiere, skąd ten list do ciebie ślę.

W podróż do wsi tej udałem się barką w towarzystwie poborcy podatkowego z Eilhart oraz trzech innych kompanów. Jednym z nich był Ketil co z rodu Hurganów pochodzi, khazad zacny i waleczny. Moneta w Eilhart mi się kończyć poczęła to też do owego towarzystwa przystałem by w drodze dorobić na podróż dalszą. Wkrótce dotarliśmy do Faulgmiere.

Śladu Skerifa tu znaleźć łatwo nie było. We wsi tylko szczątki informacji wydobyć się dało od barona co włada tymi ziemiami oraz od kowala i oberżysty miejscowego. Szukać dokładniej w ten czas począłem.

Uwikłany w potyczkę z miejscowym zła wyznawcą, elfami z Naggarothu i bestyją o rozmiarze co bramom Azgal jest równy, we wsi zostać byłem zmuszony by rany leczyć. Hurgański kuzyn ładunek prochowy spreparował, a ja żem go z miejscowym pustelnikiem pod filary tunelu podłożył i zdetonował. Pustelnik życiem to przypłacił, a ja prawie że kończyny dolne straciłem. Z ratunkiem miejscowa zielarka mi przyszła i cyrulik Jutzen Gereke, co to mu za uratowanie życia dozgonnie wdzięczny będę.

Tunel zawalony został, a był naszej roboty wiedzieć ci trza, w jaskini wykuty co to Usta Morra nazwę nosiła. Teraz tam tylko rumowisko i zgliszcza. Galeon z Naggarond płynął nim, tunelem owym i zawalisko na łeb ciemnym ostrouchom spadło i łajbę pogrzebało. Oby wraz z elfią wiedźmą, co to z nią do walki mężów siedmiu stanęło, w czym ja z Hurganem, ale magyi jej pokonać nie spsób było. Za co wstyd wielki czuję.

Wiedźmiarz miejscowy co to na wieś się uparł i pierwej mścić się na niej chciał, a później co mu bogowie w serce rozum i odwagę pchneli, i pomagać przyszedł... życie oddał by owej wsi bronić. Tak przynajmniej myślimy, bo pod rumowiskiem ciała nie znaleziono, ale że kamieni tam ze dziesięć kantuzów ton leży, to potwierdzić tego nie sposób. Na chwil kilka zanim z oczu go straciłem, rzekł ów czarownik że Skerifa widział, na północ od wsi, lokację mi opisał dokładnie.

Teraz, lada dzień udam się tam by ów trop sprawdzić. Tak jak przykazane mi było. Spocząć mi dane nie będzie póki żywego lub martwego Gunnarssona nie znajdę.

Wspomnieć mi trza też o hańbie co to ją w sercu noszę. Na bagniskach z bestią się potykaliśmy razy dwa. Ogrom przerażenia jaki wzbudza trudno porównać do czego innego jak ziemi demonów. Cielsko w bagnie skrywa i czasem jeno paszczę ukazuje. Macek ma wiele, spsobności by zliczyć nie miałem, jednak w jedną uchwycić może i konia z jeźdźcem razem i rzucić nim na łokci groz, może nawet więcej. Wielu z nią do walki stawało, wracała garstka, czasem nikt nie wracał. W prowincji potwór strach zasiał okrutny.

Ja do potyczki jak wspomniałem dwa razy stawałem z ową potwornością. Za każdym razem kompanów tracąc. Za drugim razem, w bestyi cielsku miecz honorowy z azkrahańskiej stali zostawiłem. Po rękojeść go wbiłem i tam został bo poczwara mnie dosięgła i otumaniła swą siłą i magią. Poprzysiągłem stwora zabić i ostrze odzyskać. Miecz pewnie w niej wciąż siedzi i oby do serca jej się dostał. Myślę że go nie wyjęła z własnego cielska jako że bosaków, włóczni i ostrz rodzaju wszelkiego było w niej co nie miara, najeżona była bronią jak goblin khazadzkimi bełtami pod ścianami Karak - Azgal.

We wsi zabawię tak długo jak trzeba będzie. Śladów Skerifa poszukam, stwora zabić się postaram. Zrobiło się tu zamieszanie nie małe. Najemnicy ściągają ze stron wszelkich by o nagrodę za zabicie stwora się upomnieć. Wpierwej jednak kreatura ubita być musi. Smednir ze mną niechaj będzie, jako że jeśli miecza nie odzyskam to wracać do twierdzy nie mam po co... chyba że pod na czerwono barwioną brodą będę wtedy.

Słowa niech powyższe do kronik zapisane zostaną. Na mą pamięć.
Svergrim Torvaldur Sverrisson, syn z rodu Valrika, z Azkrah.
Faulgmiere, roku 5569 Drum - Daar.


- Całkiem ładnie to brzmi. Powiedział Jacobus po tym jak nabrał powietrza po dokładnym i długim czytaniu.

Sverrisson podniósł się z ławki i otrzepał spodnie z kurzu który go pokrywał, w końcu praca w kuźni do czystych nie należała. - Hm... może być. Zanieś ten list na barkę i przekonaj przewoźnika by ten list dostarczył. Zapłać mu tym. Krasnolud dał złotą koronę kapłanowi. - Daj mu całość, nie kombinuj, na ciebie inna zapłata czekać będzie jak tu wrócisz. Powiedz by van Palling kazał Jutzenowi wziać resztę złota i list dalej opłacić, aż do stolicy. Stamtąd już pójdzie za darmo do Azgal, reszta dla niego... dla Jutzena znaczy się.

- Rozumiem. Idę zatem. Krótko odpowiedział Jacobus i ruszył, krasnolud szedł obok niego w stronę wyjścia.

- Widzę że wierni nie wrócili do wiary, co? Khazad postanowił poruszyć delikatny temat.

- Aaa... jakoś tak to jest. Sam nie wiem czemu ci ludzie tacy są uparci. Kapłan zaczął lawirować słowem.

- Wciąż pijesz za trzech? Sverrisson mówił bez ogródek. Jak wtedy kiedy kowal Wiegers uwagę o pijaństwo jemu zwrócił.

Herr Salzig spojrzał na krasnoludzkiego wojownika wzrokiem winowajcy... nie powiedział nic, szedł jedynie ze spuszczoną głową.

- Powinieneś przestać. Sam mi ktoś ostatnio uświadomił że ja powinienem. Też za kołnierz nie wylewałem. Krasnolud miał spojrzenie utkwione przed siebie i zacięty grymas twarzy.

- Naprawdę? Kapłan zmienił się jakby z charyzmatycznego przeora w zacietrzewionego dewotę... a wszystko to w jednej chwili.

- Naprawdę. Odpowiedział khazad i wyszedł ze świątyni. We dwóch szli razem jeszcze przez chwilę i rozmawiali o tym jak dla umysłu złe są wyroby Emmy i Tomasa, właścicieli miejscowej karczmy.

***



Przeklęte Bagna. Faulgmiere. Kuźnia Brama Wiegersa.

Roku Drum - Daar 5569 KK
Backertag 22, Vorgeheim, 2523 KI

Tupik zaszedł do kowala by złożyć kolejne zamówienia, ku zdziwieniu zobaczył w kuźni pracującego Helvgrima, pomyślał chwilę po czym wybiegł ku zdziwieniu pracujących mężczyzn. Nie zdążyli nawet porządnie skomentować dziwnego zachowania halflinga gdy ten był już praktycznie z powrotem.

- Mości panie Helvgrimie, mam przy sobie naramienniki otrzymane od opiekuna kopalni Keraz Skerdul. Duch z niego był przedziwny, ale ostatecznie wdzięcznym się okazał, gdy mu bestyje wywerną zwaną w opuszczonej kopalni ubiliśmy. Niemniej pożytek z nich mam niewielki, a ponoć to jakiś wyjątkowo szlachetny metal , więc pomyślałem, że można by z niego mieczyk wykuć i zastąpić to moje żelastwo, dawno już wysłużone. Resztę niezużytego materiału mógłbyś za ta usługę zatrzymać.

Halfling ciągiem wytrajkotał wszystko co chciał powiedzieć, niemal czerwonym się czyniąc z braku powietrza. Na końcu wziął głeboki wdech i wyciągnął z torby naramienniki z gromilu.

Kowal Bram Wiegers spojrzał na naramienniki i skomentował. - Stal jak stal widzi mnie się szlachetny panie, trochę jakby niebieskawa się zdaję. Sverrisson spojrzał sponad kowadła nad którym stał. Kawałek szczytu ogrodzenia co to go dwaj kowale dla barona szykowali, znalazł swe miejsce w cebrze z wodą. Para buchnęła i spowiła rzemieślnika kłębem. Krasnolud rzucił młot i obcęgi na solidny drewniany stół... wziął stamtąd za to gruby stalowy punktak i ruszył na środek sali gdzie stał herr Tupik i własciciel kuźni.

- Pokaż mi to Wiegers. Słowa Helvgrima były gromkie i ciężkie jak kowadło przy którym pracował. Kowal skrobał właśnie metal brudnym paznokciem, a słysząc ostre słowa khazada spojrzał nań zdziwiony i oddał dziwnie zdobiony element pancerza krasnoludowi. Sverrisson wyrwał go niemalże z ręki Brama i począł lustrować dokładnie niczym altdorfski jubiler studiuje szlachetny kamień.

- ... jak to duch, się to znaczy? Dopytywał się Sverrisson wciąż mając wzrok wlepiony w naramiennik. Przecierał go i patrzył pod światło wpadające z zewnątrz... lizał palec i sprawdzał rysy w ślinie zatopione. Swego był już pewien, jeno czy dzielić się powinien wiedzą o tym?

Halfling nie był pewien co powiedzieć, postarał się więc opisać dokładnie wszystko tak jak widział. - No cóż było to już po zabiciu wywerny, wędrowaliśmy korytarzami kopalni...

Sverrisson przysłuchiwał się opowieści halflinga z nieukrywaną ciekawością, a była ona długa... niewiedzieć kiedy, a niziołek już siedział na drewnianym zydlu i popalał aromatyczny tytoń ze swej fajki, krasnolud zaś stał przy stole, gdzie teraz leżały naramienniki i badane uważnie były jego okiem. Właściciel kuźni, Wiegers, od czasu do czasu rzucał spojrzenie w stronę Helvgrima, widać było że do pracy przy ogrodzeniu oczekuje pomocy, ale to khazadowi było wogóle nie w smak... nie teraz... nie kiedy miał do czynienia z gromrilem.

Ktoś uderzył w dzwon przy nabrzeżu i obwieścił południe. Bram Wiegers spojrzał ponownie na dywagującą dwojkę, machnął ręką, ale tak by szlachetny pan nie widział oczywiście, wziął tobołek z drugim śniadaniem i wyszedł, pierwej nisko się herr Tupikowi kłaniając. W tym czasie khazad postanowił... osoba niziołka, nawet przy khazadzie stojąc, zresztą, fakt że Helv pochodził z norski robił swoje, wielu ludzi mogło by być niższych niż on sam... ale, ale, osoba niziołka choć wzrostem niewysoka przecież to opowieści niosła potężne. Krasnolud wiary by im nie dał to pewne, ale gromril na barki, historyja o strażniku kopalni i fakt że na ośmiornicę się ów herr Tupik wybiera miały swoje echa. ~ Ten niziołek nie jest jak inni z jego rasy, brzuchal mu nie wisi do kolan, ma i błysk w oku i garść do miecza nawykłą. Myślał Helvgrim.

- To gromril, pewne jak moja śmierć. Zawyrokował mało subtelnie krasnolud, a na potwierdzenie swych słów przejechał po metalu punktakiem i poprawił uderzenia młota. Na naramiennikach nie było śladu po uderzeniu, jedynie biały pył, który khazad szybko strzepnął na podłogę.

- Słyszałem już tę nazwę w odniesieniu do naramienników. Stwierdził halfling zaciągając się dymem z fajki, wzruszył chwilę później ramionami. - Mimo to nic mi ona nie mówi, tylko tyle, że to jakiś szlachetniejszy kruszec niż metal. Ważne że się da go w mieczysko jakieś przerobić bo z naramienników pożytku i tak mam nie wiele. Powiedział stanowczo, choć krasnolud nie kwapił się do tego, aby się z Tupikiem zgodzić. Rozmiary naramienników były krasnoludzkie, a więc i na halflinga pasujące, a wykonanie rzecz jasna przednie. Sam by takich nie zrobił i po części szkoda było mu czyjąś robotę psuć. Z drugiej strony wiedział dobrze jak przydatna może być broń z tego metalu a i okazja do zebrania choć grudki była aż nadto kusząca.

Sverrisson odezwał się w końcu. - Powiem ci ja co to za metal jest herr Grotołazie. Jak wiesz nazwę gromril nosi ów metal, a i my khazadzi go tak zwiemy. Czasem też mówią o nim dal ghalaz, to poprawnie idzie, lub mylnie czasem zwane glabaraz, co już zupełnie czym innym jest. Pamiętaj że to co ci mówię niech tajemnicą zostanie. Jesteś prawowitym właścicielem tego metalu teraz a zatem masz prawo wiedzieć, jednak ty... tylko ty! Podkreślił swe słowa khazad.

Krasnolud spojrzał na niziołka gniewnie i wrócił do przemowy niczym więcej nie zmąconej. - Gdy gwiazda z czarnego nieba uderzy w ziemię wtedy dla wszystkich ras to omen jest. Tak i dla dawi jest. My wierzymy że Smednir kuje wspaniałe pancerze i broń na swym runicznym kowadle, a gwiazdy ów są iskrami spod młota naszego boga. Zatem boski to i magiczny metal jest... gwiezdny metal, bo z tych gwiazd spadających on pochodzi. Zamyślił się po swych ostatnich słowach krasnolud na chwilę.

- Gromril bardzo rzadki jest, wiedzieć to musisz. W skarbcach jedynie Vergharów, Thanduli... inaczej powiem. Ujrzysz go tylko u wielkich władców i wojowników najzacniejszych, bractwach legendami okrytych. Wiedzieć ci trza też że nikt jeszcze nie zmyślił broni takiej co by gromril w perzynę obróciła... wszak o magii nieczystej i broni przeklętej nie mówię, takie to może by i przeszły. Krasnolud mówił i mówił, a herr Tupik słuchał uważnie... widać było że wiedzę chłonąć lubi jak mało kto.

- Starczy tych opowieści. Westchnął Helvgrim. - Szkoda tak doskonałą robotę psuć... grzech to prawie raz kształtowi nadanemu go odbierać i w inny obracać, ale twa to wola a zapłatę ustaliłeś słuszną, jako że za gromril jeno gromrilem płacić można. Całkiem jakbyś khazadzkie prawa i obyczaje poznał już kiedyś paniczu. Teraz Sverrisson spojrzał podejrzliwie na niziołka. - Rację może mam, co?

Niziołek słuchał opowieści z zapartym tchem i rozszerzonymi oczyma. Dopiero teraz zdał sobie sprawę jak cenną rzecz posiada a i wciąż nie do końca. Musiałby się krasnoludem urodzić by zrozumieć cóż za zaszczyt go spotkał. Na pytanie khazalda jednak pokiwał przecząco głową.

- Jedynie przebywałem z kilkoma osobnikami z waszej rasy a i to nie długo. Myślę jednak, że nasze rasy tak wiele się od siebie nie różnią. Cenimy honor, przodków i tradycję, choć być może każdy nieco na swój sposób. Wiemy , że są wartości wyższe niż pieniądz , który dla ludzi nowym bożkiem, czasem straszniejszym niż potęgi chaosu się zdaje. Lubimy wypić i pojeść , jedynie nasze miejsce zamieszkania determinuje nasze specjalizacje - wy wolicie góry i podziemia przeto bliżej wam do kruszcu i jego obróbki. Nam z kolei miła przestrzeń i ziemia więc wyciągamy z niej płody rolne i w nich pokładamy swa pracę. Zszedł z zydla kończąc praktycznie rozmowę.

- Z chęcią jednak dowiem się coś więcej, czasu mamy sporo a rozmowa w kuciu chyba nie przeszkadza? Odwdzięczę się gdy przybędą produkty z miasta, bo na ośmiornice już patrzeć nie mogę i prędzej zjadłbym własne buty niż sam się brał za ośmiornicy przyrządzanie. A skoro juz mowa o jedzeniu, to wybacz ale czas już powoli na przedobiadek , muszę poszperać w spiżarni barona, może znajdę jakieś suszone owoce. Jeśli nie to Esmeralda mi świadkiem, że chyba upoluje jakiegoś ptaka. Mięso z nich co prawda łykowate, twarde i niesmaczne, ale przypraw u barona widziałem nie mało, więc dałoby się coś z tego wymyślić. Podsumował wesoło niziołek.

Helvgrim teraz odwrotnie niż przed paroma chwilami... słuchał w ciszy co niziołek mówił. Przytakiwał raz po raz słysząc mądrość w słowach herr Tupika... sposobu by się z nim nie zgodzić nie było. ~ Zadziwiająca to rasa te niziołki jest. Lotem błyskawicy przemknęło przez myśl krasnoluda. Kiedy mieszkał w koronie norski, nigdy niziołków nie widział i nie znał, ot co, tam ich nie było wogóle. Jednak słyszał o nich od khazadów co w podróży życie spędzali. Dopiero tu, w Imperium, poznał przedstawicieli tej rasy osobiście. Przyznać trzeba było, ród halfingów był podobny khazadzkiemu narodowi. Gdyby tak jeno brodę herr Tupik zapuścił, to jak młodzik z korytarzy pod górami by wyglądał. Teraz jednak niziołek ku swym sprawom się udawał. Stanęło na tym że wieczorem się spotkają i rytuał hutniczy Helvgrim rozpocznie, a Grotołaz będzie tego świadkiem. Tak też się stało. W kuźni Brama Wiegersa wieczorek piec rozpalony był mocno tak że mało a pękł by. Helvgrim wszystko do pracy przygotował, a były tam rzeczy dziwne i u kowala niespotykane. To jednak co działo się tej nocy w kuźni zostało nakazane by pan szlachetny i miecza gromrilowego właściciel w tajemnicy zachował, tak długo jak żyje lub jak długo przysięga z niego zdjęta nie zostanie. Herr Goldenzungen przysiągł. Rozpoczęło się kucie nowego losu dla błękitnego metalu i jego właściciela.
 
VIX jest offline  
Stary 27-05-2013, 23:47   #13
 
Eliasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Eliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputację
Villis, Siegfryd, Alex, Klara

Podróż barką upłynęła wam spokojnie i bez większych atrakcji, no może z wyjątkiem jednej, kręcącej się po pokładzie poszukiwaczki prawdy i taniej sensacji - Monique Oleyniq we własnej skromnej, choć nieco roznegliżowanej osobie. Tak właściwie to szukała wszystkiego co dałoby się wydrukować.

Starała się podpytać każdego z osobna w jakim celu płynie do Fauligmere, co wie o czekającym ją tam zadaniu, co potrafi... Mężczyzn raczyła łapać na rozchylony dekolt, kobiety zaś na kilka niekoniecznie szczerych komplementów dotyczących fryzury czy ubioru. Generalnie prosta acz dość skuteczna taktyka, zwłaszcza wobec przeciętnych mieszkańców Marienburga, niespecjalnie jednak działająca na takie wygi jakie podróżowały obecnie barką. Pomimo skąpych lub zgoła żadnych informacji jakie zdołała się od was wydobyć, wydawała się być tym faktem niespecjalnie przejęta. Podpytana oświadczała wprost, iż bardziej ciekawi ją baron i rezultaty waszej eskapady, które chciałby potem opisać. Na koniec „wywiadu” z rozbrajającą szczerością stwierdziła, że na wasz opis i tak nikt nie wydzieliłby jej rubryki w gazecie i generalnie chciała tylko zabić jakoś nudę... Na pocieszenie wręczyła każdemu najświeższy egzemplarz Gońca Marienburgskiego, służąc w razie potrzeby także pomocą w czytaniu.

Goniec Marienburgski


Monique Oleyniq mówiła z pewnym akcentem a dopytywana zdradzała, że pochodzi z Bretonii. Zarówno Vilis jak i Klara zauważyły, iż Bretonce wpadł w oko Alex, choć po prawdzie nie zdradzała się z tym zbytnio. Być może bretońskie podejście do interesów nie pozwalało jej inwestować uczuć w osobę, która już za kilka dni mogła nie istnieć... Wyglądało na to, iż po równo kokieteruje wszystkich, no może z wyjątkiem waszych przewoźników, których raczej omijała z daleka - nie wiadomo czy z braku interesujących informacji, czy może tez z powodu odoru ryb którymi było czuć od nich bardziej niż od prowizorycznie wyszorowanej barki.

Inną atrakcją podróży była możliwość łowienia ryb, wędki i robaki na przynętę były ledwie za srebrnika dziennie – za którego można było łowić do woli. Korzystał kto chciał. Zupełnie już gratis można było uzupełnić zasoby pojemniczka z dżdżownicami o to co pełzało po pokładzie barki.

Gdyby nie obecność owadów i robactwa którego pośpieszne szorowanie usunąć z barki nie potrafiło, podróż można by nawet uznać za znośną. Wszelako każdy miał swoje sprawy i zmartwienia, aby w pełni docenić dwa dni wypoczynku jakie ich czekały przed przeklętą wioską.


Fauligmere dzień 1 południe




Fauligmere było wsią całkiem sporą. Liczyło kilkadziesiąt chat i około dwustu mieszkańców, czego dowiedzieliście się jeszcze w trakcie rejsu po Reiku. Osada nie leżała nad samą wielką rzeką, ale nikt nie umiał dokładnie jej na mapie umiejscowić - tyle tylko, że położona była przy rzece Bach, raczej wąskim, ale głębokim dopływie Reiku właśnie. Barka musiała zboczyć, aby móc ich wysadzić bezpośrednio na nabrzeżu celu ich podróży.

Barka przybyła do wioski w południe, była widoczna już z daleka , tak samo jak i wioska, więc nie zdziwił was specjalnie mały tłumek mieszkańców który wyszedł wam na powitanie.

Odór ryb uderzył w was jednak pierwszy. Atakował zewsząd, nieprzyzwyczajonych zmuszając nawet do próby osłonięcia nosa, choć to i tak nic nie dawało. Mdły, obrzydliwy smród zwyczajnie przywarł do tego miejsca. Podobnie jak unosząca się tu lekka mgła i szare, nieprzyjazne niebo. Osada zewsząd była otoczona przez Przeklęte Bagna, których niepokojąca aura przenikała do środka palisady, Fauligmere było bowiem nią otoczone zewsząd, oprócz strony rzeki. Pomimo tego ta spora wioska, była niewątpliwie biedna.

Zamiast kwiatów i wiwatów przywitały was ponure smutne i z pewnością nieco wystraszone spojrzenia mieszkańców. Byli brudni i obszarpani, wyglądali na wygłodniałych. No może z małymi wyjątkami – i to dosłownie. Dwaj nieludzie stali na przedzie zgromadzonych wieśniaków. Jednym z nich był krasnolud, z marsową miną przyglądający się osobom schodzącym z barki. Odnosiło się wrażenie, iż przybyła grupa zupełnie nie spełnia jego oczekiwań.

Drugim był dostojnie ubrany Halfling na tle zabiedzonego tłumu wyglądał jak postać z innej bajki. Spod szlacheckiego stroju w niektórych miejscach wystawały elementy dziwnego pancerza, osłaniającego najwyraźniej całe ciało. Na głowie nosił kapelusz z pojedynczym kolorowym piórem. Torba przy boku i krótki mieczyk dopełniały całości obrazu. Jego twarz wyraźnie wyrażała zadowolenie, przynajmniej częściowe. Z uwagą przyglądał się przybyłym po czym gdy zsiedliście z barki ukłonił się wam lekko i przedstawił.

- Nazywam się Tupik von Goldenzungen, jestem oficjalnie pomysłodawcą, organizatorem i głównym sponsorem niniejszej wyprawy mającej na celu uśmiercenie oślizgłej bestii o kształcie ośmiornicy. - Odchrząknął i odczekał chwilę licząc, że wszyscy zrozumieli, po czym gestem ręki wskazał niedaleko położony dworek , dodając:
- Zapraszam na dworek, który na czas działań hojnie użyczył nam baron Eldres von Stauffer.

Z barki wasi przewoźnicy zaczęli wynosić sporawe drewniane skrzynie, wyglądające przy tym na dość ciężkie. Targanie jednej w dwójkę kosztowało ich nie mało wysiłku. Nie czekaliście aż wyniosą wszystko – właściwie to na tą przesyłkę czekał wyłącznie Helvgrim, który pospiesznie podbiegł i począł sprawdzać ich zawartość. Wyglądało na to, iż przez chwilę próbował wymóc na przewoźnikach dostarczenie towaru pod karczmę, jednak nie był w stanie nic wskórać a przewoźnicy zmęczeni samym wynoszeniem pakunków, niemalże uciekli przed nim na barkę. Za to wieśniaków nie trzeba było dodatkowo zachęcać możliwością szybkiego zarobku, choć ci z kolei byli tak wycieńczeni i zmizerowani, iż w mniej niż w czwórkę do skrzyni nie podchodzili.
Nie czekając końca rozładunku i transportu zmierzającego do karczmy, ruszyliście w stronę dworku.

Domy, które widzieliście dookoła, również nie przedstawiały przyjemnego widoku. Im dalej od centrum osady, tym bardziej przypominały lepianki niż prawdziwe chaty; duża część z nich była również stawiana na palach, ze względu na podmokły grunt. Błoto było tu zresztą wszechobecne. Niedaleko od nabrzeża widać było niewielki placyk, wokół którego postawiono najsolidniejsze domy, stanowiące pewnie centrum osady. Był tam jakiś niewielki pomnik, karczma i kuźnia, a także największy ze wszystkiego w najbliższej okolicy - wrak dużego galeonu, teraz przerobiony na budynek. Podstawowa wiedza o okolicznej religii niektórym z nich szybko podpowiedziała, ze jest to prawdopodobnie świątynia Mannana.

W połowie drogi do dworku podniósł się harmider od strony nadbrzeża, zaciekawieni spojrzeliście co się stało. Do wioski zbliżała się łódź, widoczna obecnie na horyzoncie. Halfling przeprosił was mówiąc, iż musi przywitać nowo przybyłych.

Tasselhof, Andrea


Podróż minęła wam dość szybko. Łódź która wynajął halfling posiadała zadaszenie chroniące przed słońcem, deszczu bowiem nie zaznaliście. Andrea czuła lekki głód narkotyczny, tak przyjemnie jej się wspominał stan w jaki wpędziła się w karczmie, iż zwyczajnie nie chciała z niego wychodzić. Świadomość jednak porady jaką dała jej Carmen, iż „rozkosz” i tak by na nią obecnie nie podziałała, była skutecznym antidotum na głód. Pokusa zapewne przyjdzie później, gdy znów będzie można zrobić użytek z proszku. Wasz przewoźnik – na tyle na ile mu pozwalaliście , okazał się prawdziwą encyklopedią wiedzy o Imperium , najwyraźniej sporo podróżował nim ostatecznie zakończył swe wojaże skupiając się na lokalnym przewożeniu osób i rzeczy oraz na łowieniu. Uraczył was też historyjką o rybaku po której sami nie byliście pewni czy chcecie więcej...

Cytat:
To był zimny listopadowy poranek. Otto z chęcią by poszedł już do domu.
Ręce mu zgrabiały i ogólnie było mu już zimno.
Resztki miedziaków skończyły się już jakieś cztery dni temu o czym przypominało mu doskwierające ssanie w żołądku.
Zimny wiatr zmarszczył wodę niedaleko nieruchomego spławika wędki...
"Chyba dzisiaj już raczej nic nie złapię" - pomyślał Otto i już miał zwijać tak zwany mandźur, gdy spławik zniknął pod wodą.
Otto zaciął i już po chwili miał na haczyku sporych rozmiarów złotą rybkę.
"Ozdobna jakaś" - pomyślał Otto, gdy rybka odezwała się ludzkim głosem:
- Ottonie! Ottonie! Wypuść mnie, a spełnię twoje trzy życzenia!
Wieczorem po pewnej kawalerce rozszedł się apetyczny zapach...
Otto z lubością wciągnął go w płuca.
Zadziwiające jak mu się ten węch wyostrzył odkąd ogłuchł 10 lat temu.


Wioska była tak rzadko odwiedzana przez kogokolwiek, iż kolejna wizyta z zewnątrz musiała się wiązać z wyprawą na ośmiornicę. Przeczucie nie myliło Tupika i już po niedługim czasie witał się na brzegu ściskając i unosząc do góry swego kamrata – podobnież jak i on halflinga. Zaraz po halflingu na brzeg wyszła kobieta. Reszta poskramiaczy ośmiornicy na czele z krasnoludem, mieli okazję przyjrzeć się „posiłkom” kiedy do nich dochodzili. Halflingi od razu wdały się w rozmowę mocno przy tym gestykulując. Wyciszyli się jednak zanim do was doszli. Wspólnie ruszyliście dalej ku dworkowi.





Helvgrim, Villis, Siegfryd, Tasselhof, Alex, Klara, Andrea


Dworek wyglądał dość imponująco na tle zabiedzonej wioski, choć i on wymagał już od dawna solidnego remontu. Można się było jedynie domyślać, iż powstał za lepszego prosperity właścicieli, zapewne jeszcze na długo przed tym nim klątwa przycisnęła mieszkańców Fauligmere.

W progu przywitała was pokojówka. Skłaniając się nisko zaprosiła wszystkich do sali, Helvgrim był pewny, że tej kobiety wcześniej nie widział. Widać musiało się co nieco zmienić odkąd dwa miesiące temu ostatni raz u barona gościł.



W salonie czekała już na was szlachecka para.

Baron był wysokim, szczupłym mężczyzną w wykwintnym stroju. Miał niebieskie oczy, łatwo zauważalne ze względu na to, z jaką przenikliwością i pewnością badały otoczenie. W oczach Helvgrima wyraźnie odżył i emanował wręcz energią i pewnością siebie , których brakowało mu gdy go widział po raz ostatni. Obecnie wydawał się wręcz duszą towarzystwa, nader chętnie rozmawiającą o sytuacji w wiosce.


Dla Helvgrima baron zmienił się wyraźnie, jak gdyby wstąpiły w niego nowe siły – w co nietrudno było uwierzyć, po tym jak pozbył się swej matki, która charakterkiem i postawą obciążała wszystkich, którzy znaleźli się w zasięgu jej wzroku.

Wyglądało na to iż także baronowa odżyła przez ostatni czas. Dawniej cicha, spokojna, szara, obecnie epatowała wręcz seksem i pożądaniem. Gdyby nie trzymała swych emocji na wodzy, zapewne wybuchłaby już dawno. Siedziała przy stole zaraz po prawicy męża. Zdawałoby się pożądliwym spojrzeniem obdarzyła wszystkich gości a już chyba najbardziej elfa Lilawandra.


Helvgrim zaskoczony był ilością zmian jakie dokonały się na dworku odkąd matka barona Lady Theodora von Stauffer została z dworku przez syna wygnana. Zauważył też brak wszechobecnych niegdyś gołębi do których baron był tak bardzo przywiązany.

Praktycznie każda z osób, które siedziały w salonie, z wyjątkiem jednej Monique zapatrzonej w barona jak sroka w ser, zauważyła dziwne zjawisko, jak gdyby cienie ściągały do elfa. Było ich sporo – dzięki różnorodnym źródłom światła, począwszy od buchającego ogniem kominka, poprzez pouchylane kotary przez które wpadały promienie słoneczne, na kandelabrach i świecach kończąc. Pomimo uchylonych zasłon, salon tonął w półmroku , który w połączeniu z światłem świec i kominka tworzyły przyjemną, romantyczną wręcz atmosferę.

Głos jako pierwszy zabrał baron:

- Witajcie , nazywam się Eldres von Stauffer, a to moja żona Wandelina von Stauffer. Kobieta lekko się skłoniła siedząc wciąż na krześle i obdarzyła was promiennym uśmiechem, zwłaszcza mężczyzn. - Jak zapewne wiecie Fauligmere ma pewien kłopot z gigantyczną ośmiornicą która uniemożliwia polowania w okolicach jeziora. Jest to jeden z dwóch problemów które trapią wioskę.
W słowo weszła mu żona – Ależ drogi mężu , gdzie twoje maniery? Podróżnicy dopiero co przybyli w nasze włości, z pewnością są zmęczeni i spragnieni.

Baronowi najwyraźniej nie spodobała się ta uwaga, ani fakt, że mu przerwano, ale w sytuacji w której faktycznie rację musiał oddać żonę powstrzymał się od komentarzy, obrzucił ją jedynie złowrogim spojrzeniem. Wandelina zdawałoby się nic sobie z tego nie robiła, chyba nawet rozbawił ją fakt wkurzenia męża o czym świadczyły delikatnie uniesione kąciki ust i figlarne spojrzenie – choć równie dobrze mogło być to grą światła w salonie.

Zaklaskała w dłonie po czym do pokoju wszedł służący.


– Adamie przynieś wino i poczęstunek dla gości - powiedziała obrzucając służącego łakomym spojrzeniem.

Ten tylko skłonił się nisko po czym wyszedł, by niebawem powrócić niosąc dwie odkorkowane butelki wina oraz tace z półmiskiem wypełnionym mackami ośmiornicy.

Nim jednak wrócił rozmowę podjął Tupik i mówił nieprzerwanie, nawet gdy służący nakładał do stołu a biesiadnicy poczynali jeść. Zaserwowane wam ośmiorniczki pachniały wspaniale, oblane były pysznym sosem i doprawione ziołami. Smakowały trochę jak udka z kurczaków, jednak mięso bardziej rozpływało się w ustach. Baron z baronową oraz Tupik z Helvgrimem jedli ośmiorniczki niemal z obrzydzeniem, od wielu dni a nawet miesięcy, nie jedli w tej wiosce nic innego. Ci dwaj ostatni nie zjedli właściwie zbyt wiele, wiedzieli bowiem co zawiera jedna z przywiezionych skrzyń i zamierzali posilić się później.

- Tak więc w chwili obecnej musimy zająć się ośmiornicą – kontynuował za barona halfling. - Jest wręcz niewyobrażalnych rozmiarów, dlatego ściągnęliśmy do pomocy kolegium, którego jak mniemam obecny tu reprezentant przedstawi nam szczegóły wyciągnięcia stwora z jeziora. Uśmiechnął się na rym, który mu przypadkiem wyszedł i zwrócił uwagę wszystkich na Helvgrima wskazując go ręką.
- Ten oto szacowny Helvgrim Tolvardur Sverrisson syn Svera Valrikssona z Azkarhańskiego Domu Gromrilowego Kowadła jako jedyny z tu obecnych walczył z bestią i wie o niej najwięcej i jak mniemam chętnie odpowie na pytania jej dotyczące. Wszelako dysponując wiedzą i umiejętnościami bojowymi , została mu powierzona bezpośrednia piecza nad wyprawą oraz walką z bestią. Dlatego każdy kto przybył tu z chęci zarobku winien się go słuchać na wyprawie pod groźbą utraty nagrody za zabicie bestii przewidzianej. Nagroda dla każdego wynosi dwadzieścia złotych koron z możliwością indywidualnej negocjacji , które możemy zacząć po biesiadzie w pokoju, który baron na czas mego tutaj pobytu, łaskawie mi użyczył. Przewidziana jest też premia za znaczący wkład w pokonanie bestii wynosząca kolejne dwadzieścia złotych koron. Ciało bestii pozostanie wszak moją własnością która służyć ma na pokrycie wydatków związanych z organizacją tejże wyprawy. Jeżeli ktoś miałby mieć jakieś zastrzeżenia w tej sprawie, to również zapraszam do indywidualnych negocjacji – w tym momencie przerwał, aby spojrzeć na wyraźnie skonfundowanego elfa. Nie przejmując się specjalnie reakcją pozostałych biesiadników nabił fajkę i po chwili odpalił zapałką aromatyczny tytoń. Po chwili wypełnionej aromatycznymi buchami dodał:

- Póki co to wszystko z mojej strony, chyba że będą jakieś pytania, na razie proszę przedstawiciela magów o przedstawienie planów dotyczących wyciągnięcia bestii. - Halfling zabrał się za swoją fajkę i wino uważnie słuchając elfa.

Elf wstał z krzesła skłonił się i rzekł:

- Nazywam się Lilawander i jestem przedstawicielem Kolegium Cienia w randze magistra. Mówiąc krótko do wyciągnięcia bestii potrzeba nam będzie jak najwięcej serc istot z bagien i jest to najważniejszy składnik na którym obecnie wszyscy winni się skupić. Część wieśniaków mogłaby zbierać wszelkie małe płazy posiadające serduszka, jednakże nie obędzie się bez wyprawy na bagna i zdobycie większych okazów. Do mnie należy odprawienie samego rytuału, czym zajmę się jak tylko zostaną mi dostarczone składniki. W międzyczasie będę przygotowywał się do odprawienia rytuału, co zapewne zajmie mi kilka dni. Co do ciała stwora to z pewnością będziemy musieli jeszcze porozmawiać – zwrócił się wyraźnie do halflinga - jednak myślę iż dojdziemy do jakiegoś konsensusu. Chwilę później wręczył halflingowi karteczkę po czym usiadł.

Mieliście czas na rozmowę lub zwyczajne smakowanie rzadkiego przecież dania. Jedynie Oleyniq tak rozmowna na barce chwilowo jakby oniemiała i wciąż oczarowana baronem dosłownie się śliniła i to raczej nie z powodu ośmiorniczki której niemal nie ruszyła. Baronowa w przeciwieństwie do barona zdawała się zupełnie ignorować tą sytuację, sama nader często posyłając spojrzenia zarówno w stronę służącego jak i pozostałych mężczyzn z wyjątkiem barona. Czuliście jak atmosfera się zagęszcza, zwłaszcza wraz z kolejnymi łykami wina.

 

Ostatnio edytowane przez Eliasz : 23-06-2013 o 10:58.
Eliasz jest offline  
Stary 31-05-2013, 09:18   #14
 
Tasselhof's Avatar
 
Reputacja: 1 Tasselhof ma wspaniałą reputacjęTasselhof ma wspaniałą reputacjęTasselhof ma wspaniałą reputacjęTasselhof ma wspaniałą reputacjęTasselhof ma wspaniałą reputacjęTasselhof ma wspaniałą reputacjęTasselhof ma wspaniałą reputacjęTasselhof ma wspaniałą reputacjęTasselhof ma wspaniałą reputacjęTasselhof ma wspaniałą reputacjęTasselhof ma wspaniałą reputację
Milczacy dotąd nowo przybyły niziołek uderzył pięścią w stół i zeskoczył ze swojego krzesła.

- Chyba śnisz mój druhu jeśli sądzisz iż podporządkuję się temu zaplutemu, zapitemu brodaczowi!

Tu wskazał wymownie ręką niziołek na mości krasnoluda. Był wściekły mała pierś unosiła się do góry i do dołu niezwykle szybko. Tass rzucił plecak, który ze sobą dźwigał na ziemię i ruszył ku wyjściu.

- Tam masz swoje kochane jadło, o które prosiłeś, a na mnie teraz czas

Grotołaz popędził za nim

- Poczekaj gdzie ci tak śpieszno?! - zawołał za kamratem Tupik praktycznie go doganiając. - Czy ja gdzieś powiedziałem, że mój najlepszy dróch i kamrat będzie musiał słuchać sie jakiegoś krasnoluda? - zapytał zrównując z nim krok i nie próbując nawet zatrzymać. Odległość do nadbrzeża była wystarczająco długa aby stoczyć całą rozmowę. - Co miałeś napisane w liście? - Zagaił na nowo.


Cytat:
Drogi Avro

pisze do Ciebie z miejsca które śmierdzi rybami, których wszagże nie ma. Ze wsi liczącej jakieś dwie setki mieszkańców, żyjących na bagnach, pośród wielkiego nic. No może nieco przesadzam, jest tu pełno ośmiornic stanowiących postawę codziennego jadłospisu mieszkańców oraz mojego ( dzięki Esmeraldzie za zapasy żywności, które z sobą wzięłem ).

Jest tu wszakże jedna nadzwyczaj przerośnięta ośmiornica, którą obiecałem ubić. W tej chwili własnie piszę różne listy próbując ściągnąć do Fauligmere wszelkiej masci najemników, wojowników, magów, kapłanów,właściwie wszystkiego co tylko tu przylezie

Nie zapomniałem rzecz jasna i o tobie. Miejsce to wydaje się być doskonałą przystanią dla wedrowca znużonego “polowaniami” na “jaskółki”.

Mam tu jeszcze kilka dalszych planów i uradowałbym się z twego towarzystwa, fortuna wreszcie się do mnie uśmiechnęła, a jesli wyjdzie mi obecna inwestycja związana z tym miejscem, będziesz miał bogatego przyjaciela.

Zapewne nie znajdziesz wioski pytając o nią tam gdzie jesteś, łatwiej już będzie znaleźć miasteczko z którego można do niej przybić drogą rzeczną - nosi nazwę Eilhart.

Owe miasteczko też jest niestety albo i na szczęście, zapadłą dziurą więc i jego nie znajdziesz dopóki nie przybędziesz do Marienburga ( lub okolice).


Mogę zaoferować ci 30 złotych koron za pomoc w pozbyciu się bestii, o ile uda się ją ubić - choć znasz mnie, nie podejmowałbym się tego gdybym nie miał przemyślanego planu jak to zrobić. Na pewno zwrócę ci za podróż jeśli nawet nie uda się zabić stwora. Wraz z listem przesyłam ci 2 złote korony, jesli jeszcze posłaniec ci ich nie wręczył to daj mu w zęby... albo przynajmniej kopnij go w kolano.


Z wyrazami pamięci i serdecznymi uściskami


Tupik Grotołaz

PS. Na Phineasa przywieź ze sobą jakieś żarcie, powoli na widok ośmiornic dostaję niestrawności, ileż kurna można wpieprzać same macki?
- Przecież wyraźnie napisałem o nagrodzie za pomoc w zabiciu bestii a nie za posłuszeństwo komukolwiek. Przecież cię znam, ty byś sie ledwo rodzonej matki czy kamrata posłuchał, a co dopiero jednego z tych których nie lubisz. - mówił spokojnie, mając nadzieje, że towarzysz zmieni zdanie.


- Trzeba mnie było draniu od razu ostrzec! Wiesz, żem w gorącej wodzie kąpany. To powiedz mi jak to ma wyglądać? Wszyscy słuchają się długobrodego a ja jeden nie? Nie zniszczy to morale drużyny?

Tass westchnął. Wiedział że będzie ciężko, nie sądził, że na początku. Po chwili milczenia zaśmiał się i spojrzał w twarz przyjaciela.

- Nie wiem na co narzekałeś, te frutti di mare są przepyszne. Wracajmy do środka, ale z góry ostrzegam, krasnala się nie posłucham a niech spróbuje mną dyrygować, a zastrzelę jak psa. I to będzie twoje zmartwienie.

Swą decyzja przywrócił humor Tupikowi, który mimo wszystko na nowo zaczął obawiać sie o temperament kamrata, który nierzadko bywał wybuchowy.

- Omlety babuni sa także przepyszne, ale spróbuj je wcinać kazdego dnia po kilka razy dziennie przez cąły miesiąc to zobaczysz co zaczniesz o nich myśleć. - Tupik uśmiechnął się i wrócił do poważniejszych spraw
- Morale słabe będą jak przywódcy żadnego nie będzie, więc kogoś ustanowić musiałem. Jemu najbardziej na ubiciu bestji zależy, więc i postara się tak wyprawę przeprowadzić aby sprawę z sukcesem zakończyć. Poza tym, kogo chcesz oszukać, jak psa nie zastrzelisz … za bardzo czworonogi lubisz - uśmiechnął się radośnie i dodał - no może z wyjątkiem tych trzygłowych. - Po prawdzie humor mu się szybko skończył gdy Tupik przypomniał sobie własne zachowanie w karczmie i tchórz jaki go wówczas obleciał. - Wracając do krasnoluda, jak będzie dobrze gadał to przecież na złość mu robić nie będziesz, a jak źle to nikt ci nie każe robić co mówi. Zresztą nawet nie wiem czy będzie komanderował ekipie, zanim wyszedłem już podwyżek chcieli. Wróćmy zanim mi ośmiornicę sprzed nosa sprzątną a barona przekabacą...
 
__________________
"Dum pugnas, victor es" - powiedziałaś, a ja zacząłem się zmieniać...
Tasselhof jest offline  
Stary 02-06-2013, 11:45   #15
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Klara podniosła się od stołu:
- Indywidualne negocjacje. 20 koron za ubicie, chyba, że kto kilka więcej uprosi. I nie tykać mi truchła... Pfe...
- 20 koron to na turnieju łuczniczym mam szansę zarobić, życiem nie ryzykując, Baronie. Widzę, że pański przedstawiciel dobrze dba o interesy, jednak nie nasze.
Sądząc z dotychczasowych strat jakie poniesiono w trakcie polowań na bestię, to mimo pomocy mistrza magii - tu skłoniła się lekko elfowi - bez ofiar się nie obejdzie i to może już w trakcie zbierania ingerencji do rytuału. Może się więc okazać, że bestia padnie, a nagrodę małokomu wypłacić trzeba będzie. Każdy kto z nas zginie, zyskiem dla pańskiego przedstawiciela się stanie.
- Jeśli więc chcecie negocjować, panie Baronie, to z drużyną jako całością - spojrzała na siedzących wokół stołu - i negocjacje udział w truchle muszą uwzględnić. Krew, atrament, inne ingerencje, warte zapewne wiele złota dla magów, takoż połknięte przez lata przedmioty też mogą być interesujące.

Baron wzbronił się przed spekulacjami podnosząc otwarte dłonie i z uśmiechem oraz wyraźną ulgą stwierdzając:
- Wszelkie negocjacje proszę z obecnym tu her Tupikiem.
Najwyraźniej cieszył się z obrotu sytuacji i faktu, iż malec ma na głowie więcej niż przewidział.
Sam halfling zachował zimną krew i czekał na reakcję innych, chcąc zapewne ja poznać zanim zajmie swoje stanowisko. Spokojnie buchał fajeczką i przyglądał się z uwagą “negocjatorce”. Takowoż i zwróciła ona uwagę elfa, który jednak nie kwapił się do publicznych negocjacji.

- Myślę, że najpierw powinniśmy zasięgnąć więcej informacji o stworze i okolicy, potem porozmawiać we własnym gronie, by ocenić ryzyko i upewnić się, czy chcemy działać razem i dopiero po tym rozpocząć rozmowy o kosztach i potencjalnych zyskach. - dodała Klara

Alex uznał, że dyskusja zaczyna się dość ciekawie rozwijać. I że nie warto wymigiwać się od udziału w negocjacjach.
- Słusznie prawi moja szanowna przedmówczyni. - Specjalnie zignorował wystąpienie niziołka, które mogło być li tylko zwykłą demonstracją, ale mogła również zmienić układ sił. - Ośmiornica, chociaż smakowicie na talerzu wygląda, to nie byle dzik w lesie, czy paru zwierzoludzi, co na karawanę napada. Życia łatwo się zbyć, a zyski niewielkie. Helvgrim, który niby dowodzić ma nami, też jak na razie nie wykazał się niczym, prócz tego, że z życiem z owego spotkania uszedł. Czy to go na dowódcę predysponuje?
- Może tak - Alex ośmiorniczką się poczęstował i winem popił - kilka słów od świadka naocznego usłyszymy? I powód, dla którego potwór wcześniej już nie został ubity.

Vilis siedziała w ciszy, słuchając tego co reszta ma do powiedzenia. Ze spokojem i uwagą godną lepszej sprawy kroiła i przeżuwała egzotyczne kąski, ciesząc się ich smakiem. Co chwila kiwała na sługę, by ten uzupełniał ciągle pusty kielich. Wydawać się mogło, że negocjacje kompletnie jej nie interesują. Gdy skończyła jeść odłożyła sztućce i rozejrzała się po zebranych, zatrzymując wzrok na krasnoludzie
- Należy zadać pytanie, jak udało mu się ujść z życiem - różnokolorowe ślepia nie mrugały, a ton głosu daleki był od przyjaznego. - Nikt z nas walki nie widział, skąd więc mamy mieć pewność, że krasnolud nie uciekł z podkulonym ogonem i teraz plecie co mu ślina na język przyniesie? Jeżeli ma być naszym przełożonym, to choć cień szacunku i zaufania wzbudzać powinien. Nie robi tego niestety, ale to sprawa pierwsza. Drugą jest zapłata. 20 koron na łeb to czysta kpina, pomijając niebezpieczeństwo zostaje kwestia sprzętu. Rozmówimy się o tym indywidualnie, skoro stać was baronie na tak piękny dom, to kilka koron w tą czy w tamtą różnicy ci robić nie będzie - dziewczyna zwróciła się bezpośrednio do gospodarza, ignorując nieobecność Tupika.

Chwilę po przedstawieniu jakie urządził przybyły do wioski halfling, Tupik skłonił się towarzystwu mówiąc:
- Przepraszam państwa na moment. - Po czym zszedł z krzesełka i ruszył za kompanem, do którego dobiegł na zewnątrz dworku.

Baron zaś spokojnie wysłuchał skierowanych doń słów po czym odrzekł

- Jak już mówiłem, kwestie zorganizowania wyprawy powierzyłem herr Tupikowi z którym mam umowę, do której zresztą nie zamierzam dokładać ani korony więcej. - popił wino po czym kontynuował. - Pan Helvgrim cieszy się zarówno moim jak i innych mieszkańców zaufaniem i prosiłbym o nie nadużywanie mojej gościny poprzez kalumnie rzucane w stronę mego gościa.
Odchrząknął przeleciał spojrzeniem po wszystkich po czym wrócił do rozmówczyni. - Świadków walki było kilkoro i pomimo, iż opuścili już wioskę nie miałem powodu, aby im nie wierzyć. Sam zaś krasnolud walcząc z bestyjią sromotnie został poraniony, tak iż z dobry miesiąc czasu rekonwalescencji zażywał. Pomijając to, nie moja to rzecz, aby się w oną wyprawę mieszać i tak się dziwiłem, że herr Tupik oddziału zaciężnego nie zatrudnił, który w opłacie za kilka dni walki z pewnością byłby tańszy. Wszelako, jak sam twierdził, ludu przy tym więcej zginie i lepiej specjalistów pozatrudniać niż prostych żołnierzy. - Ponownie sięgnął po kielich, spojrzawszy jednak, iż jest pusty dolał sobie kolejną porcję. Baronowa w tym czasie aż promieniała z ekscytacji, mieliście wrażenie iż niewiele brakowało by zaczęła zacierać łapki wznosząc okrzyki - bijcie się, bijcie!
Monique zaś pozbierała się w końcu w sobie i ku konsternacji właścicieli dworku notatki poczęła robić odsuwając na bok talerz z niedojedzoną ośmiornicą.

Atmosfera wyraźnie gęstniała a dalsze negocjacje niejako utknęły w martwym punkcie, bez halflinga jak widać baron był nieskory do jakichkolwiek ustępstw czy przejęcia pałeczki organizatora wyprawy.

Krasnolud siedział i przysłuchiwał się całej rozmowie w niezmąconym spokoju. Tak jak to zawsze miał w swym zwyczaju kiedy o takie rzeczy szło. W pewnym momencie na jego temat zeszło. Nowo przybyły niziołek oburzył się i obelgę rzucił. To krasnolud zbył jedynie swym ciężkim spojrzeniem. Sensu nie było co się w utarczkę wdawać, sprawy ważniejsze teraz były omawiane. Krasnolud uniósł dłoń, odchrząknął i o ciszę poprosił.

- Słuchajcie mnie. Pierwej wam powiem że ja o buławę dowódcy nie prosiłem nikogo. Zresztą, powiedzieć można że z niej rezygnuję na swój sposób. - Helvgrim spojrzał po zebranych i dostrzegł kilka zdziwionych spojrzeń.

- Lepiej innego dowódcę sobie obierzcie, gdyż ja z tej eskapady nie zamiaruję wrócić. Jak będzie trzeba życie swe oddam by poczwarę pokonać. Jestem z rodu Valrików, żelaznej krwi kapłanów. My tyłów nigdy nie podajemy. Pamiętać jednak trzeba że odgórne musicie mieć komenderowanie. To nie jakaś tam przebieżka przez las i polowanie na orki. Bestia z bagien rozerwie was na części dwie w oka mgnieniu, pojmujecie?! Jeśli zaczniecie każdy po swojemu walczyć to los nasz przesądzony z góry będzie. Musimy działać razem jeśli wrócić chcecie żywi. Wszystko musi mieć skład i ład. Krasnolud mówił z błyskiem w oku. Słyszał co powiedziała kobieta, jak go obraziła, ale khazad przyrzekł niziołkowi w spokoju rozmówić się z przybyszami. Wszystko jednak ma swe granice, a jedna z obecnych kobiet drażniła się z Helvgrimem, zupełnie jakby tę granicę jednym palcem stopy swej przestąpiła już. Krasnolud spoglądał po wszystkich uważnie... spojrzeniem nie straszył nikogo, ale i żadne jego przeląc nie mogło, wszak to tylko wzrok, a ten krasnolud miał to w głębokim poważaniu. Liczą się jedynie czyny odważnych, a nie gadzi wzrok tchórza.

- Co do pytania twego człeku. - Sverrisson wskazał ręką na Alexa. - Potwór żyw jest wciąż. Za razem pierwszym czterech nas z nim do walki stanęło, za drugim razem prawie dziesięciu. Ową bestię można pokonać, to pewne bo posoką tryska, wiem to bo żem ją nadkroił... problem jeno taki że do wody chowa się i cielsko tam skrywa. Trza sposób zmyślić jak poczwarę na powierzchni wody utrzymać. Ja wiem gdzie bestia siedzi, jak wygląda wiem i jak walczy. Bagna poznałem i sposoby jak przetrwać na nich. Czym że jeszcze miałbym się wykazać przed wami skoro stopę we wsi postawiliście chwil temu kilka? - zakończył pytaniem khazad.

- Co tyczy się ciebie kobieto to powiem że źle oceniasz i duszę mą dobrotliwą znaj i inwektyw w mą stronę nie rzucaj. Sverrisson patrzył na Villis. - Obiecałem ja spokój na tej naradzie i słowa swego dotrzymam, ale mej cierpliwości na próbę nie wystawiaj. Walki mej z potworem nikt z was nie widział, prawda to. Jednak co to kreślić ma niby? Że idę na bestię, na śmierć swą, a was postanowiłem za soba pociągnąć, nieznajomych grupę? To nawet tak dziki khazad jak ja wie że sensu nie ma. Krasnolud droczył się. Wdał się w pogawędkę choć ochoty nie miał, ale cóż stało się. - O szacunku prawisz kobieto. Jak miałbym ci ja go zyskać w oczach twych, co? W ubiory dworskie się wystroić czy orderów na pierś przypiąć jak to cesarscy oficerowie w zwyczaju mają? Do rzeczy mówić trzeba. Skąd ja mam wiedzieć kim wy wszyscy jesteście? Tego wszak nie wiem. Jak mi bestia za plecami stanie to pewnaś że staniesz i walczyć będziesz? Myślisz że tak, tak może i nawet będzie... ale skąd ja mam to wiedzieć, no skąd? Przecie pieśni w karczmie o walecznej kobiecie co imię Villis nosi żem nie słyszał. Jednak idę tam z wami, na śmierć. Zapłatą się nie martwcie. Moje złoto podzielić między siebie będziecie mogli... jeśli przeżyjecie. Sverrisson był zły, piana mu odrobinę w kąciki ust wystąpiła, miał ochotę wyjść, ale znał powagę sprawy i powściągnął się. Usiadł i przepłukał gardło winem z kielicha, wszak taki monolog jaki wygłosił musiała pustynię mu w gardzieli zostawić.

- Czy ktoś oprócz ciebie przeżył? - spytała Klara.- I jacy byli to wojownicy, zwłaszcza ta dziesiątka, bo ona zaskoczona nie była. Jak rozumiem, kosztem ich życia potwór zyskał ładną bliznę na jednej czy dwóch mackach. A żadnej nie stracił.

Wciąż poddenerwowany khazad począł bawić się kielichem i odpowiedział na zadane mu pytanie. - Za razem pierwszym, czterech było, ze mną włącznie. Najemna kompania. Wszyscy żywi wyszli z potyczki. Bestia głód trollem rzecznym nasyciła i srogo tego dnia nie stawała. Za drugim razem więcej nas było. Poza mną był łowca czarowników Krieger i straż przyboczna jego, gwardziści zdolni w kolcze zbroje wciśnięci. Broń mieli też palną, ale ta na nic się nie zdała. Potworowi ran zadaliśmy mnogo, jednak macka jedna gruba jest jak me udo i nie ciąć ją trzeba a rąbać by od reszty odjąć. Powiadam wam bestia jest okrutna. Tylko ja przeżyłem wtedy... niech ta bestia przeklętą będzie po wsze czasy. - Helv patrzył przed siebie kiedy mówił, przywoływał wspomnienia.

- Niech śpiewają o tobie pieśni po karczmach, skoro ma ci to humor poprawiać, dumą pierś rozsadzać - przemówienie krasnoluda nie zrobiło na Vilis żadnego wrażenia. Nasłuchała się podobnego bełkotu w swoim życiu aż za wiele razy. - Na szacunek trzeba sobie zapracować. Nie musisz mnie szanować, tak ja na razie nie darzę szacunkiem żadnego z was. Zobaczymy, czy stając w boju wszyscy uniesiemy broń. Czy nie znajdzie się żaden tchórzliwy dezerter, dbający tylko o własną skórę. Sławę i zaszczyty zachowajcie dla siebie, nie bawią mnie takie rzeczy. Działam w ciszy i pokorze...i niech tak pozostanie. Jest zadanie do wykonania i na tym się skupmy.
Kobieta zamilkła ponownie sięgając po puchar z winem. Jak na tak niewielką osobę piła bardzo dużo.

Helvgrim słuchał słów butnej i wygadanej kobiety w spokoju. Kiedy wspomniała o pieśniach pochwalnych i dumie, krasnolud uśmiechnął się i przytaknął. - Teraz mówisz dobrze. Słuchajcie jej bo ta baba rację ma. - Helv pokiwał wskazującym palcem w powietrzu. - Na wszystko czas przyjdzie, wszystko się okaże. Teraz proponuje na szlachetnego herr Goldenzungena poczekać aż wróci. Warunki umowy dogadać poprawnie, a jak wszystko stanie to na kreaturę się szykować. Wszak to najważniejsze jest przecież.

- Nie kłóćmy się - Kasztanowowłosa dziewczyna zaśmiała się dźwięcznie, unosząc ręce w pokojowym geście - Inaczej nigdy nie dojdziemy do żadnego porozumienia. Myślę że pan baron chciałby żeby ta nieprzyjemna sytuacja została rozwiązana jak najszybciej i nie dręczyła już jego ludu i rodziny - odwróciła głowę w stronę gospodarza i uśmiechnęła się do niego ciepło, poprawiając niesforny kosmyk rudych włosów, który opadł na jej twarz.

- Dziesięciu po zęby opancerzonych i uzbrojonych, jako tako doświadczonych wojów zginęło, ledwo co zadrapując stwora. A więc siłą nic nie zdziałamy. Pozostaje magia, Czego możemy oczekiwać, jakiej pomocy panie magu? Co da ten rytuał? - zapytała Klara - Do tej pory informowałeś tylko tę dwójkę - wskazała na bezimienną kobietę i mężczyznę z barki. - Chyba pora i nas poinformować.

Baron uśmiechnął się ciepło do Rudowłosej, milcząco podniósł kielich ciut wyżej, dając znac, że tego łyka pije za jej zdrowie.

Kiedy elf miał już zacząć udzielać odpowiedzi do komnaty wszedł Tupik wszedł ponownie wraz z Tassem i zasiadł na krzesełku rozejrzał się po zebranych i zapytał:
- To na czym skończyliśmy? - Nim jeszcze ktoś zdołał mu odpowiedzieć sam dodał:
- Ach tak, o kosztach wyprawy rozprawiać zaczęliśmy. Więcej pieniędzy zaoferować nie mogę, a co do cielska stwora to na ile uszczknąć się z niego zdołam stwierdzę dopiero po rozmowie z obecnym tu magiem. Wydaje mi się jednak, że cielsko dość duże to i dla każdego starczy. Z góry jednak obwarować oferte muszę jedną zasadą, aby sprzedaż tego co zostanie poprzez jedna osobę dokonana została, co byśmy ze sobą konkurować nie musieli ani ceny zbijać wzajemnie przed oferentami. Póki nie wiem jednak ile Kolegium za pomoc zażąda nic więcej rzec nie mogę - stwierdził stanowczo spoglądając na elfa.

Ten skinął głową, po czym zaczął odpowiadać na pytania:

- Rytuał sprawi, iż bestyja z wody na brzeg wylezie na tak długo na ile moc czaru pozwoli lub odpornośc bestyji na magię. Im więcej serc zdobędziecie tym silniejszy i dłuższy czar będzie, nie mogę jednak zapewnić jak długo się utrzyma. Możemy mieć tylko nadzieję, że w tym czasie który będzie dany bestyja padnie martwa, inaczej do jeziora powróci. Ja sam nie będę was mógł wspomóc magią, gdyż skupiony będę na podtrzymaniu rytuału.
Zwrócił się ponownie do halflinga

- Co zaś się ośmiornicy tyczy to Kolegium dość jasno sprecyzowało swe oczekiwania, trzy macki , mózg i wszystkie oczęta stwora oraz pięć litrów posoki która wydziela. Poza tym język, zęby jeśli posiada, oraz wszystkie wypustki , wyrostki i insze dziwne elementy które do typowej ośmiornicy nie należą.

Zakończył wyjątkowo długie jak na niego przemówienie, jednocześnie zapisując listę żądań.

- Pół mózgu, języka, połowa oczu i zębisk i pół wypustków, co do reszty nie mam zastrzeżeń - odrzekł rzeczowo halfling wdając się w otwarty targ z elfem

Ten jeno uśmiechnął się mówiąc - widać iż na magii się nie znasz, na co komu pół mózgu czy języka bestyji? Bez kolegium ośmiornicy i tak nie wyciągniecie - odparował Lilawander

- Prawda, ale sa jeszcze wolni magowie i inne Kolegia - w słowo wszedł mu halfling

- Jakoś nie widze tu tłumów - zripostował elf po czym dodał - Mogę zgodzić się na połowę oczu, zębisk i wypustek, ale język i mózg zabieram w całości.

- Zgoda - odrzekł halfling kończąc targi z elfem. Elf rozpoczął spisywać umowę w dwóch egzemplarzach warunki kreśląc. halfling tymczasem zwrócił się ponownie do reszty:

- Tak więc moi mili, mogę wam dorzucić połowę tego co mi pozostało z ośmiornicy - rzekł halfling do przybyłych - zachowując jednakże zasadę sprzedaży o której mówiłem. Choć z drugiej strony, jeśli wam bardzo zależeć będzie, lub jeśli konsensusu co do sprzedaży nie osiągniemy, to każdy zabierze swoją cześć i na własny rachunek spróbuje ja sprzedać. Co zaś się tyczy poniesionych kosztów i przygotowań, to mniemam, że nikt z was beczki prochu, niedźwiedzich sideł i grubych łańcuchów z hakami nie zamawiał jak ja, więc moją ofertę uznać możecie za ostateczną a dodatkową nagrodę za wkład w walkę jak i indywidualnie ustalaną stawkę odwołuję - rzekł rozsiadając się wygodniej popijając kielicha i ponownie nabijając wypaloną już fajkę.

- Wylizie na brzeg... A cóż to znaczy? W dokładnie wybranym miejscu czy gdzieś tam? - Klara zatoczyła krąg ręką. - Czy bedzie się swobodnie poruszać?

- Czy poprzednio, jak walczyliście z tym potworem - Alex zwrócił się do krasnoluda - wyłaził na brzeg?

- Wyjdzie tam gdzie go moc rytuału i ingrediencje ściągną, jednak musi to być podłoże płaskie i przy brzegu - elf odrzekł na pytanie Klary

- Jak rozumiem będzie poruszał tylko trochę mniej sprawnie niż w wodzie, macki ma tak grube, że drzewa z korzeniami wyrwie, więc palisada na nic. Jedyne wyjście to klify. Są jakieś w okolicy? - dociekała Klara.

- Targi... targi nas do zwycięstwa nie zabiorą bliżej. Walczyć nam trzeba z poczwarą. - Krasnolud zakrzyknął ochoczo i uderzył prawą pięścią w lewą, otwartą dłoń. - Jak młot w kowadło trzeba, a nie piórem o pergamin. Dzika mięso dzielicie, jak ten jeszcze po lesie biega. - Helvgrim nabił jedną z macek leżących na talerzu na widelec i zapakował do ust. Krasnoluda wyraźnie złościły wszystkie spekulacje i spory. - Hej, człecze. - Zwrócił się do Alexa khazad, wciąż miał pełne usta, mówiąc pryskał sosem na lewo i prawo. - Do rzeczy gadasz. Poczwara nie wyszła. - Pokiwał głową Helv. - Macki jeno okazała, a potem paszczę tylko... kawałek tylko taki co aby ofiarę w zębiska swe przepastne chycić. Co do terenu się tyczy. Obok bagnistego zalewu gdzie ów zmora koczuje jest rumowisko po jaskini potężnej. Ludziska tutaj, Ustami Morra ją zwali. Ząb skalisty od niej w bagnisko wchodził. Tam bronić się można... tam też łańcuchy do skał przykuć chcę i na haki co na nich poczwarę zaczepić. - Khazad zdaje się na wszystkie pytania dał odpowiedź.

- A jak chcesz ją na te haki nabić? Zastawić jak pułapki, czy jak piraci haki abordażowe rzucać? - spytał Alex. - I czy - tu się zwrócił do elfa - użycie trucizny do zabicia potwora dopuszczasz? Czy czasem skażenia jakiegoś by nie było? Magowie używać takich składników z potwory zatrutej by mogli?

- Jak zaczepić, pytasz? - Sverrisson był wyraźnie zdziwiony. - Sam je kreaturze w cielsko wbije... inaczej się nie da. Każdy łańcuch ze sześćdziesiąt, może nawet osiemdziesiąt funtów waży... rzucić nim nie sposób.

- Nie widzę przeszkód - orzekł elf odpowiadając na pytanie Alexa. Podsunął także spisane i podpisane umowy halflingowi a ten uważnie przeczytał obie, po czym na obu podpis swój składając zatrzymał jeden z egzemplarzy drugi oddając elfowi. Elf nie skończył jednak notatek, dalej wypisując coś na innym pergaminie, zwłaszcza po własnych wypowiedziach.

Andrea kiwnęła baronowi głową w podzięce za drobny gest i nie spuszczając z niego wzroku uniosła swój kielich. Jednym uchem słuchała rozmów toczonych przez współbiesiadników, a gdy elf skończył mówić zwróciła się do odzianego bogato niziołka
- Powiedzcie mi szanowny panie von Goldenzungen - odstawiła naczynie i przeniosła spojrzenie piwnych oczu na Tupika. Cały czas uśmiechając się uprzejmie odrzekła - W kwestii zakwaterowania. Mam rozejrzeć się za nim we własnym zakresie, czy ten temat jest już omówiony i nocleg jakiś już dla nas znaleźliście? Nie zaprzeczę, że miło by było odpocząć po podróży, a nie chcę nadużywać gościnności naszego gospodarza - ponownie odwróciła się w stronę barona nawiązując z nim kontakt wzrokowy.

- Kwatery oraz posiłek dla ruszających na wyprawę są zagwarantowane - odrzekł halfling który słysząc swe nowe “rodowe” nazwisko niemalże pękł z dumy i radości w dowód czego uśmiech niemal zakrył mu uszy.

- Wszelako miło mi będzie panią gościć u siebie - dodał baron być może nie do końca świadom z dwuznaczności jaka wynikała z końcówki zdania. Wystarczyła ona jednak by na twarzy baronowej pojawił się na ułamek sekundy złośliwy grymas, który został szybko zakryty uśmiechem, przeczesaniem włosów i oblizaniem warg - które to gesty posłała w stronę Alexa.

Ten, jako że przeciw paniom powabnym nigdy nic nie miał, odpowiedział miłym uśmiechem, przy okazji wzrokiem o wdzięki pani baronowej zahaczając.

- Och - zatrzepotała rzęsami milcząca jak dotąd Oleynique , pochylając się nad stołem i ukazując nieco bardziej swą przewagę bojową - a nie znalazłby się jeszcze jeden pokoik? Czułabym się dużo bezpieczniej wiedząc , że w pobliżu jest taki kulturalny i silny mężczyzna. Poza tym chętnie opowiem co w świecie szerokim słychać - mówiąc to figlarnie przyłożyła wskazujący palec do języczka i przechylając się z prawej na lewą, w rytmiczny ruch wprawiając swą “przewagę” trzepotała rzęsami niczym młoda dzierlatka. A to, że nie była już taka młoda w półmroku salonu nie było sposób dostrzec to i baron przerzucił nader szybko swą uwagę na dziennikarkę - przytakując jej ruchem głowy i mówiąc tak szybko, że omal języka nie odgryzł - Ależ znajdzie się znajdzie.
Baronowa tym razem syknęła, jednak nie mając do tej pory, aż takiego wzięcia nie mogła zrewanżować się mężowi. Pozostało jej jedynie oczekiwać ruchu ze strony mężczyzn, dla których zachęty ni to przypadkiem biust swój zaczęła poprawiać.

Alex również uważał, że nocleg w dworku w lepszych warunkach by się odbywał, jednak otwartych ofert wolał nie przedstawiać. Baron z pewnością inną miarką mierzył wierność swoją, a inną - wierność małżonki, zaś Alex wolałby nie znaleźć węża czy jakiejś innej jadowitej gadziny w swym łożu.

Tass milczący jak dotąd miał już dość tej szopki. Nie lubił krasnoludów to prawda i obecnośc jednego z nich mu o tym przypomniała

Andrea zdusiła drwiący śmiech zbierający w jej piersi na widok tańca godowego dziennikarki i zamaskowała go zręcznie udając ciche kaszlnięcie. Znała swoją wartość i urodę, nie musiała się zniżać do tanich chwytów stosowanych desperacko przez to stare pudło. Westchnęła kładąc łokieć na stole i podpierając dłonią brodę nie przestając się uśmiechać
- Na pewno skorzystam z tej nader hojnej propozycji, panie - wymruczała patrząc na barona spod przymrużonych powiek, chwilę się nad czymś zastanawiając, po czym dodała - Jak ja się wam odwdzięczę za okazaną dobroć?

- … nic tu po mnie teraz widzę. Krasnolud powiedział głośno, przerwał przy tym dywagacje pozostałych, widać etykiety imperialnej uczył sie w stodole. - Znajdziecie mnie w kuźni starego Wiegersa jeśli mnie potrzebować będziecie, a wieczorem może w karczmie Tomasa się rozmówimy. Szczegóły eskapady tam omówimy. Sverrisson wstał, ukłonił się baronowi i pozostałym, po czym wyszedł.

Było więcej niż pewnym iż baronowa i baron nawet nie zauważyli wyjścia krasnoluda z sali. Oboje mieli oczęta wlepione w swoich wybrańców, baronowa patrzyła czule na Alexa od czasu do czasu mrugając mu skrycie oczkiem, baron zaś dostawał niemal zeza spoglądając to na powab Andrei to na tanie, acz skuteczne chwyty Monique.

Tupik zaś jakby przytomniejąc szybcikiem dorzucił - Zaraz, zaraz, jeśli cześć ciała będą niepodzielne, jak choćby owe oko które mi zostanie to dzielić tego nie będę, jak szacowny mag wspomniał byłoby to czyste marnotrawstwo. - Widać buchy z fajki nabitej hobbickim zielem nie służyły szybkiemu myśleniu halflinga. - Zresztą z wami też kontrakta pospisuje, żeby nie było tu później niedomówień jakichś.
Wyraźnie rozbawił tym elfa, który jednak uznał iż także nic tu po nim, za zgodą barona poszedł ulokować się w pokoju we dworku które wskazać mu miała służąca Cecylia. Ta sama która witała was w progu. Elf skłonił się towarzystwu po czym wyszedł, pozostawiając po drodze notatki halflingowi.

Vilis odstawiła pusty kielich na stół i zakryła go dłonią, gdy sługa chciał go po raz nie wiadomo już który napełnić winem. Warknęła coś do niego, rozsiadając się wygodniej i splatając ręce na piersi. Całe to krążące w powietrzu kurewstwo przyprawiało ją o ból głowy i niesmak.Powstrzymała się jednak od głośnego komentowania, nagadała się jak na jeden dzień.
- Gdzie są nasze kwatery? - rzuciła w stronę Tupika nie siląc się nawet na gładki ton jakim posługiwała się rudowłosa pannica siedząca obok.
- W karczmie, przynajmniej dla tych którzy decydują się na wyprawę - odrzekł Tupik, po chwili dodał jeszcze - ci którzy się na nią nie decydują, też sie przespać mogą, niech stracę - odrzekł bez cienia złośliwości. Zdawał się zupełnie nie zauważać tonu Vilis, albo zupełnie go on nie ruszał.
- Świetnie, poinformujcie nas gdy zaczniecie zbierać się coby bestie ubić - czarnowłosa podniosła się ciężko z miejsca i kiwając głową na pobliźnionego olbrzyma ruszyła w kierunku drzwi. Nie oglądała się za siebie, nie skinęła nikomu na pożegnanie głową. Z pochmurną miną opuściła niechciane towarzystwo, kierując się do karczmy.
- Klara, która od pewnego czasu nie zabierała już głosu w rozmowie, a tylko zwijała i rozwijała nerwowo kosmyk włosów, zaraz po zakończeniu kolacji wstała, podeszła do swoich, rzuconych w kąt rzeczy, przerzuciła je przez ramię i wyszła przed dwór.
Coś pomrukiwała pod nosem, chyba nie zawsze cenzuralne słowa i nie w imperialnym. Stanęła na rozdrożu - z jednej strony port, z drugiej wieś.
Alex przez kilka chwil obserwował poczynania swej towarzyszki. Z pewnym zdziwieniem, bowiem takie zachowanie do Klary było niezbyt podobne.
Gdy dziewczyna opuściła salę, Alex podniósł się.
- Dziękuję za poczęstunek - powiedział. - Do zobaczenia. - Skinął głową, ze szczególnym uwzględnieniem pani baronowej, a potem wyszedł. Miał zamiar porozmawiać z krasnoludem. I z Klarą. W dowolnej kolejności.

W tym momencie także i Tupik podziękował za ucztę i opuścił salę wraz ze swoim przyjacielem Tassem. Nie było już z kim omawiać wyprawy a jak na jeden wieczór emocje były i tak rozbujałe. Służący podszedł do Andrei aby wskazać jej komnaty, podczas gdy halflingi ruszyły w stronę karczmy na prawdziwą wyżerkę.

Jeszcze w drodze Tupik zaprosił Tassa do swojego pokoju, mówiąc iż starczy tam miejsca dla nich obojga, otwarcie stwierdził zamierza wreszcie porządnie się najeść. Nie ukrywał, iż chciał tez nadrobić zaległości dowiadując się co dzieje się u kamrata. Dla halflingów szykowała się długa noc, zaprawiana winem i smacznymi przekąskami.
 
Kerm jest offline  
Stary 02-06-2013, 12:04   #16
 
Gwena's Avatar
 
Reputacja: 1 Gwena to imię znane każdemuGwena to imię znane każdemuGwena to imię znane każdemuGwena to imię znane każdemuGwena to imię znane każdemuGwena to imię znane każdemuGwena to imię znane każdemuGwena to imię znane każdemuGwena to imię znane każdemuGwena to imię znane każdemuGwena to imię znane każdemu
Klara stała na rozdrożu zamyślona, gdy podszedł do niej Alex spytała go z niepokojem:
Alex – czy ja ostro piłam w trakcie przyjęcia?
– No wiesz... Nie patrzyłem ci na ręce, ale raczej niebyt dużo wypiłaś –
odparł Alex. – Z pewnością baron wypił więcej.
– To powiedz mi czemu nie pasują mi fragmenty rozmowy o magii? Jestem przekonana, że sama coś mówiłam do maga, a zarazem wiem, że żadnego maga nie było?

Alex popatrzył na nią nieco zaskoczony.
– Nie pamiętasz maga?
– Mam dziury w głowie... chyba... wypowiedzi jakie pamiętam są niespójne.
– No, tyle to raczej nie piłaś. Chyba że ktoś ci dodał coś do twojego wina.
– Całą resztę pamiętam krystalicznie czysto. Tylko to co związane z magiem i magią mi umknęło.
– To może to wpływ tego maga? –
Alex spojrzał na nią niepewnie. Nie do końca wiedział, czy Klara mówi serio. Ale wyglądało na to, że tak.
– A jak pozostali? Wszyscy pamiętają? – Klara aż przysiadła z alternacji
Alex rozłożył bezradnie ręce.
– Nie mam pojęcia. Spytam krasnoluda. A może... może pójdziesz ze mną? – zaproponował.
– Czemu nie... choć... nie... ale. No dobrze. Idziemy.
Klara i Alex podeszli do krasnoluda, który wędrował do pobliskiej kuźni.
– Jestem Alex, a to jest Klara Iwanowna. – Alex przedstawił Kislevitkę i siebie. – Możemy porozmawiać?
Helv odwócił głowę zaskoczony.
– Pewno że możemy. Teraz każde słowo ważne jest...byle nie o cenie za potwora głowę, bo ja tu nie od tego żem.
– Głowę ma potwór wielką, ponoć –
odparł Alex – ale nie o nią nam chodzi.
Spojrzał na Klarę, zostawiając jej rozpoczęcie rozmowy o magu.
Rzekłeś: "Nie zamiaruje wrócić", "życie oddam". Jeśli uważasz, że ty, krasnolud, nie przeżyjesz tych łowów, to czemu myślisz, że ludzie poczwarę pokonają? Ani ich wielu, ani sławni, ani nie pracowali nigdy z sobą – chyba nawet swoich imion wzajemnie nie znają – i nie wyglądają na umiejących współpracować. Magowi uwierzyłeś na słowo? – rzekła z powątpiewaniem Klara.
– Na me fatum uwagi nie bierzcie. – Krasnolud machnął ręką. – Ja nie pierwszy już raz na tę bestię się zasadzam. Wszystko o to idzie że na siebie ubicie potwora wziąłem, haków w cielsko uczepienie czy, jak trzeba, to beczki prochu w paszczę jej posłanie. Śmierci nie szukam, ale widmo jej mnie nie przegoni, to rozumieć musicie. Gdyby inaczej było to sam już dawno na bagnach byłbym z mieczem w dłoni, a teraz to i pewnie w poczwary żołądku. Stawał będę i pomagał tak długo jak sił mi starczy. – Helvgrim potarł prawą skroń i kontynuował. – Co się was tyczy, wszystkich się znaczy... to powiem że dla mnie to bez znaczenia kto ruszy na bestię polować. Oczy mówią że oseskiem tu żadne z nas to i decydować może każdy za siebie. Rozum mi za to prawi że byle kto by na taki koszmar bagienny się nie wybrał, jeno ci co odwagę w sercach mają, a i żelazem machać nawykli są. To proste. Zresztą ja już czekać dłużej nie mogę. Tyle tylko żem się ostał co by rany wyleczyć. Teraz czas na zemstę.
– Zemstę powiadasz? Z tego co mówiłeś nikt z Twoich nie zginął. Mścisz się więc za jakiś ludzi, jeśli zrozumiałam, łowców czarownic? Nie jestem z imperium
– dodała, z zauważalną pogardą – ale z tego co słyszałam, łowcy ci głownie bezbronnych wieśniaków łowią, a nie ośmiornice.
– ... sprawa to ważniejsza niż łowcy jacyś. Zemsta o stal idzie. Długo by opowiadać. O azkrahańskiej stali mówić, co za czasów kultu żelaza była przez Vargów w hańbie kuta, a cenniejsza jest niż złoto dla mnie. Ostrze ze stali tej, teraz po rękojeść wbite w cielsko poczwary jest. Jeśli go nie odzyskam ... to nie będzie dobrze. Tylko losu klanu kreator może mi wtedy winę odpuścić że ostrza nie mam. Prawa nasze surowe są, prawda... ale ostrze od ojca mego początek swój wzięło
. – Po krótkiej pauzie. – Ojców macie to i wiedzieć o czym mówię musicie.
– Teraz rozumiem Twoją determinację i potrzebę pośpiechu. Miejmy nadzieję, że broń tkwi dalej w zwierzu, a nie gdzieś na dnie. Dużo i długo mi zaprzyjaźniony kowal run o szacunku dla stali, nawet zwykłej, a cóż dopiero takiej, mówił, o szacunku do rodziny nie wspominając, bo to oczywiste. Z chęcią pomogłabym ci w tym, ale chyba opuszczę tą wieś teraz.

Krasnolud spojrzał na kobietę z ukosa, myśląc pewnie czy naprawdę runkhiego jakiegoś poznała w swym życiu.
– Trzymać cię we wsi nie jest mą mocą. Tym bardziej na bagna ci nieznane posyłać, kto wie, być może by śmierć w objęciach stwora z głębin spotkać. Żal tracić kompana na początku wędrówki, bo każdy miecz się liczy w potyczce. Ty jednak przecież to wiesz. Świata nie zbawisz swym łukiem a ja mieczem... wiadomo. Ja zostanę jednak, ostrza swego poszukam, a jak tym biedakom pomogę to niechaj się taka wola bogów dzieje. Złego nic się nie stanie... a jak zemrę to z ojcem swym przy stole Grungniego zasiądę i miodu syconego napiję. Toż to przecie złe być nie może, nie? –
Krasnolud uśmiechnął się nieznacznie.
W tym prawdy trochę tkwiło, co Alex musiał przyznać.
– Może jednak spróbujesz zostać? – spytał. – Co najmniej dwóch towarzyszy byś miała, na których możesz polegać.
– Nie o walkę chodzi, ryzyko jest zawsze. Ale ktoś mi we łbie miesza. A tego – mam odwagę się przyznać – naprawdę się boję. Od stali albo i szponu zginąć, taki widać los był pisany, ale zginąć, bo ktoś myśli pomieszał? Widziałeś maga na tej naradzie? –
zapytała wreszcie wprost. – Kto mi zagwarantuje, że za chwilę zamiast Alexa nie zobaczę trolla i nie naszpikuje go strzałami, skoro nie mogę własnym oczom wierzyć?
– Hm... jam widział, ale by co mówił trudno mi przypomnieć sobie. Goldenzungen jednak wspomniał że magika obecność potrzebna by stwór na brzeg wyszedł. Tylko nie myślcie że mi to w smak jest... bo nie jest. –
Zaznaczył wyraźnie khazad. – Sprawa tylko taka że ostrze me ważniejsze niż do elfa niechęć. Niechaj bestię na brzeg wywoła, co mi z tego?! Jeśli jednak źle spojrzy na mnie czy pstryknie choćby swymi mocami przeklętymi to skrócę go niechybnie. Co do wejrzeń prawdziwych to ustalić by to trza...niechaj czarownik z mocy swych oklętych nie korzysta poza bagnem... ot, tyle. Oko na niego mieć trzeba. Zresztą, wszystko z klątwą związek mieć może. Ludziska tu gadają takie głupoty.
– Maga pamiętam –
wtrącił się Alex – i to, co prawił. Mówił, że do przywołania potwora serc mu trzeba istot, co na bagnach żyją.
– To lepiej w tajemnicy utrzymać co ten magik bredzi. Ludzie tu tego nie zrozumieją, a i nie pochwalą, ja też zresztą. Choć moc krwi rozumiem doskonale. –
Krasnolud był wyraźnie zaskoczony, że nie pamiętał tego o czym mówił elf.
– Nie wiem nawet, co tu na bagnach żyje – stwierdził Alex. – Chociaż i to powiem, że niezbyt mi się widzi mordowanie stworzeń dla jakiegoś magowskiego rytuału.
– Prawdę mówisz. Ja do tego też swej ręki przyłożyć nie chcę, ba, nie mam najmniejszego zamiaru. Jednak o bezpieczeństwo dbać mogę tych co na bagna pójdą. Serca nikomu nie wyrwę, chyba że temu elfiemu czarownikowi wcześniej. –
Krasnolud wyraźnie się zdenerwował.
– Usłuchajcie mnie. Zostańcie do jutra. – Mówiąc Helv patrzył szczególnie na Klarę, bo ta opuścić Faulgmiere chciała. – Dziś żadna barka już nie wypływa do Eilhart. Wieczorem spotkamy się raz jeszcze, wszyscy, w karczmie. Zobaczymy co i jak. Pogadamy. Wtedy decyzję podejmiecie. Co wy na to?
– Łodź można wynająć, a obawiam się – moja intuicja mi to mówi – że albo szybko stąd odejdę, albo...
potrząsnęła głową – e..., babskie przeczucia.
– Widzisz Panie Helvgrimie –
zaczęła ponownie – przez dwa dni płynęłam z dwójką, nie chyba jednak z trójką bo i mag chyba był na barce. I przez te dwa dni słowa od nich nie usłyszałam, nie wiem jak na imię mają. Tylko złe spojrzenia kierowane na mnie i na Alexa. Jak z takimi stanąć w boju? Jakie mają naprawdę cele? Czy po zabiciu potwora nie pozbędą się nas, nie zaatakują naszych pleców?
Khazad pokiwał głową w zrozumieniu. – Prawda raz kolejny z waszych ust płynie, ale noża w plecy nie wbiją raczej, nagroda na głowę płacona, za nas jej nie wezmą. Tylko myśl taka mi po głowie chodzi, czy aby czarownik nie będzie chciał wszystkiego zatuszować ? To możliwe być może. – Myślał głośno Helv. – Cóż, dajmy czas do wieczora. Przy stole zobaczymy kto co do powiedzenia ma, bez barona obecności. Jak źle im z oczu patrzyć będzie to i ja pleców swych nieosłoniętych zostawić nie dam.
– Dobrze, poczekam, ale powiem tyle, że co innego nawet zginąć wraz z takimi z którymi miód się nieraz piło, a co innego walczyć wśród takich co wspólnego picia odmawiają. Więc dam im szansę na otwarcie się w karczmie.
– Mądrze robisz pani Klaro, córko Iwana. Jak twój lud cały. Wiedzieć musisz że bliższy mi naród Kisleva niż cesarstwa jest. Opowiem ci ja o tym przy kuflu, dziś wieczór. Obiecuję.

Nic więcej rzec nie trzeba było, krótkie skinienie głowy Klary potwierdziło umowę.
– Mam ja nadzieję że i ty dołączysz do nas herr Alex’ie? Będzie i miód i mięso. Musicie wiedzieć że takich specjałów wieś ta od miesięcy nie widziała. Do zobaczenia pod ‘’Trzema Lochami’’ zatem. Sverrisson ukłonił się i odszedł w stronę kuźni.
– Spotkamy się –
obiecał Alex. – Z pewnością pojawimy się wieczorem w karczmie.
Odpowiedział na ukłon krasnoluda, a potem spojrzał na Klarę.
– Co zatem zrobisz? Porozmawiamy z innymi w tej karczmie?
– Obiecałam, ze dam im szansę, więc będę w karczmie. Krasnolud zasługuje na wsparcie, jest zdesperowany, jednak nie ufam reszcie, i wątpię by ich zachowanie w karczmie coś w tej materii zmieniło. Sama nie wiem jak postąpić. Chyba wolałabym by nas była tylko trójka, bo nie wiem jak walczyć pilnując pleców przed pomocnikami. Jak planować milcząc. Instynkt mi mówi: uciekaj póki czas...
– Po chwili dodała – A i ty skoro nie chcesz polować na serca, czyli nie chcesz współpracować z magiem to jaki jest sens byś tu tkwił? Mnie się to wyrywanie serc też nie podoba i jestem prawie pewna, że mag nie wszystko nam mówi.
– Ciekawi mnie ta cała sprawa
– stwierdził Alex. – I, nie da się ukryć, chciałbym ujrzeć tego stwora, o którym mówi cała okolica, choćby z daleka. A przynajmniej zza zasięgu jego macek.
– Ta sprawa. A myślisz, że jest tu tylko jedna? –
mruknęła Klara i westchnęła. – To chodźmy do karczmy, posłuchamy co tutejsi mówią...
– W takiej dziurze?
– zdziwił się Alex. – Cud, że chociaż jedną mają.
Klara chciała chyba coś wyjaśnić, ale powstrzymała się i po chwili powiedziała tylko – Może przynajmniej mają dobre piwo. Sprawdźmy ich beczki. – Ruszyła do karczmy, nie oglądając się czy Alex za nią podąża.
 

Ostatnio edytowane przez Gwena : 02-06-2013 o 12:29.
Gwena jest offline  
Stary 02-06-2013, 12:10   #17
 
Trollka's Avatar
 
Reputacja: 1 Trollka ma wspaniałą reputacjęTrollka ma wspaniałą reputacjęTrollka ma wspaniałą reputacjęTrollka ma wspaniałą reputacjęTrollka ma wspaniałą reputacjęTrollka ma wspaniałą reputacjęTrollka ma wspaniałą reputacjęTrollka ma wspaniałą reputacjęTrollka ma wspaniałą reputacjęTrollka ma wspaniałą reputacjęTrollka ma wspaniałą reputację
Andrea cieszyła się, że kolacja dobiegła końca. Ośmiornica na dobrą sprawę jej nie interesowała, więc kwestie zapłaty i targi postanowiła przemilczeć. Dowiedziała się za to kilku ciekawych rzeczy o samym baronie. Widocznie lubił korzystać z życia, nie za bardzo mając w poszanowaniu przysięgę małżeńską. Dziewczynie to odpowiadało, szczególnie że baronowa wydawała się być ślepa na zachowanie męża. Jedynym zgrzytem okazała się dziennikareczka, usilnie próbująca zwrócić na siebie uwagę arystokraty. Źle świadczyło o nim to, że dawał się złapać na jej tanie chwyty, ale był tylko mężczyzną i trzeba mu było wybaczyć. Niewielkie miał pole do popisu, jako że większość kobiet w wiosce przesiąkła na wylot zapachem gnoju i błota, do tego pieprzenie wieśniaczek ciągnęło za sobą nieprzyjemne sytuacje związane z ich mężami, braćmi i ojcami...a jakby taka jeszcze zaciążyła to dopiero wtedy rozpoczynał się cyrk. Niewiasty z zewnątrz nie ciągnęły za sobą bagażu niepotrzebnych zobowiązań. Trzeba było tylko pozbyć się przeszkody mogącej zepsuć misterny plan.

Przeszkodą Oleyniq była marną, zresztą usuwaniem ich Andrea zajmowała się od wielu lat. Miała w tym doświadczenie i wiedziała, że nie wolno działać pochopnie. Wyczuć moment i uderzyć tak, by nikt jej z nagłym zgonem połączyć nie mógł...na tym polegała cała filozofia, wypadki się zdarzają. Nikt nie znał dnia ani godziny kiedy to Morr zapragnie przyjąć kolejną duszę do swego Królestwa. Nie odwracając głowy od barona poprawiając rękaw skórzni. Dyskretnie, niby przypadkiem dotknęła ukrytej tam niewielkiej fiolki, a jej humor od razu się poprawił. Dotyk szkła pod opuszkiem kciuka uspokajał, dawał pewność co do przebiegu przyszłych wydarzeń. Nie lubiła mieć luk w planie, wszystko musiało być dopięte na ostatni guzik. Improwizowała tylko w ostateczności.

"Albo jest tak rozwiązły, albo znudził się już obracaniem służki i żonki" - pomyślała o baronie wstając z krzesła i idąc za lokajem. Przechodząc obok gospodarza przygryzła wargę, uśmiechając się niewinnie. Mężczyzna był w jej typie. Ciemnowłosy w sile wieku i odpowiednio zbudowany, z przykuwającymi uwagę oczami. Do Carmen i ludzi jej pokroju wiele mu co prawda brakowało, ale był zadbany, czysty i nie śmierdział. Na chwilę obecną Andrea więcej nie wymagała.

Pokój który jej przydzielono robił pozytywne wrażenie, nawet bardzo. Przestronny, jasny, z wielkim łożem zachęcał do odpoczynku. Dziewczyna cieszyła się, że mogła nocować we dworze, a nie w zatłoczonej karczmie. Trochę luksusu od czasu do czasu jeszcze nikomu nie zaszkodziło. Lokaj bez słowa skinął głową i już miał wyjść, gdy złapała go delikatnie za koszulę, obracając w swoim kierunku.

- Adam..tak? - wymruczała przesuwając palcami wzdłuż jego ramienia zatrzymując się na ramieniu i strzepując jakieś pyłki - Mogę się o coś spytać?

Chłopak pokiwał głową nie mogąc odwrócić wzroku od hipnotyzujących piwnych oczu. Jego twarz rozpłynęła się w błogim uśmiechu, a Andrea kontynuowała:

- To naprawdę piękny dom, szczęściarz z ciebie że możesz tu mieszkać na stałe. Baron wydaje się być dobrym człowiekiem. Chciałabym.. - zamilkła na chwilę przygryzając wargi i postąpiła krok do przodu, ocierając się o swoją ofiarę. Efekt był natychmiastowy, wyczuła to nawet poprzez ubranie - móc z nim porozmawiać bez świadków, podziękować za gościnę. Nie chcę jednak natknąć się gdzieś w rezydencji na tą drugą kobietę. To hiena żądna taniej sensacji, zrobi wszystko by podsłuchać o czym rozmawiamy i rozdmuchać to do rangi afery nie z tej ziemi. Szkodzenie człowiekowi, który okazał mi serce i gościnę nie leży w moich intencjach, rozumiesz? Tak zaufany sługa jak ty na pewno zna zwyczaje swojego pracodawcy. Gdzie sypia, co robi wieczorami? Często wychodzi do wsi, rozmawiać z mieszkańcami? Gdzie mogę z nim porozmawiać licząc na odrobinę prywatności?

- Ta...emm, tak - Blondyn zająknął się, lecz szybko odzyskał rezon - Baron sypia u siebie w apartamencie, żona sypia oddzielnie w swoim pokoju piętro wyżej. Wieczorami zazwyczaj upija się a tarasie, albo ugania się za Cecylią...lub jedno i drugie jednocześnie, zresztą z łapaniem Cecylii nie ma większych problemów. Poza tym to we wsi nie ma za wiele do roboty. Śpi niemal do południa, potem je śniadanie i odwiedza bibliotekę.

- Gania za Cecylią...a w jakim celu? -spytała figlarnie przekręcając głowę. Nie mrugała, ani nie pozwalała Adamowi na odwrócenie wzroku, przybliżając coraz bardziej swoją twarz do jego twarzy - Baronowa nie ma nic przeciwko tym pogoniom? Przecież to pod ich wspólnym dachem się dzieje...

- Ona wie że baron ją zdradza, ale stosunki pomiędzy nimi nie są jakieś szczególnie złe. Ciężko mi to określić, nigdy nie widziałem tego co dzieje się po złapaniu...wybaczcie pani - zarumienił się spuszczając wzrok wyraźnie zakłopotany - nie...nie powinienem tak plotkować. Muszę iść...wiecie...obowiązki

Andrea kiwnęła głową. Dowiedziała się wszystkiego czego chciała, więc odstąpiła dwa kroki do tyłu i z uprzejmym uśmiechem na twarzy odparła:
- Oczywiście, nie chcę odrywać cię od twojej pracy...i dziękuję za rozmowę. Oczywiście wszystko to zostanie pomiędzy nami. Jesteś dobrym lokajem Adamie, baron a pewno cię docenia i jest dumny.

Chłopak pokiwał energicznie głową i, wciąż czerwony jak burak, opuścił pokój. Dziewczyna odczekała dłuższy moment po czym również wyszła. Spokojnym krokiem przemierzała korytarze, zapoznając się z układem pomieszczeń w willi, a gdy doszła do kuchni jej wzrok przykuło wejście do piwniczki. Rozejrzała się dyskretnie i nie widząc nikogo postronnego kucnęła przy zamku, wyciągając wytrychy. Wystarczyło kilka pewnych ruchów i drzwi stanęły przed nią otworem. Wślizgnęła się do środka, zostawiając drzwi lekko uchylone.

Piwniczka była całkiem przestronna, z kamiennymi ścianami i beczkowatym sklepieniu. W środku znajdowały się dwa regały obstawione butelkami z winem, kolejne z konfiturami. W kącie stały dwie beczki, najprawdopodobniej zawierające piwo. Na przeciwko wejścia piętrzyły się zwyczajowe piwniczne graty. Andrea od razu podeszła do regału z flaszkami i po dłuższej chwili wybrała jedną, wyglądającą na godną gardła barona. Odkorkowała ją i powąchała zawartość, a jej twarz rozjaśnił triumfalny uśmiech. Z kieszeni wyciągnęła odmierzoną wcześniej porcję narkotyku i w skupieniu, tak by nie rozsypać ani odrobiny, dodała go do butelki, po czym ponownie zatkała szyjkę korkiem i wstrząsnęła zawartością. Zadowolona schowała trunek za pazuchę i nie czekając dłużej wróciła do kuchni. Niezauważona przez nikogo ponownie zaczęła przemierzać korytarze, krążąc w okolicy pokoju barona.
 
Trollka jest offline  
Stary 02-06-2013, 16:13   #18
 
valtharys's Avatar
 
Reputacja: 1 valtharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputację
Siegfried przysłuchiwał się przez dłuższy czas całej rozmowie tej dziwnej zbieraninie ludzi. Parę razy chciał coś powiedzieć, lecz jego rola była prosta - miał chronić Villis. Nic więcej go nie obchodziło, poza tym żeby tyłek jego szefowej podczas tej wyprawy zbyt mocno się nie potłukł. Zebrani dywagowali o wynagrodzeniu, ich męstwie czy przydatności podczas misji. Głupcy, którzy musieli zmierzyć swojego fiuta na stole by pokazać kto jest naj. Życie i wola Sigmara pokaże czy są godni żyć czy jako tchórze bądź bohaterowie odejdą z tego padołu by stanąć przed obliczem Młotodzierżcy.

Twarz Siegfrieda nie zmieniła się o jotę podczas tej rozmowy. Stał niczym kolos z żelaza sztywno i prosto za Villis, a jego twarz nie wyrażała dosłownie niczego.

Nie czekał na zakończenie tego cyrku. Wyszedł, udając się do pokoju, który miał dzielić z Villis. Jedno łóżko oznaczało, że będzie spał na ziemi toteż rozłożył sobie koc i podłożył tobołek jako oparcie na głowę. Spartańskie warunki to nie były, tak więc mężczyzna mógł się cieszyć z wygód i ciepła jakie nocleg oferował. Powoli zdjął z siebie koszulę zostając w samych spodniach i usiadł ze skrzyżowanymi nogami i rozpoczął modlitwę. Nie przejmował się swoim poparzonym ciałem, bliznami znaczącymi je oraz ranami na dłoniach, które zakrywały z reguły rękawiczki. Na plecach miał wytatuowaną kometę z dwoma ogonami a pod nimi dziwne słowa. Tylko zaznajomieni ze słowem Sigmara mogli wiedzieć, że są to jego przykazania.

Tak siedząc rozmyślał o potworze. O nadchodzącej walce. O przeszłości, bo ta wciąż była żywa w nim.
 
__________________
Dzięki za 7 lat wspólnej zabawy:-)
valtharys jest offline  
Stary 02-06-2013, 20:27   #19
VIX
 
VIX's Avatar
 
Reputacja: 1 VIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumny
Przeklęte Bagna. Faulgmiere. Kuźnia Brama Wiegersa. Trzy dzwony po zmierzchu.

Roku Drum - Daar 5569 KK
Bezhaltag 23, Vorgeheim, 2523 KI

- Do kurwy, jasnej nędzy. Kiedy przestaniesz tak napierdalać w kowadło Wiegers? Ludzie chcą spać. Ja już ci pokażę jutro... ni koła u ciebie nie naprawię, ni nawet siekiery nie naostrzę. Głos dało się słyszeć w całej prawie wsi. To już nie był pierwszy taki akcent tego wieczoru.

- Idź spać Egels. I sam zawrzyj ryło. Jaśnie panicz kuźnię podnajął bo naprawy pilne ma i do rana ukończyć musi. Tako weź Egels zejdź i szlachetnemu panu powiedz co ci na wątróbce leży, dobra? Tak była odpowiedź kowala Brama Wiegersa... który to już raz tego wieczoru trzeci gasił tym zdaniem ostre języki sąsiadów. Wiadomym było że nikt jaśnie herr Guldenzungenowi nie przyjdzie się skarżć, wszak szlachcic to i barona gość.

Bram Wiegers odsunął łóżko i otworzył swą tajną skrytkę w podłodze. Wyciągnął ze środka, skrytą tam, szkatułę stalową i zdobioną na modłę nordlandzką. Szkatuły takiej niejeden kupiec by się nie powstydził, tym bardziej że zamek na niej był misternej roboty. Kowal wyjął ukryty w kieszeni klucz i otworzył skrzyneczkę. Zawartość mieniła się blaskiem. Kowal włożył dłoń pomiędzy złote monety i pozwolił im przesypywać się między palcami. Wiegers był zadowolony ze swego skarbu. Prawdą było że zawartością było może około sześćdziesięciu złotych koron, ale dla kowala z Fauligmere to był zarobek życia i istny majątek. Wiegers ucieszył się że dziś może dołożyć znów kolejne dwa złote krążki, przez szlachetnego niziołka dane za kuźni na noc wynajecie. Był szczęśliwy z takiego układu, a że sąsiedzi się pieklą...nic to, wszak innej kuźni w okolicy nie było i tak do niego trafią w końcu. Poszedł zatem spać bez problemu... bicie młota i odgłosy miechów, nic a nic kowalowi w śnie nie przeszkadzały.

Tymczasem na dole, w kuźni, niziołek Tupik von Goldenzungen przypatrywał się robocie zbrojmistrzowskiej krasnoluda Sverrissona. Ta praca zaś zwykłym kuciem nie była. Przypominało to raczej rytuał. Do świtu dwa dzwony może zostały kiedy ostrze ujawniło wreszcie swój kształt ostateczny. Trza było jeszcze rękojeść poprawić i szlif nadać, ale widać było że halfiński pan zadowlony jest z cennego druha pod postacią miecza skrytego. Groz' an Ril - skała o krawędzi ostrej lub Skalne Ostrze... tak postanowiono tej nocy że miecz ów nazwę nosił będzie. Ostrze o duszy imię mieć musi.

***

Przeklęte bagna. Faulgmiere. Nabrzeże. Środek dnia.

Roku Drum - Daar 5569 KK
Konistag 6, Nachgeheim, 2523 KI

Krasnolud wyczekiwał barki na nabrzeżu. Barki która to z ładunkiem cennym i najemnikami przybyć miała. Stał na pomoście z von Goldenzungenem, najemcą kompani i organizatorem całej wyprawy. Herr Tupik, do pasa miał przypiętą pochwę piękną ze skóry czernionej, a w niej krył się Groz' an Ril... miecz z gromrilu wykuty ręką Sverrissona kowala. Krasnolud rzucał ukradkiem spojrzenia w stronę ostrza. Zadowolony był ze swej pracy, a i nawet właściciel ów miecza mu do gustu przypadł. W khazada ocenie, herr Tupik był godny by taki miecz nosić i to się liczyło... tylko to, więcej nie trzeba było.

Barka wyłoniła się zza zakrętu rzeki chwilę później. Już z dala dostrzec się dało sylwetki na pokładzie płaskodennej łodzi. Sverrisson skrzywił się. Fakt, czekał na przybycie choć jednego ziomka z khazadzkiej braci, tego jednak nie uświadczył. Facjaty ludzi na pokładzie zebranych jednak obiecujące były. Człek postawny z łukiem i spojrzeniem wytrawnego łowcy w oczach. Kobieta o ostrych rysach twarzy, na północny lud swym wyglądem wskazująca. Jej ruchy i natura na dobra wojowniczkę ją zapowiadały. Kobieta to była, prawda, ale khazadzi nigdy w tym umniejszenia nie widzieli, wszak ich kobiety waleczne są jak żadne inne, a tym ludzkim też niczego nie brakowało. Po chwili oczom krasnoluda pokazał się osiłek o twarzy pobliźnionej tak bardzo jak twarz samego khazada. Sverrisson z własnego doświadczenia wiedział że to znaczy wiele. Do tego broń jego i spokój na hardego szermierza wskazywały. Zza wspomnianego woja wyłoniła się kobieta o wrogim spojrzeniu. Taksowała okolicę w sposób jaki to szlachcice mają w zwyczaju, ale jej strój i chód w niczym arystokratki nie przypominały. Kobieta ta wyglądała na nieustępliwą i zadziorną. Spodobało się to khazadowi.

Barka przybiła do brzegu i oczom Helvgrima ukazały się jeszcze dwie postacie. Pierwsza na trap weszła osoba zupełnie jakby nie na miejscu. Kobieta o kokieteryjnym spojrzeniu, wesoła i dziwna. Khazad od razu dostrzegł plamy z atramentu na ubiorze kobiety, tak jak na jej palcach. ~ Gryzipiórek. Pomyślał. Kiedy tylko opuściła barkę, rzuciła się w stronę krasnoluda i niziołka. Poczęła zadawać pytania, co Sverrisson zbył tylko spojrzeniem złowrogim i machnięciem ręki. Ruszył natomiast by paczki i worki przejrzeć, co to na barce van Pallinga przybyły. Zaraz za wspomnianą kobietą, z pokładu zszedł elf. Dziwny, wysoki, dumny ponad poziom własnych uszu. Na czarno odziany był i w dłoni laskę trzymał. Sverrisson od razu wyczuł że coś z tym osobnikiem jest nie tak. Zachowywał się jakby wcale nie był tu i teraz, a jedynie jego ciało było. Wpatrywał się w dal i stawiał teatralne kroki. Również i ten osobnik zbliżył się do grupy ludzi którzy zebrali się na pomoście, wokół herr Tupika. Krasnolud wrócił do przeglądania towarów, machał w ten czas głową na znak pogardy, braku zrozumienia i niedowierzania że ta rasa przeklęta i tu swego wysłannika przygoniła. Jednak szlachcicowi przysiągł Helvgrim że kłopotów nie będzie, że problemów się nie wymyśli za stare krzywdy i przysięgi złamane. Krasnolud przysiągł i postanowił przysięgi dotrzymać, po khazadzku, za wszelką cenę... nie wiedział za to w ten czas że nie raz pierwszy i nie ostatni tego dnia ów przysięga na próbę wystawiona pozostanie.

- Stalowe łańcuchy... są. Czarnego pyłu beczka... jest. Skrzynie dwie z sidłami... też są. Dobrze. Teraz wyładujcie resztę na brzeg, też muszę sprawdzić. Krasnolud liczył i oglądał towar przez niziołka zamówiony... nie wiedział ze załoga van Pallinga patrzy na niego z niechęcią, na Sverrissona się znaczy.

- Dobra chłopaki, starczy. Odbijamy. podpłyniemy pod szuwary i cumę rzucimy. Czas u Tomasa w karczmie się podleczyć. Van Palling rzucił do dwóch załogantów, a ci odpowiedzieli śmiechem.

- Zaraz, zaraz. Co jest na goblińską gębę? Brakuje wieprzowej półtuszy solonej i... no chyba sobie robicie jaja z osoby szlachetnej? Przecież w tej beczułce nie ma prawie połowy zawartości... a to jest jak mniemam. Krasnolud powąchał beczkę i dodał ... - piwo. Słuchaj van palling, ja to w dupie mam, szczerze ci mówię, ale szlachcice nie lubią być za osły myleni. Jak się von Goldenzungen dowie to i baron von Stauffer będzie wiedział, a potrzebne ci to jest? Oddawaj co wziąłeś. Sverrison bezbłędnie doszukał się oszustwa ze strony załogi, tylko głupiec pomyślałby że oddadzą wszystko jak trzeba.

Van Palling patrzył na krasnoluda jakby mu Helv dopiero co ojca zabił łopatą. Becks... przynieś świniaka. Zakomenderował właściciel barki.

... - no ale szefie, przecież. Becks wręcz błagał spojrzeniem by szef nie oddawał łupu.

- Stul pysk Becks. Idź po to cholerne mięso. Przwoźnik naciskał na pracownika głębokim acz cichym głosem.

- Taa est. Padła krótka odpowiedź, po której Becks zniknął pod pokładem barki.

- Sverrisson, te, słuchaj. Tego piwa nie?... to my już nie mamy. Wypiliśmy je. Kurwa! Van Palling tłumaczył się cicho, ale zakończył głośno i szpetnie.

- Dobra. Zapomnij. Oddawaj świniaka. Do Eilhart zabierzesz za darmo tego coś go okradł, Rozumiesz? Tylko nie zapomnij bo ja ci przypomnę o tym jak trzba bedzie. Helvgrim dał do zrozumienia w kilku słowach że niziołek wraca za darmo. Zabrał półtusze wieprzową w soli zamarynowaną od Becksa, który mu ją podał i rzucał nienawistne spojrzenia. Mięso Helv złożył na stertę, wraz z innymi towarami. Chwilę potem do pomostu zbliżać się poczęłą łodź z pasażerami trzema. Jeden to stary rybak był co łódź swą komisował. Wszyscy go tu znali. Dwójka zaś była obca. Innego sposobu nie było, musieli być częścią najemnego towarzystwa. Herr Tupik i psażerowie z barki szli już w stronę dworku barona kiedy łódź do brzegu dobiła... ale halfiński szlachcic wrócił, widać by powitać kolejnych nowoprzybyłych.

Pierwszym był niziołek o spojrzeniu mętnym, ale jakby tylko na pokaz. Wzrokiem ów halfing bacznie lustrował innych i okolicę. Widać było po nim że nie w sosie jest, ale odzyskał humor kiedy podał już sobie prawice z von Goldenzungenem. Widać było że musieli się znać dobrze. ~ To i dobrze. Pomyślał Helv. Drugą osobą była kobieta o włosach jak drengi. Ta dziwna była i dobrej oceny w oczach khazada nie zyskała. Piękna na sposób swój odmienny, ludzki, ale z oczu jakoś dziwnie jej patrzyło. Wydawała się być personą niebezpieczną, ale całkiem inaczej niż każda z poprzednich kobiet które do walki z potworem, we wsi się dziś stawiły. Kiedy już uprzejmości zostały wymienione, wszyscy ruszyli razem w stronę oczekującej na drodze, czwórki ludzi. Herr Tupik dał znak głową Sverrissonowi by również się przyłączył. Krasnolud zostawił odpowiedzialność za dostarczeni towarów w rękach młodego Eidelbrooksa i pośpieszył by do kompani dołączyć. Droga do posiadłości von Staufferów była krótka, ale starczyło by jej choćby na wymianę imion, to jednak się nie stało. Wszyscy szli w ciszy. Poza niziołkami, które w najlepsze sobie dywagowały.

Krasnolud przyglądał się wszystkim uważnie. Każdy z nich był uzbrojony bardzo solidnie, a i odziany odpowiednio. Wśród członków pochodu dało się dostrzec pancerza elementy kolcze, a to rokowało przychylne khazada opinie. Sverrisson poczuł się trochę nagi, całkiem bez broni, bez pancerza. Odziany jedynie w swe znoszone buty, lniane spodnie i lnianą koszulę. Za pas robił kawałek powrozu. Wszystko brudne i znoszone. Głowa prawie że łysa. Kępki włosów wyrastały z przodu i trochę po prawej tronie. Helv nie zdążył ich zgolić. Włosy rosły tam gdzie blizna nie pokrywała głowy khazada... zatem były to tylko dwie kępki wspomniane... bo blizna tak po prawdzie całą głowę niemalże w swe władanie wzięła. Twarz Sverrissona również bliznami pokryta, zacięta i sroga, a wniej dwa szafiry osadzone. Oczy tak niebieskie jak mórz woda albo niebo latem. Jedyne co mogło tego dnia dodać powagi osobie Helvgrima był tylko jego rozmiar i broda. Syn Svergrima pochodził z Norski, tam każdy khazad wzrostem dorównywał niskim imperialnym ludziom, ale było to dziwnie w cesarstwie odbierane. Tu wszyscy do niższych krasnoludów nawykli. Jednak z północy ludzie byli więksi i silniejsi... tak też było z khazadami. Postawa Helva była harda, ale nie sposób było dostrzec jego muskulatury i ogromnych ramion, które skrywały ubrania. Jedynie bujna blond broda, dziś rozpuszczona, sięgała poniżej pasa. To wszystko było pojęte... godne acz normalne. Jednak brak broni przy boku wojownika z gór udzielił mu się kiepskim humorem. Rozmyślania te zabrały go w miejsce gdzie spoczywa bestia... na bagna... tam gdzie miecz aglanda, wbity w cielsko kreatury, leży i czeka ratunku.

***

W domu barona do targów się zabrano. O cenę pytano, o to kto co chcę, a czego rząda. Niziołek jednak był nieustępliwy. Do zdarzeń doszło napiętych i dziwnych. Niziołek co przybył kilka chwil wcześniej obraził się i widać było że z brodatym ludem na pieńku cosik ma. Najemnicy choć wyglądali na takich co to zadaniu podołać mogą to niejasnym było czy między sobą dogadać się dadzą radę. Każdy zuchwały i indywidualista... to zawsze jest problem. Krasnolud wiedział że jeśli każdy z nich osobną drogą do Faulgmiere zawędrował, i nie o barkę mu chodziło, to znaczyć się musi odważny być, wyzwań się nie bać... ale i słuchać rozkazu drugiego nienawykły jest. To mogło przysporzyć sporo kłopotów. Sverrissona, cena na głowę stwora nie interesowała. Zaproponował że własne wynagrodzenie odda tym co żywi wrócą, niechaj się podzielą. Brodaty góral jeden tylko miał cel na bagnach... miecz odzyskać, a jak potwór pod ostrzem padnie to i lepiej nawet. Długo nie myślał. Towarzystwo w dworku barona pożegnał i do karczmy się udał. Po drodze jeszcze udało mu się kilka słów z herr Alexem i fraulein Klarą zamienić... w sumie raczej nie fraulein a hozajką...bo Klara ze stepów Kislevu była. Oboje wydali się Helvowi ludźmi zaufania godnymi i w czynie czy słowie konkretnymi. Zatem krasnolud do karczmy u Tomasa ich zaprosił, a wiedział że i reszta tych co potwora by martwego ujrzeć chcieli, do gospody przyjdzie i zaproszona będzie.

Później, tego dnia, Sverrisson dwie rzeczy miał na głowie. Raz, to czas było broń sobie przygotować na wyprawę by ten koszmar z bagien nią położyć trupem. Dwa, to dziwny fakt że przez dni ostatnich sześćdziesiąt, baron von Stauffer i jego żona, odmienieni byli nie do poznania. Dziwne to było i pomyśleć szło, że dobre... ale coś tknęło krasnoluda, w dołku ścisnęło i wierzyć że zmiana na dobre wyszła, nie pozwoliło. Trzeba by się temu przyjrzeć... ale komu tu można zaufać... miejscowym, ludziom dobrym, ale ociemniałym... czy może najemnikom dzisiejszego dnia przybyłym, co umysły otwarte mają, ale czy serca w słusznym miejscu? Odpowiedź miała pojawić się niebawem.
 
VIX jest offline  
Stary 04-06-2013, 02:19   #20
 
Gwena's Avatar
 
Reputacja: 1 Gwena to imię znane każdemuGwena to imię znane każdemuGwena to imię znane każdemuGwena to imię znane każdemuGwena to imię znane każdemuGwena to imię znane każdemuGwena to imię znane każdemuGwena to imię znane każdemuGwena to imię znane każdemuGwena to imię znane każdemuGwena to imię znane każdemu
Karczma ‘’Trzy Lochy’’ – wieczorne spotkanie

Helvgrim poinformował karczmarza Tomasa o gościach do wsi przybyłych i choć ten ostatni widział już niektórych z najemników to ciekaw był tego co khazad mu opowiedział o przyjezdnych. Kiedy pierwszą ciekawość oberzysta zaspokoił, to wysłuchał wtedy prośby krasnoluda. Koniec końców, stanęło na tym że poczęstunek miał karczmarz przygotować na miarę szlachetnych panów i tak też się stało, a wszystko pod herr Goldnezungena patronatem i bez barona Stauffera oczu i uszu. Tomas podał zatem swe najlepsze specjały, w których to ośmiornica na wszelkie sposoby przyrządzona była. Dwa gąsiory krzakówki na stole swe miejsce odnalazły i tak Sverrisson oczekiwał gości. Zamiaru nie miał zjawić się ostatni, źle by to świadczyło. On był na miejscu tak tu i teraz, tak i tam, na bagnach. Teraz zaś siedział i popijał gorzałkę z wodą rozrobioną, tak aż do momentu kiedy goście zjawiać się zwykli. Sverrisson wstał i rozmowę zaczął.

Cieszy mnie to że zaproszenie nie odrzucone zostało. – Ruchem dłoni krasnolud do stołu zaprosił.

– Za zaproszenie dziękuję
– Alex skinął głową. Odsunął krzesło, by Klara mogła usiąść. – Z przyjemnością przyjęliśmy – dodał w imieniu Klary i swoim.

Herr Goldenzungen pewnie również się zjawi, a i reszta zainteresowanych zaproszona jest... nim jednak się pojawią, z miłą chęcią na pytania wszelakie odpowiem. Częstujcie się. – Sverrisson chwycił gąsior i nalał odrobinę trunku do cynowych kielichów, które przed Klarą i Alexem a stole stały.

Herr nie będzie wychylał nosa poza wieś, tylko kabzę nabijał, więc lepiej jakby tu go nie było, by swobodnie mogli pogadać ci którzy skórą ryzykować będą. – Klara posmakowała wódki, wypiła resztę duszkiem. – Ujdzie, ale taką słabiznę rozcieńczać?

Alex poszedł w jej ślady, z tym, że mocy trunku nie krytykował. Wolał zachować trzeźwy umysł, więc trochę wody w bimbrze mu nie przeszkadzało.

– Aye, cienkusz taki z wodą mieszany... ale tak co nasze umysły w zdrowiu by zostały przy debacie właściwej. Ważne tematy poruszyć nam trzeba... a rozwaga gorzałki nie lubi. – Mówiąc to krasnolud polał jeszcze jedną kolejkę słabiutkiego destylatu.

W oczekiwaniu na pozostałych zaczęli się wymieniać opowieściami o swoim życiu.
Po pewnym czasie w karczmie pojawiła się Vilis wraz z milczącym wielkoludem. Szła cicho obok niego, co jakiś czas lustrując znudzonym wzrokiem otoczenie. Na widok stołu wydęła wargi i nalała sobie rozrobionego alkoholu. Podniosła kielich do ust, powąchała i przechyliła, wypijając całość na jeden raz.
– Szczegóły, taktyka? – powiedziała tylko spoglądając na krasnoluda i obchodząc stół dookoła. Zamiast usiąść na krześle oparła się o ścianę tak, żeby móc obserwować wszystkich w pomieszczeniu. Skrzyżowała ręce na piersi i czekała.

Klara zmierzyła wzrokiem podpierającą ścianę kobietę, przyjrzała się powoli i dokładnie każdemu szczegółowi jej wyposażenia i stroju, po czym odwróciła się do niej bokiem i sięgnęła po piwo.

Do karczmy weszła dwójka niewyróżniających się specjalnie chłopów, skłonili się nieco Helvgrimowi i zasiedli przy barze zamawiając piwo. Od czasu do czasu rzucali w kierunku łowców bestii zaciekawione spojrzenia, i cicho rozmawiali z karczmarzem.

Helvgrim spojrzał na nowo przybyłą do karczmy dwójkę najmitów, a zaraz po nich na dwójkę znajomych chłopów, po czym kontynuował rozmowę z Klarą i Alexem. Zapytany w końcu o konkrety względem zadania, spoważniał i odpowiedział na pytanie Villis.

Bagna grząskie, robactwo włazi w buty i pod koszulę całymi garściami, mgła dziwna i dróg brak. Teren jest trudny. Jeśli nie bardzo trudny nawet. Na korzyść zaś przemawia to że wsi blisko jest legowisko potwora. W dzień to dwa razy by obrócił, tam i z powrotem, jakby rzecz jasna nie spać przyszło. Bagna nocą nieprzychylne są bardziej jeszcze. Reputację przeklętych bagien pewno znacie, to i wam opowiadał dyrdymałów nie będę. – Helvgrim przepłukał gardło alkoholem i widząc że wszyscy słuchają, ciągnął mowę dalej.
Poczwara co w bagien głębinie mieszka, zdaje się wzroku nie mieć, a na ruch waszych nóg reaguje... jakby tąpnięcia słyszy. W pobliżu zawalonej jaskini tylko zmora siedzi bo tam jedynie bagna głębokie na tyle co by ją zmieścić całą. Na tym rumowisku starym, co to jaskinia jest, ale już nie na przestrzał jak kiedyś, to pozycja dla miotaczy dobra, bezpieczna... póki kreatura pociskiem jakim nie rzuci, kamieniem czy drzewem. Dla tych co żelazo chcą wrazić w bebechy koszmaru, zadanie niełatwe. Macek od groma, a każda silna i gruba. Ciąć nie idzie, rąbać trzeba takie. Jak pochwyci to na dwie macki, nieszczęśnika rozerwie. Jakby ją na brzeg wyciągnąć, co w zamiarze ponoć jest, to i tak bestia mniej groźna nie będzie, jeno nie ruchawa... a to przy takim kaosu wytworzeniu ważne nie jest... jakby się powiodło to by choć w głębinę nie uszła. – Sverrisson był podekscytowany i cały czerwony na twarzy. Jednak bardzo słabe światło pochodni i świec, kamuflowało doskonale podniecenie khazada, które to za dnia byłoby jak na dłoni widoczne. Tym razem Sverrisson wziął szybki łyk cienkusza i mówił dalej... prawie nie robiąc pauzy na wspomniany łyk.
Co się taktyki tyczy. Herr Goldenzungen ośmiu żadnych złota i chwały, śmiałków naliczył chyba. To jeśli o liczby idzie. Do tego miejscowych nająć można. Przewodników znam dwóch, najlepszych we wsi. Zobaczę co się da zrobić. Jeśli o walkę idzie, to tak by było. Broń najlepsza taka co kłuje, tnąca gorsza... obuch to cios stracony na tą bestię. Niziołek proch artyleryjski dostarczyć nakazał i jego w ostateczności użyjemy... tak by bestię rozsadzić, zabić lub ranić poważnie. – Helvgrim podniósł dłoń na chwilę by powstrzymać ewentualne uwagi. – Wiem że może myślicie że lepiej by od tego kroku zacząć. Jednak proch nieprzewidywalny jest i nas może razić... tę broń ja na siebie biorę. Poza tym, mamy łańcuchy i haki by bestię usidlić i znieruchomić odrobinę. Łańcuch każdy po osiemdziesiąt funtów waży nawet, tak że jest mocny, ale czy bestia nie zerwie, to się okazać ma dopiero. Na niedźwiedzie sidła są, tak by szereg ich rozstawić i macki nimi kąsać. Mało to, ale zawsze coś. Bestia groźna jest, a walka z nią trudna... tak że jedyną bronią słuszną i pewną serca odważne będą. Ot i tyle. – Krasnolud po takiej mowie długiej, chwycił kielich i opróżnił go do dna.

Bestia wielka to i łuk wielki być powinien. Kowalem jesteś, to skoro wiadomo gdzie bestia się pokaże, to może byś jakiegoś orangera czy innego trebeusza postawił. Kilka desek i lin sie chyba znajdzie. – spytała Klara krasnoluda.

– Kuszę taką przerośniętą kiedyś widziałem –
powiedział Alex. – Na stojaku. A strzelała dużo dalej, niż zwykła. I bełty trzy razy większe miała. Może takie coś by się zdało?

– Har...kowalem żem jak mówisz.
– Helv patrzył na Klarę. – Z prochem żem miał do czynienia, ale żaden ze mnie artylerzysta, budowniczy czy inżynier. Do machin takich trza obliczeń dokładnych, co by nam się nie od siły naciągu nierozpadła sama. Złożyć by ją trza tam na bagnach po przez bagnisko pchać osła jest trudno, a co dopiero broń gabarytów taką. Tam, na miejscu zbudować by nie szło bo drewna nie ma odpowiedniego, jeno przgniłe pniaki. Jeśli nawet jakoś by się udało takie cudeńko zmajstrować, to amunicji brak tam jest... a kamień co to go jedna osoba uniesie, krzywdy potworze nie zrobi, może jeno siniaka zostawi. Duży głaz, taki co sześciu go nieść musi... to jeden poślemy, i nim drugi na ramię złożymy to potwór do bagna się skryje. Zresztą, prób wymaga taki konstrukt... na miejscu pomiarowania strzału... a tam na ruch potwór wyczulony siedzi. Pani Klaro, myślę że pomysł ten choć chytry i bezpieczeństwo oferuje, to nie przejdzie tutaj. Jak wspomniałem, ni budowniczy, ni artylerzysta ze mnie. Ot, wiedza ma taka na ile kuzyni mi opowiadali to i owo. To samo by się i balisty tyczyło, bo takowo zwie się to ustrojstwo herr Alex.

– Ciężki kamień może i krzywdy nie zrobi, i wystrzelić go trudno, ale lekki dzban oliwy płonącej wodnego zwierza może ubić, a zdolną do wyrzucenia go małą machinę zrobić tu we wsi, wypróbować, rozebrać i przenieść na miejsce byłoby łatwo, ale skoro nie potrafisz tego zrobić to trudno, panie kowalu. –
stwierdziła zrezygnowana Klara – Szkoda, ze żadnego kozaka z naszych stanic tu nie ma, dzieci się takimi zabawkami u nas bawią, zmajstrowałby więc z zamkniętymi oczami – westchnęła.

– Hm...może i tak. Jednak oliwy tu dzbana nie uświadczysz może nawet...a co dopiero dzbanów kilka. Machinę zbudować we wsi i nieść ją przez bagna...to dni kilka by zeszło najmniej, a i odpocząć trza by wtedy przed walką... to jak oblężenie, a na tym się znam. Mądry thane nie rusza z marszu do ataku bo tyły zaraz brać musi. Wieśniacy raczej nie pomogą nam w tym, bestii się boją. Ja jestem prostym dawi. Co zobaczę przy was to mi rozsąd daje. Jak łuk niesiesz to z niego szyjesz. Ja mam miecz to nim robię. Jak by prochowy khazadzki do wsi wszedł to by miny zmontował. Życia w walce swego nie szczędze, ale iść w garści z czymś na czym nikt się nie zna, to wszak głupota by była. To nie czas na próby jest i naukę. Poza tym, ja mogę spróbować budowy...nie wadzi mi. Jeśli zaś u was na stepie, dzieci takie wihajstry montują to dla ciebie kislevska pani, taka robota zabawą by była. Rację mam?

To chłopcy się tak bawili, ja nie budowałam trebeuszy, jeno patrzyłam jak konkurują kto mocniejszy i celniejszy zrobi, póki im kto drewna na opał, z którego montowali je, nie wziął do kominka. A oleju, oliwy, łoju, wosku i innych płonących łatwo rzeczy to by się sporo w wiosce i dworze nazbierało, jakby chcieć. Jednak najpierw trza chcieć... Posłuchajmy więc jak inni planują ubić stwora.

– Coś płonącego to całkiem dobry pomysł – zgodził się Alex. – Tylko nie wiem, jak by się na to zapatrywali ci, co chcą potworę pokroić na kawałki i sprzedać. Pieczona ośmiornica pewnie nie będzie mieć takiej wartości.

– A rozerwana na strzępy prochem?
– zaśmiała się Klara – Już widzę jak mózg łyżeczką ze skał zbierają...

– Większość da się pozbierać –
odparł z uśmiechem Alex. – Poza tym... jeśli jest duża, to większość zostanie w jednym kawałku.
– Jaka ona jest duża?
– zwrócił się do krasnoluda. – I jaki jest faktyczny zasięg jej macek?

Vilis bez słowa odepchnęła plecy od ściany i pokonała ta samą drogę co przed chwilą, tyle że w odwrotnym kierunku. Będąc koło krasnoluda rzuciła przez ramię:
Dostosujemy się do planu większości, o ile nie będzie zawierał rażących nieprawidłowości. Znajdę cię rano i pogadamy. – Po tych słowach ruszyła do swojego pokoju.
Na słowa Villis khazad zdziwił się, ale przytaknął zgodnie.

Klara poczekała aż najemniczka i jej ochroniarz wyjdą, westchnęła z ulgą: – Od razu zrobiło się przytulniej. – i dodała pytanie – A jak gruba jest jego skóra? Twój miecz przebił, lecz czy strzała skutecznie przebije? Bo skoro to oczu nie potrzebuje, jakoś mówił, ino dźwiękiem się kieruje, to z nas, łuczników, żadnej korzyści nie będzie, jeśli strzały do żadnych żywotnych organów nie dotrą. Broń palna mu nie zaszkodziła, chyba, że pistolety tych sigmarytów mu zalegają w brzuchu, niestrawność czyniąc...

– Kreatury cielska całego żem nie widział, jak wspomniałem już, kawałek jedynie... paszczę jeno i macki w całej okazałości ujrzałem. Macka każda na wiele metrów sięga, jak daleko trudno powiedzieć, ale im bliżej stałem poczwary tym jej trudniej było ze mną tańcować. Gębę ma uzbrojoną w zębisk kilka tuzinów, każdy kieł jak rękojeść miecza długi. Straszny ma wygląd stwór ów. Tułów wielki być musi, ale miękki jako że miecz wraziłem cały, a bez większych oporów wszedł. Jak na moje oko, to oślizgła poczwara duża jak karczemny budynek być musi... nie większa. –
Krasnolud odpowiedział na pytanie Alexa. – Co się tyczy prochu i ognia to powiem że tak. Proch w ostateczności użyty być ma, wgląd na bezpieczeństwo nasze jak i na cielsko co zapłatą jest dla niektórych z tego towarzystwa. Ja jednak cackać się zamiaru nie mam. Paskudę w powietrze poślę bez zdań kilku jeśli taki przymus będzie. Oliwa zaś może się na nic zdać. Ośmiornica wielka, mokra, błotem z bagien pokryta, nie zajmie się ogniem... toż to jest olej z roślin wyciśnięty i nie tak jak czarny olej z gór, nie zajmie się od razu ogniem. Chociaż dobrą stronę pomysłu dostrzegam... oślepić można bestię takim słabym ogniem. Jednak oczu stwora nie widziałem, jak mówisz pani Klaro, może wcale ich nie ma. – Zakończył wypowiedź khazad.

Klara na te słowa wstała i poprosiła karczmarza o całą, jeszcze niesmażoną ośmiornice. Na stół ją położyła, macki wyciągnęła na całą długość, rozcięła tułów.
– Patrzajcie... tu nie ma mózgu takiego jak u zwierza czy człeka szukamy... Jedna kość zamiast czaszki, reszta mięsna galareta i jelita tylko... Oczy są i to duże. Mówisz, że tułów jak karczma? To znaczy, że macki będą... – zastanowiła się – jak 3 do 5 karczm długie. Znaczy nie mniej jak 40, a może nawet 70 kroków. To stworzenie okręt powalić by mogło, a człek to na ząb jeden nie starczy.
– Przykro mi –
zwróciła się do krasnoluda – ale moja szabla, ani łuk nic nie zdziała. Może topornicy, zwłaszcza z Twego ludu, by tego stwora ubili, ale... – bezradnie rozłożyła ręce.

Krasnolud przypatrywał się z zaciekawieniem, był to wszak sposób bardzo rozmyślny, ten co go pani Iwanowna pokazywała.

– Ośmiornica, jako że na świetle żyje –
powiedział Alex – oczy mieć musi. Każda, jaką widziałem, miała. Jeno stwory co w jaskiniach żyją, w ciemności wiecznej, oczu nie mają.
– Za to pewnie i niziołek, i mag nasze oczy by wydłubali, gdybyśmy potworowi oczka zepsuli, bo im na nich zależy. Targowali się wszak o nie.
– Nijak pojęcia nie mam –
dodał – jak stwora owego zabić mamy. Godzin parę by starczyło, by chałupę rozwalić w paru chłopa, ale chałupa bronić się nie będzie.

– Sprawa to niełatwa jest. Jak ta na tę ośmiornicę tu patrzę, co na stole leży, to zdaje mi się że macki nie dłuższe powinny być niż dwakroć cielska wielkość. Oczu zaś jak mówiłem, nie widziałem... a potwora może chaosu być wytworem, to i jak zwyczajne zwierzę zachowywać czy wyglądać nie musi. – Powiedział Sverrisson.

– Ośmiornice pewnie rozmaite bywają – zafrasowała się Klara. – Ale z tego co mówiłeś widywali ją różni, choćby nasz gospodarz.
Podeszła do karczmarza.
– Gospodarzu, kto jak kto, ale ty się na tych stworach znasz najlepiej – co dzień je masz w kuchni. I widziałeś tego potwora. Czy podobny on do tej? – wskazała na stół.

Karczmarz zapytany, zza baru wyszedł, ścierkę jeno z sobą biorąc, ukłonił się po czym odrzekł:
Po prawdzie tom się potworze wielcem nie przyjrzał, o syna dbałem i z dala od trola urwisa odciągałem. Wszystko tak szybko się stało. W jednej chwili było trolisko z którym dzielnie mości pan Helvgrim z resztą kamratów czoło stawiał, a zaraz potem troll już znikał w olbrzymiej paszczy stwora. Jeno chwilę przyjrzeć się mogłem, bo strach taki mnie obleciał, że nie zmierzałem zostawać tam dłużej. – Spoglądał bardziej w ziemie zawstydzony nieco, po chwili jednak wzrok podniósł dodając – Wiecie gdybym sam był to może i tak straszna stwora by mi nie była, ale przy boku miałem syna, o niego się bałem, dość już żem się strachu najadł gdym go po bagniskach szukał. A ośmiornica, podobna do tych co na talerzu macie, jeno ze sto razy większa. Macki całej z wody nie wynurzyła a tam gdzie widziałem, część najbliższa ciała to chyba gruba jak koń była.

– Najlepiej by było iść i na własne oczy zobaczyć
– powiedział Alex. – Z bezpiecznego miejsca, oczywiście. Ale to, co prawicie, niezbyt dobrze rokuje wspomnianym wcześniej mieczom czy strzałom.

– Jeśli karczmarzowi wierzyć, a i Helvgrim pamięta, że drzewa wyrywała na brzegu, siedząc głęboko w wodzie, to i 100 kroków sięgać może. Cóż nawet jeśli te wymiary i dwakroć przesadzone, to i tak trzeba po armaty słać do miasta, bo łuki, miecze, topory na nic się nie zdadzą.
– podsumowała zrezygnowana Klara.
 

Ostatnio edytowane przez Gwena : 04-06-2013 o 02:30.
Gwena jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 16:53.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172