Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 13-10-2013, 16:06   #101
 
vanadu's Avatar
 
Reputacja: 1 vanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znany
Walka była zadziwiająco ciężka. Widać nie docenił stary sierżant siły potwora i zagrożenia jakie niósł. A nade wszystko nie wpadł na to że bydlak tak wysoko będzie skakał. Walka spowodowała wiele ran i zamieszania. Na szczęście medyczne talenty Thorina pozwoliły, przynajmniej chwilowo utrzymać rannych przy życiu. Gdy do tego powrócił ranny skład wysłany na poszukiwanie uciekinierów- sprawa zaczęła wyglądać niewesoło – niewiele już marszu ale jak tylko rannych dotransportować?

Skoro wszyscy byli w złym stanie, Roran postanowił zarządzić postój dłuższy, aż do rana. Kazał rozpalić ogień i nawarzyć ciepłej strewy. Wszyscy tego potrzebowali. Szanse dawał im nowy kompan, posiadacz krasnoludzkiej mapy. Ale co z tego wyniknie? Się okaże. Rozpalając ogień syn Ranagalda wrócił pamięcią do swego zwiadu.

Do zwalonego muru i świateł dziennych, które rozświetlały tunel. I wielkiej bestii, postrachowi Twierdzy Skaz, jak przypuszczał Roran, stworowi większemu o wiele od tego napotkanego w tunelu ale tej samej rasy. Czyżby faktycznie mamusia? Zresztą to nie ważne, liczyło się że ona czy on nie był w stanie tam wejść, do tuneli, do nich – był za duży. A droga na powierzchnie nie była im potrzebna, szukali w końcu korytarza do Azul a nie wyjścia na obozu zielonych. Zobaczy się co dalej… nie zmieniało to bynajmniej postanowienia sierżanta by tu powrócić po tego potwora, z kompanią czy dwoma krasnoludzkich arkebuzerów. Ale ani o tym ani o spotkaniu nikomu poza Detlefem i Yssaną, gdy ta już się przebudziła, nie wspomniał. Nie chciał ich straszyć kolejną bestią. Nie groziła im, to było ważne.
 
vanadu jest offline  
Stary 13-10-2013, 16:32   #102
 
Eliasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Eliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputację
Walka … Walka nigdy się nie kończy. Przynajmniej nie dla kompanii Czarnego Sztandaru. Wyglądało na to, że potyczki wpisane są w codzienny repertuar krasnoludzkich zdarzeń. Coś czego kiedyś syn Alrika , członek sławnych wojowników klanu Rorgansonów, starał się uniknąć poprzez kształcenie medyczne i chęć niesienia pomocy oraz ratowania krasnoludzkich żywotów, wracało niczym bumerang na zakreślonej nici przeznaczenia. Na nici która najwyraźniej zrobiona była z gromilu gdyż nie sposób było jej zerwać.

Nie trzeba mu było jednak przypominać, że nie nawykł do walki. Kiedy inni uczyli się jak machac toporami, Thorin pobierał lekcje szycia... i o ile krew i wnętrzności nie robiły już na nim wrażenia, to pędząca ku niemu bestia już tak. Zwłaszcza, że rozszarpywała wszystkich którzy stanęli jej na drodze. Blady strach padł na Thorina tak, iż ten cofnął się z miną której miał nadzieje nikt nie widział i nigdy więcej nie zobaczy. Na swoje szczęście przerażenie było tylko chwilowe, zaraz wspomniał na samobójczą akcję w obozie ogrów i przypomniał sobie iż właściwie już i tak żyje na kredyt. Można powiedzieć, że umarł już tam w obozie i czy przyjdzie mu zginąć ostatecznie teraz czy później, nie robiło to większej różnicy...

Trzeba było przyznać, że łatwiej było to powiedzieć niż przekuć w czyn, wola życia tliła się w Thorinie bardziej niż był skłonny przed sobą przyznać. Pomimo ciągłego bólu i wyglądu który zapewne uniemożliwi mu żeniaczkę, wciąż chciał żyć, zaznać jeszcze radości, odpoczynku a i być może choć garstki sławy, która mu się należała. Wiedział jednak że o sławę trzeba walczyć nieustannie, ruszył w szarży na stwora licząc, że dołoży mu jak trzeba. Nie pomylił się kilka trafnych ciosów w tym jeden szczególnie silny zrobiło swoje. Bestia padła pozostawiając po sobie krwawe rumowisko. Po raz kolejny kronikarzowi udało się udowodnić samemu sobie, że nawet w obecnym stanie może się do czegoś przydać.

Po prawdzie jego stan był już całkiem zadowalający, w przeciwieństwie do rannych przyjaciół, z którymi było kiepsko. Nie było chwili do stracenia, nie mógł się napawać zwycięstwem zbierając trofea jak jedni, ani zabezpieczać własnej przyszłości zbierając łupy jak inni. Mógł i musiał właściwie ratować kogo się dało, do czego niezwłocznie przystąpił. Starał się nie wyobrażać sobie „mamusi” owego stwora , gdyż dźwięk ryku nieodwołalnie budził w kronikarzu takie skojarzenia, a wyobrażenie czegoś większego, silniejszego, potężniejszego od zabitego właśnie monstrum nie napawały go optymizmem.


Rozłożył całkiem okazały osprzęt i przystąpił do pracy korzystając z pomocy jaką oferował Detlef. Szczególną uwagę poświęcił Yassie, nie pominął jednak nikogo... Stan wszystkich był gorzej niż kiepski , zwłaszcza Baldrika i Vera. Mimo, iż chwilowo opatrzeni ich stan nie pozwalał mieć wielkich nadziei na później. Thorin nie zamierzał im jednak odpuszczać starając się uratować każdego i być też w chwili śmierci. Była to też przykra, paskudna, choć chyba jedyna okazja jaka do tej pory pojawiła się wobec kronikarza, aby zreperować stan finansowy uszczuplany ciągłymi wydatkami na leki... Tak przynajmniej mógł odzyskać swoje, pomimo iż nie czuł się z tym najlepiej. Z drugiej strony kto jak kto, ale Thorin zamierzał dopilnować aby niektóre przedmioty powróciły do rodzin zmarłych i mimo że było zbyt wcześnie by przekreślać rannych to jednak ich stan nie pozwalał mu dłużej mieć nadziei... Choć tej nie tracił do końca. Nadzieja jak to mówią, umiera ostatnia...
 

Ostatnio edytowane przez Eliasz : 13-10-2013 o 16:35.
Eliasz jest offline  
Stary 15-10-2013, 10:42   #103
 
Coen's Avatar
 
Reputacja: 1 Coen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodze
Nie będzie śmierci, ni żałoby, będzie jednak cierń, który wbijając się w zakamarki cielesności przypomni o chwili upadku. Będzie ból. Moment, w którym zły duch, czy demon jaki weźmie górę i obnaży słabości.

Otrzymał ostatni cios, potężny, nieziemski. Nim ogr zwalił z nóg Dorrina. W jednej chwili przysadzistej budowy wojownik runął na ziemię, uderzając głową o kamienie, leżące tu od stuleci. Pojedyncze sztuki, które przetrwały próbę czasu i walki na śmierć i życie, zacięte, śmiertelne batalie, w których polały się litry krwi, których odgłosy roznosiły się po korytarzach Twierdzy Skaz. Przez chwilę próbował utrzymać świadomość, walczył, chciał wstać. Ból, jednak przemógł herosa, upadł po raz drugi tej nocy. Wtedy przed oczami ujrzał historię, a do uszu doszły kolejne salwy śmiechu.

***

To było dawno temu, kiedy był jeszcze młodym, nieopierzonym szczylem, jak mawiał teraz na nowicjuszy Dorrin. Jego znajomi widywali go wtedy często pijanego. Nie przeszkadzało im to wcale, bo bardzo często sami towarzyszyli w jego pijatyce. Niekiedy Zarkan bywał niezwykle drażliwy, wtedy lepiej było się do niego nie odzywać. Pić, towarzyszyć, ale nie zagadywać, lecz niektórzy lubili narażać swoje życie.
- Coś dziś taki drażliwy? Zapytał żartobliwie Janson Olar. Dorrin nie chciał odpowiadać, miał zamiar przemilczeć to prześmiewcze zapytanie.
- Ja wiem, ja wiem! Chcecie wiedzieć? Dopytywał skaczący po potężnym stole karczmiennym Marcus- błazen, którego gdy tylko Zarkan widział miał ochotę sprać na kwaśne jabłko. Kilku, co bardziej trzeźwych uspokajało Marcusa, wiedzieli, że jeżeli zaraz tego nie zrobi dojdzie do bitki. Cisi, natomiast którzy przemawiali chmielem dopytywali w śmiechu - Co się stało, Marcusie powiedz nam! Marcus od razu począł gadać, a kiedy doszedł do punktu kulminacyjnego swej opowieści Dorrin wstał i rzucił się całym impetem na słabiaczka. Oczy górnika wskazywały szał, chęć mordu. Później widział wszystko, jakby przez mgłę. Pewien był tylko, że musiało go odciągać od Marcusa sześciu dorosłych krasnoludów, inaczej zabiłby tego imbecyla.

***

Świadomość powoli wracała, spojrzał w górę, zauważył Detlefa. Całe szczęście, bo bardzo potrzebne mu było w tej chwili leczenie. Tamten uwijał się sprawnie w każdym swym ruchu przywracając odrobinę wiary w ledwo zipiącego górnika. Kiedy odzyskał całkowicie swą świadomość podziękował starszemu krasnoludowi i razem wrócili do kompaniji. Szli dużo wolniejszym krokiem, bo zawsze żywy Dorrin musiał w tej chwili bardzo na siebie uważać. Jeżeli jeszcze raz upadnie i wrócą wspomnienia, jeżeli historia się powtórzy to szał go opęta.
Dorrin zapomniał wtedy o ogrze, niech się cieszą te szumowiny, które uciekały, niech te tchórze radują jeszcze serca, bo wyrok został odsunięty, ale Dorrin nie zapomina.
 
__________________
"Wyobraźnia jest początkiem tworzenia.
Wyobrażasz sobie to, czego pragniesz,
chcesz tego, co sobie wyobraziłeś i w końcu
tworzysz to, czego chcesz."

Ostatnio edytowane przez Coen : 15-10-2013 o 14:25.
Coen jest offline  
Stary 15-10-2013, 20:01   #104
 
Stalowy's Avatar
 
Reputacja: 1 Stalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputację
Widok straszliwej bestii, która rozprawiła się z ogrem niczym.. niczym... Kowal Run nie mógł tego opisać. Czuł zgrozę kiedy uświadomił sobie że oni są następni. Kolejne pociski trafiały potwora, jednak nie mogły mu zadać poważnej rany...

Byli.. byli zgubieni...

***

Ostatecznie Galebowi udało się przełamać strach. Przejmujące uczucie grozy odeszło, a kowal run ruszył do boju i choć oberwał potężnie zdołał dorzucić swoje trzy grosze w tej walce.

Przeciwnik był potężny. W pojedynkę spowodował spore problemy krasnoludom... spore? Sytuacja była bardzo ciężka. Thorin ledwie się wyrabiał z łataniem rannych...

Galeb siadł pod ścianą i dał się pobieżnie opatrzyć. W porównaniu z resztą nie było tak źle... ot porachowało mu wszystkie kości. Na szczęście moc którą wchłonął niedawno przez rytuał dalej krążyła po jego ciele... przynajmniej nie będzie sprawiał dalej problemu.

Tak. To była ciężka walka. Kolejna z wielu... a czeka ich jeszcze więcej w niedalekiej przyszłości. Runiarz czuł zmęczenie jednak nie można było się poddawać. Trwała wojna i na szali spoczywało wiele żywotów.

W końcu po krótkiej kontemplacji i odpoczynku Galeb wstał aby znaleźć pożyteczniejsze zajęcie niż malkontenctwo na kiepski los drużyny.
 
Stalowy jest teraz online  
Stary 15-10-2013, 20:33   #105
 
Cattus's Avatar
 
Reputacja: 1 Cattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputację
Było ciemno, zimno i do dupy. Samotny krasnolud przedzierał się przez śnieżycę brodząc po pas w zaspach. Nie miał pojęcia dokąd idzie. W obecnej sytuacji określenie kierunku było niemożliwe. Ale musiał iść, zatrzymanie się oznaczało pewną śmierć. Ostre drobinki śniegu porwane przez szalejący wicher sprawiały ból w kontakcie ze skórą, jakby miliony małych igieł wbijały się w nią. Małych i kurewsko zimnych. Śnieżyca nie dawała za wygraną i choć khazadowi nie groziło wywrócenie z powodu wichury to wiatr bezlitośnie wykorzystywał każdą, choćby najmniejszą szczelinę w odzieniu. Wdzierał się w nią i porywał ostatnie drobiny ciepła pozostawiając za sobą tylko przeszywający do kości chłód.

Grundi, bo tak miał na imię ów pechowiec był coraz bardziej wycieńczony, nie był już w stanie stwierdzić jak długo się tak błąka. Minęła godzina czy sześć? Nawet przeszło mu przez myśl że zamarzł na tych zapomnianych przez bogów pustkowiach, a jego duch na wieki będzie błąkać się w tej przeklętej zamieci. Przypomniał sobie swój oddział, druga drużyna, trzeci pluton, pierwsza kompania, Czarne Sztandary. Służba nie była taka zła, a walki nie brakowało. Jako oddziały dywersyjne przynajmniej omijała ich uciążliwa i do bólu powtarzalna musztra. Zwykle po prostu nie było na nią czasu. Ale teraz wszyscy nie żyli. Ruszył na patrol z Hevdem, a gdy wrócili do obozu jedynym co zastali były bezgłowe, ograbione ciała ich towarzyszy. Przeklęte ogry, przeklęty przydział, przeklęta okolica. Ale wiedzieli jedno, jeśli w pobliżu znajduje się duży oddział ogrów muszą jak najszybciej ruszać w dalszą drogę. Wycofanie się było jedyną rozsądną rzeczą jaką mogli zrobić. Lecz okazało się to trudniejsze niż przypuszczali. Niedługo potem dopadł ich ogrzy patrol. Dwie zaprawione w bojach bestie. Walka była krótka lecz zażarta, jeden z ogrów padł pod ciosami krasnoludów, a drugi został ciężko ranny. Jeszcze przed swoją zasraną śmiercią, ogr zabił Hevda podstępnym pchnięciem wyszczerbionego ostrza. Zdechł z wyszczerzonymi kłami ni to w grymasie triumfu, ni bólu.

Więc pozostał już tylko on: Grundi Fulgrimson, sam pośrodku lodowego pustkowia. Stosunkowo młody, dobrze zbudowany krasnolud odziany w lekki skórzany pancerz i zimowy płaszcz. Kasztanowe włosy miał podgolone po bokach i spięte z tyłu w mały kucyk. Broda, spleciona w warkocz kładła się na piersi, a wąs przechodził w bokobrody. Zarost na prawym policzku przecięty był przez szeroką bliznę biegnącą od skroni aż do końca szczęki. Jego piwne oczy bacznie lustrowały okolicę. Oddech powoli się uspokoił. Swoje dwa toporki włożył za pas, dobył natomiast nadziaka i wsparł się na nim niczym na lasce.



Gdy tak stał wpatrując się w niebezpieczne piękno szczytów górskich i zachodzące nad nimi słońce na horyzoncie pojawiły się czarne chmury. Nie zwiastowało nic dobrego. Po chwili zerwał się wicher porywając wierzchnią warstwę śniegu i z wolna zaczął przykrywać martwych zimnym, białym całunem śmierci jakby chcąc zatrzeć ślady wydarzeń które miały tu miejsce. Samotny krasnolud poprawił odzienie i ruszył przed siebie przedzierając się przez coraz silniejsze podmuchy lodowatego powietrza. Wkrótce zapadła ciemność. Ciężko było zobaczyć nawet koniec własnej ręki wyciągniętej przed siebie. Po dłuższym czasie wiatr nie zelżał ani trochę, a nawet zdawało się że przybrał na sile. Albo to siły coraz szybciej opuszczały Grundiego. Przez chwilę już miał nadzieję że dostrzegł przebłyski światła w oddali lecz były to tylko mroczki przed oczami, najwyraźniej objaw wycieńczenia. Gdyby tylko mógł przystanąć na chwilę, usiąść, zdrzemnąć się... Śmierć nieustannie kusiła go tymi myślami i obietnicami odpoczynku. Jakby jeszcze nienasycona ilością żyć odebranych dzisiejszego dnia. Ale jej się nie dało nasycić i Grundi dobrze to wiedział. Nieustannie pożądała żywych więc nie zamierzała odpuścić i tym razem. Na szczęście ból ustąpił, zastąpiony przez... pustkę. Czuł że coraz bardziej drętwieją mu kończyny ale musiał iść, musiał! Jeszcze krok, choć jeden. Później nastała już tylko ciemność. Kojąca nicość.

Nagle ciemność przeszył, ostry niczym włócznia, promień światła bezlitośnie wbijając się w mózg. Jedna z zasp poruszyła się i wylazł z niej krasnolud. Gdyby ktoś teraz go zobaczył pewnie uznał by że to żywy trup. Grundi tak też się czuł. A raczej zaczynał czuć gdyż dopiero teraz wracała mu władza w kończynach. Wraz z nią wracał ból i przeszywające zimno. Jakby tego było mało niesamowita jasność odbitego od śniegu słońca niemalże oślepiała co nie ułatwiało orientacji. – Żyję... Przeszło przez jego głowę. Myśl ta zagnieździła się gdzieś głęboko wewnątrz umysłu i dodawała sił. Grundi zacisnął zęby, splótł ręce na piersi żeby choć trochę je ogrzać i ruszył przed siebie. Ten kierunek był równie dobry co każdy inny i dawał równie zerowe szanse na przeżycie. Ale żył i póki tak było nie dawał za wygraną. Po godzinach marszu, gdy słońce stało już wysoko na niebie i zaczęło dawać przyjemnie złudzenie ogrzewania, natknął się na lodową przeprawę nad przepaścią i ciała ogrów. Jedenaście trucheł leżało bez głów tuż za mostem. – A jednak jest jeszcze jakaś sprawiedliwość na tym pieprzonym świecie. Pomyślał i ruszył dalej. Skoro ktoś zabił te ogry i nie spotkał ich po drodze to musieli iść przed nim. Nie miał pojęcia kto to mógł zrobić lecz kierował się starą zasadą: „Wróg mojego wroga jest moim, kurwa, przyjacielem... do czasu”. I tak nie miał wielu możliwości. Ślady na które natknął się były wyraźne i po kolejnych godzinach doprowadziły Grundiego do tunelu zagłębiającego się w zboczu góry. - Przynajmniej będzie tam cieplej niż na zewnątrz i ciemniej. Ucieszył się przecierając łzawiące oczy.

Gdy tylko wzrok przyzwyczaił się do mroku korytarza, a Grundi przeszedł kilkanaście metrów, dostrzegł w oddali grupę postaci. Już miał zawołać gdy rozpoznał w nich ogry. Grupa stworów na szczęście jeszcze go nie spostrzegła. Przywarł szybko do jednej ze ścian i poczuł jak pot ścieka mu po plecach, a adrenalina przyjemnie ożywia mięśnie i rozgrzewa krew. Wystarczyła chwila namysłu i krasnolud postanowił je śledzić. Po dłuższym czasie błąkania się korytarzami rozpoznawał coraz więcej szczegółów. Bez wątpienia była to robota jego ziomków. Ale te poprzekrzywiane ściany... to musiała być Twierdza Skaz, Przeklęta Twierdza, Zasypana Twierdza. Może nazw krążyło wiele, ale opinię maiła jedną. Była śmiertelną pułapką dla każdej istoty która zabłądziła w jej korytarze. Nagle rozmyślania przerwało zatrzymanie się śledzonej grupy. Ogry zaczęły rozglądać się po ścianach jakby czegoś szukały i po chwili oderwały kamienną płytę. Pod spodem znajdował się jakiś czerwony kryształ. Ogry odłupały dwa kawałki, zasłoniły resztę skałą i ruszyły dalej. - Czemu nie wzięły wszystkiego? Zastanawiał się Grundi. Po paręnastu krokach zaczęły zastanawiać się nad jakąś kartą pergaminu, wyrywać ją sobie, wybuchła kłótnia i pergamin wylądował na ziemi. Stwory ruszyły przed siebie. Gdy Grundi ją podniósł okazało się że to krasnoludzka mapa, być może mapa tego przeklętego miejsca.
Kilka godzin później ogry stały się jakby bardziej niespokojne i czujne. Grundi musiał zwiększyć dystans żeby uniknąć wykrycia. Gdy nagle ciszę przeszył ryk jakiejś bestii. Nie czekając zbyt długo, krasnolud schował się pomiędzy odłupanymi kawałkami skał. Po dłuższej chwili wszystko względnie ucichło.
Gdy Grundi wyszedł ze swej kryjówki żeby sprawdzić co się dzieje dostrzegł ogromnego ogra biegnącego w jego stronę. Był odziany w stal, dzierżył wielką włócznię zrobioną prawdopodobnie z miecza i z rykiem szarżował w stronę swojej ofiary. Lecz Grundi nie zwykł być ofiarą. Stanął pewniej na nogach, dobył toporka i nadziaka i czekał na uderzenie. – Gra muzyka! Pomyślał, następnie jego ciało zareagowało błyskawicznie. Ciosy ogra spadły na krasnoluda z prędkością gromu ale Grundi był przygotowany. Jeden udało mu się odbić puklerzem lecz ostrze i tak zagłębiło się w jego ciele. Nie była to groźna rana i tylko wkurwiła khazada, czego efektem był grad uderzeń który momentalnie spadł na ogra. Ten starał się je blokować lecz ruszał się jak mucha w smole i nie dawał sobie rady z nawałnicą ciosów która na niego spadła. Kolejne ataki ogra okazały się nieskuteczne i odbijały się od puklerza przyczepionego do ręki mniejszego wojownika. Grundi wyczekał moment i uderzył nadziakiem. Pazur przebił kolczugę na brzuchu stwora i zagłębił się we wnętrznościach. Silne szarpniecie spowodowało rozerwanie brzucha i niemałe bryźnięcie krwi. Ogr zacharczał i padł na ziemię. Umierał. Szybki cios nadziaka przebił jego hełm i czaszkę ostatecznie kończąc żywot ogra. Tfu... Grundi splunął na jego truchło. – Giń ścierwo przebrzydłe. Wycedził przez zęby. Pośpiesznie sprawdził co ten miał przy sobie, zerwał z niego kawałki kolczug i ruszył korytarzem w stronę wrót które znajdowały się na jego końcu i najwyraźniej prowadziły do większej sali.

***

Thorgun po walce opierał się o jakiś kamienny blok i pykał w milczeniu fajkę. Miruchna była przewieszona przez ramię, a białowłosy Khazad delektował się smakiem tytoniu. Fakt, ten może nie był najlepszej jakości, ale w tych okolicznościach był najlepszą rzeczą jaką miał pod ręką, więc nie wypadało narzekać, a cieszyć się tym co się ma. Nagle jego wzrok spoczął na krasnoludzie, który wyłonił się z progu wrót, i ze zdziwienia fajka prawie wypadła mu z ust.

Z tarasu Thorgun dostrzegł postać która przekroczyła progi wrót. To nie był ogr ni żadna dzika bestia, to musiał być khazad, i tak, Thorgun nie mylił się, był to krasnolud. Obcy zbliżał się powolnymi krokami w stronę grupy krasnoludów których dostrzegł na zrujnowanym tarasie. Tak jak on, tak i ci którzy obserwowali gościa i z łatwością dostrzegli czarną tunikę która okrywała zbroję khazada. Samotny wojownik dzierżył zakrwawioną broń i uśmiech wykwitł na jego twarzy gdy spostrzegł kamratów odzianych tak jak on sam. Thogun był jeszcze bardziej zdziwiony, znał nowoprzybyłego. Tak jak Thorgun, tak i umęczony i ranny khazad, byli członkami drużyny z pierwszej kompanii. Strzelec Siggurdsson spisał cały oddział na straty, ale faktem było że dwóch ciał brakowało w miejscu kaźni jaka spotkała jego drużynników. Brakowało Grundiego i Hevda. Wtedy jednak nie dawał im szans na to że przeżyją, a jednak... Grundi żył, ranny, zmarznięty, wycieńczony... ale żył i zbliżał się w stronę oczekującej go grupy krasnoludów.

- Na wszystkie wyżłopane piwska Bugmana, nie możliwe… O kurwa… - uśmiech radosny zawitał na twarzy Tułacza.
Grundi Fulgrimsson, bo ów tak nadchodzący Khazad się nazywał, był zaginionym członkiem jego starej kompanii. Nie czekając Thorgun ruszył ku staremu towarzyszowi. Gdy podszedł wyciągnął dłoń i wypalił:
- Widzę że Bogowie Przodkowie czuwali nad Tobą Grundi. Chyba jesteś ostatnią osobą, którą tu spodziewałem się spotkać. Jak to się stało, że przeżyłeś? Myśleliśmy, że ogry Cię dorwały...No, no.. rad widzieć jestem jakąś znajomą mordę tutaj. Chodź przedstawię Cię dowódcy..

Grundi wychodząc z tunelu niemalże natychmiast dostrzegł postacie znajdujące się w sali. Ucieszył go fakt że khazadzi których tam widział również nosili tuniki czarnego sztandaru. Gdy się lepiej przyjrzał okazało się że krasnolud który opiera się o kamień i pali fajkę wygląda jakoś dziwnie znajomo, białowłoso. - Tułacz?! Noosz kuuurwa! Toś jednak żyw! Zakrwawiony nadziak, który Grundi trzymał w ręce, momentalnie powędrował za pas, a jego właściciel wyraźnie przyśpieszył kroku. Gdy spotkali się mniej więcej w połowie drogi wymienili uściski skostniałych dłoni.

- A no żyw jestem, choć czuje się jakbym miał kurrwa zaraz zamarznąć. Kurewsko zimno tu. Chuchnął w zmarznięte ręce rozcierając je. - Też żem się nie spodziewał ujrzeć Cię jeszcze, a już szczególnie nie w tych obskurwiałych tunelach. Jak przetrwałem? Na patrol żem ruszył razem z Hevdem, a jak wróciliśmy do obozu to była tam już tylko śmierć. Niestety Hevd poległ niedługo potem. I jakoś przyszedł żem tu. Ruszył z Thorgunem w stronę reszty krasnoludów. Czuł sporą ulgę z faktu spotkania w tym zapomnianym przez bogów miejscu kogoś mu znanego, kogoś kto nie chce go momentalnie wypatroszyć.

Po chwili dało się zza pleców wędrowca słyszeć sapanie. To po skałach, przy pomocy liny, powoli, wspinał się mocno ofutrzony i opancerzony krasnal. Wespnąwszy się na górę sapnął, splunął i zapytał - Witam. Ktoś ty?

- Grundi Fulgrimsson, a Ciebie zwą? Grundi splótł swe umięśnione ręce na piersi przystając.

- Roran Ranagaldson, sierżant 8. Drużyny Czarnego Sztandaru. Muszę przyznać że niespodzianką jest widzieć tu jednego z naszych. odparł krasnolud, poprawiając futro.

Grundi wyciągnął rękę w stronę Rorana. - 2. drużyna, topornik.

Roran uśnisnął jego dłoń, z miną jakby sie nad czyms zastanawiał…. - Druga… czyżby od Thorguna? zapytał w końcu.

- Nie inaczej. Nie spodziewałem się że zobacze jeszcze kogoś z drugiej. Pieprzone ogry, pieprzony śnieg. Odpowiedział cierpko Grundi.

- Dobra. Długoś łaził po tych tunelach? Widziałęś znaki jakiejś obecności albo oznaczenia jakichś tras? Zapytał wprost sierżant. Stan rannych nie zachęcał go do długich rozmów, na nie będzie czas później.

- Niezbyt. Żem szedł za oddziałem ogrów. Co do oznaczania tras… Zdjął plecak, położył przed sobą i po chwili poszukiwań wyciągnął zwitek pergaminu. - To może się przydać. Wygląda jak mapa tego przeklętego miejsca. Powiedział podając papier sierżantowi.
Sierżant spojrzał na papier a w jego oczach zabłysły wesołe ogniki. Pokiwał głową i wziął mapę do rąk… tak, to była dobra nowina. -Dobra robota, masz to jak w bandku że napisze o tym w raporcie, czasu mamy mało a to nam bardzo pomoże. znasz się na mapach?

- Jeszcze coś… Grundi wydobył z sakwy czerwony kamień. - Trafiliście na coś takiego?

- Taaa, jeden z chłopaków znalazl to przy trupie ogra. Jakiś kamień ozdobny czy coś… odparł Roran przygladając się kamulcowi.

- Nie jestem przekonany. Gdym szedł tu za tym oddziałem ogrów, zatrzymali się w jednym z tuneli. Po chwili odłupali kawałek ściany i ze skupiska oderwali dwa takie. Reszte ostawili i poszli dalej. Niedługo po tym sprzeczając się wyjebali w kont te mapę właśnie. Powiedział grundi na jednym wdechu. - Ciekawe skąd obkurwieńce wzięły krasnoludzką mapę? Podał kamień sierżantowi, samemu wyciągając z plecaka flaszkę samogonu. Odkorkował ją i pociągnął dużego łyka. Śladem kamienia, flaszka powędrowała dalej. - Trza się troche rozgrzać! Powiedział znacznie weselszym tonem Grundi.

- Obawiam się że przychodzi mi do głowy pomysl skąd. Ale to długa historia. Masz Grudni, może pomysł czym więc mogą być te kamulce? albo ktoś inny? zapytał rozglądając się sierżant. - Co do ciepła. Thorgun, Grundi, pomóżcie mi rozkuć lód, pod nim są spore meble, mogą byc zimne ale powinny być suche. Sie poleje naftą. Ogień i ciepły posiłek, postój do rana, zobaczymy co z rannymi. A później droga już bliska zakomenderował sierżant.

- Kuurwa, jak tak dalej pójdzie to zabraknie nam tylko biuściastych i chętnych panienek! Gdzie te meble? Grundi rzekł ochoczo zakładając plecak i przygotowując broń.

Sierżant uprzejmie wskazał głową kilkucentymetrowy lud pod jego stopami. - Nie jest to idealne wyjście...ale jest. Który tam wolny, sprawdzić co nam zostało z zapasów, spróbujemy zrobić zalewajkę z tego co mamy. Został nam ostatni odcinek, musimy nabrać sił. Sprężcie się to wam opowiem parę historyjek…. biuściastych i chętnych nie załatwię ale parę radosnych opowieści wam je przypomni Ranagaldson pokręcił wolno głową, po czym zaśmiał się cicho. Ot, same młodziki.

Grundi ochoczo zabrał się do rozkuwania lodu. - Sam… mam… trochę… kurwa… zapasów… Kolejne słowa oddzielane były naprzemiennymi uderzeniami nadziaka i toporka.

- I dobrze. A właśnie, widziałeś więcej ogrów niż te sześć z pieszczochem? zapytał jeszcze sierżant.

Grundi przerwał pracę na chwile i wyprostował się. - Hmm...Szedłem za oddziałem dość długo. Po jakimś czasie usłyszałem ryki więc ukryłem się. Jak wszystko względnie ucichło wyszedłem coby sprawdzić co i jak. Natknąłem się na jednego ogra, ponabijanego bełtami. Dobiłem go i spotkałem was. Mówił, co chwilę marszcząc czoło, jakby starając się przypomnieć jak najwięcej szczegółów. - I tyle. Niezwłocznie wrócił do rozkuwania lodu.
 
__________________
Our sugar is Yours, friend.
Cattus jest offline  
Stary 17-10-2013, 22:28   #106
VIX
 
VIX's Avatar
 
Reputacja: 1 VIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumny
Królestwo Kazrima Kazadora, Pana Stalowego Szczytu
16 Karakzet, czas Azurytu, roku Drum - Daar 5568 KK
Twierdza Skaz, poziom poniżej płaskowyżu, południe


Grundi to kawał skurwiela. Wytrwały i hardy jak skała. By przejść samotnie drogę od kamieniołomów Eir aż do twierdzy Skaz, zimą, w śnieżycy, ranny, głodny i wyziębiony niemalże na śmierć? Kawał skurczybyka. Zatem nie dziwiło być może że to jemu się udało ocaleć z pierwszej kompanii, jemu i Thorgunowi, równie nieugiętemu khazadowi. Oni jedni zostali przy życiu, oni jedni mogli być żywym świadectwem dla walczności swych braci z drużyny. Długo nie trwało nim Grundi odnalazł się w nowym towarzystwie. Grupa zaprawionych w walce krasnoludów, choć wycieńczona i ranna, to sprawiała wrażenie silnej, wszak wytrwali oni pewnie wiele, a biorąc pod uwagę opowieści jakimi niektórzy postanowili podzielić się z Thorgunem i Grundim, zapowiadało się że 8 drużyna to grupa starych wiarusów. To prawda i fałsz zarazem była. Jedni wiekowi jak Roran czy Detlef, inni zaś młodzi jak Baldrik czy Thorin. Jedni obarczeni jażmem doświadczeń życiowych, drudzy dopiero wkraczali na ścieżkę obrońców krasnoludzkiej domeny i kultury. Jednak było coś co łączyło ich wszystkich, coś poza czarnymi skórzanymi tunikami i długimi brodami... to było coś czego Grundi jeszcze nie rozumiał, dostrzegał to ale nie potrafił zidentyfikować. Czy to coś w oczach drużynników Rorana, czy może w ich ruchach? Trudno było powiedzieć czy oni sami to zauważyli, być może nie, bo byli ze sobą razem od jakiegoś czasu i brak im było dystansu i obiektywizmu. Thorgun też przypominał już bardziej jednego z khazadów Ronagaldsona niż Harg'a, syna Garv'a pod którym służył razem z Grundim. W czas ten dwie rzeczy miejsce swe miały. Jedną było to że Grundi, syn Fulgrima, dostrzegł dziwną aurę jaka spowiła swych nowych kolegów... drugiej rzeczy Grundi już świadomy nie był... tak jak reszta, tak i Grundi powoli stawał się jak jego nowa kompania, na swój sposób dziwny, obcy... wybrany.

***

Sierżant nakazał postój, pomimo tego że w sąsiedztwie żyła bestia rodem z najgorszych koszmarów. Ale, Roran miał rację, stwór nie mógł wedrzeć się do wewnątrz twierdzy, przynajmniej na tę chwilę. Drewno które zebrali Roran, Grundi i Thorgun posłużyło do rozpalenia ognia, a zatem ogrzania zmarzniętych ciał i przygotowania posiłku... choć do tego ostatnigo to miało się nijak, wszak sucharów i orzechów podgrzewać sensu nie było, a suszona włowina gorzej smakowała na gorąco niż na zimno. Chciał nie chciał, pożytek niewielki ale odmiana spora, a to było właśnie ważne, odmiana, urozmaicenie. Ciągły widok gór, śniegu, tuneli, krwi, rannych i zabitych potrafił podkopać morale, ale syn Ronagalda nie poddawał się temu, jak na khazadzkiego dowódcę przystało, szedł mężnie i bez ustanku, choć tak samo głodny i zmęczony jak reszta z jego oddziału.

Cyrulik Thorin i kapral Detlef zajęli się rannymi jak potrafili najlepiej, a już nie raz udowodnili że potrafią w warunkach polowych czynić cuda. Jednak nadchodząca noc nie była już tak obiecująca w cuda. Ranny ciężko w brzuch Ver oraz równie ciężko ranny Baldrik z rozdartą jamą brzuszną i klatką piersiową... ci dwaj nie pozostawiali złudzeń, nie mieli doczekać kolejnego świtu, choć ostatni raz przytomnie leżeli jeszcze wokół ognia z kompanami. Kapral Ysassa również była w ciężkim stanie, ale choć rany nie były poważne to utraciła ona mnóstwo krwi i to właśnie zaważyło na jej paskudnym samopoczuciu, jak pewnie sama by to określiła. Jej hardość charakteru nie pozwoliła na to by leżeć lub co gorsza być niesioną, kiedy tylko Thorin załatał trzy spore dziury w jej klatce piersiowej i nałożył opatrunki, Ysassa podniosła się i dała znak że z nią dobrze. W głowie się jej kręciło, pion trzymała z trudem... ale się nie poddała.

Dziki khazad, Dorrin... jemu też bogowie sprzyjali tego dnia, tak jak Ysassie, wszak choć ranny paskudnie w miednicę, wyszedł z tego żyw. Gdy dotarł do obozu na tarasie był ledwo żywy, a cała jego noga była zalana krwią. Kolejne cuda cyrulika i kaprala i topornik Dorrin przeżył, choć był już jedną, zakrwawioną nogą, w grobie. Swe życie mógł zawdzięczać Detlefowi, którego natychmiastowa reakcja i chyba jedynie boska pomoc, pozwoliły zatamować krwotok z tętnicy udowej. Z tego miejsca, Thorin nie miał już wiele roboty, jako że podwiązanie żyły było dla niego pestką. To czego młody kronikarz o koszmarnie poranionym ciele, dowiedział się i nauczył w czasie ostatnich dwóch tygodni, było wiedzą jakiej wielu cyrulików nie ogarnie w ciągu całego żywota. Łatał swych kompanów z taką częstotliwością że aż trud było to pojąć. Złamania, krwotoki, wyciąganie bełtów i innych obcych przedmiotów z ciał, poparzenia, odciananie nogi swego towarzysza gdzie instruował Detlefa jak i co ma robić, wszelkiego rodzaju rany kłute, cięte i obuchowe... od toporów, młotów, mieczy, włóczni, sztyletów... długo by wymieniać jeszcze, łatwiej by było powiedzieć czego to Thorin jeszcze nie robił z zakresu medycyny polowej. Młody khazad chciał być daleki od wojny, daleki od ran, a los chciał jednak by znalazł się w oku tego cyklonu. Tak to było, los Thorina był już od dawna zapisany w gwiazdach.

Yrr i jego khazadzi mieli się o wiele gorzej. Przy wrotach Skaz poległ Daugur, tego samego dnia, o świcie. W walce z bestią Ver, choć ten nie wydał jeszcze ostatniego tchnienia, ale zbliżało się to niechybnie. W korytarzach Skaz, w walce z ogrami zginęli Kelv, Undis i Fridbor. Pięciu z ośmiu było martwych, za co Yrr, dowódca asturglandczyków, winił Rorana. Eigur, ciężko ranny w potyczce na wrotach Skaz, o dziwo, wciąż żył. Jedynie Arngeir wyszedł ze wszystkich potyczek właściwie bez szwanku. Yrr za to był tylko lekko ranny, otumaniony ciosem w głowę, swe życie również zawdzięczał Detlefowi, wieczorem gdy nadażyła się ku temu okazja, Yrr podziękował kapralowi za wyciągnięcie go z tunelu. Sprawa z Roranem jednak nie miała jeszcze końca. Na razie.

***

Noc spędzona w lodowej twierdzy nie należała do najmilszych. Wpierw Galeb wyczuł jakieś dziwne wibracje, po swym wnikliwym śledztwie polegającym na przemieszczaniu się po sali w której nocowali, doszeł do wniosku że największe zawirowania eteru odczuwa właśnie od swoich towarzyszy, a dokładniej od Dorrina i Grundiego. Coś było z nimi jakby nie tak, runiarz nie mógł tego zidentyfikować, nie wiedział co jest źródłem tych niesamowitych zachowań mocy w owej sali. Spokoju mu to nie dawało przez połowę nocy, w czasie gdy reperował i usprawniał swój sprzęt. Później Thorin zjawił się z mapą Grundiego i dwóch uczonych ślęczało nad odcyfrowaniem odpowiedniej drogi dla oddziału.

Ogień płonął słabym płomieniem, ale to wystarczyło by się ogrzać i wyczyścić dokładnie broń, a w tym chyba drugiego takiego skrupulatnego piechura nie było jak Thorgun. Miruchna to było nie byle co i o jako takie, trzeba było dbać należycie i z najwyższym szacunkiem. Syn Siggurda był zawodowym strzelcem i dla niego Miruchna była czymś wiecej niż tylko bronią, była narzędziem które nie tylko uśmiercało wrogów i chroniło jego skórę, ale przynosiło też chleb na jego stół, zatem nie mógł pozwolić na to by Miruchna była niezadbana i zła... i by go kiedyś zawiodła. Taka była ich zależność, oboje dbali o siebie wzajemnie. Tego wieczora jednak zadanie nie było to łatwe...

... jęki rannych, dywagacje innych i kłótnie Yrra z Roranem. Dowódca asturglandczyków wiele miał do zarzucenia sierżantowi 8 drużyny. Jednak skończyło się na tym że wyciszył się całkiem, wiedział że Azul jest blisko, poprosił zatem głośno, tak by inni słyszeli, by postarał się Ronagaldson doprowadzić do warowni resztę, żywą... a za śmierć sześciu khazadów powinien stanąć przed sądem i że po powrocie dopilnuje by tak się stało.

Tej nocy jeszcze Ver, wdzięczny Roranowi za pomoc, wezwał go do siebie. Wiele nie mówił, każde słowo sprawiało mu ogromną trudność, ale te kilka zdań mówiło krótko... by Roran strzegł Yrr'a za wszelką cenę, jako że ponoć był on bardzo ważny dla wszystkiego co miało wydarzyć się w nadchodzących dniach wojny. Ver zmarł w nocy, więcej nie powiedział.

***

Świt był mroźny, a ognia nie udało się utrzymać do momentu wyruszenia z tymczasowego obozu. Owy poranek przyniósł też smutną nowinę że Baldrik zmarł. Ten ostatni nie pożegnał się z nikim, nie powiedział słowa... odszedł z tego świata tak jak przyszedł, w ciszy. Kolejny smutny dzień, kolejna czarna karta w dziejach 8 drużyny Rorana. Tak też ciała walecznych khazadów zostały złożone w jednej z sal, a Galeb odprawił kolejną krótką ceremonię pogżebową. Polegli zasłużyli na o wiele więcej niż dostali, ale czasu nie było na długie rytuały, a sił brakowało i rąk by nieść pięciu martwych wojowników, poprzez tunele, do Karak Azul.

Pozostała przy życiu jedenastka krasnoludów ruszyła zgodnie z wytycznymi Thorina i Galeba, którzy podpierali się mapą Grundiego i wydawać się mogło, odnaleźli właściwą drogę. Eigur jako jedyny musiał być niesiony, reszta szła o własnych siłach. Khazadem ze wschodu zajęli się jego towarzysze, Yrr i Arngeir. Na odchodnym każdy kto miał ochotę i zatarg ze śnieżną bestią wziął należne sobie trofeum. Detlef potężną łapę, wyposażoną w okrutne szpony. Thorgun i Thorin wzięli krwawe ochłapy skóry ze wspaniałym białym futrem. Sierżant dumnie odjął głowę stworowi i musiał nieźle się wysilić by jakoś owy potężny łeb dźwignąć ze sobą w drogę. Wkrótce jednak wszyscy byli już na trasie.

Królestwo Kazrima Kazadora, Pana Stalowego Szczytu
17 Karakzet, czas Salferytu, roku Drum - Daar 5568 KK
Tunele międzu twierdzą Skaz a runicznymi wrotami Azul


Droga przez kazamaty twierdzy Skaz trwała dobre kilka godzin, bestia tego dnia zdawała się być spokojna bo ryków jej słychać nie było wcale. Co raz to głebiej pod ziemię prowadziły tunele, po jakimś czasie zamieniły się one z kamiennych zdobionych ścian w korytarze wykute w litej skale. Wiele razy khazadzi mylili kierunki i zejścia... kiedy wreszcie odnaleźli kolejny poziom, ten którego szukali zbliżał się zmierzch, wszyscy to czuli choć tak głęboko pod ziemią nie sposób było tego dostrzec okiem. Rozbili obóz, nie było innego sposóbu. Noc minęła spokojnie, a nowy dzień przyniósł niespodziankę jakiej się nie spodziewał chyba nikt... Eigur stanął o własnych siłach. Widać eliksiry podane mu przez Thorina miały w sobie coś więcej niż szczyptę mniszka leakrskiego i kory dębu. Eigur czuł się słabo, ale w podziemnym pochodzie dawał sobie radę, wszak tempo i zdrowych krasnoludów było bardzo małe... zmęczeni, ranni i obciążeni, do tego spoglądający pod nogi i szukający rozpadlin i pułapek... Eigur dawał radę.

Musiało być gdzieś około południa kiedy grupa trafiła na potężną salę i duże wrota w jednej z jej ścian. Wedle mapy, za wrotami powinny znajdować się korytarze kopalni Azul. Jednak nic nie było proste tak jak by się to wydawało. Wrota były opisane runami i znakami gildii inżynierów. Między członakmi 8 drużyny i asturglandczykami nie było nikogo kto mógłby złamać owe łamigłówki. Wszyscy zaczęli szukać sposobu by przekroczyć zbawienny próg.

Kolejne chwile i kolejne wydarzenia. Detlef zamykający pochód dostrzegł coś w głębi korytarza którym przyszli do sali z runicznymi wrotami... coś lub ktoś podążał za grupą. W tym samym czasie ziemia zadrżała a runiczne znaki na wrotach zaczęły się kruszyć. Galeb wiedział co się dzieję... wrota miały się za chwilę otworzyć. Wiekowy portal który nie był otwierany pewnie od dziesiątków lat, teraz bardzo powoli rozwierał się. Jak to było możliwe? Odpowiedź była tak oczywista, nie dało się jej ukryć, po prostu nie można było, choć Yrr próbował. To właśnie Yrr w pośpiechu chował jakiś przedmiot do swej torby podróżnej, ale jasnym było że to jego działanie przy mechaniźmie wrót odniosło jakiś skutek. Jedynie kowal run rozpoznał owy przedmiot którego Yrr użył do otwarcia wrót. Tak jak Detlef na fakt że ktoś ich śledzi, tak i Galeb może chciał zareagować na przedmiot w posiadaniu Yrr'a, ale wydarzenia potoczyły się od tego momentu bardzo szybko.

Bełty śmignęły i zasypały 8 drużynę, żaden nie trafił, choć tyle dobrego... wszyscy skryli się za skałami, a jak w jaskini zrobiło się cicho jak w grobowcu i gdy wreszcie postanowiono wyjerzeć za wrota, to był tam widok jakże straszny ale przywoływał radość w sercu. Drużyna tarczowników stała ścianą, wojownik jeden obok drugiego, za nimi kusznicy, a przed nimi odziany w pancerz płytowy dodówdca z pokaźnym młotem bojowym. Straż tunelowa czekała na konfrontację z tymi którzy przekroczyli wrota do Azul... wrota zamnięte magią runiczną.

- Khaz 'an khan khazad! - Zawołał dowódca a jego wojownicy ruszyli jak jeden naprzód do walki, by zniszczyć swego wroga. Stal tarła o stal, a i o kamień. Ruszyła zbrojna kolumna nie mniej niż setki wojowników gotowych by walczyć na śmierć i życie... jakie było ich zdziwienie gdy zobaczyli niewielką grupkę członków Czarnego Sztandaru. Te tuniki na pewno kupiły życie w tym momencie Roranowi i jego podwładnym. Khazad czy nie, teraz każdy by zginął za otwarcie owych wrót, za podejście pod bramy Azul i to z wiedzą jak łamać runiczne blokady. Jednak żołnierze kompani dywersantów to było co innego, nie dzierżyli sławy czy władzy... ale byli swoi, a to wystarczyło. Dowódca straży tunelowej nie był głupcem, wiedział że to nie jego działka i nie na jego głowę by wypytywać odnalezionych khazadów. Przydzielił Roranowi i 8 drużynie dziesięciu ze swych najlepszych wojwników i wysłał do twierdzy korytarzami w górę.

Ukrywać co nie było, trofea w postaci dwóch worków pełnych ogrzych głów, łap i skóry bestii oraz jej potwornego łba, zrobiły niemały szum pośród tunelowców. Wojownicy szeptali między sobą, ale jakby zapomnieli o uprzejmości, nikt nie witał powracających, nie było uścisków dłoni ani powitalnego kufla piwa. Tylko szepty... szepty lub cisza.

***

Gdy cała drużyna wkroczyła do Azul nikt z oficjeli tego nawet nie zauważył, miasto było w stanie wojny, nikt na nikogo nie zwracał zbytniej uwagi, wrzało tam jak w ulu. Idąc gigantycznymi korytarzami które powodowały że altdorfskie ulice wyglądały jak leśnie przecinki. Czasem jedynie kilku gapiów spojrzało na 8 drużynę i zagadywało do siebie na temat trofeów jakie wojownicy z Czarnego Sztandaru nieśli ze sobą. Jednak i tutaj, nikt z powracającymi nie rozmawiał, nie witał się, nie gratulował im.

Strażnicy zaprowadzili drużynę na wielki plac noszący nazwę po imieniu króla Rodga. Ogromna przestrzeń była w pełni zagospodarowana na użytek armii. Setki krasnoludów znajdowało tu odpoczynek po walkach na murach albo innych przyczółkach gdzie byli potrzebni, tu też było kilka rzuconych byle jak koców i stała beczka pełna wody, czyli miejsce odpoczynku dla 8 drużyny Czarnego Sztandaru.

Dowódca straży rozmówił się z przełożonymi zawiadującymi placem i zaraz po tym gońcy ruszyli z kopyta z nowinami o działaniach 8 drużyny. Kiedy dowodzący podszedł do was powiedział że możecie zająć się sobą, w ten czas władcy i urzędnicy mają mnóstwo roboty i 8 drużyna nie jest ich priorytetem. Mieliście czas dla siebie, choć ruszając się gdziekolwiek, wszędzie były z wami cienie strażników tunelowych, widać nie ufano wam tu zbytnio. Kramy były pozamykane ze względu na brak miejsca na palcach i ulicach, ale sklepiki, kuźnie, warsztaty i faktorie nie zatrzymały pracy... wojna wojną, ale biznes znał swoje miejsce i było ono zawsze i wszędzie, niezależnie na sytuację polityczną.

Miasto wrzało, khazadzkie hufce biegały z prawej na lewo. Od strony murów dochodziły dźwięki strzałów z armat i rusznic. Krzyki radości i szczęk stali. Karak Azul było wciąż atakowane, fala za falą, dzień za dniem, bez przerwy... ale pomimo tego jakieś dziwne, zgoła wojskowe życie miało miejsce w gigantycznym mieście - twierdzy. Pozostawało tylko pytanie... jak długo jeszcze owe życie będzie miało miejsce?
 
VIX jest offline  
Stary 21-10-2013, 15:03   #107
 
vanadu's Avatar
 
Reputacja: 1 vanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znany
Roran i Logi

- Łaska Valayi na twój klan bracie. Mówże co cię interesuje, służę pomocą… szczególnie zaś że chyba wielu Czarnych nie wróciło, szacunek za to co zrobiłeś, za to że odważyłeś się być jednym z nich. - Logi zdawał się nie żartować, widać dobrowolne pójście na śmierć w obronie twierdzy to było coś bardzo honorowego, a może i nie.
- I z tobą również. Dopiero powróciliśmy, z trudem zresztą i usiłuję ogarnąć co się działo gdy nas nie było i jak sytuacja. Ponoć orkowie i reszta gówna uderzają raz za razem na mury? Nic więcej nie wiadomo? zapytał Roran.
- … a co tu mówić? Ida fala za falą na mury. To jeno trud daremny bo murami nas nie wezmą, ale siła ich jest, tego nie da się ukryć. - Logi pociągnął nosem i kontynuował. - Jak na mój gust to wszystko jest przesądzone. Wygramy, ot co. Inaczej być nie może. …a w Azul? eee, nic się nie działo poza tym tam… - wskazał ręką w stronę murów -... poza tym wszystko normalnie, na ile może być normalnie w takich czasach.
- Wygrać wygramy, pytanie tylko co z tymi zielonymi. To znaczy są głupi, jasne. Ale kiedyś zdobyli Azul, więc się zastanawiam czemu nie wymyślili nic, hmm, może nie sprytniejszego ale jednak choć wykorzystującego znane im fakty. Ale ale, może to jakieś głupsze pokolenie. A ty gdzie służysz, jeśli mogę spytać? zagadnął uprzejmie sierżant.
- Jak na moje to orkasy głupie są, ale może i szykują nam coś zdradzieckiego, takie realia wojny. 11 lat temu wzięli nas od stron kopalni, ale tam ponoć król nakazał pobudować tunele i systemy zapadni takie co by już nigdy nas nikt nie podszedł od podziemia. Lepiej by to prawdą było. Jak nas pobili przed laty to kto wie jak tym razem może być, ale jak Grimnir nakazał wierzyć tak i ja robię… żaden ork nie postawi tu swej brudnej stopy póki ja żyję. - Logi zaczerpnął powietrza i wyjął zza pazuchy cynową flaszkę, odkorkował, powąchał i podał Roranowi. - Masz, pij, to stara krzakówka, jeszcze sprzed wojny. … a jak o mnie pytasz, to i ci powiem gdzie służę, tajemnica żadna. Na murach bym powiedzieć chciał, ale to prawda tylko w połowie. Zawiaduję strzelcaami we wieży, pięciu nas tam jest, ale mamy kawał wielkiej kuszy do obrony to dajemy zielonym popalić jak trzeba, z rana szczególnie.
Roran chętnie pociągnął z flaszencji, a nastepnie otarł usta tuniką i kontyuował: -Dzięki, na odprawę mnie wezwali to się przyda wzmocnienie. A dużo ich, mają jakie machiny chociaż? Czy walić musicie w same drobne cele? zainteresował się Ranagaldson jeszcze.
Logi popatrzył uważnie na Rorana, po czym potarł czoło dłonią. - Na murach nie byłeś jeszcze, co? Masa ich tam jest… celu nie szukamy, w morze ciał się strzela, ale mury dla nich za wysokie, nawet ich machiny liche i pokrzywione nie sięgają szczytów naszych fortyfikacji. Powiem ci tak synu Ronagalda… po co oni tu sa to nie wiem. To nie tak jak 11 lat temu, bo od murów szans nie mają wcale. Chyba że jak wspomniałem, może co innego szykują. Valayio uchroń.
- Ano pewnie przekonamy się naocznie… Ehh, chyba czas mi do przełozonych iść, zanim się uczepią. Sam wiesz jak jest… westchnął Roran, przeciagając się z lekka. Kości już nie te.
- Dobrze bywaj bracie. Pamiętaj jeno że po ostatnim dzwonie na ulicy nie siedź. Zaostrzyli prawo ostatnio. Jak kto nie z zaciężnych oddziałów to prawa by na ulicach po zmroku nie ma, choć tu i tak gówno widać. Sklepy i faktorie ponoć mają zamykać teraz wszystkie dzień po dniu, aż wszystkie deskami zabiją. Taki dekret wyszedł. Pamiętaj o tym i bywaj. Niechaj cię bogowie chronią i zapraszam na wschodnią wieżę, życia tam nie stracisz a kilka orków ustrzelisz. Pytaj o mnie, wszyscy mnie tam znają. - Logi podał dłoń Roranowi.
- Dzieki kompanie, niezawodnie wpadnę gdy dadzą wolnego chwilę podziękował mu Roran, żegnając się.


Plac Rodga

Na powrót cała 8 drużyna zebrała się na placu Rodga i na chwilę połączyła z krasnoludami asturglandczyków. Długo już czekać nie trzeba było, zjawił się patrol straży który przeciskał się przez ciżbę khazadzkiej braci zebranej na placu. Swe kroki skierowali w waszym kierunku a ich srogie oblicza skierowane były na was. Nawet Yrr zrozumiał że czas na was i podniósł swe zmarnowane kości z ziemi. Wszyscy czekaliście patrolu. Rozmowa była krótka, nikt się nie przedstawił choć być może niektórzy z was mieli taka ochotę, ale strażnicy nie byli tym za bardzo zainteresowani, byli gburowaci, bardziej niż każdy inny przedstawiciel tej profesji. Dowódca patrolu wyszukał wzrokiem sierżanta Ronagaldsona, nie znał go, ale medal z szarżą sierżanta wisiał na szyi dumnie zatem problemem nie było by go wychwycić.
- Weź kogo uważasz i ruszaj za nami mości krasnoludzie. Byle szybko. - Jego khazalid był szorstki, ten khazad nie znosił braku posłuszeństwa, to było słychać w jego głosie i widać po oczach zmrużonych jak u dzikiego zwierza.
- W takim razie ci dwa sierżant wskazał na Thorguna i Grundiego -Oni są z innej drużyny, znaleźliśmy ich po drodze
Białobrody krasnolud przytaknął tylko głową i ruszył za dówódcą pykając sobie fajkę. Jak zawsze w takich momentach nie odzywał się, bo erudycja nie była jakoś jego nadrzędną cechą. Czujne oczy obserwowały wszystko lecz usta milczały.
- Który z was to Yrr? - Krótkie pytanie do zebranej przed dowódcą patrolu grupy.
Yrr przepchnął się do przodu i przemówił. - To ja. Muszę rozmawiać z waszym królem.
Strażnicy spojrzeli po sobie, nie uśmiechali się, nie szydzili, ale to czy Yrr zobaczy króla była więcej niż wątpliwe. - To się okaże dopiero kogo spotkasz. Pójdź za nim. - Wskazał na jednego ze strażników.
Yrr ruszył bez słowa, nie pożegnał się z nikim, nie spojrzał na was nawet, po prostu poszedł. Jedynie Eigur pożegnał się w braterski sposób z Thorinem, a Arngeir z każdym z was życząc powodzenia i oby jeszcze wasze losy kiedyś się połączyły. Z Roranem zamienił dwa słowa więcej… zapewnił go że śmierć reszty asturglandczyków z oddziału nie była winą niczyją, poza ogrów. Miał racje.
 

Ostatnio edytowane przez vanadu : 22-10-2013 o 00:20.
vanadu jest offline  
Stary 21-10-2013, 15:05   #108
 
valtharys's Avatar
 
Reputacja: 1 valtharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputację
SZTAB

Sierżant wybrał drużynę i ruszyliście. Droga trwała długo, bardzo długo. Tłumy krasnoludów na ulicach, placach, wozy blokujące podjazdy, machiny które wędrowały na dźwigarach na wyższe poziomy twierdzy. W twierdzy panował porządek… ale zanosiło się na chaos, a stało się to wtedy gdy jeden z filarów, gdzieś na północy zawalił się. Wiadomość dotarła do waszych uszu prawie tak szybko jak dźwięk upadającego kamiennego bloku. W twierdzy zaczęło się już coś dziać, pytanie tylko co? Dowódca patrolu nie zatrzymał się jednak, prowadził was dalej, aż osiągnęliście w miarę spokojną dzielnice. Gdzieś tam, na końcu szerokiej ulicy znajdowała się budowla na wpół wykuta w skale, otoczona była dodatkowym murem i wyglądała na mały bastion wewnątrz wielkie cytadeli. Budowla choć ogromna miała małą bramę i tylko dwóch strażników. Przeszliście bez problemu… i znów droga, długa droga. Krętymi korytarzami, schodami w górę i dół, i tak aż stanęliście przed drzwiami okutymi stalą. Nakazano wam czekać, zatem czekaliście… strażnicy odeszli, w większości, został z wami jeden.
Thorgun pykał dalej fajkę i zastanawiał się co przyniesie im kolejny dzień. Sposób w jaki Yrr się “pożegnał” sprawił, że Tułacz chciał mu włożyć Miruchnę tak gdzie słońce nie zachodzi i nacisnąć spust. Co jak co, ale chamsta nie tolerował, co nie znaczyło że sam nie był chamem.
Kazano im czekać. Nic nie nowego choć mogło by się już zacząć. Cycatych dziewek nie było, wyspać się nie dali to niech puszczą go chociaż w akcję. Przynajmniej lepsze to niż bezsensowne czekanie i czekanie.
Grundi denerwował się troszkę, Roran koncentrował na tym co powie, a Thorgun swym doskonałym słuchem wychwycił coś, jakby krzyk, może pisk… na pewno jakiś dziwny dźwięk dobiegający gdzieś od strony schodów. Mniejsze zaczynało to mieć znaczenie, wszak drzwi otworzyły się, a głos z głębi komnaty nakazywał by wejść.
Gdy minęliście drzwi trochę może wszyscy byli zdziwieni… komnata była właściwie pusta, nie było też w niej strażników. Był za to stół i trzy krzesła, na stole masa papierów, poza tym dwoje innych drzwi. Krzesła nie były dla was niestety, każde było zajęte przez kogoś. Słabe światło pochodni było skierowane tak by oświetlać jedynie trzy czwarte komnaty, słabiej rozświetlało tą cześć gdzie siedziała trójka krasnoludów, ale i tak można było się im przyjrzeć.
Jeden, ten od lewej był stary jak korzenie świata chyba. Siedząc jego długa biała broda zawjała się wokół jego stóp na podłodze, to on zajmował się notowaniem wszystkiego co mówi się w tej komnacie, może był jakimś skrybą, kronikarzem, a może strażnikiem tajemnic tej komnaty, tego nie sposób powiedzieć, wszak nie przedstawił się. Drugi, ten w środku, też młody nie był. Siwa broda, jedynie może o dwie stopy krótsza od poprzednika, przymrużone oczy i spokojne ruchy dłonią, piórem po pergaminie. To on wbijał w was wzrok gdy przekroczyliście próg. Także od niego nie usłyszeliście kim jest, jaka jego funkcja lub imię. Ostatni siedział wyprostowany jak struna. Gdy zobaczył waszą trójkę, podkręcił nieco lampę która stanął przed nim, tak że i on sam stał się lepiej widoczny. Jak poprzednicy i on musiał mieć ze trzy setki lat za sobą, jego broda długa i siwa, poza tym nie wyróżniał się niczym specjalnym. Cała trójka wyglądała bardziej na wieszczów jakiś raczej niż na dowódców.
Ten po prawej wezwał was dłonią bliżej, na środek komnaty, a ta duża nie była. Gdy zrobiliście trzy, może cztery kroki, które oznaczały bycie po środku pomieszczenia, khazad pokazał dłonią byście się zatrzymali. Ewidentnie starcy byli na swój sposób pewni siebie… nikt nie kazał zostawiać broni za drzwiami lub innych dyrdymałów robić. Na pewno nikt tu nikomu nie ufał, ale i się nie bał. Przemówił ten w środku.
- Który z was to Ronagaldson? Sierżant, tak? - Wytężył wzrok, szukając tego o kogo pytał, widać nie dostrzegł szarży na odznace, albo nie chciał dać tego poznać po sobie że i tak wie który to.
Thorguna dotknęła ta wymowna powaga sytuacji. Schował fajkę, gdy tyko przekroczyli próg zrozumiał, że przyszło im spotkać się z wyjątkowymi personami. Ich milczenie, aura pewności robiła wrażenie. Niestety ostatnim czasem w Tułaczu obudziła się duża dawka humoru. Gdy Roran szedł pierwszy, ten podszedł do Grundiego i szepnął mu po cichu:
- Rób to co ja i o nic nie pytaj
Gdy padło pytanie z ust wiekowego Khazada, Thorgun wziął tarczę i złapał ją za bok. Czekał aż Grundi weźmie za drugi i wtedy wyszedł przed Rorana przyklękając tak by ten mógł wejść na nią. Gdy tak się stało Thorgun dał znak głową, że powoli wstają wraz z “towarem” stojącym na tarczy. Skoro już ma być pełna powaga, trzeba trochę wyluzować towarzystwo.
Roran jedyny poczuł że grupa jest obserwowana przez kogoś jeszcze. To było jasne jak niewielki otwór w ścianie przy którym być może ktoś zamienił miejsce z kimś innym, bo smuga światła na ułamek chwili strzeliła w ciemną komnatę w której stał Roran z Grundim i Thorgunem.
Roran spojrzał katem oka na swych kompanów. Cóż, skoro pojawiło sie sidzisko to postanowił na nim przysiąść. Powolnym ruchem głowy rozejrzał sie po komnacie, zatrzymując dłużej wzrok na ciekawym otworze. A więc albo conajmniej dwóch dodatkowych obserwatorów albo miśki z kuszami lub wielopałami, ciekawe. W końcu zatrzymawszy wzrok na komisji, odpowiedział z szacunkiem w głosie:
-[i] Tak, ponoć, wedle mego poprzednika, to oznacza ten medalik. Roran Ranagaldson/i]
Starsi z zaciekawieniem spoglądali na to co się dzieję w komnacie. Najstarszy z nich nawet oderwał pióro od pergaminu i przechylił głowę jak jastrząb. Chciał chyba przemówić, ale krasnolud siedzący po środku złapał kolegę po swej prawej za przedramię i ścisnął je lekko… sylaby z ust starca nie przekształciły się w słowo. Zamilkł. Khazad po waszej prawicy wtrącił się do rozmowy.
- Czas jest teraz na wagę diamentów, ale tak ciekawej kompanii możemy poświęcić go odrobinę więcej. Zatem synu Ronagalda, opowiedz od początku co się działo z waszą drużyną od momentu opuszczenia miasta. Z naszych zapisków wynika że mieliście odnaleźć wojowników w jaskiniach wschodnich i zalać tunele, wiemy że tunele sa zalane, zatem połowa waszego zadania wykonana, a co dalej?
- Połowa ? zapytał sierżant zaciekawiony, po czym rozpoczął opowieść. Skończywszy, przeciagnął sie ponownie, zlekka. Dziś stare kości dawały mu się we znaki. - To co, która karna kompania tym razem? Przy tym po raz kolejny dyskretnie zerknął na otwór, czy światło nadal migotało co jakiś czas.
 
__________________
Dzięki za 7 lat wspólnej zabawy:-)
valtharys jest offline  
Stary 21-10-2013, 16:37   #109
 
Coen's Avatar
 
Reputacja: 1 Coen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodze
Kiedy pierwszy bełt świsnął mu koło ucha zaklął nieprzyjemnie - Kurwiszony!. Nie mógł już przejmować się bólem, w jednym skoku schował się za największym stalagnatem to jest pięknym słupem naciekowym, którym w normalnych okolicznościach zachwycałby się, a później począł badać zgodnie ze swoimi nawykami. W tej, jednak chwili skarby geologiczne nie mogły zaprzątać mu głowy. Szykowała się kolejna walka. Wielkie wrota zostały otwarte. W żadnej opowieści, o których słyszał w dzieciństwie nie wspominano mu o tajemnym przejściu do Azul, o wrotach, których strzegła krasnoludzka, najprawdziwsza magia run. Okazało się, jednak, że przejście istnieje; okazało się też, że to jego drużyna otworzyła to przejście po raz pierwszy od setek lat. Zostali przez to przywitani salwą bełtów.

Zarkan pierwszy postanowił ruszyć w kierunku oponentów, którzy stanęli naprzeciw drużyny Ósmej. W pierwszej chwili szał wziął górę i nim zorientował się, na kogo biegnie z wyciągniętą wysoko w górę bronią gotową do ataku, jego przeciwnicy na znak ich przełożonego rozluźnili szyk. Okazało się bowiem, że rozpoznali strój, który miał na sobie Dorrin; strój członka czarnego sztandaru. Los im sprzyjał, udało się, dotarli do miasta; wreszcie odpoczną. Kiedy mijali szeregi krasnoludów zapanowała cisza, wszyscy bowiem wojownicy obserwowali przybyłych. Byli pod wrażeniem trofeów, którzy Ci dźwigali. Tyle głów orczych, pozostałość po bestii, która omal rozbiła drużynę poszukiwaczy przygód. Patrzyły zastępy wojowniczych khazadów po twarzach przybyłych. te były wycieńczone lecz pełne szczęścia. Szczególna radość malowała się na twarzy wychudłego już olbrzyma Wyrwanego z rzeki. Przeżył i choć zakończył swoją podróż walką, w której poważnie ucierpiał przeżył.

Otoczeni przez zastępy najsprawniejszych wartowników bramy Azul ruszyli w kierunku miasta. Dorrin wiedział wtedy, że w najbliższym czasie poświęci się pijatyce i odpowiedniemu przygotowaniu do następnej wyprawy. Najpierw, jednak musiał się porządnie wykurować i wyspać. Oczywiście najlepiej jakby znalazła się jakaś piękna krasnoludka w ramionach, której zaznałby kilku dłuższych chwil rozkoszy.
Wspinaczka po niezliczonych stopniach korytarza prowadzącego na zewnątrz, ku Karak Azul trwała blisko godzinę. Szli powoli, byli tak blisko lecz jednocześnie niesamowicie daleko...
Na stropach odpoczywały nietoperze, w szczelinach, zakamarkach i dziurach zbierało się robactwo; roiło się od pajęczyn. Dorrin chciał ujrzeć ulice obleganego miasta. Wiedział, ze nie zazna tam pełnego spokoju lecz będzie o niebo lepiej niż tu.

Wreszcie postawił pierwszy krok na brukowanej ulicy miasta Azul.
- Panowie, jakby co to będę w najbardziej obskurwiałej karczmie tego pierdolnika. Tak, wiem, będę za kilka godzin. Dorrin postanowił to już wcześniej potrzebował chwili odpoczynku, dlatego chciał odłączyć się od drużyny, musiał załatwić swoje sprawy. Skierował swe kroki w stronę slumsów miejskich. Szedł powoli rozglądając się na wszelkie możliwe strony, poszukiwał karczmy i choć wiedział, że darmowe piwo w oblężonym mieście będzie prawdopodobnie przypominało ścieki, musiał się uchlać. Toteż szedł mijając co i raz rozgorączkowanych wojaków i gówniarzy, którzy nieświadomi sytuacji, w której znalazło się miasto bawili się w najlepsze. Nie wkurwaiło go to, przecież sam był kiedyś takim dzieckiem. Wreszcie jego oczom ukazała się jakaś zawszona karczma wokół, której kręciło się mnóstwo pijanych żołnierzy. - Tego mi właśnie było potrzeba!.



Kilka chwil później stał już na zabrudzonej pomyjami posadzce karczmy. W środku było mnóstwo krasnoludów, kilku ludzi i gnomów. Krasnoludy topiły żale w piwie. Ludzie zarabiali na nieszczęściu karsnoludów, a gnomy okradały i jednych i drugich. Dorrin schwytał pewnie swój dobytek i przeszedł kilka kroków dochodząc do lady. Tam został mile przywitany przez właściciela tego pierdolnika.
- Witamy, witamy. Czego Ci potrzeba? Mamy tu niemal wszystko.
- Po pierwsze to chcę piwo. Nie trzeba było właścicielowi dwa razy powtarzać przeto począł wlewać do kufla trunek. Dorrin widząc, że był to niskogatunkowy wyrób rzekł -Prosiłem o piwo, a nie jakieś pomyje. Wiesz, kim jestem? i rzucił w kierunku gospodarza jedną srebrną monetę, choć wcale nie musiał tego robić. - Masz tu za alkohol. Jeżeli się postarasz to będę cię odwiedzał częściej. Zadowolony karczmarz od razu schował zapłatę i podał najporządniejszy napitek jaki posiadał. Dorrin pił piwsko i rozglądał się po szumowinach, które tu zagościły. Nie znalazł ani jednej znajomej mordy, a i krasnoludzic brakowało. Kiedy dopił ostatki piwska zacharczał ohydnie by po chwili wypluć przeraźliwie lepką wydzielinę pod nogi jakiegoś młodzika, którego nawet nie zauważył. Tamten w pierwszej chwili chciał rzucić się na górnika lecz kiedy na niego spojrzał od razu zmienił zdanie. Zajął się swoim kuflem.

Dorrin wreszcie usiadł przy wolnym stoliku. Rozładował cały dobytek, który udało mu się zgromadzić w czasie podróży wręczając go karczmarzowi na przechowanie. Złoto i kamienie włożył za pas, resztę natomiast wrzucił niedbale do plecaka . Poprosił o jeszcze jedno piwo, był, jednak tak zmęczony, że za nim je otrzymał- usnął.

Snów miał w swym żywocie wiele, jedne dłuższe, inne krótkie; najdziwniejszy jednak przyśnił mu się w tej karczmie.

Szedł wolno. Krok za krokiem ciągnąc za sobą nogę lecz nie swoją, to była jakaś nieznana mu kończyna czegoś szkaradnego. Jakiegoś stwora, którego Dorrin jeszcze nie widział. Szedł tak bardzo długo po czarnej drodze, która prowadziła to w dół, to w górę; czasami odbijała na boki. Dorrin wypatrywał końca tej drogi lecz nie mógł jej dojrzeć. W pewnej chwili noga znikła, a wjej miejsce pojawiło się olbrzymie kurcze, które poczęło przeraźliwie nawoływać. Ptaszysko starało się pożreć Dorrina.

Wojownik zerwał się z krzesła rozlewając na i tak już brudną podłogę całą zawartość kufla- Żreć mi się chce. Rzeczywiście mógł poważnie zgłodnieć, dlatego czym prędzej - Dajta mi żreć! Wykrzyknął, szukając wzrokiem właściciela tej speluny. Nie musiał długo czekać, po kilku chwilach, które spędził na doprowadzenie się do porządku na przeciw niego stał jakiś rumcajs z całym półmiskiem żarła. Położył to, co przyniósł sprawnie na stole i odszedł kłaniając się wdzięcznie. Dorrin nie nawykł do takiego traktowania, dlatego nie wiedział, co powinien mu powiedzieć. Pozostawił zatem sprawę otwartą i nie odezwał się wcale. Złapał się za michę,a było w niej mnóstwo ptasiego mięsa. Były tam golonki i szyjki, było podudzie i skrzydełka. Wojak nie pozostawił w półmisku ni grama żarła. Obgryzł kości do szpiku. Oblizał ręce zadowolony po posiłku, zebrał wszystkie swoje skarby i wyszedł z izby. Czuł się już o wiele lepiej.
Po wyjściu z karczmy wojownik udał się do najbliższego rzemieślnika i zlecił mu naprawę całego ekwipunku, oraz przygotowanie kilofa. Zapłacił z góry, jak to miał w zwyczaju. Później udał się do jubilera i tam sprzedał wszystkie zgromadzone skarby. Ta wyprawa na prawdę mu się opłaciła. Jego worek zapełnił się monetami różnego kruszcu.

Została mu jeszcze tylko jedna ważna sprawa. Musiał rozwiązać tajemnicę kamienia zwanego aragonitem. Dorrin przypuszczał bowiem, że ma on jakąś specjalną własność, nie wiedział jednak jaką.
Wiele trudu przyniosła Dorrinowi próba rozwiązania tej zagadki, a jedyna informacja jaką udało mu się wyciągnąć od alchemika, którego musiał najpierw poważnie zastraszyć to historia o właściwościach jakoby chroniących Azul przed klątwą Skaz.

Wreszcie przyszła pora na powrót do drużyny 8 Czarnego Sztandaru.

***

Gdzieś poza zasięgiem wzroku Dorrina Zarkana.

Jeden ze starców notował wszystko z szybkością godną młodego uczonego. Pozostała dwójka uważnie słuchała, ani raz od momentu kiedy weszliście do pomieszczenia,krasnoludy nie spojrzeli po sobie, to musiała być zgrana i obeznana z tą robota ekipa, pewnie robili to od lat. Cała opowieść trwała dobrze ponad godzinę, Throgun i Grundi pewnie się trochę wynudzili, tym bardziej że Roran mówił i nikt mu nie przerywał, nikt o nic nie dopytywał, jedynie słuchali. Sierżant faktycznie zauważył że podczas całej opowieści światełko mignęło kilka razy w ścianie, ktoś jeszcze słuchał historii 8 drużyny. Po wszystkim, khazad po prawej stronie, najmłodszy, przerwał ciszę.
- Sporo tego… myślę że… - przerwał na chwilę, a krasnolud w środku pokiwał głową jakby w symbolu pozwolenia lub uznania, dopiero wtedy ten po prawej kontynuował -...myślę że powinniście wiedzieć iż żadna z drużyn waszej formacji nie wróciła już do twierdzy, co nie jest wielkim dla nas zdziwieniem, to że wy wróciliście, to już nas bardziej ciekawi. Zatem Czarny Sztandar już nie istnieje w tej wojnie, wasza rola zakończona. Z tego co widzimy nikt z was nie jest kryminalistą zatem będziecie kontynuować waszą służbę na innym odcinku działań. Jaki to będzie przydział poinformujemy was jeszcze dziś wieczór. - Skończył, ale krasnolud w środku od razu ciągnął dalej mowę.
- ...wy dwaj, jak brzmią wasze imiona, raz jeszcze? Throgun i Grundi, syn Fulgrima, tak? - Krasnolud nie pamiętał albo udawał że nie pamięta.
Thorgun przytaknął mówiąc krótko:
- No tak - złapał głęboko powietrze i mruknął do siebie pod nosem:
“Sierżant to na dietę by poszedł. Ciężki ja pierdolę”
- Grundi Fulgrimsson syn Magnara, druga drużyna, trzeci pluton, pierwsza kompania. Po tych słowach wyprostował się i czekał na dalsze pytania.
- Teraz wasza opowieść, bracia w wierze. Jak to było z waszą drużyną. Opowiadajcie, ale krótko, jednak niczego nie pomijajcie. - Znów mówił krasnolud po waszej prawicy.
Grundi zaczął odpowiadać. Szybko i konkretnie. Krótkie zdania nakreśliły jego losy od powrotu z patrolu aż do spotkania z oddziałem Rorana.
Thorgun poczekał spokojnie aż Grundi skończył opowiadać, by po prostu dołożyć kolejne strzępy informacji, co się z nim działo od momentu gdy Grundi znikł mu z pola widzenia aż do momentu spotkania drużyny Sierżanta. Za wiele tego nie było, a i sam Tułacz oszczędny w słowach, mówił zwięźle i szybko. Pot zaczął lać się po jego czole a i ciężar dawał znać, więc nie chciał tracić czasu na zbędne pierdolenie o niczym; jak to on sam uważał.
Wszyscy znów słuchali w skupieniu, po czym chwilę rozmyślali jakby, w końcu przemówił siedzący po środku krasnolud.
- W zaistniałej sytuacji, to chyba oczywiste że przydzielimy was pod komendę sierżanta Rorana, inaczej nie da się zrobić. Zaznaczam że każdy z was będzie miał prawo by opuścić swój przydział, a wtedy opuścić twierdzę, co równa się ze śmiercią, no chyba że potraficie przejść obok obozu wroga? - Dopowiedzial z przekąsem.
- Cóż panie, to dość zwłowieszcza uwaga, można odejść. Biorąc pod uwagę że nie podano nam jeszcze zadania… odparł dośc chłodnym tonem Roran. Ogólnie, po “uprzejmym” zachowaniu śledczych i tejże miłej wypowiedzi, jakoś zaczynało mu byc wszystko jedno jak zostanie to odebrane.
- Wszystko w swoim czasie sierżancie. Teraz sprawa najważniejsza. Zdajecie sobie sprawę że być może wasza droga powrotu otworzyła przejście siłom wroga? Tym bardziej że śledził was przeklęty stwór. Ukrywać nie będę że ten czyn spotkał się z ogromną złością króla, ale to że zbadaliście sprawę twierdzy Skaz oraz że przynieśliście dowód na to co tam się dzieje, jest także znaczny. Powiedzcie, jak myślicie… jakie są szanse że wróg przejdzie tym korytarzem? - Khazad zapytał tak jakby faktycznie oczekiwał tego że możecie znać odpowiedź.
- Zależy jak sprytni są ich dowódcy. większe tunele są dla nich zamkniete, ale tymi węższymi można przerzucić pewne siły. Nie spodziewałbym się wielkiej fali ale dobra drużyna, na przykład ogrza artyleria wsparta kilkoma setkami ogrów a tyle w ciągu tygodnia dwóch, małymi grupkami można przeprowadzić, mogła by spróbować wbić się od dołu do twierdzy, a przecież tam mieszczą się kluczowe elementy miasta. Niepokoi mnie też kwestia tego kryształy, o którym wspominałem, nie wiem do czego służy ale z jakiegoś powodu ogry, nie lubiące przecież błyskotek, go zebrały. Kolejną kwestią jest to co byli by w stanie rzucić. Sadzę że korytarze za odciętą granią mogły by pomieścić pewne siły ale potwór może dostać szału od takiego ruchu i próbować sie przebić. Jeśli tego nie zdoła zrobić, może zawalił korytarz a to odcięło by ich od tlenu, którego dużej grupie może zabraknąć. Tak więc, w najgorszym nawet razie nie będzie to fala szturmowa, raczej silna grupa uderzeniowa, celowa, nie ofensywna. Mogą spowodować chaos w twierdzy i zmusić oddziały z murów do przeciwdziałania, wtedy zgrany atak na mur mógłby je zdobyć. Niestety, tunele pod Azul są niczym wielki ser. dokończył sierżant, wyrzucając w końcu z siebie, dręczące go tak długo myśli.
Zgodnie, niczym jak jeden krasnolud, wszyscy trzej przytaknęli głowami na znak zgody.
- Słuszne są twe słowa sierżancie. Wrota zostaną zabezpieczone raz jeszcze. Skłamałbym jeśli nie ujawniłbym faktu, iż to że w waszych szeregach jest młody kowal run nie ma znaczenia. To wielki zaszczyt dla ciebie i twoich krasnoludów że podróżuje on z wami. Na czas zasklepienia wrót, Galeb, syn Galvina zostanie odesłany do pracy z Mistrzem Ellinssonem, przy wrotach. - Zapadła pierwsza konkretna decyzja.

Krasnolud siedzący po prawej dołączył do rozmowy. - Jak wy sami widzicie swoją przyszłość tutaj, gdzie byś synu Ronagalda widział się obecnie w obronie miasta… wiesz że potrwać może ono miesiącami?

Sierżant zamyślił się na chwilę, po czym spojrzawszy na swych rozmówców odpowiedział powoli: -Nie przypuszczam byśmy mieli być wysłani na mury, to było by bezcelowe, zaś do misji wymagającej większego zaufania… wróciliśmy, co niezwykłe ale z drugiej strony nie dość że ktoś lazł za nami to nie wiadomo co z tą sytuacją o której odpowiadałem, nie sądzę byśmie mnie czy moim ludziom, zaufali niczym wesołe misie. tu jego wypowiedź przerwało ciche parsknięcie, nie oznaka braku szacunku, lecz raczej oznaka zbyt wielu rzeczy widzianych w życiu - Tak więc ze wszystkich opcji jakie pozostały, prosiłbym o wysłanie nas do tuneli na powrót.

Po raz pierwszy przemówił najstarszy krasnolud, ten siedzący po waszej lewej. Jego głos był głęboki, tubalny… okrutnie stary, na tyle na ile można powiedzieć że głos jest stary właśnie… jego słowa były bardzo dosadne, nie bawił się w rozmowy.

- W tunelach dla was miejsca nie ma na obecną chwilę. Zasłużyliście sobie na wiele dobrego, i na tyle samo złego. Wszyscy jesteście nam obcy i tak was traktować będziemy. Ściągnął was Gerval, znany tu jako Zdrajca, od teraz. Zatem rozumiecie że to też nie za dobrze dla was? Na czas obecny zajmiecie jego posiadłość, która zresztą wkrótce zamieni się w … coś innego powiedzmy. Glejty dostaniecie dziś wieczór. Sakiewka z nagrodą i żołdem będzie na was czekała przy wyjściu. Czy jest coś co chcielibyście dodać? - Tak jak po raz pierwszy przemówił, tak i po raz pierwszy podniósł wzrok z ponad papierów i spojrzał na was.
- Ci z Wieprznej Góry sporo przeszli by tu dotrzeć. Nie wiem czego konkretnie oczekują, ale to o ile wiem jedyne posiłki jakie idą do Azul. To dobra nowina ale sugerowałbym….ostrożność w rozmowach-dodał tylko Ranagaldson, zajęty czarnymi myślami w co też dowództwo postanowiło go wjebać.
- W sumie to was już nie dotyczy, ale rozwieje wasze płonne nadzieje, tak byście nie musieli drążyć tego tematu. Yrr… ten który za pomocą… pewnego urządzenia otworzył bramę runiczną, został już osadzony w areszcie, jego wojownicy zostaną pozostawieni w mieście do końca działań wojennych i wypuszczeni, a on zostanie skazany i osadzony jak mniemam. Sprawy formaty wyłącznie politycznego, takie jak pomoc naszych kuzynów w Wieprzej Góry to już nie jest wasze zmartwienie. - Dodał ten siedzący po prawej.
Thorgun milczał przez całą dyskusję. Gdy nadszedła wzmianka o Yrrze, pojawił się wielki i szeroki banan na pomarszczone twarzy Tułacza. Trochę szkoda mu się zrobiło “jego” chłopaków, bo przecież nie mogli odpowiadać za to, że ich szef miał jaja wielkości ziarenka grochu a mózg jeszcze mniejszy. Spojrzał lekko do góry i mruknął tylko:
- Szkoda chłopaków, można by ich do nas wziać - i nie powiedział tego jakoś specjalnie cicho, więc zapewne wszyscy usłyszeli. - A Yrr to pizda - dodał od tak.
Po raz pierwszy odkąd członkowie grupy Rorana znaleźli się w tej komnacie przesłuchań, wszyscy przesłuchujący spojrzeli po sobie, coś w słowach Thorguna musiało poważnie poruszyć ich uwagę.
- To nie jest możliwe synu Siggurda. Ci wojownicy zostaną by bronić miasta, na razie, jeśli przeżyją odeślemy ich. Jakikolwiek kontakt z nimi jest wam niewskazany. Pamiętajcie me słowa. - Ostre były nakazy najstarszego z krasnoludów, tego który mówił najkonkretniej z całej trójki.
Thorgun przytaknął tylko i dodał:
- Tak jest - wedle żołnierskiego zwyczaju, krótko i na temat. - To jakie atrakcje...to znaczy zadania… dla nas przewidzieliście? - zapytał poważnie
Roran zaś, z kamienną twarzą, pomyślał zbójeckim raczej zwyczajem: “Chuj wam w dupę”. Nie szło mu to robienie armijnej kariery coś.

- Zastanowimy się gdzie taka grupa będzie pasował najlepiej, jednak nie szykowałbym się na zacne pozycje. Jest w Azul wielu którzy zasługują na miejsce honoru na murach, a robią rzeczy poniżej swych możliwości. Podobnie będzie z wami. - Khazad siedzący po środku stołu skwitował.
Thorgun spojrzał pytająco by zapytać, w końcu lubił jak sprawy stawiane są jasno:
- Ja rozumiem, nie musicie nas kocha ani lubić. To jasne. Ale bądźcie szczery i powiedzcie wprost co dla nas szykujecie, mamy czas to chociaż przyzwyczaimy się do tej myśli...a nie - nie dokończył “w chuja lecicie” - No nie dajcie się prosić? - dokończył z głupawym uśmiechem na mordzie.
Zaczynał mieć złe przeczucia. Kurewsko złe przeczucia.
- Zawsze jest droga za mury dodał z wesolym (na pozór ) uśmiechem Ranagaldson.
Krasnolud siedzący po prawej westchnął przeciągle. - Owszem jest droga za mury, choć nie za bardzo chyba rozumiemy do czego dążysz, co sugerujesz? Co do waszego przydziału, zadecydujemy później, pod koniec dnia zobaczymy gdzie są największe braki osobowe i tam was pchniemy. Czy o taką szczerość ci chodziło?
Thorgun stał z kamienną miną i odpowiedział posępnie:
- Tak jest - a w myślach dodał “Chuj Ci w dupę stary ćwoku”
Spojrzał na Rorana czekając na znak, że kończą tutaj pogawędkę, co by go opuścić.
- Cóż, w takim razie my się odmeldowujemy...jeśli można? zapytał Roran.
Wszystko Tułacza bolało więc gdy przy pierwszej okazji mogli porozmawiać swobodnie rzucił do niego:
- Załatwiasz masażystkę, ale przyznaj fajnie było tak postać na tarczy. Ważniacha z Ciebie - zaśmiał się
- O świcie spodziewajcie się wizyty kilku naszych krasnoludów, w posiadłości Gervala, która od jutra będzie nosiła inną zupełnie nazwę. W imieniu króla Kazadora i Wielkiego Mistrza Ellinssona dziękuję wam za wieści ze Skaz, są bardzo ważne. - Powiedział najmłodszy, za nim w słowo wszedł najstarszy.
- Nagroda i nadzieje płonne młodzi… wedle prawa i ogólnej opinii publicznej, musimy was nagrodzić i odznaczyć, co wcale nie spotyka się z aprobatą z naszej strony, ale i my mamy zwierzchników, a oni zadecydowali inaczej. Choć ich decyzji zmienić nie możemy, to wiedzcie że uważamy iż nagroda należy wam się jak psu szynka, ale cóż… wieczorem razem z glejtami będzie i nagroda owa. Słysząc wasze słowa i to że humor dopisuje, na pewno wyszukamy wam godne was zajęcie.

- Sporo czasu zmitrężyliśmy, ale uznaję wasze prawo do pracy dla potęgi Azul i w kontrakcie króla utrzymuję na mocy danej mi przez Varoka Ciernia, a jemu przez króla Kazrima Kazadora. Co zatem następuje… uznaję prawo Galndira Thorrinassona, dowódcy 8 drużyny, 2 kompanii, do przekazania szarży i w annałach zapisuję Rorana Ronagaldsona jako dowódcę drużynowego nowej formacji, o której decyzja zapadnie dziś wieczór. Czy wszyscy się zgadzają? - Zapytał głośno.
- Zgoda. - Odpowiedział każdy z dwóch pozostałych krasnoludów.

- Prawo Ronagaldsoan uznaję i jego przewiny uwsuwam na chwałę naszego królestwa. Kaprali Detlefa i Ysassę, córkę Moisura uznaję w randze. Zgoda? - Znów odpowiedziały zgodne głosy.

- Na Galeba, syna Galvina, narzucam obowiązek zamknięcia wrót na Skaz, nawet za cenę swego żywota. Na Thorguna Siggurdssona i Grundiego Fulgrimssona narzucam podporządkować się Roranowi Ronagaldosnowi i wykonywać jego rozkazy. Na połączoną 8 drużynę i resztki 2 drugiej drużyny narzucam całkowite posłuszeństwo radzie Jarghów, Varoka Ciernia, a przede wszystkim króla Kazadora. Zgoda? -.

- Zgoda. - Odpowiedział pierwszy z nich.
- Zgoda. - Dodał drugi.

Wszyscy poczęli podpisywać jakieś papiery i przykładać stemple, lakować, odciskać, obsypywać proszkiem pisarskim i cicho rozmawiać między sobą.

- Czy jest coś co chcecie dodać? - Zapytał ten w środku, zdaje się że on tu dowodził, ale ten po waszej lewej miał jakby kończące zdania.

- Nie - nie miało to bowiem dla Rorana sensu.

- Doskonale. Zatem postanowione. Teraz oddalcie się. Dziękujemy wam za to że stawiliście się. Być może zobaczymy się wkrótce. Oby nie. - Po raz pierwszy ktokolwiek uśmiechnął się w komnacie. Khazad siedzący po lewej odesłał was gestem dłoni, jak jakichś służących. Wychodząc zauważyliście że kolejna grupa zmierza korytarzem by zając swe miejsca przed śledczymi. Na was czekał już strażnik… co dziwne, miał przy sobie sakiewkę z żołdem i nagrodą, zupełnie jakby wszystko słyszał, wiedział, albo tak było albo z góry śledczy wiedzieli jaki będzie wynik spotkania.
Przechodzacym Roran posłal jeno ostrzegawczy uśmiech. “Co za buce….Trzeba było zostać przy piractwie i niewolnictwie “- pomyślał wychodząc. Czyli jednak warta...albo od razu mieliśmy przesrane… tylko dupe nam zajmowali. Choc opcja z uczynnym z samopałem za otworem strzelniczym była sensowna, Ranagaldson był dośc pewien że nie był pierwszym wychodzacym z tej sali, żałującym że nie strzelił bucom w ryj z rusznicy.

Wpierw strażnik doprowadził was do głównego korytarza, a kolejnie do głównych wrót przy których was zostawił. Przez całą drogę nic nie mówił, ale przy pożegnaniu, pozwolił sobie na niewielką dozę szacunku.
- Dobra robota bracia. - Tylko tyle, nie powiedział o co mu chodziło, co miał na myśli, po prostu powiedział co miał zamiar i poszedł w swoją stronę.

Długo wracaliście na plac Rodga, może nawet i ze dwie godziny, droga to łatwa nie była. Na placu nic się nie zmieniło. Zastępy krasnoludów maszerujących na mury, a drugie tyle wmaszerowywujące na plac. Odnaleźliście miejsce postoju waszych kompanów. Już kilka godzin później rozgościliście się w najlepsze w posiadłości Gervala. Czekaliście wieczoru i listów z przydziałem.
W tym czasie sierżant wydał krótkie komenty - zamknąć okiennice i wartownika wystawić..nie chciał niespodzianek...zwłaszcza z rąk własnych przełozonych.
Thorgun gdy dotarli na miejsce przyjrzał się nowej siedzibie a potem znalazł wygodne miejsce przy oknie. Tak by mieć baczenie i łatwe pole ostrzału na podejście na drzwi. Wyjął potem swoją fajkę i zaczął ją pykać, powoli i spokojnie.
 
__________________
"Wyobraźnia jest początkiem tworzenia.
Wyobrażasz sobie to, czego pragniesz,
chcesz tego, co sobie wyobraziłeś i w końcu
tworzysz to, czego chcesz."

Ostatnio edytowane przez Coen : 22-10-2013 o 22:39.
Coen jest offline  
Stary 22-10-2013, 14:16   #110
 
Stalowy's Avatar
 
Reputacja: 1 Stalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputację
Powrót do Azul to była szczęśliwa chwila dla Galeba, pomimo krzywych spojrzeń miejscowych.
Ha! Powrócili do miasta! W końcu byli bezpieczni!
Była to zaprawdę najlepsza okazja, aby osuszyć do reszty beczkę trunku jaki przygotował dla Runiarza jego ojciec.
Czeladnik rozlewał wszystkim drużynnikom oraz ich towarzyszom z Wieprzej Góry do kufli coby każdy mógł spróbować doskonałego trunku jakim był Szał Podróżników. Z radosnym okrzykiem Runiarz wzniósł toast za poległych towarzyszy i wypełnienie zadania.
Aromat trunku którym poczęstował krasnoludów Galeb był niesamowity. Nawet największy malkontent nie mógł przejść obok niego obojętnie. Każdy poczuł przemożną potrzebę napicia się.
Kiedy tylko ciekłe złoto dotknęło ust i języków wydawało się iż oto piją trunek z królewskiego stołu. Widać było iż piwowar który to uwarzył musiał należeć do tej grupy mistrzów, których wyroby potrafiły działać na pijących z mocą mikstur alchemicznych.
Nie było w tym nic dziwnego. Co bardziej obeznani mogli słyszeć imię Galvina Migmarsona, który był ojcem Galeba. Ten stary już piwowar był uczniem samego Bugmana, a jego browar słynął z trunków, które nie tylko podnosiły na duchu nawet największych smutasów, ale potrafiły dodawać sił nawet padniętym i umęczonym wojownikom.
Takie właśnie były trunki... takie było dziedzictwo Galvina zwanego Piwodzierżcą.

Po rozdzieleniu trunku pomiędzy krasnoludów Galeb postukał w opróżnioną beczkę. Cóż. Może się jeszcze przydać - chociażby do noszenia w niej różnych rzeczy, tylko trzeba by popracować nad dnem. Jednak teraz myśli runiarza zaprzątało co innego. Będąc w końcu w Azul mógł skorzystać z tego na co poprzednio nie wystarczało czasu.

Dlatego Runiarz ułożył szybko plan. Najpierw musiał pozbyć się pawęża. Solidna robota, ale paskudnie wygląda, a na tarcze nie ma popytu. Cena z pewnością będzie niższa, ale nie ma co się kłócić nadmiernie o parę drobnych.

Kolejnym celem było udanie się do bibliotek Azul gdzie Galeb miał zamiar odszukać traktaty o stopach metali... w końcu byli w Stalowym Szczycie i to było najlepsze miejsce do szukania tego typu wiedzy. Sam wiedział więcej niż przeciętny krasnoludzki kowal, jednak nie wiedział wszystkiego. Zawsze można się było nauczyć czegoś nowego.

Przeliczywszy swój zapas pieniędzy Galeb uśmiechnął się, bowiem zaoszczędził dużo i teraz spokojnie mógł zabrać się za wykorzystywanie tych środków chociażby do wynajęcia porządnej kuźni jak i poczynienia odpowiednich eksperymentów dla utrwalenia swojej nowonabytej wiedzy, nie mówiąc już o możliwości wytworzenia dla siebie doskonalszej broni.

Na samą myśl o tym Runiarz zaczął drżeć z podekscytowania. Tyle rzeczy do zrobienia... tyle naprawdę ciekawych i ważnych rzeczy...!

Plan już był... jednak trzeba było się jeszcze zabrać do jego realizacji.. a jego realizacja nie była możliwa bez łaski jego Patrona.

***

Kapliczka Thungniego - Boga Przodka Runów Mocy, który wydarł ich tajemnicę z Migotliwej Krainy była pusta. Nikt poza runiarzami tak naprawdę nie odwiedzał tej części wielkiej świątyni, więc Galeb miał ciszę i spokój. Przed posągiem swojego patrona czeladnik padł na kolana i splótł dłonie na swoim młocie kowalskim, którego runa zajaśniała i oświetlała teraz oblicze modlącego się krasnoluda.

Ten oddał się głębokiej i żarliwej modlitwie prosząc Boga Przodka o przychylne spojrzenie na jego plany i przedsięwzięcia, których ma zamiar się podjąć.

Minuty mijały powoli. Dla postronnych mogły się strasznie ciągnąć, ale dla Kowala Run mijały szybko, kiedy był pogrążony w medytacjach nad potęgą swojego Boga Przodka.

W pewnym momencie blask z runy zaczął rozlewać na głownię młota. Galeb nie zwrócił na to uwagi dalej gorliwie się modląc. Kiedy w końcu blask objął całość metalowego obucha, zaczął on pulsować a potem zanikać. Kiedy zniknął całkiem Runiarz przeżegnał się, wstał, skłonił się przed posągiem i wrzucił złocisza do skarbony z ofiarami po czym udał się do wyjścia.

***

Z westchnieniem Galeb spojrzał na ściany ksiąg w bibliotece. Lubił czytać, ale znacznie bardziej wolał słuchać opowieści i wiedzy przekazywanej w ustnych podaniach. Było to odprężające, ciekawsze no i zwykle opowiadający dodawał coś od siebie. Niestety czasy, kiedy mógł sobie pozwolić na komfort słuchania już dawno minął.

Srebrnowłosy rzemieślnik ruszył pomiędzy regały do dyżurnego bibliotekarza, który czytał z niezwykłą prędkością wielkie tomiszcze, które zapewne nie tylko przechowywało wiedzę, ale również mogło służyć spokojnie do mordowania barbarzyńców, którzy widzą w papierze i pergaminie tylko materiał do podcierania tyłka.

Stary kronikarz uniósł głowę i zmierzył kowala przeciągłym spojrzeniem. Wzrok zatrzymał się na chwilę na okutej księdze na łańcuchu, którą Galeb niósł przy pasie. Bibliotekarz skinął głową i wysłuchał sprawy kowala run.

Zestaw świec uwalniał specyficzny aromat, a ich płomienie połączone wraz z lampkami sprawiały iż czytanie nie męczyło wzroku. Sterta ksiąg jakie przyniesiono Galvinsonowi sprawiła iż ledwie był w stanie powstrzymać się od sapnięcia. Kontemplował małą wieżę z tomów po czym zasiadł do pracy rozkładając swoją księgę i przybory do pisania. Co ważniejsze była to okazja nie tylko do pogłębienia swojej wiedzy, ale i uzupełnienia własnej kroniki. Gdzieś tam między półkami przemykał się Thorin z własnymi sprawami zapewne między innymi aby spisać ich przygody, jednak Galeb nie miał zamiaru pozwolić, aby Kronikarz jako jedyny dawał świadectwo o ich czynach.

Kowal Run zabrał się do pisania, a kiedy skończył przystąpił do szukania w księgach mądrości, które będą mu szalenie pomocne w najbliższych przedsięwzięciach.

***

Jak wielkie było zaskoczenie Galeba, kiedy okazało się że oddano rezydencję ich niedawnego pracodawcy do ich dyspozycji. Wracał właśnie z rynku gdzie udało mu się dokonać paru transakcji. Stracił trochę złota, ale dzięki temu zyskał trochę składników i komponentów, które pozwolą mu na zwiększenie własnych kompetencji. Sytuacja wyglądała nieźle... całkiem nieźle...
 

Ostatnio edytowane przez Stalowy : 23-10-2013 o 11:25.
Stalowy jest teraz online  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 12:22.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172