Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 26-01-2015, 12:16   #601
 
Eliasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Eliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputację
Thorin czuł mieszaninę bólu, wstydu, dumy i radości. Dziwne jak wiele odczuć potrafiła wyzwolić jedna walka. Cieszył się z ran jakie zadał przeciwnikom, mimo że cześć ciosów nie była taka jak oczekiwał po swym toporze, to jednak dołożył swoje trzy miedziaki do ogólnej puli zniszczeń. Choć przypłacił to nowymi , ciężkimi ranami. Zasadniczo czuł jeszcze pewien żal , za to że rozwój walki był zaskoczeniem dla oddziału, a nie dla skavenów wraz z orkami. A przecież to oni zostali zauważeni pierwsi...

- Na przyszłość zapomnijmy o przekradaniu – skwitował głośno i wyraźnie pomysły szefa, kiedy przemywał ranę Grundiego spirytusem. Było to dla niego oczywiste, banda ciężko poranionych i opancerzonych khazadów przeciwko czułym zwierzęcym zmysłom. Sprawa mogłaby wyglądać inaczej gdyby ci byli rzeczywiście daleko, ale przekradanie się pod ich samym nosem , od początku pachniało porażką i rozbiciem oddziału. Dzięki bogom, skaveny wyczuły ich od razu, dzięki czemu oddział uniknął rozproszenia i podziału na silnych i zdrowych i odsłoniętej rannej reszty w której skaveni niechybnie zrobiliby rzeź.

Nie mówił nic więcej, wiedział że Detlef miał dobre chęci i starał się jak potrafił, coraz bardziej jednak przypominał Rorana w swym zawzięciu i myśleniu o własnej nieomylności. Thorin pamiętał że ktoś miał dobry pomysł z zwabieniem skavenów do tunelu, no ale nie było co płakać nad rozlanym piwem.

Walka przyniosła kolejne rany i ból, starcia pogrążały coraz bardziej oddział khazadów, którzy coraz mniej nadawali się do kolejnych potyczek. Ile jeszcze? Thorin wiedział, że gdyby orków było dwa , trzy razy więcej, nie wyszli by z tego żywi. Nie bez bomb Dirka na które tak każdy klął, a które jak by nie patrzeć potrafiłyby też zmienić wszystko na korzyść khazadów. Wyjątkiem od reguły była sytuacja gdy broń obracała się przeciwko użytkownikowi. Gdy armata czy inny samopał wybuchały po odpaleniu, gdy cięciwa kuszy pękała i strzelała kusznikowi po twarzy. Rzecz jasna z materiałami wybuchowymi szansa na owe nieszczęście znacząco rosła, jednak trzeba było tez przyznać że jej skuteczność i rozmach powodował że gra warta była świeczki, zwłaszcza gdy było się pod murem.

Thorin zajmował swe myśli przy kolejnych opatrunkach. Niebezpiecznie szybko kończyły się zapasy czystych bandaży, do drobniejszych i oczyszczonych zranień począł już używać tych z odzysku. Zostało mu już niewiele spirytusu, maksymalnie na jeszcze jedną walkę. A co potem? Przynajmniej zapas nici miał spory , zresztą podstawowe zasoby dawno już by się skończyły gdyby nie handel wymienny z medykiem napotkanym w ostatnim bastionie. Zastanawiał się jak sobie radzą pobratymcy w twierdzy.

Światło dnia i świeże powietrze podnosiło wyraźnie morale. Nie mniej jak fakt iż wrogowie walczą ze sobą, sama możliwość, że złączyli siły jaką kilka dni temu obrazował im Dirk, była naprawdę złowieszcza. Wszystko jednak wskazywało że zupełnie nieprawdziwa. Choć kto wie. Byle bałwan zimy nie czyni. Co prawda w tym przypadku wróg mojego wroga nadal był moim wrogiem, jednak dobrze było wiedzieć, że zajęci są sami sobą, to dawało szansę , przypominało tez plany Thorina z okazji zalania podziemi o próbie skierowania skavenów do walki z orkami. Może miał wówczas nieco naiwny plan, ale kierunek myślenia był jak najbardziej słuszny.

- Będziesz żył – stwierdził na koniec Grundiemu – przynajmniej jeszcze trochę. – dodał już pod nosem i przeszedł do kolejnego poszarpańca... Starał się jednocześnie zdiagnozowac komu by podać eliksir. Trzeba było przyznać , że nieźle stawiał na nogi , obawiał się tylko ich bezefektywnego zmarnowania, jakie czasem miało miejsce gdy ranny był zwyczajnie zbyt ciężko poraniony aby Krwawy Litwor mógł zdziałać swoje cudeństwa. Zamierzał więc sprawdzić rannych włącznie z sobą raz jeszcze pod koniec dnia nim komukolwiek zaaplikuje najlepsze lekarstwo jakie mieli.

Przy opatrywaniu, zszywaniu, czyszczeniu ran modlił się tez po cichu do Valayi. Powoli wchodziło mu to w krew i nie była to kwestia przypadku, czy też chwilowego natchnienia. Coraz częściej jego myli kierowane były ku bogini-matce.
 

Ostatnio edytowane przez Eliasz : 26-01-2015 o 12:19.
Eliasz jest offline  
Stary 26-01-2015, 13:43   #602
 
vanadu's Avatar
 
Reputacja: 1 vanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znany
Plan Detlefa był dobry….Acz wyszło jak zawsze. Bo i zawsze wychodziło tak samo. Jak piard w czasie rodzinnej uczty – źle. Zresztą.. czy pomysł by ciężka piechota się skradała może być dobry? Przypominało to Ronagaldsonowi starą kampanię przeciw siłom chaosytów, opodal wsi Myrtz. Służyli wówczas po starym lokalnym szlachcicem..Jak ten ramol się zwał.. von Kyrtz? Ich dwie piesze kompanie i garstka jazdy starucha. Kretynowi też się wydawało że podejdą wroga.. kosztowało go to życie syna … i połowy z nich. Dawniej, jeszcze przed Skaz.. oddział dziwił się, że zawsze kazał atakować.. młodzi.. kto ich zrozumie. Najgorsze było to że Roran nic nie mógł zrobić. Nie mógł walczyć, ba, bronić się by nie mógł gdyby go znaleźli. Skaveny nie były strasznym przeciwnikiem – ale Roran miał dość stania jak głupi i czekania n swój los. Miał ochotę kopnąć w zad tego pojebanego alchemika…granatów mu się kurwa zachciało..

Gdy szczury dostrzegły w końcu grupę w tunelu i walka zaczęła narastać stary krasnolud postanowił wesprzeć kompanów jakkolwiek…a że mógł jedynie krzyczeć – to właśnie zrobił – zaczynając w czystym tileańskim wykrzykiwać komendy, odpowiadające ich działaniom. Miał cichą nadzieję, że zastanowi to choć nieprzyjaciela i skłoni do zawahania. Niestety a chuja tam, głupie pasożyty nie zawahały się ani na chwile i runęły do ataku. Darł się jednak w najlepsze, po chwili dołączył zaś do niego Galeb, pokrzykując solidnie i gardłu odpocząć nie dając. Czy to od przewagi wroga, czy od potężnego pogłosu jaki wołały dwa dumne krasnolud, czy może w końcu z przywar rasie szczurów wiadomych – atak wroga załamał się a same skaveny poczęły pierzchać.. Widząc, że bitwa ku nim się przechylać zaczęła tak kowal run jak i stary zbójnik wznieśli pieśń pochwalną ku czci Valayi by swoich pokrzepić…lecz za dobrze im to nie wyszło. A po chwili na krasnoludy spadły orkasy…coraz to i lepiej było. Wygrana nastąpiła na szczęście lecz kolejne krasnoludy zostały ranne. Niewiele szło dobrze. A Roran dalej nic nie mógł zrobić. Stał i bezsilnie tykał butem twarz martwego orka.. Wkurwiony i zirytowany. Do tego ten ból…Skóra pękła i znów poszła krew..kurwa mać.

Splunął krzywiąc się mocno. –Detlefie…nie traktujmy zielonych jak idiotów… nie szedłbym po linach na górę, to się źle skończy
 
vanadu jest offline  
Stary 26-01-2015, 22:29   #603
 
PanDwarf's Avatar
 
Reputacja: 1 PanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputację
No i ruszyli… ledwie krasnolud zdążył pokręcić głową zrezygnowany usłyszał dźwięki jakie poniosły się po sali i korytarzach… szurururu…tryk tryk tryk… chrzęst…chrzęst…chrzęst… lup, cup…

Krasnolud jedynie pacnął się ręką w czoło, a raczej hełm, który zakrywał jego oblicze.

- I tyle jesli choci o efekt saskocenia… pofiadam fam nie losposnaliby doblego planu nafet jakby ofy fyskocył s ksakuf i kopnol ich f dupem… Krasnolud f sfoim syciu pofinien sabic sielonca, napic siem ciemnego mocnego pifa i legulalnie chemdosyc, a nie skladac siem nicym pield Tholina po kolytasach. S takim psemykaniem to nafet na falcie mógłby stać slepy z gluchym i tak by im siem nie udało... - wymamrotał do towarzyszy

Krasnolud może narzekał, może marudził, może się nie zgadzał, jednak gdy dowódca skwitował iż ma innym pogląd na tą sprawę przyjął to do wiadomości i wykonywał rozkazy zgodnie jego wolą.

Nagle piski poniosły się po Sali, następnie krótki rozkaz Detlefa by kusze wychynęły z tunelu i zaczęły pruć do wroga.

Oczywiście w drużynie znaleźli się osobnicy, którzy uznali że co tam dowódca ich może wiedzieć, przeca oni są wyśmienitymi taktykami przed którymi narody klękały. Zamiast wykonywać polecenia gdy już nie było czasu na gadki, sami zaczęli miotać swoimi sprzecznymi i wykluczającymi się rozkazami. Przez to na moment burdel się zrobił niczym na karczemnej pijatyce.

Thorin darł ryja by się wycofać i zabrać dowódcę z resztą do tunelu, Dirk kazał ukryć się i szykować do szarży gdy natrą szczury na Detlefa i do tego czasu nie strzelać. Do tego dołączył się jeszcze Roran i zaczął dziamdziać dziwne w jakimś zjebanym narzeczu.

Kyan uniósł jedynie lekko brew z geście zdumienia, jednak przedłużające się przekrzykiwanie poczęło gotować krew w tarczowniku, aż w końcu nie wytrzymał.

- - SAFSEĆ JAPY ! Sami kulfa dofodcy siem snalesli, a stselac nie ma komu... – ryknął potężnie dudniącym głosem

Odwrócił się dupą do nich i ruszył ku wyjściu tunelu z naładowaną kuszą, kątem oka widział Ergana ładującego swoją. Po chwili dołączył do nich Thorgun ze swoją strzelbą, poszła pierwsza salwa, która dosięgła nadbiegających sierściuchów mocno nadwątlając ich pewność siebie. W końcu w tunelu pozostali jeno ciężko ranni. Gdyż reszta drużyny uzupełniła pierwszą linię tuż przed tym jak doszło do zwarcia.

Strzelcy utrzymywali pozycje na prawo od kotłowaniny gdzie unosiły się i opadały ostrza, krew lała się gęsto, a po sali niósł się huk parowań i zbić.
Z tyłu dobiegał ich głos okrzyku bojowego kowala run, jednak nie było czasu rozglądać się przeładowując swą kuszę. Dreszcz podniecenia przeszywał krasnoluda jak przy każdej potyczce, może to było trochę szalone, ale uwielbiał na swój sposób ten stan zagrożenia pomieszany z podnieceniem.
Strach i swoiste napięcie zawsze było przed i na początku bitwy, potem to jedynie walka o być albo nie być. Zarżnij albo sam zostaniesz zarżnięty, w bitwach nie było litości, ni kurtuazji.

Ergan opuścił kuszę dobywając młota ruszył i uzupełnił lukę w szyku jaka utworzyła się tuż koło Grundiego.Khazady walczyły zacięcie nie cofając się ni o stopę w tył.

Jeden ze skavenów uzbrojony w tarczę i topór twardo stawiał opór Grundiemu i Erganowi na raz, Kyan przymierzył, wyrównał oddech i puścił bełt między głowami swoim towarzyszy prosto w serce opancerzonego skavena. Wbił się pięknie dochodząc celu o czym świadczyła gęsto tryskająca jucha spod pancerza. Skurwiel jednak dalej stał i walczył.Siedmiu dobrze opancerzonych skavenów ścierało się w tym momencie z khazadami, i mimo zbierania porządnych batów nie odpuszczali. Zrobiło się bardzo ciasno i kusza w tym momencie stała się totalnie bezużyteczna.

Nie pozostawało nic innego jak sięgnąć po młot i tarczę, następnie ruszył do szarży na przeciwnika z którym męczył się Ergan. Okrzyk bojowy poniósł się po sklepieniu sali, wbił się w przeciwnika zadając cios w nogi, impet tego uderzania wywrócił ciężko opancerzonego skavena wbijając go w podłogę.
Skaveny w jednej chwili poczęły padać na całej linii jeden, drugi, trzeci… jednostki wroga szybko topniały, uwidaczniała się przewaga khazadów. Walczyli ramię w ramię jak dobrze naoliwiona maszyna, bez wytchnienia, bez zawahania, biła od nich pewność siebie i determinacja.
Panika poczęła brać górę nad przeciwnikiem, który w sumie z odwagi nie słynął chyba że miał wielokrotną przewagę liczebną.

A nasza mała puszka leząca u stóp trzymała się życia niczym upierdliwy owad ogrzej dupy.

Ergan przydzwonił młotem w hełm stwora wgniatając go znacznie, oszołomiony przeciwnik widać było iż marzy już tylko by dać tyły. Podniósł się spanikowany na czworaka, Kyan nie czekając ni chwili zamachnął się swoim młotem trafiając w bark stwora, który niezdarnie próbował jeszcze się bronić.
Cios zmiażdżył pancerz w miejscu trafienia jednak skurwiel dalej nie zamierzał paść, zerwał się i wystrzelił niczym z procy uchodząc z walki.
Reszta skavenów poszła w jego ślady. Jednym się udało inne zdychały u stóp bitnych krasnoludów.

Na początku dzielnie stawały walcząc jak równy z równym jednak czas grał na korzyść khazadów, wyszkolenie, taktyka i niezachwiana wiara w zwycięstwo przechyliły szalę. Gdyby nie ciężkie pancerze walka skończyła by się szybciej, a szczurki rozlałyby się o ich szeregi niczym szczyny o skałę…

Wtem krasnoludy ujrzały jak cztery orcze ścierwa zsunęły się po linach i rozbiegły po sali. Skurwysyny były ogromne, łapy jak krasnoludzkie udźce, piana na pyskach i ogromne rębacze w łapskach.

W khazadów wstąpiła nowa siła i determinacja, a spojrzenia zdradzały jedynie nienawiść i obietnice rychłej bolesnej śmierci. Po szeregu przeszły pomruki wzmożonej agresji i ekscytacji. Detlef wydał rozkaz przegrupowania, jednak tylko Kyan go wykonał, a reszta jak zahipnotyzowana wpatrywała się w zielońców. Chyba nikt nie zarejestrował oprócz niego wydanego rozkazu, krasnoludy wyglądały jak oszalałe niedźwiedzie, które czekają tylko na znak by zaszarżować i wypruć im flaki.

Orki rozpoczęły swą straceńczą szarże, był to inny przeciwnik od skavenów, czysta furia gotowa nawet umierając udusić przeciwnika własnymi flakami. Upierdolisz mu nogi to jeszcze leżąc pogryzie ci kostki. Jeden z orków pogonił za umykającym szczurem…

„Może miał ochotę na nowe buty?” - przeszło przez myśl krasnoludowi.

Ergan wycofał się ponownie dobywając kuszy, wypuszczał bełty najszybciej jak potrafił.
Poleciał pierwsze bełty i wystrzały zza naszej linii jednak nie zrobiły większego wrażenia na ryczącym szarżującym przeciwniku. Orki były przynajmniej dwakroć wyższe od krasnoludów, jedna wielka kupa mięcha potrafiąca miażdżyć w rękach czaszki. Żadnego pancerza nie posiadały nie wliczając jakiś szmat, które je okrywały. Czerwone ślepia łypały nieprzytomnie, pieniąc się biegły ku swej zgubie…

Kyan poczuł lekkie drżenie podłogi , Grundi nie wytrzymał wyrwał się z linii i zaszarżował na orka, Detlef to samo, zaraz cała linia poszła za nimi, nie wytrzymując napięcia. Do zwarcia miało dojść w pełnym pędzie…
Grundi złożył pierwszego orka jednym ciosem, rozłupał czaszkę jak dorodny owoc, wyprzedzając manerw przeciwnika.

Dalej nie widział co się działo w tamtym rejonie walk, jego też poniosło i wieki złej krwi między rasami i uraz kazały szarżować. Kransoludy pieniły się nie mniej niż orki, w ich oczach lśniła rządza mordu. Zawsze to tak wyglądało jak ork spotkał krasnoluda…

Wtem na prawej flance na Ergana poczał szarżować ogromny ork. Ten był inny od swych braci, miał dwie potężne bronie w normach krasnoludzkich byłyby one dwuręczne, a na łańcuchu u pasa wisiała kolekcja czaszek khazadów i ludzi. Nawet jak na standardy swojej rasy był wielki… gdy ryczał w szarży, rozwartość szczęki spokojnie by pomieściła łeb krasnoluda w środku. Żółte kły ociekały pianą, a czaszka była jedną wielką linią blizn.
Widząc to Kyan także nie wytrzymał, czaszki jego rasy to było za wiele dla khazada, ryknął i popędził na orka nie bacząc na wsparcie czy swoje bezpieczeństwo.

Gdy się spotkali, ork wyskoczył w powietrze wyprowadzając ciosy swoimi morderczymi ostrzami, opadający siekacz nie trafia celu i skrzesał iskry na skalnej podłodze tuż przed nogami krasnoluda. Topór poziomym cięciem miał na celu zdjęcie jego głowy z karku, jednak instynktowna zasłona tarczą uratowała go przed tym losem. Moc ciosu była potężna, odłupała część tarczy z którą się zetknęła, drzazgi poleciały we wszystkie strony, a całe ramię zdrętwiało. Wstrząsnęło to krasnoludem i może ktoś innym zostałby zmieciony samą siła ciosu jednak krasnolud niczym marmurowy posąg nie ustąpił i ustał.

Odpowiedź khazada była natychmiastowa, cios w ryj, który miał ogłuszyć to ścierwo. Mimo że głowica młota przytuliła się pieszczotliwe do policzka orka miażdżąc go, nie udało się go oszołomić. Błyskawicznie drugi cios zmierzał na kolano jednak gdy młot dotarł w to miejsce jego już tam nie było i przeciął jeno powietrze. Krasnolud zaklął siarczyście, wiedział że to nie będzie spacer po królewskich komnatach lecz ten skurwiel zadziwiał go im dłużej walka trwała. Dreszcz przeszył go wzdłuż kręgosłupa , gdy spojrzał na wiszące czaszki na łańcuchu. Ten łańcuch za każdy spojrzeniem wzbudzał to nowe pokłady furii i nienawiści.
Kyan spoglądając wprost w krwistoczerwone ślepia wyprowadził cios w sam środek szerokiej klaty orka, nieudolne parowanie nie miało prawa zatrzymać jego pędzącej głowicy. Po chwili z pomiętych płuc wyleciały resztki tchu jakie ork posiadał . Zielonego to tylko mocniej rozjuszyło, desperacko wyprowadził zamach siekaczem, jednak zaciśnięte płuca nie pozwoliły mu nawet dobrze nakierować toru lotu potężnej broni, która rozłupała jeno skalne podłoże nieopodal. Krasnolud nie spodziewał się za to że tak błyskawicznie w ślad za siekaczem nadlatuje topór, instynktowna próba zasłony była za wolna i cios dotarł celu miażdżąc kółka kolczugi i gruchocząc żebra. Siła ciosu jak można było się spodziewać była powalająca. Poleciał niczym ścięte drzewo na lewy bok.

W tym momencie pojawił się Grundi wbijając swój topór w obojczyk orka, który ryknął przeraźliwie i odpędził się jak od wrednej muchy. Kolejny cios nie mógł już go zaskoczyć i został sparowany krzesząc iskry. W ślad za nim pojawił się Dirk przebijając mieczem udo tego wrednego skurwiela o grubości pnia, zza jego pleców wyskoczył jeszcze Thorin wbijając swój topór w plecy przy tym okrutnie rąbiąc żebra. Posoka zrosiła gęsto całe towarzystwo. Ork wydał z siebie ryk nieopisanej furii, krwawiąc ze wielu poważnych ran ale mimo to stał niestrudzenie.

Bełt z Erganowej kuszy śmignął miedzy towarzyszami otaczającymi to dziwadło i wbił się w pierś stwora, który nerwowo wyrwał go natychmiast i złamał niczym zapałkę. To był mistrzowski strzał, niewielu by się go podjęło gdyż ryzyko ustrzelenia walczących przyjaciół była spora. Grundi ponowił atak i tym razem cios był czysty wbił się w bebechy i zatopił „po same jaja” w nich. Gdy go wyrwał wraz z flakami trysnęła uryna i kał, ochlapując biednego prowodyra tych wydarzeń.
Ork mimo to dalej walczył i zasłaniał się jak mógł, postanowił wyrwać się z kręgu śmierci i zaszarżował na Grundiego w berserkerskim szale. Pęd, masa i siła stwora wyrzuciła biednego krasnoluda w powietrze, na domiar złego Grundi nie zdążył jeszcze spotkać się z matką ziemią gdy ork wyprowadził cios toporem który przyspieszył ten proceder przyszpilając go.
Płyta na klacie jaką ten krasnolud miał na sobie okazała się warta każdej złotej monety wydanej na nią.
Szalejącemu orkowi nie przeszkodziły nawet plątające się przy ziemi jego własne jelita i wnętrzności, już prawie wyswobodził się z kręgu gdy nadbiegł Detlef i jednym szybkim ciosem sztyletu z pazura, przebił ogromną kwadratową szczękę orka, żuchwę i wbił się w podniebienie, pazury wyszły przez nos i oczy.
Wszyscy jakby na chwilę zamarli, każdy odetchnął, Kyan podbiegł ale zobaczył że ork już dogorywa na pazurach Detlefa, coś tam się jeszcze szamotał, gówno płyneło po nodze, oko drgało, wargi nerwowo unosiły się i opadały… nie można powiedzieć by żył...ale jeszcze drgał.

Kyan wkurwiony chwycił stwora i pociągnął go na glebę, gdy ten upadł zerwał z niego łańcuch z makabrycznymi trofeami, uniósł młot obiema rękami nad głowę i rozłupał jego łeb robiąc z niego miazgę. Kawałki czaszki, płynów i mózgu rozbryzgały się na szeroki obszar, chociaż tego ostatniego było jednak nie za wiele. Splunął na truchło z odrazą.

Podniósł głowę rozglądając się, widział zdziwione miny towarzysz, które spoglądały na niego pytająco

– No co…? Jesce polusal siem i dlgal… – wytłumaczył się szybko

***************

Po bitwie wszyscy zajęli się bieżącymi sprawami, Kyan postanowił przeszukać sale i zdać meldunek dowódcy, Dotarli do jaskiń w zachodniej części Stalowego Szczytu. Wyjściowe tunele nie miały żadnych oznaczeń, dwa z nich biegły w poziomie, a dwa pozostałe opadały w głąb. Odkrył też w małym załomie jakiegoś węża całkiem sporego, jednak nie mógł powiedzieć o nim nic więcej.

Kyan w Sali odkrył połowę brunatnego niedźwiedzia górskiego, lekko nadjedzony, jednak i tak pozostawało sporo dobrego mięsiwa dla nich wszystkich do wykorzystania. Kolejnym odkryciem było stado nietoperzy, oceniając porę roku powinny składać jaja.
Jeżeli mieli robić zapasy, Kyan potrzebował pomocy gdyż stan jego żeber nie pozwalał na zbytnie szarżowanie. Węża trzeba było upolować, niedźwiedzia sprawić i usmażyć.


Kolejne kroki krasnolud poczynił w stronę Thorina by obejrzał jego obolałe żebra. Mimo że topór nie wbił się w ciało fale bólu jakie pulsowały były niepokojące.
 

Ostatnio edytowane przez PanDwarf : 26-01-2015 o 23:17.
PanDwarf jest offline  
Stary 27-01-2015, 16:48   #604
 
Gob1in's Avatar
 
Reputacja: 1 Gob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputację
No i się zesrało... - skwitował kwaśno, kiedy głośne chrupnięcie kruszonej skały dobiegło spod jego ciężkiego buciora.

Szczurze popiskiwania i szczekliwe komendy poniosły się echem po jaskini, wywołując poruszenie wśród zielonoskórych na górze. Śpiący dotąd thagorraki podnieśli się błyskawicznie i niemal od razu rzucili w stronę krasnoludów. Wyglądało jednak na to, że ranni w tunelu nie zostali odkryci. Tuż obok Thorvaldssona z wizgiem przeleciał bełt wystrzelony z kuszy, a nagły ból w udzie zwiastował trafienie kolejnym. Rzut oka na ranę potwierdził na szczęście, że nie była ona głęboka.

- Szykować się! Kusznicy wroga na wprost! - Zawołał, chcąc ostrzec towarzyszy w korytarzu. Sam poderwał rusznicę do ramienia i wypalił w kierunku jednego z nich, ale spudłował. Ktoś, chyba Thorin, coś krzyczał, wydawało mu się, że dobiegł go też głos Dirka i Kyana ale po strzale dzwoniło mu w uszach i nie słyszał dokładnie.

Zwarli się ze skavenami tuż po tym, jak z tunelu zostały wystrzelone pierwsze pociski i dobiegły krzyki w obcym, z pewnością nie khazadzkim języku. Jeden z dwóch rzuconych w pierwszego przeciwnika toporków zhufbarczyka co prawda trafił, jednak odbił się od pancernej płyty okrywającej thagorraki.

Błyskwicznie chwycił za morgensztern i przepuścił atak na dzierżącego tarczę oraz tasak przeciwnika. Z drewnianej osłony posypały się wióry, a ten zrewanżował się celnym ciosem, który zgrzytnął o kółka kolczugi nie czyniąc szkody krasnoludowi. Kolejna kombinacja ciosów ze strony Detlefa zakończyła się efektownym grzmotnięciem szczuroludzia w łeb i powyginaniem żelaznej osłony prawego ramienia. Skaven tylko chlusnął krwią z rozbitego pyska, jednak nie zamierzał rezygnować - przed nagłym ciosem tasaka na wysokości głowy khazad szczęśliwie zasłonił się puklerzem, a kolejny wymierzony w korpus sparował bez większych trudności.

Niestety do walki z wojownikiem pochodzącym ze Zhufbaru włączył się kolejny thagorraki. Uzbrojony w dwa tasaki był nieco lżej opancerzony, stawiając swobodę ruchów ponad ciężkie płyty pancerza. Pierwszy z dwóch ciosów został zbity na bok, jednak kolejny doszedł celu uderzając silnie w klatkę piersiową. Mocna krasnoludzkiej roboty kolczuga wyhamowała ostrze tasaka, który w konsekwencji nie zdołał spenetrować skórzanej kurty.

Odpowiedź Thorvaldssona była natychmiastowa. Brzęknięcia o pancerz świadczyły o celnych ciosach w korpus i jedną z łap. Skaven broczył z coraz większej ilości ran i zdawał się słabnąć. Jego wściekłe ataki nie były już tak precyzyjne i krasnolud z łatwością ich unikał bądź parował. Nagle do walki włączył się Dirk, który szybkimi pchnięciami miecza szczuroludzia posłał go na ziemię.

Thagorraki z dwoma tasakami zawzięcie nacierał na Detlefa. - Pomóżcie Khaidar! - Ten zawołał dostrzegając, że Ronagaldsdottir jest w poważnych tarapatach. Riposta krasnoluda i od jego korbacza odrywają się świeże krople krwi po celnym uderzeniu prosto w pierś - przeciwnik ustał, chociaż jego ciosy straciły na sile i Thorvaldsson pewnie je parował. Z boku włączył się Grundi i ranił przeciwnika, któremu odeszła już chęć na dalszą walkę i wyraźnie szykował się do ucieczki. Korbacz zhufbarczyka złamał go w pół i rozbił czaszkę rozchlapując wokół fontannę krwi. Cios był tak mocny, że z trudem udało mu się wyszarpnąć broń, co wywołało wiązankę przekleństw z ust brodacza.

Do jaskini wpadło kilku zielonoskórych. Twarz Thorvaldssona wykrzywiła się w gniewnym grymasie.
- Khaidar i Thorin do tyłu! Thorgun i Dorrin - naparzać do nich ile wlezie! Reszta równać szyk! Huran - pomóż! - Zawołał, wskazując biegnące ku nim stwory. Orkowie rozdzielili się na dwie grupy - jedna atakowała krasnoludów, a druga goniła uchodzących skavenów. - Dwie grupy! Pierwsza - ja, Ergan i Dirk! Druga - Grundi, Kyan i Huran! Ja i Grundi zatrzymujemy ich, reszta napierdala z boków! Zabijmy tych dwóch i zajmijmy pozostałymi. Na pohybel zielonym skurwysynom!

Bliższy z orków biegł ciężko w stronę Thorina. Dwukrotnie większy od khazada samą swą masą mógł zmieść medyka z drogi. Detlef poderwał się do biegu zamierzając przeciąć mu drogę. - Grundi, rusz dupę! - ponaglił Fulgrimssona, który ruszył na zbliżającego się olbrzyma i dobrze wymierzonym ciosem rozwalił mu łeb.

W tym czasie Thorvaldsson wyminął walczącą dwójkę i z rozpędu wbił się w następnego zamierzającego się na Ergana. Zielonoskóry wyskoczył w górę i z impetem opadł, dodając do siły ramion również masę ciała. Krasnoludzki morgensztern ze zgrzytem wbił się w pancerz na brzuchu orka, który stracił równowagę i przewrócił się na ziemię. Próbując wykorzystać przewagę wysokości zhufbarczyk natarł na niego, jednak całkiem zręcznie podnoszący się goblinoid zdołał uniknąć trafienia.

Stojacy już pewnie na nogach zielonoskóry skupił swą uwagę na przebiegającym obok Dirku, co skrzętnie wykorzystał Thorin - jego topór rozpłatał orkowi ramię sprawiając, że wypuścił tasak z dłoni. Osaczony nie zdołał długo bronić się przed khazadami i umarł z korbaczem Thorvaldssona pomiędzy żebrami. Tym razem upadające ciało martwego wroga wyrwało trzonek broni z dłoni Detlefa.

Rzucił okiem na sytuację. Wyjątkowo rosły i niosący ozdoby w postaci czaszek różnych humanoidów ork rycząc i rozchlapując ślinę dookoła wiązał walką sporą część oddziału. Co chwila dzwonił pancerz któregoś z khazadzkich wojowników po mocarnym ciosie wielkoluda, samemu krwawiąc z wielu ran. Dopiero cios szponami mocowanymi do pancernej osłony ramienia thazora zakończył jego żywot przebijając czerep na wylot.

Było po walce.

Ostatni z orków uciekł, bądź pognał za którymś ze skavenów. Detlef polecił mieć baczenie na otwór w suficie i wszystkie tunele z wylotami na poziomie dna jaskini. Thorin w tym czasie zwyczajowo zajął się łataniem nowych ran i marudzeniem o braku opatrunków i leków. Thorvaldsson nie odniósł większych obrażeń, nie licząc skaleczenia po bełcie i kolejnej porcji siniaków i zadrapań, zatem ruszył pomiędzy zalegające wszędzie ciała zielonoskórych i thagorraki.

Nie znalazł wiele - zniszczona krasnoludzka kolczuga mogła służyć jako materiał do naprawy uszkodzonych pancerzy, natomiast srebrną broszę wysadzaną masą perłową i kilkoma perłami dorzucił do sakiewki z precjozami do sprzedania. Topornej broni orków i skavenów nawet nie ruszał, chociaż wskazał kusznikom zasobniki skaveńskich strzelców do uzupełnienia amunicji. Całą resztę prymitywnych ozdób i innego wyposażenia pokonanych wrogów zignorował, gdyż nie stanowiła żadnej wartości.

Okazało się, że Kyan odnalazł napoczęte przez orki i skavenów mięso niedźwiedzia jaskiniowego, a także zameldował o odkryciu nory dużego węża. Brakowało im prowiantu, dlatego wraz ze zwiadowcą i postanowił zorganizować świeże mięso. W czasie, gdy niektórzy zajmowali się porcjowaniem resztek niedźwiedzia, oni przygotowali przynętę w postaci uwiązanego liną do sterty skał truchła skavena, którego następnie podrzucili pod wylot nory. Gdy tylko gad wystawi łeb i poczęstuje się szczurzyną ostrzelają go z kusz i dobiją. Wuj Detlefa mówił kiedyś, że węże smakują jak drób. Thorvaldsson miał nadzieję dzisiaj się o tym przekonać.

Gdy tylko załatwili sprawę prowiantu zaczął rozważać wybór dalszej drogi. Niestety Huran i Thravarsson nie bardzo mieli pomysły, który z korytarzy może prowadzić na powierzchnię. Detlef musiał zdecydować sam i mieć nadzieję, że wybierze właściwie. Południowo-wschodni tunel okazał się być ślepy, odrzucił też dwa znajdujące się na poziomie dna jaskini - prowadziły w dół, a oni chcieli iść w górę. Pozostały dwa - jeden na południowym zachodzie i jeden na północnym wschodzie. Wybrał ten drugi, bo był bliżej szczeliny, którą wpadało do jaskini światło dzienne.

Przypominając o pilnowaniu tuneli i pozostawiając dowodzenie w rękach Grundiego razem z Kyanem ruszyli północno-wschodnim tunelem, by potwierdzić wybór właściwego kierunku. Powierzchnia powinna być kilkanaście metrów wyżej - oby szybko trafili do wyjścia.
 
__________________
I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee...
Gob1in jest offline  
Stary 29-01-2015, 17:59   #605
VIX
 
VIX's Avatar
 
Reputacja: 1 VIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumny
Królestwo Kazrima Kazadora, Pana Stalowego Szczytu
15 Vharukaz, czas Hyrvelitu, Anugaz Veaghir 5568 KK
Wielka grota nietoperzy, pobojowisko, wczesny ranek


Wszędzie było pełno trupów i krwi, wręcz cała jaskinia została zroszona krwią khazadów, orków i skavenów oraz bogowie mogli tylko wiedzieć kogo jeszcze życiodajne soki tam było można znaleźć. Jedyne miejsce, tak dobrze oświetlone dzięki szczelinie w sklepieniu jaskini, zdawać się mogło wolne od płynów ustrojowych ale tak nie było gdyż zalegało tam rozczłonkowane truchło brunatnego niedźwiedzia jaskiniowego… dookoła posoka, głowy i ramiona a wszystko to odjęte ostrzami toporów i mieczy, w takim właśnie miejscu przyszło krasnoludom odpoczywać po walce i opatrywać co poważniejsze obrażenia. Thorin Alrikson jak zwykle spisał się na medal i bez większych trudności połatał rany kamratów, jak się okazało te nie były zbyt poważne i tylko Grundi zarobił kilka szwów na udzie, podobnie jak Khaidar, reszta załogi trzyma się jednak dość dobrze. Co do zamartwiania się Alriksona o szybko topniejące zapasy medykamentów to faktycznie było w tym sporo sensu gdyż lada chwila azgalczyk miał się ostać jedynie z kilkoma bandażami i dobrymi chęciami. Po obejrzeniu każdego z khazadzkich wojowników, a dokładniej mówiąc, po obejrzeniu ich ran, Thorin mógł stwierdzić że nikt na obecną chwilę nie nadaje się do leczenia miksturą, jedni byli ciężko ranni i pobudzająca moc eliksiru nie mogła dać im ulgi w cierpieniu gdyż po prostu był on za słaby, inni zaś byli lekko ranni i użycie drogocennego medykamentu mogło być zwyczajnie niezbyt rozsądne. Kyan, Ergan lub Dirk z całą pewnością mogliby skorzystać z dobroczynnych działań krwawego litworu, ba, nawet sam medyk pewnie byłby rad pobudzić do szybszej regeneracji swe ciało ale stała przed nim trudna decyzja wszak zapasy tego zacnego płynu nie były nieskończone.

Dirk Urgrimsson nie miał zaś dylematu dotyczącego jego ran czy leczenia gdyż ogromny ból i palące żywym ogniem rany na dłoniach odezwały się ze zdwojoną mocą, taka była cena za czynny udział w potyczce, nieunikniona i tak bardzo potrzebna. Nadchodzące dni znów nie miały być proste dla alchemika, jednak choć dłonie zamieniły się w dwa ogromne strupy i nie szło nic robić to przy ogromnym wysiłku woli i przełamaniu bólu Dirk mógł w razie potrzeby znów chwycić ostrze, to mogło go jednak pchnąć w kierunku jeszcze poważniejszych obrażeń, wszak wszystko ma swoją cenę. Bezczynność Urgrimssona w czasie tego postoju się jednak opłaciła, nie będąc zajętym wszelakimi pracami, Dirk wyczuł w lodowatym powietrzu zapach dymu i pieczystego, oczywiście te były wyczuwalne już wcześniej ale w zgiełku bitwy i ponad zapachem rozlanej wokół krwi trudno było to rozróżnić, jednak Dirk zdołał ponownie wychwycić trop. Zapachy przywędrowały z góry, z miejsca skąd na linach przedostali się tu zielonoskórzy wojownicy, do tego widać było że po skalnej ścianie obok zwisających z sufitu lin leniwie cieknie woda, niewiele, wręcz śladowe ilości niezdatne do odzysku, no chyba że ktoś byłby tak zdesperowany lizać skałę. To ostatnie wcale nie musiało być wykluczone, gdyż po potyczce wszyscy w gardłach mieli pustynne piargi lub usta pełne krwi wrogów i nijak nie szło tego przepłukać, a jak wiadomo w bukłakach i flaszkach widać już było suche dna. Poza tym Dirk przeprowadził krótki zwiad w tunelu z którego przyszła grupa krasnoludów, jednak po przejściu kilkudziesięciu kroków i odczekaniu ćwiartki klepsydry niczego nie zobaczył czy usłyszał, zdawało się że za drużyną nie ciągnął się skaveński ogon, przynajmniej na razie… choć z drugiej strony kto wie, być może ciche i zabójcze skaveny już kryły się w pobliskich cieniach, czekając na dogodną chwilę a zmęczony i ranny Dirk nie był w stanie ich dostrzec, na ten czas wszystko było możliwe.

Dla doświadczonego wojownika jakim był Ronagaldsson ta walka musiała być katorgą, nie móc unieść topora lub miecza przeciw wrogom krasnoludów. Niczym stary bezzębny dziad bez sił by walczyć w polu, niczym dziewka nie wiedząca którą stroną tarczy należy chronić khazadów przed wrogimi ostrzami, z dłońmi, ramionami, głową i torsem owiniętymi bandażami przypominał on bardziej starą, brudną kukłę która zalegała gdzieś przez lata w piwnicy warsztatu krawca i jedynie para czujnych błyszczących oczu wskazywała na to że pod pancerzem z płótna, zaschniętej krwi i osocza oraz brudu jest wciąż ktoś żywy, ktoś wściekły na swą niemoc. Na razie jednak Roran musiał uspokoić swój gniew, tak na alchemika którego winił za swój stan jak i na ogół sytuacji, dni wszak mijały a jego ciało wracało do zdrowia, każdy następny dzień zbliżał go do wolności od grubych na pół cala opatrunków. Oczywiście nie tak bardzo jak Roran cierpiał straszliwy ból i niemoc Galeb Galvinsson, fakt, nie mógł wciąż nic chwycić w dłonie które były skrzętnie okryte płótnem bandażowym ale stan Galeba był znacznie lepszy niż Rorana, co było zadziwiające biorąc pod uwagę to jak blisko eksplozji był kowal run w stosunku do reszty brodatych wojowników, być może modlitwy które ostatnio Galeb tak często odmawiał faktycznie niosły w sobie jakąś moc ochronną. Pozostając w sferze mistycznej Galeb z całą pewnością wiedział że oddala się od źródeł mocy, zanikła gdzieś energia Jolvena i Hazgi, daleko było od znaków mocy, wszystko znikało w eterze, brak było nawet tego poczucia bliskości krasnoludzkiego miasta w którym przecież zalegać musiały runy na pancerzach, tarczach i ostrzach, leżących gdzieś w królewskich lub świątynnych skarbcach albo noszonych na barkach zacnych wojowników… nie było tego wszystkiego, tylko głód, pragnienie, śmierć, niemoc i wszechogarniający chłód.

Podobnie czuć mógł się Thorgun, choć oczywiście nie tak jak Galeb który doznania owe miał na zupełnie innym poziomie emocjonalnym, jednak ciężko ranny strzelec także miał prawo by zwiesić głowę nad tym co miało miejsce. Siggurdsson wyzuty z sił witalnych, z poszarpanymi przez zęby skaveńskich bestii nogami i żebrami, ledwie trzymał się na nogach, czuł że potrzebuje odpoczynku, jednak nie nocnego obozowania czy postoju na trasie, potrzebował uwalić dupę na dwa czy może trzy dni by znów złapać dech i wzmocnić nadwątlonego ducha. Do tego jeszcze Miruchna była w opłakanym stanie, cała w sadzy po ostatniej walce, obita i podrapana, widać było że ostatnie trzy miesiące mocarnie nadwyrężyły jej łoże, jednak wysłużona towarzyszka Thorguna spisała się na medal, każdy to wiedział. Co się zaś tyczyło innej towarzyszki Thorguna, której stan zdrowia mógł spędzać sen z powiek Tułacza, było z nią kiepsko, mogła z pełną śmiałością porównać swój stan do thorgunowego i zasiąść obok niego, bo tak właśnie czuła się Khaidar. Siostra Rorana, zacięta i harda kobieta o ciele naznaczonym wieloma bliznami z rodzaju takich których to nie nosiło nawet wielu mężczyzn, musiała odpuścić tego dnia, liczne rany dały się jej we znaki i siły opuszczały mięśnie. Jeszcze nie zagoiła się rana na twarzy która to prawie ją rozpołowiła, bandaże były wciąż owinięte pod pachami kryjąc straszliwą ranę po amputacji piersi, dłonie i twarz poznaczone niewielkimi oparzeniami a tu na domiar złego rozcięte mocno udo i liczne, mniejsze rany głowy i ramion… sytuacja była nieciekawa. Chyba jedynym plusem w tej całej sytuacji było dla Khaidar to iż to nie ona miała spowolnić teraz tempo oddziału a jedynie dołączyć do powłóczących nogami rannych brodaczy, Thorgun z ranami od ugryzień, Roran z kulosami spalonymi na węgiel, Galeb którego kroki były piszczące niczym stary zawias w drzwiach a co było efektem nienaoliwionej protezy nogi, do tego jeszcze Grundi którego udo Thorin dopiero co poskładał do kupy, na koniec jeszcze Huran który też do najzdrowszych i najszybszych nie należał. Połowa oddziału spowalniała tempo marszu zatem śmiało można było powiedzieć że stało się ono nową, regularną szybkością khazadzkiego oddziału więc dziwić się nie było co temu że cel zawsze majaczył daleko na horyzoncie i że brak było jadła i napitku. Khaidar zaczynała mieć tego powyżej uszu i chyba nawet Thorgun nie był w stanie zmienić tej postawy.

Detlef i Kyan przygotowali pułapkę na węża który zadomowił się w jamie, gdzieś wgłębi jaskini, ta jednak nie spisała się zbyt dobrze. W pierwszych chwilach faktycznie bestia pochwyciła przynętę w postaci skaveńśkiego ścierwa ale po nieudanej próbie trafienia węża przez Detlefa, ten schował się głęboko do nory i tyle go widzieli. Później Thorvaldsson w towarzystwie syna Thravara ruszyli na zwiad w tunel prowadzący na wschód i zmuszeni byli zostawić pułapkę pod opieką kogoś innego, padło na Grundiego którego ranna noga wymagała odpoczynku zatem na stanowisko obserwatora nadawał się idealnie, do towarzystwa miał on Dorrina. Teraz to na tej dwójce spoczęło zadanie pochwycenia lub ubicia wielkiego węża który posłużyć miał za obiad lub kolacje dla całej drużyny. Faktycznie poza ścierwem orków czy skavenów oraz poza czyhającym w mroku wężem były jeszcze liczne nietoperze zalegające na ścianach jaskini, te jednak było wysoko nad głowami khazadów, nie mniej niż sześćdziesiąt stóp od poziomu skalnej podłogi, zatem zadanie takie mogło być realne jedynie dla wytrawnego grotołaza i łowcy… pozostawał zatem wąż gdyż mięso skavenów było wręcz niejadalne, zresztą była duża szansa na to iż szczuraki były za życia blisko czarciego pyłu, zaś mięso było brudne, hańbą byłoby je zjeść i każdy khazad wolałby paść trupem z głodu niż wziąć je do ust. Dorrin i Grundi zasadziwszy się przy pułapce słyszeli jak wąż porusza się, jak jego cielsko zwinięte w zwoje ociera się o siebie i o skałę, czasem słyszeli bardzo cichy syk, jednak gad nie wystawił nawet łba po leżące przed jego jamą jeszcze ciepłe zwłoki skavena.

W ostatniej walce azulczycy zanotowali niezły wynik, zero strat i całkiem pokaźny wkład Erganssona w zwycięstwo, a szyjący z kuszy Ergan śląc celne strzały w bestie miał prawo być dumnym ze swej postawy. Co się zaś tyczyło Hurana syna Rorina, to ten faktycznie nie zatopił ostrza we krwi wroga ale bacznie sprawował funkcję tylnej straży a dołączając później do walki zająć się lewą flanką i szczęściem wyszedł z potyczki bez ran co w jego przypadku było istotne bo podczas podziemnej przeprawy zebrał już i tak wielką moc obrażeń. Teraz tylko ta dwójka przemierzała pobojowisko i przepatrywała raz jeszcze zwłoki poległych szczuroludzi oraz orków, reszta oddziału nie miała na to chyba sił lub była zajęta czymś innym, część towarzyszy siedziała przy pułapce na węża a reszta pod ścianą odpoczywała ranna i będąc opatrywaną przez Thorina. Ruch z całą pewnością dobrze robił Huranowi i Erganowi gdyż w jaskini było straszliwie zimno i każdy z ust posyłał przed siebie parny oddech, ci którzy się nie ruszali szybko przemarzali, z drugiej strony nie każdy miał możliwość rozruszania się ze względu na rany, takie parszywe koło bez wyjścia. Na domiar złego nie było wody a pragnienie wzmagało się, wielu wojowników było dodatkowo pokrytych krwią i wnętrznościami oraz ekskrementami umierających wrogów i siedząc tak pod ścianami wyglądali niczym jakieś straszliwe krwawe stwory które wyszły z głębin pod Stalowym Szczytem. To wszystko jednak ominęło Ergana i Hurana, wszystko poza pragnieniem rzecz jasna, a los jakby sprzeciwił się im bo przy ciałach orków i skavenów brak było tykw czy bukłaków, ci pierwsi byli jeszcze do zrozumienia bo pewnie przybyli z góry gotowi jedynie do walki, jednak skoro i skaveny nie miały przy sobie zapasu wody to znaczyć mogło że albo gdzieś tu ona faktycznie jest ukryta albo może jest jakieś źródło, przecież wielce wątpliwym było aby siedzieli tu o suchych pyskach. Chodząc, szukając i rozmyślając Ergan usłyszał nagle komentarz Hurana. - Kurwi syn bagnistych bogów. Bodajże pokręciło skurwieli i ich matki, by ich dziatki w łonach pomarły a to co na świat zejdą niechaj słabowite będą i za padlinę dla wilków posłużą! - Mówiąc to Huran zerwał z bioder jednego z orków jakiś pas, Ergan od razu dostrzegł krasnoludzką klamrę z mosiądzu stylizowaną na dwie krzyżujące się fajki. Huran obejrzał pas po czym z całą mocą depnął na czaszkę orka a ta pękła z obrzydliwym chrzęstem posyłając na boki kawałki mózgu przez nowopowstałe w niej dziury. Po chwili syn Ergana znów przeglądał ciała skavenów i orków być może licząc że tak jak Detlef znajdzie on coś wartościowego.

Syn Ergana pierwej jednak musiał przekopać się przez masę śmieciowych pancerzy, orkowych siekaczy, tępych toporów i ciężkich drewnianych tarcz które nosili zielonoskórzy, wszędzie leżały połamane czarne strzały grube jak palec oraz mniejsze i cieńsze skaveńskie bełty, do tego improwizowane noże, maczety, zakrwawione futra i znoszone spodnie oraz kubraki, jeśli nie ze źle wyprawionych skór to z pewnością skradzione ludziom i krasnoludom a później przerabiane na potrzeby jednej czy drugiej podłej rasy jakimi były uruk’azi i thaggoraki. Dużo było starych dziurawych buciorów okrytych blachą, sporo kolczego złomu, futrzane czapy, czerstwy orczy chleb i stare zakiszone mięsiwo i tykwy z czarnym jak smoła śmierdzącym winem które zostało znalezione wśród orczych kadawerów. Skórzane pasy, łańcuchy, proste drewniane pojemniki z dziwną niebieską farbą która straszliwie śmierdziała i pokryta byłą pleśnią, do tego jeszcze liczne sztuki biżuterii orczej i skaveńskiej, rzemienie sznury, linki i łańcuchy pełne kamyków, zębów orków i innych bestii, zawieszek ze stali i drewna, a na koniec były ludzkie i krasnoludzkie czaszki których w sumie znaleziono dwadzieścia siedem sztuk będących w różnej formie, od ozdoby pasa po naczynia na wino i kościane naramienniki lub jako zawieszka na rzemieniu na szyi zielonoskórego. W sumie Ergan nie znalazł nic wartościowego, co nie znaczy że nie znalazł zupełnie niczego… wśród broni uwagę azulczyka przykuł jeden z toporów, był mniejszy niż inne i pochodził od jednego z zabitych skavenów. Na brodzie topora była sygnatura, wielka litera C wpisana w herb pełen winorośli, poza tym topór nie wyróżniał się już niczym specjalnym. Pośród masy szpargałów wywleczonych z podręcznych bagaży i kieszeni pokonanych, w ręce Ergana wpadła jeszcze stara, pożółkła i bardzo zniszczona karta pergaminu, cała pokryta była dziwnymi idiomami skaveńskimi które nie mówiły krasnoludowi zupełnie niczego, jednak pod czerwonym atramentem szczuroludzi było i pismo skreślone czarną oleiną, rozczytać było je niezbyt trudno bo mocno kontrastowało z pismem thaggoraki i dzięki temu Ergan pojął czego kiedyś dotyczył dokument. Znaleziona karta traktowała o przydzieleniu pozwolenia na prowadzenie handlu i sprzedaży alkoholu oraz udzielanie noclegu za opodatkowaną odpłatą, zatem była dosłownie pozwoleniem na założenie karczmy, wydana dla Joachima Bergolfa w Schramleben, dnia 11 Vorhexena, roku 2497 wedle rachuby kalendarza imperialnego i podpisana przez hrabiego Andreasa von Weberna oraz Emmericha Gerholda von Eisenbacha i Friedricha von Harkenhoffa sprawującego funkcję miejskiego junkera, pozwolenie dotyczyło parceli we wsi Hutten, w dystrykcie Achteraver w prowincji Stirlandu. Niczego więcej Ergan nie znalazł ani się nie dowiedział, tak z dokumentu jak z dalszego przeczesywania pobojowiska.

Królestwo Kazrima Kazadora, Pana Stalowego Szczytu
15 Vharukaz, czas Hyrvelitu, Anugaz Veaghir 5568 KK
Kompleks jaskiń na północny wschód od pobojowiska

Tunel którym wędrowali Detlef oraz Kyan zdawał się nie mieć końca, był on dość szeroki zaraz po tym jak tylko przekroczyli jego próg ale bardzo szybko strop zaczął się obniżać z każdym przebytym w nim jardem, po przejściu jakichś trzystu może trzystu pięćdziesięciu kroków doszło do tego że dwóch khazadów zmuszonych było wędrować z pochylonymi głowami, nie minęła nawet mila a obaj śmiałkowie już poruszali się bokiem, idąc krokiem dostawnym, teren stał się bardzo trudnym do pokonania. Tunel nie biegł w górę czy w dół, trzymał stały poziom przynajmniej przez większą część drogi jaką przeszli zwiadowcy. Z całą pewnością zrobiło się w tunelu cieplej co było oznaką że khazadzi oddalają się od sali w prześwitem w stropie a być może i od zewnętrznej ściany, wpływ na to miał też oczywiście wielki wysiłek fizyczny któremu nie pomagały nic a nic niesiona na krasnoludach pancerze, broń i tarcze, do tego zmuszeni wziąć ze sobą dwie spośród czterech ostatnich pochodni jakie były w posiadaniu całego oddziału. Idąc dalej tunelem wyczuć się dało w powietrzu zapach skaveńskiego piżma co nie było miłe dla nozdrzy, do tego pod nogami i na ścianach widać było liczne odchody i wymiociny szczuroludzi, miejsce owo było z cała pewnością paskudne wedle cywilizacyjnych norm. W końcu po przejściu półtorej mili zdawało się że tunel się kończy ścianą, tak jednak nie było i to mylne pierwsze wrażenie znikło po bliższej obserwacji. Korytarz po prostu zrobił się jeszcze niższy i zmusił krasnoludów by szli nim na czworaka ale tylko kilak kroków gdyż na niby koniec tunelu miał faktycznie szeroką szczelinę w podłodze z której bił spory chłód. Zejście tam było bardzo spokojne i nie wymagało wspinaczki gdyż skała schodziła pod kątem a dno było oddalone zaledwie o kilka kroków od pozycji Detlefa i Kyana. Kiedy już obaj brodacze zeszli wgłąb zimnej i złowrogiej dziury na końcu tunelu ich oczom ukazał się kolejny naturalny i niesamowicie niski tunel w którym iść trzeba było na kolanach… na szczęście tylko kilkanaście kroków. Przeprawa w takiej pozycji z masą stali na sobie, z bronią zawadzającą o każdy występ skalny, do tego będąc rannymi, choćby nawet lekko, spowodowała że khazadzcy wojownicy byli straszliwie zmęczeni, pochodnie w ten czas były zużyte już w połowie i jeśli światła miało starczyć na powrót to albo należało wracać już teraz albo odpalić kolejne, już ostatnie łuczywa. To jednak co Detlef i Kyan zobaczyli na końcu tunelu być może było warte tej wycieczki, a może wcale nie, z pewnością mogli czuć się zawiedzeni jeśli liczyli na ujrzenie światła dziennego. Przed oczyma dwójki śmiałków rozciągała się wielka jaskinia, może niezbyt wysoka ale na tyle szeroka w każda ze stron że nawet światła dwóch pochodni nie mogły jej rozświetlić i ukazać przeciwległych ścian. Dziura z której wyszli była w skali owej sali zwyczajnym pęknięciem przy skalnej podłodze i wkrótce zwiadowcy znaleźli jeszcze takie dwie w innych miejscach owego pomieszczenia, do tego były jeszcze dwa naturalne korytarze w ścianach, każdy z nich wysoki mniej więcej na sześć stóp i szeroki na przynajmniej pięć, jeden z nich prowadził prosto jak strzała i nie opadał oraz nie wznosił się, końca jego widać nie było… drugi tunel delikatnie zadzierał traktem do góry ale i jego głębsza część pozostawała poza zasięgiem świateł pochodni. W tej przeogromnej podziemnej jaskini khazadzi znaleźli coś jeszcze, po pierwsze była tam niezliczona ilość wszelakich śmieci, od kawałków rzemieni po stare i zbutwiał konopne liny, połamane niewielkie skrzynki i zapleśniałe podarte koce, ale ponad wszystko inne pełno było tam odchodów skaveńskich, nie dało postawić się stopy tak by nie wejść nogą w gówno. Po drugie, w jaskini była dziura, mniej więcej na jej środku, zdawała się być naturalna jednak ktoś obłożył ją wokół kamieniami, co było w jej głębi widać nie było ale szybko udało się potwierdzić iż na jej dnie jest woda, okolica owej dziury była zaśmiecona bardziej niż reszta jaskini. Poza tym co odkryli zwiadowcy nie było już nic, no chyba żeby liczyć ciszę i spokój oraz niemiłosierny, wszędobylski smród niemytego skaveńskiego futra.
 
VIX jest offline  
Stary 30-01-2015, 22:51   #606
 
Manji's Avatar
 
Reputacja: 1 Manji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnie
Gdy było po walce Dirk ruszył w tunel z którego przyszli. Siedział tam w ukryciu i nasłuchiwał, węszył, obserwował. Na całe szczęście nie dostrzegł oznak bytności wroga. Zamiast tego ponownie złapał trop woni pieczeni. Woń niosła się definitywnie z górnej części korytarzy. Zawrócił by dokładniej przyjżeć się miejscu z którego przybyli zielońce. W tym czasie Huran z Erganem gmerali przy orczych i skaveńskich ścierwach. Dirkowi nie w głowie to było. Dostrzegł na ścianie ciemną plamę, która po zbadaniu okazała się być wodą, na dodatek woda ta miała charakterystyczną mętną barwę oraz specyficzną woń jaką wydziela stopiony śnieg. Maczając ręcznik w wodzie nasączał go, a następnie wkładał do ust i wysysał skrupulatnie każdą kroplę wody. Nie było tego wiele, ale skoro była woda ze stopionego śniegu znaczyło to, że tam na górze płonie ognisko lub też płonęło do niedawna, topiąc śnieg. Czyżby była tam jaskinia? To zostawił na później, ważniejsze były inne sprawy, choćby zwilżenie warg i minimalne zaspokojenie pragnienia. W powstałych kałużach nie było wiele wody, ale zawsze to było coś. Dopiero po wyssaniu z ręcznika ostatnich kropel ruszył w stronę Thorina kończącego robotę przy poważnie rannych. Tylko pokazał medykowi swoje dłonie, a ten wiedział co ma robić. Przed opatrunkiem Dirk wsmarował Czerwony łój w rany rąk. Dodatkowo Thorin zawyrokował, że Dirk mógłby użyć Krwawego Litworu, którego działanie byłoby wykorzystane optymalnie. Dirk nie zastanawiał się długo, do dna opróżnił całą porcję, by już po chwili poczuć działanie leku. Ręce co prawda spuchły mu jak baniaki, ale krew momentalnie ustała się sączyć, a w ciało Dirka wlała się niemal czysta energia.

–Wiesz co Thorinie. Mniemam, że tam – wskazał miejsce desantu orków opuchniętą łapą – zalega śnieg. Na dodatek płonie tam ognisko i piecze się mięsiwo, które czuć było zanim tu przyszliśmy. Możliwe, że jest tam jaskinia skoro nawiało tam śniegu, albo jakaś rozpadlina, którą moglibyśmy wydostać się na powierzchnię. Poza tym orki mogły zostawić tam większość swojego mandżuru. Może spróbowałbyś przekonać Detlefa Upartego jak wróci, aby tam się wspiął. Lub poczynił zwiad, bo wydaje mi się, że jedna z odnóg korytarza którym tu dotarliśmy prowadzi tam na górę. Skoro jest tam płonące ognisko, to może jest zapas opału, może są tam pochodnie, a przede wszystkim sądzę, że jest tam śnieg. Nie, źle się wyraziłem. Jestem przekonany, że jest tam śnieg. Woda gwałtownie przechodząc ze stanu stałego w ciekły staje się, hymm, charakterystyczna. Wydaje mi się, że orki zagotowały śnieg lub rozpaliły ognisko na śniegu. W każdym bądź razie przebiegła gwałtowna reakcja zmiany stanu skupienia. Taką właśnie odrobinę wody znalazłem nieopodal miejsca desantu urukazi. A tak z innej beczki to jeśli potrzeba jest jakichś leków to mów. Mam jeszcze osiem porcji Krwawego Litworu, mam lek przyśpieszający gojenie złamanych kości, mam także lek na choroby.

Thorin dziwnie patrząc na Dirka rzekł – to sa twoje prywatne zapasy, rozporządzaj nimi wedle swego uznania.

Tym razem to Dirk musiał dziwnie spojżeć na Thorina, dodatkowo przewiercał go swym wzrokiem, patrząc wprost w oczy Thorina. – Thorinie, jakimże ciulem musiałbym być aby nie podzielić się z towarzyszami broni lekami, mogącymi ocalić ich żywoty? Jeśli jest potrzeba to mów czego i jakie ilości. – Dirk mówił stanowczym głosem nie cierpiącym sprzeciwu. – Poza tym, każdy powinien mieć porcję Litworu, którą rozdałem na barykadach. Choć Roran pewnie stracił swoją w płomieniach. - Dirk nachylił się konspiracyjnie w stronę Thorina czyniąc gest by ten także się zbliżył i przemówił nieco ściszonym głosem - a swoją drogą to Roran chyba został pokarany przez Bogów Przodków za swe bluźnierstwa, te co czynił tam na rumowisku. Bo mimo, że ja i Galeb byliśmy niemal w centrum wybuchu, a Roran na obrzeżach, to on właśnie najbardziej ucierpiał, a potem kąpiel w rzece. Moim zdaniem jak nic Bogowie Przodkowie go pokarali, za modły po elfiemu, za wychwalanie bogów ludzi i elfów. Teraz leży tam pod ściana i łypie na mnie spod bandaży, pewnie klątwy elfie na mnie ciska albo jakieś insze bezeceństwa czyni. Przy ołtażu Praojca nie zmówił modlitwy. – Dirk podczas mówienia gestykulował opuchniętymi łapami, utrudniając tym samym nieco zadanie Thorinowi, który próbował te łapy opatrzeć.

Gdy Thorin zajął się innymi sprawami, Dirk postanowił pokręcić się po jaskini. Swe kroki skierował w stronę snopu światła słonecznego. I gdy tylko objął go blask wszystkie smutki poszły precz. Stał tam nieruchomy jak skała, w blasku promieni słonecznych. Uświniony krwią orka, któremu rozciął tętnicę na nodze, uświniony juchą dwóch skawenów, których śmiertelnie poharatał. Stał tak i patrzył jak urzeczony w błękit nieba. Nawet nie wiedział kiedy zaczął recytować modlitwę do Morgrima wznosząc ręce ku słońcu. Odsłonięty miedziany symbol Morgrima, noszony na prawym ręku rzucał refleksy światła po całej komnacie.
 
__________________
Świerszcz śpiewa pełen radości,
a jednak żyje krótko.
Lepiej żyć szczęśliwym niż smutnym.

Ostatnio edytowane przez Manji : 30-01-2015 o 22:55.
Manji jest offline  
Stary 31-01-2015, 23:38   #607
 
Cattus's Avatar
 
Reputacja: 1 Cattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputację
Grundi siedział naprzeciw wężowej jamy i patykiem kreślił za pomocą orczej krwi runy pod stopami. Inkałstu miał aż nadto co potrzebował. Nawet myląc się i bazgrząc. Lecz ileż można było tak siedzieć i marznąć?! Wkurwiające w chuj! - Pierdole. Gdybym nie był taki głodny to nasrał bym mu w te dziure. Jebać to. Nie mam zamiaru siedzieć tu i patrzeć się jak ten szpak w pizdę! Po czym kopniakiem pozbył się skaveńskiego ścierwa sprzed nory i ruszył po nowy kawałek. Odrąbaną łapę szczuroczłeka przywiązał do liny po czym podszedł do dziury, lecz nie frontalnie, a trzymając się przy jednej ze ścian. Plan był taki aby szybko wsadzić tam skaveńską rękę i pogmerać nią trochę. Jeśli dało by się słyszeć i może poczuć atak na odciętej kończynie, Grundi chciał wyszarpnąć ją szybkim ruchem, niczym rybę wyciąga się z wody kiedy ta chwyci przynętę. Topór był już przygotowany w drugiej ręce. Oby tylko rękawice z ćwiekami wystarczyły gdyby wąż ugryzł zbyt wysoko. Należało uważać.


Po tej próbie, Fulgrimsson zdjął z siebie napierśnik i ocenił uszkodzenia kolczugi. Szczypce miał, a na orczych trupach była wystarczająca ilość materiału aby zrobić i cały, nowy komplet kolczy. Może i zielona zaraza była warta jedynie naszczania na jej truchła, lecz często używała krasnoludzkiej stali, co było niewybaczalne. Wybierając jak najlepszej jakości kółka, Grundi połatał swą kolczugę, odkładając również ich zapas do plecaka. Kto wie czy jeszcze nie okażą się przydatne. A jeśli nie to zrobi z nich czepiec kolczy czy inną koszulkę, jak uczynił ostatnim razem. Może warto by wzmocnić kolczą plecionką rękawice? Tak... to był dobry plan.
Z napierśnikiem natomiast nie dało się zrobić wiele. Fulgrimsson postarał się jeno naprostować wygiętą płytę. Dziury muszą poczekać, aż będzie miał dostęp do jakiej kuźni i przyzwoitej stali.


Przechadzając się tak między trupami, Fulgrimsson napotkał Dirka. Ten kręcił się po pobojowisku, poszukując w miarę dobrych rękawów kolczych które mogłyby nadać się do jego kaftana. Kilka elementów wynalazł. Zebrał je i ruszył na początku w strone Galeba, jednak przypomniał sobie o jego spalonych rękach, więc na glos zapytał - Panowie, czy znacie się może na doczepianiu rękawów kolczych do koszuli kolczej? Mam tu kilka co to mogłyby być spasowane do mojego kaftana. Lecz nie mam pojęcia jak to zrobić.
- Jakich rękawów, jakiej kolczej? Zapytał Grundi. - Dawaj to tu to pomyślimy co z tego da się zrobić. Powiedział podchodząc i oglądając co tam też Dirk sobie wyniuchał.
Dirk pokazał Grundiemu kilka rękawów, które zebrał z trupów orczych i skaveńskich, a które najbardziej wyglądały na pasujące. - Wystarczyłoby na początek dopasować choćby jeden rękaw do prawicy, bo lewą łapę chronię żelazną tarczą.
- No można by. Ten wygląda nieźle. Fulgrimsson ocenił jeden z rękawów. - A z tego można by zrobić dawcę materiału. I tak jakiś taki mały. Ale na to potrzebuję więcej czasu i spokoju. Jeśli nie dam rady teraz, to na następnym postoju Ci to załatwię. Dasz mi teraz swoją koszulkę żebym zerkną co i jak? Grundi zarzucił luźny rękaw na ramię i czekał na resztę pancerza.
Dirk skinął głową na znak, że rozumie. Spojrzał w oczy Grundiego, tak już miał w zwyczaju, że gdy z kimś rozmawiał patrzył mu w oczy. Oczy jego miały barwę zieleni, nie spotykany kolor wśród Khazadów. Zresztą podobnie było z budową ciała Dirka, który wedle standardów khazadów był zwyczajnie zbyt chudy. - Tak, mam ten kaftan, pomożesz mi go zdjąć, bo teraz łapy po walce mi spuchły jak baniaki i nie dam rady ich zacisnąć. Poza tym nieco poszarpał mi się ten kaftan.
- Dawaj! Obierzemy Cię jak króliczka przed pieczonkiem. Swoją drogą ojebał bym jakiego króliczka… Rozmarzył się Fulgrimsson. - Jak się poszarpał to też się załata.
- Tam na górze - wskazał Dirk ręką miejsce, z którego przybyły okri - jest i woda i jedzenie, no i pewnie są tam ich rupiecie. Warto by było przekonać Detlefa aby tam się udać, choć to może nie być łatwe zadanie, jest strasznym uparciuchem.
- Pies to srał. Jeśli jest tam coś do żarcia to już wiadomo gdzie ruszamy dalej! Roześmiał się Grundi.
- Tam jest śnieg. Czyli musi być jakaś rozpadlina, a tym samym wyjście z tych podziemi. Nieco wody ze stopionego śniegu zebrałem, stąd mam pewność. - Dirk postanowił powtórzyć te same informacje, o których mówił niedawno Thorinowi.
- Mnie przekonałeś. Trzeba tam tylko wleźć. Liny już są, a nawet jak kto by odpadł to ma miękkie orcze truchła pod sobą. Har har har. Mówił coraz bardziej rozbawiony Grundi. Najwyraźniej rozmowa o pracy i jedzeniu poprawiła mu nastrój.
- Możliwe, że jest tam inna droga. Po walce wróciłem do tunelu, by sprawdzić czy wrzaski Rorana i Galeba nie sprowadziły nam towarzystwa i wtedy wyczułem zapach pieczeni niesiony korytarzami. Musimy poczekać aż Kyan i Detlef wrócą. Bo nie każdy będzie mógł się wspiąć po linach. - Na dowód Dirk pokazał swoje dłonie, które były w znacznie lepszym stanie niż jego szyja. Choć oparzenia powstały w tym samym czasie.
No to najpierw zajmę się tymi pancerzami, a później wspinaczka. Zatarł ręce Fulgrimsson.
- A jak z twoimi ranami? Możesz łyknąć Litworu? - Postanowił Dirk się upewnić, bo miał trochę zapasu, a wolał aby wypić teraz niż kisić aż będzie za późno.
- Ranami? Jakimi ranami? Trzeba więcej niż marny ork żeby mnie powalić. Jakoś się trzymam, tylko trochę ciągną te szwy. Thorin chyba wie najlepiej czy nadaje się do tych medykamentów.
- Kości masz całe? Bo jak by co to mam eliksir przyśpieszający zrastanie kości. - Perorował Dirk.
- Całe i twarde niczym chuj.
- Hahaha! Czy to jakaś obietnica dla dziewek z najbliższego burdelu jaki napotkamy? Hahaha. - Humor Grundiego najwyraźniej udzielił się i Dirkowi.
- Oby to tylko nie był orczy burdel! Har har har Śmiał się w najlepsze Grundi.


Praca rozgrzewała, a mięśnie pomimo zmęczenia, odetchnęły nieco nie będąc obciążone wyposażeniem. Tylko to pragnienie dobijało khazada i z coraz większą chęcią spoglądał w stronę zwisających lin i kapiącej wolno wody.

- Dawajta, wleźmy tam! Bo chyba mnie pojebie zanim zupełnie zaschnę!
 
__________________
Our sugar is Yours, friend.

Ostatnio edytowane przez Cattus : 01-02-2015 o 22:48.
Cattus jest offline  
Stary 01-02-2015, 22:49   #608
 
blackswordsman's Avatar
 
Reputacja: 1 blackswordsman jest na bardzo dobrej drodzeblackswordsman jest na bardzo dobrej drodzeblackswordsman jest na bardzo dobrej drodzeblackswordsman jest na bardzo dobrej drodzeblackswordsman jest na bardzo dobrej drodzeblackswordsman jest na bardzo dobrej drodzeblackswordsman jest na bardzo dobrej drodzeblackswordsman jest na bardzo dobrej drodzeblackswordsman jest na bardzo dobrej drodzeblackswordsman jest na bardzo dobrej drodzeblackswordsman jest na bardzo dobrej drodze
Ergan był bardzo zadowolony z tego jak dobrym strzelcem był w tej potyczce. Chociaż walka młotem nie szła krasnoludowi najlepiej to jednak wystrzelone bełty rekompensowały te braki. Kiedy było już po wszystkim Ergansson skupił się na zbieraniu pocisków, szukaniu materiałów do naprawy buta i przeszedł mu przez myśl pomysł ulepszenia kuszy. Pośród śmieci pobojowiska Ergan znalazł ciekawy topór i dokument , którym postanowił się przyjrzeć z bliska. Czyżby byli w okolicach Stirlandu? Krasnolud nie chwalił się na razie znaleziskiem bo nie miało to sensu dopóki nie znajdą się w jakichś cywilizowanych stronach. Dłuższą chwilę trwało zanim Ergan stwierdził, że nie da rady naprawić swojego buta ani namacalnie polepszyć sprawności kuszy więc dał sobie spokój i podszedł do lin zwisających ze sklepienia.>

-Woda tam kapie. Trzeba by się wspiąć na górę...Grundi ma rację.

Ergan spróbował czy lina jest mocno przymocowana szarpiąc nią trochę. Szkoda, że Ergansson nie był grotołazem. Co tu robić? Wszystkiego brak, nie ma co ruszyć. Krasnolud nagle usłyszał coś co go zdenerwowało. Podszedł do niedźwiedzia, wyszarpał z ciała kawał sadła i ruszył do Galeba. Bez słowa chwycił kowala run za protezę i zaczął smarować ją tłuszczem po mechanizmach. Nie przestał dopóki noga nie przestała kwiczeć.

-No teraz lepiej.
 

Ostatnio edytowane przez blackswordsman : 01-02-2015 o 22:53.
blackswordsman jest offline  
Stary 02-02-2015, 00:38   #609
 
PanDwarf's Avatar
 
Reputacja: 1 PanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputację
Podróż tym tunelem była naprawdę upierdliwa , nie miał pojęcia jak tędy mieliby się przedostać ranni ,mało zwinni i mobilni towarzysze. Mimo to zaszli tak daleko że warto było sprawdzić czym się on kończy. Obraz jaki ukazał się ich oczom nie napawał zbytnio optymizmem.

Musiała tu mieć postój spora armia sierściuchów, fetor jaki się unosił w tej jaskini był obezwładniający.

– Sierściuchy powinny zmienić kucharza… Co tu się wydarzyło? Masowy rozstrój żołądka? Czy zawody, który większy kopiec gówna utoczy? Z tej ilości łajna fortece by zbudował, a co najmniej mury Azul. Te… może domki se budowały? - rzekł mocno skrzywiony kpiącym głosem w stronę Detlefa

Omiótł sale ponownie czujnym wzrokiem

- Powinniśmy założyć że ta woda jest skażona, zalega w niej łajno i szczyny jak w całej ten Sali… Jest tu jedna główna drogą, którą pewnikiem przylazły i polazły nią dalej w stronę Azul. Jednak nie gwarantuje nam to że prowadzi ona na powierzchnię. Tak licznej armii łatwo by na otwartej przestrzeni nie ukryli, więc musimy założyć że droga skąd przybyły pewnikiem prowadzi głęboko i daleko… poza Azul. Nic tu po nas Detlefie, światło się kończy… musimy wracać….

Krasnolud zastanowił się chwilę drapiąc się brodzie nerwowo

- Pozostaje nam sprawdzić liny, sporo wybitych orków było w Sali, gdyby na górze tam było ich więcej z pewnością byśmy ich usłyszeli, a w niedługim czasie i zobaczyli. Gdy wrócimy postaram się zrobić parę pochodni na czarną godzinę, wśród tych trupów było wiele rzeczy z których mogę skorzystać przy tworzeniu ich. Oprawi się niedźwiedzia i poporcjuję… Moim zdaniem wydaje mi się że to najlepsze wyjście jakie mamy, nie możemy bez końca pałętać się po każdym tunelu okalającym Azul bo życia nam zbraknie to jeden wielki labirynt korytarze.Mam nadzieje że zrobili coś pożytecznego podczas naszej nieobecności...- stwierdził

Spojrzał przenikliwie na Detlefa jakby rozważał pewne słowa jednak wypowiedział je dopiero w drodze powrotnej jako iż nie mogli dłużej marnować wypalającej się ostatniej pochodni

- Jesteśmy sami i kawałek drogi przed sobą, więc ci powiem… nie pociągniemy tak długo Detlefie, jeszcze jedna, dwie potyczki i będzie bardzo źle. Te krasnoludy są twarde, ale widzę po ich twarzach wycieńczenie jak i fizyczne tak i psychiczne. Każda kolejna ciężka przeprawa i kolejna potyczka zaczyna się odbijać, muszą mieć czas dojść do siebie i podleczyć swe urazy.
Już wyglądamy jak skatowany oddział weteranów wojennych, wszystko się kumuluje w końcu któraś potyczka może być naszą ostatnią.Nikt tego nie pokazuję ani się nie przyzna, ale wkrótce osiągną kres swoich możliwości i wytrzymałości. Po wydostaniu się z jaskiń, musisz zastanowić się nad kolejnymi krokami jakie podejmiesz bo mogą zaważyć na życiu nas wszystkich. Rozważ to Detlefie. Jadła nie starczy na długo raptem na parę dni potem nawet jak go nie zjemy to zgnije... Jaki macie plan tak w ogóle po wydostaniu się z oblężenia góry? Gdzie zmierzacie? Bo tak naprawdę nie wiem jaki cel wam przyświeca nawet, w sumie nic o was nie wiem... jakby tak się zastanowić.
 

Ostatnio edytowane przez PanDwarf : 02-02-2015 o 10:20.
PanDwarf jest offline  
Stary 02-02-2015, 12:44   #610
 
Eliasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Eliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputację
Królestwo Kazrima Kazadora, Pana Stalowego Szczytu
15 Vharukaz, czas Hyrvelitu, Anugaz Veaghir 5568 KK
Wielka grota nietoperzy, pobojowisko, wczesny ranek



Thorin wysłuchał Dirka skinając mu głową. Wiedział że trzeba by spróbować dostać się do pozycji z której nadeszli orkowie. – Orki przybyły z zewnątrz, jeśli więc dostały się tu tamta droga, to jest to z pewnością droga prowadząca do wyjścia z góry. Gorzej jeśli zaprowadzi nas wprost do armii, ale wątpię, inaczej kotłowałoby się tu już od orków. Zapewne był to po prostu jeden z wielu oddziałów mających za zadanie znaleźć alternatywne wejście do twierdzy.
Thorin sapnął zamykając na chwilę oczy i przecierając je. Ucieszył się z informacji o lekach, ale nawet nie miał siły tego okazać. Był zmęczony, potwornie zmęczony. – O to dobrze – rzekł tylko – Kyanowi na pewno przyda się to coś na kości, nie dość, że ma złamane żebra to jeszcze mu się ta żuchwa nie zaleczyła.
Zamierzał zapodać mu owe lekarstwo gdy tylko będzie okazja. Nad Roranem czy Detlefem nie zamierzał się już jednak rozwodzić. Kiedy indziej być może, tym razem jednak zwyczajnie nie miał sił.

Gdy tylko skończył swoją robotę usiadł pod ścianą nakrywając się kocem. Wciąż było tyle rzeczy do zrobienia... Spojrzał na swój pancerz, wiedział, że powinien przystąpić do jego naprawy. Spojrzał po stosie trupów przy których kompani co rusz wyciągali jakieś znalezisko, sam też pewnie by poszabrował licząc że wpadnie mu coś w oko. Przyglądał się przez chwile wysiłkom zmierzającym do wyciągnięcia węża z jamy. Ostatecznie jednak osunął się i zasnął. Zbolałe mięśnie, świeże rany, wycieńczenie psychiczne i ciągła praca przy rannych i niepełnosprawnych powoli przekraczały cienką granicę tego co był w stanie wytrzymać. Odpłynął bardzo szybko, jak gdyby tylko organizm czekał na okazje do odpoczynku.
 
Eliasz jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:15.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172