Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 04-09-2014, 00:32   #401
 
Coen's Avatar
 
Reputacja: 1 Coen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodze
Królestwo Kazrima Kazadora, Pana Stalowego Szczytu
3 Vharukaz, czas Lazulitu, roku Drum - Daar 5568 KK
Ruiny starego dystryktu handlowego Izor


Wreszcie nadszedł dzień wymarszu. Od dłuższego czasu Dorrin nie mógł się doczekać tej chwili. Nie mógł doczekać się wędrówki. Przytłaczały go bowiem miasta takie, jak to. Nie lubił tkwić w jednym miejscu. Niewątpliwie wpływ na to miała matka, która wolała zabawiać się z kolejnymi poszukiwaczami przygód nawiedzającymi jego rodzimy gród. Podczas całego życia Zarkan miał okazję poznać wielu ludzi, kilku elfów i niezliczoną liczbę krasnoludów. Na jego nieszczęście najgorszą kurwą, która stanęła na jego drodze była jego matka. W tej chwili wszystkie problemy drużynowe schodziły na drugi plan. Nie miało znaczenia odciągnięcie od władzy Rorana. Niemal zapomniał o wszystkich ranach i strupach, które pokrywały, jego umięśnione ciało.
Niestety przez nieodpowiedzialność niektóych członków drużyny ich wymarsz miał być opóźniony. No cóż Dorrin musiał się z tym pogodzić. Tak, jak reszta zaakceptowała ślepego na jedno oko, okaleczonego khazada, który powinien raczej pozostać w tej zgubionej twierdzy; tak on powinien zrozumieć i zaakceptować sprawy, które zatrzymały resztę w tej zasranej twierdzy na kolejnych kilka godzin.
Młodzieniec niemal usypiał gdy nagle tuż obok niego pojawił się Thorin, który ze zwykłym dla siebie spokojem zapytał-
Cytat:
- Dorrinie ty się najmniej z wszystkich nadajesz teraz do walki. Byle ranka może pootwierać szwy i powalić cię na stałe. Poniesiesz lampę oświecając nam w tunelach drogę i poprowadzisz osła, tak bym mógł mieć ręce wolne i móc swobodnie strzelać w razie pojawienia się wroga?
Każdego innego tygodnia na takie pytanie Dorrin odpysknąłby coś, albo walnął piąchą słabego medyka. Niestety w tym czasie musiał zaakceptować pomysły podobne do tego. Nie nadawał się bowiem w tej chwili nawet do pijatyk, w których tak się lubował.
- Niech tak będzie -wymruczał przyciszonym głosem wyraźnie z siebie niezadowolony. W duchu pomyślał jeszcze kilka innych rzeczy, o których świat nie chciałby czytać.
W każdym razie Wyrwany z rzeki złapał za lejce zwierza i gotował się do marszu. Pozwolił sobie nawet na przewieszenie przez ciało osła swojego wielkiego topora, z którym do tej pory jeszcze nigdy się nie rozstawał.
 
__________________
"Wyobraźnia jest początkiem tworzenia.
Wyobrażasz sobie to, czego pragniesz,
chcesz tego, co sobie wyobraziłeś i w końcu
tworzysz to, czego chcesz."

Ostatnio edytowane przez Coen : 04-09-2014 o 00:36.
Coen jest offline  
Stary 04-09-2014, 13:08   #402
 
Gob1in's Avatar
 
Reputacja: 1 Gob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputację
Krzątanina na dole przybierała na sile. Niektóre zbłąkane owieczki zdołały nawet powrócić do ich uroczego stadka. Super. Zaczynał robić się głodny, więc skojarzył tę scenę z bulgotaniem potrawki postawionej na ogniu. Najpierw cisza, potem robiło się coraz cieplej, aż wreszcie całe naczynie wrzało. Nie pozostawało nic innego, jak tylko zamieszać w tym kotle zanim się przypali.

- Rad jestem, że zebraliśmy się wszyscy. - Zaczął. - Wszyscy zdajemy sobie sprawę, że czeka nas trudna i niebezpieczna droga. Nie wątpię, że damy radę, jednak ja mam jeszcze jedno życzenie - chciałbym, abyśmy do Południowego Fortu dotarli w tym samym składzie, w jakim wyruszymy z Azul. Nie życzę sobie zgonów, upadków z wysokości, ani poważnych zranień w walce z naszym wrogiem - jedyne, co może wam dolegać, to odciski od twardych butów, mdłości z przejedzenia i boląca paszcza od ziewania z nudy. Zrozumiano? - Zapytał pół żartem, pół serio.

- Byśmy mieli pewność, że jesteśmy dobrze przygotowani do podróży, chciałbym uzyskać od was kilka odpowiedzi. Po pierwsze - czy każdy z was ma prowiant przynajmniej na tydzień i coś, czym ugasi pragnienie powiedzmy przez dwa-trzy dni? Druga sprawa - być może czeka nas wspinaczka, zarówno w górę, jak i w dół - ile macie ze sobą liny i haków? Ja mam jakieś dwadzieścia łokci sznura i kotwiczkę. Po trzecie - ciągnął dalej - wszyscy z bronią miotaną - weźcie ze sobą tyle amunicji, ile zdołacie. Nie wiadomo kiedy, ani czy w ogóle wrócimy do Azul i na uzupełnienie zapasu przynajmniej chwilowo nie ma co liczyć. I ostatnia rzecz - zapas opatrunków i leków - sądzisz, że wystarczy, czy musimy coś jeszcze dokupić? - spytał Thorina
 
__________________
I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee...
Gob1in jest offline  
Stary 04-09-2014, 19:22   #403
 
Eliasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Eliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputację
Królestwo Kazrima Kazadora, Pana Stalowego Szczytu
3 Vharukaz, czas Lazulitu, roku Drum - Daar 5568 KK
Ruiny starego dystryktu handlowego Izor


Thorin z uwagą wysłuchał pierwszego rzeczowego spojrzenia na zaopatrunek na drogę. Co jakiś czas zerkał na osła wiedząc, że bez zwierzaka i bez pomocy inych zostanie większości z wymienionych przez Detlefa dóbr pozbawiony. Kiwał głową na pytania o prowiant czy wodę a odnoszac się do reszty rzekł:

- Mam dwadzieścia metrów liny z kotwiczką, co do opatrunków i leków... bandaży powinno starczyć, co do reszty mam wątpliwości, zamówiłem u aptekarza leki, po nie właśnie udałem się na miasto. - rzekł zauważywszy że powrót do obozu wiązał się z nieprzychylnymi spojrzeniami tych którzy w nim pozostali. Była to nieliczna garstka zważywszy że i Ergan i Dirk mieli swoje sprawunki na mieście, mimo wszystko poczuł się winny choć drobnych wyjaśnień. - Niestety leki jeszcze nie dotarły, zapewne będą za kilka dni, ale to jak rozumiem już nie nasze zmartwienie, bo zakładam, że nie będziemy tu wracać. Natomiast Dirk ma trochę medykamentów, w razie co trzeba by uzgodnić jakiś sposób rekompensaty, choćby przy uwzględnianiu podziału łupów wojennych. Póki co czuje się zobowiązany podkreślić, że stan Dorrina jest fatalny. Może przytoczę kilka faktów tym którzy widzieli by go w walce w ciągu najbliższych kilku dni. Zresztą ty Dorrinie też posłuchaj, bo wiem, że masz skłonności do nadwyrężania swojego zdrowia.

Thorin pominął rzeczy które dla wszystkich były widoczne - a więc wygryzione lewe oko, odcięte lewe ucho i mały palec u lewej dłoni… Dorrina kilkukrotnie ostrzegał, że te rany są podatne na zakażenia i aby pilnował ich czystości. Sam zresztą z pomocą mydła starał się dbać o ich higienę. O lewym boku i ranie po włóczni nie wspominał gdyż były już prawie zaleczone, podobnie jak prawa strona szyi i cios po toporze....prawie zdrowe rany… Gorzej było z ranami na twarzy - ale i to samo rzucało się w oczy - rozchlastany policzek aż do kości i płat skóry który byle jak przyjął się na powrót do czoła.

- Oprócz tego co widać ma zmiażdżoną krtań, na która pomóc nie jestem w stanie, musi się wyleczyć samo, będzie to jednak proces długi i bolesny więc proszę nie nadużywajcie jej przez zbędne rozmowy. Problemem w podróży są z pewnością rany uda i łydki lewej nogi oraz palce prawej dłoni. Palce ledwo trzymają się na drucie, nawet nie wiem czy powrócą do swej sprawności, o wymachiwaniu toporem można zapomnieć na dłuższy czas. rany nóg i rąk będą nasączać krwią bandaż nawet przy zwykłym chodzeniu. Jeśli ktoś martwił się, że skaveny wyczują zwierzęta, niech się lepiej martwi o to że wyczują one znacznie szybciej krew. A że krew będzie podchodzić w tych zranieniach to rzecz pewna. Nie wiem może Dirk wymyśliłby coś na stłumienie, zneutralizowanie zapachu, ale zapewne nie w tych warunkach polowych i bez sprzętu, choć kto wie? - Spojrzał na Dirka , nie oczekując jednak cudów, choć wiedząc, że alchemik może go zaskoczyć. - Najgorszą raną jest rozcięty brzuch. Ta rana to istny koszmar, a wiecie przecież że już z nie jedną miałem do czynienia. Niezbędne są codzienne okłady, a tak naprawdę to jakiś trzy tygodniowy pobyt w łóżku szpitalnym. Poza tym ma gorączkę i ledwo trzyma się na nogach.

Thorin zdał raport medyczny świadom, ze większości to chyba nie obchodzi. On był medykiem a każdy z łatwością zrzucał to na karb jego obowiązku i zmartwienia. Dziwił się tylko , nie jako lekarz, ale jako kumpel Dorrina, że ten po tak długim pobycie z resztą ma tak niewielu przyjaciół , czy choćby towarzyszy którzy realnie zmartwiliby się jego stanem. - Wiem, że zboczyłem nieco z tematu, ale musiałem to powiedzieć. Masz nadzieje Detlefie, że wszyscy dojdziemy do Połudiowego Fortu, wiedz jednak że Dorrina może wykończyć sama już droga, nie mówię nawet o starciach czy bitwie, ale o zwykłej podróży. W każdej chwili może mu się otworzyć jakaś rana i wykorkuje… Co prawda to Dorrin - rzekł nie bez cienia podziwu dla wytrzymałego wojownika. - No ale cóż nikt z nas nie jest nieśmiertelny. Oczywiście tempo w jakim może podróżować także pozostawia wiele do życzenia i mówiąc szczerze to nie wiem czy jesteśmy kumplami biorąc go ze sobą czy wrogami, pozwalając mu ruszyć z nami. Nie wykończyły go ogry, skaveny, zabójcy bonarges, wykończa go “dobrzy” koledzy… - zaakcentował na koniec charakterystycznym gestem dłoni słowo dobrzy, podkreślając, że mówi ironicznie.

- Dorrin wie na co się pisze - sam o tym zdecydował. - Odrzekł Thorvaldsson. - Obyśmy wszyscy mieli tyle szczęścia, żeby zawsze o sobie decydować. Jeśli, jak sugerował Roran, pozostanie tutaj grozi śmiercią, to uchodząc z Azul ma większe szanse na przeżycie. Przynajmniej nie zginie zaszczuty jak ścigane dzikie zwierzę, tylko w drodze i z toporem w garści. - Co prawda Dorrin nawet pasował do określenia “dzikie zwierzę”, ale Detlef rozumiał jego chęć opuszczenia twierdzy. Jeśli umierać, to na własnych warunkach.

Ergan odezwał się twierdząco na pytania o prowiant i wode. -Mam to i trzydzieści metrów liny bez haka, poza tym broń amunicje i inżynieryjne sprzęty. Ciepłe ubranie jest , nic mi raczej nie brakuje..może poza solidnym pancerzem… Na wieści o zdrowiu Dorrin w umyśle Ergana zaskrzyła iskra nadzei -Dorrin powinien odpoczywać a nie podróżować, jak da rade zostańmy w mieście jeszcze te dwa tygodnie, niech się pozbiera...Dla dobra Dorrina i naszego…

Thorin skinieniem głowy zgodził się z Erganem, wiedział jednak, że szanse są marne, wszak wskazywał byłemu sierżantowi na Dorrinowy problem ten jednak i tak zdecydował o pospiesznym wymarszu. Były powody dla których i Thorin spędziłby więcej czasu w twierdzy, po prawdzie jednak były i takie co by możliwie szybko ją opuścić. Z tymi całymi służbami, Bonarges , Klanami, nie było nic wiadomo , możliwe że nie przezyliby owych dwóch tygodni pozostając na miejscu. Sprawa wydawała się już i tak przesądzona. Był jeszcze inny powód dla którego pozostanie w twierdzy nie było za bardzo możliwe. Thorin już przed wyprawą zauwazył, że jesli nie rusza szybko, to nastąpi taki rozłam, że dobre chęci jego czy Detlefa juz nie wystarczą, aby wszystkich an nowo połączyć. To co zaszło między niektórymi z khazadów a Roranem wystarczająco napsuło wszystkim krwi. Postój mógł tylko pogorszyc sprawę, tak jak woda która stoi mętnieje, tak samo działo się z tą grupką khazadów. Co prawda nie musieli stac bezczynnie, mogli zająć się na ten przykład odzyskaniem kolczugi, za która wyznaczono warta starań nagrodę. Póki co jednak wszyscy chąc nie chcąc skazani byli na Roranową misje a jesli tej odwlec nie było można, to sprawa była przesądzona.
 

Ostatnio edytowane przez Eliasz : 04-09-2014 o 19:26.
Eliasz jest offline  
Stary 04-09-2014, 19:22   #404
 
vanadu's Avatar
 
Reputacja: 1 vanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znany
Roran doskonale wiedział jak trafić do świątyni Grimnira Zdobywcy, miasto było ogromne ale miejsce tak zacne i doskonale znane mogło być tylko jedno. Idąc tunelami Azul, przecinając wielkie place, pieczary i podróżując gigantycznymi klatkami schodowymi prowadzącymi na wyższe poziomy miasta, Roran miał masę czasu by pomyśleć nad tym co chciał powiedzieć kapłanom. Tym co jednak przykuło uwagę siwobrodego wojownika były twarze mijanych przez niego ziomków, khazadzi a Azul wyglądali inaczej niż Roran pamiętał ich przed kilkoma miesiącami, sprzed oblężenia. Obywatele zmienili się tak bardzo czy być może dopiero teraz Ronagaldson zdołał to dostrzec? Wychudzeni, z zapadniętymi policzkami, z przerzedzonymi brodami i wąsami, wściekli na to co się działo, na głód i brud, na wroga stojącego pod bramami, na ich upadające kontrakty, pustoszejące szkatuły, na króla który nic nie robił by to wszystko jakoś odmienić. Roran nim dostał do schodów świątyni zdoła dowiedzieć się że ponoć ma zostać wprowadzona godzina milicyjna a wszelkie zgrupowania na ulicach mają być raportowane do straży miejskiej i rozpraszane. Choć może to wszystko było tylko plotkami, ale co do jednego nie było wątpliwości, nastroje mieszkańców Karak Azul pogorszyły się znacznie, wcześniej było źle, a teraz?

***

Puchacz i Kamulec nie mogły iść za swym panem do wnętrza domu boga, zatem zostały uwiązane na kawałku sznurka przed schodami do świątyni, gdzie od czasu rzucał na nie okiem jedyny strażnik stojący przed gigantyczną bramą do wnętrza przybytku Grimnira. Świątynia prezentowała się jak zwykle wspaniale, wieczny ogień w niej płonął wokół posągu boga wojny, a granitowa wypolerowana posadzka była pełna mis dziękczynnych i modlących się tam krasnoludów. Łatwym nie było by Ronagaldson odnalazł kapłana wojny Islejfura, khazada którego zalecił mu odnaleźć Grundi Fulgrimssona, jednak po trudach, wielu pytaniach, wrażeniu niekończącego się oczekiwania, Islejfur Valriksson wyszedł z katakumb i przywitał się z czekającym nań Roranem. Co jak co ale Islejfur robił wrażenie, nie tylko swym wyglądem bo przecież wspaniały pancerz zdobiony złotem nie był także byle czym ale głównie charyzma jaką rozsiewał, wiedza jaka skryta była w jego oczach, dziwna aureola spokoju wymieszanego z gniewem, zupełnie jakby khazad ów kipiał gniewem a zarazem hamował go i tym samym cierpiał i poddawał testom swą wiarę, do tego liczne blizny na twarzy i niesamowita, rytualna broń u jego pasa… kapłanem wojny nie mógł zostać byle kto i Roran to wiedział. Islejfur okazał się być przyjaznym zakonnikiem, na powitanie uśmiechnął się, podał prawicę i zagaił, by po chwili debatować już z Ronagaldsonem w najlepsze.

- Powiadasz zatem że przysłał cię Grundi Fulgrimsson? Hmmm, ciekawe. Jeśliś jego przyjacielem to wiedz że dopomogę ci jak potrafię. Powiedz mi co cie trapi? - Zupełnie spokojnie przemówił i ruszył przed siebie prowadząc Rorana w jeden z korytarzy, zdecydowanie chciał oddalić się od wiernych którzy modlili się żarliwie w głównej sali świątyni.

- Zwę się Roran Ranagaldson, byłem jego dowódcą, póki przed godziną nie zostałem odsunięty. Mam dwa problemy wymagające pomocy duchowej, acz łączą się ze sobą. Poręczyłem za nich honorem, by ocalić im życia. Miała ich bowiem czekać kara za ich zbrodnie, prawdziwe czy zmyślone. Zaś oni mnie zdradzili i upokorzyli, ja zaś nie wiem co powinienem zrobić. To bardzo skomplikowane ponieważ… tu Roran zaciął się na moment -Ponieważ zacząłem ich ratować, wierząc że otrzymałem wizję od bogów która mi to nakazywała skończył i szedł dalej w ciszy.

****

Roran wolnym krokiem wracał do obozu. Był zamyślony i pochmurny. Niby co miał dalej począć? Jakie decyzje podjąć? Co z robić z kłębiącym się huraganem uczuć? Co on kurwa miał z tym niby zrobić. Na razie zostawało wrócić do grupy. Wciąż noszony medalion sierżanta nie zdobił już jego szyi. Został w świątyni. Póki co musieli ruszyć w tunele. Ale czy to dawało jakieś sensowne opcje? Śmierć rozwiązała by dylematy ale niby chciał ktoś TAKIEGO rozwiązania? Wątpliwe. Co pozostawało poza czekaniem. Bogowie, za co…
 
vanadu jest offline  
Stary 04-09-2014, 23:05   #405
 
Manji's Avatar
 
Reputacja: 1 Manji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnie
Dirk wysłuchał z uwagą co mają do powiedzenia kolejno Thorin i Ergan. Następnie zdał raport: – Posiadam prowiantu na dwa tygodnie, natomiast nie mam zapasu wody. Linę mam dziesięcio metrową bez haka, ale mam czekan. Poza tym to nie znam się na wspinaczce. Po chwili zamyślił się, a palcem przesuwał niewidzialne kamyczki na niewidzialnym liczydle. Mamrotał sobie coś pod nosem ledwie tylko poruszając ustami. – Posiadam wystarczająco leków, aby większość z was doprowadzić do dobrego stanu was albo Dorrina, na którego poszłyby moje całe zapasy. Posiadam siedemnaście porcji Czerwonego łoju, mojej produkcji. Jest to maść regenerująca skórę i tkanki, oczyszcza ranę, generalnie przyśpiesza gojenie. Posiadam także Krwawy Litwor, ale komu podać to Thorin musi zdecydować. Mam tego dziewiętnaście porcji. Mam także specyfik na regenerację kośćca, Kościozrost. Po chwili milczenia dodał – skoro idziemy trzy dni w jedną stronę, a szantarzyści na pewno nam nie odpuszczą, w związku z tym przypuszczam, że pod jakimś pretekstem ściągną nas do Azul. Całość, w te i spowrotem, może zająć nam nawet osiem dni, licząc z okładem. Za ten czas Dorrin by znacznie bardziej doszedł do siebie. Jeśli użyć Czerwonego łoju Dorrin w tydzień mógłby być już niemal w pełni sił. Nie zapominaj Detlefie o tym, że wszyscy jesteśmy na czyjejś smyczy. Idziemy we wrogie terytorium jako podjazd. Idąc z Dorrinem będziemy łatwym celem, poza tym skoro specjalista od medycyny radzi aby Dorrina ulokować w, tu proponuję lecznicę świątynną, to tak należy uczynić. Powinniśmy iść tak jak idą Gońcy obciążeni jedynie najbardziej potrzebnym ekwipunkiem, a nie jak pospolite ruszenie z całym dobytkiem.
 
__________________
Świerszcz śpiewa pełen radości,
a jednak żyje krótko.
Lepiej żyć szczęśliwym niż smutnym.
Manji jest offline  
Stary 05-09-2014, 08:43   #406
 
Eliasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Eliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputację
Królestwo Kazrima Kazadora, Pana Stalowego Szczytu
3 Vharukaz, czas Lazulitu, roku Drum - Daar 5568 KK
Ruiny starego dystryktu handlowego Izor


Ilość leków jakie posiadał przy sobie Dirk była imponująca. Opisowi składników towarzyszył malujący się na twarzy kronikarza wyraz zdumienia. Wiedział dobrze, że taka ilość medykamentów , zwłaszcza Krwawego Litworu to majątek. Szczególnie w chwili obecnej gdy ceny leków wzrosły kilkukrotnie.

Dirk mówił rozsądnie, tak zresztą jak i Detlef. Oboje mieli sporo racji.
- Musimy liczyć się z tym, że już tu nie wrócimy. Jeżeli tak zwani szantażyści po wykonaniu przez nas zadania będą chcieli jeszcze coś na nas wymusić, to ja mówię pieprzyć to. Kto nie dotrzymał swego słowa raz, ten nie dotrzyma go i więcej razy. Poza tym będziemy już poza twierdza, tam możliwości choćby zaaresztowania nas przez strażników są praktycznie żadne. Rzecz jasna nie byłoby mi w smak być ściganym jakimiś listami gończymi, jednak jakieś niewolnicze prace bez wynagrodzenia byłby chyba jeszcze gorsze. Będą coś chcieli, niech przedstawią ofertę, wówczas będziemy ją mogli rozważyć na zasadach o których wspominał Detlef, razem. - Thorin zrobił krótka przerwę aby popykać spokojniej fajkę, po chwili wrócił jednak do tematu.

- Co zaś się tyczy Dorrina oboje macie racje. Dobrze by było by został i się wykurował, jednak wątpliwym jest abyśmy tu mieli wrócić. Roran co prawda wspominał , że zamierza wrócić do twierdzy, mnie się to jednak widzi na samobójczą drogę. Będziemy mieli nie liche szczęście jeśli uda nam się wyrwać z oblężenia, z pewnością nie obędzie się bez walk i zranień, być może gorszych niż te w tunelu. Pamiętacie tunele i skavenów prawda? - zapytał retorycznie. - Ilu z nas zaraz po tamtej walce, było gotowych stanąć do kolejnej? - kolejne retoryczne pytanie które tym razem zawiesił w powietrzu, tak jak dym z fajki która palił.

Dopiero po dłuższej chwili przemówił ponownie – Prawdą jest że decyzja należy do Dorrina, jest już dorosły potrafi decydować za siebie. Jeśli chce pójść to możemy się tylko postarać mu w tym pomóc. Z ostatnich wskazań medycznych przed drogą zalecam wymycie się, zwłaszcza w okolicach ran, ostatnie czego nam trzeba to zakażenia w trakcie drogi. Później na higienę może nie być tak szybko okazji. Rannym mogę użyczyć mydła. Dobrze by było Erganie gdybyś w zranionej dłoni niczego nie trzymał. O tarczy możesz zapomnieć, jedno niefortunne uderzenie i oderwie ci te z trudem odratowane paluchy. Mówię poważnie.
- zakończył z możliwie poważną miną. Miał wrażenie, że i tak większość pacjentów robi na co im przyjdzie ochota, czasami jednak groźby i przestrogi odnosiły swój efekt.
 
Eliasz jest offline  
Stary 05-09-2014, 09:21   #407
 
Gob1in's Avatar
 
Reputacja: 1 Gob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputację
- Rozumiem wasze obawy, a Dorrin pewnie docenia troskę o niego... - odrzekł Thorinowi, Erganowi i Dirkowi. - Jak powiedział Thorin, każdy z nas sam o sobie decyduje, a Dorrin zdecydował, by iść z nami. Jeśli chcecie, to jemu tłumaczcie, że powinien zostać. Ja nie będę zachęcał, ani nie zabronię. To jego wybór, który zamierzam uszanować. Dotyczy to każdego z was. Jeśli ktoś czuje, że nie po drodze mu do Południowego Fortu, niech zostanie zatem. Jeśli ktoś chce iść, to powitam go z radością. - Zadumał się na chwilę.

- A co do powroza, o którym wspominałeś - zwrócił się do Dirka. - Właśnie po to uchodzimy z Azul, by jarzmo zrzucić. Czy się uda? Zrobię wszystko, żeby tak było. Nie planuję tutaj wracać, zresztą każdy z was zdecyduje, co będzie dalej robił. Może pójdziemy razem, a może osobno. Pamiętajcie, że to nie jest oddział, który scalono siłą. Jeśli to jest coś warte... - pokazał czarną opaskę - to nic nas w Azul nie trzyma. Jest dużo krasnoludzkich osiedli, które potrzebują silnej ręki prowadzonej odwagą i niezłomnym charakterem.
 
__________________
I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee...
Gob1in jest offline  
Stary 10-09-2014, 03:08   #408
VIX
 
VIX's Avatar
 
Reputacja: 1 VIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumny
Królestwo Kazrima Kazadora, Pana Stalowego Szczytu
3 Vharukaz, czas Lazulitu, roku Drum - Daar 5568 KK
Ruiny starego dystryktu handlowego Izor, popołudnie



~ Thorin ~

Kronikarz niestety nie miał szczęścia w rozmowie z aptekarzem choć jego zamiary były słuszne i z całą pewnością bardzo szlachetne. Aptekarz którego starał się namówić na zatrudnienie dwóch ludzkich kobiet nie dał się przekonać i tylko machał ręką nerwowo gdy odnosił się do karkołomności zadania, by w czasach wojny khazad przyjął do pracy człowieka, i to do tego w składzie aptekarskim, to było niesłychane. Sprzedawca poprosił o wybaczenie, szczególnie biorąc pod uwagę lekką rękę Thorina w złocie, i jedyne co mógł doradzić to by cyrulik sprawdził Dom Piw. Owa karczma jako miejsce postoju dla ludzi, elfów a nawet przyjezdnych halfingów, mogła stać się potencjalną przystanią dla dwóch młódek, ale czy aby Thorin chciał skazać kobiety na taką pracę? Trudno by było powiedzieć czy to przypadkiem nie byłoby jak wepchnięcie ich z deszczu pod rynnę… i taka też właśnie uwaga podzielił się z Thorinem aptekarz. Gdy Alrikson ruszył dalej w miasto by dokupić potrzebnego sprzętu do wyprawy, wciąż pytał sprzedawców i rzemieślników, i próbował załatwić ciepły, przyjazny kąt dla dwóch kobiet, nikt jednak nie chciał mu w tym pomóc. Krasnoludy, a w szczególności krasnoludzcy kupcy byli podejrzliwi i chciwi, do tego czasy były niestabilne, rzemieślnicy zaś znali wartość pracy swych rąk i nic im nie było po dwójce niedouczonych ludzkich dziewek. Wszystko na nic. Z pewnością w Azul można było coś załatwić dla bezdomnych kobiet, na to jednak potrzeba było czasu, dokładnego szukania, rozmów, przekonywania, a może nawet wydatków ze swej… ale na to ani na to Thorin czasu już nie miał, ani chyba ochoty, wszak to nie była jego sprawa… a czas mijał i gdzieś tam w ruinach czekali gotowi do drogi, wkurwieni wojowniczy khazadzi, jego kompania, a przecież jeszcze tyle spraw było do załatwienia.

W gildii sprawę maszyny olejowej Alriksona przyjęto nie tyle smutno co z lekką pogardą i kilkoma stęknięciami. Inżynierowie zrobili sobie chrapkę na owe urządzenie a Thorin rozpalał w nich ochotę na zbadanie ustrojstwa co raz to i bardziej przez ostatnie dwa dni, teraz zaś wyszła z tego dupa. Któryś z mechaników nawet próbował podbić cenę za schematy do dwudziestu pięciu złotych monet, ale gdy i to spełzło na niczym, machnął tylko obojętnie ręką i wzruszył ramionami. Po chwili jakby sam Gazul wkroczył w progi domu inżynierów, zasiał ciszę i inżynierowie pokazali Thorinowi jedynie swe plecy, pracowali w ciszy czekając aż ten wyjdzie. Kolejne spotkanie, z asystentem mistrza gildii było wcale nie lepsze, choć Alrikson przepraszał i zapewniał o ewentualnym powrocie a nawet sugerował przesunięcie daty to jednak termin zachowany ale nie określony był nie na głowę skrzętnych i dokładnych jak maszyny urzędników. Cyfra to rzecz święta, szczególnie w miejscu takim jakim jest gildia inżynierów, a Thorinowe gadanie w stylu - w przyszłości, może później, bardzo przepraszam ale tak to bywa - zrobiło bardzo złe wrażenie. W pierwszych chwilach asystent mistrza zdawał się jakby nawet rozumieć co mówił poparzony cyrulik i z politowaniem patrzył na jego rozległe rany, ale po kolejnej chwili sztywna poza wróciła, stary urzędnik zmrużył oczy, ściągnął swe krzaczaste brwi razem, otworzył opasłą księgę i przejechał po jednej z kart swym piórem, postawił na asygnacie Thorina wielką kreskę i dodał złośliwie. - … to po kiego grzyba dupę nam zawracasz? - Dla asystenta rozmowa była skończona a by to podkreślić wezwał on do siebie młodego mechanika by ten pokazał Thorinowi drogę do wyjścia.

Minęło kilka godzin nim Thorin zdołał załatwić wszystkie sprawy, a przecież jeszcze medyk planował wizytę w obozie ludzi. Gdy tam wreszcie dotarł, z oddali widział on swych towarzyszy którzy siedzieli wokół ogniska i czekali aż wreszcie będą mogli ruszyć, tym bardziej ze poranny wymarsz zamienił się na popołudniowy i z każdą chwilą co raz to mniejszy miał sens by ruszyć tego dnia. To jednak było już zmartwienie Detlefa (...) W ruinach które zajęli ludzie nie pozostało już nic poza rannym młodzieńcem, dwiema wychudzonymi kobietami z których jedna była z małym dzieckiem na ręku oraz wygaszonym ogniskiem i jednym podartym kocem. Chłopak miał przesiąknięte krwią bandaże i cyrulik od razu dostrzegł fakt iż kobiety nie spełniły swego zadania, widać być może za dużo wymagał od ludzkich dziewek, może były głupie, niedouczone lub zwyczajnie nie miały na to sił. Cyrulik wziął się do opatrywania paskudnej, pokrytej ropą rany i kolejne pasy czystego płótna opatrunkowego opuściły torbę medyka. Wyglądało na to że chłopak przeżyje, ale był w gorączce i mamrotał coś pod nosem, usta miał spękane, a białka oczu żółte… wyglądało na to że wdało się zakażenie. Kolejne wskazówki dla kobiet, kolejne podziękowania z ich strony za opiekę i jadło, ale tylko głupiec nie dostrzegłby jaki czekał tych ludzi los.

Gdy wreszcie Alrikson dotarł do obozu krasnoludów, miał szanse zauważyć że przybył ostatni, poza nim wszyscy inni byli już w obozie i szykowali się ponownie do drogi, kolejne opóźnienie mogło skończyć się bardzo źle tym bardziej że Detlef wyglądał na niezadowolonego, ale Fulgrimsson przybrał postawę wkurwionego na wszystkich niczym wściekła osa, po prawdzie wcale nie było się co mu dziwić. Chwilę później rozpoczął się taniec Alriksona który co bardziej zorganizowani wojownicy na długo będą mieć w swej pamięci. Thorin rozpakował plecak, zdjął juki z osła, przepakował je, rozłożył wagę, znów zapakował plecak, pakował juki, próbował rozdać część swego dobytku by poczciwi towarzysze pomogli mu go nieść… zupełnie jakby zapomniał ze dla wielu wojowników najbardziej liczyła się właśnie mobilność. Dla Thorguna czy Khaidar którzy szli na szpicy, często wspinali się, skradali, ukrywali, dodatkowy ciężar byłby jak wyrok… dla ciężkozbrojnych wojowników jak Detlef czy Grundi lub Roran, dodatkowy ciężar także nie był wskazany ze względu na pancerze, tarcze i ogrom broni… wybór padł zatem najbardziej niespodziewany ze wszystkich i jakiego chyba nikt się nie spodziewał. Thorin dorzucił ciężką lampę oraz opiekę nad osłem który był mocarnie obładowany ekwipunkiem Dorrinowi! Krasnoludowi który był ciężko ranny, który miał zadrutowaną dłoń i jamę brzuszną, osobę która cudem jedynie żyła a jeszcze większym cudem było to że zdołała się poruszać, najdziwniejsze zaś było to że Thorin który chciał z jednej strony by Dorrin został w mieście z powodu ran, z drugiej strony dorzucił mu ciężaru na barki skoro ten już ruszał w drogę z oddziałem. Czyżby medyk był tak nierozważny czy może stał się całkowicie nieczuły poprzez zawód jaki wykonywał?


~ Dorrin ~

Nieuchronny los, czas się było z nim pogodzić, takie czasy, taki żywot a Dorrin choć może i nie zwykł narzekać to jednak tym razem wszystko dało mu się we znaki, jedynie dobre to że Roran nie był już dowódcą grupy, to zawsze coś. Być może nadchodził wreszcie czas dla Dorrina, lżejszy o oko, ucho i palec, bogatszy o setkę nowych blizn, liczył ze wreszcie zdobędzie bogactwa o których marzył i za którymi ruszył w szeroki świat, a jak na razie nie szło to tak dobrze, może teraz, może Detlef się nada by prowadzić do złota. Matka Zarkana czekała, to było pewne i choć Dorrin przeklinał ją wiele razy, być może nawet nie zamiarował wracać do niej na stałe to czyż nie po to ruszył by szukać bogactwa by móc jej pomóc… szkoda było tej zbroi co to ponoć była sporo warta i mogła ustawić Dorrina w życiu, ale być może rozsądnie zrobił potężny góral że odpuścił właśnie, wszak to nie była jego rodzinna twierdza, a jak podpowiadało mu doświadczenie, gdy w grę wchodzi więcej niż pięćset złotych krążków to krew polać się musi szerokim strumieniem. Dorrin może i miał ochotę na kolejne zmagania ale jego ciało krzyczało głośno by tego zaniechał, wojownik posłuchał głosu rozsądku i w tym było wiele mądrości godnej szacunku. Zresztą, być może nie wszystko stracone, może jeszcze los kiedyś rzuci cenne pancerze w muskularne ramiona Zarkana… na razie jednak były inne sprawy.

Ergan, Dirk, Thorin i Detlef rozmawiali głośno o wielu sprawach, w szczególności zaś o Zarkanie właśnie, o jego ranach i możliwości podróżowania… nie trudno było domyślić się co Dorrin o tym sadzi bo na każde zdanie Detlefa przytakiwał on głową na znak gotowości do drogi i podjętej decyzji co do tego. Zmiażdżona krtań nie pozwalała zwalistemu wojownikowi na debaty, przynajmniej na razie, co gorsza medycy nie mogli z tym niczego zrobić bo była to jedna z tych ran które musiały wyleczyć się same, a wszelkie próby pracy felczera na otwartym gardle były jedynie mrzonkami i gadaniem do którego skłonni byli jedynie medyczni szarlatani. Czas miał pokazać czy Dorrin wyzdrowieje i czy kiedyś ktoś jeszcze usłyszy od niego więcej niż kilka prostych słów. Skoro zaś już postanowił iść z drużyną w swym opłakanym stanie to Dirk postanowił dopomóc w tym swemu nowemu towarzyszowi, nie szczędząc maści i mikstur. Konkretny efekt działania leków Urgrimsona miał pojawić się dopiero za kilkanaście godzin, ale Dorrin poczuł lekką poprawę od razu, to było dość dziwne, zupełnie jakby ziołowa mikstura miała w sobie moc która wlała się w mięśnie Zarkana. Dziwna maść o czerwonej barwie pokryła i wypełniła rany na korpusie i głowie i z całą pewnością pozwoliła odpocząć szczęce którą Dorrin wciąż zaciskał z bólu. Chwilę poźniej Dirk już w towarzystwie Thorina wrócił i we dwóch opatrzyli oni rany Dorrina. Przyznać trzeba było że Zarkan wyglądał bardziej jak khemryjska mumia co to ją kiedyś pokazywano na nulneńskim targowisku, ale powstrzymano krwawienie i odjęto ból, tylko to się liczyło. Być może to właśnie to polepszenie się zewnętrznego na razie stanu zdrowia nornkańczyka, spowodowało że Alrikson poprosił go o przysługę by ten zajął się lampą i osłem, Dorrin zaś z hardości charakteru zgodził się, nie sposób było okazać słabość albo odmówić cyrulikowi który nie raz i nie dwa ratował życie jego i towarzyszy, to jednak miało mieć swą cenę. Prowadzenie upartego zwierzaka już na początku spowodowało problemy, jeszcze nawet nim drużyna wyruszyła. Okurwiałe zwierze nie było zbyt rozgarnięte i nie należało do gatunku zwierząt które lubiły tak podziemia jak i wędrówkę po niezmiernie nierównym terenie. Dorrin szybko zaczął słabnąć, wróciła gorączka i pot ponownie płynął strumieniami po plecach, krwawy kaszel nie był dobrym znakiem a jeszcze gorszym zataczanie się na ściany ruiny i problemy z utrzymaniem równowagi. Dorrin wyprostował się i jego ciało przeszył niesamowity ból, khazad zachwiał się i upadł na kolana, uderzył trzymaną w dłoni lampą o głaz i zrobił w niej wgięcie, zwymiotował po chwili krwią i resztkami ostatniego posiłku. Było z nim źle… bardzo źle.


~ Dirk ~

O pięknej Aście z rodu Ergana można było właściwie już zapomnieć i skupić się na innych sprawach, bliższych sercu alchemika i szermierza. Ścisły i szybki umysł uczonego i wojownika w jednym, hybryda skoncentrowana na wiedzy i wojnie, a najczęściej na wykorzystaniu wiedzy w wojennym rzemiośle, przeplatana z jatrochemią… wszystko to ładne, piękne i konkretne, takie namacalne, a jednak tęsknota za obecnością Asty się pojawiła. Trudno zresztą zapomnieć było o sercowych wzlotach i upadkach gdy patrzyło się na Khaidar. Fakt, nie była ona z pewnością taka jak Asta, twarda zbrojmistrzyni i delikatna niewiasta w jednym… Khaidar była rzadkim okazem, córą Grimnira zrodzoną w ogniu wojny, niosła tarczę i topór w szyku tak jak mężowie i dlatego należny był jej honor wojownika, ale tym samym utraciła pewną iskrę kobiecości, zamieniła ją na bitewne gromy… coś za coś, a wyglądało na to że Urgrimsonowi bardziej pasuje żyć u boku niewiasty która będzie go cenić i szanować, niż u kogoś pokroju Khaidar kto wszystkich i wszystko ma za nic. Tak czy siak… kobieta jest kobietą i patrzenie na siostrę Rorana powodowało ból w sercu Dirka, a do tego jeszcze ten Thorgun który wiecznie chadzał za córą Ronagalda, chyba tylko ślepiec by jeszcze nie zauważył że coś miało się na rzeczy między tą dwójką, no przynajmniej Thorgun może tak myślał, bo co myślała Khaidar to cholera jedna tylko wie. Gdy jest źle, gdy smutno i przykro, wtedy praca dobra jest dal duszy i z takim duchem Dirk ruszył by pomóc Dorrinowi, a później pod czujnym okiem i radą Thorina, zdołał dopomóc cyrulikowi przy czyszczeniu i bandażowaniu ran Zarkana. Na koniec zaś Urgrimson był już w swoim żywiole gdy rozmowa zeszła na tematy mikstur, ich oceny i wymiany z Alriksonem. Wzbogacony o porcję napoju zwanego Sokolim Okiem który to ponoć potrafił tak pobudzić ciało że nie sposób było usnąć nocą, a i mówiło się powszechnie że wzrok od tego się poprawia znacznie, mikstura warta zatem uwagi kogoś pokroju Dirka, wziął się za pakowanie toreb na pasie, ich zawartości oraz szykowanie broni. Niestety ale i Dirk zebrał kilka nieprzychylnych spojrzeń jako karę za opóźnianie wymarszu, owszem, jego mikstury i wiedza były potrzebne ale nie ma nic gorszego niż sytuacja w której dwóch czy trzech członków grupy opóźnia resztę. Thorina jeszcze szło przeboleć bo choć dziwaczny i na swój sposób rozbiegany to jednak stoczył u boku khazadów z oddziału już wiele potyczek, podobnie Ergan dał się poznać reszcie jako dobry wojownik, Dirk nie miał jeszcze tej okazji. Wydarzenia jakie miały miejsce do tej pory w Azul nie pozwalały się jakoś specjalnie wykazać Urgrimsonowi a jego pościgi i potyczki w zaułkach nie miały świadków, niemądrym zatem byłoby nadużywać otrzymanego kredytu, przynajmniej nie przed ukazaniem swej wartości w boju. Co zasługiwać mogło jednak na wyróżnienie to fakt iż Dirk znał zasady pracy w najemnych oddziałach i w połączeniu ze swą obowiązkowością żołnierską, zdał on raport Detlefowi ze stanu posiadania i użyteczności swego ekwipażu. Takie informacje zawsze były wiele warte, bo choć gołym okiem widać czy przy pasie ma ktoś topór czy miecz albo czy ma linę przyczepioną do plecaka, to jednak informacje o żywności, wodzie, lekarstwach oraz przedmiotach specjalnego użytku były nierzadko cenniejsze niż złoto.


~ Detlef ~

Czekał i czekał, w nerwach lecz spokojnie, wszak czekać nie lubi przecież nikt ale rozluźnienie Detlefa udzieliło się innym, no może poza Fulgrimssonem który gotów był chyba komuś przywalić z buta w pysk za to ociąganie się. Cholera wiedziała jedyni czy oddział miał czas czy raczej nie, z jednej strony Roran mówił że powinni ruszać natychmiast, z drugiej zaś czy można było mu ufać i dlaczego, skąd taki pośpiech?! Detlef więc siedział, odpoczywał, pykał fajkę i patrząc na swych towarzyszy myślał o tym co za nimi i co przed nimi, a z tego miejsca już tylko o pół kroku było do profesjonalnego, wojskowego przeglądu stanu posiadania wśród drużynników, jednak by nie budzić wrogości Detlef zdecydował się na czystą obserwację bez zbędnych pytań i burzenia nastroju, który ostatnimi dniami nie był przecież jakiś wyjątkowo pozytywny. Wodząc wzrokiem od jednego do drugiego kompana, Thorvaldsson dostrzegł że znakomita większość drużyny posiada liny, jedni po trzydzieści stóp, inni po sześćdziesiąt, a nawet i dziewięćdziesiąt, gdy to tak zsumować ładnie to konopnego sznura wspinaczkowego było bardzo dużo, blisko trzysta stóp. Przerażającym był trochę fakt iż z kompanią poruszać się miały dwa osły, jeden należący do Thorina i objuczony potwornie, drugi zaś w posiadaniu Grundiego, ten ostatni był znacznie lżej opięty ekwipunkiem no ale zwierz to zwierz i Detlef nie spodziewał się że uprości to przeprawę tunelami pod miastem, a że raczej będzie wręcz przeciwnie. Nowy dowódca mógł mieć w tym sporo racji, tak jak jednak decyzja o zabraniu osła w tunele przez Thorina nie była dziwna bo od cyrulika i to z miasta usytuowanego na powierzchni nie można było się spodziewać rozległej wiedzy o podziemiach, tak Grundi, wojownik tunelowy powinien wiedzieć lepiej o tych sprawach, no ale z tego co się ostatnio słyszało to każdy liczył już na walkę na murach i wyjście główna bramą, no cóż, bogowie chcieli jednak zupełnie inaczej.

Jak się okazało, wszyscy w kompanii mieli przy sobie dość jadła i napitku, było też sporo opatrunków i gorzałki, Thorin i Dirk mieli zwyczaje wręcz strzygańskie i w swych tobołach taszczyli taką moc rzeczy że łatwiej było ich pytać czego nie mają niż o to by wymienili listę rzeczy posiadanych. Ważne było że obaj okryci byli ciepło, w wełniane płaszcze, dobre buty, rękawice i czapy, mieli także tarcze, kusze, miecze i topory. Do tego Dirk mógł pochwalić się pełnym stalowym hełmem oraz przyczepionym do plecaka czekanem, a Thorin przywdział dodatkowo gruby płaszcz z kapturem zrobiony z białych wilczych futer… u obu wojów gorzej było jednak pancerzem, jedynie pełne skórznie i kolcze kaftany, dające dużo swobody ale biorąc pod uwagę ostatnie potyczki, mogło się to okazać zbyt lekkimi osłonami ciała. Bardzo podobnie wyglądała sprawa u Zarkana jeśli o pancerz chodziło, kiepskiej jakości wyprawione skóry to wszystko co chroniło ciało tego wojownika, ale taki styl preferował Dorrin jak na razie i zdecydowanie odznaczał się tym on na tle drużyny, odmiennie jednak niż większość towarzyszy, Dorrin posiadał istny arsenał broni. Dwuręczny topór, nabijana stalowymi guzami pałka, puginał, dziesiątka noży wypełniała bandolier na piersi, na przedramieniu zaś kryła się niewielka rozkładana kusza, drugie ramię osłaniał stalowy puklerz. Przy plecaku nornkańczyka próżno szukać było liny ale w zamian znalazł się tam solidny zapas pochodni i mocarnie wyglądający kilof. Obuty i okryty na modłę khazadzkich górali, pod wełnianym płaszczem i wciąż noszący przy sobie milicyjny hełm oraz wpinkę, Dorrin był gotów do drogi, oczywiście gdyby nie te potworne rany które pewnie i Detlefa zmuszały do przemyśleń, a może i nie, każdy wszak kowalem swego losu jest. Doskonałym przykładem tego mogła być Khaidar która z Norn dotarła do Stalowego Szczytu okryta dość skromnie, owszem jej koszula i kubrak oraz wełniane spodnie, to wszystko pod płaszczem mogło wystarczyć gdy było się w ciągłym ruchu lub przy obozowym ogniu, jednak mroźne noce poza murami miasta, wichury i zamiecie, wieczny lód w Górach Krańca Świata… to mogło być dla zawziętej kobiety zgubne. Khaidar była jednak dobrze uzbrojona i opancerzona i to bezbłędnie, mocna skórznia i gruba kolczuga okrywające całe jej ciało, do tego tarcza, miecz i topór… solidnie, ostro i mobilnie, cała Khaidar.

Swobodę ruchów doceniał także siwobrody Tułacz, tym samym jasne było że przy jego bystrym oku i umiejętnościach nadaje się on na zwiadowcę. Ubrany w ciepłe wełniane ubranie i wojskowe ciężkie buty, dodatkowo pod obco wyglądającym mundurem, który Thorgun wyciągnął ze swej skrzyni kiedy to zwrócić musiał mundur milicji Vareka, opancerzony jedynie utwardzonymi skórami i z narzuconym na to wszystko dużym niedźwiedzim futrem i czapa, tak, Siggurdsson zdecydowanie był gotów na wyprawę w góry. Jedynym co mogło wyglądać odrobinę dziwnie był dość pokaźnie wypchany plecak, a w którym to znajdował się kawał wyciętego przez Thorguna pancerza z jaskiniowego pająka… jakie plany miał wobec tego dziwacznego przedmiotu strzelec, tego nie wiedział nikt poza nim samym. Topór, sztylet i antałek czarnego prochu, to wszystko co Thorgun miał przy sobie obok zaufanej rusznicy zwanej Miruchna, a bez tarczy, ciężkiej zbroi i nadmiaru wyposażenia, widać było że Siggurdsson jest najszybszym i najlżejszym w tej sytuacji członkiem kompanii. Ergansson z kolei, do plecaka miał podczepiony ogromny zwój liny i tym ewidentnie wyróżniał się na tle reszty składu, poza tym resztę miał całkiem schludnie ale i przeciętnie, komplet ciepłego ubrania i wełniana opończa, wysokie acz lekkie buty, pełna skórznia i koszulka kolcza, do tego tarcza, kusza i młot… i to właściwie wszystko, ale może więcej wcale nie trzeba było mieć. Zupełnie odmiennie przygotowany był Roran, poza zestawem khazadzkiego ubrania i mocnych buciorów ten miał na sobie czarny mundur milicji, wpinkę przydziału oraz milicyjny hełm, zupełnie jakby wciąż hołdował tym wartościom. Roran nosił ciężki pancerz złożony ze skórzni i kolczych zasłon oraz płytowego kirysu, za broń miał topór oraz trzy imperialne pistolety w bandolierze na piersi, do tego drewniana tarcza. Jako że między Ronagaldsonem i resztą oddziału nastały ciche dni można powiedzieć, dlatego też długobrody nie podzielił się wiedzą co do stanu posiadania żywności czy napitku, jednak taki stary khazad miał pewnie doświadczenia tyle by się pod tymi kątami zabezpieczyć. Na koniec Detlef zwrócił swe oczy ku synowi Fulgrima i mógł przyznać że ten jest gotowy z całą pewnością do drogi… niedźwiedzie futro narzucone na płytowy napierśnik, pod nim zaś kompletna kolczuga i skórznia, dalej zaś krasnoludzkie ubranie dobrej jakości, na głowie ciepła czapa, za pasami zatknięte topór, nadziak, bolas i długi sztylet, na plecach tarcza a przy ramieniu stalowy puklerz. Wartym uwagi był przyczepiony do plecaka dwuręczny kowalski młot oraz dwie pary kajdan z czerwonawej stali. Zatem wszyscy wyglądali na w miarę dobrze przygotowanych do drogi, no może poza rannym Dorrinem i lżej odzianą Khaidar lub kilkoma brakami w opancerzeniu u drużynników, no ale wszystko to było w akceptowalnym stopniu, zresztą na pewno nie było to zmartwieniem Thorvaldssona. Jedynym co wypadało dość blado był stan i ilość oświetlenia w kompanii, dwie czy trzy lampy i kilka pochodni które miał Dorrin to było dość mało jak na kilkudniową podróż pod górami. Owszem, na krasnoludzki wzrok można było co prawda liczyć w mroku, ale na dłuższą metę było to jak iść po omacku, niczym kret ryć w dowolnym kierunku, bo choć synowie i córy Grungniego potrafili widzieć nocą to jednak byle jakie źródło światła było im do tego potrzebne. W skrajnych przypadkach można było podróżować w zupełnej ciemności, ale wtedy tempo robiło się iście ślimacze, na dłuższą metę owocowało to siniakami, wywrotkami oraz kiepskim stanem umysłowym że o walce nawet nie wspominając.


~ Ergan ~

Tak, opinię Ergana co do osoby Rorana każdy już znał i faktycznie azulski rzemieślnik nie musiał już dokładać kolejnych cegieł do ściany która miała zamurować tego starego srebrnowłosego lisa jakim był Ronagaldson. W duchu Ergan wesół z obrotu spraw mógł skupić się na przygotowaniach do drogi, a było tego trochę bo zaraz po Thorinie to właśnie Ergan okazał się być największym żółwiem przed wymarszem. Faktycznie, pakowanie nie zajęło mu dużo czasu ale ciągłe biegnie od ruin do Podbramia, do domu, ponownie do ruin i kolejny raz na Podbramie, to było istne szaleństwo i marnotrawienie czasu, choć rzecz jasna nie dla Ergana, inni pewnie widzieli to inaczej tym bardziej że faktycznie to właśnie azulczyk zatrzymał wymarsz aż do popołudnia. Wystawiając cierpliwość innych na próbę, rudobrody krasnolud zdołał wreszcie skompletować ekwipaż i pożegnać się z rodziną. To ostatnie było trudne bo Ergan musiał liczyć się z tym iż być może nigdy ich już nie zobaczy. Brat Dimzad wypił z Erganem kufel piwa i poklepał go po plecach, bez słów ruszył na mury by bronic swego miasta, czy wyprawę swego starszego brata uważał za czyn rozsądny czy może za zdradziecki, tego niestety nie wytłumaczył. Asta ucałowała brata w policzki i w głowę, życzyła powodzenia i poprosiła Ergana by ten zajął się Dirkiem na szlaku, by zrobił wszystko aby ten nieśmiały, śmierdzący naftaliną brodacz wrócił do niej kiedyś. Matka Ergana nie płakała, nie była wesoła ni smutna, nic nie mówiła, zawsze trudną było rozgryźć tę uświęconą kobietę. Posypała swego syna solą i odpędziła w ciszy złe uroki, ucałowała jego dłonie i przechodząc za plecy syna poczęła pleść mu włosy w jeden gruby warkocz, to był jej hołd. W tym czasie stary Ergan, ojciec i głowa tego domu wpatrywał się w oblicze syna, robił to już wiele razy, żegnał tak Dimzada przed służbą w tunelach in a murach, żegnał tak Ergana gdy ten wyruszał za miasto do bitwy i Astę kiedy ta podróżowała do Nuln i Karaz a Karak by zdobywać kontakty handlowe i wiedzę… tym razem coś się jednak zmieniło. Oczy długobrodego zaszły szkłem i wtedy też ojciec przytulił mocno swego syna do siebie, nie puszczał, trzymał go w silnym niedźwiedzim uścisku zupełnie jakby czuł że widzą się po raz ostatni, to było zaskakujące dla wszystkich w pomieszczeniu. Tym razem wszystko było inne, miało większy wydźwięk, Ergan to wiedział… ważyły się losy jego rodziny, jego klanu i rodzinnego miasta. Towarzysze Ergana walczyli z różnych powodów, jedni dla chwały i złota tak jak Detlef, Thorgun i Khaidar, inni tym sposobem zdobywali inny rodzaj skarbu - wiedzę, tak jak robili to Dirk, Thorin i Galeb, byli tacy co robili to z pobudek politycznych i religijnych niczym Roran i Grundi, albo tacy jak Dorrin który niczego poza wojną i śmiercią nie znał i się z tym pogodził… jedynie Ergan miał prawdziwy powód by bronić tego miasta i jak każdy azulczyk powinien on walczyć za wszelką cenę, do ostatniej kropli krwi by Stalowy Szczyt wciąż trwał w swej potędze.


~ Roran ~

Trudno powiedzieć czy spotkanie z kapłanem wojny Islejfurem przyniosło ulgę Ronagaldsonowi, pewnie nie tego się spodziewał, takie jednak było życie. Odrzucony, zepchnięty na bok w toku spraw oddziału, zdegradowany do funkcji przewodnika, mając za jedynych prawdziwych towarzyszy swe wierne psy, w Roranie narastała złość, z drugiej jednak strony być może kapłan miał rację, być może długobrody zrobił już co miał zrobić i jego zadanie zostało wypełnione, a reszta była jedynie efektem ogromnej, skrytej dumy w sercu krasnoluda. Wcześniej wszystko co działo się wokół oddziału było widoczne jak przez mgłę ale teraz Roran nie widział nic, zupełnie nic, tak jakby stracił swą moc… czuł że powinien postępować zgodnie z wizjami, prowadzić odważnych wojów którzy by go słuchali i razem z nimi wygrywać bitwy i kolekcjonować głowy pokonanych wrogów, to jednak nie miało się już stać, przynajmniej na razie. Jeśli tak wiec było to czy wizje nawiedzające byłego milicjanta były zakłamane czy może Roran źle je odczytał, a jeśli dobrze to czy pochodziły one od bogów i jeśli tak to od jakich bogów?! To wszystko robiło się dla Rorana co rusz to i dziwniejsze, zupełnie jakby nad jego nicią losu zebrało się kilka sił i każda z nich szarpała ją w swoją stronę. Coś się działo, coś ważnego, srebrnobrody jeszcze nie wiedział co to jest ale zachodziły ogromne zmiany w znanym świecie, a syn Ronagalda czuł to w swych starych kościach.


~ Thorgun ~

Ergansson znów gdzieś zniknął, pobiegł po coś w chwilę po tym jak Thorin dał mu kilka srebrnych monet. Znów opóźnienie… które tym razem Thorgun wykorzystał jako czas na wspominki i czyszczenie Miruchny. Reszta ekwipunku Tułacza była od dawien dawna już gotowa do drogi i tylko przez przeklętych gryzipiórków wymarsz się opóźniał. Przynajmniej było co wspominać po schadzce z Khaidar w pobliskich ruinach, zresztą kurwa… całe to miejsce było jedną wielką ruiną, co ciekawe nie przeszkadzało to wojowniczce z Norn by wskoczyła w siodło, a ponoć w Górach Środka nie było dobrych jeźdźców, jakże bardzo myliła się ogólna opinia dla tamtych khazadek, kto nie próbował ten powinien zawrzeć japę. Tułacz zatem siedział z uśmieszkiem na gębie, czyścił swą potężną broń, rychtował lufę i raz za razem wtykał weń wycior… w nozdrzach miał zaś wciąż słodki zapach włosów Khaidar i choć tamta nie używała perfumy, tak rozpowszechnionej wśród kobiet to i tak miała ona swego rodzaju dziwny i ponętny zapach, coś jakby pieczone kasztany, nie… bardziej jak ziemia pełna minerałów, nie, też nie… to było coś jak zapach słońca, o to to - filozofował Thorgun wspominając wydarzenie sprzed godziny. Jednak jak u licha pachnie słońce?! Na daną chwilę tylko Siggurdsson znał odpowiedź na to pytanie i nie było absolutnie nikogo kto potrafiłby ubrać to w słowa.


~ Khaidar ~

Odmiennie niż Thorgun, Khaidar jako jedyny czuła zapach smrodu, choć był on w wielu wydaniach. Przez zaszczane ściany ruin, zasrane piwnice, trakty usłane odchodami zwierząt, domostwa cuchnące wędzonką, kiszoną kapustą cebulą oraz krasnoludzkimi pierdami, aż do zapachu skwaśniałego od tygodni mleka, niewietrzonych domostw i źle fermentowanego wina jadącego rzygowinami oraz zwietrzałego piwa. Zapachy miasta ktoś by powiedział, inny że to po prostu wielka kupa gnoju. Szczęściem do ruin docierała tylko część owego zapachu… ale ale, dlaczego do cholery Khaidar miałaby myśleć o zapachach tak w ogóle?! To wszystko przez pot, przez czas kiedy owe soki zmęczenia mieszały się ze sobą wśród głośnych stęknięć. Pies to jebał… do tego jeszcze Thorgun siedział tam teraz z tym swoim uśmieszkiem na gębie. Khaidar była jak zwykle wkurwiona na cały świat a zarazem na nikogo w szczególności, kolejny dzień w raju można rzec. Jeszcze tylko kilka wymachów mieczem, sprawdzenie zawartości plecaka i oczekiwanie na powrót spoźnialskich. Krótki odpoczynek był być może nawet wskazany, wszak biodra i uda wciąż odczuwały efekty ostatniego treningu w ruinach.


~ Grundi ~

Łysa czaszka, ponownie. Widać było że syn Fulgrima potraktował słowa kapłana wojny bardzo poważnie i choć nie było mowy o powtórnych rytualnych goleniach głowy to zapewne niemożność stworzenia malowidła skórnego pchała Grundiego do regularnego golenia głowy. Krótkie włosy zbijały się w kępki po tym jak ostra brzytwa ścinała je bezlitośnie, potem spadały na ramiona wojownika a ten leniwym ruchem ręki strzepywał je na skalne podłoże, wszystko wykonywane było dość mechanicznie ale dziwić się nie było czemu bo myśli Grundiego zajęte były rozpoznawaniem wielu faktów, dopasowywaniu do siebie kawałków układanki oraz planowaniu najbliższej przyszłości. Ustawienie grupy w szyku, najlepsze wykorzystanie zwierząt jucznych, przemyślenia co do kierunku marszu albo sprawa gwardzisty Tyrusa który nagle przepadł jak kamień w wodę, wszystko to potrafiło uprzykrzyć życie kogoś kto starał się być dokładnym i oświeconym wojownikiem. Wszystko miało jakiś sens, choćby ukryty i tak jak organizacją wymarszu każdy mógł zająć się sam lub pod komendą Detlefa robić co do każdego należy, tak zaginięcia Tyrusa lekceważyć nie powinno się wcale. Szkoda że czasu nie było by móc zacząć szukać zacnego towarzysza broni. Grundi mógł mieć tylko nadzieję że staremu wiarusowi nic nie jest, ze nie padł pod toporem orka albo szczuroczłeka… albo co gorsza, zginął od ostrza wbitego w plecy jako ofiara tego w co wplątała się grupa której członkiem był Grundi… nie, to chyba była już mocna nadinterpretacja, ale któż to może wiedzieć na pewno?! Przed Fulgrimssonem pojawił się problem natury znacznie bardziej namacalnej. Otóż zbliżający się wymarsz oznaczał przejście zachodnimi jaskiniami, a to z kolei niosło ze sobą przejście mostem i w następstwie tego dojście do podziemnych rozdroży, tam droga zachodnia prowadzić miała na zewnątrz a północna ku celowi jaki wyznaczyła świątynia! Co Fulgrimsson zrobi gdy już stanie na rozdrożach, ruszy samotnie ku przeznaczeniu czy przekona swych kompanów by poszli z nim i dopomogli ochronie świątyni Grimnira… a może zwiedzie ich w podziemnych przejściach? To ostatnie byłoby możliwe bo jedynie Dorrin i Deltef znali się tak na korytarzach i podziemnej nawigacji jak Grundi, do tego Dorrin był ciężko ranny i brak mu było oka które wygryzł mu skaven… zatem tylko Detlef mógłby zwęszyć podstęp, no ale takie działania nie były w stylu Fulgrimssona. Jednak będąc zagonionym w kozi róg i najpotulniejszy niedźwiadek potrafił zmienić pozę i obrócić się w zabójczą maszynę odbierając życie swemu panu. Świątynia stanowiła prawo, a prawa należy przestrzegać za wszelką cenę.


Królestwo Kazrima Kazadora, Pana Stalowego Szczytu
3 Vharukaz, czas Lazulitu, roku Drum - Daar 5568 KK
Kompleks zachodnich jaskiń, obóz Telina Torunssona



~ Galeb ~

- Runkhi Ar’ zar Undi! - tak wiwatowano na cześć runotwórcy po bitwie na Granitowym Moście. Okrzyki nie były bardzo głośne, nie trwały też długo ale starzy wojownicy tunelowi potrafili docenić kunszt bojowy kowala run który nie tylko potrafił władać mocą tajemnych znaków ale i stawał przeciwko zgrozie skaveńskiej i z jedną tylko nogą a za drugą mając drewnianą protezę walczył on i ustał nie odnosząc ran, gdy w ten czas stwór ubił wielu zacnych wojowników. Prawdą było że spaczone życie zabrał pomiotowi krasnoludzki zabójca Lognar Dorun z Karak Kadrin i każdy chylił przed nim czoła, ale poza poległymi i dowódca to właśnie Galeb był bohaterem dnia, ku temu nie było najmniejszych wątpliwości. Do tego zatknięcie włóczni na barykadzie spowodowało uśmiechy na ustach zakrwawionych krasnoludzkich braci, oni także idąc przykładem swego lidera duchowego, rąbali ciała szczuroludzi i choć byli zmęczeni to zasypali niepotrzebną już nikomu barykadę odrąbanymi głowami i łapami skveńskich wojowników. Później przyszedł czas na na zebranie martwych wojowników i przygotowanie ich do drogi na wyższe poziomy… zaś ciała setek poległych skavenów zepchnięto bezceremonialnie w przepaść. Wśród żołnierzy Frodrika wielu było rannych a krzyki jakie towarzyszyły przypalaniu ran, szyciu ich i amputacjom rąk i nóg były przeraźliwe i niosły się tunelami na wiele mil. Smutny marsz na wyższe poziomy trwał długo, na tyle długo że nie było sposobu by oddział zdołał dotrzeć do obozu Telina Torunssona za jednym podejściem, dlatego też kapitan zarządził postój i wszyscy mogli odetchnąć choć na chwile… wszyscy poza medykiem i służba wartowniczą rzecz jasna.

Galeb znał z grubsza liczebność formacji Frodrika jednak trudno było się doliczyć ilu dokładnie poległo w starciu na moście, z całą pewnością było to blisko dwudziestu, może trzydziestu braci. Ponad połowa tarczowników poświęciła życia by swymi mocarnymi osłonami chronić towarzyszy broni, kilku kuszników i rusznikarzy oraz saperów, co mogło zadziwić to fakt iż starzy, długobrodzi topornicy trzymali się dzielnie i choć wszyscy odnieśli rany tak ciężkie że niemal śmiertelne to Gazul powołał w swe szeregi tylko dwóch z nich, a przecież poza tarczownikami to właśnie formacja toporników wzięła na siebie największą moc ataku i u boku Galeba stawała przeciw koszmarowi ze skaveńskich laboratoriów. Chciał nie chciał, każdy kto przeżył chciał uścisnąć prawicę Galvinssona i zamienić z nim słowo czy dwa, a gdy tym przyjacielskim i jakże potrzebnym wyrazom braterskiej więzi było koniec, Galeb mógł zająć się swym rytuałem który wzbudził w obozie duże zamieszanie a nawet i strach. Wszystko co robił kowal run było dziwne, tajemnicze i bardzo widowiskowe, wielu z obserwatorów odpuściło odpoczynek by tylko móc ujrzeć jak pracuje runotwórca i choć wszyscy zdawali się być pod ogromnym wrażeniem to Galeb wiedział że na wynik swoich czynów nie może liczyć od razu. Sen szybko odnalazł osobę runiarza i zabrał go w swe odmęty, jednak nim zmęczony kowal zdołał pogrążyć się w letargu na dobre, ktoś wyrwał go ze snu i spokojnym, cichym głosem poinformował o tym iż oddział rusza w dalszą drogę… nie mogło minąć dłużej niż dwie duże klepsydry, Galeb był skrajnie wykończony tak fizycznie jak i psychicznie.

Gdy Galeb zbierał się do drogi, obok swego plecaka zauważył coś dziwnego, leżały tam kromki czarnego chleba, pasy wołowiny, wędzona ryba i kawałek dobrego sera, butelka wina i trochę tytoniu… z całą pewnością dary od kompanów, co widać było po obliczach dwóch wartowników którzy jakby podglądali Galeba a gdy ten dostrzegł dary, obaj uśmiechnęli się, jeden poklepał drugiego po plecach i ruszyli przed siebie by nie niepokoić więcej strażnika znaków. Galvinsson zaś w ten czas dokonał kolejnego odkrycia, to jednak nie miało niczego wspólnego z towarzyszami broni. Dalej niż trzy, może cztery kroki od miejsca gdzie spał Galeb, na ścianie było coś napisane, wyryte w niej właściwie i pokryte wilgotnym mchem. Runiarz podszedł, obdrapał mech i grzybnię palcami i przyglądając się wybitym tam znakom zdoła odcyfrować część zawartej tam informacji która mówiła -... bez drogi ku wyjściu, z płonącymi sercami, nie traciliśmy wiary i czekaliśmy… -. Reszta była nieczytelna… cóż to było za dziwne znalezisko, czyżby to miała być odpowiedź na prośby i rytuały runiczne Galeba, taka niewyraźna i zagmatwana, wykuta w kamieniu?! Cóż, interpretacja pozostawała już samemu Galvinssonowi który wkrótce był już spakowany i w szyku podróżował dalej z żołnierzami Azul, na wyższe poziomy. Idąc, Galeb nie miał zielonego pojęcia że odnaleziony przez niego napis w rzeczywistości głosił tak: - Szliśmy przed siebie bez drogi ku wyjściu, z płonącymi sercami, nie traciliśmy wiary i czekaliśmy, jednak niczego to nie zmieniło, wróg przybył i zabił nas tutaj… bez drogi ku wyjściu! - Gdyby znał pełnię tego co odczytał jedynie w ułamku być może inne byłoby jego zdanie, choć z drugiej strony być może los przekazał mu właśnie tyle ile powinien!

Pochód minął pierwsze a później drugie zapory, rannych i umęczonych żołdaków witali w ciszy gwardziści Talina którzy stali w tunelach i strzegli kominów powietrznych i barykad. Gdy widać było już obóz kapitana Torunssona, do Galeba zbliżył się Frodrik Kallinsson, dowódca obrony Drugiej Drogi Granitowej, i podał kowalowi prawicę, podziękował za pomoc w obronie i wyraził szacunek za stawienie czoła wrogiej kreaturze. Frodrik miał niestety kiepskie wieści dla Galeba, otóż na koniec poprosił go by ten wziął udział w kolejnej naradzie, tym razem z Talinem Torunssonem. Frodrik wiedział i ubolewał bardzo nad faktem iż Galvinsson jest zmęczony nie tylko ostatnią walką ale i dniami spędzonymi samotnie w tunelach wroga, jednak najlepiej jeśli Talin usłyszy z ust runotwórcy wszystko to co wydarzyło się ostatnio, poczynając od zaginięcia Hazgi Ellinssona a na potworze przy moście kończąc. Chwilę później wykrwawione wojsko podjęte zostało chlebem i miodem przez gwardzistów Torunssona, rannych odniesiono do jaskini w której rozstawiono lazaret, reszta miała kilka godzin by doprowadzić się do porządku, najeść się, napoić i odpocząć, wszak kolejne bitwy nadciągały, dla wszystkich jasnym było że skaveny nie odpuszczą tak łatwo. Frodrik rozpoznał w tłumie Talina i kiwnął na Galeba, we dwóch ruszyli by przywitać dowódce obrony ostatniego poziomu jaskiń… nad nimi były już azulskie kopalnie, raptem krok od miejskich traktów i bezbronnych dziatek. Stawka była najwyższa.
 
VIX jest offline  
Stary 12-09-2014, 19:11   #409
VIX
 
VIX's Avatar
 
Reputacja: 1 VIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumny
Królestwo Kazrima Kazadora, Pana Stalowego Szczytu
3 Vharukaz, czas Lazulitu, roku Drum - Daar 5568 KK


Wiele piasku w klepsydrach się przesypało nim wreszcie oddział mógł ruszyć w drogę. Część z khazadów była niezadowolona ze znacznego opóźnienia, druga zaś część, która to opóźniała owe wyjście z miasta, skutecznie w słowie i w myślach pewnie obrzucała się winą wzajemnie. Thorin ruszył w miasto bo przecież Roran miał iść do świątyni, ale Roran poszedł tam tylko dlatego że Thorin kierował się na rynek, do tego Dirk widząc rozluźnienie też zabrał się za swoje sprawy na Podbramiu bo przecież jego towarzyszy się rozeszli, Ergan długo nie myśląc także robił swoje, a wszyscy wyglądając kolegów liczyli na kolejne chwile które mogliby spędzić na wymianie towarów, wszystko pod znakiem tego iż ‘’przecież reszta jeszcze nie wróciła’’. Poza Roranem zaś wszyscy oni się mylili, bo były dowódca milicji czmychnął do świątyni i obrócił w te pędy, załatwił swe sprawy szybko i sprawnie, i gdy on się szykował do wyjścia z miasta, reszta nieobecnych robiła z niego kozła ofiarnego samemu opóźniając wymarsz. Roran zaś w ciszy i spokoju, nie będąc już w centrum uwagi zrobił co miał zrobić i czekał, zamyślony, może zniesmaczony ale spokojnie czekał razem z innymi, gotowymi do drogi wojownikami. Thorin zaś choć chciałby aby jego przygotowania nie były takie chaotyczne i rozciągnięte w czasie, to nie miał na to wpływu, każda jego decyzja, każda jej zmiana nie były jedynie słowami które ulatywały w niebo, to były realne działania, to było pakowanie i przepakowanie, ładowanie i ważenie, mierzenie i rozdzielanie, to było okrutne zamieszanie mimo jego chęci i toku myśleniowego że tylko lampa oraz lina sprawiały problemy, tak nie było. Był tam Thorinowy osioł załadowany potężnie oraz plecak cyrulika przez który wyglądał on niczym uciekinier z płonącego miasta, jak to zauważył trafnie Thorvaldsson. Coś było w tej całej profesji, w tym kto kim był, wystarczyło spojrzeć na drużynę… Thorgun, Khaidar, Grudni, Dorrin, Roran i Detlef, choć z pasami obciążonymi bronią to jednak na swój sposób poruszali się lekko i szybko, ich plecaki były niemalże puste a oni wciąż gotowi do drogi… z drugiej strony Ergan, Dirk oraz Thorin, z ekwipunkiem którym obdzieliłby ze dwudziestu khazadów, z torbami, sakwami, tubami na zwoje, księgami i wieloma innymi rzeczami. Oczywiście uczeni mieli przy sobie także lekarstwa, mapy, cuda khazadzkiej inżynierii i masę innych użytecznych rzeczy, temu nie dało się zaprzeczyć a był to swego rodzaju paradoks, bo plecak pełen lekarstw działających cuda, może być tak samo pomocny jak i zgubny, z jednej strony zawarte w nim mikstury uleczą rannego, z drugiej takie obciążenie zmęczy tragarza, spowolni jego ruchy, może ściągnąć w przepaść, wielu może zginąć dla takiego pakunku. Wojna to rzecz niezmiernie trudna, ale czasem nawet zwyczajna podróż może okazać się wielkim problemem i jak to zwykle w życiu bywa, na nic nie ma jasnej, prostej odpowiedzi.

***

Plan był prosty, a przynajmniej na taki wyglądał. Wydostać się z oblężonego miasta, dostarczyć dziwną miedzianą tubę do południowego fortu, po czym wrócić do miasta lub ruszyć w swoją stronę, koniec. Wolność! Bardziej szczegółowo to nie wyglądało jednak już tak wesoło. Wyjść tunelami w których roiło się od skavenów, dostać się w skute wiecznym lodem góry gdzie grasowały bandy zielonoskórych, dostać się do tajemniczego opuszczonego fortu na południowych zboczach, odnaleźć tam kogoś i przekazać mu przesyłkę. Każdy rozsądny zastanowiłby się raz czy pięć skąd w takim miejscu miał siedzieć jakiś człeczyna i czekać na cokolwiek… choć z drugiej strony, gdy się tak głębiej zastanowić, zdawkowe podejście też było oznaką rozsądku, ot zwyczajnie zrobić swoje i szczać na resztę. Każdy to trawił na swój sposób, a sprawa była ważna, ważniejsza niż wielu nawet mogło zdawać sobie z tego sprawę.

Zgodnie z własnym planem Grundi zadbał o marszrutę, nie znał się na tym za bardzo ale to co widział już w świecie także miało swą wartość i nie pozostało bez echa. Ergan z przodu jako miejscowy, później zwiad w postaci Khaidar i Thorguna, w środek zwierzęta oraz objuczeni ekwipunkiem naukowcy, kolejno zaś ciężkozbrojny zastęp, a kropką w tym wszystkim był człapiący na końcu ciężko ranny Dorrin Zarkan. W takim ustawieniu mijała droga w głębiny Stalowego Szczytu, pierwej przez kwartał Gorama gdzie wciąż huczało w kuźniach, gdzie rozpalone do czerwoności piece rozświetlały gigantyczne jaskinie, gdzie manufaktury nosiły znaki rodów Hazzarów i Degvarów, tak bardzo lubiących milicję polityczną, zresztą z wzajemnością. Pracujący w dzielnicy fabrycznej robotnicy i inżynierowie rzucali od czasu do czasu zaciekawione spojrzenia pod adresem pochodu wojowników schodzących na niższe poziomy miasta by pewnie walczyć z wrogiem khazadzkiego dominium, czasem ktoś przechodzący obok poklepywał po ramionach i plecach drużynników życząc im powodzenia i skandując by dać przeklętym wrogom piekło. Ewidentnie myślano wśród hutników i kowali że owa zbrojna grupa idzie wspierać wojowników na podziemnych barykadach. Nikt ich nie zatrzymał, nikt nie pytał gdzie idą… podobnie było gdy oddział opuścił kwartał Gorama i wkroczył przez rogatki do Zag’an’Hagaz, wielkiej zbrojowni Karak Azul. W tej części miasta płatnerze i zbrojmistrzowie z wszystkich klanów Azul pracowali w pocie czoła ku potędze swego miasta - państwa, jednak każdy nadzorca, zarządca manufaktury, szpieg obcych klanów albo agent Vareka Ciernia, oni właśnie wiedzieli że to tylko mżonki, wiedzieli że każdy pracował tam jedynie ku chwale swego klanu i swego skarbca… ideały upadały, honor stawał się jedynie pustym słowem, liczyło się złoto, kontakty i władza. Minerały, wszelkie dobra spod gór nadane przez krasnoludzkich bogów miały równo być dzielone i używane do ochrony granic i budowania potęgi imperium, każdemu równo lub wedle potrzeb, tak mówiły święte pisma których runiczna gwardia Żelaznych Smoków strzegła w skarbcach świątynnych… wszystko to jednak było niekatualne, teraz każdy miecz miał swa cenę i znak, należał do kogoś i to kupcy i thanowie decydowali komu dać a komu odebrać broń i za ile, tym samym czyniąc zeń ofiarę lub agresora. Nic już nie było takie jak kiedyś, w czasach wielkiej chwały i króla królów Gotreka Łamacza Gwiazd, teraz nawet Żelazne Smoki stojąc w owych wspomnianych świątynnych skarbcach i pilnując ksiąg, zwojów i sztandarów, w odbiciu swych oczu mieli leżące obok relikwiarzy góry złota i klejnotów… świat był zepsuty.

Oddział poruszał się dalej a każdy z byłych milicjantów znał te drogi dość dobrze, wszak ostatnie dziewięćdziesiąt dni oblężenia przyczyniło się mocarnie do poznania miasta, szczególnie tych co ważniejszych kwartałów. Gwardziści azulscy maszerowali korytarzami dzielnicy w różnych kierunkach, kilku strażników miejskich z oddziału tunelowców którzy satli na rozdrożach z ciekawością spoglądało na Khaidar, Dorrina czy Detlefa, ale w końcu machnęli ręką i zmienili obiekt zainteresowań. W zbrojowniach wrzało jak w ulu i choć zdawać się mogło że ta ogromna machina wojenna gotuje się do odparcia wroga spod bram i z głębin ziemi, to było zupełnie inaczej. Co bardziej spostrzegawczy obserwator widział że poza brodami i toporami to kolory liberii, tunik i pancerzy oraz tarcz były różne i nawet jeśli charakterystyczne klanowe wzory na strojach oraz upięcie bród czy włosów nie było takie zadziwiające to wystarczyło spostrzec złowieszcze spojrzenia gwardii Degavrów pod adresem straży na bramie w manufakturze Hazzarów, parsknięcia czarnobrodych Uivarów pod adresem właścicieli rudych bród z Goraz Kalan lub niby przypadkowe splunięcia Aimarskich wozaków pod nogi tragarzy z klanów Zurgala czy Khazvera, nad wszystkim zaś górowały najemnicze, mieszane bandy Arrunda Wolfenssona do których oddział Detlefa nadawałby się idealnie, tak pod względem wyglądu jak i charakteru. W Azul działo się źle i ci którzy mieli szansę opuścić twierdzę z pewnością poniekąd się cieszyli.

Gdy dochodził wieczór oddział wszedł wreszcie w obręb katakumb. Za plecami pozostały garnizony, rogatki z punktami kontrolnymi, kwartał Grunga, świątynna część Ilura, dystrykt mieszkalny i przemysłowy oraz Podbramie którego labiryntów nie znali dobrze nawet rdzenni mieszkańcy Karak Azul. Kawał drogi pokonano lecz niepomiernie więcej było jeszcze przed wojownikami których teraz zwać można było oddziałem Detlefa Thorvaldssona. Azulczycy z zasady zwykli mawiać ‘’przejdziem katakumby’’ lub że ‘’gdy przekroczysz sale mogilne’’… jednak nie było to dosłownie możliwe a wypowiedzi te nie oddawały prawdy gdyż do katakumb nie można było wejść, przechodziło się jedynie obok, w ich pobliżu. W czasach wojen podziemne cmentarzyska zamykano na głucho a ciała poległych wojowników składano w świątyniach i dopiero gdy wojenna zawierucha ustawała, otwierano grobowce i chowano zmarłych, często już jedynie zawinięte w płótna szkielety bądź wstrętne ochłapy zgniłego mięsa. Khazadzi nie mogli pozwolić by wróg który nadchodził z głębin dostał się do najniżej położonych świętych sal gdzie leżały szczątki dumnych krasnoludów już od sześciu tysięcy lat, dlatego otwarcie katakumb był to proces niesamowicie tajemniczy i skomplikowany, tak bardzo że nawet do końca nie było wiadomo kto wie jak to robić poza kapłanami Gazula choć z całą pewnością musiały być na to różne procedury przewidziane w razie gdyby wszyscy kapłani cienia odeszli do sal swego pana. W głównym tunelu drużyna nie natrafiła na wielu mieszkańców miasta, kilku robotników i podstawowy kontyngent straży tunelowej… ponownie nikt nie kłopotał dziwnej, milczącej grupy khazadzkich wojów maszerujących w głąb góry, dopiero na końcu gigantycznego korytarza znajdował się oddział stu tarczowników którzy bronili przyczółka i przepływu wojsk w innych tunelach, a było czego bo w owych tunelach był niesamowity ruch i zgiełk. Jak się okazało ranni wojownicy byli wynoszeni ku poziomowi miasta, nowe oddziały podążały zaś dalej, wprost na podziemny front. Cóż, stało się to co podejrzewali już wcześniej Ergan, Thorin i Detlef, szczuroludzie przechodzili do natarcia, jednak w Azul nie mówiło się o tym wiele, teraz zaś było to widać jak na dłoni. Kapłani modlili się, jeden z nich święcił oliwą kamień na rozdrożach, straż tunelowa zawiadowała ruchem, ranni krzyczeli w agonii, gońcy biegali jak szaleni, cyrulicy z zakrwawionymi dłońmi robili co mogli… ponoć nie dalej jak pół dnia drogi z tego miejsca była już pierwsza linia walk. Dalej droga była wolna od przeszkód, oczywiście było tłoczno i nastroje u maszerujących żołnierzy Azul były ponure, ale znów nikt nie zatrzymywał oddziału Detlefa, nikt przecież nie spodziewał się jaki mają zamiar, a każdy kto by usłyszał że chcą wyjść na zewnątrz góry, podczas wojny, mógłby ich okrzyknąć szaleńcami lub zdrajcami no i oczywiście pozostawał kolejny problem, z każdym dniem było co raz to i mniej dróg którymi można było wejść i wyjść z oblężonego miasta. Trzy miesiące wcześniej była masa tuneli, przesmyków, kominów powietrznych, korytarzy wojskowych, dróg górniczych, szmuglerskich kanałów, a nawet prywatnych czy klanowych dróg ewakuacyjnych, jednak z każdym dniem wojny te drogi zamykały się, zasypywane, zatapiane, wysadzane w powietrze… wróg czaił się wszędzie i każda droga, nawet ta najmniejsza mogła stać się wyrokiem dla jej posiadacza czy strażnika. Już niebawem Azul miało stać się całkowicie hermetyczne, a gdy do tego już dojdzie to… niechaj bogowie mają wszystkich w opiece.

Królestwo Kazrima Kazadora, Pana Stalowego Szczytu
4 Vharukaz, czas Ezarytu, roku Drum - Daar 5568 KK
Krasnoludzko skaveński front podziemnych zmagań wojennych


Nadeszła noc a pokonany dystans nie wydawał się zbyt pokaźny, tym bardziej że grupa wyruszyła późno to jeszcze przemarsz opóźniały zwierzęta, ranny Dorrin oraz spory ruch w korytarzu, wieczorem jednak oddział mógł spokojnie zdrzemnąć się w otoczeniu wielu khazadzkich wojów co z całą pewnością musiało dodawać otuchy w jakiś sposób. Kolejnego dnia rozpoczęła się dalsza wędrówka, na trasie ruch zrobił się mniejszy, wojownicy odpływali pod rozkazami swych dowódców do bocznych tuneli, do kopalni i jaskiń, jedynie nieliczna grupa podróżowała głębiej, a tam, w głąb było i duszno i ciasno, ciśnienie także robiło swoje i nie każdy czuł się tam tak dobrze jak Detlef czy Grundi. Rodzeństwo Ronagaldów miało potworne bóle głowy, Ergan trzymał się jako tako, Dirkowi ciekła z nosa krew, Thorina rwało w kościach, kiepsko też znosił to Thorgun który wciąż się pocił jak świnia i marzył by być już na zewnątrz. Dorrin był ciężko ranny i choć nawykły do życia podziemnego to i on czuł się kiepsko, jednak to głównie z racji obrażeń jakich doznał w czasie ostatnich starć. Nie każdy krasnolud odnajdywał się pod ziemią, to nie było takie proste jak myśleli ludzie czy elfy… walczący przez dziesięciolecia w podziemnych wojnach Fulgrimsson, Thorvaldsson czy Zarkan inaczej się czuli niż Siggurdsson czy Ronagaldowie albo Urgrimsson którzy prawie całe swe życie spędzili na powierzchni ziemi. Tak czy siak, w bardzo wolnym tempie które grupa zawdzięczała zataczającemu się i przewracającemu Dorrinowi, który od czasu do czasu wymiotował krwią, natrafiono wreszcie na przyczółek, bardzo mały i z mikrą obsadą, jednak ważne było to czego dowiedzieli się drużynnicy, a informacje te zdobyli Khaidar, Dirk oraz Roran i choć gwardziści nie byli specjalnie skłonni do pogaduszek to coś się z nich udało wyciągnąć.

Ponoć nie dalej jak dwie klepsydry od tego miejsca był front i zachodni tunel prowadził do obozu kapitana Telina Torunssona i choć nic specjalnego w tym nie było niby to chodziły słuchy że straszliwa bestia wkroczyła do tuneli i zdziesiątkowała wojowników, ponoć trzech kowali run pało w boju a Azul jest zgubione jeśli tajemne znaki runkharaki nie są w stanie zatrzymać zła. Granitowy Most upadł i ostatnia droga do Undrin była zamknięta, do tego wieść tunelowa głosiła że przebudził się demon jądra ziemi i zemści się teraz na królu Kazadorze a syn demona, Skaz’arinn, wkroczył do tuneli i pochłania dusze wojowników okrytych runami. Do tego wszystkiego skaveńskie ścierwo idzie z północnej ściany w liczbie tak ogromnej że nawet inżynierowie do tylu zliczyć nie potrafią, wśród wrogich zastępów iść miały bestie takie że krew w lód obracała się od samego ich spojrzenia. Przy ogromie takich informacji wcale dziwić się co nie było że straż tunelowa ochocza do pogadanek nie była. Grupa ruszyła dalej i w końcu natrafiła na rozwidlający się tunel, o tyle było to ciekawe iż ten po prawej był wciąż w użyciu i wojownicy nim spacerowali, to ten odrobinę bardziej na lewo był zablokowany kamieniami i beczkami a na owej barykadzie stało kilku wojowników. Tam zaś, między owymi wojownikami była twarz wielu z oddziału byłych milicjantów znajoma, sierżant Asleigh Zargor z oddziału Gromowładnych w otoczeniu swych strzelców stał na posterunku i pilnował barykady. Z początku nie poznał on starych towarzyszy broni ale w chwilę później był już na tej samej stronie, a gdy się witał można było dostrzec że ten ma straszliwą bliznę na czole, pozostałość po jakimś okrutnym wrażym ciosie. Asleigh witał Rorana, a były dowódca spoglądał w ten czas dalej, w głąb tunelu, za barykadę Asleigha. Były sierżant milicji wiedział że dalsza droga oddziału prowadziła za ową barykadę i tam też właśnie przewodnik jakim na razie był Ergan miał się zmienić i dalej prowadzić miał już właśnie Ronagaldson. Asleigh poinformował grupę że do obozu Telina jest zaledwie kilkaset jardów, droga do kopalni jest zaś zamknięta i wkrótce będzie trzeba ją zawalić.

***

Gdy drużyna wkroczyła do ogromnej jaskini w której był właśnie obóz kapitana Torunssona, pierwszym co dostrzegła był wielki, czarny i złowrogi tunel prowadzący w dół, wokół wejścia do niego gotowi do walki stali kusznicy i strzelcy oraz hird tarczowników, było ich dobre dwie setki. Gdzieś z boku pracowali oddziałowi zbrojmistrzowie i kowale kując wszystko na zimno, nieopodal głównego ogniska jakie płonęło w obozie był rozstawione kilka stołów stworzonych z kamieni, włóczni i tarcz, na owych stołach leżały papierzyska a na nie spoglądali krasnoludzccy dowódcy. W rogu pieczary stworzono polowy lazaret skąd dochodziły bolesne jęki rannych wojowników. Nikt na byłych milicjantów nie zwrócił specjalnej uwagi, raz czy dwa jakiś kwatermistrz czy kapral podchodzili by zapytać do jakiego oddziału należą i jakie mają przydziały ale szybko orientowali się że nie mają do czynienia z oddziałami azulskiej armii, co oznaczało że są tu z innych powodów, czyli nie warto było tracić na nich czasu. W sumie nie było co się tu zatrzymywać, no chyba że ktoś miał ku temu jakiś powód, ważnym był jednak osobnik który siedział przy głównym ognisku, a wokół którego skupiało się kilku potężnych wojowników i słuchało go z zaciekawieniem. Heh, ta gęba mogła należeć tylko do jednego paskudy, a wszystko zrobiło się jasne gdy ten coś opowiadając zapalczywie postukał się styliskiem młota w swą drewnianą protezę nogi.
 
VIX jest offline  
Stary 13-09-2014, 22:25   #410
 
Manji's Avatar
 
Reputacja: 1 Manji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnie
Królestwo Kazrima Kazadora, Pana Stalowego Szczytu
4 Vharukaz, czas Ezarytu, roku Drum - Daar 5568 KK
Krasnoludzko skaveński front podziemnych zmagań wojennych



Dirk pierwszy raz w swym krótkim życiu był tak głęboko pod ziemią, a mieli przecież zejść jeszcze niżej. Czerń korytarzy oświetlanych migocącym światłem pochodni, duchota, smród z płonących pochodni, przypalanych ran, smród krwi, odchodów i potu. Wszytko to sprawiało, że Dirk nie czuł się najlepiej, że czuł zagrożenie mrożące krew w żyłach. Do tego zmiany ciśnienia i brak świerzego powietrza wpłynęły na osłabienie organizmu. Urgrimson coraz bardziej zamartwiał się stanem oddziału, a zwłaszcza rannym Dorrinem. Dorrin był słabym ogniwem i należało temu przeciwdziałać dlatego Dirk postanowił użyć wszelkich dostępnych mu środków. Był niezadowolony z decyzji Detlefa, bo maści które miał, przeznaczone były do leczenia ran po walce, a nie doprowadzaniu do użytku barbarzyńcy, który w bratobójczych starciach został niemal zabity. Podczas postoju Dirk postanowił dokupić tego o czym zapomniał, a był to bukłak na wodę, wypełniony wodą, oraz pięć pochodni z oliwą. Nie był nigdy tak głęboko pod ziemią więc nie uznał za potrzebne zabierać pochodnie, szybko zrewidował ten pogląd gdy otoczyły ich ciemności. Dirk zwyczajnie sądził, że ot w ciągu kilku – kilkunastu klepsydr wyjdą na powierzchnię.
Gdy wszyscy byli w komplecie podszedł do każdego z kompanów wręczając im po jednej sztuce Krwawego Litworu. Tłumacząc co to takiego i kiedy to wypić, ostrzegał także przed ewentualnymi skutkami ubocznymi. Nakazywał trzymać eliksir pod ręką, aby łatwo można było po niego sięgnąć w trakcie walki. Podkreślał, że po wypiciu i tak rany trzeba będzie opatrzeć i zszyć, jedynie na czas działania eliksiru krwawienie zostanie zatrzymane, że sam eliksir nie wyleczy ran. Całość czarnych myśli dopełniała wiedza, którą wydobył od skaveńskiego więźnia. Uznał, że czas najwyższy aby Detlef się tego dowiedział i gdy wręczał Krwawy Litwor Detlefowi, instruował go jak i kiedy używać eliksiru, a przy okazji zdał raport z przesłuchania skavena. Mówił cicho, niemal szeptał. Teraz także mógł więcej szczegółów opowiedzieć Detlefowi o Ogniu Swarożyca, który to nazwał Ogniem klanu Lisa. Przekazał mu wszystkie szczegóły istotne od strony taktycznej, a więc prawił o zasięgu broni, o działaniu oraz mocy. Ten raport tak jak poprzedni składał Detlefowi szeptem.
Na koniec zapytał Detlefa – tam gdzie idziemy, wiesz, że to pułapka. Wiesz, boś nie jest naiwniakiem. Całą drogę zastanawiałem się co z tym zrobić. I sądzę, że będziemy musieli się przygotować, czyli zrobić zwiad, wytypować drogę odwrotu, którą osłanialiby strzelcy. Ja z Erganem możemy przygotować dywersję. Po prostu Detlefie jestem przekonany, że to jest pułapka. My musimy być sprytniejsi od naszych wrogów. Na pewno nie możemy tam wejść wszyscy razem jak Roran radził, to byłoby najgłupsze. Poza tym jeśli nasi wrogowie są od nas silniejsi to niech chociarz się natrudzą ukatrupieniem nas.

Gdy skończył rozdawanie przydziału Krwawego Litworu wypatrzył Thorina i ruszył w jego stronę.
– Chciałeś Thorinie przepisać słowa skaveńskiego języka, jeśli masz teraz chwilę to proponuję wziąć się do roboty.
Dirk był zmęczony, ale nie dość by zanim uśnie zamartwiać się niedaleką przyszłością oddziału. Wolał wymęczyć się przed snem by nie myśleć o skavenach, o przyszłym losie drużyny, o ledwo człapiącym Dorrinie, o pięknej Aście. I gdy razem z Thorinem usiedli i Dirk dyktował plugawe słowa tłumacząc ich znaczenie wymacał na posadzce kawałek skały, która okazała się czerwoną kredą. Rzucił okiem na żelazną tarczę gdy bezwiednie obracał kawałek bryłki kredowej. Czytał słowa skaveńskie, tłumaczył je i ponownie wracał wzrokiem do swej tarczy. Aż w końcu wpadł na pomysł. Wciąż dyktując Thorinowi kolejne słowa z tłumaczeniem rozpoczął malowanie tarczy. I mimo, że nie był malarzem to jeden symbol potrafiłby namalować nawet w całkowitych ciemnościach. Dirk na tarczy namalował znak swojego klanu, wielki na całą powierzchnię tarczy znak Klanu Lisa.
 
__________________
Świerszcz śpiewa pełen radości,
a jednak żyje krótko.
Lepiej żyć szczęśliwym niż smutnym.
Manji jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:14.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172