Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 06-11-2013, 15:26   #121
 
valtharys's Avatar
 
Reputacja: 1 valtharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputację
Thorgun miał kaca, a wiadomo nie od dziś, że krasnolud na kacu to wkurwiony krasnolud. Czarny uniform, który kontrastował, na tle jego białej brody i długich białych włosów sprawiał wrażenie, że nie dało się przejść obojętnie wobec pochmurnego Khazada. Szedł więc obok swoich towarzyszy, a Miruchna zwisała luźno połyskując groźnie. Gdy tylko przekroczył granicę strażnicy, zebrani zamilkli i nabrali wody w usta.
- To jak to było z tą kradzieżą planów? - rzucił Thorgun zapalając spokojnie fajkę.
- Jakich planów? - Padały pytania które sugerowały że strażnicy nic nie wiedzą lub nie chcą rozmawiać. Tułacz spokojnym wzrokiem obserwował zebranych, wyszukując najsłabszego punktu, kogoś komu można na dzień dobry dać w ryj co by znaleźć posłuch.
-A kim ty jesteś? Nie masz…- pytanie, a może stwierdzenie nie zostało dokończone bowiem grupa krasnoludów rozstąpiła się jak morze za sprawą czarodziejskiej różdżki, ukazując młodego, z zadziornością w oku, krasnoluda.
Thorgun spokojnie, wręcz powoli i mozolnie, odłożył fajkę na stolik i podszedł do śmiałka. Nikt nie ruszył się z miejsc, bowiem Khazad wyglądał niczym sztorm, który zaraz pochłonie statek. Każdy krok zdawał się jakby trwał wieczność, ale gdy Thorgun znalazł się przy odważnym bez słowa, bez mrugnięcia okiem wyprowadził potężny cios w brzuch a następnie kantem dłoni uderzył swój cel w kark. Młody Khazad padł jak długi, ale Thorgun nie zamierzał poprzestać na tym. Szybkim ruchem wyjął Miruchnę, której lufę wepchnął siłą do ust “śmiałkowi”. Ten próbował się ruszyć, bronić ale Thorgun postawił na nim, swoja stopę unieruchamiając go.

-Nie wierć się bo Ci ten łeb rozpierdolę..!!! - warknął i nie zważając na prosty fuknął tylko - Dobra. Mordy w kubeł. Ja zadaję pytania a wy odpowiadacie. Zła odpowiedź, kłamstwo skończy się tym, że wasz towarzysz skończy z rozbryzganym mózgiem, a wtedy Miruchna skieruje swoje kochane oko na któregoś z was - i nastała cisza.

I zaczęło się. Śmiałkowie zrezygnowali, odważni już zamilkli i każdy pogodził się z tym, że współpraca z Thorgunem to jedyne wyjście z tej chujowej sytuacji. Tułacz zmienił miejsce przesłuchań na najmniejszą klitkę, gdzie zmieścił się jedynie stół, dwa krzesła. Świeczka, postawiona na stole, była jedynym elementem dającym jakiekolwiek światło co sprawiło, że
odpowiedzi padały jedno za drugim, lecz nie ujawniały niczego nowego. Thorgun słuchał w milczeniu,co jakiś czas pykając fajkę i kiwał potakująco głową. Nikt już nie próbował podskakiwać, tym bardziej że odosobnione miejsce budziło lęk i grozę. Ci, którzy tam wchodzili mieli tylko jedno życzenie; wyjść stamtąd żywym.
Na sam koniec zostawił sobie ów śmiałka, który miał przyjemność zapoznać się dogłębnie z Miruchną. Goran, bo tak miał na imię krasnolud, wszedł na miękkich nogach do środkach i zasiadł zrezygnowany na krześle. Thorgun milczał wpatrując się w milczeniu w przesłuchiwanego. Nie powiedział słowa, tylko uderzył otwartą dłonią o stół i Goran zaczął sam z siebie wypluwać słowa. Potok słów zalał pomieszczenie, i Thorgun nawet dowiedział się, gdzie i jakie piwo chrzczą oraz gdzie można odreagować za rozsądną cenę. Młody Khazad opowiedział mu nawet o swojej rodzinie, jak się załapał do tej fuchy i co dokładnie wydarzyło się tamtej nocy. Nic jednak nowego nie wniósł.
Thorgun był żołnierzem, ale rozumiał czym jest rozkaz. Faktem, że jego prywatne odczucia co do zadania były mieszanie, nie mogły mieć wpływu na przebieg “śledztwa”.
Gdy skończył postanowił wrócić do głównej siedziby, i porozmawiać z Roranem, bowiem nie miał w strażnicy nic więcej do zrobienia. Kac minął, choć paskudny humor i jeszcze paskudniejszy wyraz gęby pozostał. Z takim paskudnym nastrojem odnalazł Rorana i na wstępie rzucił:

- Jeden wielki chuj z tego. Nikt nic nowego oczywiście nie powiedział, a tylko mnie wkurwili nie potrzebnie - zaczął by kontynuować - To co teraz “szefie” robimy? Zbyt wiele dziwnych wydarzeń miało miejsce ostatnio. Ten atak też nie był przypadkowy...Kurwa...łeb mi pęka… - podsumował.
- Wszystko staje się powoli jasne. Dla ciebie będą dwie misje. Rozeznać się w środowisku walk ulicznych i spróbować dowiedzieć się więcej o którejś z tych spraw ze sterty, Thorin ci streści co potrzeba...musimy odnieść parę widocznych sukcesów wyjaśnił sierżant. - A sytuacja...nie jest zła.
Fajka w ustach Thorguna prawie by wypadła, bowiem krasnolud otworzył szeroko, ze zdumienia zapewne, usta. Pomysł sierżanta był dla starego żołnierza, lekko z dupy, i dość lakonicznie wypowiedziany więc zapytał:
- Walki uliczne? A konkretnie, o co Ci Roranie chodzi? - domagał się bardziej szczegółowych instrukcji.
- Kapral Detlef wprowadzi cię w szczegóły, pokrótce, na ulicach trwają walki o tytuł mistrza, wręcz, na śmierć i życie. Masz się wkręcić w publiczność, może coś postawić i dowiedzieć się co jest tam grane i kto to organizuje…
Wzruszenie ramion odpowiedziało Sierżantowi, że Thorgun przyjął do wiadomości. Na razie to mu wystarczało, jednakże cała ta sytuacja coraz mniej mu się podobała. Swoje przemyślenia jednak na razie zostawił dla siebie, bo cóż mógł innego zrobić. Skinął głową i udał się do swojej komnaty co by przebrać się. Nie zamierzał paradować w tym czarnym, oczojebnym, stroju ulicami miasta. W ryj mógł dać komuś chętnie i to prywatnie. Munduru do tego nie potrzebował, ale kosa w bebechy nie było czymś o czym marzył.
- Jeśli to wszystko, to idę się przebrać - zakończył a przynajmniej zamierzał bo..
- Czekaj, czekaj. Po pierwsze, Thorin wypisze ci przepustkę. Co by cie nie zamknęli niechcący. Po drugie, tu masz dwa złocisze na koszta, co byś miał z czego postawić w zakładzie czy coś. I po trzecie - uważaj na siebie...serio. Robi się niebezpiecznie. Zamachowcy to jedno ale frustratów pełno przez to oblężenie.
Przytaknięcie i krótka odpowiedź
- Będzie dobrze a jak nie wrócę do świtu to albo kosę zarwałem albo jakąś dupcię poznałem, ale to się obaczy. Tak czy siak, czuję że noc będzie ciekawa.. - zakończył Thorgun
- Dobra, pilnuj się. Chcesz pistolet pod płaszcz? Mogę użyczyć do rana zapytał jeszcze za odchodzacym żołnierzem Roran.
- Pewnie. W takim razie popilnuj Miruchny, tylko uważaj na nią… - podszedł do sierżanta wręczając mu rusznicę. Gdy ten ją “przejmował” dodał: - Mircia lubi jak do snu się jej śpiewa..więc bądź dla niej miły. Idę do Thorina.. - zakończył i ruszył w poszukiwaniu skryby. Zatrzymał się i dodał - Dobrze by było, gdyby któryś z was koncertowo mnie wyjebał przez drzwi na kopach. Jeśli ktoś nas śledzi, obserwuje dziwne będzie jak wyjdę stąd w przyjacielskich układach… - liczył że sierżant zrozumie aluzje.
- Weź Thorina, siedzi w papierach, niech rozrusza nogi do drzwi zaproponował sierżant.

Tak więc strzelec ruszył szybkim krokiem bowiem czasu za wiele nie miał a wolał wyjść niezauważony więc musiał się jeszcze przebrać. Zaszedł w końcu do “pracowni” Thorina i rzucił na dzień dobry:
- Szef mnie w miasto posyła więc przepustkę mi wypisz jak możesz..A i jak już się przebiorę wykopiesz mnie koncertowo przez drzwi..Rozruszasz się, bo od tych ksiąg to albo wilka dostaniesz albo przyrośniesz do krzesła.. - zapodał żartobliwie.
Thorin wydawał się zaskoczony … a może przemęczony? Wyraz twarzy miał jakiś zmieszany, nie wiadomo jednak czy z powodu ksiąg i notatek przy których ślęczał czy z powodu niecodziennej prośby Thorguna. - Przepustka już się robi - powiedział krótko nie odrywając niemalże wzroku od papierzysk, lewą ręką przekładał zwoje prawą zaś sięgał po pióro. Po chwili jak gdyby dotarło do niego o co jest proszony podniósł wzrok na dłużej znad papierzysk i zapytał zdziwiony - Mam cie wykopać przez drzwi?
Thorgun uśmiechnął się szeroko pykając fajkę, przytaknął głową i dodał:
- Tak. Pewnie jesteśmy obserwowani więc jak wyjdę sobie od tak sobie, to będzie to dziwne i zapewne skończę z kosą w bebechach nim noc zapadnie. A tak mam szansę ...małą, ale mam - wyjaśnił po czym dodał - Dobra wypisuj a ja idę się przebrać. Wiesz nie martw się tym wykopaniem, dwa razy dasz mi po pysku i wyrzucisz jak pijaka na bruk i tyle. Powinno się udać. Uznaj to za gimnastykę, bo już Ci się wory pod oczami robią
Po tych słowach udał się do swojej komnaty gdzie zaczął się przebierać. Nowy mundur schował do kufra a wyjął swoje stare ubranie. Zniszczona, przepocona i osmalona w kilku miejscach koszula. Spodnie, które nosił wiele lat, wyglądające jakby trzymane były w błocie, brudzie a ich właściciel spał w nich w jakiejś lepiance. Pistolet schował za pas, tak samo jak i nóż, stary i trochę już spiłowany. Płaszcz, który był gruby i ciepły, choć rękawy ubrudzone były krwią a i zapach nie należał do najprzyjemniejszych. Włosy rozpuścił, a i brodę nożem przyciął w pewnych miejscach, niechlujnie i niestarannie. Twarz miał i tak zmęczoną, ale wlał w siebie jeszcze jednym łykiem połowie dzbana z winem, co sprawiło że zaczęło od niego walić jak z gorzelni. Gdy już wyglądał jak menel udał się do Thorina i rzucił:
- No to czas spektakl zacząć. Papier masz ? - upomniał się po świstek papieru, który może mu się przydać
- Thorin wręczył mu przygotowany w międzyczasie dokument z podpisem sierżanta , po czym ruszył wraz z Thorgunem w stronę drzwi. Przed nimi chwycił go jedną ręką za kołnierz drugą otworzył drzwi krzycząc jednocześnie
- Wynocha stąd zapijaczona mordo. Karczmę z posterunkiem pomyliłeś, nie dostaniesz piwa, zmiataj stąd obszczymurze pókim dobry - jednocześnie zasadził mu solidnego i przekonującego kopa w zad. Nie zważając na postronnych czy samego “pijaczka” zatrzasnął z hukiem za nim drzwi na odchodnym przeklinając głośno pijaków którzy szacunku dla władzy nie mają
Thorgun wyleciał z hukiem z “bazy” przy okazji całując glebę. Thorin miał kopa, nie można było odmówić. Krasnolud powoli wstał machając zaciśniętą pięścią, lecz nie otworzył ryja. Poprawił płaszcz i ruszył powoli w kierunku karczmy. Szukał czegoś obskurnego, gdzie lud “prosty” zbiera się. Szedł powoli, trochę zataczając się. Miał złe przeczucia, ale cóż..życie żołnierza nigdy nie było proste. Gdyby nie lubił ryzyka został by śpiewakiem, choć z jego głosem mógłby mury burzyć a nie radować bogatą gawiedź. Daleko nie musiał zachodzić bowiem trafił do szulerni o wdzięcznej nazwie “Wysoka”. Jedyne co miał ten przybytek wspólnego z nazwą, to to że z wysoka lano na klientów, bowiem nim Thorgun doczekał się na piwo zdążyło mu porządnie zaschnąć w gardle. Niby ktoś tu się zbierał, niby ktoś tam rozmawiał ale im dłużej tu siedział tym bardziej dochodził do wniosku, że ta noc nie będzie szczęśliwa dla niego. Już miał się zbierać gdy wpadł na Thorguna jakiś rudawy krasnolud. Mordę miał cała napuchniętą, zapewne od przepicia, ale od słowa do słowa, od piwka do kilku więcej i Thorgun miał już nowego kolegę. Urdan, bo tak miał na imię, początkowo nie chętnie ale w końcu.. :

- Walki..powiem Ci brachu...No ale to pamiętaj..nie ode mnie usłyszałeś..chcesz obejrzeć walkę to udaj się do dzielnicy przemysłowej..tylko pamiętaj to już nie to co kiedyś. Teraz to i Khazad i człowiek prosi się tam o śmierć, jakby poza murami było jej mało

Powiadają, że głupi to ma szczęście. Thorgun miał chyba poczwórne bowiem spotkał Narfa, Koliego syn Haruna i Zuvira syn Furma, którzy postanowili po ciężkim dniu zasiąść do wieczerzy przy studni, przy której pracują. Piwko, gadka szmatka i Tułacz już wiedział gdzie powinien się udać. Karczma Hutnika tak miał zwać się przybytek, i mimo pięknego szyldu okazał się mordownią.



Już na wstępie prawie oberwał lecącym kuflem prosto w ryj, na szczęście na drodze stanęła jakaś barmanka, która zamiast naszego bohatera oberwała i zlożyła się w pół. Po takim począku Thorgun od razu poszedł po browar, który wychylił jednym duszkiem i zaczął dyskretnie wypytywać o walki, jakieś rozrywki ale nikt nic nie wiedział. Dopiero gdy poszedł się odlać i dostał od tyłu z dwa mocne strzały w bebechy, prawie się oblewając, zrozumiał, że trafił właściwie.
- Ej..kurwa...noż w mordę… nowe spodnie...Ej ale co...Za co? - zaczął bełkotać w pijackim transie po czym przeszedł do konkretów - Panowie spokojnie. Kurde, no pogadajmy jak krasnolud z krasnoludem. Walki ? No tak.. Pewnie. Oczywiście, chętnie coś obstawię a i sam zobaczę jak kto inny dostaje po mordzie a nie tylko ja. Już mnie dziś Ci Czarni pokopali...Ile? Kurwa...Rozbójnicy z was..normalnie...Moja strata. Niech będzie - tak mniej więcej właśnie wyglądał dialog z bandziorami. Thorgun oczywiście mordy zapamiętał, bowiem przyjdzie dzień w którym on dorwie ich. I to nie będzie zaułek ale przyjemny, ciemny pokój z krzesłem i kajdanami.

Nie bacząc jednak na drobne urazy i nieporozumienie Tułacz trafił pod starą hutę. Huta choć stara jak samo Azul, to wewnątrz tętniła życiem. Kilka małych ringów było zajętych przez bokserów i zapasników, ot normalka. W centrum była spora, wysypana piaskiem arena, na której toczyły się walki wieczoru lecz tej nocy, główna walka nie odbyła się. Dzień wcześniej ktoś pokonał mistrza i pretendentów ale tożsamość owego mistrza jest nikomu nieznana bo to ktoś obcy w Azul. Dziś się jednak ów nowy Mistrz nie pojawił. Podpytując dalej Tułacz wywiedział się że, ponoć władze wiedza o tych walkach ale nikt nic z tym nie robi. Z nowinek usłyszał także że, choć walki trwają od stuleci to nigdy nie walczono na śmierć i życie, co nie których trochę zaczęło niepokoić. Tożsamość organizatora jednak pozostała nie znana, toteż Tułacz powoli zaczął się zbierać. Gdy kończył swoje śledztwo, zauważył że ktoś zaczyna o niego dopytywać. Ruszył więc powolnym krokiem kierując się ku Karczmie Hutnika, lecz droga jaką wybrał prowadziła dość okrężnym torem. Dwóch khazadów śledziło go, co średnio spodobało się Tułaczowi, więc postanowił pogawędzić z tą dwójką. Idąc tak rozglądał się za jakąś ciemną uliczką, w której łatwo było by zniknąć.
Znalezienie zaułka nie było niczym trudnym. Siggurdsson zakręcił kilka razy w prawo, raz w lewo i znalazł się w odosobnionej części osiedla. Tam zaczaił się między budynkami i czekał na swych prześladowców. Długo czekać nie musiał, już po chwili dało się słyszeć odgłosy kroków i sapanie dwójki krasnoludów… i tylko parę kroków dzieliło ich od czającego się w cieniu Thorguna.
Thorgun stanął w mroku i czekał spokojnie. Jego oddech wyrównał się a ręka sięgnęła po pistolet, który Roran mu pożyczył. Broń przełożył sobie do przodu, tak by mógł łatwiej sięgnąć po niego. To samo uczynił z nożem, lecz ten schował w kieszeni płaszcza. Chciał by Ci którzy go śledzą znaleźli się w polu jego widzenia, a gdy tak się stało stary wiarus zapalił fajkę mówiąc spokojnie:
- Chyba nie powiecie mi, że nie macie nic lepszego do roboty niż chodzenie całą noc za mną. Mi to niby nie przeszkadza, ale udaję się właśnie na spotkanie z pewną miłą damą, więc wybaczcie czworokąt nam nie potrzebny - słowa wypowiedziane były luźno, bez żadnej groźny. Nie było jeszcze potrzeby - Czego chcecie? - pytanie już przybrało ostrzejszą formę.
Przyczajony Siggurdsson faktycznie był zaskoczeniem dla obu śledzących. Gdy usłyszeli głos z alejki podskoczyli lekko i dali po kroku w tył, ale szybko odzyskali rezon i widząc że mówi do nich obiekt ich pościgu, podeszli kilka kroków na przód, trzymali jednak dystans. Jeden z nich sięgnął po sztylet a drugi po pałkę nabijaną stalowymi guzami.
- Po ki chuj ci wiedzieć gdzie są walki? Dla kogo szpiegujesz? - Słów nie maskowali bzdurami, przeszli do rzeczy, głównego punktu ich planu i celu w śledzeniu Siggurdssona.
- A nie łatwiej było o to zapytać. Powód chcecie znać. Hmm… Nie wyglądacie na kogoś ważnego więc powiem tylko tyle. Mam swojego… Mistrza, tak go można nazwać. Szukam dobrej walki dla niego, dobry przeciwnik no i przede wszystkim dobry zarobek. Drobne mnie nie interesują. Więc… - czekał teraz na ich ruch. Liczył, że nie dojdzie do konfrontacji.
Czarnobrodzi spojrzeli po sobie, broni nie schowali ale jeden z nich podjął rozmowę.
- Jeśli prawdę mówisz i ciekaw żeś walk i zarobku to jutro o zmierzchu bądź u Hutnika, ale bez złota się nie zjawiaj. Zabierzemy cię gdzie trzeba byś zobaczył… co trzeba. Będziesz zadowolony. - Ten który mówił uśmiechnął się i pokazał liczne braki w uzębieniu.
Thorgun wyszedł z cienia ukazując swoje oblicze z fajką w mordzie. Wzrok jego błyskał się w ciemnościach z chciwości, a może przepicia, Bogowie mogli tylko wiedzieć.
- Świetnie. O jakiej sumie mówimy? - zapytał jeszcze co by było wiadome o czym mowa.
- Każda sumą będzie dobra, jeno nie zapomnij o przewodnikach swych …- Tu wskazał sztyletem na siebie i swego kolegę.
Gdy usłyszał odpowiedź podrapał się po brodzie dodając - Dobrze. Zatem do jutra, gdzie ustalimy warunki walki i jej termin. Pierw musimy się poznać lepiej co byśmy do interesów przeszli. O zaufanie w tych czasach naprawdę trudno, bo skąd mam wiedzieć że wy jakieś no...podejrzane męty nie jesteście - uśmiechnął się szeroko przez co wyglądał psychopatycznie
- Poznamy się jutro. Bądź w Hutniku, a my cię tam odnajdziemy, wtedy wszystko obgadamy. Pamiętaj, bądź sam, no chyba że masz innych towarzyszy co monetę z chęcią obstawią. Wtedy weź ich, ale pochodu nie rób, musimy być poza widokiem dla straży. Kumasz? - Podał konkrety jeden z nich.
- Panowie jeśli myślicie, że przyjdę sam to powinniście od razu jeden drugiego walnąć w łeb. Jeden człowiek będzie mi towarzyszył. Duża suma przyciąga kłopoty, toteż będzie uczciwie jeśli będzie mi ktoś towarzyszył. A co do straży to rozumiem. Sam ich omijam szerokim łukiem..Skurwysyny. - odpowiedział szeroko rozkładając ręce.
- Zatem mamy porozumienie. - Smarknął i wytarł nos w rękaw. - Tylko bez głupich numerów paniczu… będziemy mili waszmość na oku. - Teatralnym gestem jeden z nich pożegnał się i zrobił krok do tyłu. Drugi odszedł normalnie, ciągle rzucając pioruny oczyma.

Thorgun odetchnął z ulgą, gdy dwójka “zbirów” sobie poszła. Blef się udał, ale pot spływał po krasnoludzie dość obficie. Postanowił więc udać się do Hutnika co by zrelaksować się. Wiele nie oczekiwał ale porządna kąpiel, dzban piwa lub dwa i jakaś kobieta do towarzystwa. Wszedł dziarsko więc do środka karczmy i od razu skierował się do lady barowej. Stary, posępny krasnolud spojrzał na zmęczoną twarz Tułacza i zapytał tylko:
- Jedno wystarczy ? - a uśmiech pojawił się na zarośniętej brodzie karczmarza
Thorgun bez uśmiechu i słów pokazał na palcach “dwa”. I słowo ciałem się stało i dwa dzbany miodu wylądowały przed Tułaczem. Ten chwycił je mocno i zaczął się rozglądać co by jakąś kobietę poznać. Wybór padł na rudą, która stała i popijała piwo, opierając się o beczkę. Zapewne miejscowa, znudzona i samotna albo barmanka. Thorgun podszedł do niej i rzucił tylko:
- Może zamienisz piwo na coś bardziej słodkiego ? - i podał jej dzban miodu



Noc okazała się upojna, choć początek znajomości z Harbari nie zapowiadał takich ekscesów do jakich ta dwójka dopuściła się w wynajętym pokoju. Początkowo Khazadka była harda, wręcz arogancka i spoglądała na Thorguna który wyglądał jak ścierwo z góry, ale po kilku łykach i dłuższej rozmowie zaczynała się do niego przekonywać. Kulminacja nastąpiła dopiero gdy Harbari wyzwała na pojedynek siłowy Thorguna. Tu stary wiarus dał jej prawie wygrać. Prawie..bowiem gdy już myślała, że ma go w garści ten położył ją. To co działo się za alkową pozostanie tajemnicą, lecz z rana gdy sprzątaczka przyszła posprzątać, załata pobojowisko. Krzesło połamane, łóżko lekko zdewastowane a i dzbany wraz z lustrem rozbite. Nie wiadomo co się stało, bowiem oboje zniknęli przed świtem. Thorgun udał się oczywiście do kwatery głównej, ówcześnie sprawdzając czy nie jest śledzony a i kąpiel którą wziął wieczorem lekko poprawiła jego wizerunek. On nie pytał Harbari kim jest, ani ona nie pytała jego. Po prostu dwoje dorosłych krasnoludów przyszło zaspokoić swoje wewnętrzne potrzeby.

Zmęczony, lekko jeszcze pijany Thorgun udał się do swojego pokoju i tam walnąwszy się na łóżku zasnął. Noc była ciężka, a Khazadka zostawiła mu kilka śladów, które nad ranem jak się obudzi, powinny mu przypominać o spędzonej ciekawie nocy. Gdy się obudzi i spojrzy w lustro zobaczy rozciętą wargę, nadgryzione ucho i zaczerwienioną prawą stronę twarzy.
 
__________________
Dzięki za 7 lat wspólnej zabawy:-)

Ostatnio edytowane przez valtharys : 06-11-2013 o 15:29.
valtharys jest offline  
Stary 06-11-2013, 17:43   #122
 
Cattus's Avatar
 
Reputacja: 1 Cattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputację
Od początku nie podobała mu się ta wyprawa, a spotkanie grupy ogrów tylko potwierdziło jego obawy. Ogry miały przeważającą przewagę. Pomimo tego Grundiemu układał się już w głowie plan potyczki. Widział szansę na zwycięstwo i nie mógł zostawić braci w potrzebie.
Sytuacja była jasna, a odpowiedź świetlista, nawet jak na taki ciemny tunel jak ten. Grudni dał znak i wszyscy cofnęli się w tunel by przemyśleć zaistniałą sytuacją i przygotować do nieuniknionej walki.
- A więc walka. Spojrzał po towarzyszach. Zatrzymał wzrok na Njordurze. - Możemy na Ciebie liczyć? Nie obchodzi mnie czy uznano Cię zdrajcą, czy może myślisz że walczysz w dobrej sprawie. Jest tu i teraz. I nie odejdę stąd póki wszystkie ogry nie sczezną pod naszymi ciosami. Sam i tak nie masz większych szans w tunelach.

Njordur przemówił przyciszonym głosem. - Żaden ze mnie zdrajca głupcze … - srogo spojrzał na Grundiego -... a me serce pali się by podjąć walkę, ale nie mamy szans w starciu z taką bandą. Rozniosą nas. - Potarł drżącą ręką po swych włosach.

- Dlatego musim walczyć na naszych zasadach. Ogry są ranne i wycieńczone, a może i jeńcy ruszą do walki jeśli zobaczą szansę na przeżycie. Grundi spojrzał twardo po wszystkich. - Trza zrobić szyk w jakimś wąskim przejściu, zwabić je tam i walczyć obronnie. Mam linę więc można zrobić potykacz żeby zatrzymać ich szarżę. Jak dobrze pójdzie to wybijemy te mniejsze zanim wlezie tu ten Wielki Skurwiel. A i on nie będzie miał tak łatwo w wąskim tunelu. Chyba nikt nie słyszał jeszcze żeby Grundi mówił tak dużo, ale właśnie teraz był w swoim żywiole.
- Macie jakieś pomysły? Zapytał na koniec, przygotowując linę i szukając odpowiedniego miejsca do obrony.

Njordur nie wyglądał na przekonanego, wciąż kręcił przecząco głową. Za to Tyrus ewidentnie był zdecydowany walczyć, to wszak byli jego bracia, tam w dole. Wciąż żywi azulczycy, którzy zasługiwali na pomoc i być może Tyrus straci życie próbując, ale Grimnir tego żądał, tego chciała tradycja. Pokiwał głową na słowa Grundiego i chwycił mocniej tarczę.

Kiedy Grundi przedstawiał swój plan Galeb wyjął zza pasa swój młot. Był to krzepki oręż - porządny metalowy obuch na tęgim drągu z okuciami. Część oddziału z Czarnego Sztandaru widziała jak brutalnie Kowal Run potraktował jednego z ogrów tym kawałkiem żelaza. Na twarzy Runiarza było widać zdecydowanie i determinację.

- Ubicie ich to nasz obowiązek. Nie mam zamiaru okryć się hańbą, ani pozwolić komukolwiek z was na to. - rzekł srogo Galeb - Grundi ma rację i musimy się ustawić tam gdzie możemy w kilku się bronić, a tylko jeden może wejść. Nie mamy broni zasięgowej, ale jesteśmy wyżej i mamy tutaj wszędzie w koło kamienie i gruz. Zanim do nas się przytoczą, będzie można rzucić w nich kamieniem czy dwoma, albo cisnąć im pod nogi, coby za pewnie nie biegali. Póki co zwabmy jednego czy dwu, hałasem. Wątpię, aby pchali się całą gromadą, a jeden czy dwu mniej to dla nas spora przewaga.

Njordur dał się przekonać, a Tyrus poklepał go po plecach. Galeb miał to gdzieś, ale Grundi nie lubił Njordura, a za to że był zdrajcą to go wręcz nienawidził. Sam zaczynał zastanawiać się czy aby Tyrus, Geleb i on sam, Grundi, nie stają się zdrajcami pomagając w uciecze Njordurowi, ale teraz może było za późno na takie pytania, a na pewno za późno by szukać odpowiedzi.

Wkrótce po tym Galeb spróbował zrobić pewien rodzaj pułapki, która miała działać na zasadzie prostego stempla i osuwających się kamieni, jednak czasu by zrobić to dokładnie i by użyć ciężkich kamulców nie było. Grundi założył potykacz w poprzek wąskiego tunelu i zabezpieczył oba końce by ogromna waga ogrów nie zrobiła swego i nie rozerwała olinowania. Kilka chwil później wszystko było gotowe.

W tunelu ustawił się Tyrus ze swym toporem i tarczą. Gorzej było z Njordurem, on miał jedynie topór do rzucania i ściskał go ze złością, czuł że jego szanse na przeżycie są mikre, bez konkretnej broni i bez pancerza… mógł nie przeżyć.

Widząc że Njordur z niezadowoleniem patrzy na swoją broń, Grundi bez słowa wyciągnął toporek zza pasa i podał patrząc mu w oczy.
Njordur przyjął broń, bez słowa. Byc może był zbyt dumny lub zbyt zszokowany tym co się działo, a może był po prostu głupi i zuchwały.

Wszystko ustawione, a czas był na wagę życia. Galeb ustawił się nieco z boku, po lewej, Njordur na tyłach, Grundi w centrum, a Tyrus miał chronić jego prawą flankę. Wkrótce ogry miały ruszyć ku odgłosowi który zrobił Grundi.

Gdy wszystko było już gotowe Grundi podszedł do jednego z większych kamieni, zepchnął go powodując sporo rumoru. Zaklął do tego głośno. Wystarczająco głośno żeby mieć pewność że zostanie usłyszany. - Wy kurwie syny! Po czym niezwłoczne wrócił do szyku i przygotował się na nadchodzący atak.

Do tunelu który wybrali na zasadzkę było kawałek, zatem po swych słowach Grundi biegł i biegł. Tego wiedzieć nie mógł ale za nim już postępowali wrogowie. Potężni, wściekli i głodni krwi wroga. Pozycję khazadzi zajęli odważnie i czekali tego co miało wynurzyć się z głębi mrocznego tunelu… po chwili doczekali się.
Najpierw było światło, tylko poblask. W tunelu, na jego końcu zatańczyły po ułamku chwili ogniki, które z każdą chwilą zbliżały się. Światło niesionych przez ogry pochodni wiele dało krasnoludom do myślenia. Było ich czterech… każdy miał broń jednoręczną co było już dobrym zwiastunem, w drugiej łapie każdy z nich trzymał płonąca zielonym ogniem żagiew. Każdy był opancerzony w żeliwną zbroję o grubości krasnoludzkiego kciuka. Biegli i rzucali między sobą słowa w grumbarth, tubalnym, ciężkim, gardłowym języku. Nacierali jak żelazny taran, rozpędzeni wchodzili do ataku, ale musieli nieść pochodnie, nie potrafili trwać w ciemnościach jak krasnoludy, to była przewaga warta wykorzystania.

***

Po chwili pancerna grupa ogrów natknęła się na pierwszą zasadzkę. Jeden z nich potrącił stempel i kamienie zasypały ich z prawicy, choć nie zabiło to żadnego z nich to wprowadziło zamęt, któryś się przewrócił, któryś upuścił broń. Zatrzymali się na chwilę… to załatwiło sprawę ich zuchwałości i wytrąciło impet ich szarży. Krok dalej czekał na nich potykacz... pierwszy zwalił się jak stalowy kolos, ryknął przeciągle gdy drugi upadł na niego, broń znów wypadła im z łap i zaczęli krzyczeć i popychać się. Kolejna dwójka biegła za szybko by spostrzec i zareagować na czas. Trzeci pancernik wbił się klinem w swych braci i zrobił się chaos. Jedynie czwarty zdołał ominąć pułapkę. Zrobił wyskok, a wysoki strop tylko mu to ułatwił. Poszybował nad swymi towarzyszami broni i upadł na skalną posadzkę z siłą gromu. Jego zbroja zatrzeszczała jakby zderzyły się ze sobą dwa żelazne kopalniane wagony. Ryknął i nie czekając uderzył toporem.

Walka rozgorzała momentalnie i miała trwać jeszcze długo z punktu widzenia wojowników. Każda ze stron była zdeterminowana i nie miała zamiaru odpuścić, a nawet jeśli tak by się stało to oznaczało by to śmierć.
Pierwsze razy Grundiego spadły na szarżującego ogra. Jeden trafił w nogę raniąc ją lekko, natomiast nadziak z potężną siłą trafił w brzuch. Pazur rozbił żeliwną płytę i zagłębił się w bebechach. Po wyszarpnięciu go, krew zaczęła tryskać jak krasnoludzki kupiec tryska optymizmem przed intratną transakcją. Grundi wiedział już że chwile jego przeciwnika są policzone.
Słyszał odgłosy walki dochodzące z otoczenia. Rozpoznał sapanie Galeba wymachującego potężnym młotem. Szczęk blokowanych ciosów. Uderzenia ogrzej broni w tarczę Tyrusa.

Po odgłosach poznać można było że kolejne ogry wstają z ziemi i zaczynają dołączać do walki.
- Gra muzyka, skurrrwysyny! Wycedził Grundi i kontynuował okładanie krytycznie zranionego ogra. Musiał jak najszybciej wyłączyć z walki choć jeden miecz przeciwnika. Lecz tym razem ciosy zatrzymały się na pancerzu. Tym razem ogr miał szczęście, ale miało ono się niedługo skończyć gdyż padł na ziemię pod atakami Tyrusa walczącego zaciekle zza swojej tarczy.
Kontem oka Grundi dostrzegł jak młot Galeba uderza w ogra starającego się zablokować to uderzenie toporem. - Głupiec... Krótka myśl przeleciała przez umysł wojownika. W momencie gdy potężny młot jego kompana spotkał się z ogrzym toporem ten rozpadł się na kawałki. Cios był tak silny że ugodził ogra w klatkę piersiową. Ten wydał z siebie jęknięcie kiedy młot wypompował mu powietrze z płuc. Ogr był oszołomiony tym co się stało. Wiedział że utrata broni oznacza jego śmierć.
W mgnieniu oka dało się widzieć iskry skrzesane na tarczy Tyrusa. Ogr uderzał zaciekle ale tarczownik ani myślał ulec.
Niemalże w tym samym momencie obok brody Grundiego zaczęły świszczeć ciosy. Każde z uderzeń minęło go o cal albo dwa. Każde z nich następnie trafiało w okoliczne skały odłupując kawałki kamieni które odpryskiwały na wszystkie strony.

Z głębi tunelu dało się słyszeć odgłosy walki. Więc jeńcy dostali swoją szansę. Szansę na wyjście cało z opresji lub na honorową śmierć w walce. Dla Grundiego oba te wyjścia były dobre, był siepaczem, wojownikiem i walka zapełniała sporą część jego żywota, a pewnie kiedyś miała je zakończyć.
Zaczął okładać ogra który ważył się podnieść miecz na jego brodę. Ciosy miały szybkość błyskawicy. Przeciwnik nie miał nawet szans blokowania. Były również celne, odnajdując szczeliny w pancernych płytach pokrywających szpetne ogrze cielsko.
Szczęk parowanych ciosów był niemal nieustanny. Wyglądało na to że chwilowo żadna ze stron nie może zdobyć przewagi.
Lecz po chwili jeden z ogrów z głuchym trzaskiem rozbił tarczę Tyrusa w drzazgi. Przez tę krótką chwilę, która nie trwała dłużej niż uderzenie serca Grundi stracił koncentrację. Pozwoliło to walczącemu z nim ogrowi na zadanie mu potężnego ciosu w ramie. Uderzenie było na tyle silne że minimalnie wytrąciło wojownika z równowagi. Grundi wyszczerzył zęby niczym dzika bestia, ból który dla większości był by obezwładniający dał mu siłę do walki. Wiedział że jeśli choćby jeszcze raz pozwoli sobie na błąd zginie. A jeśli zginie on, to narazi na śmierć Galeba którego miał chronić. Nie mógł do tego dopuścić.

Zaczął okładać ogra kolejnymi ciosami. Były one zbyt szybkie dla wielkiej i powolnej bestii. Spadały na nią niczym gromy.
Słychać było sapanie Tyrusa zadającego ciosy. Njordurna starającego się przebić przez obronę ogra. W końcu ogra trafiającego Galeba. Broń w końcu znalazła drogę do ciała runiarza niczym stary pijus odnajduje drogę do karczmy. Dla Grundiego wszystko to działo się jakby w zwolnionym tempie. Czół że wzbiera w nim złość która zaczyna dodawać mu sił. W tym czasie spadła na niego istna nawałnica ciosów. Ogr wymachiwał mieczem w zawrotnym tempie. W chwili gdy drugi z niecelnych ciosów mijał ciało krasnoluda płynnie przechodził w trzeci. Ten został odbity przez puklerz przymocowany do przedramienia. Kiedy miecz zatoczył kolejny krąg i nawracał krasnolud przepuścił uderzenie nad głową schylając się na nogach. Cios poleciał w próżnie i ogr aby odzyskać równowagę musiał się odsłonić. Ta luka w jego obronie została momentalnie wykorzystana przez Fulgrimssona. Wbił pazur nadziaka w płyty osłaniające jego pierś i z mocą maszyny parowej zerwał je z ogra. Ciężki kawał stali przeleciał parę stóp i z brzdękiem dzwonu uderzył o skały. Jedynymi pozostałościami po ogrzej zbroi były obecnie pojedyncze skórzane paski niegdyś utrzymujące ją na miejscu.
Grundi uśmiechną się drapieżnie. - Idą na śmierć dzielni wojowie, Przez wieczne skały okute w lód... Żołnierska pieśń rozbrzmiewała mu w głowie dodając sił.

Okrzyki walki i ryki ogrów dobiegały z sali powiększając bojowy zgiełk. Grundi poczuł się jak u siebie, był w swoim żywiole. Błyskawiczny cios nadziaka zagłębił się w udzie Ogra. Wyszarpnięcie broni spowodowało rozległą ranę i posłało plugastwo na glebę, pod nogi wojowników. Ta słabość zachęciła wszystkich do ataku, ciosy posypały się, ale nagły przypływ adrenaliny pozwolił ogrowi je odbić. Jednak widmo rychłej śmierci potrafiło w niezwykły sposób przywrócić siły. Nawet starał się rewanżować ale jego marne ataki nie miały żadnego efektu.
Natomiast topór jeszcze trzymającej się na nogach bestii z mlaskiem zagłębił się w klatce piersiowej Tyrusa powalając go na kolana. Gdyby nie zgiełk pewnie dało by się słyszeć pękające żebra. Spomiędzy kółek jego kolczugi zaczęła płynąć krew zalewając brzuch i nogi, ale krasnolud ani myślał umierać. Mimo ciężkich ran podniósł się aby walczyć dalej. Zasłużył na szacunek Grundiego. Walka do końca, ostatniej kropli pieprzonej krwi to było coś co cenił.
Ciosy wycelowane w Fulgrimssona minęły go niemalże o milę. Jasnym było że jego przeciwnik dał ponieść się emocjom i uderzał na oślep. Grundi tylko czekał na nieopatrzną lukę w obronie o którą nie było w takim stanie trudno.

Krzyki dochodzące z nie tak bardzo odległej sali jakby przycichły. Czyżby właśnie ostatni wojownicy kończyli swe żywoty pod ciosami oprawców? Grundi wiedział że musi się spieszyć. Może uda się jeszcze kogoś uratować. Zmarszczył brwi i jednym, silnym ciosem nadziaka przebił hełm, czaszkę i mózg leżącego ogra. To był czas zakończenia tej zabawy.
Kolejny cios wymierzył w ciągle trzymającego się ogra. Toporkiem trafił w pancerz kolczy na jego szyi. Kiepskiej jakości kółka ustąpiły pod uderzeniem i ostrze utknęło głęboko. Bestia choć ranna ciągle walczyła, ciągle była śmiertelnie niebezpieczna i nie należało jej nie doceniać. Jako młody wojownik nauczył się tego i do dzisiaj jego twarz zdobi pokaźna blizna tej nauki.
Tyrus pomimo obrażeń ciągle walczył. Jego cios był celny lecz wojownik ewidentnie zaczynał opadać z sił. Galeb zadał kolejny cios. Ten trafił ogra w rękę. Kolejne uderzenie niemal natychmiast trafiło bestie w głowę która wydawała się oszołomiona, na co wskazywał jej niecelny atak.
Chyba ostatni w miarę cały ogr przypuszczał kolejne niecelne ataki na Grundiego. Ten nawet nie musiał ich specjalnie unikać. Ewidentnie tamtemu puściły nerwy. Wyglądał jakby szukał drogi ucieczki. Stwarzało to niepowtarzalną szansę do ataku. Drapieżny grymas nie opuszczał twarzy Fulgrimssona.

Postanowił jednak najpierw dobić rannego. Kolejne dwa ciosy niczym grzmoty uderzyły o pancerz. Najpierw ciosem topora odsunął jego ramie torując drogę dla nadziaka którego pazur przebił pierś i zagłębił się w płucu ogra. Ten kaszlnął krwią której kropelki opryskały twarz Grundiego, ale ciągle walczył.
W tym momencie Tyrus wykrzesał z siebie resztki mocy. Jego ciosy złamały rękę ogra niemalże ją odcinając. Mimo stopniowego powiększania się liczby trupów zgiełk walki nie cichł ani na moment. Dało się słyszeć coraz to głośniejsze sapania dochodzące ze zmęczonych gardeł, ataki stały się zajadlejsze. Nikt nikomu pardonu nie dawał.
Kolejne ciosy niemalże świszczały w powietrzu. Jeden z ogrów umierał, a drugi rzucił się do ucieczki. Obecność tchórza wyzwoliła pokłady agresji znajdujące się w Grundim o których chyba sam nie miał dotąd pojęcia.

Kolejny cios był tak silny że odciął głowę rannemu. Krew trysnęła z rany na Tyrusa, Galeba, Njordura. Grundi ze zwierzęcym grymasem na twarzy kąpał się we krwi wroga. Widział jak głowa odrąbana na wysokości szczęki odlatuje w bok i uderza w stertę kamieni. Czuł przypływ mocy wraz z odpływającą krwią jego wroga. Odwrócił się w poszukiwaniu ostatniego przeciwnika. Tchórza który śmiał próbować ucieczki przed jego nieuchronną bronią.
Ataki jego towarzyszy uniemożliwiły mu ucieczkę. Ataki Tyrusa choć ciągle zajadłe jednak nie miały już tej siły. Tarczownik ledwo trzymał się na nogach, ale walczył. Walka u jego boku była honorem dla Grundiego.
Młot Galeba strzaskał jego pancerz powodując wyraźną kaskadę krwi. Ogr ostatkiem sił wstał i rzucił się do ataku. Szaleńczego ataku straceńca który pogodził się już ze swym losem.

Ten moment był idealny. Fulgrimsson niemal skoczył ku niemu mijając towarzyszy. Był żądny krwi. Jego topór zagłębił się w szyi ogra niemal odcinając jego głowę. Krew buchnęła na atakującego. Podążający ruchem księżycowym nadziak wbił się w bok hełmu i przebił mózg, siła w tym uderzeniu odchyla głowę ogra pod dziwnym kątem, a przez cios toporem zadany sekundę wcześniej, prawie ją oderwała… ta wisiała na kilku mięśniach i oparła się o bark ogra, ten klęczał tak chwilę, a ułamek chwili później upadł na posadzkę u stóp Grundiego.
Biorącemu udział w tej walce wojownikowi zdawało się że minęły, godziny, wieki całe niemalże. Czas powoli zaczynał nabierać swojego zwyczajowego tempa.

***

Potyczka zakończyła się zwycięstwem, jednak Tyrus tracił sporo krwi, powoli umierał.
Grundi szybko rozejrzał się po okolicy. Dostrzegł ledwo trzymającego się na nogach Tyrusa. Momentalnie upuścił broń i rzucił się do opatrywania. Zdawał sobie sprawę jak mało ma czasu.
Zdjął zbroję z rannego krasnoluda i obejrzał głęboką i poważną ranę, krew towarzysza zalewała mu ręce… nim zdołał powstrzymać krwawienie i ocalić życie khazada. Grundi wiedział że z Tyrusa nie będzie już pożytku w nadchodzącym starciu… ale będzie żył, mimo wszystko.
Po opatrzeniu dzielnego i niezwykle wytrzymałego kompana, Grundi wsadził mu jego broń do ręki. Może i Tyrus był półprzytomny i co chwilę odpływał ale nie godziło się go zostawić bez niej.
Grundi wstał bez słowa, podniósł swoją broń i spojrzał na resztę. Posoka ogrza i khazadzka pokrywała go niemal od stóp do głowy, a twarz miała wyraz dzikiej bestii. Mocniej zacisnął ręce na broni. Zerkną na swoją ranę. - Nie ma na to kurwa czasu… Powiedział jakby do siebie. - I tak już jesteśmy spóźnieni… Dodał odwracając się w stronę sali. Nasłuchiwał.
 
__________________
Our sugar is Yours, friend.
Cattus jest offline  
Stary 06-11-2013, 17:45   #123
 
Stalowy's Avatar
 
Reputacja: 1 Stalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputację
Gdy dwójka odważnych wojowników i Njordur dotarli do wylotu z tunelu, nie słychać już było odgłosów walki. Zajrzeli do sali z wysokiej półki i zobaczyli makabryczny obrazek. Krasnoludzkich jeńców nie było widać, ale czujne oko Grundiego i Galeba od razu zauważył więcej ciał dawich na ziemi. Ogrów było tylko dwa i były ranne,a między nimi i na stracie martwych wojowników górował ogrzy suweren, był cały pokryty krwią, mlaskał i spoglądał w waszą stronę, w jednej z łap trzymał swój niedorzecznie wielki topór a w drugiej poleć khazadzkiego brata, rozerwaną na pół. Po chwili uniósł łapę uzbrojoną w ostrze i wziął zamach jakby atakując niewidzialnego wroga. To był znak, rozkaz dla jego dwóch rannych pancernych. Jednak oni nie kwapili się do walki, byli ciężko ranni i wiedzieli że czwórka która ruszyła w ten tunel już nie wróci… ale ich pan ryknął jak bestia z mar sennych i ranni, bez ochoty do walki ruszyli w waszą stronę. Sam suweren pozostał na swej pozycji, zażerał się krasnoludzkim mięsem i porykiwał dziwnie… ale nie był głupcem. Musiał miec ze 300 kilo albo i więcej, każdy jego krok był jak stąpnięcie giganta wzgórzowego, bo poza własną wagą miał na sobie pewnie ze 150 kilogramów pancerza, broni i ozdób w postaci rogów, głów i zębów jakichś nieznanych bestii. Teraz gdy posłał swoich wojowników na pewną śmierć ruszył do wyjścia. Samotnie. Szedł bardzo powoli.
- Stać! Czekajcie aż przyjdą… Bardziej nakazał niż zaproponował Grundi. To była walka i nie było tu miejsca na dyskusje. Oparł nogę na jednym z większych głazów. Dość małym żeby dało się go zepchnąć, lecz wystarczająco dużym żeby pociągnął za sobą kolejne i stanowił zagrożenie.
Bitwa przebiegła po ich myśli. Tyrus był co prawda ciężko ranny, ale powinien przetrwać. Co więcej dali przynajmniej jeńcom szansę na bohaterską śmierć w boju. Galeb miał też cichą nadzieję że ich jeniec będzie też miał ku temu okazję. To by zaoszczędziło sporo problemów.
Runiarz szybko przełożył młot do lewej ręki i zaczął skopywać i spychać spore kamulce na drodze ogrzych pancerniaków.
Ciągle trzymając nogę na głazie Grundi ściągnął plecak. Linę rzucił pod nogi Galebowi. - Njordur, odwrócisz jego uwagę. Jesteś w najlepszym stanie z nas wszystkich. My spętamy jego nogi jak świni, wywrócimy i zarżniemy. W tym czasie wyciągnął z plecaka ostatnią flaszkę samogonu i za pomocą kawałka szmaty zrobił z niej ręczną bombę zapalającą. Zepchnął kamień wprost na wspinające się ogry. - Masz Njordurze, tym go zajmiesz. Jeśli go podpalisz to powinien się na tobie skupić i dać nam szansę na powalenie go. A wtedy będzie już po nim. Mam nadzieję że masz jeszcze ten toporek, widziałem że całkiem celnie ciskasz takie pociski. Może się przydać. Choć ranny, Grundi był zdeterminowany. Nic nie mogło go odwieść od tej walki. Były tylko dwa wyjścia z tej sytuacji. Zginie on albo jego wróg.

Ogry faktycznie rzuciły się na strome ściany i poczęły wspinać. Choć półka nie była umiejscowiona wysoko to rany jakie zadane zostały im w potyczce z dzielnymi krasnoludami w owej sali, sprawiały im sporo kłopotu. Galeb bezczelnie zepchnął butem na jednego z ogrów kamulca nie mając zamiaru ułatwić mu wspinaczki.
Kamienie posypały się w dół i uderzały w grube pancerze ogrów, pokryte krwią i wnętrznościami khazadów. Jeden z nich trzymał sie twardo i głazy nie robiły na nim większego wrażenia, być może to łut szczęścia że te większe odłamki omijały go jakoś. Drugi zaś pod nawałnicą skalnych szczątków, oderwał się od ściany i upadł z metalicznym brzękiem na sklną podłogę. Leżał i pojękiwał, był ranny lecz nie martwy.
Grundi przyjął postawę obronną i czekał o krok od krawędzi. Był gotów.
Galeb cofnął się natomiast minimalnie i ustąpił krok w bok, aby ogr nie wiedział gdzie jest. Młot trzymał oburącz w pogotowiu, aby zmiażdżyć łapska gramolącego się na półkę przeciwnika, jak ten tylko się pojawi.
Ogry dostrzegły swój błąd, były wszak podwładnymi suwerena ale i wojownikami wielu batalii, po chwili ten który się wspinał oderwał się od skalnej ściany i upadł ciężko na równe nogi. Drugi podniósł się i uderzając bronią w napierśniki wzywali śmiałków do pojedynku.
Grundi patrzył na ogry z dezaprobatą. Następnie zabrał się do pomocy Galebowi z głazem. Później uniósł jeden z mniejszych głazów nad głowę i z rykiem cisnął nim w jednego z ogrów. Wiedział że nawet jak nie trafi to ogry odskoczą, dając im możliwość w miarę bezpiecznego zejścia niżej.

Zew wojny nie był dość mocny aby zmącić mur rezerwy Galeba. Wskazał na jednej z większych głaziorów Grundiemu, a potem szepnął do więźnia.
- Powyzywaj ich czy coś. Niech się wkurzą.
Sam zaś z pomocą gwardzisty Runiarz miał zamiar zepchnąć najpierw spory głaz, coby nie ładować się prosto pod ogrze rębaki.
Duży głaz poleciał w dół i oczywiście nie trafił ogrów, te odskoczyły do tyłu o dwa kroki, zaraz po tym Grundi spadł na dół jak burza. Po ścianie nie można było się ślizgać, a jedynie z niej skoczyć. Dobre 15 stóp to dla kogoś o wzroście 3 stóp jest nie lada wyzwaniem. Grundi wreszcie po długim locie, uderzył o podłogę i wywrócił się na bok, choć nie zrobił sobie krzywdy to jednak leżał na posadzce jak długi. Ogry skoczyły ku niemu.
Runiarz ruszył na ratunek, nie było czasu be pilnować Njordura, Grundi był w opałach, a Gaelb ruszył mu z ratunkiem. Rozbieg, skok, lot...i Galeb upadł obk Grundiego, jednak i on spadł na plecy i tyłek. Ostatnie spojrzenie w górę na Njora i czy jego osoba przyniesie ratunek… i Galeb i Grundi już swoje wiedzieli. Głowa Njordura zniknęła w czeluści tunelu. Byli sami. I to w opłakanej sytuacji.
Obu khazadów zasypał grad ciosów. Śmiałkowie zaczęli się tarzać, starając się ich uniknąć, ale niewiele to dało. Jednak uderzenia które do nich doszły były śmiesznie słabe, tak że milicjanci bez większych problemów wyszli z opresji i stojąc już na pewnych nogach podjęli bardziej wyrównaną walkę.
Grundi jako zawodowy siepacz parował i odpowiadał prawie cios za ciosem. Galeb, jako mniej bitny krasnolud modląc się do Bogów Przodków o łaskę wyprowadzał ciosy ostrożnie jednak w konkretne miejsca. Kowal Run, wredna bestia, na pierwszy ogień przycelował w krocze górującego nad nim przeciwnika. Ten, choć zakuty w zbroję i pozbawiony języka, pisnął przeraźliwie kiedy solidny młot zagłębił się w jego ciele i zmiażdżył przyrodzenie. Grundi bez problemów unikał i parował ciosy swojego przeciwnika wyprowadzając mordercze kontry. Oba ogry były wcześniej ranione i teraz nie miały sił, ani zapału do dalszej walki, co milicjanci wykorzystali z pełną bezwzględnością, bezkompromisowo pacyfikując ich w sposób, który można by nazwać conajmniej brutalnym.
Krasnoludy z dzikimi wyrazami twarzy, sapiąc przy tym donośnie stali nad stygnącymi już przeciwnikami.
Njordur wychylił się po chwili z tunelu i spojrzał zdzwiony na całą scenę.
- Na bogów. Udało się wam. Właśnie do was szedłem z pomocą. Wybaczcie, ale strach mnie przemógł, jednak obowiązek przywołał na powrót. - Grundi i Galeb spojrzeli po sobie.
Galeb poklepał Grundiego po ramieniu i szepnął tylko bardzo cicho.
- Najpierw basior.
Grundi był wkurwiony, na wszystko i wszystkich. Pragnął śmierci swoich wrogów jak nigdy. Chciał wpierdolić komukolwiek. - Więc złaź tu! Robota czeka… Obrócił się w poszukiwaniu przeciwnika. - Galebie, przygotuj linę… Działamy jak zaplanowaliśmy.
Kowal Run strzepnął juchę z młota. Udało mu się pokonać przeciwnika znacznie od niego silniejszego. Ha! Był zadowolony i gotów na “danie główne” tej bitwy.
Chwilę później trójka wojowników była już na poziomie podłogi w wielkiej sali. Przygotowali się i sprawdzili swe obrażenia powierzchownie. Njordur ruszył w stronę masy krasnoludzkich ciał i oglądał je, po chwili krzyknął.
- Hej! Tu wciąż jest ktoś żywy. - Od razu zabrał się do odpychania martwych krasnoludów, a spomiędzy nich wyciągnał khazadzką kobietę. Żyła, lecz była nieprzytomna i potwornie poraniona.
Grundi z wściekłością patrzył w tunel którym oddalił się herszt ogrów. Oczywiście mógł go gonić ale wiedział ze nie da rady. Ta niemoc wkurwiała go jeszcze bardziej. Czuł że nie dał rady… Po chwili wsadził broń za pas, podwinął rękaw i naciął sobie przedramie sztyletem. - Na krew moją i moich przodków! Przysięgam obkurwieńcu że kiedyś Cię zajebie! A z Twojej głowy zrobię nocnik… Krew z rany kapała na ziemię. Grundi nie zważał na to, stał tak lustrując otoczenie.
Kiedy Gwardzista odprawiał swój rytuał, Runiarz zajął się kobietą. Kim była? Jeżeli miało to powiązanie ze znalezionym w tunelu trupem, można było się spodziewać, że była kimś z rodu zdrajcy, kto próbował ujść.
Ale była żywa. Galeb szybko zaczął ją opatrywać.
Po chwili Grundi zwrócił się do Njordura. - Dalej nie idziemy…trzeba odpocząć. Możesz już oddać broń, weź inną od kogoś poległego. Nie patrz tak na mnie, mogło być znacznie gorzej. Wyciągnął rękę w celu odebrania swojego toporka. Broni prostej, żołnierskiej, skutecznej. Dokładnie takiej jakie lubił.
- Tak.. mogło być. - Galeb skończył opatrywać kobietę i rozejrzał się po pobojowisku.
Pokręcił głową. Spróbował przyjrzeć się trzem dziwnym ogniskom, między którymi stał herszt ogrów.
Grundi zdjął skórznie. Dokładnie przyjrzał się ranie na boku. Podarł koszulę i zrobił z niej opatrunek. Po prowizorycznym opatrzeniu rany ponownie odział się w zbroję i rozpoczął przygotowania do zdania raportu… Zaczął obcinać uszy wszystkim martwym ogrom i nawlekać je na dratwę. Trwało to dłuższą chwilę. Podczas zbierania uszu obdzierał ogry z co lepszych kawałków kolczug. I tak nie miały nic wartościowszego przy sobie o czym przekonał się przszukując je.
Gdy miał już uszy wszystkich martwych ogrów z sali zatrzymał się przy trupach jego braci. Szukał jakiś emblematów czy herbów mogących ich zidentyfikować, dokładnie przeszukał ciała będące w lepszym stanie.
Wrócił do dwóch parszywców z którymi walczyli na końcu i bez chwili wahania odrąbał im łby, a następnie obwiązał je liną jakby robił bolas. Powiesił go sobie na ramieniu po czym rozpoczął ostrożną wspinaczkę na wyższy poziom. Musiał sprawdzić co z rannym i zebrać pozostałe czerepy. (głowy związuje na linie niczym paciorki żeby można było je jakoś przenosić. Mam 10m liny więc powinno starczyć na 6 czerepów)
Po zajęciu się ranną, Galeb obejrzał trupy krasnoludów. Tak jak Grundi chciał się dowiedzieć kim byli i w jakim celu tutaj się znaleźli ci nieszczęśnicy.

… i faktycznie tak było. Njordur oddał topór Grundiemu i poszukał sobie lepszej zbroi i broni pośród tych które leżały wokół. Galeb opatrzył jedyną ocalałą po potyczce krasnoludzką kobietę i musiał przyznać że gdyby nie krew, pot i ślina, kobieta ów była na swój dziki sposób piękna.
Grundi zaś opatrywał swoje rany i nim zdążył zakończyć pomyślnie swe starania minęło sporo czasu. Później przyszedł czas na trofea, i te szybko odnalazły swe miejsce na sznurku, jedynie uszy, Grundi nie objuczał się zbytnio. Gdy spostrzegł jak Galeb nieumiejętnie opatrzył ranna khazadkę musiał zareagować, to kosztowało kolejne cenne chwile. Jednak po działaniach obeznanego z wiedzą leczniczą Grundiego, krasnoludka otworzyła na chwilę oczy i spojrzała na Grundiego i Galeba, po chwili jednak zamknęła je na powrót.
Jakiś czas później Tyrus był już na dole, sprowadzony przez Jego trzech dzielnych kompanów. Obok leżała ranna kobieta, a Tyrus obiecał się nią zająć i poczekać tu na Grundiego i Galeba. Wszyscy przejrzeli jeszcze ciałą i pakunki pobitych w sali kamratów i wrogów i ruszyli dalej. Tyrus miał zająć się pochówkiem, nie było chwili do stracenia.
Grundi ogarnął się szybko, trochę więcej czasu zajęło opatrywanie rannych. Na szczęście nie brakowało im szmat na opatrunki. Z pobojowiska zebrał kawałki kolczug. Po drobnych przeróbkach powinny pasować idealnie. Martwym i tak już nie pomogą. Nie chciał się zbytnio objuczać ale zabrał ze sobą dwa, odcięte przez siebie, ogrze łby. Przywiązał je do końców liny i zawiesił na szyi tak że wisiały z przodu i obijały się gdy szedł, zupełnie niczym wielkie jaja.
Krew na nim skrzepła wykruszając się w miejscach zmarszczek. Wyglądał teraz niczym pokryty tatuażami berserker. Gdy był już gotowy do wymarszu zatrzymał się. Może i miał rozkaz ochraniać Galeba. Może i tan miał rozkaz doprowadzić więźnia do wyjścia. Ale Grundi nie mógł porzucić dzielnego tarczownika i nieprzytomnej khazadki bez ochrony. Nie mógł też zostawić Galeba samego. Los Njorduna był mu obojętny, miał go głęboko w dupie. był rozdarty między tym co kazano mu zrobić, a tym co zrobić trzeba było.
- Galebie, nie mogę tak zostawić wojownika który walczył u mego boku niemal do ostatniej kropli krwi. Kogoś kto nie cofnął się ni o krok, nawet w obliczy strasznych ran. I do tego nieprzytomniej khazadki która przeżyła to piekło. Tak się nie godzi. Nie możemy poświęcać ich żeby tylko go wyprowadzić. Spojżał na Njordurna. - Sam nas rozumiesz. Dostaniesz prowiant, zostanie Ci wskazana droga. Może Ci się uda. Nie mam zamiaru poświęcać innych aby ratować Twoje życie. Bombę zapalającą zatrzymaj, może Ci się przydać. Jego słowa były twarde, wzrok chłodny niczym stal, a on sam wydawał się neugięty.
Kowal Run spojrzał na wszystkich żyjących poświęcając każdemu z nich tylko moment na przyjrzenie się. W końcu wyjął z pośród swoich rzeczy księgę na zapiski, wyciął zgrabnie jedną kartkę i zaczął przerysowywać odcinek jaki był stąd do Skaz.
- Pamiętam co zostało nam przykazane do zrobienia. Zrobiliśmy i tak więcej niż było od nas wymagane. - rzekł Galeb spokojnie. - W tej sytuacji zrobimy jak Grundi mówi. Ode mnie dostaniesz jeszcze mapę z ostatnim odcinkiem do przejścia.
 
Stalowy jest offline  
Stary 08-11-2013, 22:56   #124
 
Gob1in's Avatar
 
Reputacja: 1 Gob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputację
Manufaktura rodu Hazzar

- Zacznijmy spokojnie. - wzrok kaprala świdrował zarządcę. - Co zginęło w czasie incydentu, o którym raportowano? - spytał wreszcie. - A konkretnie, bo chyba nie musimy udawać, że nie wiemy co się tutaj wydarzyło - jakie plany zabrali stąd napastnicy?

Ther spoglądał na blat swego biurka i przeskakiwał wzrokiem z kałamarza na stertę papierów, robił to bardzo nerwowo, widać obecność khazadów Vareka bardzo mu ciążyła.

- T..to.. to prawda. Już nic nie jest tajemnicą… - załamał ręce - …to były plany, schematy nowego działa burzącego, nazwaliśmy go Zemsta, a nieoficjalnie Kazrik, na cześć syna Kazadora, który jak wiecie został zabity 11 lat temu. Tu.. tu już nic nie znajdziecie. Plany przepadły. - Głos przebrzmiewał ukrytym gniewem, ale to strach miał teraz nad nim kontrolę.

- Czym różniło się to działo od tych powszechnie dostępnych? - zapytał sierżant zaciekawiony rozwojem myśli krasnoludzkiej.
- Cóż… lufa została wydłużona, choć nie poszerzona. Zasięg zwiększył się okrutnie, a siła nośna skoczyła ze 120 do 3400 gramo’ hadów. Proch zastosowaliśmy w trzykrotnie zwiększonej sile i dzięki stalowemu sabotowi i segmentowym ładunkom prochowym, uzyskaliśmy siłę tak potężną że może kruszyć mury i bramy. Pocisk jest również nowej generacji. Waga działa to ponad 20 ton metrycznych. Kazrik to ciężka armata dalekiego zasięgu jakiej jeszcze świat nie widział…- Ther Hi’ rozgadał się w najlepsze, mówił tak jakby każde zdanie zrzucało mu ciężar z serca, albo może napawał się dumą że wreszcie może komuś pochwalić się Zemstą. Po króciutkiej pauzie kontynuował.

-... przez rok projektowała je prawie setka inżynierów Hazzar, przez dziesięć lat staraliśmy się je wybudować, i wszystko na marne. Skradzione plany da się naszkicować raz jeszcze, wszak mamy wiedzę i naukowe podkładki ale to może być i kolejne pół roku pracy, a działo potrzebne jest na m teraz. - Ther uderzył w złości pięścią w stół, po czym speszył się i spojrzał na gości.
- Poniosło mnie. Wybaczcie. - Powiedział, po czym ukrył twarz między dłońmi w geście rozpaczy.

- Dlaczego właśnie teraz? - kapral postanowił podrążyć temat. - Przecież zielonoskórzy oblegają Azul, a nie Azul twierdzę zielonoskórych… - przerwał na chwilę. - Co miało być celem dla nowego działa? Dla Zemsty?
- … że jak? Ano tak… … … Ja nie wiem takich rzeczy, mówię szczerze. Ja tylko zarządzam tym miejscem, ale wciąż nas poganiali, mówili jak ważne jest to dla wojny z Gorfangiem z Czarnego Urwiska. Cóż ja mogłem zatem? Pośpieszałem wszystkich, a sam od dekady ledwie ułamek życia miałem… ale teraz działo było już prawie gotowe by je wprowadzić do produkcji. Powiadam wam panowie, ktoś nas sprzedał, jestem tego pewien. - Jak zwykle bywało, podsądny mówił wiele, ale czy cokolwiek z tego było warte uwagi? Ther miał taką nadzieję.

- Nie ułatwiacie niczego. - Detlef stwierdził spokojnie. - Wiemy, że w kradzież planów zamieszana była grupa spiskowców, których celem jest sam Kazador. Wasz brak współpracy stawia was na równi z tymi zdrajcami. Każdego kto spiskuje przeciw królowi czeka śmierć, a jego majątek i majątek jego rodziny zostanie skonfiskowany. Tak stanowi prawo, a że czas wojny jest, prawo trza egzekwować z całą surowością i bez zbędnej zwłoki.

- Chcecie mi wmówić, że przygotowywany od dziesiątka lat projekt miał być wymierzony jeno w przeklętego Gorfanga? Któż mógł tyle lat wstecz przewidzieć, że ta kreatura rozpocznie oblężenie Azul właśnie teraz? Nie, drogi zarządco, nie wierzę w ani jedno wasze słowo…
- kapral pochylił się nad Therem - wiecie o wiele więcej, niż chcecie powiedzieć skromnym sługom naszego umiłowanego króla i wierzajcie mi, my wiemy jak te informacje dla chwały naszego władcy z was wydobyć…

- Zacznijmy od początku - kto płacił za realizację projektu? Kto opłacał robotników? Skąd złoto na surowce? I wreszcie - komu zdawaliście raporty z postępu prac? NAZWISKA! - Detlef huknął pięścią w stół, za którym siedział zarządca.

- Ależ jaki brak współpracy, panie? Przecież robimy co możemy, współpracujemy z Wami i gwardią miejską… a przeciw królowi nikt stanąć by nie śmiał, na pewno nie Hazzar, oni przecież żyją z kontraktów za królewskie złoto. - Wystraszył się Ther, słowa Detlefa były odważne.
- Ja nie wiem czemu działo było ważne dla tych działań, powtarzam tylko to co sam zasłyszałem. - Ther był khazadem, był kiedyś odważnym wojownikiem, ale jak zwykle robota za biurkiem zmiękczała skutecznie. Gdy Detlef pochylił się na Therem ten instynktownie się zasłonił ręką, zupełnie jakby bronić się chciał przed uderzeniem.

- Projekt powstał na prośbę samego króla Kazadora, to on za wszystko płacił, to on i jego przyboczni osobiście zajmowali się sprawą działa, im słaliśmy raporty. To działo nazywa się Kazrik… jest Zemstą za syna Kazadora, którego Gorfang osobiście przybił do tronu króla 11 lat temu. To wszystko dla głupiego gołowąsa który dał się zabić… - Ther zaczął pękać, jego ułożone na uczony sposób słowa przeszły jego prawdziwymi myślami.
- … my wszyscy, setki ton stali Azul, moc umysłów, góry złota i rzeka krwi przez tego Kazrika i jego ojca… i ich całą cholerną Zemstę! - Ther sam huknał pięścią w stół po czym zasłonił usta dłonią. Wiedział że za dużo powiedział.
 
__________________
I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee...
Gob1in jest offline  
Stary 09-11-2013, 17:18   #125
 
vanadu's Avatar
 
Reputacja: 1 vanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znany
Manufaktura rodu Hazzar

Sierżant wpatrywał się w uczonego dłuższą chwilę… Nastepnie powiedział cicho acz wyraźnie: -Zemsta rzadko jest rozsądna...i rzadko racjonalna. Nie musisz sie przejmować, gdyż ta rozmowa nigdy sie nie odbyła a my nic nie słyszeliśmy...ale musimy poznać odpowiedzi na trochę pytań...i dowiedzieć się wszytskiego co wiesz o tym dziale i projekcie….
- Właaaa... właściwie to, ja już wszystko wam powiedziałem. Więcej nic nie wiem. Przysięgam że mówię prawdę. Tu poza sprawą zbrojeń nikt nam o niczym nie mówi. Hazzarowie zatrudniają wielu dawi spoza Azul, chcą by ich sekrety nie zostały zaniesione przez kuzynów do rywalizujących rodów. Mają bardzo restrykcyjne kody i systemy zabezpieczeń. Tu każdy zna tylko swój odcinek roboty. Ja na ten przykład nie wiem więcej nic, a nawet nie wiem do kogo was kierować dalej. Ot, nic nie wiem. Dziwne jedynie że sami Hezzar’owie nie szukają sprawców, chodzi mi to po głowie już dłuższy czas. - Ther zdał sobie sprawę z tego że jakby sam wpadł na coś interesującego po swych słowach.
- Nie szukają mówisz? Wcale? Co przez to rozumiesz? Nie podjeli żadnych kroków? Widać było że i Rorana zaciekawiły słowa inżyniera. To było zupełnie bez sensu, każdy z rodów był dośc silny by samemu podjąć poszukiwania…
- Dokładnie nie wiem, no ale wszyscy nasi gwardziści sa tutaj, nikt poza członkami samego rodu nie opuścił manufaktury. Nakazli nam by nie podejmować działań w celu zidentyfikowania problemu. Sami powiedzieli że się tym zajmą. - Odpowiedział Ther.
- Nakazali...a kto konkretnie? zaciekawił sie sierżant.
Nadzorca manufaktury, Faleg Hezzar, z domu Zvord’a. to ona nakazał nam by zaprzestać robić cokolwiek w sprawami Zemsty, mamy się zająć własnymi sprawami, tyle. - Zakończył.
- Faleg. Czy przebywa na terenie manufaktury? padło kolejne pytanie.
Ther pokręcił głową. - Nie, nie ma nikogo z rodu w manufkaturze, jak już wam wspominałem. - Ther był trochę poddenerwowany widać odpowiadanie na zadane już wcześniej pytania go męczyły, nie wiedział że to normalny tryb przesłuchań milicji.
- A czy wiesz może gdzie mieszka nadzorca? Albo gdzie można go zwykle znaleść gdy nie przebywa tutaj? Sierżant nabierał coraz większej ochoty by porozmawiać z owym Falegiem.
- Tak, mogę wam wytłumaczyć gdzie jest jego domostwo, ale on nie należy do zbyt rozmownych. Po pręgieżem nas trzyma a manufaktura pracuje jak maszyna parówa, bo Faleg to istna bestia, nie znosi sprzeciwów i ma ogromną władzę w Azul. - Ther zdawał się mówić prawdę, jego strach przed Falegiem był prawdziwy.
Cóz, tym gorzej dla niego - pomyślał Roran - on z koleji był zwolennikiem bycia rozsądnym szefem. Ale doparł tylko: -Nie martw się, porozmawia z nami. A włąśnie, jesteś z wieprznej góry prawda?
- Tak, a jaki to ma związek ze sprawą? - Ther był faktycznie zdziwiony.
- A nic, tak przez ciekawość. Znam stamtąd pare osób, nawet mnie zapraszano do odwiedziń. Podobno macie tam bardzo przyjemne miejsce do życia? zapytał Roran z uprzejmym uśmiechem.
- To prawda… yhm...khym Or… Ge’n...yhm, yhm. To prawda. - Ther spojrzał na Rorana wyczekująco.
- Orig Glen? podpowiedział mu uprzejmie krasnolud wycierajac głośno nos w chusteczkę.
- Kling Lan przyjacielu. Czemuś nie mówił od razu że przychodzisz od Far’a? - Ther wyraźnie się wyluzował.
- Bo coś muszę napisać w papierach a później być w stanie spokojnie przyznać żę faktycznie pytałem, tak by nie wyglądało że kłamie odparł uprzejmie Roran, serdecznym tonem wyjaśniając mu odmęty biurokatyzmu państwowego.
Tym razem Ther poczuł się dziwnie, jak można było zauważyć. Nalał sobie szklaneczkę warzeńca i przełknął szybko. - Rozumiem. Biurokratyzm. To zrozumiałe. Mam dla ciebie… dla was …- Spojrzał na Detlefa. -... pewną przesyłkę. Dajcie mi chwilę a przyniosę ją. Musicie oddać ją Farowi i powiedzieć że to niewykonalne. - Wstał od biurka i wyszedł do pomieszczenia obok. Było widać przez portal jak szuka czegoś w kredensie, chwilę później już biegł do drzwi. Uciekał.

Sierżant szybko zareagował, bolas po chwili przeciął powietrze i zakłócił spokój komnat manufaktury Hazzar, ale i nie trafił. Kule uderzyły o ścianę obok uciekiniera, a ten zniknął za drzwiami. Roran i Detlef ruszyli w pogoń. Choć pościg nie trwał długo to jednak trzeba było się namęczyć. Ther ukrył się w jednym z warsztatów, ale pracownic manufaktury szybko wskazywali milicjantom gdzie i którędy podążył Ther. Jeszcze przed zmrokiem zarządca manufaktury rodu Hazzar, Ther Hi’ został zamknięty w celi, w komisariacie Milicji Politycznej. Roran i Detlef, prowadząc schwytanego przez misto nie szczędzili my kopniaków i uderzeń pięścią, waszk chciał ich oszukać i uciec… Roran sobie rozerwał kieszeń spodni w pościgu, a Detelf się zmęczył. Obaj byli bardzo źli na Ther’a, było przecież o co.
 
vanadu jest offline  
Stary 10-11-2013, 12:01   #126
 
Coen's Avatar
 
Reputacja: 1 Coen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodze
Tak oto Dorrin Zarkan, który niemal zawsze przyciągał, jak magnes najsilniejszy- katastrofy stał się ofiarą swojego jestestwa.
Od samego początku nie podobała mu się wizja uwolnienia jeńców. Z resztą dwa razy rozmawiał na ten temat z sierżantem Roranem, ale nie mógł go przekonać do swoich racji. Jako Gwardzista nie miał prawa dać choćby sygnału swego niezadowolenia, choć to akurat Dorrin miał w dupie. Był w wojsku, ale wciąż czuł się cywilem, czuł się gladiatorem. Mimo wszystko sierżant Roran dopiął swego i wypuścił pierwszego z jeńców. Rozpoczynając po kilku chwilach przesłuchanie drugiego.
Tam Zarkan dał popis swojej bezwzględności i umiejętności dialogu z szumowinami tego świata. Posunął się w swym zachowaniu do tego stopnia, że będący w pobliżu członkowie drużyny 8 omal wymiotowali.
Jeniec wtenczas wrzasnął przeraźliwie, zaatakowany przez Dorrina. Górnik bowiem włożył rozgrzane ostrze noża pod paznokieć nieszczęśnika. Krew chlusnęła po sali. To, co się działo kilka chwil później zrobiło wrażenie nawet na tym twardzielu, zapamięta tą chwilę do końca życia. Jeniec musiał zacząć mówić.
Młodzieniaszek był dumny z siebie i swojego osiągnięcia i bardzo chciał kontynuować przesłuchanie, ale został od niego odsunięty. Niektórym nie spodobały się metody chłopaka.
Później okazało się, że drugi jeniec też będzie wypuszczony.
- Do kurwy nędzy, czy tych ludzi popierdoliło. Rzekł wyprowadzając z siedziby milicji miasta Azul skazańca. Szedł powoli, widać, jak bardzo przeżywał ten rozkaz.
Wydawał się, co najmniej idiotyczny. Dorrin wiedział, że wyjdzie z tego niezła kabała. -Jak dowiedzą się o tym władni tego miasta to będzie dym. Mówił sam do siebie.
Kiedy przeszli przez bramę, świsnął mu koło ucha pierwszy pocisk. przeleciał tak szybko, że Zarkan prawie go nie zauważył. Po chwili poleciała cała salwa bełtów, a jeden z nich utkwił "wyrwanemu z rzeki" w brzuchu. Chłopak miał dość walki, poza tym dostał poważnie i wiedział, jak niebezpieczna może być ta bitka.
-Pomocy! wrzeszczał wbiegając za filar i chowając się przed kolejnymi strzałami. Na placu zrobiło się wielkie poruszenie, ale agresora już nie było. Pozostał tylko Dorrin i część drużyny, która przybiegła słysząc wołanie muskularnego olbrzyma.

***

- Co z nim?
- Bardzo źle, poważnie oberwał i bełt był zatruty.
Już po kilku chwilach od trafienia Dorrin stracił niemal kompletnie kontakt z rzeczywistością. Pamiętał tylko te dwa zdania. Poza tym czuł, że nogi się pod nim ugięły i padł, jak długi obijając sobie ryj.

***

Przez cały dzień Dorrin Zarkan zmagał się z potężną trucizną, której nie potrafił zidentyfikować żaden spośród członków drużyny 8 miasta Azul, obecnej milicji. Była to jakaś bardzo silna trucizna, powodująca dziwne poczucie słabości i zniedołężnienia. Leżał w swojej piwnicy, po tym, jak powalczyli o jego przeżycie sierżant, który najwidoczniej poczuł odpowiedzialność za stan podopiecznego i drużynowy medyk.
Po podaniu odtrutki i opatrzeniu ran, teraz wszystko pozostawało w rękach wojownika, który tym razem musiał stoczyć poważną bitkę z samym sobą. Dorrin tego dnia poważnie cierpiał, trucizna nie tylko go rozłożyła i utrudniła najprostsze procesy życiowe. Spowodowała też halucynacje.

***
Obudził go jebany promień słoneczny, który dostawał się do pokoju i trafiał prosto w jego wielki ryj. - No rzesz kurwa, ja pierdole. Marudził zmęczony, chciał przespać ten dzień. Ostatnio Rorana coś ugryzło, a młody górnik musiał jak zwykle odczuć to najbardziej. Wczorajszego dnia kopał, jak chłop. Przez cały dzień udało mu się wykopać dziesięciometrowy dół, a dziś odpokutowywał to poświęcenie.
Po co Roranowi ten rów? Wojownik nie wiedział. W każdym razie miał ochotę go zabić i zrobiłby to natychmiast gdyby nie palące mięśnie. Zawsze przez tego barana musiał cierpieć.
Obrócił się w łóżku i nakrył satynową narzutą, nie wstanie jeszcze. -Ni chuja. Śpię. Zdążył dopiero zamknąć oczy, gdy do jego pokoju wszedł jakiś typ i przyglądał się mu nie mówiąc słowa. Dorrin przyglądał się niespodziewanemu gościowi, zaskoczony i delikatnie zażenowany. Chłop chodził w majtkach założonych na łep, a na klatce założony miał cyckonosz wypchany pomarańczami. -Kiego tu? Wypierdalaj?! Wrzasnął poirytowany.
-Przysłał mnie panicz Roran podobno potrzebuje pan męskiej ręki. Podobno wczoraj bardzo się pan zmęczył, a ja jestem najlepszy. Uwielbiam masaż, a wszyscy wiedzą, że po moim masażu zapomina się o bólu. Poza tym bardzo chciałem do Pana przyjść. Nie mogłem odpuścić takiego przystojniaka.
Dorrin nie wiele mówiąc wyrwał się z łóżka i skoczył w kierunku skurwiałego pedała, który najwidoczniej go podrywał. Nie dość, że nie mógł spać, przez słońce. To jeszcze ten dziwak. Nim jednak do niego dopadł wpadł w wielką dziurę...
Upadał.
Długo i mimowolnie.
Koszmary, dziwne i irytujące. Tego dnia miał jeszcze wiele podobnych lecz wszystkie łączyło jedno w każdym z nich główną przyczyną złości był Roran. Zarkan w tamtych chwilach marzył żeby dostać w swoje silne łapy tego gamonia.
Kiedy się wreszcie obudził pierwszym jego pytaniem było. - Gdzie jest sierżant?
Zamierzał się z nim poważnie rozmówić, zamierzał zajebać mu w pysk.
 
__________________
"Wyobraźnia jest początkiem tworzenia.
Wyobrażasz sobie to, czego pragniesz,
chcesz tego, co sobie wyobraziłeś i w końcu
tworzysz to, czego chcesz."
Coen jest offline  
Stary 10-11-2013, 17:50   #127
 
vanadu's Avatar
 
Reputacja: 1 vanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znany
Przesłuchanie Ther’a Hi’a

Kolejny więzień odwiedzić postanowił kazamaty Komisariaty Milicji Politycznej. Zarządca manufaktury Hazzar był ewidentnie zamieszany we wszystko co się działo i gdyby Relv, a może i sam Varek wiedzieli jak szybko i sprawnie agenci SSP się uwijali z robotą to by wystąpił o nagrodę… no ale nie wiedzieli. Ther znał nazwę Orig Glen, a także inne tajemnicze słowa, takie jak Kiling Lan, które podobne były zupełnie do niczego co milicjanci słyszeli wcześniej w swoim życiu. Na pewno stary khazad miał powiązania z Bonarges, a to oznaczało że Relv i jego przyboczni będą nim bardzo zainteresowani, wszak to nie był byle kto, ale zaufany Hazzar’ów Teraz jednak siedział skruszony, przykuty do stołu i jak zwykle w owym miejscu, z workiem na głowie. Rzucał przekleństwa, powoływał się na możnych Azul, na ród Hazzar, ale nie wiedział że trafił w miejsce gdzie każdy miał to głęboko w dupie.
Roran podszedł więc i ściągnąwszy mu ze łba worek usiadł na stołku ze dwa metry przed nim, przyglądając mu się uważnie. A tak głownie to jego zachowaniu i reakcjom.

Przed przykuciem, już zaraz po aresztowaniu przeszukano go a sierżant zabrał jego rzeczy celem zbadania, w tym te z manufaktury.
Ther wiele przy sobie nie miał. Fajka, skórzana sakiewka z zielem fajkowym, kilka srebrnych monet w kieszeniach, niewielki sztylet za pasem oraz gruby złoty łańcuch na szyi, a na nim symbol rodu Hazzar. Do tego na palcach kilka pierścieni, złotych, srebrnych i stalowych… biżuterii oczywiście nie ściągał, ale gdy mu przykazano to rozstał się z nimi w smutku. Teraz sierżant patrzył na niego, a Ther odwzajemnił spojrzenie twardo, gdzieś zniknęła uległość i spuszczony na kwintę nos.

- Co masz zamiar ze mną zrobić? Wiesz że nic ci nie powiem, prawda? Zaproponuję ci 30 złotych monet za mą wolność, to więcej niż zarobisz w rok, co ty na to? - Ther już nie hamował się w słowie, szedł ostro za ciosem.

- Pheh. I już mi coś powiedziałeś. Że gówno wiecie o milicji i wywiadzie Azul. Trzydzieści. Trzydzieści to ja przepierdalam w dwa tygodnie. Pha parsknął sierżant.

-Poza tym powiesz więcej misiu, o to sie nie martw. A niedługo będziesz miał kumpli. Ciepły stół? Njordura dopiero co niedawno żeśmy zdjeli…. dodał czekając bacznie na jego reakcje.

- Zatem płacą wam lepiej niż myślałem, ale to nic, dam ci pięćdzesiąt jak chcesz. -... kontynuował nie zbity z tropu Ther. - Wybacz też, ale skoro ja nie wiem nic o was, to i wy raczej nie popisaliście się niczym. Bierzesz mnie za głupca? Doskonale wiem że Njordur został schwytany, sam miałem w tym swój udział. Jeśli jednak nie wypuścisz mnie i zapłaty nie przyjmiesz, to zapewniam cię że na wolności będę wcześniej niż myślisz i tak. Zobaczysz. - Ther nie śmiał się, był poważny ale i bardzo pewny siebie.

- Pewnyś swego. zgaduje że sadzisz że cie odbiją… albo możni protektorzy ocalą. Śmiało, kto przyjdzie w twojej sprawie skończy na stole obok. Nie wiem co o nas wiecie, ale jeśli myślicie że tak łatwo zagracie w tą partie toście sie pomylili...grubo. Ale ty tego nie doczekasz...wiesz czemu? Bo jestem zmęczony. Jesteś czwartym od was jakiego goszczę tu od wczorajszego wieczoru….a ty masz pecha bo tamci wyczerpali moją cierpliwość. Więc będziesz mówić….ty albo reakcja obserwowanych na wieść o twojej śmierci, tak czy inaczej przysłużysz się nam.. odparł uśmiechając się krzywo sierzant

- Może i masz rację, kto wie. Jednak jest pewna różnica. Ci dla których pracuje są gorsi od was. Co ty mi możesz zrobić? W najgorszym wypadku mnie zabijesz, a oni… oni zabiją całą moją rodzinę jeśli ich zdradzę. Zatem nie trać czasu panie krasnoludzie i rób co do ciebie należy. - Zakończył butnie Ther.

Po chwili sierżant wyszedł bez słowa. Zostawił Ther’a z jego myślami. Być może po to by skruszał i przemyślał swoją pożyje w całej tej szaradzie… sam Ther nie wiedział jeszcze że za chwile odwiedzi go ktoś nowy, ktoś kto mówić za bardzo nie lubi, ale czynić już tak.

Wychodząc natknął się na czekającego nań Thorina z garścią papierów do podpisania. Nadmiar papierów niemal już połamał mu biurko na których leżały, zezwolenia, kwitki, raporty, potwierdzenia, formularze, wypisy, odpisy, co gorsza w dwóch egzemplarzach a sierżant z racji swej funkcji musiał wszytko pozatwierdzać. Czekająca wraz z nim Ysassa także miała usłyszeć co miał do powiedzenia, nie kryjąc swego głosu i licząc na to że jeniec będzie podsłuchiwał rzekł całkiem głośno -

Słyszałem końcówkę… Można by mu uzmysłowić, że go puścimy wraz z rozpowszechnieniem informacji, że powiedział nam wszystko co chcieliśmy wiedzieć i że niebawem rozpocznie się obława na jego mocodawców. Jeżeli tak bardzo boi się swoich to dajmy mu do tego konkretny powód ! - uśmiechnął się złowieszczo dodając ciszej, - A przynajmniej niech myśli że mu dajemy… a na przyszłość przydałby nam się do przesłuchania szczur… wiecie co ten zwierzak robi gdy położy się go na brzuchu jeńca , przykryje wiadrem i zacznie je podgrzewać? … Tak szuka drogi ucieczki, przez wnętrzności przesłuchiwanego… to zawsze robi wrażenie. Eee nie patrzcie tak na mnie, wyczytałem... - dodał po chwili widząc zdziwione spojrzenia kompanów.

- Masz racje, jest to jakiś plan przyznał po chwili Roran, mrugając do Yssany. -Aaa, Thorinie, potrzebujemy zamówić beczki z piaskiem, sztaby stalowe, trochę łańcuchów. Wypiszesz papiery?

W odpowiedzi Thorin jedynie pokiwał głową, po chwili jednak przypomniał sobie o uzgodnionej nauce która po pewnym czasie ulżyłaby jego obowiązkom - Dobrze, wieczorem widzimy się na wymianie nauk. Pół klepsydry dziennie po miesiącu lub dwóch zacznie przynosić pierwsze efekty… Nawet nie pytał na co sierżantowi taki asortyment… Kronikarz był już chyba zmęczonym życiem krasnoludem, albo po prostu starzał się. - Gdyby mimo wszystko nie pisnął ni słówka, będzie trzeba trochę odczekać, jak gdybyśmy realizowali tenże plan… choć i można go zrealizować, a potem go puścimy, z pewnością pierwsze kroki skieruje do rodziny, aby sprawdzić czy żyją i do mocodawców, aby zapewnić ich o swojej lojalności, wystarczyłoby go uważnie śledzić. - to mówiąc wręczył stos papierów do podpisania a sam ruszył wypełniać kolejne starając się zapamiętać aby zamówić przy okazji nowy przydział papieru i atramentu i … skrzynek. Miał tez wreszcie zamiar porządnie przeszukać bibliotekę odziedziczoną po zdrajcy i zaznajomić się z jej zasobami… a może nawet w wolnej chwili zrobić spis oraz uporządkować to w znanym tylko sobie schemacie… W tej chwili już papierzyska i dokumentacje które zaczynały niebezpiecznie rosnąć musiały być składowane w odpowiednim porządku inaczej gdyby przyszło odszukać jakiś konkretny raport, donos czy zamówienie, to odnalezienie go w nie uporządkowanym gąszczu zajęłoby długie godziny. Strach byłoby wówczas myśleć co będzie za miesiąc…

- Oczywiście, tylko wrócę z miasta i się za to weźmiemy. Zaczniemy jak sadzę od słówek..[/] zaproponował sierżant.

Spotkanie z Averem Jakmutambyło

Sierżant otrzymał oczekiwana odpowiedź. Wstążka, tak jak przypuszczali była identyczna ja te zaufanych króla. Nie koniec to jednak ciekawostek. Relv zgadzał się co do Roranowej teorii że oblężenie jest wybiegiem by obalić króla. Co prawda nie udało sie ustalić ani kim jest Orig (choć korespondentowi wydawało się że faktycznie może być Tileańczykiem) ani znaleźć nic w księgach rachunkowych lecz było w odebranej informacji wiele ciekawych informacji. Trakty południowe były wciąż puste. Wielkie rody...hmm kryte przez króla? Ciekawe. Z południa idzie armia Tileańczyków i Estalijczyków.... ta teoria zaczyna nabierać sensu....cóż dalej...o zabójcy brak wieści. Jeno liczba i nazwiska ofiar:
Uimar Uversson - Klan Borgh, zajmujący się studniami, posiadający wielką wiedze na temat płuwów podziemnych, itd.

Jarg Veriksson - Klan Zulvar, zajmujący się nowatorskimi metodami masowego wytopu stali

Eidon Tarvisson - Klan Goram, zajmujący się budowaniem fabryk i manufaktur

Garv Okinsson - Klan Hagaz, zajmujący się zabezpieczeniami wojskowych obiektów, strażnic i zbrojowni

Akton Kruzensson - Klan Ragha, zajmujący się na dużą skalę wyrobem płótna oraz prowadzący rekrutację robotników dla wielu pomniejszych klanów

Sama szlachta....a jakoś nikt nie powiązał ich profesji z raportami Rorana...kto tam pracował do cholery.,...

.....fort na wschodzie jest opuszczony od lat, i często służy podróżnym jako miejsce na noclego, to mały fort gotowy być obsadzony setką wojowników plinujących traktów... nie ma z tamtej strony wieści...[/i]

Z tym fragmentem nie wiedział Ranagaldson co począć.... ostatecznie poprosił Thorina by odpisał notkę że sierżantowi myśl ta zdaje się możliwa, lecz brakuje konkretnych dowodów. Więcej zaś napisze po zakończeniu przeszukiwań...

Na końcu zaś ostrzeżenie by dali spokój sprawie Skaz.... Roran jeno pokiwał powoli głową i zastrzegł Thorinowi by ten większą dyskrecję i ostrożność zachowywał. Cóż więcej mogli począć.

Na ten moment zostawało jedno - poczekać na wyniki przesłuchania po czym przeszukać drugą manufakturę....oraz ewentualnie przesłuchać nadzorcę Hazarów. Rorana gniotła odpowiedzialność...a czas się zdawał kończyć....pewnie nie będą długo na wyniki czekać...

Z tego sierżant zapominał że kończył się zaledwie drugi dzień ich służby.... a wedle słów Relva z dnia ubiegłego, wiedzieli i tak nadspodziewanie dużo...

Pociągnąwszy solidnego łyka wina rzucił okiem po sali, po czym zaczął:

-A więc tak, złoto to malta, uderzyć - palpa, krasnolud nauko zaś elf to quende.....

Nasłuchiwał powrotu Detlefa...musiał mu dać znać co i jak
 
vanadu jest offline  
Stary 10-11-2013, 18:57   #128
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację

Rodziny się kurwa zachciało ...na cholerę mi to było? - Khaidar po raz kolejny zadała sobie pytanie, które kotłowało się w jej głowie już od kilku miesięcy. Źle miała w Morgheim? Może nie był to szczyt marzeń, ale w porównaniu z aktualną sytuacją nawet ludzkie pierdolenie wydawało się być jakoś mniej drażniące, ba!, oddałaby wszystko, by znów znaleźć się w zapyziałej spelunie na podgrodziu, w dłoni dzierżyć kufel ze szczochami, które ludzie szumnie nazywają piwem i zaiwanić przy okazji trochę brzdęku jakiemuś pijanemu frajerowi...a gdyby się jeszcze stawiał, to już w ogóle pełnia szczęścia! Wtedy bez przeszkód mogłaby mu ożenić kosę i z czystym sumieniem obrobić ścierwo do zera. Miałaby na kolejny kufelek, albo i cztery, dodatkowo coś do żarcia i nocleg w miejscu innym niż więzienna cela. Nie żeby przeszkadzało jej towarzystwo klawiszy, po prostu mordy mieli tak zakazane że aż pękały oczy, a córka Ronagalda uważała się za osobę wrażliwą na ohydę, szczególnie w przypadku, gdy owa ohyda miała lepkie łapska i lubiła nimi błądzić tam, gdzie nie powinna.

Pewnie nie ruszyłaby się z miejsca, gdyby nie napatoczył się idiota z Azul, bredzący coś o wojnie, walce za ojczyznę i innych głupotach. Mówił bardzo dużo i bardzo szybko, lecz wśród patriotycznego bełkotu khazadzka kobieta wychwyciła jedną istotną informację. Szybko więc podjęła temat, dopytując się o szczegóły. Musiała mieć pewność, nim podejmie jakiekolwiek kroki. Opis zarówno wyglądu, jak i zachowania pasował do kogoś, kogo nie widziała od lat. Ostrzeżenie, by nie zbliżać się do oblężonego miasta, postanowiła zignorować.

Zebranie odpowiednich zapasów na długą podróż zajęło jej dwa dni, przez kolejne dwa szukała głupców, chcących ratować starą krasnoludzką twierdzę przez najazdem wroga. Na szczęście znaleźli się tacy. Parszywa dwudziestka, stawiająca honor ponad swe życia, a zaciśnięte ze złości szczęki nie pozwalały im na upierdliwe pogawędki. Podróżowali przez ponad dwa miesiące, walcząc zarówno z trudnym terenem, nieprzyjazną pogodą, jak i orczymi maruderami. Cudem wymijali patrole zielonych, gnając ile sił w krótkich nogach, byle przed siebie. Do Azul, kurwa mać. Już od Skaz stało się jasne, że sytuacja nie jest dobra. Pocięte ogrze trupy hałdami zalegały w przejściu, wypełniając korytarze metalicznym odorem rzeźni. Khaidar brodziła w czerwonym błocku, z trudem wymijając świeże khazadzkie groby, tworzące wraz ze ścierwem labirynt trudny do przebycia. Wtedy jeszcze łudziła się, że dotrą do celu w jednym kawałku. Życie jak zwykle podtarło się jej nadziejami, spluwając przy okazji w twarz i rechocząc złośliwie...

Odgłos miażdżonych kości i rozrywanego mięsa zmusił ja do ponownego skupienia się na teraźniejszości. Krzyk bólu, wibrujący w powietrzu od dłuższego czasu, urwał się nagle. Kobieta z trudem obróciła rozbitą głowę, opierając policzek na lepkiej od krwi ziemi. Zrobiła to akurat w momencie, gdy olbrzymi ogr odgryzał głowę jednego z jej pozostałych przy życiu towarzyszy, zmniejszając ich liczbę z sześciu do pięciu: połamanych, pokrwawionych worków mięsa, skrępowanych niczym bydło przeznaczone na rzeź. Córka Ronagalda zamknęła oczy, walcząc z bezsilną złością.
Gdyby chociaż dane mi było zginąć z toporem w dłoni, a nie na kolanach - zdążyła jeszcze pomyśleć, nim zapadła ciemność.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline  
Stary 10-11-2013, 20:09   #129
 
Gob1in's Avatar
 
Reputacja: 1 Gob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputację
Kapral pozostawił sierżantowi dalszą rozmowę z nadzorcą manufaktury. Sam miał ochotę palnąć krnąbrnego i najwyraźniej umoczonego w spisku krasnoluda w pysk, a potem poprawić z drugiej strony. Podejrzewał, że jeszcze będzie miał okazję.

Ponownie w cywilnych łachach zanurzył się w ciemne uliczki oblężonego miasta. Jego celem był zakład cyrulika, gdzie wcześniej dojrzał naprawdę niczego sobie dziewczynę - córkę właściciela. Teraz jednak znał sekret Haruma i Aivy... no, może nie do końca, jednak znał przyczynę braku mężczyzny u boku tak atrakcyjnej kobiety.

- Witaj Harumie. Nie, nie przyszedłem dziś na strzyżenie, jeno w sprawie twej córki... - rzekł, uprzedzając starego przed próbami posadzenia go na fotel. Dalej wystarczyło słuchać, bo zrozpaczony tragedią Aivy golibroda potrzebował wyrzucić z siebie żal i wściekłość. Nie znał imienia sprawcy, ale był pewien, że odwiedzał karczmę Hurgavssona, gdzie dziewczyna pracowała. Z karczmy zostały zgliszcza, jednak złożona z przyjezdnych, robotników i innych bardziej podejrzanych osobników klientela przeniosła się do najbliższego szynku - Karczmy Hutnika. Harum powiedział mu też o młodym piekarzu, który przed gwałtem smalił do Aivy cholewki. Po zdarzeniu nie pokazał się więcej, co nie dziwiło starego.

Po wyjściu z zakładu skierował kroki do karczmy, gdzie wśród moczymord wszelakich mógł kręcić się sprawca haniebnego czynu. Karczma Hutnika pełna była szumowin, wśród których Detlef szybko zdobył uznanie postawiwszy kolejkę taniej siwuchy, czy kufel pienistych szczyn, które tylko ktoś niespełna rozumu nazwałby piwem. Kapral dla zachęty wspominał od czasu do czasu o wypatrzeniu niezłej młódki u starego cyrulika nieopodal, a miejscowi zaraz dali mu do zrozumienia, że zhańbiona została i nie warto nią głowy sobie zawracać. "Valaya ją przygarnie" - mówili dając do zrozumienia, że teraz mniszką jej zostać trzeba, bo żaden mężczyzna nie zechce nieczystej kobiety. Niestety, mimo starań nie zdołał odnaleźć żadnego, który chwaliłby się tym, że posiadł piękną Aivę.

Rad nierad opuścił lokal, by pogawędzić z byłym adoratorem dziewczyny. Tu również niewiele wskórał, bowiem wcielony na czas oblężenia do oddziałów broniących miasta miał akurat nocną wartę na murach. Tyle się dowiedział od mieszkańców posesji, a rodzina piekarzy nie sprawiała wrażenia zaniepokojonej wizytą i wypytywaniem o syna.

Była noc i kapral mimo milicyjnego glejtu wolał nie włóczyć się po mieście. Niepotrzebne były kłopoty w postaci nadgorliwych strażników, a wydłubywanie zatrutych szypów z pleców przerastało jego możliwości. Postanowił jednak porozmawiać z prowadzącym śledztwo w sprawie spalonej karczmy - w końcu tam pracowała dziewka, z wdową po jej właścicielu, z piekarzem Uimarem, a w końcu z samą Aivą. Jako ostateczność zostawiał rozwiązanie o tyle kontrowersyjne co, jak sądził, skuteczne - kolejne aresztowania gości Karczmy Hutnika do czasu, aż ktoś wskaże sprawcę gwałtu. Dostrzegał pewną zależność między wzrostem prosperity dla Karczmy Hutnika po spaleniu cieszącej się większym zainteresowaniem klientów lokalu Hurgavvsona (wraz z właścicielem wewnątrz). Może wdowa po szynkarzu wyjawi istotne informacje w zamian za obietnicę rozwiązania sprawy zabójstwa jej męża.
 
__________________
I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee...
Gob1in jest offline  
Stary 11-11-2013, 01:36   #130
 
Kata's Avatar
 
Reputacja: 1 Kata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputację
Ludzkie miasto Nuln, niedaleka przeszłość

Wczesne promyki słońca przecinały gęsto zabudowane miasteczko ostrą linią kontrastujących z nimi cieni. Zdawało się jakby połowa Nuln była wciąż w mroku, wciąż brudna i słaba podczas gdy druga część rozświetlona jaskrawym słońcem nabierała uroku i siły. Nie było tu wiele artyzmu, ludzie zamieszkujący to miejsce ciężko pracowali i taką też zbudowali sobie mentalność. Tutejszy pragmatyzm niektórych odpychał, innych przyciągał. Znano je jako miasto fabryczne i akademickie łączące dążenie do produkcji i zgłębiania mądrości starych ksiąg. Kolejny cel wędrówki, wędrówki która zdawała się nie mieć końca.


Brukowaną drogą jechała elegancka, czarna kareta ciągnięta przez dwójkę silnych koni. Zwierzęta wyglądały na zadbane, zdrowe, a złote zdobienia pojazdu świadczyły o zamożności jej właściciela. Z wnętrza dobiegał przytłumiony głos dwóch dyskutujących osób, zagłuszany przez stąpnięcia podkutych kopyt. Kareta zatrzymała się, a jej drzwi otworzył równie do wozu zadbany woźnica. Wtedy z wnętrza wyłoniła się znana miastu postać.


Lord Mayerv, gubernator tego miasta. Postawny mężczyzna na którego twarzy prawie nigdy nie widać było uśmiechu. Przez ludność był jednak lubiany, gdyż ciężko pracował by Nuln było miastem jego marzeń i wizji. Nieugięty i twardy trzymał w swoich rękach politykę miasta. Nie wszyscy jednak darzyli go sympatią. Jego rządy wprowadziły w mieście nacjonalistyczny podryw, a propagowanie ludzkich dóbr ponad obce nasiliły konflikt z nieludźmi. Handel zamknął się na produkty elfie czy krasnoludzkie i chociaż dalej można było dostać towary te na rynku, ceny jakie na nie nakładano nie zachęcały kupujących.

Mayerv zeskoczył na ziemię i uniósł wzrok po ostrej sylwetce budynku. Stał naprzeciw katedry Sigmara Młotodzierżcy, jednego z większych budowli miasta. Wzrok mężczyzny przepełniony był dumą, choć ciężko było wyczytać inne emocje jakie w sobie mógł skrywać. Długi nos gubernatora załechtał niespodziewany wietrzyk, sprawiając że ten poruszył się w niezgrabnym grymasie. Ciszę i podziw dla ludzkiego kunsztu przerwał roztargniony, męski choć nieco piskliwy głos z wnętrza karety.

- Ależ mój panie, wciąż nalegam by tego nie lekceważyć. Jeśli moi ludzie się nie mylą, sprawa może być poważniejsza niż się nam wydawało.

Mayerv ani drgnął, jedynie jego oczy odbiegły na bok, jakby chciał spojrzeć za siebie. Nie minęła chwila, a z karety wyłoniła się druga postać. Był to niewysoki, starszy mężczyzna o sylwetce przypominającej dojrzałą gruszkę. Jego twarz przecinały liczne zmarszczki, przebarwienia i długa blizna ciągnąca się przez nagie czoło aż do futrzanej czapki. Jego ubiór wskazywał na szlacheckie pochodzenie, lecz i widać było że z mieczem trzymał się blisko. Do tego jego ubranie wydawało się nieco zbyt pełne, zapewne skrywał pod nim jakiś lekki pancerz. Mayerv za to miał przy sobie jedynie krótkie, zdobione ostrze. Bardziej symboliczne niż do walki.

- Henry, nie zbudowałem tego wszystkiego trzęsąc się ze strachu w swoim łożu. – odparł nieco pretensjonalnie gubernator -To o czym mówisz to część mojej pracy, ale czym bylibyśmy jako tacy gdyby nie nasza siła, upór i determinacja? Czy Krasnoludy uległyby nam wtedy? Komu sprzedawaliby towar nasi zbrojmistrze? Czy ktoś wolałby nasze łuki, czy elfie skrobane przez dziesiątki lat, niemalże w tej samej cenie? Jakkolwiek darzę Cię szacunkiem, zapamiętaj sobie by nigdy więcej nie podważać mojego zdania.

- Ale.. Mój Panie.. – Obruszył się krągły mężczyzna.

- Nie ma żadnego „ale”, Henry. – ściął temat krótko Mayerv.

Gubernator ruszył do katedry, czekając aż wcześniej Henry, dowodzący jego strażą otworzy mu drzwi niczym służba. Mimo że obaj mężczyźni byli szlacheckiego rodu była pomiędzy nimi spora przepaść i jak to mówią „Jeden szlachcic drugiemu nierówny”. Ród Henrego nie miał majątku który stracił wiek temu przez swego ojca grającego w kości i bawiącego w ekskluzywnych burdelach. Władzy też nie miał gdy większość jego braci zginęła na wojnie. Henremu nie pozostało nic innego jak pogodzić się z tym i przysiąc służbę innemu lordowi.
Po otworzeniu ciężkich drzwi katedry mężczyzn uderzyła fala wychłodzonego w kamiennym wnętrzu powietrza. To nie dość że duszne to jeszcze pachniało całą zgromadzoną tu biedotą miasta. Bród, choroby i smród niby nie zrażały gubernatora którego oczy patrzyły po zebranych z wyższością niczym na zwierzęta. Mężczyzna szybko jednak przybrał maskę łaskawcy o ciepłym uśmiechu, bo właśnie na takiego chciał wyglądać.



Wnętrze świątyni ludzkiego bohatera przywitało Lorda niczym króla, cichymi szeptami, ukłonami i rozstępującym się tłumem. Katedra Sigmara robiła wrażenie. Ogromne wnętrze pełne było przeróżnych płonących świec, kadzideł rzeźb i witraży. Na wprost stał wielki pomnik bohatera sprzed lat, a przed nim cała zgromadzona ludność, składająca mu hołd. Oczy wiernych niczym zahipnotyzowane skupiały się na drobnej sylwetce najwyższego kapłana odprawiającego religijne obrzędy w imieniu ich boga. Wnętrze chłodne, surowe zdawało się ogrzewane tylko ciepłem małych płomyczków, kolorowych promieni słońca zza witraży i ludzkich oddechów. Kapłani w swych śpiewach i słowach rozbudzali nadzieję i wiarę. Gubernator przyklęknął w ławie, a obok niego podobnie postąpił Henry recytując słowa modlitwy. Boska i mistyczna aura która tu panowała zdawała się dotykać wszystkich, zrównując ich na chwilę do jednego poziomu. Wszak wszyscy byli wierni i pełni szacunku dla Sigmara Młotodzierżcy. Wszyscy, poza jedną osobą, skrytą wysoko nad zebranymi, w mroku zwieszonego po prawej balkonu…




Na chłodnej kamiennej balustradzie oparła się dużych rozmiarów, stara, drewniana kusza. Ramiona napięte do granic możliwości trzymane na wodzy przez mechanizm spustowy broni były gotowe do oddania strzału. Gruby, srogi bełt leżał już w wyżłobieniu, a jego ostry, nierówny koniec błyszczał wilgocią trucizny. Po drzewcu powoli i prawie z czułością przesunęła smukła, zakryta rękawiczką kobieca dłoń. Skryta za długą, lnianą peleryną kobieta chwyciła pewniej kuszę szukając celu do oddania jednego tylko strzału. Kuszę ładowało się za pomocą korby i gdyby tylko nie trafiła, nie byłoby czasu na kolejną próbę.
Nikt nie widział jej w mroku tego miejsca, przeznaczonego tylko dla sióstr i braci Sigmara, za to ona widziała wszystko takim jakim było. W końcu była elfką. Jedyną osobą w świątyni której od zawodzeń kapłanów zaczynało robić się niedobrze. Czy mogłaby zbezcześcić święte miejsce krwią człowieka? Już to zrobiła by dostać się na górę. Długie uszy zakryte kapturem drgnęły gdy dostrzegła klęczącego Mayerva. Kusza powoli obróciła się w jego kierunku, obierając cel.

Elfka nie była tu by rozwiązać jakiekolwiek porachunki osobiste. Od kilku lat pracowała dla Bonarges, pozbywając się dla nich ludzi którzy przeszkadzali w interesach. Gubernator był jednym z nich i podobno nikt do niego nie potrafił dotrzeć. Tilyel była specjalistką od rozwiązywania takich problemów, ale polecenie brzmiało „zajeb jak psa”. Nie miała zamiaru kłócić się z tą decyzją. Opłacano ją też na tyle dobrze, że nie podważała rozkazów swoich pracodawców, a wszystko było kwestią ceny.

Dłoń zaczęła ją świerzbić by oddać strzał, ale wyczekała jeszcze chwile upewniając się że jest dobrze wycelowana i pewnie leży w jej rękach. Wstrzymała oddech, gotując się do strzału a jej długie, piękne rzęsy zatrzepotały nerwowo od oślepiającego światła które zabiło niespodziewanie od przeciwległego witrażu. Czy było to zrządzenie losu? Jeśli tak, ten musiał jej nie lubić. Nie minęła chwila jak gdzieś na dole z tłumu usłyszała ciekawski głos małego chłopca.

- Mamo, mamo a kto tam jest?

Jakby pech chciał, twarz Henrego odwróciła się wprost ku niej, a mężczyzna bezczelnie spojrzał na mierzącą do nich zabójczyni. Nacisnęła spust.

- May…! – Krzyk Henrego rozbił się echem po całej katedrze i równie szybko zarwał.

- Vith! – Tilyel zaklęła pod nosem ostro.

Henry zasłonił gubernatora własnym ciałem, w jakimś beznadziejnym odruchu bohaterstwa. Jego wytrzeszczone oczy i brodzące krwią usta nie dawały elfce pocieszenia. Mayerv jednak osłupiał, z dogorywającym ciałem swojego towarzysza leżącym wciąż na nim, zdobiącym jego wykwintne szaty czerwienią krwi. Nie minęła chwila jak w całej świątyni rozległy się przerażone wrzaski kobiet i dzieci, a wszyscy zaczęli tłoczyć się do wyjścia niczym stado wystraszonych zwierząt. Mayerv zniknął gdzieś z nimi, a elfka puściła pod nosem długą wiązankę wyzwisk w swej ojczystej mowie.
Sięgnęła kuszy i niczym tęgą pałką zbiła nią pobliski witraż, wskoczyła weń i ostrożnie prześlizgnęła się byle nie zahaczyć o ostre szkło. Ktoś krzyczał coś w środku, ale elfka nie miała na to czasu. Mayerv uciekał, a ona już schodziła po ścianie budynku by go dopaść…




Biegł, pędził ile sił w nogach, a jego gęsto okryte ciało szybko zrosił pot zmęczenia. Nie patrzył na to, wystraszony jak „nie Mayerv”. Zniknęła cała znana mu pewność siebie. Z pewnością miał ku temu powody, nawet jeśli nie wiedział jeszcze jak bardzo zalazł za skórę niektórym osobom.
Sapał i zipał, wbiegając w wąskie alejki mieszkalne. Biegł naprawdę szybko, prawie tak szybko jak ona, a przecież był tylko człowiekiem. Strach dodawał mu skrzydeł, ale i ona była w swoim żywiole bo tylko to kochała w tej pracy – adrenalinę. Gubernator biegł wprost do posterunku straży królewskiej, uznając że w domu nie będzie bezpieczny. Gorąc zdawał się obezwładniać jego mięśnie, usta drżały, a choć twarz wykrzywiła się w silnym grymasie. Nie uległ, nie Mayerv. Walczył. Oparł się o zimną, rozlatującą ścianę budynku i złapał kilka oddechów. Stęknął. Sięgnął biodra i wtedy czując przeszywający ból aż jęknął. Nie tylko Henrego krew wsiąkała w jego ubrania. Bełt przebił ciało mężczyzny i zranił go w biodro. Poczuł jak z tej rany powolne stróżki spływają po jego nodze, a serce ciężko podeszło mu do gardła. Słabł, choć nie mógł się z tym pogodzić. Wierzył w siebie prawie równie ślepo co w litość swych bogów gdy modlił się do nich w myślach. Nie trwało to długo. Gubernator odwrócił się, zmuszając do niemrawego biegu i pozostawiając za sobą krwawe ślady.
Nie widział jej, choć była bardzo blisko. Nie słyszał nic prócz własnego przytłumionego oddechu. W jego głowie mnożyły się bezsensowne na ten moment pytania, a serce zamarło. Spłoszone oczy mężczyzny powiodły po solidnym, dumnie ozdobionym królewskimi sztandarami budynku straży.
Na wyjściu z ciemnej alei ludzie jakby nigdy nic, rozmawiali, spokojnie spacerowali drogą. Nadzieja rozbudziła w nim nowe siły. Rozejrzał się dookoła śpiesznie i nieco kulejąc pognał do jasno oświetlonego przez słoneczne promienie placu. Gdzieś niedaleko uciekły z głośnym trzepotem wystraszone gołębie, a każda para skrzydeł brzmiała w jego uszach niczym bijące dzwony. Już prawie wyszedł na ulicę gdy twardo o coś uderzył. Delikatne, szczupłe ciało uległo jego sile, a w jego głowie rozbił się echem miękki, słaby, kobiecy jęk. Nogi gubernatora poplątały się niezdarnie sprawiając że twardo upadł, wprost na nieznajomą kobietę. Czuł jej oddech, równie śpieszny co jego własny. Wbił palce w piasek, zbierając siły by się podnieść, a jego usta bezwładnie dyszały na gorącą szyję nieznajomej. Jego brwi mimowolnie drgnęły bo zapach tej kobiety był odurzająco uwodzicielski, nowy, egzotyczny. Uniósł się nieco, wsparty rękoma.

- Proszę o.. – Zaczął ale z miejsca urwał gdy dostrzegł twarz leżącej pod nim kobiety.


Delikatną skórę, nieskalane wiekiem lico i pełne miękkie usta. Spuściznę elfiego dziedzictwa. Tatuaże zdobiące jej twarz, przypominały gubernatorowi plemienne symbole i kojarzyły się z barbarzyństwem, zaś długie uszy napawały lękiem. Po kilku mrugnięciach oczu elfka doszła do siebie, a gubernator zaklął porzucając swą grzeczność.

- Głupia suko, gdzie łazisz?! Wszystkie was powinienem zakuć łańcuchem w burdelach! – Warknął zirytowany Mayerv, zrywając się w górę i stając na nogi. Nie uznał jej za zagrożenie. Już zerwał się do biegu gdy coś mocno pociągnęło za jedną z jego nóg, sprawiając że momentalnie nos mężczyzny zderzył się z ziemią. Stęknął, a ze złamanego nosa polała się w piasek krew.

Tilyel wciąż nieco zamroczona puściła jego nogę i niczym kot zerwała się do leżącego. Nie odprawiała modłów, nie wahała się ani chwili. Podciągnęła głowę gubernatora w górę i wyjętym w mgnieniu oka sztyletem wycięła głęboki kawał jego krtani. Krew trysnęła na piach dziko i wartko brocząc wyjście z alei.
Ktoś na ulicy zerwał się do ucieczki, a ktoś inny zaraz krzyknął ile sił.

- Morderca!

Krzyczeli dalej, uciekając do domów tyle że nikt nie miał odwagi podejść i stawić jej czoła. Elfka nie miała wiele czasu. Z lekkim obrzydzeniem odcięła na szybko zwieńczony rubinowym sygnetem palec Mayerva i zerwała się porzucając ciało za sobą. Z budynku straży wysypała się mała armia. Za późno. Już jej nie było. Chwile potem całym miastem zatrzęsły dzwony alarmowe, a bramy zamknięto rozpoczynając obławę…


Następnego wieczoru, tymczasowa kryjówka Bonarges w mieście Nuln



Elfia zabójczyni wykonała swoje zlecenie, przypominając o swej przydatności i zapewniając sobie chwilę spokoju. Leżąc z dobrym, białym winem na twardej pryczy ich podziemnej kryjówki wcale nie świętowała. Myśli na temat sensu życia i jej własnej ścieżki pochłonęły Tilyel całkowicie. Dobra pamięć była jedną z wad długowiecznych ras, sprawiając że jeśli życie odciskało na nich zbyt duże piętno w pewnej chwili przysłaniało to postrzeganie go ciemną chmurą bólu i żalu. Jak doszło do tego że zamiast delikatnej, wrażliwej dziewczyny widziała w sobie żmiję na smyczy? Że zamiast mieszkać pośród innych elfów, założyć rodzinę i mieć u boku kochającego męża skończyła w jakiejś norze, ukryta przed światłem dnia niczym zakazany owoc? Obskurność warunków w jakich się znajdowała próbowano zrekompensować jej drogim jedzeniem, napojami i oczywiście sowitą wypłatą w złocie. Nie miała jednak swojego domu, a nawet nie wiedziała czy może utożsamiać się ze swoimi braćmi z elfich lasów. Ci nie odbierali światu nic by żyć, zamiast tego tworzyli, dając coś od siebie. Jej życie trzymało się tylko dzięki nieszczęściu innych, a myśl ta bolała niczym drzazga w sercu.

Myślała że nie było wyboru, ale z czasem zmieniła zdanie. Zawsze jest wybór. Resztki sumienia jakie w niej pozostały z jednej strony rozrywały jej duszę, a z drugiej były jej największym skarbem, bo przypominały o tym kim była nim to wszystko się zaczęło. Dlatego je pielęgnowała. Chciała wierzyć, że kiedyś będzie mogła zacząć nowe życie, ale czy da się zapomnieć? Była silna, ale chłodna. Wyprana z uczuć tak bardzo że nie wiedziała czy jest w stanie kochać tak naprawdę, czy tylko brać.

Bonarges wszystko dobrze zaplanowało, nie pozwalając jej na ucieczkę. Drzwi były otwarte, ale nie było dokąd iść. Kiedyś tego próbowała, na początku swojej „kariery”. Tamte dni, były jednymi z najbardziej dramatycznych w jej życiu. Unika ich w myślach, choć czasem wracają w snach czy wspomnieniach.
Można powiedzieć że Bonarges sobie ją wychowało, choć gdy tu trafiła była już kobietą, nie dziewczynką. Nie traktowano jej źle, tak długo jak była posłuszna i wykonywała swoją pracę. Taka prawda, nie była tu niczym więcej niż przydatnym narzędziem. Szanowano ją póki nie sprawiała kłopotów i opłacano na tyle na ile było trzeba.

Najgorsze zdawało się tkwić w niej samej. Czerpała satysfakcję z tego co robiła, ale czy mogła kiedyś od tego odejść? Czy bezpowrotnie ją to zmieniło? I kiedy w zasadzie to się stało?

Elfie brwi zmarszczyły się nerwowo, a wzrok spoczął na niemal pustej butli wina które piła w samotności. Rozbolała ją głowa. Nie wiedziała tylko czy za sprawą tego że za dużo wypiła, czy też trudnych myśli które kłębiły się w jej głowie.
Wstała, podchodząc do sporego lustra stojącego na brudnej, kamiennej podłodze i przejrzała się w nim. Ostre od bólu brwi i zmęczone oczy nie tętniły energią. Jakkolwiek zadbała o swoje włosy, makijaż czy błysk pełnych ust – nieszczęśliwa kobieta nie miała w sobie żadnego prawie czaru. Zatrzymała spojrzenie na swych tatuażach i zamyśliła się. Czy miała jeszcze prawo być z nich dumna? Czy obrażała swoim postępowaniem całą swą rasę? Czy zrozumieliby i kiedyś jej wybaczyli? Czy sama mogłaby sobie wybaczyć? Delikatny palec jej dłoni czule powiódł po policzku, gładząc go niczym najpiękniejszą rzeźbę. Myśli powiodły ją ku nowym pytaniom, a te zaczynały się od jednego. Czy to nie była jej wina? Czy życie samo ją taką stworzyło, a ona słaba poddała mu się? Chciałaby w to wierzyć, ściągając z siebie nieco brzemienia. Okłamywanie innych szło jej znacznie łatwiej niż samej siebie, ale i w tym była coraz lepsza.

Tilyel sięgnęła szczotki, usiadła i starannie zaczęła rozczesywać swoje długie do lędźwi włosy. Lubiła dbać o siebie. Pomagało jej to dalej czuć się kimś wyjątkowym, zachować część swojego elfiego czaru. Pozwalało kochać w sobie samej choć część siebie. Dlatego ta część musiała być nieskalana. Idealna.

Ni’tessine, bo tak brzmiało jej nazwisko odziedziczyła po rodzicach wiele uroku. Posągową urodę i zgrabną, bardzo kobiecą sylwetkę. Zwinne, wdzięcznie wcięte w talii ciało było odpowiednio zaokrąglone tam gdzie trzeba. Miała długie nogi, a poruszała się z królewską gracją nawet jeśli ubrana była w szmaty. Kiedyś miała piękny uśmiech… ale jej oczy wciąż przypominają nocne, gwieździste niebo. Emanując niezbadanym urokiem i tajemnicą.

Ciszę jej przemyśleń rozerwało brutalnie czyjeś niecierpliwe pukanie do drzwi.
Westchnęła, bo nie miała ochoty na żadnych gości. Nie w tym nastroju. Uniosła się i już miała podejść gdy zachwiało nią, ale elfce udało się odzyskać równowagę. „Pięknie” – przeszła jej gorzka, ironiczna myśl. Była pijana. Nim zorientowała się już nacisnęła na klamkę i otworzyła drzwi do swego pokoju. Szybko wsparła się o framugę, niby elegancko, tak naprawdę maskując swój stan.

- Czego chcesz ? Jestem trochę zajęta. – Syknęła spuszczając wzrok na stojącego przed nią krasnoluda. To był Gerw. Jej nowy irytujący szef. Nie dość że był krasnoludem, to jeszcze strasznie pyskatym i jak to krasnoludy równie z tego dumnym. W Bonarges niby nie istniał podział rasowy, wszyscy mieli profesjonalnie współpracować jako jedna rodzina, odrzucając podziały. W praktyce jednak nic nie powstrzyma elfa i krasnoluda od wzajemnego dogryzania sobie. Tym bardziej jeśli patrzący z poziomu jej talii mężczyzna zamierzał wydawać jej rozkazy.

Gerw spojrzał na elfkę i zmarszczył brwi aż uniosły się jego obszerne wąsy. Zaniuchał nosem i spojrzał raz jeszcze z lubieżnym śmiechem mijając ją, i wpraszając się do środka.

- No, no królewno.. mogłem się domyślić że zapłata w złocie i spełnianie zachcianek nie wystarczy. To twoje skryte za maską udawanej złości pragnienie przerżnięcia tęgiego krasnoluda czuję aż na języku. Hah! ..A te pijane, błądzące po mnie tak łapczywie oczka dodają Ci tylko uroku. – Tu krasnolud usiadł na brzegu jej łóżka, drapiąc się po brodzie i wpatrując w kobietę bez cienia wstydu.

Choć te twoje cyce… jak donice, też są niczego sobie. Hyhy. – Charknął po chwili zbereźnie.

Tilyel spojrzała ze wzgardą i irytacją, a że była nieco wstawiona w dupie miała fakt że facet był jej szefem. Nastroszyła uszy i ostro wskazując palcem drzwi wydarła się na niego.

- Wypieprzaj stąd pokurczu, ale już! Mam Ci pokazać na czym polega moja praca?!
- Hrhr.. Jesteś taka urocza gdy się czerwienisz ze złości. Skończ pieprzyć i się rozbieraj, nie mam czasu na te wasze elfie gierki. – warknął krasnolud wyraźnie rozbawiony jej uniesieniem.

Tego było już za wiele. Tilyel rozjuszona niczym osa podbiegła i złapała go za fraki próbując zrzucić ze swojego łóżka. Niestety przeceniła swoje siły, krasnolud nie dał się ruszyć niczym głaz. Zacisnęła zęby i zaparła się o łóżko, a gdy wydało jej się że go poruszyła, silna krasnoludzka dłoń złapała ją za ucho boleśnie ściągając do ziemi.

- Ał.. ała.. – Jęknęła, twarzą prawie dotykając brudnego buta mężczyzny.

- Spieprzyłaś ostatnie zadanie, wiesz? Od kiedy to zabijasz kogoś gratis? Co? Nie słyszę przez te twoje elfie jęki. Tak samo piskliwa jesteś w łóżku? Hah.. chłopaki musieli mieć niezły ubaw za pierwszym razem i… Aaargghh! – Warknął głośno i boleśnie Gerw gdy ostrze sztyletu wbiło się w jego udo przecinając je swym chłodem. Tilyel nie zdążyła jednak uciec bo w tej samej chwili silna dłoń mężczyzny złapała ją za włosy i uniosła. Zobaczyła jego przekrwione złością oczy i zaciśniętą pięść, a potem ją zmroczyło.

***

Leżała na plecach, na kamiennej podłodze. Bolała ją twarz i tył głowy, ale wciąż żyła. Zamrugała powiekami odzyskując świadomość. Usłyszała jego chrypliwy głos.

- Widzisz co zrobiłaś głupia suko? A mogłaś spędzić miło wieczór, ale dość tego. Przejdźmy do konkretów. Nie lubię cię, ale puszczę to w niepamięć. Ten jeden raz. Powiedzmy że to moja słabość do ciebie. Moja i ku mojemu braku zrozumienia moich pracodawców. Jutro wypieprzasz stąd, masz nowe zadanie do wykonania. Na twoje nieszczęście wyruszasz do Azul, podziemnego miasta mych braci… naciesz się słońcem bo przez jakiś czas go nie ujrzysz.

Krasnolud spojrzał jeszcze na leżącą na ziemi dziewczynę i bez słowa wyszedł, lekko kulejąc na jedną nogę. Tilyel zerwała się kładąc na pryczy, okryta swym ciepłym kocem i cicho płacząc. Zazwyczaj nie było aż tak źle, ale takie dni jak ten przypominały jej że wciąż daleko jej do wolności. Przypominały że wszystko co dostaje od Bonarges jest tylko przekupstwem, ale równie łatwo mogą jej to odebrać. Wiedziała że istnieją tylko dwie drogi które może obrać by to zakończyć. Pierwszą była ucieczka i zaszycie się gdzieś gdzie zemsta i informatorzy Bonarges jej nie znajdą. Druga opcja wcale jej się nie podobała, bo znaczyła mniej więcej tyle że elfka musiałaby piąć się po trupach w górę aż stałaby się kimś ważnym, na tyle ważnym by musieli ją szanować. Wpadła w bagno tak głębokie że ledwo wystawały z niego jej szpiczaste uszy…

Następnego dnia dowiedziała się szczegółów swojego zadania. Przynajmniej tym razem miało obyć się bez rozlewu krwi. W teorii, ale czy na pewno? Celem elfki miały być jakieś dokumenty w których posiadaniu był krasnoludzki ród Hazzar. Sama myśl o ponownym ujrzeniu krasnoluda napawała ją niechęcią, ale zadanie samo w sobie wydawało się względnie proste. Niestety nic nie mogło pójść po myśli. Gdy dotarła do Azul i zaczęła przygotowywać skrupulatnie plan działania, bramy miasta zamknięto. Mówiono o jakimś oblężeniu. Chaos dodawał jej szans, ale brak możliwości ucieczki nie był ni jak pomocny. Co by problemów było mało okazało się że Hazzarom skradziono już plany które miała ukraść. Zrobił to inny ród, znacznie potężniejszy. Elfka musiała poprosić o pomoc, a tego nie lubiła. Pomagał jej jeden krasnolud o imieniu Njordur i człowiek którego nazywano Far’em. Jej dramat miał zacząć się już niebawem gdy w siedzibie rodu Degvarów razem z Njordurem zostali pojmani z miejsca. Wyglądało to na zdradę, wyglądało beznadziejnie bo tu, w sercu krasnoludzkiego miasta nikogo nie obchodziłaby jej śmierć. Była więźniem politycznym, takim którego imienia nikt po śmierci nie pamięta. Torturowano ją i próbowano wyłudzić informacje, ale nie powiedziała nic. Zmieniali się oprawcy, zmieniały się miejsca i dni. Tortury zaczęły być coraz bardziej brutalne i elfka wiedziała że musi coś zrobić bo pomoc ze strony Bonarges nie nadciągała, a ona dużo więcej nie wytrzyma. Ponoć miała teraz stawić czoła ostatnim już specjalistom od tortur… to był ten moment gdy trzeba było coś zrobić, by przetrwać. Bała się jak nigdy.


.
 
__________________
In the misty morning, on the edge of time
We've lost the rising sun

Ostatnio edytowane przez Kata : 27-11-2013 o 23:14.
Kata jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:47.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172