lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Warhammer (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-warhammer/)
-   -   Korzeń mandragory i dwie garści piachu (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-warhammer/12897-korzen-mandragory-i-dwie-garsci-piachu.html)

uday 27-06-2013 00:16

Gustav widział po drodze wiele niesprawiedliwości. Najbardziej martwiło go, że chłopi nie skarżyli się wcale na zbójców, czy zwierzoludzi, lecz na strażników. A im bliżej Hilte tym częściej słyszał skargi. Chciał co prawda rzekomego ojca odnaleźć, ale nie mógł przejść obok niesprawiedliwości strażników.

Kilkanaście dni przed wydarzeniami z tawerny

Wjechawszy do obozu pod miastem miał okazję na własne oczy zobaczyć jak "niebiescy" traktują lud. Od razu wiedział, że będzie tu miał wiele do zrobienia. Bez specjalnych zażyłości odpowiedział na powitanie dziesiętnika i ruszył za nim. Wypytał o problemy jakie mają w mieście. Co to za slumsy i kto je zamieszkuje. Jakie sprawy mieli ostatnio i czy potrzebują pomocy z czymś szczególnym. Klaus jednak nie był w stanie powiedzieć mu zbyt wiele oprócz tego, że kapitan i tak się z nim rozmówi.

Kapitan przeczytał referencje Gustava, mruknął pod nosem i odezwał się. - Nie mamy w tej chwili żadnych "spraw specjalnych" jak to Twoi przełożeni określili. Brakuje nam za to ludzi do pilnowania obozu uchodźców. Wspomóż naszych chłopców za bramą.

Służba mijała mu szybko. Wstawał z łóżka z pierwszym pianiem, a zanim słońce dobrze wzeszło wychodził już z koszarów. Nie przydzielono mu partnera, obchód po obozie uchodźców robił więc samemu. Następnie do południa rozwiązywał drobniejsze zatargi wśród uchodźców. Po południu wracał na obiad do koszarów, a potem znów na obchód. Wieczorem zwiedzał miasto, lub doglądał konia. Głuptak był bardzo mądry, a Gustav mocno się do niego przywiązał. Żałował, że nie może go zabierać do pracy. Jednak jazda na koniu w błocie slumsów nie wydawała się najlepszym pomysłem. Chciał zbliżyć się do ludzi. Zyskać ich zaufanie. Z wysokości siodła nie był w stanie tego dokonać.

Gustav mógł pozwolić sobie na to wszystko, ponieważ wymykał się jurysdykcji straży Hilte. Uchodźcy zamieszkiwali tereny poza murami miasta, miał tam więc pełną swobodę w działaniu, a Kapitan straży czytając w raportach o uspokających się dzikusach zza bramy mógł ze spokojnym sumieniem olać wszystko co się tam działo i skwapliwie z tego korzystał.

Dzięki swojej sprawiedliwości, już po tygodniu znał i cieszył się zaufaniem dużej grupy uchodźców. Zaś dzięki poczcie pantoflowej otoczyła go nawet pewna doza powszechnego szacunku Oczywiście przy okazji podpadł co po niektórym mniej zorganizowanym grupom przestępczym, ale nie przejmował się tym. Potrafił sobie z takimi radzić. Wystarczyło trochę postraszyć koszarowym loszkiem i bliższą znajomością z Herr Jajeczkiem.

Kerm 28-06-2013 17:44

Kolejny dach był o krok. No, może o kilka kroków.
Schyleni, częściowo zasłonięci przed ewentualnymi strzałami, przemknęli się po pochyłym dachu i wspięli się na następny. Metr z okładem to niewielka przeszkoda dla kogoś, kto się spieszy.
- Stać! Nie ruszać się, kurwie syny, stać, straż miejska!
Dobiegające z dołu bluzgi, poparte strzałem z kuszy (na szczęście niecelnym) dobitnie świadczyły o tym, ze ich rejterada nie uszła uwagi bystrookich strażników.
Olga poślizgnęła się, omal nie zjechała na brzuchu na sam dół, lecz natychmiast odzyskała równowagę - przekroczyła szczyt dachu i znalazła się obok Félixa. Ten kopniakiem rozwalił okiennicę i trzymanym w dłoni tobołkiem wybił szybę. Szkło z brzękiem posypało się na podłogę. Bez wątpienia mogło to zaalarmować mieszkańców, ale nie można było połączyć dwóch rzeczy - szybkości i ciszy.
Pokój, w którym się znaleźli, był pusty. Przynajmniej nie było tu ludzi. Wpadające przez wybite okno światło księżyca oświetliło dość skromne wyposażenie - niezasłane łóżko, stoliczek, biurko, komódka.
No ale nie przyszli tu by spędzić tutaj wakacje…

Wybiegli na korytarz, by spotkać się oko w oko ze starszym jegomościem, z kagankiem w dłoni i tęgą drewnianą pałą w drugiej ręce. Właściciel domu, w którym się znaleźli, nie wyglądał na zachwyconego niespodziewaną wizytą, tudzież sposobem, w jaki w jego domu pojawili się goście.
- Co wy u licha ciężkiego tu robicie?! - spytał z groźną miną.
- Uciekamy przed bandytami ze straży... - wyjaśniła Olga.
- Bandytami?! - Na twarzy jegomościa z pałką mieszało się przerażenie i oburzenie. - Jedyni bandyci, jakich widzę, to wy! - Może się i bał, ale nadal był pełen buty. Jakby był pewien, że nikt i nic nie może mu zagrozić.
- Napadło na nas trzech opryszków - wyjaśnił uprzejmie Félix, z kulturalnym akcentem przedstawiciela wyższych sfer. Może to mogło zmienić nastawienie gospodarza. - Uznali, że na szlachcicu większy łup będzie. Ale ponieważ się okazało, że w tym mieście prawo nie istnieje, to trudno. Musieliśmy sami o siebie zadbać. Kto zatem nie jest z nami, ten jest przeciwko nam.
- I odłóż tę lagę, proszę. Pokaż tylne wyjście, a nic ci nie zrobimy.
- Mówiąc to Olga napięła łuk i ostentacyjnie wymierzyła w mieszczanina.
- Ale szybko - poprosił Félix. - Zanim jej się zmęczą palce. Nie chcemy żadnych pieniędzy - dodał. - Zapewniam. Interesuje nas tylko tylne wyjście.
- Okno mi wybiliście...
- odezwał się mężczyzna.
- O wybaczenie proszę - Félix ukłonił się uprzejmie - ale czasu nie stało, by o otwarcie poprosić.
- Zejdźcie na dół, ostatnie drzwi po lewej, prosto przez kuchnię na zaplecze...
- wyjąkał jego rozmówca, odsuwając się pod ścianę.
- Dziękuję w imieniu własnym, oraz mej towarzyszki, którą ledwo raptu uniknęła. - Félix ponownie się skłonił. - Postaram się, przez znajomych, wyrównać stratę w najbliższym czasie.
Ruszyli w dół, z nadzieją, że gospodarz domu nie wprowadził ich w błąd. Nim przeszli pół piętra ktoś zaczął się dobijać do frontowych drzwi domu. Félix miał tylko nadzieję, że drzwi są dosyć solidne i zaopatrzone w mocne zasuwy. Im później strażnicy się z nimi uporają, tym lepiej dla uciekinierów. A o pomaganiu im Félix nawet nie pomyślał. Nie dość, że nie wypadało wpuszczać obcych do cudzego domu, to jeszcze nie miał zamiaru szykować sznura na stryczek na własną egzekucję.
Na szczęście nie zostali wprowadzeni w błąd, bo ledwo skręcili do kuchni drzwi frontowe z trzaskiem poddały się naporowi i ustąpiły.
Strażnicy popędzili po schodach do góry, a Olga i Félix przez drzwi kuchenne wymknęli się z domu na ulicę i skręcili w lewo. Pobiegli przed siebie.
Ich radość nie trwała długo. Już po chwili usłyszeli za sobą w oddali radosny krzyk.
- Tam są!
To nie mogło dotyczyć nikogo innego, tylko ich.
Skręcili w pierwszą z brzegu uliczkę, potem w kolejną i następną. Domy zaczęły stawać się coraz niższe, brzydsze, ale murów miejskich, do których chcieli dotrzeć stale nie było.
Wreszcie natrafili na jakiś mały placyk pełen skrzyń i pakunków. Z boku placu stał pokaźny magazyn.
- Na dach? - zasugerował Félix. Gdyby tak wykorzystać skrzynki to, na upartego, można by się tam dostać. Dach był dość płaski. Mogliby się położyć i przeczekać, aż ścigającym ich strażnikom minie pierwszy zapał. A potem, potem by się zobaczyło. W ciemnościach nocy może by się im udało dotrzeć do murów. W końcu strażnicy nie mogli znajdować się wszędzie.
Olga skinęła głową i przymierzyła się do pierwszej z brzegu, stojącej tuż przy ścianie magazynu skrzynki.
- Hej, pssst - rozległo się nagle.
- Ciiiiiii - syknęła Olga.
- Tutaj, chodźcie do mnie. - Kilka metrów od Félixa zza skrzyni wyłoniła się ciemna, skulona postać. - Mam dobrą kryjówkę - odezwał się przytłumiony głos.
- A za mury przeprowadzisz? Bo za nami biegają dranie... - szepnęła Olga.
- Tamci?
Nie trzeba było się długo rozglądać, by zauważyć postać, która pojawiła się u wylotu jednej z uliczek. Kilkanaście metrów za nią widać było blask świateł. I nie trzeba geniusza by wiedzieć, że za chwilę na placu zjawi się cały tabun strażników.
- A kto by inny... niebiescy z blachami... - mruknęła Olga, chowając się za skrzynią, na którą przed chwilą chciała wejść.
- Szybko, tutaj! - Cień machnął ręką.
Nie wahali się ani chwili.
Ich rozmówca przykucnął przy ścianie magazynu i odsunął na bok dwie deski.
- Tu nie wejdą - zapewnił.
Ledwo weszli do środka ich ‘gospodarz’ zasunął z powrotem obie deski.
- Rozgośćcie się - szepnął. Sam przesunął się pod wejście. W paru deskach były dziury po sękach, przez które można było obserwować plac.
Félix nie miał zamiaru kręcić się po ciemnym magazynie i, być może, wpadać na jakieś skrzynie czy paki. Ze swojego miejsca i tak dosyć dobrze słyszał, co się dzieje na placyku.
Lokalni przedstawiciele prawa, z których tylko niektórzy zaopatrzeni byli w pochodnie, kręcili się między pakunkami, od czasu do czasu wpadając na beczki czy pakunki. Schowany za chmurami księżyc zdecydowanie nie ułatwiał im pracy. Nic dziwnego, że ich działania były bogato okraszane przekleństwami.
Z bardziej kulturalnych wypowiedzi można było się zorientować, ze trwają poszukiwania dwóch osób - wysokiej blondynki i szlachcica. Należało ich złapać i zatrzymać.
Aż dziw, że nie zabić na miejscu…
Czy zatem wystarczy ufarbować się na brunetkę i przebrać za zebraka?

Konwersację z tajemniczym osobnikiem, który - przynajmniej chwilowo ocalił im życie - trzeba było zostawić na później. Do chwili, aż strażnicy łaskawie zechcą wynieść się z placu i przeniosą swe zainteresowania na inny kawałek miasta.

harry_p 10-07-2013 00:14

Gdy zbiry sobie poszły, dookoła nagle zaczęli pojawiać się ludzie. Zaczęli rozmawiać, rechotać, pokazywać palcem a nawet wołać cię o jałmużnę. Podniósł się hałas i kurz. Odchodząc z miejsca napadu chudzielec obejrzał się na wynurzających z różnych zakamarków ludzi i pokiwał smętnie głową.
- No tak... mieli przewagę było ich aż czterech pieprzone gapie a jak żonka zaniemoże to będą skomleć…- powiedział cicho niby do siebie i powędrował między namiotami i lichymi szałasami uciekinierów. Przemykał skulony w stronę bramy miasteczka uważnie się rozglądając czy aby tych czterech dryblasów ponownie go nie przyuważyło.
Zapłaciwszy aż dwa szylingi za wejście na szczęście glejt upoważniał do przekraczania bram miasta wedle uznania. Obejrzał się za siebie jeszcze raz i z satysfajcją przekroczył bramę. Nie uszedł kilku kroków kiedy rękaw pociągnęła go jakaś mała dziewczynka. Spojrzała na niego żałośnie, po czym wyciągnęła ręce, prosząc o jałmużnę.
Rubus przykucną przy dziewczynce pogrzebał chwilę w torbie i wyją kawał suchara i twardej podróżnej kiełbasy.
- Zanim ci dam… powiedz no gdzie znajdę tutejszy szpital i karczmę.
Dziewczynka początkowo zrobiła niezadowoloną minę licząc na parę miedziaków jednak chwyciła kawałek jedzenie.

- No szpital to je tam - wskazała spory budynek. - ten co ma dwa pietra ale na noc to drzwia zawarte panie. A karczma to ja tam gdzie się pali. – Odezwała się rezolutnie i wskazała w drugim kierunku i gdy spojrzał za jej palcem wyrwała mu jedzenie i szybko czmychnęła. Uśmiechną się patrząc za dzieciakiem i poszedł w kierunku ognistej łuny.
Po chwili dotarł na mały zatłoczony placyk przed karczmą. Wszędzie kręcili się uzbrojeni strażnicy, ludzie biegający z wiadrami wody a kilka zawodzących kobiet i dzieci wyło patrząc na palący się budynek. Panował kompletny chaos. Każdy biegał z własnym wiadrem w te i nazad przepychając się do studni. Pod ścianą pobliskich zabudowań siedziało kilku poszkodowanych, wyglądali co najwyżej jak by nałykali się za dużo dymu nic więcej. Sytuacja diametralnie się zmieniła gdy runęła część dachu karczmy. Nagle z morza płomieni zaczęli wyłaniać się ludzie. Musieli wejść wcześniej do środka po rannych. Bo kilkunastu kaszlących, wystraszonych ludzi wyniosło kilka ledwo przytomnych osób. Bojąc się żeby w panującym chaosie nie zadeptano rannych szybko do nich doskoczył i kazał położyć przy zaczadzonych. Brodatemu ze złamaną nogą szybko nastawił kulasa. Półprzytomny nawet nie stękną, Rubus udarł kawał szmaty z jego koszuli i usztywnił nastawioną nogę walającą się w pobliżu deską. Potem rannych pojawiło się więcej. Gdy wynieśli majaczącego nieszczęśnika krzykną.
- Na koc go i zostawić w spokoju. W SPOKOJU! – wydarł się na nadgorliwca który przymierzał się do zrywania nadpalonej kamizelki z rannego.
– Chcesz go ZABIĆ?! Biegnij po lniane chusty i to dużo. -Wydarł się na skołowanego „ratownika”. Po czym wrócił do opatrywania chłopak z poparzonym ramieniem. Oparzelina była głęboka broczyła krwią, osoczem i śmierdziała pieczystym. Zatrzymał najbliższą osobę z cebrzykiem spróbował wody by sprawdzić jej jakość po czym zabrał wiaderko i wrócił do rannego. Polał ranę i zaczął wachlować. Potem znów. Widząc że któryś z gapiów mu się przygląda zagonił go do wachlowania i polewania rany. Zajął się kobietą z rozwaloną głową. Sprawdził ranę czy nic się nie wbiło w czerep mrukną niezadowolony. Pomacał chwilę głowę jęczącej niewiasty i odsapną z ulgą. Drewniana drzazga nie wbiła się pionowo w czaszkę ale ślizgnęła się po niej i została pod skórą. Wyciągną sztylet polał spirytusem, nacią skórę głowy obnażając drewniany oścień i wyciągną go. Jeden z gapiów obserwujący scenę najpierw zbladł potem zwymiotował gdy Rubus z uśmiechem zadowolenia oglądał długą prawie na trzy cale drzazgę. Ponieważ krwawienie z rany było niewielkie tylko polał spirytusem opatrunek i zamotał węzełek na głowie mieszczki. Kobieta jęknęła, syknęła ale na szczęście nadal była w szoku i nie wierciła się zanadto
- Masz, na pamiątkę. Pod włosami blizny widać nie będzie – Wsadził kobiecie zakrwawioną drzazgę w ręce i podszedł do ostatniego ofiary pożaru. Właśnie wracał chłopak z naręczem lnianych pieluch. Rubus wyrwał je z rąk zipiącego człowieka podszedł do wiadra gdzie klęczał chłopak z poparzoną ręką.
- Dobra robota wachluj dalej.
– Pochwalił mimowolnego pomagiera. Sam namoczył lniane pieluchy i podszedł do nadal mamroczącego chłopaka. Obłożył delikatnie wszystkie poparzone miejsca mokrym płótnem.
- Oj chopie pomódl się dobrze. Będziesz miał się wylizać, to się wyżyjesz. Na razie musisz posiedzieć w tym co masz na sobie. – delikatnie zwilżam wysychające płótno i zastępuje je świeżym opatrunkiem. – Jak by kto zaczął to ściągać obrał by cię jak ziemniaka. Jak dożyjesz rana to prawie jak byś spieprzył sprzed bram Morra.
- Powiedzcie ojcu... że ja nie chciałem. Nie... chcialem... - po umorusanym poliku spłynęła łza. Na jego twarzy nie widać było cierpienia, tylko... zmęczenie. Chudzielec przygarbił się zdając sobie sprawę że chłopak jest ciężej poparzony niż to wyglądało na początku Belka która go przygniotła musiała wcale nie tak krótko na nim leżeć. Spaliła skórę i to co pod nią było. Teraz poparzony nie czuł już bólu i słusznie żegnał się ze światem Wiedząc to Rubus zmusił się do spokojnego tonu i kłamstwa
- no… - odchrząkną z wysiłkiem i już pewniej kontynuował - … Co ty mi tu się chłopie będziesz z ojcami żegnał. Sam mu powiesz. A… ten ojciec twój to kto? Srogi rodziciel? – próbował zagadywać chłopaka. Znów ostrożnie zmienił mokry opatrunek na poparzonym. Chwilę rozglądał się jak przebiega gaszenie i czy są nowi ranni. Po czym znów skupił się na poparzonym.
- Surowy ale s…sprawiedliwy. Niech Sigmar nad nim czuwa. Zimno. Przysuną byś mnie panie do ognia, ziąb okrutny. – wybełkotał ranny
- Skoro sprawiedliwy pewnie wybaczy.
- Dzięki bogom. Jak myślisz jak wygląda brama Morra. Panie wpuść mnie i daj odpocząć w cieniu.- Wziął głęboki oddech po czym skonał. Facet od pieluch cały czas stał gdzieś z boku a gdy tylko Rubus nakrył twarz chłopaka białym płótnem ten tylko wyszeptał.
- Hektor… - po czym znikną pośpiesznie w tłumie.
Chwilę patrzył za biegnącym po czym sprawdził jak mają się pozostali ranni.

Revan 11-07-2013 00:28

„Przez odwagę broń życia tych, których ogarnął strach
Przez słowo broń sprawiedliwości tych, którzy nie potrafią mówić
Przez lojalność broń honoru tych, którzy ci ufają
Przez miecz szukaj tych, którzy wzbudzają trwogę
Przez ogień szukaj tych, którzy ważą się bluźnić
Przez modlitwę szukaj tych, co dawno przestali się modlić”


– fragment przysięgi łowców czarownic.



*** Gustaw von Waldklug ***


Dzisiejszy patrol przebiegł wyjątkowo bez zastrzeżeń. Jak na tak duży obóz miałeś wyjątkowo mało roboty. Ot, jakaś mała kłótnia między dwoma sąsiadującymi rodzinami, rozwiązałeś jakiś konflikt z obwoźnym druciarzem, co kantował biedaków. Wracałeś do koszar. Strażnicy przy bramie niechętnie stanęli na baczność. Wiedzieli, że w hierarchii stopniem stoją niżej od ciebie. Nie bardzo im się uśmiechało oddawać ci należny „szacunek”. Nikt nie lubił wstawać, gdy się właśnie usiadło.

Wróciłeś do koszar. Oprócz ciebie, w rejonie było około piętnastu innych strażników drogi. Siedmiu z nich patrolowało trakt w stronę Beck, ośmiu kolejnych miało nie dalej jak jutro wyruszyć w kierunku Wurzen. W czasie, gdy miałeś zamiar się rozdziać, przyszedł do ciebie adiutant komendanta, Stirlitz.


*** Olga Dymitrowa Kożara, Félix von Vessel ***


Minęło trochę czasu, nim strażnicy sobie poszli. Gdy ostatni z nich opuścił plac, nieznajomy odetchnął z widoczną ulgą.
- Coście zrobili, że was tak gonią? – zapytał.
- Tu ceklarzom wolno rabować i rapt czynić? - zapytała retorycznie Olga.My nie prywykli, to i ubili ich niemnożko. - dodała wyjaśnienie, zaciągając z kislewska bardziej niż zwykle. Zaczęła się lekko trząść, gdy dotarło do niej, że jest nadzieja na wyjście z życiem z miasteczka. Poczuwszy miękkość w nogach przysiadła na jakiejś skrzynce.

Nieznajomy nic nie mówił przez chwilę.
- Macie przechlapane w tym mieście. - odrzekł krótko.
- Jestem Igor - dodał po chwili. – Chodźcie ze mną. Tutaj może i nikogo nie widać, ale strzeżone toto jest.
- Mamy przechlapane - zgodziła się Olga. – Ale my przynajmniej możemy - jeśli zechcesz nas wyprowadzić - opuścić to miasto. Więc wydaje mi się, że tak naprawdę to przechlapane mają mieszkańcy tego miasta.
- Félix. – przedstawił się estalijczyk.Ciekawe tu obyczaje panują - przyznał. – Ale za gościnę będziemy wdzięczni. Tudziej, jak rzekła moja towarzyszka, za pomoc w opuszczeniu waszej pięknej miejscowości.
- Nie w mojej mocy wam pomóc, ale znam kogoś, kto mógłby.
– odparł Igor. Olga spojrzała zdziwiona na ledwo widoczną w ciemnościach sylwetkę ich wybawcy.
- Nie przypuszczałam, by dojście do murów miasta i przekradnięcie się przez nie, wymagało specjalnej mocy, acz pewnie lepiej się przyczaić gdzieś chwilę, aż ceklarze przestaną gonić za nami jak psy za suką. Skoro znasz takie miejsce gdzie można by przycupnąć, to będziemy wdzięczni za zaprowadzenie nas tam. - Wstała ze skrzynki i ruszyła za Igorem.
Félix bez większego wahania poszedł za tamtą dwójką. Jego zaufanie do Igora było, można by rzec umiarkowane, ale nie bardzo widział inne wyjście z tej sytuacji. Bo wyjścia nie było…

Szliście między skrzyniami i pakunkami. Światła było na tyle, by się nie potknąć. Natknęliście się na dwóch śpiących strażników magazynu, capili alkoholem na kilometr. Chwilę później Igor poprowadził was po drabinie na stryszek, gdzie było jedno małe, wybite okienko. Wyszedł przez nie na dach, wy za nim. Przeszliście mały kawałek po dachówkach, uważnie stawiając każdy krok. Igor już dawno czekał na skraju dachu, kiedy wy byliście w jego połowie. Musiał mieć wprawę w tym.

Zeskok. Szybkie przywarcie do muru, gdy nagle zza rogu wyłonił się kilkuosobowy patrol z pochodniami. Nic nie zauważyli, toteż po chwili poszliście ich śladem. Igor nagle skręcił w jedną z ciemniejszych uliczek. Przestawił kilka beczek i wlazł do starego, rozpadającego się piętrowego domu.

Tam odpalił jakąś święcę. Jak na wasze, bez żadnego krzesiwa. W końcu mogliście zobaczyć jego twarz. Igor zdjął kaptur, ukazując swoje blade oblicze. Gdybyście mieli zgadnąć jego pochodzenie, było by z tym sporo zachodu, najprościej mówiąc, jego fizjonomia nie przedstawiała żadnych znaków szczególnych. Był nikim, nie wyróżniał się wcale. Nawet trudno było zgadnąć wiek, mógł mieć dwadzieścia, jak i trzydzieści lat. Idealny materiał na kieszonkowca.
- Wyglądacie jak siedem nieszczęść. Zwłaszcza ty, panienko. – rzucił w waszą stronę, uśmiechając się.

Dom, w którym byliście, był ruderą. Powybijane ściany, okna, ściany zabite deskami, dookoła walały się porozwalane graty. Pewniakiem jakaś melina.
- Chodźcie za mną. – Igor pomajstrował coś z drzwiami prowadzące do piwnic, po czym je otworzył. Zeszliście po drewnianych, śliskich stopniach na sam dół. Tam następne drzwi, które tym razem otworzył wytrychem. Weszliście do jakiegoś pomieszczenia.

Śmierdziało stęchlizną. Igor zasunął belkę i założył skobel. W rogu pokoju znajdował się stolik bez jednej nogi, oparty o ścianę, aby się nie przewrócił. Paliło się na nim kilka świec. W drugiej części pokoju znajdowało się kilka sienników, trochę szmat. W kącie jakiś topór, widły, na ścianie na wielkich gwoździach wisiały zbuchtowane dokładnie liny. Pod ścianą znajdował się duży, drewniany kufer z rozwalonym zamkiem. I butelki, dużo butelek, większość bez zawartości.

Igor usiadł na krześle obok stolika, rozłożył nogi na drugim, odkorkował jakieś wino, po czym wziął długi łyk.
- Chcecie to bierzcie – postawił butelkę na stole.
- Czujcie się jak u siebie w domu… myślałem, że ktoś tu będzie. Jak poczekacie trochę, to reszta ekipy niedługo powinna się zjawić. – rzucił, uśmiechając się przy tym. Jak na tak nijaką urodę miał bardzo ładny uśmiech. I zęby.




*** Karl von Essen ***

Wydawało się, że droga do domu nie mogła być trudna. Mimo twojego stanu, miałeś ją prawie dokładnie opanowaną. Prosto, potem w prawo, lewo, następnie znowu w lewo, prawo i już jesteś. A może to było to drugie prawo? Wokół ciebie, jak na tą porę, panował spory ruch, a był środek nocy. Ludzie biegali jak poparzeni w stronę, z której przyszedłeś, z drewnianymi wiadrami. Później biegali już tylko sami strażnicy. Gdy przed tobą nagle wyrosła kolumna około kilkudziesięciu niebieskich, postanowiłeś przykleić się do ściany, aby cię nie stratowali.

Po chwili zostałeś sam na środku ulicy. Skręciłeś w uliczkę, na której, jak ci się wydawało, mieściła się twoja stancja. Zrobiłeś niepewnie kilka kroków przed siebie. Po chwili poczułeś bardzo nieprzyjemny fetor. Przeszło ci przez myśl, że gdybyś był mniej pijany, ten smród byłby nie to wytrzymania.

Usłyszałeś trzask z prawej strony, a po chwili z lewej. Na drogę za tobą wypadł jakiś cień. Z drugiej strony, jak się obejrzałeś, coś się poruszało w twoim kierunku. Nagle, ciemne chmury ustąpiły pola księżycu, który na chwilę rzucił światło na jedną z istot.








*** Georg Fleischer ***


Znalazłeś karczmę "Pod złamanym garlaczem". Może i pierwsza, ale nie specjalnie lepsza. Mieści się w południowej części miasta, acz dojść było całkiem prosto. Zdecydowanie prościej, niż do jakiejkolwiek innej, jak prowadzili podpytani mieszczanie. Albo nie byli zbyt sympatycznie nastawieni do obcych. A to dlatego, że zanim otworzyłeś drzwi, ktoś postanowił być kulturalny i zrobić to za ciebie. Głową. Kogoś innego.

Jakiś kozak postanowił zwadzić się z jakąś ochlejmorda na zewnątrz. Za nimi wypadli inni biesiadnicy. Wynik bitki był z góry przesądzony, kozak generalnie wytarł biedakiem pół uliczki przed karczmą. Towarzyszyły temu oczywiście gromkie zachęty i komentarze innych, po czym wszyscy wrócili do środka chlać dalej. Mordowania jakich wiele.

*** Rubus Sheider ***

Chłopak odszedł.

Poczułeś coś dziwnego. Coś jakby drgania. Powietrze wokół ciebie stało się ciężkie, a nawet... lepkie. Czułeś, jakbyś poruszał się w wyjątkowo gęstej brei, zupełnie jakbyś był wciągany przez bagno. Wszystko wokół ciebie umilkło, światła przygasły, byłeś tylko ty i ciężkie, nieprzeniknione powietrze. Próbowałeś nabrać oddechu, ale nie mogłeś. Czułeś, jakby twoja płuca były ściśnięte do granic możliwości. Czułeś...

Stałeś przed jakimś ciałem. Wszystko nagle wróciłeś do normy. Usłyszałeś straszny trzask, to dach karczmy właśnie zapadł się całkowicie do środka. Do chłopaka przed tobą przypadł jakiś mężczyzna.
- Hektor, na bogów, Hektor! - potrząsał nerwowo chłopakiem.
- Za co?!

uday 18-07-2013 08:51

- Witaj! Jak widzisz, dopiero wróciłem z obchodu. Coś się stało? Mam jeszcze chyba pół godziny do raportu, prawda?
Stirlitz odchrząknął.
- Komendant życzy sobie zobaczyć cię teraz. - powiedział, otwierając drzwi. Komendant? Człowieka raz na oczy widziałeś, i to przypadkiem, a jedynego przełożonego, jakiego “znałeś” był kapitan Dietmar von Kuss.
“Uch, nie podoba mi się to. Chyba nie posyłali za mną ogona do slumsów?” - Zamyślił się Gustav. Szybko jednak otrząsnął się. Nie było sensu przedłużać nieuniknionego. Jeśli sam komendant chciał go widzieć to nie można przecież kazać mu czekać. Gustav wrzucił swoje toboły do kufra i zamknął je na klucz. Podnosząc się sprawdził jeszcze czy ma sztylet przy sobie i odwrócił się do Stirlitza.
- Jestem gotów. Prowadź. Może zdradzisz mi po drodze, co też sam komendant chciałby od zwykłego strażnika dróg?
Stirlitz - jak słyszałeś - jak zwykle miał kij w dupie i odpowiedział niewiele.
- Dowiesz się wszystkiego na miejscu.
Wyszliście z koszar, skręciliście w lewo. Na końcu uliczki znajdowało się biuro garnizonu Hilte. Weszliście do środka, jeden ze strażników drgnął nieznacznie na was widok i się wyprostował. Zupełnie, jakby to Stirlitz był komendantem. Weszliście po schodach, stanęliście przed drzwiami na końcu korytarza. Adiutant zapukał, ze środka dobiegło tylko krótkie “Wejść.
Gustav wszedł do gabinetu, stanął na baczność po czym zasalutował. - Strażnik Gustav von Waldklug melduje się. Pan Komendant życzył sobie mnie widzieć? Jeśli chodzi o tego wyrwizęba z wczoraj to zapewniam, że sytuacja została opanowana i nie są konieczne żadne dodatkowe środki przymusu - będzie płacił należyty podatek.
Stirlitz zamknął za tobą drzwi.
- Witajcie, Gustawie - odrzekł. - Nie ma potrzeby, byście zdawali przede mną raport - dodał. Po tonie jego głosu mogłeś się domyślić wiele na jego temat. Twardy, oficerski głos, zdarty od krzykow w czasie musztry, czy wojennej zawieruchy. Był i wyglądał jak imperialny oficer.
- Jak wam się tu wiedzie? Słyszałem o waszych postępach w obozie. Są dość niezwykłe, jeśli brać pod uwagę sposoby działania tutejszych strażników.
- Dziękuję Komendancie. Kwatermistrz ulokował mnie w północnym skrzydle. Szczerze powiedziawszy nie spodziewałem się takiej gościnności. - Na słowa komendanta Gustav wyraźnie się rozluźnił. - Ci za murami to tylko ludzie. Aby trzymać ich w rezonie trzeba ich pierwej poznać. Zdziwiło mnie komendancie, że Pańscy ludzie traktują ich jak obywateli drugiej kategorii. - Zawstydził się na swoje słowa. - Przepraszam, Komendancie. Oczywiście silna ręka jest jak najbardziej potrzebna i jestem pewien, że ma Pan swoje powody aby wymagać właśnie takiego zachowania od swoich ludzi.
Hubauer zawiesił wzrok na twojej osobie. Po dłuższej chwili odparł.
- Problem w tym, że ja im takiego zachowania nie nakazuję. Ale, jak to mówią, z gówna rzeźby nie wyrzeźbisz.
- Ma Pan rację, Komendancie. - Gustav pochylił nieco głowę w geście szacunku. - Z pewnością nie wzywał mnie Pan jednak aby słuchać moich narzekań na Pana ludzi.
- A skąd wiesz? - wyrwało się komendantowi. Minęło kilka chwil, zanim się odezwał. - Dbam o morale swoich ludzi. Poznaliście się tu już bliżej z kimś? - Hubauer kontynuował wywiad. Zaczynałeś czuć się jak na przesłuchaniu.
- Poznałem chłopaków z oddziału imigracyjngo, ale po pierwszym dniu zaczęli zachowywać się jakby mieli do mnie o coś urazę. Za to w drugim prewencyjnym wydają się być bardziej przyjaźni. Byłem z nimi raz, czy dwa w tawernie, ale nie zawsze mogę sobie na to pozwolić. Służba tu jest wymagająca. Bywa, że wracam do koszar dopiero, gdy słońce wisi nad wieżą świątynną. Mój koń również wymaga opieki, na pewno słyszał Pan Komendant, że żaden drogowiec nie opuszcza swojego wierzchowca na dłużej niż dzień. - Gustav spojrzał niepewnie na komendanta. Nie miał nic do ukrycia, więc i wykładał wprost wszystko co miał do powiedzenia. Ta cała rozmowa go niepokoiła, ale właściwie rozumiał komendanta. Nowy stróż na jego terenie - musiał go choć trochę poznać.
Komendant zamyślił się chwilę.
- Znam ja waszą fuchę, wierzaj mi. Nie obawiajcie się jednak, jutro wasz rumak może się znowu sprawdzić. Mam ja dla was robotę, jutro z rana. Wraz ze świtem zawieziecie list, który dostarczy wam wcześniej mój adiutant Stirlitz, na zamek Utterbach, do rąk własnych freiherra Wernecke.
- Tak jest, Panie Komendancie. - Gustav stanął na baczność i zasalutował. Nie potrafił rozgryźć tego człowieka. Zresztą przełożenie mieli to do siebie, że trudno było ich rozgryźć. Potem robiłeś coś, co wydawało Ci się w porządku i lądowałeś ze “specjalną misją” i “awansem” na dalekiej prowincji. Strażnik miał nadzieję, że ta “robota” nie jest tylko pretekstem do pozbycia się go z rejonu. Właściwie podobało mu się w Hilte. Duży obóz uchodźców zapewniał odpowiednią ilość pracy, a brak bezpośredniogo dowódcy pozwalał na przyzwoitą ilość swobody w podejmowaniu decyzji. Nagle zreflektował się. - Czy mam czekać na odpowiedź?
- Jeżeli freiherr sobie tego zażyczy, to tak.
Gustava zdziwiło trochę dlaczego komendant wysyła właśnie jego. Każdy ze strażników, którzy wybierali się do Wurzen mógł zawieść ten list. Nie zajęłoby im to przecież więcej niż pół dnia. Może spodziewał się szybkiej odpowiedzi. I tak nie było sensu się zastanawiać. Poza tym, ta cała wyprawa była mu nawet na rękę. Potrzebował trochę odpocząć od obozowych problemów. No i Głuptak też chętnie rozprostuje nogi. Strażnik czekał już tylko na sygnał do odmeldowania. - Przygotuję konia i wyruszę jutro z rana razem z pozostałymi strażnikami.
Komendant skinal głową.
- To wszystko, możecie odejść.
- Tak jest, Panie Komendancie! - Gustav zasalutował i sprężystym krokiem wyszedł z gabitenu.

Gwena 21-07-2013 22:04

Mimo zmęczenia Olga zauważyła że Igor zapalił świecę gestem. W każdym razie była tego prawie pewna. Popisujący się sztukmistrz czy czarownik...? O magach nie wiedziała za wiele, słyszała tylko, że tu, w Imperium, część z nich oficjalnie, a nawet ostentacyjnie jawnie działała. Legalna czy nie legalna, każda magia była podejrzana, zwłaszcza czyniona przez kogoś w takim obskurnym miejscu. Jednak nikt w tej chwili jej nie ścigał, miejsca do rozłożenia skór było aż nadto, a Olga była naprawdę zbyt zmęczona by przejmować się umiejętnościami przewodnika.

Po proponowane wino nie sięgnęła, za to spojrzała – właściwie po raz pierwszy – na Felixa. Strój, uzbrojenie, zadbane, choć z odciskami od broni, ręce potwierdzały to, co słyszała w każdym wypowiedzianym przez Felixa słowie, faktycznie należał on do warstw wyższych. Uśmiechnęła się na myśl na co mu przyszło: trafił w podejrzane miejsce, w podejrzane towarzystwo Igora i zapewne na listy gończe w obronie niebłękitnokrwistej kazaczki. Nie, żeby uważała kozacką krew za gorszą, ale...

– Herr Felix, nie miałam dotąd czasu na podziękowanie. Gdyby nie wasza pomoc zapewne byłabym już karmą dla psów, albo rozpaczliwie chciałabym nią już się stać. Mam wielki dług wobec pana – skłoniła głowę – a my, Kożary, długi spłacamy.

– Nijak nie można było nie wtrącić się –
stwierdził beznamiętnie Félix. – A dług? Pomagaliśmy sobie i pewnie nieraz to nastąpi, zanim to piękne miasto uda się nam opuścić. I wtedy okaże się, czy coś jeszcze do spłaty zostało.

Wygłosiwszy swą opinię widocznie uznał, że na razie, do chwili powrotu owych kompanów, o których wspomniał Igor, nie warto nic mówić, ani o dalsze plany wypytywać, więc usiadł na stojącym pod ścianą kufrze by odpocząć nieco po bieganiu po uliczkach i łażeniu po dachach.

Olga miała sporo pytań do Igora, jednak powstrzymała język. Jeśli wprowadził ich w pułapkę to i tak nie przyzna się do tego, zanim ta jego “ekipa” się nie pojawi, więc póki co lepiej złapać chwilę drzemki niż strzępić po próżnicy ozór. Pytanie tylko, czy naprawdę tu można było bezpiecznie zmrużyć oko...
Rozłożyła skóry pod drzwiami, mając nadzieję, że nikt nie da rady sięgnąć do skobla nie budząc jej.

Igor ograniczył się uważnego obserwowania gości. Dłubał sobie nożem między paznokciami, aż po jakimś czasie do drzwi rozległo się ciche pukanie. Nie było ono chaotyczne, był to raczej umówiony znak. Podniósł się do otworzenia drzwi.
Olga która drzemała na wpół oparta o drzwi otwarła oczy i niespiesznie wstała. Odsunęła się od drzwi, i poprawiając ubiór przesunęła dyskretnie szaszkę pod rękę.
Félix zmienił nieco pozycję tak, by móc w każdej chwili łatwo wstać i sięgnąć po broń.
Igor odblokował skobel. Do środka wpadło dwóch ludzi.
– Gdzie jest Arno? I Sasza? – zapytał Igor.
– Nie wyszło... – wychrypiał jeden z nich. – Wszędzie było pełno... niebieskich. – Po tych słowach mężczyzna upadł na kolana, później na plecy. W jego trzewiach tkwił ułamany bełt. Drugi mężczyzna zajął się zamykaniem drzwi. Igor przypadł do leżącego i zaczął się nim zajmować.
– Ogon? Lazł ktoś za wami? – zapytał Igor mężczyznę w brązowym płaszczu przy drzwiach.
– Nie. Gonili nas kurwie syny aż do Krammera, zgubiliśmy ich za małym placem, a stąd mieliśmy jeden strzał do kryjówki. A ci to kto? – zapytał bandzior przy drzwiach. Igor był zajęty rannym i zignorował pytanie.
– Towarzysze niedoli – odparł Félix. – Tutejsi stróże prawa urządzili sobie na nas polowanie, a Igor nas przygarnął.
– Zaraz... polowanie? Na was? – odrzekł skonsternowany typ. Zlustrował obcych dokładnie od góry do dołu.
– Toć to wszystko kurwa przez was! – wrzasnął i wyciągnął zza pasa siekierkę. Igor momentalnie odstąpił od rannego i wleciał barkiem prosto w niego, przygważdżając go do ściany. Siekiera wypadła mu z rąk, on sam “spłynął” po ścianie.
– Ostaw. – rzucił sucho. – Co ci odbiło?! Oni z tej samej gliny co i my. Jak się szef dowie, to ci wpieprzy.
– Jak się szef dowie...
– rzucił mężczyzna, gramoląc się z podłogi. – Gdyby nie oni, to by i Sasza... i Arno... oni by tu byli – rzucił tonem, który używają weterani mówiący o swoich poległych towarzyszach podczas bitew.
– Lis rozsądzi. – rzekł Igor w stronę Olgi i Felixa, wzdychając. – Czego potrzebujecie to znaleźć lisa. Chcecie, zaprowadzę was do niego jutro, nie chcecie, wasza sprawa. Ale wtedy nie tylko niebiescy będą waszym zmartwieniem.
– Jeśli Lis potrafi nas z miasta wyprowadzić, to czemu nie. – odparła Olga i postanowiła nie podtrzymywać tematu sądów i nie całkiem, jak się okazało, legendarnego Lisa. – Może jednak tymczasem pomogę go opatrzyć. Mam tu trochę ziół, a i coś ostrego się znajdzie. Jakie groty używają strażnicy? Liściaste czy zwykłe?
– Wyjmiemy – zobaczymy – rzucił Igor. – Przyda się twoja pomoc, chodź, położymy go tam – wskazał ręką siennik niedaleko stolika.

Dla Olgi rana wyglądała na śmiertelną – bez pomocy kapłana lub wiedzącej, powinna zgnić po kilku dniach. Jednak Igor poruszał się pewnie, a ranny wydawał się ufać w jego umiejętności.
Wcisnęła rannemu zwitek skóry w szczęki, chwyciła go mocno za ramiona. Igor rozciął ubranie i przemył samogonem miejsce trafienia. Kusza musiała być marna, bo bełt nie przeszył bandziora na wylot. Gdy Igor chwycił za bełt, ranny rzucił się, jęknął i szczęśliwie dla siebie zemdlał. Grot okazał się liściasty, bez zadziorów, wyszedł łatwo bez użycia łyżki. Igor przemył jeszcze raz ranę, powąchał i pokręcił w zdziwieniu głową.
– Żadnego smrodu gówna, miał chłop szczęście, kiszki chyba całe. Chyba przeżyje.
– Sięgnął po dratwę, ściągnął ranę w dwóch miejscach, zostawiając w niej kawałek, pustej w środku, trzciny.

Cały zabieg nie trwał długo, Olga pomogła w owinięciu rannego czystym płótnem. Ranny pozostał na sienniku na którym był operowany. Igor popatrzył długo na drugiego oprycha, po czym wskazał na małe drzwiczki. – Chyba tam będzie wam lepiej spać. A rano pomyślimy co dalej z wami zrobić.

Pomieszczenie było małe, ale dawało możliwość zaparcia drzwi i to było najważniejsze. Rzuciła skóry na dwie kupki – Felix stracił wszystkie rzeczy, a resztki słomy poniewierające się na podłodze nie gwarantowały wygodnego spania. Z sąsiedniego pokoju nie dochodziły żadne niepokojące głosy, a szepty były niezrozumiałe i nie trwały długo.
Sen przyszedł wyjątkowo szybko.

Temteil 22-07-2013 20:27

Gdy księżyc rzucił swe światło na jedną z otaczających go istot, oczom Karla ukazał się wychudły, przypominający wilka stwór. Z pyska ciekła mu struga śliny, a jego oczy otaczała złowroga pomarańczowo - czerwona poświata.
Mężczyzna sięgnął za pas by dobyć swego oręża. Niestety... Tego wieczoru nie wziął ze sobą sztyletu, a tym samym nie miał czym obronić się przed szkaradami. Sięgnął więc szybko za siebie w nadziei że znajdzie coś co pozwoli mu przegonić okrążające go maszkary, jednakże nie znalazł nic co pomogło by mu to zrobić.
Po nieudanej próbie znalezienia jakiegokolwiek oręża, zrobił kilka kroków do tyłu, po czym zaczął biec jakby go goniła armia arcydemonów.
Jakimś cudem udało mu się wyminąć jednego z przypominających psy potworów który miał już zamiar rzucić się na niego ze swymi zębiskami. Wypadł na pustą, pogrążoną w mroku uliczkę.
Po cudownym akcie “taktycznego odwrotu”, Karl postanowił pobiec w stronę gdzie mogą być jeszcze jacyś ludzie. Najbardziej bezpiecznym wydawało mu się więc skręcenie w lewą stronę.
Bestie natychmiast rzuciły się w pogoń za mężczyzną. Biegł ile sił w nogach ale czuł że nie daje rady. Prawie czuł zęby na swoim karku... Skręcił gdzieś w boczną alejkę. Przestraszony spostrzegł że znalazł się w ślepym zaułku.
Zdezorientowany mężczyzna nie wiedział co zrobić. Gdyby spróbował walczyć z tymi stworzeniami na gołe pięści, na pewno został by zabity, rozszarpany i zjedzony. Pozostało mu jedynie błagać bogów o to by stał się jakiś cud który go uratuje. Tak też zrobił. Z jednej strony nie był to idealny moment na modlitwy ale z drugiej... Padł więc kolanami na ziemię i zaczął prosić Ulryka by ten zlitował się nad nim. Ulryk przecież zawsze nad nim czuwał... Dlaczego więc nie miałby go ochronić teraz skoro pozwolił mu przeżyć atak skaveńskich bandytów na grupę w której kiedyś podróżował?
Nagle, bestie wpadły na uliczkę. Karl spostrzegł że znalazł się w pułapce. Stwory zaczęły iść w jego kierunku. Warczały powoli a strugi śliny ciekły im z pyska. Widział to dokładnie...Wwiercały się w niego jarzącymi się na czerwono ślepiami. Widok ich pysków sparaliżował jego ciało strachem. Nigdy bowiem nie widział nic bardziej przerażającego niż te bestie z piekła rodem. Nawet skaveni, w co nikt mu nie wierzył nie wyglądały tak strasznie.
Przerażony Karl natychmiast przerwał swą błagalną modlitwę, wstał na równe nogi i przycisnął do jednej ze ścian otaczających go budynków. Jedyna czynność jaka przyszła mu na myśl to rozpaczliwa próba wezwania pomocy. Zaczął z całych pozostałych mu sił krzyczeć “Pomocy!”, “Jest tam kto?!”, “Straż!”. Z każdą jednak chwilą stwory zbliżały się coraz bardziej ku niemu a on nie miał nawet czym się obronić, ani dokąd uciec.

Revan 31-07-2013 02:28

Hilte, poranek…



*** Gustaw von Waldklug ***



Obudziło cię poranne krzątanie się strażników. Jedni wstawali, drudzy dopiero kładli się spać, jak to zwykle bywa w koszarach. Ledwo zdążyłeś się ubrać, a już dopadł cię Stirlitz. Wręczył ci jakiś pakunek i list, z poleceniem, aby dostarczyć wszystko to rąk własnych Wernecke’a, z pominięciem wszelkich innych osób.

Wyjrzałeś przez okno. Było szaro. Zapowiadał się deszcz po południu.

W stajniach spotkałeś strażników dróg, którzy przygotowywali swoje konie do podróży. Wydawali się być zgraną kompanią, z pewnością współpracowali razem nader często w tym regionie. Zaciekawiło cię ich uzbrojenie, oprócz standardowego ekwipunku, co drugi dysponował garłaczem, a jeden nawet muszkietem. Trzech było Kislevitami, a każdy miał po kilka toporków do rzucania.

Głuptak przywitał cię głośnym parsknięciem. Chyba, podobnie jak ty, cieszył się perspektywą rozprostowania kopyt.

- Hej ho. – usłyszałeś za sobą, ze wschodnim akcentem. Był to jeden z Kislevitów, konno.
- Gatow do drogi? My czekali za Michaiłem, zapomniał jeno gąsiorka na drogę. – kilku strażników zaśmiało się cicho.

Szybko uwinąłeś się z oporządzeniem koła, zagubiony kompan w podskokach dosiadł konia, i z brawurą wyruszył z dziedzińca.
- To nasz szpaher. – usłyszałeś wyjaśnienie.
- Kompania w komplecie? No to ruszamy.

Przejechaliście przez wschodnią bramę, dookoła, między drzewami, było porozrzucanych kilkanaście chałup. Minęliście niewielką polanę, po czym zagłębiliście się w bór…


- Słyszeliście o wczorajszej rąbance? – zagaił ktoś, przerywając smętną ciszę.
- Ta, chłopaki wpadli robiąc raban na całego, chuje spać nie dały. – naburmuszył się Kislevita. Też słyszałeś o nocnej rozróbie, ale nocny alarm nie dotarł do twoich uszu.

- Ponoć pół ulicy poszło z dymem… i trzech strażników ubili.
- Ja bym się nie zdziwił, jakby to chłopaki zaczęły… – wtrącił ktoś ponuro.
- Ledwo kilka domów, i karczma Andre… kurwa, lubiłem tam pić. Wiedzą, kto to był?
- Powiadają, że lis tam spotkanie miał, to go zdybać nie zdołali i karczmę podpalił.
- A gówno prawda, nie słuchaliście uważnie? Kurwie syny darły się o jasnowłosej i jakimś szlachetce. Jeszcze starego Olsena podobno ubili, chuj wisiał mi pół karla. – wtrącił któryś z Kislevitów.

Ciągnęli tak jeszcze, ale niczego ciekawego się nie dowiedziałeś.

W końcu przyszło ci zboczyć z głównego traktu. Wymieniwszy kilka pożegnań ruszyłeś w swoją drogę, a strażnicy dróg, w drugą. Kierowali się na Wurzen. Zastanawiałeś się, czy nie przyłączyć się do nich… w końcu, co masz robić w tym mieście? O zakonie kapłanów Vereny nic się nie dowiedziałeś, nikt nie był w stanie cokolwiek ci o tym powiedzieć.

Minęło kilka godzin, a mgła wciąż się utrzymywała… Jako doświadczony podróżnik nie bałeś się nagłych stuknięć czy szelestów, chociaż pozostawałeś czujny. Czasem zerwał się jakiś ptak z okropnym wrzaskiem, czasem to jeleń przeskoczył ci drogę. Słyszałeś jednak wiele opowieści o tych, co zniknęli we mgle… I tylko z mgłą się pojawiali.





*** Olga Dymitrowa Kożara, Félix von Vessel ***



Poranek był… ciemny. Nawet bardzo. Oldze udało się w jakiś sposób po omacku dobyć jednej ze świeczek i ją odpalić. Z jej pomocą odnaleźliście w głównej „sieni” piwnicy lampę olejną, stojącą na samym środku. Z jej pomocą szybko zorientowaliście się, że nie ma tutaj nikogo, oprócz was. Na drzwiach wisiała kartka przybita sztyletem.


Cytat:

Odnajdźcie Svena w karczmie „Latający Ryczywół”.
Powiedźcie, że przychodzicie z prezentem dla Lisa.
I tyle. Niczego więcej, żadnych wyjaśnień. Na zewnątrz zapewne roiło się od niebieskich. Na list gończy było za wcześnie, ale nagrodę za wasze głowy pewnie już można było dostać… Pytanie, czy chcieli was żywych, czy było to obojętne.



*** Karl von Essen ***



Krzyczałeś. Krzyczałeś ile sił w płucach, ale nikt nie odpowiedział na twe wezwanie. Biłeś się nawet po twarzy, mając nadzieję, że to tylko zły sen, że zaraz obudzisz się w swoim łóżku na poddaszu… bardzo chciałeś, by to był sen.

Bestie zataczały powolnie półkola wokół ciebie. Wtem, jedna zawyła przeciągle, a skowyt ten mógłby obudzić umarlaka. Resztę pamiętasz jedynie w kilku fragmentach. Nagły wyskok bestii, przejmujący ból w klatce piersiowej. Gorzki smak ziemi, włosy mokre od potu oblepiające ci oczy. Czerwona ślepia prosto przed tobą. Gorący, wręcz parzący oddech na twojej twarzy. Nagły pisk, coraz silniejszy ból w klatce. Rozharatana twarz. Ból zniknął… podobnie jak twoja świadomość.




Obudziłeś się następnego dnia. Ktoś stał nad tobą. Kaprawe oczka uważnie badały twoją fizjonomię. Dotknął cię jakimś wacikiem po twarzy, poczułeś ostry ból. To był Muler Łazik. Niziołek. Medyk. Twój szef. Byłeś najwidoczniej w lazarecie. Chciałeś wstać, ale poczułeś nagły ból.

- Nie ruszaj się. – rzekł obojętnie Muler.
- Masz sporą szramę na klatce. Nie ruszaj się, bo zerwiesz szwy… O, poczekaj chwilkę, kolejny się budzi.



*** Rubus Sheider ***



Wydawało ci się, że całe miasto płonie. Zajęło się kilka sąsiadujących z karczmą zabudowań, poparzonych jakby przybywało. Do gaszenia zaangażowali się prawie wszyscy mieszkańcy okolicznych domostw.




Zauważyłeś coś. Jakiś ślad, niby blask na ścianie jednego z budynków. Nikły, pulsujący blady światłem, wydawał się prowadzić… znikł. Opuściłeś rannych i potrzebujących, pomaszerowałeś w kierunku jednego z zaułków, gdzie ślad się kończył. Znowu poczułeś intensywny, korzenny zapach.

- Khe, Khe… – przestraszony, drgnąłeś. Obok ciebie, pod ścianą siedziała jakaś postać.
- Jestem ranna… pomożesz mi? – usłyszałeś kobiecy głos. Kierowany nagłym impulsem, przysiadłeś obok niej i zdjąłeś z ramienia torbę. Gdyby zapłacili ci pensa za każdą opatrzoną dzisiaj osobę…

Postać wyciągnęła ku tobie rękę, była trochę poparzona na przedramieniu. Przystąpiłeś do opatrywania rany, zajęło ci to kilka chwil. Nagle, w blasku łuny pożaru zobaczyłeś jej twarz.


Przerażony odskoczyłeś do tyłu, a staruszka rzuciła się na ciebie. Przywarła cię do ziemi, miała nieludzko dużo siły.

- Co jest, młody junaku, boisz się wspólnych igraszek? – przemówiła głosem młodej kobiety, niepodobnym do jej wieku. Z całych sił próbowałeś zwalić ją z siebie, w końcu ci się udało.
- Jeśli nie chcesz się bawić, to powiedz. – usłyszałeś jej kokieteryjny ton. Staruszka nagle wstała ziemi, jak gdyby nigdy nic, i rzuciła się w twoją stronę. Drasnęła cię pazurami po twarzy, zostawiając kilka krwawych śladów. Nie zostało ci nic innego, jak się bronić.

- Skoro nie chcesz korzystać z daru, to mi go oddaj. – atakowała ze wściekłą furią. Dobyłeś kozika. Spostrzegła to, w nagłym skoku dopadła do ciebie. W kilka chwil znaleźliście się na parterze. Próbowałeś ją dźgnąć, ale zamiast tego¸ zbiła twój cios i wgryzła ci się w rękę. Kozik wypadł ci z dłoni. Miotałeś się z całych sił,¸by ją z siebie zrzucić. Miała nieludzko dużo siły. Chwyciła cię za czuprynę włosów i przywaliła twoją głową w ziemię. Świat nagle pociemniał ci w oczach. Czynność powtórzono.
- Oddaj mi go! Oddaj! Oddaj! Oddaj!

Zdawało ci się, że jeszcze kilka takich uderzeń i stracisz przytomność. Namacałeś jakiś kształt prawą dłonią. To chyba była cegła. Uderzyłeś staruszkę z całej siły w bok głowy…

Uchwyt zelżał, zwaliła się obok ciężko. Z trudem mogłeś złapać oddech. Leżałeś tak kilka chwil. Namacałeś tył głowy, na opuszkach palców spostrzegłeś krew. Spojrzałeś na staruszkę, która leżała obok. Jej oczy zaszły bielmem, z ust ciekła czerwona stróżka, bok głowy… zmiażdżony.

- Oddaj… mi… go… – zauważyłeś drobny ruch jej warg. To nie było możliwe, by z mózgiem na wierzchu mogła cokolwiek powiedzieć. Próbowałeś się podnieść. Bezskutecznie. Świat wydawał się być rozmazany. Spojrzałeś na rękę. Rękaw koszuli zamienił się w mokrą od krwi szmatę. Wiedziałeś, że jak nie zatamujesz krwotoku, to się wykrwawisz. Próbowałeś sięgnąć torby. Poczułeś znajomy, korzenny zapach…


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 02:12.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172