Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 22-10-2013, 23:23   #111
 
Gob1in's Avatar
 
Reputacja: 1 Gob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputację
Wreszcie byli na miejscu. Twierdza Azul przywitała ich niezbyt serdecznie, ale szczęściem nie doszło do bratobójczej walki. Nim zaczęło się zamieszanie przy wrotach, Detlef miał przeczucie, że ktoś za nimi podąża. I niemal pewność, że to ten zielony sukinsyn, którego niemal ubił. Teraz jednak pozostało jeno zgrzytanie zębami, bowiem z wewnątrz niewiele można było z tym zrobić. Dokończyć robotę, czy coś...

Wkrótce zapomniał o nieprzyjemnym zgrzycie w kolorze zgniłej zieleni i korzystając z nieobecności "sierdżanta" ruszył pozałatwiać interesy, jak szanujący się krasnolud powinien.

Trochę złomu się nazbierało podczas tej krótkiej wyprawy. Głównie z pierwszego ubitego przez siebie wroga, czyli przywódcy banitów z jaskiń pod Azul, ale też paru błyskotek zasilających fundusz dla weteranów, a pochodzących z kieszeni niepotrzebujących złota poległych krasnoludów, których pozostawili za sobą. Taka była kolej rzeczy i kapral nie miał wyrzutów sumienia z tego powodu, bowiem nie on ich zabił z chciwości, czy innej podłej przyczyny - jednakże szanując pamięć po nieżyjących towarzyszach zamierzał wychylić niejeden kubek gorzałki w ich imieniu. W końcu gorzałki też już nie potrzebowali, ale pewnikiem chcieliby skosztować. I Detlef będzie kosztował w ich imieniu. I za ich złoto. Ku ich uciesze. Taki obowiązek prawego krasnoluda.

U zbrojmistrza zostawił miecz z dobrej stali wraz ze sztyletem, oba w pochwach z czarno barwionej skóry i tworzące komplet. Pozostałe zdobycze musiał zanieść do handlującego kamieniami szlachetnymi, uzbrojonego w szkło powiększające w formie monokla złotnika. Krótko przed tą wizytą skorzystał z jednego z wielu palenisk i rozgrzawszy złote zęby nieżyjącego banity, a także wyglądający na symbol klanowy srebrny wisior jednego z poległych krasnoludów, uderzeniami młota zdeformował kruszce i schłodził, chowając do sakiewki nieforemne bryłki metali. Nie chciał niepotrzebnych pytań podczas transakcji. Dość rzec, że za srebrną bransoletę, kilka srebrnych i złotych pierścieni, srebrną spinkę do płaszcza, srebrną tiarę i perłowy naszyjnik zgarnął pokaźną sumkę, która była mu potrzebna do realizacji dalszych planów. Można by powiedzieć - inwestycji.

Na pierwszy ogień poszedł warsztat płatnerza. Szybko ustalił szczegóły naprawy skórzanej kurty oraz kolczej koszulki rozprutych pazurami śnieżnej bestii. W celu przyśpieszenia terminu musiał pomóc w tym czasie w warsztacie - nosić wodę, podsycać ogień i inne takie. Nie był takim obrotem sprawy zachwycony, ale w czasie oblężenia nierozsądnym było rozstawanie się na dłużej ze swoim pancerzem.

Wracając na miejsce zbiórki zahaczył o aptekarza. Ten zapytany o mikstury leczące pokręcił przecząco głową - w czasie wojny miały wzięcie nawet mimo horrendalne ceny i wykonywał je wyłącznie na zamówienie. Kapral odżałował jednak dwudziestu złociszy za sztukę i zamówił kilka. Pozostawił również jedną z sześciu fiolek z nieznaną zawartością w celu identyfikacji substancji. Musiał wiedzieć, czy pięć pozostałych w przegrodach przybornika fiolek zawiera truciznę, czy coś innego. Czas realizacji obu zamówień przyśpieszyło znacznie złoto leżące na ladzie i połyskujące w oczach uczonego.

Gdy pojawił się na placu, na ramieniu targał nowy nabytek - okuty żelazem trzonek zwieńczony kolczasta kulą, słowem - morgensztern. W przegrodach przewieszonego przez bark bandoliera dostrzec można było również dwa świetnie wyważone noże do rzucania, podwajające zapas broni ciskanej w postaci toporków. Nie miał jednak ze sobą łapy śnieżnej bestii, zabranej jako trofeum z Twierdzy Skaz. Nie zamierzał jednak dzielić się informacją co z nią zrobił, choć tajemniczy uśmieszek wykrzywiał czasem niepiękne oblicze kaprala, jak który z towarzyszy wspominał potyczkę z bestią.

Rozlokował się w jednym z pokoi w posiadłości Gervala. Nie rozpoczynał konsekwentnego upijania się do nieprzytomności, bowiem miał wieczorem sprawę do załatwienia z aptekarzem. O interesy trzeba było dbać należycie. Później, cóż - piwo i gorzałka zawsze zajmowały miejsce bliskie sercu brodacza. I z wzajemnością.
 
__________________
I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee...
Gob1in jest offline  
Stary 22-10-2013, 23:41   #112
 
Cattus's Avatar
 
Reputacja: 1 Cattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputację
Azul... w końcu wrócił w objęcia cywilizacji. Miło było znów tu być. Miał nadzieję na choć krótki odpoczynek. Ulokowano ich na placu Rodga. Niezbyt spokojne ale bezpieczne miejsce, przynajmniej stosunkowo bezpieczne biorąc pod uwagę oblężenie. W końcu mógł się trochę rozluźnić. Sprawdził ranę na jego klatce. Nie była duża ale i tak większa niż na początku sądził. Tym też będzie musiał się zająć, ale teraz chciał się tylko przespać w cieple, choć krótką chwilę. Pomimo że tego nie było tego po nim widać to był wyczerpany.

Po jakimś czasie zostali wezwani. Na szczęście przebudził się w odpowiedniej chwili jakby instynktownie wyczuwając rozkazy które nadchodziły. Wezwano ich do złożenia raportu, czy może na przesłuchanie. Zwał jak zwał i tak nie miało to większego znaczenia. Sierżant oprócz Grundiego zabrał ze sobą Thorguna. Miało to sens jako że tylko ich dwójka przeżyła rozbicie Pierwszej.
Droga była długa, przesłuchanie jeszcze dłuższe. Na całe szczęście nie musiał zbytnio strzępić języka. Większość czasu po prostu stał i czekał. Myślał nad tym co musi zrobić i co załatwić. Przydzielono ich do drużyny Rorana jako że była to ostatnia pozostałość Czarnych Sztandarów. Przydzielono im też kwaterę, a szczegółów mieli dowiedzieć się z czasem. Gdy pozwolono im odejść czekała ich miła niespodzianka. Tuż za drzwiami wręczono im żołd. Plany Grundiego przybliżyły się do zrealizowania.

Po dotarciu na miejsce obejrzał krytycznie nową siedzibę. Miał wrażenie że zostaną tu na dłużej. Gdy wystawiono warty udał się do dzielnicy rzemieślników, miał zamiar wydać złoto które otrzymał.
Po dłuższym czasie krążenia wśród rzemieślników miał już wszystko czego było mu trzeba. Na koniec odebrał tylko swój płaszcz, teraz obszyty grubym, niedźwiedzim futrem. Ostatnią sprawą do załatwienia było posilenie się i przepłukanie gardła. Ciepły posiłek był miłą odmianą od racji podróżnych o smaku trocin. Sen i ciepła strawa zdziałały cuda. Czuł się niemal jak nowo narodzony i aż rozpierała go energia. Nie odmówił by teraz walce, chętnej panience, czy pracy. Cokolwiek byle nie siedzieć bezczynnie. Choć chętna panienka bezsprzecznie wysuwała się na pierwsze. Gdy wrócił do posiadłości odnalazł jeden z magazynów i postanowił się tam rozgościć. Miejsce wydawało się wystarczająco spokojne i może miał szanse na znalezienie tam czegoś przydatnego.

Gdy zdjął pancerz obejrzał dokładnie ranę zadaną mu przez ogra. Faktycznie, była większa niż mu się początkowo wydawało ale nie było to nic groźnego, a chodził z nią już jakiś czas więc i jeszcze chwilę czy dwie przeżyje. Przelał ją gorzałą, pociągnął sporego łyka i zabrał się do pracy. Medyk będzie mógł zająć się tym później, teraz należało zaopiekować się bonią która w ciągu ostatnich paru dni niejednokrotnie ratowała mu życie.
Po wyczyszczeniu i naostrzeniu wyglądała znacznie lepiej. Nadszedł czas na ocenę zdobycznej kolczugi i sprawdzenie które części jeszcze nadają się do wykorzystania. Na jego szczęście było tam całkiem sporo przyzwoitego materiału. Trochę czasu i powinien powstać z tego kaftan kolczy. Czym prędzej zabrał się do pracy. Po dłuższym czasie doprowadził ochłapy kolczugi do ładu i tym samym zakończył pierwszy etap.
Postanowił zrobić sobie przerwę i zająć się w końcu tą raną. Prędzej czy później zagoiła by się sama, ale wolał żeby ktoś wykwalifikowany rzucił na to okiem. Nie mógł narażać oddziału na swoją potencjalną słabość. Nabił więc fajkę, odpalił ją i w samych spodniach ruszył na poszukiwania Thorina, drużynowego medyka.

Przydało by się też popytać czy któryś z kompanów dowiedział się czegoś ciekawego na temat tego kamyka. Gdy tylko pytał o to rzemieślników nabierali wody w usta i ucinali rozmowę. Zaczął podrzucać kawałek w ręku bawiąc się nim.
 
__________________
Our sugar is Yours, friend.

Ostatnio edytowane przez Cattus : 22-10-2013 o 23:45.
Cattus jest offline  
Stary 24-10-2013, 05:30   #113
VIX
 
VIX's Avatar
 
Reputacja: 1 VIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumny



Akt III - Droga Siły i Honoru


Królestwo Kazrima Kazadora, Pana Stalowego Szczytu
17 Karakzet, czas Salferytu, roku Drum - Daar 5568 KK
Posiadłość lorda Gervala zwanego Zdrajcą, wieczór


Szał Podróżników to nie było byle co. Piwo które w swym ciężkim jak podwaliny świata antałku, Galeb dzierżył na plecach, było czymś więcej jak warzeńcem którym khazadzi nawykli zapijać smutki w tawernach. Humory po salwie zderzających się kufli poprawiły się znacznie. Radość ''Czarnych'', jak zwano członków Czarnego Sztandaru, rozbudzały pozytywne nastroje wśród innych krasnoludów odpoczywających nieopodal miejsca postoju Galeba i reszty drużyny. Długo czekać nie trzeba było. Co chwila podchodził ktoś z pustym kubkiem licząc na łyk ''Szału'', a Galeb nie żałował nikomu piwa wcale. Szkoda jedynie że skończyło się ono tak szybko, wszak dno drewnianej beczki majaczyło poprzez ostatni cal płynnego złota. Toasty zostały wzniesione, godni siedzieli już przy stole Grungniego, a reszta smażyła się w piekle zapewne. Pewnym było jednak że piekielny ogień nie opiekał nikogo z 8 drużyny. Wojownicy Rorana którzy polegli w ciągu ostatnich dwóch tygodni zasłużyli sobie na miejsce przy stole bogów, by ucztować z bohaterami po kres czasu świata.


... a stary Migmarson, ojciec Galeba? To był bohater sam w sobie, i choćby dni swe w twierdzy przy kadzi z piwem spędził, tak by miejsce swe pośród godnych przodków odnalazł. Spuścizna Galvina krążyła krwią w żyłach Galeba.

***

Każdy ruszył w swoją stronę by robić co mu umysł i dusza nakazywały. Thorin zaszył się w świątyni, a zamienił ją tylko później na bibliotekę Azul, jako że to były jego osobiste królestwa. Kronikarz był okrutnie poraniony, gorzej nawet niż hutnicy czy górnicy Azul, którym często brakowało kończyn lub ich płuca pełne były krwawej flegmy... swym wyglądem budził strach a zarazem podziw dla hardości swego ciała i charakteru.

Zwalisty krasnolud Dorrin również szukał szczęścia, ale w miejscach, sobie typowych. Karczmy i ciemne zaułki wzywały go... jedne by w nich pić i jeść oraz śmiać się do bólu albo i komuś spuścić łomot, te drugie by szczać w nich lub wymiotować na ściany. Proste przyjemności, Zarkan nigdy się ich nie wstydził.

Kowal run Galeb, on miał swe cele jasno określone... ale cena jako mu przyszło zapłacić za kuźnię była ogromna, co gorsze nie była w złocie. Ktoś szukał tajemnych umiejętności runiarza, a ten ostatni zdecydował by podzielić się swą wiedzą. Thorgun i Grundi zwykli natomiast trzymać się razem, strzelec i topornik ze starej 2 drużyny, relaksowali się na tyle na ile można było w oblężonej twierdzy. Za cenę w złocie godną królów odnaleźli przybytek gdzie można było wziąć kąpiel, posiedzieć w saunie, a później być dokładnie wymasowanym... szkoda jedynie że przez khazadzkiego, doświadczonego masażystę o ramionach grubych jak pnie drzewa, a nie przez cycatą młódkę... ale było co było, narzekać się nie godziło. Oni dwaj nie byli uwikłani w brudne interesy lorda Gervala, oni dwaj mieli najcięższą przeprawę... najpierw w Izor obserwowali jak ich oddział jest systematycznie wyniszczany przez orki, później jak jego reszta jest masakrowana przez ogry na przełęczy między Eir a twierdzą Skaz... im dwóm odpoczynek należał się być może najbardziej.

Kapral Detlef w ten czas pracował w pocie czoła. Stary mistrz płatnerstwa i zbrojmistrzostwa, Lor, syn Gavena, pracował z zacięciem jakiego próżno szukać posród ludzkich rzemieślników. Reperował on mocno sfatygowaną zbroję i oręż Detlefa, a kapral w zamian tyrał jak wół przy piecu i systemie chłodzenia kuźni. Pewnym było że za swe złoto Detlef wynajął prawdziwą legendę płatnerstwa w Azul, kilka dziesiątek krasnoludów potwierdzić to mogło nie tylko swym słowem ale i samym faktem bycia tam, wszak pod byle kim taka rzesza kowali, płatnerzy, artystów metalicznych rytów i jubilerów, nie miała by prawa istnieć. Po ciężkiej robocie i dniu pełnym handlu, kłótni i zdawkowych rozmów z khazadzkimi braćmi, Detlef mógł odpocząć... nie wiedział że jutrzejszy dzień będzie zupełnie inny i że dzisiejsi koledzy z warsztatu staną się poniekąd wrogami.

Drugi kapral, Ysassa, córka Moisura... ona również ruszyła w swoją stronę, jednak to co robiła i gdzie była było tylko jej tajemnicą. Odeszła a na wieczór wróciła na plac Rodga, z nikim nie rozmawiała, nic nikomu nie tłumaczyła... była zmęczona, poważnie ranna. Oczywiście jak zwykle nikomu się nie skarżyła na swój stan zdrowia, ale jedyne o czym marzyła to ciepłe i wygodne łóżko. Wkrótce jej marzenie miało się spełnić, ale trwała wojna, zatem odpoczynek mógł trwać jedynie krótką chwilę, trzeba było ją wykorzystać do granic możliwości.

Sierżant Ronagaldson zrobił krótką odprawę na placu Rodga i zaraz po tym cała drużyna przemaszerowała na teren niskiej cytadeli, tam gdzie siedziby miała szlachta i bogaci kupcy... to tam właśnie była zamknięta na głucho posiadłość lorda Gervala, zdrajcy Azul, byłego pracodawcy Rorana i jego drużyny. Grupa oddalając się od murów i dzielnic mieszkalnych oraz faktorii inżynieryjnych, wchodziła w tereny miasta gdzie było stosunkowo cicho choć brama do niskiej cytadeli nie była strzeżona. Kupcy i magnaci mieli swą prywatną straż, a teraz każdy szanujący się wojownik był na murach lub w tunelach... każdy zaś kupiec lub szlachetka był zamknięty w swych warownych posiadłościach... każdy kto liczył się na dworze króla Kazadora był w wysokiej cytadeli i podejmował decyzję co do przyszłości miasta - twierdzy... a pozostali, tacy jak Roran, Detlef, Thorin, Ysassa, Grundi, Thorgun, Galeb i Dorrin? Tacy jak oni, ciemne i złowieszcze postacie przemykające pustymi ulicami miasta... takich było jedynie kilku. Złodzieje, zabójcy, dezerterzy, straż miejska i tajna milicja... mieszanka zła i zbrodni podszywanej literą prawa, czyli krwawa kaszanka w środku której znalazła się drużyna.


Posiadłość Gervala była okazała, zresztą, niektórzy poznali ją już doskonale wcześniej, tak jak Hargin który teraz ucztował wraz ze swym ojcem w zaświatach, a może i nie, może przeżył upadek z urwiska? Zresztą to nie było już ważne. Ważne że drzwi były zamknięte, ale Roran, Detlef i Ysassa prowadzili wszystkich na tyły wspaniale rzeźbionej budowli, tak jakby znali inną drogę do jej wnętrza... prowadzili jak na dowódców przystało, bez lęku i sprawnie. Na tyłach, czekały na drużynę otwarte drzwi, solidny zamek był wyłamany co na twarzy Rorana wzbudziło lekki uśmiech. Jedni myśleli czym sobie zasłużono na taki zaszyt by w owych komnatach zamieszkać, inni o tym dlaczego zamek był wyłamany, a sierżant rozmyślał o tym jak słaby był ten mechanizm skoro wcześniej dwa kopniaki rozwaliły go w drobny mak. Detlef i Ysassa mogli by przytaknąć, ale to wszystko były jedynie myśli. O tym że trzon dowodzenia 8 i 2 drużyny odwiedził dziś już to miejsce, wiedział mało kto.

Każdy znalazł sobie kąt w owej posesji. Grundi wziął we władanie część z magazynami żywności i składzik gdzie kiedyś trzymano świece, olej, lampy i narzędzia potrzebne w obejściu. Galeb odnalazł warsztat w którym ktoś z domowników lub służby zajmował się rzeźbą w kamieniu i drewnie. Thorin trafił na bibliotekę, choć pustą w połowie jedynie, ale to i tak odpowiadało mu najbardziej, choć musiał usunąć kilka stelaży na księgi. Dobre było to że było tam trzy biurka i kilka krzeseł, dzięki temu praca drużynowego spamiętywacza wydawała się być łatwiejsza w takich warunkach.

Sierżant długo chodził po siedzibie zdradzieckiego arystokraty, nie mógł znaleźć dla siebie odpowiedniego miejsca. Jego towarzysze jakby instynktownie bokiem obchodzili gabinet Gervala, czy dlatego że należał się on właśnie Roranowi, czy może dlatego że Gerval był zdrajcą? Zresztą, to wszystko źle wyglądało. Krasnoludzcy śledczy, nie ufający Roranowi osadzili go w domostwie zdrajcy Azul... ten fakt należało dokładnie przemyśleć. Chciał nie chciał, Ronagaldson zajął w końcu gabinet szlachcica i jednego z członków Najwyższej Izby Lordów Azul, Gervala Zdrajcy. Sierżant nie wiedział że miejsce to będzie doskonale komponowało się z jego kolejnym przydziałem.


Dla Ysassy przypadł pokój pani domu. Z początku chciała dać upust swemu gniewowi, dlaczego ktoś śmaił dać jej pokój należny dla dam... ale jak zobaczyła wielkie wygodne łóżko, miedzianą balię która obiecywała swymi gabarytami że będzie można się zanużyć w niej całkowicie bez gięcia nóg w kolanach oraz chyba najlepszy zamek w drzwiach, w całej posiadłości... zdecydowała się tam pozostać. Rozsądek zaważył nad dumą, i dobrze, bo dzięki temu Ysassa miała najwygodniejsze wyrko po tej stronie miasta Azul.

Dorrin musiał obejrzeć cały dom dokładnie nim rzucił gdzieś swoje toboły. Dobrze zrobił, bo długa wycieczka po wyższych piętrach nie zachwyciła go, lecz kiedy zszedł do piwnicy, którą dobrze już znał przecież, znalazł kolejne drzwi a te prowadziły niżej, na kolejny poziom. Długo mówić nie trzeba było, potężne beczki z winem i piwem były pełne jedynie w połowie, ale było ich może jakieś czterdzieści sztuk. Dorrin uśmiechnął się, rzucił swe graty i sprawdził czy klucz w drzwiach faktycznie działał... ku swej radości, działał, to dobrze bo pokaźny zapas alkoholu należał teraz tylko Dorrina.

Mało kto zainteresował się pomieszczeniami usytułowanymi najbliżej głównych drzwi do posiadłości, ale czujny wzrok kaprala Detlefa padł na solidne, wzmacniane żelazem wrota. Walczył z nimi połowę wieczora by się przez nie przedrzeć, walił młotem i rąbał toporem, wszyscy mieli już tego dość, każdy chciał spać lub odpoczywać w inny sposób, ale Detlef miał to jak zwykle w dupie. W końcu przedarł się, zamek puścił a drzwi rozwarły się. Pomieszczenie było dość niewielkich rozmiarów, nie miało okien ni innych drzwi poza tymi sforsowanymi chwilę wcześniej, było zaś pełne półek i stojaków, a na nich włócznie, topory i miecze, było tego sporo choć żadna z broni nie była wyjątkowej jakości lub nie odznaczała się wyglądem ostrza godnego króla. Stojaki na zbroje stały puste. W głębi pomieszczenia były zamknięte na kłódki szafki i półki na hełmy. Detlef szybko uporał się z kłódkami i odnalazł kilkanaście zestawów olejarek, pudełek tawotu, rulony wełny, kamienie do szlifowania, płótno i butlekę kwasu, słowami krótkimi, wszystko czego trzeba by o zbroję i oręż zadbać. Kapral był w zbrojowni i to miejsce było jego sercu tak bliskie że pozostał w niej. Przytargał łóżko, a w tym czasie reszta kompanii odetchnęła z ulgą... kapral przestał wreszcie napierdalać młotem w stalowe drzwi, byli tacy co chcieli to uczcić snem.

Strzelec Thorgun miał najgorzej, bo to jego właśnie sierżant postawił na pierwszej warcie przed budynkiem i to on wybierał komnatę przez to na końcu. Jednak narzekać nie miał na co. Trafiła mu się sala balowa czy coś jej pokroju. Wielki stół, zastępy krzeseł, piękny żyrandol i ogromny kominek z zapasem drew chyba na całą zimę. Syn Siggurda szybko się tam zadomowił, jedynie myśl że teraz każdy będzie chciał posiedzieć przy kominku, w jego pokoju, była smutna... ale z drugiej strony może to nie było takie złe. Posiadłość była duża i grupa ośmiu khazadów mogłaby żyć w niej i ze trzy dni tak by na siebie nie wpadać. Stół zapowiadał że jeśli Azul nie padnie pod ostrzami wroga to mogą tu mieć miejsce szalone uczty.

***

Wieczór zbliżał się wielkimi krokami, choć w Azul nie sposób było zobaczyć słońca czy księżyca, a teraz nawet dzwon godzinowy był ledwie słyszalny ze względu na hałas w mieście, jednak każdy krasnolud nosił w sobie doświadczenia dziesięcioleci i czuł kiedy dzień czy noc się zbliża, nawet będąc głęboko pod ziemią. Ten fakt nie oznaczał jednak że zbliża się odpoczynek, przynajmniej nie dla każdego. Byli tacy którzy pozostali w posiadłości, zebrali pościel, sprawdzili pompę wody która działała jak należy, przepatrzyli puste spiżarnie, rozpalili ogień i nagrzali wody, kąpiele, pranie, odpoczynek i opatrywanie ran. Jednak byli i tacy którzy pod osłoną nocy wymknęli się z domostwa. To była ich noc, być może ostatnia spokojna i nie obciążona obowiązkami.

Tak też Dorrin lekko odziany ale ze swym toporem w dłoniach udał się w strone murów miasta i wrócić miał dopiero nad ranem, a jego obita twarz i krwawiący nos zdradzić miały że nie był jedynie na spacerze. Detlef również ruszył samotnie w czerń nocy i zniknął w zaułkach Azul, jednak on wrócił w miarę szybko. Thorgun i Grundi, zwyczajowo ruszyli w poszukiwaniu chętnych dziewek, ale znaleźli jedynie karczmę i spili się jak dziki, wracali do posiadłości śpiewając głośno.

Choć była już noc to nie koniec był niespodzianek. Na warcie stał w czas ten Galeb, choć wcale mu się to nie uśmiechało. Od strony głównego tunelu - ulicy dobiegały okrzyki radości albo innej zgoła emocji, to było echo które niosło się aż od głównych bram Azul, niska cytadela zaś była cicha i spokojna, lecz do czasu. Ciszę ową rozgromiły końskie kopyta i koła wozów jadących tunelem. Galeba zaciekawiło to, a jeszcze bardziej wtedy gdy cała karawana zatrzymała się przed posesją Gervala. Z wozów zeskoczyło kilku odzianych w czarne płaszcze khazadów, a Galeb już chciał budzić kompanów i wszcząć alarm lecz jeden z gości stanął przed bramą i zasalutował szybko. Spod czarnych opończy błyskały jedynie rękojeści toporów i mieczy, a spod głębokich kapturów widać było zarysy hełmów. Ten który stał przy bramie rzucił krótko do swych podkomendnych.

- Otwierać bramy, zrzucać skrzynie, ładować rekwizję. - Do Galeba zaś powiedział. - Wzywaj dowódcę strażniku. Otwieraj odrzwia. - W tym momencie z wozów wysypało się jeszcze kilka tajemniczych postaci i ci zaczęli przechodzić przez bramy. Zrobiło się tłoczno, ale goście nie robili więcej hałasu niż jakby byli w świątyni.


Już wkrótce wszyscy w siedzibie Gervala byli na nogach. Odziani na czarno wojownicy wchodzili do domostwa i wychodzili. Jedni wnosili skrzynie, a gdy zostawili je w korytarzach, łapali się za rzeźby, obrazy i meble... później za broń zebraną w zbrojowni. Całe szczęście Dorrina jeszcze nie było i jakoś gościom umknęła pełna wina i piwa piwniczka. Cała wizyta nie trwała dłużej jak od dzwonu do dzwonu. Wszyscy uwijali się jak mrówki, a Roran i jego podkomendni stali zdziwieni. Dowódca tych którzy przybyli na wozach, podszedł do sierżanta i zasalutował błyskawicznie, po czym wręczył ciężką kopertę Roranowi.

- Odpowiedzi na wszelkie pytania znajdziesz tutaj. - Pomachał kopertą na ułamek chwili nim ją przekazał Roranowi. - Dobra Gervala Zdrajcy należą teraz do Korony. Resztę znajdziesz w dokumentacji. Dam też radę. Zaprzestańcie wart, to miejsce musi zostać w miarę niezauważalne, tak długo jak to możliwe, choć i tak długo nie potrwa nim wszyscy zrozumieją co się tu mieści. - Dowódca przyjezdnych rozejrzał się po okolicy posesji i dodał.

- Nad ranem zjawi się tu kolejny wóz z towarem. Przyjmjcie go należnie. Tymczasem bywajcie. - Więcej nie mówił, ale słowo towar, podkreślił bardzo wyraźnie.

Tajemniczy goście uwinęli się szybko ze swoją robotą i zniknęli na wozach, a te w tunelach, po chwili nie było nawet śladu ich obecności. Chwilę później w dzielnicy zrobiło się gwarno... to mieszkańcy okolicznych siedzib wracali tłumnie z centrum miasta, coś miało tam pewnie miejsce, może zabawa co było raczej wątpliwe, a może jakiś ważny odczyt dekretów królewskich... miało to teraz niewielkie znaczenie. Ciekawsza była zawartość skrzyń przywiezionych przez oddział strażników w czarnych płaszczach.


Wszyscy poza Dorrinem który był na swej nocnej eskapadzie, zebrali się w sali balowej, która była teraz pokojem Thorguna, ku wątpliwej uciesze obecnego jej właściciela. Roran złamał pieczęć na kopercie i wyjął masę dokumentacji którą podał Thorinowi, a ten ostatni zaczął odczytywać kartę za kartą, dokładnie i powoli.

- ...z rozkazu Varoka Ciernia. Odznaczamy Rorana, syna Ronagalda, Srebrną Tarczą Zasługi Karak Azul. Thorina, syna Alrika, odznaczamy Srebrną Tarczą Ofiarności i Odwagi Karak Azul. - Faktycznie, w kopercie znaleźć można było dwie małe, okrągłe srebrne tarcze ze szpilami by je można było do odzienia przypiąć. Thorin zaczął czytać kolejną kartę.

- ... od dnia Falsytu, roku 49, ustanawia się żołd stały w wysokości 150 złotych monet rocznie dla rangi sierżanta, 120 złotych monet dla rangi kaprala i 100 złotych monet dla rangi szeregowych milicjantów Karak Azul. Wynagrodzenie wypłacane raz na miesiąc w pierwszym dniu miesiąca. - Jeśli ktoś spodziewał się w skrzyniach jakichś monet ten się zawiódł. Złota niegdzie nie było w przywiezionych pakunkach. Kronikarz nie próżnował. Chwycił kolejną kartkę i usta poszły w ruch zaraz za ciekawskim wzrokiem Thorina, kolejna wiadomość i kolejne niespodzianki.

- ...z dniem 17, miesiąca Karkazetu, roku 5568, dynastii Drum - Daar, rozwiązuje się formację Czarnych Sztandarów, które w Wojnie o Azul pod dyktandem króla Kazadora Kazrima, syna Rodga, zakończyły swe działania operacyjne w tej wojnie, aż do momentu ponownego ich powołania. Rozwiązane kompanie podlegają dyrektywie specjalnej z roku 5502 KK, o włączeniu przewinionych, którzy spłacili dług wobec społeczeństwa najwyższym poświęceniem, w szeregi armii obecnego króla Stalowego Szczytu. Winy rodzinne i klanowe zostały odkupione krwią i nazwiska rodzinne wolne od przewin...

... stabilizuje się pierwszy oficjalny komisariat milicji politycznej, z pierwszą i na ten czas jedyną siedzibą na terenach niskiej cytadeli. Sytuacja geo - polityczna terenów należących do królestwa Azul, wywarła taką potrzebę i od chwili obecnej działania milicyjne zostają ujawnione aż do ich odwołania. Sekcja specjalna pozostanie wciąż sekretna, jak miało to miejsce do tej pory. Porucznik Vlag, syn Aina obejmię placówkę w niskiej cytadeli jako jej dowódca, jego zastępcą zostanie sierżant Roran, syn Ronagalda. Dokładnie z tą chwilą posiadłość Gervala Zdrajcy, którego linia krwi została naznaczona zdradą, przechodzi w ręcę Korony, a ta oddaje ją w posiadanie Varoka Ciernia. Od teraz zwać się ona ma Komisariatem Milicji Politycznej, a przydzieleni do tej placówki pracownicy będa określani w oficjalnych notach jako członkowie SSP - Służby Stabilizacji Politycznej. Nota formalna i ekwipażowa w załączniku...


Wszyscy zebrani w sali spojrzeli po sobie zdziwieni, nie każdy chyba do końca rozumiał co się właśnie wydarzyło i co to wszystko miało oznaczać... Thorin usiadł z wrażenia, chciwie złapał kolejny dokument i czytał szybko.

-... formalnie... podporządkowany... i tak dalej, i tak dalej... jest! Zgodnie z obowiązującym prawem sekcji Varoka Ciernia, przydziela się wyposażenie i uposażenie takie jak następuje... - Thorin zaczął wymieniać spis rzeczy i obowiązków jakie będą od tego momentu na barkach wojowników Rorana i jego samego. Thorgun i Grundi spojrzeli po sobie i poczęli otwierać skrzynie zaciekawieni. Thorin wciąż czytał, a dwójka wojów wyciągała ze skrzyń dokładnie to co słyszeli w słowach kronikarza.


-... hełmy oksydowane. Sztuk dwanaście.
-... mundury. Sztuk dwadzieścia.
-... wpinka służby SSP. Sztuk dwanaście.
-... szarfa dowódcy. Sztuk sześć.
-... sztandar KMP. Sztuk jedna.

Długo jeszcze Thorin czytał dokumentację, a towarzysze sprawdzali zawartość skrzyń. Wszystko się zgadzało. Pewne noty mówiły o segregacji i utrzymywaniu dokumentacji w tajemnicy, inne o ich paleniu po przeczytaniu. Kilka skrzyń było pełnych akt i wszelakiej maści raportów oraz zeznań świadków w setce różnych spraw. Był dokument mówiący o przydziale Galeba Galvinssona do plombowania bramy runicznej, na wezwanie Mistrza Run Ellinssona. Były glejty, podpisane i opieczętowane z pustym miejscem by wpisać w nie imię i nazwisko, a każdy z nich mówił o przynależności do KMP. Były talony na posiłki, były formularze o przydziały dla jednostki... było wszystko, prawie. Jedno czego brakowało to wykaz zadań, po prostu nikt nie wiedział co ma robić. Ogólnie każdy pojął już że będą raczej kimś kto sprawuje władzę na niskim szczeblu w znienawidzonej przez społeczeństwo formacji... ale co mieli robić? Odpowiedź miała nadejść pewnie wraz ze świtem, gdy zjawi się dowódca Komisariatu. Jedno co nie wyglądało dobrze to fakt że w skrzyniach znalazło się sporo łańcuchów, kajdanów, młotki i nity, cęgi i piły... jeśli nie były one przeznaczone do prac rzemieślniczych to do jakich?

To wszystko było bardzo dziwne. Od samego początku. Tak jak znaleźli się w szeregach Czarnego Sztandaru, tak teraz w szeregach Milicji Politycznej, dlaczego, za co, po co? Przecież nikt im nie ufał, nikt ich nie znał, nie byli stąd... każdy z drużyny myślał podobnie. Być może to właśnie były odpowiedzi. Byli obcy, nikt im nie ufał i nikt ich nie znał, a jednak zrobili swoje i wrócili jako jedyni... fakt, to mogła być odpowiedź, czy nią była jednak?


Z jakiegoś dziwnego powodu wszyscy wzięli się do pracy. Skrzynie ułożono, ekwipunek rozdano, akta posegregowano, a sztandar KMP zawisł nad krzesłem Rorana i dodawał pustemu prawie teraz pomieszczeniu, bardzo mrocznego wyrazu. Kiedy strażnicy Varoka, bo tymi właśnie byli nocni goście, wynieśli rekwizję, posesja Gervala, zwana teraz Komisariatem Milicji Politycznej, została pusta właściwie. Oczywiście zostawiono łóżka i cieżkie duże meble, takie jak kredensy i stoły... ale reszta komisariatu wyglądała teraz jak upiorny, kamienny loch. Puste ściany, kilka pustych pokoi, całkowity brak ozdób. Teraz to miejsce mogło być uczciwie zwane KMP, a tylko od Rorana i jego ludzi zależało czy będzie to formacja lubiana czy nienawidzona w Azul... ale wszyscy czuli w kościach że ich praca nie spotka się z przychylnością mieszkańców miasta - twierdzy. Zostali wszak oficjalnie twarzą Varoka Ciernia, osoby budzącej lęk w warowniach królestwa Stalowego Szczytu... zatem persona o której tylko słyszano i nigdy jej nie widziano, a szczerze nienawidzono, nagle objawić się miała na ulicach w postaci odzianych na czarno milicjantów politycznych, kiedyś drużyny Rorana lub 8 drużyny Czarnego Sztandaru, teraz już tajnej komórki milicyjnej zwanej SSP.

Królestwo Kazrima Kazadora, Pana Stalowego Szczytu
18 Karakzet, czas Hyrvelitu, roku Drum - Daar 5568 KK
Niska Cytadela, Komisariat Milicji Politycznej, siedziba SSP


Każdy znalazł czas by przemyśleć dokładnie wszystko co wydarzyło się w ciągu ostatnich kilkunastu godzin. Później był czas by odpocząć, ale na krótko przed świtem zjawili się zapowiadani wcześniej goście. Prosta furmanka ciągnięta przez dwa konie, a na niej dwóch krasnoludów w czarnych barwach. Zatrzymali się przed bramą, rozejrzeli uważnie i ściągnęli z furmanki grubą lnianą plandekę, pod nią znajdowało się cztery, może pięć ogromnych worków. Dwa z nich chwycili mocno i ciągnąc po kamiennej posadzce, zdołali osiągnąć bramę, a później drzwi główne. Zawartość worków choć nie była znana to nie wymagało ogromnej wyobraźni by zgadnąć co w nich jest, wszak worki poruszały się... te pozostałe dwa lub trzy, które były na furmance, nawet nie drgnęły, zatem albo to co w nich było martwe albo to coś zgoła innego niż ciała, może ziemniaki?

Jeden z khazadów podszedł do kaprala Detlefa i podał mu pismo które było zalakowane. Przemówił zmęczonym od wysiłku głosem, wciąż sapał ale jego lico nie było ponure, zachowywał się jakby spory ciężar właśnie spadł mu z serca.

- Papier oddaj dowódcy. Ufff, nareszcie, teraz to wasze zmartwienie. - Wskazał na dwa wielkie lniane worki z wnętrza których słychać było jęki.

- Zamknijcie ich pod kluczem i starajcie się nie zabić póki wam nie powiedzą wszystkiego. Dobrze też byście wyciągnęli z nich trochę informacji przed przybyciem Vlaga Ainssona. Ponoć to on tu będzie rządził, a wierzaj mi, trudno o większego skurwiela niż Vlag. Dobra, zresztą tam... - Krasnolud poprawił skórzany kubrak i otrzepał go z niewidzialnego kurzu. Wskazał ręką na worki.

- Jeden z nich to Galv, syn Nia'na trochę go obiliśmy ale nie chce gadać. Ten drugi w ogóle nie podał imienia. Aaa tam, wszystko macie w papierach. Bywaj. - Krasnolud zasalutował Detlefowi i opuścił teren komisariatu. Już chwilę potem ulica znów była cicha i spokojna.

Dokumentacja została przejrzana przez Galeba i Thorina, a Roran poinformowany o jej zawartości. Raport z ujęcia jednego z więźniów, data wskazywała że krasnolud jest w niewoli od dwóch dni, brak danych osobowych. Drugi zwał się ponoć Galv Nian'sson, zatrzymany dokładnie dnia wczorajszego o świcie. Zarzuty - działanie na niekorzyść Korony i zdrada. Status - więźniowie polityczni pozbawieni wszelkich praw obywatelskich. Raport nie wnosił niczego więcej co dać mogło jakiś punkt zaczepienia, poza jednym tokiem śledztwa... między zwyczajnymi pytaniami przesłuchujących ich wcześniej khazadów śledczych, pojawiało się jedno, dziwne pytanie w raporcie. Czym jest Bonarges? Roran, Thorin i Galeb mogliby przysiąc że ta nazwa już kiedyś obiła im się o uszy, ale kiedy i gdzie? Być może za dużo wrażeń jak na jeden dzień bo ni w ząb nikt sobie nie mógł przypomnieć gdzie ów słowo padło i kiedy.

Trzeba było wziąć się za jeńców. Zbliżał się świt.

***

O świcie do komisariatu przybył kolejny gość. Jednak nie był to dowódca na którego czekano. Stary khazad noszący imię Jorg, ślusarz z zawodu, zapowiedział że ma zlecenie by wymienić wszelkie zamki w drzwiach prowadzących na zewnątrz komisariatu. Zapowiedział że jego usługa została już opłacona. Rzemieślnik rozglądał się ciekawie po placówce i zadawał pytania co tu ma takiego być w owym budynku ważnego? Dziwiła go obecność grupy krasnoludów o wyglądzie zatwardziałych bandziorów. Tak czy inaczej, zabrał się do pracy. Czas był by i nowi agenci SSP poszli w ślady Jorga i zabrali się za robotę... za brudną robotę.
 
VIX jest offline  
Stary 26-10-2013, 13:20   #114
 
Stalowy's Avatar
 
Reputacja: 1 Stalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputację
Roran popatrzył na zmywających się “workotransportowców” poczym przeniósł wzrok na swoich chłopaków i Ysię.
-Kartofle do srodka, warta tylko od środka. Ustawcie biórko w hallu. Miśki do piwnicy czy gdzie tam ma być areszt a potem zbiórka, mamy do pogadania
- Kolejny dzień, kolejne gówno - mruknał pod nosem do siebie Thorgun biorąc jeden z worków by potem ruszyć na zbiórkę. Fajka znów pojawiła się w ustach krasnoluda, i ten z miną mówiącą “i co teraz kurwa” spojrzał na swojego dowódcę.
- Z wojownika przemianowano mnie na tragarza… Dobrze, że jest jeszcze komu morde obić… mruknął Zarkan.
Wszyscy zgodnie ruszyli i posłusznie zaciągnęli worki do piwnicy. Chwilę później cała drużyna zebrała się w hallu na odprawę.
- Dobra chłopaki. Chujnia jest. Ale trza przetrzymać...i odkryc co to ma być. Jak będzie bardzo źle to zrezygnujemy...Póki co zadbajcie o nowych, co by nie sprawiali problemów. Ogarnijcie chałupę bo trochę tu sobie pożyjemy jak sądzę. Nie pozwole by się wam krzywda stała, o to sie nie boją. Kto mi pomoże pogadac z tymi w piwnicy? Dorrin? zapytał sierżant.
- Pewnie! Podskoczył uradowany. Wreszcie przytrafiło mu się w tym mieście coś zajmującego. Tym podskokiem omal zrobił dziurę w drewnianej posadzce pomieszczenia.
- Thorgun się zgłasza Panie Sierżancie - rzekł żołnierz, który wyglądał na mocno wczorajszego. Widać gołym okiem było, że jedno oko delikatnie mu drgało a wokół niego roznosiła się aura alkoholowego oparu, która podążała i unosiła się nad nim
- Super chłopaki, nauczę was paru nowych sztuczek,. Życiowo przydatnych. Pamiętam jakem w Bretoni, eee…
- Bla, bla, bla… powiedział starając się nie przeszkadzać Roranowi, przyciszonym głosem Dorrin. Miał go usłyszeć tylko Thorgun.
-... służąc, jak chujki miejskie koszt….ee tu sierżant zamilkł na chwilę konwertując wspomnienia na możliwe do opowiedzenia -Znaczy się jakeśmy jenców wzieli i oni tych, kosztowności oddać nie chcieli bo je sprytnie pochowali to cośmy robili dokończył. - No w każdym razie skołujcie wiadro zimnej wody, cienką szmatę i stalowy pret. I weźcie kajdany co to je przywieźli. Thorgunie, poszukaj gdzie tu jest jakaś sala co na zewnątrz nie będzie słychać poprosił jeszcze zaufanego żołnierza.
Chwiejnym i powolnym krokiem Thorgun ruszył na poszukiwanie “tajemnej komnaty”, dla Rorana. Właściwie stwierdził, że każde miejsce w piwnicy będzie dobre. Z każdą chwilą czuł, że suszy mu gardle strasznie węc począł rozglądać się za jakimś napitkiem co by zwilżyć zmęczone gardziołko. A faktem było niezaprzeczalnym, że krasnolud wyglądał jakby z tydzień walczył gołymi rękami z orkami i ogrami na pięści. W końcu znalazł, wiec przywłaszczył sobie jedną butelkę i wrócił do Rorana.
- No dobra. To pierw rozmawiamy czy od razu łamiemy im gnaty? - zapytał szczerząc zęby. Worki nie widziały go, więc warto było je postraszyć bo nie uśmiechało mu się robić krzywdy, braciom. Co jak co, ale pewne rzeczy nie wypadało robić. To tak jakby krasnolud lubowal się w pielęgnowaniu drzewek i przytulaniu króliczków.
- Porozmawiamy….weź pierwszego rzucił krótko sierżant. Miał zamiar pogadac z nimi jednak nie na raz, co by nie mogli ustalić wspólnej wersji.

Przesłuchanie Galva Nia’ina

Szybko ustawili stosowną salę przesłuchań. Na środku stał stół do którego można było przykuć przesłuchiwanego, wiado, pręt i reszte szajsu postawili w kącie. Roran dłuzszą chwilę poświęcił na rozstawienie świateł tak by skierować je, jak wlatarniach złodziei, tylko w twarz przesłuchiwanego. Przykuwszy go do krzesła Dorrin ściągnął mu worek i wycofał się w tył. Roran zaś przyjrzał się dokładniej jego twarzy, dając ciszy trwać chwilę.
Thorgun stał w kącie sali i pykał fajkę. Nie odzywał się a jedynie bawił się nożem, który co jakiś czas nagrzewał nad świecą. Nie musiał nic mówić, wiedział to. Więzień jeśli rozumiał swoją sytuację, miał dwa wyjścia. Mówić lub milczeć. Strach, on zawsze nadchodzi. Zawsze. To tylko kwestia czasu i chęci poplamienia sobie rąk.
Więzień nie stawiał oporu, dał się posadzić, dał sobie przykuć ręce do stołu. Gdy ściągnięto zeń worek odetchnął głęboko. Wszyscy mogli zobaczyć lico starego khazada, mógł mieć ze sto, może sto pięćdziesiąt lat. Jego twarz poorana byłą bliznami, jego broda czarna jak smoła a oczy gniewne. Widać było że jest dumnym krasnoludem i spoglądał na was jakby z góry, choć przecież pozycją był obecnie niżej od każdego w sali. W ustach miał szmacianą kulę która skutecznie go kneblowała. Dostrzec nie mógł swych oprawców ale spoglądał w czerń pokoju jakby szukając waszych twarzy, nie szarpał się, nie próbował krzyczeć… jedynie czekał i wpatrywał się w nicość.
Sierżant skinieniem głowy wskazał knebel. Dorrin wyciagnął cofajac sie na swoje miejsce.
Roran zrobił mały krok do przodu, tak by nadal pozostać niewidocznym i zapytał uprzejmie. -Witaj Galv? Może wody?Dobrze się czujesz?
Galv odetchnął z ulgą i zaczął wypluwać z ust małe kłaczki, resztki szmaty która miał w ustach jeszcze chwilę temu. Wciąż nie widział z kim rozmawia, postanowił zatem zapytać.
- Kim jesteś i czego u licha ode mnie chcecie? Wszystko powiedziałem, jestem niewinny i nie mam z tym nic wspólnego! - Wykrzyczał ostatnie słowa i całkowicie zignorował propozycję napitku i pytanie o stan jego zdrowia.
- Jestem twoim przyjacielem Galv. Ja tylko próbuje ustalić prawdę. odpowiedział krasnolud, najuprzejmiejszym głosem jaki posiadał. Następnie wyciągnął zmięty plik kartek z tylnej kieszeni spodni (trzymaj je na wypadek koniecznosci podtarcia sobie dupy) i przyjrzał im się uważnie. - Nie moge tego rozczytać, Wolfgung, ty spróbuj powiedział jeszcze, podając je Thorgunowi. -W każdym razie Galva dodał pochodzac z kubkiem zimnej, czystej wody i podsuwajac więźniowi do ust - Opowiedz proszę jeszcze raz to samo co wtedy. Zrobisz to dla mnie?
Więzień powąchał zawartość kubka i pokiwał głową na zgodę po czym łapczywie sięgnął ustami do brzegu naczynia i pił chciwie a woda ciekła po jego długiej czarnej brodzie. - Już wam mówiłem wszystko. Przyszli do mnie wczoraj w nocy, mieli list polecający od Gildii Kupieckej, zapłacili mi złotą monetę za fatygę, zatem otworzyłem im bramy i wpuściłem do faktorii. Resztę znacie. Pobili nas i okradli manufakturę. Ale co ja mogłem na litość Vallayi? Listy mieli zgodne, a i liczebnie na sprzewyższali. Czemu wszyscy myślą że to moja wina? Mam żonę i dziecko… to nie była moja, kurwa wina. To nie ja was okradłem!
Thorgun wziął papiery i spojrzał na nie. Czyste kartki, szef był sprytny ale “Wolfung” grał swoją rolę:
- Szefie tu napisano, że oskarżony o zdradę, dezercję ma być poddany inwigilacji a jego żona, dzieci mają być - zrobił pauze specjalnie - no i ogólnie, o kurwa.. nieźle. Szefie z tych dokumentów wynika, że ten tutaj, to zbrodniarz najwyższej kategorii.
- Na bogów jedynych litość. Zostawcie moją rodzinę! - Galv zapłakał szczerze i uderzył głową w stół, tyle tylko mógł zrobić zasadniczo.
Thorgun nie przejmując się łkaniem krasnoluda dalej tworzył:
- Cały jego dobytek ma być przejęty przez Króla, a jego rodzina… - nie dokończył tylko poklepał oskrażonego po ramieniu mówiąc
- Lepiej mów wszystko co wiesz, a może uda nam się im chociaż pomóc - pokręcił smutno głową i usunął się w cień
- Galv Galv, czy to na pewno cała prawda? Wiem że rózne bzdury czasem wpisują w te papiery ale zdrada najwyżej kategori? Naprawdę? Jeszcze raz. Dokładnie. Moze uda się to wyjaśnić. Przyjechali ci.. urwał, dając więźniowi dokończyć.
Galv podniósł głowę i spojrzał w mroczne oblicza swoich oprawców, powoli przestawał łkać. - Powiem jak było dokładnie, ale ja nie miałem z tym nic wspólnego… zupełnie nic. - Syn Naina wziął głęboki oddech i zaczął opowieść.
- To było wczoraj w nocy. Trzy z siedmiu nocy mam wartę przy bramie manufaktury inżynieryjnej. Ot, nic wielkiego, prosta robota. Co tam w manufakturze robią to nikomu nie mówią, ale wy pewnie wiecie co tam jest… dlatego zmyślał nie będę. - Więzień chciał otrzeć swą twarz z potu ale nie mógł sięgnąć dłońmi do czoła, zatem strugi płynęly mu po twarzy.
Roran widząc to podszedł i przetrał mu czoło chusteczką. - Oj spokojnie. Nie denerwuj się, opowiadaj dokładnie i wszytsko będzie dobrze.
Jeniec wykorzystał tą sposobność i skorzystał oferowanej mu chusteczki. - Dalej już wiecie, mówiłem to ze sto razy. W nocy przybyło do bram faktorii z piętnastu może dwudziestu khazadów ubranych w ciemne stroje. Ich brody skryte były pod pancerzami. Okazali list i dali mi monetę. Tyle. Po jakimś czasie opuścili faktorię, nie wydawało się ze coś wynieśli. Tak wyszli jak przyszli. Skąd mogłem wiedzieć że coś ukradli… nawet kurwa nie wiem co wam ukradli!. - Ostatnie słowa znów wykrzyczał.
- Hmm, zacytuje cię sprzed kilku minut. Pobili nas i okradli manufakturę. Więc pobili i okradli czy opuścili faktorię a ty nic nie zauważyłeś zapytał wciąż uprzejmie Roran, choć teraz jego głosie pojawił się lekki chłód.

Galv zmieszał się na ułamek chwili, jego oczy otworzyły się szerzej, ale nie dał się zbić z tropu na dłużej. - … no, tak jak mówię. Przyszli, wpuściłem ich i wypuściłem, ale o tym że wdali się w bójkę z tymi co strzegą środka faktorii to nie wiedziałem, później mi powiedziano, już po aresztowaniu. - Głos Galva był podszyty strachem, ale i tak krasnolud zdawał się wyglądać bardzo dumnie. Widać było też że nie obchodzono się z nim jakoś brutalnie, nie był pobity ni ranny.
- Szefie. - odezwał się bardzo cicho, prawie że złowieszczo Galeb gdzieś skryty w cieniu przy drzwiach tak że nie było go widać - Według powszechnie przyjętych procedur i wytycznych we wszelkich tego typu budynkach są dzwony alarmowe. Jeżeli ich napadli, a odźwierny mówi że nie wiedział o tym…
Tutaj nastąpiła chwila ciszy, po czym głos obniżył się do szeptu.
- Czyżby nie było alarmu? Czyżby ktoś nie wywiązał się ze swoich obowiązków? Jesteśmy zapracowanymi krasnoludami i nie lubimy obiboków. B.a.r.d.z.o n.i.e l.u.b.i.m.y.
- Kto jeszcze z wami tego dnia pilnował, gdzie ta moneta którą Ci wręczono ? - zapytał złowrogo Thorgun
Widać było że Galv czuje się przytłoczony ilością zadawanych pytań i person go otaczających. Tracił rezon. - Monetę mi zabrano, tego samego dnia o świcie, zrobił to jeden z was. Alarmu nie było żadnego, aż do momentu kiedy zorientowano się że coś skradziono i pobito naszych. Wtedy było już za późno. Musicie zrozumieć. Ja nie ma z tym nic wspólnego.
-Ależ rozumiemy, rozumiemy przyjacielu odparł Roran cicho i uspokajająco - W końcu pobiło cię… ilu? Nie twoja wina że nikt nie zabił w ten dzwon, wiesz o którym mówię, ten ukryty za załomem by napastnicy nie widzieli go od razu…
Thorgun chwycił krzesło[wolne,puste] i pierdolnął nim o ścianę, roztrzaskując w drzazgi, warcząc:
- Dobra dajcie mi go, a jeśli nie powie nic przejdę się do jego starej. Któreś z nich zacznie śpiewać - w dłoni zaczał obracać czerwonym od ognia nożem - Szefie nie ma co się pierdolić. On coś wie, ale ściemnia… - warknął
- Wolfgung, spokojnie. Varek by tego nie pochwalał...nie od razu odpowiedział konspiracyjnie cicho Roran.
Galv zachował się nieco dziwnie w tym momencie. Zasadniczo może powinien odskoczyć lub uchylić się lub może zasypać śledczych potokiem wyjaśnień, ale on rzucił się w przód, starając się wstać, a jego zakute w kajdany ręce chciały sięgnąć po topór lub miecz którego przy pasie oczywiście nie miał.
- Wypuście mnie. Ile razy mam mówić. Nic nie wiem, nic złego nie zrobiłem, postępowałem zgodnie z kodeksem manufaktury. Co mam jeszcze zrobić?
Od drzwi poszło zwykłe bezemocjonalne westchnienie.
- Szefie? Co tym razem mam przynieść? Śruby czy wiertła?
- Hmm, weź bretońską śróbę. Nie mamy całej nocy. Varek sie śpieszy. rzucił do kompana Roran po czym obrócił się ponownie do więźnia i odparł smutno -Nie chiałem tego, wierz mi, nie chciałem. Ale musimy poznac prawdę. Wiesz co sie stanie z ładunkiem z manufaktury gdy ktoś nieodpowiednio go wykorzysta? Mówiłeś że wiesz co tam produkują...sam więc rozumiesz powage sytuacji
Kolejne westchnienie. Galeb jakby wymamrotał do siebie.
- Ech.. znów… trzeba być popieprzonym aby wymyślić tak porąbane narzędzie… no ale cóż… wszyscy Bretończycy to zjebane kozojeby. Nie mówiąc już o tym że połowa ich rycerstwa to przebrane lafiryndy, które mają za dużo wolnego czasu - Galeb wyszedł z pomiezsczenia.
- Co? Ja mówiłem że wiem co tam produkują? Powiedziałem ze nie wiem, nie staraj się mną manipulować. Oni ukradli jakieś schematy, jakieś papiery gówno warte, a ja ma za to zapłacić własną głową. Pojebało was? Przecież mam rodzinę. Zwolnijcie mnie. Proszę was. - Więzień przeszedł do części gdzie prosił o litość.
- A więc jeszcze raz. Przybyli w pancerzach w dużej grupie, weszli, pobili ludzi w środku i zabrali schematy. Po czym odjechali. zapytał ponownie uprzejmy sierżant.
- Dokładnie. Więcej nie wiem. Nawet nie wiem czemu mnie przsłuchujecie od dwóch dni prawie. Więcej nie wiem. - Galv miał zrezygnowaną minę.
- Dobrze, póki co odpocznij. rzucił Roran po czym skinął na swych towarzyszy.
Zosawiono więźnia samemu sobie a drzwi zamknięto, gdzieś w oddali korytarza pojawiła się sylwetka Jorga ślusarza, szedł w waszą stronę ale po chwili skręcił i zajął się kolejnym zamkiem w drzwiach.
Wyszedłszy z nimi za drzwi, zapytał: -I co myślicie? Czas pogadać z drugim?
Galeb pomasował nasadę swojego nosa i pokręcił głową z niedowierzaniem.
- Obrzydliwa robota - mruknął - Nigdy bym nie pomyślał, że w twierdzach takie rzeczy się wyczyniają.
Thorgun skończył pykać fajkę i rzekł:
- Szefie, coś mi tu kurwa śmierdzi. Mam wrażenie, że wpadliśmy po uszy w wielkie smocze gówno. Szlag - skwitował
- Już dawno Thorgunie, gdy spotkaliśmy Zdrajcę. Niepokoja mnie te schematy...napad na manufakturę w czasie oblęzenia?Toż to zdrada.. westchnął sierżant -Galeb, weź pana ślusarza i napij się z nim...by był gdzieś daleko poprosił. -Nastepny rozmówca? zapytał.
Galeb spojrzał na sierżanta pocierając czoło kciukiem i palcem wskazującym, starając się rozmasować je.
- Równie dobrze może być to sprawdzian naszych “zdolności”. Na pewno jest. Z tymi planami… dobry rzemieślnik pamięta je tak i tak. To nie tyle był sabotaż, co napaść i kradzież. Możliwe, że było na tych planach coś, co nie powinno być w powszechnym użytku, albo było innowacyjne. Wiem że Gildia Inżynierów potrafi bardzo… nerwowo reagować na wszelkie nowinki.
- Da się zrobić. - Galeb uśmiechnął się w odpowiedzi na prośbę sierżanta i ruszył na spotkanie Jorga.
- Machiny, muszkiety….zapewne coś takiego. Tak czy inaczej, nie możemy sobie pozwolic by to skopać.. to ważne dla twierdzy. A jeśli to brednie to sam jutro pierwszy opuszczę te mury… warknął smutno sierżant.
- Zobaczmy co drugi powie a potem się napijmy. Łeb mnie napierdala. Co za dzień - mruknął żołnierz.
- Chodźmy. przytaknął sierżant.

Przesłuchanie bezimiennego

Przesłuchiwanych zamieniono miejscami, a na starym dobrym krześle pojawił się nowy gość. Powtórzono procedurę dotychczasową, tj zdjęcie worka i tak dalej...
Thorgun znów rozpalił świecę nad którą trzymał nóż. Lubił ja ogień nachodzi na stal. Przyjemny widok dla starego wiarusa. A i patrzenie się w płomień na kacu, było dziwnie kojące. Milcząc spoglądał na Bezimiennego.
Kolejnym więźniem był bezimienny, młody krasnolud. Jego twarz była obita jak jabłko jesienią leżące pod drzewem. Posiniaczony, ranny, a nawet pocięty co było ewidentnym znakiem że był torturowany. Trudno było opisać go jaśniej, był wszak po prostu zmasakrowaną namiastką krasnoludzkiego wojownika. Jego broda również czarna, jak poprzednika siedzącego na tym krześle, jednak zarost obecnego w sali jeńca był rzadki, przypalony, bardzo zniszczony. Widać było że owy khazad jest u kresu sił, pewnie nie spał, nie jadł i nie pił od dawna.
Gdy zdarto z niego worek, w twarz trafiła go srebrna elficka zapinka. Za nią poleciał wrzask dobiegający prosto z twarzy tuż obok należacej do siezanta. - Kozojebom się sprzedałeś, co?
Zszokowany tym co się działo więzień odskoczył głową w bok, a le nie za daleko bo kajdany go utrzymywały tam gdzie być powinien. Tak szybko jak odskoczył tak jego głową wróciła i taranem ruszyła na bok twarzy Rorana, ale sierżant spodziewał się tego i odskoczył a głowa skutego łańcuchami jeńca zaryła tylko w pustą przestrzeń.
Takie zachowanie zaskoczył Thorguna, który baczniej przyglądał się więźnowi. Na razie jednak nie reagował. Bo po co. Wszystko w swoim czasie.
- No misiu bury. Nieładnie. zaśmiał się gardłowo i wrednie Ranagaldson -Za krótki na mnie jesteś. Pewnie myślisz że znowu będziemy sie pierdolić i pytać, pytać, pytać… moi szefowie bardzo chcą wiedziec o co chodzi...ale ja ? Mnie to pierdoli…. wysyczał po czym trzymajac żelazną ręką łeb aresztanta pochylił sie do jego ucha i powiedział cicho -Ja tylko chce słyszeć jak wyjesz
Gdzieś z rogu, w cieniu gdzie siedział Thorgun można było usłyszeć sapnięcie a potem ciężkie kroki. Żołnierz podszedł do wieźnia od tyłu i szybkim ruchem złapał go za włosy jedną ręką odchylając ją do tyłu a w drugiej miał nóż. Ostrze, czubek stali był już czerwony od ognia a białobrody zaczął opuszczać stal w kierunku oka.
- Nie wierzgaj tak, bo Ci co jeszcze zrobie - próbował uspokoić więźnia
Jeniec rzucał się na tyle na ile mógł, z każdym wierzgnięciem tracił sporą kępkę włosów a Thorgun nie puszczał. Co by się jednak nie działo, wciąż śledczy nie usłyszeli nawet głosu więźnia. Rozgrzane ostrze robiło wrażenie, to na pewno bo oko zaszło szkłem, chwilę później łzy ciekły już z niego strumykiem. Jeniec się uspokoił ale nie wymówił nawet jednego słowa.
- Pomóz mi. Pokażę ci jak się topi szczeniaczki zarechotał bardzo niezadowolony ze swej roli sierzant - Pleckami go do blatu rzucił siegajac po szmatę i kubeł wody. Sztuczka była bardzo prosta. Przykryc szmatą twarz i lać wodę, lać lać lać….
Bezimienny stawiał opór, to było oczywiste, ale i Dorrin doskoczył i chwilę później bezbronny więzień leżał na stole. Thorgun i Dorrin dociskali go do blatu a sierżant robił swoje. Woda ciekła, szmata oblepiła twarz więźnia… ten łykał wodę, po czym ją wypluwał, później znów łykał i wymiotował. Chwilę później już się topił. Thorgun i Dorrin poczuli jak mięśnie prężą się na całym ciele torturowanego, Roran czuł to samo ale w okolicy szyi jeńca. Bezimienny starał się unieść głowę ale nie mógł, siła trzech krzepkich wojowników przytłoczyła go jak walec. Po chwili zaczął tracić przytomność a jego ręce i nogi wpadały w drgawki, wciąż nic nie mówił, nie krzyczał, ale widać mówić potrafił bo nieartykułowane teksty wydostawały się z jego ust.
Długo to trwało, bardzo długo. W końcu były pierwsze efekty. - Wystarczy. - Pierwsze słowo opuściło usta jeńca… tego nie wiedział nikt z nowo utworzonego KMP, ale ten jeniec przemówił po raz pierwszy od czasu jego zatrzymania.
- Ale czemu zapytał smutno i z wyrzutem sierżant, obsługujacy wiadro. Miał dość ale ciągnął swoja gadkę -Nie bawisz się dobrze?
- To co szefie, nie mogę mu wydłubać choć jednego oka - w głosie Thorguna dało wyczuć się prawdziwą nutkę żalu.
- a może na pal z nim? Zaproponował korzystając ze swoich umiejętności Dorrin. - Ty mała krasnoludzka wszo upierdole Ci łep,, nudzisz mnie…
- Znowu pal? Pal jest nudny odparł sierżant. -zróbmy to samo co teraz ale z wrzącym ołowiem. Mam trochę kul do pistoletu zaproponował.
- Hmm, a nie szkoda Ci ołowiu? Może lepiej ponadcinać mu skórę tępym ostrzem, albo szkłem. O albo wsypmy mu sól do oczu!!! Zaproponował rozentuzjazmowany górnik.
- A ty co byś chciał? zapytał uprzejmie jeńca sierżant.
Więzień spojrzał na oprawców morderczym spojrzeniem. - Byście zdechli jak psy Azul, ale wcześniej byście mnie zabili. - Krótka odpowiedź, której być może nikt się nie spodziewał.
- Myślisz że jesteś pierwszym, który życzy mi smierci młokosie spytał poważnie sierzant, odrzucając wiadro i prostując się.
- To, co sypiemy sól? Zapytał z nadzieją Dorrin odchodząc od przesłuchiwanego i zbliżając się do drzwi.
Thorgun zastanawiał się czemu ten skurwiel jest taki uparty. Trochę podziwiał więźnia za chart ducha, ale skoro ten nie chciał gadać, może nie trzeba było łamaćjego fizyczności ale ducha.
- Szefie, a może po prostu zabierzemy się za jego bliskich, skoro nie chce nic powiedzieć. Może nie obchodzi go los jego samego, ale pewnie ma kogoś kto bliski jest jego sercu..Tak, tak nie wiemy kim jest ale w końcu...się znajdzie. Może po prostu damy jego twarz do szkicownika, i w końcu ktoś się zgłosi..komu leży dobro naszego przyjaciela - spojrzał na Dorrina i rzekł - Signund weź rysownik i go naszkicuj a potem puścimy w miasto..Myślę że w ciągu dwóch dni, ktoś się znajdzie; kobieta, żona, matka, dziecko.. - zakończył
- Słusznie...albo kumple po niego przyjdą…. zastanowił się sierżant. - I będzie więcej zabawy
Więzień prychnął jedynie a z jego nozdrzy pociekły strużki krwi. - Róbcie co chcecie, ja i tak jestem już martwy.
- Ty tak, ale twoi bliscy jeszcze nie. Jeszcze…- dodał z naciskiem białobrody
- Hmm, na to bym nie wpadł. W sumie dobrze kalkulujesz. Hmmm Panie sierżancie, On chyba lepiej rozumuje niż Pan. Pochwalił na swój sposób Thorguna.
Sierżant westchnął w duchu. Groźba niezła ale kompani chyba zapomnieli że to TAJNE więźienie a więźień nie istnieje.
- Jak na martwe dobrze sie trzymasz. Więc nie pierdol. Nie ma czegoś takiego jak już jestem martwy, uwierz na słowo. Bo to chuj prawda. Jesteś żywy póki nie wyplujesz resztki swej krwi i póki nie wyrwą ci duszy z ciała. I nie drażnij mnie takim pierdoleniem. warknął.
Więzień chyba się trochę rozgadywać zaczął, ale czy na te tematy które interesowały śledczych. - Wy… psy tego śmiecia Vareka, zawsze tyle pierodlicie… - pociągnął nosem krwawy zwis z wąsów… - od zawsze tak było. Kończcie już co i tak macie zamiar zrobić. Powiem wam cały chuj. - W tym momencie kulka plwociny trafiła Dorrina i powoli spływała po jego odzieniu.
-Nie wkurwiaj mnie mówiłem. Jebie mnie Varek, i jebie mnie co o tu splunięcie przerwało wypowiedź sierzanta….
W tym momencie Dorrin pękł, jak często pękają bańki puszczane na wiatr. Jednym ruchem obrócił się w miesjcu i doskoczył do więźnia. Nim ten zdążył coś powiedzieć wyjął ostrze i włożył mu je pod paznokieć. - Hahaha. Coś taki markotny? Śmiał się rozsierdzony do granic wojownik.
Krzyk jaki rozdarł do tej pory ciche podziemia komisariatu był okropny. Sztylet zmasakrował palec więźnia, krew polała się strumieniem po stole. Bezimienny zaczął się szarpać jak oszalały, uderzał nogami o podłogę i rękami o stół, łańcuchy brzęczały niesamowicie.
- Zajączku nie skacz tak, bo zrobisz sobie kuku. Rzucił przez zęby rozszalały Dorrin. - Podobało się? Poczekał chwilę, a wtedy szybkim ruchem wyjął ostrze z palca skazańca.
- Ssss… kurwielu ty! Wypuść mnie to zobaczymy. Odważnyś jak wszyscy azulczycy… szczyny waszego króla, bośśście ze szczyn są, a nie z krwi. - Bluzgał ranny więzień.
- Dość!!! - krzyknął Thorgun - Nie tędy droga. Wyjdźcie - poczekał aż wszyscy usunął się w cień
- A więc jesteś spoza Azul misiu… a więc to wyjaśnia czemu nie martwisz się o rodzinę… rzucił cicho, do siebie właściwie Roran.
Dorrin pewnie i chciałby stąd wyjść, chciałby wziąć antałek wina i pić, pić na umór, jak miał to w zwyczaju, ale zaszedł uż za daleko. Oczy płonęły, pragnęły krwi i cierpienia.
-Widzisz kochaneczku źle trafiłe…. jego monolog został przerwany.
Thorgun podszedł do Dorrina i położył mu rekę na ramieniu
- Daj mi kwadrans...Potem jest twój - rzekł spokojnie
Dorrin odwrócił się raptownie, miał już rzucić się na znajomka lecz w ostatniej chwili powstrzymał się. Opamiętał demona, który nim kierował. Odetchnął trzy-krotnie i wyszedł. - Piętnaście minut, potem do Ciebie wrócę.
Gdy już usunęli się wszyscy w cień, tak że więzień nie widział nikogo poza nim, Thorgun przysunął sobie krzesło na przeciwko więźnia. Wziął też butelkę gorzały i kawałek szmaty. Szmatę polał odrobiną alkoholu i obwiązał ranę mówiąc:
- Będzie piekło - wziął łyka z butelki i rzucił - chcesz?
Sierzant stał w ciemnym kącie, poza zasiegiem wzroku i przyglądał się temu cyrkowi. “co za chujowa robota” pomyslał.
- Wsadź sobie to w dupę. - Odparł bezimienny Thorgunowi, a gdy alkohol zetknął się z otwartą raną zasyczał i przeklinał pod nosem.
- Jak chcesz. Słuchaj, nazywam się Wolfgung. A do Ciebie jak mam się zwracać? [/i] - zapytał spokojnie i grzecznie
- Mów jak chcesz, i tak nic ci nie powiem. - Bezimienny był trochę zrezygnowany bo spuścił oczy na zakrwawiony blat stołu.
- Zadam Ci dwa pytania. Proste a ty odpowiedz sobie na nie sam. Pierwsze; chcesz żyć czy umrzeć jak pies, bez prawa do szczęknięcia? Zapomniany przez wszystkich, wszystko co żyło. Tak, że nawet wrony nie zapłaczą nad twym ścierwem, bowiem nikt nie będzie wiedział, gdzie porzucą Twoje nagie zwłoki. I druga sprawa: ile jesteś wstanie wytrzymać? Bo gwarantuje Ci, że w końcu wyduszą z Ciebie lub dowiedzą się kim jesteś. Im dłużej będziesz się opierać, walczyć tym bardziej wkurwisz kogoś, kto tu dziś przyjdzie do Ciebie. To będzie ktoś, kogo nawet ja nie znam ale ma opinię największego skurwiela w tym mieście. Bo widzisz, w końcu dowie się a wtedy sprawi, że Twoi bliscy będą cierpieć a ty bedziesz na to patrzył i nic nie będziesz mógł zrobić. Czemu? Bo taki ten ktoś jest. Bo mu będzie sprawiało przyjemność patrzenie jak cierpisz, nie fizycznie, ale jak cierpisz że Ci którzy są Ci bliscy cierpią przez Ciebie. - zakończył i wstał z krzesła powoli już nie patrząc na więźnia. - Nie myśl o tym teraz..Myśl o sobie
Bezimienny patrzył prosto w oczy Thorguna. Strzelec Siggurdsson dostrzegał niesamowite zmęczenie w oczach jeńca. Ta krótka przemowa nie dała odpowiedzi może, ale wiezień odpowiedział spokojnie.
- Już nie jest ważne jak umrę, nie masz racji. Mogę trzymać język za zębami i umrzeć jak na khazada przystało, albo wszystko wam powiedzieć i zginąć jak tchórz i zdrajca. Tak czy inaczej już stąd nie wyjdę. Obaj to wiemy. Ponownie się mylisz Wolfgungu, nie zrobią nic mej rodzinie… bo jej nie mam już, rozumiesz? Ja już nie mam rodziny! - Bezimienny był już całkiem spokojny, a krew z rannego poważnie palca kapała przez szmatę która nałożył Thorgun.
Thorgun odsunął się już i podszedł do sierżanta by szepnąć;
- Opatrzcie go i … - kiwnał głową pokazując że warto mu okazać zrozumienie - Ja bym mu odpuścił na dziś.

Sierzant uznał że czas wtracic sie do tej rozmowy. Zwłaszcza że naszło go na przemyślenia. Westchął więc głośno i podszedł dwa kroki w przód: - I wciąż zakładasz że wiesz co zrobimy. Śmierć jak na khazda przystało… khazady dały mapy twierdzy ogrom. Khazady nie chciały dopuscić by zalano podziemia twierdzy by wlazły nimi orkowie...Umrzeć jak khazad...co to znaczy umrzeć jak khazad. mijając Thorguna sierżant wysłuchał go i pokiwał głową, po czym ruszyl by zająć jego miejsce: -Ukradliście plany z manufaktury. Nienawidzisz Azul. Nie wiem czemu. Ale to nie mój problem. Ale wydaje ci się że umrzesz jak khazad mając na sumieniu kradzież i sprowadzenie śmierci na innych khazadów? Bo tak, bo nienawidzisz …. naprawdę uważasz że tak? Bonarges…. ha. Dobre sobie. A wszytsko to z powodu rynku stali? Naprawdę?

- Umrzeć jak wojownik, to jedyne co mi zostało. Rozumiesz? - Wiezień bez imienia patrzył ciężkim wzrokiem na twarz Rorana, dało się wyczuć niesamowity gniew jaki od niego bił, ale i bezsilność. - … niczego nie ukradłem, nie mam też nic do was, azulczyków… przynajmniej nic osobistego. - Bezimienny uniósł łokieć i otarł sobie krwawiący policzek rękawem. - … to nie wy jesteście problemem, tylko wasz król i zawsze są dwie strony, pamiętaj mój oprawco… każda strona uważa że ma rację. - Więzień zaczynał filozofować, może chciał zyskać na czasie, może faktycznie zmiękł, trudno powiedzieć, na pewno nie pociągnął tematu Bonarges.
- Taa. rynek stali. Nie jestem z Azul, nie mam pojęcia o czym właściwie mówisz. Co do Bonarges, i o nich nic nie wiem, poza tym ze chyba spotkaliśmy takowych w tunelach Azul. I wiesz co? Nie lubie gdy ktoś próbuje mnie zabić, ot. Czarny sztandar jego mać.
Gdy sierżant wspomniał o spotkaniu w tunelach więzień otworzył szeroko oczy w zdziwieniu, tego nie udało mu się ukryć. Musiał o nich wiedzieć, to było pewne.
Sierżant widząc to westchnął i począł przyglądać się więźniowi bez słowa. - Nie pamietam ilu uciekło. Jeden na pewno. Zgaduje że któryś dotarł do Południowego Fortu?
Więzień spojrzał po sali w konspiracyjny sposób. Przenosił wzrok z Rorana na Thorguna i na powrót na sierżanta. - Orig Glen … Orig Glen! - Zabrzmiało to nie jak pytanie ale ewidentnie wiezień czekał na coś, być może na jakąś odpowiedź.
- Chyba wisi mi nóż odparł sierżant, wpatrując sie sondujaco w więźnia.
- Zresztą, nic to, nieważne. Powiem ci swe imię ale obiecaj mi… nie, ty zresztą pierwszy powiedz. Co z nimi, z tymi z tuneli? Musze wiedzieć. - Opowieść Rorana go zaciekawiła.
- Co z nimi? Nadziali się na naszych zwiadowców, doszło do bitwy. Którzyś chyba uciekli, wzieliśmy jenca. Jak to bitwa w podziemiach. Jeniec później zbiegł, jak mniemam do reszty waszych. opowiedział w miarę pobieżnie Roran.
- Njordur, syn Njala, tak mnie zwą, nie kłamię, przysięgam że to moje imię. Wielka to tragedia że zginęli… ci wasi i nasi, tam w tunelach. - Njordur prawdziwie się zasępił. - Sensu nie ma bym was zwodził, prawdy powiedzieć też nie mogę, zatem skończcie ze mną. Nadstawię wam gardła. - Odrobinę teatralnym gestem Nojdur odchylił głowę i odsłonił szyję.
Sierzant westchnął głośno i pokręcił głową: -Ty naprawdę nie słuchasz co sie do ciebie mówi. Galeb! wezwał kompana.
Runiarz wszedł powoli do pomieszczenia. Jego srebrzysta broda wydawała się szara w nikłym świetle. Spojrzał na przesłuchiwanego i na Rorana.
-Tak?
- Wyprowadź za mury, daj żarcia na tydzien i wypuść
Njordur spojrzał po wszystkich z wyrazem najwyższego zdziwienia, nie wierzył w to co powiedział sierżant. - Po co ta szopka? Dajcie mi ostrze a sam się przebiję. Próżna droga za mury by mi miecz w plecy wbić.
- Mówiłem żebys przestał pierdolić. Więcej się od ciebie nie dowiem. Po chuj cie mam zabijać. Raz na wozie, raz pod wozem. Tylko głupiec uważa życie za dośc tanie by sie go łatwo pozbywać. dodał, skinąwszy na runiarza, Jemu ufał dostatenie by wierzyć ze da rade wykonac zadanie.
Galeb spojrzał wnikliwie na obitego krasnoluda.
- W jakim rzemiośle żeś szkolon?
Njordur wzruszył ramionami. - Znam się na walce, od zawsze to robiłem najlepiej. Masz ochotę się ze mną zmierzyć czy co? - Na zakrwawionej brodzie, a właściwie spod niej wykwitł wątpliwy uśmiech.
Z miną iście kamienną Galeb zbliżył się, aby młodzian mógł mu się przyjrzeć. Jego oczy pozostały niewzruszone, a od samej postaci runiarza biła aura conajmniej autorytetu.
- Więc twym rzemiosłem wojna jest. Dobrze. Pomocnik byłby podejrzan. Ochroniarz zaś najlogiczniejszym wyjściem w sytuacji tej. - rzekł.

Więzień był całkiem zbity z tropu, chyba nie pojmował tego co się działo. - Wy wiecie tak jak i ja że nie wyjdę stąd żywy… po co mielibyście mnie wypuścić? To nie ma sensu… - Być może chciał coś dodać, ale zatrzymał się w pół słowa.
- Skąd mamy wieedzieć...jak mamy wiedziec że nie wyjdziesz skoro właśnie cię wypuszcamy co warknał zirytowany niekumatością wypuszczanego sierżant. - Nie zwykłem zabijać jeńców mając inne wyjście. I to ostatnie co na ten temat powiem. Mam co innego na głowie, Galebie, zostawiam to tobie
Skinieniem głowy Runiarz odpowiedział sierżantowi po czym zwrócił się do przesłuchiwanego stanowczym tonem.
- Obmyty i opatrzony zostaniesz. Twa twarz oporządzona. Dostaniesz broń i będziesz mą tarczą i obroną przed tymi, którzy by chcieli podeniść na mnie rękę. Kiedy do wrót dotrzemy… twe życie znów do ciebie należeć będzie, zrozumiano?
Njordur nie wierzył nawet w jedno słowo Galeba, ale był zbyt mądry by nie wykorzystać okazji. Domyślał się ż emoże jego oprawcy chcą wykorzystać go jako przynęte albo iść za nim do kryjówki jego przełożonych, ale postanowił podjąc to ryzyko. Wszystko tylko po to by miec choć cień szansy na wolność.
- Rozumiem. - Przytaknął zgodnie, wciąż okazując brak zaufania przez uważną obserwację każdego ruchu Rorana i Galeba.
 
Stalowy jest offline  
Stary 28-10-2013, 09:28   #115
 
Coen's Avatar
 
Reputacja: 1 Coen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodze
Drugie spotkanie odbywało sie w o wiele przyjemniejszej atmosferze. Więzień był rozwiązany, dostał talerz ciepłej zupy. Sierzant usiadły przed nim powiedział:
- Ma kilka ostatnich pytań, czysto szczegółowych i wtedy zostaniesz odstawiony do domu, może być?
Galv uśmiechnął się i przytaknął. - Oczywiście. Dobrze że są jeszcze rozsądni khazadzi tacy jak ty. Odpowiem na każde pytanie najlepiej jak potrafię. - Już nie czekał, zabrał się za pałaszowanie zupy.
- Po pierwsze. Czy mógłbys najdokładniej jak potrafisz opisac wygląd tych którzy przyjechali do manufaktury? Jak dokładnie byli ubrani? Jakies charakterystyczne elementy? Może dziwny akcent? zaczął ostatnią przed wizytą porucznika partię sierżant.
- Cóż, na pewno nie byli z Azul, to pewne, jeśli byłoby inaczej od razu bym wiedział. Wszyscy w sile wieku, za bardzo się nie przyglądałem przyznam, no i noc była, ale ten co ze mną rozmawiał, ich dowódca, miał dwie blizny na czole, poprzeczne. - Galv przeciągnął palcem po swoim czole by pokazać gdzie były i jak wyglądały. - Ubrani byli całkiem zwyczajnie, nie wyróżniali się, ale spod ich odzień widać było że noszą zbroje, nawet te z tych cięższych. Okrywające ich opończe przykrywały jednak wszystko, żadnych symboli czy kolorów nie widziałem. - Łyżka za łyżką, zupa znikała z talerza, ale Galv nie przestawał mówić. Czy dziwny akcent mieli? Ja wiem, raczej nie, myślę że przybyli z okolic Azul, ale skąd dokładnie to nie wiem. Płacili złotem Azul, domniemam że nie przybyli do miasta wczoraj, ale musieli być tu już od dłuższego czasu. Wszak by zdobyć złoto takiej jakości, to nie jest coś codziennego. Płacili najczystszym kruszcem z emblematem Kazadora. - Galv kontynuował jedzenie, raz po raz spoglądał na Rorana.
- A z czego wnioskujesz że byli spoza Azul. Mówisz że akcent zwykły. Wyróżniało ich coś co spowodowało ten wniosek? zapytał dalej Roran.
- Tyś też nie stąd, prawda? Powiem ci, u nas jest tak. Jak jesteś z Azul to na przywitanie zawsze chwalisz króla albo jego wybrankę. Często mawiamy, Bądź pozdrowiony, niechaj potęga Azul nad tobą czuwa, albo chwalmy króla, i takie tam… to powszechne w Azul. Ci zaś byli bardzo zdawkowi, jeśli mieli by pracować dla króla to dziwne było że w pierwszych słowach nie chwalili potęgi Kazadora. To mógł być przypadek oczywiście, ale takie rzeczy się czuje, oni nie byli stąd, mówię ci.
- Masz racje, jestem w Gór Szarych. Na stokach Bretońskich sie urodziłem. W każdym razie ile mniej więcej czasu mineło od ich przybycia do momentu kiedy zorientowaliscie się że coś jest nie tak, że tamci w środku zostali pobici. Dawno zdążyli odjechać?
- Ja wiem? Przybyli w nocy, w środku manufaktury byli nie dłużej niż trza by zjeść obiad i już wychodzili. Później ruszyli na południe, w tunele. Tyle. Minęło trochę nim się zorientowaliśmy że zrobili raban w środku i coś skradli. - Galv rozgadał się w najlepsze.
- Ostatnie pytanie. Mówi ci coś nazwisko Orig Glen?
- Orig Glen? … nie, pierwsze słyszę. To chyba nie jest krasnoludzkie nazwisko, co? - Odpowiedział pytaniem Galv.
- Ano nie brzmi, prawda? odparł tylko sierżant -Dobrze, chyba tyle. Kapral Moisurdottir odprowadzi ci do domu. Lepiej by było gdybyś nie opowiadał powszechnie o szczegółach śledztwa, jest to bowiem sprawa wagi stanu

- Słowem nie pisnę. Mam już dość tego wszystkiego, chyba znajdę lepszą robotę po wojnie. Valayia ześle bogactwo na twój ród za to żeś jest honoru pełnym krasnoludem. Wrócę do rodziny i postaram się o tym wszystkim zapomnieć raz na zawsze. - Odparł Galv.
- doskonale. A więc powodzenia i obyśmy sie już nie spotkali w takich okolicznościa. Jak wy to tam mówicie…. król z tobą?

Sierżant wrócił do mrocznego korytarza, który być może miał zostać wkrótce własnością porucznika Vlaga, obok sierżanta zaś zasiadł kapral Detlef, trzeba było obgadać co dalej, czym się zająć i jak to zrobić. Poczęli przeglądać dokumenty i zajęli się bronią, musiała być czysta i gotowa do użycia. Galeb ruszył z zadaniem specjalnym o którym na razie wiedział tylko sierżant, pytanie tylko czy poznał on zamiary runiarza całkowicie? Wiedział na pewno że nie będzie go kilka dni, a do jego ochrony sierżant przydzielił Grundiego który nie był chyba zachwycony powrótem do mroźnych tuneli. Kronikarz Thorin zajął się księgozbiorami Gervala i był szczęśliwy jak świnia w błocie w ten czas. Strzelec Thorgun odpoczywał, zmęczony przesłuchaniem i nocna wartą uwalił się na łóżku i powoli zapadał w sen.

Galv Nia’in został zwolniony z aresztu, do drzwi prowadził go Dorrin i Ysassa, która później wraz z Thorinem mieli stać się ogonem Galva, który być może doprowadziłby śledczych do źródła problemów związanych z napadem na manufakturę. Zdarzenia potoczyć się jednak miały zupelnie inaczej.
 
__________________
"Wyobraźnia jest początkiem tworzenia.
Wyobrażasz sobie to, czego pragniesz,
chcesz tego, co sobie wyobraziłeś i w końcu
tworzysz to, czego chcesz."
Coen jest offline  
Stary 29-10-2013, 22:22   #116
 
Stalowy's Avatar
 
Reputacja: 1 Stalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputację
Wędrówka przez korytarze Azul trwała w najlepsze. Grundi i Galeb eskortowali więźnia, biorąc przy okazji zachodząc do jednej ze strażnic. Tacy goście skonfudowali nielicho strażników, szczególnie Galeb, który będąc jednocześnie runiarzem i politycznym wymykał się wszelkiemu schematowi traktowania. Jednak Kowal Run starał się być przyjazny, konkretny i zasadniczy wobec Azulczyków, aby tak jak planował to Roran pokazać, że milicja choć ma zwierzchnika o zatrważającej reputacji i ma obowiązek wykonywać naprawdę paskudną robotę, to nie czepia się nikogo bez powodu.
Kapitan Durginsson szybko oddelegował dwóm byłym gwardzistom z pod Czarnego Sztandaru przewodnika.
Tyrus Ergansson, kiedyś był górnikiem, zaś obecnie zarabiał na życie jako porządkowy. Znał tunele doskonale i wywiązywał się ze swoich obowiązków jak trzeba było bez zbędnych pytań. Jednak w czasie wędrówki nie trudno było poznać, że zwyczajnie wstydzi się swojego towarzystwa albo raczej tego że musi im pomagać.
Na szczęście wkroczenie na głębsze poziomy Azul rozwiązało trochę język Tyrusa, który zaczął opowiadać o kopalniach i swoim zawodzie. Galeb szybko postanowił wykorzystać tą okazję i zaczął opowiadać o kopalniach w Górach Czarnych oraz tamtejszych faktoriach. Z pewnością strażnik mógł w przyszłości być pożytecznym kontaktem, a i opowiadanie historii pozwoliło Runiarzowi się rozchmurzyć.

W końcu minęli Runiczne Wrota. Wszędzie krzątali się wojownicy i strażnicy, aby pilnować przejścia, które na tą chwilę było wrażliwe na atak. Nigdzie jednak nie można było dostrzec Mistrza Run i jego ucznia o których słyszał Galeb. Cóż... porozmawia z nimi w drodze powrotnej, teraz mieli inne zadanie zlecone im przez sierżanta.

Grundi szybko zebrał potrzebne informacje. Oto w głębi tunelu znajdowała się barykada, która broniła tutaj podejścia do Azul. Szybko ją wzniesiono, a pilnujący jej woje stali w ciągłym pogotowiu. Nic i nikt nie mógł się prześlizgnąć w jedną czy w drugą stronę.

Była to sytuacja trudna. Opuszczanie twierdzy w czasie oblężenia było aktem zdrady (no chyba że miało się glejt czy co), dlatego krasnoludzi musieli coś wykombinować.

Zbliżał się czas odpoczynku. Według obwieszczanych wart miała zapaść zaraz noc, więc była to dobra pora aby działać. Galeb zdecydował się na dosyć śmiały krok. Kiedy pojawili się w okolicy barykady Runiarz postanowił użyć przekupstwa. Miał jeszcze trochę złota w trzosie, więc wyczaił dowódcę warty i zagadał do niego w odpowiedniej chwili.
Niestety negocjacje nie poszły tak łatwo. Galvinsson postanowił nie przekupywać nikogo z szeregowych, gdyż oznaczało to że powrót mógłby nastręczyć sporo trudności. Niestety znaczyło to też że łapówka musi być odpowiednio wyższa... jednak chodziło też o coś innego. Galeb chciał mieć pewność, że kiedy będą wracać nie zostaną nagle naszpikowani bełtami. Ustalili więc kod tunelowy jakim mają się posłużyć oraz kiedy obecna warta będzie znów stróżować. Niestety na to wszystko poszła sztabka złota którą miał runiarz. Druga miała trafić do szefa warty po ich powrocie.

Galvinsson miał tylko nadzieję, że rozkład nie zostanie zmieniony przed ich powrotem.
 
Stalowy jest offline  
Stary 29-10-2013, 22:34   #117
 
vanadu's Avatar
 
Reputacja: 1 vanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znany
Dorrin przekroczył próg komisariatu i ruszył w stronę ulicy, za nim był Galv i Ysassa… i wtedy właśnie… bełt wbił się twarde mięśnie brzucha Dorrina, głęboko. Zarkan nie wiedział co go dopadło, zatoczył się, siła z jaką oberwał była ogromna. Kolejny bełt tylko przedziurawił rękaw odzienia i wbił się w korpus Galva, ten krzyknął tylko i wpadł na Ysassę. Czym oni kurwa obrywali? Siła była tak że obalała stojących mocno na nogach khazadów. Ysassa upadła przywalona Galvem i zaklęła szpetnie. Po chwili kolejne pociski naszpikowały brzuch Galva i zalała go krew. Dorrin otrzymał kolejny pocisk w dłoń i odruchowo poderwał ją choć była przyszpilona do gleby, kosztowało go to dużo bólu ale nie myślał o tym w owej chwili. Wszyscy spojrzeli w stronę z której nadleciały pociski i dostrzegli postać… to wszytko było dziełem jednej istoty.



Ysassa zareagowała najszybciej, odepchnęła Galva i chwyciła za garłacz. Nacisnęła spust i posłał chmurę orczych zębów prosto w mroczną postać. Potężny huk przeszedł korytarzami niskiej cytadeli. Postać w kapturze była szybka i zwinna, ale nikt nie opanował jeszcze bycia szybszym od pocisku pchanego przez ładunek prochowy. Strzaskane zęby orków zasypały gradem napastnika. Widać było że trafienie zrobiło na nim spore wrażenie, chyba się tego nie spodziewał. W tym czasie Dorrin skoczył za zasłonę i krzyknął na alarm. Wszystkich dobiegł ostrzegawczy zew Zarkana.

Sierżant niemal zjebał sie z krzesła na którym się własnie bujał. Nie myslac wiele, chwycił pas z bronia i zapinając go po drodze, ruszył biegiem w strone odgłosu.
Detlef był u boku sierżanta i obaj zjawili się na zewnątrz na sekundę nim nieznajomy, przyczyna całego zamieszania zniknął w cieniu ulicy. Na posadzce leżał martwy Galv, obok stała Ysassa z dymiąca bronią palną, a zwalisty Dorrin ślęczał za sporym koksownikiem.

Roran z Detlefem ruszyli za uciekającym napastnikiem, ale już po chwili stracili go z oczu, nie było mocy by dopędzić kogoś tak szybkiego i zwinnego. Zatem wrócili. Detelf zajął się rannym Dorrinem, ale po chwili zostawił go i podszedł do sierżanta, po cichy zamienił z nim dwa czy trzy słowa i razem zbliżyli się do Dorrina, który siedział i sapał, ciężko ranny. Detlef nachylił się i odkrył poły munduru. Roran dostrzegł to o czym wspomniał Detlef… niewielkie czerwone żyłki wędrowały już od rany w stronę serca. To nie mogło być nic innego… bełty były zatrute.
Roran błyskawicznie sięgnął reką do swego worka..ktorego nie wziął. Ruszył pędem po niego. Biegł jak nigdy. gdy wrócił ściskał pakiet małych flaszeczek. Dobra inwestycja. A myslał że komplet odtrutek na kiego chuja mu się nie przyda.

Trochę na ranę, trochę do wypicia. Dorrin zwymiotował i wpadł w drgawki, tracił przytomność. Jego ranna dłoń i brzuch były już całe czerwone i nie mowa tu była o krwi która zraszała całe jego ciało w okolicy obrażenia, ale skóra przybrała dziwny fioletowo - różowy odcień. Ciało Dorrina pokrył pot i w tej chwili stracił przytomność.

Krwawiącego Dorrina przeniesiono do wnętrza komisariatu. Jedynie Detlef i Roran zostali przy ciele Galva. Było tam można znaleźć kilka perfekcyjnej roboty bełtów do kuszy. Ich jakość wymykała się nawet robocie najlepszych zbrojmistrzów, ktoś kto je spreparował musiał być mistrzem swego rzemiosła, i to arcymistrzem.



Roran delikatnie zebrał je, mając nadzieje znaleść tak wykonawcę jak i uzytkownika. w koncu to rzadkie obiekty. Uzytkownika trzeba było przesłuchać, a owemu arcymistrzowi łapy prewencyjnie przetrącić...cos takiego mogło by wbić się nawet w stalowy pancerz sierżancki, o biednych i słabiej opancerzonych nie wspominając.

Kiedy sierżant wyciągał zabójcze bełty z martwego ciała Galva, które było cale jakby spękane od czerwonych żyłek spowodowanych trucizną, zauważył że jeden z bełtów przebił kubrak a spomiędzy jego warstw zauważyć dało się jakiś kawałek pergaminu. Sierżant nie zastanawiał się długi, rozpruł kubrak i wyjął zakrwawiony kawałek papieru, który zapisany był znakami w khazalidzie.

Komisariat

Wpierw byli strażnicy. Ich grupa liczyła czterech odzianych w kolczugi khazadów. Wparowali jak do siebie. Dostrzegli Detlefa i Rorana stojącymi na ciałem Galva. Unieśli broń i rzucali ostrzegawcze komendy, tylko po to by…

… opuścić miejsce zbrodni w kilka chwil. Czarne mundury, oksydowane hełmy i odpowiednie glejty sprawił że strażnicy rzucili miast kilku nowych komentarzy to kilka cichych nienawistnych spojrzeń na politycznych agentów i odeszli w pośpiechu… za takimi jak sierzant Roran i kapral Detlef, nikt w tym mieście nie chciał mieć nic wspólnego… no może poza ich szefem Varekiem, ale tego ostatniego nienawidzono ze szczerego serca.

Ciało wniesiono do budynku, a na ulicy została tylko krwawa plama. Martwego Galva ułożono w jednym z pokoi komisariatu i można było wreszcie przyjżeć się dokumentowi który był ukryty w jego kubraku. Thorin czytał i robił co raz to i większe oczy. Okazało się bowiem że zabity przez zabójcę, nie miał na imię Galv, a Vlag i był porucznikiem Komisariatu Milicji Politycznej. Na karcie spisana byłą jego tożsamość i nota która tłumaczyła jego zachowanie, które miało na celu ocenę zdolności i umiejętności nowo utworzonej formacji i jej pierwszych członków. Były to dokumenty zabezpieczające, które miały być okazane przez Vlaga w razie gdyby przesłuchujący go mieli posunąć się za daleko. Teraz już nie miało to większego znaczenia, ważne że prawdziwa tożsamość więźnia lub raczej byłego dowódcy, została ujawniona, w ostatniej chwili rzec można. Teraz trzeba było podjąć jakieś kroki. Sierżant skupił się na spisaniu raportu wraz z kronikarzem Thorinem, który pisał tak jak Roran dyktował… a kapral Detlef wrócił do swej komnaty i zrzucił czarny mundur by w cywilu, ale z glejtem schowanym za pazuchą, ruszyć w miasto. Posłuchać, co się dzieje, o czym mówią przy piwku, poobserwować czy gdzie wysokiej postaci o wyglądzie zbliżonym do zakapiora nie zauważy. Wdepnie też do znajomego aptekarza i zamówi nieco odtrutek, bo mogą być przydatne, jak zdążył zauważyć.

Raport sierżanta Rorana Ronagaldsona


Teges wieczora dnia zeszłego nam dowieziono wozem graty i z rana jakem nam kazali w workach dwóch podejrzanych co by ich teges przesłuchać. Takeśmy i uczynić postanowli, godnie z potrzeba chwili, licząc na dobrym efektem zaprezentowane sukcesy nowoporucznikowi przybyłemu co to nas uprzedzili że z rana miał być. Tageśmy ja, to jest sierżant dowodzący chwilowo oraz Thorgun, wybitny wojak z 2 drużyny przygarniety oraz Dorrin, materiał na bitnego ćwieka, żeśmy onego wartownika co go w worku nam przywieśli do stołu przykuli i omawiaćśmy zaczeli. Z razu uprzejmiesmy go zapytali kto zacz i czegotu i w jakiej sprawie. On na to że nic nie wie i w ogóle i tak czy inaczej że mu straż monete zabrała i co to go pobili w manufakturze to nie jego wina yst i tyle. No tośmy zablufowali, jak to mówią mondrzy gracze i czytajac z pustej kartki żołnierz Thorgun mi przeczytał żec to zdrajca i że rekwizycje a rodzina to do piachu co najmniej. Ruszyło go to ciapke ale nie dość widać bo się wypierał bardzo toc go za słowka zaczołem łapać bo pierdolil bzudry – raz że go pobili potem że innych bili, ot co. No to się kolejny z naszych włączył, groźnym głosem przemawiając. Ale nichuja to nic nie dawało. Takośmy go do stolu na plecy przywiązali a stoła nogi na kamienie coby się nie podtopił iśmy mu szmate na pysk i lać wode poczeli. To i powtarzali i powtarzali i powtarzali aż on charcząc piskliwie żeby coby mu w kaftan wejrzeć. Się okazało że to nasz porucznik jest co to sprytnie nas podszedł co by nas (czego nie rzekł ale łoczywiste to było że to nie debil masochista) sprawdzić. Tosmy go puścili a nasz medykus sprawdził czyśmy go za bardzo nie podjebali, to jest teges przepraszam, nie skrzywdzilismym go przypadkiem, rozmawiajac. Toć on, medykus to jest, zalecił co by gorzałki dać – dalim a i kaszy z czym ciepłym dorzucili i sam żem zjadł bom głodny był. Toć on nas pochwalił, a mnie raczej bo reszta odpoczywała lub warte miała że to z wiadrem sprytne było. Odpoczelim chwile bo kiepsko z nim było ale czas było się za drugiego wziąć. My chcielim tak samo, to jest lać wiaderkiem, bo jak Pana Porucznika ruszyło to tego nie weźmie? Ale porucznik rzekł – nie, to ni zadziała boć jego już i cieli i co tam. My mu niby niechcacy się wyrwać damy i ja za nim pójde a ze mna ze dwójka co lepszych waszych zwiadowców. Ja tam się nie znam to na to poszedłem, choc zauważyłem że spierdolic może albo kumpli spotkac i co? Ale Pan Porucznik wyjaśnił że nieee, spokojnie, to się zawsze robi i działa, a dzielnica szlachecka to pusto i latwo będzie go widzieć. Toc my mu w morde dali i podtopili i jakem go nazad prowadzili, takes przypadkiem że koło wyjściowych drzwi, toć i tak było, prowadzony więźień, przez naszego chłopaka co to najebanego jake krzywy ryj udawał się wyrwał i w pizdu za drzwi i się skrada a to podejdzie. A to Porucznik, to jest Pan Vlag za nim i Yssana córka i Dorrin co to pijanego udawał bo wprawe ma za nim się ruszyli. I wtedy pizdu, bełty z kuszy, takiego wielomiota co to kilka ich wypuścić może. Pan Porucznik zajebany na miejscu został, a i Dorrin, dobry żołnierz dostał alem ja odtrutki miał takie co to je kupiłem kiedy w Marienburdu, niezłe, nie powiem i po trzy złocisze mocno skrowane jeno. To kapral Yssana pizdneła z garłacza ale raniony strzelec zbiegł. Człowiek to był i taką pizdowatą maske miał na gębie. A belty recznie robione, dobre i to z trutką. Takosmy rannych poskladali a porucznika do chaty i ten raport pisze bo za kiedy nie wiem co dalej boć władzy ni ma a rozkazów mi nikt nie przekazał.Wiźniów też nie bo jeden porucznikowi spierdolił jak go zastrzelali a drugi tez nie bo się porucznikiem okazał.

Z poważaniem i szacunkiem wszcz (skreslone) wszelakim
Roran Ranagaldson, sierzant
Czarny Sztandar, drużyna i choragiew właściwa [skreślone]
Znaczy teges
Milicja Polityczna Azul



Łańcuch dowodzenia - odprawa


Kto wie, może i z pół dnia minęło nim zjawił się ktoś na Komisariacie w sprawie tego co wydarzyło się tu rano. Strażnicy nie chcieli mieć z tym nic wspólnego, a sama milicja polityczna nie wiedziała co robić bo wytycznych nie było. Zatem czekali, długo.

Gdzieś przed południem wreszcie zjawili się długo oczekiwani goście. Trzech dostojników, z czego dwóch było ochroniarzami tego ostatniego, poznać było łatwo, że najważniejszego z całej grupy. Wszyscy weszli na komisariat, ale tylko jeden spotkał się z Roranem, reszta strzegła wejścia do gabinetu. Gość był krasnoludem w średnim wieku, o poznaczonej zmarszczkami twarzy. Jego zarost był w odcieniach brązu, a oczy bystre. Odziany był w prosty, żołnierski sposób i nikt nie powiedziałby że jest kimś kto mógłby wydać rozkaz Roranowi który zwykł nosić ciężką zbroję i dostojny mundur, a jednak tak było. Krasnolud miał ze sobą dokument, który trzymał w dłoni w ostentacyjny sposób.

- Jestem Relv. - Przywitał się i ukłonił lekko, to był dobry znak, ostatnio wszak jakby khazadzi zapomnieli o uprzejmościach, ale nie on, nie Relv.

- Roran Ranagaldson, do twych usług odkłonił się sierżant uprzejmie, doceniając ten gest.

- Jestem wysłannikiem z siedziby Vareka, podlegam słowu jego poddanych, a dokładniej twego i mego bezpośredniego przełożonego, wszystko jest tu napisane. - Położył zwinięty w rulon dokument na biurku.

- Słyszeliśmy że miały tu dziś miejsce zdarzenia krwawe. Możesz przybliżyć mi co się wydarzyło? - Zapytał wprost. Jego głos był spokojny, być może nawet za bardzo.

- Przygotowałem pisemny raport dla kwatery głównej. Mam nadzieję że zechcesz go przekazać. co do wydarzeń zaś, dziś nad ranem dostaliśmy dwóch więźniów. w wyniku przesłuchania pierwszego z nich, okazał sie on być naszym porucznikiem. Kiedy to sie juz wyjasniło, zalecił on nam przeprowadzenie, jak on to ujął, prowokacji. To jest drugiego więźnia mieliśmy obić, a potem udając nieudolność dać mu zwiać, by nasi zwiadowcy z znim, to jest porucznikiem mogli go śledzić. Szczerze powiem nie wydało mi sie to nazbyt…. dobre wyjście, no ale kazał to się zorganizowało co trzeba. No to porucznik ruszył za nim, wraz z jednym z kaprali i kolejnym z naszych ale nim parę metrów odeszli od budynku jakiś osobnik ostrzelał ich z kuszy powtarzalnej. tu Roran przerwał na chwilę, by wyjąć z biurka bełty (ale nie wszytskie) - Najlepsza jakoś, nasączone trucizną, bardzo szybko działajacą. Porucznika załatwili na miejscu, jeden z moich chłopaków walczy o życie, na szczęscie miałem odtrutkę ale nie wiem czy pomoże. Właściwie to tyle, próbowalismy ścigac i strzelca i więźnia ale byli za szybcy, a co tego chyba strzelec miał przygotowaną drogę ucieczki. No to spisałem raport i czekałem, bo tak bogami a prawdą nie wiedziałem co z tym począć, nikt mi nawet nie powiedział jaki jest łańcuch dowodzenia ani gdzie się zgłaszać i raportować dokończył Ranagaldson, okazujac w głosie niezrozumienie dla tych niewojskowych procedur.

Relv słuchał w skupieniu, dało się zauważyć że wszyscy polityczni mają tą dziwną cechę że wolą słuchać niż mówić. Gdy tak przysłuchiwał się słowom sierżanta, w ten czas czytał i raport który został mu wręczony. Obejrzał bełty i nie pytany o pozwolenie zabrał je i schował pod płaszcz. Rozejrzał się po pomieszczeniu i jego wędrówka wzroku spoczęła na sztandarze Milicji Politycznej Azul.
- Wiesz synu Ronagalda że to pierwsza tego rodzaju formacja w naszym mieście, ba, matko, w całym khazadzkim imperium chyba. Zatem… pytaj a ja dam ci odpowiedzi w miarę możliwości. Na koniec powiem ci jak od teraz będzie się tu działo. - Teraz Relv patrzył wprost w oczy Rorana. - Powiedz, co chcesz wiedzieć?
- Od czego zacząć...może wprost.. Skoro nigdy takiej formacji nie powołano to z jakiegos powodu trzeba było powołać ją właśnie teraz. Na pewno nie ze względnu na oblęzenie bo to u naszej rasy norma… Wiec czemu? Bonarges? postanowił zacząć z grubej rury Roran.

- Świetnie. Zatem ten temat nie jest ci obcy Roranie. Dokładnie. Bonarges. To właśnie dlatego powołać musieliśmy jednostkę działająca jawnie, czyli was. Od dawien dawna pracujemy w cieniu Vareka i króla Kazadora, ale ostatnie zdarzenia zmusiły nas by pokazać pazury, jawnie. - Relv również nie owijał w bawełnę, mówił śmiało i zdawał się mówić prawdę.

- Chodzi ci o napad na karawanę, z mniej więcej miesiąca temu? Kapłan i ładunek przedniej stali? zapytał sondująco Roran. - Czy coś w samym mieście. Na ten przykład dziwny facet z ładunkiem zatrutych bełtów

- Jesteś lepiej poinformowany niż myślałem, zatem to co powiem na końcu naszego spotkania będzie miało większy sens, ale to później. Odpowiadając na twoje pytanie. Tak, sprawa tego transportu też jest ważna, ale to tylko kropla w morzu wszystkich zdarzeń. Cała sprawa jest bardzo, ale to bardzo skomplikowana i do tego rozgrywa się obecnie w Azul, czym jesteśmy bardzo zniesmaczeni. Uwierz, nie było prostym by przekonać Vareka że potrzebujemy wysłać kogoś do otwartej konfrontacji z Bonarges, ale musieliśmy… i oto jesteście. - Relv rozejrzał się po biurku, szukał chyba czegoś by przepłukać gardło.
Roran wyjął butelka wina i kubku z kolejnej z licznych szuflad biurka (dlatego kochał ten pokój, to biurko było świetne) i postawił przed gościem: -Wybierając nas wiedzieliście o naszej konfrontacji z oddziałęm Bonarges przy pompach, jeśli wolno wiedzieć?
- Nie, ale domyślaliśmy się że mogą być w tunelach. Nikt z nas nie był pewien jak daleko się posuną i jaki będzie ich cel. Wiedzieliśmy że będą próbowali zakłócić handel i porządek. Szkoda że nie macie żadnego z nich. Bardzo trudno ich schwytać. - Jaby na potwierdzenie swych słów wyjął jeden z bełtów i pomachał nim. Chwycił też kubek, powąchał i wypił zawartość.
- Nie zdązyłem zapytać porucznika przed jego zgonem, ta cała gadka o kradzieży w manufakturze, to powiązany fakt czy bajka na zmyłkę? zadał kolejne pytanie sierżant, wychylając kubek wina i gorączkowo myśląc.
- Do kradzieży faktycznie doszło, jednak nie wiemy kto i jak tego dokonał. Wstydliwe lecz prawdziwe. - Odparł Relv.
- Macie pomysł czym jest czerwony kamień o którym raportowaliśmy? Bardzo intersował ogry...a one miały z koleji krasnoludzką mapę. zaryzykował Ranagaldson.
Relv przez dłuższą chwilę wpatrywał się w sierżanta, po czym westchnął. - Skoro to dla ciebie ważne to powiem ci. Aragonit to minerał jaki nie występuje w naszych górach i jak już pewnie wiesz jest nic nie warty choć piękny w wyglądzie. To już jakieś siedemdziesiąt lat mija odkąd nasi alchemicy odkryli jego, powiedzmy wyjątkowe cechy. Powiem krótko… bestia Skaz, to aragonit trzyma ją w ryzach i nie daje wedrzeć jej się do Azul. Wielu górników i kamieniarzy poświęciło życie by go tam umieścić, ale udało się. Od tamtych czasów bestia nam nie sprawia kłopotów, a sami nie byliśmy w stanie jej pokonać. Może teraz jest szansa, kto wie. Bestia jest już stara, liczymy że wkrótce zdechnie. Jeśli bogowie pozwolą. - Ze szczerą nadzieją w głosie Relv wypowiedział ostatnie słowa.
- Z twych słów wnioskuję że znasz mój raport z wydarzeń w Skaz? zapytał roran nim zaczął dalej - Ogry prowadziły na smyczy mniejszą bestię, zaś znaleźliśmy czerwone od krwii jeszcze mniejsze okazy. Bydle nie chciało wejść dalej w tunele… ale to nie znaczy że nie wejdzie. Jeśli ogry mają ich więcej i wpadną na to by wysłać przodem oddział do wyrywania kamienia… muszą znać jego moc skoro mieli go ze sobą a do tego widac znają te bestie skoro nimi rozporządzają. Sprawdzaliście w księgach jakieś informacje o tych stworzeniach? Wybacz że drążę ten temat jest jest dla mnie istotny, straciłem trochę dobrych krasnoludów przez to cholerstwo

- Owszem, czytałem twój raport i przyznam szczerze że przyniosłeś wraz ze swymi podkomendnymi więcej informacji w ciągu ostatnich dwóch tygodni niż inni przez całe lata. Dlatego tu dziś siedzisz z odznaką sierżanta. Przykry jest fakt śmierci twych kamratów, ale sam wiesz jak wygląda wojna i życie w twierdzy, Ofiary są codziennością. Co do bestii, to nie martw się. Nasi uczeni całe dziesięciolecia temu już zbadali ten temat. Bestia rozmnaża się co znaczy że jest samica i samiec, ale tylko jedna samica może wydawać potomstwo i jest zawsze męskie, to te o których wspomniałeś. Jeśli rodzi się kolejna samica to musi ona połączyć się w parę z samcem i opuszczają góry w poszukiwaniu nowej domeny. Za każdym razem obserwowaliśmy to i młode samice odchodzą na tysiące mil by wić nowe gniazda. W młodym wieku będące samice udawało nam się zabić, ale to cholerstwo które kryje się w Skaz musi mieć setki lat. To wstyd, ale pod naszym nosem spasła się bestia straszliwa, a nikt tego nawet nie zauważył. Wydaje się że ktoś zdradził oddziałom wroga sekrety bestii i sekret aragonitu. To bardzo źle, ale widziałem bestię i nie wydaje mi się by ogry mogły nad nią zapanować. - Relv wziął kolejny łyk wina.
- Oby, stałem przed nią raz, drugi raz nie chcę póki co odparł głucho Roran, wychylając kolejny kubek wina - Od króla krasnoludów z Wieprzej Góry usłyszałem że nikt nie idzie na odsiecz Azul. Pasowało by to do tego co obserwowaliśmy po drodze. Dodając do tego Bonarges i Gervala, ktorego winiacz teraz pijemy tworzy ton dziwny obrazek, nie sądzisz? zapytał sierzant, nalewajac im ponownie i wyraźnie szukając czegoś w szufladzie.
- Prawda jest w twych słowach sierżancie i wiesz znacznie więcej niż inni, dlatego będę z tobą szczery na tyle na ile mogę. Azul ma poważne kłopoty, znacznie poważniejsze niż Gorfang i jego armia za murami, to już nie pierwszy raz kiedy staje on przed Azul, ale nam, podkomendnym Vareka Ciernia i siatce milicyjnej, wydaje się że to tylko dywersja. Azul jest od środka pożerane przez coś tajemniczego, a Gorfang i jego zielona sfora tylko mają odwrócić naszą uwagę. - Skwitował Relv.
Sierżant dogrzebał sie w końcu czegoś i z triumwująca mina wyciągnął z szuflady pojedyńczą kartkę papieru, kładąc ją przed gościem: -Do zwrotu jeśli można prosić, skopiuj jeśli potrzebujesz. A co do oblężenia to i mnie kusiły podobne myśli. Zwłaszcza od wyjścia z tuneli. Najpierw sądziłem po prostu że skaveny rozpychają się po podziemiach, ale kiedy zorientowałem się w trasie marszu ogrów zaczeliśmy mieć pewne wątpliwości. Wydało się że unikają zielonych, w końcu przez bestię orki unikają Skaz jak sądzę… i południowego fortu tu Roran palcem wskazał list - Najpierw z kapralami obawialiśmy się zy nie poszczerbiliśmy kompani artylerii najemnej idącej do Azul ale później… to wszytsko zdaje się kocno trefne. Oblężone miasto tylko łatwiej infiltrowac od środa, wszystkie dziwne rzeczy składać można na karb oblężenia i chaosu, ludzie i krasnolud sa niespokojni, a kluczowe obiekty pilnowane w widoczniejszy niż w czasie pokoju sposób… wbrew pozorom to wiele ułatwia, zwłaszcza mając dostęp do dobrego fałszerza...liniowe oddziały idą na mury a w środku na wartach zostają pośredniejsze, z żołneizrami nie mającymi od lat do czynienia z listami, podpisami i tym wszytskim co można rozpoznać…. a brak rutyny jest tak samo groźny jak sama rutyna, wbrew temu co twierdzą niektórzy pewnie nawet groźniejszy. Ale żeby taki raban o rynek stali… musiz przyznać że są prostrze sposoby.. tu Roran urwał. Nie dało sie poznac czy rozgadał sie specjalnie czy niechcacy… i to zapewne chodziło -Hmm, powiedzmy że miałem kiedys inną pracę dodał wypijając kolejny kubek wina.
- Twe słowa utwierdzają mnie w przekonaniu że dobrze zrobiliśmy osadzając cie na tym stanowisku. Masz wiele racji. Południowy fort jak i drogi w kierunku Księstw Granicznych pozostają otwarte i bezpieczne, wciąż nie wiemy dlaczego, ale i ty i ja wiemy że to ma coś wspólnego z całą sprawą i z Bonarges. - Relv przeczytał szybko list i oddał go sierżantowi. - To cenne wiadomości i ewidentnie łączą to co tu ma miejsce z Nuln w jakiś sposób oraz z południowym fortem. Może chodzi i o rynek stali, ale jak zauważyłeś trafnie, bardzo dużo zachodu jedynie o sam handel minerałami, choć z drugiej strony… Azul kontroluje prawie cały znany naszemu światu runek tego surowca. To jest bardzo zagmatwane i należy to niezwłocznie zbadać. - Relv potarł czoło ręką, widać sprawa go bardzo gniotła na umyśle.
- i]Jest zima, pod murami mamy grubo ponad sto tysięcy zielonych bez żarcia… ktokolwiek by ustalał to coś, cały ten numer, nie wiem zresztą jak ugadując się z zielonymi, musiał by być świadom że to gra na krótki czas. Po jakimś okresie albo bedą musieli odejść, zapewne po drodze pladrując dalesze wioski by zdobyć zarcie albo zdobyć Azul...bo nawet jedząc gobosy i słabeuszy nie wytrwają dłużej niż dwa miesiące jak sądzę. Z drugiej strony z pism nie wynika by ten ktoś chciał zdobycia Azul. Jego osłabienia tak ale nie zdobycia...a przecież przetrwane oblężenie nie osłabi miasta, co najwyżej umocni bo zostanie stal, może nawet łupy, a każde kolejne będzie łatwiejsze do przetrwania bo mieszkańcy będą bardziej wyćwiczeni a słabe punkty kolejno wykrywane. Gdyby po odejściu zielonych skaveny narobiły szumu...to tak, odwalały takie numery w Tilei, w Tobaro chociażby, blisko ich siedlisk. Miny pod budynkami i tak dalej, ale tutaj to nie ma sensu. No ten cały Bonarges.. to wyglada na pomysł człowieka, nie khazada...zdecydowanie. Nie ten styl działania. Tileańczycy lubia takie numery i co bogatsi magnaci handlowi z Imperium ale tak to nawet wśród ludzi nie jest to popularna metoda działania, większość woli proste sposoby. Z drugiej strony… wtedy rynek stali może mieć sens… Ludzcy bogacze patrzą w tych perspektywach…[/i] tu Roran niemal splunął - Walczyliśmy w Ostlandzie hamując zwierzoludzi by nie doszli do nich a oni sprzedawali za paserskie ceny armii groty włóczni co łamały się w dotyku i farbowane ubrania po ofiarach dżumy na mundury by trochę zyskać, ot pare miedziaków. Ale cholera wie….mówi ci coś nazwisko Glen? Orig Glen?
Relv kiwał wciąż tylko głową, przytakiwał na każde słowo Rorana. - Teraz jestem pewien, choć byłem sceptykiem w tej sprawie. Nim odpowiem na twoje pytanie i domysły, powiem jedno… nie będzie już porucznika tutaj nad wami… całą władzę oddam tobie Ronagaldsson, a akta które wam przywieziono spalcie w piecu. Od dnia dziesiejszego, Bonarges i spisek władzy w Azul oraz poza jego granicami będzie w twojej i twoich podwładnych gestii. To jest wasz priorytet, musicie odkryć co się tu dzieje nim coś złego się wydarzy. Będziecie mogli działać otwarcie, tak jak my nie możemy, choć wiem jak zdobyć tajne informacje to nie jesteśmy w stanie opuścić twierdzy i zbadać na przykład południowego fortu… dlatego potrzebni są tacy jak ty Roran. Rozumiesz?
- Rozumiem jak sądzę. pokiwał tylko głową Roran. Jeśli sie nie mylił to szykowała się ciekawa gra, najciekawsza od czasu mrocznych elfów. A może nawet ciekawsza niż to gówno w Tilei. Dobrze, nie lubił się nudzić, a był za stary by wracac do kowalstwa….kiedy sie nim ostatnio zajmował? i wujowstwa w Marienburgu...miał wtedy chyba trzydzieści trzy lata… nie, dwadzieścia trzy. Szmat czasu: - Zapewne przydałby się namiar na kogoś zaufanego jeszcze...ubyło mi chłopaków a nie moge zostwiac posterunku pustego
- Zobaczę co da się z tym zrobić, ale zaufanych nam brak właśnie, teraz nie wiemy kto wróg a kto przyjaciel, dlatego potrzebowaliśmy odważnych khazadów do tej roboty, kogoś kto nie jest spowinowacony z Azul i jego rodami. Nawet nie wiesz jak dużo Varek poświęcił by można było was w to wmieszać. Na posterunku nie zostawiajcie nic, wszystko zniszczcie, każdy papierek. Przyślę kogoś by strzegł tego miejsca, jeszcze dziś się zjawią. Rozpoznasz ich po czerwonych wstęgach, pokarzą ci je. - Mówił Relv… i kontynuował dalej.
- Co do twych poprzednich słów. Podejrzewamy że orki uderzą ostatecznie lada dzień, jak zauważyłeś, długo tu zimą nie pociągną, dlatego nie wierzymy że zjawiły się od tak sobie, normalnie ruszyli by na tereny nizinne, na miasta i wioski ludzi, a do nas wróciły latem. Dlatego to się kupy nie trzyma wcale. Również my podejrzewamy że spisek być może uknuli ludzie, ale nie wiemy jak daleko to sięga… mało wiemy, powiem szczerze. To metodyka zbyt złożona dla skavenów, coś się dzieje w Azul, a to co za murami to tylko przykrywka, jednak jak ktoś mógł wejść w porozumienie z Gorfangiem orkiem, tego nie wiemy. - Głos Relva zrobił się podekscytowany.
- A wiemy z których okolic pochodzi Gorfang, albo z której hordy chociaż? zapytał zaciekawiony głosem sierżant. Miał chyba pomysł.
- Gdzieś z zachodu, tyle wiemy, z południa Bretonni, gór na granicy między Imperium ludzi a krainą samicy z jeziora, czy jak oni to tam nazywają. Tak ponoć jest. - Odpowiedział krótko Relv.
- Pani z jeziora. Bretończycy, zapewne księstwa u podnóża Gór Szarych. Na ich południu, w kotlinach i urwiskach między górskimi halami Wisenlandu, na południe od Nuln, a z koleji na północ od wielkiego lasu elfów, Lothrien, żyje sporo plemion. Mniej dzikie i liczne niz w górach czarnych czy krańca świata, bardziej...nowoczesne i sprytne w działaniu, można by rzec. Skażone kontaktami z wygnańcami spośród zwierzoludzi i chaosytami uciekającymi z Imperium i Bretonni. Moje rodzinne strony.. wyjaśnił krótko sierżant.
- Tylko tego by nam było trzeba jeszcze. Orki w zmowie z ludźmi i być może podsycone chaosem, do tego ogrzy najemnicy, skaveny pod nami i puste drogi na południu. Azul zostało samo na placu boju, wszyscy na zostawili, a wszyscy inni są przeciwko nam. Obawiam się że zbliżamy się do nieuchronnego końca Stalowego Szczytu. Obym się mylił. - Zasmucił się Relv.
- A ci z Wieprznej Góry? Wiem że nie powinienem pytać ale jednak chcieli pomóc jak sami mówili...wyjasnili coś? zapytał Roran po chwili wachania.
- To całkiem inna sprawa jest. Oni nam nie mogą pomóc, ale te informacje są zastrzeżone nawet dla mnie. Wiem jedynie że wcale tu nie są po to by nam pomóc, to wynika z prostego rachunku. Wieprza Góra ponoć kryje w sobie tysiące wojowników ze stepów, ale to brednie… jest ich tam może z pięć tysięcy, w tym dzieci i kobiety. Oni nie są w stanie nam pomóc, ale dlaczego przybyli tego nie wiem. Jedynie Kazador wie chyba, skontaktowali się bezpośrednio z nim. Więcej nie wiem, ale męczy mnie to bo obawiam się ze może to wszystko się jakoś łączy. - Relv zdawał się być szczery.
- Nie tylko topory są pomocą, ale cóż, zobaczymy co będzie. Cóz, w kazdym razie jeśli pozwolisz chiałbym zacząć od manufaktury. Ta sprawa mnie dziwnie gnębi...nazwij to przeczuciem poprosił sierżant. -Ale ale, może ty chcesz o coś zapytać? W sprawach kluczowych zapytałbys i tak ale może coś cie ciekawi
- Dobrze prawisz. Jednak gdy wysyłaliśmy listy z prośbaą o pomoc, tylko do Wieprzej Góry Kazador kazał nam zaprzestać i stwierdził że oni sami się zgłoszą, to było dziwne, ale ze słowem króla się nie dyskutuje.
- Ha. Widać jakiś cień z przeszłości jest między nimi. Sam wiesz, jak rozległe cienie może rzucać przeszłośc… odparł tylko Roran, oczekując na pytania z kubkiem w ręku.
- Być może, ale mamy wgląd do annałów i mogę ci powiedzieć że linia Kazadora jest związana urazami jedynie z orkami Gorfanga, a ktoś to wykorzystał… kroniki nie mówią nic o Wieprzej Górze, a każdy krok króla jest zapisywany od dziesiecioleci… zresztą, to nie ważne jest.
- Oh, Relvie z Azul, Najciekawsze są te fragmenty annałów których...nie zapisano uśmeichnął się sierżant.
- Pytanie mam tylko do ciebie jedno Roranie. Czy mogę ci zaufać? Czy przysięgniesz że nas nie zdradzisz i że zrobisz wszystko co w twojej mocy by chronić Azul i jego mieszkańców? - Relv czekał z powagą na twarzy.
- Wiele zrobiłem w życiu, ale nigdy nie zdradziłem, to jedno jest pewne. Nie zdradzę was i zrobię co moge by Azul zostało gdzie jest wraz ze swymi mieszkańcami. Nie mogę ci przysiadź że zostanę z wami na zawsze czy że dowiecie sie o wszytskim co zrobie ale nie zdradzę i będe stał na straży Azul pokiwał poważnie głową Roran Ranagaldson, były uczeń kowala, zbójnik, najemnik, żołnierz, kaper, woziwoda, węglarz, skazaniec i okazjonalnie baran.
- Przyjmuję twoją przysięgę Roranie Ronagaldsonie. Od dziś ty i twoi wojownicy jesteście strażnikami Azul. Zróbcie wszystko by dowiedzieć się co się tu dzieje, ja ze swojej strony pomogę jak mogę, na innych liczyć co nie macie. Varek nie ufa nikomu, nawet mnie, ale to ze mną ma najlepszy kontakt i moje słowa płyną z jego ust. Sprawdźcie manufakturę jeśli uważasz że to warte uwagi, choć nasi nie znaleźli tam nic. Wiem, nie ma wielu tropów, ale może uda wam się coś zdziałać. Zróbcie co możecie. - Relv zakończył.

- Odprowadź mnie jeśli możesz do wyjścia. - Relv ruszył w stronę drzwi. - Dziś wiecozorem zjawi się wóz, oddajcie jego woźnicom ciało Vlaga i zabierajcie się za obronę Azul. Wszystkie drzwi będą stały przed wami otworem, ale nie spodziewajcie się ciepłych powitań i uważajcie na notabli, nie dadzą wam myszkować na swoich posesjach. Odnajdziesz karczmę o nazwie Chciwy Aver, informacje dla mnie zostawiaj u karczmarza, a ja będę robił tak dla ciebie. Karczmarz Torven to nasz zaufany zausznik i jest posłuszny słowu Vareka. Ja nie mogę zjawiać się tu za często, a nikt kto stoi nade mną nie postawi nogi na tym komisariacie, tego możesz być pewien.
- Nie dziwie się jakos specjalnie… odparł Roran - Kiedy to wszytsko sie skończy, większość najchętniej o nas i tym incydencie zapomnie znając życie...i wcale nie będę sie im specjalnie dziwił.
Idąc korytarzem, w stronę drzwi wyjściowych z komisariatu, za wami pojawiło się dwóch strażników i ochroniarzy Relva, szli jednak na tyle daleko by nie słyszeć słów swego pracodawcy i Rorana, zresztą, nie byli zainteresowani. - Cóż, przyszłość pokaże jak to się sprawdzi. Być może stanie się to normą by posiadać milicję polityczną formalnie, a być może nie. Może będziecie musieli opuścić po tym wszystkim to miasto. Tak może się zdarzyć, ale my nie zapomnimy o was i zabezpieczymy was rzecz jasna. Jednak najpierwej rzeczy ważne, za daleko co nie ma przyszłosć wybiegać.

- Miałeś zdaje sie pokazac mi jeszcze te czerwone wstęgi zapytał Roran -Bym mógł rozpoznać przybyszów
- To zwykłe czerwone wstążki, tak oznaczmy zaufanych króla. Nic specjalnego, ot, czerwony materiał. - Po raz pierwszy Relv spojrzał na sierżanta zdziwionym wzrokiem.
- Ciekawe. Wiesz, ludzie Yrra też takie mieli, czerwone wstęgi które usiłowali chować nie na widoku rzucił jakoś tak niewinnie acz poważnie sierżant.
- To nie jest możliwe. Nikt prawie nie zna tego znaku, to symbolika wewnętrzna struktur obronnych władzy, prosta ale to pozwalało jej się utrzymać, brak komplikacji właśnie. Yrr, ten który przybył od Hurd’a? - Relv miał strach w oczach. Odwrócił się na pięcie i przemówił do swych strażników.
- Ogden. Słyszałeś? - Ochroniarz przytaknął. - Biegnij i… poinformuj kogo trzeba. To nie wydaje się być możliwe. Jednak jeśli to prawda… - Ogden był już w ruchu, a drugi strażnik zbliżył się do Relva.
- Cóż...skąd pochodzi król Kazador? zapytał uprzejmie Roran, po czym zawoła -Detlef!. Gdzie on polazł. Mój kapral. Wziął jedną z nich gdy chowalismy ich poległego wyjaśnił szpiegowi.
Odpowiedzi Detlefa nie było. Sierżant przypomniał sobie jak Detlef zmienił odzienie i ruszył w miasto na zwiad i by zasięgnąć języka w cywilnym ubraniu.
- Zapomniałem. Poszedł na zwiady na miasto, popytać o ludzi, zwłaszcza o wysokich skojarzył sierzant - To nie będzie jednak tak łatwo. W każdym razie mieli je i starannie ukrywali. Zabralismy jedną, reszta została w grobach. To skąd pochodzi jego majestat król ? Czy może niewiadomo i odnosi sie do do prastarych legendy i te pe ite de? zapytał, z szacunkiem ale dociekliwie
- Król jest azulczykiem, z dziada pradziada, odkąd początków sięga jego linia krwi. Pozwól jednak Roranie że cię opuszczę. Informacje które mi przekazałeś stają się niezwykle ważne i być może trzeba będzie zareagować na nie w bardzo niecodzienny sposób. Dziękuję i obiecuję cię poinformować o śledztwie związanym z tym o czym mi powiedziałeś. - Relv był wyraźnie poruszony i gdyby mógł, gdyby to nie wyglądało podejrzanie to sam y był już pewnie w biegu.
- Oczywiście. Mój kapral zostawi dla ciebie wstążke u łącznika odpowiedział uprzejmie sierżant.
- Zgoda. Bywaj tymczasem. - Podał rękę Roranowi na pożegnanie i odszedł.
 

Ostatnio edytowane przez vanadu : 30-10-2013 o 10:06.
vanadu jest offline  
Stary 30-10-2013, 11:33   #118
 
Gob1in's Avatar
 
Reputacja: 1 Gob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputację
- Co powiedziałeś?! - Detlef huknął na starego dziadygę. - Będziesz mnie, huńcwocie, oszukiwał i złotem kazał płacić za milczenie?! Niedoczekanie twoje! - pięść kaprala grzmotnęła o ladę, aż posypał się kurz z pęków ziół zawieszonych u powały. Wiadomość o tym, że tajemnicza mikstura w fiolkach znalezionych u przywódcy bandytów zawierała truciznę rafinowaną z tojadu nie zdziwiła krasnoluda, ale jawne domaganie się przez aptekarza złota za nie wspominanie o tym, że trucizna jest w posiadaniu Detlefa wywołała oburzenie tego ostatniego.

Słuszny gniew kaprala przyniósł efekt i szantażysta uległ jego chmurnemu spojrzeniu, mamrocząc coś pod nosem. Szumowina jednak ponownie naraził się kupującemu, gdy narzekając na trudno dostępne w czasie oblężenia składniki zażądał dodatkowych 5 koron za przygotowane mikstury lecznicze. Pojedynek na gniewne spojrzenia nie dał tym razem pozytywnego rezultatu i sarkający na zdzierstwo oraz brak uczciwości kapral dopłacił. Rozważał przez chwilę wykorzystanie swej pozycji jako funkcjonariusz tajnej policji króla, ale ostatecznie dał sobie spokój obiecawszy jedynie, że wróci tu kiedyś i okaże swe niezadowolenie. Jeszcze nie tego wieczora, bo nigdy nie wiadomo, czy nie będzie czegoś od zielarza potrzebował. Jeszcze nie. Ale wróci na pewno.

Wróciwszy do rezydencji Gervala musiał rozładować swoją frustrację. W sam raz nadawały się do tego okute żelazem drzwi, broniące wstępu do jakiegoś pomieszczenia. Młot kaprala był idealny do takiego zadania. Idealnie też zakłócał spokój wszystkim chyba, z wyjątkiem machającego młotem Detlefa. Ten miał zaimprowizowane zatyczki do uszu (chociaż ilość woskowiny zalegająca w małżowinach chroniła jego słuch wyśmienicie), więc nie narzekał. Walenie młotem ucichło dopiero wtedy, gdy drzwi wiodące do, jak się okazało, zbrojowni stanęło przed nim otworem.

Radość brodacza była tak wielka, że postanowił przytachać tutaj jakieś wyrko i przejąć przybytek na własność. Ponieważ zdradziec Gerval zalazł wszystkim za skórę, kapral postanowił podreperować fundusz dla weteranów spieniężaniem nadprogramowych egzemplarzy uzbrojenia - w tym celu zawinął w swój zimowy płaszcz cztery miecze i tyleż toporów, wziął także jeden zestaw do konserwacji oręża i zbroi dla siebie oraz dwa dla Galeba, które jeszcze tego samego dnia przekazał w podarku. Pozostałe wyposażenie czekało w kolejce do upłynnienia.

Los jednak postanowił przeszkodzić w planach biznesowych kaprala. Pachołki ich obecnego pracodawcy wtargnęli na teren posiadłości i zarekwirowali właściwie wszystko, co mogło zostać wyniesione. Na szczęście nie ruszyli wyrka i złożonego na nim zawiniątka z bronią na sprzedaż uznając najwidoczniej, że to własność prywatna. Dobre i to, chociaż żal pozostałych fantów.

Nie uczestniczył w przesłuchaniach więźniów, których dostarczono wraz z rozkazami. Ćwiczył w tym czasie wymachy i pchnięcia morgenszternem, by oswoić ramię z ciężarem nowego nabytku. Prawdziwy test odbędzie się w czasie najbliższego starcia, rzecz jasna. Zrobiwszy swoje, kapral zaległ na wyrku jak stał, nie trudząc się zdejmowaniem rynsztunku. I tak nie planował kimać, a odpocząć zawsze warto.

Kolejne wydarzenia potoczyły się wartko. Wezwany przez sierżanta wybiegł na ulicę i wraz z przełożonym ruszył za kimś, kto najwyraźniej miał coś wspólnego z szypami tkwiącymi w ciele jednego z więźniów i bebechach Dorrina. Długonogi zwiał, więc szybko dali spokój i wtargali rannych i zabitych do środka. Gromem rozeszła się wiadomość, że ich były, nieżyjący obecnie więzień, miał być ich przełożonym. Się porobiło, nie ma co.

Nie czekając na kolejne dyspozycje, Detlef zrzucił przepisowy mundur i w swoich cywilnych łachach ruszył w miasto polampić za zamachowcem i posłuchać co się dzieje. Pierwsza część zadania, jakie sobie wyznaczył, nie przyniosła pozytywnych skutków. Ani śladu ludzi, czy elfów mogących przypominać zakapturzonego zabójcę.

Poznał za to mnóstwo plotek, o których prawili mieszkańcy i przyjezdni przy kuflu pienistego trunku. Najbogatszym źródłem wieści okazał się cyrulik, gdzie agent tajnej policji incognito wstąpił na strzyżenie brody i czuba na głowie. Aż go głowa od tego rozbolała.

Przed powrotem na kwaterę postanowił sprawdzić kilka spraw, o których wspominał golibroda. Jedną z nich była wieść, że ktoś podpalił karczmę Hurgavssona i ta spłonęła razem z właścicielem. Wdowa po nim pozostała z masą długów i tłumem wierzycieli, głównie wśród miejscowego półświatka. Oficjalny raport wspominał o problemach z kotłem grzewczym, co było do przewidzenia.

Na miejscu rzeczywiście zastał zgliszcza, ale nie tylko. Resztki drewnianych ścian śmierdziały naftą tak bardzo, że tylko dureń uznałby pożar za wypadek. Na razie nie widział związku między podpaleniem a sytuacją w mieście, dlatego nie zabawił tam długo i ruszył dalej.

Podobno w pobliżu hut i wytwarzających sprzęt ciężki kuźni organizowano nielegalne walki. Nagroda sowita, jednak uczestnicy walczą na śmierć i życie. Nawet, nie dalej niż wczoraj ogłoszono kogoś czempionem, bo nie przegrał żadnej walki. Kręcącego się w pobliżu jednego z zakładów Detlefa zauważyło kilku uzbrojonych osiłków i przegoniło precz, nie szczędząc obelg i wymachując pałkami. Kapral musiał chwilowo odpuścić, ale ciekawym był, co też wytwarzają w manufakturze sprzętu ciężkiego Dargavów. Trza tu wrócić w oficjalny sposób.

Gdy zmęczony szwędaniem się po mieście wracał już do posiadłości, w jednej z bocznych uliczek dostrzegł kilku wyrostków naklejających coś na mur. Dzieciaki zmyły się nim dotarł na miejsce, a kapral zrozumiał dlaczego.

- Sukinkota nigdzie nie dojrzałem. - poinformował sierżanta po powrocie. - Posłuchałem za to o czym gadają na mieście. Po pierwsze Kazador. Podobno nie radzi sobie z obroną miasta, nie umie zorganizować pomocy z zewnątrz i mieszkańcy stracili zaufanie do niego. Mówi się, że najbogatsi ślą gońców we własnym imieniu, pewnie po to, żeby ogłosić się jako wybawcy Azul, ale posłańców eliminuje tajna milicja króla, czyli my też, hehe... - roześmiał się, ale szybko ucichł.

- Ponoć tajnymi tunelami ślą swoich powinowatych, żeby ich krew ocalała, jak twierdza padnie. Mówi się też o wielkiej armii z Tilei, Estalii i Księstw Granicznych zawezwanej przez jakiegoś gońca. Pewnie to plotka, ale mieszkańcy chwytają się każdej dobrej nowiny, niczym troll żarła.

- Na Podbramiu działa jakiś siepacz najmowany rzekomo przez bogatych na innych bogatych. Może warto sprawdzić, czy nie ma nic wspólnego z trepem, który zrobił Dorrinowi sito z bebechów. W ogóle całe miasto pomiędzy murami i cytatelą Kazadora prawie wymarłe jest i straży nie uświadczysz. Nic dziwnego, że miejscowe obiboki się uaktywniły. Nawet uliczne walki organizują i ostatnio mistrza ogłosili, tak beztrosko czas im leci.- kapral zaczerpnął tchu.

- Kiedy byłem w okolicy manufaktury Dargavów, kilku trepów mnie stamtąd pogoniło. Muszą coś ciekawego w środku robić. Albo to oni zorganizowali kradzież dokumentów z manufaktury tego dziadka i w tajemnicy chcą rzecz utrzymać. Dobrze byłoby wejść tam oficjalnie, w mundurkach...

- No i na koniec - Detlef wyciągnął rulon zza pazuchy. - Patrzaj. - Na zerwanym z murów plakacie widniała podobizna Kazadora znana wszystkim ze złotej monety, opisana jednym runicznym znakiem - zdrajca!.
- Widać, że w mieście nastroje wywrotowe i z każdym dniem będzie gorzej. Jeśli mamy działać oficjalnie to teraz, bo wkrótce wszyscy będą przeciwko nam. Już teraz mówi się, że Milicja Polityczna Kazadora i Vareka bije wszystkich i nie stroni od morderstw. Wyciągamy krasnoludy nocą z łóżek i bijemy na śmierć. Tak się mówi na mieście.

Poza wieściami z ulicy kapral zaliczył ponowną wizytę u aptekarza, gdzie zaopatrzył się w odtrutki i inne medykamenty. Miał przeczucie, że mogą okazać się wkrótce potrzebne.

Było też jeszcze coś. A raczej ktoś. Stary cyrulik miał młodą, bo ledwo 25-letnią i wspaniale obdarzoną przez bogów córkę, Aivę. Prawdziwość słów kapral mógł potwierdzić, bowiem dziewczyna pomagała ojcu przy prowadzeniu przybytku. Stary bez ogródek niemalże sugerował, że nie miałby nic przeciwko, gdyby Detlef odwiedzał Aivę i to nie tylko w salonie. Aż dziewczę spłonęło rumieńcem i wyszło z zakładu. Znaczy wstydliwa. I piękna. Żal, by taka uroda marnowała się w tak niespokojnych czasach. Aż dziw, że nie miała mężczyzny u boku. Może wdowa? Detlef obiecał sobie, że odwiedzi Aivę, jednak uprzednio popyta o nią w najbliższym szynku. Nic chciał włazić w paradę komuś, kto przysporzyłby dodatkowych problemów. Tak, zasięgnąć języka nie zaszkodzi.
 
__________________
I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee...
Gob1in jest offline  
Stary 30-10-2013, 20:23   #119
 
Cattus's Avatar
 
Reputacja: 1 Cattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputację
W końcu chwila by odpocząć. Grundi zadomowił się w jednym z magazynów. Było tam cicho spokojnie i rzadko ktoś zakłócał mu pracę. A pracował nad kolczugą. Mozolnie oczyszczał, rozginał i na nowo splatał zdobyczny materiał. Robota szła mu wyśmienicie i aż sam był pozytywnie zaskoczony tempem pracy. Tylko rana ciągle mu przeszkadzała, ruszył więc na poszukiwania medyka. Nie były on trudne i szybko odziany był już w nowe bandaże.
Życie na posterunku z pozoru spokojne takie jednak nie było. Praca wrzała w poszczególnych jego częściach. Przywiezienie więźniów i zapasów zajęło wszystkich. Grundi otrzymał nowy mundur i hełm. Jako że mundur był tylko kawałkiem barwionej na czarno szmaty Grundi miał go w dupie tak jak cały ten przydział, ale rozkaz to rozkaz... Bardziej interesujący był hełm, zrobiony z porządnej stali, pomalowany na czarno prezentował się przyzwoicie. Nie wdając się z nikim w dłuższe rozmowy wrócił do swojej pracy. Część jego towarzyszy zajęła się najprawdopodobniej przesłuchaniami. Cieszył się że to nie on został oddelegowany do tej parszywej roboty. Walczyć z kimś na w miarę równych warunkach to było coś co wydawało mu się naturalne, ale bicie bezbronnego? Już mniej... no chyba że to zielonoskóry czy inna elfia ciota. W takim przypadku nie miał najmniejszych oporów.
Na jego szczęście nikt nie zwracał na niego większej uwagi i mógł pracować w spokoju. Do czasu nadejścia rozkazu.

- Nosz kurwa ja pierdole. Pomyślał. - Więc mamy tego więźnia wyprowadzić za mury, dać mu broń i żarcie? A nie można by go tak do katapulty wsadzić i wypierdolić nad murem?
Ale przeciwko więźniowi nic nie miał, poza tym że pewnie będzie musiał nadstawiać za niego karku. Natomiast nie podobał mu się pomysł ponownej wycieczki w tunele Skaz. Tak małą grupką i w dodatku nieoficjalnie. Nie było dobrze, ale kiedy było?
- Pięknie, kurwa pięknie! Dajcie mi chwilę, założę coś na siebie im gotowy do drogi. Powstrzymał się przed wypowiedzeniem przekleństw. Większości.

Nie brał wszystkich tobołów, to miał być krótki wypad. Robota musiała poczekać. Natomiast zabrał ze sobą prawie pusty plecak. A nuż znajdzie się po drodze coś co się przyda.
Niedawny więzień wyglądał gównianie. Nie wydawał się zachwycony sytuacją w której się znalazł. Może i cieszył się z ocalonego żywota ale na pewno nie podobał się mu pomysł wycieczki do Skaz. Wycieczki bez możliwości powrotu. W twierdzy czekała go tylko śmierć, a w Skaz? Pewnie to samo, ale tam przynajmniej miał szanse. Nikłą ale zawsze. Grundi dobrze znał wartość choćby i tak nikłych możliwości. Dzięki nie poddawaniu się i upartemu trzymaniu się życia jeszcze chodził po tym świecie.

Szli szybko, jeszcze przed wyjściem z twierdzy wstąpili na pogawędkę do jednej ze strażnic. Na Galeba patrzono trochę przychylniej, albo po prostu chciano się go pozbyć. Tak czy inaczej w dalszą drogę ruszyli z przewodnikiem. Tyrusem Erganssonem. Cicha osoba. Cicha i ewidentnie starająca się ukryć przed innymi fakt że idzie wraz z Politycznymi. Na szczęście gdy już znaleźli się w tunelach troche się rozluźnił i rozgadał. Okazało się że przez lata był górnikiem. Miał niemałą wiedzę na temat okolicznych tuneli co podobało się Grundiemu. Przewodnik zawsze w cenie.
Chyba po całym dniu marszu dotarli w końcu do runicznych wrót którymi udało się im dostać do miasta nie tak dawno temu. Obecnie dosłownie roiło się tam od wojska, patrole, całe grupy tarczowników. Jedni z najlepszych strzegli tego przejścia i miało tak pozostać aż do ponownego zapieczętowania wrót.
Nie wydawało się że wyjście będzie łatwe. Grundi w krótkim czasie zebrał informacje o barykadach i patrolach, anie należało to do najprostszych. Większość co wiedział, wiedział tylko dzięki temu że udało mu się to podsłuchać. Gdy tylko zbliżał się do większych grupek rozmowy momentalnie milkły, a wszyscy stawali się jakby spięci. Nie dość że był obcy to jeszcze był politycznym. Komuś komu nikt nie ufa jeśli nie jest do tego zmuszony.
Patrole były zdyscyplinowane i znajdowały się we wszystkich kluczowych miejscach. Wyjście niezauważonym było praktycznie niemożliwe, a powrót tym bardziej. Musieli coś wymyślić i to szybko.
I tutaj wybawienie przyniósł im Galeb. Jak się okazało stare dobre przekupstwo działało jak zwykle. A przynajmniej tak się zdawało. Pewni czy działało jak zwykle mieli być dopiero po ponownym przekroczeniu barykady w drodze powrotnej.
Grundi miał wątpliwości co do tego czy jest to najlepsze wyjście z sytuacji. Istniało niebezpieczeństwo że przy próbie powrotu zostaną po prostu naszpikowani bełtami i pociskami przez ich „braci” z barykady. Niby mieli ustalony sygnał ale oficjalnie nikt nie mógł opuszczać miasta, a tym bardziej do niego wchodzić. Wartownicy mieli by usprawiedliwienie i przy okazji pozbyli by się dwójki politycznych. Nic tylko strzelać i ponownie lądować.

- Mam, kurwa, co do tego złe przeczucia.
 
__________________
Our sugar is Yours, friend.

Ostatnio edytowane przez Cattus : 30-10-2013 o 20:27.
Cattus jest offline  
Stary 02-11-2013, 00:42   #120
VIX
 
VIX's Avatar
 
Reputacja: 1 VIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumny

Królestwo Kazrima Kazadora, Pana Stalowego Szczytu
18 Karakzet, czas Hyrvelitu, roku Drum - Daar 5568 KK
Niska Cytadela, Komisariat Milicji Politycznej, siedziba SSP


~ Roran Ronagaldson, Detlef, Ysassa Moisurdottir, Thorin Alrikson, Thorgun Siggurdsson ~


Zatem wszystko było jasne... za dużo może. Powiedzieć raczej można że odrobinę jaśniejsze niż wcześniejszy mrok wiedzy jaką posiadała komórka milicji politycznej w Niskiej Cytadeli. Relv, choć nie powiedział o sobie niczego więcej, to był zdolny wytłumaczyć wiele spraw które nurtowały Rorana, jego kaprali i szeregowych milicjantów. Wciąż jednak pozostawały pytania takie jak, czym było Bonarges, kim był Orig Glen, kim był tajemniczy zabójca który dopuścił się ataku na KMP z samego rana, w pojednynkę... no i oczywiście te duże formaty; co się działo w Azul? Jaki to wszystko miało związek z królem? Dlaczego okradziono manufakturę rodu Hazzar?

Ukryć się tego nie dało, ni Roran, ni żaden inny milicjant SSP, nie znał się na robocie śledczych, do tego teraz skład osłabiony był o dwóch zacnych towarzyszy, a trzech nawet, jeśli wliczyć w to umierającego w łóżku Dorrina. Jednak innego wyboru nie było. Zwierzchnik KMP, a zarazem podkomendny Varoka Ciernia, nakazał by spalić akta i zająć się wyłącznie sprawą Bonarges i wewnętrznego bezpieczeństwa Azul oraz samego króla. Roran jednak, jak na tajnego członka, jeszcze tajniejszej agentury, nakazał by akt nie palić nim Kronikarz Alrikson ich nie przeczyta, ale skąd mógł wiedzieć że potrzeba kilku dni by posiąść wiedzę zawartą w tych kartach... akt było dwie pełne skrzynie, a nawet Thorin patrząc na nie odczuwał wstręt na myśl o tym co kryją, już wyrazy spisane runicznym pismem na ich obwolutach zapowiadały krwawą lekturę. Można było tam znaleźć, wątpliwie zacne dzieła pióra spamiętywaczy takie jak: Morderstwo Erguna Witvadlssona i Moriga, syna Trada, w rzeźni na Podbramiu; Gwałt dokonany na Aivie, córce Haruma, w dzielnicy przemysłowej; Śledztwo nad Prawodawcą Uragiem, który podejrzany był o dokonanie kilku morderstw i defraudowanie złota Korony, lecz zarzutów mu nigdy nie postawiono z braku dowodów; Lista gróźb i imiona ich adrestatów, a każda skierowana w osobę króla lub jego Radę: Kolejna lista, tym razem donosy na tego kto zdradza partnera, a kto przemyca Czarny Lotos, czerwonym inkaustem ktoś postawił znak przy listach które były warte uwagi; Zabójstwo prominentnego rzeźbiarza Olufa i jego żony Irin, akta mówiły że ich ciała zostały zbeszczeszone i przybite do rzeźb których autorem był Oluf... i wiele, wiele innych, podobnych spraw, każda krwawa i z zakresu takich jakie sprowadzać mogły dyshonor na śledczego, dlatego trafiały do tajnej gwardii Vareka, teraz do SSP... bo były czymś za co żaden strażnik Azul, nikt z otoczenia dowodzącego siłami porządkowymi, nie chciał się zająć. Przerastały one Prawodawców rzec można, a i zbierały się od miesięcy... i choć byli na pewno tacy którzy mogli podążać tropami owych przestępstw i je rozwiązać, to problem pojawiał się natury honorowej, bo jakiż szanujący się gwardzista stanie na drodze szlacheckim rodom, nieuczciwemu Prawodawcy czy zajmie się podejrzeniami o spisek czy działalnością mrocznego kultu trawiącego miasto... to musiał być ktoś z zewnątrz, ale na tyle uwikłany i rozważny oraz godny zaufania by go tym obarczyć... ktoś dokładnie taki jak agentura SSP z siedzibą w Niskiej Cytadeli.


Tak też wszystkie akta trafiły do biblioteki gdzie Kronikarz Thorin mógł spokojnie je przeczytać i spaczyć swój uczony umysł masą krwawych ochłapów, którymi ociekały owe dokumenty. W ten czas kapral Detlef przyniósł sporo ciekawych wieści z miasta. Jego zwiad pod przykrywką, w czymś co normalni khazadzi nazywali odzieniem dziennym, dla Detlefa był tylko przebraniem. Sam kapral nie pamiętał już kiedy miał na sobie coś innego niż mundur, on nie przebierał się do pracy jak zwykli to robić normalni obywatele, on wiecznie tkwił w pracy i tylko czasem mógł przebrać się w cywilne ubranie by pójść na spacer, który i tak zawsze kończył się wypytywaniem, plotkami, politycznym zwiadem... praca członków tajnej komórki milicji nigdy się nie kończyła. Jednak Detlef nie wydawał się narzekać, miast tego ukazał plakat który opiewał króla Kazrima Kazadora jako zdrajcę. To były bardzo złe wieści.

Sierżant Roran od razu nakazał przygotować pakiet dla zwierzchnika KMP Relva. W jego skład wszedł ów plakat szydzący z króla, czerwona wstążka znaleziona przy martwym asturglandczyku Yrr'a oraz lista podejrzeń Rorana. Wspomniane zostało tam o rzeczach strasznych i w sposób bardzo pretensjonalny, ale były to tylko spostrzeżenia niskiego rangą podoficera i pewnie nie wyszłyby nigdzie poza biuro Relv'a... ale jednego nie można było odmówić Ronagaldsonowi... odwagi, bo było w nocie o tym że oblężenie może być częścią spisku w obaleniu Kazadora, o tym że tajemniczy Orig Glen może być pochodzenia tileańskiego i sprawować funkcję bankiera, a i masa brawurowych pytań o kontakty Azul z południem, o puste trakty w kierunku Księstw Granicznych, wreszcie o fort na wschodzie którego celem ponoć była grupa należąca do Bonarges. Reszta była już tylko biurokratycznym kotłem, annały księgowych, informacje o rodzie Hazzar i Degvarów oraz prośba o przybliżenie sytuacji na Podbramiu, w związku z morderstwami które tam miały miejsce. Podsumowując, pakiet dla Relva okazał się pokaźny i sporo roboty kosztowało Alriksona by to przygotował na rozkaz sierżanta.

Decyzją dowodzącego było aby sprawdzić okradzioną manufakturę rodu Hazzar. Grupa specjalna w sile, Rorana, Detlefa, Ysassy, Thorina i Thorguna, poczęła się gotować do wykonania zadania. Przywdziali czarne mundury oraz pancerze do których zwieńczeniem były oksydowane hełmy Milicji Politycznej. Pozostały dwie sprawy do zamknięcia... jedna to ranny Dorrin Zarkan i kręcący się wciąż po budynku ślusarz Jorg, drugą było oczekiwanie na zaufanych Relv'a. Ci ostatni zjawili się wkrótce. Weszli i odbyli krótką rozmowę z sierżantem, okazali czerwone wstęgi i mogli zyskać zaufanie należne tajnym króla Kazadora. Jeden z nich zwał się Ergen Ergensson, drugi zaś mianował się Toranem, synem Erola. Obaj młodzi, a ich brody czarne jak to zwykło bywać w przypadku azulczyków. Do ich zadań należało zabezpieczenie KMP w czasie nieobecności członków komórki śledczej. Sprawa Dorrina była bardziej skomplikowana.


Hardy jak skała krasnolud był ranny, choć obrażenia same w sobie nie zagrażały jego życiu to nie można było powiedzieć tego samego o truciźnie która krążyła w te czasy w jego żyach. Zarkan leżał i oddychał płytko, nie miał świadomości że Kronikarz Alrikson dwoi się i troi przy nim by ratować jego życie... życie które zawdzięczał sierżantowi Roranowi, choć sam poszkodowany o tym nie wiedział. Dowódca ofiarnie użył swych ingredientów, które w owych czasach były na wagę złota i mieszanką skomplikowanych maści i płynów ocalił żywot dzikiego wojownika jakim był Wyrwany z Rzeki Hverd Dorrin Zarkan. Teraz jednak nawet potężna wiedza Thorina nie mogła pomóc... odtrutki robiły swoje, reszta była zależna od bogów i czasu nim substancje oczyszczające krew nasilą działanie, a zawarte w nich węgle wchłoną zabójcze mikstury... kwestią był czas i odporność Dorrina... czy jego organizm wytrzyma taki wyścig, czy trucizna opuści jego ciało nim zrobi to jego duch? Odpowiedź miała nadejść już wkrótce.


W sile pięciu khazadów, oddział milicji ruszył przez Karak Azul i kierował się do manufaktury Hazzar. Obraz na ulicy, choć miasta w stanie wojny, to zdawał się wyglądać jak mara zapadłej gdzieś w lasach Darkwaldu wsi, którą nawiedziła zbrojna grupa reikwaldzkich najemników. Mieszkańcy Azul wypatrzywszy pięciu milicjantów Vereka Ciernia, zamykali drzwi i okiennice. Podejrzane typy czające się w bramach i alejkach między kamiennymi budowlami, znikali jak kamfora. Wieść rozchodziła się z prędkością ołowianego sabotu pchanego przez ładunek prochowy w iście mistrzowsko wykonanej rusznicy... Służba Stabilizacji Politycznej ujawniła się, a teraz ich siepacze szli ulicami Azul... nastały ciężkie czasy. Jak to wyglądać mogło z punktu widzenia milicjantów było trud orzec, ale budzili oni strach w mieszkańcach, to było pewne.

Strażnicy przy bramach Hazzar Grom'az, niepewnie zastawili drogę przed piątką milicjantów. Spoglądali miedzy sobą szukając twardego oparcia w postawie dowódcy zmiany, ale takiego nie znaleźli, bo sam dowódca chował coś w tobołkach w zawrotnym tempie... każdy miał jakieś grzechy na sumieniu, małe czy duże i nikt nie chciał wpaść w łapy grupy Rorana i jego załogi. Strażnicy Hazzarów jednak postawili się, inaczej być nie mogło.

- Stać! Kim jesteście i co tu robicie? - Padło pytanie odzianego w brygantynę gwardzisty.

- Zejdź mi kurwa z drogi! - Ryknął Detlef, a strażnik ustąpił bez słowa sprzeciwu. Milicjanci weszli do manufaktury i zgodnie z rozkazami sierżanta zaczęli szukać śladów. Nikt nawet nie ważył się stawać im na drodze. To nie była gwardia Vanir'a... żołnierze Thongdula, czy fanatyczni wojownicy Ilura... to był oddział Vareka Ciernia, postaci przed którą drżał każdy w Azul i jego prowincjach... postaci okrytej takim mrokiem że nikt nawet nie mógł jej przejrzeć i Varek od lat pozostawał jedynie cieniem między obywatelami Stalowego Szczytu i cierniem w boku każdego mieszkańca.

***

Thorgun Siggurdsson ryszył do głównej strażnicy by rozmówić się z stacjonującymi tam gwardzistami. Jego biała broda i czarny hełm oraz odzienie kontrastowały ze sobą w iście magiczny sposób. Budził podziw i skruszenie w innych, jego surowa mina była obietnicą cierpień a gotowa do pracy Miruchna zwiastowała rychłą śmierć ewentualnego uciekiniera. W strażnicy zaczęła się poddenerwowana dysputa i słychać było wpierw...

- To jak to było z tą kradzieżą planów?

- Jakich planów? - Padały pytania które sugerowały że strażnicy nic nie wiedzą, ale pomylili się bo Thorgun był istnym kawałem skurwiela i już chwilę później dialog zmienił ton...

- Jak? Gdzie? O której i kto? Kurwa!!! Gadać szybko bo ściągniecie na siebie taki syf że aż wam go uszami wyjebie... - Ton Siggurdssona był karny, czyli całkiem normalny jak na jego normy. Całość trwała dość długo, strażników było wielu i każdy zasługiwał na zjebę od Thorguna, jednak sam milicjant nie był zadowolony bo niczego nowego nie udało mu się ustalić ponadto że wersja Galv'a vel Vlag'a, byłego jeńca KMP i byłego dowódcy owej formacji, a teraz jedynie martwego khazada, się potwierdziła. Czas zdarzenia, okoliczności, skład grupy rabunkowej... to wszystko się zgadzało. Chociaż tyle.


Córka Moisura, Ysassa była znana z dwóch rzeczy, mówiła mało lub wcale i walczyła z siłą burzy. Powiedzieć szło że była odrobinę jak dziki górski khazad Dorrin, z tym że on gadał i śmiał się bez przerwy jak szaleniec, co wcale nie przeszkadzało mu rąbać toporem wroga niczym drwal rąbiący drwa. W czasy te kapral Ysassa była oddelegowana przez sierżanta by zbadać ślady w miejscu zdarzenia czyli pracownię kreślarską manufaktury. Tak też zrobiła. Pracujący wewnątrz warsztatu kreślarze, inżynierowie i architekci byli grupą najtrudniejszą, lubili się mądrzyć i filozofować, ale kilka spojrzeń Ysassy potrafiło usadzić na dupie każdego. Jej wspaniałe kobiece oblicze... czegoś takiego nie było, była tylko twarz morderczyni, poznaczona bliznami z licznych potyczek, było roszarpane ucho, była świeża blizna na policzku i podbrudku która wyglądała jakby nie po trafieniu orkowym tasakiem ale po ciosie zadanym napędzaną parą gilotyną do blachy... krócej, Ysassa była szkaradną kobietą, ale miała to w nosie, była wojownikiem i zyskała prawo by walczyć ramię w ramię z mężczyznami, więcej nie trzeba jej było, miała honor.

Jednak pomimo wszystko... niczego nie znalazła. Pomieszczenie było nieodizolowane od czasu kradzieży, kręciło się tam dziesiątki gryzipiórków którzy niczego nie widzieli i nie słyszeli oczywiście. Ot, oddali plany zgodnie z tym jak im nakazano. Opisy rabusiów zgadzały się z informacjami podanymi przez Vlag'a. Więcej śladów nie było. Zapytani co było na planach, spoglądali po sobie niepewnie, ale wiedzieli że czarny mundur nie zwiastuje możliwości zachowania tajemnicy. Zatem odpowiadali. Plany zawierały schematy i szczegółowe dane nowego rodzaju działa prochowego. To było już coś.

***

Alrikson miał chyba zadanie najprostsze, choć wydawać się mogło żeby tak nie było, to jego wspaniała aparycja zrobiła swoje. Thorin Alrikson, chorąży, cyrulik i kronikarz z zamiłowania, bohater odznaczony Tarczą Azul, którą teraz miał dumnie przypiętą do czarnego uniformu. To wszystko zdobył w niesamowitym czasie swej krótkiej kariery wojskowej, od której uciekał latami, a która i tak upomniała się o swoje. Alrik, ojciec Thorina byłby pewnie dumny z syna, ale cena jaką Thorin zapłacił za swą ofiarność była potworna, może nawet gorsza niż ból i oszpecone ciało chorążego. To właśnie temu paskudnemu wyglądowi i mundurowi KMP zawdzięczał że nikt nie stanął mu na drodze gdy już wszedł do archiwów Hazzar Grom'az. Garstka skrybów patrzyła podejrzliwe na poczynania Alriksona, ale spokojne oczy wojowniczego uczonego oznaczały że wie co robi i że przeszkadzanie mu jest niewskazane. Zresztą, wystarczyło spojrzeć na jego spaloną twarz, na skórę jego dłoni poskręcaną pod wpływem ogromnej temperatury zapłonu prochowego w którego stał centrum gdy rozgorzało piekło w obozie wroga. Choć rany się zasklepiły to wciąż bolały, a gdyby nie tajemnicze napary, to pewnikiem Alrkson leżałby teraz ciężko ranny w łóżku, ale jego wytrwałość była już niemalże legendarna. Szedł i walczył, płonął i walczył, padał i walczył... na lodowych zboczach szczytu, biegł w nocy z kuszą by wspomóc towarzyszy w wlace, a sam krwawił z setki ran i ociekał osoczem i karmazynem... na szczęście to było już daleko za nim, teraz był czas by przejrzeć archiwa.

Praca trwać miała godzinami, a jakoś nikt skory nie był by mu pomóc, to nic, wmawiał sobie i wertował karty zapisane drobnymi runami w endrinkuilu, piśmie inżynierów. Adnotacje, załączniki not odsyłających do odpowiednich magazynów, próbki materiałów, poprawki, przypisy, wnioski... i nic, poza wspomnianym w kilku miejscach słowie Zemsta... a później już pełną nazwą... działo burzące - Zemsta. Planów było brak, zapisek mówił że przeniesione je do sal kreślarskich, ale jak było wspomniane, tam była Ysassa i też nie natknęła się na wiele.

***

Sierżant Ronagaldson i kapral Detlef zostawili dla siebie rozprawkę z zarządcami manufaktury, ale co ciekawe, okazało się że w owej faktorii nie ma nawet jednego przedstawiciela rodu Hazzar, w imieniu klanu, przemawiał zarządca Ther Hi'. To było dziwne imię jak dla krasnoluda z Azul i Roran szybko wypytał go skąd jest i co tu robi, ale odpowiedzi były prozaiczne. Ther pochodził ponoć ze wschodu, gdzieś z prowincji królestwa Wieprzej Góry. Sam zarządca nie wydawł się podejrzany na pierwszy rzut oka, ale fakt jego pochodzenia spowodował że Detlef i Roran wymienili spojrzenia.


~ Ther Hi' ~


Wypytywany pocił się obficie i szukał czegoś po kieszeniach, denerwował się a miał przecie czym. Roran z miną sędziego i Detlef z miną kata... prawo i porządek... oba te przymioty stały nad Ther'em i nakazały spowiedź. Detlef budził lęk, lecz było to coś z czym żył od lat, szkolony by odeprzeć wroga samym wyglądem, jeszcze nim przypieprzył by mu toporem w twarz. Ten wygląd powodował że Ther'a nawiedzały fale gorąca, raz po raz zerkał na Deltefa i wkładał palec za kołnierz swego surdutu by dać sobie samemu odetchnąć, bez sensu, to mu nic nie dawało. Roran zaś stanowił inny obrazek, spokojny i stanowczy, widać dowodzenie wchodziło mu w krew, choć zapierał się przed tym od lat, wolał wojować i budzić lęk jako tarczownik, lecz teraz stawał się inny, miął w rękach władzę, a dryg dowodzenia podpatrzyć mógł przez krótki czas u sierżanta Glandira Torinssona, który był już wśród swych przodków i świętował z nimi czekając na bitwę bogów. Ronagaldson wciąż walczył ze sobą, bo to co robił nie niosło ze sobą honoru, ale skłamałby gdyby powiedział że władza go nie pociągała, jego oddział był karny, może poza Dorrinem, ale i na niego sierżant potrafił znaleźć sposób, czego więcej można było chcieć? Cóż, jeszcze więcej władzy... w sercu sierżanta już rosło to uczucie.

***

Kilka godzin później przesłuchania śledczych zakończyły się. Oddział dotarł do Komisariatu w ten sam sposób, czyli napastowany nienawistnym wzrokiem przez masy mieszkańców miasta. Sama siedziba została szybko oznaczona jako rzeźnia i miejsce kaźni... ktoś wyrysował runę morderców na murze KMP, a gwardzista Ergen powiadomił sierżanta że jacyś gówniarze obrzucili siedzibę zgniłą kapustą i liznęli szybko farbą na murze to co było wspomniane.

Zbliżał się wieczór i zbliżała się kolejna robota, chciałoby się rzec niespodzianka, ale na tym etapie już niewiele mogło kogoś zaskoczyć. Pod komisariat podjechał wóz a schemat się powielił. Worek pełen żywej osoby. Podpisane dokumenty i akta mówiące krótko.

Tilyel Ni'tessine. Członkini Bonarges. Elgi. Schwytana wraz z Njordurem, synem Njala przy próbie wejścia do manufaktury rodu Dergvarów. Trójka włamywaczy, jeden zbiegł. Rysopis zbiega: Umgi, wysoki, brak bliższych danych, odziany w opończę i kaptur, w ocenie; bardzo niebezpieczny.

Roran był niepocieszony, reszta oddziału również, bo dlaczego nie wspomniano wcześniej o tym elfie co tu teraz w worku leżał? Ktoś chyba nie mówił całej prawdy. Tak czy inaczej. Worek zaciągnięto do piwnicy. Więźnia przykuto do stołu kajdanami, na głowie pozostawiono mu mały płócienny worek, tak by nie mógł rozpoznać swych oprawców... na razie.

~ Tilyel Ni'tessine ~


Losy Tilyel były owiane tajemnicą, przynajmniej na razie. Nikt jej w Azul nie znał i chciała by tak pozostało, wszystko szło dobrze aż do momentu gdy wpadła na akcji. Była wściekła, ale teraz mogła tylko wspominać. Ktoś ciągnął ją w worku po posadzce, ktoś inny wymówił jej imię i nazwisko na głos, a przecież nikomu go nie podała na przesłuchaniach. To już czwarty raz jak ją przenoszono, to miał być czwarty katorżniczy zakład gdzie życie ktoś będzie z niej wyciskał jak sok z dojrzałej pomarańczy. Wielu by się poddało i pragnęło śmierci, tym bardziej że za każdym przeniesieniem obiecywano jej coraz gorszych oprychów którzy ją będą zmiękczać i jak na razie tak było, słowa dotrzymano. Teraz, ten ostatni raz powiedziano jej że więcej już przemieszczać się jej nie będzie, to miał być ostatni przystanek, ale Tilyel nie chciała odpuścić swego żywota. Chciała poznać ostateczną linię krwiożerczości krasnoludów którzy 400 lat wcześniej tak zniszczyli jej rasę, chciała napluć bandytom w twarz, odejść z podniesionym wysoko czołem, godnym potomkini Kurnousa Łowcy.


Posadzono ją na prostym zydlu. Zerwano worek, ale nie ten z głowy. Piękne, kiedyś alabastrowe dłonie, teraz brudne od krwi, potu i odchodów, zostały przykute kajdanami do łańcucha, a ten był przykręcony do stołu. Traktowano ją jak psa, gniew w niej rósł jak nigdy wcześniej, do tego miała przeczucie że ktoś ją wrobił, ale wolała na chwilę o tym zapomnieć, co by bandyci którzy ją tu przetrzymują nie mieli radości z jej łez, przez poczucie bycia opuszczoną przez swoich. Jednak mogła się mylić, może to wcale tak nie było... może to zbieg okoliczności? Oby.

Przez płócienny worek niczego widać nie było. Zatem cudnie wyglądająca elfia wojowniczka nie widziała swych kiedyś wspaniałych włosów, teraz posklejanych wymiocinami i ściętych byle jak tępym nożem... nie widziała swego pełnego i sprężystego biustu przypalonego pogrzebaczem. Wciąż była piękna, ale i gniewna. Gwardziści Azul obchodzili się z nią jak ze zwierzęciem, a zatem sami byli jak zwierzęta, więc jak potraktują ją ci nowi, jeszcze gorzej?

Gdy tak siedziała przykuta do krzesła, czuła to choć była oślepiona workiem, że ktoś jej się przygląda. Już wyobrażała sobie te lubieżne spojrzenia krasoludów wodzące po jej wspaniałych biodrach i długich nogach, po jej smukłych palcach dłoni obiecujących nieziemskie przyjemności... jakże ona nienawidziła tych pokurczów... ale czy oni faktycznie pragneli jej? Ponoć mieli być najgorsi, a już ci przed nimi zdawali się nie patrzyć na wdzięki wspaniałej kobiety. Bili ją po stopach i pod kolanami okutą żelazem pałką... tłukli w dłonie i uderzali głową o stół, połamali nawet na niej drewniany stołek, a bolące żebra wciąż przypominały ten paskudny dzień.

Tilyel uspokoiła się, zaczęła nasłuchiwać, była pewna że czuje paskudny odór khazadzkiego potu którym to miejsce było przepełnione. Po chwili usłyszała głos, pierwsze zdanie, wypowiedziane w mowie leśnych elfów, w jej rodzimym języku, w fan-eltharin. Zaskoczyło ją to, wszak pierwszy raz napotkała krasnoluda który znałby ten język, choć jego słowa były proste, akcent obcy, a poziom lingwistyczny raczej niski, odpowiadający temu jaki przedstawiają ludzie uczący się tego języka... to i tak, krasnolud posługujący się elfim? Cholera. To faktycznie mógł być ostatni przystanek przesłuchań, a później już tylko grobowy dół w skutej lodem ziemi. Zatem zostały jej tylko wspomnienia wspaniałego domu który opuściła.




~ Galeb Galvinsson i Grundi Fulgrimsson ~

Plan Galeba był prosty ale szczegółowy i jakże zmyślny. Odwołał się do odwiecznej żądzy i chciwości swych braci i opłacił komendanta barykady Worulfa Rozginssona, krasnoluda karnego lecz chciwego niczym pradawni władcy Królestwa pod Górami. Bogowie świadkami że taki manewr był skazany na niepowodzenie, ale suma jaką zacny kowal run ofiarował Worulfowi była majątkiem. Sztabka złota, warta 10 złotych monet i obietnica drugiej takiej, jeśli Worulf zaordynuje by przepuścić wędrowców na powrót do Azul za dwa dni. Takiej ofiarności oraz połączonej honorowej służby kowala run i politycznego agenta króla Kazadora, nikt nie mógł odmówić... lepsze wrażenie mógłby tylko wywołać chyba mistrz Ellinsson, Varek albo sam Kazador.


~ Worulf Rozginsson ~


W nocy strażnicy przepuścili czwórkę odważnych wędrowców w mroczny tunel prowadzący do twierdzy Skaz lub Pożyczonej przez Ziemię Twierdzy, jak można było tłumaczyć ową nazwę Skaz. Teraz byli sami. Dzielny gwardzista Tyrus Ergansson, postanowił że pójdzie razem z Grundim, Galebem i Njordurem do Skaz, oczywiście w sercu czuł strach, ale gdy zobaczył sztabki złota i pomyślał o honorze jaki może zyskać ową wyprawą, lęki odeszły precz. Swe postępowanie tłumczył wieloletnim doświadczeniem w owych tunelach i chęcią pomocy jako przewodnik... każdemu było to na ręke.

Njordur zaś był wciąż cichy i nieufny, w sumie dziwić się czemu nie było, zdradzony, schwytany, przesłuchiwany a wreszcie w dziwnych okolicznościach uwolniony, teraz czuł że wędruje ku swej zgubie lub faktycznej wolności. Te emocje były tak mieszane że sam już nie wiedział co myśleć. Czy faktycznie go puszczą wolno, zdrajcę, członka Bonarges, wroga Azul? To było dziwne. Naturalnie rozglądał się za drogą i możliwością ucieczki, ale tunele nie były mu znane, gdzie miałby pójść, wrócić w stronę barykady czy pobiec przed siebie wgłąb Skaz, gdzie każdy wiedział ze czaiła się odwieczna groźba i klątwy z legend. Każdy o zdrowych zmysłach bał się Skaz... każdy ale nie ci dwaj, nie ponury i zaprawiony w bojach Grundi, syn Fulgrima i nie Galeb, syn Galvina - kowal run. Njordur zastanawiał się nad tym czemu taka odwaga cechuję tę dwójkę khazadów, wszak szli jak po swoim, znali drogę i co najważniejsze, nawet ksztyna strachu przez nich nie przemawiała. Zupełnie jakby Galeb i Grundi nie bali się klątwy Skaz lub wiedzieli czym jest. Syn Njola miał w owej chwili strwożone serce, kiedyś odważny, bitny ale teraz się po prostu bał. Zważył topór jaki dostał od charyzmatycznego sierżanta Rorana i ruszył w pochodzie. Dłoń zaciśnięta na stylisku była ranna... od razu Njordur wspomniał dzikiego oprawcę o długich, rozpuszczonych włosach i posturze bojowego dzika... nienawidził go... i choć nie wiedział jak się owy khazad nazywał to zaprzysiągł mu w sercu zemstę... nie mógł wiedzieć że teraz ów krasnolud, Dorrin Zarkan już puka do Sal Grungniego w Herdistad Duraz, być może zatem przeznaczenie dopadnie berserkera nim Njordur zdąży wymierzyć sprawiedliwość wedle własnej woli.

Fulgrimsson jako jedyny na wszystko patrzył podejrzliwie. Galeb dowodził obecnie i miał jasno określony cel, Tyrus szedł po złoto i chwałę, ale chciał wracać, Njordur miał spotkać swe przeznaczenie na lodowych zboczach Gór Krańca Świata - samotnie, a Grundi? Grundi obserwował Njordura, strzegł Galeba i pilnował Tyrusa by ten nie zrobił czegoś głupiego. To Fulgimsson właśnie był naznaczony największym doświadczeniem wojennym. Wszystko wydawało mu się podejrzane, niebezpieczne i głupie. Wierzyć mu było trudno że przejdą przez barykadę, ale udało się, jednak czy uda się wrócić? Azul choć oblężone wciąż było przyjazne strudzonemu wojownikowi, emanowało ciepłem hutniczych palenisk i zapachami z karczemnych kuchni, a Skaz odwrotnie, jedynie lód i śmierć... syn Fulgima znów tam szedł, nie chciał ale szedł. Spełniał obowiązek gwardzisty, krasnoludzkiego wojownika o nieprzeciętnej dumie.

Wiele razy Grundi musiał poganiać Njordura i uciszać gadającego wciąż Tyrusa podczas tej wyprawy. Inaczej było z Galebem, ten cichy, wciąż wędrował wzrokiem i palcami po khazadzkiej mapie tuneli, obierał drogę najlepszą dla oddziału, zaś wiedza Tyrusa na niewiele się przydała. Jak się okazało, tunele za jego czasu wyglądały inaczej... ale Grundi nie wierzył nawet że Tyrus tu kiedykolwiek był w swym życiu. Kilka godzin później złe przeczucia Grundiego ziściły się. Odnaleźli ciało krasnoluda. Leżał oparty o ścianę a z jego piersi sterczał promień strzały. Tyrus rozejrzał się szybko i przyjął pozycję obronną, zasłonił się tarczą od strony głębi tuneli w którą zmierzali. Njordur podszedł do ciała i obejrzał je, sprawę strzały skwitował krótko, a jego brak wiedzy wyszedł na jaw.


- Orki. - Po tym słowie dotknął lotek strzały. W ten czas Galeb zbliżył się i wyszarpnął pocisk, obejrzał ją i stwierdził.

- To nie jest orcza strzała. Za dobre żelazo, za długi promień. - Oko profesjonalisty robiło swoje, ale coś innego przykuło uwagę Galeba, znaki na odzieniu zabitego kuzyna. Strzałę rzucił Grundiemu, a ten ją złapał i obejrzał dokładnie. Grundi miał swoje podejrzenia. Tyrus gówno wiedział ale chociaż był cicho na chwilę, Njordur chyba zgrywał na eksperta, a Galeb był wyśmienitym kowalem i znawcą metalu, ale to Grundi był siepaczem pierwszych szeregów, dlatego podsumował krótko i trafnie.

- To ogrza broń, nie orcza. - Powąchał strzałę, splunął i złamał ją w dłoni.

Galeb spojrzał na Grundiego ze zrozumieniem i przeszukał ciało, niczego przy nim nie było, ale oznaczenia zidentyfikował... to były glify lorda Gervala, a martwy khazad musiał należeć do jego domu bądź świty. Gdy Njordur usłyszał o ograch ciarki przebiegły mu po plecach i nogi chciały zawrócić, ale gdzie, na powrót do więzienia Azul? Tyrus utracił trochę odwagi ale widać było że mur tarcz nie jest mu obcy, stał odważnie lecz liczył chyba na to że zawrócą, czekał decyzji. Kowal run Galvinsson wstał i nakazłał kontynuowanie marszu.

- Idziemy dalej. Mamy dzień drogi do Skaz. - Rzucił.

Ostatnią rzeczą jakiej chciał Grundi to mieć Njordura za plecami, no ale... sam nie wierzył że to mówi.

- Tyrus idź na końcu i miej zdrajcę na oku. Ruszamy. - Fulgrimsson chwycił swój topór w jedną, a nadziak w drugą rękę i wszedł w ciemności tunelu Skaz. Byli w drodze, a każdy cień zdawał się być wrogiem.


Kilka godzin później, ich uszu dobiegły tubalne głosy z głębi tuneli. Ruszyli drogą okrężną i natrafili na coś co było połączeniem kopalnianych, ostęplowanych tuneli Skaz i naturalnych jaskiń. Poza głosami dostrzec dało się ogrom światła... zatem nie był to ktoś kto potrafił poruszać się w ciemnościach jak krasnoludy. Głosy nabierały mocy wraz z tym jak grupa podchodziła bliżej. W końcu krasnoludy osiągnęły wejście i w dole potężnej pieczary dostrzegli coś czego może i się spodziewali, bo liczyli że trafią na ogry, ale sytuacja była troszeczkę bardziej skomplikowana.

W dole groty było trzy spore ogniska, płonęły nienaturalnym blaskiem zielonego ognia. To jednak nie było jeszcze niczym tak niezwykłym jak postacie które kręciły się między owymi ogniskami. To owszem, były ogry, ale między nimi królowała bestia, udzielny suweren ogrzej elity, stwór tak krwiożerczy że jego chciwość życiodajnego płynu nie mogła zostać opisana słowem a jedynie wizją jego czynów, teraz zaś postanowił dać tego popis. Chwycił żywego krasnoluda, uniósł go i potężnymi zębiskami odgryzł mu twarz. Krew zalała jego nabrzmiałe cielsko okryte pancerzem z grubego żeliwa. Krasnolud krzyczał, nawet wtedy gdy nie miał już twarzy... ogrza bestia ponowiła atak paszczęką i zakończyła agonię biednego wojownika dawi.


Poza wstrętnym stworem, w sali było dziewięciu pancernych ogrów, uzubrojonych po zęby. Między nimi siedziała grupa krasnoludów w barwach Azul, być może była to grupa zwiadowcza lub uderzeniowa. Khazadów było siedmiu. Ich rąk czy nóg nie krępowały powrozy, po prostu wycieńczeni walką siedzieli zbici w grupę i okrążeni przez wroga. Wokół tej sceny leżało kilkanaście ciał krasnoludów i być może około dziesiątki martwych ogrów. Widać też było że nie każdy ogr jest w pełni sił. Zniszczeni walką która musiała się rozegrać nie dalej jak dwie modlity, o pomyślność w walce do Grimnira, temu. Jeden z ogrów miał rozpłatany brzych, a kolejny wymiotował czerwienią na skały.

Z groty prowadziło dobre dziesięć tuneli o nieznanym ich zakończeniu. Na pewno dało się przejść obok tej sceny bokiem, ale poczucie obowiązku walczyło z chęcią ratowania skóry. Grundi obliczał swe siły na zamiary, a kłykcie mu zbielały od zaciskanej nerwowo broni w obu dłoniach. Tyrus miał szeroko otwarte oczy, ale zachowywał się jak na wojownika przystało... nawet zdrajca Njordur patrzył na scenę zimnym wzrokiem, lecz trud było orzec co myśli, może o nieuchronnym końcu khazadzkiej braci na dole, a może o chęci niesienia im pomocy? Jak było wspomniane... trud orzec.

Jeden tylko Galeb doświadczał właśnie zupełnie innego zjawiska. Dziwny kolor płomieni w ogniskach, jakby faeria odcieni zieleni... a do tego krwawa aura otaczająca potężnego wodza ogrów. Runiarz nie mógł jednak zidentyfikować dokładnego źródla owej przesyconej brutalnością mocy. Po chwili widział już normalnie, odrętwienie opuściło go. Czas było podjąć decyzję.

 

Ostatnio edytowane przez VIX : 02-11-2013 o 18:00.
VIX jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 10:35.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172