Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 31-07-2013, 18:55   #61
VIX
 
VIX's Avatar
 
Reputacja: 1 VIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumny
Kiedy stojąc na warcie, Helvgrim dostrzegł upiorną zjawę, dreszcz przebiegł mu po plecach. Jeśli było coś czego hardy khazadzki wojownik się bał to były to właśnie duchy i wszelkiej maści zjawy. W krasnoludzkiej kulturze to właśnie umarłych obawiano się najbardziej. Każdego można było pokonać, ogromną ośmiornicę, potwory z Pustkowi Chaosu czy przeklętych czarowników, ale duchy... o nie, tych nie dało się zranić, a do tego zwiastowały gniew przodków. Tak też postrzegał to Sverrisson, nie inaczej.

Opowiadając całe zajście Alexowi, khazad czuł wstyd, musiał jednak podzielić się tym co zobaczył, tak należało zrobić, a nie było to łatwe. Łowca myślał pewnie że krasnolud jest głupi i przesądny ale wyraz krasnoludzkiej twarzy powinien dać wszystkim do myślenia. Helvgrima nie mogło wystraszyć byle co, nawet nie była tego w stanie zrobić potworna ośmiornica, tym razem jednak, głos krasnoluda podszyty był strachem jak nigdy wcześniej.

Spokój nie trwał w obozie długo. Krzyk, zamęt i zwłoki Okonia. Duch był jednak prawdziwy. Helvgrim padł na kolana i zmówił modlitwę do Valayi, matki wszystkich khazadów. Szczególnie modlił sie o to by modlitwa dotarła do uszu khazadzkiej bogini, by ta uchroniła ich od gniewu potępionych dusz. Okoń zaś był sobie sam winien, z relacji Lisa wynikało że prosił się o nieszczeście, bo kto przy zdrowych zmysłach idzie by witać samotną kobietę na bagnach po nocy. Jedynie głupiec. Ciało zostawili... nie było czego zbierać. Ustawili jedynie stosik kamieni który symbolizować miał mogiłę. Więcej zrobić się nie dało na tę chwilę.

Helvgrim nie czekał dłużej ze swymi domysłami. Opowiedział wszystkim o wygananej matce barona i o tym jakie piekło zgotowała ona swemu synowi i jego ukochanej. Krasnolud nie pominął żadnego szczegółu. Wspomniał o tym że baronowa wynajęła zabójcę by ten zabił dziecko z nieprawego łoża jej syna oraz matkę maleństwa. Opowiedział też o tym że dziecko przeżyło jedynie dzięki temu że zabójca darował mu życie, a sam odkupił swe winy i zginął podczas walki z elfimi korsarzami... wybuch który zawalił Usta Morra, stał się grobowcem najemnego zbrodniarza i jedynie Helvgrim przeżył samą eksplozję. Khazad opowiedział także o tym że spaczony czarownik z bagien okazał się być synem barona, który wrócił by mścić się na wiosce, ale skończyło na tym że zaczął pomagać wiesniakom bo odnalazł w sobie cząstkę dobrej duszy, a to stara baronowa była zalążkiem zła jakie nawiedziło wieś. Baron wygnał matkę ale widać ta wróciła w jeszcze straszniejszej formie niż dane było znieść oczom dobrych istot. Odpowiedzi na wszelkie pytania musiały kryć się w posiadłości barona. To rozumiało się samo przez się.

***

Kiedy Helv znalazł się już we wsi, w karczmie, zrelacjonował wszystko pracodawcy, von Goldenzungenowi. Sporo tam było ważnych faktów. Oczywiście nie pominął spotkania z przeklętym duchem starej baronowej. Helvgrima ciekawiło za to jak Tupikowi udało się przekonać mieszkańców wioski co do najemnej grupy, choć krasnolud wiedział że o niego nie chodziło, bo wieśniacy po prawie dwóch miesiącach, przywyczaili się do obecności Sverrissona. Kiedy wszystko co ważne zostało już powiedziane i każdy poszedł zająć się własnymi sprawami, do Helva zbliżył się Siegfried.

Siegfried czekał aż będzie miał okazję podziękować Helvgrimowi za to że taszczył jego ciężki zadek. Wziął dwa kufle od karczmarza i podszedł do Khazada:

- To za przytaszczenie mojej dupy tutaj - rzekł i postawił przed Helvem kufel. Sam wziął drugi - Mam u ciebie dług - zakończył “przemowę”.

Krasnolud spojrzał na rannego wojownika, przeniósł zmęczone spojrzenie na kufle i wyciągnął rękę po jeden z nich.

- Ja tam nikogo nie taszczyłem... nie było całej sprawy. O własnych siłach tu doszedłeś, jak pamiętam i niczego mi nie jesteś winien. To już raczej ja tobie coś powinienem być dłużny... bo na ośmiornice ze mną idziesz i do walki stawałeś wczoraj jak bohater z sagi. Bez ciebie by mnie ta potwora wczoraj usiekła. Siadaj. Napijmy się.

Sigmarita wzniósł kufel do góry by stuknąć się nim z krasnoludem.

- No to przyjmijmy, że jesteśmy kwita - uśmiechnął się - Helvgrimie a co Ciebie sprowadziło tutaj, jak żeś tu trafił? - zapytał.

- Przybyliśmy tu w pięciu. Ja, cyrulik Gereke, szlachetka podróżnik Willard, khazad Ketil i Gustav, najemnik. Zlecono nam by chronić poborcę podatkowego który to zjeżdżał do Faulgmiere by podliczyć barona von Stauffera... no i jakoś tak żeśmy się uwikłali w ten cały bajzel. Ja zostałem bo i miecz mój został... w cielsku ośmiornicy. - Helv stuknął swym kuflem o kufel Sigfrieda i wypił zawartość naczynia duszkiem. - … a ty? Ja ty żeś się tu znalazł? Czyzby o tej paskudnej bestii już mówili we wszystkich miastach i wsiach Jałowej Krainy?

- Miecz?? Widziałem go..jeszcze w niej tkwi.. dobra robota..A ja? Cóż. Jestem Sługą Bożym, i idę tam, gdzie mi każą. Mój przełożony, poprosił mnie bym zajął się Villis, mam chronić jej tyłek by nie potłukła się zbytnio. Narwane dziewczę z niej, i jeszcze zrobi sobie kłopot jaki, więc mam pilnować jej. A co do ryby to jak wcześniej była to sprawa służbowa to teraz zrobiła się nieco bardziej osobista..ale jebnięcie rybia kurwa ma, muszę przyznać.. - rzekł - Rozumiem, że tylko Ty przeżyłeś z tamtej kompanii czy ktoś jeszcze miał to szczęście? - zapytał Sigmarita.

Hevlgrim słuchał i przytakiwał słowom mężczyzny pokrytego bliznami, co swoją drogą było ciekawe bo i Helv miał wiele starych blizn, głębokich i szerokich... ale na bogów, Siegfried wyglądał jak kotlet siekany, a przynajmniej jego twarz.

- Nah... cała nasz piątka żywa z tego wyszła. Po drodze padło kilku wioskowych żołnierzy, kilku chłopów i gwardzistów takiego tam, łowcy czarownic co z Marienburga przybył szerzyć tu rządy. Bym nie zapomniał. Ponoć martwy padł też ten cały wiedźmiarz co to przyczyną tragedii i mutacyji we wsi był, ale to chyba nieprawdą było bo on zmarł a nad wsią wciąż klątwa jakby wisi a potwór z bagien ni martwy nie padł, ni nie odszedł na otwarte morze. - Helvgrim nie dopytywał o miecz, nie wierzył by była jakś szansa by było to ten sam miecz, miecz z Azkahr.

- No tak, i tak cud że Inkwizycja nie rozpaliła stosów widocznych aż w Altdorfie..Chyba łagodnieją. Wiesz ryba rybą, ale teraz jeszcze ta zjawa. Nie jestem tu od myślenia, ale powiem Ci tak. Skoro to mackowe monstrum tu siedzi, coś je musi tu trzymać i nie sądzę że siedzi tutaj bo lubi. Widziałem wiele dziur, miejsca gdzie nawet mucha by nie siadła, ale Tu...same pierdolone ośmiorniczki. Kawał dziczyzny by się przydał..Powiedz mi a co porabiałeś nim tu trafiłeś, na chłopka roztropka nie wyglądasz a raczej na kogoś kto nie jedno widział.. - nie musiał dodawać, że pewnie gdyby człowiek był w jego wieku Siegfried mówił by do niego dziadku.

- Aye, i ja myślę że coś tu na rzeczy więcej się dzieję niż tylko potwora z bagien. Weźmy choćby tego barona i jego małżonkę. Uwierz lub nie, ale dni temu nie więcej jak dwa razy po trzydzieści, baron wyglądał jak mizerny chłop pańszczyźniany, a żona jego jak miotła w kącie co stoi, a teraz? Dziwne to jakieś, jakby odmłodnieli, złota jakby w skarbcu więcej. Jeszcze parę tygodni temu nie mieli co na stole postawić a miny na ich facjatch były jak u takich co by im rodzinę wymordowano. Dziwne to jakieś jest. - Helvgrim napił się znów piwa i mówił dalej.

- Wcześniej... wcześniej Siegriedzie byłem w Norsce, tam właśnie są szczyty lodowe Azkahr, mój dom. Zmuszony byłem szukać szczęścia tutaj, w krainie południa. By nie wdawać się w opowieść na dwie noce długą, to powiem że szukam pewnego khazada, Skerif ma na imię... ma on coś co należy do mego pana, Hjontinda na Kamiennej Tarczy. Ostatnia plotka mówiła że Skerif jest właśnie tutaj, w Faulgmiere... ale żem go nie spotkał niestety. Kiedy tylko uporam się z ta bestią z bagien ruszam dalej by szukać kamrata. Tyle. Powiedz mi lepiej kim ta Vilis jest, niezłe z niej ziółko. Czy to jaka ważna persona jest że strażnika jej trzeba? Wygląda na taką co to sobie sama dobrze daje radę. - Helv był ciekaw, nie mógł tego dłużej kryć. Poza Alexem, wszyscy inni byli jacyś trochę dziwni, nawet Siegfried. Dopiero teraz krasnolud zaczął przekonwyać się do niego jako do kompana, bo jako wojownika uznał go już wcześniej.

- Jest tą którą rozpala ogień Sigmara..a czy jest ważna to nie do mnie pytanie. Gdy przeor prosi, sługa robi... - rzekł zdawkowo mężczyzna - Co do Barona i jego żony, sądzę, że … wcześniej czy później odbędziemy z nimi rozmowę inną niż dotychczas... lecz na razie nie mam siły na spory ze szlachtą. Uparte to bywa, dumne i w ogóle, ale jak pokażesz takiemu rozgrzane szczypce, którymi chcesz pomiziać jego ptaszka czy inną część ciała, stają się cholernie wygadani..Ale to już decyzja Villis... No i co by nie mówić... Ja tam jak dojdę do siebie idę porandkować z rybką znów... - rzekł smętnie.

- Har, har, har. Toś mnie rozbawił. Ja tam z waszymi zakonami do czynienia nigdy nie miałem. Jakbyś zobaczył co w Norsce uchodzi jako codzienność to by ci włos zbielał od samego patrzenia właśnie. To co tu herezją jest, tam codziennością. To jednak ważne nie jest. Prawy z ciebie mąż, to i podaruję ci coś. - Helvgrim pogrzebał w ukrytej kieszonce w kubraku i wyciagnął z niej kryształową fiolkę.

- To jest Krwawy Litwor, zresztą, mniejsza o nazwę. Odkorkuj, wypij i poczekaj. Jak rano się obudzisz to rany twe zniknąć powinny. Podziękuj za to bogom i ciesz się zdrowiem Siegfriedzie, zasłużyłeś na to. To moje podziękowanie za to że na potwora ruszasz. Należy ci się.

Do tej pory nieruchoma twarz mężczyzny wyraziła jedno, zaskoczenie. Tak, biczownik był zaskoczony tym gestem. Nie wzruszał się byle kiedy i byle o co. Był skałą, lecz teraz ten gest sprawił coś co ciężko było mu ubrać w słowa. Wziął fiolkę i schował głęboko za pazuchę i rzekł:

- Jeśli kiedykolwiek będziesz potrzebował wsparcia daj znać. Przybędę - wiedział że więcej słów nie trzeba. Każdy mężczyzna wie czym jest honor i “przyjaźń” a to mogło być dobrym początkiem tego.

- Bogowie pozwolą to nigdy na pomoc sobie przychodzić nie będziemy musieli. Ośmornicę trupem położymy, zyskamy sławę i złoto i ruszymy w swoją drogę. Kto wie, może jeszcze kiedyś się spotkamy gdzieś. Teraz jednak chciałbym o czym innym pogadać. Jak się za barona już zabierzecie... to weźcie i mnie ze sobą, co? Chciałbym tej szumowinie przeklętej raz jeszcze w oczy spojrzeć i splunąć w twarz, bo choć na gusłach, magyji i torturach się nie znam... to jednego jestem pewien, że czort ten baron na tę wieś całe zło ściągnął i chciałbym jego koniec zobaczyć - Helvgrim nie żartował, gadał z baronem już kilka razy i mierziło go ze taki demon skryty mógł go zwodzić od miesięcy.

- Da radę. Poza tym sądzę, że to niebawem nastąpi. Moja młoda przyjaciółka cierpliwości nie może zaliczyć do swoich cnót, tak więc.. co się odwlecze to nie uciecze. A pomoc przy opanowywaniu “krzykaczy” też się przyda.. - odpowiedział Siegi i wyciągnął rękę do Khazada, bowiem trzeba było się żegnać i udać do tej zielarki. - Potem postawię Ci chętnie drugi kufel, ale teraz muszę dać się opatrzeć i obaczyć czy Vilis nie postanowiła kogoś spalić. W końcu gorąca z niej głowa - zaśmiał się. Tak on się zaśmiał. Rzadki widok.

Helvgrim przytaknął głową, uśmiechnął się i podał rękę Siegfriedowi na pożegnanie. - Do rychłego zobaczenia. Znajdziesz mnie w karczmie lub w kuźni. Bywaj zdrów i uważaj na tę zielarkę. Kiedy składała mi nogi chciała mnie napoić przeklętym eliksirem wiedźmiarza... cyrulik Gerek jej na to nie pozwolił, a ludzie którzy tej mikstury spróbowali ponoć później naznaczeni mutacjami byli. Ten cały łowca czarownic chciał ja na stosie spalić, ale jej odpuszczono, z barku dowódów czy jakoś tak. Tak czy owak. Uważaj na nią. Bywaj. Helvgrim pożegnał się i ruszył w stronę kuźni. Pewien nie był czy dobrze zrobił mówiąc o Saskii i jej powiązaniach z wiedźmiarzem... i może dobrze że nie wspomniał o jej miłości do przeklętego czarownika. Vilis spaliłaby pewnie felczerkę od razu. Dzień był jednak zaliczony do tych lepszych, gdyż dwaj co się nie znali, co się nie śmiali, co ponuro trwali, a się dogadali. To był dobry dzień, choć raczej nie dla Okonia.

***

Co jak co, ale na taką wylewność ludzkiego wojownika, na jaką zdobył się Siegfried, krasnolud nie liczył. To była przyjemna odmiana. Cichy i ponury... i tak zamknięty we własnym świecie jak sam khazad, Siegfried okazał się być słusznym kompanem... bardziej krasnoludzkim niż sam mógł przypuszczać. Na tę ostatnią myśl Helvgrim uśmiechnął się ponownie tego dnia. Szedł do kuźni szykować się na ostateczną konfrontację z potworem z bagien. Broń trzeba było naostrzyć... zapalić wotywne świece, rozpocząć głodówkę... coś jednak nie dawało spokoju krasnoludowi, a dokładniej jego własne słowa, te ostatnie kóre skierował do rannego wojownika. Helvgrim nie ufał Saskii... odwrócił się na pięcie i pobiegł za Siegfriedem. Czuł że nie powinien opuszczać kompana kiedy ten będzie pod nożem zielarki, już kiedyś Saskia prawie zabiłaby Helvgrima. Należało na nią uważać. Sverrisson doścignął Siga i powiedział krótko.

- Oj, Siegfriedzie. Jak to nie problem dla ciebie to zajdę z tobą do tej zielarki. - Khazad chciał powiedzieć coś zdawkowego by uśpić czujność mężczyzny który patrzył teraz dziwnie na Helva, ale po chwili zdecydował że nie będzie kłamał. Waleczny mąż zasłużył na słowa prawdy. - Nie ufam jej... tej felczerce. Lepiej byś nie był w jej chacie sam, wiem żeś mężny ale on podstępna być potrafi. Tyś ranny a ona trzma w garści nóż, to złe połaczenie jest zdarzeń.
 
VIX jest offline  
Stary 01-08-2013, 11:00   #62
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Vilis znalazła elfa w jego pokoju w dworku. Co prawda po drodze wysłuchała jeszcze narzekań służki na syf jaki wnoszą goście barona do domu, jednak marudzenie owe nie było skierowane do niej wprost, raczej do jej pleców i tego co poniżej. Tam właśnie łowczyni miała problemy służby, nie tylko na chwilę obecną.
Drzwi do pokoju elfa były zamknięte i to na klucz, nie wystarczyło więc bezceremonialnie wparować... trzeba było zapukać.
Zrobiła więc to, kopiąc ze złością w drewnianą przeszkodę. Ręce miała zajęte: jedną trzymała worek z sercami, drugą zasłaniała usta. Przez większą część trasy ziewała niemiłosiernie, a nie chciała by jakaś mucha wleciała jej do ust, wystarczy że śmierdziała jak padlina.
Dopiero po dłuższej chwili, gdy już zwątpiła w obecność elfa w pokoju, usłyszała szczęk przekręcanego zamka i zobaczyła jak drzwi się uchylają na zewnątrz. Zaraz za nimi powitała ją twarz Lilawandera, którego kąciki ust zdawały się uśmiechać na widok łowczyni.
- Witaj Vilis - rzekł z lekkim ukłonem po czym gestem ręki zaprosił ją do środka.
W skromnie wystrojonym wnętrzu jedynymi nadającymi się do siedzenia przedmiotami były dwa krzesła przy stoliku, skrzynia i łóżko, na którym pościel była wyraźnie zmiętolona. Elf milczał czekając az dowie się co tez łowczynię do niego sprowadza.

Dziewczyna bez słowa weszła do pokoju, mijając elfa i kierując swe kroki wprost ku stolikowi, ignorując krzesła. Usiadła na nim ciężko, na blat obok siebie rzucając okrwawiony wór. Wybrała miejsce w którym znajdowało się najwięcej elfich notatek i ksiąg. Z satysfakcją patrzyła jak nieskazitelne karty papieru barwią się na czerwono, ukryła jednak swoją radość za maską obojętności. Dopiero wtedy spojrzała na Lilawandera
- [i] Mamy niecałe trzy dni żeby przeprowadzić rytuał, potem te ochłapy nie będą się do niczego nadawały - [i] machnęła niecierpliwie, wskazując brudną ręką na serca - Tu masz część, po resztę musisz się przejść do kapłana. Trzy trupy czekają aż się nimi zajmiesz. Mi się już kurwa nie chce, padam na gębę. Muszę odpocząć, przespać się i napić. Masz jakiś alkohol?

Elf nie krył oburzenia zachowaniem łowczyni, ku jej satysfakcji zniknął tez uśmieszek kryjący się na jego twarzy. Ściągnął wór z stolika i chyba tylko robiąc po złości łowczyni rzucił go bezceremonialnie w kąt pokoju. Chcąc nie chcąc nawet ją ścisnęło gdzieś w dołku, na wspomnienie z jaką ostrożnością obchodziła się z sercami chcąc dowlec je mozliwie nieuszkodzone.

- Mam - odrzekł na pytanie łowczyni, nie kwapiąc się jednak by cokolwiek jej podać. Miast tego zajął się zakrwawionymi kartami ratując co się dało, choć nie zostało tego do uratowania wiele.
- Jak jesteś zmęczona to idź się przespać, zapewne karczmarz także posiada jakieś trunki - dodał po chwili gdy ogarnął już bajzel jaki pozostawił krwawy wór, choć było oczywistym , że bez wizyty służki nie ma co mówić o przywróceniu miejsca do pierwotnego porządku.

Podła zmrużyła różnokolorowe ślepia, wpatrując się w elfa z narastającą irytacją. Sama obecność maga doprowadzała ją do szału. Był taki gładki, grzeczny i wyniosły że aż miało się ochotę przefasonować mu buźkę. Powstrzymała się jednak, na wszystko przyjdzie czas.
- Wyśpię się w grobie, tobie też polecam ten sposób rozumowania. Nie mamy czasu na takie głupoty jak sen. Ile czasu zajmą ci przygotowania, kiedy możemy wyruszać?

- Więc możesz od razu zając sie tym co trzymają baronowie w piwnicy - odpowiedział bezceremonialnie elf nie zdradzając śladu jakichkolwiek emocji. Równie dobrze mógłby mówic o wczorajszym zakupie chleba - choć nawet to wzbudziłoby w nim pewnie większe emocje. - A co do rytuału to jestem gotowy, wszakże na miejscu, przy jeziorze będe potrzebował chwili na odrysowanie potrzebnych znaków. - stwierdził zerkając na wór serc, przekonany, że ma już wszystko czego mu potrzeba.

- Dobrze, że zacząłeś temat twojego gospodarza. Na bagnach spotkaliśmy kobietę, choć kobietą trudno to coś nazwać. Zabiła jednego z wieśniaków, z trupa pozostały same kości. Reszta rozpuściła się dosć szybko, jak po kąpieli w kwasie. Pozostawiła sztylet z herbem barona. Z chęcią dowiem się czegoś od ciebie, nie krępuj się i jebnij mnie dobrą nowiną prosto w ryj. Nic mnie już dziś kurwa nie zaskoczy, naprawdę - łowczyni pokręciła głową, tłumiąc śmiech. Kolejny gwóźdź do trumny von Stauferra był tym, czego na chwile obecną najbardziej potrzebowała. Mając twarde dowody nie musiałaby bawić się w subtelności tylko z miejsca dziada zaprosić na rozmowę.

- Jest tu ukryte przejście prowadzące z piwniczki, z tego co udało mi się ustalić, jest tam podejrzana księga i ogólnie miejsce, które wygląda na takie w którym odprawiane były rytuały. - powiedział spokojnie z pewna ciekawością obserwując wyraz twarzy łowczyni. - Na razie obserwuje to miejsce próbując ustalić czy ktos z niego korzysta. Póki co nikt tam jednak nie wchodził... przynajmniej od wczoraj. - Po chwili zadumy zapytał - Mogę zobaczyć sztylet?
Vilis sięgnęła za pazuchę, wyciągając zabraną z bagiennego trupa broń. Podrzuciła ją lekko do góry, łapiąc za ostrze. Rękojeścią do przodu skierowała ją w stronę elfa, nie ruszając się jednak ze swojej wygodnej pozycji na stole. Jeszcze by tego brakowało, by musiała latać ze magiem jak pies za suką.

Elf przyjrzał się ostrzu, rękojeści, jego oczy na chwilę zmieniły sie w czyste biała, co doświadczona już nieco łowczyni rozpoznała jako sposób widzenia magii którego używali magowie. Po chwili usłyszała coś po elficku, jedynie po tnie i akcencie sugerowało przekleństwo w tym języku. - Nie wiem czy jest magiczny, ale wygląda na rytualny, a przynajmniej w takim celu mógł być uzyty... Chmmm - zastanawiał się tym razem dla odmiany głośno. - Chodzą plotki, że matka barona wygnana za zaplanowanie i zlecenie morderstwa nie dotarła do klasztoru... Jesli do tego dodac podejrzaną piwniczkę, sztylet, przypuszczam, że to ją mogliście spotkac na bagnach. - po chwili milczenia dodał jeszcze - całkiem mozliwe, że to ona stoi za problemami dręczącymi tą wieś , być może nawet za ta całą ośmiornicą na bagnach.
Elf ruszył w kierunku kredensu wyjmując z niego dwa puchary - Wciąż spragniona? - zapytał kierując się do kufra w którym najwyraźniej trzymał swoje rzeczy. Wśórd nich znalazło się i wino do połowy zresztą wypite.

- A nie masz wódki? - skwitowała z cichym parsknięciem - Przydałaby mi się teraz wóda, może ona postawiłaby mnie na nogi.

- Nie - odparł krótko elf nalewając póki co jeden pucharek. - Po dobrą wódkę to do Tupika, halflingi piły przez dzień cały, może coś im zostało... - odpowiedział z uśmiechem.

- Dobra lej, nie będę narzekać. Darowanemu koniowi w zęby się nie zagląda - westchnęła, przeciągając się aż strzeliły stawy . Elf po chwili wręczył jej pełen pucharek a sobie począł nalewać drugi. - Czyli podsumowując: nie dość że pokrakę z jeziora musimy ubić, to jeszcze za szanowną mamusią latać po bagnach? Ni chuja, Lilawander, ni chuja. Trzeba wymyślić jak ściągnąć ją do wioski. Bagniska to jej teren, zna go na pewno nieporównywalnie lepiej niż my. Wytoczenie pojedynku na jej terenie to czysta głupota. Ciekawe czy jeszcze żywi jakieś uczucia do syna? - wymruczała cicho ostatnie zdanie, jakby do siebie.

- Który ją wygnał z wioski? - zapytał z nieskrywanym powątpiewaniem - Nie wiem jak ściągnąć baronową do wsi, musiałbym więcej o niej wiedzieć i zapewne na własne oczy obejrzeć ukryta komnatę, a tego wolałbym nie robić póki nie będe mieć pewności czy ktoś do niej zagląda... - rzekł wyraźnie zdezorientowany perspektywą polowania na kolejnego potwora tym razem w ludzkiej skórze.

- Jakiekolwiek uczucia - łowczyni spojrzała na elfa przeciągle, upijając łyk wina - Skoro ją wygnał to być może matczyną miłością do niego nie pała. Można go użyć jako przynęty, ale to w swoim czasie. Na razie zajmijmy się tym po co tu jesteśmy. Nic na szybko, wszystko po kolei...inaczej burdel zrobi się taki że bez bajzelmamy tego nie ogarniemy. Miej oko na tą komnatę, melduj o każdym kto będzie tam wchodził i wychodził, lub nawet przejdzie obok. Zobaczymy czy reszta domowników w ogóle wie o jej istnieniu. Możliwe jest zawsze, że nie mieli pojęcia czym się stara baronowa zajmowała - przyznała z niechęcią, po czym poweselała nagle - Ale i tak nie zaszkodzi ich wypytać w swoim czasie.

Elf skinął głową zgadzając się z sugestiami i upił łyk wina. - Dlatego właśnie jeszcze tam sam nie zachodziłem, aby przez przypadek nie zaalarmować tych którzy z komnaty korzystają. O ile stara baronowa nie trzymała tego miejsca w całkowitej tajemnicy. Kiedy wyruszamy na ośmiornicę? - zapytał elf wracając do głównego tematu spotkania i ponownie zerkając na serca jak gdyby rozważając okres przydatności.

- Chłopie, zjedz coś - Vilis patrzyła na niego potępiająco, tym razem jednak bez złośliwości...chyba - Gapisz się na ten wór tak intensywnie jakbyś od tygodnia nic w ustach nie miał. Ochłapy poczekają spokojnie nawet i do jutra rana, świeże są jeszcze. Potrzebujemy chwili przerwy, czasu na przegrupowanie się, uzupełnienie zapasów. Część z nas oberwała, niektórzy dość mocno. Nie żeby to jakoś specjalnie sen mi z powiek spędzało, ale jeżeli nie złapią oddechu to na nic się nie zdadzą, a rąk do pracy potrzebujemy, niestety. We dwójkę to co najwyżej możemy ośmiornicę połechtać w dzyndzelek i tyle z tego będzie. W międzyczasie możesz skoczyć trupami wieśniaków się zająć. Trzech usiekliśmy w karczmie, specjalnie z myślą o tobie. Mówiłeś że im więcej serc tym lepiej...no to masz całą kolekcję, do wyboru do koloru. Niech przynajmniej w ten sposób przydadzą się do czegoś pożytecznego, cholerne zbiry.

- Wiem o tym co się wydarzyło w karczmie, a sercami przemytników zająłem się tuż po ich śmierci. - stwierdził spokojnie elf upijając kolejnego łyka wina. Upijał tak małe łyczki, że Vilis prawdopodobnie nawet by nie poczuła, że ma coś w ustach gdyby piła tak jak on. Sama z kolei miała już własny pucharek niemal opróżniony.

- Punkt dla ciebie, przynajmniej czasu nie marnowałeś - kiwnęła głową zadowolona z działań maga - Coś jeszcze ciekawego udało ci się wywęszyć w czasie jak nas nie było? Ach no jeszcze jedna sprawa. Następnym razem pisz większe literki jak mi będziesz podrzucał liściki miłosne do kieszeni. Ciężko się to kurestwo czytało
Wstała ze stołu, dopijając resztę elfiego trunku i odstawiła pucharek na blat.

- Jeśli potrzebujesz zapamiętać coś z tej rozmowy , to lepiej porób notatki - Elf wskazał na zachlapana część leżąca na stole - Mogę ci użyczyć kartek - powiedział z nutą złośliwości, albo złości. - Potem możesz o tym nie pamiętać. - stwierdził na koniec bez śladu emocji.

- Dzięki za troskę, ale ostatnią rzeczą jaką teraz potrzebuje jest babranie się atramentem. I tak wyglądam jakbym się przeczołgała po oborze - łowczyni pokręciła głową wyraźnie zmęczona. Wolnym krokiem ruszyła w stronę drzwi, przystając przy samym progu.
- Syf tu masz - parsknęła odwracając się przez ramię - Weź to posprzątaj bo wstyd.
Zostawiając elfa samego z problemem zachowania czystości w miejscu pracy, ruszyła powoli do wioski.
Siegfried, potrzebowała cholernego biczownika...i wódki, niekoniecznie w tej kolejności.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline  
Stary 02-08-2013, 12:32   #63
 
valtharys's Avatar
 
Reputacja: 1 valtharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputację
Noc
Wolnym krokiem pół-żywy Sigmarita doczłapał do czegoś co było jego towarzyszem. Spojrzał z pogardą na sztylet i galaretowatą maź, która niegdyś była okoniem.

- Chaos - rzekł bez emocji i splunął na “trupa”

Chciał już wziąć sztylet, lecz ubiegła go Łowczyni. Teraz nie miał ani siły ani zamiaru z nią dyskutować Wrócił na swoje miejsce i spoglądał w górę aż do świtu. Twarz miał praktycznie jakby wykutą z kamienia, bowiem nie malowały się na niej żadne emocje. Całe jednak ciało nadal krzyczało z bólu, każdy oddech sprawiał, że czuł jak kuło go w środku. Potwór prawie go zabił, lecz skoro żył był to dla niego znak. Znak od Sigmara. Młotodzierżca widocznie uznał, że nie czas by odchodził z tego padołu i że ma do wykonania misję. Kolejne blizny, które pojawią na jego ciele za kilka dni, znów będą świadectwem jego wiernej służby swojemu Bogu.

Znów wracał myślami do przeszłości, tak więc nie zamienił z nikim już tej nocy słowa. Eliksir powoli działał, utrzymując go przy życiu choć sam Siegfried wiedział, że bez odpowiedniego odpoczynku i lekarstw długo tak nie pociągnie...


Wieś i rozmowa z krasnoludem

Smutek jaki zagościł we wsi mało obchodził biczownika. Był zmęczony i obolały, dlatego też pierwsze co zrobił to udał się do karczmy. Musiał zmienić te smierdzące, przepocone i nasiąknięte krwią ubranie. Gdy przebrał się zszedł na dół i dostrzegł krasnoluda. Co by nie patrzeć był mu winien....

Rozmowa trwała w najlepsze ale stan mężczyzny zmusił go w końcu do udania się do znachorki. Gdy ruszył już z niewiadomych powodów dołączył do niego krasnolud. Po chwili jednak Helv wyznał, mu ,że nie ufa tej babeńce. Informację tą Siegi przyjął tylko kiwnięciem głowy. Cieszył się, że znalazł sojusznika w walce ze złem i może dobrego kompana do rozmów. Helvgrim wyglądał na zacnego i prawego "człowieka".



Maści, bandaże i założenie opatrunku tanie nie było, bowiem podliczyła go jędza na cały jeden złoty. Chciał już starowince przywalić ale jakoś nie mógł. Bądź co bądź ona też chciała przeżyć w tych czasach, a że jej “ofiarą” padł obecnie Siegfried, cóż wola Boża. Trwało to trochę powiem trzeba było pozaszywać rany, odkazić je i dzięki temu, że Khazad czuwał Sigmarita miał pewność, że nic mu nie będzie. Bandaże uciskały ale przynajmniej miał pewność że nie pościera sobie skóry, i nie ubabrze rany ani jej nie zakazi.

Zapłacił jej więc, i następnie udał się do Barona. Rozmowa była wręcz nadzwyczajnie spokojna, choć gdy Siegfried zaczął wypytywać go o jego matkę ten początkowo się zmieszał i nie chciał nic powiedzieć. Dopiero po chwili, a może pod wpływem wypitego wina, zaczął opowiadać o Lady Theodorze von Stauffer, która to po części odpowiadała za to, iż wioskę nęka wiedźmiarz. Jej syn, Eldred za młodu kochał się w wioskowej dziewczynie, matce się to nie spodobało. Uknuła spisek. Wynajęła zabójcę Lenko Seppa, by zabił dziewczynę i kapłana Mananna który miał dać ślub baronowi i tej dziewczynie. Za karę baron wygnał matkę do klasztoru za swoje winy...jednak wiesc niesie że matka tam nigdy nie dotarła...Uznano ją za zaginioną, lecz gdy Sigmarita wspomniał o zjawie, ten kategorycznie zaczął zaprzeczać, że to mogła być jego matka. Sam Lenko zabił kapłana Mananna, który miał udzielić zaślubin baronowi i matce wiedźmiarza. Przez to że kapłan zginął na wies spadło przekleństwo, tak myślą ludzie, brak ryb w jeziorze...wieśniacy jedzą głównie ośmiornice bagienne. Lenko nie miał odwagi zabic kobiety z brzuszkiem, małym wiedźmiarzem więc pozostawił ją żywą. Sam Lenk nie był zabójcą, a raczej był przez matkę barona nakłoniony do zabójstwa poprzez szantaż. To również dowiedział się od Barona.

Nim wybiła północ wrócił do pokoju. Znów prawie nagi, usiadł ze skrzyżowanymi nogami i zaczął medytować. Znów przeszłość wróciła. Znów wrócił ból...
 
__________________
Dzięki za 7 lat wspólnej zabawy:-)
valtharys jest offline  
Stary 05-08-2013, 14:45   #64
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Wódka wygrała, tak samo jak potrzeba kąpieli. Słony pot nieznośnie podrażniam oparzoną skórę ramienia. Łowczyni zaszła więc do karczmy, porozmawiała z karczmarzem i na kilka godzin zniknęła w łaźni, dając gospodarzowi wyraźne instrukcje że nawet jak będzie się paliło i waliło nikt ma jej nie przeszkadzać. Oczyściwszy siebie, a także ubranie, wykorzystała czas wolny na zadumę. Nie lubiła patrzeć w przeszłość, lecz ta dawała momentami o sobie znać i nic na to poradzić nie mogła. Gdy w końcu wywlekła się z balii było już ciemno. Ponownie złapała karczmarza, tym razem trując mu dupę o ciepły posiłek. W końcu zadowolona, z pełną miską czegoś co nawet mięso zawierało oraz klejną butelką, poszła do pokoju.
- Jak się czujesz? - rzuciła od progu, widząc że biczownik jest już w środku.
Biczownik uniósł lekko głowę, spoglądając bez wyrazu na Villis by po chwili znów zamknąć oczy.
- Dobrze. Poza urażoną dumą, paroma siniakami i lekkim bólem głowy jest dobrze. - rzekł beznamiętnie
Dziewczyna nie skomentowała jego słów. Przystanęła jedynie nad nim, przyglądając się uważnie profesjonalnie założonym bandażon, to musiała przyznać. Nie mówiąc nic postawiła miskę z gulaszem na kolanach towarzysza, po czym sama usiadła po drugiej stronie pokoju, wyciągając przed siebie nogi. Kilka głębszych oddechów i odkorkowała flaszkę, choć z piciem wstrzymała się na dobre dwie minuty.
- Wyruszamy jutro, serca potrzebne do rytuału nie będą czekać. Nie chcę po raz kolejny szwendać się po bagnach, polując na wszystko co większe jest od ropuchy. Jak zjesz to przenoś tyłek na łóżko, oberwałeś więc dziś moje miejsce na grzanie podłogi - mruknęła cicho odrywając usta od szklanej szyjki.
Cisza trwała chwilę bowiem Siegfried milczał przez dłuższą chwilę. W końcu jednak wstał, widać było że robił to powoli, choć w milczeniu znosił ból. Ułożył się na łóżku i wpatrując się w sufit rzekł:
- Ryba rybą...miło będzie się jej pozbyć choć mam wrażenie, że Baronowi warto by poświęcić również uwagę. Coś mi w nim nie gra, a ta historia z mamusią...coś w niej jest nie tak... - rzekł spokojnie
- A co do rytuału, myślisz że elf da radę...w końcu to długouchy...a z nimi nigdy nic nie wiadomo...Warto by mieć plan zabezpieczający co by...nagle nie okazało się, że elf dał ciała i wszyscy jesteśmy w czarnej dupie - podsumował co myśli o elfie
- To po kolei... - Vilis westchnęła, wstając ciężko z podłogi. Butelkę odstawiła na stolik, a sama zaczęła przechadzać się po pokoją w te i nazad, zakładając ręce za plecy. Mówiła spokojnie i rzeczowo, jakby rozprawiała o pogodzie - Barona spalimy, jego służbę też, profilaktycznie. Co do reszty wioski jeszcze myślę, ale oni też zapewne zamieszani w ten burdel są, w końcu nie ma ludzi bez winy, ale do rzeczy. Pamiętasz potworę która załatwiła jednego z naszych przewodników? Tego no jak mu tam było...nieistotnego, wkurwiającego gnojka, wiadomo o kogo chodzi. Ucięłam sobie z Lilawanderem krótką pogawędkę zaraz po tym jak wróciliśmy do wioski. Wąskodupy twierdzi, że tą zjawą mogła być właśnie baronowa. Syn za przewiny zesłał ją na wygnanie do klasztoru. Wiemy tylko tyle, że nigdy tam nie dotarła, ale to nie koniec rewelacji. Sztylet który znaleźliśmy w trupie to broń rytualna, ale tego można się było domyślać. Poza tym udało się wywęszyć, że w dworku znajduje się ukryta komnata służąca...? Właśnie, odprawianiu jakiś plugawych, heretyckich rytuałów. Elf ma mi meldować, jeżeli ktokolwiek tam wejdzie, wyjdzie bądź nawet pierdnie w najbliższej okolicy. Co do samej jego roli w naszym planie - nie wiem, ale lepiej przygotować się na najgorsze. Nie ufam mu bo: raz to mag, dwa: to pierdolony elf, z nimi nigdy nic nie wiadomo. Podobno ma plan awaryjny, ale kto go tam wie. Nieważne jak to sę skończy, o ile przeżyjemy będziemy mieć ręce pełne roboty. Barona, baronową i służbę weźmiemy na rozmowę, winnych poddamy sprawiedliwej karze. Długouchego można schajcować tak czy siak, jeden plugawiec mniej to zawsze jeden plugawiec mniej. Samą mamuśkę też trzeba będzie zneutralizować, znaleźć sposób na wywabienie z bagien. Tam nie mamy co walczyć, potopimy się jak kocięta. Tylko głupiec wydaje bitwe wrogowi na jego terenie. Myślałam o użyciu szlachciura jako przynęty. Matka może go nie kochać za wygnanie, trzeba to wykorzystać
Słowa Villis Sigmarita przetrawiał powoli i w milczeniu. To co mówiła łowczyni potwierdzało obawy doświadczonego już przez los mężczyznę. Spokojnie analizował sobie jej słowa, gdy zawyrokował:
- A może by tak, nakarmić rybę Baronem...może to pomoże.. - zasugerował tak od niechcenia...
- To mógłby być nasz plan awaryjny, poza tym można “oddać” Barona widmu, a to powinno jego krwią nasycić się i odejść..i to też mogło by nam zaoszczędzić kłopotów... Jeżeli zaczniemy rozpalać stosy winni dobrze zamaskują się, ukryją dowody swoich win lub po prostu uciekną a my narobimy sobie wrogów we wsi, co nam może utrudnić życie. Wybacz ale nie sądzę, że załatwimy tą sprawę w ciągu najbliższej doby a nie uśmiecha mi się sprawdzać jadła, czy też spać z otwartymi oczami. Mi może to nie przeszkadza ale są tu inni niewinni. Narażanie ich było by...bezcelowe. - dalej sobie rozważał - A może przed świtem obudzimy Barona i podyskutujemy z nim...sądzę, że Helvgrim nam na pewno pomoże. Khazad jest uczciwym krasnoludem i można na nim polegać, poza tym ma jakąś urazę do Barona...więc - nie dokończył - A ryba nie zając...nie odpłynie od tak sobie.. - zakończył
- Chcesz puścić demona wolno? - łowczyni stanęła jak wryta, patrząc z niezrozumieniem na swojego towarzysza - Nie mam nic przeciwko nakarmieniu czegokolwiek baronem, ale pozwolenie temu czemuś odejść to już kwestia zgoła inna. Chcesz by przeniosło działalność gdzieś indziej i od nowa męczyć ludzi, brużdżąc przy tym świętemu imieniu Sigmara? Matka ma być martwa, nie ma innej opcji.
Siegfried spoglądał na Villis bez wyrazu, choć od czasu do czasu marszczył brwi i rzekł:
- Matka? Mówisz o zjawie Baronowej? - zapytał chcąc mieć pewność o czym ona mówi, bo za babami nie nadążysz
- Tak, o szanownej mamusi. Przynajmniej tak sądzi Lilawander, tłumaczyłoby to też zamiłowanie do rodzinnych symboli - prychnęła, krzywiąc się i usiadła obok sigmaryty.
- Demona ? - Sigmarita wstał i spojrzał jak na idiotkę na Villis - Cóż...widać, rzeczywiście nie którzy to fanatycy. Ta demon...a może zjawia...? - zapytał retorycznie - Widzisz moja Panno Twoja klasyfikacja jest o dupe potłóc, więc Cię oświecę. Demon jest istotą przyzwaną, natomiast to z czym mamy do czynienia to...zjawa, widmo lub upiór, choć ani Ty, ani Ja ani wąskodupiec nie jesteśmy ekspertami. Morryta...jego rady i wiedzy powinnaś zaczerpnąć, moja wiedza jest skąpa lecz wiem jedno...to nie ma nic wspólnego z chaosem. Ja pierdolę...że taki nieuk dostał taką władzę...Na Sigmara starzeję się, bo …. Chcesz se ścigać mamuśkę, rób to sama... Wybacz ale bez celu nie będę narażał, swojego czy któregoś z towarzyszy, życia bo jaśnie Panie nie umie odróżnić demona czyli istoty zrodzonej z Chaosu od Upiora...Zamiast po bagnach idź dziewczynko do biblioteki doedukować się - zakończył i poszedł na podłogę...
Był zbyt zmęczony by się kłócić z dziewuchą o filozoficzne i teoretyczne dygmaty na temat istoty Chaosu.
Vilis słuchała uważnie, nie przerywając mężczyźnie jego tyrrady. W końcu gdy przestał trzaskać gębą zaśmiała się ochryple, szyderczo, odchylając głowę do tyłu i przymykając z uciechy różnokolorowe ślepia.
- Na uniwersytet Ci iść, o geniuszu zła - odparła lodowatym tonem gdy już się uspokoiła - Wysil trochę mózgownicę, a przynajmniej te smętne resztki które trzymasz we łbie. Pierdolisz jak potłuczony, łeb Twój widać też oberwał podczas lotu. Patrzysz na to pobieżnie, jak idiota nie dopuszczając do siebie innych możliwości. Nie mam w swoich obowiązkach dokształcania Cię, musiałabym dupę z głową na miejsca sobie zamienić. Babsztyl parający się czarną magią, nie wyglądający już tak pięknie jak jeszcze kilka tygodni wcześniej. Są różne opcje, nawet ktoś taki jak Ty słyszał o sprzedawaniu duszy, paktach z siłami nieprzyjaciela. Nie można mieć pewności że w starej baronowej nie siedzi dodatkowy pasażer. Upewnię się jak ją dorwę, to mój obowiązek. Tak samo jak każdego wiernego sługi bożego. Chcesz kręcić nosem, droga wolna, pamiętaj jednak po co tu jesteśmy. Nie pamiętasz tego, co Morten nam mówił, aż tak krótka jest Twa pamięć? Przypomne Ci więc - ośmiornica to tylko środek do osiągnięcia celu. Mamy pozbyć się mutagennych eliksirów i sprawdzić czy ktoś jeszcze ich tu nie produkuje. Wiem że jesteś stary, ale demencją się nie zasłaniaj. Jak masz problemy z pamięcią to wracaj do klasztoru polerować kolanami posadzkę, a nie pouczasz mnie o materii chaosu, demonach, upiorach i cudach na kiju. Rozważam wszystkie ewentualności, zakładając tą najgorszą, dzięki temu człowiek się nie zaskoczy, tylko miło rozczaruje. Dlaczego zawsze muszą mi przydzielać idiotów? Potem się dziwią że jeden z drugim zdycha gdzieś za zadupiu. Po chuj Cię wyciągałam z tego bagna? Mogłam pozwolić w spokojnie utonąć, oszczędziłoby mi to konieczności znoszenia Twojego towarzystwa, nie zmarnowałabym też eliksiru od Mortena. Za tą głupotę przydzie mi jeszcze zapłacić, ale to nie twoja sprawa. Spierdalaj mi sprzed oczu Sigi, sraczki dostaje jak na Ciebie muszę patrzeć - zamknęła się wreszcie, wygodniej kładąc na łóżku. Obróciła się twarzą do ściany, przestając zwracać uwagę na cokolwiek.
Mężczyzna wysłuchał spokojnie co ma do powiedzenia Villis, przy okazji ubierając się bo był zbyt zmęczony, co jakiś czas ziewał czy to ze zmęczenia czy po prostu monolog łowczyni zaczął go nudzić :
- Kłócić się z Tobą nie będę. Rób co chcesz, po ubiciu rybki będziesz zdana na siebie...Znudziło mnie Twoje towarzystwo, a rybkę traktuje osobiście...Widać, że dawno ktoś Cię nie wyruchał, ale chyba nawet kij od szczotki by zwiądł pod Twoim urokiem osobistym - po tych słowach wyszedł z pokoju udając się na spacer co by nie musieć słuchać pierdół małolaty, która jedynie dzięki tytułowi, mogła mu rozkazywać...
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline  
Stary 05-08-2013, 21:28   #65
 
Eliasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Eliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputację
Fauligmere - bagna, dzień 3 poranek

Słońce nieśmiało pojawiło się na horyzoncie, przepędzając uroki wilgoci i nieproszonych wiatrów. Przestało kropić, przestano nawet jakby śmierdzieć, a być może po prostu nozdrza bohaterów powoli przyzwyczajały się do panującego w wiosce smrodu. Jedynie Vilis czuła dobiegający z dworku swąd chaosu, jednak kwestię barona i służby pozostawiła na później, licząc, że elf dostarczy jej informacji, które pozwolą jej na bardziej bezpośrednie działania.

Czy jednak informacje elfa były wystarczające? Czy nie byłyby stekiem kłamstw? A może w czasie gdy ich nie było sam wyposażył piwniczkę podrzucając fałszywe dowody winy?
Nie byłaby sobą gdyby nie podejrzewała maga... elfa... o to co najgorsze.

Pomijając jednak wszystko, był to dobry dzień na umieranie. Wyglądało na to, że drużyna gotowa jest do drogi, właściwie tylko Siegfried był w nie najlepszym stanie i tylko jego kondycja spowalniała ewentualny wymarsz, skoro jednak sam czuł się na siłach na polowanie na ośmiornicę, nie było powodu aby mitręzić więcej czasu w wiosce, w końcu na niektórych czekały dalsze zadania. Kwestią otwartą pozostało odzyskanie eliksirów, zajęcie się baronem, odzyskanie miecza, zajęcie się matką barona, czy choćby tak przyziemne sprawy jak odbiór nagrody czy składników z ośmiornicy... Po trochu każdy był już nieco przemęczony wioską a mając w pobliżu jedno z największych i najciekawszych miast Imperium wybór gdzie przebywać zdawał się być oczywisty. Nawet większość już zapomniała o starym, dobrym Maronie który właśnie przyjmowany był na audiencji u Kruka.

***

Lodowate oczy mordercy wpatrywały się nieruchomo, niczym oczy jaszczura, w pływającego w pocie i strachu Marona. Lewa ręka spoczywała na mieszku prawa zaś na sztylecie – bardziej symbolicznie niż z rzeczywistej potrzeby. Wszyscy w komnacie zdawali sobie sprawę, że Kruk zdołałby wydobyć sztylet, wykonać rzut i prawdopodobnie wyciągnąć ostrze z umierającego ciała Marona, zanim ten zdążyłby choć mrugnąć.



Wokół czaiło się jeszcze kilku urodzonych morderców , typków spod ciemnej gwiazdy, najgorszych szumowin Marienburga, którym ludzie pokroju Krogana mogli co najwyżej sznurówki wiązać. Kruk słuchał w milczeniu od czasu do czasu dopytując trzęsącego się człowieka o szczegóły. Tego dnia był wyrozumiały, nie zwykł traktować źle informatorów, nawet tych którzy przynosili złe wieści. Nie był typem narwańca, wręcz przeciwnie, zemstę planował z zimną krwią, tak zimną, że nawet lód mógłby się zawstydzić.
Gdy donosiciel zniknął bogatszy o nie małą sumkę, pozwalająca mu przez dłuższy czas pić aby zapomnieć o własnym czynie, Kruk powiedział.

- Przyprowadźcie mi dzieciaki Thomasa. Później karczmarza ... a potem spalcie całą wioskę. - Gdyby dźwięk mógł zamrażać, głos Kruka zmieniłby wszystko wokół w sople lodu. - Przybłędami sam się zajmę...

- Całą wioskę? - zapytał kislevita Levan - jeden z przybocznych, któremu mimo że jeszcze tydzień temu zamordował całą rodzinę opornego kupca, rozmiar zemsty wydawał się przesadzony. - Przecież zawinił tylko karczmarz, miejscowi nawet nie brali udziału w walce...

Kruk obdarzył rozmówcę przeciągłym gadzim spojrzeniem i uśmiechem od którego mogło skisnąć mleko. - Całą. Jeśli spalicie karczmę, naukę wyciągnie jedynie zapyziała wiocha. Jeśli spalicie wioskę, lekcje wyciągnie cała okolica. Upieczemy dwie pieczenie na jednym ogniu...

Kalkulacja była straszna lecz prawdziwa. Wioska Fauligmere i tak już od dawna nie przynosiła większych dochodów. Jeszcze póki istniała jaskinia stanowiąca dogodna miejscówkę do przeładunku i ukrywania dóbr, miała jako taką przydatność. Po jej zburzeniu przemytnicy i tak planowali zwinięcie interesów. Wioska straciła zupełnie na znaczeniu i wartości, mogła jednak stanowić świetną lekcję tego co się dzieje z opornymi, zwłaszcza, że Kruk i tak nie przewidywał z niej zysków. Bohaterowie sami dostarczyli mu pretekst i byłby im może nawet podziękował, ale to był Kruk. Poza tym nie spodobał mu się fakt zabijania ludzi, którzy dostarczali mu pieniądze. Ta zniewaga nie mogła ujść płazem i jeśli w Marienburgu był ktokolwiek kto nie liczył się specjalnie z stanowiskami mordowanych osób, był to właśnie człowiek który planował swą zemstę na drużynie która powoli szykowała się na bagna...

***

Halflingi wraz z elfem i sześciorgiem łowców czekali już przy bramie, powoli dochodziła reszta. Lis jako „weteran” walk z ośmiornicą był jednym z tych którzy wyruszali. W pozostałej piątce nie zabrakło też Jacco Valka, czy Stefana Vissena – najlepszych przewodników i łowców jakich miała wioska. Pozostała trójka stanowiła trzon miejscowej straży i chyba tylko przez sam fakt, że wiedzieli za którą końcówkę włóczni złapać, stanowili elitę wojów Fauligmere...

Cała wioska przyszła was pożegnać. Nie zabrakło nawet Setha Reizebara – miejscowego Sigmaryty choć spychanego do tyłu - gdy trzeba było szturchnięciami i kopniakami. Nie zabrakło też kapłana Mananna - Jacobusa Salziga który przyszedł pobłogosławić drużynę. Ku zdumieniu wielu był nawet trzeźwy...

Dopiero po dłuższym czasie uświadomiliście sobie, że nie widzieliście Monique Oleyniq, gdy się jednak w końcu pojawiła zrozumieliście dlaczego. Wyglądała po prostu na chorą, zapewne klimat bagien nie służył dziennikarce z miasta. Miała podkrążone przekrwione oczy, bladą cerę, była wyraźnie osłabiona, mimo że starała się wyglądać jak zwykle – zdrowo i pięknie...

Nawet Andrea poczuła, że coś z tymi bagnami jest nie tak. Nie zdrowiała tak jak kiedyś. Czuła się wyraźnie osłabiona i otępiała, nie na tyle jednak by nie być w stanie wyruszyć. Miała niejasne przeczucie, że w grę wchodziło coś więcej niż tylko niesprzyjający klimat. Nie potrafiła jednak stwierdzić co.

Baron z baronową wynurzywszy się z domu bodajże w najlepszych ciuchach, przybyli również was pożegnać. Promieniści, radośni, jak gdyby żywcem wyrwani z innej bajki. Wieśniacy nie podzielali ich nastrojów, większość przytłaczał smutek z powodu kolejnych strat w ludziach , których nie sposób było nie oczekiwać. Odważnym i głupim ochotnikom , niemal stawiano już pośmiertne pomniki. Nikt jednak ich nie zatrzymywał. Każdy uzbrojony był w kilka włóczni. Dwaj przewodnicy mieli zamiast włóczni łuki i to na nich spoczęło targanie pustych worków. Za ekipą szła jeszcze czwórka tragarzy, mająca za zadanie poniesienie beczki prochu, dwóch beczułek oliwy, oraz reszty sprzętu.

Były to z pewnością ostatnie chwile w wiosce które każdy wykorzystał na załatwienie ostatnich spraw. Siegfried nie czekał z wypiciem eliksiru na ostatnią chwilę. Przez czas jakiś wahał się czy go użyć. Nie zależało mu na życiu tak jak innym członkom wyprawy. Z tym życiem zbyt często i zbyt mocno wiązał się ból i bynajmniej nie chodziło o ten zewnętrzny, który dla Sigmaryty był wręcz orzeźwieniem. Chodziło o ból duszy, o stratę która powracała i rozdzierała od wewnątrz. Pobyt na ziemi najchętniej zakończyłby już dawno. Nie mógł jednak ze sobą skończyć. To znaczy mógł, ale nie zamierzał. Byłoby to nie zgodne z wolą Sigmara a Siegfried poświęcił się całkowicie woli swego boga. Wiedział, że przyjdzie mu umrzeć dokładnie wtedy, gdy jego jedyny pan będzie tego chciał. Rozważając przez chwilę czy wypić eliksir pomyślał o tym, że to nie przypadek, iż go dostał i że najwyraźniej ma stanąć do walki w pełni sił.. nikt przecież nie gwarantował mu , że ją przeżyje, ale z pewnością lepiej było walczyć z ośmiornicą będąc bardziej niż mniej zdrowym. Nawet jednak eliksir ani godne podziwu i polecenia zabiegi zielarki nie przywróciły go do stanu w jakim przybył do wioski. Nie było jednak po nim widać, że jakkolwiek utyka na zdrowiu. Nikt lepiej nie maskował odczuwanego bólu, może dlatego, że Siegfried odczuwał go zupełnie inaczej niż reszta ludzi.


Cała ekipa ruszyła dziarsko, ponownie wojując z tysiącem małych stworzeń próbujących pożreć ich żywcem. Wojując z bagniskami które co rusz wciągały nieostrożnego wędrowca. Nie sposób było zresztą przejść przez bagna całkowicie bezpiecznie. Nawet idąc krok w krok za stawianymi przez przewodników śladami. W końcu któryś okazał się zdradziecki, postawiony wcześniej na skarpie która zdawała się być wytrzymała. Czasem wystarczył nadmierne przeciążenie, czasem zwykła nieostrożność. Krótka potyczka z kilkoma wielgaśnymi owadami zakończyła się szybciej niż zaczęła. Przewaga siły była wyraźnie po stronie podróżników. Choć szczęściem drużyny był fakt, że przerośnięte insekty nie podróżowały razem. Zwłaszcza coś co przypominało gigantycznego pająka albo kleszcza, lub połączenia obu... i było wielkości dwojga rosłego człowieka. Seria z rzuconych włóczni i wystrzelonych strzał poważnie zraniła robala nim ciosy toporów i mieczy zakończyły jego marny żywot.




Fauligmere - bagna, dzień 3 południe

W końcu dotarliście nad niesławne jezioro. Po wskazaniu elfowi miejsca – czyli kawałka ziemi tuż przy zawalonej jaskini, ten stwierdził, że należy odciągnąć uwagę ośmiornicy gdy on sam będzie rysował potrzebne znaki i rozpoczynał rytuał. Tragarze ruszyli więc wzdłuż jeziora, aby w oddali ciskać kamieniami i hałasować przynajmniej na czas jakiś dając elfowi możliwość swobodnego działania. Reszta tymczasem mogła zająć własne stanowiska bojowe. Tupik wraz z łowcami ulokował się na końcu rumowiska, dość daleko i bezpiecznie. Być może jedynie długawa i cienka macka która próbowała pochwycić Siegfrieda miała szansę tam ich dosięgnąć. Widać jednak było, że nie mogą być specjalnie skuteczni a odległość działa osłabiająco na ich celność. W nieco bliższym rzędzie ustanowiła się czwórka oszczepników włącznie z Lisem, tak jak to ćwiczyli wcześniej gdy szykowali się na walkę z ośmiornicą. Kilka włóczni od razu wbito w teren przed nimi utrudniając nieco poruszanie się macek. Tak naprawdę, aby utrudnić jej poruszanie, potrzebny by był las włóczni którego jednak nie było. Trzy sidła na niedźwiedzie, metalowe o sporej wielkości, ustawione zostały pomiędzy miejscem rytuału, na które miała być ściągnięta ośmiornica a włócznikami. Dwójka z nich starała się utrzymać stanowiska na rumowisku, pozostali dwaj na bagnistej ziemi.

Beczki z prochem i oliwa były przygotowane w pobliżu miejsca rytuału. Jedynym pomysłem Tupika było szczepienie ich razem. Lont odchodził od beczki z prochem i miał trzydzieści metrów długości. Było pewnym, że należy go skrócić, gdyż istniała spora szansa, że przyzwana ośmiornica zgniecie beczkę nim ta zdąży wybuchnąć. Żaden z wieśniaków nie pisał się jednak na samobójcze odpalanie lontu w pobliżu ośmiornicy, nie mówiąc już o rzuceniu beczułkami w głowonoga. Ten ostatni sposób był z pewnością najbezpieczniejszy dla ładunku dla samego nosiciela już dużo mniej.

Zanim elf skończył rzucać rytuał usłyszeliście odgłosy zwabiania stwora i potworny krzyk jednego z tragarzy, najwyraźniej zaskoczonego długością na jaką sięgała macka potwora. Nim długouchy spierniczył z kręgu z prędkością światła, zobaczyliście jak zużywa kilka ciekawych składników – kajdany które ułożył na sercach, lustro które wrzucił do jeziorka wraz z małymi ośmiornicami, diament i złota klepsydra z sproszkowanym rubinem zamiast piasku wyparowały mu w dłoniach gdy kończył rzucać zaklęcie. Dziwne poruszenie wody świadczyło, iż stwora faktycznie ulega magii przywołania. Zalane wodą z jeziorka serca, rzucone na kupkę w centrum kręgu, otoczone wiadrem mniejszych serduszek bagiennych płazów, wabiły stworę niczym najpyszniejsze danie. Nawet jednak ośmiornica kalkulowałaby ryzyko, gdyby nie moc utrzymywanego zaklęcia. Elf skończył swą ucieczkę dopiero gdy znalazł się za strzelcami i stamtąd mamrotał zaklęcia dalej, wymachując przy tym łapskami. W tym momencie z wody wynurzyła się długo oczekiwana bestia...



Gdy większość osób drżała ze strachu, jedynie Helvgrim nie krył wzruszenia z trudem opanowując nadbiegające do oczu łzy radości. Zobaczył w końcu ten jeden jedyny miecz wbity po rękojeść w jedno z odnóży stwora. W ciągu chwili rozpoznał swoją własność. Od miesięcy nie był tak blisko odzyskania swego miecza a wraz z nim odzyskania możliwości uratowania swojego honoru. Można by rzec, iż obecnie miecz ten był na wyciągnięcie ręki... a właściwie macki...

 

Ostatnio edytowane przez Eliasz : 05-08-2013 o 21:38.
Eliasz jest offline  
Stary 15-08-2013, 16:13   #66
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Mnożyło się na bagnach paskudztwa, chyba nawet więcej tego było niż poprzednim razem. Robactwa od groma - komary wielkie jak gęsi, jakieś przerośnięte pająki czy krabopodobne stwory. Dobrze chociaż, że preferowały akcje indywidualne, a nie grupowy atak, dzięki czemu straty osobowe były tylko i wyłącznie po stronie atakujących.
Dobrze się zaczynało.

***

Miłe złego początki. Jak zwykle zresztą.
Wyłażąca na brzeg ośmiornica okazała się jeszcze większa, niż się tego spodziewał Alex, który odruchowo cofnął się o parę metrów. Widać podczas ostatniego spotkania Alex zdecydowanie jej nie doszacował. Niedoceniona ośmiorniczka śmiało mogła konkurować z legendarnymi krakenami, a jej rozmiar można było docenić dopiero teraz, gdy ukryte do tej pory kształty pojawiły się nad powierzchnią bagienka.
Środki, jakie przygotowali, by zniszczyć prześladującego okolicę potwora zdały się Alexowi dość... mizerne. A strzały... Równie dobrze mógłby rzucać w nią wykałaczkami.
Nie tylko Alexowi nie spodobała się ponadwymiarowa przekąska. Jeden z wieśniaków, Jacco, wziął czym prędzej nogi za pas, co Alex - swoją drogą - uznał za bardzo rozsądne podejście. Jednak nie poszedł w jego ślady. Strzelił... ale strzała odbiła się od grubej skóry
Część kompanów rzuciła się na ośmiornicę (jak z motyką na słońce), zaś Siegfried rzucił beczką w stwora.
Trzeba było przyznać, że to było najbardziej efektowne i spektakularne wydarzenie tej przynajmniej części spotkania. Eksplozja wstrząsnęła ośmiornicą, która na dodatek zapłonęła gorącym afektem do ofiarodawcy wybuchowego prezentu.

Alex nie zamierzał pchać się między płomienie, ani plątać się pod nogami tych, co bawili się w drwali i traktowali macki ośmiornicy niczym solidne pnie, które trzeba było zrąbać i to jak najszybciej, żeby czasem nie uciekły. A działali z mniej czy bardziej wymiernymi efektami, które w sumie ośmiornicy niezbyt się podobały. Sądzić by można, ze najchętniej uciekłaby gdzie pieprz rośnie, gdyby nie to, że łańcuchy trzymały ją dość solidnie. Przynajmniej na razie.
A może stale na nią działała magia rytuału? Kto tam mógł wiedzieć. Może cholerny elf-magik.
Jednak, jak powiadają, darowanemu koniowi nie trza spoglądać w zęby. Tak i tu trzeba było korzystać z okazji i wykończyć głowonoga, zanim ten dojdzie do siebie i w przenośni, i dosłownie. A "do siebie" miał bardzo blisko - zaledwie kilka naście metrów. A potem szukaj wiatru w polu. Czyli ośmiornicy w bagienku.

Ośmiornica była na tyle dużym stworem, że trafienie w nią nie było zbyt wielką sztuką, nawet z takiej odległości, w jakiej trzymał się Alex. A odległości owej nie można było zaliczyć do małych, bowiem strzelec wolał się znajdować poza zasięgiem całkiem długich macek. Po pierwszym jednak strzale doszedł do wniosku, że aby gruboskórny stwór odczuł cokolwiek to trzeba go trafić w miejsce, gdzie był nieco słabiej opancerzony.
Jako że bestia nie chciała się grzecznie położyć na plecach (stanąć na głowie?) i pokazać brzuch, pozostawało jedno - trafić ośmiornicę prosto w oko.

Jak na taką wielką stworę to ośmiornica miała oczka całkiem malutkie i trafić w nie było dość trudno. Na dodatek to nie była tarcza strzelecka na placu - bestia nie chciała stanąć nieruchomo i zapozować do strzału.
Tak więc w sumie Alex nie dziwił się, że strzała chybiła, podobnie jak kolejna. Dopiero trzecia trafiła idealnie i oko potwora przestało istnieć.
Nie było jednak czasu, by cieszyć się tym drobnym sukcesem, bowiem ośmiornica nie pozostawała dłużna. Nie dość, ze waliła mackami na prawo i lewo, to jeszcze rzucała czym i gdzie popadnie.
Krasnolud poleciał w powietrze i zwalił z nóg paru atakujących. Jakby tego było mało, w powietrze poleciały liczne kamienie.
Alex padł na ziemię, w ostatniej chwili unikając lecącego w jego stronę solidnego głazu.
Inni, jak zdołał zauważyć, mieli mniej szczęścia. Na przykład Tasselhof, z którego została mokra plama. Prawie dosłownie.

Były to jednak, na szczęście, ostatnie podrygi potwora.
Jeszcze parę uderzeń i, jak się okazało, ośmiornica padła. Ku wielkiemu zdziwieniu Alexa, który - prawdę mówiąc - nie do końca wierzył w ostateczny sukces całej tej wyprawy.
No a teraz pozostawało tylko zebrać owoce tego sukcesu.
 
Kerm jest offline  
Stary 16-08-2013, 11:52   #67
 
valtharys's Avatar
 
Reputacja: 1 valtharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputację
Magia. Tfu. Siegfried nigdy nie ufał ani magom, ani ich przeklętej magii, gdyż nigdy nie było wiadome, co z tego ich magikowania wyjdzie. Tym razem elf nie dał ciała, i jego głośne jęki, dziwaczne machanie rękami sprawiło, że oczekiwania bestia pojawiła się na lądzie. Krew napłynęła do głowy fanatykowi, oczy rozszerzyły się i ten nie wiele myśląc chwycił beczkę z oliwą i skrócił lont. Nie czekał po prostu podpalił i ruszył pędem by w ostatniej chwili rzucić ją w bestię. Bestia odruchowo pacnęła lecącą beczkę i ta wylądowała ku niej. Eksplozja dosięgnęła ośmiornicę ochlapując ją płonącą oliwą i rozrywając wcześniej już nadciachaną mackę. Ryk zwycięstwa wydobył się z gardła Siegfrieda, lecz nie trwało to zbyt długo bowiem jedna z macek chwyciła krasnoluda. Fanatyk nie wiele myśląc ruszył na pomoc Khazadowi machając jak cepem swoim korbaczem. Najeżona kolcami kula siała spustoszenie tnąc i raniąc ciało potwora pomagając Helvgrimowi w wydostaniu się ze śmiertelnego uścisku. Ten jednak zlekceważył Fanatyka skupiając się i swoje maceńka na innych uczestnikach tej radosnej imprezy pod tytułem “kto zabije ośmiornicę pierwszy”. Co jakiś czas posoka wydobywająca się z ciała potwora spływała na ciało Sigmarity, obryzgując go, lecz ten atakował uparcie.Bestia pod naporem wroga postanowiła odpowiedzieć im tym samym i zaczęła rzucać kamulcami w atakujących. Jeden z takich kamieni trafił mężczyznę przygniatając go. Ból przeszył klatkę piersiową a z ust buchnęła krew. Mało istotny fakt, bowiem Siegfried napędzany siłą swojej wiary i fanatyzmu zrzucił kamień i ruszył ku zagładzie. Niestety Sigmar postanowił, że Biczownik będzie żył i głosił jego słowo na ziemiach Imperium. Ośmiornica padła martwa a gdzieś w oddali, po drugiej stronie jeziora można było usłyszeć głos...piskliwy...przeraźliwy... Baronowa. Siegfried złapał mocniej korbacz, po którym spływała żółta posoka, wraz z resztkami ciała ośmiornicy.. Spojrzał się w dal i uśmiechnął. To był znak...znak, że jego misja nie dobiegła końca. Uklęknął na kolano i modlitwą podziękował Sigmarowi za szansę.

 
__________________
Dzięki za 7 lat wspólnej zabawy:-)
valtharys jest offline  
Stary 18-08-2013, 06:34   #68
VIX
 
VIX's Avatar
 
Reputacja: 1 VIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumny
Wizyta u Saskii okazała się spokojniejsza niż Helvgrim sądził z początku. Felczerka wydawała się nie zauważać gniewnego spojrzenia krasnoluda, ale Helv był pewien że jest ona czujna niczym latające nad jeziorem ważki. Każdy jej ruch był obserwowany przez Siegfrieda, a dodatkowo przez krasnoluda... kiedy przyszedł czas na napojenie, ludzkiego woja o poznaczonej siatką blizn twarzy, dziwnymi wywarami, Helvgrim chwycił Saskię za przedramię i przysiągł jej śmierć jeśli Siegfriedowi coś się stanie od tego naparu... czy tam wywaru. Zresztą jaką to robiło staremu khazadzkiemu wojownikowi różnicę? Żadną. Szczęściem obyło się bez rozlewu krwi.

***

Po spotkaniu z przeklętą miłośniczką wiedźmiarzy, a zarazem jedyną osobą która znała się na medycynie w Faulgmiere, Sverrisson rozstał się z Siegfriedem i udał się załatwiać własne sprawy. Obiecali sobie że spotkają się wkrótce, jak tylko zakończą szykować się do ostatecznego spotkania z bestią z bagien. Na krasnoluda czekał szereg czynności, trudnych, zawiłych tak bardzo że nawet elgi czarownik zagubiłby się w tych khazadzkich rytuałach.

Sverrisson ruszył do kuźni i będąc już tam wyciągnął spod swego łóżka ukrytą broń i niewielki flakonik z niebieskim płynem. Zaczął od broni. Dwa nadziaki wykute dłońmi Helva na modłę broni i czekanów używanych do wspinaczki po lodowych zboczach gór Skadi. Broń straszliwa, po której rany goiły się długo, jeśli w ogóle. Samo wyciągnięcie owych ostrzy z rany powodowało spustoszenie jakie trudno było osiągnąć mieczem. Oba nadziaki były już gotowe do użycia, trza im tylko było święceń. Khazad odłożył je na bok i zajął się dwoma krótkimi mieczami, które także wyszły spod ręki krasnoluda kroczącego ścieżką zemsty. Ostrza proste w budowie choć zakrzywione kształtem. Ostatni był hak, zwykły, używany przez rolników hak do przerzucania bali siana. Hak ów miał wspomóc azkarhańczyka przy utrzymaniu się na grzbiecie bestii. Taki był plan. Na koniec znalazło się i miejsce dla ciężkiego, stalowego młota, którego krasnolud używał wcześniej w wielu starciach. Broń pragnęła krwi potwora. Ognie Smednira które płonęły w piecu kowala, teraz odbijały się zielonym światłem, w znaczonej tajemnymi znakami zemsty stali. Helvgrim ułożył broń obok siebie i do kamiennego cebra z płynnym stalowym bulionem wrzucił sekretny suszony kwiat... rytuał święcenia rozpoczął się.


[i]- Walczę o krew... o stal... o honor. Prowadzi mnie wizja... nie zboczę z drogi którą obrałem. Serce me wypełnia duma. Dziś ruszam do bitwy. -[i] Kwiat spłonął gdy tylko zetknął się z płynną stalą. W dymie który powstał po rytualnym paleniu Czerwonej Reli, Helvgrim okadził całą swą postać i broń. Kowal Bram Wiegers z przerażeniem w oczach opuścił kuźnię w pośpiechu.


- Jeśli dziś już nie wrócę, nikt mego ciała na tarczy nie przyniesie... nie mam potomków którym rzec można że przed wrogiem nie ugiąłem się. Umrę w chwale i walczył będę z braćmi ramię przy ramieniu, w Ostatniej Bitwie, w Herðrastrid Duraz. - Mieszanina metali, talizmany, ołów z kul łowcy czarownic... teraz przybrały kształt niewielkiego płaskownika. Sverrisson począł uderzać weń motem. Metal nabierał kształtów.


- Z ciemności kroczę ku światłu. Z dnia wchodzę w noc. Z cieni pojawię się i przyniosę wrogom zgubę. Dziś słabość mego serca da mi siłę. Wypełni mnie moc przodków. Zaufam stali, jej potęga mnie wypełni. - Khazadzki kowal zanurzył małe ostrze w cebrze z wodą, wytarł je do sucha i na przemian, wkładał je raz do pieca a raz w czarę z olejem... hartował ostrze. Na koniec zanużył je w zimnej wodzie i spojrzał na swą pracę krytycznym okiem.

- W szale, szlachetny w myślach, zrobię wszystko by wygrać. Powrotu nie ma, wycofać się nie sposób. Za wszelkę cenę stanę i przyniosę prawość na zło które czai się w odmętach jeziora. - Azkarhańczyk zasiadł przy kamieniu szlifierskim i zaczął żmudną pracę na ostrzeniem niewielkiego kawałka hartowanej stali. Gdy zakończył polerować kawałek metalu, spojrzał znów na brzytwę, bo tym było ów ostrze nad którym pracował. Zadowolony, zdjął koszulę, klęknął i zaczął golić swą głowę.

- Zaprzedałem ci duszę Smednirze. Tak bym na zawsze był tym który pozostanie na polu bitwy przy życiu. Jesteś to winien krwi Torvaldura Ducha Północy, lecz nigdy mnie słuchałeś Boski Kowalu Losu. - Głowa wojownika Skadi była całkiem łysa. Helvgrim wstał i sięgnął po jeden ze swych wspaniałych, blond, warkoczy brody. Szybkim ruchem dłoni uzbrojonej w brzytwę, odciął go i cisnął w ogień kowalskiego pieca, razem z włosami zgolonymi z głowy. Brzytwę zawinął w płótno i położył na stole. Sięgnął po fiolkę pełną niebieskiego płynu.


- Nadszedł czas. Stańmy razem bracia. Bez litości dla złych dusz. Dziś potęga Azkarh znów zabłyśnie, oślepi i spali wroga... jak przed tysiącami lat. - Ciało krasnoluda pokryły skomplikowane rysunki klanowe. Malowidła którymi szukający zemsty berserkerzy, przyozdabiali swe ciała od ponad 6000 tysięcy lat. Sverrisson gdy skończył kreślić ostatnią linię niebieskim inkaustem, resztę płynu wlał w ogień kowalskiego pieca. Khazad dopiął buty, poprawił spodnie i pasy. Przypiął do nich swój cały arsenał zabójczych ostrzy. Brodę ozdobił wspaniałymi spinakmi ze złota i srebra zdobionymi lapisami i spinelami. Tak gotowy, nagi od pasa w górę i ozdobiony tajemniczymi splotami klanowych malowideł, Helv był gotów do drogi.

- Lojalność, honor, wiara. Zwycięstwo bez cierpienia nie istnieje. Tak mawiał mój ojciec... być może dziś go spotkam. Ruszajmy. - Helvgrim pozornie w pomieszczeniu był sam... jednak duchy przodków wypełniały kuźnię i serce dzielnego dawi. Gotowy do bitwy, Helvgrim opuścił warsztat kowala i ruszył w stronę północnej bramy w palisadzie. Mieszkańcy Faulgmiere schodzili mu z drogi, domyślali się gdzie podąża Helvgrim Sverrisson... żegnali go smutnymi spojrzeniami.

Gdy krasnolud doszedł do bramy Faulgmiere, skierował swe kroki nieco w prawo od samej bramy, tam gdzie wcześniej składał już ofiary i zapalał świece wotywne w darze bogom khazadów. Tego dnia było podobnie. Świeca zapłonęła, a zawinięta w płótno brzytwa została położona między wypalonymi, woskowymi ogarkami. Rozpoczęła się modlitwa do krasnoludzkiego imperium północy, modlitwa o słuszny powrót w progi domu.

Tarcza zdaje swój test jeśli przetrwa więcej niż jedną bitwę.
Piwo zdaje swój test jeśli nie zakiśnie w kedze i nie zmętnieje.
Kamienny łuk zdaje swój test jeśli mimo setek lat wciąż stoi.
Krasnolud zdaje swój test jeśli mimo trudu wojny wciąż żyje.
Złoto całego świata nie kupi mi honoru.

Tego dnia testem ostrza może być że skradnie me życie.
Tego dnia testem mego bogactwa może być zasobna sakwa złodzieja.
Tego dnia testem mej reputacji może być głośny wrzask oszczerstwa.
Jednak me zdolności, raz wyuczone, zostaną ze mną na zawsze.
Mistrz rzemiosła żaden honoru naprawić nie potrafi.

Góra nie potrzebuje przyjaciół i sojuszników.
Potrzebuje korzeni i siły. Niczego więcej, żadnych testów.
Wrócę do domu. Czekajcie mnie tam.


***

Po modłach Hevlgrim połączył się z grupą najemników w pobliżu bramy, miał iść do tawerny, ale okazało się że wszyscy są już u bram. Sverrisson był zadowolony widząc Stafana Vissena, był to najlepszy tropiciel w Faulgmiere, a być może i na całych Przeklętych Bagnach. Jacco też był dobry w tym fachu, ale brakowało mu odwagi co Helv już widział na własne oczy za każdym razem kiedy ten prowadził grupę na bagna. Reszta łowców, strażników wioskowych wyglądała niczym żarło dla potwora. Helv postanowił dopomóc im trochę, podszedł poprawił pasy i dał kilka rad związanych z walką z gigantyczną ośmiornicą. Wyjaśnił ludziom że najlepiej jeśli będą trzymać się z tyłu i pozwolą krasnoludowi zająć się walką wręcz. Ośmiornica należała do Helva... w całości.

Kiedy tylko Sverrisson dostrzegł Setha Reizabara, humor mu się pogorszył. Nawiązał spojrzenie z fanatykiem ludzkiego boga imperium i pokiwał tylko przecząco głową. Krasnolud miał nadzieję że Seth pojął by się nie zbliżać, inaczej krew mogła popłynąć wcześniej niż można by przypuszczać. Zupełnie inaczej sprawa się miała z Jacobusem. Khazad przyjął błogosławieństwo z ręki kapłana i zamienił z nim słów kilka. Dał nawet do zrozumienia słudze świątynnemu że ten powinien udać się z nimi. Zawstydził tym kapłana... więcej nie trzeba było. Jeśli mąrdy jest, a grupa dokona swego i ubije potwora, wtedy Jacobus powinien wziąć we wsi sprawy w swoje ręce, wszak okolica należała do Mannana. Szansa powrotu w łaski miejscowych szykowała się dla Salziga, tylko czy wykorzysta on ją? Zastanawiał się Sverrisson. Obecność kobiety z marienburskiej gazety, khazad zignorował, nie wiedział kto to i po co ta kobieta tu w ogóle przybyła... była mu tak obojętna jak tylko być może ktoś wścibski kto miast szukać prawdy to zasiedział się w posiadłości barona i ucztował wtedy kiedy ludność Faulgmiere przymierała głodem. Złego nic nie robiła, dbała tylko o siebie... ale to wystarczyło by ją ignorować, a może i trochę nie lubić.

Jedno spojrzenie Helvgrima na barona i jego żonę wystarczyło by splunąć sromotnie na błotnistą glebę. Ich ubiór i obecność była tak bardzo nie na miejscu. To już nie pierwszy raz baron żegnał Helvgrima, jednak ani raz nawet nie pomógł by zło z bagien przepędzić. Tchórz.

***

Kilka chwil później wszyscy byli już w drodze. Gdy tylko przekroczyli bramę w palisadzie, komary i małe złośliwe muszki rzuciły się na nich. Helvgrimowi było tym razem najciężej, nagi od pasa w górę, z łysą głową, stał się doskonałym celem dla kąsających owadów. Cel jednak jaki niósł krasnolud w swych myślach i sercu, całkiem potrafił przyćmić niewygody podróży. To nie był pierwszy raz gdy Helv ruszał na Przeklęte Bagna, powoli stawał się znawcą tego miejsca, wcale mu się to nie podobało. Same bagna mu nie przeszkadzały, były całkiem znośne, ale aura jaka unosiła się wokół tego miejsca była przytłaczająca.

W takiej to też atmosferze przyszło wszystkim podróżować. Skadyjski krasnolud nie był szczególnie zadowolony towarzystwem. Alex, Vilis, Siegfried i Andrea, ta czwórka się sprawdziła... ale trzymający się na uboczu elfi czarownik oraz niziołek który kroczył obok von Goldenzungena, Tasselhof jak go zwano, tak, ten ostatni nie lubił Helvgrima. Prawdę powiedziawszy khazad miał to głęboko w dupie, ale iść z kimś kto nie wiedzieć czy osłania ci plecy czy w nie celuje, to było nie dobre i źle zapowiadało na nadchodzącą walkę z potworem. Reszta grupy, łowcy i tropiciele, to byli ludzie prości których Helvgrim znał już całkiem dobrze, jako że sporo krzakówki w karczmie Tomasa przelało się przez gardła przy jednym stole. Idąc, Sverrisson oceniał możliwości grupy w konfrontacji z ośmiornicą. Teraz grupa była mniejsza niż kiedy po raz pierwszy starł się z bestią, ale i lepiej wyszkolona, znacznie. Potwierdzenim tego był ostatni wypad na bagna gdzie we czwórkę potrafili dopełnić zadania, wyjść z walki bez większych obrażeń i zranić potwora, to był dobry znak.

To całe myślenie o tym co będzie lub być może, tylko osłabiło zawsze czujnego khazada. Po prawej stronie pochodu, bagnista woda zabulgotała, podmokłe runo poruszyło się i wystrzelił spod niego potężny krabo-pająk, jak nazwał go w myślach wojownik z gór. Stwór skoczył błyskawicznie na czarownika, a ten był w stanie jedynie paść dupą w mętną wodę i ubrudzić swą drogocenną szatę... krasnolud skłamałby gdy powiedział że nie rozbawiło go to. Z uśmiechem na ustach, niewidocznym spod obfitej brody i wąsów, Helvgrim ruszył z uniesionym wysoko młotem na stwora. Jednak nim go doszedł, salwa strzał przeszyła łeb kreatury i posłała go prawie w zaświaty. Dzieła dokończyły miecze i sztylety Vilis i Andrei oraz korbacz Siegfrieda, ale i Helv miał swój wkład. Młot opadł na odwłok stwora i poddał się, pekł z głośnym trzaskiem i opryskał khazada żółto-czerwoną mazią. Helv splunął, jak to miał w zwyczaju i obmył młot w bagiennej wodzie. Skomentował też krótko.

- Kolejnego pomiota mniej... szkoda że za to nikt nie płaci. Mógłbym robić to tutaj zawodowo. - Humor z niejasnych przyczyn poprawił się synowi Svergrima. Wkrótce ruszli dalej w drogę. Ku swej zgubie, jak raczyła zauważyć społeczność Faulgmiere.

***

Zaczęło się. Czarownik elgi, robił swoje. Znaki które namalował na kamieniach, mieniły się dziwnym blaskiem. Wszyscy inni zajeli swoje pozycje. Helv pozostawił młot przy beczkach z olejem i prochem strzelniczym. Dobył dwóch nadziaków i zaczepił je o swe nadgarstki. Ruszył wolnym krokiem w stronę lustra wody. Na środku jeziora poczęły dziać się jakieś dziwy, woda parowała, bąble powietrza zwiększały swą ilość, z najpierw kilku aż do całej masy bulgoczącej wody. Zgodnie z rozkazem Tupika, łowcy zajeli się dywersją i kupowali czas dla przeklętego elfa. Helvgrim po raz ostatni obejrzał się za siebie i spojrzał po wszystkich. Ludzie nie wyglądali na przerażonych. To dobrze. Nawet Khazad, w prostej linii potomek Torvaldura Ducha Północy, nie chciał zostać z bestią sam na sam.

Chwilę później pierwsze, a później drugie odnóże wysrzeliło z wody. Długo nie czekali nim i ogromne cielsko bestii wychynęło na brzeg. Wszyscy czekali aż potwór wpadnie w pułapkę i cały wylezie na kamieniste podłoże. Z tyłu dało się słyszeć okrzyki przerażenia mówione doskonałym reikspielem... ludzie, oni zawsze pierwsi podawali tyły. Przeklęci. Helvgrim rzucił się z okrzykiem na ustach. Malowidła na jego ciele lśniły złowrogim błękitem, święta broń spragniona była krwi... salwa oszczepów i strzał posłanych z łuków, osiągnęły swój cel i najeżyły jedynie potwora. W tym akompaniamencie, nie znający strachu krasnolud skoczył przed siebię i wbił nadziaki w bok stworzenia chaosu.

- Varr' thagg Uzkul! - Helvgrim krzyczał i dźgał jak oszalały. Na innych nie patrzył, oczy zaszły mu gniewem o boskiej sile oraz łzami swej matki.

Wspinał się po śliskim boku stwora. Nadziaki wyrywały kawały ciała kreatury i wbijały się o kilka stóp wyżej. Khazad podciągał się na nich i kierował się ku oku ośmiornicy. Wiedział, gdzieś w swej podświadomości, że to dzięki wysiłkowi innych udaje mu się dostać w pobliże newraligicznych punktów na ciele poczwary. Najemnicy skupili na sobie złość obezwładnionego magią potwora... a krasnolud, napierał dalej, widział przez ułamek chwili swój miecz... miecz z Azkarh.

Ogromna eksplozja targnęła ciałem monstrualnej ośmiornicy. Płonący olej rozniósł się po prawie całej lewej stronie głowotłowia wroga. Kilka kropli oleju dosięgło krasnoluda i wypaliło w jego spodniach dziury... jednak spodnie były niczym w porównaniu z tym co płonące krople zrobiły z twarzą i torsem khazada. Po kilku chwilach, Helvgrim był pokryty paskudnymi bąblami, choć bez poważniejszych ran to wyglądał makabrycznie.

Syn Svergrima był jednak nieustępliwy, wspiął się o kolejną odległość nadziaka i drugim, zakrzywionym czekanem, wbił się potężnie w oko stwora. Ten zaryczał dziwnie, ogłuszająco, zupełnie jakby po nóż wzięto stado krów, i zarżnięto je w tym samym momencie. Khazad miał to jednak głęboko gdzieś. Wstrętne mieszanina krwi, osocza, płynów owodniowych jak zwykł zwać takie rzeczy cyrulik Gereke... czy czego tam jeszcze, zalało muskularną postać Sverrissona. Wszystko szło doskonale... nazbyt dobrze. Bogowie byli głodni przedstawienia. Przeklęci.

Potężna macka oplotła już Helva i zacisnęła się z siłą która w ciągu krótkiej chwili zmiażdżyć mogłaby każdego, nawet krasnoluda o tak potężnych mieśniach jak Helvgrim. Krasnolud szarpał się, wierzgał, gryzł i krzyczał, z trudem łapał oddech. Wtedy przez ogrom krzyków, ryków i jęków, dało się słyszeć pojedyńczy strzał. Macka rozluźniła się nieco. Helv dostrzegł halfinga Tasselhofa i jego muszkiet z dymiącą lufą, przyłożony do policzka. Ta chwila, ten gest, tak niespodziewany, ze strony tego kto okazywał otwartą niechęć dla Helva z rodu Torvala... to wszystko pozwoliło by Helvgrim wyciągnął krótki miecz i przekłuł mackę która go obezwładniła. Krasnolud zaciągnął dług wdzięczności u kogoś kto go nie znosił. Sprawa komplikowała się, jednak nie teraz było nad tym myśleć.

Macka poluzowała i chciała odpuścić, widać krótkie ostrze miecza musiało zasiać w odnóżu poważne spustoszenie. Skadyjski dawi nie miał zamiaru poddawać się jednak. Jeden z jego nadziaków tkwił w oczodole bestii, ale drugi zwisał na rzemieniu z nadgarstka. Wojownik ściągnął go szybko i chwycił w dłoń, wbił ostrze w cofającą się mackę, a ta uniosła go w powietrze i próbowała zrzucić niechcianego jeźdźca. Helvgrim zakotwiczył się mocarnie i drugą dłonią, uzbrojoną w krótki miecz, rąbał swego wężowatego wierzchowca raz po raz. Ale nadeszło nieuniknione. Stworzenie zrodzone w mrokach Przeklętych Bagien, poprosiło widać o pomoc swych spaczonych stwórców bo w pewnej chwili siły nowe jakby tchnięte zostały o odnóża odmieńca i ogromnym zamachem, ośmiornica pozbyła się swego napastnika pod postacią łysego i oznaczonego dziwnymi malowidłami na całym ciele krasnoluda.

Helvgrim oderwał się od macki... rzemień wiążący jego nadgarstek i nadziak pękł. Ostrze pozostało w macce ośmiornicy, a on sam, Helvgrim przeleciał ogromną odległość i spadł na dwóch z szyjących z łuków łowców. Obalił ich, ale nie zatrzymał się. Trzasnął o kamieniste podłoże i przeturlał się niczym toczony przez giganta kamyk. Sverrisson krwawił z dziesiątków obtarć i ran powstałych od zderzenia się z kamieniami które to teraz pokrywały to co kiedyś zwano Ustami Morra. Wewnątrz ran, znalazło się teraz mnówsto małych, ostrych jak żeby goblina kamyków. Helvgrim krzyczał z bólu, ledwie cokolwiek widział... wzrok zachodził mu mgłą. Chciał wstać, ślizgał się na własnej krwi, która zrosiła obficie kamienne lądowisko krasnoluda. Sverrisson wstał i spojrzał na pole gdzie najemnicy potykali się z bestią. To był ostatni obraz jaki widział nim stracił przytomność. Czerń spowiła umysł azkarhańczyka, a ciało upadało jak ścięte przez drwala drzewo. Khazad uderzył o kamienie raz jeszcze, twarzą, rozbił przy tym nos i łuk brwiowy. Leżał w kałuży krwi i niczego już nie czuł.

***

Woda. Helvgrim tonął. Tak przynajmniej myślał na tamtą chwilę, tak jednak nie było, na szczęście. Otworzył oczy, zobaczył własną krew i od razu wiedział co się wydarzyło i w jakiej sytuacji się znalazł. Podniósł się i dostrzegł jak poważnie ranna ośmiornica wierzga się na boki, starając się powrócić do jeziora. Niektóre z jej macek sięgały w stronę wody i uderzały w nią z ogromną złością, to wzbudzało słupy wody, która pryskała na prawo i lewo. Ośmiornica robiła to z taką siłą że i oszczepnicy którzy stali teraz obok Helva nie mogli nie zostać ochlapani. W sumie można było rzec że to Sverrisson był w pobliżu oszczepników, a nie odwrotnie, jako że to on siłą ośmiornicy chaosu przeleciał w powietrzu tak spory dystans.

Khazad odetchnął i spojrzał na ogrom zniszczeń jakie zadano potworowi. Wiele macek było odrąbanych, oboje oczu było ranione. Potwór był u skraju swej podróży przez krainy należące do prawych i sprawiedliwych. Krótkie miecz znalazł się w dłoni Helva, również drugi ujrzał światło dzienne. Krasnolud z obnażoną bronia był w biegu gdy stworzenie posunęło się do zadziwiającej taktyki, co mogło równać się jedynie z jej bezradnością i strachem o własny los. Krasnolud był dumny z najemników, mieszkańców Faulgmiere i siebie samego... udało im się wytraszyć monstrum.

Niczym z katapulty, kamienie z pobliskiego rumowiska, wystrzeliły i zasypały odważnych łowców. Sverrisson uniknął ostrzału, rzucił się na brzuch, przeturlał i wstał na równe nogi... był szybki, znacznie szybszy niż większość ludzi i elfów... był khazadzkim gońcem o nogach wyrzeźbionych z brązu. Szybko nabrał pędu i znów, po raz trzeci, wskoczył na ogromnego krakena, bo czym innym mógł być ów stwór. Wtedy też dostrzegł azkarhański miecz, ponownie, dokładnie w tym samym miejscu gdzie zagłębił go ponad dwa miesiące temu, towarzysząc grupie innych śmiałków. Wtedy potwór wściekły po zadaniu mu ciosu uderzył Helva tak że ten prawie zginął od uderzenia w jedno z pobliskich drzew. Khazadzi byli stworzeni z granitu i taka byle kreatura nie mogła zabić prawdziwego syna gór.

Sverrisson rzucił się w stronę macki która była nazanczona stalą z Norski, nie mógł jednak sięgnąć miecza. Jedno z odnóży wciąż zagradzało Helvowi drogę do upragnionej zdobyczy, która zgodnie z prawem boskim i ziemskim należała mu się, a potwór jeden tylko postanowił przeciw prawom tym stanąć i teraz ponosił tego konsekwencje. Zastanawiać się nad czym nie było, dwa zamaszyste ciosy z góry, proste, zupełnie niczym chłop rąbiący drewno na opał... to wystarczyło by macka prawie odpadła od cielska ośmiornicy. Sverrisson uśmiechnął się, ale przedwcześnie. Wściekła istota z otchłani chaosu wiła się jak przebita hakiem przynęta z glisty. To było niedalekie od prawdy. Cięcie mieczem, po nim kolejne, drugim ostrzem, to drugie głębsze, spowodowało że Helvgrim nie był w stanie wyrwać miecza rany. Wypuścił go. Wiedział co musi zrobić, ale nie wiedział że czyn jego przyniesie potworowi śmierć.

Sverrisson obrócił ostrze w dłoni i pchnął z całych sił... przyszpilił okrutnie ranioną mackę mieczem do ziemi. Właściwie bezbronny w tej chwili, skoczył w przód i sięgnął ręką po prastary miecz przodków z twierdzy Kraka Azkarh. Dłoń poznała od razu rękojeść wspaniałej broni. Helv pociągnął raz, ale ostrze nie chciało opuścić swej rany. Dało się zauważyć że spaczona tkanka zaczęła obrastać starą ranę i w pewien sposób zespoliła ciało monstrulanej bestii z mieczem wykutym przez Vargów. Krasnolud pochwycił swą ostatnią, zaczepioną do pasa broń, a właściwie narzędzie. Hak do przerzucania snopków siana. Zakrzywione ostrze weszło w oślizgłe ciało ośmiornicy niczym gorący nóż w masło. Sverrisson zaparł się butem o bok bestii i napiął mięśnie obu ramion. Po chwili bestia zawyła w przeraźliwy sposób. Miecz z Azkarh był wolny. Czarna posoka trysnęła z rany... choć potwór krew miał koloru żółtego to azkarhański miecz przebić musiał jakiś życiodajny organ albo i węzeł magii który spajał stworzenie. Potwór umierał.


Helvgrim odskoczył szybko, padająca bestia mogła wciąż być bardzo niebezpieczna. Jej macki miotały się na prawo i lewo. Ośmiornica trzymana potęgą elfiego zaklęcia, nie mogła nawet zdechnąć normalnie. Moc elgi trzymała ją w kręgu i tam właśnie padła bez życia. Później Siegrfried opowiedział Helvgrimowi że ponoć z drugiej strony jeziora dochodziły jakieś jęki czy też śmiechy. Ponoć mogła to być stara i upiorna baronowa. Sverrisson wiedział że wolałby raz jeszcze z ośmiornicą walczyć niż choćby zobaczyć upiory z Przeklętych Bagien .

***

- Dokonało się. - Powiedział krótko Helvgrim.

Krasnolud był bardzo słaby, ciężko ranny, spragniony i smutny. Tego dnia przeżył tylko wyłącznie dzięki halingowi Tasselhof'owi. W walce poległ również Stefan Vissen, którego Helvgrim zdążył polubić, bo człek to był doświadczony i honorowy... jednak to poświęcenie niziołka utkwiło w sercu khazada niczym czarny i ponury cierń żalu. Sverrisson podszedł do ciała halfinga i padł przy nim na kolana.

- Dziękuję przyjacielu... poległeś jak bohater i tak cię będą wspominać. Przysięgam. - Helv przymknął powieki martwego kompana, który za życia przychylny mu nie był, lecz w chwili próby przełamał się i uratował znienawidzonego. Zaprawdę, Tasselhof był wielkim wojownikiem. Brodaty wojownik sięgnął po muszkiet niziołka i przemówił ostatkiem sił do von Goldenzungena.

- Zapłaty od ciebie nie wezmę, rozdaj me złoto innym. W zamian, dla pamięci o dniu tym, z honorem nosił będę broń Tasselhofa, która uratowała mi życie. Obiecaj mi jedno mości Tupiku. Gdy będziemy już w drodze do Faulgmiere, opowiedz mi o nim, o twym przyjacielu a mym wrogu, o Tasselhofie. Zgoda? - Kiedy tylko ostatnie słowa opuściły usta khazada, ten położył się obok martwego halfinga i spojrzał w pochmurne niebo nad Przeklętymi Bagnami. Zamknął oczy i odpoczywał. W myślach prowadził bohaterskiego niziołka na powrót do wsi... ale to była tylko wizja. Tasselhof był martwy.

~ Gwiazdy, te które były tak wyraźne jeszcze wczorajszego dnia... dziś są dla mnie niewidoczne. Niechaj krwawa ofiara z tego bohaterskiego wojownika Krainy Zgromadzenia, naznaczy mu dalszą drogę do sal jego przodków~ Modlił się w duchu Żelazny Gwardzista z Azkrah.
 
VIX jest offline  
Stary 18-08-2013, 07:01   #69
 
Tasselhof's Avatar
 
Reputacja: 1 Tasselhof ma wspaniałą reputacjęTasselhof ma wspaniałą reputacjęTasselhof ma wspaniałą reputacjęTasselhof ma wspaniałą reputacjęTasselhof ma wspaniałą reputacjęTasselhof ma wspaniałą reputacjęTasselhof ma wspaniałą reputacjęTasselhof ma wspaniałą reputacjęTasselhof ma wspaniałą reputacjęTasselhof ma wspaniałą reputacjęTasselhof ma wspaniałą reputację
Gdy czarownik rozpoczął mamrotanie zaklęcia Tass podążył za Tupikiem i ustawił się wraz z nim z resztą strzelców na dogodnej pozycji. Sekundy mijały jak godziny wręcz, czuć było narastające dookoła napięcie, wszyscy nie wpuszczali wzrok z miejsca rytuału. W końcu gigantyczna macka wynurzyła się z wody. Płochliwy czarodziej natychmiastowo zwinął nogi za pas i ukrył się z tyłu za strzelcami. Wtedy w końcu bestia pokazała swe oblicze. Tass momentalnie zamarzł, znieruchomiał wręcz. Wybałuszył tylko oczy w nieskrywanym przerażeniu. Bydle było wielkie, ogromne wręcz…

- Co to za monstrum…

Wyszeptał bardziej do siebie. Nie mogąc wciąż spuścić wzroku z potwora po omacku zaczął rozpakowywać muszkiet. Wtedy też mniej więcej rozpoczęło się piekło. Ludzie rzucili się we wszystkich kierunkach, jedni w szaleńczym porywie ruszyli na ośmiornicę, na przód zdecydowanie wychylił się ten krasnal. Wydawało się Tassowi, że wręcz na oślep zadaje ciosy. Stojący obok Tupik już mierzył się do strzału. A więc i Greenhill nie chciał pozostać w tyle czy okryć się tchórzostwem. To bydle było większe niż trójgłowy pies, z którym się zmierzyli, o wiele większe, sprowadzało wręcz go do poziomu małego kundla przy niedźwiedziu. Nawet bestia, którą powstrzymali razem z Foxelinim nie równała się z ośmiornicą. Swoją drogą ciekawe co porabiał szlachcic z zachodu i jak mu się wiodło. To zabawne, że przypomniał sobie o nim w tym momencie.

****


Tass brnął, od kiedy pamiętał brnął w szelakim gównie. Błoto było miłą odmianą, tutaj na tym zadupiu był wreszcie spokojny. Nowi towarzysze jak zwykle tylko go niepokoili, bardzo żałował kolejnego rozstania z Tupikiem, prawdopodobnie na bardzo długi czas.

Jego noga z impetem wylądowała w błocie, jak zwykle nie wzruszony ruszył dalej. Nie mógł już słuchać przekleństw i narzekań krasnoluda. Czy oni wszyscy nie potrafili przez pięć minut z pokorą znieść tego co im zgotowało życie. Rycerz dzielnie i z dumą uwalony błotem z siodłem i bagażem, szedł przed siebie nawet przez chwilę się nie krzywiąc. Tass nie lubił krasnoludów, miał kiedyś wątpliwy zaszczyt mieć za towarzysza jednego z nich. Hałaśliwy, markotny, zarozumiały i wywyższający swoją rasę ponad innych. Wielkie krasnoludy i ich wspaniałe budowle, rzekomo o wiele lepsze od ludzkich, obecnie w całości prawie były w rękach chord chaosu. A ludzkie mizerne osiedla, stały niewzruszone. Myślał by kto, że będą mieli się ci brodaci z pyszna, ale nie! Ich głupia duma nie pozwalała im dojrzeć faktu, że są już reliktem, zabytkiem, wręcz antykiem. Żywą skamieliną, która na zawsze próchnieć będzie pośród swych kochanych kamieni skazana na zapomnienie.

Tass głęboko westchnął, po czym pogłaskał wiercącego się wokół niego Avro. Ten zamerdał szczęśliwy ogonem i nie odstępował pana na krok. Najwierniejszy towarzysz jakiego miał, któremu wiele zawdzięczał i któremu mógł bezgranicznie ufać. Często z Tupikiem naśmiewali się z siebie nawzajem. Grotołaz wraz ze swoim kucem i Greenhill z psem.

Uwagę Tasa zwrócił na kolejne ciekawe indywiduum w drużynie. Leonardo często mówił sam do siebie w swym dziwnym melodyjnym języku, a i imperialny język wymawiał często z ledwo dostrzegalnym zagranicznym akcentem. Reszty starał się nie oceniać, a łowcy nagród w pewnym sensie się obawiał. W końcu znał doskonale swoich „kolegów po fachu”.
Leonardo naciągnął płaszcz, usiłując zakryć jak największą powierzchnię ciała przed deszczem. Bezskutecznie. Poprawił kapelusz, strząsając z niego kropelki wody.

- Merda! - zaklął pod nosem w swoim ojczystym języku. - il tempo e incazzato.

Przekleństwa rzecz jasna nie sprawiły, że pogoda się zmieniła, ale poprawiły mu trochę humor. Pomruczał jeszcze przez chwilę, zastanawiając się nad marnością, ulotnością i ogólnym braku blaskomiotności życia.
Dumanie przerwał mu krzyk:

- Anabel wysłuchaj mnie! Nie odchodź! Anabel!

Autor tych słów miał wyjątkowo nieprzyjemny głos. Kiedy Leonardo uniósł głowę, zobaczył, że i jego powierzchowność nie prezentuje się najlepiej.
Westchnął. Poprawił pas z rapierem.
Mimowolnie przysłuchiwał się kłótni, jednak bez zainteresowania. Był już świadkiem wielu. Zbyt wielu, dodał w myślach.
Wlepił wzrok w swoje brudne, człapiące po błocie buty. Nie wytrzymał jednak i spojrzał w stronę skłóconych kochanków.
Kiedy zobaczył nóż, podjął decyzję.

- Jesteś idiotą, Leo. - Powiedział cicho, lecz wyraźnie. - Idiotą
wręcz niemożebnym. - Zawsze o tym pamiętaj.

Po czym nie oglądając się na towarzyszy zaczął iść w kierunku kłótni.

- Ej, ty z nożem! - Krzyknął z wyraźnym akcentem. - Odłóż ten scyzoryk!

Rozchylił poły szkarłatnego płaszcza, aby mieć bardziej swobodny dostęp do broni, a także, by pokazać przeciwnikowi, że ją ma.

- Wiem, że to co jest między wami to nie moja sprawa i w sumie nawet nie chcę wiedzieć o co chodzi, ale jeśli natychmiast nie zaczniesz zachowywać się jak mężczyzna, a nie jak gnojek, to zrobi się nieprzyjemnie! Capisci, bastardo? To jest po waszemu: Zrozumiano?

Tass podniósł wzrok. No nie. Brakowało im tylko powodu do zatrzymywania się w deszczu i opóźniania marszu. Westchnął cicho i się zatrzymał głaszcząc i drapiąc psa za uchem. Rycerz i krasnolud ruszyli zaraz za szlachcicem. Bretończyk oczywiście wyrwał do białogłowej w „opałach”, a krasnolud prawdopodobnie sprawił, że napastnik, z wyglądu ożywiona kupa szmat i pleśni, najprawdopodobniej narobił w gacie. Tass się uśmiechnął, tej zalety krasnoludom nie mógł odjąć. Świetnie nadawali się do zastraszania. Nie ma nic gorszego niż krasnolud z półtonowym toporem, przekrwawionymi oczami i pianą z ust na brodzie, pędzący szarżą na ciebie.

Ze spokojnym uśmiechem przyglądał się całej scenie. Przy okazji ukradkiem po cichu rozejrzał się czy oprócz nich nigdzie nie ma żadnego rodzaju innej widowni w krzakach. Nie lubił niespodzianek tego rodzaju, a po głupocie swoich dawnych kompanów została mu maleńka blizna na policzku. Przysiągł sobie, że jeśli kiedykolwiek zobaczy jeszcze tego Łowcę Czarownic nogi z dupy mu powyrywa.

****


Jedna z macek właśnie miażdżyła jakiegoś biedaka rozsmarowując go po gruncie. Krasnolud chwyciwszy swe czekany niczym najlepszy wspinacz za ich pomocą zaczął wdrapywać się na oślizgłą potworę. Widocznie miecz wbity w mackę miał dla niego ogromną wartość bo ślepo ku niemu brnął. Nagle jedna z macek porwała go w żelaznym uścisku ku górze. Khazad próbował z całych sił oswobodzić się, ale nie bardzo mu to szło, a wydawało się, że z chwili na chwilę słabnie. Nie było wyjścia, Tas wymierzył w najbardziej odsłonięty wrażliwy punkt, liczył, że ból d pocisku choć na chwilę rozluźni ucisk tak by Helv dał radę uciec. Nacisnął spust. Tass trafił tam gdzie chciał, krasnolud był wolny. Cenił swoje oko, nigdy go nie zawiodło w krytycznych momentach. Czy to w płonącej karczmie, czy to kiedy uciekał przed swoją starą „rodziną”. Harty były niemiłosierne, a gdyby nie celne oko Leonardo kto wie gdzie by się znajdował teraz…

****


Tass tylko czekał na ten moment, zagryzł dolną wargę poderwał natychmiast drugą kuszę i wycelował w draba, tego co ogłuszył krasnoluda. I wtedy usłyszał zgrzyt walki gdzieś dalej na uboczu. Leonardo mężnie odpierał ciosy elfickiego napastnika, ale różnica poziomów oraz przewaga uzbrojenia dawały o sobie znać. Wybacz Gaurim, musisz sobie poradzić sam. W panice z powrotem odłożył ciężko kuszę, najszybciej jak potrafił naładował z powrotem swoją. Starał się jak mógł wycelować w elfa, ale ten zasraniec wciąż gdzieś skakał, obkręcał się co chwila. Tass oddychał najspokojniej jak potrafił. Wrzasnął najgłośniej jak potrafił.

- Amici! Gleba, a potem łap za broń!!!!

Miał nadzieję, że chociaż na chwilę odwróci wzrok przeciwnika, bo tylko cud mógł sprawić, że trafi tego zasrańca. Oj koleś pożałuje że zadarł z ich drużyną.
Gaurim nie spodziewał się, że jego przeciwnik jest aż tak doświadczonym wojem, zupełnie więc go zaskoczył manewr jaki wykonał dryblas. Podskok w walce, a zaraz potem kontra z tarczy to ci dopiero! Cios w głowę na chwilę zachwiał brodaczem, obraz świata przeskakiwał przed oczami. Nie było łatwo, i dobrze. Co to za przyjemność walczyć ze słabeuszem? Cóż ekscytującego w potyczce z młokosem?
Gdy migotanie przed oczyma ustało, a słuch powrócił już do prawie normalnego stanu, Mordrinson usłyszał jak jego przeciwnik drwi z niego, ba drab poczuł się nawet tak pewnie, że zdjął hełm!

Skurwysyn na pewno spodziewa się ataku z góry prosto w jego odsłoniętą głowę, tylko idiota dał by się na to nabrać. Nie ma tak dobrze, o nie. Brodacz był na to zbyt sprytny i zbyt dobrze znał się na wojennym rzemiośle by dać się tak łatwo sprowokować.

- Ja ci zaraz pokażę słabeusza. Pokażę ci jak walczy zabójca w obornie towarzyszy! Jak walczy prawdziwy khazad! Grimnirze prowadź me gniewne ostrze, bo łaknie krwi! - wyryczał wręcz po czym zaczął śpiewać pieśń śmierci...

Do boju bracia moi, w szeregu stańmy razem.
Topór chwyćmy mocniej, wrogowi śmierć nieśmy szybką.
Patrzmy z czym walczyć nam przyszło.
Spójrzmy śmierci prosto w oczy.
Nie bójcie się bracia!
Śmierć dziś żniwo swe zbierze!

... I ruszył do natarcia śpiewając słowa refrenu.

Hej, hej, topory wznieśmy do góry.
Hej, hej, wspomnijmy nasze rodzinne góry.
Hej, hej, wrogowi śmierć zadajmy.
Hej, hej, poległych braci pomścijmy.



Wyglądało to tak jak gdyby nagle przemienił się w dziką bestię opętaną rządzą mordu. Każdy, kto widział zabójcę w tym stanie po raz pierwszy myśleć był gotów, iż ów wojak oszalał i wali na oślep opętany szałem. W rzeczywistości jednak każdy cios był zamierzony i pewny. Gaurim uderzał więc nieustannie i nieubłaganie, a na domiar tego celnie i z całą siłą swych, hartowanych w krasnoludzkich kuźniach, mięśni. Wymierzając kolejne ciosy wykrzykiwał słowa pieśni - gniewnie, głośno, jak grom odbijający się echem wśród gór.

Ten kto na drodze naszej staje.
Ten kto śmie nas przeklnąć i obrazić.
Temu topór ciśmnijmy w mordę.
Niech ścierwo jego glebę splami.
Nie bójcie się bracia!
Śmierć dziś żniwo swe zbierze!

Krew aż zawrzała w żyłach od gniewu wzbierającego w brodaczu. Każdy kto słyszał tę odwieczną pieśń, onegdaj śpiewaną przez samego Grimnira, musiał poczuć strach, nawet najmężniejsi wojowie odczuwali zwątpienie w swych sercach i tego momentu czekał khazad.

Przeciwnik starając się odeprzeć szaleńcze ataki brodacza przeszedł w defensywę z zamiarem wyprowadzenia kontry gdy tylko krasnolud zaatakuję jego odsłoniętą głowę. Gaurim tylko na to czekał. Zamarkował więc atak na głowę przeciwnika aby w połowie ciosu odskoczyć w bok i korzystając z rozpędu, jaki nabrał jego topór opadając w dół, wyprowadzić cios od dołu, po skosie pleców w kierunku prawego barku zdziwionego przeciwnika.

Tymczasem Plan Tassa nie powiódł się i strzała tylko śmignęła obok wbijając się w ścianę chałupy. Za to elf zauważył Niziołka.

- Nareszcie się pojawiłeś.

W jego głosie malowała się ta sama pewność siebie co przedtem. Odpuścił sobie na chwilę Leonarda po czym chwycił miecze w jedną rękę a drugą wyciągnął schowany w pasie nóż do rzucania.

- Zobaczymy jak z tym sobie poradzisz!

Świst noża przeszył powietrze nim Greenhill odruchowo rzucił się na ziemię. Szczęśliwy podniósł wzrok i z uśmiechem chciał coś odkrzyknąć. Wtedy zrozumiał, że usta ma pełne krwi i ledwo może chwycić powietrze. Ostrze rozorało mu szyję i tylko jakimś boskim zbiegiem okoliczności Tass wciąż żył. Leonardo coś krzyczał w swym śpiewnym języku.

- Acta est fabula, coglione, morire figlio di puttana! Morire Subito!

Tass plując krwią i leżąc na ziemi, mógł tylko czekać. Czekać aż ten skurwiel podejdzie. Ciałem przysłaniał drugą kuszę, którą specjalnie wcześniej przeładował. Odwrócił się na brzuch i udając że się odczołguje chciał skurwysyna podpuścić na w miarę sensowny dystans, najlepiej jak najbliższy. Tym bardziej, że to była jego ukochana broń, która nigdy go nie zawiodła. Zacisnął na niej swe palce, a wolną ręką starał się tamować krwotok.

****


Tass przy przeładowywaniu muszkietu odruchowo pogładził skórzany pasek na szyi, który skrywał paskudną bliznę sprzed laty. Myślał wtedy, że umiera, na szczęście Leonardo zadźgał draba widłami a Tass dobił go kuszą, za to krasnal go uleczył. Wtedy jakiś cień przesłonił niebo, halfling kątem oka dostrzegł ogromne głazy lecące w ich stronę, natychmiastowo rzucił broń i już miał paść, gdy zauważył Tupika, jego wzrok odwrócony był w kierunku broni. Był całkowicie niczego nie świadom. Ciało chciało inaczej, lecz serce było silniejsze. Z impetem Tass popchnął przyjaciela na ziemię w ostatniej chwili. Wtedy też nastała ciemność.

****


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=Mvctclcy1Hs[/MEDIA]

Co do kamrata niziołka - dumnego Tasselhofa Grenhilla, Tupik z początku nie wiedział jak ma się wobec niego zachować. Od razu wyczuł pewien chłód i dystans, podobny do tego jaki poczuł gdy poznał zabójcę troli - w kopalni Keraz Skerdul. Mimo wszystko próbował jednak przełamać lody, w szczególności że Tasselhof zdawał się wiedzieć dużo więcej o zwierzętach niż Tupik, no a Skała - jego nieodłączny towarzysz był jego oczkiem w głowie. Kuc nosił ekwipunek, swoimi zmysłami wykrywał zagrożenie i chwile później ostrzegał przed niebezpieczeństwem, był też dość posłuszny Tupikowi, no i zwyczajnie halfling spędził z nim szmat czasu i dość mocno się doń przywiązał.

Miał w osobie Tasselhofa doskonałe towarzystwo do palenia, posiadając dobre halfliskie ziele a także tytoń z Bretonii, miał czym skusić kamrata... Nie kryjąc się ze swą wiarą modlił się do Phineasa o pogodę ducha i spotęgowanie przyjemności jaką daje palenie.

Któregoś z wieczorów spędzonych na psiej górze paląc zielsko Tass w końcu odmówił i próbował wykręcić się pretekstem bycia sennym. Tupik doskonale wiedział, że tak nie jest i nalegał na jeszcze jedną kolejkę. Greengill uśmiechnął się tylko.

-Rano musimy wstać, długo droga przed nami, łatwo spaść.

Gdy ręka Tupika wciąż skierowana była do kamrata, Tass w końcu się poddał i odpowiedział zrezygnowany.

- Kiedyś wprowadzisz mnie do grobu i wyjdziesz samemu. Zobaczysz.

Po czym wyciągnął rękę po fajkę. Niziołki długo tak jeszcze siedziały paląc ziele i śmiejąc się na głos opowiadali najczęściej niestworzone historie ze swej przeszłości. Tass po raz pierwszy czuł się wolny, niezależny od nikogo i nikomu nie podlegający. Po raz pierwszy w swym życiu był na prawdę szczęśliwy.

 
__________________
"Dum pugnas, victor es" - powiedziałaś, a ja zacząłem się zmieniać...

Ostatnio edytowane przez Tasselhof : 18-08-2013 o 07:09.
Tasselhof jest offline  
Stary 23-08-2013, 01:31   #70
 
Eliasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Eliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputację

Walka jaka rozegrała się na jeziorze niedaleko wsi Fauligmere, miała na długo pozostać w pamięci mieszkańców. W pamięci walczących postała już na zawsze. Nie tylko ze względu na odniesione zwycięstwo, o którym z czasem miały narosnąć niestworzone legendy, ale również z uwagi na ofiary jakie pociągnęła ta walka za sobą.

Do historii miał przejść halfling Tasselhof – najemnik którego udział w pokonaniu stwora został uwieczniony w Gońcu Marienburskim, ku nieszczęściu ścigających go osób. „Harty Imperium” jeszcze przez długie miesiące nawiedzali Fauligmere i otaczające wieś bagna licząc, że znajdą gdzieś halflinga i nie do końca wierząc w jego zgon, tym bardziej, że ciało nie było pochowane w pobliżu a wieści o tym, że ktoś zatroszczył się aby zabrano je do Krainy Zgromadzeń kładli między bajki. Sprawę komplikowała obecność innego halflinga który wrócił z bitwy... ponoć Tupik, ale kto go tam wiedział... Gildia zbyt długo i skutecznie była wodzona za nos przez Tassa by nabrać się na tanie sztuczki z podmianą osób... W każdym razie musieli to sprawdzić. O trudach związanych z przeczesywaniem bagien nawet nie śnili, nie mówiąc już o problemach, które przy okazji ściągnęli na własne barki. Po prawdzie Tupik rzadko kiedy o nich słyszał od przyjaciela, do tego stopnia iż czasami wątpił w ich istnienie, jednak przy jego zwłokach znalazł ich emblemat – złotą broszę z łbem harta, którą postanowił zatrzymać. Powoli szykował się z planem odpłacenia tym, którzy próbowali zaszczuć Tasselhofa. Rachunek krzywd daleki był od wyrównania a Goldenzungenowi nie brakowało pomysłów ani środków aby poważnie organizacji zaszkodzić. Wiedział, że nie może się spieszyć z zemstą, ani działać otwarcie, przynajmniej jeśli nie chciał uciekać jak jego towarzysz przez resztę życia...

Nawet łowca i przewodnik Jacco de Valk doczekał się pośmiertnej wzmianki w dzienniku. Sama zaś kwestia – nazwijmy rzecz po imieniu – krakena, została podniesiona do rangi niebezpieczeństwa zagrażającego całemu Marienburgowi. Tak przynajmniej wynikało z artykułu Monique Oleiniq , którą Tupik von Goldenzungen uratować miał od pewnej śmierci. Gdyby nie jego natychmiastowa pomoc po powrocie do wsi i wysłanie jej z dala od wioski, zapewne pozostała by w niej na zawsze.

W jej opowieści kraken miał w każdej chwili wypłynąć na szerokie wody i zatapiać zbliżające się do miasta statki, hamując tym samym handel rzeczny – jedną z podstaw utrzymania miasta i jej mieszkańców. Ludzie z wypiekami na twarzy czytali najnowszego Gońca , zwłaszcza że rozszedł się jak ciepłe bułeczki, być może ze względu na fakt iż był zupełnie darmowy. Był to pierwszy lecz z pewnością nie ostatni numer gratisowego Gońca którego koszt został pokryty z kasy Goldenzungena. Tupik jako jedna z niewielu osób, zdawała sobie sprawę z rosnącej siły i wpływu prasy.

Żywi także przeszli do najnowszej historii o nich też zrobiło się przez czas jakiś głośno, nie szczędzono pochwał organizatorowi wyprawy, którego nazwisko po raz pierwszy wypłynęło na szerokie wody. Historie o Tupiku von Goldenzungenie zataczały koła zarówno wśród arystokracji jak i pospólstwa. Od czasu wydania słynnego „Hobbita” pióra Johana von Tolkana ludzie nabrali nie gasnącego apetytu na powieści o halflingach, wśród pospólstwa zaś „Hobbita” spopularyzowały szczególnie podróżne teatrzyki kukiełkowe – bardziej dostępne dla mas niż jakiekolwiek księgi. Niezaprzeczalnym faktem było, iż szlachta zachodziła w łeb kim ów Goldenzungen herbu Grota jest, skąd pochodził, co robił w ich mieście i dlaczego nikt go jeszcze nie znał... Tupik był pewny , że po ostatnim Gońcu będzie jedną z najbardziej rozchwytywanych person w mieście, choćby dla zaspokojenia próżnej ciekawości osób szlacheckiego stanu.

Nie mniejszą sławę zdobył Helvgrim Torvaldur Sverrisson, z Azkarhańskiego Domu Gromrilowego Kowadła. Wieści o wspinaczce na stworze i walce do upadłego, wreszcie o zadaniu ostatecznego ciosu który wykończył poczwarę, przyniosły honor jego domowi, wysoko stawiając poprzeczkę przed innymi khazaldami pragnącymi dokonać heroicznych czynów. Nawet krasnoludki czytając lub słuchając opowieści o jego wyczynach rumieniły się na twarzy zastanawiając się jak ów mężny wojak wygląda. Opis wyglądu który każdemu bohaterowi zafundowała Oleiniq nie potrafił ugasić rozpalonych wyobraźni. Nie minął miesiąc nim ktoś życzliwy dostarczył egzemplarz Gońca do Karak Azgal gdzie wywołał on nie małe poruszenie i docenienie nieobecnego khazalda. Gdyby nie misja, którą przyjął i musiał wykonać zapewne mógłby już wracać z honorami do domu.

Także do Alexa uśmiechnęła się fortuna. Od tej pory łowca miał przebierać w zamówieniach, przynajmniej tych z wyższej półki, wśród osób które ceniły profesjonalizm i potrafiły zań zapłacić. Jego strzały w oczy krakena nie zostały niezauważone zarówno przez znawców tematu jak i samego krakena... W Marienburgu nie brakowało osobistości poszukujących „wolnych strzelców” którzy nie bali się ryzyka i nie pierzchli na pojawienie się pierwszych kłopotów.

Faktem było iż te zostały nieco przez Monique wyolbrzymione, ale nie do rozmiarów w które trudno byłoby uwierzyć. Po prawdzie niewielu mogłoby uwierzyć w sam fakt wielkości ośmiornicy, jednak spory kawał macki, dostarczony wprost do świątyni Mannana jako votum , było wiarygodnym dowodem któremu można było się przyjrzeć na własne oczy. Po prawdzie umieszczenie owej macki w świątyni spowodowało nie gasnące zainteresowanie licznych „pielgrzymek” , przypominających bardziej zgrupowania turystów niż osób pragnących oddać cześć Mannanowi, jednak standardowe opłaty „co łaska”, wynagradzały kapłanom wzmożony ruch. Faktycznie też przysparzały świątyni splendoru i otoczki sukcesu, do której świątynia ta przyczyniła się w stopniu znanym jedynie bohaterom całej wyprawy...

Vilis, Siegfried i Andrea nie chcieli rozgłosu, ten jednak ich nie minął. Załączone w gazecie opisy wszystkich bohaterów należały do jednych z lepszych jakie kiedykolwiek widzieli. Monique może i była wredna, nachalna i często nieprzyjemna, nie można jej było jednak odmówić talentu do opisania zdarzeń i osób biorących w niej udział. Zdobyła nawet ich imiona i nazwiska – przynajmniej takie jakimi podpisali się na umowie z halflingiem. Rozgłos, sława, rozpoznawalność … były jednak problemem z którym dopiero mieli się mierzyć. Znacznie bardziej frapowały ich niedokończone interesy w wiosce niż przyszłe problemy i korzyści w mieście.

Goniec nie pominął też rewelacji o zmarłej baronowej, która powróciła z grobu, aby szerzyć klątwy i polować na uczciwych mieszkańców. Monique bez żadnych zahamowań powiązała ją i oskarżyła o wywołanie stwora na jeziora, sugerując, że w każdej chwili może przywołać do życia kolejne straszydło, tym razem bliżej samego Marienburga. Nie trudno było sobie wyobrazić przerażenie wśród mieszkańców, niepokoje w mieście i ogólny stan paniki, którym Straż Miejska z ledwością dawała sobie radę. Ich opóźniona reakcja w postaci konfiskaty gazet których nie zdążono rozdać, spowodowała tylko wzrost paniki, wśród tłumu dopatrującego się w tym geście potwierdzenia informacji z Gońca. Niektórzy szykowali się na wyjazd z miasta pragnąc uciec aż sytuacja się uspokoi, inni przeciwnie zamierzali sprawę zbadać z bliska mając w tym bliższy lub dalszy interes. Na odezwę odpowiednich osób i kolejne wyprawy mające uratować miasto nie trzeba było długo czekać...




***


Tymczasem bohaterowie wracali do wioski, zmęczeni, wykończeni, bagienne owady jak gdyby kierowane jakimś odgórnym nakazem nie odpuszczały nikomu, atakując coraz wścieklej i coraz większą masą... Nawet elf niemiłosiernie pokąsany przyznał, że w grę wchodzi magia z którą nie potrafi nic zrobić. - Baronowa … - rzekł krótko i pochmurnie, wskazując jednoznacznie przyczynę, która stoi za atakującymi ich owadami. Niemal wszyscy zdawali sobie sprawę, że jeśli baronowa stała za przywołaniem ośmiornicy oraz atakami owadów to być może stoją przed znacznie poważniejszym problemem niż ten z którym przyszło im dopiero co walczyć.

Czy był to jednak wciąż ich problem? Mina Tupika sugerowała że tak, przynajmniej tak długo jak mają chęć zarobić coś więcej. Po prawdzie sam musiał jeszcze podzielić, spakować i sprzedać to co udało mu się zdobyć – a było tego mniej niż przewidywał, głównie z powodu problemów transportowych. Przy wydatkach jakie miał ponieść ani myślał o udostępnieniu najętych przez siebie tragarzy, zresztą nie zostało ich wiele. Z sześciu ostało się czterech, a z tych dwaj zajmowali się zwłokami halflinga. Najbardziej niepocieszony zdawał się elf który zwyczajnie nie był w stanie zebrać tego na co się umówił, a co halfling skwitował krótko i zwięźle. - Umawialiśmy się że dostaniesz swoje części, proszę bardzo, masz i bierz. W umowie nie ma słowa o tym abym miał ci je dostarczać do Marienburga, czy chociażby do wsi... Mogę jednak odstąpić ci część swoich łupów jeśli pomożesz z baronową... Reszta ekipy nie miało co liczyć na lepsze potraktowanie, halfling pragnący uniknąć niedomówień każdemu "przyzwolił" na zebranie utargowanych profitów z ośmiornicy.

Lilawander przez resztę podróży milczał, pozostawiając odpowiedź na czas w którym będzie już do niej zmuszony. W chwili obecnej zebrał co mógł, podobnie jak tragarze a dyskusje nad stygnącymi zwłokami zwyczajnie nie miały sensu. Tragarze jak i reszta drużyny i tak nieśli co się dało...

Pomimo wysiłku, ataków owadów, zmęczenia szli dalej, nie wyzbywając się tak ciężko zdobytych łupów. Nie trzeba było wielkiego intelektu by zdać sobie sprawę, że większość cielska krakena zwyczajnie pozostanie na miejscu gnijąc i marnując się. Nawet i bez zajętych tragarzy nie dałoby się zabrać wszystkiego. Sprawy nie ułatwiały grasujące chmary owadów, czyniąc powrót po zwłoki niemal niemożliwym.

Owady pod koniec podróży powrotnej przybierały postać rojów, poraniły dotkliwie niemal każdego, chyba tylko Helvgrimowi udało się uniknąć ukąszeń, które w jego stanie mogłyby się okazać śmiertelne. Z pewnością zawdzięczał to czujności towarzyszy a być może jego własnego bóstwa. Pod znakiem zapytania leżała możliwość powrotu na bagna – jedyna nadzieja pozostawała w dotkliwie pokąsanym elfie, dając mu jako takie pole do negocjacji z halflingiem. Zupełnie inną kwestią, nie mniej pilącą było to co działo się we dworku, a że działo się źle o tym jeden tylko chowaniec wiedział.

Nim elf udał się na dłuższy spoczynek oznajmił Vilis, iż obecna baronowa schodziła do piwnicy i coś tam wyczyniała. Pomimo pytań łowczyni nie potrafił odpowiedzieć na pytanie co konkretnie wyczyniała, ale samo wejście do zakazanych pomieszczeń świadczyło ewidentnie przeciwko niej.



Jej zabiegi mogły tłumaczyć pogarszający się stan Monique, flirtującej przecież z jej mężem. Dziennikarka po wysłuchaniu relacji i dłuższej konwersacji z Tupikiem przy której nie obyło się bez zabiegów leczniczych, opuściła wieś w stanie kiepskim. Także Andrea odczuwała dziwny dyskomfort zdając sobie sprawę, że nie leczy się jak dawniej. Na ta chwile jeszcze nie wiedziała, że gdyby nie jej dar, zapewne byłaby w stanie zbliżonym do Monique, albo jeszcze gorszym biorąc pod uwagę rany jakich nabawiła się w walce z owadami. Sama Vilis nie czuła się specjalnie na siłach mierzyć się z potencjalnym niebezpieczeństwem ze strony baronów, zwłaszcza, że jej ochroniarz pozostawał ledwo żywy. Mieli jeszcze eliksiry, ale pamięć o nie zakończonej misji chwilowo powstrzymywała ją przed ich użyciem. Powoli czuła że ogarnia ją wściekłość i gdyby nie fakt, że zwyczajnie nie miała na nią siły już dawno by się jej poddała.



Epilog


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=M0-JebF08-k[/MEDIA]

Mieszkańcy wioski powitali wszystkich radośnie, wielką wrzawą, śpiewami, wiwatami... Przynajmniej dopóki nie zdali sobie sprawy z chmary owadów krążących w niebezpiecznie bliskiej odległości od wsi. Widmo tak bliskiego niebezpieczeństwa chyba ostatecznie przybiło mieszkańców, z dwojga złego woleli już oddaloną i siedzącą w jeziorze ośmiornicę. Na szczęście po jakimś czasie owady odeszły, poprawiając tym samym nastroje jej mieszkańców. Być może starej baronowej zbrakło mocy lub determinacji. Co dziwne owady nie podążyły do samej wioski. Być może tajemnica kryła się w pomieszczeniu przy piwniczce które należało zbadać. Pytanie kiedy i jakimi siłami pozostawało wciąż otwarte, tak jak wiele innych spraw krążących nad Fauligmere... Zachód słońca który zawitał nad wsią był tego dnia jakiś inny, bardziej przyjazny, być może niosący nadzieje dla udręczonych mieszkańców. Wielu z nich po raz pierwszy od dłuższego czasu miało zasnąć z myślą, że ktoś wreszcie się nimi zajmie, zaopiekuje, rozwiąże problemy...Czy były to marzenia, prawda czy zjawa, zadecydować mieli sami bohaterowie spod Fauligmere. Nikt jeszcze nie wiedział o tym, że do zakola rzeki przy wiosce zaczęły napływać pierwsze ryby...

 

Ostatnio edytowane przez Eliasz : 23-08-2013 o 02:43.
Eliasz jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 11:33.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172