Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy Oznacz fora jako przeczytane

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 20-07-2013, 14:37   #11
 
vanadu's Avatar
 
Reputacja: 1 vanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znany
W końcu któregoś wieczora, po załatwieniu swoich spraw i tuzina cudzych, Roran zdołał powrócić do “kwatery” jak to szumnie określano, wcześniej niż zwykle. Zastał tam nad zupą Glandira, syna Torrina, którego to poznał w czasie owej zadymy z ostatnich dni. Podszedł więc i zagaił:

- Witaj Glandirze, jak twój dzień? Wybacz że nie było okazji zamienić kilku słów lecz zajęty dość byłem

-Bądź pozdrowiony Roranie.- odrzekł z życzliwym uśmiechem na ustach rudy brodacz -Zasiądź, niech ci nie wisi.- zażartował, poklepując dłonią drewniany stołek obok -Nie chowam urazy. Ja nie z tych stron, zatem nie mam tu zbyt wielu spraw do załatwienia. Wolałem zostać tu i odpoczywać.- dodał po chwili.

Roran faktycznie przysiadł i poprawiwszy swoją świeżo umytą i wyczesaną brodę odparł: -I ja nie tutejszy, z gór Szarych jestem, ale z dziesięć lat w tych okolicach krążę, jeśli mnie pamięć nie myli. A ty skąd się wywodzisz plemieniem?

-Mój pradziad, dziad i ojciec urodzeni w Karak Norn.- odrzekł tarczownik, odsuwając dłońmi misę z zupą -I ja tam na świat przyszedłem.- wyjaśnił po chwili wyciągając zza pazuchy swoją ukochaną fajkę i tytoń, którym zaczął ją nabijać.
-Resztki kajdanów na twych nadgarstkach dostrzegłem kiedy wtedy biegłeś w moją stronę...- rzekł ściszonym tonem.

- A Norm, piękne miasto. Dziadek zabierał mnie tam gdy jechał z transportem dumortierytu. Dobre wspomnienia mam stamtąd rozmarzył sie na chwilę GenAzul, wyjmując z torby długą na dłoń laskę jasnego koloru i wkładając ją do ust. Słysząc pytanie pożuł ją chwilę, po czym odparł normalnym tonem: -W orczej celi siedziałem, ale udało mi się je zerwać, drzwi wywalić i zapierdolić strażników. No i was później spotkałem.

-Dobrze, że ci się zbiec udało.- rzekł brodacz -Masz jakieś plany Roranie?- spytał już normalnie.

- Tu się z tobą zgodzę. Dobrze że udało mi się zbiec. A co dalej zobaczyć przyjdzie. Zauważ - wojna się zaczęła, wątpię by dali komukolwiek się nudzić, nawet obcym. Zapewne zrobię to co przez większość życia - sprawdzę co los i bogowie dadzą.

-Słusznie towarzyszu niedoli. Wojna to dobry czas by zbudować legendę o sobie i swych przodkach...- odrzekł nieco zadumany rozpalając fajkę. Brodacz pyknął kilka razy, przełknął ślinę po czym wyciągnął zza pazuchy piersiówkę, odkręcił i wręczył rozmówcy.

Ten wyjąwszy na chwilę ssaną laskę z ust, pociągnął solidny łyk po czym zwróciwszy właścicielowi odparł:
- Może i tak, lecz pamiętaj. Legenda ma to do siebie że się rozmywa, uwierz komuś kto wiek świata już widział, lepiej budować fakty niż legendy, one przemijają, fakty pójdą za tobą wszędzie.

-Złych słów dobrałem. Masz rację.- poprawił się tarczownik -Dumę memu ojcowi chcę przynieść. Tylko odważnymi czynami tego dokonam.- wzruszył ramionami.

- A to już słuszny wybór. Ojcowie zawsze są dumni ze swych dzieci, inaczej nie bywa. Lecz pokazać im że mieli racje warte jest największych czynów. Sam pamiętam dumę mego ojca gdym poprowadził swych przyjaciół i rówieśników do pierwszej bitwy. Wszyscy się ostali żywi, wielki to był sukces a i wygraliśmy co też do minusów nie poczytuje. Dobrze czynisz, wierzaj

Glandir zamyślił się na chwilę. Nie do końca było jak myślał Roran, gdyż do tej pory dumy ojcowi nie przynosił, lecz nie miał zamiaru teraz o tym opowiadać. Z resztą co to obchodziło starszego krasnoluda? Miał z pewnością swoje zmartwienia.
-Oby nam się udało Roranie.- rzekł życzliwie podając znów piersiówkę.

- Będzie co bogowie dadzą. I co sami weźmiemy, kierując naszym losem. odparł syn Ronagalda ponownie pociągając z podanej mu piersiówki - A ty masz już jakoweś plany? Myślałeś w które koło dziejów wetkną kij?

-Chciałbym być kiedyś tak wielkim i znanym wojakiem jak mój ojciec i jego przodek. By moi kamraci mogli z dumą stwierdzić “Walczyłem u boku Glandira Torrinssona”. By me decyzje były rozsądne i roztropne a ich skutki nie posłały na śmierć żadnego z mych kamratów. Tylko wysiłkiem i pracą do tego doprowadzę. A to oznacza, że będę miał wiele roboty...- rzekł po czym sam napił się z piersiówki -Zacznę od urżnięcia kilku orczych łbów w czasie obrony Azul.- dodał z zawadiackim uśmiechem.

- Jest to niezły start - w końcu tego nie da się mieć za złe. Wiesz, trzeba by rozeznać się jak obrona jest planowana, czy ludzi gdzie nie potrzebują jako wsparcia, wtedy zyskasz możliwość pójścia tam gdzie chcesz a nie tam gdzie orki same przyjdą. Jak chcesz wybiorę się z tobą, topór się przyda a ja muszę się rozruszać, nudno ostatnio coś było. A nuda zabija szybciej niż nurglicka zaraza. zaśmiał się zbójnik. Zdecydowanie brakowało mu dobrej bitki. - Sądzę że dobrze by było się rozpytać koło koszar czy przy placu czy ochotnika nie biorą.

-To dobry pomysł. Pójdziemy razem, kiedy tylko wyliżę wszystkie rany. Być może któreś z tych zakapiorów też będzie chciało pójść.- Zaśmiał się mówiąc o grupce, która mu pomagała w zrujnowanym mieście.

- Dodatkowy topór nie zawadzi. A i garłacz dobrze robi by ożywić zabawę. Zostaje się zastanowić cóż nam się trafi. Dozbrojony jesteś? Masz wszystko co trzeba? Ja parę rzeczy musiałem dokupić, po paskarskich zresztą cenach. Wyobraź sobie, za te kolcze nogawice trzydzieści sztuk złota dać musiałem. A za buty okute stalą - niezły topór.

Glandir wzruszył ramionami -Na wojnie się zarabia ponoć...- odrzekł nie wiedząc co powiedzieć kompanowi. Nie był handlarzem a broń, którą posiadał dostał z przydziału to też nie orientował się zbytnio w rynkowych cenach tak jak starszy od niego wojak.

Na te słowa Roran roześmiał się szczerze: -Czasem się zarabia, nie przeczę. Ale zwykle im staranniej przyłożysz się do uposażenia się tym dłużej pożyjesz. nie jeden topór pękł bo kupiono pierwszy z brzegu i niejeden wojownik padł przeszyty strzałami, nie odkrywszy że skórznia na nim nie była dość starannie wyprawiana, albo rzemienie puściły bo wiązał je debil. Dobra, to czego ci braknie w wyposażeniu albo co wedle ciebie lepsze by się nadało. Pomogę ci znaleźć co trzeba

-Wdzięczny Ci będę niezmiernie.- odrzekł z uśmiechem -Może i jestem wojakiem, ale wszystko dostałem z przydziału. Nikt nie pytał, czy zbroja dobrze leży albo czy toporkiem wygodnie się włada. A kusza? Jakoś nie mam do niej przekonania ale używam gdy jest potrzeba. Co począć.- machnął ręką po czym pyknął kilka razy z fajki.
- Coś począć zawsze się da. Trzeba się będzie zastanowić i rozejrzeć co się da a czego braknie. Nawet jak czegoś na rynku nie ma to i tak się coś znajdzie. Ale przede wszystkim trzeba ci będzie dopasować skórznie i kolczugę. Znam się trochę na tym, użyczę od kogo narzędzi i ją dopasuje najwyżej. No ale zobaczymy, nie ma co tego robić pókiś opatrzony, to by skomplikowało obmiary.

Glandir skinął tylko głową uśmiechając się życzliwie.
 
vanadu jest offline  
Stary 21-07-2013, 01:38   #12
 
Stalowy's Avatar
 
Reputacja: 1 Stalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputację
Galeb i Bladrik (tuż po bitce i zgładzeniu orasów)

- no to Galeb oprzyj się o mnie jedną ręką, pomogę Ci iść. Lepiej spadajmy stąd czym prędzej. Módl się do Smednira żebyśmy dotarli do bram Azul zanim zwęszą nas jacyś orkowie.
- Już się o to pomodliłem. I przed przybyciem tutaj i teraz... - jęknął runiarz.
Założył tarczę na plecy, a młot zatknął za pas. Urwał ze swojego ubrania kawał materiału i przytknął do paskudnej rany jaką zadali mu orkowie, aby zatamować krwawienie.
Drugą rękę oparł o młodszego krasnoluda.
- Zmierzajmy do bram Azul. Mamy to po co tutaj przybyliśmy... A pozostali... sytuacja jest chyba oczywista.
- Zgadzam się reszta musi dać sobie rade sama... ja mam na dziś dość orków - odrzekł młody Khazad.
Galeb ważył chyba więcej niż tuzin orków w zbrojach płytowych a może tylko odnosił takie wrażenie ze zmęczenia... Schował topór za pas, tarcze przełożył przez plecy i podążył z rannym towarzyszem w stronę bramy Azul. W myślach modlił się do Bogów o szczęśliwy powrót.
- Ja też. Jak dojdziemy do Karaku, jak tylko nas zszyją wypijemy po kufelku. - mruknął uczeń runmistrza.
- O ile moja dłoń będzie w stanie unieść kufel to wypiję z przyjemnością, mam tylko nadzieje, że będę jeszcze w stanie chwycić topór w dłoń, rana nie wygląda za dobrze - odparł krasnolud.
Ruszyliście na północ...Galeb doskonale zna drogę... wkrótce wyszliście z miasta..jeszcze tylko droga pod mury i ta droga Gervala...ale jak to było...tylko Glandir wie chyba jak wrócić, lub zna sposób by wezwać pomoc
- No to, cycu. - westchnął runiarz - Musimy poczekać. Skryjmy się gdzieś aby nie stać na widoku.
- Jeśli jacyś orkowie za nami szli to i tak nas znajdą po krwawych śladach jakie zostawiamy - skontrował Baldrik. - w sumie może i warto poszukać schronienia, orkowie tak czy siak nas znajdą jeśli za nami podążają, ale przynajmniej schronimy się przed pieprzonym wiatrem.
- Odnoszę wrażenie, że reszta już dawno weszła do twierdzy.Od początku wiedziałem, że to nie był dobry pomysł żeby się ukrywać. - wykrzyczał młody tarczownik.

Szczęściem Galeb znał inna drogę....zeszło się z kilka godzin, ale i wy jesteście za murami. Dorrina brak!
- To najwyższy czas poszukać reszty kompani, na pewno gdzieś się tu pałętają bez celu.
- Tak. Znajdźmy resztę... i jakiegoś medyka bom już słabo się czuję.

***

Pod ścianą ich azylu świeciło się kilka świec pożyczonych od gospodarza. Siedział przy nich krasnolud, który zbliżał się już wiekiem do ósmej dziesiątki, ale już miał srebrzyste włosy. Jego broda była krótka i zwyczajnie rozczesana, bez warkoczy. Półleżał na swoim posłaniu trzymając na kolanach książkę, operując ją igłą i nićmi. Wszywał odzyskane zwoje do swojej księgi. Znał je na pamięć, ale widział też pewną prawdę odnośnie swojego rzemiosła.

Zawsze w dawnych mądrościach można znaleźć coś więcej.

Galeb Galvinson, uczeń sztuki runicznej oraz syn jednego z najlepszych piwowarów w Górach Czarnych rozłożył zestaw do pisania i zaczął notować coś na jednej z kart. Nie był wylewny ani rozmowny. Chociaż walka uruchomiał w nim wielkie połacie entuzjazmu i energii szybko one wypłynęły z krasnoluda. Teraz był pogrążony w rozmyślaniu nad tym co zobaczył poza murami Karak Azul. A nie było to nic dobrego. Jego Mistrz wysłał go tutaj aby odwrócić zły los. Sam Galeb nie był pewien czy odegra jakąś ważną rolę, czy też po prostu będzie tą brakującą cegłą w murzę, która po wstawieniu sprawi że ten stanie się niezniszczalny. Wolał nie rozważać tego. Nie był nikim kto mógłby rozważać tego typu sprawy.

Runiarz skończył i odłożył księgę, a potem wyjął jakiś słoik. Pora na lekarstwo.

***

Wynajęcie kuźni na tydzień kosztowało pięć złotych koron. Jedna piąta jego wypłaty. Galeb niespecjalnie się przejął odpływem gotówki. Ważne że warsztat był doskonale wyposażony i zaopatrzony. Mógł przystąpić do pracy.

Na początek naprawił swoje oporządzenie. Robota na krótką chwilę. Rana dawała się we znaki, ale leki i piwo z rodzinnego browaru szybko stawiały go na nogi.

Potem prośby od reszty ich kompani. Szkoda mu było Dorrina, ale wolał nie myśleć o stracie towarzysza. Gdyby się tym zadręczał to jakby mógł wytrzymać nadchodzące oblężenie i ofiary jakie ono pochłonie? Galeb pracował, choć musiał robić przerwy na odpoczynek. Nie chciał się przemęczać. To by było... nierozsądne i niezdrowe.

Potem już tylko naprawa i praca na zarobek. Kiedy nie było zamówień (wojna to niestety czas wzmożonej pracy kowali) khazad wykorzystywał każdą chwilę, aby pracować nad własnym ekwipunkiem.

Na wszelkie odwiedziny towarzyszy reagował z radością, chociaż już nie było widać tego błysku w oku jaki dało się zauważyć podczas walki. Poza nią stawał się bardzo statecznym i rozsądnym krasnoludem. Mając przy sobie znajomych robił przerwę w pracy i częstował ich piwem ze swojej beczki. "Szał podróżników". Krzepkie i gęste piwo, bardzo sycące. Dzięki niemu Galeb miał ciągle siłę do pracy.


Galeb zasiadł na stołku i sięgnął po kufel. Pociągnął tęgi łyk i spojrzał w rozgrzane do czerwoności węgle.

- Odwrócić los. - wymamrotał.
 

Ostatnio edytowane przez Stalowy : 21-07-2013 o 15:56.
Stalowy jest offline  
Stary 21-07-2013, 12:03   #13
 
Nefarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Nefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputację
Po dość przyjaznej i sympatycznej rozmowie z Roranem, przyszedł czas na odpoczynek. Wszak ciepła zupa, którą zjadł tarczownik była syta i zapychająca. Musiał położyć się wygodnie, rozprostować nogi i dać organizmowi powracać do pełni sił. Ciekaw był jak długo potrwają przygotowania do wojny i kiedy o dziwo zorganizowani orkowie w końcu ruszą do otwartego ataku. Syn Torrina wypalił całą zawartość fajki i ułożył się na boku obserwując resztę krasnoludów przebywających w tej zapyziałej piwnicy. Co począć, jak się nie ma co się lubi... Rudy tarczownik sięgnął ręką do kieszeni gdzie znajdował się mieszek z kośćmi. Już miał proponować któremuś z kompanów grę, w której jedynie kilka srebrników miałoby być stawką. To przecież nie wiele, szczególnie, że po wyprawie do Izor zarobili tyle ile niejeden imperialny wieśniak przez rok nie zarabia. Na schodach zabrzmiały ciężkie buciory jednego ze strażników posesji Gervala.
-Który to Glandir?- spytał chłodno. Ten, który nosił te dumne imię skinął gwardziście głową.
-Szef wzywa.- oznajmił sucho, po czym wrócił na górę.

Tarczownik zrobił niezadowoloną minę. Wszak zakłócono mu zasłużony odpoczynek. Dysząc ciężko w oznace niezadowolenia pozbierał się i ruszył niespiesznie na górę do komnaty, gdzie niedawno rozmawiał z starym lordem zdając mu raport z poszukiwań w zgliszczach Izor. Gdy wszedł do komnaty od razu dostrzegł niepokój na twarzy szlachetnie urodzonego brodacza. Trudno było opisać uczucia, które malowały się na facjacie starego brodacza, lecz żadne z nich nie należało do pozytywnych. Gerval kręcił się po izbie nerwowo, ścierając co chwila rękawem krople potu kwitnące na łysiejącej skroni.
-Chciałeś mnie widzieć.- burknął khazad zamykając za sobą drzwi. Gerval wskazał jeden z kilku stołków znajdujących się w kwaterze.


-Glandirze. Widzę że ci dzielni khazadzi sa pod twą komendą. Jednak sprawa jest bardzo delikatnej natury. Od razu powiem że tego nie pochwalam, ale wiesz co jest ceną za to? Wolność moja i mojej rodziny. Jeśli dobiję z tobą targu, górnicy Kazadora wyprowadzą mnie z Azul, z resztą mego klanu. Wysłuchasz?-
-To nie moi ludzie, marny ze mnie dowódca. To tylko towarzysze, którzy chcą zarobić tak jak ja. Nie mogę im nic rozkazać. Ale Ciebie wysłucham.- założył ręce na piersi oczekując słów Gervala.
Gerval potarł dłonią długą brodę. - Rozumiem. Zatem nie będę cię okłamywał w sposób żaden. Mam listę. Za każdy podpis na niej ty dostaniesz pięćdziesiąt złotych koron, z tych piećdziesięciu dasz temu kto ją podpisuje ile uważasz. Jeżeli dasz radę wciągnąć na tę listę tę dziewiątkę która u mnie pomieszkuję i siebie... to dam pięćset sztuk złota. Pokaźna sumka, co? - Gerval zasłaniał swymi słowami prawdziwą istotę listy, nie dał odpowiedzi po co ona, jedynie silił się na uśmiech. Szlachcic zdawał się być uczciwy, ale to co miał powiedzieć był bardziej niż haniebne. Za wszelką cenę nie chciał by pewne słowa opuściły jego usta.

-Prosty ze mnie wojak i na polityce ani handlu się nie znam. Wybacz, ale nie mam pojęcia po co miałbym się wpisywać na jakąkolwiek listę. Może byś mi coś o niej opowiedział?- spytał unosząc nieznacznie brew.
Gerval spuścił wzrok, niecodzienny był widok u kogoś kto jest takim szanowanym arystokratą. Podszedł do stolika na którym stały różne karafki i butelki. Nalał jakiegoś alkoholu do dwóch pięknych szklanic z rżęniętego kryształu górskiego i wrócił do rozmowy. - Widzisz Glandirze, sprawa jest delikatna, nawet bardzo, tak bardzo że jeśli ktoś się dowie to zetną mi pewnikiem łeb. Zaryzykuję jednak bo jesteś honorowym krasnoludem i poszedłeś szukać mej ukochanej żony. Wciąż płaczę nad jej losem, ale mam dzieci, oraz dzieci mych dzieci, którymi muszę się zająć. Dlatego to co powiem będzie bardzo ważne i musi zostać tylko między nami. Usiądźmy. - Gerval zaprosił gestem dłoni do pięknego stołu z czernionego dębu.

Kiedy tylko usiadł kontynuował. -Widzisz. Muszę się stąd wydostać. Proszę, oszczędź mi mowy o honorze, ma rodzina jest dla mnie wszystkim. Jak już wspomniałem wyprowadzić może mnie tylko kilku górników którzy znają tunele pod twierdzą. Ci jednak odpowiadają przed swoimi szefami, dowódcami i głowami klanów. Klanów które nie opuszczą Azul bo tu jest ich całe bogactwo. Jednak cena za to by te głowy klanów pozwoliły mi na ucieczkę jest okrutna... to mój honor. - Gerval zrobił pauzę. Chciał coś powiedzieć, otworzył usta, po czym je zamknął wstał i podszedł do biurka. Po chwili wrócił i położył na stole dużą, skórzaną torbę.
- [i]To jest sporo złota... czystego. Cała suma. Pięćset jednostek minerału. Przetopionego w sztabki, z przymusu gdyż wcześniej były monetami z różnymi znakami klanowymi, a nikt nie może wiedzieć od kogo masz to złoto. Dobra do sprawy, -[i]Gerval był już cały mokry od potu na policzkach i czole. - Sprawa jest prosta. Klany muszą wystawić swych wojów do hirdu, ale nikt z lordów nie chce puszczać swych kuzynów, nie chodzi o walkę ale o wojny między klanami... chodzi o władzę. Zatem nikt nie pozwoli osłabić krwi klanu. Ja mam znaleźć takich którzy pójdą w szeregi hirdu za nich.- Szlachcic wykrzywił usta i wypił całą zawartość szklanicy od razu...zaraz nalał sobie drugą porcję mocnego trunku.

Glandir potarł dłonią rudą brodę unosząc lekko brew. -Czy dobrze rozumiem? Chcesz, żebym to ja i moi towarzysze reprezentowali te klany?- spytał bo wciąż nie był pewny o zamiary lorda.
Gerval posmutniał do reszty. Przetarł dłońmi twarz i odetchnął głośno. - Wybacz Glandirze że cię tak zwodzę, ale zaraz zrozumiesz czemu tak trudno mówić mi otwarcie. - Teraz Gerval wstał i zaczął chodzić po komnacie od ściany do ściany. -[i] Powiem wprost, bo rozgadałem się jak przekupka na targowisku. Chodzi o to że... że... że ja z rodziną wyjdę z miasta jak zadowolę głowy tych klanów, a zadowolić ich mogę tylko w jeden sposób. Muszę zrobić tak by znaleźli się ochotnicy, którzy wejdą w skład hirdu, zamiast członków ich klanów... oczywiście z honorami, nie za darmo jak wspomniałem. Ot, po prostu pójdziecie do wojska zamiast tych khazadów. -[i]To była poważna i bardzo dyshonorowa dyskusja i Gerval to wiedział, dlatego tak kręcił słowami, po prostu nie wiedział jak to powiedzieć by Glandir nie posądził go za obrazę i by nie doniósł jeszcze do zwierzchnich władz.

- Streszczę ci krótko jak i dlaczego to tak wygląda. Ci założyciele i głowy klanów, mają synów i kuzynów... takich khazadów których nie chcą tracić... ze względu na wojnę między klanami albo że strachu. Zresztą, powód jest mało ważny. Wedle prawa, miejsce jednego woja z wysokiego domu może zająć inny, także niższego statusu, jeśli tylko sam się do tego zgłosi. Ci, których mielibyście zastąpić, zmuszeni są wejść w skład oddziału pod czarnym sztandarem... i wcale tego nie chcą. Panowie ich klanów nie mogą prosić nikogo by ktoś zajął miejsce ich synów i kuzynów, jest to wielkim dyshonorem. Tu pojawiam się ja... to ja mam wyszukać ochotników by zastąpili ich synów. Ja muszę stracić honor by ratować resztę rodziny jaka mi została. Zatem proszę cię byś został ochotnikiem, byś zgłosił się pod czarny sztandar, ty i kilku którzy także się zgodzą za opłatą. Wtedy król musi odpuścić i zostawi tamtych w domu, w twierdzy, nie ruszą na wojnę. - Gerval nie wiedział co robić... Usiadł, wstał, przeszedł się po komnacie, napił się i znów usiadł. Spojrzał na Glandira.
- Powiedz że co... nie myśl że nie wiem o co cię proszę, bo wiem to doskonale. Zresztą, niechaj się dzieje wola Grungniego. - Lord odchylił się w fotelu i przyłożył dłoń do rozpalonego czoła.

Niespodziewanie, Glandir wstał bez słowa wyjaśnienia, odwrócił się na pięcie i ruszył w stronę drzwi. Przez chwilę Gerval miał prawo myśleć, że to co powiedział gościowi tak bardzo go uraziło, że ten postanowił z goryczy i żalu donieść królowi, czy jego bezpośrednim podwładnym o całej tej rozmowie.
-Przemyśleć to muszę.- odrzekł jednak zatrzymując się na sekundę pod drzwiami izby, słysząc w odpowiedzi odetchnięcie z ulgą. Glandir nie spojrzał na starca, wyszedł zamykając za sobą drzwi. Kroki skierował w bliżej nie określonym kierunku. Ot maszerował przed siebie. Niespiesznie. Słowa, które powiedział mu Gerval były niczym zatrute ostrze dla żonglera. Mógł na swym występie zarobić sporo złota i zyskać sławę, lecz jeden nieprzemyślany ruch mógł sprawić, że cały występ poszedłby na marnę a kuglarzowi zostałoby kilka chwil życia.

Glandir rozważał propozycję Gervala nie na żarty. Czy było to honorowe? A czym był honor dla kogoś kto patrzyłby bezczynnie jak jego rodzina czeka na śmierć? Czy pozwalając im czekać na niechybny koniec nie próbując ich ratować Gerval postąpiłby honorowo? Raczej nie, a już na pewno niezbyt mądrze. Gdyby tutaj chodziło o honor Glandira to pewnie nawet by się nie zastanawiał. Lecz on w tej sytuacji był tylko najemnikiem. Opłacanym mordobijem, który miałby zrobić to co i tak chciał zrobić. Bo celem jego było wstąpienie do ochotniczej armii, by walczyć z orkami. Przystając na propozycję lorda zrobiłby dokładnie to samo ale za większe złoto, które wszak było jednym z trzech zasadniczych celów, przybycia do Karak Azul. Glandir maszerował kolejnymi uliczkami bijąc się w głowie z myślami. Minęły dobre trzy godziny. Glandir spalił w tym czasie cztery porcje ziela fajkowego i wypił całą resztę z piersiówki. W końcu jednak powrócił do posiadłości Gervala, gdzie od razu udał się do komnaty starego lorda.
Glandir zamknął za sobą drzwi, patrząc chłodnym i bezuczuciowym wzrokiem na krasnoluda.
-Przyszykuj listę, kałamarz i pióro.- rzekł bez wzruszenia napawając rozmówcę radością i szaleńczym wręcz entuzjazmem.
 
__________________
A na sektorach, śląski koran, spora sfora fanów śląskiej dumy, znów wszyscy na Ruch katować głosowe struny!
Nefarius jest offline  
Stary 21-07-2013, 12:19   #14
AJT
 
AJT's Avatar
 
Reputacja: 1 AJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputację
-Świetnie się dzisiaj spisałaś.- rzekł dumny z faktu iż nie zawahał się zabierając ze sobą krasnoludzką wojowniczkę. Kobiety ich szlachetnej rasy były bardziej wojownicze niż nie jeden człek i miały na swoim sumieniu więcej orczych łbów niż jakiekolwiek inne kobiety Starego Świata, lecz mimo wszystko misja była szaleńczo trudna i groziła niebezpieczeństwem. Na szczęście Ysassa się spisała i to perfekcyjnie.
-Rad jestem, że mi towarzyszyłaś. Mam nadzieję, że te skromne kilkadziesiąt monet jakoś zrekompensują twój trud i rany...- rzekł spokojnie.
- A jakże mogłoby być inaczej - odparła Ysassa, a jej niezbyt piękną twarz przybrała kształt czegoś na wzór uśmiechu. Już wcześniej córka Moisura była łagodnie mówiąc paskudna, teraz rany i zaschnięta na jej ciele krew, tylko to uwydatniała.
- Tak, tyle monet będzie w sam raz. Nie za mało, a i na więcej nie zasłużyliśmy - uśmiech zszedł z jej twarzy i nabrała ona wyraźnie niezadowolony wyraz. - Pieprzone ścierwa - splunęła siarczyście - gdybym tylko była tam wcześniej, to… - zacisnęła jedynie pięści i zęby, nie dokańczając już wypowiedzi.

-Wtedy pewnie byś poległa, jak cała reszta obrońców miasta...- odrzekł smutno nie spoglądając w tej chwili na reakcję kobiety. Nawet gdyby jej umiejętności bojowe były tak legendarne jak samych krasnoludzkich królów na nic by się to nie zdało, gdyż orkowie dosłownie zasypali miasto u podnóża Karak Azul swoim pomiotem.
-Nie myśl o tym, bo wyrzuty niepotrzebnie cię zdekoncentrują. Trzeba myśleć do przodu. Tak.- dodał.
- Nie martw się, nie zdekoncentrują - odparła krótko, nie dodając, że wyrzutów o to, że tam nie dotarła na czas, nie ma. Ysassa chciała po prostu ubić te zielone ścierwa. - Pewnie czasu wiele nie minie, jak się z tym tałatajstwem znowu będziemy się musieli rozprawić. I dobrze… i dobrze…- zamyśliła się, a w jej oczach dało się dostrzec wrogość.
-Wraz z Roranem chcemy nająć się do armii Azulu na ochotników. Pójdź z nami a okazję nie jedną dostaniesz by rozprawiać się z tałatajstwem a i przy okazji zarobić na tej niewątpliwej przyjemności.- zaproponował unosząc lekko brew w oczekiwaniu na odpowiedź Ysassy.
Mój młot będą mieli. Z pewnością, jakem Ysassa córka Moisura z kleny Dębowa Tarcza! - rzuciła pewnie.
 
AJT jest offline  
Stary 21-07-2013, 20:02   #15
Wiedźmołap
 
wysłannik's Avatar
 
Reputacja: 1 wysłannik ma wspaniałą reputacjęwysłannik ma wspaniałą reputacjęwysłannik ma wspaniałą reputacjęwysłannik ma wspaniałą reputacjęwysłannik ma wspaniałą reputacjęwysłannik ma wspaniałą reputacjęwysłannik ma wspaniałą reputacjęwysłannik ma wspaniałą reputacjęwysłannik ma wspaniałą reputacjęwysłannik ma wspaniałą reputacjęwysłannik ma wspaniałą reputację
Wszystko miało miejsce na dzielnicy tkaczy. Hargin biegł ile sił w nogach, uważając i wyglądając za każdego zakrętu. W mieście nie było teraz bezpiecznie. Mykanie przez zaułki i małe, ciemne uliczki wcale nie było dla niego prostą sprawą. Targał ze sobą wszystkie swoje rzeczy, a tych mało nie było, bo przecież musiał się na nich opierać gdy pozostawił Imperium, gdy wyruszył ponownie w góry. W krainie Sigmara dało się jeszcze jakoś podróżować, bo co jakiś czas była karczma albo miasto czy wioska, gdzie można było uzupełnić zapasy albo odpocząć po dłuższej podróży. Czasami bywało i tak że ktoś umilił podróż podwożąc krasnoluda, do najbliższych zazwyczaj, przystanków. Czasami dodatkowo mógł ktoś uraczyć go jakąś opowieścią lub miejscową legendą, co sprawiało że podróż wcale nie była ciężka i nudna. Oczywiście nie oznacza to że można zignorować zagrożenie ze strony goblinów, bandytów, mutantów czy zwierzoludzi kryjących się głęboko w ciemnych lasa i atakujących przejezdnych. Jednak mimo niebezpieczeństw Harginowi udało się powrócić do gór, do Karak Norn. Stamtąd dopiero zaczynała się prawdziwa wędrówka. Góry bywają o wiele bardziej niebezpieczne niż imperialne trakty, szczególnie zimą. Jednak Hargin, jako były żołnierz, tarczownik wiedział jak poradzić sobie w niegościnnych górach, a do tego znał parę podziemnych przejść, które dzięki tarczownikom z Karak Norn były bezpieczne. Sam brał kiedyś udział w jednej wyprawie, której celem było oczyszczenie starego tunelu z plugastwa jakie się tam zalęgło. Od snotlingów i zębaczy po pająki. Zwiadowcy nawet mówili coś o wiwernie w tunelach. Ale z tym na całe szczęście już się nie zmagali. A teraz z tarczą na plecach, wypchanym plecakiem, parą jednoręcznej broni, kuszą i w zbroi pomykał przez uliczki krasnoludzkiego miasta. Przez dość długi dystans szło mu całkiem nieźle, dopóki nie zauważył broniących się na środku drogi grupy krasnoludzkich wojaków, dzielnie stawiających opór zielonoskórym. Nie wiedział czy dobiec do nich czy może biec dalej w swoją stronę, opuścić skazane, wydawałoby się, na zagładę miasto. Jego rozważania zostały jednak przerwane w chwili, kiedy zobaczył wyłażących z mijającej strażnicy gobliny. Nie jednego, nie dwóch, ale z kilka dziesiątek. Nie było czasu na liczenie i przyglądanie się. Jedno było pewne: to było tylko mięso armatnie zielonych. Gobliny ci nie byli wyposażeni do tego by bardziej uszkodzić miasto lub jego mieszkańców. Ale jako liczna grupa mogli się śmiało do tego przyczynić. Trzeba było działać. Mógł wejść i schować się w strażnicy lub biec dalej. Postanowił się nie zatrzymywać. W międzyczasie jakiś odważniejszy, albo głupszy, goblin rzucił się na niego, tylko po to, by dostać z krasnoludzkiej buławy w łeb. Padł na miejscu, nawet nie było czego zbierać. Nagle zobaczył że kolejny z goblinów padł, tym razem od bełtu. Ktoś najwyraźniej starał się pomóc Harginowi.
W głębi drogi dostrzegł krasnoluda przygotowanego do walki. Hargin zdjął z pleców tarczę, co wyszło mu zresztą nieco komicznie, bo najpierw musiał zdjąć plecak a później tarcze, następnie znów ubrać plecak, a to wszystko w biegu! W końcu się udało. Chwycił pewnie okrągłą, okutą żelazem tarczę i dobił do prawej strony drogi, by uchronić się przed ewentualnym deszczem strzał.
Bieg wyczerpywał z sił 143-letniego krasnoluda. Gobliny miały się świetnie i były w świetnej formie, dlatego ucieczka była niemożliwa. Uwzięły się na nich. Dobiegł do krasnoludzkiego brata.
- Położymy tyle, ile będzie się dało. Nie damy się tak łatwo tym pomiotom - wysapał do towarzysza i odwrócił się w stronę wroga. Przerażająco większa liczba goblinów biegła dziko na dwóch średnio opancerzonych krasnoludów. Dobiegł pierwszy goblin. Hargin natychmiast zrobił zamach buławą i walną goblina po żebrach. Dało się słyszeć tylko ich trzask. Krasnolud przykucnął nieco z tarczą i czerwonooki stwór wbiegł mu na tarczę, po czym ten wyrzucił go za siebie. Gobels pofrunął a przy lądowaniu uszkodził sobie kark. Trzeci już był gotowy by skoczyć z niewielkim, pordzewiałym sztyletem na krasnoluda, ale Hargin wystarczająco szybko zamachnął się tarczą i walnął goblina jej metalową częścią w głowę. Goblin opadł do tyłu i natychmiastowo został zadeptany przez pobratymców. Atakują kolejni. Tarczownik z zaciśniętymi zębami nawala ich buławą, czasami tarczą, po łbach, brzuchach i wszędzie gdzie się da. Pada spora liczba goblinów. Jednak zielońców było zwyczajnie zbyt dużo. Jakiś garbaty goblin dźgnął kawałkiem włóczni w dłoń Hargina, tak że ten wypuścił buławę. Kolejny skoczył mu na plecy i zaczął okładać paskudnymi dłońmi po hełmie. W końcu goblinom udaje się przygwoździć krasnoluda do ściany, tam robią z nim co chcą, krasnolud już prawie że nie może się bronić. Gobosy przykuwają mu ręce do ściany. Dźgają gdzie się tylko da. Ich ciosy nie są mocarne dla Hargina ale są liczne, a to bywa czasami gorsze. Po krótkim czasie siłowania tarczownikowi udaje się uwolnić jedną rękę. Jednak pokurcze reagowali natychmiast gryząc, kując, kopiąc, dźgając ją. Ostatecznie jeden z goblinów wykonał dwa cięcia mieczem po jego brzuchu. Krasnolud splunął ciemną krwią na zacieszony ryj oprawcy. Ból był okrutny. Hargin opadł z sił. Nie docierało już do niego nic prócz bólem. Nie stawiał już oporu. Miał świadomość, że nadeszła zima jego życia, jego wędrówki. Tarczownik opadł na ziemię, a gobliny rzucił pastwić się nad kolejnym długobrodym.

***

Gdy się ocknął zobaczył że jest w jakimś zamkniętym pomieszczeniu. Nie czuł nic bo zaschnięta krew zalegała mu w nosie. Poruszyć się też nie mógł. Nie miał sił. Czuł jednak że ktoś zajął się jego ranami. Żył, a to już oznaczało wiele, między innymi to, że dla niego wojna albo przynajmniej bitwa już się skończyła. Był w tragicznym stanie i dojście do siebie zajęłoby mu pewnie ogrom czasu.
 
__________________
"Inkwizycja tylko wykonuje obowiązki, jakie na nią nałożono. Strach przed nią jest zbyteczny; nienawiść do niej, to herezja." - Gabriel Angelos, Kapitan 3 Kompanii Krwawych Kruków.
wysłannik jest offline  
Stary 21-07-2013, 20:02   #16
 
dejmien25's Avatar
 
Reputacja: 1 dejmien25 nie jest za bardzo znanydejmien25 nie jest za bardzo znanydejmien25 nie jest za bardzo znanydejmien25 nie jest za bardzo znanydejmien25 nie jest za bardzo znany
Mimo, iż Karak Azul aktualnie nie było przyjemnym miejscem, Baldrik poczuł ulgę z powrotu do miasta. Chciał zostać wielkim wojownikiem i los dał mu taką szanse rzucając go na głęboką wodę. Nigdy wcześniej nie stoczył poważnej walki, oczywiście zdarzały się potyczki z rabusiami, jednak to co przeżył w Izor Khazid nie dało się porównać z żadnymi wcześniejszymi walkami. Po przybyciu do twierdzy uczucie strachu powoli było wypierane przez uczucie dumy... udało mu się zabić czterech orkowych wojowników, ojciec z pewnością był by z niego dumny.
Teraz, gdy udało mu się dotrzeć żywym do miasta, musiał załatwić kilka spraw... koniecznie trzeba było odnaleść resztę oddziału, jednak sprawa priorytetową była wizyta u medyka, dłoń nie wyglądała dobrze, ostrze orka zadało glęboką ranę, trzeba było jak jak najszybciej opatrzyć, gdy wda się zakażenie to będzie już zapóźno i zostanie już tylko amputacja... na myśl o amputowanej dłoni przeszły po jego ciele ciarki, musiał by w tedy zgezygnować z awanturniczego stylu życia.


Droga do medyka nie była długa, zaledwie kilka ulic dalej. W mieście panował chaos, wszystkie karczmy byłe pozamykane, wszędzie biegali uzbrojenie żołnierze a na ulicach biedota błagała o jedzenie... a skutek oblężenia ceny poszły gwałtownie w górę za żywność trzeba było bardzo dużo płacić w szczególności odbiło się to na najbiedniejszych warstwach społecznych, któży jeszcze przed oblężeniem ledwie wiązali koniec z końcem., jednak nikt się nimi nie przejmował, każdy jusiał dbać o siebie i swoich bliskich.
~ jeszcze kilka miesięcy oblęzenia i wielu z tych krasnoludów umrze z głodu... - rosmyślał podczas marszu.
Medyk okzał się być bardzo uzdolniony w sztuce leczenia, umiejętnie oczyścił ranę z wszelakich zabrudzeń, posmarował ją maścią wspomagającą gojenie rany po czym zabandarzował całą dłoń. Zakupił również maść ostrożmiji i płyn zwany czerwonym piwem, miały one przyśpieszyć leczenie, medykamenty kosztował go złotą monete, była to wysoka cena jednak miasto było oblężone, orkowie mogli lada dzien uderzyć tak więc Baldrik wolał mieć dłoń sprawną jak najszybciej. Wizyta u medyka kosztowałą gą łącznie dwie złote monety łacznie z medykamentami.
~ potwornie wysoko cenią swoje usługi i towary... wszystko przez wojnę - stwierdził krasnolud ~ wojna dla medyków musi być błogosławieństwem Bogów... w czasie pokoju na pewno nie byli by w stanie tak zarabiać jak teraz...
Przed wyjściem jeszcze zakupił miksturę leczenia za przeraźliwię wysoką cene 10 sztuk złotych monet, ale wolał mieć ją przy sobie.. starcie w Izor Khazid nauczyło go że przynajmniej jedna miksturka leczenia jest niezbędnym wyposażeniem każdego awanturnika. Udał się następnie do posiadłości Gevrala, miał nadzieje, że zastanie tam swoich towarzyszy a nawet jesli nie to i tak musiał się tam udac, gdyż u lorda zostawił większość swojego wyposażenia, które było zbędne do wykonania misji. Faktycznie na miejscu zastał resztę swojego oddziału... brakowało jedynie jednego członka... Baldrik nie pamietak dokładnie jego imienia... Dorian? Darian a może Dorrin? Jak się okazało misja nie powiodła się... po przybyciu na miejsce dwie kobiety były już martwe... Baldrikowi zrobiło się żal Gevrala... wiedział co znaczy ból po utracie najbliższych... sam nie cały rok temu utracił rodziców. Od Glandira otrzymał swoją działkę 25 grudek złota.
~ będę to musiał wymienić na monety... ceny podrożały a wizyta u medyka prawie opróżniła mą sakiewkę, ale najpierw muszę zakosztować długiego snu...
Zszedł do piwnicy gdzie lord pozwolił im nocować, do czasu aż wyleczą rany, zdjął z siebie zbroje, odpiął pas z toporem a tarcze rzucił na ziemię.
~ ehhh szykuje sie kolejny wydatek... zbroja pokrzywiona, topór prawie stępiony a tarcza wydawaje się nie wytrzymać ciosu nożem... ale najpierw sen...
Położył się na twardym materacu, zamknął oczy i natychmiast zasnął....


Mineło sześć dni odkąd Baldrik wrócił z misji w Izor Khazid, mieszkał w piwnicy Gervala wspólnie z innymi towarzyszami, lord równiez zapewnił im posiłki. W ciągu tych dni musiał wymienić na monety swoje 25 grudek złota które otrzymał jako wynagrodzenie. Popytał w mieście i znalazł złotnika:
- mogę szanownaemu Panu dać jedną złota monete za grudkę złota - zaoferował złotnik.
- słyszałem, że złotnicy w imperium dają 2 monety za grudke - targował się Baldrik.
- jak się nie podoba to możesz wymienić u kogoś innego.... za 16 srebrników...
Młody krasnolud nie miał wyboru, pilnie potrzebował złota, gdyż lada dzien planował opuścić Karak Azul. Jedna moneta to lepsza opcja niż 16 srebrników u jakiegoś karczmarza.
Pozostało mu jeszcze naprawić sprzęt, który uległ uszkodzeniu. Udał się więc do kowala, który cieszył się dobrą opinią wśród miejscowych wojowników:
- topór wymaga jedynie ostrzenia, kolczuga ma jedynie uszkodzonych kilka pierscieni przy kołnierzu, ale z tarczą jest gorzej... całe drewno jest do wymiana a i obicie też trzeba pod młot dać - stwierdził stary brodaty kowal oglądaj sprzęt Baldrika.
- czyń co trzeba byle sprzęt był zdatny do użytkowania - odpowiedział Baldrik - ile będę winien Ci winien kowalu za naprawę?
- 2 złote monety, płatne z góry, sprzęt będzie gotowy do odebrania wiczorem.
Młody tarczownik zapłacił więc i pożegnał się, przed wyjściem jeszcze zawiesił oko na znajdujących się na stojakach wyrobach kowal. Była tam Była tam przepiękna zdobiona zbroja płytowa pokryta kolcami, wielka pawęź, która wysokością dorównywała samemu krasnoludowi, obok leżał topór bojowy wykonany z wielką dbałością.
~ w takiej zbroi mógł bym ruszyć sam przeciwko 20 orkom... wszyscy drżeli by na mój widok - rozmarzył sie Baldrik. ~ może kiedyś będzie mnie stać by sobie sprawić taki sprzęt... ehh na pewno się to nie stanie jeżeli cały czas będę siedział w piwnicy Gervala...


Szóstego dnia, gdy Baldrik pozałatwiał wszystkie sprawy a dłoń odzyskała dawną sprawność, postanowił opuścić Karak Azul, gdyż tu nie było dla niego żadnego zajęcia. Właśnie się pakował gdy Gerval poinformował go że Glandir zwołuje zebranie... Na spotkaniu zjawili sie wszyscy członkowie oddziału, którym udało się wrócić z Izor Khazid. Glandir szybko wyjaśnił o co chodzi: Gerval szukał najemników, którzy najmą się do walki reprezentując kilka tutejszych rodów. Nagrodą dla każdego uczestnika miało być 50 złociszy w postaci 5 sztabek złota, oraz należny żołd w wysokości 16 srebrników tygodniowo. Oferta była bardzo kusząca, większość oddziału od razu zgodziła się złożyć podpis. Dla Baldrika była to kolejna szansa... tego właśnie szukał... wojowniczego stylu życia...chwały... mimo to czuł pewien niepokój, to samo czuł zgadzając się na wzięcie udziału w akcji ratowniczej rodziny Gervala. Jednak przekonał się o tym że reszta jego towarzyszy nie była zwykłymi żółtodziobami, Glandir zdawał się być dobrym przywódcą... był nawet dla niego autorytetem. Ysassa... kobieta wojownik, twarda jak stal, jej pięść była równie twarda jak i charakter, podobno nie jeden lekkomyslny mężczyzna przekonał się o tym na własnej skórze... kiedyś nawet słyszał, że zabiła orka gołymi pięściami, ale nie wiedział czy to prawda, jednak prawdą było to, że w Izor Khazid zabiła wielu orków... Baldrik wolał by jej nigdy nie zdenerwować... Skalli w Izor Khazid ponoć sam przeżył atak 40 goblinów, wielu przy tym zabijając... taaaaak to nie była zwykła drużyna, która mogła się dać łatwo zabić...
- dobra to gdzie mam podpisać szefie? - zgodził się Baldrik.
Czas pokaże, czy podjął dobrą decyzje, o sam tego do końca nie widział, jednak lepsze to niż picie całymi dnami piwa, chciał zostać wielkim wojownikiem i teraz miał szanse spełnić swoje marzenia....
 

Ostatnio edytowane przez dejmien25 : 21-07-2013 o 21:11.
dejmien25 jest offline  
Stary 21-07-2013, 20:04   #17
 
Coen's Avatar
 
Reputacja: 1 Coen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodze


Dorrin Purpurooki, jak mawiali na niego w karczmach całego imperium, czy Dorrin Zarkan, jak zwykli mawiać w khazalidzie znawcy tej mowy. Był onegdaj jednym z największych krasnoludów. Niemal siedemdziesiąt kilogramów nieustraszonej masy gotowej zmiażdżyć rywala pod wpływem ognistego charakteru, którego nawet nasza drużyna nie potrafiła poskromić. Olbrzym, nie atleta; gdybym chciał przyrównać go do jakiegoś zwierza, to pomyślałbym najprzód o wielkim wole. Wojownik, który nie nawykł do omijania zabawy. Rzekłbyś jego całe życie było wielką zabawą i próbą szczęścia, któremu zawierzył swe życie. Walki i bitewki były drugim w kolejności ulubionym zajęciem Zarkana, a walczyć potrafił. Nikt nie wywijał tak toporem, jak ów Dorrin- młyńce, które kręcił odrąbały setki łbów. Widziałem to nie raz, widziałem osobiście, słyszałem o tym pośrednio. Prawdą bowiem jest to, że dłonie Dorrina były wielkie niczym morda dorosłego górskiego tygrysa. Nie przypominały one tych, które widziałem do tej pory. To nie były dłonie skryby jakimli jestem ja.

***

Królestwo Kazrima Kazadora, Pana Stalowego Szczytu
1 Karakzet, czas Morganitu, roku Drum - Daar 5568 KK
Karak Azul, przedmurze twierdzy, miasto Izor Khazid
Początek Czasu Wojen

W sali znalazło się siła śmiałków. Trudno orzec ilu ich było dokładnie. Wszyscy, jednak musieli wysłuchać kapłana i sierżanta straży, a przemowy mieli niekrótkie. Dorrin też starał się słuchać, choć trud mu to przychodziło. Przedniego dnia moc sobie popił i teraz cierpiał katusze. Po wszystkim przyszedł czas na pytania. To już Dorrina nie interesowało, wpisał się na listę
ochotników, a że pisać nie potrafił to postawił znak, który pokazali mu rekrutanci.

Kilka dni później Dorrin stał pod ścianą bramy, którą mieli zniszczyć, robił za przynętę i dumny był z tego. Choć grupa orków zamierzała się nań, nie cofnął się, rzec więcej jeszcze pewniej stanął w obronie tego miejsca naprężając zalane tłuszczem mięśnie.
Plugastwo w bieg, rzuciło się na Zarkana. Nie miał wiele czasu, musiał coś
zrobić, a więc zgodnie z planem wbiegł do bramy i przebiegł jej całą głębokość, a było to dobre dwadzieścia kroków. Tam stał się przyczyną spektakularnej eksplozji. Potarł krzemieniem o kamienną drogę, a wykrzesane iskry zrobiły co do nich należało. Dorrin uśmiechnął się szeroko jak to zwykle miał w zwyczaju i ruszył dalej...
Wybuch nadszedł zaraz po tym, kiedy głowa nakryła się dłońmi. Wojownik chwycił swój dwuręczny topór i ruszył z powrotem.
- Udało się! Grungni Ty Parszywcze znów nade mną czuwasz! Wydarł się swym skrzeczącym, donośnym głosem zwracając uwagę, co mniej ogłuszonych orków. Stali tam- pięciu zielonych i on sam. Każdy inny uciekałby w popłochu, każdy, ale nie Dorrin. ER' ZAK AZ' HVIRD miał tego dnia poplamić ręce kolejną dawką orczej, brudnej krwi. Wykrzyczał - Zan! Uzgul! On nie prosił, on żądał. Nakręcił się, w tej chwili nie korzystał z mózgu, kierował się zwisem, który dyndał mu między nogami, w biegu, na prawo i lewo. Otoczką były krzyki i jęki oszołomionego plugastwa. Wszystko działo się bardzo szybko. Zarkan nie marnował czasu, przypuścił szarżę. Tuż przed przeciwnikiem postawił nogę zakroczną w skos zmuszając swe ciało do wykonania młynka, wykorzystywał siły, o których nawet nie słyszał. Wszystko było wypraktykowane, doprowadzone do doskonałości. Przedłużeniem rąk zaś potężny topór, niewiele mniejszy od wojownika. Udało się. Ciosem skierowanym w skos na dół odrąbał dolną kończynę jednego z potworów. Jeszcze raz się wydarł, tym razem ze zwykłym dla siebie uśmiechem niebezpiecznego, irracjonalnego, zabawnego skurwiela, którym niewątpliwie był - ZAN! Wtedy zauważył ów bawół rozsierdzony, potężny i silny; rannego, kolejnego plugawego pomiota, zmierzającego do niego, Dorrin musiał rozładować swój gniew. Silny cios opadający z góry w dół przygwoździł ciało parszywca do ziemi, rozerwał kręgosłup, słychać było przeraźliwy trzask kości. W akompaniamencie łamanych kości ozwał się Galeb. Dorrin zaś nie czekając długo odpowiedział - Cholera, tu jestem, już do Was pędzę!- lecz jak się okazało później, bzdury gadał. Jak zwykle nieco przecenił swe i tak nadludzkie umiejętności. Kolejna fala zielonoskórych ruszyła, aby Purpurookiemu nie nudziło się nazbyt, aby nie zapomniał, że stał tu sam i musi walczyć z mocą rozjuszonych skurwieli, którzy myśleli ino o tym, jakby to rozpierdolić mu łeb. Szybkim ruchem zawinął się dookoła rozglądając i układając naprędce plan działania. Zobaczył niewysoki murek, musiał zmusić orki do walki- w pojedynkę, bo przeciw grupie nie miał szans. Przeskoczył przez murek i tam czekał wrogów. Pierwszy z nich stanął do walki, mechanicznym, lekko drętwym uderzeniem odrąbał mu Zarkan lewą nogę. Stwór padł niemal od razu. Niestety zza opadającego plugawca wyskoczył kolejny. Wojownik posługujący się włócznią wyprowadził atak. Trafił. Uderzenie spowodowało zachwianie ciała i zawroty głowy Dorinna. Poważna ranna wywołana ukłuciem potężnego żądła, dwa razy dłuższego od ciała Purpurookiego. Tym razem los znów się doń uśmiechnął- ten cios powinien okazać się śmiertelny.
-Krew, wszędzie krew. Moje oko...- wychrypiał, kiedy czerwona maź wylatująca ze zmasakrowanego policzka, z rozciętej na pół twarzy zalewała mu oko. Osłabł. Nie miał wyboru i choć Grungni nie był z niego dumny. Trzeba pamiętać o tym, że walczył wtedy o życie. Począł, więc uciekać. Jego sytuacja nie był najgorsza, ale wciąż zostały do pokonania dwa orki. Stwory były w dużo lepszym stanie i kondycji fizycznej.
Kolejny atak, tuż obok lewego ucha przeleciał mu pożółkły kieł. Zdziwił się tym trochę, lecz nie miał zamiaru odwrócić twarzy w kierunku, z którego przyleciał. Nie mógł marnować czasu, musiał się pospieszyć i oszukać tych debili. Może uda, mu się schronić, w jakimś budynku? Szybko, sprowadził go na ziemię -dosłownie- jeden z goniących go orków.Tamten zawisł na potężnych barkach Purpurookiego i siłował się. Mocował się by powalić olbrzyma.
Krasnolud wreszcie padł, również przez zmęczenie, bezpośrednim jednak powodem było potknięcie o wystający z brukowanej ziemi kamień.
- Już ja później podziękuję władzom miasta za takie udogodnienia.
Jakimś cudem, udało się Zarkanowi przeturlać ciało na plecy. Był teraz twarzą w twarz ze swym rywalem.
Zakurzył świeżą jeszcze ranę, powstałą kilka chwil wcześniej. Zbliżały się następne poczwary. Musiał zaryzykować. Puścił topór.
-Kurwa... Walił z całych sił. Potężne pięści rozbiły twarz potwora, ciosy młotkowe zrobiły swoje. Dorrin zmiażdżył nos przeciwnika, a potem wartkim szarpnięciem zrzucił go z siebie i przetoczył się 3-krotnie morusając ciało w błocie powstałym kilka godzin wcześniej podczas potężnej ulewy. Rana paliła, ból strasznie przeszkadzał. Nim się podniósł dwa kolejne orki zaatakowały.
- Kurwa, byłem pewien, że został już tylko jeden. Dorrin uskoczył, udało się uniknąć kolejnego ciosu włócznią. Przez chwilę dopuścił do sytuacji, w której stał tyłem do jednego z rywali, groziło to ciosem w plecy. Rozochocony ork rzucił się na Dorrina, zaatakował go toporem w korpus. Ten drań omal zabił Dorrina, jednak jego zbroja wytrzymała cios słabego, pordzewiałego orczego oręża.
Zaraz potem, poszedł kolejny atak, włócznia drugiego oponenta chybiła o kilka cali. Zarkan wciąż żył, przeto skoczył na wroga i złapał go w swe potężne łapska. Nie zamierzał puszczać, mimo ciosów, mimo prób duszenia. Zarkan walczył. Zarkan zmiażdżył rywala.

To był pierwszy raz kiedy słyszałem o wyrwaniu kłów z gęby dorosłego orka.

W międzyczasie drugi z przeciwników, o którym rozgorączkowany krasnolud zapomniał spróbował kolejnego ataku i dźgnął swojego towarzysza. Dorrin po raz wtóry uniknął śmierci i choć ta goniła go nieubłaganie, nie mogła zagrozić heroicznemu wojownikowi.
Udało się Dorrin, miał broń, słabej jakości orczy topór. Uderzył nim z całych sił rozdwajając pysk przedostatniego potwora.
Został tylko jeden pomiot chaotyczny, skurwiel zielony. Zaatakował, celując w serce khazada. Szybki piruet bohatera by wyjść do kontry, niestety ona też chybiła.
Rozgniewany ork szczerząc swe wielkie kły rozpoczął wywijać włócznią, po chwili chlasnął z zaskoczenia. Pogłębił ranę, którą stworzył atakując przy murku. Najemnik zachwiał się mimowolnie i opadł na lewe kolano, lecz wykorzystał to i w niespodziewanym dla parszywca momencie wymierzył potężne sieczne uderzenie w ryj potwora.
Walczył heroicznie i niebezpiecznie, radośnie i walecznie, walczył, jak zawsze i przeżył, jak zawsze. Znakiem tej bitki był zwisający na wysokości policzka kawał mięsa oderwany od kośćca. Dorrin przeżył, ale tym razem było bardzo ciężko. Powoli zaczął zbierać złom, znaleziony przy orczych trupach, wrócił też po swoją broń, później ruszył w kierunku twierdzy.
Podróż zajęła mu aż kilkanaście godzin, w tym czasie natknął się na trzy patrole orków, z których każdy składał się z co najmniej ośmiu wojowników. Tym razem nie rzucił się w wir walki.
Wreszcie doszedł do półki obronnej, która wydała mu się jego ostatnią deską ratunku, innego wejścia do twierdzy nie znalazł, a każda minuta spędzona w tym miejscu to krok bliżej do spotkania ze śmiercią, boginią, której tak unikał.
Nigdy wcześniej się nie wspinał, co gorsza było bardzo późno. Improwizował.
Zaczął bardzo powoli i uważnie. Na chwilę się zatrzymał i zjadł część swojego prowiantu. Czuł, że opuszczają go siły. Obolały, wycieńczony, głodny musiał się wspinać po niemal pionowej ścianie. Wdrapał się wysoko, był już jakieś cztery metry nad pierwszą półką, kiedy lewa dłoń nie wytrzymała. Spadał kilka chwil, ból dawał się pamiętać jeszcze przez tydzień... - Już, ja podziękuję tym hultajom... Niech ich krzywy ryj orczy pokąsa... Narzekał obolały. Kilka chwil minęło, kiedy na nowo rozpoczął wspinaczkę. Tym razem szedł szybciej, słońce już dawno schowało się przed nim, nie zamierzał tu nocować. Wszedł jeszcze wyżej niż ostatnim razem. Spadł, drugi raz, poważnie obijając sobie przy tym plecy. Żył.
Długo zajęła mu ostatnia próba wdarcia się do twierdzy, lecz udało się, wdrapał się na ostatnią półkę. Tam miało nadejść zbawienie.

***

Kilka chwil później leżał ledwo żyw na Wystającej Skale, jedynym znanym mu wejściu do twierdzy. Wokół niego pełno było krwi, słyszał krzyki nadbiegających khazadów.
- Uratowany-wydyszał. Strasznie się wtedy pomylił. Zemdlał.
- Bij, zabij! Orczy pomiot! Psubrat! Zdrajca! Szelma!- przekrzykiwali się wojownicy gór. Dobiegli do niego po chwili, później już tylko kopali i uderzali obuchem; Dorrin, wtedy nic nie czuł. Ból miał przyjść później

***

Obudził się po kilku godzinach niespokojnego snu, w którym uciekał przed braćmi, był cały mokry. Obok niego leżały mocno obite dwa inne ciała nieludzi. W kącie legowisko zrobiły sobie olbrzymie szczury. Co chwilę jeden z nich piszczał, dając tym samym znak życia. - Lor...Lord Ge...Gerval-wychrypiał z wielkim trudem Dorrin. Nic to nie dało. Powtórzył siląc się na okrzyk - Zabierzcie mnie do Lorda Gervala! On mnie wynajął Padł bezsilny.

***

Obudził się . Byli tam wszyscy. Uśmiechnął się do nich i na powrót usnął ...

***

Kilka godzin później rozbudziły go rozmowy towarzyszy. - Dajcie mi piwa- zażartował. Marzył o zimnym krasnoludzkim napitku, najchętniej z Gór Miedzianych, ale nie pogardziłby każdym innym. Przydałoby mu się leczenie, choć nie miał nawet grosza przy duszy. W sali był lord Gerval - W moim ekwipunku znajduje się trochę złomu, stali, metali sprzedaj je proszę i sprowadź mi tu medyka. Ma mi opatrzyć rany i dać jakieś medykamenty, nie znam się na tym, ale wydaje mi się, ze kilkanaście złotych koron za łup, który Ci ofiarowałem wystarczy. Chcę możliwie szybko wrócić do pełni sił i narąbać skurwieli. Za resztę kup nam piwa, ino pamiętaj, że piwo ma być zimne!. Nagrody od Ciebie nie potrzebuję... Był słaby bardzo słaby. Na powrót poczuł zawirowania głowy, te zaś powodowały odruch wymiotny. Kilka razy nim rzuciło, musiał się hamować przed zabrudzeniem materaca. Zaraz znowu zemdleje. - Zajmij się moim ekwipunkiem, jest w tragicznym stanie. Roran wiedział, że to do niego mówił wtedy Zarkan.
Usnął, jego pochrapywanie słyszeli nawet strażnicy wartujący po drugiej stronie miasta, chrapał, jak na krasnoluda przystało. Siły doń wracały.
 
__________________
"Wyobraźnia jest początkiem tworzenia.
Wyobrażasz sobie to, czego pragniesz,
chcesz tego, co sobie wyobraziłeś i w końcu
tworzysz to, czego chcesz."

Ostatnio edytowane przez Coen : 22-07-2013 o 11:17.
Coen jest offline  
Stary 22-07-2013, 16:52   #18
 
Nefarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Nefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputację
Glandir podjął decyzję. Czas teraz nadszedł by zwerbować do zadania pozostałych najemników. Co do Rorana i Ysassy był już pewien, wszak i woj i kobieta deklarowali chęć najęcia się do wojska. Rudobrody tarczownik zwrócił się z prośbą do Gervala by ten zwołał wszystkich najemników, koczujących w jego piwnicy aby zebrali się o wyznaczonej godzinie w miejscu ich chwilowego pobytu. Do tego czasu brodacz zastanawiał się jak powinien przekazać tę informację swoim kompanom. Nie śmiałby ich nazwać przecież podwładnymi gdyż nikim takim nie byli. Gdy już przyszła pora spotkania zszedł do piwnicy i spojrzał na każdego z nich, oni zaś odwzajemnili swoje zaintrygowane spotkaniem spojrzenia.
-Kilku z was dało zapracowało sobie na me zaufanie. Wszyscy zaś odwagą pokazaliście iż współpraca z wami to nie tylko czysta przyjemność ale i prawdziwy profesjonalizm...- rzekł.
-Nie będę owijał w bawełnę. Jest robota, dla każdego kto chce zarobić i rozbić kilka orczych łbów. Lord Gerval musi odnaleźć paru chętnych najemników, którzy najmą się do walki reprezentując kilka tutejszych klanów.- Glandir nie chciał okłamywać swych towarzyszy niedoli, zwyczajnie chciał przekazać informacje prostym językiem by nikt nie miał problemu ze zrozumieniem oferty Gervala. -Nagrodą dla każdego z uczestników będzie pięćdziesiąt złociszy, oraz należny żołd w wysokości szesnastu srebrników na tydzień. Złoto w sztabkach wartych dziesięć złociszy jedna, dostaniemy z góry. Przyda się by zaopatrzyć się w porządny sprzęt- wyjaśnił.
-Ja już się zdecydowałem. Teraz tylko wasza odpowiedź jest mi potrzebna.- rzekł bez uczuć.
- Moją opinie znasz.- rzekł Roran - Jeno zważcie. Doposarzcie się za to sumę a nie przechlejcie w tawernach, bo długo nie pożyjecie. odparł długobrody....no cóż, najemnik.

-Ja myślałem o tym żeby się gdzieś zaciągnąć jeszcze zanim wyruszyliśmy do Izor, a teraz gdy już wiem że nie będę walczył u boku byle kogo to na pewnik idę!- dodał Skalli.
- Ha, więcej orczych łbów do ścięcia? Piszę się na to - odparł pewnie Thorin któremu nie mała część zebranej grupki zawdzięczała pozszywane i opatrzone rany. - Poza tym dobrze będzie uczestniczyć w centrum wydarzeń, aby ich osobiście doświadczyć i opisać. - dodał uświadamiając dopiero co niektórym, że ich czyny są przezeń przelewane na papier. Ucieszył się tez z zaliczki wszach komponenty medyczne poszybowały ostatnio w górę szybciej niż przeciętny długouchy wykopany z krasnoludzkiej karczmy.
Widać było po Galebie że aż drży z rozentuzjazmowania, jednak z razu zaczął się uspokajać. W mieścinie pokazał, iż lepiej z nim nie zadzierać, kiedy chciał wyrównywać dziejowe rachunki z wrogami krasnoludów. Odetchnął, dla uspokojenia.
- Wiesz coś więcej o tym... zleceniu? Mamy sformować oddział? Aż się we mnie gotuje do walki, ale wiem też że najbardziej przydam się jako zbrojmistrz, a nie wojownik w pierwszej linii.
-Będziemy zorganizowani pod Czarnym Sztandarem. Nie wiem przed kim bezpośrednio będziemy odpowiadać. Pewnie przed jakimś wyższej pozycji lordem. Zbrojmistrz będzie potrzebny tak samo jak kusznik, czy tarczownik.- rzekł Glandir -Wszak nikt nam nie będzie żołdu potrącać na naprawy sprzętu.- wzruszył ramionami. Spojrzał na pozostałych, którzy jeszcze odpowiedzi nie dali.

-Może i młody jestem, ale orasa ubić potrafię... Galeb potwierdzi... na pewno się wam przydam. Mam złe przeczucie co do tego zadania... takie jakie miałem do tego poprzedniego coś my mieli te dwie niewiasty przyprowadzić... ale nie przybyłem do Karak Azul żeby piwo w karczmie żłopać tylko zasmakować przygody i chwały! No dobra to gdzie mam podpisać szefie? - zgodził się Baldrik.
-Wiadomym jest, czy wszystkich nas przydziela do tego samego oddziału, czy porozrzucają po różnych?-
- Ja też chętnie rozjebie kilka orczych pysków- rzucił radośnie Zarkan zapominając o ranach i ciężkim stanie, w którym się znajdował.
- Miałem ruszać dalej... - odpowiedział po namyśle. - Jednak do czasu rozbicia armii zielonych paskud nikt stąd nie wyjedzie... - kolejna pauza. - To oznacza, że trzeba pomóc naszym skopać tyle orkowych dupsk, ile potrzeba żeby stąd poszli precz... Piszę się na to - uśmiechnął się szeroko.
- Piwo jakieś rozwodnione przez to oblężenie dają - już lepsza śmierć z łap zielonych pokrak... - stwierdził stanowczo Detlef.
Glandir uśmiechnął się życzliwie, do każdego kto złożył swój podpis na dokumencie dla Gervala.
Trochę czasu minęło. Pomimo strasznie ciężkich ran Hargin doszedł do siebie i gdy tylko usłyszał, że jest okazja do kolejnej walki z zielonymi i przy okazji do zarobienia od razu się zgłosił.
- Masz moją tarczę, Glandirze. Mam nadzieje że nie jestem za stary dla waszej kompani - uśmiechnął się lekko Hargin i poklepał druha po ramieniu.
-Niebawem dostaniemy złoto. Pewnie i niebawem doczekamy się wytycznych w sprawie szczegółów naszej roli.- dodał na koniec, po czym skinął głową spoglądając na listę i udał się do pracodawcy by oddać mu listę z podpisami.
 
__________________
A na sektorach, śląski koran, spora sfora fanów śląskiej dumy, znów wszyscy na Ruch katować głosowe struny!

Ostatnio edytowane przez Nefarius : 23-07-2013 o 21:22.
Nefarius jest offline  
Stary 24-07-2013, 03:47   #19
VIX
 
VIX's Avatar
 
Reputacja: 1 VIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumny


Akt I - Krew Bohaterów


Oczekiwanie na bitwę jest najgorszym z możliwych rodzajów oczekiwania. Emocje które spowodowane są taką koleją rzeczy zawsze sprowadzają złe myśli i czyny na dobre istoty. Taki też był cały nadchodzący tydzień, zaraz po powrocie najemników do Karak Azul. Wszędzie tylko spory i mniejsze bijatyki. Walka o żywność i o kufel piwa... wszystko tak proste, przyziemne, ale teraz urastało to do potęgi problemów o niesłychanej skali. Jednak grupa która ruszyła dwóm khazadzkim szlachciankom na pomoc do Izor miała szczęście. Lord Gerval przyjął ich w swym domu i okazał się wspaniałomyślnym gospodarzem w tych jakże ciężkich czasach. Być może piwnica którą oddał dla potrzeb najmitów nie była miejscem godnym ich khazadzkich zadków, ale to i tak było lepsze niż spanie na ulicach twierdzy wykutej w skale.

Dzień upływał za dniem. Jedni leżeli i kurowali się, inni szukali szczęścia na mieście grając w kości lub karty. Dla reszty znalazło się zajęcie w kuźni którą wynajął Galeb. Było wiele do zrobienia i sporo złota do wydania. Jednak wszystkie wyszynki zamieniono na kantyny wojskowe. Ceny drastycznie skoczyły na rynku, ale to nie odpędziło chętnych do zakupów. Każdy z najemników miał coś do sprzedania lub kupienia. Zbroje, broń, żywność, dewocjonalia. Złoto zmieniało właścicieli, a przedmiotów przybywało w plecakach wesołych teraz khazadów którzy zamieszkiwali piwnice Gervala. Ten ostatni zamówił medyka, który opatrzył rannych i choć kazał sobie płacić bardziej niż słono, to jego umiejętności były wręcz wspaniałe. Szarpie, maści, zioła, napary i dziwne płyny, wszystko to stawiało na nogi w błyskawicznym tempie. Choć Hargin i Skalli oberwali najgorzej, to i oni wracali do pełni sił dość szybko. Szczęściażem okazał się Dorrin. Po wielu perypetiach w drodze do twierdzy, wspinaczce, przesłuchaniu i ciężkim pobiciu go przez strażników na półkach obronnych, i on znalazł drogę do domu lorda Gervala. Grungni miał go w swej opiece... tym razem.

Widmo wielkiej bitwy zbliżało się każdego dnia. Choć twierdza zamknięta była na głucho, to docierali do niej jeszcze uciekinierzy ze stron gdzie orki były w mniejszej liczbie. Wieści które podróżni przynosili były zatrważające... a najlepszym pozyskiwaczem tych mas informacji okazał się długobrody Roran. Lubił pogadać, można by było pomyśleć, ale wcale tak nie było, on był po prostu dobry w zdobywaniu informacji i przesiewaniu ich na te gówno warte i te warte funta kłaków... a czasem na te które były nawet przydatne. Tak też dowiedział się sporo na temat zmierzających w stronę krasnoludzkiej twierdzy wojsk. Ponoć uciekać już nie było jak... orki i ich pomagierzy maszerowali z każdej strony. Ponoć Kazador wysłał depeszę do Thorgrima z prośbą o pomoc w nadciągającej bitwie, ale posłańców zabito na drodze. Jeden taki co to widział podobno, mówił że to nie orki ich dopadły, ale rany od mieczy i toporów mieli na sobie. Orki by ciał nie zostwawiły i dobytku zabitych. Jednak czy tej wiadomości można było wierzyć? Roran też zasłyszał że lepiej nie jeść teraz grochu, bo kupiec co to go do twierdzy sprowadza jest w zmowie z czartem złym, Gorfangiem Orkiem. Tu jednak Roran prychnął... wiedział że takie informacje dobre są, ale dla niedomytych chłopów pańszczyźnianych.

Galeb który wynajął kuźnie nie próżnował nic a nic. Kiedy tylko sprawdził sprzęt rzucił się w wir pracy. Roran stanął przy miechach i swymi potężnymi ramionami dymał przez cały dzień, a tak mocno, że piec rozgrzał się do czerwoności. Glandir również wziął udział w tej robocie, pomijając jego wyższy status społeczny i szlachetną krew. Glandir nigdy z tego nie robił wielkiego zamieszania, żył i pracował jak każdy inny uczciwy khazad... a w kuźni, teraz, okazał się bardzo dobrym rzemieślnikiem, był dokładny i sumienny, bardziej jubiler niż kowal można było powiedzieć. Jednak w kuźni panował Galeb... z dziada pradziada kowal, w którego żyłach nie było krwi a jedynie płynny metal. Potrafił uderzać młotem od rana do wieczora. Naprawiał, tworzył, poprawiał... on już był pełnoprawnym kowalem od lat, teraz szkolił się w sztuce kucia zupełnie innych rzeczy, bardzo sekretnych i mistycznych. Poszukiwał wiedzy która była dostępna jedynie niewielu wybranym. Tak czy inaczej kuźnia przyniosła wspaniałe zyski. Czas Wojen był jak woda na młyńskie koło dla hut i kuźni, warsztatów kuśnierskich i płatnerskich... kawałek z tego bogactwa udało się zdobyć i tym którzy wynajęli kuźnię na ten tydzień. Oczywiście właściciel kuźni szybko pojął na czym sprawa stoi... i cenę za kuźnie wywindował z pięciu do pięćdziesięciu złociszy, po czym potrącił za materiały i zużycie narzędzi. Wyszło tego na dobre sto dwadzieścia złotych monet. Bardzo dużo, ale kiedy Galeb podliczył wszystko, okazało się że we trzech zarobili sześćdziesiąt dwie złote monety, majątek. Galeb miał podzielić zapłatę wedle swej miary.

Skalli i Hargin większość czasu spędzili na materacach w piwnicy. Obaj ciężko ranni, Hargin bliski był nawet śmierci przez chwilę. Jednak to Skalli miał teraz twarz jak kotlet siekany. Liczne blizny miały już na zawsze spaskudzić facjatę krasnoluda. Gobliny cięły skórę jego twarzy i rwały ją... i choć rany goiły się za sprawą cudownych medykamentów, to teraz całe jego lico wyglądało jak pokreślona rysikiem mapa Khazadzkiego Imperium. Wstrętna blizna szpeciła też Ysassę. Choć ta chyba nie robiła sobie z tego zbyt wiele. Jednak lewa strona jej kiedyś znośnego oblicza teraz był zmasakrowana. Szrama ciągnęła się przez lewe ucho aż do podbrudka. Sprawiało to że ta khazadzka kobieta był jak ogień i woda w porówaniu do innych krasnoludzkich samic. Zresztą, nie tylko wygląd miała srogi, ale i charakter zacięty i dziki,, zupełnie jak kuzyni z dalekiej północy zwani berserkerami.

Czwartego dnia od przybycia najemników pod dach Gervala, Glandir otrzymał list z Karak Norn. Jego ojciec pisał że syn miewa się dobrze, ale majątek Glandira przepadł, a do spłaty pozostało ponad sześćset złotych monet. Procent rósł nieubłaganie, a lichwiarze nie chcieli długo czekać. To już pół roku jak Glandir obiecał przysłać złoto na spłatę długów, lecz wciąż go nie miał i nie wiedział co dalej czynić. List go zasmucił. Zatęsknił za synem i ojcem. Pocieszął sie jedynie myślą że obaj są cali i zdrowi.

Cyrulik i kronikarz Thorin spisywał wszystkie fakty w jedną księgę. Miał wielkie plany co do owego opasłego tomu. Kto wie, może kiedyś ten wolumin mógł przynieść mu sławę. Na razie jednak okładka księgi ozdobiona została złotem i pamiątkami jakie wyniósł z płonącego Izor Khazid, kronikarz oddał tym cześć poległym tam istotom. Każdy z najemników Glandira, odbył rozmowę z Thorinem, by ten mógł uwiecznić dzieje każdego z nich w swej księdze. Prawdą było że nie każdy był wylewny, ale syn Alrika miał swe sposoby by wydobyć wiedzę której potrzebował od każdego, bez wyjątku. Kiedy wszyscy zaciągnęli się na służbę pod Czarny Sztandar, Thorin oddał księgę do depozytu w Sali Kronikarzy. Tam była bezpieczna, nie chciał zabierać tomu ze sobą nigdzie, tak długo jak trwać miała obrona Azul, tak długo tom ów był bezpieczny pod czujnym okiem sędziwych mędrców. W wolnych chwilach Thorin preparował truciznę którą pokrył bełty, zrobił też jej mały zapas w buteleczce. Choć nie miała ona mocy by kłaść trupem wrogów, to sama myśl że być może zdychali oni później w męczarniach był wystarczająco satysfakcjonujący. Wydanie z własnej kiesy złota by przygotować odpowiednią ilość medykamentów dla całej drużyny nie mogła zostać niezauważona przez towarzyszy. Thorinowi zależało na zdrowiu kompanów, naturę miał iście szacowną, godną prawdziwego medyka.


Królestwo Kazrima Kazadora, Pana Stalowego Szczytu
7 Karakzet, czas Ezarytu, roku Drum - Daar 5568 KK
Twierdza Karak Azul, niższy mur cytadeli


Siedziba... piwnica... zwał jak zwał, tu wszystko było jedną wielką piwnicą, wszak twierdza była wykuta w litej skale. Twierdza wspaniała, ogromna i z historią sięgającą na sześć tysięcy lat wstecz. Powiedzieć nie szło że była niezdobyta, bo lat kilka wstecz, orki Gorfanga z Czarnego Urwiska wdarły się już do niej i zgotowały rzeź mieszkającym tu krasnoludom. Teraz mogło być podobnie, choć król Kazador poprzysiągł że więcej orcza stopa nie splugawi już prastarych korytarzy i komnat dumnych dawi. To jednak miało się dopiero okazać, wszyscy w warowni wierzyli w słowa króla, ale i kilka lat temu wierzyli władcy, wtedy się mylił, teraz pomyłka mogła kosztować linię krwi Kazadora wszystko, włącznie z końcem jego rodu.

Król Kazrim powołał khazadzkie chorągwie do obrony. Ze skarbca Azul, ruszyli tragarze i zastępy żołnierzy chroniących kufry ze złotem które miało zostać rozdzielone między obrońców. Kuźnie pracowały dzień i noc. Nad Stalowym Szczytem unosiła się ogromna chmura dymu, który to opuszczał potężne piece przez ukryte w sklepieniu kanały wentylacyjne. Szerokie tunele, przy których ulice Altdorfu wyglądały na wiejskie dróżki, pełne były maszerujacych oddziałów króla. Liczne grupy najemników zajęły dystrykty w pobliżu bram twierdzy. Poza khazadami znaleźć się dało wielu ludzi Imperium oraz grupy elfich łuczników i derwiszów. Nikt nie robił z tego wielkiej sprawy, choć do kilku pomniejszych incydentów doszło między krasnoludami i elfami. Jednak złoto króla potrafiło zdziałać cuda. Waśnie odeszły precz. Wróg był u barm.

Stojąc na murach widać było jak ogromna fala nieprzyjacielskich wojsk zalewała płaskowyż, który był przedmurzem Karak Azul. Przełęcz Jegre była wypełniona po brzegi orczym, goblinim i hobgoblinim pomiotem. To był trzon armii Gorfanga, ale były tam też bestie swą naturą straszniejsze. Ogry pod sztandarem Ołowianego Okręgu wspierane przez okrutne gromobestie oraz zakutę w stal trolle Ugve Kościanego Topora - tak, ogromny sztandar Ugve, wielkości ludzkiej siedziby, niesiony przez osiem ogromnych, potwornych trolli, widać było nawet z wysokości, trzydziestometrowego, niższego muru cytadeli. Chorągwi Gorfanga nie dało się dostrzec, ale było jasnym że tylko on może zebrać taką armię w tym regionie... i choć samego wodza nie było ani śladu, to dostrzec dało się jego pajęczą jazdę... dźwięk bębnów powiedział że jest z nimi Ez', wszyscy mieszkańcy Azul znali to jakże krótkie imię. Łatwo dało się usłyszeć pogłoski i topniejące morale wsród obrońców. Wiadomość o tym że pojawił się również Ez' i jego pająki, szybko rozeszła się po salach twierdzy. Kapłanki Valayi podnosiły ducha obrońców, święcąc ich i rozdając błogosławieństwa. To jednak na wiele się zdać nie mogło... każdy wiedział że Ez' zabił setki khazadów... nikt jednak nawet nie wiedział jak wygląda. Niewidzialna groza bohatera wojsk nieprzyjaciela ogarnęła mury Karak Azul.

Wróg nie podchodził do bram twierdzy, jeszcze nie. Na razie koślawe, orcze namioty stanęły daleko poza zasięgiem krasnoludzkiej artylerii... rozbili obozy na przełęczy, pośród wiecznych śniegów Gór Szarych. Między wrogiem a obrońcami, ziała ogromna, wypalona do gołej ziemi dziura... Izor Khazid, miasto które padło sześć dni temu. Miasto w którym nie było już ani jednej żywej istoty. Jedyne miejsce gdzie śnieg i lód rozpuściły się, a bogowie jakby postanowili je takim zostawić, bo wciąż padający śnieg w ogóle nie przykrywał zgliszy khazadzkiego miasta. Wyglądało to tak, jakby Grungni chciał dać do zrozumienia królowi Khazadorowi że ten znów zawiódł, a niewinni stracili żywota na ulicach i w domach źle strzeżonego miasta. Po raz kolejny... ile szans miał dostać jeszcze Kazador? To wiedział jedynie sam Grungni. Szybko też dowiedzieć się mieli tego inni. Gorfang szykował swe hordy do szturmu. Wojna na wyniszczenie zbliżała się krokami tak wielkimi że mogła zmiażdżyć cały Stalowy Szczyt. Glandir i Roran spoglądali na to wszystko z wysokości muru. Wiedzieli że koniec jest bliski. Pytanie tylko. Czyj to miał być koniec? Teraz obaj obserwowali tylko ostatni oddział zwiadowczy, maszerujący z Izor i kryjący się w cieniu twierdzy Azul.

Twierdza Karak Azul, trzecia brama zwana Bramą Rolfa

Zmaltretowany do granic rozpoznawalności, oddział tarczowników Cervila syna Hanga, khazada ze wschodnich strażnic łaćucha Gór Szarych, wszedł przez Bramę Rolfa do wnętrza cytadeli. Rajd by przeszukać zgliszcza Izor nie był najlepszym pomysłem, ale jakże koniecznym do podbudowania wizerunku króla w oczach ludu i elementem który da wiarę w zwycięstwo. Stało się jednak odwrotnie. Samego Cervila nie było ani śladu, a z dwóch setek zakutych w stal tarczowników zostało kilku ponad stu. Ci którzy wrócili, choć zakrwawieni, wyglądali na radosnych. Zdejmowali hełmy i krzyczeli wesoło uderzając pięściami o napierśniki swych braci. Brak dowódcy skwitowali tym że ten został z siłą pięćdziesięciu khazadów w Izor by tam odszukać żywych jeszcze i rannych mieszkańców i by założyć przyczółek. Dobre wieści szybko rozeszły się po twierdzy. Zapanowała radość. Piwo wlewało się w gardła dumnych tarczowników, ale ich oczy były smutne. Thorina trudno było jednak oszukać. Stał i oglądał powrót wojowników, szybko wyłapał spojrzenie sierżanta tarczowników które ten posłał jednemu z lordów, którzy przybli by powitać bohaterski oddział. Głowa sierżanta delikatnie zatoczyła łuk od lewej do prawej. Wszystko było jasne... Cervil był martwy. Nikt żywy nie został w Izor Khazid.


Twierdza Karak Azul, kantyna oficerska 5-go pułku Obrony Wału

Ysass'ie dwa razy nie trzeba było mówić... przecież nie była głucha. Rozumiała że kantyna jest tylko dla oficerów, rozumiała nawet że kantyna jest tylko dla żołnierzy króla... wtedy mogła jeszcze wyjść spokojnie. No, ale kurwa! Że kantyna nie jest dla kobiet?! Tego nie mogła odpuścić. Szczęka jednego z cwaniakowatych oficerów pękła jak patyk, zresztą, z podobnym dźwiękiem. Ten nie miał zamiaru odpuścić kobiecie, rzucił się nią z piąchami, a Ysassa tylko na to czekała. Jednak stało się inaczej. Oficerowie podnieśli się ze swoich stołków i rzucili się by wszystkich rozdzielać. Do tego byli jeszcze Dorrin i Skalli, nie brakło też Galeba. Ten ostatni choć zacny rzemieślnik to rozruby także nie unikał, złapał jednego z ofierów i rzucił nim o glebę. To przeważyło szalę. Pięści poszły w ruch. Do tego włączyli się ludzie którzy siedzieli wpierw cicho, ale teraz w barwach królewskich poczuli się jakby zobowiązani do wejścia w zadymę. Mordy mieli niczym pospolite rzeźmieszki, ale teraz, na usługach króla khazadów, obrosili w piórka.

Każdy robił swoje. Skalli uderzał głową jednego z oficerów w blat stołu, a inny już skakał mu na plecy. Dorrin ze swym rozbrajającym uśmiechem wpadł między napastników i rozgromił ich jak pionki w tej głupawej halfińskiej grze, gdzie rzucało się kamienną kulą w drewniane piony. Masa robiła swoje, a Dorrinowi tej ostatniej nie brakowało. Chciał nie chciał, po chwili było już po wszystkim. Karny oddział gwardzistów wpadł do kantyny i zaczął okładać buławami wszystkich, jak leci. Towarzystwo rozporoszyło się, a Ysassa i reszta została przegnana z kantyny precz. Dziarska khazadzka kobieta kopnęła jeszcze tylko w drzwi przybytku i ruszyła przed siebie zła jak zwykle. Za nią postępowali jej koledzy najmici. Kierowali się do siedzib lorda Gervala. Wszystkim jednak po głowie chodziły dziwne myśli. Zasłyszeli oni wszak, nim ich wyrzucono na zbity pysk z pijalni oficerów, odrobinę o Czarnym Sztandarze... wiedzieli że się do niego zaciągneli... ale dlaczego u licha wszyscy mówili że tylko głupcy by chcieli tam wstąpić i ponoć tych znalazła się jedynie garstka.

Twierdza Karak Azul, Sala Pamięci, drugi poziom

Spokój. Panował tu dziwny, nienaturalny spokój. Prawie nikogo nie było w środku, poza jednym starym kapłanem który dolewał oliwy do kaganków. Prawie, bo poza kapłanem był tu też Baldrik. Modlił się w ciszy do Grimnira, jednak jego spokój został zaburzony, a modlitwa przerwana. Słowa dotarły do jego uszu, a na ramieniu spoczęła dłoń. Baldrik spojrzał na tego kto do niego podszeł i zauważył kapłana którego widział przy wejściu do świątyni.

- ... nic nie mów młodzieńcze, o nic nie pytaj, nie odpowiem. Wiedz jednak jedno. Płomień zatańczył, a Ognie Grimnira przemówiły do mnie swym skwierczącym językiem. Powiedziały tylko bym ostrzegł tego który niepewny jest przed Pochyłą Trumną Gazula. Dziś tylko ty jeden tu niepewny jesteś... może więc ogień mówił do ciebie. Strzeż się zatem krótkobrody.

Starzec uścisnął tylko bark Baldrika w ojcowski sposób i ruszył przed siebię, minął potężny katafalk, ukłonił się kamiennemu posągowi boga Podziemnego Królestwa i zniknął w jednym z wielu tajemniczych przejść. Baldrik był zmieszany. Cóż mógł myśleć o tym co powiedział kapłan? Stary głupiec czy wróż? Baldrik tego nie wiedział... na razie.

Twierdza Karak Azul, poziom huty klanu Hazzan - Variksson, ciemny zaułek

Kolejne kopnięcie na głowę i zapyziała morda imperialnego ludzika zmieniła się w krwawą masę. Znowu kopniak i człowieczek wnet zarzygał się własną krwią. Detlef nie znał litości, szczególnie dla tych którzy lubili przywłaszczyć sobie jego własność. Na potwierdzenie tej myśli, Detlef znów kopnął złodzieja w pysk... monety rozsypały się po kamiennym chodniku. Teraz Detlef się wkurzył na serio, wiedział że przyjdzie mu zbierać własne złoto.

- Oszczędź... tfu... błagam! - Człek pluł krwią, a khazad zbierał w ten czas swoje monety z ulicy... było ciemno, a tyły huty były zupełnie puste. Krasnolud wstał i kopnął łotra jeszcze raz, bez litości.

- Oszczędź, proszę. Tfu. Opłaci ci się... tfu. Coś wiem... coś co ty chciałbyś wiedzieć. Tfu! - Ciężko ranny złodziej nie miał siły wstać na równe nogi. Mocy w nim było tylko tyle by pluć krwią i płakać nad wybitymi z paszczy zębami.

- Wiem czego szukasz. Tfu...tfu. Kurwa, moje zęby...tfu. Wiem że rozpytujesz o Czarny Sztandar. Powiem co wiem, ale oszczędź. Błagam, na Sigamara, zlituj się. - Krew mieszała się ze łzami na policzkach człowieka.

Chwilę później, Detlef szedł już korytarzem w stronę Wielkich Schodów. Musiał dostać się na kolejny poziom, do dzielnicy rzemieślniczej. Informacje które zdobył wcale mu się nie podobały... nic a nic.

Twierdza Karak Azul, piwnica posiadłości lorda Gervala Skarifssona

Zimno i ból. Te dwie rzeczy Hargin czuł przez ostatni tydzień i miał ich już serdecznie dość. Szczęściem nie musiał oglądać tego całego poruszenia jakie miało miejsce teraz w twierdzy, ale domyślał się że wróg jest już tuż tuż, zresztą słychać było orcze wojenne bębny, nawet grube ściany twierdzy w skale nie potrafiły ich stłumić. Jednak dźwięki bębnów to nie wszystko... kiedy Hargin leżał na materacu, otaczany jedynie przez śmierdzące sienniki, wysmarowany maściami i szczelnie owinięty bandażami, poczuł się lepiej. Wypił zatem zawartość małej kryształowej buteleczki którą zakupił od medyka i siły dziwnie weń wróciły. Podniósł się i spróbował rozprostować kości. Udało się. Kilka kolejnych godzin oglądał swe rany, później ekwipunek wyrychtowany przez khazadów którzy go ocalili z Izor... w końcu postanowił, miał zamiar iść do lorda Gervala i podziękować mu za gościnę i za nagrodę. Tak też zrobił. Jednak lord miał w tym czasie gościa, dało się to usłyszeć przez kamienne drzwi, Hargin miał odejść, ale coś zwróciło jego uwagę i wsłuchal się w słowa Gervala, bo to jego słowa właśnie tak zaciekawiły krasnoluda.

- Wiedziałem że się uda. To było dziecinnie proste. Poza tym, za taką sumkę każdy by się zgodził, a już napewno taka zgraja szubrawców jak oni. Dałem im wikt i opierunek, nie mogli odmówić. - Głos lorda był wyraźny.

- Tak. Jednak uważaj na to co i komu mówisz. Nasza współpraca nie może zostać odkryta... w innym wypadku zginie nie tylko twoja rodzina ale i moja. - Nieznajomy miał głos twardy i gardłowy, należał z całą pewnością do starszego khazada.

- Wiem, nie jestem głupcem. Chyba mnie za takiego nie uważasz, co? Zresztą, spory odsunimy na bok. Najważniejsze teraz tylko by zrobili co do nich należy, a później będziemy mieli problem z głowy. Wszyscy na tym zyskamy. Poza nimi oczywiście. - Gerval zaśmiał się.

- Kiedy stałeś się takim śmieciem Skarifsson, co? To że władowałeś tę kompanię w jedno bagno, później w drugie... przecież wiedziałeś że te kobiety nie żyją, tam w Izor. Po co ci to było? - Dopytywał tajemniczy głos.

- Musiałem tak zrobić. Musiałem mieć takich których uzna rada. Takich którzy mogą zająć miejsce waszych synów i kuzynów. Mniejsza Rada Wojenna nie pozwoliła by na to, jeśli nie poręczyłbym za nich, a to mogłem zrobić tylko dając jakiś dowód ich odwagi. Proste choć ryzykowne. - Lord Gerval sapnął przeciągle. Słychać było nalewany do szklanek płyn.

- Tak. Racja... a ci dwaj, którch ta banda tu przyciągneła? Co z nimi? - Starczy głos wydawał się być jakby trochę zmartwiony, zupełnie jakby czuł się w tej rozmowie nie na miejscu.

- Tamci dwaj to też najmici bez domu. Glandir weźmie ich ze sobą. Tak bedzie lepiej, niech znikną wszyscy, dla świętego spokoju. - Gerval cieszył się chyba ze swej chytrości planu.

- Brzydzę się tobą Gervalu synu Skerifa. Twój umysł jest pokrętny straszliwie, niczym umysł wstrętnych czarowników. - Głos starca zrobił się nerwowy.

- Tak? Dobrze. Koniec gadki. Zrobiłem czego chcieliście, teraz wy róbcie co obiecaliście. Rozumiemy się? Nawet nie waż się tak na mnie patrzeć starcze. Zrobiłem coś czego wam, starszym, nie przystawało... nie mieliście jaj by iść mą ścieżką, a teraz mi to w twarz wyrzucasz? Zajmij się lepiej swoją robotą i dotrzymaj słowa... staruchu. - Ton Gervala był podniosły i czuć było że khazad ten nawykły jest by okazywano mu posłuszeństwo.

- Stanie się jak obiecaliśmy. Górnicy będą jak róg dwa razy odda swój głos. Szykuj się zatem. Do Azul nie wracaj już nigdy. - Słychać było że starszy krasnolud podniósł się z sofy.

- Czekam więc... i nie mam zamiaru tu wracać. Bądź zdrów. - Pożegnał się Gerval, drugi khazad zbliżal się do drzwi. Wyszedł już bez słowa.

Hargin nie widział tego z kim rozmawiał Gerval, musiał szybko zejść schodami i wejść do piwnicy. Siadł tam i zaczął nad wszystkim głęboko myśleć. Sprawy miały się chyba zupełnie inaczej niż przypuszczał... a Azul? No cóż, też okazało się mniej przyjazne niż w opowieściach podróżników.

Królestwo Kazrima Kazadora, Pana Stalowego Szczytu
7 Karakzet, czas Ezarytu, roku Drum - Daar 5568 KK
Twierdza Karak Azul, sala na tyłach domu Gervala


Wszyscy zebrali się na niewielkim placu. Światło ogromnych lamp, zasilane czarnym olejem, rozświetlało okolicę, dzięki temu dostrzec dało się wspaniałe sklepienie nad placem, ozdobione płaskorzeźbami. Cel zebrania był prosty. Odprawa. Poza całą grupą najemną, znalazło się tam dwóch gwardzistów, opasły herold, skryba i służący lorda Gervala oraz skrzynia, drewniana i prosta w budowie. Wpierw służący szepnął coś na ucho heroldowi, później podszedł do Glandira i zrobił to samo. Wiadomość była krótka - Lorda Gervala zabraknie na odprawie. Wezwały go inne sprawy.

Zatem zaczęło się od herolda. Wyjął on zwój i czytać począł.

- Zgodnie z rozprawką czwartą i jej poprawką z roku 5507 kalendarza krasnoludzkiego imperium, za panowania Thorgirma Strażnika Uraz - Króla Najwyższego oraz wedle paragrafu numer sześćset siedemdziesiąt osiem, Księgi Dzieła Wojennego, a także przez szacunek dla Wielkiej Sali Skrybów i za ich pozwoleniem - Mniejsza Rada Wojenna, zezwala na to co następuję.

Honorem wielkim khazadzi którzy będą wymienieni są obdarowani, i za to dzielni znaleźli się tacy którzy podejmą się trudu dzieła i służby pod Czarnym Sztandarem. Krwi by nie osłabiać, honoru nie plamić w służbie trwać wiernie przez lat dziesięć najmniej. Przysięgamy.

Na wezwanie króla Kazadora przybywać i służyć mu zgodnie z Księgą Wojny oraz by głową za zdradę odpowiedzieć. Przysięgamy.

Zatem: za Joreva - Glandir, za Ulvyna - Ysassa, za Irge - Detlef, za Firema - Thorin, za Ferta - Hargin, za Varika - Galeb, za Bearna - Dorrin, za Nerela - Roran, za Zurta - Skalli, za Kivila - Baldik.

To zapisane zostanie w annałach i na zawsze bedzie już w kronikach Karak Azul.

Dokument podpisany przez Endira Alvarssona, generała Armii Południa, kuzyna Kazadora i bohatera Wojny o Azul z roku 5559 KK.


Herold zakończył czytanie i cały czerwony na twarzy, oddychał ciężko przez chwilę. Wyjął piersiówkę i pociągnął z niej łyk czego tam miał w stalowej butelce. W tym samym czasie jeden z gwardzistów uderzył toporem w skrzynię i otworzył ją. Po chwili wyjął z niej naręcze czarnych skór. Ruszył do Glandira a drugi gwardzista szedł za nim. Kiedy wreszcie zbliżyli się do Torrinssona, jeden podał mu zawiniątko, a drugi powiedział: - Za honor i śmierć pod Czarnym Sztandarem.


Tak też podeszli do każdego i każdemu właśnie wręczyli, solidną, długą tunikę z czernionej skóry oraz skórzany pas. Wszystkie były identyczne. Kiedy skończyli już rozdawać uniformy, odeszli i zajeli miejsca po obu stronach herolda, ten czekał i popijał gorzałkę. Skryba zaś notował wszystko skwapliwie w ogromnym tomiszczu. Jedynie Thorin patrzył na to wszystko jakoś dziwnie, a w momencie odbierania skórzanego kubraka, zawahał się. Coś mu się tu niepodobało, i to bardzo, tym bardziej że słowo ''przysięgam'', mówił sam herold i nikt po nim nie powtarzał. Jednak, koniec końców i Thorin uniform przyjął.

Ceremonia zaciągu wyglądała na zakończoną... i tak by było gdyby nie fakt że na plac wkroczył khazadzki młodzik. Więcej jak trzydzieści wiosen widzieć nie mógł, a jednak szedł jak do swego i bił od niego pewien rodzaj rzadko widzianej u młodych dumy. Na przedramieniu miał bransoletę ze znakiem kowadła. Galeb od razu rozpoznał ten znak - Runmistrz, uczeń Runkaraki. Młodzian nie mówił wiele. Podszedł do herolda dał mu pismo i powiedział kilka cichych i krótkich słów. Pokłonił się lekko i otrzymał od innych jeszcze głębsze ukłony. Kiedy tylko wyszedł poza portal placu, herold odczytał pismo i po cichu skonsultował się ze swym skrybą. Po czym przemówił do was.

- Cóż, okazuje się że zaszły pewne zmiany, które musimy uaktualnić w księgach. Hmm... wydaje się że nadrzędne pismo od od Pana na Azkarh, zwalnia was od służby królowi Kazadorowi... - W tej chwili nawet dwaj gwardziści o kamiennych twarzach spojrzeli po sobie ze zdziwieniem. Herold kontynuował mowę.

- ...zanosi się na to że będziecie odpowiadać pośrednio rozkazom Runkaraki Sverrissona. Jednak na razie macie pozostać pod komendą Kazadora, króla Azul. Hmm, niespotykane, ale tak mówi pismo i tak też się stanie. Dobrze, zatem ode mnie to wszystko. Niechaj się dzieje wola bogów. Żegnajcie. - Herold pokłonił się, odwrócił i wyszedł, za nim podążyli dwaj gwardziści. Na placu została tylko dziesiątka bohaterów i skryba. Ten ostani podszedł do Glandira i powiedział krótko.

- Tu masz zwój z rozkazami, insygnium sierżanta i dwie odznaki kaprali. Mianuj ich wedle swego uznania. Chwała Kazadorowi - Panu na Stalowym Szczycie. - Skryba ruszył do wyjścia. Nikt z was nie odpowiedział. Zostaliście sami.




Królestwo Kazrima Kazadora, Pana Stalowego Szczytu
8 Karakzet, czas Morganitu, roku Drum - Daar 5568 KK
917 stóp pod poziomem miasta, ostatni poziom kopalniany
Wejście do naturalnych jaskiń w pobliżu Kazamatów Śmierci


Rozkazy były proste. Udać się na Plac Zgromadzeń odnaleźć Sveja Irganssona, przewodnika i górnika. Tyle się udało. Z nim zejść w pobliże Kazamatów Śmierci i kontynuować marsz w poszukiwaniu oddziału Łamaczy Żelaza Olafa Helgamssona, kapitana Podziemnej Gwardii... khazada który ze swymi żołnierzami strzegł najniższej części zigguratu... khazada który powinien zameldować się dwa dni temu u swych przełożonych i tego nie zrobił. Zadanie obejmowało również sprawdzenie tuneli i zebranie informacji o ich stanie. Jak na razie wszystko było jasne.

Problem pojawił się w momencie kiedy jaskinie zaczęły być dziwnie poplątane, stało się to już o świcie tego dnia. Co dziwniejsze, przewodnik, Svej Irgansson poszedł sprawdzić boczny korytarz i już się wcale nie pojawił z powrotem. Poszukiwania go przez kilka godzin nie zdały się na nic. Zgubiliście się... i wiedzieliście że coś jest nie tak. Czuliście to każdą swą kością... jedni że coś jest nie tak w tunelach... inni że ktoś tu wywinął im paskudny numer - grupa khazadów nie urodzonych w Azul, wysłana głęboko pod ziemię z jednym przewodnikiem kóry zniknął? To było podejrzane bardziej niż imperialna dziewka w miejskiej łaźni.

Szczęściem każdy miał latarnię przypiętą do plecaka i trochę oleju do niej, lecz nie więcej jak kwartę w szklanej butelce, na głowę. Ściany jaskini były mokre i miejscami pokryte dziwnym grzybem. Było duszno, a wzrokiem nie dało się sięgnąć dalej jak na dwadzieścia stóp, gdyż w dali majaczył już kolejny załom.

Korytarze ciągnęły się ... sami nie wiecie jak długo... w parwo... w lewo... a może w górę lub w dół... w którą stronę iść? To było ważne pytanie, tym bardziej że strach przed śmiercią w labiryncie zaczął się pojawiać, a jego pierwszymi znakami były strużki potu płynące po twarzach śmiałków pod Czarnym Sztandarem.

 
VIX jest offline  
Stary 24-07-2013, 13:18   #20
 
Gob1in's Avatar
 
Reputacja: 1 Gob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputację
W czasie, kiedy część kompanii bawiła się wesoło w kuźni, a druga część lizała rany, Detlef osuszał kolejne kufle chmielowego trunku. Jasne pszeniczne, ciemne o wyraźnym korzennym posmaku - wszystko to wlewało się w przepastną gardziel brodacza, popychane niekiedy przez pajdę żytniego chleba, ułomek jęczmiennego placka lub, coraz rzadziej, pieczone kurczę. Zapasy twierdzy ograniczały, zdałoby się, niemożliwy do zaspokojenia apetyt Detlefa. Objawy oblężenia pierw dostrzegł w coraz mniejszym wyborze piw, pojawiały się też jakieś chrzczone, przez co smakowały niczym szczyny górskiego trolla. Ponadto świeże mięso stało się rarytasem. Suszona wołowina, paski peklowanej wieprzowiny - Detlef miał już tego serdecznie dosyć. Trzymana w tutejszych chlewikach trzoda i rogacizna była rezerwowana na wysokie stoły miejscowych notabli. Na taką sprawiedliwość krasnolud tylko zgrzytał zębami.

Po zainkasowaniu zaliczki za zastąpienie tchórzliwych gołowąsów ze szlacheckich rodzin w realizacji obowiązku służenia w królewskiej kompanii, Detlef wpiew zamówił, a później poszedł odebrać nowe elementy uzbrojenia - dobrany na wymiar kolczy kaftan pasował idealnie do zwalistej sylwetki brodacza - jego bank piwny był należycie chroniony, a stalowe ogniwa nie uwierały zbytnio. Podobnie było z nogawicami wykonanymi z tego samego materiału - pierwotnie chciał zakupić skórzane, ale szybko okazało się, że wyprawiona skóra może być towarem mniej dostępnym, niż stal - ale w końcu to krasnoludzka twierdza była, a nie Kraina Zgromadzenia.

Wracał właśnie od płatnerza, kiedy na zatłoczonej niemożebnie ulicy wpadł na niego jakiś szczurowaty człowieczek. Namnożyło się ostatnio niekrasnoludów w twierdzy strasznie. Nawet elfickie cioty przygnało, psiekrwie jedne. W każdym razie Detlef nawet nie zwrócił uwagi na przepraszającego go ludzia, kiedy kilka kroków dalej naszło go jakieś przeczucie. Namacał sakiewkę. Nie było!
- O żesz kurwa! - warknął oburzony. Tego jeszcze brakowało, żeby ludziowy przybłęda okradał uczciwego (no, prawie zawsze...) krasnoluda w krasnoludzkiej twierdzy!

Szczurowaty nie zdążył jeszcze zniknąć za rogiem, a wzrost wyróżniał go z tłumu brodaczy. Ruszył za nim.

Daleko nie szukał - amator cudzej gotówki na gościnnych występach zabrał się za liczenie łupu niemal za najbliższym zakrętem. Detlef trzasnął go prosto między wybałuszone ze zdumienia oczy. Coś chrupnęło - pewnie nos. W sumie nie usłyszał dokładnie, bo zaraz poprawił okutym blachą butem. Lał złodziejaszka bez nienawiści. Bez emocji - na zimno. Tamten robił swoje, Detlef robił swoje. Tak już jest w życiu.

Zasapał się chwilę, a wtedy sepleniący ludź zaczął śpiewać o Czarnym Sztandarze. Detlef dał mu dokończyć, a gadanie bzdur wybił mu ze łba uprzedzającym ciosem w pysk. Na koniec pieprznął go jeszcze w potylicę, a szczurowaty zwiotczał i osunął się na ziemię.
- Jeszcze raz... - pogroził mu palcem.

* * *

Ceremonia zaprzysiężenia była nudna. To jakoś jeszcze mógł wytrzymać po prostu dłubiąc w zębach, czy oglądając brud za paznokciami. Ale farsa w postaci braku słów przysięgi wypowiadanych przez nowych ludzi króla była zdumiewająca... śmieszna nawet. Detlef opinię o tym wydarzeniu wyraził na swój niepowtarzalny sposób - zatykając jedną dziurkę od nosa i smarkając donośnie prosto na posadzkę. Tyle miał szacunku do udawanych przysięg.
- Za grosz honoru... - pomarudził jeszcze pod nosem. Słowo się jednak rzekło i ani myślał wycofywać się z uczestnictwa. Po prawdzie ważkim argumentem była także wydana już większa część zaliczki.

* * *

- Skurwysyny! Oby brody im wyliniały, kozojebce pokrzywione! - Detlef nie przebierał w słowach, kiedy był wzburzony. Zniknięcie przewodnika pasowało jak ulał do historyjki opowiedzianej przez złodziejaszka.
- Spotkał żem człeka, kradzieja parszywego, któren nim pysk mu obiłem tak, że mówić przestał, wyśpiewał mi o rzekomym przekręcie z Czarnym Sztandarem. - Poinformował mianowanego przez Gervala dowódcę. - Podobno posłać mieli wszystkich na śmierć i mi się widzi, że właśnie na śmierć idziemy.
- Nie wierzyłem skurwysynowi, bo kto by tam ludziowi wierzył, ale teraz widzę, że prawdę rzekł. Dobrze byłoby odmówić wykonania zadania i wracać na górę. Ale za to hańbą się niechybnie okryjemy i śmierć nam pisana będzie. Ledwośmy z miasta uszli, a pewnie znów nas tam poślą ku uciesze swojej. Dlatego lepiej robić swoje dalej i nie dać się zabić na złość tym karłowatym pomiotom grobich, żeby ich zaraza dopadła!
- Jeśli się dowiem, że paluchy maczał w tym ten podlec, Gerval, to lepiej dla niego żebyśmy nigdy na siebie nie trafili... - splunął z niechęcią.

- Lepiej też oszczędzać światło. - Wskazał na latarnie, w które byli wyposażeni. - Lampa na przedzie i na tyle powinna wystarczyć. Oleju mało.
 
__________________
I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee...
Gob1in jest offline  
 


Narzędzia wątku
Wygląd

Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:58.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172