Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 14-07-2013, 14:17   #21
 
Dhratlach's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputację
" Prawdopodobnie kradziony " ~ rzekł w myślach podnosząc topór khornity który to zdawał się być w całkiem dobrym stanie. Chociaż, gdyby był wyczyszczony i naostrzony to jego wartość i co ważniejsze skuteczność wzrosłaby diametralnie. Nie miał żadnych wątpliwości, że niejedną zimę topory te spędziły wystawione na żywioł. Pierwszy topór kultysty wetknął za pas i pochwycił drugi topór zawieszając go u plecaka. Wiedział, że będzie mu ciężej i będzie pewnie poruszał się khazackim tempem co nie było większą przeszkodą, ale nie mógł pozwolić sobie na przerwę w ćwiczeniach. Tym bardziej że łuk który miał... zaniewieruszył gdzieś w Nuln. Chwile później ponownie byli w drodze, a czas w którym ziemia miała pić krew orków nadchodził...


Droga mijała powoli nim dotarli do pierwszego z wielu przystanków, obozów, które ich czekały nim mieli dotrzeć na miejsce i spotkać się z oddziałem który mieli wspomóc. Szczęśliwie znaleźli wisielcze drzewo wisielca o rozłożystej koronie ze zdatnym sznurem wciąż uparcie zwisającym z grubej gałęzi.
Wiedząc, że nieszczęście przynosi spoczywanie pod drzewem wisielca Karl wspiął się na nie i odwiązał sznur o mały włos nie ześlizgując się parokrotnie ze śliskiej kory, a lina wciąż w zdatnym stanie opadła na dół. Chwile później jak już znalazł się z powrotem na ziemi zaczął ją zwijać odmawiając krótkie szeptane modlitwy do Talla i Morra po czym przytroczył ją do plecaka.
Teraz, kiedy drzewo było wyswobodzone ze sznurzastych więzów, a duchy wisielców mogły spokojnie odejść do królestwa Morra tracąc łańcuch wiążący je z tym miejscem Cyrulik udał się na spoczynek uprzednio rozbijając swój wysłużony namiot pod drzewem. Chwilę czasu spędził na przywracanie zdobywczych toporów do swojej świetności. Osełka, dwie sakiewki materiałowe niegdyś należące do wieśniaków i odrobina wódki zaczęły robić swoje wytaczając wojnę przeciwko rdzy i wyszczerbieniom. Wiedział, że jednego wieczora nie przywróci im dawnej świetności, ale nie jeden wieczór jeszcze ich czekał zanim dotrą na miejsce. Cóż, byłoby łatwiej, gdyby miał ze sobą tłuszcz, oliwę, wosk, lub chociaż masło, a tak, musiał poczekać aż dotrą do jakiejś mieściny..


Życie na trakcie dało mu już niejednokrotnie w kość, ale zawsze deszcz, pomimo swojej ponuroty dawał pewne orzeźwienie i spokój. Te oczyszczające uczucie kiedy cały pył podróży który normalnie zalegałby w gardle zastępowało wilgotne chłodne powietrze budzące zmysły. Jedyną rzeczą która go irytowała w duchu był brak kobiet w drużynie, jednak po chwili refleksji dziękował Sigmarowi za taki rozwój wydarzeń. Zbyteczne odwrócenie uwagi na misjach takich jak ta rokowało wysoką śmiertelność - coś czego pragnął uniknąć w oddziale do którego go przydzielono.

Cały czas jednak miał czujne oko na Norsie. Chociaż szlachetny Dawi, pod którego patronatem ruszali jako drużyna, zdecydował się go przyjąć, to jednak nie potrafił zapomnieć o Norskich Hordach które służyły pod Acherontem w czasie Inwazji. Mimowolnie przypomniały mu się słowa brata w Sigmarze Beyrnmunda ~"Chaos napiętnuje nie tylko ciało, najgorsze ze wszystkich jest piętno które odciska na duszy.."~ Nors, zwany Ogme zdawał się być jak najbardziej normalnym przedstawicielem swojego gatunku, jednak Karl nie był w stanie określić jego przynależności, miejsca gdzie leżała jego lojalność. Było to na dwa obroty dużej klepsydry zanim rozbili kolejny obóz kiedy doszedł do najprostszego ze wszystkich wniosków ~"Jeżeli taka była wola bogów to znaczy, że miał tu z nami być."~ Po czym dał sobie spokój z ukradkowym obserwowaniem człowieka o wyraźnym północnym akcencie. Jeżeli miał z nim współpracować, musiał się wyzbyć uprzedzeń które żywił do jego ludu. Coś z czego Verena nie byłaby zadowolona. Fakt, który wolałby zmienić.

Kiedy dotarli do ruin farmy rozpoczął pobieżne rozpoznanie najbliższych okolic zgliszcz z zadowoleniem odkrywając, że nie znalazł żadnych oznak jakichkolwiek wcześniejszych obozów, czy innych śladów obecności Zielonych. Sprawdzenie gruntu wokoło również nie wykazało nic podejrzanego. Do jego zwyczajowych wieczornych modłów dołączyły na stałe próby odrestaurowania heretyckich toporów. Broń była tylko narzędziem i miał zamiar zrobić z nich użytek w przyszłości.

. .. ...*..**...***...**..* ... .. .

Zbudziły go wrzaski brzmiące niczym jęki opętanego heretyckiego szaleńca łamanego na kole i przypalanego ogniem. Nic bardziej mylnego, kiedy wyłonił się z namiotu z młotem w dłoni jego oczom jawił się wieśniak leżący twarzą w błocie, stojący nad nim khazad imieniem Helvgrim niczym kat nad grzeszną duszą i Ogne doglądający gąsiorka z troską w oczach niczym ranną kochankę. Podszedł do nich szybko przeczesując wzrokiem okolicę.

- Co jest kurwa? - zapytał tylko zastanawiając się czy wieśniakowi nie dać w mordę na ocucenie. Cokolwiek go przeraziło musiało być blisko, bo na heretyka raczej nie wyglądał. Ranny raczej też nie był, więc nogi musiał mieć sprawne. No, chyba, że wrzeszczał bo sobie właśnie jedną złamał.. ale na gąsiorku?
 
Dhratlach jest offline  
Stary 14-07-2013, 18:25   #22
 
valtharys's Avatar
 
Reputacja: 1 valtharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputację
Dzień spotkania

Pierwsze promienie słońca wpadały przez okno do małego pokoju, rzucając blask na twarz rycerza. Ten już nie spał, a klęczał przy łóżku trzymając w dłoniach miecz. Usta jego poruszały się wypowiadając modlitwę do Pani z Jeziora.

- W Imię Pani Jeziora, Strażniczki Praw ufając w powagę naszego świętego posługiwania proszę Cię o łaskę i opiekę. Ja twój uniżony sługa Robert wyruszam w daleką podróż oddając się pod Twoją obronę. Broń mnie w walce, a przeciw złości i zasadzkom chaosu bądź mi obroną. Tyś Panią czasów, namiotem królewskiego odpoczynku i siedliskiem boskości. Tyś gwiazdą, która skrzy się na wschodzie, a na zachodzie rozprasza mroki, jutrzenką zwiastującą słońce, i dniem, który nie zna nocy. Ześlij na mnie, Rycerza Carcassone, Twego Ducha, by uczynił mnie przekonanym i szczerym wysłannikiem pokoju i miłości pośród braci naszych, aby zasłużyć na stanięcie kiedyś z pokorą lecz bez trwogi przed Twoim Obliczem.



Gdy skończył modlitwę pocałował z czułością rękojeść swego miecza i zaczął się ubierać. Robił to powoli, nie spiesząc się. Nie zamierzał wyruszać nim nie sprawdził swojego ekwipunku dokładnie. W końcu nigdy nie wiadomo było, kiedy niebezpieczeństwo nabierze realnych kształtów.

Cała czynność ubrania się była długa i męcząca. Robert zaczął od zakładania wełnianej bielizny (koszula, kalesony i obcisłe spodnie). Dopiero potem przystąpił do zakładania właściwej odzieży.

Na wełnianą koszulę zakładał skórzaną zbroję i dopiero na nią zarzucał spodnią watowaną tunikę, by na końcu założyć kaftan kolczy. Rycerz dokładnie sprawdził wszystkie kółka, zapięcia na zbroi i gdy uznał, że jest gotów zaczął ubierać się w tunikę. Wyjął ją jakby ze znaną dla siebie tylko pieszczotą i rozłożył na łóżku i przyglądał się jej przez chwilę. Nim ją założył zabrał się do zakładania swoich nowych butów jeździeckich. Potem przyszła kolej na tunikę, idealnie pasującą do niego, na której wyhaftowano symbole jego domu.



W końcu nadszedł czas by przywitać się z resztą drużyny. Jakże wielkie jego było zdziwienie, gdy wśród zebranych, dostrzegł elfkę. Widać Bogini sprzyjała mu. Rycerz uznał to za dobry znak, lecz nie dał po sobie tego poznać. Wjechał na Fernandzie dumny, pozdrawiając wszystkich zebranych dłonią i skinieniem głową.
Gdy usłyszał gdzie jego “grupa” miała się udać wstrzymał na chwilę oddech. Spojrzał gniewnie na Króla, bowiem Khazad nie wspomniał o tym słowem. Las Athel Loren, przeklęte miejsce a ruiny starej małej porzuconej wioski na szczęście nie stanowiły większego wyzwania. Sama jednak obecność lasu i elfów sprawiła, że rycerz poczuł się nieswojo. Nie zamierzał wchodzić do lasu o czym zamierzał porozmawiać z Królem w cztery oczy. On jako Bretończyk wiedział, że gdy tylko jego stopa przekroczy granicę lasu z rycerza stanie się najeżonym strzałami martwym rycerzem a o takiej śmierci nie marzył.

Nadszedł czas na zadawanie pytań. Robert patrząc “z góry” zapytał wprost:
- Sir, a jak poznamy rozmówcę - padło pytanie

Król uśmiechnął się przyjacielsko i rzekł:
- Hasłem będzie słowo Góra, ale nie martw się, na pewno i wy go poznacie i on was

Tyle musiało wystarczyć Robertowi.

Trzy dni później

Robert nie wiele się odzywał, chyba że do elfki, do której Fernando poczuł sympatię. Sam Rycerz trzymał jednak dystans od kobiety, może to z poczucia wstydu a może po prostu nie umiał rozmawiać z kobietami. Nie miał ich w życiu wiele. Faktycznie była tylko jedna, ale umarła i on za to poczęści odpowiadał. Spoglądał co jakiś czas na elfkę i uśmiechał się, a koń rżał za każdym gdy go głaskała.

“Pewnie przekupiła go jabłkami” - pomyślał

Całą tą sielankową podróż przerwało pojawienie się orków i goblinów. Robert uśmiechnął się tylko na ich widok. Walczył z nimi już niejednokrotnie i mimo charakteryzującej ich głupoty byli oni silnymi i dość sprawnymi wojownikami. Im większy ork tym cięższa walka się zapowiadała. Rycerz dopatrzył takich dwóch i nie wiele myśląc chwycił swój miecz ruszył na przeciwnika.



Duży, wielki ork dzierżył w dłoni potężny młot bojowy. Poza kawałkami zbroi, które chroniły jego nogi i ręce nie miał nic więcej na sobie. Na szyi zwisał mu wisiorek, na którym miał rząd ludzkich zębów. Zapewne pamiątki po starciach z ludźmi. Zielonoskóry wydobył z siebie ryk i ruszył pędem na rycerza również. Ziemia zdawała się drżeć pod stopami pędzących na siebie wojowników. Ork machał nad głową swoim młotem, podczas gdy Robert trzymał ostrze miecza skierowane do dołu w jednej ręce a w drugiej tarczę, uniesioną na wysokości podbródka.
Gdy przeciwnicy byli od siebie na wyciągnięcie dłoni, ork pierwszy zaatakował. Cios był silny, lecz został odbity przez tarczę a rycerz wykorzystując siłę pędu zrobił obrót i ciął mieczem. Cięcie było szybkie i silne oraz idealnie wymierzone bowiem pozbawiło orka głowy. Pierwsza krew została przelana a w rycerzu zaczęła buzować krew. Szybkie i jakże proste zwycięstwo rozochociło bretończyka, że ruszył na kolejnego przeciwnika.
Kolejny ork okazał się twardszy i bardziej obeznany z wojennym rzemiosłem. Robert zbyt nieuważny zaatakował zbyt nonszalancko co ork skwapliwie wykorzystał. Rękojeść miecza trafiła rycerza w nos, z którego buchnęła krew. Rycerz nie pozostał dłużny, i gdy oba ostrza zwarły się ze sobą, ten wymierzył mu cios tarczą. Uderzenie lekko zamroczyło orka, który ryknął tylko z furią. Bretończyk uśmiechnął się i spokojnie oczekiwał na kolejny atak. Ten jednak nie nastąpił bowiem ork, gdy wykonywał zamach potknął się o własne nogi, i poleciał lekko do przodu tracąc równowagę. Robert uchylił się z łatwością przed opadającym ostrzem i uderzył w potylicę orka tarczą. Potwor padł na kolana by po chwili poczuć jak ostrze rycerza przebija mu kręgosłup i wychodzi tchawicą. Ułamek sekundy później był martwy.

Gdy wszyscy przeciwnicy padli martwi Robert zaczął rozglądać się czy aby kolejne niebezpieczeństwo im nie grozi. W końcu orki polują często większą watahą. Słoneczny dzień, będzie miał w swoim pięknie jednak małą skazę.
 
__________________
Dzięki za 7 lat wspólnej zabawy:-)
valtharys jest offline  
Stary 15-07-2013, 00:33   #23
 
MagMa's Avatar
 
Reputacja: 1 MagMa ma w sobie cośMagMa ma w sobie cośMagMa ma w sobie cośMagMa ma w sobie cośMagMa ma w sobie cośMagMa ma w sobie cośMagMa ma w sobie cośMagMa ma w sobie cośMagMa ma w sobie cośMagMa ma w sobie cośMagMa ma w sobie coś
Nuln
Najbliższe dni zapowiadały się całkiem pozytywnie. Dziewczyna z ulgą przyjęła wiadomość o czekającym ich zadaniu.
Wyprawa do dostawców nie powinna dostarczyć zbyt wielu trudności, a na pewno była dużo łatwiejsza niż misja związana z orkami.
Wprawdzie już nieraz przekonała się, że niepozornie wyglądające zadanie może negatywnie zaskoczyć i skończyć się niemałą katastrofą, ale wierzyła, że nie tym razem.
Starała się jednak nie okazać ulgi, którą odczuwała. W końcu kto lubi otwarcie przyznawać się do braku odwagi.

Nienachalnie spojrzała na przydzielonych towarzyszy. Miała nadzieję wyczytać coś z twarzy tajemniczego akolity, czytającego list zawierający szczegóły wyprawy, jednak ta pozostała nieprzenikniona. Ta dwójka nie sprawiała wrażenia wesołej kompani.
Cóż, najbliższe dni zweryfikują to. Nie ma co martwić się na zapas...

Na trasie
Wilki pojawiły się znikąd.
Na szczęście w pobliżu rosły dość stare już, rozłożyste drzewa, mogące stanowić całkiem dobry azyl. Wspinaczka na nie okazał się jednak wcale nie tak łatwa jak początkowo się zdawało. W końcu udało im się znaleźć na górze. W całości.
To niestety jednak nie rozwiązywało problemu. Wilki wciąż znajdowały się pod drzewem i nie wyglądały na skore do wypuszczenia upatrzonej ofiary.

Miriahia kurczowo ściskała w dłoniach kij i chaotycznie machała nim, choć zdawała sobie sprawę, z bezsensu tego działania. Nie miała szans dosięgnąć wygłodniałych zwierząt, które otoczyły drzewo próbując ich dopaść. Machała jednak nadal, chyba tylko dlatego, że czynność ta dawała łudzące poczucie działania i uspokajała.
 
MagMa jest offline  
Stary 15-07-2013, 20:14   #24
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
MIASTO


Poranek - już samo słowo niosło ze sobą ból. Tytanicznym wysiłkiem Nemeyeth uniosła powiekę przekrwionego oka, zaraz jednak pożałowała tej decyzji. Pokój wirował wokół niej i za żadne skarby świata nie chciał stanąć w miejscu, złośliwie maltretując zbolałą głowę elfki, zbudzając kolejne protesty żołądka. Chciała zakląć, lecz zamiast języka miała kawał starej szmaty, do tego niezbyt przyjemnie pachnący. Z wysiłkiem przełknęła gęstą lepką ślinę i sięgnęła pod łóżko, przewracając zgromadzone tam puste butelki. Przy każdym brzdęku szkła w jej mózg wbijały się kolejne rozpalone do białości igły, nie przestawała jednak szukać. W końcu jej dłoń natrafiła na wpół opróżnioną butelczynę. Z wyraźną ulgą i radością porwała ją z ziemi, wyrwała zębami korek i przystawiła szyjkę do ust. Piła łapczywie, a każdy kolejny łyk spływający wgłąb wyschniętego gardła przynosił ulgę, rozjaśniał myśli. Odetchnęła głębiej, zaczynając analizować ostatni wieczór. Pamiętała że zeszła na dół, by usiąść przy kominku i w towarzystwie gorzałki porozmyślać o zadaniu, którego się podjęła. Potem pojawił się ten uśmiechnięty człowiek z własną butelką. Karl, miał chyba na imię Karl...
Nagły dreszcz strachu przeszył ciało elfki sprawiając że wypuściła opróżnioną flaszkę na podłogę. Nerwowo przełknęła ślinę, odetchnęła głęboko kilka razy i obróciła głowę. Z ulgą odnotowała że pozostała część łóżka jest pusta, a w pokoju brakuje śladów obecności drugiej osoby. Zamknęła oczy, uśmiechając się pod nosem. Nie miała głowy na spławianie niespodziewanego towarzystwa, nie na kacu. Wolała unikać pytań, kolejnych uśmiechów, czy propozycji. Komplikacje z samego rana, gdy łeb pęka a koordynacja ruchowa kuleje, byłyby niewskazane. Towarzystwo mężczyzny, nieważne jak miłego dla oka, definitywnie do owych komplikacji się zaliczało.
Uspokojona przewróciła się na bok i nakryła kocem po czubek spiczastego ucha. Do umówionego spotkania był jeszcze szmat czasu, zdąży dotrzeźwieć do tego stopnia, by nie potykać się o własne nogi.

Kolejne przebudzenie obyło się już bez zbędnych komplikacji, jako że czuła się w miarę znośnie. Wstała z łóżka, posprzątała z grubsza pokój, puste butelki zgarniając nogą pod łóżko. Zadowolona z efektu swojej ciężkiej pracy pokiwała głową, po czym zaczęła realizować plan dnia. Wykąpała się niespiesznie, pozbierała porozrzucane po pokoju części garderoby i założyła je na grzbiet, spakowała skromny dobytek. Tak przygotowana zeszła na śniadanie, podchodząc od razu do znajomego szynkarza. Przy okazji uregulowała należność za nocleg, uzupełniła też żelazne rezerwy alkoholu. W końcu nie miała pojęcia kiedy teraz będzie miała ku temu okazję.

Na miejsce zbiórki dotarła jeszcze przed wyznaczonym czasem. Zimny wiatr rozproszył resztki zamroczenia, szła więc prosto i dumnie przed siebie, myśląc już tylko o tym by opuścić miasto. Marzyła się jej otwarta przestrzeń nieograniczona przez kamienne ściany budynków. Ludzkie osiedla śmierdziały. Rynsztoki roztaczały paskudny odór ścieków i czegoś jeszcze, czego nawet nie miała ochoty identyfikować. Targ, ulice, tawerny, budynki, ludzie...dosłownie wszystko przesiąknięte było słodkawym odorem przypominającym rozkładające się w przydrożnym rowie zwłoki.

Ucieszyła się, widząc wśród zgromadzonych znajomą twarz, dodało jej to otuchy. Poznany poprzedniego wieczora cyrulik trzymał się nieźle, widocznie nie wlał w siebie zbyt wiele alkoholu po tym jak go opuściła,wracając do swojego pokoju. Mrugnęła do niego, parskając cicho pod nosem, lecz gdy na placu pojawił się rycerz na karym koniu nie mogła powstrzymać szerokiego uśmiechu, który niczym złodziej wkradł się na jej oblicze. Szczerząc się jak obłąkana wpatrywała się w mężczyznę, większą część swojej uwagi poświęcając jego wierzchowcowi. Pełnię szczęścia osiągnęła słysząc, że oboje zostali przydzieleni do jednej grupy, w dodatku bez towarzystwa żadnego khazada. Nie żeby elfka żywiła jakąkolwiek urazę do brodatego ludu - nasłuchała się jednak wystarczająco opowieści żeby nie prowokować nikogo bez potrzeby, chociażby swoim istnieniem. Na zimne lepiej dmuchać.



TRAKT, 3 DNI PÓŹNIEJ

Pierwsze dni podróży upływały jej spokojnie. Większą część uwagi poświęcała dokarmianiu Fernanda, wyszukując na mijanych drzewach owoców, bądź karmiąc go po kryjomu sucharami z własnych racji. Dzięki temu wkradła się w końskie łaski i już następnego wieczora zwierz nie parskał wrogo na jej widok, lecz wyciągał łeb i wtykał miękkie chrapy pod płaszcz poszukując kolejnych smakołyków. Od czasu do czasu zagadnęła do rycerza, pytając o to i owo, mężczyzna zawsze odpowiadał uprzejmie, nie wdawał się jednak w dłuższe dyskusje. Szanowała to, mieli zadanie do wykonania, konfidencjonalne rozmowy można było odłożyć na spokojniejsze czasy.

Wszystko przebiegało bez problemów aż do trzeciego dnia.
Życie jest najlepszym nauczycielem, Nemeyeth całkowicie zgadzała się z tym stwierdzeniem. Usłyszała je dekady temu od kogoś kto zapewne był już teraz martwy, jednakże sens oraz prawdziwość słów wciąż pozostawała aktualna. Gdy grupa znalazła się w pułapce jej ciało zareagowało bez udziału woli, sięgając po łuk i posyłając strzałę w pierwszego widocznego przeciwnika. Jeden szybki oddech, lekki skręt tułowia i kolejna strzała poszybowała w powietrzu, obalając na ziemię orka, który najwidoczniej próbował zajść ich od drugiej strony, uniemożliwiając ucieczkę. Żelazny grot wbił się w pachwinę, przecinając znajdującą się pod skórą arterię. Zaskoczony przeciwnik padł na ziemię, próbując wyciągnąć strzałę, dzięki czemu na jego dłonie trysnęła mocna, czerwona struga. Kilka uderzeń serca później znieruchomiał na zawsze. Nim zdążyła zlokalizować następny cel doskoczył do niej goblin, ukryty do tej pory wśród krzaków. Zamachnął się na nią swoją bronią, lecz cios okazał się mizerny. Nemeyeth poczuła jedynie złość. Upuściła łuk, w międzyczasie sięgając po broń do walki w zwarciu. Jedną ręką chwyciła za pochwę, palcami drugiej oplotła rękojeść miecza i pociągnęła, prowadząc ostrze nisko. Stal ze śpiewem wyskoczyła ze swojej kryjówki, a gdy znalazła się w całości na widoku, jej czubek rozorał ramię zielonego, zostawiając na jego skórze długą, piekącą szramę. Wróg zaskrzeczał i na odlew uderzył kobietę w udo. Ta syknęła, czując jak tym razem zbroja zawodzi. Przygotowała się na kolejny atak, lecz czekała na próżno. Po desperackim ataku goblin upuścił sztylet, bardzo wyraźnie myśląc o ucieczce poza zasięg rozwścieczonej elfki. Poczekała jedynie aż obróci się do niej plecami i wbiła w nie miecz, kończąc marny żywot kolejnego plugawca.

W tym czasie reszta drużyny dzielnie poradziła sobie z pozostałymi przeciwnikami. Na polu bitwy pozostał jeden jedyny ork, również wykonujący taktyczny odwrót. Nie myśląc wiele zaszarżowała w jego kierunku, zapominając jednak o ścierwie leżącym u jej stóp. Zahaczyła o nie nogą i byłaby się wywaliła na gębę, gdyby w ostatniej chwili na podparła się mieczem. Ku powszechnemu zdziwieniu do walki włączył się łachmaniarz, celnym ciosem kija rozwiązując ich ostatni, żywy problem.
Elfka schowała miecz po czym podniosła pozostawiony na ziemi łuk, rozglądając się w poszukiwaniu ewentualnego zagrożenia. Coś jeszcze mogło sie po krzakach ukrywać
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline  
Stary 15-07-2013, 21:42   #25
 
Nasty's Avatar
 
Reputacja: 1 Nasty jest jak niezastąpione światło przewodnieNasty jest jak niezastąpione światło przewodnieNasty jest jak niezastąpione światło przewodnieNasty jest jak niezastąpione światło przewodnieNasty jest jak niezastąpione światło przewodnieNasty jest jak niezastąpione światło przewodnieNasty jest jak niezastąpione światło przewodnieNasty jest jak niezastąpione światło przewodnieNasty jest jak niezastąpione światło przewodnieNasty jest jak niezastąpione światło przewodnieNasty jest jak niezastąpione światło przewodnie
}(-+-){





Co za niezdara. Jak na takiego chłystka to dużo waży. Chyba że to te jego miecze. Swoją drogą jak on nimi włada. Skoro sam swego ciała nie unosi”. Myśląc to spojrzała na Miriahie. Jej uśmiech zapewne rozszyfrowała gdy jeszcze dodała słowa wypowiedziane od tak ni to do siebie ni to do ogół zgromadzonych w tym miejscu.

Ładuj te swoje wątłe dubsko do góry, bo jak nie, to nakarmimy wilki.- I sapnęła podciągając
w raz z towarzyszką chuderlaka do góry.

Gdy znalazł się do góry, jeszcze tylko złapała oddech i spojrzała w dół gdzie wilki na przemian wybijały się w górę od pnia drzewa. Co niektóry warczał na swoich towarzyszy, jak by chciał dla siebie lepsze miejsce przy ofierze.

- Długo masz zamiar tak je rozdrażniać, a ? – zapytała Victora dialektem swego kraju, który tłuk niechlujnie wilka wybijającego się nieco wyżej.

Chwyciła kuszę napiętą i przygotowaną do strzału. Chwilę leżała na gałęzi którą bujał wiatr. Jeszcze nie tak silny i nie burzowy. Chodź grzmoty i błyskawice powoli zbliżały się do ich kryjówki. Gdy wyczaiła moment w którym mogła by oddać strzał, nacisnęła spust. Drgniecie korpusu broni i delikatne szarpnięcie.

Sekundę później hałas i skomlenie przewodnika stada. Wypatrzyła go tuż po wejściu na drzewo. Szary większy niż reszta. Stał z tyłu, prężnie napięte ciało wilka i jego szara barwa uwypuklała jego wyższość nad stadem. Tak, ten okaz musiał być przedstawicielem Alfa. Pilnował poddanych by żaden nie przywłaszczył sobie zdobyczy.

Po skomleniu zaczął wyć. Oznaka że okazał zdrowy rozsądek i każe się wycofać. Nastasha wycelowała jeszcze raz ale tym razem wycelowała obok by tylko pokazać wyższość swego stada. By wilki odpuściły. Jak tylko zacznie padać trzeba będzie się przemieścić. Drzewo w taką pogodę nie jest zbyt dobrym miejscem na kryjówkę. Jak tylko wilki się wycofały, szukała jakiegoś zastępczego schronienia.








}(-+-){
 

Ostatnio edytowane przez Nasty : 15-07-2013 o 21:47.
Nasty jest offline  
Stary 16-07-2013, 15:09   #26
 
Aeshadiv's Avatar
 
Reputacja: 1 Aeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputację
Okropieństwa! Czyste okropieństwa tutaj się działy! To było nie do pomyślenia dla Rupperta, aby jakieś inteligentne istoty mogły atakować podróżnych. Dopiero gdy mędrzec ujrzał, kim są napastnicy zrozumiał. Były to wielkie i małe zielonkawe istoty. Twarze w większości nie skażone myślą. Pordzewiałe toporzyska, słabej jakości łuki. Po prostu banda jeszcze bardziej nieokrzesanych zbirów niż ci, których można spotkać na ulicach Imperialnych miast.

Do tych wszystkich wniosków Ruppert doszedł leżąc pod krzakiem z jakimiś nieznanymi mu owocami. Śmiesznie wyglądały. Jakby ktoś zlepiał małe czerwone kulki. Śmierdziały jak lubił. Zdecydował się więc spróbować mimo tego, że kilka metrów od niego właśnie toczyła się walka na śmierć i życie. Zerwał więc jeden z owoców i włożył do ust. Słodki. Jak Ruppert lubił. Trzeba było po walce nazbierać więcej.

Zbieranie ładnych czerwonych owoców przerwała strzała. Jeden z zielonych wystrzelił w Rupperta pocisk! To było bardzo niemiłe. Mędrzec nie mógł tym łachmytom popuścić takiej zniewagi jego wieku i doświadczenia. Wstał spod krzaka i cichutko udał się na tyły zielonoskórych. Wraz ze swoim kijaszkiem miał dokonać dzieła zniszczenia!

I dokonał! Póki co chciał spróbować nieco mniejszego przeciwnika. Wybrał więc stojącego gdzieś z tyłu goblina. Niezauważony jak cień w nocy zbliżył się za jego plecy. Zrobił zamach kijaszkiem i potężnie uderzył w miednicę zielonoskórego. Kijaszek trzasnął i jego końcówka poleciała w krzaki. Ruppert bardzo posmutniał. Jego kijaszek, z którym podróżował przez całą to krainę pękł. Ze spokojem w oczach śmieciarz uderzył drugi raz. Dźgając ostrym końcem. Goblin po chwili złapał się w kroczu i jęknął jak mała dziewczynka. Chwilę później gdy zerknął w dół, zorientował się, że jest jakieś pół metra nad ziemią. Wbity na kijaszek Rupperta.

Po walce śmieciarz zbliżył się do sir Roberta i kilka razy zaczepił go kościstą rączką.
- P-p-przepszaszam wielkiego p-pana rycerza! Mój kijaszek się z-złamał! Mógłby r-rycerz Ruppertowi, stare-e-mu znaleźć jakiś w lesie i p-przynieść s-starcowi?
 
Aeshadiv jest offline  
Stary 16-07-2013, 23:10   #27
 
vanadu's Avatar
 
Reputacja: 1 vanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znany
Miś, krasie i reszta brygady.

- Aaaaaa. Nieeee. Panowie, nieeee, miłosierdzia. Ja prawy człek, prawy i dobry, nieeee! darł ryja wasz nowy gość. Widząc czubek grotu z czasem przycichł, dławiąc się własnym płaczem. Kiedy kop jednego z krasnali zachęcił do do dalszej rozmowy, jednak nieco cichszych tonem powoli udało się wyciągnąć z niego pewne nowe informacje. Był jak to ujął ubogim rolnikiem ze wsi Paaag, tu opodal. Wieś jego napadnięta została przez jakowyś czterech osobników co wypadłszy z krzaków rzucili się na mieszkańców siekąc i rąbiąc. Ot, zdarza się. Zbójcy, wszelkie kurewstwo i co tam jeszcze nie raz i nie dwa wpadało na wieś czy na małe miasteczko. Tym razem było trochę inaczej. Ale oddajmy głos naocznemu świadkowi, skoro zdążył się nieco uspokoić.

-I wtedy z tej chaty co to starego Johana jest co to mu się na boleści zadka zeszło zeszłej wiosny, ano tuż po święcie owcy, co to go Mithai, co to kuzynek jego brata jest, a raczej był bo te skurwiesyny go toporem ciapneły. Zakazane ryje, malunki i w ogóle straszni, krew pili, jak jakie wylkołaky. No i wtedy się rzucili…Nieeee, nieeee. Nie trzeba panie, po ryju nie! No tak, mogę się tematu trzymać, co ja głup wioskowy? No i wtedy z tej chaty taki wyszedł w płaszczu i cos palcem w powietrzu rysić zaczął tak ze się złote te malunki, no, litery albo co robiły i siut. Tamci na ziemie padli, krew im poszła z otworów różnych i se padli. No jaki czarnymag albo inny elf to być musi, jak nic. No to jasne że on widać chaosyta albo i gorzej, dupojeb to my go kamieniami obrzucli ale nie pomogło. Usiadł se na ziemi i siedział. No to jam pomidorem ciepł co to go niedojadłem alem nie trafił i onj spojrzał na mnie i ja wiedziałem! tu opowieść znów przeszła w krzyk –On mie przekloł, toć ja uciekł by poza moc jego uciec i wtem na waćpanów jaśnie trafił. Ale wy herosi musza jacy być, boć topory, i te no, pyncerze! To wy musice nas ocalić, mus to, i my was nagrodzim po dwa pensa odełb….
Dalsza opowieść wioskowego ptzybłędy przerała została ciosem Ogne który po wódce i koszmarze miał dość słuchania tego barana. - To co robimy? zapytał. Zaburczało mu w brzuchu. Niedźwiedź zachrapał. Do świtu zaś wiele nie zostało.

Fernando i rycerze złamanego kijaszka.

Zwycięstwo było zupełne. Połączenie elfickich tajemnych technik łuczniczych, bretońskiego wyszkolenia rycerskiego, sekretnych kitajskich sztuk walki połamanym kijem oraz młodego i skromnego wiejskiego dziewczęcia ze skłonnością do rzezania gardeł przeważyło szalę. Był to moment Waszej wielkiej chwały. Więcej napastników nie było, zaś ich oględziny wykazały liczne zasklepione rany, ślady przebytych chorób i coś co elfka poznała jako ślady długo noszonych kajdan. Wiele przy sobie nie mieli. Broń była gówniana, złota nie było.
Pozbierawszy się po walce ruszyliście w swoją drogę. Elfka pozostała chwilę za wami, by jak rzekła, sprawdzić tyły. Kitajczyk zaś dostał od kompanów nowy kijaszek, prosto z przyciętego przez rycerza młodego drzewka. Co wtedy robiła sama wie najlepiej. Ruszyliście w stronę gór. Popołudniem dostrzegliście małą osadę na zboczu, położoną tuż przy samym trakcie. Otoczona była ostrokołem. Po krótkiej rozmowie przy bramie skierowano was do lokalnej oberży – jak zachwalali – ostatniej w „ośrodku miejskim” przed górami. Cokolwiek to znaczyło, poza tym że było stekiem pierdół. Tak czy inaczej była czysta, duża i ponoć dobrze zaopatrzona. Ostatni postój przed górskim szlakiem? Kto wie. Karczma była o tej porze pusta. Zamówiliście dwa pokoje, jak również balie do kąpieli – godnie i etycznie, dwie. Woda właśnie się zagrzewała. Tymczasem czekaliście przy kaszy na skrawkach słuchając rozmów nielicznych obecnych. Chłopów o codziennych problemach, krasnoluda o nędznym piwie oraz grupki kupców z małą obstawą – o zbójnikach. Ot karczma.

Leśna brygada.

Wilki wycofały się, co dziwne. Zwykle, gdy alfa był żyw nie powinny. Słychać było grzmoty, nadciągała burza. Ale to chyba też nie było to. Odczekaliście chwilę ale prędko zeszliście z konarów. W taką pogodę to nie było najlepsze możliwe schronienie.Czujnie rozglądając się zaczęliście szukać czegoś innego, czegoś co pozwoliło by wam przetrwać tą pogodę. Idąc coraz dalej i dalej nie znaleźliście nic poza ciągami drzew. Ciemność przysłoniła świat i poruszać zaczęliście się niemal na oślep. Tylko co jakiś czas błyskawice rozdzierające niebo pokazywały wam gdzie jesteście, czy raczej gdzie idziecie. W końcu zmoknięci i zmarznięci, pocięci gałęziami i sponiewierani dojrzeliście chatkę. Doczłapaliście do jej dziwi i waląc w nie liczyliście na gościnę. Po krótkiej chwili drzwi stanęły otworem a z nich spadła na was smuga światła. Większość jej przysłaniała pokaźna sylwetka mężczyzny. Ten uśmiechnął się spod kaptura naciągniętego by uniknąć podmuchów wiatru walącego w drzwi:

-Witaj Viktorze. Cóż czynisz w mych domenach w taką noc? Usłyszeliście krakanie kruka.

 
vanadu jest offline  
Stary 18-07-2013, 12:33   #28
 
valtharys's Avatar
 
Reputacja: 1 valtharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputację
Fernando i reszta piechurów

Sir Robert był bardzo nie pocieszony, iż musiał konia zostawić przed przybytkiem, a jeszcze bardziej że stajni nigdzie nie było widać. Fernando nie lubił przebywać w nocy na otwartym powietrzu, w dodatku ze słabym jadłem. Złodziei się nie bał bowiem koń umiał o siebie zadbać.
Posiłek jaki mu dano wzbudził w nim początkowo wstęt. Żeby porządnego mięsiwa i wytrawnego wina nie było. Żal dupę ściskał, choć Rycerz ujął by to tak: “nie powetowana strata iż Pański przybytek nie posiada niczego więcej poza prostym jadłem dla prostych ludzi”. Powstrzymał się jednak siłą woli od komentarzy, i przełknął (ledwo) jadło które mu dano.
Widząc, że Ruppert siedzi z nimi, lecz kaptur ma wciąż naciągnięty na głowę rzekł:
- Mości Ruppercie, nie wiem czy wiesz, ale dobry zwyczaj oraz kultura wymaga by przy stole, przy posiłku zdjąć odzienie z głowy
- Z-z-zhańbionej twarzy, wstyd R-rup-pertowi po-pokazać! Nie nie nie! Ho-honor nie pozwala. - odpowiedział mędrzec machając wesoło nogami.
- Słyszałeś Rupperta - Elfka westchnęła siadając głębiej na krześle i podciągają kolana pod brodę. Wolną ręką chwyciła pajdkę chleba ze stołu i poczęłą ją powoli żuć, wpatrując się z ukosa to na łachmaniarza, to na rycerza - Zresztą to jest stół? Te nieheblowane, byle jak zbite deski? Stół to coś solidnego, stabilnego. Coś co się nie przewróci przy pierwszym lepszym kopniaku, darujmy sobie. Każdy ma jakieś wytyczne którymi się w życiu kieruje. Kodeks? Nazywacie to kodeksem, prawda?
Robert chciał coś powiedzieć i już miał machnąć ręką ale powstrzymał się. Spojrzał na Rupperta, niezbyt miłym wzrokiem i rzekł:
- Cóż...Ruppercie, skoro nie chcesz pokazać nam swej twarzy, to wybacz aleś “obcy” dla mnie - po tych słowach wrócił do posiłku - Przyjaciel przyjacielowi oblicze winien swe pokazać. Tak nakazuje obyczaj tutejszy - zakończył temat.
Słów elfki nie chciał komentować, bo wiedział że wchodzenie z nimi w dyskusje, na tematy życia, filozofii czy innych mniej ważnych rzeczy. Rozmowa taka może przeciągać się nocami a język w jakim elfy się wypowiadają sprawiał, że nie jeden mędrzec chciał podciąć sobie żyły, co by nie musieć próbować rozumieć toku myślenia tej starożytnej rasy. Jedzenie i tak było marne, więc nie chciał chociaż sobie nastroju psuć. Dziwna ta jego kompania była, i żałował że nie dane mu było pójść z krasnoludami.
Nemeyeth pokręciła głową, skupiając uwagę na kawałku chleba, mizerna pajdka nie starczyła jednak na długo, więc chcąc nie chcąc zmuszona była się odezwać
- A mówią że to ja psuje nastrój - mruknęła wychylając się na krześle i sięgając po wino. Jakże ona nie znosiła rozmawiać z ludźmi na trzeźwo - [i] No my nie możemy jakoś się dogadać, wspólnego języka znaleźć? Chcąc nie chcą trochę czasu przyjdzie nam spędzić ze sobą, będziemy zapewne musieli jakąkolwiek nić porozumienia odnaleźć. Łatwiej się żyje wiedząc, że osoba obok nie zamierza nam wbić noża między żebra, okraść, albo najzwyczajniej w świecie naszczać do bukłaka. Zdarzały się i takie sytuacje, ale ja nie o tym chciałam - [i] uniosła wzrok i wbiła szarozielone oczy w rycerza - Każdy ma jakieś dziwactwa. Rozumiem też że co człowiek to inne podejście do życia. Może jednak warto okazać zrozumienie? Nie proszę żebyśmy od razu złapali się za rączki i odtańczyli w kółeczku taniec deszczu. Przestańmy na początku patrzeć na siebie wilkiem, to dobry start. Taki neutralny.
- Pani - zaczął Rycerz - Wilkiem nie patrzę na nikogo. Stwierdzam fakt po prostu. Nie zmuszam Pana Rupperta do pokazania swego oblicza jak nie chce, lecz sama twierdzisz, że lepiej się żyje wiedząc, że osoba obok nie zamierzam nam wbić noża między żebra. Nie twierdzę że Pan Ruppert takim człowiekiem może być, lecz wszystkim było by lepiej, gdybyśmy wiedzieli z kim mamy do czynienia. Nie neguję oczywiście uczciwości Rupperta, choć to dla mnie nie spotykane, że człowiek z którym przelewałem krew w jednej sprawie, nie chce pokazać swej twarzy. Cóż, w mych stronach taki człowiek nie sprawia wrażenia...godnego zaufania - podsumował i dodał - Wam to nie przeszkadza, nie będę robił z tego problemu. Co człowiek to inna kultura i podejście do życia - rzekł
Tymczasem u waszego boku pojawił sie karczmarz. -Balie gotowe proszem Państwa rzucił grzecznie wskazując drzwi.
- [i] Mam imię, pamiętasz? Pani ze mnie żadna, obok pani to ja w życiu nie stałam. Mów mi po imieniu, tak będzie prościej, chyba - [i] kobieta uśmiechnęła się do Roberta, wstając powoli z krzesła i dopijając wino - Ja nie dodaję sera przed Twym mianem, więc można powiedzieć że to już jakiś pierwszy krok do tej nici porozumienia o której mówiłam, ale jeżeli chcesz będę rzucać w Ciebie tytułem. Macie specyficzne podejście do tych spraw, a niektóre rzeczy lepiej ustalić już na początku
- Nemeyeth. Pamiętam - odpowiedział Robert dokańczając posiłek - A teraz wybaczcie, ale muszę się zająć mym koniem. Karczmarzu...macie może jakiś owies, lub jabłka ? - zapytał z nadzieją w głosie - I powiedzcie mi dobry człowieku, cóż ciekawego dzieje się w tej okolicy. Jakież to plotki zasłyszałeś ostatnio - padło pytanie.
- Oba mamy panie. Owies, bo wieś nasza na dwór jaśnie pana barona Vermonta ciastka owsiane piecze których to powszechna sława niesię się od miasta do miasta. A i jabłoni u nas wiele, zwłaszcza najlepszych na jabłecznik odmian. zapewnił kiwając głową na służącego by przyniósł co potrzeba. - Co zaś do plotek, to ciężko rzecz. Wiele pracy mam i niestety jaśnie panie nie starcza mi go nazbyt by rozmawiać, sama wasza łaskawość rozumie
Rycerz pokiwał głową i rzekł:
- Tak więc gospodarzu przynieś mi 5 jabłek i worek owsa..Koń mój strudzony podróżą, tak więc musi zjeść coś. A i jakbyś miał butelkę dobrego wina, czerwonego oczywiście, to nie zaszkodzi przynieść. - o rachunku nie zamierzał wspominać bo to nie godne było szlachcica i rycerza. W końcu wiadomem było, że należność zostanie uregulowana
- Wina panie? My jeno jabłecznik z win mamy niestety, my zimna okolica odparł ten ze smutkiem.
- Niech będzie ów jabłecznik.. - rzekł Robert po czym dodał - A miód chociaż pitny posiadacie na stanie?
Elfka odstawiła opróżniony kielich na blat stołu i bez słowa skierowała się ku wyjściu karczmy. Kąpiel mogła poczekać, miała przyjemność taplać się w wodzie trzy dni temu, nie śmierdziała więc jeszcze. Ściany budynku napierały na nią, dusiły. Potrzebowała ponownie poczuć niebo nad głową i nie musieć wdawać się w dalsze dyskusje z resztą bandy.
Po chwili służący przyniósł worek owsa, jabłka no i bukłaczek pachnącego jabłkami napoju. Ruszył za rycerzem tachając toboły.
 
__________________
Dzięki za 7 lat wspólnej zabawy:-)
valtharys jest offline  
Stary 18-07-2013, 14:40   #29
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Chłód na zewnatrz rozjaśniał myśli, uspokajał. Cisza i spokój działały kojąco, a samotność dawała chwilę wytchnienia, tak potrzebną Nemeyeth w tym momencie. Po raz kolejny zdała sobie sprawę z tego, że nie nadaje się na mówcę, sama nie wiedziała po jaką cholerę wdawała się w dyskusje. Było jej żal łachmaniarza, być moze okaleczonego lub chorego. Gdyby ktoś kazał jej pokazać swoje piętna nie zachowałaby spokoju. Zamiast tego zwymyślałaby ciekawskiego natręta i posłała go w diabły.
Oparła plecy o ścianę karczmy i unosząc głowę do góry zaczęłą wpatrywać się w niebo. Gapiła się na chmury, starając się nie myśleć o niczym. Umysł powoli lecz posłusznie oczyścił się, wracając do poprzedniego, beztroskiego stanu czystego optymizu.
Stojący niedaleko Fernando obócił łeb w jej kierunku i zarżał pytająco, wyciągając długą, umięśnioną szyję. Elfka uśmiechnęła się i powolnym ruchem sięgnęła do torby po ostatnie jabłko jakie jej pozostało po wcześniejszym zszabrowaniu przydrożnego sadu. Żołądek konia przypominał worek bez dna. Nieważne ile razy w ciagu jednego dnia podtykała mu jedzenie, zawsze znajdował miejsce na kolejny smakołyk. Podeszła do niego i wyciągnęła czerwony owoc. Nim zdążyła się zorientować poczęstunek zniknął w końskich szczękach przy akompaniamencie głośnego chrupania.
- Jeszcze trochę a zaczniesz się toczyć, ty żarłoku. Na kim wtedy bedzie jeździł twój właściciel? - odrzekła w eltharin, mierzwiąc końską grzywę. Dobrze było czasem usłyszeć swój język, nawet gdy rozmówca się nim nie posługiwał. Mówienie do siebie uznawane było za objaw obłąkania, ale rozmowa z koniem stanowiła doskonały pretekst do przypomnienia sobie tego kim naprawdę jest. Przy ciągłym obcowaniu z ludźmi granica między nią a resztą zaczynała się zacierać, a na to nie mogła pozwolić. Różnic rasowych nie dało się ukryć, zamiatając je pod dywan i przyklepując nogą dla niepoznaki, musiała o tym pamiętać jeżeli nie chciała stracić kolejnego ucha.
Robert szedł powoli w jednym ręku trzymając worek owsa, a w drugiej kosz z jabłkami. Nawet specjalnie nie był zdziwiony gdy przy swoim przyjacielu zobaczył elfkę. Koń jak zwykle dał się przekupić i pozwalał się jej głaskać. Zdradzieckie bydle..uśmiechnął się tylko. Podszedł bliżej i rzekł:
- Hmm...chyba Cię lubi albo dobrze się z nim targujesz - zażartował, bo któż powiedział że Rycerze nie mają poczucia humoru.
- Jak myślisz, co by się stało gdyby i twojego pana pogłaskać po grzywie? - Nemeyeth zwróciła się do Fernanda ciągle mówiąc po elficku. Rumak zastrzygł uszami i przekręcił łeb, wpatrując się w nią z wyczekiwaniem. Miękki nos węszył intensywnie, jakby z nadzieją, że to nie koniec przysmaków. Kobieta przez chwilę się nad czymś zastanawiała po czym z szerokim uśmiechem odwróciła głowę w stronę rycerza, przechodząc na język powszechny - Jest inteligentny, wie co dobre. Rozumie że bycie grzecznym się opłaca, zresztą dlaczego ma mnie nie lubić? Nie robię mu krzywdy wręcz przeciwnie. Zwierzęta to wyczuwają, są od tym względem mądrzejsze o nas.
Rycerz wzruszył ramionami i zaczął podawać koniu jabłka. Ten parsknął tylko, pokręcił łbem lekko trącając Pana i zwinął mu jabłko z dłoni. Robert wyłożył mu owies, tak by koń mógł po niego sięgać, ale jabłka na razie zabrał z jego zasięgu:
- Nie przeczę. Zwierzęta mają lepszy instynkt i wyczucie jeśli chodzi o ludzi...Oby tylko nie zawiódł go w godzinie próby - rzekł spoglądając w niebo, jakby na chwilę oddalał się stąd o setki mil, będąc myślami gdzie indziej.
- Czego się obawiasz? - Elfka zrobiła krok do tyłu, również unosząc głowę do góry. Wiatr chłodził delikatnie jej oblicze, wprawiając w pozytywny nastrój. Było to o wiele przyjemniejsze niż duchota wewnątrz budynku - Chcą Cię powiesić to Cię powieszą, nie ma co gdybać i martwić się na zapas.
- Obawiać...mogę się tylko jednego, że w godzinie próby nie stanę na wysokości zadania i zawiodę. Tak..tylko tego mogę się obawiać. Życie to próba, z której wychodzimy zwycięsko lub jako przegrani... Proste to jest - odpowiedział - A Ty czego się boisz ?
Milczała przez dłuższą chwilę, zastanawiając się nad odpowiedziedzią. Niewiele było rzeczy które wywoływały w niej strach, do życia podchodziła dość beztrosko. Nie roztrząsała przeszłości ani nie patrzyła z przestrachem co przyniesie kolejny dzień. Była jednak jedna rzecz, która prześladowała ją przez cały czas. Otworzyła oczy spoglądając ze smutkiem gdzieś ponad swoją głowę, bezwiednie pocierając lewy nadgarstek
- Kajdan, łańcuchów. Zamknięcia.
- Rozumiem. Chyba nikt z wolnych ludzi nie jest stworzony do życia w niewoli lub zamknięciu. Są oczywiście miejsca gdzie taki proceder jest czymś naturalnym...Każdy ma swoje demony, ważne by z nimi nie przegrać Nemeyeth - po raz pierwszy zwrócił się do elfki po imieniu.
- Ludzi - powtórzyła niczym echo i zaśmiała się, lecz bez zwyczajowej wesołości - A co z resztą Robercie? Żyjemy w świecie równych i równiejszych, tylko od nas zależy czy zegniemy pokornie karki i damy się spętać, pozbawiając wolności.
Możesz próbować walczyć z ciemnością, zalegającą gęstą warstwą w Twojej duszy, lecz zawsze znajdzie się ktoś, kto w najmniej spodziewanym momencie podłoży Ci nogę, zmuszając do ponownego zagłębienia się w mroku. Wiesz o czym mówię, widzę smutek w Twoich oczach, który tak usilnie starasz się maskować, ukrywając go za fasadą elokwencji i obycia. Kultury i prawości. On jednak jest gdzieś głęboko w środku, nie pozwala o sobie zapomnieć.

Robertowi nie spodobała się zbytnia bezpośredniość elfki, którą dopiero co poznał. Jej słowa..uznał za wścibskie i bezpodstawne.
- Zbyt łatwo i pochopnie oceniasz ludzi, poza tym nie wiem o czym mówisz - żachnął się, wzruszył ramionami i podał kolejne jabłko koniowi - Nie wiem skąd takie obserwacje i wnioski ale jesteś w błędzie, i sądzę że twoje sugestie są zbyt śmiałe.
Gdy koń wszamał jabłko Robert zostawił mu owies a sam postanowił przespacerować się.
- Dziękuję za rozmowę, a teraz pozwól że Cię zostawię. Chcę się przespacerować z własnymi myślami, i przy okazji w spokoju zwiedzić to zapomniane przez Panią z Jeziora miejsce - po tych słowach oddalił się.
- Nie pozwolę - prychnęła w trzech krokach doskakując do rycerza a w jej oczach widać było złość i coś jeszcze, czego mężczyzna nie potrafił zidentyfikować - Pamiętasz co mówiłam wtedy w karczmie nad butelką wina? W razie co wal po łbie, jakbym zbytnie naruszała Twoją prywatność. Mówię tylko to co widzę, nie lubię bawić się w półsłówka i niedopowiedzenia, to dziecinne. Nie przystoi ani mnie ani Tobie. Jasne, uciekaj z nosem zadartym do góry, śmiertelnie obrażony, Twoja sprawa nie moja. Lecz jeżeli na każdą próbę rozmawiania o czymś innym niż pogoda, na każdą wyciągniętą pokojowo dłoń będziesz tak reagował...nieważne - prychnęła jak rozjuszony kot i odwróciła się na pięcię, ruszając w przeciwnym kierunku.
- Nieważne i nieistotne, jak wszystko w tych chorym kraju. - rzuciła przez ramię, przyspieszając kroku. Wyciągnęła butelkę, wyrwała zębami korek i nie zwracając uwagi na nic więcej pociągnęła zdrowo nie zwalniając wędrówki. Znalazła dość przyjemne drzewo, znajdujące się w pewnym oddaleniu od zabudowań i wspięła się na nie. Z ulgą usadowiła się na rozłożystej gałęzi, plecy oparła o pień i kontynuowała osuszanie butelki. Rozmowa z rycerzem przypomniała jej o czymś, o czym bardzo nie chciała pamiętać, postanowiła więc o tej wymianie zdań zapomnieć. Alkohol nadawał się do tego wprost idealnie, pilnowała jednak by nie przesadzić. Jutro czekał ich kolejny dzień wędrówki, nie mogła powłóczyć nogami i opóźniać marszu, spaliłaby się ze wstydu.
O powrocie do karczmy na razie nie myślała, rzygała ludźmi, a perspektywa spędzenia nocy w jednym pokoju z kolejnym przedstawicielem tego męczącego gatunku nie wywoływała w niej euforii, wręcz przeciwnie. Jeżeli chciała zachować zdrowy rozsądek i w miarę spokojnie przeżyć tą podróż musiała się wyciszyć, przestać mleć ozorem na prawo i lewo, szukając porozumienia z resztą zespołu. Postanowiła pracować sama, nie przejmując się innymi. Była tylko ciekawa ile wytrzyma ze sklejoną paszczą, nigdy nie trwało to długo.
Dobrze chociaż że nie padało.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline  
Stary 18-07-2013, 15:56   #30
 
piotrek.ghost's Avatar
 
Reputacja: 1 piotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie coś
Rose w drodze na spotkanie z przykrością stwierdziła, że deszcz nie przestał padać nawet na chwile, i próżno było szukać nawet kawałka jasnego nieba. Na miejscu spotkania zaskoczyła ją ilość osób jakie się zebrało, jednak pocieszył ją fakt iż nie tylko ona była przemoczona do suchej nitki.
Wkrótce też dojrzała pana Bauera, którego poznała dwa dni wcześniej na spotkaniu rekrutacyjnym, ten przydzielił jej grupe i zadanie, kiedy wymieniał członków ekipy z imienia obserwowała kto się zgłasza. Przyszło jej wyruszyć z elfką, a o tych naczytała się wiele w księgach babci, część historii przedstawiała elfy jako wyniosły naród, inne natomiast jako brutalne i dzikie stworzenia, z miejsca postanowiła się dowiedzieć czegoś na ten temat od Elfki, kolejnym towarzyszem okazał się rycerz w lśniącej zbroi, wyglądający jak z bajki, a sądząc po dziwnie brzmiącym nazwisku, pochodził n z Bretonii, kraju honorowych rycerzy. ostatnią osobą okazał się niepozorny człowieczek praktycznie cały ukryty w fałdach swoich szat. Zadanie jakie im przydzielono polegało na dotarciu do ojczyzny sir Roberta, a potem powrót z jakimiś dokumentami, tak więc wydawało się w miare proste. Prawde mówiąc Rose, troche liczyła na to że będzie w drużynie z Karlem, fakt że chłopak wydawał się dosyć nachalny, jednak zawsze lepiej podróżować z kimś kogo się już poznało.

~***~

Pierwsze dwa dni podróży nie były takie straszne, Rose wkońcu mogła zaznać wolności jaką daje wędrówka, starała się w jakis sposób porozmawiać z towarzyszami, jednak nie umiała znaleźć żadnej okazji tak więc rozglądała się na boki i cieszyła się widokami jakie oferowała droga, wszak jeszcze nigdy nie była tak daleko od domu, a zapowiadało się na to że znajdzie się jeszcze dalej.
Zmiana przyszła dopiero trzeciego dnia, ich grupa została zaatakowana przez niewielki oddział zielonoskórych kreatur, które jak wywnioskowała rose musiały być orkami i goblinami. Działając pod wpływem przerażenia, mimo ostrzeżeń babki przed używaniem czarów, Rose oszołomiła jednego z napastników a następnie niewiele myśląc poderżnęła mu gardło. Gorzej poszło jej z następnym napastnikiem jaki do niej podbiegł, zwinna kreatura skutecznie unikała ciosów panienki Meyer, a nawet czar prawdopodobnie ze stresu źle rzucony na wiele się nie zdał, dopiero po chwili orki zaczęły uciekać z niewiadomego powodu a Elfka wraz z rycerzem skutecznie dobili uciekinierów.

~***~

Wieczorem cała kompania dotarła do zajazdu, jednak młoda zielarka przytłoczona wydarzeniami całego dnia i kilkudniową podróżą nie zabawiła długo z towarzyszami lecz wnet udała się do pokoju gdzie trafiła w objęcia Morra i usnęła twardym snem.
 
piotrek.ghost jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 01:22.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172