Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 24-06-2013, 18:58   #21
 
vanadu's Avatar
 
Reputacja: 1 vanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znany
Uczony był zmęczony więc udał się na górę. Towarzystwo wydało mu się ciekawe, zwłaszcza elfka..coś nie lubiąca chyba jego rasy, sądząc z nieuprzejmego dość braku odzewu na powitanie. Krasnolud przebrawszy się w wygodniejsze ubrania rozsiadł się i zaczął ku tej okazji podziwiać ryciny zebrane w jednej z posiadanych przez niego ksiąg. Były one wielce pouczające. Po jakimś czasie zamknął drzwi i zgasił światło – poszedł spać. Wyspawszy się, wstał wcześnie, wykąpał się w gorącej wodzie i dokładnie umył i wyczesał swą brodę i włosy. Następnie zjadł solidny posiłek i spakował się – był gotów do drogi. Ta minęła mu dość spokojnie. Porozmawiał trochę ze współpracownikami, większość drogi jednak spędził w zamyśleniu, okazjonalnie przyglądając się dyskretnie elfce.
Do celu dotarli po zmroku i to solidnie po zmroku. Jednak gwiazdy świeciły jasno, więc nic nie stało Firemowi w przeszkodzie by normalnie widzieć. Obóz rozbito sensownie – w jaskini.
Znaleziska bardzo zainteresowały uczonego – pierw przyjrzał się dokładnie figurkom. Nic mu nie mówiły…jednak nie była by to właściwa uwaga, rzekł więc poważnie:

-Ciężko oszacować ich wiek na bazie samego wyglądu ale jak wspominałem po drodze noszą znamiona pierworytu praplemiennego. Mogą być dziełem albo z czasów pierwszych plemion jakie tu przybyły zza gór. Jednak horyzontalność etniczna sugeruje faktycznie pewne cechy mogące być śladem działania plemion Norskich, które zamieszkiwały tu zanim zostały zepchnięte na północ. Spójrzcie na ich czepki nagłówne i kucia, to może zdecydowanie być element ich kultów. Wyznawcy Starej wiary raczej nie dokonywali rytuałów zwianych ze złotem, pamiętajmy że plemiona starordzenne nie znały walut, które przybyły dopiero z terenów Tilei i Estali. Sądzę że złoto wykorzystywać mogły te plemiona z racji topliwości i faktu że błyszczy, co świadczy o zaczątkach ich rozwoju intelektualnego, co oczywiste. Na pewno nie dostrzegam tu elementów kultury preelfickiej czy też, z punktu widzenia elfów – kultury średniej epoki występowania – wówczas było by to srebro, zapewne w formach odzwierciedlających formy naturalia, w zakresie lisciogennym i naturae vite, no i nie były by w jaskini. Możemy dostrzec też wędrówką rozwoju rozumu ludzkiego w kierunku myśli krasnnoludkiej, drogi mistrzu Kardelu, sam zobacz. Pramieszkańcy, wzorem naszej rasy zdążyli zauważyć że najlepiej będzie zamieszkać w skałach. Jaki to ogromny krok w postępie cywilizacyjnym, to rzadki dowód na tego typu działanie, musiał to być wysoko intelektualny rozwojowo format plemienny.

Następnie krasnolud przyjrzał się znalezisku w dole. Zdecydowanie wyglądało na sarkofag albo ołtarz – skoro złoto leżało na nim to raczej to drugie, tak więc wnioskował dalej:

- Spójrzcie – ołtarz – kamienny. I ustawione na nim złoto. Tak, zdecydowanie ta kultura musiała mieć kontakty z krasnoludami i wywrzeć z tego kontaktu cenę nauki. Ba, możliwe że kultura ta starała się nawet odzwierciedlać osiągnięcia naszej rasy. Masowe wykorzystanie kamiennych filarae zdecydowanie wskazuje, że będzie to niezwykle ciekawa odkrycie. Mistrzu Kardelu, to naprawdę fascynujące
 
vanadu jest offline  
Stary 24-06-2013, 19:46   #22
 
piotrek.ghost's Avatar
 
Reputacja: 1 piotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie coś
Noc minęła na biesiadowaniu z nowymi towarzyszami, a trunki przelewały się w takich ilościach, że gdy wszyscy udali się na spoczynek, Wolfgrimm postanowił przespać się na stole. Rano obudzili go zbierający się towarzysze, wstał wyszedł przed karczmę i wsadził głowę w beczkę pełną wody, po czym zamówił kufel piwa i potrawkę.
Po posiłku zapakował swój niewielki dobytek a potem sam sie na niego wgramolił i usiadł obok Lothar'a i Firem'a. W czasie drogi troche podyskutowali o tym co mogą spotkać na wykopaliskach i o swoich doświadczeniach, a także napoili się wybornego wina jakim poczęstował Lothar.

~***~

Kiedy dotarli na miejsce zmierzchało już, Wolfgrimm zeskoczył z wozu i przywitał się ze swoimi rasowymi kuzynami, zamienił z nimi pare słów na temat wykopalisk i tego co już zdążyli odkryć po czym ruszył w strone jaskini w której znajdował się obóz.
"Jedno wejście, dobrze łatwe do obrony" pomyślał "no i drugie zejście w głąb góry, czort wie co stamtąd wylezie" oceniał usytuowanie obozu.
-No panowie!-zawołał - Pokażcie coście tam wykopali w tej jamie - zwrócił się do khazadów i ruszył aby obejrzeć odnalezione skarby.
-Te figurki wyglądają na jakieś starożytne bożki albo coś podobnego -stwierdził, jeszcze nigdy nie widział czegoś takiego-no ale, złoto jest złoto, nie panowie? -dodał z uśmiechem-jeśli co wyjdzie z tej dziury to raz dwa sie to ubije i nie będzie problemu -stwierdził -pokażcie no lepiej to drugie - powiedział i ruszył za kuzynami -no...-zamyślił się chwile - to już wygląda na ołtarz chaosu, nie jeden już taki widziałem-powiedział głosem znawcy- jest zniszczony ale licho wie jaka moc jeszcze w nim siedzi. Ale dobra, dobra, jażem tu nie przyjechał żeby identyfikować skarby tylko żeby zabić ewentualne maszkary, które przylezą więc usiądźmy narazie a martwić sie będziem jak coś złego sie dziać zacznie-stwierdził i ruszył w strone obozowiska, gdzie rozłożył swój ekwipunek i wyciągnął gorzałe, gestem zapraszając khazadów do napicia sie z nim.
 
piotrek.ghost jest offline  
Stary 24-06-2013, 20:10   #23
 
MagMa's Avatar
 
Reputacja: 1 MagMa ma w sobie cośMagMa ma w sobie cośMagMa ma w sobie cośMagMa ma w sobie cośMagMa ma w sobie cośMagMa ma w sobie cośMagMa ma w sobie cośMagMa ma w sobie cośMagMa ma w sobie cośMagMa ma w sobie cośMagMa ma w sobie coś
Ricardo dość długo w nocy przewracał się z boku na bok, nie mogąc zasnąć. Przez ostatnie tygodnie odzwyczaił się od karczemnego hałasu. Teraz dobiegające z dołu odgłosy wydawały mu się nienaturalnie głośne. W końcu jednak zmęczenie zwyciężyło. Gdy obudził się, nie zostało mu już zbyt dużo czasu. Spakował rzeczy, zjadł szybkie śniadanie i udał się po konia.

Na krótko przysiadł się do współtowarzysz podróży, jednak po wyruszeniu przeniósł się na swego wierzchowca, skąd miał lepszy widok na drogę. Samotne podróże przyzwyczaiły go do nieustannej czujności. Bogowie tylko wiedzą co czeka wędrowca na bezpiecznej niby drodze. Jadąc więc trzymał broń w pogotowiu. Starał się jednak prowadzić konia blisko wozu, by móc przysłuchiwać się prowadzonym rozmowom, od czasu do czasu wtrącając coś od siebie w toczoną pogawędkę. Przy tym zachowywał rezerwę w stosunku do białowłosej przedstawicielki kolegium i niziołka. Wiadomo urazi takich człowiek niechcący, a potem same kłopoty.

Na widok zbrojnych celujących z kuszy i groźnie dzierżących topory na polanie, blisko stanowiącego cel podróży obozu, dłoń najemnika natychmiast powędrowała do broni. Radosny głos krasnoluda szybko jednak go uspokoił. Oszczędnie przywitał się z obozowiczami i razem z innymi udał się do jaskini. Podążając wzrokiem za jednym z krasnoludów zauważył biegnący w dół groty korytarz. „Nie wygląda to zbyt dobrze. Oby krasnolud miał rację i ewentualnych gości dało się szybko ubić” - pomyślał gładząc dłonią wisiorek.
Następnie zbliżył się do grupy obserwującej wydobyte przedmioty.
Ciężko oszacować ich wiek na bazie samego wyglądu ale jak wspominałem… wyłączył się po paru słowach. Naukowe wywody zawsze go męczyły.
 
MagMa jest offline  
Stary 26-06-2013, 03:43   #24
 
uday's Avatar
 
Reputacja: 1 uday wkrótce będzie znanyuday wkrótce będzie znanyuday wkrótce będzie znanyuday wkrótce będzie znanyuday wkrótce będzie znanyuday wkrótce będzie znanyuday wkrótce będzie znanyuday wkrótce będzie znanyuday wkrótce będzie znanyuday wkrótce będzie znanyuday wkrótce będzie znany
Nie popili w karczmie. Trygve był zawiedziony. Spodziewał się, że południowcy szybko wysiądą. No ale tylko jeden kompan do gorzały?! Przecież to się w głowie nie mieściło nawet bardziej niż to coś, co mu tak zawsze łomotało w głowie dnia następnego. Chociaż musiał przyznać, że Wolfgrimm był twardym zawodnikiem, dawno już nie spotkał takiego moczymordy. Nie pamiętał już nawet kto pierwszy odpadł. Najpierw stracili rachubę butelek, potem stracili zdolność do mówienia. A potem, mimo niemożności komunikowania... pobili się o to, kto dostanie niziołka? Nie wiedział, czy to była prawda, czy nie, ale siniak na gębie potwierdzał taką wersję zdarzeń.

Trygve już nie mógł się doczekać kolejnej pijatyki. “Podobno w obozie będzie więcej krasnoludów. Oby to byli wojownicy z krwi i kości, a nie jakieś pierdułki zakochane w papierach.” Myślał, strzepując z wąsów gęstą pianę. Po wyzbyciu się kaca, zasadził kopa w zad Wolfgrimmowi i szybko przetransportował się do karczmarza zaopatrując się w gorzałę. Wciąż miał niewielkie zapasy bimbru w swoich tobołkach, ale teraz miał błyszczące karle, które mógł wydać na lepsze trunki. Nie wiedział ile wyprawa może potrwać, więc zrobił większe zapasy.

Wsiadłszy do powozu z chęcią przyjął bukłak wina i przysłuchiwał się rozmowie Lothara i Belem. Nie spodobało mu się gdy zaczęli szeptać - w końcu uważał, że ma pierwszeństwo do wszystkich kobiet w okolicy, a takie zachowanie wskazywało na zbyt dużą zażyłość. Niezadowolenie szybko zniknęło po wlaniu odpowiedniej ilości gorzałki. Właściwie cała droga minęła mu jak zwykle - na wychwalaniu swoich czynów, wspominaniu tych wszystkich jażde zadowolonych dziewek, ewentualnie sparingach alkoholowo-zapaśniczych z Wolfgrimmem. Inni najwyraźniej nie znali się na dobrej zabawie.

Gdy przyjechali do obozu nawet się nie zorientował. Tego dnia nie wychylił jeszcze kropelki. Kardel Hurt już go zdążył opieprzyć. “Topór jego, gardło moje.” Myślał wtedy Trygve, ale z pracodawcą trzeba żyć w zgodzie. Wkurwiało go to strasznie, ale znosił ten cierń w dupie jak na mężczyznę przystało.

Kiedy weszli do jaskini obejrzeć co tam krasnale wykopały, rozdziawił gębę na widok takiej ilości złota. Czuł, że Kurt go wydoił na cacy. jeszcze pewnie nie jedno takie cudo znajdą. “Może uda się retentegować tą umowę.” Myślał Norsmen. Ale gdy usłyszał, że będzie jakaś akcja ratownicza to się ucieszył. W ciemnościach widział nie gorzej od khazadów, a dobrej bitki nigdy za mało. Zabójcę ciężko było przewrócić w zapasach... “Ale z włócznią, czy toporem w ręku... Ha! Teraz to ten pokurcz zobaczy!” Póki jednak nie było rozkazów, była zabawa. Wolfgrimm już odkorkował jeden bukłaczek, Nie można było mu przecież kazać czekać.
 
uday jest offline  
Stary 26-06-2013, 11:55   #25
Wiedźmołap
 
wysłannik's Avatar
 
Reputacja: 1 wysłannik ma wspaniałą reputacjęwysłannik ma wspaniałą reputacjęwysłannik ma wspaniałą reputacjęwysłannik ma wspaniałą reputacjęwysłannik ma wspaniałą reputacjęwysłannik ma wspaniałą reputacjęwysłannik ma wspaniałą reputacjęwysłannik ma wspaniałą reputacjęwysłannik ma wspaniałą reputacjęwysłannik ma wspaniałą reputacjęwysłannik ma wspaniałą reputację
Kapłan był na zbiórce tak jak zapowiedział, czyli przed świtem. Przygotowany do drogi. Wiele przygotowań czynić nie musiał, był jeszcze nie do końca rozpakowany po poprzedniej wędrówce. Tym razem jednak podróż miała być wygodniejsza, bo tym razem były wozy. Esmer nigdy nie narzekał na ból nóg, że podróż jest męcząca albo że musi przez następny tydzień dać odpocząć nogą, nie, tak nigdy nie mówił, bowiem sam wybrał dla siebie los. Jednak podróż wozem była miłą odmianą. Na samym zaopatrzeniu wozu się nie skupiał, nie miał większego pojęcia do czego zdecydowana większość narzędzi służy, miał jednak przekonanie, że nie musi o tym wiedzieć.
Podczas podróży Esmer nie mówił za wiele. Parę zdań wymienił z woźnicą, ale o niczym szczególnym. Bardziej skupiał się na drodze i zachowywał czujność na trakcie, bo lasy niebezpieczne są a zło czai się tam ogromne.

Do obozu dotarli wieczorem. Przywitani zostali w dość nietypowy sposób, jednak całkowicie uzasadniony - czujność i ostrożność w takich miejscach to podstawa.
Wjeżdżając do obozu krasnoludów przywitał ręką z wozu. Obóz krasnoludów wywarł na kapłanie dobre wrażenie. Sierżant Glandir trzymał tu dyscyplinę, to dobrze. Następny poznany khazad, najstarszy wiekiem, wywarł też pozytywne uczucia. Od razu przeszedł do rzeczy widząc przybyłych. Esmer nie do końca był pewny czym są figurki pokazane przez krasnoluda.
- Nie przypomina mi to niczego co znam. Z pewnością jest bardzo stare ale raczej nie ma to związku z kulturą Imperium, wątpię też by miało to jakikolwiek związek z elfami czy krasnoludami, jednak nie wygląda na heretyckie figurki. Być może jest to tylko kawałek złota uformowany w takie postacie, które mogły mieć znaczenie dla wykonawcy, a dla nas żadnego. - powiedział do zgromadzonych.
Następnie poszedł dalej z grupą. Krasnolud pokazał im dość głęboką dziurę, na dnie której znajdowało się coś dziwnego, jakby kościany ołtarz, ale co to tam robiło? Wyglądało na to, że chwilowo nie zdobędą informacji na ten temat.
 
__________________
"Inkwizycja tylko wykonuje obowiązki, jakie na nią nałożono. Strach przed nią jest zbyteczny; nienawiść do niej, to herezja." - Gabriel Angelos, Kapitan 3 Kompanii Krwawych Kruków.
wysłannik jest offline  
Stary 26-06-2013, 20:14   #26
 
Nasty's Avatar
 
Reputacja: 1 Nasty jest jak niezastąpione światło przewodnieNasty jest jak niezastąpione światło przewodnieNasty jest jak niezastąpione światło przewodnieNasty jest jak niezastąpione światło przewodnieNasty jest jak niezastąpione światło przewodnieNasty jest jak niezastąpione światło przewodnieNasty jest jak niezastąpione światło przewodnieNasty jest jak niezastąpione światło przewodnieNasty jest jak niezastąpione światło przewodnieNasty jest jak niezastąpione światło przewodnieNasty jest jak niezastąpione światło przewodnie
=== (+++)===

Lonor po kąpieli rozsiadła się jeszcze wygodnie na łożu i zaczęła ostrzyć miecz. Za każdym jednym pociągnięciem kamienia, szło pociągnięcie skóry którą polerowała i czyściła opiłki metalu. Czyściwo dość dobrze się sprawowało. Sposób ten nabyła od swego wybawcy, którym była niedoszła ofiara Elfki, krasnolud Kargun. Los zechciał że został jej wybawicielem.

Po wyczyszczeniu i wypolerowaniu ostrza wbiła je w podłogę tuż za drzwiami. Nie zamierzała czuwać całą noc. Wolała się wyspać. Miecz tak osadzony blokuje otwieranie drzwi. Jest to oczywiście tylko możliwe z otwieranymi drzwiami do wewnątrz pomieszczenia.

Ułożyła się do snu, lecz hałasy przeszkadzały jej zasnąć. Powoli przyzwyczajała się do chaosu i gwary mieszczańskiej. Chodź zawsze wolała swój las. Tam się czuła wolna i spełniona. Niestety osada zniszczona przez Orków, niema do czego wracać. Więc tuła się po grajdołach i szuka zajęcia. W ten sposób trafiła do tej wesołej kompani krasnali i innych dziwadeł.
Hałas przycichł i usnęła z łukiem u boku.


=== (+++)===


Elfka rychło wstała jak to przystało na nią. Oprawiła konia, po czym osiodłała. Następnie podprowadziła go pod oberżę. Czekała z jedną nogą opartą o ścianę i jedną ręką o łuk. Kaptur miała nasunięty na głowę tak by opadał znacznie na twarz by nie zachęcać przechodzących do konwersacji a tym samym nie denerwować zbytnio ich.

W czasie podróży, Lonor trzymała dystans za wozami. Koń poruszał się wdzięcznym kłusem. Gdy musiała dać odpocząć zwierzęciu, wsiadała na ostatni wóz tyłem do reszty z nogami spuszczonymi za podłogę. W ten sposób widziała swego konia a i odetchnąć mogła niezaczepiana przez resztę.

Rozglądała się po okolicy a po dłuższej podróży patrząc na gwiazdy. Analizowała czy aby dobrze jadą. I w razie potrzeby wiedzieć gdzie się kierować. Chodź po chwili okazało się że, jednak są już na miejscu.

Widok powitalny nie był może wytrawny i szarmancki, ale w stylu krasnoludów. Była w tym czasie na swym koniu, na samym końcu, tuż za ostatnim wozem, jak większość drogi. Spojrzała z pod kaptura ukradkiem tak by nie wykonywać niepotrzebnych gwałtownych ruchów. Ręka jednak odruchowo powoli powędrowała na rękojeść miecza. Spod płaszczyka ruch jednak był nie widoczny. Poza tym w ciemności widziała doskonale więc wychwyciła wzrokiem, iż powitanie to sprzymierzeńców.

"No tak jaskinia no bo dlaczego, nie mogła być to poczwara czy inne zadanie". Przewracajac oczami pod kapturem, widząc znaleziska jak i wielka jamę w jaskini przemyślała i przekalkulowała. „ No czegóż się spodziewać po knypkach, jak nie włażenia do najgłębszej dziury. No podpisało się umowę wykonać zadanie trzeba”. Jakoś nie widziała siebie w roli z kilofem czy łopata i w niskich szczelinach. Nie dała jednak że zlecenie jej nie pasuje. Czekała na dalszy rozwój sytuacji.



=== (+++)===
 
Nasty jest offline  
Stary 29-06-2013, 05:17   #27
 
Baird's Avatar
 
Reputacja: 1 Baird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputację
Po długiej podróży na wozie również Lothar dotarł do obozu. Droga przebiegła bez problemu a wszyscy ostrożnie choć z szacunkiem rozmawiali niechętnie. Gdy wozy zatrzymały się pod jaskinią Lothar zeskoczył z wozu i udał się za krasnoludami do jaskini. Gdy zobaczył obóz, na początku uderzyła go biedota warunków w obozie ale nie przejął się tym bardzo tylko już zaczął liczyć ile czasu zajmie mu przeprowadzenie dźwigu przez jaskinie. Po tym jak krasnoludy i reszta ruszyli do wykopaliska, on przygotował sobie posłanie obok palenisk, oparł pochwę miecza o skałe, która stała obok i udał się do snu. Nagrzana od ognia skała będzie odbijać ciepło ognia i utrzymywać temperaturę przez całą noc. Pora była ciemna a rano czekał inżyniera pracowity dzień więc nie myśląc zbyt wiele od razu zasnął. Jutrzenka zdradzi sekrety groty.
 
__________________
Man-o'-War Część I

Ostatnio edytowane przez Baird : 29-06-2013 o 19:06.
Baird jest offline  
Stary 30-06-2013, 23:52   #28
 
Aeshadiv's Avatar
 
Reputacja: 1 Aeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputację
Noc minęła spokojnie. Deszcz co prawda dawał się we znaki. Sporo wody wlewało się przez wejście do groty. Powoli zbierała się w sporych kałużach kilka metrów od szczeliny. Krasnoludzka pomysłowość nie miała jednak granic. Głęboki na długość dłoni rowek, który prowadził do wykopanej w skale dziury szybko załałatwił sprawę. Przynajmniej było w czym opłukać ręce po pracy bez konieczności marnowania wody z zapasów.

Jaskinia dzieliła się na trzy korytarze. Wszystkie podłużne, dwa z nich kończące się nieco większą przestrzenią. W korytarzu po lewej kranoludy gromadziły zapasy i tam także przygotwane były miejsca do spania. Większość z członków ekspedycji właśnie tam spędzała czas wolny. Od czasu do czasu Kardel zezwalał na wypicie kufelka czy kielicha czegoś mocniejszego. Spora część z najmitów jednak omijała niezbyt surowo przestrzeganego zakazu lub … ograniczania się. Zdecydowanie to słowo oddaje lepiej charakter tego co się tutaj działo.

Wyznaczono warty, każda czteroosobowa. Dwie osoby miały za zadanie pilnować wejścia do jaskini, dwie zaś rozglądać się między drzewami. Wart było cztery. Poranna, popołudniowa, wieczorna i nocna. Pierwszą z nich objęła Lonor, Esmer, Trygve oraz sam Glandir. Pierwsza dwójka zdecydowała, że uda się w oględziny do lasu, zaś pozostała spędzi swój dyżur przed wejściem.

Lonor i Esmer
Elfka mało wiedziała o kultach Imperium. Większość swojego życia spędziwszy w Athel Loren nie miała okazji do bliższego przyjrzenia się kulturze ludzi. Sigmaryta podobnie. Sporą część swojego patrolu milczeli. Po prostu czujnie rozglądali się i nasłuchiwali znaków obecności niepożądanych gości. Robiąc trzecią rundkę przez teren otaczający wykopaliska Esmer zauważył coś dziwnego. Na jednym z drzew, mniej więcej na wysokości jego pasa wyryty był w korze jakiś dziwny symbol. Wyglądał jakby został wycięty jakimś niezbyt ostrym narzędziem. Żywica, która wypłynęła z pokaleczonego drzewa nie wyglądała na normalną. Była zmieszana z czymś ciemnym. Jakby… krwią?


Lonor cały czas miała przeczucie jakby ktoś ją obserwował. Nie mogła jednak ustalić kto ani skąd. Elfia intuicja podpowiadała jej jednak, że nie jest to nic dobrego. Wytężając swój wzrok natrafiła na ślady, których Sigmaryta nie zauważył. Odchodziły one od drzewa, na którym wyryty został ów dziwny symbol i odchodziły gdzieś w las. Deszcz jednak skutecznie uniemożliwił podążenie za nimi dalej niż na odległość kilkunastu metrów. Były to jednak ewidentnie odciski stóp, małych stóp.
Glandir i Trygve, chwilę później Lonor i Esmer
Poranna warta mijała spokojnie. Przed wejściem nic się nie działo. Od czasu do czasu między drzewami mignęli elfka i kapłan Sigmara dając znak, że wszystko w porządku. Krasnoludzki sierżant kiwał jedynie głową widząc , że w okolicy nie ma żadnego zagrożenia.
Zaraz przed końcem warty Glandir zauważył między drzewami ledwo dostrzegalny ruch. Był to goblin. Leżąc na ziemi przyglądał się wejściu do groty. Krasnoludzki sierżant wiedział, że nie może dać po sobie poznać, że go zauważył. Dyskretnie odpiął kuszę od pasa, którą miał z zasobów ludzi Kardela. Szybkim ruchem uniósł ją, wymierzył i oddał strzał w stronę zielonoskórego. Bełt wbił się jednak zaraz przed twarzą gobosa. Teraz było za późno. Trzeba było dać znać tym leśnym, że w okolicy jest intruz.
- Wy w lesie! Między drzewami na lewo od wejścia do jaskini! Mały zielony! Jest wasz! – zakrzyknął.
Dwójka pozostałych wartowników usłyszała ostrzeżenie i zareagowała momentalnie. Lonor pobiegła aby odciąć goblinowi drogę ucieczki, natomiast Sigmaryta pobiegł prosto za nim z przygotowanym do ciosu młotem. Pościg długo nie trwał. Zielonoskóry był totalną pokraką. Gdy tylko potknął się o własną nogę młot Esmera zmiażdżył jego żebra robiąc z nich krwawą miazgę.

Belem
Przechadzałaś się znudzona po jaskini. Twoje czuje oczy zauważyły coś czego pewnie podpici brodacznie mogli nie ujrzeć. Może ze względu na jedną z beczułek, która była częścią zapasów, może dlatego, że było to po prostu wysoko.
W ścianie była szczelina. Zza niej widoczny był kolejny korytarz. Bez zastanowienia wróciłaś do głównej groty i opieprzyłaś Kardela o to, że jego ludzie nie zbadali całej groty. Nie wiadomo co mogło się tam czaić. Krasnolud jednak słysząc o kolejnym przejściu totalnie nie przejął się tym, że istnieje ryzyko otworzenia drogi jakiemuś plugastwu, które mogło się tam czaić. Od razu rozkazał dwóm górnikom ruszyć tam i otworzyć drogę dalej. Po trzech godzinach można było tam wejść.

Lothar, Firem

Pomagaliście przy pracach. Rozłożenie całego sprzętu, od czasu do czasu służenie dobrą radą krasnoludzkim robotnikom zawsze się przydało. Z korytarza, w którym były miejsca do spania i skrzynia złota usłyszeliście krzyki. Była to jednak jakby kłótnia, albo raczej dosadna próba uświadomienia kogoś, że jest głupcem. Kilka razy padło „Panie Hurd!”. Tym wyraźniejszym głosem była prawdopodobnie czarodziejka.

Lothar, Firem, Belem, Laurenor, Wolfgrimm, Helvgrim,Ricardo

Część z was miała czas wolny. Został on jednak przerwany dzięki odkryciu jakiego dokonała czarodziejka. Kardel razem z wami momentalnie ze złotym błyskiem w oku udał się w miejsce, które właśnie zostało odkryte. Złota jednak nie było. Krasnoludzki mistrz gildii chyba się rozczarował.
Oczy Firema i Laurenora dojrzały coś ciekawego na ścianie. Jakby … malowidła? Przedstawiały one dziwny obraz. Były to trzy kule. Pomiędzy każdą z nich była kolorowa smuga. Wszystko wyglądało jakby było namalowane palcami. Pierwsza z kul miała kolor niebieski, druga czerwony, ostatnia była zielono niebieska. Nad tym wszystkim wyrysowana była mniej więcej człekokształtna szara istota, którą otaczały kolorowe smugi.
Kirt widząc to wszystko zbliżył pochodnie do ściany. Przyjrzał się dokładnie i powiedział:
- Rysunek się urywa, dajcie mi jakiś czas, a może uda mi się odtworzyć ciąg dalszy tego czegoś. Wydaje mi się, że czas przykrył część z tych obrazków sporą warstwą osadu.

Wszyscy
-Złoto! Kolejny pokład! – zakrzyknął któryś z górników pracujących przy wykopaliskach.
Kardel momentalnie pognał tam skąd dochodziło zawołanie. Wrócił po chwili niosąc w rękach spory posążek. Bardzo dziwny.
-Co to za dziwactwo do czorta?!

 
Aeshadiv jest offline  
Stary 01-07-2013, 19:20   #29
 
Nefarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Nefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputację
Jakiś czas temu, okolice wykopalisk

-Haldur widział gdzieś niedaleko jego ślady.- Glandir pochylił się nad sporymi kawałkami kory, leżącej pod grubą sosną. Na drzewie znajdowały się ślady ogromnych, niedźwiedzich pazurów, co oznaczało, że zwierz gdzieś nieopodal był. Oprócz Glandira, był również Helvgrim i Bombur. Była do świetna okazja by Glandir poznał się na bojowych zdolnościach syna Sverriego. Bombur zaś był niedoścignionym mistrzem w walce włócznią. Niewielu krasnoludów posługiwało się tym orężem, ale jedno było pewne. Długość drzewca tej broni, w połączniu z siłą pchnięć napędzaną przez krasnoludzkie ramiona dawało śmiertelne niebezpieczeństwo. Bombur nie był zbyt rozmowny, ba! Glandir przy nim był gadułą, lecz w boju na odległość nie miał sobie równych, a ponoć i cisnąć włócznią potrafił równie celnie co elfi łucznik.
-Zajmiemy jego uwagę z Helvgrimem. Znajdź słaby punkt i pchnij celnie...- szepnął Reik Glandir, co spotkało się tylko i wyłącznie z przytaknięciem głowy Bombura. Khazad z czarną jak smoła brodą i łysą czaszką przetarł czoło z kropli potu. Było w miarę ciepło a khazadzi dla bezpieczeństwa założyli swoje pancerze, wszak każdy z nich był silnym wojem, lecz dorosły niedźwiedź mógł jednym ciosem łapy pogruchotać kości najtwardszych krasnoludów.

Wszystko było ustalone zatem. Dobry, prosty plan. Takie lubił Helvgrim i każdy inny khazad, proste plany, po co sobie życie utrudniać skoro można ułatwić pchnięciem włóczni Bombura. Glandir stwierdził że ślad jest świeży, Sverrisson rzucił tylko okiem, nie znał się na tego rodzaju śladach... to nie była łatwa sztuka, takie tropienie. W górach Skadi, z których pochodził krępy, norskański khazad... polowało się o wiele łatwiej, choć to pewnie zależało od podejścia łowczego. Z jednej strony, łatwo było wyśledzić zwierza, wszechogarniający góry śnieg długo potrafił trzymać ślady łap w swej pierzynie. Drzew w Skadi jest tyle co na lekarstwo, to i ułatwia to sprawę, a zwierzynie trudniej się skryć. Lecz było mnóstwo złych cech tego rodzaju polowań. Śnieg choć łatwo wskazywał trop to był zdradliwy, trzeba się znać nie lada by wiedzieć czy ślad świeży jest czy nie. Nawałnice, wichry i wiatr skutecznie utrudniają polowania w Skadi. Lodowce są zdradliwe, a lód miejscami kruchy, śliskie górskie przejścia i jaskinie o niepewnych stropach najeżone lodowymi stalaktytami. Fakt braku miesjc gdzie zwierzyna mogłaby się skryć nie zawsze był powodem do radości... przez to Ejsgardzie mało było zwierzyny, uciekała ona z obszaru gdzie nie ma się gdzie skryć i co jeść. Te rodzaje zwierząt które mogą to wytrzymać są przeciwnikami do zabicia trudnymi.

Helv szedł i rozmyślał, starał się sobie przypomnieć wszystko co podpatrzył u starych łowców a Azharh, ale tu, w gęstych i tak zielonych lasach Middenlandu, informacje z lodowych szczytów na niewiele się zdały. W Imperium trzeba było znać się na śladach dobrze i dbać by nie zdradzić swej obecności. W Skadi trzeba było mieć cierpliwość i ciepłe odzienie oraz wytrzymałość samego niedźwiedzia. Tu było inaczej... a ponoć ziemie Middenlandu były w zwierzynę łowną obfite, trzecie, ustępujące tylko tym co do Hochlandu i Talabeclandu należą.


Sverrisson pocił się jak koń podczas orki. Ciepły klimat nie sprzyjał noszeniu grubej skórzni nabijanej stalowymi guzami... zimny dotyk stali byłby już chyba lepszy. Idąc z boku... po prawej od Glandira, Helvgrim odgarniał długim drągiem paprocie i torował sobie przejście najciszej jak potrafił. Topór z błękitnej stali był obnażony i gotowy do użycia, Helv niósł go w lewej ręce. Bombur był nieco z tyłu, dystansował się by móc wykonać swoje zadanie, nadane mu przez Glandira. Khazad z Norski chciał zapytać czy Bombur może zna się dobrze na tego rodzaju polowaniach... ale nikt nie mącił ciszy, i tak tez zostało. Sverisson skrył swe myśli za zębami, na rozmowę przyjdzie czas później. Nagle Glandir uniósł dłoń, Helv i Bombur stanęli, zapanowała cisza i całkowity bezruch. Azkarhański krasnolud rozejrzał się uważnie i przetarł swą łysą czaszkę z potu... podobnie jak Bombur, tak i Helv... obaj byli łysi i mokrzy od potu.

Zza gęstych zarośli dobiegały ich dźwięki buszującego zwierza. Glandir i dwójka jego kamratów wiedziała, że wystraszony niedźwiedź będzie bronił się z niezwykłą zawziętością i złością. Reik dowódca przyłożył palec do ust by uciszyć kompanów. Bombur gotowy do działania pochylił się lekko, wygiął prawym ramieniem nieco w tył, ściskając w dłoniach drzewiec włóczni tak mocno, że aż dłonie mu poczerwieniały, w końcu jego uchwyt musiał być silny i pewny. Helvgrim również przygotował się na najgorsze. Glandir trzymał w prawicy swój dwuręczny topór w taki sposób, że wystarczyło tylko unieść go w górę płynnym ruchem ramienia, tak że druga ręka chwyciła by stylisko broni i khazad byłby w pełni gotów do walki.
Syn Torrina sięgnął lewą dłonią w stronę gęstych krzaków, zza których dobiegały ich dźwięki. Mężczyzna już miał odsunąć na bok liściastą gałąź, kiedy nagle krzaki same świsnęły w bok a wyczuwający jakby zbliżające się zagrożenie niedźwiedź stanął oko w oko z Glandirem. Khazad wytrzeszczył oczy z zaskoczenia. Zwierz zawył straszliwie biorąc potężny zamach pazurzastą łapą. Tylko refleks Glandira pozwolił mu unieść toporzysko i cudem sparować uderzenie niedźwiedzia. Drzewiec broni poszedł w drzazgi a rudobrody khazad upadł i potoczył się dobre pięć stóp dalej. Cały plan runął w gruzach. Kompani na szczęście widzieli, że choć broń Reik dowódcy była zniszczona częściowo, to sam wojak nie ucierpiał na tym nie licząc drobnych sińców i zadrapań.


To że niedźwiedź był w pobliżu, to Helv wiedział, ale że to on właściwie zasadził się na nich, a nie odwrotnie, to była niespodzianka. Trzeba było działać szybko. Doskonała zastawa Glandira, uratowała życie jej wykonawcy, ale przypłacił to dowódca oddziału drzewcem swej potężnej broni. Bestia o czarnym futrze ryczała potężnie. Niedźwiedź stał na dwóch łapach i górował nad swymi oponentami... musiał mieć nie mniej niż trzy metry długości, a to wystarczyło by był równy wysokości dwóch khazadów. Jego kły i pazury mogły rozszarpać Glandira w kilka chwil... każdy moment był ważny w tej chwili.
Sverrisson skoczył w stronę zwierza. Rzucił drągiem niczym włócznią w niedźwiedzia i trafił, ale poza zwróceniem na siebie uwagi, niczego więcej nie wskórał. By zranić taką bestię potrzebna była prawdziwa broń, tak groźnego przeciwnika nie sposób było zatłuc kijami. Dlatego też Helvgrim chwycił swój topór oburącz i obniżył sylwetkę. Wiedział że wchodzenie z zasięg ramion bestii jest samobójstwem, ale nie było wyboru... Glandir był w opałach. Niedźwiedź w każdej chwili mógł rzucić się na Rinka, który leżał teraz na ziemi.

Bombur również ruszył w ciszy... z włócznią wypchniętą nad głową... atakował z biegu. Helv w tym czasie uchylił się pod łapą niedźwiedzia i zanurkował tak by znaleźć się na tyłach zwierza. Udało się. Topór zatańczył swój pląs i w chwilę później był już wbity w bok futrzastego stwora. Czarny niedźwiedź zawył przeciągle i odwinął się łapą z odlewu. Silna, uzbrojona w długie pazury, kończyna zderzyła się z klatką piersiową Sverrissona. Siła była tak potworna że wyrzuciła krasnoluda z Norski w powietrze tylko po to by w chwilkę później, Helvgrim mógł uderzyć o omszałą skałę kilka kroków dalej. Bombur również osiągnął celu. Wbił włócznię głęboko w brzuch niedźwiedzia, krzyknął przy tym by dodać sobie sił. Ogromy zwierz wściekł się i ruszył na Bombura obalając się na cztery łapy i wyginając najpierw włócznię w rękach krasnoluda, a później wyrywając mu ją z rąk. Kąt pod jakim wojownik wbił drzewiec zmienił się tak bardzo że włócznia dosłownie wypadła z mocnych dłoni łowcy.

Helvgrim walczył z bólem w tym czasie i cały obolały, podnosił się na równe nogi. Kiedy wstał dostrzegł jak bestia rozszarpuje prawą łapą zbroję Bombura, a lewą przyciska krasnoluda do ziemi. Sverrisson rzucił się na pomoc khazadowi który był w opałach. Również Rink dowódca podźwignął się już na nogi i ruszył do walki z czarnym potworem. Wszyscy trzej wojownicy z górskich twierdz stracili swą broń. Sytuacja wyglądała na mało ciekawą z punktu widzenia krasnoludów, a Bombur walczył o życie zasłaniając się rękoma przed straszliwymi ciosami niedźwiedzia. Życie włócznika było teraz w rękach bogów, a pomóc mu mogło jedynie dwóch kamratów którym do walki pozostały tylko gołe pięści.

Niedźwiedź docisnął teraz prawą łapą Bombura do ziemi, prawie łamiąc mu żebra. Krzyk bólu rozniósł się po okolicy echem odstraszając masę lokalnego ptactwa. Sprawić by krasnolud zawył z bólu było nie lada wyczynem. Zmotywowany tym faktem Helvgrim błyskawicznie doskoczył do zwierza posyłając mu solidnego kopniaka w ogromny łeb. Bestia na chwilę przestała skupiać się na Bomburze. Choć tak na prawdę niedźwiedź poczuł kopnięcie na żuchwie z pewnością nie zrobiło to na nim wrażenia. Puścił łapą dociskanego Bombura i stanął na tylnych odnóżach warcząc przy tym donośnie. Helvgrim przez chwilę widział potężne łapska bestii uzbrojone w kilku centymetrowe pazury. Nagle zza pleców zwierza wyskoczył Glandir. Rudobrody khazad trzymał w ręki obosieczny miecz, którym jednym, płynnym ciosem, przeciął bok. Ciepła, posoka chlusnęła na leżącego pod nogami zwierza Bombura. Niedźwiedź błyskawicznie wejrzał na Glandira.

-Odciągnij go!- krzyknął dowódca strażników. Zwierz wziął potężny zamach, lecz Glandir rzucił się na bok, po czym przeturlał się i błyskawicznie stanął na nogi, wykonując kolejne cięcie, tym razem w umięśnione udo. Zwierzę znowu zawyło i z impetem upadło na ziemię prawie przygniatając Glandira. Kątem oka dostrzegł Bombura w bezpiecznej odległości. Teraz miał psychiczny komfort i wiedział, że jest chwilowo odpowiedzialny tylko za siebie.
Sierżant pochylił się łapiąc w lewicę garść piachu, którą od razu cisnął zwierzęciu w oczy. Niedźwiedź ciężko dysząc, z pianą na pysku zaczynał tracić dech. Khazad warknął by dodać sobie animuszu i wziął potężny zamach oburącz. Ostrze zatopiło się w boku zwierzęcia pobudzając w nim ostatnie pokłady agresji. Zwierz szarpnął się do tyłu a nieco zdezorientowany Glandir puścił rękojeść z uścisku. Brodacz wiedział, że bestia lada chwila padnie, lecz w amoku furii i szału mógł wyrządzić jeszcze komuś krzywdę. Khazad warknął raz jeszcze i rzucił się w stronę niedźwiedzia trzema krokami wspinając się po jego futrze na grzbiet. Wojownik złapał w śmiertelnym uścisku swoimi żelaznymi niemal ramionami kark niedźwiedzia i zacisnął.

Sverrisson długo nie myślał, wiedział co ma robić, a słowa dowódcy utwierdziły go w tym. Kiedy Glandir bohatersko stawał przeciw potwornej bestii, Helvgrim chwycił khazadzkiego włócznika za ramiona i odciągał go. Bombur krzywił się z bólu... krew mocno zmieniła kolor skórzni Bombura ze starego i brudnego brązu, w piękną, czystą i świeżą czerwień. Życie uciekało z krasnoluda. Helvgrim choć zmartwił się o los kamrata to patrzył w stronę potyczki Glandira. Rink Torrinsson pozostał sam, Helv wiedział że musi wracać do walki.
- Zostań. Leż tu! - Krzyknął do włócznika.
- ... nie, ja mogę jeszcze... - zaczął Bombur i podparł się rozszarpaną ręką, po to by wstać.
- Zostań mówię! - Krzyknął Sverrisson i pobiegł by pomóc dowódcy. Jednak Glandir był już na grzbiecie bestii i ściskał ją w stalowym imadle swoich ramion. Wojownik z Azkahr rozejrzał się w poszukiwaniu broni... szybki rzut oka w prawo... nic... po uderzeniu serca, spojrzenie w lewo... jedynie strzaskany topór Glandira. Cała posiadana przez krasnoludy broń tkwiła w ciele niedźwiedzia. Włócznia Bombura, głęboko wbita w brzuch bestii. Miecz Glandira tkwiący w boku zwierzęcia, między żebrami. Na koniec topór Helvgrima, wbity w drugi bok ryczącego stworzenia... głęboko, w poprzek żeber.

W ten czas niedźwiedź machał łapami jak oszalały, Glandir wciąż wisiał na grzbiecie stwora i dusił go bez ustanku. Helvgrim chciał podejść, ale nie miał jak... rozszalała bestia stworzyła chaotyczną zasłonę swymi pazurami. Krwista piana ciekła z pyska niedźwiedzia, a z każdej zadanej mu rany tryskały czerwone fontanny. Bezsilny Sverrisson wykonywał swój taniec, z prawej do lewej, i na odwrót. trwało to chwilkę, ale w końcu niedźwiedź począł się krztusić. Uścisk Glandira musiał być legendarny skoro krasnolud wciąż nie puszczał, a i bestia traciła oddech. Helvgrim dostrzegł możliwość by wyciągnąć włócznie Bombura z trzewi wroga... udało mu się chwycić drzewce broni... wyrwał ją. Jednak broń nie opuściła rany w całości. Strzaskała się, ostrze i około dziesięciu cali drewna pozotało przy zwierzu... reszta drzewca w dłoni khazada z norski. Sverrisson postanowił nacierać z tym co ma w dłoni, nie było innego wyjścia.

Mimo iż bestia wierzgała i rzucała się energicznie khazad nie odpuścił, nie spadł i po kilku chwilach szamotaniny i duszenia uciszył w płucach zwierzęcia ostatni oddech. Niedźwiedź zdechł w końcu uduszony gołymi rękami brodacza. Glandir kilka chwil jeszcze leżał na cielsku bestii sapiąc ciężko.
Syn Svergrima ucieszył się widząc że planowana przez niego rozpaczliwa szarża nie będzie potrzebna. Niedźwiedź padł w objęciach Glandira, w iście heroicznej walki khazada i zwierzęcia. Helvgrim podbiegł i upewnił się czy aby futrzasty stwór jest martwy. Drzewce włóczni Bombura zatopiło się w gardle łowcy, który dziś stał się ofiarą. Okazało się jednak że uścisk Glandira zrobił swoje i pchnięcie zaostrzonym kawałkiem drewna nie było potrzebne, ale lepiej być przezornym.-
- Wspaniała walka dowódco. Twój stalowy uścisk przejdzie do legend. Zabiłeś stwora gołymi dłońmi. Jego skóra, pazury i łeb należą do ciebie. - Helvgrim mówił do Glandira kiedy pomagał mu wstać na równe nogi, na szczęście niedźwiedź który padł pod ręką Rinka Torrinssona, nie przygniótł jego samego.

Bombur również dołączył do zwycięskich khazadów. Okazało się że jego rany wyglądały jedynie na poważne z pozoru. Blizny będą zdobiły ciało włócznika już na zawsze. To był wielki honor, ten dzień miał przejść do historii klanu Glandira, a z nim i Bombur... kto wie, może i Helvgrim. Sverrisson ucieszył się że nikomu nie stało się nic poważnego. Wyrwał swój topór z boku niedźwiedzia i naciął jego ostrzem brzuch bestii. Sięgnął ręką głęboko w gorące trzewia z których buchnęła śmierdząca para. Szukał chwilę, po czym wyciągnął małą torebkę, całą pokrytą krwią i śluzem. Odrzucił ją na bok, w zarośla... był to worek w którym niedźwiedź trzymał swą wściekła żółć. Chwilę później krasnolud sięgnął znów do wnętrza zwierzęcia i pchnął żołądek... wnętrzności wylały się na trawę. Ręce Helvgrima były całe umazane krwią. Sverrisson wyciągnął w końcu wątrobę i podszedł do towarzyszy. Znał obyczaje łowców. Wiedział że pierwszy kęs należy do tego kto zabił bestię... do dowódcy Glandira Torrinssona. Reszta należała do bogów, a mała część do zwiadowcy z północnych krain, do Helvgrima oraz do dzielnego włócznika - Bombura.

Glandir ugryzł kawał wątroby przeżuwając go z zniesmaczoną miną. Nigdy nie przepadał za tym zwyczajem i na szczęście rzadko musiał go piastować. Brodacz przełknął kęs, przetarł rękawem usta i wziął głęboki wdech.
- Wcale to nie była świetna walka... Głupiec ze mnie, mogłem zabrać więcej strażników. Wtedy byłoby mniejsze ryzyko, że któremuś coś się stanie. Dowódca, który naraża swych ludzi, to zły dowódca... - burknął z ogromem samokrytyki w głosie.
- Nah.- Sverrisson sięgnął po wątrobę niedźwiedzia i przyjął ją z dłoni Glandira. -Za surowo się oceniasz Panie. Ten zwierz nie był taki niebezpieczny jak widać. Jeśli byś zabrał więcej wojowników, wtedy żal byś miał że obóz słabiej strzeżony. Zawsze coś można zrobić lepiej... ale nigdy doskonale, to potrafią tylko bogowie. - Helvgrim ugryzł kawał wątroby i połknął ze smakiem, oblizał usta i przetarł brodę, która z koloru dojrzałego zboża przybrała teraz barwę czerwoni i była niczym broda Glandira. Wątrobę podał dalej, do rąk Bombura, ten przyjął ją i również wgryzł się głęboko. Włócznik po odgryzieniu kęsa podniósł resztę wątroby w górę, w geście ofiary. Wszyscy wyciszyli się na chwilę.

- Dla Ciebie Grimnirze. - Powiedział krótko Bombur i cisnął wątrobą w zarośla. Po tym wyrwał ostrze włóczni z ciała niedźwiedzia i pokręcił głową nad zniszczoną bronią. Odszedł kawałek na bok i usiadł na pniu. Począł zdejmować z siebie zbroję i opatrywać swe rany. Dał znać że sam da radę i nie potrzebuje pomocy. Kiedy tylko ofiara została złożona, a włócznik zajął się sobą, Helvgrim począł skórować zwierzę.
- To była wspaniała walka Panie, inaczej nie mów. Krew przelana przez włócznika na marne by poszła. - Spojrzał na Bombura. - Dobrze oceniłeś, wspaniale walczyłeś, wszyscy żyjemy. Czego jeszcze trzeba? Mamy mięso i kości. Ty masz swe, należne ci trofeum. Dobrze jednak że wiem że tak myślisz...- Sverrisson zrobił krótką pauzę. Wyciągnął wtedy serce niedźwiedzia i odłożył je na bok.- ... że cenisz nasze życie. Cecha godna wielkiego wodza. Dziękuję ci za to że mogłem tu być dziś z tobą. To wielki zaszczyt. - Helvgrim skłonił głowę nisko w geście poddaństwa.

- Har... wiesz dowódco że ten czyn może ci przynieść nielichy przydomek? Glandir Niedźwiedź... albo Glandir Stalowy Uścisk... chociaż nie, lepiej brzmi chyba Glandir Żelaznoręki. - Sverrisson zmienił temat na bardziej przyziemny, szczerze nie chciał by Rink Torrisson zamartwiał się tym na co nie mieli już wpływu. Wiedział jednak, że tak jak we własnych żyłach płynęła mu krew wojowniczych kapłanów, tak w żyłach Glandira szkarłat należał do wielkich dowódców i bohaterów.
Glandir słuchał słów kompana z uwagą. Być może faktycznie zbyt surowo się oceniał. W tym, co prawił syn Svergrima było sporo sensu. Mężczyzna był nie tylko zacnym wojem, ale i mądrym osobnikiem, czego dowody dawał niejednokrotnie w swoich wypowiedziach. Kiedy zaczął wymyślać przydomki dla Glandira, ten tylko wbił swój skoncentrowany wzrok gdzieś w dal.
-Glandir Żelaznoręki...- powtórzył Bombur głośno i wyraźnie, jakby chciał przypieczętować nowy przydomek dla khazadzkiego sierżanta. Glandir milczał, spoglądając kątem oka na gołe dłonie, których ścisk uśmiercił niedźwiedzia...

~***~

-Kapłan, Rink Glandirze zwie się Esmerem. Jest mądrym i prawym człekiem.- Haldur zdawał swemu dowódcy krótki raport z tego, co się wywiedział o nowo przybyłych najemnikach.
-Do trollobójcy mówią Wolfgrimm. To dowcipniś ale sprawia wrażenie hardego skurwiela. Niziołek zwie się Tupik. To jakiś znajomek od Helvgrima. A skoro Helv jest za niego pewny, to i my powinniśmy.- komentował wzruszając ramionami. Glandir tylko skinął głową.
-Elfy?- syn Torrina uniósł brew.
-Ona to Lonor, ten drugi Laurenor, czy jakoś tak, nie wiem czym dobrze usłyszał.- Haldur szybko się wytłumaczył. Glandir wstał zza polowego stołu, gdzie rozłożona była prymitywna mapa przedstawiająca całe obozowisko wokół jaskini z wykopaliskami.
-A ten żółtodziób, co chyba z toporem ma tyle wspólnego, co ja z lutnią?- spytał rudobrody Rink.
-To Firem, Glandirze. Reszta to...-
-Reszta mnie nie interesuje. Przyjdzie pora, że sami zdradzą swoje imiona. Idź odpocząć, rankiem przejmiemy wartę przy wejściu do jamy...- Haldur skinął głową po czym opuścił namiot swego dowódcy. Glandir odpalił swoją ukochaną fajkę i wyszedł przed namiot by rozejrzeć się po okolicy. Czuł w kościach, że niebawem napotkają problemy. Oby to było mylne przeczucie.

~***~

Glandir nie był zbyt rozmowny, w szczególności w kontaktach z grupą najemników, która przybyła do wykopalisk. On był od ochrony i nie szukał nowych przyjaźni, o nie. Gdy przyszło mu stać na straży wejścia do jaskini, milczał. Milczał cały czas, nawet nie patrząc na Norsmena, który był mu zupełnie obojętny. Wodził wzrokiem za elfką i imperialnym kapłanem, spacerującymi między drzewami. Słoneczne światło było sprzymierzeńcem strażników, wszak to dzięki niemu lepiej widzieli okolicę. Glandir wziął głęboki wdech i nagle kątem oka zauważył ledwie widoczny ruch, nieopodal krzaków. Brodacz ziewnął by nie dać po sobie poznać, że coś nim wzruszyło. Goblin, który czaił się niedaleko był już spisany na straty. Khazad prędko sięgnął po kuszę, lecz nie trafił bełtem. To nic jednak nie znaczyło, gdyż dzieła dokończył Sigmaryta z pomocą potężnego młota, którym władał nie gorzej niż niejeden tarczownik.
-Dobra robota.- zwrócił się do kleryka. Goblin był już martwy, lecz to nie oznaczało końca problemów. Rink Glandir prędko wrócił do obozu i zwołał do siebie kolejno Helvgrima, Grindara, Bombura i Rurika.

-Przed chwilą dopadliśmy goblina tuż pod naszymi nosami...- rzekł chłodno.
-Muszą mieć tu gdzieś swoje obozowisko...- syknął Bombur.
-Ano racja kamracie. Helvgrimie. Zajmiesz się obozem pod moją nieobecność. Zostawię Ci czterech, trzech zaś zabiorę z sobą i przeczeszemy okolicę. Trzeba znaleźć ten przeklęty kurwidołek i pozbyć się zielonoskórych zanim zaczną nam zagrażać. Wy wejrzał na pozostałych khazadów Pójdziecie ze mną. Trzeba to sprawdzić. Bądźcie gotowi za kilka chwil. Przysposobicie się do zwiadu.- Krasnoludy bez mrugnięcia okiem, opuściły namiot zaś Glandir położył dłoń na ramieniu Helvgrima.
-Za kilka godzin wrócimy. Uważaj na tę hałastrę, nazywającą się najemnikami... Bądź czujny.- rzekł, po czym założył na głowę swój płytowy hełm, który napawał go dumą.



~***~

-Tu.- Rurik wskazał palcem niewielkie ślady goblinich stóp -Tędy szedł do naszego obozu.- Glandir spojrzał na cos co dla niego wyglądało jak zwykła kępka trawy obok omszałego kamienia i wysuszonego chorobą dębu.
-Powiedzmy, że widzimy...- odrzekł syn Torrina, spoglądając ukradkiem na równie zdziwione efektami zwiadu reszty khazadów, przyglądających się pracy Rurika.
-Chodźta.- zachęcił ich brodaty zwiadowca, trzymający w ręku rzucany toporek, w walce którym się specjalizował. Po niedługim czasie w końcu odnaleźli obóz zielonoskórych. Obóz, który zrobił na czwórce krasnoludów niemałe wrażenie.
-Na brodę mojego dziada... Mają nawet trolla...- burknął Haldur drapiąc się po skroni.
-Ilu ich jest?- syknął Rurik nie wierząc własnym oczom.
-Zdecydowanie zbyt wielu...- burknął Glandir -Ten symbol. Mają go na sztandarze. Kojarzycie?- spytał po chwili.
-Nie znam takiego szczepu.- odrzekł Rurik, Haldur i Bombur również wzruszyli tylko ramionami.
-Trzeba wrócić do obozu i ustalić co dalej. Jeśli te pokraki dowiedzą się, o wykopaliskach... Na pewno z chęcią skorzystają ze swojej miażdżącej przewagi. Wracajmy, póki jeszcze nas nie zauważyli.-

~***~

Glandir nie miał zamiaru zwlekać z efektem zwiadu. Od razu po powrocie na miejsce syknął do Rurika, by zwołał do jaskini wszystkich, którzy przebywali w obozie.
-Chyba będziesz miał okazję, odzyskać honor...- rzekł bez ogródek do Wolfgrimma.
-Nieopodal obozu, kilka mil stąd natrafiliśmy na wielkie obozowisko zielonoskórych. Gobliny, orkowie... I troll.- uniósł brew spoglądając na reakcję zabójcy -Wszyscy zjednoczeni pod sztandarem, na którym widnieje ten oto symbol.- wyjaśnił kreśląc na twardym podłożu znak, który wcześniej Esmer znalazł w lesie na drzewie.
-Jest ich sporo i nawet tak dobrze zorganizowana grupa jak my nie dadzą im rady w otwartym starciu. Trzeba będzie utłuc herszta orków i goblińskiego szamana. Reszta się rozpierzchnie patrząc tylko na własne życie. Trollem chyba będzie miał kto się zająć.- wejrzał wymownie na Wolfgrimma.
 
__________________
A na sektorach, śląski koran, spora sfora fanów śląskiej dumy, znów wszyscy na Ruch katować głosowe struny!
Nefarius jest offline  
Stary 02-07-2013, 00:05   #30
VIX
 
VIX's Avatar
 
Reputacja: 1 VIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumny
Wyjące Wzgórza, obóz dowódcy straży - sierżanta Glandira Torrinssona
Aubentag 8, Pflugzeit 2524 KI
Drum - Daar 5569 KK

Dzień po tym jak Helvgrim najął się do straży wykopalisk, nadarzyła się okazja do zapoznania z współpracownikami i rasowymi kuzynami zarazem. Kilka metrów od czerwonego namiotu Glandira płonęło spore ognisko. Była prawie północ, lecz strażnikom nie chciało się spać szczególnie.

- Gdzie ten nowy? - Rzucił Grindar w stronę dwójki kompanów, którym dotrzymywał towarzystwa przy ognisku.

- W swoim namiocie pewnie .- Odrzekł stary Arriksson.

- A jak on na imię ma? - spytał Grindar.

-To Helvgrim. On nazywa się Helvgrim. - Głos zabrał Glandir, odsuwając na chwilę od ust swoją fajkę, przedmiot, który miłował na równi z toporem.

-Zawołam go. - Zaproponował Grindar. Rink dowódca skinął tylko głową na znak, że nie widzi żadnych przeciwwskazań.

Grindar prędko odszedł od ogniska i skierował się do polowego namiotu, gdzie swoje skromne, drewniane i skrzypiące łóżko miał Helv.

-Helvgrimie. Pójdź do nas. Sam siedzieć nie będziesz, kiedy to można fajkę popykać i historyji zacnych posłuchać. - Zaprosił kusząco Grindar.

Sverrisson dźwignął się ze śmierdzącego wilgocią siennika i podszedł do Grindara, który stał przed namiotem i cierpliwie czekał z uśmiechem na ustach. Młody khazad zaprosił gestem dłoni by Helvgrim zasiadł przy ognisku... Helv tylko skinął głową na znak zgody i ruszył by zająć wskazane mu miejsce. Przezornie wziął ze sobą cynową flaszkę... pełną wódki.

- Dzięki wam za zaproszenie mnie tutaj... to zaszczyt. - Sverrisson ukłonił się i podał butelkę Grindarowi, po czym usiadł na drewnianej kłodzie obrzuconej wełnianym kocem. - Rozlej... przytargałem ten flakon z Norski... mocna wódka, dobra. - Łysy khazad powiedział do Grindara.

- To się nazywa gość... gość w dom, łyk w grzdyl, jak to mówią. - Arriksson wylał co tam miał w kubku w ognisko aż syknęło, i nadstawił naczynie po porcję destylatu, widać za kołnierz nie lubił wylewać.

- To o czym prawicie kuzynowie? Ja opowieści wiele mam na języku, ale wolałbym dowiedzieć się raczej o co chodzi z tą kopalnią. - Helvgrim mówiąc, spoglądał na ponure wejście do jaskini od którego wiało chłodem.

- Ojeee...- burknął nieco zdegustowany Grindar - ...my tu o przyjemnościach a ty o robocie... - zażartował brodacz -... jutro będziemy o tym myśleć. - Rzekł uśmiechając się do każdego z trójki pozostałych brodaczy zasiadających na pieńkach przy ognisku.

Siedzący obok Glandir lekko uniósł kącik ust, po czym pyknął z fajki.

- Co byś nie powiedział o tej robocie, to jest całkiem fajna. - Dodał po chwili, gdy skończył się śmiać. - Mamy żarcie... - zaczął wyliczać na palcach -... gdzie spać. Wystarczy pospacerować trochę z tarczą i kuszą po wyznaczonym terenie i za to nam płacą. A wieczorem? Wieczorem siadamy razem i bajamy do świtu marudząc cały dzień żeśmy nie wyspani. - Zaśmiał się, lecz surowa mina Glandira sprawiła, że Grindar od razu spoważniał. - Żartowałem oczywiście. Nasz dowódca dba o to byśmy byli w pełni sił na służbie. Jak do tej pory nic się nie działo, ale lepiej dmuchać na zimne he? - Klepnął Helvgrima w plecy.


Grindar był młodym i energicznym krasnoludem. Miał długie blond włosy, splecione w kilka warkoczyków, zadbaną, rozpuszczoną brodę i cholernie odstające uszy. Nadrabiał za to zdrowymi zębami i ciętym, inteligentnym żartem.

- Opowiedz o swej rodzimej twierdzy coś. - Burknął Glandir, sprawiając, że Grindar od razu ucichł, zaś Arrikson uniósł brew i wbił zaciekawione spojrzenie w stronę Helvgrima.

- Trochę słyszałem o was, khazadach z północy, lecz nigdy z żadnym dłużej nie rozmawiałem. - Dodał po chwili pykając znów fajkę.

Sverrisson miał ochotę wykręcić rękę Grindara i pieprznąć nim o glebę... trudno było wytrzymać to klepnięcie w plecy i zachować twarz zarazem. Darował sobie jednak... wypuścił powietrze z płuc, głośno i powoli. Tego jak twarz naszła mu krwią z nerw już dostrzec nikt nie mógł, było za późno... za ciemno. Na szczęście.

- Cóż, mój dom jest w Azkahr, mieście twierdzy... leży ono w Ejsgardzie. - Helvgrim wypił zawartość kubka jednym haustem i spojrzał w ogień. - To tak jakby... jakby iść stąd do kraju gospodarów, na wschód... później na północ przez północne pustkowia i ziemie zamieszkałe przez trolle. Wtedy przeszlibyście pół drogi... dalej już prosto, ale nie łatwo. Droga ciągnie się dalej na północ aż do Zamarzniętego Morza, później już tylko skręcić na zachód i kiedy zimno zrobi się wam tak że ustać, usiąść czy pomyśleć nie idzie, to wiedzcie że jesteście w Ejsgardzie. - Wszyscy słuchali, Sverrisson zaczerpnął powietrza w płuca i do kubka piwa z beczki, która stała odszpuntowana o krok od ogniska. Mówił dalej.

- Tam, pośród gór Skadi leży Azkahr... kiedyś twierdza niezdobyta, kronikami sięgająca na pięć tysięcy lat wstecz... dziś też leży, ale u stóp Valmira Aeslinga... cesarza chaosu... niech jego imię będzie przeklęte na zawsze. - Helvgrim był zły całkiem na serio, cisnął garścią ziemi w ogień co wzurzyło kłąb iskier, a te poszybowały w górę, na atłas nocnego nieba.

- Zresztą, nieważne... tam, w moim domu, jest ród który miał swój początek na ziemiach naszego półudniowego imperium... zwą się oni Thragh i często pośród ich wojów nadaje się imię Arrik... to nikt z twych bliskich... może jakaś daleka i zapomnian linia krwi? - Dopytywał się Sverrisson, Hamdira Arrikssona.

Hamdir siedział i słuchał... popijał łyk wódki od czasu do czasu, a jego wzrok też jakby uciekł gdzieś w dal. Arriksson nie był już pierwszej młodości, a i brzuszek miał wydatny... widać daleko nie zaszedł w randze hirdu ale potrafił trzymać język za zębami i szanował Rinka Glandira jak należy... nie tak jak Grindar który tylko z racji młodzieńczej werwy pierwszy rwał się do wszystkiego, choć i on zaczynał rozumieć już swe miejsce w szeregu.


- Nah... moja krew biegnie z południa, z Karak Azul. Powiedzieć można że nasza krew gorąca jest... har har har. - Hamdir zaśmiał się i poprawił tobołek o który się opierał. - Nigdy nie podróżowaliśmy wiele, mój ojciec i dziad byli drwalami w domu Białego Rogu... a i ja jestem drwalem z krwi i kości. Teraz jednak nie ma potrzeby takiej na drwa już, a monetę trudno zdobyć... i tak zawędrowałem aż tu, do Imperium. - Arriksson posmutniał.

- Czeka tam ktoś na ciebie? W Azul? - Zapytał Sverrisson, ale Hamdir pokręcił tylko głową... zaprzeczył.

- ...na mnie też nikt nie czeka. - Dodał Helvgrim. - Wznieśmy puchary za to, by ktoś, kiedyś, gdzieś, czekał na nas... a ty, panie Glandirze? Masz gdzie i po co wracać? - Helvgrim pozwolił sobie na to dość osobiste pytanie do dowódcy khazadzkiego oddziału... teraz to nie miało większego znaczenia... syn Svergrima poczuł pustkę i samotność.

Glandir słuchał słów towarzyszy z kamiennym wyrazem twarzy nie spuszczając z oczu każdego, kto właśnie przemawiał. Mężczyzna doskonale pamiętał o swoich rodzimych stronach. Żałował, że nie ma go tam, bo wiedział że nigdzie nie jest tak dobrze jak w domu. Nawet tutaj, będąc otoczonym towarzystwem niemalże samych pięknobrodych zwyczajnie czuł, że to nie jest to. Gdy Helvgrim zagadał Rink Glandira, jego wzrok posypał się po ubitej glebie, na której płonęło palenisko. Khazad spojrzał gdzieś w dal, głaszcząc prawą ręką rudą brodę, zaś ustnikiem fajki, którą trzymał w lewicy postukał się dwa razy po podbródku. Milczał. Chwila przeciągała się a rosnące oczekiwanie niemalże mogło przyprawić o mdłości. Dopiero teraz Helvgrim dostrzegł ukradkowe spojrzenia Arriksona i Grindara. Zrozumiał, że być może wszedł na jakiś niewygodny niczym drzazga w palcu temat.

- Ja... - burknął syn Torrina.

- To może ja coś o sobie opowiem. - Wypalił Grindar posyłając Helvgrimowi porozumiewawcze spojrzenie, kręcąc przy tym nieznacznie głową na boki, jakby chciał dać do zrozumienia, by już nie dopytywał Glandira.

- Moja linia przodków wywodzi się z Karaz -a- Karak. Przybyłem tu by zarobić na podróż do twierdzy mych przodków, która ostatnimi czasy odżyła i tętni życiem. - Grindar podobnie jak kompani spoważniał na myśl o tęsknocie i miłości do czegoś co znał tylko z opowieści, ale tęsknił i pragnął tak jakby spędził tam swe dzieciństwo.

- Wrócę tam kiedyś i przypomnę o Altamrze, mym ojcu, który strachu i złota nigdy nie posiadał, he he he... - Zarżał lekko by rozluźnić atmosferę. Arrikson również się uśmiechnął zaś Glandir wyczuwając dość niezręczną sytuację wstał i podszedł do beczki, by uzupełnić zapas piwa w ulubionym kuflu.

- Nie wypytuj, to dlań drażliwy temat kuzynie. - Szepnął Arrikson korzystając z okazji. Z całą pewnością przyjdzie czas, gdy wytłumaczy Helvgrimowi co jest powodem smutków Glandira.

Helvgrim wodził wzrokiem za dowódcą, wyłapał jednak również spojrzenia Grindara i Hamdira, jasno dawały one znać by tematu pochodzenia lub domu rodzinnego Rinka nie drążyć. Jednak Sverrisson nie byłby sobą gdyby odpuścił... i wcale nie chodziło tu o to by poznać tajemnicę, by posiąść informację, a jedynie o to by w troskach Glandir nie był sam. Helvgrim wierzył że o smutku i bólach trzeba czasem mówić, szczególnie w towarzystwie kuzynów i braci. Takim sposobem żal i tęsknotę przekuwa się w złość i przysięgę by za krzywdy odpłacić krwią wrogów. Zgodnie z tokiem swego rozumowana miał już znów zagaić do Glandira, ale Grindar był szybszy w słowie i zaczął mówić o swym domu... a tego nie można było zignorować i przerywać, wszak dom to sprawa święta i każdy ma prawo by mówić o nim w niezmąconej ciszy.

- Yhym. - Skwitował Sverrisson wypowiedź Grindara i uśmiechnął się jak inni kiedy gołowąs wspomniał o braku złota i braku strachu u swego ojca. - Zatem za Altmara, ojca Grindara, by Valaya złota mu nie szczędziła i dała nam tyle odwagi ile ma sam Altmar. - Toast Helvgrim wypowiedział cicho, po czym wychylił kolejny kubek piwa.

- Za Altmara! - Podjeli ton wszyscy zebrani przy ognisku i opróżnili naczynia. Alkohol znów znalazł się w kuflach i kubkach. Słowa Arrikssona na temat drażliwości tematu z Glandirem, Sverrisson przyjął z zamyślonym wyrazem na twarzy. - Dobrze Hamdirze, niech tak będzie. - Dodał Helv i widząc ogólne rozluźnienie, zsunął się z kłody na której siedział, na ziemię i okrył plecy kocem.

- Dobra. Dość tych smutków. - Arriksson zakomenderował. - Weź no młody i podaj mi tę torbę co tam koło ciebie leży. - Słowa skierował do Grindara, ten rozejrzał się i sięgnął po pakunek, po czym rzucił go prosto w wyciągnięte ręce Hamdira. Ten ostatni złapał torbę i począł grzebać w środku szukając czegoś. Wszyscy patrzyli zaciekawieni.

- Pokaże wam coś i opowiem nielichą historyję. Patrzajcie. - Arriksson wyciągnął z torby długi, czarny i zakrzywiony pazur. - To szpon goblina, z tych co malują gęby na żółto. Zabrałem go na pamiątkę bo łączy się z nim zabawna opowieść, ale i z morałem. Słuchajcie zatem. - Hamdir łyknął ze swego kubka i dorzucił szczapę do ognia. Wszyscy zaczeli słuchać uważnie.

- Było to tak. W pewnym lesie, na południu od Gór Środkowych działo się to. Staliśmy ścianą. Tarcza przy tarczy, wyglądaliśmy jak mur Karak. Po drugiej stronie lasu były one... przeklęte grobi i ich orczy najemnicy. Nagle za mną, usłyszałem głos... - kurwa, srać mi się chce...i to teraz. Wszyscy w ten czas rykneli śmiechem. Były to słowa Voruna, starego tarczownika. - Hamdir łyknął piwa i kontynuował. - Vorun nie myślał długo, a że hirdu opuścić nie mógł, to odłożył tarczę i topór, ściągnął pory i nawalił kupsko tam gdzie stał. - Wszyscy zaśmiali się przy ognisku.

- Tak, tak... jak teraz my, tak i wtedy, salwa śmiechu przeszła nasze szeregi, a swąd był taki że i grobi pewnie by zdechły gdyby nie to że cug był w przeciwną stronę. Cały ten paskudny zapach poszedł na nasze szyki. Rink Borgdar, nakazał odro kroków w tył i tak zrobiliśmy... osiem w tył. Vorun miał już na szczęście pory na dupie w tym czasie. Grobi zauważyły że się cofneliśmy i ruszyły tłumem na nas. Trzymaj Grindar. - Arriksson rzucił pazur młodemu dawi, a ten złapał go w locie i zaczął oglądać dokładnie.


- Co ja to mówiłem, a tak. No, to grobi ruszyły na nas z tymi śmiesznymi patyczkami co je włóczniami zwią. My zaparliśmy się zgodnie z komendą i wypuściliśmy spomiędzy tarcz nasze miecze i włócznie. Do ściany naszych tarcz było nie dalej jak osiem kroków... dowódca, Borgdar nakazał trzymać szyk. Poczułem jak Vorun napiera na moje plecy tarczą i uśmiechnąłem się wtedy... ale prawdziwa zabawa miała dopiero nadejść. Weźcie sobie wyobraźcie że jeden z gobosów poślizgnął się na gównie Voruna i wpadł w kupsko plecami. Inne zielone ścierwa spojrzały na niego i zaczęły rechotać i popiskiwać. Rozkojarzyły się i zatrzymały niektóre, inne wpadały na ich plecy i zrobił się kocioł. Wtedy my ruszyliśmy jak burza. Co tu dużo mówić... walka była krótka i nawet się dobrze nie spociliśmy, ale mogło by być inaczej gdyby nie gówno Voruna. To daje do myślenia... może nie że była to gówniana bitwa. - Hamdir pokazał pieńki swoich zębów w uśmiechu... - ale że gówno podłożone tam gdzie trzeba może zdziałać cuda... ot i tyle.

Helvgrim podniósł kąciki ust. - Dobra opowieść synu Arika. - Powiedział Helv.

- Ha ha ha... dziękuję synu Svergirma. - Odpowiedział Hamdir.

- No dobra... ale co z tym pazurem Arriksson. Jak on się ma do tego wszystkiego? - Dopytywał się Grindar.

-... a pazur, no tak. Odrąbałem go razem z palcem od łapy gobosa, ale paluch zgnił, ostał się tylko pazur. - Odpowiedział Arriksson.

-... ale po co to zrobiłeś? - Grindar wciąż nie domyślał się jaki związek ze sprawą ma pazur.

- Oj, młody jesteś Altmarssonie... to jest pazur od palucha... co to nim gobos w gówno Voruna wpadł i szczęście przyniósł. Załapałeś? - Hamdir zaryczał śmiechem.

Helvgrim również gromko się zaśmiał... jedynie Grindar spojrzał na pazur ze wstrętem i odrzucił go Hamdirowi mówiąc. - Na umyśle to ty chyba już szwankujesz stary opoju. Obesrany pazur grobi mi dałeś potrzymać? - Młodemu krasnoludowi wogóle nie było do śmiechu. Wszyscy inni zwijali się wręcz od bólu brzucha który ich ogarnął po minie i odpowiedzi młodego dawi.

***

Kompani uraczali się wzajemnie piwem i opowieściami jeszcze dobre dwie godziny, nim znużenie i alkohol posłały Arrikssona i Grindara do swych namiotów, które dzielili z innymi strażnikami wykopalisk. W obozie panowała kompletna cisza, tylko regularnie dokładane do ogniska drewno strzelało raz po raz wyrzucając w powietrze dziesiątki iskier, które znikały po krótkiej chwili z oczu krasnoludów.

- Ciekaw jestem, czy równie dobry z Ciebie wojak, co bajarz. - Zagaił Glandir nie spuszczając wzroku z wysokiego płomienia paleniska. - Choć z drugiej strony... Mam nadzieję, że nigdy nie przyjdzie mi się o tym przekonać a złoto, które dostajemy będzie zapłatą za spacerowanie po okolicach i pilnowanie górników i poszukiwaczy wewnątrz jaskini przed ich cieniami i własnym lękiem... - wzruszył ramionami. Cenił sobie podwładnych jak mało kto, dbał o ludzi i szanował ich. Nie chciał by komukolwiek coś się stało i radował się, kiedy mogli oni zarobić za niezbyt wielkie wysiłki fizyczne.

- Moi ludzie to dobrzy wojownicy. Wielu z nich znam osobiście. Jeśli jakiś stwór z okolic postrada zmysły i postanowi nas zaatakować marny wróżę mu koniec. Jedyną szansą na pozbycie się nas stąd byłoby wyłapywanie z osobna, każdego z tych zakapiorów i twardych jak głaz wojowników. - Rozmyślał na głos. - Jak do tej pory takiej szalonej bestii jeszcze nie było... i oby się to nie zmieniło. - Wzruszył ramionami ponownie.

- Lepiej by tak zostało... by nikomu się krzywda nie działa. Wielu wrogów ma nasza rasa, o wiele za dużo by tracić dobrych wojowników w jakieś zatęchłej jaskini. Dla dobra nas wszystkich, niech lepiej czas tu płynie w spokoju. - Helvgrim mówił i opiekał kawałek tłustego boczku w ogniu w tym samym czasie. - Chciałbym jednak spłacić swój dług wobec ciebie Glandirze, a do tego trzeba krwi, obaj o tym wiemy. Jeśli jej tu nie znajdziemy to wiedz że będę podążał za tobą tak długo jak długo będziesz uważał że jest taka potrzeba. Złota od ciebie nie przyjmę, od razu mówię... to by się nie godziło bym tak spłacił dług, bym wziął od ciebie zapłatę. Śmierdział bym tchórzem na milę stąd.

Helvgrim zdjął spieczony boczek z patyka i przeciął go nożem na dwie części. Jedną z nich podał Glandirowi nabitą na nóż, drugą sam chwycił w dłoń i nabił na zaostrzony patyk ponownie. Sverrisson jadł, a gorący i błyszczący tłuszcz ciekł mu po podbrudku i długiej blond brodzie. Znów zapanowała cisza przerywana tylko odgłosami płomieni pożerających drwa i pohukiwaniem sowy, gdzieś daleko, na skraju lasu.

- Jeśli zaś pytasz o to jak sobie radę daje w boju, to powiem ci tak. Wielu jest lepszych ode mnie, ale jeszcze więcej gorszych. Mój topór smakował krwi bestii nie z tego świata, bogowie mi świadkami... - Helvgrim uderzył się kilkakrotnie zaciśniętą dłonią w swą potężną pierś - ...a jednak wciąż tu jestem żyw i w zdrowiu. Zapewniał cię nie będę długo o swej przydatności... nie szukam fałszywej pychy. Jednak wiedz Glandirze że nie opuszczę twego boku, aż do śmierci, mojej lub Twojej. Słowem samym, twej opinii o sobie nie zbuduję, czekam zatem sposobności by tego czynem dokonać. Czas pokaże czy jestem czegoś wart... ale pamiętaj że na krew przysięgałem że nie zawiodę i słowa dotrzymam. Na krew przysięga najmocniejsza jest u nas na północy... bo raz krew wymieszana ze słowem złamanym lub tchórzem podszyta, na wieczność maci purpurę i ród osłabia na zawsze. W mej rodzinie to nigdy miejsca nie miało, a i mieć nie będzie.

Sverrisson mówił wolno, spokojnie. Świało ogniska odbijało się od szklistych oczu khazada. Więcej nic nie pozostało do dodania. Siedzieli teraz obaj w ciszy, patrzyli w dogasające płomienie. Noc całkiem wzięła świat we władanie. Wkrótce miał nadejść kolejny świt i przynieść nową nadzieję na lepsze życie. Tego momentu czekali khazadzi niczym dzieci na matczyny pocałunek.

***

Wyjące Wzgórza, obóz dowódcy straży - sierżanta Glandira Torrinssona
Wellentag 15, Pflugzeit 2524 KI
Drum - Daar 5569 KK

Helvgrim lubił deszcz, a ten właśnie dzień był deszczowy. Krasnoludowi brakowało ośnieżonych szczytów Ejsgardu... spokój zatem odnalazł w deszczu, nie znosił natomiast duchoty i skwaru... dziś, szczęściem, był czas deszczowy. Ponoć wiosenna pora roku w Imperium zawsze taka była, mokra, wietrzna i zmienna jak humory panny z dobrego, khazadzkiego domu.

Krasnolud oficjalnie miał dziś dzień wolny od pracy, choć było to pojęcie względne. To że Glandir nie nadał dyżuru Helvowi, nieznaczyło że nie znajdzie się jakaś praca, tak wogóle. Po oczyszczeniu ewipunku i broni, wydłubaniu błota z podeszw butów i niewielkim praniu odzieży, Sverrisson pomógł przy fizycznej części stawiania dźwigu i czymś za co jeszcze nikt inny się nie zajął... począł budować małą kapliczkę ku czci Grungniego. Kilkadziesiąt kamieni ustawionych zostało w szeroki a niski słup. Na szerokim i w miarę płaskim kawałku skały, Helvgrim przy użyciu narzędzi górniczych, wykuł podobiznę boga gór i osadził tak spreparowaną płytę w kapliczce. Po zakończonej pracy począł się modlić. Długo i szczerze. Wiara była dla potomka rodu Torvala sprawą najważniejszą. Od modłów odwołał go głos dowódcy. Glandir wzywał. Modlitwa musiała poczekać.


Sverrisson spoglądał uważnie na ciło zabitego, przez ludzkiego kapłana, goblina. Chciał na nie splunąć, ale inni też patrzyli z zaciekawieniem, zatem wyplucie flegmy byłoby teraz nie na miejscu. Kiedy jednak wszyscy już nacieszyli wzrok, Helvgrim odciął toporem głowę grobiego i nabił ją na zaostrzony pal, który od razu wbił w ziemię.

- Ku przestrodze innym jego rodzaju. Wkrótce zauważą że jeden z ich zwiadowców nie wrócił... musi ich być więcej w okolicy. - Skwitował syn Svergrima.

Po chwili wszyscy zostali zawezwani do jaskini, jakieś odkrycie miało miejsce... Helvgrim nie ukrywał tego że mało go interesuje odnalezienie figurek albo starych, popękanych waz... ale innych jeszcze mniej interesowało to co myślał o tym Helvgrim. Na figurkę przedstawiającą jakiegoś paskudnego stwora, khazad z norski jedynie się skrzywił. Domyślał się że takie dziedzictwo nie mogło być w posiadaniu nikogo o czystym sumieniu i intencjach. To była zła wróżba.

Kilka chwil później dowódca wydał rozkaz by stawić się na zbiórce. Sverrisson udał się tam niezwłocznie... służba była czymś o najwyższym priorytecie... nie jakieś tam figury, pajęczyny i starocie przeklętych którzy skryli je w jaskiniach i głębinach w matce ziemi. Rin Glandir Torrinsson rozdawał przydziały. Helv słuchał słów sierżanta... jedynie wrodzona hardość nie pozwoliła mu otworzyć ze zdziwienia ust i stać tak jak niemota. Rink wyznaczył Helvgrima na swego zastępce podczas jego nieobecności. Sverrisson spojrzał szybko po ludziach Torrinssona, czy któryś się skrzywi, może skomentuję, odwróci wzrok od azkarhańskiego khazada... ale nie, wszyscy wpatrzeni byli w Glandira Żelaznorękiego, jak teraz go nazywano. Karny oddział krasnoludów, godny swego dowódcy, i odwrotnie... Glandir miał doskonały zespół wojowników, honorowych i posłusznych. Dumą było z nimi przystawać.

- Jak rozkarzesz Panie... nie zawiodę Cię. - Odpowiedział krótko Helv.

Kiedy tylko oddział zwiadowczy Glandira opuścił obóz. Sverrisson wziął się do pracy. Zaprzągł do niej również wszystkich najemników, każda para rąk była teraz potrzebna. Tym sposobem, cały sprzęt który można było ukryć w jaskini tam się znalazł. Zostało nazbierane więcej drew na opał, a linia lasu została odsunięta od obozu. Karczowanie zarośli i mniejszych drzew było pracochłonne, ale dało zamierzony efekt. Większe drzewa, choć wymagały więcej pracy to dawały khazadom znacznie więcej radości przy ich wycince. Ta też ilość miejsc w jakich mógł się zasadzić łucznik czy obserwator została poważnie zmniejszona. Sverrisson widział niezadowolenie na twarzach najemników, ale obietnica kilku kufelków piwa i odegnania niebezpieczeństwa goblińskiej, zdradliwej strzały z zarośli, wyprostowały uwagi części z nich. Na resztę krasnolud sposobu nie miał... wszak nie można dogodzić wszystkim.

***

Jakiś czas później Glandir wrócił ze zwiadu i przyniósł złe wieści... na dobre, norskański khazad nie liczył. Orki gobliny, w dużej liczbie. Choć wojownicy Glandira byli podekscytowani tym faktem i topory pewnie chcieliby stępić na zielonoskórych, to trzymali swe głosy na wodzy. Helvgrim równiez powstrzymał się od komentowania zaistniałego faktu. Słuchał planu Rinka Torrinssona. Kiedy nadszedł czas by inni podzielili się swym zdaniem, khazad zabrał głos.


- Rink Żelaznoręki ma całkowitą rację, to nie podlega wątpliwości i dyskusji. Radzić możemy jedynie nad planem jak dokonać tego szlachetnego czynu by zmazać kolejną z Uraz w Dammaz Kron. - Sverrisson obnażył swe drogocenne ostrze topora, dla podkreślenia słów. - Ja radze tak. O świcie, zasadźmy się na nich i zasypmy zapalonymi strzałami i bełtami. Po khazadzku... niech płoną. Reszta rzuci się w pogoń za strzelcami i wejdą w las, gdzie my zastawimy sieć pułapek. Po jej drugiej stronie, czekać będą nasze szeregi. - Helvgrim zrobił krótką pauzę po której wznowił mowę.

- Herszt będzie duży jak to zwykle z Uru'kaz, trud będzie z nim stawać. Pierwszy na ogień nie pójdzie, pchnie swych zielonych. Za tym co idzie? Ano...szaman. Ten szansa jest, że wogóle z obozu nie wyjdzie, albo ruszy na szarym końcu. Trzeba go będzie wziąć kiedy zostanie bez obstawy. Zgłaszam siebie... by w nocy obóz obejść i po ataku, kiedy orki i gobliny ruszą w stronę lasu obsianego pułapkami... zarżnąć szamana. Jeśli Pan nasz Glandir da zgodę. Pomocy nie proszę, ale to już nie w moich rękach decyzja jest. Taka moja wizja i takie słowo. - Helvgrim pokłonił głowę Glandirowi i wycofał się by dać miejsce innym którzy głos zabrać by chcieli.
 
VIX jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 12:16.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172