Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 19-11-2014, 03:44   #521
VIX
 
VIX's Avatar
 
Reputacja: 1 VIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumny

Królestwo Kazrima Kazadora, Pana Stalowego Szczytu
11 Vharukaz, czas Ezarytu, roku Drum - Daar 5568 KK


Dane nie było krasnoludom by zaznać spokoju. Każdy komu zdrowie jeszcze pozwalało albo miał ku temu chęć lub potrzebę chciał zająć się tym czy tamtym, jednak wszystko na nic, wkrótce Grundi opuścił komin sitowy, a niedługo później ze zwiadu wrócił Detlef oraz Khaidar. Stanęło na tym że oddział miał od razu ruszyć dalej, schodami, spiralnym tunelem aż do sali która była granicą detlefowego zwiadu. Sprawy uległy jednak poważnej komplikacji gdyż nie można było dobudzić Rorana, pół biedy jeśli byłby on zwyczajnie zbyt zmęczony by się wybudzić ale wszystko wskazywało na to że umarł. Thorin chcąc go wybudzić zauważył że bezbrody i straszliwie ranny khazad nie oddycha, jego pierś nie unosi się, jego serce nie wymierza równego rytmu, ba! nie wymierza żadnego rytmu. Czyżby serce się poddało, a może płuca lub zabił go szok?! W końcu przez trzy dni Roran trwał spalony, bez jedzenia i ratunku, złamany duchem, kryjąc się przed strugami wody by nie zamarznąć a zarazem poddając się zbawiennemu działaniu tego żywiołu który nie tylko schładzał jego rozpalony gorączką i obrażeniami organizm ale i nadawał pewnej elastyczności jego pokiereszowanej skórze… a teraz? Teraz Roran leżał suchy jak wiór, z zakrwawionymi bandażami wręcz wrośniętymi w rany, wyzuty z sił które spożytkował potężnie na emocjonalną rozmowę z kamratami gdy ci go odnaleźli. Przez trzy dni dawał z siebie wszystko, później przez kilka chwil po tym jak zobaczył towarzyszy broni i swą siostrę dał z siebie jeszcze więcej, czyżby oddał już wszystko? Thorin wsłuchał się w pierś Rorana i niczego nie słysząc uderzył raz i drugi pięścią w mostek który wiązał żebra nad sercem, po tym akcie Roran otworzył lekko swe spalone żarem usta i lekko odetchnął rozdmuchując przy tym pajęczyny gęstej śliny która niczym dobry rybi klej wcześniej wiązała solidnie jego wargi. Thorin usłyszał odgłos bijącego serca, Roran ożył i oddychał płytko czym uspokoił z pewnością obserwujących całe zajście towarzyszy, nie miał on jednak przytomności. Sprawa stała się jasna, syna Ronagalda trzeba było nieść i pewnie tylko wyrocznia z Karaz a Karak oraz bogowie wiedzieli jak długo taki stan rzeczy potrwa, do tego jeszcze zbroja i broń Rorana które do najlżejszych przecież nie należały. Celem najbliższego odcinka miała być sala którą odnaleźli Khaidar i Detlef i jeśli nic na drodze nie miało już stanąć to możliwym było aby byłego sierżanta tam jakoś przetransportować ale na dłuższą metę to nie miało sensu, gdyż kopalnie miały kończyć się wrotami do kompleksu jaskiń gdzie czaił się wróg, tam pewnie wspinaczka, zejścia linowe i przeciskanie się szczelinami skalnymi, khazadzi już to znali… zatem co wtedy z Roranem?

Dorrin też chyba był u kresu swych witalnych sił bo po wykazaniu zainteresowania nauką czytania, co z pewnością wprawiło kilku wojowników w osłupienie, wstał on, chwycił plecak i wywrócił się ja długi żałując chyba tylko tego że Thorin nie ma już więcej tych mikstur o paskudnym smaku które w mig stawiały na nogi. Co prawda jakoś się zebrał do kupy ale rany Dorrina były okrutne, równe roranowym a może i na swój sposób gorsze bo skaveńskie ostrze przebiło bark na wylot, zaś grot włóczni nie mógł być zatrzymany samą siła woli walecznego górala i zagłębiwszy się nad obojczykiem zadał niesamowitą ranę. Dorrin lewe ramię miał bezwładne, zwisające u boku tułowia niczym drewniana proteza, zresztą, mówienie o ranach Zarkana lub samo patrzenie na niego potrafiło doprowadzić do bólu, zwalisty khazad był niczym żywy i wciąż na swój sposób sprawny traktat medyczny zaprzeczający wszelkiej logice i wiedzy tych którzy leczyli obrażenia zwykle spotykane wśród rannych żołnierzy. Dorrinowi ciężko było się skupić na czymkolwiek podczas wymarszu, zataczał się na ściany i czuł jak rany mu się otwierają pod opatrunkami, dłonie czarne od węgla zalegającego w ścianach były czarne i nic poza oczywistym przeznaczeniem węgla nie nawiedziło Dorrina… węgiel, opał, zawsze coś. Kolejnym kto czuł się podle był Ergan Ergansson, co prawda daleko mu było do stanu Rorana czy Dorrina ale to on właśnie był następny w kolejce do sal Gazula, wcale nie runiarz czy alchemik z klanu Lisa jak można było przypuszczać, gdyż tę ostatnią dwójkę ogień faktycznie strawił niczym opalany kawał soczystej słoniny nad paleniskiem, ale ich rany dotyczyły twarzy i dłoni co oczywiście pozbawiało ich możliwości manualnych jednak nie mieli krwawych szarpanych ran nóg, tułowia i ramion tak jak Ergan, na tym polegała właśnie ta ogromna różnica. Rzemieślnik próbował jakoś naprawić protezę nogi Galeba ale poprzez ograniczenia jakie były efektem ran oraz przez brak sprawnych narzędzi nie dał rady. Ergan zdołał jednak ocenić co w protezie należy wymienić, co wygiąć a gdzie uzupełnić ubytek, to i tak sporo, wywnioskował też oczywiście że sam nie da rady tego naprawić, potrzebował rąk do pracy i to takich którym cęgi i młotek nie były obce. Te kilka chwil spędzonych na nieudanych próbach ratowania drewnianej nogi Ergan poświęcił także na rozmyślanie o korytarzach w których się znajdowali, niestety, pomimo tego że był azulczykiem to jego znajomość terenów nie sięgała aż tak głęboko pod miasto, znał jednak główne drogi podziemne prowadzące na zewnątrz i wiedział że już trzy dni temu powinni wyjść na zewnątrz. Ten czas jednak nie był normalny, ni trasa, ni warunki… a do wyjścia było jeszcze daleko.



Najgorszym chyba co było dla Thorina tego dnia wcale nie musiał być stan Rorana, raczej ogólna niemoc, gdyż były to jedne z tych dni gdzie na rany towarzyszy broni medyk mógł tylko spoglądać, przecierać je zwilżoną szmatką i trwać z nimi w cierpieniu, na tę chwilę nie było już sposobu by im pomóc, wszystko było w rękach bogów. Czasu faktycznie nie było dużo ale te kilka chwil związanych zostało rozmową między khazadami, syn Alrika nie próżnował jednak, zabrał się za robienie potykaczy choć smykałki w tym nie miał nic a nic. Za materiały posłużyło drewno opałowe, innego zwyczajnie nie było. Struganie grubych drzazg i wiązanie ich a potem pokrywanie trucizną… niby zadanie proste ale efekt był paskudny, potykacze były koślawe i słabe, zresztą było ich tylko cztery i wątpliwe czy ktoś by się na nie wpakował, całe szczęście że Thorin nie zranił dłoni podczas pracy przy truciźnie. Ktoś kto znał się na pułapkach wiedział ze nie sam potykacz jest ważny, ale i jego umiejscowienie, maskowanie, przewidywanie trasy przejścia przez wroga… na tym Thorin nie znał się jednak nie można było mu zarzucić braku chęci i uporu w każdym rodzaju pracy jaki przyszło wykonać. Galeb Galvinson również miał swój wkład w te typowo zbójnickie prace, jednak był on tylko doradcą, podrzucał pomysły pełen fałszywej energii która faktycznie była reakcją organizmu na spazmy bólu jaki ogarniał twarz i dłonie runotwórcy. Kowal rodem z Gór Czarnych, twardy i niezłomny, teraz był zdany na łaskę innych bo poza przebieraniem nogami z których zresztą jedna była drewniana, to miał on do dyspozycji jedynie swoje słowa i myśli… ktoś powiedziałby że to niewiele jak na sytuację w jakiej była grupa, jednak w przypadku Galeba to nie byłą do końca racja, bo miał on jeszcze w sobie ogromne pokłady mocy która płynęła w żyłach runkhi. W czasie gdy większość khazadów zebrała się wokół map i poczęła wymieniać uwagi, wtedy też gdy mocarnie wkurwiony Thorgun nakazał by się skoncentrować na tym co w tunelu… coś się stało! Wszystkim krasnoludom włosy na głowie stanęły dęba i ciarki przebiegły po plecach, powietrze w tunelu stało się świeże tak bardzo jakby ów miejsce gdzie była drużyna nie było setki stóp pod ziemia ale na pokrytej śniegiem hali, to było dziwne. Z sufitu posypał się pył i oderwało się kilka mniejszych kawałków skały, nagle nasiliło się dudnienie w uszach i po chwili przeszło, wszystko wracało do normy. Nikt nie wiedział co się dokładnie stało choć podejrzenia można było snuć… Galeb jednak czuł energię którą w sobie skumulował, czuł ja w ramieniu, w dłoni… nie miała ona potencjału, celu i kształtu ale runotwórca czuł ją, wiedział że jest jej źródłem. Siedzący obok Galeba, alchemik Urgrimson jako jedyny chyba zauważył że runiarz coś przywołał lub stworzył, Dirk nie mógł pomóc w żadnej z prac, podobnie jak syn Galvina i tak samo służył jedynie radą i wiedzą. Fakt, mógł w swe zabandażowane dłonie chwycić kartę pergaminu i obejrzeć ją ale to było wszystko, do tego gdy sprawa z dokumentami nabierać poczęła tempa zjawili się w tunelu Detlef i Khaidar i okazało się że oddział ruszać miał dalej. Zatem papierzyska musiały poczekać na następny raz. Jednym czego Dirk był pewny to że do zdrowia wraca dość szybko, znacznie szybciej niż reszta rannych towarzyszy, w końcu alchemiczne specyfiki miały swą moc i wartość, czerwony łój zamknął ranę w nodze i nie dopuszczał do zakażenia ran głowy… ważne też to że broda i wąsy były na miejscu, czego nie można było powiedzieć o Roranie lub Galebie.

Grundi wdał się w rozmowę z Detlefem i zaraz szykowano się do dalszej drogi, to nie było jednak takie proste dla Siggurdssona. Strzelec wciąż wyczekiwał na to co czai się w głębi korytarza, to jednak nie nadchodziło. Tułacz wiedział już na co patrzył, to było jakieś zwierzę, wyglądało jak szczur tyle że po wielokroć większe i choć samymi cieniami trudno było dać miarę taka by nie ocierała się o wyobraźnię to szczur ten musiał mieć najmniej sześć stóp długości bez ogona licząc. Co ciekawe, stwór nie zjawił się więcej na horyzoncie Thorguna, odkąd w tunelu zawiało dziwną mocą, szczur zniknął w mrokach kopalnianych tuneli i już nosa nie wyściubił. Zrobiło się cicho na swój sposób i faktycznie tylko brak zaangażowania innych w sprawę ‘’ogona’’ mógł być dla Tułacza mocno wkurwiający, z drugiej strony Khaidar wróciła ze zwiadu cała i zdrowa, a i czuła się lepiej co zdecydowanie dobrze wpływało pewnie na Thorguna. Istotne było też to że podwichnięta kostka strzelca wracała do zdrowia, opuchlizna zeń zeszła a ból stopniał do minimum które było może uciążliwe ale nie miało już wielkiego wpływu na mobilność Siggurdssona. Na odchodnym, gdy wszyscy już byli objuczeni na powrót plecakami, Thravarsson mimo swych bolesnych ran ponownie przyjrzał się skaveńskim śladom na skale. Trudno było ocenić jak długo one tu mogły być, nie było też sposobu by ocenić wielkość stada, ale jedno się zgadzało, na skale przy kominie były ślady inne niż reszta, faktycznie mogły należeć do legendarnych szczuroogrów, zgadzałoby się z opisem tych bestii jakie to weterani zwykli bajać przy karczemnym ogniu i kuflu piwa. Niestety, więcej Kyan nie był w stanie z tego tropu wywnioskować.


 
VIX jest offline  
Stary 19-11-2014, 12:47   #522
VIX
 
VIX's Avatar
 
Reputacja: 1 VIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumny
Droga wyglądała dokładnie tak jak opisał ją wcześniej Detlef. Wpierw schody, później korytarz, a następnie spiralne zejście o nie więcej jak trzech pierścieniach i niewielkim kącie nachylenia. W zejściu, wbite w ścianę co jakieś sześć stóp były żelazne pierścienie. Dla większości z krasnoludów to był koniec podróży na jakiś czas gdyż mieli oni strzec tunelu przed nadchodzącym z tyłu ewentualnym wrogiem, Detlef, Grundi i Kyan ruszyli zaś w głąb spirali by zabezpieczyć pomieszczenie poniżej. Czas ciągnął się w nieskończoność gdy khazadzi oczekiwali na powrót szpicy, co gorsza tunel mógł pomieścić tylko trzech krasnoludów obok siebie, zatem cała dziewiątka wojowników zaczopowała właściwie tunel swoimi osobami. Na domiar złego, czujne oko Siggurdssona znów poczęło rejestrować jakąś obecność na granicznej linii widzialności, znów coś się czaiło, szło za krasnoludami ale nie podchodziło bliżej.

W ten czas Thorvaldsson oraz Fulgrimsson byli już na dole spirali i wkraczali do sali, powoli i ostrożnie, krok za krokiem w ślady tropiciela Kyana Thravarssona który pomimo odniesionych ran musiał robić swoje bo innej rady zwyczjanie nie było. Wielu drużynników do tej pory spoglądało na Khaidar jako na znawczynię tego rodzaju spraw ale była ona ostatnimi dniami jakaś nieobecna, być może to przez sytuację w jakiej się teraz znaleźli, może przez chorobę i wstrętnego robaka, a może miała dość tej wojny w którą ją uwikłano… osowiałość nie przystawała jednak do córy Ronagalda a trzeba przecież było mieć świadomość tego że taki stan braku mentalnej obecności, na wojnie najczęściej kończył się śmiercią. Każdy musiał o tym pamiętać… jednak w sali gdzie znalazła się trójka wojowników nie to teraz zaprzątało ich myśli. Detlef poinformował o pułapce pod stołem i lince przy podłodze która była spustem jej napinacza. Jak na razie wszystko szło dobrze. Dowódca podszedł do stołu i przyjrzał się latarni górniczej, wyglądała normalnie, solidna, zrobiona z kutej stali, zamknięta a do tego żarowa, na skorupie miała grubą żeliwną markę klanu Yhar’y, połowę słońca świecącego do dołu, pod ziemię, Detlef znał ten znak, zresztą pewnie jak każdy w Azul, klan Yhar’y - Lodowego Słońca który to od wieków zajmował się wyrobem narzędzi górniczych i instalacji do szybów wydobywczych w tej części łańcucha górskiego. Thorvladsson chwycił za stojąca na stole latarnię górniczą i podniósł ją, w ostatniej chwili zauważył że do urządzenia jest coś przywiązane, sznurek biegł przez szparę między deskami w stole i łączył się z mechanizmem spustowym pułapki pod blatem. Detlef odstawił latarnię, zrobił krok w tył i zajrzał w cebry oraz w koryto górnicze stojące pod ścianą, nie było w nich nic poza kawałkami skał.

W tym czasie Kyan penetrował salę ze zwyczajową dla siebie energią, niczym stary łowczy króla, węszył i zaglądał ostrożnie acz zdecydowanie, tu i tam, wszędzie tam gdzie mogła by być jakaś śmiertelna niespodzianka. Grundi poruszał się zaś ostrożnie gdy zbliżał się do drzwi, Kyan zauważył to i wiedział że odrzwia mogą być pułapką, jednak Grundi badał je spokojnie, Detlef także stawiał małe kroczki ale czujnemu oku Kyana nie umknęła linka pod latarnią której to o mały włos Detlef by nie zerwał. Pewnie kościany nóż nie był w stanie spenetrować pancerza Detlefa, ale reakcja łańcuchowa przecież mogła pogrzebać ich wszystkich pod tonami gruzu. Kyan szukał dalej i długo szukać nie musiał wcale szukać, pierwszą pułapkę znalazł w szczelinie w suficie, nad koksownikiem który stał na środku pomieszczenia, był tam wylot dla dymu z którego czuć było wielki cug i żałować tylko że szczelina miała może dziesięć cali na pięć szerokości bo z pewnością gdzieś tam daleko prowadził on na zewnątrz góry. Kyan zauważył że do koksownika przyczepiona jest stalowa żyłka, tak cienka że prawie niewidoczna, naprężona była niczym struna, z pewnością zerwanie jej oznaczało coś złego, co to jednak mogło być? Tego już Kyan stwierdzić nie mógł, żyłka znikała w mroku szczeliny nad koksownikiem i nie zdradzał dalszej części tajemnicy jaką była pułapka. Drugie zagrożenie kryło się w stercie kamieni rzuconej w kąt, zaraz za taczkami o owe kamienie opartymi, konopny sznur prowadzący w stertę łączył się pod gruzowiskiem z mechanizmem który miał zwolnić napinacz i posłać zaostrzony patyk wprost w tego kto chciałby ruszyć taczkę. Kyan sprawdził całą salę i więcej niczego nie znalazł ale jego nos tropiciela podpowiadał mu że to może nie być jeszcze wszystko co pozostawiono tu by zabić lub okaleczyć.

Grundi obejrzał drzwi, były zamknięte z drugiej strony niestety, ale Fulgrimsson zarejestrował na drzwiach ślady skaveńskich pazurów a gdy tak wpatrywał się w nie z bliska poczuł nosem coś jeszcze, jakiś zapach, paskudny smród. Węsząc przy drzwiach do nozdrzy Grundiego dotarł zapach zgniłych jaj, jakby ze szczeliny między drzwiami a ościeżnicą, zresztą tak po prawdzie to ów miejsce było dziwne, drzwi w kopalni to nie było coś powszechnego, do tego ta zapora była solidna, jakby za bardzo, dopasowana idealnie do skały, szczelna ponad wszelką miarę. Skoble były otwarte co prawda po tej stronie a belki blokującej był brak, ale jasnym było że ktoś zamknął te drzwi z drugiej strony przy użyciu tych samych właśnie sposobów. Sala była mała i nie było za wiele dla Grundiego by się już miał na czym skupić… pod ścianą stał worek z węglem, nad nim wisiała żelazna klatka ze zdechłym w niej szczurem, koksownik na środku sali a obok niego drewniane wiadro z szuflą i węglem… wszystko dokładnie tak jak opisał to Detlef po powrocie ze zwiadu. Wszystko wyglądało dość normalnie, nie licząc pułapek oczywiście, pułapek które powodowały że aż strach było dotknąć tu czegokolwiek. Kropką do rozmyślań Grundiego był hałas który dobiegać począł z góry, z tunelu gdzie została większość oddziału, coś się tam działo.

***

Na górze wszyscy czekali powrotu tropiciela i jego obstawy by wreszcie można było ruszać dalej, ale nic nie mogło być tak proste, nie w tym miejscu, nie kiedy tropem krasnoludów szło…

Thorgun wypatrywał ruchu i faktycznie znów coś się tam pojawiło ale tylko na ułamek chwili, po tym w powietrzy śmignęły pociski, tylko dwa… albo aż dwa. Jeden z bełtów wbił się w tarcze Khaidar drugi uderzył z przerażającą precyzją i odnalazł swój cel w prawym barku Thorina, na szczęście nie wbił się głęboko i zbroja wyhamowała większość siły uderzenia ale pocisk i tak zdołał upuścić krwi. Wróg strzelał spoza zasięgu światła pochodni, zresztą, pewnie nie celował w coś specjalnego, świecąca w mroku pochodnia krasnoludów przecież musiała mieć właściciela zatem każdy cel był dobry. Thorgun widział tylko cienie, kto z khazadów był zdrów i do walki zdolny wroga nie widział wcale. Dirk i Galeb przytomni jednak bez możliwości by stawić czoła następnym wrogom, wszystko przez obrażenia jakie odnieśli od ognia… Roran pogrążony we śnie albo i może w śpiączce także nie mógł być tu pomocny a może i nawet był ciężarem dla oddziału bo ewentualne wycofanie się oznaczało taszczenie jego rannego dupska. Trzeba było coś zrobić… w myślach niektórych krzyczały głosy. ~ Kto to? Znów? Co dalej? Bogowie dajcie wytchnąć! Kto tu kurwa teraz dowodzi? Co robimy? ~ Kimkolwiek był wróg w tunelu to postanowił on pozostać w ukryciu, jednak bełt w barku Thorina wyraźnie wskazywał na skaveny.
 

Ostatnio edytowane przez VIX : 19-11-2014 o 13:28.
VIX jest offline  
Stary 21-11-2014, 14:55   #523
 
Stalowy's Avatar
 
Reputacja: 1 Stalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputację
- Trafili mnie . - stwierdził po prostu Thorin - Zbierajmy się stąd zanim nas wystrzelają jak kaczki, Thorgun osłaniaj i piźnij im tam od czasu do czasu żeby się trzymali na odległość, Khaidar pomóż mi z Roranem i ustaw po drodze te potykacze, jak wpadną na jeden czy drugi to już nie będą tak biec za nami. O ile znajdziesz jakieś dobre miejsce na nie , bo o maskowaniu to raczej możemy zapomnieć. I podaj tą pochodnie Dirkowi, on wie jak ją trzymać by zmylić strzelających. - po chwili namysłu dodał jednak - Na ukos przy ścianie, niech walą po ścianach a nie w środek oddziału. Najchętniej bym ją zgasił, ale dla skavenów to może oznaczać zaproszenie do ataku, a tak to dwa razy pomyślą zanim wejdą w zasięg światła
Thorin jako jeden z nielicznych którzy mieli jeszcze siłę zabrał się za dźwiganie Rorana. Zaczął to robić już w trakcie wydawania poleceń, zajmując się też przy okazji bełtem. Nie szło tego zrobić inaczej niż na spółkę z Khaidar, Thorgun musiał osłaniać tyły i odstraszać podłe skaveny.
- No! Dalej, wykrzesaj z siebie jeszcze trochę ognia runotwórco! - Krzyknął Huran i choć sam był ciężko ranny to chwycił pod ramię Galeba i pomógł mu wstać. Chwilę później prowadził go już w dół spiralnej rampy, krok w krok za Thorinem i Khaidar którzy na wpół nieśli a na wpół ciągnęli ze sobą Rorana. Na górze zostali tylko strzelec Siggurdsson, Dorrin oraz Dirk i Ergan. Szarpany przez Hurana runiarz szedł ociężale modląc się tylko do Bogów Przodków, aby uszkodzona proteza wytrzymała te ekscesy.
Dirk nałożył plecak, hełm na głowę, zabrał wszystkie swoje graty, tarcze przewiesił na lewym boku i pomógł na ile mógł zebrać się Erganowi, a następnie ruszył za pozostałymi.
-Dirk skurwielu. Zostaw pochodnię. Po ciemku mam strzelać - rzuca Thorgun nim jego towarzysz zrobi mu wilczą przysługę.
Dirk spojrzał prosto w oczy Thorguna. Jednak nie czas i miejsce to było by się kłócić o takie rzeczy, a w obecnej sytuacji drobiazgi. Dirk jedynie zgrzytnął zębami i pozostawił bez komentarza obelgę rzuconą przez Thorguna. Obelga matki, za którą teraz Thorgun powinien zapłacić krwią. W milczeniu podał Thorgunowi pochodnię. Czekał aż Ergan się pozbiera, pomagając mu jak może.
Thorgun przysunął sobie stopą pochodnię, i stanął tak by cienie były przed nią. On sam wyjął Miruchnę, i przymierzył. Czekał spokojnie jedynie mówiąc do siebie raczej:
-No dobra szczurze mendy chodźcie do Mirusi. Czas się przywitać… - i pożegnać dodał w duchu Thorgun.
Dorrin wciąż był lekko otepiały, ze stanu nieświadomości wyciągnął go rumor i świst bełtów.
- Thorin… - stęknął, podchodząc do syna Alrika - [i]Daj… Rorana, ja dam… dam radę go nieść… nawet z jedną ręką silniejszym od Ciebie…
Jakby na przekór swoim słowom zachwiał się. Ale utrzymał się na nogach, nie upadł.
- Nie dam rady walczyć, nie… - zarzęził - nie jedną ręką. Ale… ale dam radę popilnować, khe… Ronagaldsona…
- To pomóż komuś nieść jego graty, jak się z nimi wywalisz to żalu nie będzie, ale jak się przewrócisz z Roranem, to go zabijesz - Thorin nie wdawał się więcej w dyskusję z Dorrinem. Szedł dalej targając Rorana. Słysząc zaś komentarz Thorguna dorzucił - Thorgunie cofaj się z nami, miarowo, można by nawet pochodnię pozostawić w miejscu gdy my się będziemy cofać, jak wejdą w zasięg światła będziesz miał pięknie oświetlone cele. Dirku odpal proszę drugą pochodnie bo poskręcamy tu karki sobie. Jeden nieostrożny krok, poślizg i Roran trup, być może nie tylko on - końcówkę zdania dodał już nieco ciszej, zdając sobie sprawę że wielu jest na granicy życia i śmierci i byle rana może ich wykończyć.
Dirk oparł Ergana o ścianę
- Poczekaj tu, zaraz znów ruszymy, tylko pochodnię odpalę. - wydobył pochodnię odpalił zapałkę by podpalić pochodnię.
Gdy pochodnia się zapaliła, Dirk z tarczą na plecach ruszy z Erganem.
Na to wszystko Galeb tylko mamrotał coś pod nosem ni to modlitwy do Przodków, ni to przekleństwa na wrogów.
 
Stalowy jest offline  
Stary 22-11-2014, 14:34   #524
 
Eliasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Eliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputację
Reanimacja Rorana potwierdzała jedynie wcześniejsze przypuszczenia Thorina. Ich były przywódca był na skraju wyczerpania , które zresztą musiało odbić się także na jego sposobie myślenia i oceniania sytuacji. Schodzenie przez kraty w dół komina było nie tyle absurdalne co zwyczajnie niewykonalne, zwłaszcza przy potrzebie przebijania się przez poszczególne poziomy co dość szybko sprawdził i ustalił Grundi.

Thorinowi nie podobał się pomysł rozdzielania drużyny po to tylko by sprawdzić i tak jedyne wyjście z komnaty. Jeśli nie mieli - a nie mieli - innego wyjścia , to trzeba było po prostu brać co jest z wszystkimi jego dobrymi i złymi stronami. Czy to nie liczebność grupy odstraszyła ostatnim razem skaveny?

Kronikarz nauczył się już jednak by nie zmieniać tych decyzji które już zapadły, zresztą i tak nie miał środków ni sposobów by powstrzymać Detlefa. Podczas gdy trójka khazadów poszła sprawdzać przejście sam mógł zająć się w pełni Roranem i pułapkami z których wykonania był nawet zadowolony, zwłaszcza że były to jego pierwsze własnoręcznie wykonane potykacze.
Kiedy padły pierwsze strzały wiedział , że jest gorzej niż źle. Do walki nadawał się tylko on i ewentualnie Khaidar, Thorgun mógł ostrzeliwać wroga, ale wiadomym było że ten prędzej czy później podejdzie. Jeśli przebije się przez choćby jednego z dwójki wówczas strumieniem ruszy by dorżnąć rannych. Roran, Dirk, Galeb nawet Dorrin nie mieli żadnych szans w walce z skavenami. Thorin widząc brak szybkiej reakcji kogokolwiek, wiedząc, że nie pozostał nikt z formalnie wyznaczonych do dowodzenia, sam musiał podjąć działania , w przeciwnym razie groziło im że zostaną wybici do nogi.

- Zbierajmy się stąd zanim nas wystrzelają jak kaczki, Thorgun osłaniaj i piźnij im tam od czasu do czasu żeby się trzymali na odległość (...)

Był nawet nieco zdziwiony gdy większość zaczęła wykonywać jego pośpieszne polecenia. Khaidar pomogła mu z Roranem, reszta rannych ruszyła zgodnie z poleceniem, zaś Thorgun szykował się do osłaniania tyłów, czego nieprzyjemna wymiana zdań między nim a Dirkiem była zupełnym potwierdzeniem.

Thorin jednak nie oglądał się za siebie, nie było na to czasu, musiał dowlec Rorana do reszty , połączyć siły z resztą i ruszyć dalej zastawiając za sobą pułapki i utrudniając pościg w wszelki możliwy sposób.

Do głowy mu nie przyszło, że Thorgun pozostanie w miejscu miast wycofywać się z resztą - tyle że na końcu i utrzymywac wroga na odległość strzałami z Miruchny. Do głowy mu nie przyszło, że "korytarz obiecany" zostanie odcięty przez napaleńców którzy jak się później okazało zaczęli uruchamiać pułapki, zamiast zostawić je w spokoju i sprezentować nadchodzącym za grupą skavenom. Gdy wreszcie zobaczył mordę Detlefa nie wiedział nawet czy się cieszyć, bo zaraz za nim biło światło które nie zapowiadało nic dobrego.
Ułożył Rorana przy ścianie, zaczerpnął kilka wdechów, bo niewątpliwym wysiłku jakim było targanie ciężkiego dupska ex przywódcy po czym wydyszał z siebie najważniejsze wieści.

- Skaveny... Na górze - przerwał na kilka wdechów, był tak zasapany tarmoszeniem ponad siłę że ledwo mówił, świeża rana po strzale także nie pomagała w wyduszeniu informacji. Zresztą sam niewiele więcej wiedział. gdy obejrzał się za siebie dostrzegł wszystkich z wyjątkiem Thorguna. - Gdzie kuźwa jest Thorgun? Zapytał do idących za nim, - Miał się trzymać blisko i ostrzeliwać wroga.

Nie było czasu nawet na besztanie nieobecnego. Skoro nie był z nimi znaczy się ze pozostał.
- Musimy mu pomóc, zbierz wszystkich zdatnych do walki i wracajmy po niego, ciężko ranni niech tu zostaną. - powiedział po czym wyciągnął tarcze i topór, szykując się do kolejnej przeprawy z skavenami. Nie chciał zostawiać Thorguna , ale samotny powrót oznaczał śmierć Thorina i kolejne zgony wśród rannych. Taka kalkulacja mu nie odpowiadała więc wyczekał na rozkaz od Detlefa korzystając z chwili na złapanie drugiego oddechu.
 
Eliasz jest offline  
Stary 22-11-2014, 20:15   #525
 
blackswordsman's Avatar
 
Reputacja: 1 blackswordsman jest na bardzo dobrej drodzeblackswordsman jest na bardzo dobrej drodzeblackswordsman jest na bardzo dobrej drodzeblackswordsman jest na bardzo dobrej drodzeblackswordsman jest na bardzo dobrej drodzeblackswordsman jest na bardzo dobrej drodzeblackswordsman jest na bardzo dobrej drodzeblackswordsman jest na bardzo dobrej drodzeblackswordsman jest na bardzo dobrej drodzeblackswordsman jest na bardzo dobrej drodzeblackswordsman jest na bardzo dobrej drodze
Ergan Ergansson był coraz bardziej zły. Brakowało jedzenia, brakowało odpoczynku. Narzędzia Galeba były uszkodzone, skaveny znowu zaatakowało, a do tego rzemieślnik nie mógł normalnie utrzymać narzędzi w rękach ani naprawić zepsutej protezy. Jego składniki chemiczne do pracy jak i proch musiał wyrzucić już trzy dni temu ponieważ zamokły. Dodatkowo miał coraz mniej sił i słaniał się na nogach. Jego towarzysze byli w podobnym stanie a nawet gorszym. Wszystko to wkurwiało krasnoluda na potęgę. Pomoc Dirka przy schodzeniu w dół wcale nie została miło przyjęta przez Ergana. Rzemieślnik skwasił się i oglądał się cały czas za siebie. Thorgun został... Ach gdyby tak zarządzili atak a nie odwrót. Myśli Ergana stały się bardzo ponure, wręcz przerażające dla przeciętnego khazada. Rzemieślnik czekał tylko na rozkaz do ataku, miał dość uciekania przez zawszonymi śmierdzącymi szczurami. Nigdy wcześniej w swoim życiu Ergansson nie był tak bardzo głodny jak dziś a głód miał się jeszcze pogłębić. Krasnolud widział tylko jedno rozwiązanie tego problemu. Słysząc słowa Thorina, rzemieślnik odparł nawet z odległości.

-Ja też idę... Jestem średnio ranny... poradzę sobie po prostu jestem śpiący. Walka mnie rozbudzi...
Cokolwiek odpowiedzieli by towarzysze, Ergan i tak miał zamiar ruszać z nimi do walki. Nagle ranny na lewym ramieniu, dziurawy bok, rozcięta twarz, przebite udo, zmęczenie i wyziębienie ustąpiły jakiemuś dziwnemu zewowi. To był głód...
 

Ostatnio edytowane przez blackswordsman : 22-11-2014 o 20:19.
blackswordsman jest offline  
Stary 22-11-2014, 21:08   #526
 
Manji's Avatar
 
Reputacja: 1 Manji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnie
Po trzech dniach drużyna w końcu przebiła się przez twardą skałę, po drugiej stronie spotkali Ergana wycieńczonego i poranionego. Dirk nie był w stanie poparzonymi dłońmi zmieniać opatrunki, dlatego gdy Thorin odwijał bandarze z kolana, Dirk końcem palca wcierał Czerwony łój w paskudną ranę lewego kolana, która po wybuchu się otworzyła. Wcierając maść w kolano wcierał ją także w poparzonego palca, który znacznie szybciej, w porównaniu do reszty dłoni, zaczął się regenerować. Dirk zaobserwował jak maść ożywiała naskórek na palcu, jak sterylizowała ranę, pomagała organizmowi usunąć toksyny. Z reszty ran na dłoni, szyi sączyło się osocze, skóra pękała przy byle ruchu, pulsowało gorąco. Po trzech dniach rozpoczęło się charakterystyczne, jeszcze delikatne swędzenie w kolanie, świadczące o tym, że rana się zaczyna goić. Dirk przeliczył skromny zapas Czerwonego łoju, siedem dawek, tyle powinno wystarczyć na pod reperowanie stanu nogi. Postanowił aby zużyć kilka dawek na poparzone dłonie. Obrażenia te sprawiały, że Dirk czuł się bezradny. Obawiał się o to czy jeśli zastosuje choćby o jedna dawkę za dużo na dłonie to czy wystarczy do końca kuracji na kolano. Mimo wszystko młody alchemik postanowił choćby po części zregenerować dłonie, jak tylko nadarzała się okazja, gdy Thorin zdejmował bandaże, Dirk delikatnie, końcówką palca nakładał Czerwony łój na poparzenia.

Przez ten krótki okres, ciszy przed burzą, Urgrimson miał wiele czasu aby przemyśleć wiele spraw. Z jednej strony nie był zadowolony z sytuacji w jakiej się znalazł i całej tej wyprawy, z drugiej wizja Azul, które może upaść pod naporem armii zielonych i skavów. Była to straszna wizja wlewająca smutek i rozpacz do serca młodego khazada. Czarę goryczy przepełniała beznadziejna sytuacja w jakiej się znalazł. Wiedza, że mógł się zachować tak jak zwykle, czyli samodzielnie o wszystko zadbać by uniknąć sytuacji w jakiej teraz znalazł się oddział, ta wiedza, ta świadomość były o kroplę za wiele w czarze goryczy. Dirk stał się ospały, wykonywał tylko najpotrzebniejsze prace. Jadł, wydalał, mył się, spał. Większość czasu jak nie czytał zdobycznej księgi, która była odskocznią dla umysłu, siedział i analizował informacje, które posiadał.
Coś się nie zgadzało, może to co brał na początku za rozkazy od wodza orków było jakiegoś typu umową, kontraktem. Teraz na spokojnie rozumując dochodził do wniosków, że ani skaveni ani orkowie nigdy w historii ze sobą nie zawierali sojuszy, bardziej było to tymczasowe zawieszenie broni. Zadanie nie łatwe, by wywiedzieć się jakie cele przyświecają skavenom, a jakie orkom.
“Czy te dokumenty skaveńskie posiadają ważne informacje? A jeśli tak to, czy potrafili byśmy je właściwie użyć? Co te dwie wrogie nacje połączyło? I czy są połączone, a może nie działają wspólnie? Jaka sytuacja ponownie by poróżniła obie plugawe nacje?”
Dirk liczył na to, że armia Azul ma jeszcze jakiegoś asa w rękawie, inaczej było już po nich.
Także myślami wracał do sytuacji obecnej. Ruszyli w marnym stanie, zupełnie nie przygotowani jak jakaś banda dzieciaków. Dorrin ledwie się poruszał, a obecnie kilku kolejnych miało podobny problem wliczając w to samego Dirka. Na komisariacie milicji politycznej czytał o potyczkach czarnego sztandaru i nie dawał wiary w to co czytał. Teraz na własnej skórze doświadczał braku współpracy oddziału, braku podziału ról. U kapitana Karguna każdy wiedział gdzie jest jego miejsce i jakie ma zadania. Było to oczywiste, bo Kargun doskonale wiedział co kto potrafi, w czym jest dobry, a jakie są jego słabe strony. Kargun dbał w szczególności o logistykę, w obecnym oddziale logistyka była jedynie niezrozumiałym pojęciem. Dirk był rozczarowany, sam delikatnie popchnął Detlefa w kierunku dowództwa. Tam, wśród ruin Detlef wyglądał na mądrego przywódcę. Jak bardzo Dirk się pomylił? I gdy detlefowy rokosz się powiódł, gdy Detlef przejął obowiązki sierżanta ogłaszając swoją kandydaturę, chwilę po tym umył ręce od odpowiedzialności.
“Dowódca tylko podczas walki. Ha! Dobre sobie, to tak jak by król orzekł płaćcie mi podatki, a reszta, reszta mnie nie obchodzi, wolna wola róbcie co chcecie. Kto by chciał takiego króla?”
Do tego całego bigosu dochodzili spiskowcy Bonarges. Możliwe, że wśród drużyny był wraży agent, możliwe że Kyan lub Huran, albo obaj, byli agentami. Kyan był przydzielony Galebowi, ale sprytny agent potrafiłby podsunąć tego typu myśl swemu przełożonemu. Tak samo jak Dirk planował podsuwać niektóre pomysły Detlefowi, bądź brać na siebie nie swoje obowiązki, by ponownie nie dopuścić do tak beznadziejnej sytuacji w jakiej się znaleźli. Huran, on przyłączył się, bo namówił do tego Detlefa, może nawet go przekupił. Poza tym Detlef właśnie Dirkowi i Thorinowi nakazał mieć oko na niego. Huran z jakiegoś powodu chciał wymknąć się z Azul. Możliwe, że był ściganym przez prawo i schował się wśród walczących, a gdy nadarzyła się okazja postanowił uciekać. Możliwe, że był agentem Bonarges i na własną rękę chciał się wydostać z Azul, a banda Detlefa stała się okazją, którą pochwycił oburącz. Im więcej Dirk o tym myślał, tym większa złość w nim rosła. Nie była to złość typowa dla khazadów, gwałtowna i destruktywna. Dirk złość przekuwał w cierpliwość, zachowując pozory obojętności, ukradkiem spod bandaży obserwował każdego z oddziału, bo każdy mógłby być potencjalnym agentem. Dirk wiedział, że jedynie jako jednolita jednostka mają szansę nie tylko przeżyć ale także zyskać sławę. Postanowił sobie, robić wszystko co trzeba i tak jak trzeba. Jeśli Detlef czegoś nie zrobi, Dirk będzie się dwoił i troił aby wszystko było jak należy. Jako cichy pomocnik nie mógłby liczyć na pochwały, które zresztą Dirkowi były obojętne, bynajmniej z ust tych których nie darzył szacunkiem. Jednak tylko taka aktywność umożliwiała aby przetrwać. Gdyby sam zorganizował zbiórkę kasy na lekarstwa, teraz wszyscy ponownie w pełni sił staliby na nogach. Ale poprzedni sierżant olał kwestie składek.

I gdy tak siedział i rozmyślał, podliczał wszystkie informacje, poczuł coś dziwnego, jakiegoś rodzaju falę, której źródłem był Galeb. Podobne odczucie towarzyszyło podczas zaklinania Mocy w magicznych eliksirach przez ojca Dirka, Urgrima. Urgrim Harginson był już wtedy biegłym Mistrzem Alchemii. Asystujący Dirk przy zaklinaniu Mocy wiele razy doświadczał tego dziwnego stanu, tej czystej energii, która przechodziła przez ciało pozostawiając dziwny metaliczny posmak w ustach. Tym razem było bardzo podobnie, jedynie smak w ustach nie był metaliczny, a jakiś nie określony. I tak jak Ojca, tak teraz Galeba, Dirk obserwował w milczeniu, pełen fascynacji, nie śmiał mu przeszkadzać. Mistrz Run zbierał Moc, bądź czynił jakieś uroki, czy też gusła odprawiał, a może przekówał swoją wolę, swojego ducha.

Dirk był gotów do wymarszu w każdej chwili, a wymarsz mógł być zarządzony w każdej chwili. Spakował wszystko co posiadał, upewnił się jeszcze czy nie ma uszkodzeń plecaka, czy wszystko jest na swoim miejscu. Gdy Thorgun orzekł, że mają towarzystwo, Dirk był już na nogach z plecakiem na plecach, tarczą przewieszoną z lewego boku, z hełmem na głowie. Po tym jak oddział został ostrzelany czas było ruszyć. Dirk pomógł Erganowi wstać oraz służył pomocą jako podpora. Poruszali się w tempie Ergana, który ledwie powłóczył nogami oraz miał problem z utrzymaniem równowagi. Dirk przyświecał pochodnią trzymaną w lewej ręce, a prawą obejmował Ergana tak by ten się nie przewrócił.
 
__________________
Świerszcz śpiewa pełen radości,
a jednak żyje krótko.
Lepiej żyć szczęśliwym niż smutnym.

Ostatnio edytowane przez Manji : 23-11-2014 o 10:56.
Manji jest offline  
Stary 23-11-2014, 12:09   #527
 
PanDwarf's Avatar
 
Reputacja: 1 PanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputację
Kyan odezwał się do towarzyszy po dokładnym zbadaniu pomieszczenia
- Najesona jest pulapkami nicym ciasto locynkami. Mamy tsy opcje…splubofac je losbloic, mosna je sdetonofac s bespiecnej odleglosci albo lysykofac pseplafe pses nie, flas s lannymi i niepsytomnymi. Do tego tseba fyfasyc tamte flota najsampierf.

Detlef spojrzał na tropiciela
- Rozbrajamy cholerstwo po kolei. Nie wiemy ile czasu przyjdzie nam forsować drzwi i nie chcę, żeby któryś wpadł na niezabezpieczoną pułapkę. Zacznijmy od tej pod stołem. Zdaje się, ze lampa też jest z tym połączona. Pomóż mi. - odrzekł bez wachania - Grundi ty kombinuj z tymi drzwiami, ale uważaj, żeby sufitu nam na łeb nie zwalić. - Dodał.

Krasnoludy kiwnęły tylko głową twierdząco że zrozumiały czego dowódca od nich oczekuje. Grundi oddalił się skupiając cała swoja uwagę na drzwiach. Pozostałą dwójkę czekało o wiele większe wyzwanie, gdzie błąd równał się śmiercią lub trwałym kalectwem.
Postanowili zając się latarnią której ewentualne podniesienie aktywowało wystrzelenie noża. Plan był wyśmienity, napięcie linki, odcięcie jej, obwiązanie łyczyska i blokada pułapki. Niestety tego dnia szczęście im nie dopisywało, Detlefowi linka wymsknęła się z ręki i aktywował pułapkę, mrugnięcie okiem i Prask!
Los od razu wymierzył karę dowódcy , sprężynujące badyle wtuliło się w mordę krasnoluda z ostrym plaśnięciem, po którym została pręga niczym przełęcz przecinająca góry.
Kyan ledwie zdusił salwę śmiechu, która uporczywie chciała znaleźć ujście z jego gardła. Nie było jednak czasu na ceregiele.
Druga pułapka jaką odkrył była to dzida gotowa przebić pechowca, który zruszyłby usypane gruzowisko. Krasnoludy szybko zasłoniły dzidę taczką licząc że nie posiada takiego impetu by ową przebić. Nie mając czasu na pieszczoty zdecydowali by w kontrolowany sposób aktywować ja i w ten sposób zniwelować jej zagrożenie. Detlef lekko wkurwiony wspomnieniem ostatniej pułapki zdecydował iż on będzie zwalniał mechanizm, a Kyan wspierał taczkę.

– No to slu… – dał znak dowódcy

Coś jebło, coś pizgło ogromna siła wstrząsnęła rękami krasnoluda i nagle wszystko ucichło, ten jednak stał dalej z taczką w rękach jak wmurowany.Jego źrenice były rozszerzone do granic możliwości….nie dalej jak na długość palca od jego oczu widniała piękna długa dzida, która jednak przebiła taczkę i o mały włos nie skróciła diametralnie jego żywota. Przełknął tylko ślinę nerwowo, a z jego odbytu dało się słyszeć tak każdemu znajomy dźwięk PRUUUUT….! Atmosfera zdecydowanie zgęstniała…

– khe… khe…khe… blisko było…plawie nogafice obslalem… – wycharczał krasnolud z niepewną i lekko skrzywioną miną

Gdy odłożył taczkę, poczuł jak zimny pot zrosił mu kark…

„ Było kurewsko blisko…ufff…za blisko...”

Kransolud wziął głęboki oddech, czego błyskawiczne pożałował krzywiąc się mocno pod ciężarem smrodu jaki omiatał ten teren sali...

Została ostatnia pułapka przy koksowniku, Wiedział że nie mają czasu, wiedział że musi zaryzykować ale był pewny swego, wyjaśnił dowódcy pokrótce co zamierza zrobić.
Detlef spojrzał na Kyana i kiwną zdecydowanie głowa iż zgadza się na jego pomysł.

Po chwili oba krasnoludy wycofały się z pomieszczenia,a Kyan został w nim sam.Nieopodal leżało luźno 40 metrów liny w czterech kawałkach, a on sam miał jeszcze dodatkowe 10 metrów wraz z kotwiczką. Przywiązał końce zdobycznych lin do siebie, a następnie wyciągnął swoją linę z kotwicą i połączył ja z resztą.
Przyjrzał się napiętej lince od koksownika z uwagą, następnie ustawił kotwice w taki sposób by mocne szarpnięcie liną z bezpiecznej odległości spowodowało aktywowanie pułapki.

Rozpoczął rozwijanie liny i wycofywanie się z Sali, gdy dotarł za drugi zakręt zatrzymał się.

– UWAGA! – krzyknął, a następnie szarpnął linę

Spodziewał się wiele, a otrzymał ciszę…nerwowo zaczął wybierać linę, aż kotowica przywitała się z jego dłonią. Zaciekawiony ruszył za pierwszy zakręt wychylając głowę zza winkla i zerkając w głąb komnaty… przywitała go cisza i ciemność.
Poprawił uchwyt na pochodni i miotnął nią w głąb sali i stało się…se oświetlił… coś pierdolnęło jakby sam Grimnir zabączył. Błysk, ogień, fala uderzeniowa aż zmusiła krasnoluda do odchylenia się, a szeroko rozwarte oczy były pełne zaskoczenia.Broda krasnoluda zawinęła się niczym szal wchodząc na plecy. Przez chwilę widział jeno gwiazdy i żółte tło, po chwili wzrok powrócił...
Słup ognia wystrzelił z sufitu i rozświetlił salę, nieprzerwany płomień uderzył w podłogę i smażył ją wesoło na chrupko… Upał był nieznośny… Kyan cofnął się odruchowo wziął swą linę z kotwiczką montując ją do plecaka. Był pewien iż słup ognia długo nie poszaleje, bo niby skąd i co miało go w takiej sile i pędzie utrzymywać…

 

Ostatnio edytowane przez PanDwarf : 24-11-2014 o 00:10.
PanDwarf jest offline  
Stary 23-11-2014, 12:23   #528
 
Fyrskar's Avatar
 
Reputacja: 1 Fyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputację
- Ech… twój brak wiary we mnie… - stęknął do Thorina - jest, kurwa, niepokojący…

Zszedł na dół rampą, rzeczy Roarana przewiesił sobie przez ramię. Skavy, skavy, skavy… i szczurogrem pogania, cholera.

Zszedł, powoli przekroczył próg - długi korytarz. No i kompani, w tej liczbie Kyan daleko na końcu korytarza i Detlef ze szramą na pół mordy. Wyszczerzył się do nich.

- Z tą… z tym draśnięciem… - charknął do Detlefa - jest Ci… do twarzy. Wyglądasz kurna… jak jaki szlachcic wypicowany…

- Nie wiem… - dodał - co wy tu kurna robicie, ale… khe, khe… cuś tam się fajczy, Detlef… mam nadzieje… że nie sfajczyło… Grundiego...

Nie miał siły mówić, przeciążył gardło do granic możliwości. Skupił się na latarni, którą Detlef trzymał w łapsku.

- To… mogę to zobaczyć? Podał… podałbyś? Sphrra… sprawdzić chcę... - zapytał charkliwie

Dorrin, dzięki górniczemu doświadczeniu, wiedział, że w podstawach takich latarni są często schowki…

- Zepsuj, a łapy utrącę. - odpowiedział Detlef, ignorując wcześniejsze pytania. - Masz. - Podał górniczą lampę.

Dorrin zabrał się do zbadania lampy, do Thorguna wrócić nie zdoła…

Przyjrzał się. Pod lampą jest swego rodzaju szufladka, w środku papier. Pokazał go Detlefowi.


- To jest, Detlefie - rzekł Zarkan - To runy w sekretnym języku górników. Nie znam tego kodu, ale… jeden z tych znaków… już go widzia… widz… widziałem go - charknął i kontynuował - Oznacza on dziennik górników, kalendarz kopalni… to rozpiska kto, gdzie i… kiedy pracuje… zap… zapisane są tam ważne rzeczy na… na temat tego poziomu kopalni.

Kaszlnął i kontynuował.

- Takie… dzienniki są schowane w bezpiecznym… miejscu, ale… łatwo dostępnym… w półce skalnej… za jakąś płytą… może… poszukamy?
 
Fyrskar jest offline  
Stary 23-11-2014, 12:59   #529
 
Cattus's Avatar
 
Reputacja: 1 Cattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputację
Grundi postał chwilę przy Thorginie i wpatrywał się w ciemny tunel, w którym strzelec dostrzegł jakiś ruch. Nie było wątpliwości że wróg czaił się na granicy widoczności i nie odstępował khazadów na krok. Lecz atak nie nadchodził. Gdy wrócił Detlef, wysłuchał krótkiego raprotu i zabrał na dół Grundiego i Kyana. Mieli rozbroić pułapki tam zalegające i odblokować drogę reszcie oddziału. Może powinien zabrać wszystkich? Zostawianie rannych i nieprzytomnych podczas zagrożenia atakiem nie było może najlepszym rozwiązaniem. Może nie mieli lepszych? Tak czy inaczej Fulgrimsson był zbyt zmęczony aby podejmować jakiekolwiek dyskusje. Poszedł więc za Detlefem w ciszy.

***


Pomieszczenie na dole nie było zbyt duże. Znajdowały się tam jakieś stare taczki, stół i ławy, koksownik, worki węgla pod ścianą i trochę śmieci. Z pozoru nic nadzwyczajnego. Najistotniejsze były zamknięte na dobre drzwi w głębi sali. Zanim bezpiecznie można było tamtędy przejść, albo raczej przebić się, należało rozbroić pułapki dosłownie wypełniające tę małą przestrzeń. Robota szła jako tako. Pułapki były odnajdywane i jedna po drugiej unieszkodliwiane. Dziura w tarczy i zaciśnięta dupa były jedyną ceną za oczyszczanie przejścia. Do czasu.
Kyan odnalazł na ziemi potykacz. Znajdował się on przy koksowniku i za cholerę nie dało się wywnioskować co to robi i co ma uruchamiać. Postanowiono więc wycofać się z sali i za pomocą liny z kotwiczką zerwać podejrzaną linkę. Kiedy tak już się stało z pomieszczenia nie doszedł żaden dźwięk uruchamianego mechanizmu i zalegająca tam ciemność skrywała efekty ich działań. Kiedy tylko Kyan wrzucił do pokoju pochodnię, aby rozeznać się w sytuacji, oślepił ich wybuch i strumień gorącego powietrza który przedmuchał kurz z korytarza.

- A ki chuj?! Powiedział do siebie Grundi, uderzony podmuchem. Po zajrzeniu do sali okazało się że strumień ognia wydobywa się z sufitu i obejmuje swoim zasięgiem koksownik i parę sprzętów najbliżej niego. Grundiemu natychmiast zapaliła się lampa ostrzegawcza. Palący się węgiel zawsze oznaczał masę ciężkiego, czarnego i duszącego dymu. Doskonale wiedział jak może zadymić się kuźnia podczas rozpalania paleniska gdy nie wyczyści się komina. Jeśli koksownik zostanie rozpalony, a jasnym jest że został postawiony pod pułapką nie bez przyczyny, to wszyscy poduszą się tu w parę chwil. Fulgrimsson nie chciał powtarzać porażki sprzed paru dni. Może odparli wroga, lecz stało się tak tylko dlatego, że szczury podusiły się szybciej niż obrońcy.

Wiedząc że trzeba działać, Grundi zrzucił z pleców zawadzającą mu kuszę i zasłaniając twarz tarczą, wkroczył do sali. Liczył na to że tarcza choć trochę ochroni go przed ukropem. Choć minęło zaledwie parę chwil, gorąc stawał się nie do zniesienia. Szczęściem tuż przy wejściu stała drewniana ława, już powoli zajmująca się ogniem od strony koksownika. Wojownik złapał ją jedną ręką i przesunął, tak aby znajdowała się pomiędzy koksownikiem, a nim. Woda którą był przesiąknięty poczęła się ogrzewać w niespodziewanie szybkim tempie. Przeszywające zimno zastąpione zostało szybko przez ciepło. Na szczęście był przemoczony, bo gdyby nie to, to pewnie już trawiły by go radosne płomienie, a tak dymił się tylko jak nieszczelny kocioł parowy. Miał nadzieję ze nie obgotuje się jak jakie warzywa w garnku. Następnie dał dwa kroki w tył, starając się złapać oddech chłodniejszego powietrza i z krótkiego rozbiegu, z całej siły kopnął w ławę, która mała stanowić przedłużenie jego nogi i w ten sposób przewrócić koksownik. W zamyśle i wykonaniu plan wydawał się prosty. Jeśli nie zapobiegnie rozpaleniu węgla, to przynajmniej opóźni cały proces i z pewnością rozproszy węgle nagromadzone w koksowniku. Sala zaczynała być gorąca jak piec hutniczy i należało czym prędzej uciekać do chłodnego tunelu. Grundi zaczął już żałować decyzji zabawy z ogniem, lecz nie było odwrotu. Włosy nadpalały się, a Fulgrimsson zatęsknił za chłodem komina sitowego.
 
__________________
Our sugar is Yours, friend.
Cattus jest offline  
Stary 23-11-2014, 18:43   #530
 
Gob1in's Avatar
 
Reputacja: 1 Gob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputację
- Teraz nie ma czasu. - Zarkan usilnie starał się coś powiedzieć, ale Detlef zastanawiał się właśnie nad tym, co usłyszał od Thorina. - Później! - krzyknął, przerywając słowotok Dorrina. Swoją drogą jakiś dziwny się zrobił małomówny dotąd wojownik - mimo ciężkich ran, w tym gardła, rozgadał się jak na urodzinowej popijawie.

Nie było jednak czasu na nic innego poza oczywistym zagrożeniem ze strony następujących im na pięty skavenów. Ogień w sali stanowił barierę zarówno dla nich, jak i wroga, więc oczywistym było, że należało całe siły skupić na górze.

- Kyan, wołaj Grundiego - ma zapierdzielać na górę! Natychmiast! - zawołał do Thravarssona na końcu tunelu. - Dirk, Ergan, Dorrin, Galeb, Roran i Kyan zostają tutaj! - Zaczął wydawać polecenia. - Kyan, pilnuj tego ognia i drzwi! Ja, Grundi, Thorin i Khaidar idziemy po Thorguna! Wszystko zostawić - bierzemy tylko broń, tarcze i opatrunki. Pamiętajcie o kuszach. Ruszać się!

Upewnił się, że wszyscy rozumieją i szykują się do odsieczy upartemu białowłosemu khazadowi. Ergansson zdawał się nie rozumieć. Thazor przez chwilę patrzył na niego i zrezygnował, widząc zawzięte postanowienie w oczach Ergana. Kiwnął głową dając przyzwolenie.

Zrzucił plecak, worek i cały osprzęt, który w walce był co najmniej zbędny. Dociągnął paski i sprzączki, poprawił toporki za pasem i ułożenie paska rusznicy na ramieniu. - Idziemy! Za mną! - krzyknął krótko i ruszył truchtem pod górę. Nie miał sensu bieg z wywieszonym jęzorem - droga wiodła pod górę i będąc obwieszeni bronią oraz pancerzami wypluliby płuca na samej górze. Jeśli mieli cokolwiek zwojować, to musieli być w stanie walczyć. Kolczasta głownia broni kołysała się w rytm stawianych kroków.
 
__________________
I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee...
Gob1in jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:41.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172