Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy Oznacz fora jako przeczytane

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 18-05-2013, 12:02   #1
 
Eliasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Eliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputację
[WFRP II ED] Ośmiorniczka




Ośmiorniczka




O mieście Eilhart zrobiło się głośno w świecie...


Choć bliższe prawdy byłoby stwierdzenie, że nie tyle głośno co w ogóle zrobiło się. Nie tyle w świecie co w Marienburgu i okolicach, oraz nie o miasteczku tylko o wsi Fauligmere znajdującej się kilka dni od Marienburga.

Wszystko to za sprawą wielu skutecznie rozsiewanych barwnych plotek.
Po karczmach i na straganach dało się posłyszeć:

- że tam jaki kult chaosu , pewnikiem tego Thanzeha …
- jaki baron tam ziemie darmo rozdaje, bo nikt na bagniskach mieszkać nie chce i mu poddanych brakuje
- że Sigmaryci krucjatę jakową ogłosili i hojnie płacą za pozbycie się plugastwa z bagien
- Kolegium Magii sporo płaci za części stwora co to na przeklętych bagnach zamieszkał
- ponoć we wsi cudowne eliksiry robią co to nawet utraconą kończynę przywrócić mogą.
- trzy urodziwe córki karczmarza , piękne trojaczki, spędzą noc ze śmiałkiem który pokona stwora...
- ponoć baron ma nadać tytuły szlacheckie za odwagę, śmiałkom co bestyję zabiją
- jakiś bogaty halfling ludzi zbiera i najmuje na stwora, ponoć nieźle płaci za bestyję lub jej części
- smok, prawdziwy smok na bagnach zamieszkał...

Plotki te znikąd się nie wzięły, a ich rozsianie poparte było sporą ilością gotówki mającą zachęcić rozpowiadaczy do szerzenia plotek. Wystarczyło zapoczątkować sprawę, a ta sama ożywała i rozwijała się niczym kula turlająca się po zaśnieżonym zboczu. Często powyższe plotki mutowały niczym macki Nurgla dochodząc wręcz do absurdalnych kształtów. Zgodnie z nimi rozpustne córki karczmarza były dziewicami, baron kultowi przewodzi i nabór kultystów prowadzi, halfling eliksiry podróżnym rozdaje, a potwora strzeże wioski zamiast ją gnębić – a tym samym naraża się gildii najemników którzy na biznesie tracą...

Początku tych plotek na próżno było już szukać, a prawdę można było poznać jedynie na miejscu...


Spokojna jak dotąd osada Fauligmere w żadnej mierze nie spodziewała się wydarzeń, które wkrótce miały nastąpić. Wieśniacy zdążyli już odetchnąć po atakach wiedźmiarza oraz przewinięciu się przez wieś inkwizytora, który jako lekarstwo okazał się być gorszy od choroby. Co prawda dokuczała im ośmiornica oraz wisząca nad wsią klątwa, jednak do przekleństwa zdążyli się już przyzwyczaić a ośmiornice po prostu omijali z daleka.

Nie wiedzieli, że przyjdzie im na nowo być w centrum wydarzeń, dopóki do wioski nie przyjechał halfling, a był to dopiero "niski" początek kolejnej porcji kłopotów...

Wieczerza w komnatach barona nie należała do wystawnych, ci którzy się tu wcześniej stołowali wiedzieli, że na nic więcej prócz smażonej z ziołami ośmiornicy oraz butelki dobrego wina liczyć nie można. Dla halflinga tak przyrządzona ośmiornica była rarytasem, a przypadająca mu w udziale połowa butelki to było aż nadto. Rozmówcy jednak uważali aby się nie spić, mieli do omówienia najwyższej wagi interesy, dla nich obu dojście do skutku umowy znaczyło być lub nie być, do porozumienia dojść musieli, jak zwykle jedyną niewiadomą była cena...

- I gdybyście jeszcze prócz stwora z bagien, zajęli się klątwą co nas nęka ... rzekł baron Eldred krzyżując ramiona. Nie potrafił pohamować mowy ciała, które rozmówca w mig odczytywał.
- A co ja z tego będę miał? Zapytał halfling twardo mierząc wzrokiem barona. Fakt, że musiał przy tym nieco zadzierać głowę w niczym mu nie przeszkadzał.
- Dostaniesz …

Baron jeszcze długo tej nocy targował się z halflingiem. Pewnikiem kazałby go dawno wybatożyć za bezczelność gdyby nie szlachecki pierścień tkwiący na palcach kurdupla. Sam pierścień rzecz jasna baronowi by nie starczył, któż zdrowy na umyśle uwierzyłby w szlachetne pochodzenie halflinga w Imperium? Faktem jest, iż papiery zdawały się być w porządku a samo nadanie szlachectwa pochodziło z Bretonii, a któż tam tych Bretończyków wie komu i za co szlachectwo przyznają?

Wiadomym było, iż za pieniądze nawet w Imperium można się było do szlachty dostać, nikt jednak nie słyszał o halflingach aspirujących do tego rodzaju nobilitacji. Baron wolał być ostrożny w kontaktach z nieludziem, zwłaszcza, iż skubaniec zapewniał o tym jak bardzo ubezpieczył się na wypadek gdyby nie wrócił ze wsi ... Faktem było iż z początku przymilny i uśmiechnięty halfling podczas rozmowy zachowywał się jak jakiś szef przestępczego półświatka – a do takich ludzi baron nie nawykł, nie wiedział nawet jak z takimi rozmawiać, co jeszcze bardziej wybijało go z tropu. Koniec końców do umowy doszło, spisanej w dwóch egzemlarzach, podpisanych i przypieczętowanych rodowymi pierścieniami.

Na efekty rozmowy tych dwojga nie trzeba było długo czekać. Po okolicach zwłaszcza w Middenhaim rozeszły się niestworzone historie, w większości bzdury wyssane z palca, wykonały jednak zadanie na którego potrzeby zostały stworzone – zwróciły uwagę.

Listy które poszły w świat także nie przeszły echem, największe zainteresowanie wzbudzając w Kolegium, do którego zresztą ludzie zaczęli się dobijać z pytaniami o cenę za składniki ze stwora z bagien, zanim jeszcze Kolegium zostało oficjalnie o fakcie listem powiadomione. W tej sytuacji nie mogli pozostawić sprawy bez odpowiedzi, aby nie narażać własnej reputacji.

Halfling wysyłał listy wszędzie gdzie tylko do łebka mu przyszło, że wysłać może.
I tak kapłani Mannana dostali prośbę o pomoc , którą zapewne by zignorowali gdyby nie fakt, że w prośbie owej znalazła się sugestia, iż Sigmaryci zamierzają przejąć wioskę i główne jej wyznanie. W tym przypadku nie chodziło już o utratę wątpliwych interesów, ale o umniejszenie wpływów i obszaru władztwa Mannana – czego już ignorować się nie dało. Sigmaryci z kolei dostali prośbę o pomoc z sugestią, iż kapłani Mannana, chcą wkroczyć w obszar wpływów Sigmarytów i wykorzenić chaos znajdujący się w pobliżu wioski...

Wzajemne sondowanie się przywódców obu świątyń, potwierdziło jedynie, iż konkurenci są skądinąd zainteresowani zapyziałą wioską a to już stanowiło podstawę do działań... W niedługim czasie obie świątynie poczęły poszukiwania śmiałków do zajęcia się sprawą Fauligmere.

Jedynie resztki rozsądku halflinga powstrzymały go od wysyłania podobnych pism do pozostałych świątyń, nie chciał wszakże wywołać wojen religijnych.

Halfling poważnie rozważał ściągnięcie zaciągu składającego się z bandziorów z Middenhaim, uznał jednak taką akcję za ostateczność i był na to gotowy jedynie w przypadku braku wystarczającej liczby ludzi, którzy chcieliby pokonać osławioną bestię z bagien.

W międzyczasie bez wiedzy halflinga w świat poszły dwa inne listy nie pisane jego ręką. Jeden z nich zaadresowany był do Gildii Kupieckiej w Middenhaim, drugi do krasnoludów z twierdzy Azgal. Jedynie bogowie wiedzieli co też mogło z tego wyniknąć, a zapewne i oni stawiali w związku z tym zakłady u Randala.



Jednak zanim machina pism listów i układów poszła w ruch gniotąc wszystko na swej drodze, zaczęło się dość skromnie, jak to zwykle bywa , od całonocnej popijawy która zaczęła się tak:


Tupik von Goldenzungen był zadowolony z podpisanej umowy z baronem. Kiedy kładł się spać w komnatach jakie otrzymał po matce barona myślał o sposobach realizacji celów postawionych przed nim. Wiedział, że będzie musiał włożyć wiele wysiłku i że będzie potrzebował sporo pomocy, aby zrealizować zadania przed nim postawione. Myślenie i kombinowanie było jednak jego najsilniejszym jak dotąd atutem. W głowie powstawały już treści listów które miał niebawem rozesłać w świat a także treść rozmów do przeprowadzenia w tym najbliższą z jedną z najbardziej zainteresowanych zabiciem ośmiornicy osób - krasnoludem Helvgrimem.

Rankiem do niczego nie spodziewającego się krasnoluda, pijącego w karczmie piwo przybył halfling Tupik. Przybył w swym wyjściowym moderunku, składającym się z ubranka uszytego ze skóry wywerny, przewieszoną z boku procą i krótkim mieczem. Na ramieniu wisiała wypchana po brzegi torba. Rozmiar brzucha w przyrównaniu do innych członków jego rasy budził wręcz skojarzenia z anoreksją. Tupik nie był chudy, ale o dziwo gruby także nie był. Na głowie nosił szeroki kapelusz rondem i barwnymi ptasimi piórami. Dopiero jego zdjęcie i odłożenie, uważnemu obserwatorowi ujawniało kryjący się pod kapeluszem metalowy hełm. Pancerz okrywało dokrojone na miarę szlacheckie odzienie a także srebrny wisior z wyrzeźbioną w nim fajką.


Jego żywe oczy obserwowały czujnie wnętrze karczmy i nielicznych jej bywalców, szczególną uwagę poświęcając krasnoludowi. Widać w nich było morze doświadczeń, spryt i swoistą mieszankę litości oraz bezwzględności. Miały coś w sobie jednocześnie z oczu sarny i wilka, a być może tak często zmieniał się to spojrzenie jak i nastawienie halflinga, że po latach zlało się w jedno?

Było pewnym, że po tym niziołku, można było oczekiwać zarówno bezinteresownej pomocy , jak i bezlitosnej przemocy. Ciężko było go rozgryźć, zwłaszcza gdy nie znało się jego nader skomplikowanych dziejów. Całości obrazu dopełniała blizna na szyi - skrywana obecnie pod falbanami szaty, blizna przywodząca na myśl ślad po zaciśniętej nań linie.

Zapytał czy może się dosiąść, a na zgodne skinięcie głową zareagował natychmiast. Zamówił strawę i postawił na stole butelkę z przyniesionym przez siebie trunkiem, otwierając jednocześnie zamknięcie. Trunku tego krasnolud nie mógł pomylić z żadnym innym, stała przed nim butelka prawdziwego krasnoludzkiego spirytusu. Sam halfling jednak nalał sobie wina z bukłaczka, czemu Helvgrim specjalnie się nie zdziwił, wiedząc dobrze, iż krasnoludzkiego rarytasu praktycznie żadna inna rasa strawić nie zdoła.

- Nazywam się Tupik , choć zwą mnie także Grotołazem - przedstawił się niziołek - Od niedawna noszę też rodowe nazwisko, ale myślę, że byłoby ono raczej przeszkodą w wzajemnych kontaktach niż pomocą. Jego wzrok skierował się ku herbowemu pierścieniowi na prawej dłoni. - Przyszedłem omówić kwestię ubicia ośmiornicy, którą ponoć jest waść żywotnie zainteresowany.



***



Tymczasem w zupełnie innym, choć nie tak dalekim miejscu Vilis i Siegfryd weszli do komnat ojca Mortena, wysokiego rangą kapłana w świątyni Sigmara, podlegającego bezpośrednio jedynie Arcykanonikowi Augustowi Libernstainowi.

Ojciec Morten kazał was przyprowadzić, mając do omówienia ważną sprawę. Byliście już tu wcześniej, surowa komnata ubogacona nielicznymi acz ładnymi elementami - dębowym, rzeźbionym biurkiem, biblioteczką, srebrnym symbolem Sigmara powieszonym nad krzesłem przy którym siedział kapłan, wyraźnie wskazującym w czyim imieniu przemawia i działa. Szczególną uwagę przyciągał obraz zawieszony w pokoju, który ujmował jeden z najważniejszych momentów z życia waszego boga.


W powietrzu unosił się ładny zapach lawendy. Ojciec Morten miał już dobre pięćdziesiąt wiosen na karku, siwiejący, łysiejący, pulchny - z łagodnym i spokojnym spojrzeniem, wydawał się wzorem ojca do którego można było się udać z wszelkimi sprawami. Jednocześnie dobrze wiedzieliście, że aby być zastępcą arcykanonika musiał mieć w zanadrzu te cechy osobowości, które do łagodnych i miłych z pewnością nie należały. Być może ukazywał je innym ludziom w innych sytuacjach, a być może cała aura łagodności była tylko pozorem, na których tak dobrze znała się Vilis. Jeśli tak było, to nie potrafiła ich przejrzeć w przypadku tego kapłana. Wydawał się być autentyczny w swoim zachowaniu i wyglądzie.

Kapłan od razu przeszedł do rzeczy nie owijając sprawy w bawełnę i nie kusząc się na zbyteczne uprzejmości.

- Czy słyszeliście o wiosce Fauligmere?

Jedynie łowczyni Vilis ta nazwa coś mówiła, była bowiem często wymieniana w powszechnych plotkach, stanowiących skądinąt nie bagatelne źródło informacji. Informacje były jednakże zbyt chaotyczne a często sprzeczne by można było z nich wyciagnąć coś konkretnego. Widząc wasze reakcje ojciec kontynuował.

- Zalęgło się tam zło, na szczęście jego główne źródło zostało już wyeliminowane, choć nie małym kosztem - kapłan wyraźnie spochmurniał, lecz kontynuował - wygląda jednak na to, że zostały pozostałości po owym chaoście w postaci przerośniętego monstrum , chaotycznego plugastwa o wyglądzie ośmiornicy, a także kilku podejrzanych mieszkańców wsi, którzy uciekli nim Matthias Krieger zdołał ich przesłuchać.

Oczy Vilis rozszerzyły się momentalnie. Znała Matthiasa osobiście, to on poręczył za nią oraz przeprowadził przyjęcie w szeregi łowców. To on osobiście nakładał jej medalion oraz wręczał glejt pozwalający na działania w imieniu świątyni Sigmara. Wreszcie to on żegnał się z nią gdy wyruszał w podróż, do tej pory nie wiedziała jednak, że to wieś stanowiła jej cel. Nie miała od niego wieści od dobrego miesiąca, przez co podejrzewała, że udał się o wiele dalej... ale wieś? Leżała kilka dni drogi stąd. Dlaczego więc nic nie wie o jego powrocie? Czy w ogóle wrócił? Setki pytań naraz zaczęło krążyć po jej głowie. Słuchała jednak dalej, gdyż kapłan najwyraźniej nie skończył.

- Chcę abyście się tam udali i pomogli w oczyszczeniu wsi i okolic, musimy to zrobić zanim wyznawcy Mannana pierwsi oczyszczą okolice, byłby to niebezpieczny precedens, a z tego co wiem oni również interesują się wsią. Poza tym pozostaje kwestia dokończenia podjętego wcześniej dzieła, pozostawienie spraw niedokończonych, także mogłoby stanowić niebezpieczny precedens. Ludzie i nie ludzie muszą się nauczyć, że łowcy nie opuszczają miejsc zanim nie będą one oczyszczone z plugastwa, a jeśli nawet opuszczają to tylko po to by wrócić i dokończyć sprawę.

Przerwał swa wypowiedź tylko na moment, praktycznie mgnienie oka w którym ukazało się jego groźne, fanatyczne wręcz oblicze. Było to na tyle krótkie i tak szybko znikło, iż po chwili kiedy podjął wątek nie wiedzieliście już czy faktycznie jego wyraz twarzy się zmienił, czy tylko wam się wydawało.

- Będziecie mogli porozmawiać z Matthiasem i zapoznać się ze szczegółami sytuacji, niestety jego stan nie pozwala mu na podróż z wami. Prawdę mówiąc nie pozwala mu nawet na opuszczenie murów tej świątyni, gdzie przyjdzie mu spędzić resztę jego żywota , zapewne już niedługiego. Musicie wiedzieć, że dotknęła go mutacja i szykuje się na godną śmierć, pogrążony w modlitwie i ostatnich przygotowaniach.

Vilis zacisnęła szczęki słysząc jaki los spotkał jej promotora. Poświęcenie życia w obronie wiary, z mieczem w dłoni i dziesiątkami wrogich trupów za sobą było tym, z czym godził się każdy łowca bez słowa skargi, ale to...powolne umieranie w zamknięciu gdy czujesz jak spaczenie pochłania cię od środka nie było godnym rodzajem śmierci. Żaden prawy człowiek nie zasługiwał na taki los.

Widac było, że na kapłanie ta sytuacja wywarła ciężkie piętno, pomimo to - a może właśnie dlatego, kontynuował z niewzruszona pewnością, jak gdyby od powodzenia misji która zamierzał zlecić zależał cały sens ofiary Matthiasa.

- To jeszcze jeden powód aby udać się do wioski, po to by odnaleźć wszelkie eliksiry, które prócz gojenia ran powodują także mutacje. Chciałbym jednak byście sprawami wsi zajęli się dopiero po pokonaniu ośmiornicy, nie potrzeba wam robić sobie kłopotu od razu po przybyciu na te przeklęte bagna, bez pomocy wieśniaków możecie sobie nie dać rady z bestią, a mieszkańcy Fauligmere, po ostatnich wydarzeniach nie pałają chęcią pomocy. Można by wręcz rzec , że są wrogo nastawieni do łowców... Po chwili namysłu patrząc głównie na łowczynie dodał - Spalenie wsi i zabicie wszystkich także nie wchodzi w rachubę. Wioska leży zbyt blisko Marienburga, gdyby się okazało, że tolerowaliśmy taki chaos tuż pod naszym nosem, kultyści nabraliby odwagi i zyskali sprzymierzeńców. Alternatywnie wiele osób mogłoby podejrzewać, że wybiliśmy bogu ducha winnych mieszkańców w swoim zapale i fanatyźmie, jak to już wielu o nas mówi. Sprawę trzeba przeprowadzić precyzyjnie, na ile się da ukrywając powiązania z inkwizycją. Nie zależy nam na rozgłosie czy chwale, Sigmar dobrze wie co robimy i tylko to ma znaczenie. Zależy nam na pozbyciu się problemu, jaki niewątpliwie stanowi potwór i pozostawione eliksiry - to są wasze główne priorytety. Zwłaszcza twoje łowczyni.

- Ty zaś
- zwrócił się bezpośrednio do Siegfireda po raz pierwszy od początku tej rozmowy, - będziesz miał baczenie na Vilianę, aby krzywda się jej nie stała i pomożesz jej na ile będziesz w stanie. Pamiętam jakie są twoje aspiracje, będziesz miał okazje powoli je realizować. Każdy rycerz był wcześniej giermkiem, a każdy kapłan akolitą. Taki jest porządek rzeczy. - Kapłan w końcu zamilkł , oczekując pytań, będąc też gotowy zaprowadzić was do celi Matthiasa.

Siegfried milczał początkowo przez całą wypowiedz kapłana z wielu powodów. Kątem oka obserwował Łowczynię, którą miał strzec, jak się okazało. Gdy nadszedł czas postanowił się odezwać:

- Mistrzu Mortenie, nim udamy się do Matthiasa i zamienimy z nim kilka słów powiedz mi parę słów o tych eliksirach ? - zaczął pytać.

- Z tego co opowiadał Matthias, wytwarzał je Krijin von Stauffer czarnoksiężnik. Zasadniczo leczyły ludzi, ale od niedawna ich wypicie wywoływało mutację. Tak właśnie skazą chaosu zaraził się Matthias. - Kapłan spochmurniał raz jeszcze opowiadając o tym co spotkało łowcę.
- Nie miał zresztą wyjścia, bez eliksiru leczniczego umarłby z pewnością, zawsze była też szansa, że nie udzieli mu się mutacja... niestety. Dlatego ważne jest, aby oczyścić wioskę z wszelkich eliksirów które mogą, choć nie muszą się tam znajdować. Pokusa sięgnięcia po nie będzie zbyt silna dla wieśniaków w razie potrzeby, a wątpię by byli na tyle uczciwi by wydać się w nasze ręce gdy już mutacja wystąpi... zresztą niektóre mutacje wpływają na umysł... Dostaniecie też kilka eliksirów zwyczajnych, na wymianę, to powinno wam ułatwić uzyskanie tych spaczonych, zwłaszcza, że wieśniacy mogą już wiedzieć jakie wywołują one efekty. Powinni dawno temu sami je tu odesłać lub zniszczyć, ale znając mentalność ludzką, pewnie trzymają je na czarną godzinę...

- Co zrobić z tymi, którzy zażyli eliksir. Mamy je zostawić “woli Bożej” czy też “oczyścić” tak jak nakazał Młotodzierżca ? - padło kolejne pytanie. Pewne rzeczy trzeba było wyjaśnić z góry.

- Jeżeli zmiany będą widoczne, oczywiście oczyścić. Stwierdził stanowczo kapłan, po raz drugi przełamując wygląd dobrotliwego ojcunia. Oczu mu się zaszkliły, usta zwęziły, a ogólny grymas jaki pojawił się na twarzy wyrażał bezwzględne obrzydzenie dla wszelkich pomiotów chaosu. - Jeżeli nie będą widoczne, lecz uzyskacie potwierdzone informacje, iż ktoś zażywał eliksir, najlepiej byłoby go odesłać tu do świątyni, na badania i obserwacje. Gdyby jednak były z tym trudności, to sami zajmiecie się badaniami delikwenta dokładnie sprawdzając całe jego ciało, zresztą - dodał po chwili patrząc na łowczynie - Viliana była już w tym wstępnie szkolona, powinna wiedzieć dokładnie co należy zrobić. Gdyby nie było śladów, pozostawicie wieśniaka, jak już mówiłem wcześniej sytuacja jest tam wystarczająco napięta i nie chcemy jej eskalować. Zapewne i tak będzie trzeba za jakiś czas wysłać tam kolejnego łowcę aby przyjrzał się sytuacji w wiosce.

- Czy Matthias spisał pełen raport? Jeżeli tak to chcę go przeczytać - łowczyni zwróciła się do kapłana gdy ten skończył mówić.

Kapłan podał wam raport łowcy wraz jego kopią. Standardowo bowiem orginał pozostawał w archiwach świątyni, kopię zaś dostawał łowca szykujący się na misję.

Raport Matthiasa

Kobieta skinęła lekko głową na znak że zrozumiała co jest jej zadaniem i jakie ograniczenia na nią nałożono. Choć miejsce wszystkich heretyków i bluźnierców znajdowało się na stosie czasem trzeba było powściągnąć słuszny Gniew i działać delikatnie. Podniosła raport i przeczytała go uważnie.

- Będziecie mogli zatrzymać kopię o ile zechcecie - rzekł kapłan gdy zobaczył, iż skończyliście czytać.

Biczownik przytaknął i rzekł:
- Jeśli o mnie chodzi to rozmowa z Mistrzem Matthiasem będzie teraz niezbędna. Mistrzyni ? - zwrócił się do Villiany

- Nie marnujmy czasu - warknęła po chwili na biczownika i ponownie spojrzała na ojca Mortena - Wskaż miejsce gdzie umieszczono Matthiasa.

Ojciec Morten poprowadził was do piwnicznej części świątyni, jakieś dwa poziomy poniżej parteru. Znajdowały się tu lochy wraz z częścią w której oprawcy wydobywali zeznania z heretyków i kultystów. Miejsce to znane było pospolicie pod nazwą sali tortur. Nie wchodziliście jednak w tą część podziemi pozostając przy celach. Zamknięte metalowymi drzwiami, miały wbudowane zasuwane okienka, przez które można było obserwować więźniów a także dostarczać im pożywienie. Cela Mattiasa była wyposażona lepiej niż inne, miała łóżko zamiast siana, stolik, krzesło. Sam więzień siedział obecnie przy stoliku i przy świetle oliwnej lampki czynił notatki w małej księdze. Na pierwszy rzut oka nie było na nim widać żadnych chaotycznych zmian. Łowca był wysokim, imponującym wręcz mężczyzną. Był już niemłody, jego broda i włosy pokryte były siwizną, ale trzymał się prosto i pewnie. Na szyi wisiał mu wielki symbol Sigmara a włosy spoczywały na ramionach. Dopiero gdy ojciec Morten poprosił go do rozmowy zobaczyliście jego gadzie oczy - wlepione obecnie w was nieruchomo. Rozmówców dzieliły zamknięte na trzy spusty metalowe drzwi, jedynie uchylone “okienko” dawało wam wizualny kontakt.

 

Ostatnio edytowane przez Eliasz : 23-06-2013 o 09:58.
Eliasz jest offline  
Stary 19-05-2013, 12:22   #2
VIX
 
VIX's Avatar
 
Reputacja: 1 VIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumny
- Oi! Siadaj mości Grotołazie. Ja jestem synem Svera Valrikssona. Zwią mnie Helvgrim Torvaldur Sverrisson, z Azkarhańskiego Domu Gromrilowego Kowadła, teraz pod sztandarem klanu Kamiennych Tarcz z rodu Hjontinda Durazthrunga, Kamiennej Tarczy się znaczy, a u swego ojca boku pod flokiem Żelaznej Gwardii stałem... to jednak było dawno temu. Oj, tak dawno, na długo przed poczwarą z bagien o której żeś wspomnieć raczył. Krasnolud zmierzył niziołka zimnym spojrzeniem, chciał dopatrzeć się czy ów jegomość pojął honor Domu Gromrilowego Kowadła, ale wydawało się że nie. Zresztą, Helv lubił przedstawiać się długo i jak należy, zawsze miał ubaw widząc twarze ludzi kiedy słuchali oni tej powitalnej tyrady... jednak nie tym razem, o dziwo. Niziołki albo inne były, albo i ten cały, pan Tupik tęższy umysł miał.

- Widzę że nie znasz mego rodu... nic to, Azkarh leży daleko na północy, w koronie Norski... masz prawo zatem nie słyszeć o wielkich khazadach królestw północy. Sverrisson spojrzał na pierścień niziołka, który ten tak ostentacyjnie pokazywał, przyjrzał mu się uważnie i zakończył powitanie pytaniem.

- Jesteś zatem możnym tej krainy tak? Mam się zwracać do ciebie panie, hrabio czy milordzie? Ludzie tutaj lubują się w takich honorach...phy. Rozumiem że ty również? Krasnolud parsknął i sięgnął po butelkę ze spirytusem. Otworzył ją, zwęszył i w tym momencie oczy mu zabłysły. Napił się łyk khazadzkiego wesela, jak zwano ten trunek i poprawił kolejnym. Policzki zrobiły mu się czerwone i widać było że herr Tupik zdobył atencję Helvgrima.

Tupik wysłuchał wszystkiego z nieskrywanym zaciekawieniem, nieliczne bowiem były jego dotychczasowe kontakty z krasnoludami.

- Wystarczy Tupik, lub jak się wyraziłeś Grotołaz - wzruszył ramionami. - Szlachetwo w moim przypadku rzecz nabyta, kto wie, gdybym urodził sie w rodzinie szlacheckiej pewnie wpajano by mi od maleńkości, abym podkreślał swą wyższość nad niższymi - ciekawy dobór słów kurdupla okrasił szerokim uśmiechem. - Wchowywałem się jednak w trudnych miejskich warunkach, walcząc niemal o kromkę chleba, więc nie obawiaj się, nie mam szlachetnej krwi by ta uderzyła mi do głowy... jedynie z trudem wywalczony herb, który nie był wart tego czym musiał za niego zapłacić - odruchowo potarł swą bliznę na szyi. - No ale skoro już jest to nie będę udawał, ze go nie ma, kto wie , może się jeszcze na coś przyda. - rzekł spokojnie, pozostawiając temat w spokoju.

Helv przymrużył jedno oko i wydął wargi. Wypuścił powietrze z ust z głośnym sykiem i potarł skórę łysej czaszki. Musiał w duchu przyznać, że to co niziołek o swym tytule powiedział, było bardzo przyziemne i khazadzkie, zupełnie miało się nijak do szlachty Imperium z którą krasnolud do czynienia miał już troszkę. - Dobrze zatem herr Tupiku, Grotołazie. Rozważne że ktoś kto takie nazwisko nosi zacne, nie wynosi się ponad stan. Kamienne twe miano, tak też trza je traktować. Powiedz co cię do mnie sprowadza. Co do sprawy bestii masz Grotołazie? Raczej na wieczerzę nie przysiadłeś się do mnie. Wspomniałeś potwora z bagien, a zatem, co z nim? Widać było że krasnolud jest już spięty, temat bagiennej kreatury musiał być dlań bardzo drażliwy.

Halfling wyciągnął fajkę z końcówką wyrzeźbioną na kształt smoczej głowy nabił ją halflińskim zielem po czym odpalił, zaproponował także krasnoludowi wyciagając, drugą już nie rzeźbioną fajkę, ale Sverrisson odmówił kręcąc głową.

- Mogę zaoferować 30 złotych koron za ubicie stwora i przewodnictwo grupie awanturników którą zamierzam niebawem uzbierać. Sam zajmę sie rekrutowaniem bardziej stabilnych oddziałów , jak chocby złożonych z tutejszych łowców ośmiornic, acz nie tylko. Przybyłym awanturnikom mogę zaoferować po 20 złotych koron i to tylko pod tym jedynym warunkiem, że będą wykonywać twoje herr Helvgrimie rozkazy. Tupik upił wina po czym kontynuował. - Mam pomysł jak ową bestię ubić, która jak słyszałem dość sporawa jest, potrzebowałbym jednak opisu z pierwszej ręki zarówno potwora jak i bagien. Wyprawę tą trzeba solidnie zaplanować, gdyż zapewne środków wystarczy nam na jedno podejście. Halfling czekał, aż krasnolud zda mu dokłądnie relację z walk z ośmiornicą. Zamierzał uzupełnić informacje otrzymane od łowców oraz od samego barona. To mogło jednak nie być tak proste.

Krasnolud wstał i uderzył mocno ręką w karczemny stół, wszyscy ludzie, jak jeden mąż, spojrzeli na niego i na niziołka w tej chwili. Butelka spirytusu była w dłoni khazada tak jak kielich z winem które popijał herr Tupik, jednak cynowa miska z niedojedzoną kaszą i drewniany kufel spadły z głośnym brzękiem na podłogę. Helvgrim wyglądał na wściekłego ale niziołek nie wydawał sie tym zbity z tropu, siedział jak siedział... a Sverrisson widząc spokój Grotołaza, sam uspokoił się, usiadł i pociągnął kilka potężnych łyków spirytusu. Odsapnął i zaczął mówić a klienci karczmy odwrócili wzrok i zajeli się na powrót swoimi sprawami.

- Masz jaja Grotołazie że mnie o potworę pytasz. To ci przyznać trzeba, ale żeby na nią szykować się? Chybaś oszalał. Brodaty khazad mówił z nerwową nutą i mocnym północnym akcentem. - Wiesz kim jestem, prawda? Musisz wiedzieć skoro do mnie z tym przychodzisz. Kiedy posłuchasz co ci o poczwarze powiem, weźmiesz swe złoto i odejdziesz tak daleko jak tylko potrafisz, rozumiesz? Krasnolud rozsiadł się na krześle aż to mało nie pękło, jęki jakie wydawało drewno były straszne. Niziołek w ten czas puścił tylko dymka z fajki i sam zaczął mówić.

- Wierzaj mi lub nie mości herr Helvgrimie Tolvardurze Sverrissonie synu Svera Valrikssona z Azkarhańskiego Domu Gromrilowego Kowadła - wycedził jednym tchem halfling doskonale zapamiętując rodowód krasnoluda. Co zresztą nie powinno dziwić, jako że jedynie halflingi dorównywału a nawet prześcigały krasnoludów w geneologicznej recytacji swoich dalekich przodków i krewnych. Po czym kontynuował - przeżyłem młodość samotnie na ulicach Middenhaim, gdzie o sztylet w plecach było prościej niż o bułkę, byłem w Księstwach Granicznych, gdzie codziennie przebywałem i walczyłem ze zbirami gotowymi zabić za krzywe spojrzenie, przemierzałem Bretonie w poszukiwaniu banity w rejonie ogarniętej zieloną ospą, śmiertelniejszą siostrą czarnej ospy, gdzie koty z głodu polują na psy, walczyłem z wywerną, przepędzałem demony próbujące się wydostać z naruszonych druidzkich kregów, wreszcie przeżyłem własną śmierć która otrzymałem w podzięce za służbę szlachcicowi -tfu - splunął na podłoge i skrzywił się wyraźnie na samo wspomnienie. - Jakiś potwór z mackami tkwiący w jednym miejscu mnie nie przeraża. - dodał pewnym tonem. - Nie wynika to z głupoty, nie myśl sobie, znałem wielu którzy porywali się z motyką na słońce - rzekł z naciskiem na znałem.

- Mam tu zadanie do wykonania i Phineas świadkiem, że zamierzam się do niego dobrze przygotować i nie ruszę póki nie będę gotów. - odrzekł uspokajając się nieco. Ilość rzeczy które przeżył i sytuacji w których się znajdował wywarła trwałe i niezmywalne piętno na tym niezwykłym przedstawicielu swojej rasy. - I wierz mi są rzeczy gorsze niż śmierć … ot choćby powolne umieranie w celi tortur - rzekł mimowolnie gdy przypomniała mu się pewna scena u szefa gangu - Harapa, gdy ten kazał pewnego człeka zanurzyć głową w worku z rozbitym szkłem. Halfling wzruszył ramionami, jak gdyby strzepując wspomnienia, po czym dodał. - Dla mnie ta gra jest warta świeczki inaczej byśmy tu nie rozmawiali na temat ośmiornicy.

- Zatem dobrze, sam wiesz co dla ciebie dobre jest jeśliś przeżył to wszystko o czym wspomniałeś. Opowiem ja ci wszystko. Posłuchaj zatem. Krasnolud zaczął opowiadać, w głębi swego krasnoludzkiego rozumu, podziwiał niziołkowego jegomościa, spamiętał jak Helv się zwał a i to co o sobie Grotołaz powiedział mówiło że zacny i obeznany z niego wędrowiec. Zasłużył by mu wszystko powiedzieć. Tak, zasłużył, choćby samą swą odwagą by o bagiennym stworze słuchać.

***

- Dwa razy po trzydzieści, Grungni ścigał słońce po nieboskłonie odkąd przybyłem do tej wsi. Za wiedźmiarzem poszliśmy na bagna, trzy razy. Pierwszego dnia spotkaliśmy trolla rzecznego, jednak nie dane było go ubić mnie czy moim kompanom. Wiedzieć musisz że nie byli to byle jacy kompani. Gustav który mieczem robił i z potworem stawał. Jutzen, strach przełamał i nie cofnął się pomocą. Był tam też Willard, czarodziej, ale o nim nie wspominam bo sługami jego moce były niepojęte... zresztą może to on im służył, kto wie?! Na koniec, u boku mego stanął Ketil z Hurganów, khazad twardy jak skała. Wszyscy jednak odeszli, teraz sam jestem. Krasnolud zasmucił się. Pociągnął kolejny łyk i popadał chyba w melancholijny nastrój bo ton zmienił i patrzył gdzieś w dal, a oczy szkliły mu się jak drogocenne kamienie. Po chwili otrząsnął się jednak... choć z niechęcią.

- Zatem pierwszy dzień. Wtedy po raz też pierwszy nasze ostrza z potwora mackami skrzyżowaliśmy na bagnach. Kiedy pojawił się... z wody ukazał... to zaparło nam dech w piersiach. Ogromny jest stwór ów, na dwa czy trzy może kantuzy długi. Pomiot mrocznych władców. Zabijał bez litości wszystko co na bagnach żyje, zwierzęta, inne poczwary i podróżnych. Tak też i my się w to uwikłaliśmy, ja i kompania która ze mną była. Ta opowieść zajmie jednak dużo czasu. Mam nadzieję że go masz w nadmiarze herr Grotołazie, bo ja opowiem ci wszystko, co do joty, nic nie pominę. Kiedy skończę pewnie odejdziesz i zabierzesz swe cenne złoto. Wcale się nie zdziwię wtedy. Helvgrim nalał spirytusu do kubka który stał na stole i przesunął go w kierunku Tupika.

Halfling skrzywił się lekko, lecz z uśmiechem. Gdy żył z bandziorami oraz jako szef bandytów w Księstwach pijał gorsze rzeczy - choć z pewnością nie mocniejsze, nie znał niczego mocniejszego nad krasnoludzki spirytus. Skrzywił się jednak nie dlatego, że nie potafił go pić, lecz dlatego, iż dobrze wiedział, że smak mu wypali w gębie na kilka dni i nie będzie w stanie odróżnić zupy ogórkowej od cebulowej... Mimo to przyjął od krasnoluda trunek popijając po troszku z kubka przez całą rozmowe, czasami racząc się głebszym łykiem wina.

- Mości Tomasie. Podaj dwie gęsi i ziemniaki, no i piwa dwa dzbany, zabawimy tu trochę. Pan Tupik dziś ma gest i za opowieść mą obiadem zapłaci...prawda Grotołazie? Krasnolud zakrzyknął do karczmarza i nie czekał odpowiedzi niziołka. Pociągnął kolejny łyk mocnego trunku i czując przypływ radości czy odwagi czy czego tam może dodać krasnoludzki spirytus, zaczął opowiadać wszystko co wydarzyło się od pierwszego dnia swego pobytu w Faulgmiere...a była to opowieść długa i smutna, mówiła nie tylko o wsi, wydarzeniach mających tu wtedy miejsce i ludziach, ale też o khazadzkiej nienawiści do bestii z bagien.

Opowieść z południa przeciągnęła sie do wieczora a stamtąd do późnej nocy. Obaj poszli spać niemal nad rankiem podśpiewując różnorakie karczemne pieśni. Przez cały czas raczyli się ciekawymi historiami - a mieli co opowiadać. Halfling sporo trunku wytrzymał, dużo więcej niz przeciętny przedstawiciel jego rasy, nim spił się zupełnie - ale nawet wtedy zachował możliwośc chodzenia, choć chwiejnego. Co prawda minęło już sporo czasu gdy zbiry w piciu trunków trenowały go na potęgę, widać jednak było, że stara szkoła w las nie poszła. Efektem ubocznym tamtego życia był fakt, iż nie potrafił spić się do nieprzytomności, może i by potrafił, ale nie mógł się przemóc do kielicha który w danym momencie przeważyłby szale. Zbyt wiele razy jego życie zależało do przytomności, by choćby po latach pozbyć się starego nawyku.

***

Helvgrim zwalił się na skrzypiące łóżko w karczemnym pokoju. Siennik był tu tak cienki że dało się wyczuć drewaniane łoże każdą obolałą kością, jednak dziś nie miało to żadnego znaczenia. Pierwszy raz od wielu dni, w krasnoludzie zapaliła się na nowo iskierka nadziei. Prawda, może i Sverrisson był pijany w sztok, może i Grotołaz karmił go czymś co dokonać się nigdy nie miało. Szkoda by było, bo hardy krasnolud polubił tego niziołka. Zdarzało się już że ludzie składali obietnice których nie dotrzymywali, czas było przekonać się jak to będzie z niziołkami.

Zanim sen dogonił syna Svergrima, to dał czasu tyle by zdążyć przypomnieć sobie wszystkich tych których śmierć w objęciach potwora spotkała. Po ludziach, czas na miecz z azkahrańskiej stali przez Vargów wykuty, który siedział teraz gdzieś w cielsku potwora. To były niespokojne wizje. Wizje które kazały Helvgrimowi spróbować... dać szansę Grotołazowi. Jeszcze tę jedną, ostatnią szansę dać sobie by wytępić stworzenie z czeluści. Tak czy inaczej, Sverrisson będzie wygrany. Jeśli przeżyje to ojca może odnajdzie, do braci wróci. Jeśli zginie z poczwarą walcząc to spotka matkę, tarczy dziewicę, przy Grungniego stole i też radował się będzie. Miecz zaś co dla hańby w honorze był wykuty, co haniebnie odebrany a z honorem poszukiwany... niechaj jako zemsty igła, potworowi w serce czarne się wbije.
 

Ostatnio edytowane przez VIX : 20-05-2013 o 03:00.
VIX jest offline  
Stary 19-05-2013, 14:23   #3
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Dziewczyna idąca obok mężczyzny wydawała się wątła i krucha w porównaniu do wielkoluda. O dobre dwadzieścia centymetrów niższa prawie ginęła w jego cieniu i tak miało być. Z cienia lepiej ocenić można sytuację, dostrzega się więcej bez potrzeby ujawniania swojej obecności. Nie mogła mieć więcej niż dwadzieścia pięć lat, a drobna postura i blada twarz o delikatnych rysach, ukryta częściowo pod skórzanym kapeluszem o szerokim rondzie, tylko odejmowały jej lat. Nieszkodliwe dziewczę o długich czarnych włosach, które ktoś dla żartu odział w kolczy pancerz, na plecach zawiesił kuszę i przypiął do pasa długi miecz. Jednak z jej różnokolorowych oczu, jednego jasnozielonego, drugiego ciemnoniebieskiego wiało takim chłodem że ciarki przechodziły po plecach. Spokojnie przystanęła o trzy kroki od kapłana i bez słowa kiwnęła prawie niezauważalnie głową. Skrzyżowane na piersi dłonie trzymała z dala od broni. Nie spodziewała się żadnego zagrożenia ze strony świętego męża.
Na widok oczu zamkniętego w celi łowcy nawet nie drgnęła. Po słowach Mortena spodziewała się o wiele gorszego widoku. Musiała przyznać że starszy łowca miał szczęście w nieszczęściu. Widziała w swoim życiu wiele mutacji gorszych od jego. Utrudniających mowę, poruszanie się czy logiczne myślenie, zmieniających ludzi w bezmyślne bestie kierowane tylko podszeptami Mrocznych Potęg.

- Nie zasłużyłeś na taki los Matthiasie - zwróciła się cicho do więźnia patrząc wprost w jego nienaturalne oczy. Nie żałowała człowieka jako jednostki, bardziej dotknęła ją strata dobrze wyszkolonego i doświadczonego żołnierza.

Łowca jedynie skinął głową, jego rozmówcy nie wiedzieli jeszcze, że także w myśleniu i kojarzeniu zaszły pewne zmiany. Być może dlatego spisywał notatki, próbując uchwycić i utrwalić swą wiedzę dla innych. Póki mógł to jeszcze zrobić... Zdawał się nie poznawać Vilis … a być może to jego gadzie oczy sprawiały takie wrażenie, były takie zimne i nieokreślone, nie można było z nich nic wyczytać.

- Wiesz kim jestem? - kontynuowała po chwili przerwy podchodząc pod same drzwi celi. Zdjęła z głowy kapelusz pozwalając by oliwna lampka dokładnie oświetliła jej twarz. Różnokolorowe oczy zdawały się nie mrugać, wyprane z wszelkich emocji patrzyły prosto przed siebie - Po co tu jestem?

- Jesteś kapłanką Sigmara tak? - spoglądał na Vilis marszcząc brwi i wyraźnie próbując sobie przypomnieć. - Czy nadszedł już mój czas? Nie skończyłem pisać wskazówek, ale jesli taka jest wola Sigmara... - czekał spokojnie na to co przyniesie los, dawno już jak widać pogodzony z tym co miało go spotkać.

- Jak długo zajmie ci dokończenie pracy? - łowczyni wyciągnęła szyję, starając się dostrzec zapiski Matthiasa - Czy główne wiadomości przekazałeś, pozostawiając detale, czy spisujesz wszystko szczegółowo od początku niczego nie pomijając? Czy coś ważnego z tego co ci pozostało do spisania mozesz mi teraz przekazać ustnie?

Pomimo swej sytuacji łowca uśmiechnął się , z pewnością gdyby jego oczy były normalne, błyszczałyby teraz tym samym żarem i powołaniem, jakie Vilis widziała w nich nie tak dawno temu. - Opisuje poprzednie moje dzieje, raport na temat ostatniej misji jest pełny, choć być może nie zanotowałem w nim czegoś o co chcielibyście spytać. Zapiski ukończe na dniach, staram sobie przypomnieć wszelkie podejrzane lub niedokończone sprawy, wszelkie osoby do których żywiłem jakiekolwiek podejrzenia a których nie miałem czasu bądź możliwości przebadać. Dzielę się też swoim doświadczeniem, technikami, wszystkim co mogłoby się przydać jakiemukolwiek łowcy. Jeszcze chociaż tyle moge zrobić nim odejdę na łono Morra z błogosławieństwem Sigmara. - odrzekł spokojny choc chyba nieco zasmucony koleją losu.

Dziewczyna odsunęła się od drzwi ponownie zakładając kapelusz. Odwróciła głowę w stronę kapłana i cichym, spokojnym głosem powiedziała:
- Gdy mistrz Matthias zakończy swoją pracę proszę o pozwolenie na ukrócenie jego cierpień. Chcę... - głos jej stwardniał - zrobić to osobiście.

Uniesiona brew kapłana zdradzała jego zdziwienie, nie miał jednak powodu, aby odmawiać takiej prośbie. Zabicie jednego ze swoich było wystarczająco trudne dla wszystkich , nawet dla zakonnego oprawcy. Jesli była możliwość złagodzenia tego wszystkim stronom nie zamierzał z niej rezygnować.
- Dobrze, jesli taka jest twa wola. - stwierdził przyglądając się dziewczynie - Zgodnie z tradycją zostanie mu podany środek uśmieżający ból a następnie jego serce ma zostać przebite sztyletem poświęconym Sigmarowi, na znak do kogo to serce należy. Jego ciało zostanie później spalone na stosie na placu świątynnym, z pełnymi honorami. Myślę, że zdążysz oddać mu tą posługę przed wyjazdem do wioski, który to planowany jest na przyszły tydzień. moim zdaniem nie zostało mu już więcej niż kilka dni, może nawet godzin.

- Dziękuję Ojcze. Powiadomcie mnie kiedy nadejdzie czas - Vilis nie zamierzała mówić nic więcej. Słowa były zbędne. Czasu nie dało się cofnąć i jedyne co pozostawało to z godnością stawić czoła przeznaczeniu. Doskonale zdawała sobie sprawę że jej prośba jest kontrowersyjna, ale nie dbała o to mając nadzieję że kiedy sama znajdzie się w podobnej sytuacji nikt nie zawaha się okazać łaski również jej, nie przedłużając agonii i nie zmuszając do powolnego gnicia od środka

- Matthiasie - po raz kolejny zwróciła się do skazanego - Skup się, to bardzo ważne. Czy w wiosce pozostał jeszcze ktoś, kto nie jest naszym sprzymierzeńcem? Ktoś, kogo mamy zlokalizować w pierwszej kolejności? Czy pozostawiłeś jakieś kontakty w osadzie bądź okolicach? Osoby chętne do współpracy?

Łowca wyraźnie się zastanawiał próbując sobie przypomnieć cokolwiek. - Gdybym przybył tam po raz drugi, miałbym zaufanie jedynie do barona i krasnoluda Helvgrima, oczywiście nie bezgraniczne. Baron współpracował jak mógł, a krasnolud z narażeniem życia próbował powstrzymac bestię i zatrzymał ciemne elfy. Nikt z moich ludzi tam nie został, nie wiem czy najemnicy tam pozostali. A co do osób podejrzanych wymieniałem ich zapewne w raporcie, tak zwykłem czynić na wypadek gdybym zginął, obecnie nie pamiętam już kto to był.

W tym momencie wtrącił się kapłan - Jest tam wszakże osoba, która poinformowała nas o istniejącym zagrożeniu ze strony potwora a także o zainteresowaniu wioską przez wyznawców Mannana. Niejaki Tupik von Goldenzungen herbu Grota. Niewątpliwie parweniusz wśród szlachty, gdyż nasz świątynny specjalista od heraldyki stwierdził, że pierwszy raz widzi taki herb - czyli coś na kształt jaskini, czy właśnie groty. Choć to rzecz jasna jedynie odcisk pierścienia na laku, pełny herb może wygladać nieco inaczej. List jest u arcykanonika, jesli będzie potrzeba przyniosę go wam, ale zaręczam, że nie ma tam nic prócz ogólnikowych wskazówek dotyczących istnienia ośmiornicy i zagrożenia jakie stwarza, oraz zainteresowania kapłanów Mannana sprawą w Fauligmere. Sam list pisany językiem kwiecistym , może nawet aż przesycony grzecznościowymi sformułowaniami, co jednak wskazuje na wysokie maniery i intelekt jego twórcy. Byle prostak tak by tego nie napisał.
Po chwili zastanowienia dodał także - Wszelako postanowiłem, że udacie się właśnie do niego, próbując znaleźć u pana Goldenzungena zatrudnienie w sprawie zabicia ośmiornicy. To pozwoli wam działać pod przykrywką, nie ujawniając pełnych motywów waszej obecności w wiosce. Być może na miejscu da się go wykorzystać jako wartościowego sojusznika - możesz wobec niego występować w imieniu świątyni, oczywiście w granicach zdrowego rozsądku. Być może uda się go skusić jakąś ofertą, w przybliżeniu znasz nasze możliwości i zasoby.
Gdyby był z nim jednak problem natury chaotycznej, to prosze cię Vilis o rozwagę, jesli faktycznie jest szlachcicem, przysługuje mu w razie czego prawo do pełniejszego sądu z udziałem szlachty i namiestnika Marienburga, to nie chłop czy mieszczan, którego można powiesić lub spalić na miejscu. No ale o tym zapewne już ci wspominano.


- Tupik? - spytała unosząc nieznacznie lewą brew po czym parsknęła - Imię jak dla psa, ale nieważne. Gdzie dokładnie przebywa ów... Tupik, przybliżona lokalizacja? Skądś list wysłać musiał.

Kapłan uśmiechnął się na uwagę o imieniu szlachcica po czym odrzekł - List pochodzi zapewne z samej wioski Fauligmere , nadanej za pośrednictwem miasteczka Eilhart. Musi być we wsi przynajmniej od dwóch tygodni, gdyż w przybliżeniu tak długo właśnie jesteśmy w posiadaniu tego listu.

- Milczysz bracie - Vilis warknęła w kierunku biczownika, lecz po chwili złagodziła ton głosu mrużąc różnokolorowe ślepia - Nie jestem ideałem, o czymś mogłam zapomnieć, coś przeoczyć. Nie bój się mówić tego co myślisz, nie stoisz tu dla ozdoby.
Siegfried milczał przysłuchując się całej tej wymianie zdań. Miał trochę inne zdanie na temat Matthiasa, bowiem co to za “wierny”, którego dotknęła skaza chaosu. Wyjaśnień mogło być wiele, lecz najważniejsze że sam Matthias powinien sobie odebrać życie. Nikt nie powinien widzieć i wiedzieć, że prawy człowiek również może ulec mocy Chaosu. Nie wypowiedział jednak nagłos tego co myślał albowiem nie był to czas ani miejsce. Słowa “że nie stoi dla ozdoby” sprawiły, że Biczownik uśmiechnął się i odpowiedział tylko:

- Mistrzyni z takim ryjem jak mój zaiste nie nadaję się na pokojową ozdobę ani kwiatka... Pytanie - zamyślił się - Jak wygląda Baron Eldres Von Stauffer, opisz mi go ? - rzekł do Sigmarity
- Wysoki, chudy mężczyzna dobrze ubrany. Niebieskie przenikliwe oczy, czarna, równo przystrzyżona broda i włosy... - wyrecytował niemalże łowca, widać miał fotograficzną pamięć. - No i nosił się z szarym gołębiem. Hoduje je na dworku. - dodał na koniec.

Padło jeszcze jedno pytanie z ust Siegfrieda;
- Walczyliście Mistrzu z ośmiornicą...czy zauważyliście by miała jakieś słabe punkty ? - w końcu to jedyny świadek ich przeciwnika.

Matthias spojrzał poważnie na biczownika, o ile można było tak powiedzieć zaglądając mu w jaszczurze ślepia i rzekł. - Nie ma słabych punktów. To cholerstwo chroni się głeboko pod wodą na zewnątrz używając ogromnych macek mogących nas zgnieść wszystkim jednym ruchem... O tak jednym ruchem zgnieść... zabić... wypatroszyć i skonsumować... a potem od początku... - Oblizał swe wargi i wyraźnie błądził i to gdzies daleko w swoim umyśle na jakiś czas tracąc kontakt z rzeczywistością.

- To trzeba będzie skurwysyna wywabić jakoś na brzeg - mruknęła łowczyni pod nosem, jakby do siebie - Walczyć pod wodą nie mamy jak, zresztą to czysta głupota by była. Chyba już nie ma co męczyć Matthiasa - ostatnie zdanie wypowiedziała do swoich kompanów.

Kapłan wyłapał słowa Vilis odchrząknął po czym rzekł - Miałem wam o tym powiedzieć przed waszym wyjazdem. Skontaktowało się z nami Kolegium również poinformowane o wydarzeniach we wsi. Desygnują jednego ze swych najlepszych magów z kręgu cienia. Elfa imieniem Lilawander. Jego zadaniem będzie wyciągnięcie stwora, do reszty zebranych będzie należało jego pokonanie. Wrócimy jeszcze do tej kwestii. A co do Matthiasa to zgadzam się, dajmy mu czas odpocząć, jesli wyjdą jeszcze jakieś pytania to będzie można tu przyjść, ale teraz lepiej, aby doszedł do siebie. Miewa takie napady odkąd przybył do świątyni. Niestety coraz dłuższe i coraz częstsze.
Siegfried skinął głową i wyszedł. Wiedział że pytania na pewno się pojawią. Wszystko z czasem. Zagrożenie jakiemu mieli stawić czoło wyglądało na poważne. Wręcz śmiertelne. Cóż Sigmar dał, Sigmar zabierze. Teraz to go nie obchodziło. Miał chwilę wolną więc postanowił udać się na plac poćwiczyć. Trzeba było te “stare” mięśnie rozruszać. Prawie się uśmiechnął.

Łowczyni wyraźnie spochmurniała słysząc wzmiankę o magu. Nie dość że elf to jeszcze do tego magiczniak.
- Ten Lilawander jak rozumiem nie wzbudza waszych podejrzeń pod żadnym względem?

Kapłan wzruszył ramionami mówiąc. - Z magami nigdy nic nie wiadomo. Widzisz jednego dnia czaruje i jest gotów oddać życie za słuszną sprawę i walkę z chaosem, drugiego przypałęta się do niego jakiś demon lub skaza chaosu i już stanowi zagrożenie. Jest w Kolegium więc tam na bieżąco podlega obserwacjom, to chociaż tyle. Poza tym o ile nie chcecie wyławiać osmiornicy za pomocą łańcuchów z hakami to nie ma wyjścia, musimy skorzystać z pomocy kolegium. Najprawdopodobniej użyją jakiegos rytuału, gdyż żaden ze znanych mi czarów którymi dysponują kolegia nie przewiduje wyciągania gigantycznych ośmiornic z wody. - rzekł beznamiętnie, zapewne sam wolałby aby zagrożenie zostało zażegnane przy użyciu konwencjonalnych metod, jednak w tym przypadku nie wchodziło to w rachubę. Potrzebowali pomocy co nie oznaczało, iż nie mają się jej patrzeć na ręce.

- Pozwolisz że się oddalę za moment, nie wypada dłużej męczyć więźnia - rzekła do kapłana, woląc upewnić się żadna dodatkowa robota przy okazji tego wyjazdu się nie szykuję. Nie lubiła elfów, nie lubiła magów a myśl o współpracy z hybrydą tych dwóch obiektów odrazy przyprawiał ją o lekką irytację. Nie wróżyło to dobrze dla otoczenia, biorąc pod uwagę że i tak zawsze była wściekła na wszystko i wszystkich.

- Jest jeszcze kilka spraw, chodźcie za mną.

Po rozmowie wróciliście na górę do pokojów kapłana, gdzie kontynuował. - Macie siedem dni na przygotowania, odpoczynek, czy na co też będą wam potrzebne. Świątynia wciąż jeszcze rozgląda się za osobami mogącymi w imieniu Sigmara podążyć z wami. Nie chcę jednak abyście się w to angażowali. Pozwólmy działac Sigmarowi, czy ktoś przybędzie czy nie uznamy to za jego wolę. Juz teraz dostaniecie ze świątynnych zasobów po dziesięć złotych koron, to aż nadto na opłacenie podróży i pokrycie wszelkich kosztów. - Kapłan wręczył wam dwie chude sakiewki.
- Oboje też dostaniecie relikwie - są to fragmenty szaty arcykapłana Urlicha - który przez kilkadziesiąt lat służył wiernie Sigmarowi w tej świątyni. Niech was strzeże i opiekuje sie tą wyprawą. - podał wam dwa krążki z jednej strony metal z wygrawerowanym i pomalowanym symbolem Sigmara , oraz podpisem przy krawędzi “ św Urlich von Jungingen” z drugiej fragment płóciennej białej szaty, wycięty w kwadracik o średnicy 2 centymetrów umieszczony pod grubym szkłem. Nie dało się tego otworzyć, konstrukcja wyglądała na solidnie i ładnie wykonaną. Na koniec kapłan udzielił błogosławieństwa po czym odesłał prosząc aby oboje byli w świątyni za siedem dni o brzasku słońca. Mogli rzecz jasna pozostać tu przez cały czas - ale z drugiej strony wcale też nie musieli. Jedynie Vilis chcąc zrealizować wcześniejszą prośbę potrzebowała przynajmniej przebywać w pobliżu i doglądać sytuacji. Ostatnie pożegnanie miało się bowiem odbyć zanim chaos zupełnie przejmie władztwo nad jej byłym mentorem.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena

Ostatnio edytowane przez Zombianna : 19-05-2013 o 23:42.
Zombianna jest offline  
Stary 19-05-2013, 23:12   #4
 
valtharys's Avatar
 
Reputacja: 1 valtharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputację
Ubrany w łachmany wysoki na prawie 190 cm wzrostu mężczyzna wszedł do komnaty i skinął głową na powitanie kapłanowi. Długie czarne włosy wychodziły spod kaptura, który zakrywał jego twarz. Gdy zrzucił go, zebranym ukazała się twarz mężczyzny wyglądającego na dobre czterdzieści lat. Lewa część twarzy była strasznie poharatana, a przez oko przechodziła długa i bardzo widoczna blizna. Mężczyzna miał również mniejsze, lecz część z nich pochodziła od noża którym golił się w miarę regularnie. Niebieskie oczy patrzyły ze spokojem, chłodem i obojętnością jakby Sigmarita nie miał w sobie głębszych ludzkich emocji. Pod poniszczonym płaszczem nosił skórzaną kurtę choć jej lata świetności dawno minęły. Przy pasie miał posrebrzany łańcuszek na którym zwisał wiosek w kształcie komety z dwoma ogonami. Na skórzni wymalował symbol młota. Na dłoniach nosił skórzane rękawice choć było ciepło, jakby miały ukrywać coś przed wścibskimi oczami. Broń zostawił w holu bowiem zniewagą było by wniesienie do tego “świętego” przybytku żelaza.

Wieczorem gdy już Biczownik był po modlitwie i strawie udał się na spacer, po ogrodach zakonnych. Chciał pobyć trochę sam i przemyśleć całą sytuację. Od nie pamiętnego już zdarzenia i poznania Elyn Webber, nie musiał troszczyć się o nikogo. Rola ochroniarza nie przeszkadzała mu, natomiast ośmiornica owszem. Gigantyczną rybę przynajmniej można było by usmażyć,a to... nie dość że mięso dziwne to i zmutowane. Potrząsnął głową i udał się na dalsze rozmyślania...

Gdy już znudziła mu się samotność, postanowił poznać lepiej Mistrzynie. W końcu miał z nią pracować i ją chronić toteż warto by się poznali. Siegfried znany był ze swojej zdolności konwersacji, gdzie zapewne kamień bywa bardziej wygadany i obyty niż on, lecz cóż trzeba próbować. W końcu gdy doszedł do drzwi jej komnaty zapukał. Niestety nie udało mu się zrobić tego mało subtelnie, bowiem pukanie przypominało najazd taranu na bramy miasta...

Vilis oderwała zmęczony wzrok od księgi, którą zamierzała studiować w ciszy i samotności tej nocy. Potężny hałas z jakim ktoś dobijał się do jej drzwi powodował ból głowy. Miała serdecznie dość odwiedzin jak na jeden dzień, nie zdążyła jeszcze przetrawić tego, o czym dane jej było się dzisiaj dowiedzieć. Zła jak chmura gradowa zatrzasnęła księgę i podnosząc po drodze miecz podeszła do drzwi. Otworzyła je jednym szybkim ruchem i wywarczała:

- Gdzieś się kurwa pali że napieprzasz w te drzwi jakby cię stado orków goniło z zamiarem poszerzenia dziury w dupie? - różnokolorowe oczy wlepiła w znajdującego się przed nią biczownika.

- Czego? - dodała po chwili bardzo kulturalnie tym samym tonem, opierając się o miecz.

“Matula mówiła kiedyś: zły łowca to zły znak”. W tej chwili właśnie Siegfried pożałował, że zapukał. Miał coś powiedzieć, zamilkł wpatrując się z góry w dziewczynę, nawet nie próbując się uśmiechnąć. Jeszcze by uciekła.

- Widzę Mistrzyni że przeszkadzam...To może ja przyjdę później - zawyrokował.

- Trochę nie wczas na to wpadłeś - syknęła odchodząc od drzwi i odkładając broń. Życie jest pełne niespodzianek, trzeba było się z tym pogodzić - Skoro już mi dupę zawracać postanowiłeś to wejdź i zamknij za sobą drzwi..i mów czego chcesz

Pzeszła przez pokój nie oglądając się na mężczyznę i usiadła na łóżku, upierając plecy o ścianę.

“No to wpadłem po uszy w gówno. Nie dość że będzie chodzić wkurwiona i mędzić to nie odpuści mi. Chyba dawno jej jaskinia miłości pielgrzyma nie widziała” - no ale tego to na pewno nie powie, więc Sigmarita wszedł i zamknął drzwi.

- Mistrzyni pomyślalem, że skoro będziemy na siebie zdani - “a może skazani” ale to też przemilczał - to warto byśmy się poznali i skoro mam Tobie “służyć” to chętnie bym wiedział jakie masz oczekiwania - wyjaśnił spokojnie

Dziewczyna patrzyła na niego spode łba, podciągając kolana pod brodę i opatając je ramionami. Oparła o nie policzek milcząc przez dłuższą chwilę, a gdy się odezwała z jej ust padły słowa, które sama usłyszała kiedyś od kogoś takiego jak ona, w innym miejscu i czasie...i nieco innej sutyacji:

- Pracujesz dla mnie, wykonujesz moje rozkazy. Jesz, śpisz, srasz i oddychasz kiedy ci na to pozwolę. Niesubordynacja oznacza śmierć. Głupota oznacza śmierć. Zdrada oznacza śmierć - uśmiechnęła się do swoich myśli, patrząc za okno - Muszę wiedzieć że mogę na tobie polegać, że nie wytniesz nic głupiego w najmniej spodziewanym momencie. I do kurwy nędzy posadź to dupsko i nie stój nade mną jak kat nad umęczoną duszą. Wkurwia mnie to .

Biczownik, który górował na kobietą wzrostem ale i posturą, przybrał kamienną twarz. Nie wiedział czy wyjść czy po prostu zacząć się śmiać. Łowczyni pomyliła go chyba ze sługą jakimś, lecz Siegfried milcząco jednak usiadł na krześle na przeciwko niej.

“A może po prostu przewinąć ją przez kolano i bić tak długo w dupę, aż zrobi się czerwona. Sigmarze normalnie wystawiasz mnie po raz kolejny na ciężko próbę”

Mężczyzna więc milcząco wpatrywał się w Mistrzynię oceniając ją. Strasznie dużo wymagała, lecz … gdzie szacunek.

- To nie jest jakiś wymysł rozhisteryzowanej, głupiej baby. Trzeba być przygotowanym na każdą ewentualność - obróciła głowę w kierunku człowieka od którego być może w przyszłości zależeć będzie jej życie. Na krótką chwilę z oczu kobiety zniknął chłód, zastąpiło go zmęczenie. Zadaniem łowczyni nie było gadanie, była tylko narzędziem wykonującym rozkazy. Dostawała cel i osiągała go wszelkimi dostępnymi środkami, odstawiając na boczny tor wszelkie uczucia. Nie zadawała pytań, pokładając wiarę w ludziach bardziej oświeconych od siebie, a sumienie już dawno zakopała głęboko wewnątrz umysłu. Tak było najlepiej, dlaczego inni tego nie rozumieli i musiała tłumaczyć wszystko jak upośledzonym dzieciom?

- Czasem moje polecenia wydawać ci się będą bezsensowne, ale wierz mi nie będę prosiła o nic więcej oprócz tego, co w danej chwili pozwoli nam realizować powierzone zadanie. W ogniu walki nie będzie czasu na bzdurne tłumaczenie "dlaczego". Rozumiesz?

- Tak. Rozumiem - dziwny uśmiech pojawił się na twarzy mężczyzny.

- Nie chcę w późniejszym raporcie opisywać jak i dlaczego zdechłeś gdzieś pod płotem, to zawsze źle wygląda. Trzeba się tłumaczyć, wyjaśniać i jest mnóstwo papierkowej roboty - pokręciła głową bolejąc nad wszechobecną biurokracją - Zresztą, możesz wierzyć lub nie, nie lubię tracić ludzi. Dlatego do kurwy nędzy wypadałoby złapać jakiś wspólny język i nie patrzeć na siebie wilkiem. Tak na marginesie, skoro tu jesteś to czegoś ode mnie chciałeś. Co to było? Możesz mówić otwarcie.

Słuchał uważnie. To umiał. Nauczył się tego już dawno. Tak samo jak i pokory.

- Tak Mistrzyni rozumiem. Chciałem Cię po prostu poznać by sobie wyrobić opinię o Tobię. Nic mniej, nic więcej - odpowiedział

“Bo to że się rozbierzesz i zatańczysz na jednej nodze jest raczej mało możliwe” - dodał w myślach sobie.

- Nie mów do mnie Mistrzyni, skoro mamy działać w tajemnicy...a przynajmniej ja...to zwracaj się do mnie po imieniu - wyprostowała nogi i spuściła je z łóżka na podłogę, przysuwając się do biczownika. Chwilę zastanawiała się nad czymś, jakby ze sobą walcząc, by po chwili wyciągnąć w jego kierunku prawą, nieuzbrojoną rękę - Vilis, Podła. Nazywaj mnie jak tam chcesz, byleby nie “ty chędożona dziewko”. Tego miana akurat nie lubię

- Siegfried - wyciągnął rękę w jej kierunku również - Czy chędożona to nie wiem, toteż jak już możemy to zmienić na “mała”. Choć jeśli mam udawać Twojego ochroniarza, bądź sługę “Pani” lepiej będzie brzmiało - odpowiedział.

Vilis uśmiechnęła się, po raz pierwszy odkąd ją poznał. Uścisnęła wyciągniętą dłoń i potrząsnęła nią.

- No to jak te wszystkie upierdliwe formalności mamy za sobą wracamy do mojego pytania. Nie będziesz mędrkował i kręcił nosem z miną kota srającego na puszczy gdy wydam ci polecenie? Ustalmy to już teraz, unikniemy dzięki temu niepotrzebnego zamieszania. Wprost, kurwa, nienawidzę niepotrzebnego zamieszania. Zdejmij ubranie. - skończyła się uśmiechać, ponownie przybierając zimny ton i spojrzenie.

Pytanie jakie padło może i zaszokowało by kogoś ale nie Biczownika.

- Zgoda ale Ty również. Skoro jedno ma ufać drugiemu zasady tyczą się obojga. No chyba że się wstydzisz ? - zapytał siadając ponownie

- Czego nie zrozumiałeś w części o nie mędrkowaniu? - warknęła zirytowana. Pulsująca żyłka na jej skroni nie wróżyła nic dobrego - Zdejmuj łachy, bez gadania.

“Zaczęło się”. Twarz mężczyzny lekko spięła się lecz ten nie wstawał. Przybrał nawet bardziej wyluzowaną pozę i rzekł spokojnie:

- Mistrzyni Villis, wyjaśnijmy sobie dwie rzeczy. Pierwsza Arcykanonik, rzekł że mam zrobić wszystko by z Twojej ślicznej główki włos nie spadł co znaczy, że mam chronić Cię. Nie znaczy że mam Cię słuchać, usługiwać czy latać koło Ciebie jak akolici, co pragną wejść Arcykapłanom w dupę tak głęboko by mogli się sztachnąć świętym zapachem gówna. To raz. Dwa, możemy traktować się jak “partnerzy” i działać razem lub ja pilnuję swoich spraw, Ty swoich i nie wchodzimy sobie “słodziutka” w paradę - po słowie “słodziutka” wstał z miejsca tak, że teraz spoglądał z góry na Łowczynię. - Chcesz żebym się rozebrał i poświecił Kropidłem dobrze, ale to i ja chętnie popatrzę - uśmiechnął się szeroko.

Vilis zarechotała odchylając głowę do tyłu. Dawno już tak dobrze się nie bawiła.

- Podobasz mi się - mruknęła, gdy opanowała atak śmiechu - Przez chwilę obawiałam się że przydzielili mi kolejnego idiotę bez własnego zdania i ambicji. Takiego co bez szemrania wypnie pośladki i da się posuwać bez mydła, dziękując przy tym za to, że może się do czegoś przydać. Siadaj Sigi - wskazała brodą na krzesło i przez chwilę grzebała w pościeli, najwyraźniej czegoś szukając. Wyciągnęła w końcu butelkę z ciemnego szkła i wyciągnęła ją w stronę biczownika - Teraz możemy się napić jak równi ludzie. Co do święcenia...jak cię kropidło swędzi to poszukaj jakiegoś gładkolicego akoliciny. Z pewnością chętnie przyjmie błogosławieństwo - wyszczerzyła zęby w szczerym, przyjacielskim uśmiechu.

Usiadł wyluzowany. Po raz pierwszy a może tylko takie wrażenie sprawiał. Wziął butelkę i napił się z gwinta, jak to miał w zwyczaju. Obejrzał sobie ją, schodząc wzrokiem od dołu do góry i rzekł :

- Gdyby nie długie włosy to jakby spojrzeć na Ciebie od tyłu to mogłabyś za takowego uchodzić - mruknął tylko

Podał jej z powrotem butelkę.

- Mam założyć kapelusz i schować pod nim włosy? - spytała niewinnie pociągając z gwinta solidny łyk gorzały - Będziesz mi w tym czasie recytował święte wersety, czy ja mam to robić cienkim głosikiem, między jednym krzykiem a drugim?

Zaśmiał się. Cud. Normalnie cud. Dawno się nie śmiał.

- Wolę jak kobiety mają rozpuszczone swoją drogą. Możesz usiąść na mnie i recytować jeśli lubisz takie zabawy - uśmiechnął się - Wiesz jeśli nie lubisz mężczyzn to cóż, mogę to zrozumieć - zakończył

- Czy ja ci wyglądam na jebniętą ? - spytała, po czym dodała wzruszając ramionami - Albo lepiej nie odpowiadaj. Widzisz, z bogobojnymi sługami Sigmara jest ten problem że nie nigdy nie wiadomo czy ślubów jakiś bezsensownym nie poskładali, obiecując do końca życia wegetować o wodzie i suchym chlebie, dzień w dzień umartwiając nędzne ciało. Zresztą nie przekonasz się jak nie spróbujesz. Tylko potem nie chcę żadnego płaczu i chlipania w kąciku podczas obmywania zbrukanego cielska.

Przekrzywiła głowę, nie spuszczając uważnego wzroku z mężczyzny i starając się zachować poważną minę.

- Nie dane mi było składać żadnych ślubów toteż nie mam żadnych .. A na kogo wyglądasz to na razie zostawię dla siebie - zaśmiał się i dodał, robiąc “smutne” oczy - No a ja liczyłem że mi te moje brudne plecy umyjesz... No cóż...Nie dobrze.. Nie dobrze - z lekka zironizował.

- Jakże mogłabym nie wspomóc bliźniego w potrzebie? - przybrała zatroskany wyraz twarzy kiwając ze zrozumieniem głową, tylko złośliwe iskierki w oczach psuły trochę efekt. Poklepała dłonią fragment łóżka obok siebie - Podejdźże do mnie, a ulżę ci w twoim cierpierniu. Jeno wody nam brak, ale to gorzałą cię poleję i też będzie dobrze - pomachała butelką.

- Toteż podziękuję za Twe usługi - wstał i skłonił się żartobliwie - Niestety nie potrafisz Pani zaspokoić mych potrzeb i to co oferujesz jest dalekie od mych skromnych oczekiwań - uśmiechnął się i usiadł - Dziękuję za możliwość poznania ale wybacz, poźno się robi a i przesiadywanie w Twych komnatach może zostać źle odebrane, toteż pozwól że zacznę się zbierać - rzekł i wstał.

Vilis pokiwała za smutkiem głową, udając że doskonale rozumie obawy Siegfrieda.

- Toteż nie będę cię zatrzymywać i pozwolę oddalić się nim godzina nie jest jeszcze zbyt późna na przesiadywanie w obecności kobiety. Nie chcę wystawić na szwank twojej kryształowej reputacji. Idź w pokoju Sigmara zacny Siegfriedzie - Wskazała butelką na drzwi.

Ten pokręcił tylko głową ubawiony odpowiedzią i lekko się skłonił. Gdy już był przy drzwiach odwrócił się i rzekł:

- Ubawiłaś mnie Villis. Będzie mi się naprawdę dobrze spało - zaśmiał się - [i] “Kryształowa reputacja”. Kobieca obecność mi nie przeszkadza. Bynajmniej mile widziana bywa często.

No i co. Złapał za klamkę by otworzyć drzwi i udać się na spoczynek.

- Zacny Segfriedzie - Usłyszał za sobą cichy głos łowczyni - Jeszcze jedna sprawa...

Nie czekając aż się odwróci rzuciła z rozmachem w połowie wypełnioną butelką, celując wcześniej we framugę tuż obok głowy biczownika. Flaszka rozbiła się o deski, opryskując go alhokolem przemieszanym z drobinami szkła.

- Cholera - mruknęła zawiedzionym głosem - A celowałam w plecy. Cóż za dusza byłaby ze mnie okrutna nie pomagając Ci w kąpieli? Co prawda planowo miała się ta flaszka rozbić o twój czerep, ale trudno. W czas odpuściłeś.

Przez chwilę przyglądała mu się z tym samym szczerym i poczciwym uśmiechem na ustach po czym ponownie wskazałą brodą drzwi:

- Dobra, wypierdalaj stąd. Dość już tych pogaduszek jak na jeden dzień.

Pokręcił głową tylko i wychodząc mruknął:

- Dawno nikt jej nie wygrzmocił chyba - po czym zamknął drzwi i udał się do swoich komnat.

Wciąż się uśmiechając łowczyni wyciągnęła się na łóżku i zamknęła oczy myśląc, że jednak warto było nie wypieprzać wielkoluda za drzwi przy pierwszej okazji. Przynamniej się rozerwała, na bok odstawiając myśli o zadaniu i tym co ją czekało w przyszłości.
 
__________________
Dzięki za 7 lat wspólnej zabawy:-)
valtharys jest offline  
Stary 20-05-2013, 20:33   #5
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Po siedmiu dniach załatwiwszy swoje sprawy Villis i Siegfryd stawili się jak przykazał kapłan o brzasku w świątyni. Czekał tam już na nich, podobnie jak i powóz mający ich zabrać nad rzekę. Vilis dostała obiecany glejt na działania łowczyni w wiosce.



Przy wejściu na barke dane im było poznać towarzysza podróży, na którym spoczywało wyciągnięcie ośmiornicy z wody, jak się wkrótce miało okazać, nie bez waszej wymiernej pomocy. Barka zabierała wszystkich chętnych podróżnych do wsi Fauligmere, zamówiona i opłacona przez kapłanów miała dostarczyć wszystkich śmiałków, których przez ostatni miesiąc starano się zebrać. Gdyby nie to, że Lilawander był jedynym elfem w tej grupie, łowczyni miałaby problem by go w ogóle uznać za maga. Umięśniona, wysoka sylwetka i strój sugerujący łowcę, łuk z kołczanem pełnym strzał oraz typowy dla rangerów ekwipunek w żaden sposób nie wskazywał, iż elf para się magią. Także jego twarz wydawała się taka... pospolita - na ile tylko może wyglądać twarz elfa, po chwili łatwo było zapomnieć o tym, że się go w ogóle widziało.


Oddalając się na chwilę od “tłumu” składającego się z dwójki kobiet i mężczyzny Vilis postanowiła zamienić słówko z magiem, upewniając się, że został przysłany z Kolegium Cienia. Co prawda elfy nie potrzebowały papierów, a Mareinburga nie obowiazywał Imperialny Edykt, jednak chciała, się upewnić czy jest to mag który miał im pomóc, czy może ktoś podszywający się pod niego...

Vilis pozornie bez zainteresowania obserwowała elfa, wodząc za nim dyskretnie wzrokiem.

Elf odwzajemniał się łowczyni obserwacją, którą wykryła jedynie dzięki bystremu oku i znajomemu mrowieniu na karku. Znała ten sposób obserwacji, kiedy oczy nie skupiają się na żadnym konkretnym punkcie - jednocześnie obejmując całe spektrum widzianego świata. Spektrum w którym była także i ona.

Oblicze dziewczyny było wyjątkowo pochmurne nawet jak na nią. Charakterystyczny kapelusz z szerokim rondem zostawiła w klasztorze, a bez niego czuła się niekompletna. Od wielu lat tkwił na głowie łowczyni, stając się integralną częścią jej osoby, milczącym towarzyszem codziennego trudu i znoju. Jego wyjątkowość polegała jednak jeszcze na czymś innym - był talizmanem i trzymała go głównie z powodu szacunku do poprzedniego właściciela, a przez delikatny charakter misji musiała się z nim rozstać co nie przyszło jej to łatwo. Do tego jeszcze konieczność znajdowania się blisko maga...

Współpraca z nieludziem nie była jej szczególnie miła, ale wyjścia nie miała. Rozkaz to rozkaz, mężczyzna stanowił ważny element planu wywabienia pokraki z wody i nie zamierzała zrażać go do siebie. Nie dopóki czegoś od niego potrzebowała. Cierpliwie czekała aż znajdzie się w pewnym oddaleniu od reszty pasażerów po czym podeszła spokojnie do niego, krzyżując ręce na piersi. Trzymanie ich z dala od narzędzi mordu które nosiła oznaczało u łowczyni pokojowe zamiary. Z doświadczenia wiedziała że inni nie są zbyt rozmowni gdy zaczyna bawić się nożem.
- Chyba nie muszę mówić o co mi chodzi... - powiedziała cicho stając obok maga.


Przy bliższych oględzinach, rozmowie właściwie, każdy mógł dostrzec nieco nienaturalne oczy elfa, szare, których źrenice miały najgłębszą czerń z jaką rozmówcom przyszło się do tej pory spotkać. Ich wygląd wywoływał u obserwatora lekki niepokój. Uśmiechnął się słysząc głos łowczyni. Tym razem wprost badając ją wzrokiem z czego większosć czasu i uwagi poświęcił jej nienaturalnym źrenicom. Skrzywiając nieco głowę i lekko się pochylając - z uwagi na wzrost łowczyni odrzekł.

- Domyślam się, że chodzi o papiery, jednak nie widziałem cię tu wcześniej, chciałbym abyś najpierw okazała mi swoje. - odrzekł spokojnie nieco melodyjnym głosem który jak zwykle u elfów bywa nieco protekcjonalny, a może tylko łowczyni tak się wydawało? Nie nawykła do tego typu oporów... ale i nie miała jak dotąd doświadczenia w stosunkach z magami.

Kiwnęła głową i powoli sięgnęła po swój glejt. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że jej kariera łowcy nie trwa długo i imienia nie zdążyła sobie jeszcze wyrobić. Na wszystko przyjdzie czas, nie ma co się bulwersować. Zapamiętała sobie jednak, żeby w przyszłości jeszcze raz pogawędzić sobie z elfem. “Jeszcze będziesz skomlał, skurwysynu” pomyślała i od razu zrobiło się jej lepiej. Z listem polecającym między kciukiem a palcem wskazującym stała bez ruchu, czekając na dalsze posunięcia rozmówcy.

Elf wziął glejt będąc jednocześnie obrócony plecami do barki, na która zdążyli już wejść pozostali podróżnicy. Nie wykluczał jednak możliwości, że któryś z pasażerów ich obserwuje. Uważnie przeczytał dokument, wodząc wzrokiem w szczególności w miejscu w którym widniało imię i nazwisko łowczyni, a także dokładnie przyglądając się pieczęci. Oddał glejt, po czym z torby wyciągnął tubus, otworzył go, i wyciągnął z niego dwa glejty, po chwili ci je podając. Jeden z nich potwierdzał fakt, iż łowczyni miała do czynienia z Magistrem Kolegium Cienia - magiem o imieniu Lilawander, było tam też podane jego pełne elfie imię - Lilawander Ibhaim Vistue aeph Kaellach, znajdowała się w nim pieczęć arcymaga z symbolem Middenhaim oraz arcykapłana zakonu Sigmara z tegoż miasta.

Drugi dokument był podpisany i opieczetowany przez tutejszego arcymaga i arcykanonika zakonu Sigmara i zezwalał on na posługiwanie sie magią we wsi Fauligmere i w jej okolicach.
Zwłaszcza to drugie pismo zastanowiło Vilis, z jej wiedzy wynikało , że Marienburg był obszarem na którym nie obowiązywał dekret Imperatora i na porządku dziennym było stosowanie magii w mieście jak i jego okolicach. Mogła się jedynie domyslać, że pismo to zostało sporządzone z ostrożności wynikającej zapewne z obecności łowcy.

Dziewczyna bardzo dokładnie przejrzała oba dokumenty, czytając je kilkakrotnie i sprawdzając autentyczność pieczęci. W końcu oddała je elfowi.
- Wszystko wygląda na autentyczne, nie mam zastrzeżeń - powiedziała, pod maską spokoju ukrywając rozczarowanie. Nie żeby liczyła na tak oczywisty błąd ze strony długouchego, ale nadziei trudno się pozbyć. Odebrała także swój glej, złożyła go starannie i ukryła w kieszeni.

Uwadze Vilis nie uciekł wszakże pewien niuans - jej glejt dotyczący misji w Feuligmere był podpisany i opieczetowany pieczęcią ojca Mortena, glejt elfa nosił pieczęć i podpis samego arcykanonika Augusta Libernstaina.

Elf ukłonił sie lekko zamierzając odejść, nim to jednak zrobił rzekł łowczyni i jej towarzyszowi - Kwestie rytuału i niezbędnych składników z okolic bagien omówimy na miejscu, nie chciałbym sie powtarzać - zastanowił się przez chwile przyglądając się obydwu po czym dodał - a i tak pewne rzeczy będe musiał pewnie zapisać. Stwierdził po czym wszyscy udaliście się na barke.

Łowczyni uśmiechnęła się krzywo. Prawowiernemu łowcy nie trzeba było podpisów arcykapłanów by móc działać, no ale magom nikt nie ufał. Potrzebowali mocnych pleców i wsparcia by ich działania, nawet te dobre i dobro czyniące, nie skończyły się wśród płomieni stosu. Pozwoliła by elf wszedł na barkę pierwszy, nie spuszczając z niego wzroku.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena

Ostatnio edytowane przez Zombianna : 27-05-2013 o 17:33. Powód: bo kset...
Zombianna jest offline  
Stary 21-05-2013, 23:13   #6
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Alex zsunął się z siodła i podszedł do Ulricha Kleina.
- Za jakiś miesiąc będę wracać do Altdorfu - powiedział Ulrich, wręczając Alexowi zapłatę za ochronę karawany. Trzy tygodnie wspólnej podróży. - Jeśli zechcesz się zabrać, to miejsce masz pewne. W razie czego pytaj o mnie w "Starym Młynie".
Alex skinął głową. Uścisnął dłoń Ulricha i pożegnał się z pozostałymi członkami eskorty.
- Do zobaczenia na szlaku - powiedział.
A potem skierował się do gospody - jednej z paru, które mu polecili ci, co juz bywali wcześniej w Marienburgu. Cicha, spokojna, z miłą obsługą. I niezbyt droga, zapewniano go.
Same zalety.

***

- Zaopiekuję się pańskim wierzchowcem - obiecał chłopak stajenny, przejmując wodze z rąk Alexa. - Jak swoim własnym - zapewnił.
- Tylko czasem się nie pomyl. - Alex spojrzał na niego uważnym wzrokiem. - Wolałbym, żeby nagle nie zmienił właściciela.
- Ale co też pan mówi... Ja nigdy...
- wybełkotał chłopak.
Alex uśmiechnął się.
- Jestem pewien - powiedział. Rzucił chłopakowi parę miedziaków.

***

Mężczyzna, który wszedł do "Płonącej Gęsi" był wysoki, ale nie na tyle, by musiał się schylać w każdych drzwiach. Ciemne skórzane spodnie i wysokie skórzane buty nosiły ślady dość długiej podróży, podobnie jak i narzucony na ramiona płaszcz podróżny. Pod płaszczem nosił brązową tunikę, a baczny obserwator z pewnością zdołałby dostrzec koszulkę kolczą, noszoną przez najnowszego gościa "Gęsi" pod tuniką. Uzbrojony był w długi miecz, pokaźnych rozmiarów sztylet, lecz największą uwagę zwracał łuk - o dobrą stopę dłuższy od powszechnie używanych.
Opalona twarz przybysza była gładko ogolona, a jasne włosy dość starannie przyczesane.

Alex uważnym spojrzeniem omiótł izbę, poszukując ewentualnych wrogów lub przyjaciół, a potem podszedł do baru, przy którym urzędował starszy, brzuchaty mężczyzna.
- Kąpiel poproszę - powiedział. - I pokój. Na razie na jedną noc.

***

Znajdująca się w dzielnicy portowej "Dziurawa Beczka" może nie cieszyła się najlepszą renomą, ale piwo miała znośne i była chyba najlepszym źródłem plotek w całym mieście. Po czwartej wizycie traktowano go już prawie jak swojaka.

Alex sączył spokojnie piwo, przysłuchując się toczonej przy sąsiednim stole rozmowie, w której nazwa Fauligmere powtarzała się dość często. Okraszona barwnymi ozdobnikami w stylu smok, lewiatan, gigantyczna kałamarnica, worki złota, szlachectwo czy trzy córki-dziewice, będące nagrodą dla śmiałka.
- Jakie dziewice? - warknął jeden ze słuchaczy. - Wszak smoki na to łase. Każdy to wie. Żadna by się nie uchowała.
- Głupoty gadasz!
- przerwał mu drugi. - Smok, jak każda gadzina, wszystko zeżre. Tu by przyleciał, to by i nas zeżarł.
- A ty co? Takiś smoków znawca?

Alex zapłacił za piwo i wyszedł, pozostawiając bywalców "Beczki" pogrążonych w zażartej dyskusji na temat tego, skąd w Fauligmere miałby się wziąć lewiatan i co na takim zadupiu miałby robić smok, skoro w takiej małej wiosce dziewic starczyłoby mu zaledwie na kilka dni...


***

- Kolacja i piwo - poprosił.
Dziewczyna roznosząca jedzenie w "Gęsi" skinęła głową i poszła w stronę kuchni.
Wróciła szybko, kołysząc biodrami i niosąc tacę z zamówioną kolacją i piciem. Postawiła wszystko na stole i nachyliła się, nalewając piwo do kufla, a jednocześnie serwując Alexowi widok swych pełnych piersi, wciśniętych w niemal pękający w szwach stanik sukni.
Kiedy kufel był już napełniony, Alex wręczył dziewczynie monetę.
- Dziękuję, moja droga.
Dziewczyna zachichotała, mruknęła z zadowolenia i schowała monetę. Omiotła klienta uważnym spojrzeniem, jakby oceniając jego kondycję. Finansową?
- Czy mogę czymś jeszcze służyć? Czymkolwiek? - Widać lustracja wypadła pozytywnie.
Alex przez moment się zastanawiał, potem pokręcił głową. Dziewki w karczmach zwykle nie były altruistkami, a jego sakiewka nie była bez dna.
- Nie, to wystarczy - powiedział.
- Gdybyś jednak zmienił zdanie...
Alex ponownie pokręcił głową.
Na twarzy dziewczyny pojawił się wyraz rozczarowania, lecz zawód najwyraźniej nie trwał długo, bo służka wnet zaprezentowała swe wdzięki innemu klientów.

- Pan Ranelf? - Było to bardziej stwierdzenie faktu, niż pytanie. - Mogę zająć chwilę?
Alex oderwał się od jedzenia i spojrzał na pytającego. Tamten wyglądał na typowego urzędnika. No i znajomość była, nie da się ukryć, jednostronna. Nie widział go nigdy w życiu.
Skinął głową.
- Czym mogę służyć? - spytał, zastanawiając się, czy czasem komuś się nie naraził w ostatnich czasach. Najemny zabójca nie musi przecież mieć wypisanej na twarzy profesji.
- Mój pracodawca bardzo chciałby z panem porozmawiać - oświadczył tamten. - Jak najszybciej, jeśli byłby pan łaskaw.
- Wszystkiego dowie się pan na miejscu
- uprzedził ewentualne pytanie.

***

Dom wyglądał na opuszczony. Mimo późnej pory w żadnym oknie nie świeciło się światło. Ogród od strony ulicy był zapuszczony, zdziczały wprost.
Alex ukradkiem upewnił się, że sztylet łatwo da się wydobyć. Pierwszą ofiarą ewentualne zasadzki powinien paść przewodnik. A potem - zobaczy się.

Wbrew ponurym przewidywaniom Alexa nic się jednak nie stało. Ledwo prowadzący Alexa mężczyzna uderzył w kołatkę drzwi otworzyły się, ukazując dość długi, kiepsko oświetlony korytarz.
Tuż za progiem stała młoda dziewczyna w szacie przypominającej nieco togę.
- Zaprowadź pana Ranelfa do mistrza - polecił dotychczasowy przewodnik, zamykając starannie drzwi.
- Tędy proszę. - Dziewczyna obróciła się na pięcie i ruszyła przed siebie nie patrząc nawet, czy Alex idzie za nią.

***

Komnata była ciemna, rozświetlona w tej chwili tylko parą woskowych świec.
Hermann Bauer, mag (tak się przynajmniej przedstawił), przez moment przyglądał się Alexowi.

- Panie Alexandrze, słyszałem o panu parę ciepłych słów. Pańskie sukcesy są dość znaczne. Vogelsang, Salkalten. Całkiem nieźle pan sobie radził.
- Nie byłem sam
- wtrącił Alex, co mag zbył machnięciem ręki.
- Miałbym dla pana propozycję. Dość opłacalną, jak sądzę - powiedział Bauer. - Wieści się rozeszły, że na bagnach w okolicach Fauligmere stwór pewien grasuje.
- A dotarły o mnie owe plotki, dotarły
- potwierdził Alex, delektując się smakiem świetnego, czerwonego wina. - Wspaniały bukiet.
Pijał podobne u hrabiego von Viehmanna, ale nie zamierzał dzielić się tymi informacjami.
Bauer głową skinął, widać z pochwały zadowolony.
- Ano właśnie. Opowiadają też o skarbach, o dziewicach, o nagrodach, o kultystach. Jak to zawsze bywa, ludzie i nieludzie głupoty gadają niestworzone.
Mag dolał wina Alexowi, sam też nieźle z kielicha pociągnął, po czym mówił dalej.
- Prawdą jest niezaprzeczalną, że potwór tam jest. I że nagrodę dają. Trzydzieści złotych koron - wyjaśnił, nim Alex zadał pytanie. - W imieniu barona Eldreda jakiś niziołek ją ofiaruje dla każdego śmiałka, co się do śmierci potwora przyczyni.
- Niziołek?
- zdziwił się Alex.
- Tupik go zwą. Szlachcic podobno. - Mag, choć w Narienburgu siedział, swoje źródła informacji najwyraźniej posiadał.
Alex przez moment wpatrywał się w czerwony trunek w kryształowym kielichu. Jeden z jego kompanów, co z Bretonii przybył, wspominał o jakimś Tupiku, cwaniaku i oczajduszy, co to w głośną sprawę d’Arvillów był zamieszany. Pół rodu przez niego zginęło. Ale tamtego ponoć powiesili... Może to więc o kim innym była mowa.
- Nie o niziołka jednak chodzi. I nawet nie o tamtą nagrodę - mówił dalej mistrz Bauer. - W tym, co ludzie gadają, że magom kawałki onego potwora zdać się mogą na coś, to i cień jest prawdy. Przeczytałem w starych księgach, że krew takiego potwora bardzo jest przydatna do sporządzenia pewnej mikstury. Za trochę krwi tej sowicie byłbym w stanie zapłacić.
- Co to jest "trochę" i co to znaczy "sowicie"
- zapytał Alex, który wolał konkrety znać, niż ogólnikami mówić.
- Zaliczkę dam na podróż i pięćdziesiąt sztuk złota po powrocie - powiedział mag. - Za pełną kwaterkę. - Położył na stole średnio wypchaną sakiewkę. - Oto zaliczka.
- Zgoda
- powiedział Alex, dochodząc do słusznego wniosku, iż złoto piechotą nie chodzi. I że nawet mając pełną sakiewkę warto do niej czasami coś dorzucić.
- Z rana, równo niemal ze świtem, wypływa z portu barka, którą Sigmaryci zamówili, by śmiałkowie, co się chcą z potworem zmierzyć - oznajmił Bauer.
- A co to za potwór? - spytał Alex. - Bo różnie ludzie gadają.
- A nie mówiłem?
- zdumiał się mag. - To ośmiornica. Wielka.
Ośmiornica? Alex, choć spędził nad morzem kilka dobrych tygodni, stwora takiego nie widział. Jadał czasami w Salkalten. Z umiarkowaną przyjemnością.
Mag zadzwonił. W drzwiach pojawiła się znana już Alexowi dziewczyna.
- Przynieś mi “Libro de Animalibus” - polecił mag.
Dziewczyna skłoniła się, po czym zniknęła, jakby wiatr ją wywiał.
Przez moment siedzieli w milczeniu, powoli popijając wino.
Dziewczyna w końcu się zjawiła i położyła przed magiem wielką księgę. Ten kartkował ją przez chwilę, potem podsunął Alexowi.


Octopus Vulgaris - głosił napis pod rysunkiem.
- Mało sympatyczne spojrzenie - mruknął Alex. Odsunął księgę. Mag podał ją dziewczynie, która natychmiast wyszła.
- Tamta wygląda podobnie. Tyle tylko, że jest duża. I zamiast w morzu żyje na bagnach.
- Na bagnach...
- Zwą to Przeklętymi Bagnami
- stwierdził mag. - Bagna, jezioro i podmokły teren.
- To koń się nie przyda
- powiedział cicho Alex.
- Potrzebny tam jest jak dziura w moście - odparł mag. - Najlepiej by pan go zostawił w Marienburgu. I tak pan tu wróci, panie Alexandrze, to pan go wtedy odbierze.
- Tak? Ale gdzie, żeby się nie okazało po powrocie, że koń był, ale go już nie ma?
- Na przykład tam, gdzie się pan zatrzymał
- powiedział Bauer.
Zadzwonił. W drzwiach ponownie stanęła dziewczyna. Ta sama, co zawsze.
- Powiesz Maxowi, żeby poszedł z panem Alexandrem i uregulował wszystkie rachunki - polecił mag. - Stajnia na miesiąc z góry.

***
- Proszę mnie obudzić przed świtem - poprosił Alex, gdy za Maxem zamknęły się drzwi gospody.

***

Barka o wdzięcznej nazwie “Szum morza” kołysała się przy nabrzeżu zgodnie z rytmem leniwie o owo nabrzeże uderzających fal.
Zbyt wielkiego doświadczenia w dziedzinie jednostek żeglujących po morzu Alex nie miał, ale nawet on był w stanie ocenić, że łajba w żadnym wypadku do morskich podróży się nie nadawała. I że morza nigdy nie oglądała. Nawet z daleka. Ale na wodzie się jakoś trzymała...

Jeden samotny matros drzemał przy prowadzącym na pokład trapie. Dwoje ludzi, kobieta i mężczyzna, nie dobrani ani wzrostem, ani strojem, stało niedaleko barki. Nim Alex doszedł do trapu dołączył do nich jakiś elf.
Pasażerowie? Przekona się, bez okazywania zbytniej ciekawości.
Wszedł na trap.
- Dzień dobry. Barka płynie do Fauligmere? - spytał.
Marynarz spojrzał na niego z umiarkowanym zainteresowaniem i skinął głową.
- Tam są kajuty - ponownym skinieniem głowy wskazał kierunek. - Została największa, czteroosobowa.
Lepiej było zająć jakieś miejsce, niż spać na pokładzie. Z drugiej strony...

Kabina była nieco obskurna i ciasna, sprawiała wrażenie, jak gdyby po kilkunastu latach ktoś wreszcie postanowił ją wyczyścić, lecz nie zatrudnił do tego wykwalifikowanej obsługi. Strach było pomyśleć, jaki musiał panować tu smród zanim kabinę porządnie wywietrzono i już mniej porządnie umyto. Można się było jedynie domyślać, że ktoś tu za tę usługę zapłacił ekstra...
Wspólna kabina posiadała cztery hamaki, przy których znajdowały się małe szafeczki i wiadro.

Z drugiej strony, czy poprzedni użytkownicy tej kajuty nigdy się nie myli? Chyba lepiej będzie spędzać większość czasu na pokładzie. Powiadają co prawda, że od smrodu się nie umiera, ale nie musiał tego sprawdzać osobiście.
Alex rzucił swoje bagaże na znajdujący się najbliżej okienka hamak, a potem wyszedł na pokład i stanął niedaleko trapu.
Akurat w porę, by ujrzeć niewysoką dziewczynę, dzierżącą nietypowy łuk i targającą na plecach juki.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 22-05-2013 o 09:18.
Kerm jest offline  
Stary 21-05-2013, 23:42   #7
 
Gwena's Avatar
 
Reputacja: 1 Gwena to imię znane każdemuGwena to imię znane każdemuGwena to imię znane każdemuGwena to imię znane każdemuGwena to imię znane każdemuGwena to imię znane każdemuGwena to imię znane każdemuGwena to imię znane każdemuGwena to imię znane każdemuGwena to imię znane każdemuGwena to imię znane każdemu
Po długiej podróży Klara Iwanowna Czudowska trafiła do Marienburga.
Pierwszy spotkany ulicznik za kilka miedziaków zaprowadził ją do karczmy prowadzonej przez i dla jej rodaków.
Przynajmniej raz nie musiała nikomu tłumaczyć, że jej koń jest wart jak najlepszej opieki, w większości karczm jego zawsze, choćby nie wiem jak szczotkowana, ostra sierść i niski wzrost nie budziły szacunku u stajennych, przyzwyczajonych, że dobry koń to wielkie, głupie imperialne bydle.
W karczmie skorzystała z łaźni, oddała rzeczy do prania i wreszcie zjadła coś smacznego. W Aldorfie jadła wprawdzie wykwintne i egzotyczne potrawy, może modne, jednak stęskniła się za barszczem, słoniną i pierogami. No i na koniec miód. Zdecydowała się – ze szkodą dla swojej sakiewki – na ponad 20 letni półtorak.
Karczmarz z zainteresowaniem przyglądał się nowo przybyłej rodaczce i z chęcią przekazał jej wszystkie plotki z miasta. Złą informacją były ceny za przewóz statkiem konia do Erengradu, musiałaby zastawić wszystko co ma, a i to by nie gwarantowało rejsu na porządnym statku.
Mogła albo napisać do rodziny o pomoc, albo prosić o pożyczkę w tutejszym przedstawicielstwie Kisleva. Jeśli nie chciała się zniżyć do próśb, to musiała jakoś zarobić i to znaczną sumę.
Według karczmarza trudno było o popłatne zajęcie, jednak słyszał, że sigmaryci ogłosili zaciąg na polowanie na jakieś potwory na okolicznych bagnach – wyliczył ich przy tym zbyt dużo by uwierzyła, że to nie przesadzona plotka. Smoki? Ośmiornice? Kultyści? Wszystko naraz?
Skrzywiła się, gdy usłyszała, że polowanie z uwagi na teren nie jest możliwe konno – ruchliwość i szybkość konia była jej najsilniejsza bronią. Ale co szkodzi dowiedzieć się czegoś więcej.
Jutro o świcie na barce? To nawet dobrze, będzie mogła zniknąć wieczorem w pokoju dość wcześnie by uniknąć niewygodnych pytań jak zawsze ciekawskich rodaków.
Ustaliła z karczmarzem, że zaopiekuje się on Węgielkiem do jej powrotu, a gdyby coś się jej stało prześlę list, jaki mu zostawiła, jej rodzicom.
Przed świtem opuściła ciemną karczmę – udało się jej nie potknąć o żadnego z nadal leżących koło stołów biesiadników – i udała się do przystani.
Na barce przy trapie stał wysoki, dość przystojny i dbający o swój wygląd woj. Klara sięgała mu co najwyżej do ramienia. Była bardzo młodą i drobną blondynką, więc mimo szabli u boku i łuku na plecach nie sprawiała groźnego wrażenia. Również jej strój wyglądał raczej na ubranie myśliwego niż na typowo wojskowe skóry. Jedyne ozdoby jakie nosiła to spinka z rogami jelenia i zdobny w jakieś roślinne i łucznicze motywy pas.
W pobliżu dwoje ludzi rozmawiało z elfem. Podeszła do trapu i zapytała:
Czy tu zbierają się chętni na wyprawę do Fauligmere?
Wojownik przez chwilę przyglądał się dziewczynie, potem powiedział:
– Zgadza się. Jesteś może zainteresowana?
– Opowieści karczmarza mówiły o wielkiej nagrodzie i wszystkich potworach świata... ale kto karczmarzom wierzy?
– Na temat wielkości nagrody niewiele ci powiem
– odparł – ale potwór z pewnością jest. Ośmiornica dla ścisłości.
– A smoki? Kultyści? Bo na rybach się nie znam.
– Ani smoków, ani kultystów, ani dziewic w nagrodę. Ale tym chyba nie jesteś zainteresowana?
– Zdecydowanie nie są w moim guście.
– uśmiechnęła się. – Klara Iwanowna z Kisleva – podała mu rękę. – Ale – ciągnęła – chyba się nie przydam, bo z morskimi stworami nie miałam nic do czynienia.
– Alex. –
Przywitał się, odwzajemniając uścisk dłoni.
– Czegoś takiego – mówił dalej – raczej się nie łowi wędką czy w sieci. Raczej dobra broń się przyda.
– Duży to stwór? Łukiem go można zabić?
– Aż tak dobrze to nie jestem poinformowany. Ale musi być dość spora. Inaczej już dawno by ją ktoś załatwił. Dobry łuk pozwoli się trzymać poza zasięgiem macek.
– Ponoć przejazd do tej wsi opłacił zakon... w takim razie zaryzykuje. Zawsze można zrezygnować jeśli będzie to zadanie beznadziejne.
– Zapraszam na pokład
– uśmiechnął się Alex.
Klara weszła niosąc ze sobą juki, rozejrzała się po pokładzie.
– Tylko my się wybieramy?
– Sądzę, że tamta trójka –
spojrzał na nabrzeże – też się z nami wybiera. Przynajmniej elf się tu kręcił.
– Ciekawe czy to jeszcze jeden łucznik czy mag. Choć zaprzyjaźniłam się z takim elfem co i tym i tym doskonałym był.
– Wolałbym maga –
stwierdził Alex. – Mimo licznych wad magowie bywają przydatni podczas walk z potworami.
– Prawdę rzekłeś.

Młoda, śliczna dziewczyna, z niemałym tobołkiem na plecach, żwawo ominęła dwójkę nieznajomych z zaciekawieniem im się przyglądając. Po chwili znikła w kajucie nim oboje zdążyli się jej bliżej przyjrzeć.
– Kolejna łowczyni? – powiedział cicho Alex, gdy nowo przybyła zniknęła im z oczy. – Wygląda raczej... – nie dokończył.
– Chyba posagów – parsknęła Klara i zwróciła uwagę na uzbrojenie mężczyzny – Widzę, że piękny łuk masz, takiego jeszcze nie widziałam, mógłbyś pokazać jak szyje?
– Powiedziałbym, że pamiątka rodzinna, ale to by była nieprawda –
uśmiechnął się Alex. – Zdobyczny – dodał, ściągając łuk. – Masz na oku jakiś cel? Konkretny?
– Ot, widzisz ten pień co spływa z nurtem? –
odparła Klara wskazując na odległe o jakieś 100 kroków, kiwające się na falach resztki drzewa – Sterczy z niego konar.
– Proszę, możemy spróbować, czemu nie. –
Alex ściągnął łuk i wyciągnął strzałę z kołczanu.
Cel nie był zbyt duży, a na dodatek ruchomy. I dość daleko. Pierwsza strzała trafiła w pień, w miejsce, skąd konar wyrastał. Druga, wystrzelona chwilę po pierwszej, trafiła już w konar cal nad pierwszą. Dwie strzały z małego wygiętego łuku dziewczyny również znalazły konar.
– Twój łuk pięknie i mocno bije, ale jest tylko dla takich co o powałę głową zahaczają.
– Bogowie nie poskąpili mi wzrostu –
odparł z uśmiechem.
Odpowiedziała uśmiechem i spytała:
Ta ryba, czy co to tam jest, ma oczy?
– Powinna mieć. Na jednym z obrazków, jakie widziałem, miała. Dwoje. Ale nie nazywaj jej rybą, bo się obrazi –
zażartował.
Ja pierwszy raz nad morze dotarłam i dla mnie, póki co, wszystko co się moczy jest rybami, no z wyjątkiem raków... A jeśli o rakach mowa – nie wiesz czy dadzą tu śniadanie?
– Bywałem nad morzem. Każdy rybak by cię uznał za głupią, gdyby coś takiego usłyszał –
uśmiechnął się Alex. – Ale nad kambuzem, znaczy się kuchnią, widać dym. Kucharz chyba coś pichci od rana. Jesteś bez śniadania?
– Miejmy nadzieję, że kucharz znośny, bo w karczmie w której nocowałam dopiero trzeźwieją, więc tylko kęs chleba zjadłam.
– Zanim podadzą śniadanie, pokażę ci naszą wspaniałą kwaterę –
zaproponował Alex.
– Dobrze – poszła za Aleksem do małej, zatęchłej kabiny i rzuciła na jeden z hamaków juki. Zmarszczyła z obrzydzeniem nos i wyszła pospiesznie z kabiny – Jeśli pogoda pozwoli będę na pokładzie spędzała czas.
– To też racja. – Alex skinął głową. – Jeśli tylko nie będzie za dużo much i innego robactwa
– Mam nadzieję, że mamy tylko magowi pomagać, bo przecież szablą, czy mieczem takiego stwora nie ruszymy –
powiedziała Klara, gdy stanęli przy burcie. – Wytropić, zwabić. Tak, to możliwe. Choć nie bardzo wierzę w to, że jest wielkości starych drzew, ludzie zawsze przesadzają, to na pewno jest spory skoro taki popłoch czyni. Może tobie coś więcej powiedziano...
– Różne stwory spotykałem w życiu
– odparł Alex – między innymi Chaosu.
– Mówisz –
wtrąciła – o zwykłej zielonce, czy spotykałeś prawdziwych championów chaosu?
Alex pokręcił głową.
– To był wielki stwór, dzieło Nurgla. Wyglądał, jakby zlepiono w jedno kilkunastu czy więcej ludzi. Dziesiątki rąk i nóg.
– Nie zazdroszczę takiego spotkania, ale przeżyłeś, to się liczy. Ja tylko z zwykłymi stworami miałam do czynienia, ot orki i takie tam... Tyle, że ich dużo na raz bywa i przez to są groźne.
– Co za dużo, to niezdrowo
– potwierdził Alex. – Ale teoretycznie przynajmniej, jeśli nas będzie wielu, a potwór jeden, to też powinno zadziałać. Ciekaw jestem, na czym to tak urosło. Może też to jakiś twór Chaosu.
– Zapewne, ale zanim zaczniemy się zastanawiać jak sobie z nim poradzić, musimy się dowiedzieć, co potrafią nasi towarzysze. Ja, jak mówiłam, chyba mogę go oślepić tylko
– stwierdziła Klara.
– Trafić w oczy?
Skinęła głową.
– Z półsta kroków powinnam dać radę. Zresztą widziałeś...
– Mądrzy ludzie powinni się trzymać z daleka.
– Pytanie jak szybko się porusza... Niewiele wiemy póki co. Cóż, nie przysięgałam, że go ubiję. Jak co to w nogi –
uśmiechnęła się.
– Rozsądne podejście do zagadnienia. Po co komu złoto po śmierci? A dzieci nie mam, by im to w spadku przekazać.
– I pewnie wbrew obietnicom karczmarza okaże się, że mało złota płacą, choć może w potworze coś ciekawego się znajdzie, a i pewnie chętnych na macki i inne ingerencje nie będzie brakować.
– Mało w porównaniu do ryzyka? Owszem, może tak się zdarzyć. Ale, jak mówisz, mogą być dodatkowe profity. No i pomyśl o sławie i chwale, jakie na nas czekają –
stwierdził z lekką kpiną.
– Mnie interesuje tylko opłacenie przewozu Węgielka, mojego konia, do Kisleva, a nie sława – skrzywiła się. – Nie zostawię go przecież tutaj.
– Sławna pogromczyni ośmiornicy będzie miała tańszą podróż
– odparł.
– Z powodu piratów i tak mogłabym łukiem zarobić na podróż, ale za konia chcą sporo złota...
– A czemu nie chcesz lądem? Z jakąś karawaną?
– Nie wykluczam i takiej możliwości, ale statkiem będę w tydzień, lądem i miesiąc nie starczy, a z karawaną kupiecką to i trzy będą.
– Spieszysz się?
– Już nie...

W tym momencie do trapu podeszła trójka nieznajomych która toczyła rozmowy na brzegu, elf przechodząc skłonił się, na co Klara odpowiedziała kilkoma słowami po elfiemu. Elf spojrzał na nią uważniej, jakby dopiero teraz ją naprawdę zobaczył.
Pozostała dwójka potraktowała ich jak powietrze. Czarnowłosa dziewczyna zmrużyła tylko na ich widok różnokolorowe oczy i ze skwaszoną miną oraz wysoko uniesioną głową poszła przed siebie. Za nią na pokład wszedł wysoki osobnik o paskudnie pobliźnionej twarzy.
 

Ostatnio edytowane przez Gwena : 22-05-2013 o 15:44. Powód: Zamiana portretu dziennikarki
Gwena jest offline  
Stary 23-05-2013, 18:22   #8
VIX
 
VIX's Avatar
 
Reputacja: 1 VIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumny
Przeklęte Bagna. Faulgmiere. Dom Saskii van Oort, miejscowej zielarki i felczerki. Dzień po wysadzeniu tunelu przemytników w jaskini zwanej Ustami Morra.

Roku Drum - Daar 5569 KK
Marktag 5, Vorgeheim, 2523 KI

- Możesz krzyczeć jeśli chesz. Saskia zażartowała lecz jej twarz wyrażała zdenerwowanie, na pewno wywołane śmiercią Krijna Wiedźmiarza, a może ranami Helvgrima który teraz leżał na stole? Trudno powiedzieć. Ważne że chciała uratować nogi krasnoluda. - Gereke, podaj mi te szczypce i tamten nóż. Felczerka komenderowała cyrulikiem Gereke Jutzenem jak głównodowodzący swym żołnierzem, wyprostowany palec prawej ręki pokazywał tylko szybko narzędzia których potrzebowała.

- Sama sobie krzycz jeśli chcesz, wszak jesteś ludzką dziewką i zdrajczynią, a takie lubią krzyczeć! Helvgrim mówił przez zaciśnięte wargi. Krew wystąpiła mu spomiędzy zębów kiedy się odezwał... zmiażdżonych nóg nie czuł wcale.

- Trzymaj szczypce... i nóż... a ty bądź cicho mości krasnoludzie. Cyrulik wykonywał polecenia bez szemrania... ale na swój sposób, na koniec uciszył krasnoludzki jęzor.

- Przecież pokazałam ci który nóż, przynieś tamten. Saskia drżała na całym ciele, była bliska omdlenia chyba. Zignorowała słowa khazada i złość chciała wyładować na cyruliku. Jej stan umysłu pogarszał się w zastraszającym tempie.

- Ten będzie lepszy, użyj tego który ci podałem. Gereke nie dawał za wygraną i spokojnie spoglądał w oczy panny van Oort, które to były teraz całe we łzach. - Otrząśnij się Saskio, twój umysł płata ci figle... a ja potrzebuje cię teraz. Sam nie opatrzę tego kolca mięcha. Gereke kiwnął w stronę stołu na którym leżał krasnolud.

- Na święty czub Grimnira... słyszałem to golibrodo. Zapłacę ci za to...pfu... zapłacisz mi za to! Krasnolud spróbował dźwignąć się na ugiętych rękach, lecz po dwóch może trzech calach opadł z głośnym jękiem. - Prze... psze... ah! Co się do licha dzieję, yh... wszys - tko wiruję. Sverrisson zaczął bełkotać bez sensu po czym zwymiotował na siebie.

- Saskio, mikstura podziałała, krasnolud traci przytomność. Pomóż mi szybko. Rozedrzyj mu spodnie. Gereke rzucił się biegiem w stronę stołu, po drodze chwycił drewniany kołek który miał posłużyć za knebel.

Felczerka niby to wróciła do zmysłów, ruszyła się, chwyciła duże, stalowe nożyce i poczęła rozcinać nogawki lnianych spodni khazada. Jednak ktoś kto spojrzał by na nią, w jej oczy, widziałby granicę szaleństwa nad jaką stała Saskia. Zielarka próbowała ciąć materiał szybko lecz cały pokryty zastygłą krwią i błotem w połączeniu z tępymi nożycami, nie był czymś czego pozbyć się było łatwo. Pomagała sobie zatem ręką i odciągała materiał na siłę od ciała Helvgrima, rozrywała przy tym rany... krew sączyła się z nóg krasnoluda obfitym strumieniem, niczym wtedy ów rany te zostały zadane przez spadające kamienie w tunelu.

Gereke starał się wcisnąć drewniany kołek w usta Helva, ale nie było to łatwe zadanie. Pomijając nawet gęstą brodę i wąsy zaplecione w warkocze... pozostawał fakt że khazad nie był całkiem jeszcze nieprzytomny, ale to miało zmienić się za kilka chwil.

- Do kroćset Helv, zagryź ten patyk! Krzyczał Jutzen.

- ... a co? Wyglą... wyglą... m... psem żem? Krasnolud starał się odpowiedzieć, po chwili i tak hałaśliwe już wnętrze domu Saskii rozdarł krzyk który mógłby skruszyć odwagę w niejednym sercu. - Aaaaggghhh!!!

- Co tak się wydzierasz, na najświętszą panienkę?! Saskia ocknęła się odrobinę przez przeraźliwy krzyk i skoczyła słowem na Helvgrima.

- Głupia babo, sama żeś... żeś gadała że mogę krzyczeć jak chcę! To były ostatnie słowa Helva tego dnia. Stracił przytomność za sprawą jednego z wywarów zielarki, która teraz wpatrywała się w pacjenta jakby chciała go zabić. Zamiast tego jednak lub zamiast wrócić do pracy z nożycami, to sięgnęła do torby przy pasie i wyjęła kryształową fiolkę z zielonym płynem. Odkorkowała ją i powąchała aromatyczny płyn. Gereke dostrzegł to i zasłonił usta, po czym rzucił do Saskii.

- Schowaj to głupia. To eliksir z bagien, tak? Dopytywał się cyrulik.

- Tak. To leczniczy płyn od mego... przyjaciela. Wzrok Saskii znów odpłynął gdzieś daleko. - Tylko wiedza Krijina może uratować twego kompana. Kontynuowała felczerka. - Obrażenia tego krasnoluda są poza moją wiedzą... inaczej nie mogę mu pomóc. Łzy znów napłyneły do oczu kobiety. Gereke wiedział już że dziś na Saskię już liczyć nie może. Po zajściu na bagnach i w tunelu, przyjaciółka wiedźmarza była zmienna jak flaga na wietrze. Na pewno nie była w stanie składać kości.

- Ja dam radę go uleczyć. Gereke sam nie był pewien swoich słów, ale wiedział że musi spróbować. Podszedł do Saskii i wyrwał jej fiolkę i korek z ręki. Zatkał buteleczkę i odstawił na kredens. - Posłuchaj kobieto, gdybym wtedy wiedział, na bagnach, to nie pozwoliłbym ci napoić mnie tym świństwem. Jutzen wrócił do Helvgrima leżącego na stole i zabrał się za rozcinanie spodni. - Poza tym... obiecałem Sverrissonowi że nie dam mu wlać w gardło tego świństwa. Obietnicy tej planuję dotrzymać.

- Idź teraz Saskio. Daj odetchnąć ciału i umysłowi. Poczekaj na zewnątrz, a będąc tam wezwij Gustava, on bedzie musiał mi pomóc. Gerek zdwoił wysiłki i zerwał resztkę spodni z krasnoluda. Oczom jego ukazały się straszliwe rany nóg. Przeraziło to cyrulika. Czy jest w stanie uleczyć takie rany? Myśl ta krążyła mu w głowie. Saskia ruszyła do drzwi. Zatrzymała się w połowie drogi i odwróciła do Jutzena. - Myślisz że on żyje? Zapytała.

- Kto? Wiedźmiarz? Mam nadzieję że nie! Sporo już tu namieszał nie uwarzasz? Gereke odpowiedział Saskii ale na swe pytanie nie oczekiwał już odpowiedzi.

- Miał na imię Krijin! Saskia rzuciła w powietrze imieniem wiedźmiarza, zalała się łzami i wybiegła z domu.

Gereke zdziwiony, odprowadził ją wzrokiem do drzwi przez które po chwili wszedł Gustav z obnażonym mieczem w dłoni. - Czego ci trzeba Jutzen? Zapytał najemnik.

- Na pewno nie tego. Cyrulik wskazał na miecz Gustava, swą zakrwawioną dłonią. - Schowaj tu i pomóż mi... musisz tu przytrzymać.
Najemnik ukrył ostrze w pochwie i podszedł do stołu. Bezceremonialnie chwycił zakrwawione kończyny krasnoluda i ścisnął je. Twarde oblicze Gustava nie zmieniło się ani na moment.

***

Przeklęte Bagna. Faulgmiere. Karczma Tomasa '' Trzy Lochy''. Trzy dni po wydarzeniach w jaskini znanej jako Usta Morra.

Roku Drum - Daar 5569 KK
Bezhaltag 7, Vorgeheim, 2523 KI

Ketil Hurgan wyszedł z pokoju Helvgrima po krótkim, krasnoludzkim pożegnaniu. To ludziom znalazło się na płaczliwe żale i wymianę uścisków, ale syn Svegrima nie miał im tego za złe. W końcu wszyscy trzej pokazli najwyższą notę samym sobie i na taką sobie zasłużyli. Gustav okazał się twardy niczym skała i tak samo niewzruszony ckliwymi historiami przeklętego wiedźmiarza. Jutzen przełamał strach i pokazał do czego zdolny jest kiedy przyparty do muru zostanie. Willard, cóż, Willard pokazał czym jest obowiązek i za to Helv szanował człeka. Obowiązek to iście krasnoludzka rzecz. Był jeszcze Ketil, ale Ketil był khazadem, od niego wymagał Sverrisson więcej niż od innych, i nie zawiódł się. Ketil stanął w szranki z bestią, z czarownikiem i przeklętym wiedźmim elfem... tak jak Helv, zatem zrobił to czego oczekiwało się od niego... i zrobił to bardzo dobrze, tak jak na khazada przystało. Niczego mniej syn Svera, niespodziewał się po Hurganie.

- Zatem żegnaj Sverrisson, kto wie może nasze drogi zejdą się jeszcze, może na kamiennych podłoga altdorfskich akademii? Willard Noel żegnał się śmiechem, inni również podjęli ten ton jednak Sverrissona kosztowało to sporo bólu.

- Tak się pewnie stanie Noelu. Jak tylko wyrychtuje moje, ekhm, księgi. Odpowiedział żartem Helv co wywołało kolejną salwę śmiechu u wszystkich zebranych.

- Dobra, na mnie już czas. Herr Haschke czeka na nas na dole. Polubiłem go, ale po tym jak widziałem kiedy wypłacał ci co dłużne, to już przeczuwam problemy w Eilhart. Cóż, w sumie nie powinienem się dziwić, wszak to poborca podatkowy jest. Bywaj synu Svera. Willard kolejnym żartem zbliżył się ku temu co nieuniknione. Stał już w drzwiach kiedy Sverrisson powiedział jeszcze do niego ostatnie zdanie. - Herr Noel? Pamiętam. To co mówiłeś o ziemi swego ojca. Ty też pamiętaj. Walcz o nią... odebrać sobie jej nie daj. Jak ci potrzeba będzie pomocy to wiesz gdzie mnie znaleźć. Bywaj zdrów. Willard odwrócił się i kiedy słuchał słów khazada jego twarz stężała i spoważniała. Kiwnął tylko głową w geście zrozumienia i wyszedł. Gustav i Gereke przysłuchiwali sę temu ale odwracali wzrok, widać pożegnanie zrobiło się nazbyt osobiste. Jutzen patrzył gdzieś w dal podłogi, a najemnik Gustav zerkał przez okno na błotnistą drogę przed karczmą.

- Cóż, chyba czas i na nas co Jutzen? Spytał Gustav i odchrząknał. Widać było że nie lubi pożegnań i to co się teraz działo w izbie robił bo było to czymś co zrobić wypadało... pomimo niechęci. - Tak, musimy się zbierać, jednak jeszcze nie było ostatniego dzwonka na barkę. Mamy jeszczę krótką chwilkę. Gereke pocierał podbródek mówiąc to. W pokoju powstała dziwna cisza. Helv wpatrywał się z zaciekawieniem w obu kompanów, zastanawiał się który przerwie pierwszy tę wstęgę milczenia. Krasnolud poruszył się nieznacznie na swym łóżku co przywołało jęki wysuszonego drewna, z którego ów łóżko było zrobione. Ten odgłos był jak znak dla Gustava. - Dobra nie ma co przeciągać. Najemnik wyciągnął dłoń z zamiarem uściśniecia prawicy krasnoluda. Helvgrim nie pozwolił mu czekać i jego prawa dłoń również wystrzeliła na tyle szybko na ile pozwalały obolałe stawy. - Bądź zdrów człeku, dobrze się biłeś, w pamięci miał cię będę. Przemówił Helv. - Gadanie tam, robiłem co musiałem, wiadomo. Niechaj cię bogowie prowadzą Sverrissonie. Po słowach tych Gustav podszedł do drzwi, stanął i czekał, widać na Gereke.

- Har, człeku. Tylko ty siem ostałeś. Dawaj łapę ci ścisnę. Wszak żeś mnie do kupy poskładał jak khazadzki endrinkuli, ehm, ...inżynier po waszemu siem znaczy. Helvgrim nie krył radości w stosunku do Gereke. Polubił cyrulika już od początku podróży, ale fakt że ten uratował mu zdrowie był jak menhir na szali wagi... niesposób było nie lubić tego golibrody.

- Jesteś pewien że chcesz tu zostać? Tylko ta kobieta, Saskia, będzie mogła cię doglądać. Gereke podał dłoń krasnoludowi ale wciąż nie przestawał myśleć o zdrowiu pacjenta, było to godne podziwu i zaskarbiło sobie niemały szacunek u Helvgrima.

- Mną się nie martw herr Jutzen. Tylko patrzeć jak Smednir mnie na nogi postawi i miecz w dłoń wciśnie. Pamiętaj lepiej by karmić Mućkę bo taki ten psina chudy że kto go ze szczurem pomyli i na ostrze nabije. Krasnolud mówił prawdę w swym przeświadczeniu, skąd miał wiedzieć że kłamie, że jeszcze wiele dni upłynie zanim wróci do pełni sił, że rany są tak poważne.

- Dbaj o siebie Helvgrimie, żegnaj. Jutzen przemówił do krasnoluda po imieniu bez zwyczajowych uprzejmości i ruszył do drzwi.

- Cyruliku? Zatrzymał go jeszcze głos krasnoluda. - Czy zrobiłeś o co cię prosiłem? Upewniłeś się że ta zielarka nie napoiła mnie tym świństwem?

- Tak. Brzmiała odpowiedź. Jutzen spojrzał smutno na khazada. - Zrobiłem jak chciałeś. Gereke mówiąc to miał dziwną nutę w głosie, ale krasnolud jej nie wyłapał swym uchem... może Gustav jedynie.

- Dobrze, bardzo dobrze. Pokój na twój dom herr Jutzen. Krasnolud odpowiedział i zamyślił się. Odwrócił wzrok od ludzi u drzwi i spojrzał przez okiennice. Letnie słońce ogrzewało mu twarz. Był to zaiste najlepszy pokój w ''Trzech Lochach''.

Gereke Jutzen patrzył jeszcze przez chwilę na rannego Sverrissona. Z zamysłu wyrwał go głos najemnika Gustava. - Idziesz?. Jutzen odwrócił się do drzwi i ruszył mówiąć. - Tak, idę... już idę. Obaj opuścili pokój, karczmę, a wkrótce główną i jedyną drogę we wsi. Skierowali się do nabrzeża. W głowie Gereke wciąż kotłowały się myśli i żal że jego nikt przed eliksirem wiedźmiarza nie uchronił, że nie tak jak Helv, on nie miał swojego Jutzena. Czas miał pokazać jekie tego będą skutki. Co myślał Gustav? Cóż, twardy najemnik szedł silnym i równym krokiem jak zawsze. Niewzruszony na zwenątrz bał się w duchu... przecież i on był leczony eliksirem Krijina Wiedźmiarza.

~ Dziwne te ludzkie obyczaje są... mają swój urok jednak. Myślał Helvgrim Sverrisson nad ostatnimi wydarzeniami. Wiedział że będzie dobrze wspominał całą kompanię. Powiedzieć można że nie zawiódł się w żaden sposób. Wesołe towarzystwo to nie było, ale i Sverrisson nie należał do wesołków. Ponury bardziej niż zwykle, po pożegnaniu, po stracie azkrahańskiego ostrza, po otrzymaniu prawie że śmiertelnych ran... nadszedł czas na modły, a może na piwo... trudno orzec było. Pewne było jedynie że czas był na pielęgnowanie nienawiści do potwora z bagien... ale na nienawiść każdy czas jest w sumie dobry.

***

Przeklęte Bagna. Faulgmiere. Kuźnia Brama Wiegersa, miejscowego kowala i zbrojmistrza.

Roku Drum - Daar 5569 KK
Backertag 22, Vorgeheim, 2523 KI

- Baron się zgodził? Trudno uwierzyć aż. Dopytywał się kowal. Wylewał właśnie nieczystości z drewnianego cebra na tyły kuźni.

- Tak. Mam wolną rękę, wszak o bestię idzie. Ostanę się tu na czas jakiś. Mam jeszcze kilka innych spraw poza poczwarą do załatwienia jeszcze. Poza tym, powiedziałem mu że moi kuzynowie może się zjadą tępotworę upolować. Helvgrim stał na nogach pewnie, ale wzrok mu uciekał a oczy szkliły się jak diamenty.

- Rozumiem... a jak nogi? Możesz aby pracować już? Jak cię do wsi przynieśli to widziałem te twoje kulasy... niesposób było znaleźć niezłamany kawałek. Kowal odwrócił drewniane kubło, postawiłna ziemi i usiadł na nim, wyciągnął z torebki przy pasie nabitą już fajkę i odpalił ją od pobliskiego popieliska.

Sverrisson uderzył się zamkniętą dłonią raz w jedno, a raz w drugie udo na znak że nogi ma zdrowe. Zęby zacisnął mocno, wszak ból był okrutny. - Każdy kawałek co nie złamany to cały jest. Odpowiedział khazad.

- Że jak? Zapytał kowal i miał głupkowaty wyglad twarzy w tej jednej chwili. Ewidentnie nie zrozumiał logicznej riposty wojownika ze szczytów Norski.

- Że nogi mam zdrowe jak korzenie młodego dębu, tak ci mówię. Dał jaśniejszą odpowiedz khazad. - Zresztą Wiegers, kiedy żeś ostatnio miał okazję by krasnolud w twojej kuźni robił co? Skerifa Gunnarssona nie liczyć ci trzeba, on dług jeno spłacał.

Kowal podrapał się w kroku i wypuścił dym z ust. - Hm... w sumie to pierwszy raz jest, jak pamięcią sięgnę. Odpowiedź wydawała się od razu oczywista.

- No więc sam widzisz. Zacząć mogę od razu. Mam ja trochę własnej rudy co przetopić ją muszę. Kupiłem od Hellsa na barce. Krasnolud był podekscytowany tym że wywalczył sobie pracę w kuźni. To było pewne, wszak żaden rozsądny człek krasnoludzkiej pracy oferty by odrzucić nie śmiał, chyba że głupiec jakiś.

- Zara, zara. Gdzie ci tak śpieszno? Jeszcze żem się nie namyślił. Co ty chcesz kuć dla siebie na mym garze? Zaciekawiony Bram dopytać się chciał.

- Przecie z gołymi piachami na kreaturę nie ruszę. Broni mi trzeba odpowiedniej. Sam ją wykonam. Rudę żelaza w stal obrócimy. Pokażę ci jak i co. Baron Eldred monetę na to dał... widać na spokoju w okolicy mu zależy. Poza tym pomoc znalazłem... Krasnolud ugryzł się w język, może za dużo powiedział.

- Cóż to za pomoc? Mówisz o tym niziołku, von Goldenzungerze? Widać było że Bram już poznał niecodziennego szlachcica.

Helvgrim przytaknął głową i ucieszył się w duchu. Raz bo jednak za dużo nie wygadał, dwa bo widać było że Grotołaz nie żartuje i siły niwąskie do walki z bagiennym koszmarem ściąga.

- ... a jak z wynagrodzeniem Sverrisson? Zapłacić ci dużo nie mogę. Sam wiesz że ledwie tu ciągniemy. Czeladników musiałem odesłać bo nie szło ich opłacić, jak mam zatem zapłacić khazadowi? Wiegers trafił na prawdziwy problem, jednak nie wiedział jeszcze że krasnolud nie oczekuje wynagrodzenia... że kieruje nim zemsta.

- Dogadamy się jakoś. Powiedzmy... dasz mi jedną ósmą od jednej drugiej tego co wytargujesz za usługi, za wyjątkiem Reizbara, bo dla niego pracował nie będę. Za darmo też ruszyć kłykciem nie mogę, takie zasady są i już. Krasnolud złożył swoją ofertę ale wyraz twarzy kowala znów był nieco dziwny, ni w ząb nie zrozumiał propozycji zapłaty. Szczesciem Helv to pojął w czas i pracodawcy zawstydzić się nie dał.

- To będzie pens jeden na każdych szesnaście jakie zarobisz. Dobra? Wyjaśnił azkrahański wojownik.

- Toż to mniej niż chłopak od Gulwenów brał. Bram miał zdziwiony wyraz twarzy. - ... a przecież nie umiał dobrze cęgów w łapach utrzymać. Jak ci się to opłacac może?

- ... a tak. W kuźni zostanę do kontraktu końca, co wyznaczy śmierć moja lub poczwary. Ogień podtrzymywać będę za co nocleg dasz. Za bezcen pracować muszę bo jestem Durgrimstem Aglandem...tego nie sposób wytłumacyćz mi teraz tobie. Chleba i piwa też mi nie poskąpisz, w zamian dostaniesz krasnoludzką jakość stali. To warunki moje. Umowa stoi? Podsumował wszystko Helvgrim.

- Stoi. Kowal nie zastanawiał się długo. Wstał z kubła, podszedł do khazada i splunął we własną prawicę, po czym wyciągnął ją ku Helvowi. Dawi również splunął w dłoń i odwzajemnił gest. Dłonie uścisnęły się. Umowa zawiązała się.

- Pójdę po swoje rzeczy i wrócę wkrótce. Krasnolud ruszył w stronę karczmy po tym jak się dogadał z właścicielem kuźni.

- Sverrisson. Zagaił jeszcze kowal. - Skończ z piciem gorzały... nie chcę byś mi kuźnię spalił, rozumiesz?

- Har... przecie ja nie piję. Zwodził słowem kowala krasnolud, na gębie miał szelmowski uśmiech.

- ... nie rób ze mnie głupca, znam to spojrzenie co na mnie teraz wlepiasz. Ja człekiem jestem a tyś krasnolud, ale oczy nie kłamią, te są takie same u każdego. Zresztą, sam wiem to i owo o tym jak zgubna potrafi być krzakówka. Bram Wiegers stał przy swoim i ze słów dało się wyczytać że w swym czasie tragedię przeżył.

Helvgrim spojrzał na kowala i miał mu zripostować soczyście, coś o tradycji dawi, coś o wytrzymałości górskiego ludu, troszkę o miarach i wagach tego co krasnolud wypić potrafi i co człeka do grobu złoży, ale... zastanowił się chwilę i doszedł do wniosku że człowiek ma rację... nieczęsto i niestety.

- Zgoda! Ryknął krasnolud. Postanowił twardo słowem i obiecał to samo zrobić czynem...był jednak wściekły że Wiegers się nie mylił. Jakby wszystkiego innego było mało.
 
VIX jest offline  
Stary 27-05-2013, 03:11   #9
 
Tasselhof's Avatar
 
Reputacja: 1 Tasselhof ma wspaniałą reputacjęTasselhof ma wspaniałą reputacjęTasselhof ma wspaniałą reputacjęTasselhof ma wspaniałą reputacjęTasselhof ma wspaniałą reputacjęTasselhof ma wspaniałą reputacjęTasselhof ma wspaniałą reputacjęTasselhof ma wspaniałą reputacjęTasselhof ma wspaniałą reputacjęTasselhof ma wspaniałą reputacjęTasselhof ma wspaniałą reputację
Mały i skromny pokój na poddaszu. Nie za duży, nie za mały, z małym oknem z rostrzaskaną jedną okiennicą. Nie był brudny, materac został wytrzepany i odpchlony. I cały ten komfort i luksus za darmo. Tass oparł podbródek na parapecie i przez otwarte okno chłonął pierwsze promienie tego wczesnego lata. Był trochę inny, ale tylko ci którzy znali go od dłuższego czasu mogli to zauważyć. Zmęczony tułaczką po świecie, walką z różnymi monstrami zwykle ściągniętymi na ten świat przez ludzką głupotę w końcu znalazł kawałek świata tylko dla siebie. Za większość zgromadzonych pieniędzy kupił kawałek ziemi wraz z gospodarstwem. Nie chciał już uciekać, kryć się i udawać kogoś innego. Chciał posmakować normalnego spokojnego zycia swoich przodków. W Zgromadzeniu żyło mu się niezwykle przyjemnie. Sąsiedzi co prawda byli chałaśliwi, niezwykle wścipscy i ciekawscy, ale z grubsza mili i pomocni. Zupełnie inne niziołki niż te, z którymi przyszło mu podrózować czy napotkać na swej drodze. A zwlaszcza jeden zasmarkaniec, którego Tass nie wiedząc czemu postanowił polubić i się z nim zaprzyjaźnić. Tupik, powsinoga jakich mało, magnes na kłopoty. I wierny kompan. Tass uśmiechnął się jeszcze bardziej na mysl o nim. Jeszcze miesiąc temu z górką bawił się w rolnika, nie najlepiej mu to wychodziło jeśli miałby być szczery, gdy dotarła do niego wieść iż w jego kryjówce czeka na niego list od niego. Ciekaw wieści przybył tutaj czym prędzej, nie przygotowany na to co przeczyta. Nie wziął ze sobą zbyt wiele pieniędzy, zabrał na szczęście broń, zbyt dobrze znał bowiem trakty i to w jaki sposob podróż moze się skończyć.

Tass znów spojrzał na koślawe litery spisane małą rączką na kawałku papieru. Wielka ośmiornica, przygody, niebezpieczeństwo. Uśmiechnął się gorzko, choć braterski obowiązek pchał go do Fuligmere, serce ciagnęło z powrotem do ojczyzny. Do jego własnego kawałka ziemi. Wachał się jak jeszcze nigdy w życiu. Czuł, że może z tego wyniknąć coś nie dobrego. Przemyślenia jego przerwał właściciel oberży, na której poddaszu się znajdował. Miał stary dług wdzięczności u niziołka, a że był to człek uczciwy i z sercem po odpowiedniej stronie zawsze chętnie mu pomagał.

- Posyłać chłopca po zarezerwowanie miejsce na barce do Marienburga?

Tass odpowiedział grzecznie i uśmiechnął się ciepło.

- Dziękuję, ale nie płynę dalej. Jutro wracam do domu, będę jednak miał wieczorem list do posłania. Jakbyś mógł Walzz go przysłac wtedy będę wdzięczny.

- Rozumiem, zatem nie przeszkadzam.

Oberżysta zniknął, a halfling powrócił spowrotem do swych rozmyslań. Przepraszał w głowie Tupika tyle razy ile mógł, ale znalazł już swoje miejsce.


****

Zmierzchało już gdy Tass wracał targowiskiem z przechadzki po mieście. Pod pachą niósł małe zawiniątko, ktore przed chwilą zakupił u jednego z handlarzy, ze smakiem zadając się soczystym czerwonm jabłkiem w drugiej ręce kupionym na straganie obok. Zapatrzyl się na szyld jakiejś nowo stawianej budowli gdy roztargniony wpadł na kogoś.

- Przepraszam.

Powiedział i już miał ruszyć dalej, gdy przyjrzał się bliżej twarzy nieznajomej. Znał ją, spotkał ją tej zimy. Była to pół elfka która lubiła to i owo. Lekko zmieszany zrozumiał, że od paru chwil wpatruje się w nią z jabłkiem w połowie drogi do jego szeroko otworzonych ust i się nie porusza.


Dziewczyna przystanęła i już miała zrugać nieostrożnego przechodnia, gdy rozpoznała w nim dawnego znajomego. Zamarła na moment. Kogo jak kogo, ale tego akurat niziołka się nie spodziewała.

- Mam coś na twarzy że się tak gapisz? - - spytała ze śmiechem po czym pochyliła się i uściskała go serdecznie - Co ty tu robisz? Wieki cię nie widziałam! No dobra, nie wieki, ale i tak dość długo, nieważne. Mieszkasz gdzieś tutaj?


Wiedźma, to pierwsze co przeszło przez głowę niziołka, szybko jednak opanował się i niechlujnym gestem wyrzucił jabłko gdzieś pod bok. Rozejrzał się po ulicy, ale nie dostrzegł w tłumie nikogo podejrzanego więc wrócił do napotkanej znajomej.

- Powiedzmy. Niby się znamy, ale nigdy nie miałem przyjemności usłyszeć jak ci na imię.


- Było słuchać uważnie - zaśmiała się ponownie, patrząc wymownie na malca - Andrea dla twojej wiadomości. Zapisz sobie to gdzieś, jeżeli potrzebujesz. Wracając do mojego pytania, to co tutaj robisz? Z całej bandy spotkałam tylko ciebie, reszta gdzieś mi przepadła, a szkoda - westchnęła mrużąc oczy. Wyglądała na wyluzowaną i naprawdę szcześliwą z niespodziewanego spotkania.


- Kogo ci szkoda? Tamtej zbieraniny ludzi i długouchych ignorantów, gdzie każdy był mądrzejszy od drugiego? Jak szukasz kogoś z nich to mój kompan, niziołek o poczciwym imieniu Tupik, zbiera ludzi by ubić jakiegoś gada czy tam plaza. Być może tam jakas garstka z nich się zebrała. Z resztą ważniejsze, co ty tutaj robisz?


- A płaci coś za to? Nie ukrywam że przydałoby się zarobić - kobieta skrzyżowała ręce na piersi, obserwując niziołka spod przymkniętych powiek. Musiała schylać głowę by widzieć jego twarz, ale w jakiś szczególy sposób nie czuła się z tego powodu lepsza. Wzrost to nie wszystko, choć ludzie często o tym zapominali - Co tu robię? Jestem przejazdem, szukam okazji do napełnienia sakwieki. Czyli to co zawsze, nie jestem z tych co potrafią długo usiedzieć w jednym miejscu.


Tass czuł się niekomfortowo. Nie lubil rozmawiać z kobietami, peszyły go, po za tym nie miał zbyt duzego doświadczenia w relacjach z nimi. A Andrea stała dośc blisko, wystarczająco blisko by pod kątem spod jakiego musiał na nią spoglądać uwydatniały się jeszcze bardziej jej piersi i kobiece kształty. Czując, że się rumieni odwrócił wzrok w bok by nie dać poznać po sobie zmieszania.

- Pisał, że można się dorobić. Więcej nie wiem.


- To lepsze niż brać jakąś robotę w ciemno, nie wiedząc nic o pracodawcy i o tym, czy nie oszuka cię po wykonaniu zlecienia...albo nie podziękuje sztyletem wbitym między żebra. Gdzie ta pokraka jest? Nie Tupik, o potwora mi chodzi - poklepała niziołka po ramieniu nie spuszczając z niego świdrującego wzroku.


Niziołek lekko zadrżał pod dotykiem rozmowczyni. Zaklął w duchu za swoją chwilę słabości i spróbował się opanować. Znów spojrzałw żywe w wiercające się w niego oczy kobiety.

- W jakiejś zabitej dziurze na Fuiglo coś tam. Nieopodal Marienburga. Gdy się tam dostaniesz powinno pójść z górki jak znam mości Grotołaza narobił tam już nie malego szumu, by przykuć jak największą uwagę ludu.

- A ty jak rozumiem ruszasz tam również, wesprzeć drucha w potrzebie swą radą i orężem? - Andrea puściła do niego oko po czym schyliła się i mruknęła konspiracyjnie - Wiesz...zawsze bezpieczniej podróżować we dwójkę. Ktoś zawsze patrzy na twoje plecy.


Gdy kobieta pochyliła się i zamruczała niziołkowi żołądek skręcił się w słupeł. Naprawdę był beznadziejny w relacjach damsko męskich. Zaczynał się pocić, choć gorąco nie było. Jego nos trąciła lekka nutka jaśminu. Prawdopodobnie słodkich perfum jakich kobieta używała. Zacisnął lekko pięść na myśl o tym jak bardzo się teraz kompromituje i jak żałośnie musi wyglądać.

- Przykro mi, ale ja się nigdzie nie wybieram, zamierzam jutro z rana wracać do domu.


Zaśmiała się tylko, kręcąc głową z wyraźnym smutkiem. Chwilę patrzyła niziołkowi głęboko w oczy po czym wyprostowała się:

- Zostawisz go samego z tym problemem? Czy mi się wydawało, czy był o kimś w rodzaju twojego przyjaciela? Prawdziwy przyjaciel nie zostawia cię w potrzebie, tylko pomaga za wszelką cenę wyjść z matni. Masz coś ważniejszego do roboty niż ratowanie jego tyłka?


Tass zadreptał nerwowo w miejscu i już na stałe wbił wzrok w kamienie, którymi wyłozony był brukowiec. Wystarczająco ciężko mu było podjąć tę decyzję wcześniej, a ona mu tego nei ułatwiała. Spojrzał na nią.

- Nie ułatwiasz mi panienko zadania. Kocham te przypadkowe znajomości, ktore potem krzyżują ci plany i silne postanowienia obracają w nicość. A powiedz mi czemu tak bardzo ci zależy na tym, abym wybrał się tam z tobą?

Spytał wciąż patrząc w ziemię.


Kobieta skrzywiła się, ale wpatrzony w ziemię Tasselhof nie mógł tego zobaczyć. Powolnym i delikatnym ruchem dotknęła jego brody unosząc mu głowę i zmuszając do kontaktu wzrokowego.

- Miałam kiedyś przyjaciela - zaczęła spokojnie smutnym głosem - Sytuacja podobna do twojej. Również podkuliłam ogon i zostawiłam go samego, bo wydawało mi się że jego problem nie jest na tyle wielki żeby w sposób realny mógł mu zagrozić. Myliłam się. Jeżeli coś się stanie to nie wybaczysz sobie do końca życia. To pieskie uczucie...wyrzuty sumienia. Zastanawianie się “co by było gdybym jednak mu pomógł”. Skoro już nazywasz go swoim przyjacielem to coś znaczy, nie chodzi tu o mnie. Poradzę sobie sama, nie ma w tym wielkiej filozofii. Zastanów się jednak nad sobą. Chcę żebyś nie musiał w pewny momencie brzydzić się spojrzenia na swoje odbicie w lustrze. Rozumiesz?


Niziołka sparaliżował wręcz sam obraz tej sytuacji. Tego jak musieli wyglądać dla przechodniów z boku. Pierwszy raz od urodzenia kobieta dotknęła go w taki sposób, nie żeby zrugać, zwyzywać, uderzyć czy przegonić. Samo zachowanie Andrei natomiast totalnie nie pasowało do tego jakim je zapamiętał z przełszości. Poczuł się żałośnie.

- Ja...

Wydukał, lecz szybko zamilkł. Słowa przez kobietę wypowiedziane, glęboko dotknęły halflinga. W końcu zdołał wyrzucić z siebie tych kilka słów.

- Masz gdzie zostać? - a gdy zorientował sie z dwuznaczności tego zdania szybko dopowiedział - Mam dobrego znajomego w tym mieście. Mogę ci u niego zalatwić pokój, to poczciwy człowieczyna. Sam u niego mieszkam. W zamian prosiłbym o czas do jutra z odpowiedzią.


- Będę zobowiązana, dopiero co przyjechałam do miasta i jeszcze okazja do znalezienia noclegu się...nie znalazła - Andrea kiwnęła lekko głową, puszczając jego brodę - Zastanów się nad tym co powiedziałam, nie będę cię pospieszać. To musi być twoja decyzja bo Tobie później przyjdzie żyć z ewentualnymi konsekwencjami. Gdzie ta karczma jest?


Niziołek odetchnął głeboko gdy ruszyli się w końcu z miejsca. Nie lubił tłoku miast, a stanie w środku jednego z nich było męczące o wiele bardziej, zwłaszcza że rozmówcą była kobieta. Milczeli całą drogę, aż do drzwi oberży. Tam Tass się zatrzymał i pokazał Andrei przybytek.

- Pokoje nie są może zbyt duże ale za to czyste.

Weszli do środka i niziołek grzecznie przepraszając udał się na zaplecze by porozmawiać z właścicielem, po chwili wrócił zadowolony z siebie i powiedział.

- Zabrakło pokoi niestety, w tym okresie jest wielu przejezdnych, dlatego ustaliliśmy, ze oddam ci mój pokój a sam się prześpię na zapleczu w spiżarni.

Uśmiechnął się lekko i zaprosił ją na górę, po czym spakował swoje rzeczy do plecaka i udal się do drzwi.

- Jutro rano jak zejdziesz na śniadanie udzielę ci odpowiedzi, dobrze?


- Nie musiałeś tego robić - mruknęła mrużąc oczy, by po chwili rozpromienić się i pocałować niziołka w czoło - Dziękuję i dobrze. Poczekam do rana.
Weszła do pokoju, rzuciła cały swój dobytek na podłogę, a że nie było tego wiele, raptem jedna torba, dużo miejsca nie zajęła. Kiwając z zadowoleniem głową opuściła pomieszczenie zamykając za sobą drzwi.
 
__________________
"Dum pugnas, victor es" - powiedziałaś, a ja zacząłem się zmieniać...
Tasselhof jest offline  
Stary 27-05-2013, 11:02   #10
 
Trollka's Avatar
 
Reputacja: 1 Trollka ma wspaniałą reputacjęTrollka ma wspaniałą reputacjęTrollka ma wspaniałą reputacjęTrollka ma wspaniałą reputacjęTrollka ma wspaniałą reputacjęTrollka ma wspaniałą reputacjęTrollka ma wspaniałą reputacjęTrollka ma wspaniałą reputacjęTrollka ma wspaniałą reputacjęTrollka ma wspaniałą reputacjęTrollka ma wspaniałą reputację
Andrea przeszła się po nabrzeżu poszukując śladu swoich. W obcym mieście, nie znając nikogo nie było to łatwe, gdyby było inaczej “swoi” już dawno byliby wytępieni. musiała kierować się intuicją i doświadczeniem w obcowaniu z tymi ludźmi.

Wysoka, szczupła na oko dwudziestoletnia kobieta o śniadej cerze wzbudzała zainteresowane spojrzenia męskiej części mijających ją ludzi. Burza kasztanowych włosów okalała symetryczną twarz o lekko wystającym podbródku, wąskim nosie i wydatnych ustach. Duże piwne oczy spoglądały spod kurtyny długich rzęs i cienkich brwi. Nie było widać w co dokładnie jest ubrana, długi płaszcz którym szczelnie się opatuliła skrywał tą tajemnicę.

Obskurna okolica do którego doszła i mocny unoszacy się fetor ryb nie dodawały jej optymizmu. Nieliczni mężczyźni, lub co gorsza pijane grupki mężczyzn pożądliwie na nią łypali gdy samotnie przechadzała się w dzielnicy portowej. Z jednej z takich grupek dobiegła ją wprost niemoralna propozycja.

- Ty ślicznotko, choć z nami, zabawisz się tak , że do końca życia będziesz pamiętać - zawołał trzydziestoletni zdawałoby się marynarz, o przeciętnej, prostej urodzie, naznaczonej kilkoma bliznami. Jego czterech kompanów było starszych i nie grzeszyli urodą lecz z tym większą werwą ślinili się na jej widok.
Kobieta przystanęła w odległości dobrych kilku metrów od grupki pijaków i podparła boki rękoma. W zamyśle poza ta miała wydawać się zawadiacka. W praktyce chodziło jej o to, by dłonie położyć na rękojeściach mieczy. Długi płaszcz zasłaniał sylwetkę, ukrywając prawidze intencje Andrei.

- Wątpie byście nawet w pięciu podołali zadaniu. Było się tym zainteresować zanim gęby zalaliście gorzałką - kiwnęła im głową, posyłając szyderczy uśmiech i ruszyła w swoją stronę. Nie miała czasu i ochoty na zabawę z marynarzami. Nie w momencie gdy jej głowę zaprzątały ważniejsze sprawy.

Wycofała się w porę, nim pijani męzczyźni mogli choć spróbowac udowodnic jej, że nie miała racji. A dochodzące ją jęzki zawodu i okrzyki potwierdzały , że mieli ochotę spróbować.

W końcu doszła do zgrupowania ślicznotek, portowych panien które za pieniądze oddawały swoje ciało. Czasami oddawały je za coś do jedzenia czy nocleg, były bowiem bez dwóch zdań najniżej położone w tej już i tak niskiej hierarchi społecznej.
Własciwie wszystkie były wyniszczone przez życie, mężczyzn i choroby. Zniszczonej fizjologii wcale nie pomagały tandetne i obskurne ubrania, ani makijaż zrobiony z półproduktów, gdyż żadnej zapewne nie było stać choćby na najtańszy puder. Smród ryb przesiąkł je dawno do tego stopnia, iż zapewne nawet miesiąc czasu i codzinych kompieli nie usunąłby go całkowicie.
O dziwo były wciąz młode, pomiędzy dwudziestym a trzydziestym rokiem życia, choć większość wygladała tak jakby miała co najmniej czterdziechę na karku. Choroby robiły wsród nich prawdziwe żniwa, a to czego przeoczyła choroba zawsze odnalazł i dokończył człowiek. W tym zawodzie, nie dożywało się późnej starości, zwłaszcza wsród portowych dziwek.

Uwagę Andrei od razu przykuła jedna wyróżniająca się z tego tłumku kobieta. Zupełnie tu nie pasowała, mogła spokojnie obsługiwać mężczyzn w lepszej dzielnicy, miała wręcz zadatki na kurtyzanę, nawet niespecjalnie zjmowała się wabieniem męzczyzn, gdyż wielu do niej samo lgnęło. Najwyraźniej to ona mogła wybierać klienta. Starzy bywalcy chyba dobrze o tym wiedzieli, gdyż przechodzili obok nie szczędząc jej łapczywych spojrzeń oraz sprośnych gestów. Nowi klienci, przejezdni marynarze szli prosto do niej, po to tylko by chwilę później odejść z zawodem w oczach.


Wiedziałaś, że może być jedna z was i mieć różnorodne motywy przebywania w takim miejscu. Zdecydowałaś się podejść bliżej. Twoją uwage przykuły trzy nacięcia w okolicach ramion. Zbyt proste i długie by zadała je przypadkowa rana.

- Przyjdź do mnie, do karczmy Okoń, a przejdziesz przez brame rozkoszy. - Anderea zaproponowała nieznajomej. Chcąc przekonać się czy jest jedna z nich musiała nieco zaryzykować, choć w przypadku tak ładnej dziewczyny ryzyko nie było wielkie. Co najwyżej wiązało się z spedzeniem przy jej boku nocy, choć zawsze tez mogła ją zwyczajnie spławić. Nie bez powodu użyła jednak takiego sformułowania jak brama rozkoszy. było to wiadome nawiązanie do ich pana. Osoba zorientowana w mig by je pojęła.

Nieznajoma zatrzepotała rzęsami w sposób który urzekłby większosc meżczyzn, wbiła swe niewinne oczęta w Andreę, po czym przesuwając dłoń po jej policzku i szyji i przysuwając się na odległosć szeptu pochyliła głowę przy jej uchu , szepcząc doń i jednoczesnie delikatnie gryząc - przyjdę - powiedziała, po czym odeszła w mrok. Bynajmniej nie w kierunku wspomnianej karczmy.

Andrea uśmiechnęła się lekko i nie marnując więcej czasu ruszyła do Okonia. Odpoczynek dobrze jej zrobi, potrzebowała siły i trzeźwego umysłu podczas umówionego spotkania. Nawet jeżeli okaże się, że jej strzał był chybiony noc nie malowała się w ciemnych barwach. Towarzystwo drugiej kobiety rówież było ciekawą opcją, nie miałaby nic przeciwko odrobinie zabawy. Nie pamiętała kiedy ostatnio pozwoliła sobie na chwilę relaksu, zbyt zajęta ciągłym uciekaniem. Ciało miało swoje potrzeby, a zbyt długie ich tłumienie rodziło tylko frusrtację i nie pozwalało spokojnie spać.

Po dotarciu do karczmy czuła już znajome podniecenie, które żartobliwie nazywała w myślach “zmysłem łowcy”. Przeszła przez salę i usiadła w kącie, odchylając się na krześle i kłądąc nogi na blacie koślawego stolika. Karczmarz przyniósł jej piwo, za które podziękowała posyłając mu szeroki uśmiech. Pozostawało czekać.

Do karczmy po jakiejś klepsydrze przyszła nieznajoma, z wdziękiem przekroczyła próg sali przykuwając uwagę wszystkich mężczyzn będacych w środku, włącznie z karczmarzem, którego wyraz twarzy jednoznacznie świadczył o tym iż chętnie wziąłby ją sobie na kolanko...
Zmierzyła salę spojrzeniem, po czym podeszła do ciebie przysiadając się do stolika. - Wina - stwierdziła krótko cichym, przyjemnym głosem, oczekując chyba, iż go jej zamówisz. Wpatrywała się w ciebie uważnie jakby czegoś wyszukując lub czekając na coś.

Andrea wskazała kobiecie miejsce obok siebie po czym bez słowa wstała i podeszłą do karczmarza, łapiąc go za kołnierz i szepcząc coś do ucha.

- Zamów i dla siebie - powiedziała do Andrei widząc, że ta odchodzi od stołu.

Gdy załatwiła co miałą załatwić wróciła na swoje miejsce, rozsiadając się i z uwagą przyglądając się nieznajomej.
- Nawet nie wiesz jak się cieszę że tu jesteś - wymruczała patrząc wprost w jej oczy.

Odpowiedział jej szeroki uśmiech , ukazujący co niezwykłe, rząd białych zębów. Andrea miała wrażenie, iż spiłowała kórne kły tak aby móc zadać ból ugryzieniem, to tylko bardziej upewniło ją, że dokonała właściwej oceny. - Mów mi Carmen - odrzekła kładąc rękę na kolanie Anderi.

Po chwili nadszedł karczmarz, wyraźnie się czerwieniąc i dysząc, jak gdyby miał dostać zawału. Ukłonił się stawiając dwa pucharki wina po czym odszedł, choć nie bez trudu, starał się chyba przeciągnąc chwile “bliskości” dopytując jak nigdy wczesniej - czy życzą sobie śliczne panie coś więcej? - Andera wychywiła zarówno komplement na który się wczesniej nie silił, jak i dziwną nutę zawarta w pytaniu, jak gdyby nie chodziło wyłącznie o asortyment z karty...

- To się jeszcze okaże - odrzekła Carmen karczmarzowi, usmiechając ise do niego i wolno oblizując wargi, na widok czego mężczyna, omal faktycznie otarł się o zawał. Wydawało się to niemożliwe, ale poczerwieniał na twarzy jeszcze bardziej, wydusił z siebie ni to jęknięcie, ni sapnięcie, skłonił się i speszony odszedł. Carmen przez chwile biegła jeszcze wzrokiem za karczmarzem, tłustym, łysiejącym mężczyźnie w wieku koło pięćdziesiątki. Dość masywnym i postawnym, jednak mieszczącym sie w zupełnie innej lidze niż Carmen. Po chwili wzrokiem wróciła do Andrei skupiając sie na niej już całkowicie.

- Muszę uważać, jeszcze mi cię ktoś zacznie podgryzać - Półelfka zachichotała kręcąc głową - A tego byśmy nie chciały...przynajmniej na razie, prawda?
Odgarnęła niesforny kosmyk włosów z twarzy towarzyszki, gładząc przy tym czuje jej skórę.

Odpowiedział jej tylko uśmiech, lecz gdy karczmarz odszedł, Carmen wyjęła mały zwinięty listek i wsypała zawartość do obu pucharków, uśmiechając się przy tym tajemniczo. Chywyciła za puchar oczekując tego samego od Andrei, po chwili przybiła pucharki i upiła ze swojego.

Coż jej pozostawało, jak tylko złapać za swój i powtózyć ruchy kobiety. Nie spuszczając z niej oczu przechyliła naczynie do ust i pociągnęła spory łyk, powolnym, wystudiowanym ruchem oblizując wargi.
Wino nabrało dziwnego, jakby ostrzejszego smaku z nutą goryczy. Gdyby Andera piła je tu wczesniej mogłaby trochę bardziej ocenić róznice w smaku, teraz zreszta nie miało to już większego znaczenia.

- Może znajdziemy jakieś spokojniejsze miesce i tam... - zawiesiła na moment głos udając że się nad czymś zastanawia - porozmawiamy. Nie chcę, żeby ktoś nam przeszkadzał, wolę mieć cię dla siebie na wyłączność. Jestem bardzo, ale to bardzo samolubna. Mam tu pokój na górze, tam nikt nam nie będzie przeszkadzał.

Carmen upiła kolejny łyk - po czym odrzekła słodko - Oczywiście moja droga. Potrzebujemy intymności. - Odrzekła, figlarnie uśmiechając się i rozczesując włosy. Po chwili obie panie ruszyły na górę zabierając ze sobą wino.

Gdy juz znaleźli się w pokoju ruch najwyraźniej należał do Anderi. Carmen chyba nie chciała się zdradzać po co tu przyszła, choć sam fakt, iż nie zabrała się od razu do roboty, niejako już ją zdradzał. Tymczasem wzbogacone wino chyba zaczynało powoli działać, przez ciało Anderi przeszedł przyjemny dreszcz, miejsca intymne stawały się wilgotne, zmysły poszerzały swój zasięg, a przyjemne ciepło przetaczało się po całym ciele. Także Carmen pozostawała najwyraźniej nie bez wpływu narkotyku o czym świadczyły rozszerzone źrenice i przyspieszony oddech.

Dziewczyna oddychała coraz szybciej, starając się zebrać rozbiegane myśli i opanować instynkt. Cudem powstrzymywała się od tego by rzucić się na drugą kobietę, zedrzeć z niej ubranie i zadać ból. Przygryzła mocno wargi, smak krwi odrobiną ją otrzeźwił

- Życie jest jak wielkie koło bólu i przyjemności - wysapała podchodząc bliżej i łapiąc Carmen za szyję.

Przez krótką chwilę wpatrywała się w piękną twarz, podziwiając harmonię rysów i niesamowite, hipnotyzujące wręcz oczy. Przywrała wargami do jej warg, całując namiętnie i dając jej posmakować swojej krwi. Nie siliła się na delikatność. Ścisnęła palcami szczęki dziwki, zmuszajac do otworzenia szerzej ust, a gdy się jej to udało zaatakowała językiem. Poczuła jak ręce Carmen błądziły po jej ciele, aby w końcu wbić sie pazurami w jej pośladki. Ból był dziwny, przyjemny wręcz, nie tylko dlatego, że Andrea go lubiła. ten ból był inny, co zapewne powodowało działanie narkotyku. Ból odczuwało się jak pieszczotę, niczym musnięcie piórem po wrażliwych miejscach. Zdawał się byc pociągający sam w sobie.

- Miałyśmy porozmawiać - wymruczała z trudem odrywając się od niej po chwili.

Cały organizm wołał o jeszcze a Carmen chyba nie zamierzała w tej chwili przerywać zabawy - Porozmawiamy nasz pan nie chciałby chyba abyśmy przedkładali przyjemność nad interesy... przeciez przyjemność to interesy...

Nie mówiły juz nic więcej tylko przylgnęły do siebie na wiele godzin zadając sobie rozkosz która była bólem i ból który był rozkoszą.
Dopiero po kilku godzinach Andrea zaczęła dochodzić do siebie zastanawiając się czy tak właśnie chciała to rozegrać. Czuła, że jej zmysły nad nią zapanowały i dopiero teraz dochodziła do siebie. carmen leżała obok ocierając reka o jej ciało , rozmazując przy tym ślady krwi. Nie było ich wile, ale dopiero teraz dotarło do Andrei , że obie sa poznaczone różnymi śladami po tej nocy, sladami które pewnie będa jeszcze bolec przez kilka dni, póki co nie czuła jednak żadnego bólu.

- Co tu robisz dziewczynko? - spytała Carmen, - Czemu nas szukałaś? - przeszła w końcu do rozmowy, która miała się potoczyć o wiele wczesniej... Jej reka wciąz gładziła ciało Andrei a słowa Carmen były przyjemne, jakby pociągające same w sobie.

Półelfka roześmiała się, pozwalając by jej towarzyszka zajmowała się nią nawet w tak niewinny sposób. Zmęczenie i ulga którą czuła były wręcz namacalne. Zamknęła oczy chłonąc ten moment, starając się go zapamiętać, by w chwili potrzeby móc odtworzyć w pamięci.

- Zawsze będę was szukać - odpowiedziała nie otwierając oczu - Jestem wasza i taka jest moja rola. Nic tego nie zmieni, nigdy. Żyję po to by służyć. Czy jest coś, co mogę dla ciebie zrobić, ja bądź moje ostrze?

Carmen wydawała się byc zadowolona z usłyszanej odpowiedzi. Chwilę jeszcze bawiła się ciałem Andrei zaczynając je przyjemnie delikatnie drapać, choć tak naprawdę, nie były to delikatne drapnięcia, o czym Andera miała przekonac sie później.

- Jest coś do czego możesz się przydać naszemu panu i organizacji. Myślałam, że sama będę musiała się tym zająć, ale osoba z zewnątrz bedzie bezpieczniejszą opcją. Mnie prędzej czy później mógłby ktoś rozpoznać, skojarzyć... Zreszta pytałam już o to starszego zanim tu przyszłam. - Na chwile zawiesiła głos, dając Andrei spokojnie przetrawić informacje, nie chciała najwyraźniej, aby przez narkotyk coś jej umknęło.
- Niedaleko stąd jest wieś Fauligmere, wokół której ostatnio zrobiło się dość głośno. Chcemy...

Gdy Andrea została juz wtajemniczona w plany, Carmen zapytała:
- Wiesz, mamy tutaj kilku przystojniaków , kiedy wyruszasz?

- Pewnie jutro - westchnęła podnosząc się do pozycji siedzącej i delikatnie odtrącając jej ręce. Zadanie było proste, jego sens docierał do Andrei nawet przez nakrotyczną mgiełkę.Skrzyżowała nogi i dokłądnie przypatrywała się drugiej kobiecie. Czuła smutek na myśl, że wkrótce przyjdzie im się pożegnać. Uśmiechnęła się jednak, przekrzywiając głowę w bok - Powiedz mi, masz jeszcze ten magiczny proszek? Przydałby mi się na użytek własny. Jakoś muszę sobie radzić, kiedy w okolicy nie ma kogoś takiego jak ty.

Wydawało się jakby i Carmen nieco posmutniała słysząc o szybkim wyjeździe Andrei - Oczywiście , że dostaniesz “rozkosz” moja słodka, tak go tu nazywamy. A gdy wrócisz odnajdziesz nas w Marienburgu, praktycznie tam przebywamy, od czasu do czasu ruszając jednak w okoliczne strony. Spytaj karczmarza w “Jednorożcu” o wyspę. Wpleć to jakoś w zdanie a prędzej czy później ktoś powinien się z toba skontaktować.

Carmen pochyliła się z łózka sięgając po swoje rzeczy, po chwili wydobyła z nich brzęczącą sakiewkę i mały płócienny woreczek. Wręczyła ci oba prezenty, jeden zawierający dwadzieścia złotych koron - to na wydatki rzekła gdy zajrzałas do zawartości, a to pięć porcji rozkoszy. Taka dawka wypita na raz, może być jednak śmiertelna. już przy dwóch, trzech porcjach może istnieć ryzyko. - Wzruszyła ramionami dodają - zależy od organizmu i stopnia oswojenia sie z rozkoszą.

- Na pewno tak zrobię. Jednorożec, pytać o wyspę. Zapamiętam - wymruczała wstając z łóżka i pakując podarunki. Chwilę grzebała w rzeczach czując znajome swędzenie w miejscach, gdzie paznokcie drugiej kobiety poprzecinały jej skórę. Powstrzymała się od drapania, nic by to nie dało. Spakowawszy się wróciła z powrotem na łóżko kładąc się przy Carmen i obejmuąc ją czule usnęła.

***

Obudziła się rankiem już bez towarzyszki. Nawet nie zauważyła kiedy ta wyszła, nie pozostało jej nic więcej jak pójść po halflinga.
Wynurzyła się z pokoju, dopinając ostatnie sprzączki i poprawiając cały sprzęt, który miała na sobie. Powoli zeszła na dół, rozglądając się za Tasselhofem. Była niezmiernie ciekawa co zadecydował malec. Nie miała zamiaru naciskać, czy szantażować bo i po co? Trzeba uczyć się na własnych błędach i mieć prawo do podejmowania decyzji.

Niziołek się lekko spóźniał, będąc szczerym po prostu zaspał. Zbyt długo siedział w nocy bijąc się z własnymi myslami, czytając list od przyjaciela raz po raz, dopóki knot świecy nie wypalil się do końca. Nie wiedział czemu przed snem czuł mrowienie całego ciała, a zwłaszcza czoła.
Wyłonił się w koncu z zaplecza trzymając w buzi kawałek tosta, jedną ręką zapinając koszulę a drugą trzymając kubek ciepłej herbaty przygotowanej na jego prośbę przez Walzza. Gdy ujrzał dziewczynę zmieszany ruszył ku niej i zasiadł naprzeciwko.
- Witam koleżankę. Dobrze się spało?

Siedząca przy stoliku Andrea uniosła tylko bladą jak ściana twarz i spojrzała na niego z szerokim uśmiechem. Cienie pod oczami i przekrwione białka oczu zdradzały że spać to raczej nie spała.
- Jak dziecko - zaśmiała się sięgając bez pytania po kubek który niziołek postawił przed sobą. Upiła łyk herbaty i oddała mu naczynie - A tobie jak minęła noc? Przemyślałeś to co powiedziałam?

- Tako jako jeśli mam być szczery, jednak wór ziemniaków czy innego cholerstwa nie jest tak wygodny jakim go zapamiętałem. ale sypiało się w gorszych warunkach więc nei narzekam.
Tass obrócił kubek z herbata pare razy ale nie odważył się z niego napić, czuł że znów zaczyna się peszyć.
- Przemyślałem sobie wszystko dokładnie jeszcze raz i niestety zostaję przy swoim.

Kobieta oparła łokieć na stole i ułożyła brodę na otwartej dłoni, przyglądając się uważnie swojemu rozmówcy. Nie potępiała go ani gestem, ani spojrzeniem. Po prostu słuchała w milczeniu, a gdy w końcu przerwała ciszę nic nie wskazywało na to że gniewa się o cokolwiek:
- Rozumiem - kiwnęła głową - To twoja decyzja i tobie przyjdzie żyć z jej konsekwencjami. Chciałam cię tylko ostrzec i zrobiłam to. Co dalej będzie zależy już tylko od ciebie. Nie ukrywam, szkoda że tutaj nasze drogi się rozejdą. Przyjazna osoba u boku to zawsze miła odmiana.

Tass wstał od stołu. Spojrzał jeszcze raz na rozmówczynie po czym wyszeptał cicho.
- Przepraszam, że zabrałem ci czas. Walzz, to znaczy wlaściciel tego budynku powiedział, że możesz zostać w pokoju tak długo jak zechcesz. Bywaj i jeszcze raz przepraszam.
Ruszył z powrotem na zaplecze odkładając na brudny talerz niedojedzony kawalek śniadania.

- Co mam powiedzieć Tupikowi jak go spotkam? Że wolałeś grzać kartofle niż stanąć z nim ramię w ramię do walki z potworem? spytała gdy zaczął odchodzić - Przed czym tak usilnie uciekasz?

Tass zatrzymał się i spojrzał jej w oczy, tym razem odważniej, bez krzty zakłopotania.
- Uciekam już tak długo, że nei potrafię udzielić jasnej odpowiedzi. Wierz mi bezpiecznij mu będzie beze mnie, tobie tak samo.- Po chwii dodał- Przyciągam wiele paskudnych nieszczęść.

Kobieta podniosła się gwałtownie z miejsca i szybkim krokiem podeszła do niziołka. Złapała go za rękę i głową wskazała pokój na piętrze
- Chodź, tu jest za dużo ciekawskich uszu - wyszeptała ciągnąc go na górę.

Niziołek westchnął tylko. Uparta z niej była kobieta to musiał jej przyznać. Wleczony na górę rzucił kątem oka jeszcze na stół przy, którym przed chwilą siedzieli i spojrzał na osamotniony kubek z herbatą. Złapał się za skrytą pod koszulą broszę i zagryzł wargę. Nienawidził swojego piętna. Gdy znaleźli się w pokoju cicho stanął obok drzwi i wbił wzrok w okno na poddaszu. Czekał na dalszy przebieg rozmowy.

Andrea weszła jako pierwsza, puszczając jego dłoń gdy tylko przekroczył próg. Bez słowa podeszła do łóżka i błyskawicznie zrzuciła z niego pomiętą pościel nim Tass zdążył się jej dokładniej przyjrzeć. Skopała ją w kąt, tworząc artystyczną górkę brudnego materiału. Mruknęła z zadowoleniem i usiadła na łóżku, opierając łokcie o kolana i wpatrując się w malca
- Co ty pieprzysz? - spytała bez ogródek - Z tego co pamiętam Tupik mógł ruszyć się tobie z pomocą do jakiejś zasypanej śniegiem dziury niedaleko Talabheim. I nie wmawiaj sobie że przyciągasz nieszczęścia, kto ci takch głupot nagadał? No i siadaj, co będziesz tak stał - westchnęła klepiąc materac obok siebie.

Niziołek zaśmiał się głośno.
- Och moja droga, nie musze sobie tego wmawiać - Westchnął w koncu głęboko i na zaproszenie tylko pokręcił przecząco głową- Wybacz, ale jestem dośc skrepowany tą sytuacją. Nie przywykłem do towarzystwa sam na sam z kobietami, zwlaszcza na prywatności w ich pokojach. Widzę, natomiast, że nie odpuścisz mi. Nie wiem kim był twój przyjaciel, i bardzo mi przykro z powodu tego co się stało. Każdy z nas dźwiga swoją własną przeszłość na barkach, mniej lub bardziej różową. Zaryzykuję teraz, ale to powiem. Jestem ścigany, od lat kryję się po kątach niczym szczur, za moją głowę ustalono tak wysoką nagrodę, że wolałbym o niej nie mówić, bo podejrzewam, że więcej za nią byś dostała niż za osmiornicę od Tupika. Więcej ci powiedzieć nie mogę, a z najświeższych źródeł mój ogon jest coraz bardziej oblegany. Pojechanie w miejsce, pełne najemników i wszelkiej maści innego tałatajstwa z pewnością nie przysporzy Tupikowi korzyści! Rozumiesz teraz?

- Powiedz mi...kto zwracać będzie uwagę na jednego, małego niziołka w takim tłumie? Słyszałeś powiedzenie że najciemniej zawsze jest pod latarnią? Zresztą, przefarbuj włosy, zmień sposób w jaki chodzisz...na pewno wiesz o co mi chodzi - kobieta uśmiechnęła się konspiracyjnie - Możesz mu przysporzyć korzyści swoim pojawieniem się. Zaufany druh to zawsze zaufany druh. Co do nagrody za twoją głowę, nie jestem łowcą nagród. Poza tym lubię cię i nie zrobiłabym ci takiego świństwa. Ja też potrzebuje wsparcia. Z...podobnych powodów jak ty nie powinnam się tam pojawiać, ale mam to gdzieś. Nie dam się zastraszyć i zagonić do dziury niczym przerażona mysz. Jedź ze mną, co cię tu czeka? Będziesz chciał gdzieś osiąść na stałe? W końcu cię znajdą. Pozostając w ruchu jesteś od nich o krok naprzód, nie dościgną cię. Po za tym będę pilnować twoich pleców i usuwać potencjalne zagrożenia, o to się nie martw - uśmiechnęła się, a uśmiech ten pozbawiony był nawet krzty ciepła. Zimny, cyniczny i złowrogi szybko jednak zniknął z jej oblicza zastąpiony przez zwykłe zainteresowanie.

- Na wszystkich bożków tego świata...
Westchnął głośno Tass po czym ruszył ku Andrei i opadł ciężko na materac obok niej. Ta kobieta nic nie rozumiała, ale niziołkowi skończyły się argumenty jakie mógł wytoczyć, pozostały te których nie mógł nawet gdyby chciał.
- Nie wiem czemu tak bardzo na mnie naciskasz, ale chyba się nie uwolnię. Ech, będziemy obydwoje tego żałować, ale zgoda. Nie wiem i nie rozumiem twojego zachowania, ale już mi wszystko jedno moja droga.

- Tak? - spytała unosząc brew. Podrapała się po szyi, nie przestając gapić się na niziołka.

Tass spojrzał na nią spod byka i prychnął głośno.
- Jesteś dziwna i nei obliczalna, zachowujesz się zupełnie inaczej niż rozsądny człowiek. Twoje zachowanie uległo zmianie, nagla troska o mnie i moje relacje z tupikiem jest dziwna tym bardziej, że ledwo wcześniej w życiu zamieniliśmy ze dwa słowa i ubliśmy jednego zapchlonego demona. A wszystko to uwieńczone jest twą uroda. Nie myśl, że nie pamiętam i nei zauważyłem. Twoje blizny zniknęły, choć wyraźnie pamiętam ich zarys na twojej twarzy.

Niziołek zastopował na chwilkę by nabrać powietrza. Spojrzał na kobietę obok jeszcze raz filtrując ją wzrokiem.
- Być może jestem bardziej zdesperowany niż sądziłem, skoro godzę się na twoje towarzystwo... Niech będzie zatem co mi szkodzi, tylko potem bez pretensji gdy coś ci się stanie.
Tass wstał z materaca i ruszyl u drzwiom.
-Jutro wyjazd co ty na to ? Dziś muszę zrobić małe drobne zakupy. Hm?

Kobieta uniosła dłonie do twarzy i przejechała po niej delikatnie palcami. Nie odezwała się gdy wstawał i podchodził do drzwi, ale gdy jego dłoń wylądowała na klamce nie wytrzymała:
- Ten przyjaciel...wskazał mi jak wiele błędów popełniłam. Żyłam z dnia na dzień, nie myśląc o przyszłości, nie zastanawiając się nad przeszłością. Liczyła się tylko teraźniejszość. Nagle uświadomiłam sobie jak płytkie było moje życie, jak przedmiotowo traktowałam wszystkich naokoło - zapatrzyła się na swoje dłonie, jakby nagle znalazła na nich coś wyjątkowo ciekawego - Nie posiadam zbyt wielu znajomych którym mogę zaufać. Zazwyczaj są martwi, w większości z mojej winy, nie mogę zaprzeczyć. Człowiek może się zmienić na lepsze, to dziwne ale możliwe. Czasem wystarczy natknąć się na odpowiednią osobę w odpowiednim czasie, a twój uporządkowany świat trafia szlag. Skoro masz kogoś kogo możesz nazwać przyjacielem to dbaj o niego, bo jest twoim największym skarbem.
Wstała z łóżka i podeszła do okna nie patrząc na niziołka.

- A moja twarz... - zawachała się prawie niezauważalnie - Dużo mnie kosztowało by wyglądała tak jak teraz, ale to nie twój problem. Zrób zakupy, rozejrzyj się za transportem i wyruszamy jutro.
Stała tak jeszcze długo po tym, jak halfing wyszedł, patrząc przez okno i rozmyślając o przeszłości.
 

Ostatnio edytowane przez Trollka : 27-05-2013 o 11:18.
Trollka jest offline  
 


Narzędzia wątku
Wygląd

Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 11:44.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172