Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 19-06-2013, 01:29   #1
Banned
 
Reputacja: 1 Revan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znany
Korzeń mandragory i dwie garści piachu

Korzeń mandragory i dwie garści piachu




Rozdział I: Cisza przed burzą…



Hilte. Średnich rozmiarów miasto targowe położone na trakcie między Wurzen, a Bek. W przeciwieństwie do innych miast w Ostlandzie, nie oberwało zbyt mocno podczas burzy chaosu. Na pewno nie tak, jak wyludniony prawie już Wolfenburg. Ubytki w kamiennym murze wypełniono naprędce drewnem, przypominał często niezgrabną konstrukcję ułożoną z klocków przez ułomne dziecko.

Jesień, zbliża się do wieczora. Za dnia było ciepło, ale noce zaczynały być chłodne. W odległości kilku mil na niewielkim wzgórzu malował się zamek Utterbach, należący do freiherra Wernecke’a, władającego okolicznymi ziemiami i miastem. Lud niezbyt za nim przepadał, głównie ze względu na podatki. „Nie zapłacę srebrnika za ten płaszcz, nie mam karla na podatki”, to jeden z popularniejszych żartów, jakim bawią się miejscowi.

Dużą uwagę zwracają też uchodźcy wszelkiej maści. Rozbili całkiem duży obóz wzdłuż traktu od strony zachodniej. Większość pochodzi z dalszych wsi, i kilku pomniejszych miejscowości położonych głębiej w lasach, głównie na północy. Jedną z metod zapobiegających wpuszczeniu ich do miasta jest myto. Dwa srebrniki od głowy za przejście przez bramę stanowi skuteczną barierę. I pokaźny garnizon na wejściu nie zachęcał do sprzeciwów.

W samym mieście zaś najpopularniejszym kolorem jest niebieski. Zakurzony i zatłuszczony niebieski kolor tunik straży miejskiej. Ale nie próbujcie krzyczeć „Straż!” czy też „Na pomoc!”, zwłaszcza w nocy. Lepiej dostać po mordzie, niż wołać o sprawiedliwość.


*** Gustaw von Waldklug ***


- Z drogi! Złaźcie z drogi, parszywe kundle! Dalej, kurwa jego mać, bo was ubiję, aż flaki wam z rzyci wyjdą! – darł się człowiek w zbroi kolczej, dosiadający srokatego konia. Lał biczem w tłuszczę, pierzchającą pomiędzy namioty i szałasy.
- Ruchy, kurwa, dla straży miejskiej! – za nim maszerował mały oddział strażników w niebieskich tunikach, było ich około dziesięciu.

Widziałeś tę scenę, niestety, z daleka. Przed tobą rozpościerała się całkiem spory teren przed miastem. Słyszałeś, że powstał tu obóz uchodźców, którzy zbyt bali się mieszkać pośród głuszy, nękani atakami zwierzoludzi. Woleli biedować pod murami miasta, niż dać się spalić we własnej chacie. Kilka setek starych, zbudowanych naprędce szałasów, namiotów, wozów, wszystkiego, co mogło służyć jako schronienie przed deszczem i chłodem.

Mogłeś zameldować się w Hilte jako strażnik dróg, aby dostać potrzebny ci wikt, opierunek, a przede wszystkim żołd, jako że garnizon miasta stanowił przede wszystkim oddział piechoty armii Imperium.

Przywiały cię tu różne wiatry, wydawało ci się, że nie znajdziesz tu szukanych odpowiedzi. Za to facet drący się i lejący motłoch na pewno szukał ciebie. Gdy tylko cię zauważył, pognał w twoją stronę konia. Zatrzymał się przed tobą, wzbijając tumany kurzu. Mężczyzna miał na oko 40 lat, spory zarost, i niemiły wyraz twarzy.

- Herr Gustaw von Waldklug, jak mniemam? – odparł, lustrując cię uważnie wzrokiem. Zauważyłeś na jego piersi medalion, odznakę straży miejskiej Hilte.
- Spodziewaliśmy się ciebie. – splunął.
- Friedrich Klaus, dziesiętnik straży miejskiej. Zapraszam, kurwa, w nasze piękne progi. – odparł, wskazując ręką na obóz pod miastem. Spodziewałeś się takiego komitetu. To było zresztą wiadome, zwłaszcza, jak powiadomiłeś komendanta Bek o celu swojej podróży. Każde miasto ma obowiązek „nadzorować”, a przynajmniej wiedzieć, jacy strażnicy dróg operują w ich rejonie.


*** Olga Dymitrowa Kożara ***


Kolejne miasto imperium. Brudne, zatęchłe, śmierdzące. Jedynie centrum miasta jakoś wyglądało, reszta wołała o pomstę do niebios. Miałaś wrażenie, że gdyby Chaos zawitał do bram tego miasta, odwróciłby się na pięcie, myśląc, że dawno jest ich, tak cuchnęło. I jeszcze zdarli z ciebie 2 szylingi za samo wejście do miasta. Noc była coraz bliżej, a wypadałoby znaleźć jakiś punkt zaczepienia w obcym mieście.
- A ten tego, jakby te dziewoję… Chyc! Co wy na to? – usłyszałaś, przechodząc obok trójki już wstawionych jegomościów. Usłyszałaś, że tą uliczką najkrócej do „rogacza”…
- Ostaw, Mały, widzisz ten miecz?
- Nie dość, że byłbyś Mały, to jeszcze obezjajec, hehe! – odezwał się kolejny, po czym dwóch przyjaciół Małego zaniosło się rechotem. Mały się lekko zaczerwienił i cała trójka oddaliła się w swoją stronę.

W końcu trafiłaś na gospodę „Pod rogaczem”. Na szczęście nie była to mordownia, chodzili tu głównie kupcy i rzemieślnicy odpocząć po dniu ciężkiej pracy. Mieli także niezgorsze pokoje, acz trochę drogie. Gdy chciałaś wejść do środka, jeden z drabów pilnujących wejścia wstał ze stolika, z zamiarem zagrodzenia ci drogi. Na szczęście drugi posadził go z powrotem, otwierając ci szarmancko drzwi do środka.
- Zapraszamy, zapraszamy piękną fraulein do środka. – zagaił uśmiechając się, ukazując przy tym garnitur pożółkłych zębów.

Przed tobą ukazała się typowa, delikatnie zadymiona sień, nieróżniąca się niczym od setek innych karczemnych sieni w imperium. Tak jak wszędzie, twoje wejście zwróciło uwagę biesiadników, którzy po chwili wrócili do swoich zajęć, głośnego przekomarzania się, spokojnego opilstwa, gry w kości. Tak jak wszędzie, w rogu siedziało kilku ciemnych typów, którzy tylko gapili się na gości w sieni. Tak jak wszędzie, karczmarz za ladą polerował brudną szmatką czyste kufle. I tak jak wszędzie, komuś pomyliło się, że siedzi w burdelu i klepnął cię w tyłek…


*** Karl von Essen ***


Kolejny dzień przyniósł wiele pracy. Znowu musiałeś wyrwać kilka zębów, nasmarować kilka liszajów, przeciąć trochę ropni, upuścić komuś krwi… Praca w lazarecie była wymagająca, ale byłeś z niej zadowolony. Zwłaszcza, że uczyłeś się pod okiem znanego w tej części imperium medicusa, niziołka zarządzającego tym miejscem, Mulera Łazika.
- Karl. – wezwał cię do siebie przed chwilą. – Jeszcze raz się jutro spóźnisz to ci obetnę pensję. Albo palce. Albo cię wyleję. Zrozumiano? – fakt, pracowałeś od rana do wieczora, i zdarzało ci się spóźnić raz czy dwa… niziołki to pamiętliwe bestie. Każdemu tak groził, prawie codziennie.
- Karl? – usłyszałeś za sobą. To był Pieter, twój przyjaciel. Miał posturę dużego, nieobrobionego kamiennego kloca. Pracował z tobą, a z racji swojego wyglądu najlepiej nadawał się do łamania i nastawiania kości. Wynajmowałeś razem z nim, za niemałe pieniądze, pokój u jakiejś staruszki na poddaszu.
- Idziesz z nami dzisiaj do „Rogacza”? – potrząsnąłeś swoim mieszkiem. W sumie, do końca tygodnia ci starczy, czemu nie, pomyślałeś.
Poszedłeś do karczmy „Pod rogaczem”. Czas uciekał ci na piwie i jedynej w tej okolicy rozrywce, kościach. Nie bardzo wygrywałeś, ale też nie przegrywałeś. Wychodziłeś w sumie na zero. W pewnej chwili zauważyłeś, jak do karczmy weszła kobieta o długich blond włosach, uzbrojona, o nietypowej urodzie. I zauważyłeś jak Rudy, miejscowy zawadiaka, klepnął ją w tyłek. A na kościach wyskoczyły ci nagle trzy piątki i trójka, co oznaczało wygraną w postaci 36 pensów.


*** Félix von Vessel ***


Hilte… miasto poczułeś wcześniej niż zauważyłeś. Nic nadzwyczajnego, ot, kolejna mieścina w imperium. Chociaż miasto małe nie było, wielkością dorównywało jednej piątej Middenheim. Musiałeś też opłacić wejściowe, ale na to dostałeś od kupca Heinricha w Wurzen. List miałeś dostarczyć do właściciela tartaku, Josepha Inglera, który swoją kamienicę miał niedaleko rynku w Hilte. Poszło szybko, potraktowano cię jak zwykłego kuriera, a na wspomnienie o wynagrodzeniu Joseph lekko się naburmuszył. Jednak po wytłumaczeniu, że byłeś dobrym kompanem Heinricha podczas drogi, wręczył ci trzy szylingi.

Jako, że dzień chylił się ku zachodowi, obrałeś za swój cel karczmę „Pod rogaczem”. Usłyszałeś, że nie jest to najgorsze miejsce na spędzenie nocy, a i kompania siedzi tam niezgorsza. Siedziałeś przy ladzie, sącząc piwo. Karczmarz był miłym, okrągławym, starszym jegomościem, od czasu do czasu wdawał się z tobą w pogawędkę na temat jego gospody. Bywali tu głównie rzemieślnicy, często biesiadują tu też medykusi ze szpitala św. Rydgiera. Łatwo ich zlokalizowałeś, głównie po zapachu, zaciekle grali w kości. Była tu też jedna sława, Rudy, którego gdy wywalano z mordowni, przychodził zachowywać się lepiej właśnie tutaj. Jedynym powodem, dla którego go nie wyrzucał, był fakt, że zostawiał na koniec spory rachunek. I nieczęsto też dawał się naprzykrzać gościom. Aż do tej chwili, jak zauważyłeś, gdy weszła pewna blond włosa kobieta.

- O, zaczyna się. – zagaił Hans, karczmarz. – Ciekawe, jak młódka sobie poradzi. – widać, niezbyt go obchodziło nieuprzejme zachowanie gości. Musiał zapewne mieć zaufanych ochroniarzy. Widziałeś ich zresztą na zewnątrz, nie wyglądali zbyt sympatycznie.


*** Rubus Sheider ***


Dotarłeś do Hilte. Ku twojemu zdziwieniu, obóz uchodźców był również tutaj. Postanowiłeś pomóc tutejszej ludności z marszu, by zarobić kilka pensów, a bardziej, by dowiedzieć się czegoś o tym mieście przed wejściem do niego. Zaskarbiłeś sobie wdzięczność kilku osób, które jednak były tak biedne, że zdecydowałeś się nie brać od nich żadnej zapłaty. W końcu, co to jest nastawić kilka kości i chrząstek, albo polecić, żeby żuli liście tego krzewu rosnącego nieopodal drogi. Wtem, w pewnej chwili poczułeś mocne pchnięcie w bark. Potem poczułeś mokrą ziemię na swoim policzku. Spodziewałeś się jakiegoś kopniaka w plecy, ale zamiast tego, usłyszałeś mocno zachrypnięty głos.
- Wstawaj, padalcu. Nie będziesz, kurwa, robić, co ci się żywnie podoba, konowale jeden. – miałeś dość czasu, by wstać na czworaka. I dostać kopa w brzuch. Obróciłeś się na plecy, mogłeś teraz dokładnie podziwiać swoich „rozmówców”. Jeden spory, barczysty osiłek, który cię kopnął, dzierżył przy pasie drewniany obuch nabijany gwoździami. Dwóch pozostałych, sporo mniejszych, acz zadziwiająco do siebie podobnych, stało niedaleko z tyłu.
- To jest nasz teren. – odezwał się inny jeden z braci.
- Ta, dokładnie!
Wszyscy ludzie rozeszli się jak zdmuchnięty piasek. Widziałeś tylko kilka ciekawskich głów za płachtą jednego z namiotów.
- Za każdego – odezwał się osiłek – tego, no, klienta, musisz nam zapłacić. Długośmy cie obserwowali, z pięciu się cieszyło. To będzie… – podrapał się po głowie.
- Szylinga od chorego! - drugi szybko dodał.
- Tak, płać pan pięć srebrniaków, i grzecznie stąd wypieprzaj. – usłyszałeś czwarty głos. Obejrzałeś się i ujrzałeś brodatego mężczyznę średniej postury w szpiczastej czapie. W rękach dzierżył sporą, drewnianą lagę, którą rytmicznie stukał w ręce.


*** Georg Fleischer ***


Nająłeś się jako ochroniarz małego transportu liczącego trzy wozy, wiozącego jakiś złom. Podróżował z Talabheim do Hilte, dołączyłeś się kilka dni przed Beck na trakcie, gdzie byłeś świadkiem bitki ze zwierzoludzmi. Karawana straciła kilku ludzi, a tobie bardziej uśmiechała się podróż w kompani niźli samopas. I w dodatku za jakieś tam wynagrodzenie. Właściciel, Herm, kulawy krasnolud, przypadł ci do gustu, mieszkał w Hilte.

Właśnie dotarliście do bram miasta.
- No, Georg, wypada mi podziękować ci za wspólną podróż. – bąknął Herm, powożąc wozem.
- Widzisz te zbiorowisko pod murami? Z dobre pół roku już tak siedzą. Zrobili sobie tutaj już drugi dom, psia ich mać. Kogo stać, ten lezie na żebry do miasta, może kilku uda się ustawić. Trochę mi ich żal w sumie, biedaki, zwierzoludzie im wsie popaliły to poleźć nie mieli gdzie. Nikt nie wie, jak ten burdel jeszcze tu stoi. Zrobiło się tutaj biedne wypiździejewo. – Herm splunął przez lewe ramię.
- Masz tu za fatygę. Nie lubię kadzić, ale nie byłeś złym kompanem. – uśmiechnął się przyjacielsko, gdy wozem nagle zatrzęsło, gdy jedno z kół trafiło w koleinę. Zaklął po khazadzku.
- Dam ci radę, uważaj na tych niebieskich. I nie daj się wsadzić za byle co, kurwie syny często robią jakie łapanki.
- Jak chcesz, to wpadnij mnie odwiedzić, pytaj dowolnego krasnoluda, to ci powie, gdzie jestem. Może jaka robota też się znajdzie… No dobra, koniec tego pitolenia, złaź z wozu, bo będziem się pieprzyć zara ze strażą, a płacić za ciebie myta nie będę. Bywaj. – wysadzili cię przed obozem uchodźców. Niby nic specjalnego, czuć było tylko ludzki pot, gówno, i gotowaną kapustę. Postanowiłeś jednak przejść się po nim, może znalazłbyś kogoś, kto by ci więcej opowiedział o tym miejscu. Zauważyłeś jednak kilku ludzi uciekających w pośpiechu w jednej z uliczek między szałasami. Gdy tam zajrzałeś, zauważyłeś czterech mężczyzn, znęcających się nad jakimś człowiekiem. Ręce cię świerzbiły, by sięgnąć po topór… ale widziałeś, dosłownie przed chwilą, kolumnę straży miejskiej z dwoma konnymi, zmierzającą do miasta.


*** Heinrich Kurto ***


Szedłeś po śladach, nieświadomie, ale jednak. Tam gdzie ty, był też Daromir. W karczmie w Bek, po drodze w zajazdach i wsiach opowiadali o samotnym najmicie, który dzień wcześniej pytał dokładnie o to samo co ty. A przynajmniej myślałeś, że to był on. Postanowiłeś skierować się do Hilte, gdyż usłyszałeś, że istnieje tam całkiem dużo „zajęć”, dla kogoś o twoich talentach. Trakt w tej części imperium był niezbyt uczęszczany. Głównie były to uzbrojone po zęby karawany, albo patrolujący strażnicy dróg, często z obstawą. Życie w lesie było trudne, głównie ze względu na sporą ilość zwierzoludzi. Nieraz myślałeś, że wpadniesz w ich szpony, gdy nagle cała banda przebiegała przez trakt. Nigdy nie widziałeś aż tylu bestii na raz.

Gdy dotarłeś do miasta, poczułeś ulgę. Na trakcie cały czas miałeś wrażenie, że ktoś cię obserwuje. Uczucie to nie opuszczało cię nawet wtedy, gdy szedłeś przez obóz uchodźców rozłożony przed bramą miasta. Wydawał się być swoistą dzielnicą biedoty, postawiony wiele miesięcy temu przeistoczył się w nowotwór, żerujący na ciele miasta. Mieszkańcami obozu byli w większości bezdomni chłopi, którzy przybyli do Hilte z leśnych miejscowości, w obawie przed atakami zwierzoludzi. Jednak jak wszędzie, byli równi i równiejsi. Zauważyłeś, jak czterech mężczyzn o zakazanych mordach zamierzało skatować bezbronnego człowieka. Instynkt kazał ci się skryć między szałasami. Zauważyłeś też jakiegoś człowieka, który stał u wylotu uliczki. Z wyrazu twarzy wywnioskowałeś, że ta sytuacja również mu się nie podobała.
 

Ostatnio edytowane przez Revan : 20-06-2013 o 15:46.
Revan jest offline  
Stary 19-06-2013, 04:27   #2
 
Gwena's Avatar
 
Reputacja: 1 Gwena to imię znane każdemuGwena to imię znane każdemuGwena to imię znane każdemuGwena to imię znane każdemuGwena to imię znane każdemuGwena to imię znane każdemuGwena to imię znane każdemuGwena to imię znane każdemuGwena to imię znane każdemuGwena to imię znane każdemuGwena to imię znane każdemu
Do karczmy weszła bardzo wysoka, mocno zbudowana blondynka. Miała na sobie dość sfatygowane, ale zadbane skóry podróżne, na plecach wielkie nosidła i sajdak. U boku, wygięciem do przodu, wisiała na rapciach szaszka.
Gdy przechodziła koło rudego podchmielonego jegomościa, ten klepnął ją w plecak, gdy nie zareagowała i szła dalej do szynkwasu dorzucił:
– Ej maleńka, chcesz zobaczyć co potrafi prawdziwy mężczyzna?
Jej dłonie nadal pozostawały z dala od broni. Podeszła do karczmarza i wynajęła pojedynczy pokój. Po godzinie, przebrana w porządne sukienne ubranie, jednak nadal z szaszką u boku zeszła z powrotem do wspólnej izby, usiadła przy stole obok szynkwasu i zamówiła solidną kolację.
Jedząc baraninę wypytywała karczmarza o lokalne plotki. Ten, w wolnych chwilach, udzielał jej chętnie obszernych informacji. Od czasu do czasu do rozmowy włączali się też inni klienci.
– Do Hilte karawany docierają, lecą dalej na wschód, ale od tygodnia dalej niż od Wurzen nic nie wróciło co jest trochę dziwne.
– Strażnicy nic nie wiedzą czemu? Przecież to ruchliwy trakt.
– A cholera ich wie, co tam wiedzą, fakt jest świeży i póki co tylko ludzie gadają, pierwsze co myślą, to pewno, że zwierzoludzie.
– Czyli straż się obija –
wzruszyła z pogardą ramionami – normalne. Tylko żołd i to co z ludzi zedrą im w głowie.
– A, nawet gorzej, jak niebiescy idą to baby chowają się w oknach i dzieci do domów gnają... Ale, ale, do miasta zawitał niedawno łowca czarownic. Ten łowca to niejaki Ingebrog von Tienmark, ale póki co, bawi na Utterbachu. Mówią, że rzeźnik straszny.
– To niech rusza i trakt na Wurzen oczyści.
– E tam, jeno pewnie do tych ze straży, przyjdzie, postraszy, pójdzie.
– Ta... imperialny zawód
– kiwnęła głową bez zainteresowania – u nas czarownice i bez osławionych łowców się łapie.
– U was? –
przerwał jej karczmarz, zanim powiedziała więcej co myśli o łowcach.
– Ta słyszysz przecie, że ja z zagranicy, z Kisleva znaczy.
– Słyszę, słyszę, ale wolę się upewnić. Dużo tu takich się kręci ostatnio, łatwo będzie ci tu spotkać ziomków.
– Ot i dobrze... może wiedzą gdzie zacny miód kupić można –
spojrzała z niechęcią na piwo – a nie cienkusz.
– A z ciekawszych rzeczy... straż od miesiąca ugania się za czarnym lisem.
– Czarny lis? Nie podpalany, a całkiem czarny? –
tym razem jej zainteresowanie było wyraźne – Przydałby mi się nowy kołpak.
– Ha, nie taki lis. Ten jest zbyt szczwany, by dać się ot tak złapać byle komu.
– Szkoda. Z prawdziwego więcej korzyści. A ten co narozrabiał?
– Ach, szkoda gadać. Kurwi syn kradnie, jak leci. Straży piaskiem w oczy sypie, to ci wkurwieni łażą jeszcze bardziej. A i mnie się ostatnio wtarabanili do gospody...
– To dlatego masz tyle straży... dla ochrony przed strażą?

Karczmarz zaśmiał się. Spodobał mu się widać żart. Dorzucił informacje o nowym podatku:
Ostatnio nałożyli poszyjne, każdy poniżej 4,5 stopy musi zapłacić podatek, z oczywistych względów ludzie i dzieci płacić nie muszą.
– Jak o podatkach słyszę, to zaczynam za leśnymi ostępami tęsknić. Nawet jak te podatki mnie nie dotyczą. Chociaż jak tu taka straż jak mówisz, to mogą mnie za krasnoluda wziąć. –
Wstała od stołu demonstrując swoje 6 stóp wzrostu – Na mnie już pora gospodarzu, masz niezłego kucharza, to było całkiem dobre.
 
Gwena jest offline  
Stary 19-06-2013, 13:07   #3
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Wysoki, dość młody człowiek, którego opalona twarz świadczyła o częstym pobycie na świeżym powietrzu, wyszedł z domu należącego do Josepha Inglera, należącego do miejscowej elity posiadaczy. Co prawda herr Joseph nazywał swój dom kamienicą, ale to raczej było jego prywatne zdanie, którego raczej nie poparłby nikt, kto odwiedził któreś z większych miast Imperium.
Gościnny herr Joseph również nie był. Nie raczył zaprosić pod swój dach doręczyciela ważnych wiadomości. Na szczęście - po pewnej, niezbyt głęboko skrytej aluzji - pokrył z własnej sakiewki część kosztów podróży Félixa. Razem z tym, co dostał od Heinricha stanowiło to sumkę, dla której warto było przebyć kilka mil.
Félix strzepnął z rękawa skórzanej kurtki jakiś pyłek, z pewnym niesmakiem spojrzał na zakurzone, wysokie buty, a potem poprawił rapier i ruszył w stronę polecanej mu przez kilka osób karczmy.
Czy słowo "rogacz" oznaczało właściciela przybytku i sposób prowadzenia się jego małżonki? To było raczej wątpliwe, ale nawet jeśli... Najważniejsze było to, że dobrze karmili.

- Pokój i coś do zjedzenia - powiedział, podchodząc do lady. Akcent nijak nie wskazywał na przybysza z obcych stron. - Co poleca szef kuchni.
Dość pokaźnej budowy karczmarz odłożył ścierkę i spojrzał na pytającego, najwyraźniej oceniając jego stan posiadania.
- Pokój będzie - zapewnił. Widać ocena wypadła nie najgorzej. - A do zjedzenia mamy kaszę z baraniną, kurczak w potrawce i zając z rusztu.
- Kurczak - zadysponował Félix.
Karczmarz obrócił się w stronę znajdujących się za jego plecami drzwi.
- Helga! - zawołał. W odpowiedzi na jego wołanie pojawiła się szczupła, może szesnastoletnia dziewczyna. Spojrzała na karczmarza.
- Pokaż panu pokój. Drugi po lewej.

Stosunkowo dobrze karmili. Dla kogoś, kto przez dni kilka przedzierał się przez leśne ostępy i jadł to, co mu się nawinęło pod łuk, była to zapewne królewska uczta. Prawdziwi smakosze z pewnością mieliby jadłospisowi wiele do zarzucenia, ale i tak trzeba było przyznać, że to, co przyrządził kucharz, dało się zjeść z apetytem, a piwo - nawet nie było takie złe. I było nawet dość chłodne.

Sącząc powoli piwo wysłuchiwał nowinek, którymi przerzucali się 'tubylcy'.
Nie miał zamiaru brać udziału w dyskusjach, ale lokalni plotkarze zawsze stanowili niezłe źródło informacji. A dobre informacje to podstawa.
Przez moment zastanawiał się, czy w ramach relaksu nie dosiąść się do grających, ale finał ostatniej rozgrywki zdecydowanie go do tego pomysłu zniechęcił. Przy takie ilości kręcących się po ulicach strażników poszlachtowanie kogoś mogłoby się spotkać z niemiłymi reakcjami ze strony straży. A to akurat nie było Félixowi do szczęścia potrzebne.
Podobnie jak i reagowanie na to, że tutejsza znakomitość, niejaki Rudy, zaczepia jakąś pannicę z dalekich stron. Szczególnie gdy tamta nie zareagowała. A mogła, bowiem z pewnością szabelkę nosiła nie od parady, a i w języku zdała się później obrotną.

- Jeszcze jedno piwo - zamówił.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 19-06-2013 o 13:10.
Kerm jest offline  
Stary 19-06-2013, 20:35   #4
 
Temteil's Avatar
 
Reputacja: 1 Temteil jest na bardzo dobrej drodzeTemteil jest na bardzo dobrej drodzeTemteil jest na bardzo dobrej drodzeTemteil jest na bardzo dobrej drodzeTemteil jest na bardzo dobrej drodzeTemteil jest na bardzo dobrej drodzeTemteil jest na bardzo dobrej drodzeTemteil jest na bardzo dobrej drodzeTemteil jest na bardzo dobrej drodzeTemteil jest na bardzo dobrej drodze
Karl z uradowaniem spojrzał na kości, których wygląd wskazywał wygraną. W wysokości 36 pensów! Jak dotąd była to najwyższa jego wygrana w życiu. Pieniądze nigdy się go nie trzymały z powodu jego swawoli. Gdy miał pieniądze szastał nimi jak szalony. Potrafił cały dzień spędzić na targu po czym przynosił z niego stosy niepotrzebnych rzeczy. Także pieniądze które wypłacał mu niziołek szły na niepotrzebne rzeczy typu alkohol, hulanki w karczmach i prostytutki które czaiły się w co po niektórych ciemnych uliczkach Hilte.
Oj lubił się on zabawić, lubił... Jego prostota i pobożność znikły w błocie i brudzie dużego miasta. Nie raz za swą lubieżność oberwał z pięści w twarz co kończyło się zdobiącym jego oko "limem" .
- Zdaje się że wygrałem!- powiedział do zakapturzonego mistrza gier, siedzącego po drugiej stronie stołu.
- Pff...A to ci fart...Masz te swoje cuchnące 36 pensów. - oburknął mężczyzna, rzucając mu mieszek z monetami.
- Dziękuję panie- uśmiechnął się specjalnie by poirytować mistrza gry co się udało.
-Chodź Pieter! Tamta kobieta którą klepnął ten głupi osiłek może potrzebować wieczorem kogoś kto ją ogrzeje. - zaśmiał się Karl a za nim Pieter.
We dwóch podeszli do lady i usiedli przy niej. Na nieszczęście mężczyzny, młoda dziewczyna odeszła gdzieś w głąb karczmy. Szła zgrabnie i dostojnie, toteż nie mógł oderwać od niej oczu.
- Ty no! Kochasiu! Lepiej nie przylepiaj się oczętami do zgrabnych tyłków bo ci znowu ktoś gębę obije.- przerwał mu ostrymi słowami karczmarz.
- A co znowu zamierzasz mnie mnie gonić z wałkiem po ulicach? - spytał sarkastycznie chłopak.
Karczmarz obrócił się i pogroził mu swoim grubym, tłustym od piwa palcem.
Chłopak wygodnie rozsiadł się w krześle i zamawiał coraz to kolejne piwa aż, tak jak zawsze przepuścił całą swoją gotówkę.
 
__________________
"Ani drogi do nieba, ani bramy do ziemi."
Temteil jest offline  
Stary 20-06-2013, 01:41   #5
 
Reputacja: 1 harry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputację
- Ufgh…

Stęknął chuderlawy młodzik, gdy dryblas kopniakiem odwrócił go na plecy. Potoczył wzrokiem po swoim oprawcy na chwilę zatrzymując wzrok na paskudnie wyglądającej pałce. Potem spojrzał na resztę osiłków. Przełkną głośno ślinę i choć to chyba niemożliwe zbladł jeszcze bardziej.

- Panie... Panowie... - mówię patrząc to na jednego to na drugiego... Ja nie dla piniendzy - szybko dodał - Z dobroci serca. No żadnych nawet piniendzy nie brałek... - mówię zaciągając po wsiowemu.

Widząc dukającego przestraszonego chłopaka część oprychów zwiesiła ręce tracąc nadzieję na jakikolwiek zarobek. Jednak brodaty jednak nie dawał tak łatwo za wygraną.

- Hehe, no to już twój problem, kulasie parszywy. Nie cackaj się z nami, albo pożałujesz! My nie kasujemy od zarobku tylko od roboty – skończył zdanie paskudnym śmiechem.

Podszedł do leżącego od tyłu i pacną go parę razy po uchu drewnianą lagą.
Widząc, że wykrętami niewiele zdziałał Rubus sięgną drżącą ze strachu ręką za pazuchę, wyciągną garść miedziaków i wyciągną ją w kierunku największego z dryblasów.

- Panie to wszystko, co mam! – zapiszczał drżącym głosem - Jak sami widzieliśta ja od nich nawet penca nie kciałem. Żeby zarobić na chleb łyżki sprzedaje... - na potwierdzenie swoich słów wolną ręką odchyliłem płaszcz pokazując wystające z kieszeni drewniane sztućce.

- A jednak coś tam masz kundlu.

Prychną brodaty i zamachną się trafiając butem w bok. Miedziaki poszybowały łukiem wpadając w błoto. Krępi bracia rzucili się wygrzebywać pensy z błota a wielkolud potoczył wzrokiem czy aby nie znalazł się nikt inny chętny na monety.
- Cholerny biedak, jak cała reszta. Panowie, idziemy, na ma co tracić czasu na to ścierwo.
Na odchodne kopną jeszcze raz zwiniętego w kłębek chłopaka.

„I to ja na święte rogi Talla jestem padalec padalec…”

Rubus leżał chwilę na ziemi osłaniając głowę nasłuchując jak zbiry odchodzą rechocząc. Stękając podniósł się z ziemi podpierając się swoim kosturem. Otrzepał ubranie omiótł wzrokiem miejsce całego zajścia, pomasował stłuczone miejsca i lekko stękając ruszył w stronę bram miasta. Kilka krotne obejrzał się trwożnie czy aby nikt z oprawców go nie śledzi.
 
harry_p jest offline  
Stary 21-06-2013, 16:29   #6
 
Gwena's Avatar
 
Reputacja: 1 Gwena to imię znane każdemuGwena to imię znane każdemuGwena to imię znane każdemuGwena to imię znane każdemuGwena to imię znane każdemuGwena to imię znane każdemuGwena to imię znane każdemuGwena to imię znane każdemuGwena to imię znane każdemuGwena to imię znane każdemuGwena to imię znane każdemu
Olga była już naprawdę zmęczona. Prawie cały dzień wędrówki dał jej w kość. Długa i naprawdę gorąca kąpiel, a po niej całkiem dobra i obfita kolacja spowodowała, że poczuła się rozleniwiona i senna. Pora była jeszcze dość wczesna, więc karczma była nadal pełna hałasujących ludzi. Jednak na drugim piętrze, na którym wynajęła pokój, powinno być spokojnie. Podziękowała karczmarzowi za obsługę i ruszyła po schodach na górę.
Oświetlenie było marne, zaledwie jedna lampa na schodach i druga na końcu korytarza w pobliżu jej pokoju. W jej świetle zobaczyła, że o jej drzwi opiera się mężczyzna, po rudych włosach rozpoznała natręta który zaczepił ją w karczmie.
Gdy ją ujrzał, wyprostował się, wyszczerzył wszystkie zęby – nie żeby ich miał zbyt wiele - i paskudnie obleśnym głosem zagadał:
– Witaj, ślicznotko. Nie spodobało mi się, że nie zwróciłaś na mnie uwagi na dole. Ale masz szansę to naprawić.
Mogła się wycofać na schody i wołać o pomoc, jednak zwykła sama radzić sobie z takimi problemami. Czyjaś pomoc zawsze kosztowała...
Ruszyła więc w kierunku natręta, jej prawa ręka opadła na rękojeść szaszki. Gdy zbliżyła się do niego na trzy kroki przystanęła i uśmiechnęła się.
– W Balde też był taki namolny gość, wiesz jak go koledzy teraz nazywają? – zapytała.
– Widzę, że lubisz ostro. No jak? – Rudy nie przestawał się głupkowato uśmiechać.
Sopranik. Zainteresowany? – mówiąc to wysunęła na kilka cali ostrze z pochwy.
Zaśmiał się. Paskudnie. Bardzo paskudnie.
– Lubię takie. Prędzej czy później, będziesz moja, ślicznotko. – Odepchnął się od ściany i zrobił mały krok w jej kierunku. – Powiedz mi, zasiekała byś mnie, gdybym się za bardzo zbliżył? – zadrwił.
Ruszyła ku niemu, lecz zamiast wyciągnąć do końca szablę, uderzyła go lewą ręką w szczękę. Uchylił się przed tym ciosem, jednak prawa ręka Olgi już nie trzymała rękojeści szabli ale trafiła go w kałdun. Zgiął się w pół, chwytając się oburącz za brzuch. Wyprostowała go kolanem. Sądziła, że padnie, jednak on rzucił się w tył, łapiąc się lewą ręką za zmiażdżony nos. Jucha obficie plamiła podłogę.
– Ty dziwko! Zatłukę cię, zatłukę cię, suko! – wycharczał, dobywając miecza.
Skoczyła na niego by uniemożliwić mu wyciągnięcie broni. Jednak był szybki, za szybki. Przemknął bokiem i stanął z wyciągniętym mieczem między nią a schodami. Wyrwała szaszkę z pochwy szerokim, płaskim ciosem. Taki cios był łatwy do uniknięcia, jednak zmuszał przeciwnika do zwiększenia dystansu. Odbił go na bok i niezdarnie zaripostował.
Olga szukała możliwości obezwładnienia Rudego, nacierała więc spychając go w kierunku schodów. Gdyby udało się jej doprowadzić do zwarcia, miałaby szanse na zakończenie walki bez zabijania przeciwnika. Oberwał z pięści i kolana już dwa razy, a mało kto przetrzymywał więcej niż trzy jej uderzenia bez utraty przytomności. Natomiast gdyby go usiekła - to niezależnie od tego jak niedbała by nie była straż w tym mieście - jako obca zapewne miałaby kłopoty. Zwłaszcza gdy zwłoki należą do miejscowego, zwłaszcza gdy walka odbyła się bez świadków.
Chwile trwała nieszkodliwa wymiana ciosów, atakował jej tułów i twarz, wiec jego miecz napotykał na jej seksty i tercje co pozwalało jej stopniowo skracać dystans, aż wreszcie udało się jej doprowadzić do zwarcia. Cuchnął krwią, potem, piwem i tanią machorką. Ostrza - zblokowane nadgarstek w nadgarstek - stały się bezużyteczne z tak bliskiej odległości. Spróbowała złapać go za rękę trzymającą miecz, jednak wyrwał się i odskoczył o kilka kroków w tył.
I znów szabla związała miecz, tym razem go naznaczyła. Jednak rozcięty policzek tylko zwiększył jego wściekłość. Znowu się cofnął, od schodów dzieliły go już tylko cztery, może trzy kroki.
Olga nacierała nieustannie, starając się go na nie zepchnąć. Rudzielec zorientował się, że nie docenił przeciwnika i za chwilę znajdzie się na schodach, co da jego przeciwniczce znaczną przewagę. Wkurzony i lekko zatrwożony wrzasnął:
– Olsen! Ulfrik! Co się kurwa z wami dzieje!?
Olga usłyszała, że drzwi na końcu korytarza się otwierają, kątem oka zobaczyła, że dwóch osobników którzy z nim przesiadywali w karczmie, wytacza się z jej pokoju.
W tej sytuacji rzuciła się do przodu chcąc wyminąć Rudego, tak by nowi przeciwnicy nie zaszli jej od tyłu.
Kopniak Rudego zatrzymał ją, zabrakło jej tchu.
 

Ostatnio edytowane przez Gwena : 21-06-2013 o 22:56. Powód: literówki
Gwena jest offline  
Stary 22-06-2013, 09:47   #7
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Félix dopił piwo (prawdę mówiąc niewiele go już w kuflu zostało), a potem, nie zwracając uwagi na rozrechotanych pijaczków, ruszył do swego pokoju.
Szczęk oręża, dobiegającego z drugiego piętra, odwrócił uwagę Félixa od myśli o noclegu w wygodnym (miał nadzieję) łóżku.
- Ciekawość, pierwszy stopień do piekła - mruknął, z wyraźną ironią skierowaną pod swoim adresem, po czym zaczął wchodzić do po schodach góry.
Nim znalazł sie na piętrze sytuacja stała się w miarę jasna. Kobieta, cudzoziemka, walczyła z osobnikiem, którego wskazano Félixowi jako Rudego.
Akurat w tym momencie dziewczyna usiłowała się przebić w stronę schodów. Jej szaleńczy manewr zdecydowanie nie zakończył się sukcesem - wprost przeciwnie - Rudy okazał się szybszy i poczęstował kobietę kopniakiem w brzuch.
Na dodatek okazało się, że napastnik nie jest sam. Na końcu korytarza dwóch ludzi wstawało właśnie z podłogi. A że byli to kompani Rudego świadczył wydany przez damskiego boksera okrzyk:
- Olsen! Ulfrik! Co się kurwa z wami dzieje!?
Adresaci okrzyku byli wyraźnie pijani, ale ich włączenie się do akcji mogło jeszcze bardziej przechylić szalę walki na stronę Rudego.

Félix nie zamierzał czekać, aż tamta trójka zrealizuje swe, z pewnością nie chwalebne, plany i postanowił ostudzić zapał najbliższego z napastników. Pchnięcie nie było zbyt uczciwe, ale skuteczne - rozorało całkiem solidnie tylną stronę uda. Rudy podskoczył, co natychmiast wykorzystała dziewczyna, solidnym kopniakiem posyłając Rudego w stronę drzwi. Te nie wytrzymały. Pękły z hukiem, a osiłek wpadł do środka pokoju.
Dwóch mężczyzn na końcu korytarza wstało wreszcie, dobyło broni i, chociaż niepewnie, rzuciło się w stronę Kislevitki i Félixa z nieludzkim okrzykiem na ustach.

Dziewczyna spojrzała w głąb pokoju i najwyraźniej doszła do słusznego wniosku, że warto ostatecznie wyeliminować Rudego. Lepiej mieć dwóch przeciwników, niż trzech...
Olga wylądowała na Rudym. Może nie do końca trafiła tak, jak planowała. Nie chciała połamać mu żeber, o którym to fakcie świadczył miły dla ucha trzask. Chciała mu zrobić zdecydowanie większą krzywdę, ale nie trafiła. No i nie utrzymała się na nim, by go dobić. Rudy okazał się zbyt miękki. Nie chcąc stracić równowagi zeskoczyła z leżącego.

Félix w tym czasie miał na głowie własne kłopoty. Dwóch ludzi... kiepsko. Teraz przydałby mu się pistolet, zdobyty przed dobry rok temu na jednym z opryszków. Jeden strzał... Ale pistolet i tak był uszkodzony i lepiej było go sprzedać.
Teraz jednak nie warto było o tym myśleć. Cofnął się o krok, żeby ściągnąć na siebie przeciwników. A nuż zapomną o Kislevitce, a ta zaatakuje ich od tyłu...
Napastnicy znalazły się na wysokości pokoju.
- Rudyyy! Trzymaj się! - wrzasnął jeden z nich.
Skręcił do pokoju, w którym znajdowali się dziewczyna i Rudy.
Dziewczyna ruszyła mu naprzeciw. Zadała dwa szybkie ciosy, a których tylko jeden był celny. Lekko zraniony opryszek nie ustępował. Zaatakował... lecz dziewczyna zmyliła go sprytnym zwodem i zadała kolejny cios. Z rozciętą klatką piersiową Ulfrik (A może Olsen? Félix nie miał pojęcia, który jest który) zwalił się na ziemię. Wylądował ledwo żywy na korytarzu, a dziewczyna ruszyła za nim.

Félix miał w tym czasie własne problemy. Co prawda zaatakował przeciwnika, ale tamten szerokim wymachem odbił jego atak i wpadł na niego, przewracając go na ziemię. Straszna woń alkoholu zionęła z jego ust.
Félix wstrzymał oddech i spróbował walnąć oponenta głową w nos. Wnet się okazało, że lepsze jest przesiąknięte wonią alkoholu powietrze, niż żadne.
Uderzenie czołem nie zrobiło na nim wielkiego wrażenia. Odpowiedział uderzeniem na uderzenie, niemal ogłuszając Félixa. A potem w najlepsze zaczął go dusić.

Kislevitka, która ruszyła na korytarz, chcąc najwyraźniej załatwić do końca sprawę z rannym, usłyszała nagle straszliwy ryk, dobiegający z pokoju, który przed chwilą opuściła.
Rudy ożył i pchany pragnieniem zemsty ruszył do ataku.
Może gdyby nie wydzierał się dla dodania sobie ducha zdołałby coś zdziałać, ale w tej sytuacji tylko i wyłącznie ostrzegł dziewczynę, która zrobiła zgrabny unik. Cięcie Rudego nie dosięgnęło celu - miecz opryszka odciął jedynie kosmyk włosów Kislevitki, a sam Rudy, niesiony impetem, wypadł na korytarz.
Dziewczyna nie wahała się - cięła go przez łeb, ramię i plecy. Rudy jedynie jęknął i padł na ciało swojego towarzysza.
Dziewczyna chwilowo przestała się zajmować obydwona mniej czy bardziej martwymi ofiarami swego kunsztu szermierczego. Widząc położenie, w jakim znalazł się nieznajomy, który jej przed chwilą pomagał, natychmiast pospieszyła mu z pomocą.

Félix był w niezłych opałach.
W zwarciu rapier nie na wiele się przydawał, a przygnieciony ciężkim cielskiem Estalijczyk nie miał zbyt wielkiej swobody ruchów. Sięgnięcie po sztylet było dość trudne. Mimo wszystko próbował...

Dziewczyna przyłożyła ostrze do karku opryszka i lekko nacisnęła... Tłuścioch drgnął i przestał dusić Estalijczyka.
- Powolutku kleknij i łapy na widoku - warknęła dziewczyna.
- Pani... - wymamrotał, zrozumiawszy, ze te słowa skierowane są do niego. - Ostaw... ja dziatki mam... - Wstał, jak rzekła, i uniósł ręce na wysokość głowy.
- Dziekuję za pomoc, bez niej mogłoby być kiepsko - odezwała się do podnoszącego się z ziemi nieznajomego.
- Cała przyjemność po mojej stronie - odpowiedział Félix, pocierając gardło. - Félix von Vessel - przedstawił się, po czym podniósł rapier.
- Olga Dymitrowa Kożara Chyba przez to, zamiast odpocząć przyjdzie nam sie przed władzami tłumaczyć- westchnęła zrezygmowana.
- Może ten grubasek powinien poderżnąć tamtym gardło - mruknął Félix.
- Sądze, że jeden z nich zyje jeszcze, ciełam go w pierś, nie powinien od tego kipnąć
- Pech, zaiste - skrzywił się Félix. Nie warto było robić sobie wrogów i ich zostawiać. Żywych.
Podczas tej wymiany poglądów i uprzejmości na schodach pojawiła się znana Félixowi Helga. Gdy zobaczyła to całe pobojowisko, zaczęła krzyczeć i zbiegła na dół.
- Trupy to dochodzenie - skrzywiła sie Olga - No to teraz się zacznie... - dodała słysząc krzyki.
- Chyba nie zdążymy zgłosić, że nas napadnięto. - Félix odpowiedział krzywym uśmiechem. - Może ci coś zabrali z pokoju? - spytał z nadzieją w głosie.
- Nie będę teraz sprawdzać... skoro się włamali do niego, to niech ceklarze zobaczą nieruszone przeze mnie rzeczy, będzie dowód, że się zasadzili na mnie. Poczekajmy przynajmniej na karczmarza zanim tam wejdziemy.
- Z pewnością zaraz tu będzie, z własną obstawą - powiedział Félix. - A ty - zwrócił się do grubasa - połóż się grzecznie i czekaj.
Co prawda grubasek stanowił osobiste trofeum Olgi, ale...
Ale Olga z przyjemnością odstąpiła kontrolę nad sytuacją młodzianowi. Przedstawił się jako von i sadząc po stroju faktycznie mógł nim być. A tacy łatwiej znajdowali przychylność straży niz obcokrajowcy. Sama nachyliła się nad jednym z pobitych i zobaczyła, że jeszcze dycha.
- Cyrulika mu trzeba - powiedziała obojętnie.
- Może będzie mieć szczęście i przeżyje. - Félix mówił tonem świadczącym o pewnej obojętności, jeśli chodzi o los rannego.
Olga też się nie kwapiła do zakładania mu opatrunków. Oboje czekali na pojawienie się zaalarmowanych przez Helgę osób.
 
Kerm jest offline  
Stary 22-06-2013, 17:23   #8
 
Gwena's Avatar
 
Reputacja: 1 Gwena to imię znane każdemuGwena to imię znane każdemuGwena to imię znane każdemuGwena to imię znane każdemuGwena to imię znane każdemuGwena to imię znane każdemuGwena to imię znane każdemuGwena to imię znane każdemuGwena to imię znane każdemuGwena to imię znane każdemuGwena to imię znane każdemu
Pierwszy na górę wpadł karczmarz. Za nim dwóch goryli. Olga z ulgą schowała szablę.
– Na cycki Vereny! – wrzasnął karczmarz na widok pobojowiska.
– Ale to nie cycki bogini były w niebezpieczeństwie – stwierdził Felix, doceniając obrazowe przekleństwo karczmarza. – Mam nadzieję, że nie tolerujecie w tym pięknym mieście napaści na samotne kobiety. Nawet jeśli są przyjezdne.
– Zobaczcie panie karczmarzu, co z drzwiami do mego pokoju. Nie wiem czy mieli klucze czy włamali się, ale zastałam tam tych nieproszonych gości. –
wskazała Olga na pokonanych i dodała: – Ciekawe skąd wiedzieli, który pokój mi wynająłeś...?
Karczmarz powiódł wzrokiem po poległych. Zatrzymał go dopiero na wciąż klęczącym grubasie. Ten zerwał się i zaczął wrzeszczeć.
– Napadli na nas, kundle zawszone! – wyryczał jak nawalony niedźwiedź.
– I zostawiliśmy cię żywego, mam naprawić ten błąd...? Tamten, Ulfrik mu chyba, zresztą też dychał jeszcze chwilę temu... Zamknij się złodzieju – dodała Olga lodowatym tonem.
– Co wyście narobili? Olsen, co się dzieje?! – zaczął karczmarz, przerażony.
– To jest no, ten... napaść na służbie! – ryczał dalej grubas. Wyszarpnął zza poły kurty medalion straży miejskiej.
– Felix von Vessel – przedstawił się Felix. – Ukradłeś to komuś? – spytał zimno. – Wiesz, co oznacza atak na szlachcica? – dodał.
– To mordercy! Napaść na strażnika, morderstwo!
– Jak na napadniętego dość zdrowo się drzesz
– powiedziała Olga. – Chodźcie karczmarzu zobaczymy co ten strażnik – zaakcentowała z ironią to miano – zrobił z moim pokojem.
– Andre, zostaniesz oskarżony o pomoc przestępcom, sukinsynie, zrób coś, albo pożałujesz! – tym razem Olsen wydarł się na karczmarza. Ten skonfundowany stał przez chwilę, opierając się o barierkę od schodów.
– Leon... Martin... – zaczął się wycofywać w stronę schodów. Dwaj goryle wciągnęli paskudnie wyglądające morgenszterny.
– Wszystko będzie jedno jakiś ty szlachcic, jak z ciebie flaki wyprujemy, skarbeńku. Jednaka z naszą jucha to będzie – rzekł jeden z nich.
– Tylko we dwóch? Ich było trzech na mnie jedną... życie wam niemiłe? – zakpiła Olga.
– Najpierw tego, potem tamtych – zaproponował Felix. – I będzie po problemie.
Kiwnęła głową, saszka wysunęła się błyskawicznie z pochwy i zatrzymała na gardle Olsena. – Ani drgnij łotrze! I wy też!
Felix w tym czasie obserwował uzbrojonych w morgenszterny łajdaków udających ochroniarzy.
– Rzuć tę blaszkę na podłogę, skarbeńku – rzucił, cytując dowcipnego ochroniarza, w stronę Olsena, który wciąż trzymał odznakę straży, jakby była tarczą.
– Jak mi coś zrobicie – powiedział Olsen, z trudem, bo szaszka naciskała na jego gardło – to nie wyjdziecie z tego miasta żywi.
– Ale to ty będziesz pierwszym trupem, więc każ im zjeżdżać. JUŻ! Na sam dół! – rzuciła do ochroniarzy.
Felix gestem rapiera zasugerował, że należy jak najszybciej wykonać polecenie Olgi.
Ochroniarze wyglądali na lekko skonfundowanych. Problem z zakładnikiem ich chyba przerastał.
Olsen wykorzystał to, że Olga patrzyła na ochroniarzy. Wyszarpnął zza kołnierza sztylet, jednak nie zdążył go użyć. Mały ruch nadgarstka i Olga zadała lekkie cięcie prosto w krtań. Łajdak jej zdaniem nie zasługiwał na łatwą śmierć. Przecięta tchawica da mu kilka minut na skruchę. Taki cios też nie stwarzał ryzyka, że ostrze uwięźnie między kręgami.
Olsen padł bezwładnie na ziemię, złapał się za rozcięte gardło. Rozpaczliwie charkocząc długo walczył o oddech.
W tej samej chwili ochroniarze rzucili się do ataku pokonując ostatnie stopnie, a z dołu rozległ się tupot i krzyki idących im na pomoc posiłków.
Felix spróbował zatrzymać napastników, jednak rapier nie mógł się przedrzeć przez dwa morgenszterny, tylko cudem unikał utraty broni, a przed ranami ratowało go utrzymywanie dystansu.
Olga rzuciła sztyletem w lampę wiszącą na półpiętrze. Była świeżo zaopatrzona w zapas oleju na całą noc. Spadła, rozbiła się i półpiętro zaczęło się palić. W ostatnim momencie, gdyż na schody wbiegało kilku następnych napastników. Żaden z nich nie zaryzykował przebiegnięcia przez buchające płomienie.
– Wody! Gore! – rozległy się krzyki.
Felix związał w walce goryla stojącego przy samej balustradzie, drugi stał nieco z tyłu, czekając na odsłonięcie się szermierza.
Olga podbiegła z boku do walczących i wykorzystując impet, zaatakowała jednego z oprychów, który, nie będąc wprawny w szermierce, jako, że nawykł do zastraszania pijaków, a nie prawdziwej walki, dał się zaskoczyć. Kopnęła go boleśnie w kolano, po czym przyłożyła rękojeścią w podbródek. Stoczył się po schodach na półpiętro, prosto w ogień. Jego krzyki zagłuszyły odgłosy walki i wołania o wodę, wreszcie stoczył się jeszcze niżej, na pierwsze piętro roztrącając zebraną tam grupę napastników, którzy uskoczyli przed płonącą i wrzeszczącą postacią.
Ostatni ochroniarz został przyparty do balustrady pomiędzy szermierzami. Gdy się zorientował w swojej sytuacji zaczął wykonywać szaleńcze i całkowicie nieskuteczne wymachy morgenszternem od Felixa do Olgi. Wykorzystał to Felix zadając pchnięcie w jego ramię. Oprych momentalnie upuścił broń. Olga uderzyła go przez łeb rękojeścią, i naparła całym ciałem na niego, aż wyleciał na głowę, przez niską balustradę, piętro niżej, wprowadzając kolejne zamieszanie w znajdującej się tam, klnącej i wygrażającej grupce. Podniosła morgensztern i wskazała ręką okno na końcu korytarza. – Panie Felixie!
– Popieram pomysł. –
Felix skinął głową.
Gdy Olga wbiegła do swojego pokoju, zobaczyła swoje rzeczy rozrzucone. Mało powiedzieć rozrzucone, rozpieprzone. Zrobiło jej się żal zniszczonej rzeźby w dębinie nad którą pracowała od miesiąca. Złapała nosidła i zaczęła wrzucać do nich co wpadło jej w rękę. Włożyła skórzaną kamizelę, założyła plecak, łuk i kołczan, wyrzuciła zwój liny na korytarz, na końcu chwyciła za puklerz. Wychodząc wzięła ze sobą lampę.
Tymczasem Felix pospiesznie przeszukiwał poległych. Mieszki, sztylety, miecze, kolejne blachy straży miejskiej, gdyż okazało się, iż również Rudy i pijaczek byli przedstawicielami prawa. Zebrało się tego tyle, że musiał zawinąć łupy w koc.
Olga podała Felixowi lampę, ten ściągnął jeszcze jedną ze ściany i pobiegł na drugi koniec korytarza, do schodów. Gdy dobiegał, buchnęła z klatki schodowej fala ognia, taka, że musiał rzucić się na ziemię by mu nie opaliła czupryny – czyżby ktoś z rozpędu w trakcie gaszenia chlusnął wiadrem z olejem zamiast z wodą? Z wrażenia aż zaklął się na Myrmidię. Mimo sporego ognia Felix postanowił dorzucić obie lampy. Przecież ani karczma, ani lampy nie były jego, a karczmarz mu był sporo winien, jako, że swoich rzeczy znajdujących się piętro niżej już nie odzyska...
W tym czasie Olga otwarła okno w szczytowej ścianie domu – niecałe 7 stóp niżej znajdował się dwuspadowy dach sąsiedniego budynku. Przy ich wzroście delikatne spuszczenie się z parapetu na kalenicę nie stanowiło problemu. Po raz pierwszy od długich chwil zaczęli mieć nadzieję na ujście z życiem z kłopotów.
 

Ostatnio edytowane przez Gwena : 23-06-2013 o 00:36. Powód: Kochane przecinki...
Gwena jest offline  
Stary 25-06-2013, 22:41   #9
 
Bloodsoul's Avatar
 
Reputacja: 1 Bloodsoul jest na bardzo dobrej drodzeBloodsoul jest na bardzo dobrej drodzeBloodsoul jest na bardzo dobrej drodzeBloodsoul jest na bardzo dobrej drodzeBloodsoul jest na bardzo dobrej drodzeBloodsoul jest na bardzo dobrej drodzeBloodsoul jest na bardzo dobrej drodzeBloodsoul jest na bardzo dobrej drodzeBloodsoul jest na bardzo dobrej drodzeBloodsoul jest na bardzo dobrej drodzeBloodsoul jest na bardzo dobrej drodze
Teoretycznie wolny od przeszłości Georg wyruszył w trakt...

Los chciał by trafił na tę karawanę. A raczej mały transport wożący jakiś złom, nie interesowało go to nadto. Transport potrzebował kilka par rąk do pomocy, po wcześniejszej bitce z zarazą chaosu. Podróż minęła spokojnie, jego pomoc była czysto teoretyczna. Zaskarbił sobie przyjaźń właściciela, krasnoluda Herma. Była to postać groteskowa, niebywale pojętna. Aż dziw bierze, że Georg, prosty człowiek, dogadał się z kupcem. Przynajmniej wyglądał on na kupca, licho wie kim był karzeł. Kiedy dotarli do celu, człowieczynie zrobiło się trochę smutno, musiał rozstać się z towarzystwem, na które nigdy specjalnie nie narzekał.


- No, Georg, wypada mi podziękować ci za wspólną podróż. – bąknął Herm, powożąc wozem.
- Widzisz te zbiorowisko pod murami? Z dobre pół roku już tak siedzą. Zrobili sobie tutaj już drugi dom, psia ich mać. Kogo stać, ten lezie na żebry do miasta, może kilku uda się ustawić. Trochę mi ich żal w sumie, biedaki, zwierzoludzie im wsie popaliły to poleźć nie mieli gdzie. Nikt nie wie, jak ten burdel jeszcze tu stoi. Zrobiło się tutaj biedne wypiździejewo. – Herm splunął przez lewe ramię.
- Jestem tutaj pierwszy raz. - odparł Goerg, nie chciał się rozklejać, starał się zachować kamienną twarz i pozory, że wie dlaczego zmierza do miasta. Za cholerę nie wiedział.
- Masz tu za fatygę. Nie lubię kadzić, ale nie byłeś złym kompanem. – uśmiechnął się przyjacielsko, gdy wozem nagle zatrzęsło, gdy jedno z kół trafiło w koleinę. Zaklął po khazadzku.
- Dam ci radę, uważaj na tych niebieskich. I nie daj się wsadzić za byle co, kurwie syny często robią jakie łapanki.
- Będę uważał. - spojrzał na krasnoluda i odwzajemnił uśmiech. - Jak już się ogarnę się w okolicy... - chciał pociągnąć rozmowę, ale krasnolud szybko przerwał, wyglądał na lekko podenerwowanego, pewnie spieszyło się poczciwinie.
- Jak chcesz, to wpadnij mnie odwiedzić, pytaj dowolnego krasnoluda, to ci powie, gdzie jestem. Może jaka robota też się znajdzie… No dobra, koniec tego pitolenia, złaź z wozu, bo będziem się pieprzyć zara ze strażą, a płacić za ciebie myta nie będę. Bywaj.

Dane mu było zobaczyć jakąś bójkę. Na całe szczęście nie musiał się w nią mieszać. Wszystko skończyło się pomyślnie, bo nieszczęśnik niebanalną gadką wyswobodził się z okowów osiłków. Twoje zdrowie, pomyślał Georg i podniósł się na duchu, widząc jak jegomość opuszcza zaułek.

Zaraz po zapłaceniu myta i przekroczeniu wrót Hilte, z pomocą wskazówek gawiedzi pochodził po kilku lokalach, sklepach, tudzież warsztatach w poszukiwaniu jakiekolwiek khazada. Chciał wiedzieć gdzie mieszka Herm, zanim pójdzie coś zjeść. Do powyższego wybrał pierwszą lepszą gospodę. W planach miał najeść się do syta, przespać się i przeżyć kolejny dzień "na wolności".
 
Bloodsoul jest offline  
Stary 26-06-2013, 10:49   #10
 
Temteil's Avatar
 
Reputacja: 1 Temteil jest na bardzo dobrej drodzeTemteil jest na bardzo dobrej drodzeTemteil jest na bardzo dobrej drodzeTemteil jest na bardzo dobrej drodzeTemteil jest na bardzo dobrej drodzeTemteil jest na bardzo dobrej drodzeTemteil jest na bardzo dobrej drodzeTemteil jest na bardzo dobrej drodzeTemteil jest na bardzo dobrej drodzeTemteil jest na bardzo dobrej drodze
Karl jak co tydzień zalewał swobodnie pałę. W sumie nic się nie działo. Obcy poszli spać, pensy leciały mu przez palce. Wtem, usłyszał krzyk ze strony schodów. Na dół zbiegła mała, pucołowata dziewczynka o ciemnych włosach, było to Helga, pomocnica Andre, karczmarza.
Podbiegła do właściciela przybytku i z przerażeniem w oczach zaczęła mu coś energicznie opowiadać, usilnie przy tym gestykulując. Jego twarz zbladła, zawołał ochroniarzy i pobiegł z nimi na górę. Helga schowała się gdzieś do kuchni, wybiegł z niej jakiś pachołek, który zaczął pilnować szynkwasu.

Po krótkiej chwili karczmarz zbiegł na dół. Popatrzył pół przytomnym wzrokiem na zgromadzonych w sieni ludzi. Wyglądał na zdesperowanego i roztrzęsionego.
-Ludzi!Ludzie!- wrzasnął i poczekał aż większość umilknie.- Tam u góry. Mordercy! Zabili naszych! Kto pomoże ten przez tydzień będzie gorzałki dostawać!
I oczywiście, wstało kilku ciemnych typów z rogu i jakichś dwóch z pośród sali, po czym ruszyli w stronę schodów.

Jego znajomi z lazaretu popatrzyli po sobie, po czym ruszyli do wyjścia. Andre podbiegł do chłopaka za szynkwasem, powiedział mu coś na ucho, po czym wybiegł z karczmy.

Karl, tak jak jego znajomi ruszył do drzwi wyjściowych. Mimo swej natury, nie chciał zostać w zbyt "gorącym" jak na ten czas miejscu. Szczególnie że był już po kilku wychylonych kuflach i nie nadawał się zbytnio do walki. Mógł co najwyżej powalić trochę pięściami i pokopać niecelnie swego ewentualnego napastnika. Zmrużył oczy, zapiął kamizelkę, wyszedł i udał się w stronę w którą szło się do jego wynajmowanego domu.
 
__________________
"Ani drogi do nieba, ani bramy do ziemi."

Ostatnio edytowane przez Temteil : 26-06-2013 o 10:50. Powód: małe pomieszanie...
Temteil jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 10:37.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172