Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 26-07-2013, 20:37   #1
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Krew dla boga krwi



KREW DLA BOGA KRWI

Penzfin nigdy nie należało do dużych mieścin, nawet przez Burzą Chaosu, która przetoczyła się przez Ostland. Umiejscowiona pośrodku lasu, prawie u podnóża Gór Środkowych, kiedyś stanowiła wyłącznie sioło, a może nawet otoczoną palisadą gospodę, przystanek niecały dzień drogi od Roezfels, warowni von Staufferów - rodziny szlacheckiej władającej okolicą. Teraz bardziej ziemią niczyją, ponownie powoli zasiedlaną. Mimo, że siły Chaosu pojawiły się tu całkiem niedawno, nie mający za co się utrzymać chłopi wracali już do swoich domów, w większości spalonych lub w inny sposób zrównanych z ziemią. W przypadku Penzfin nie było tak źle jak w miejscach bardziej położonych na trasie olbrzymich armii zwierzoludzi prących w kierunku Middenheim jeszcze kilka miesięcy temu.


Karawana dotarła do osady późnym popołudniem pochmurnego, jesiennego i zimnego dnia. Drzewa nieźle chroniły przez porywistym wiatrem z północy, nie zmieniało to jednak faktu, że prawie wszyscy przywitali widok nędznych zabudowań z ulgą. Dla dziesięciu żołnierzy eskortujących trzy wozy z zaopatrzeniem, był to ostatni przystanek. Podobnie jak dla Marcusa Flinta, przewodzącego wszystkiemu kupca. Żylasty, trzymający się prosto mężczyzna, pochodzący wedle własnych słów z Ostermarku, bardziej przypominał kozaka niźli człowieka parającego się handlem. Ale teraz tylko tacy mieli tyle jaj, by zorganizować pomoc dla odbudowywanych osad. I choć żołnierze czy woźnice opłacani byli z cesarskiej szkatuły, to już szóstka zupełnie nie pasujących do tej grupy osobników podążyła za wozami z jego własnej inicjatywy. Ha, przynajmniej jeśli chodzi o podanie powodu, bo on sam płacił grosze.

Każdemu jednak mówił to samo, gdy zapraszał do kompanii na początku tej podróży, w obozie uchodźców rozbitym tuż pod murami zniszczonego Wolfenburga.
- Baron Eldred von Stauffer płaci po sto koron każdemu, kto dotrze do warowni jego rodziny i otworzy skarbiec, zabierając i dostarczając mu rodowe przedmioty. Skarbiec zamknięty jest na klucz, który mi przekazał, oraz dobrze ukryty. Do jego zamknięcia użyto rytuałów magicznych i potężnych modlitw, stąd ten baron wierzy, że ciągle pozostał zamknięty, mimo, że podczas Burzy warownię opanowały stwory Chaosu.
To było dwa tygodnie temu, kiedy to siedem wozów wyruszało w podróż, zatrzymując się kolejno we wsiach i małych miasteczkach. Silnie chroniona karawana tylko raz stała się obiektem ataku, ale wygłodniałe mutanty nie miały szans, zaszlachtowane bez litości. Tylko dwóch żołnierzy i jeden woźnica zostało przy tym lekko rannych. Rozdawano pożywienie i niezbędne do przeżycia oraz odbudowania domów narzędzia i ubrania.

Tu jednak, w Penzfin, to się kończyło. Flint nie zamierzał podążać za nimi, chociaż obiecał zaczekać trzy dni na ich powrót. Droga do Roezfels w jedną stronę miała zająć niecały dzień, więc i tak dawało to ponad dobę na zbadanie zamku. Szóstka śmiałków. Nie wszyscy mogli tu być dla pieniędzy, ale z drugiej strony, czyż zabranie rzeczy z rodowego skarbca nie kusiło? Baron nie był na tyle głupi, by kazać przynieść wszystko. Chciał jedynie przedmiotów z rodowym symbolem; buławy, miecza, dokumentów. Nic nie wspominał o złocie. Może nawet go tam nie było? Wtedy pozostaliby wyłącznie z tymi stoma koronami, które oferował. Nawet dla nich było warto w tych czasach. Szóstka weteranów nie miała większych wątpliwości.


Wieś powitała ich całkiem sporą grupą ludzi, pracującą w pocie czoła na obrzeżach swojej osady, wycinając solidnie drzewa, ciosając je i wkopując w ziemię. Najwyraźniej palisady wcześniej nie mieli, lub może została całkiem spalona, teraz bowiem budowano ją z wyraźnym pośpiechem. Nie było co się dziwić, od jakiegoś czasu każdy bał się tego, co może wyjść spomiędzy drzew niemal w dowolnej chwili, mordując i niszcząc wszystko na swojej drodze. Wozy i ludzi, mimo pierwszych obaw, szybko powitano z radością. Nawet okazało się, że w środku osady doprowadzono już karczmę do znośnego poziomu, zastępując spalone belki nowymi i choć dach pokrywała ciągle strzecha, to i tak piętrowy budynek wyglądał bardzo solidnie w porównaniu do większości innych tutejszych zabudowań, bardziej przypominających jakieś lepianki. Wybiegł do nich właściciel, posiwiały już mocno mężczyzna, sprawiający wrażenie kogoś, kto stracił zbyt wiele kilogramów w zbyt krótkim czasie. Miał tylko jednego pomocnika, nastoletniego, chudego chlopaka, po wyglądzie - syna. Wzięto się za rozładunek, ale szóstka śmiałków nie musiała w tym uczestniczyć. Stajnia była strzechą na palach, wozowni nie widziano tu na oczy od dawna, a stoły i ławy były słabo oheblowanymi deskami i kawałkami bali, lecz w kominku płonął ogień, a w środku panowało w miarę przyjemne ciepło.

Ostatni spokojny wieczór przed wyprawą ku warowni Roezfels.
 
Sekal jest offline  
Stary 27-07-2013, 14:18   #2
Konto usunięte
 
Ulli's Avatar
 
Reputacja: 1 Ulli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputację
„Baron Eldred von Stauffer płaci sto koron temu kto dotrze do warowni jego rodziny, zabierze stamtąd przedmioty jego rodu i mu je dostarczy.” Brzmiało bardzo dobrze i było zupełnie wystarczającym powodem dla zabójcy żeby porzucić slamsy Wolfenburga i ruszyć za Marcusem Flintem. Kończyły mu się pieniądze zarobione podczas Burzy Chaosu jako najemnik a miał spore potrzeby. Właściwie jedną potrzebę – alkohol. Wypijał go ogromne ilości by zagłuszyć odzywające się w głowie głosy i odegnać widziadła które go dręczyły. Nie był przez to zapewne wymarzonym kompanem. Gadał do siebie przez cały czas, potrafił się bić do krwi po głowie podczas szczególnie zażartych dyskusji z samym sobą, w nocy budził się z krzykiem. Zdawał sobie sprawę z tego co robi, ale nic nie mógł na to poradzić. Dziwił się, że jeszcze Marcus Flint nie kazał mu się wynosić w cholerę. Kto wie może by i tak było gdyby nie potyczka z mutantami podczas której usiekł dwóch przeciwników poświęcając na każdego po jednym cięciu swego dwuręcznego topora. Topór, jego najlepszy przyjaciel, spoczywał teraz w pętli na plecach krasnoluda, czekając na następną okazję do walki. Ku rozczarowaniu zabójcy podróż była jednak całkiem bezpieczna i poza spotkaniem z mutantami nic więcej się nie wydarzyło.
Podczas dwóch tygodni podróży nie zawarł żadnych bliższych znajomości z innymi „towarzyszami broni”. Nie pamiętał nawet czy im się przedstawiał. Ku swojemu obrzydzeniu stwierdził, że dwoje z nich to kobiety. Zorgrim nienawidził kobiet, nie ważne jakiej rasy. Na szczęście kult zabójców nie wymagał by kochać kobiety, nie wymagał też abstynencji, kultury osobistej i czystości. Zorgrim skrupulatnie z tego korzystał i był cuchnącym, pijakiem, mizoginem i chamem. Jedyne czego przestrzegał to kodeks wojenny Grimnira.
Gdy dotarli do Penzfin rzucił do grupy z którą miał udać się po skarb...
-Idę na chwilę do karczmy przepłukać gardło. Jeśli chcecie ruszać zaraz, to tam mnie znajdziecie. Za jakieś dziesięć minut będę gotów do drogi.

Usłyszał, że Marcus Flint ma zamiar czekać na nich w Penzfin i do Roezfels ruszą sami.
~ Ciekawe jak w takim razie znajdziemy i otworzymy skarbiec. Będzie musiał komuś przekazać klucz.~ Zaświtało w głowie krasnoluda. Nie zadał jednak tego pytania kupcowi. Ruszył raźno do karczmy. Wszedł do środka i usadowił się na pierwszej wolnej ławie.

-Karczmarzu piwa!- zawołał donośnym głosem.

Kiedy dostał swój kufel rozsiadł się wygodnie, spuścił głowę wpatrując się w powierzchnię złocistego trunku i zatopił się we wspomnieniach popijając małymi łykami.
 
Ulli jest offline  
Stary 27-07-2013, 15:49   #3
 
Irrlicht's Avatar
 
Reputacja: 1 Irrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znany
Obok wozu, na gniadym koniu powoziła czerwonowłosa kobieta. Płaszcz miała czarny - miała - w miarę podróży wypłowiał on do jakiegoś odcienia szarości, choć na szczęście nie wyglądał jak siedem nieszczęść lub też jak kawał szmaty. Przy pasie miecz. Ostatecznie, nic specjalnego; w taki sam sposób mógł wyglądać każdy pierwszy lepszy trep, którego spotykało się na szlaku. Tak w każdym razie widziała siebie Alethe; trakty były pełne ludzi, którzy i tak pewnie mieli nazajutrz zginąć z ręki zwierzoludzi, fanatyków czy po prostu z powodu spróchniałego zęba. Takie czasy.
Podczas drogi przez szlak do Penzfin Alethe dała się poznać jako solidny towarzysz. Choć od czasu opuszczenia swojego rodowego zamku dużo się wydarzyło, to jednak gdzieś biła w niej jakaś struna, która kazała być dwornym, obojętnie, jak absurdalne by to nie było w tej sytuacji. Dlatego też chętnie rozmawiała z każdym, kto tylko użyczył uszy; żmudna droga i poczucie niebezpieczeństwa łatwiej mijały przy rozmowie, toteż zdołała zawrzeć znajomość przez te dwa tygodnie z tymi, którzy znajomości zawierać chcieli. Schwarzknauen wyrażała się dosyć pokrętnym Staroświatowym, a jednak dzieliła się z kompanami opowieściami, które przeżyła i które zasłyszała na szlaku.
Krótkie starcie z mutantami, na które natknęli się na szlaku, pozostawiło ją znudzoną. Ostatecznie, biedni głupcy nie mieli nawet szansy, by się obronić; a jednak to Alethe zebrała podczas starcia parę siniaków na poczet innych.
Cóż, pomyślała Schwarzknauen, zapewne podczas podróży do zamku nie będziemy narzekać na nudy. To sobie powetujemy.
Zsiadła z konia i rozejrzała się po osadzie. Po prawdzie nie było najlepiej, ale tez i mogło być znacznie, znacznie gorzej.
Kiedy zabójca wyszedł do karczmy, skinęła głową, nie mówiąc nic. Odezwała się za to do Marcusa:
- Panie Flint - jej głos był niski jak na kobietę - opowiadaliście coś o kluczu podczas naszej podróży. A że z nami do Roezfels nie chcecie jechać, to pytam: macie ten klucz? Bo jeśli macie, to ja będę go miała w swojej pieczy, bom ufna swojemu mieczowi. O ile pamiętam, skarbiec bez klucza nie otworzy się, prawda?
Odebrawszy klucz do skarbca od Flinta, rzekła do reszty swoich kompanów:
- Zorgrim ma rację, czym prędzej się zbierzemy, tym lepiej dla nas. Im prędzej się zbierzemy ze wsi, tym lepiej dla nas. Według mnie, czas, który dał nam Flint, to nie tak znowu dużo. Płatnerza tylko poszukam i zaraz do karczmy wrócę na popas. Stamtąd wyruszymy.
 
Irrlicht jest offline  
Stary 28-07-2013, 01:31   #4
 
Inferian's Avatar
 
Reputacja: 1 Inferian ma wspaniałą reputacjęInferian ma wspaniałą reputacjęInferian ma wspaniałą reputacjęInferian ma wspaniałą reputacjęInferian ma wspaniałą reputacjęInferian ma wspaniałą reputacjęInferian ma wspaniałą reputacjęInferian ma wspaniałą reputacjęInferian ma wspaniałą reputacjęInferian ma wspaniałą reputacjęInferian ma wspaniałą reputację
Dagmar, pomimo, że stronił od towarzystwa znalazł się w sześcioro osobowej drużynie. Stało się to tak, że w połowie drogi, gdy to podążał z dość oddalonego miasta zwanego Kienbaum napotkał jadący powóz. Tej nocy Taal zesłał na te obszary dość obfite deszcze, przez co piesza podróż była skaraniem. Z lekkim wahaniem, zgodził się na zaoferowany mu transport. Nurtowało go dziwne pytanie -dla czego mu go właściwie zaoferowano? Z litości, czy może chcieli go ograbić pytanie: -Z czego?- obalało tę wątpliwość. Być może wyglądał jak łowca nagród. Czarny, maskujący kapelusz na głowie z, pod którego falowały czarne włosy. Smukła podłużna twarz z blizną nad lewym okiem, która ciągnęła się aż do policzka po tej samej stronie. Długi, także czarny płaszcz, pod którym kryła się zbroja. Miecz przy pasie, który połyskiwał srebrnym blaskiem. Musiało być lekkim zaskoczeniem, że jest łowcą wampirów.

Siadł wygodnie w rogu powozu i nie zadając zbyt wielu pytań z pewnego rodzaju obawy przed zmiana decyzji, jechał dalej. W tym czasie bacznie przyglądał się towarzyszom, sprawdzając czy przypadkiem żadne z nich z nich nie jest wampirem. Po nieprzespanej nocy, poczuł się znacznie lepiej, gdy to żadne z towarzyszy prócz krasnoluda nie stroniło od światła słonecznego. Oczywiście jak łatwo było się domyśleć Zorgrim także nim nie był, po prostu miał takiego kaca, że słońce powodowało ból głowy. Ten bohater był nadzwyczaj ciekawy, w nocy wygadywał tyle rzeczy, że Dagmar zastanawiał się nad spisaniem ich w jedną całość, którą nazywałby „Nekrologi mutantów i innych stworzeń chaosu” Morr musiał być mu bardzo wdzięczny. Gdy krasnolud siedział cicho za dnia, jego miejsce zajmowała Alethe Schwarzknauen. Jej opowieści były nadzwyczaj ciekawe, chociaż co niektóre zbytnio naciągnięte. Kolejnym zaskoczeniem stała się sytuacja, gdy to Marcus Flint wypowiedział:

-„Baron Eldred von Stauffer…” - Dagmar niemal nie podskoczył, starając się jednak dowiedzieć więcej, słuchał uważnie

Było w tym coś dziwnego, tyle zabezpieczeń, dla głupiej buławy, miecza no i tych dokumentów. Baron ten musiał mieć nie lada majątek. Jego podejrzenia, co do niego, jako wampira jeszcze bardziej się potwierdzały. Sto koron to nie drobny pieniądz, a ostatnio z tym krucho. Będąc już na miejscy w Penzfin Dagmar ruszył za Zorgrimem do karczmy, mówić przy tym do reszty kompanów:

-Mnie też tam znajdziecie.

Wolnym krokiem wszedł do wnętrza budynku, rozejrzał się po dość dobrze wyremontowanej gospodzie i zaczął iść w kierunku karczmarza. Nie był do końca zaskoczony, gdy po drodze zobaczył krasnoluda, który już wygodnie siedział w jednej z ław i sączył piwo, które ociekało po jego brodzie, spływając po zbroi na podłogę. Dagmar zatrzymał się i siadł w kolejnej ławie od niego. Gdy tak siedział zaczął:

-Widzę, że jesteś odważnym zabójcą. Może opowiesz o swoich ostatnich podbojach. Pewnie nie raz już czułeś na karku oddech Morra, a nie często spotyka się takich wojowników. – Dagmar zmierzał, aby usłyszeć historię, którą mruczał przez sen Zorgrim. Było to o tym jak zabił dziwne istoty (jak mówił „istoty nocy”) przy mieście Gauschdorf..
 

Ostatnio edytowane przez Inferian : 28-07-2013 o 02:05.
Inferian jest offline  
Stary 28-07-2013, 20:49   #5
 
valtharys's Avatar
 
Reputacja: 1 valtharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputację
Do grupy chętnych, dotarcia do skarbca rodziny Von Staufferów, przyłączył się także młody mężczyzna. Na oko mógł liczyć sobie ponad dwadzieścia lat, i już po krótkiej jego lustracji, można było rzec że było to dziecko jakiegoś szlachcica. Ubranie sprawił mu nietani krawiec dobry szewc nowe buty, a golibroda - fryzurę.

Swoje, obecnie średniej długości, lekko wycieniowane włosy układał w dość prostą, ale jak twarzową fryzurę - część z przodu wiązał w delikatne, cienkie warkoczyki, średnio po dwa z każdej strony, resztę zaś nosił rozpuszczoną.

Szata młodzieńca była elegancka i dobrze skrojona. Na ubiór składały się; buty jeździeckie bez żadnych zdobień, skórzane rękawiczki przypięte do pasa, skórzane czarne spodnie oraz okrywający szmaragdowy płaszcz z pod którego wystaje czarna jedwabna koszula. To wszystko idealnie pasowało na młode ciało, maskując jego ułomność.

Wszystkim przedstawił się jako Zebedeusz Lienz, żak i syn Hrabiego Lienza. Przez większość drogi chłopak jechał nie odzywając się słowem do towarzyszy, wyjątkiem były krótkie i zdawkowe wypowiedzi, w których nie było cienia głębszych emocji. Wieczory zaś spędzał przy gorzałce, którą wlewał w siebie dużymi porcjami tak że, rankiem męczył go potworny kac. Podkrążone oczy, i z czasem coraz to bardziej zmęczona szara twarz i zarost, który dodawał mu lat i powagi, sprawiały że Zebedeusz stronił od ludzi. Oczywiście przy większych ilościach alkoholu robił się dość rozmowny, opowiadając o życiu żaka na uczelni oraz o rodzinnym domu, będącym na skraju bankructwa. Co jakiś czas wspominał, że liczył że odnajdzie fortunę, która pomoże jego rodzinie stanąć na nogi choć i sama przygoda wydawała mu się ciekawa. Życie za murami uniwersytetu sprawiło, tak można było wnioskować z jego słów, że nie wiedział za bardzo czym jest prawdziwe życie na trakcie.

Baczniejsi obserwatorzy mogli spostrzec, że lewa ręka była lekko niewładna i Zebedeusz wykonywał większość czynności posługując się prawą. Nawet posługiwanie się sztyletem sprawiało mu poniekąd problem, lecz sam z siebie nigdy nie dał znać że coś jest nie tak.

Czasem przez sen wymawiał imię jakieś, lecz było ono na tyle nie wyraźne, że ciężko było je zrozumieć. Wiadomo było że zaczynało się na M a kończyło na A. Gdy dotarli do Penzfin, Zeb, jak do niego czasem wołano, przyglądał się w spokojnym milczeniu biedzie i temu jak miasteczko znów wraca “do życia” po przejściu sił Chaosu. Trochę zrobiło mu się żal tych ludzi, ale tylko trochę.
Oczywiście udał się za resztą do karczmy, gdzie zamierzał sobie lekko pofolgować, bowiem czuł, że przez te 3 dni alkoholu jego usta nie poczują.

- Gospodarzu dla mnie dzban wina i kufel piwska co byś nie musiał ciągle latać, byle niezbyt rozcieńczonego - złożył zamówienie

Usiadł obok Khazada i reszty towarzyszy:
- Najlepiej byśmy dotarli do Roezfels najlepiej o świcie. Po zmroku przeszukiwać twierdzę może być co najmniej niebezpieczne.. - zasugerował, lecz nie zamierzał się spierać z nikim.

Przed wyruszeniem zamierzał również zrobić małe zakupy. W końcu nie wiadomo co ich tam spotka.
 
__________________
Dzięki za 7 lat wspólnej zabawy:-)
valtharys jest offline  
Stary 28-07-2013, 23:12   #6
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Razem z karawaną podróżowała jeszcze jedna kobieta, choć "razem" nie było odpowiednim słowem. Członkom grupy udało się wyciągnąć od niej jedynie że nazywa się Irina Korneva i pochodzi z Kislevu. Tą informacje potwierdzał również wschodni akcent, wyraźnie obecny w jej krótkich wypowiedziach. Nie mogła mieć więcej niż dwadzieścia pięć lat, choć wyraźnie malujące się na twarzy napięcie dodawało jej powagi. Nigdy się nie uśmiechała, zachowując czujność nawet w sytuacjach względnego bezpieczeństwa. Z łukiem w dłoni okrążała obozowisko, podczas gdy inni jedli, pili i śmiali się z opowiadanych anegdotek.

Ubierała się po męsku, co w tych niespokojnych czasach nikogo nie dziwiło. Hasanie w kiecce po trakcie do najrozsądniejszych pomysłów nie należało. Walka w sytuacji gdy pół beli zbędnego materiału majta się między nogami mogło skończyć się źle - rzecz jasna jak słońce. Lekka skórzana zbroja natomiast w żaden sposób nie krępowała ruchów, pozwalając zachować sprawność w sytuacjach zagrożenia. Ciemnozielony płaszcz, skórzane wysokie do kolan buty i rękawice bez palców - wszystko miała w ciemnych kolorach, bez zbędnych ozdób i świecidełek.

Na tle tego ubioru skóra kobiety wydawała się jeszcze bledsza niż w rzeczywistości, białą plamą odcinając się od otoczenia. Było to irytujące szczególnie podczas nocnych wart, gdy drobna twarz w kształcie serca wyłaniała się nagle z ciemności, pełne usta wykrzywiał grymas znudzenia, a smoliście czarne oczy przypatrywały się wszystkim po kolei. Trwało to jedynie krótki moment, po czym łuczniczka znikała równie cicho jak się pojawiła. W blasku dnia, gdy ściągnęła kaptur okazało się, że ukrywa pod nim miedzianorude, długie do połowy pleców loki.

Korneva stanowiła całkowite przeciwieństwo drugiej niewiasty. O ile Alethe z chęcią snuła opowieści o swoim życiu, zanudzając momentami towarzystwo to Irina podróżowała w ciszy, nie narzucając się nikomu i skrupulatnie unikając głębszych interakcji. Nigdy nie przyłączała się do wieczornej paplaniny, zawsze siadając w pewnym oddaleniu od reszty. Jechała do Penzfin zarobić, a nie zawierać przyjaźnie i na tym skupiała swoją uwagę.
Zamiast gadać wolała obserwować, wodząc dyskretnie wzrokiem za każdym z osobna, wsłuchiwać się uważnie w wypowiadane słowa. Szukała punktów zaczepienia i skrupulatnie zapamiętywała zasłyszane informacje. Wiedziała, że jeśli kiedykolwiek któryś z obcych zwróci się przeciwko niej, będzie zmuszona wykorzystać bezlitośnie jego wszelkie słabości. Nie śpieszno jej było do bitki, ale z dwojga złego wolała pozostawić na sobą trupa niż sama zdechnąć na pustkowiu.

Lubiła też znikać co jakiś czas, a pytana o powód mrużyła czarne jak noc oczy i odburkiwała krótko coś o zwiadzie i polowaniu, czyniąc to dość łamanym staroświatowym. Musiało być w tym ziarno prawdy, jako że czasem przynosiła ze sobą królika, bądź inną złowioną padlinę.

Widok miasteczka skwitowała spluwając w przydrożne krzaki. Dziura jak dziura - naoglądała się ostatnimi czasy zniszczonych ludzkich osad. Ta również nie wnosiła swoim istnieniem niczego nowego do powojennego krajobrazu. Kolejna ostoja głupców marzących o tym, by na ruinach dawnego życia zbudować noś nowego, szczęśliwego. Skoro chcieli gonić za mrzonką to Irina nie zamierzała im w tym przeszkadzać.
Każdy winien swego nosa pilnować.

W karczmie oparła się plecami o ścianę, tak by w zasięgu wzroku mieć kilka ewentualnych dróg przez które mógłby do środka wedrzeć się przeciwnik. Wolała nie siadać, na podniesienie się z miejsca traciło się tylko zbędny czas. Żeby o suchym pysku nie sterczeć, jak kołek w płocie, zamówiła wodę i porcję czegoś ciepłego z zamiarem jedzenia, oczywiście, na stojąco.
Z niechęcią przytaknęła szlachetce. Gadał z sensem, widocznie alkohol nie strawił do końca jego świadomości.

- Malczik mądrze gada - mruknęła ochryple, ruchem głowy wskazując Zebedeusza - Niemnogo nas, a wrag silny. My nie mamy co leźć po nocy do dworu. Poczekajmy, odpocznijmy. Rabota nie zajac.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena

Ostatnio edytowane przez Zombianna : 28-07-2013 o 23:30.
Zombianna jest offline  
Stary 29-07-2013, 01:15   #7
 
ZauraK's Avatar
 
Reputacja: 1 ZauraK ma z czego być dumnyZauraK ma z czego być dumnyZauraK ma z czego być dumnyZauraK ma z czego być dumnyZauraK ma z czego być dumnyZauraK ma z czego być dumnyZauraK ma z czego być dumnyZauraK ma z czego być dumnyZauraK ma z czego być dumnyZauraK ma z czego być dumnyZauraK ma z czego być dumny
Przechadzał się po wiosce pykając kupioną od druciarza kukurydzianą fajeczkę nabitą najpodlejszym tytoniem jaki miał okazję spróbować, o ile nie było to siano zza najbliższej chałupy. Tworzył nieco groteskową postać z swoich znoszonych ciuchach z łatami tu i ówdzie. Twarz starał się skryć pod kapturem zielonego płaszcza, ale mimo to z bliska można było na twarzy dostrzec blizny przebijające spod czarnego gęstego zarostu. Przy pasie dyndał miecz mający już najlepsze lata za sobą sądzą po rękojeści. Nie lepiej zresztą wyglądała kusza na jego plecach, ale nadal działa niezawodnie co miał okazję udowodnić podczas podróży.
Podróż... dwa tygodnie błota, deszczu, błota, gzów, które nie wiadomo skąd się brały, i... śmierdzących krasnoludów. To znaczy jednego, ale tak często przypadało mu znaleźć się w obrębie walorów zapachowych Zorgrima, że można policzyć za kilku. Woń jaka snuła się za brodaczem przypomniała mu lata w rodzinnej wsi jakie spędził na przerzucaniu łajna, co powodowało mimowolny odruch marszczenia nosa. Obora jednak lepiej wypadała. Przynajmniej reszta podróżujących była bardziej cywilizowana. Zamienił kilka wyuczonych grzecznościowych słów niemal z każdym podczas postojów, modląc się w duchu aby nie rozwinęło się to w głębszą rozmowę i nie wylazło jego całkowite wieśniactwo. Na szczęście nikt nie ciągnął specjalnie nikogo za język, bowiem najwyraźniej wszyscy cenili sobie nieco prywatności. Przez całą drogę starał się uchodzić za najemnego zabijakę pijaka, ukrywając tym samym żołnierskie przyzwyczajenia. Oczywiście najlepiej wychodziła mu rola pijaczyny.

Po dotarciu do celu podróży Pieter odetchnął głęboko i rozpoczął poszukiwania jakiegoś zlecenia, najlepiej w ochronie w drodze powrotnej. Niestety obsada była już wystarczająca, a i brak ładunku nie zachęcał po zatrudnianie dodatkowej ochrony. Zaklął szpetnie strasząc jakiegoś dzieciaka. Słowa Marcusa: „Baron Eldred von Stauffer płaci sto koron temu kto dotrze do warowni jego rodziny, zabierze stamtąd przedmioty jego rodu i mu je dostarczy." Sto koron na trakcie nie leży. Chociaż nie zamierzał początkowo bawić się w wyprawy, jego zemsta była ważniejsza. Jednak nic innego nie miał na oku, a jeść i zbroić się trzeba mieć za co, więc postanowił ostatecznie wykorzystać okazję. Niepokoiła go tylko nieco dalsza część o pułapkach, magicznych zwłaszcza. W związku z podjętą decyzją szukał teraz jakiegoś środka transportu, ale nawet koń pociągowy był tu raczej nie do zdobycia, nie mówiąc o mizernych środkach jakimi dysponował na takie zakupy.
Idąc tak zamyślony prawie wpadł na krasnoluda odłączającego się od grupki, z którego słów wynikało, że udają się po jakieś skarby. W Podszedł bliżej do poznanej już grupki lustrując każdego z osobna jakby pierwszy raz widział. Wszak mają być sprzymierzeńcami albo konkurentami do zysku, a do tej pory postrzegał ich raczej w roli towarzyszy króciutkiej podróży.
- Czołem - mruknął puszczając kłąb dymu - Zdaje sie, że jednak udajem sie w jednakim kierunku.
Ruszył z kompanią do karczmy w celu zapobieżenia odwodnieniu i być może ustalić kilka szczegółów wyprawy.
 

Ostatnio edytowane przez ZauraK : 29-07-2013 o 22:04.
ZauraK jest offline  
Stary 31-07-2013, 00:40   #8
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Marcus Flint pokręcił głową na słowa Alethe, gestem odsyłając ją do karczmy.
- Skończymy rozładunek i przyłączę się do was. Wtedy ustalimy wszystkie szczegóły. Potrzebujecie odpoczynku, podobnie jak zwierzęta, a podróż w nocy jest zbyt niebezpieczna. Coś taka wyrywna się zrobiła pod koniec?
Mrugnął do niej, a potem wrócił do wozów, gdzie żołnierze i tutejsi mieszkańcy pomagali wyładowywać wszystko, co jeszcze na nich pozostało. Szóstka podróżników nie patrzyła już na to, udając się do karczmy, gdzie zasiedli przy lekko krzywych, surowych stołach. Gospodarz szansę wykorzystywał, zajmując się niespodziewanymi gośćmi. Nocleg może mieli za darmo, ale przecież nic więcej, o ile nie chcieli żreć sucharów i zagryzać twardym jak kamień wędzonym mięsem.
- Strawa dopiero co na ogień postawiona, poczekać trzeba. Napitek zaś nie za mocny tylko. Od niedawna tu jesteśmy, zapasów tyle co nic. A na swoje poczekać jeszcze przyjdzie, dopiero com do piwniczki wstawił.
Miał rację. Piwo było sikaczem i jeśli kto nie miał swoich zapasów, to nie mógł liczyć na porządne urżnięcie się w trupa.

Wypakunek wozów nie trwał długo i wkrótce do wspólnej izby zaczęli wchodzić woźnice i żołnierze, zajmując stoły raczej niezbyt blisko szóstki mającej wyprawić się dalej. I wcale nie chodziło o fakt, że Roezfels to jakieś straszne i niesamowite miejsce i bano się wszystkich, którzy śmiali się zapuszczać w tamtym kierunku. Zwyczajnie przez dwa poprzednie tygodnie prawie wszyscy z nich dawali do zrozumienia, że żadni z nich towarzysze do pogadanki i nawet często i nie do wypicia. Może prócz Alethe, których kilku co odważniejszych zapraszało do swojego stołu, nie mogąc oderwać wzroku od jej ciała. Rzecz jasna nic więcej nie zrobili, wybity ząb już pierwszego takiego wieczora skutecznie studził zapały wszystkich. Irinę też by próbowali zapraszać, gdyby ta chciała rozmawiać. W przeciwieństwie jednak do płomiennowłosej tak wcale nie było.

Flint pojawił się dopiero, gdy zapadł już zmierzch, a w środku zaczęli pojawiać się także miejscowi, bez wyjątku zmęczeni ludzie przez całe dnie tyrający nad zapewnieniem sobie przynajmniej względnego bezpieczeństwa. Kupiec przysiadł się do stołu podróżników, kiwając na karczmarza, który przyniósł mu kufel z tutejszym sikaczem.
- Niewiele jest do ustalenia. Tu macie klucz - położył na stole posrebrzany, duży przedmiot, który klucz przypominał tylko z nazwy, a z wyglądu bardziej małą sztabkę srebra z wyżłobionymi symbolami. - Niestety nie posiadam wiedzy, gdzie dokładnie jest skarbiec. Ani co w nim jest. Mogę dać wam wóz zaprzężony w dwa konie, bez woźnicy, lub dwa juczne wierzchowce. Zmieścić na nich powinniście wszystko co wartościowe. Miejscowi twierdzą, że droga do warowni od zawsze była słaba, ale teraz prawie nie istnieje. Największe deszcze nie spadły jeszcze, więc i wóz przejedzie, nie bez problemów. A i koń może nogę skręcić. Radzą brak pośpiechu, o ile konieczny nie będzie. Nikt do samego zamku po powrocie się nie zapuszczał, nie wiedzą jaki jest jego stan. Jakieś pytania jeszcze macie?
Porozmawiali jeszcze chwilę, a potem Marcus wstał i udał się do stołu żołdaków.
Nikt jednak długo nie siedział. Już przed świtem wstawano tu, by kontynuować pracę. Przed zimą wieś musiała być nie dość, że zabezpieczona przed atakiem z zewnątrz, to jeszcze przygotowana na mrozy, które potrafiły tu naprawdę dać w kość.


Świt przyszedł zbyt wcześnie, budząc ich ogólną krzątaniną i pokrzykiwaniami gdzieś z zewnątrz. Niewygodne sienniki we wspólnej izbie to najlepsze na co mogli liczyć, a i tak były bardzo cienkie i niewygodne. Mimo tego, ogień w kominku dawał ciepło, a dach nad głową gwarantował brak nadmiernej wilgoci. Następnego dnia i jeszcze kolejnego mieli być tego zupełnie pozbawieni. Na zewnątrz było szaro, kropił niewielki deszcz, a zimno docierające tu zarówno z gór na południu, jak i z północy, potrafiło przeniknąć przez najgrubszy płaszcz. Dostali skąpe, zimnawe już śniadanie i spożyli je prawie samotnie, bowiem wszyscy ludzie znajdowali się już na zewnątrz, pogrążeni w pracy. Tylko karczmarz pozostał na swoim miejscu, podając strawę ze zmartwioną miną.
- Strażnicy ustrzelili w nocy jakiegoś mutanta. Powiadano, że mógł szpiegować dla większej grupy. Obyście mieli gdzie wracać! Palisada jeszcze w głębokiej dupie... proszę wybaczyć drogie panie moje słownictwo.
Nikt ich nie żegnał. Flint gdzieś zniknął, a jedynie syn gospodarza wyszedł pomóc z końmi lub wozem, jeśli na niego właśnie by się zdecydowali. I jeszcze ktoś. Otulona płaszczem, zbliżyła się do nich starsza kobieta o mocno pokrytej zmarszczkami, zmartwionej twarzy.
- Wybaczcie, że głowę zaprzątam, dobrzy państwo. Usłyszałam, że w stronę warowni się udajecie... i prośbę mam. Nikt z wioski nie chce się tego podjąć... a wczoraj mąż mój, Heinrich, córka Ella i jej mąż, na starą farmę się udali, sprawdzić czy jakiego ziarna tam nie znajdą. Pól czym posiać nie ma. To ledwie dzwon drogi, właśnie w kierunku zamku jaśnie państwa. Wystarczy zboczyć z drogi na lewo, przy najbliższych małych rozstajach i milę jechać. Nie proszę o wiele, tylko sprawdzić, czemu jeszcze nie wrócili...
 
Sekal jest offline  
Stary 31-07-2013, 19:12   #9
 
Irrlicht's Avatar
 
Reputacja: 1 Irrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znany
Słowa Flinta zaskoczyły ją. Cóż to, pomyślała, kupiec dba o klucz? Chce go prezentować wszystkim, niby swoją żonę?
- Nie poczytujcie mi tego za złe, panie Flint - poprawiła miecz przy pasie, obracając się na pięcie. - Kwestia, uważacie, poświęcenia dla sprawy. Nie śmiejcie się. I chęć, żeby zadanie nam wyznaczone wykonać. Dam wam o tym znać jeszcze w karczmie.
Zaśmiała się nieco, pochwyciwszy, jak ironicznie mogą brzmieć jej słowa. A potem rzekła to samo, co wcześniej, to jest że wróci zaraz. I w gruncie rzeczy, tak się miało stać wkrótce.
Trzeba było przyznać - kompania, jaka zebrała się na rejzę do Roezfels, była co najmniej ciekawa.
- Ani chybi, pani - zamamlał bezzębny kowal, naostrzywszy jej miecz. - Ani chybi. Same zakazane mordy, zabójce i skazańce. Tylko tacy to teraz bohatery. Pfe!
Stary splunął, a Alethe zmarszczyła nos.
- Cóż, panie Stahlen - wyjęła z kiesy monetę i wręczyła ją do grubawej ręki kowala. - Jak dla mnie, dobre i to. Oby tylko wróżdy z przeszłości nas po drodze nie pozabijały, to resztą zajmiemy się już sami.
Odwróciła się na pięcie i wyszła z warsztatu.
- I zwierzoludzie - mruknął stary, zabierając się na powrót do kucia metalu.
Nie odparła nic na słowa starego dziada, kierując się do karczmy. W karczmie, jak zwykle - parno i śmierdząco, niechybne znaki, że coś się pichciło. Gwar, to jest tętno ludzkiego życia, które srało, gadało i zawodziło. A także, jak się miało okazać, skore do parzenia się, bo przecież taki był zasadniczy cel umizgów i wybiegów.
Zamówiwszy piwo i jedzenie - nawiasem mówiąc, obrzydliwe - przysiadła się do reszty swojej kompanii, uprzednio odpędziwszy od siebie wszystkich gołowąsów i prawiczków, którzy aż nazbyt byli chętni zmienić status na rozprawiczonych. Doprawdy - miarkowała Alethe - to już chyba bezpieczniej i czyściej byłoby włożyć sobie włócznię między nogi niż iść do pryka z takimi młodzikami. A i po prawdzie to może nawet przyjemniej, jeśli by tylko grot dogodził i drzewce zbyt ciężkie nie były.
I tak nie miała czasu ani ochoty na rozmowy, w przeciwieństwie do większości drogi, którą spędziła. Perspektywa warowni, tak bliska - wpędziła ją w zamyślenie. W którym niedługo miała pozostać, bowiem Flint dał im znać, co zamierza.
Wysłuchawszy słowa kupca, skomentowała:
- Lepiej chyba będzie z jucznymi, choć wóz to większa wygoda i nieco więcej miejsca. Ale wozu z traktu nie ściągniemy, jeśli trzeba będzie, i hałasu narobimy, jadąc. A lepiej będzie dla nas, im mniej nas zauważy, że jesteśmy w drodze do warowni. Tedy lepiej z końmi.
Przypomniała jeszcze reszcie o kluczu, pytając się ich o zdanie, czy to ona może go wziąć i dając te same argumenta, co Flintowi; kiedy natomiast sprawy się wyjaśniły, usiadła nad swoim półmiskiem i piwem, dumając. Następne parę dni mogło być ciężkich. Nie wszyscy mogli wrócić z wyprawy i po prawdzie niewielu liczyło na to.


A potem poranek, zimne jedzenie i determinacja przygotowania broni. Wymarsz, nawet.
- Strażnicy ustrzelili w nocy jakiegoś mutanta. Powiadano, że mógł szpiegować dla większej grupy. Obyście mieli gdzie wracać! Palisada jeszcze w głębokiej dupie... proszę wybaczyć drogie panie moje słownictwo.
Gospodarz był zmartwiony. Alethe jednak nie dbała. Chciało jej się odparować jakimś soczystym komentarzem, jednak ludzie, którzy powrócili do Penzfin, po prostu zbierali to, co można było przewidzieć. W gruncie rzeczy, wracanie do dziur takich jak ta dla zwyczajnych kmiotów było po prostu samobójstwem.
- Daj se panie spokój ze słownictwem - westchnęła. - Pewnie bydlę przyszło z warowni, ani chybi.
A później przyszła jakaś starka, która liczyła... No właśnie, na co ona tak właściwie liczyła, znając charakter ludzi, którzy przyszli do Penzfin? Nie na miłosierdzie chyba?
Alethe wysłuchała jej słów z niejakim znudzeniem. Po czym odparła.
- Pewnie nie żyją - odrzekła Alethe na jej słowa, nie przejmując się jej reakcją. - Cóż to, pani, nie wiecie, że wypuszczać się w głuszę dzisiaj to tak, jak stawiać głowę na pieniek przy ślepym kacie? Jeśli nie wrócą, sami sobie zawinili. Poszłabym to sprawdzić dla was, ale rzecz to cholernie niebezpieczna. A my nie kapłani ani jakiś objazdowy dwór paniczów udzielnych, co o honor się byle gdzie wyprawiają, my jeno najemnicy jesteśmy.
Przełknęła kęs mięsiwa i zakończyła:
- Niech reszta się wypowie, ale wątpię, pani. Tam gdzie nie ma monety, tam miecze nasze nie pójdą.
Wychodząc z karczmy, krzyknęła na chłopca stajennego i kazała go sobie osiodłać żwawo, po czym nań wsiadła i skierowała się na miejsce spotkania.
 

Ostatnio edytowane przez Irrlicht : 31-07-2013 o 19:33.
Irrlicht jest offline  
Stary 01-08-2013, 16:25   #10
Konto usunięte
 
Ulli's Avatar
 
Reputacja: 1 Ulli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputację
-Zlitujcie się gospodarzu toż to sama woda- powiedział Zorgrim gdy spróbował miejscowego piwa. Odstawił kufel, jednak po chwili wziął go znowu do ręki. Szkoda mu było wylać piwa, za które zapłacił. Był po prostu po khazadzku chciwy. Znalazł zresztą i sposób na cienkie piwo. Wyjął z plecaka butelkę spirytusu i dolał nieco do kufla. Pociągnął łyka i od razu się rozchmurzył.
Uporawszy się w problemem cienkiego alkoholu, jął przyglądać się towarzyszom w karczmie z którymi zetknął go los. Ze wspólnej drogi miał już poczynione pewne obserwacje, ale lubił sobie popatrzyć na ludzi przy piciu piwka. To była główna zaleta karczm, że oprócz picia można było sobie jeszcze popatrzeć.
Dagmar, który wyglądał na najemnego zbira, zagadnął go o jego bojowe dokonania. Khazad speszył się wyraźnie.
-Ot biło się tu i tam. Przeszedłem z armią Imperatora cały szlak bojowy do Middeheim. Nic wielkiego – odparł skromnie.
-Cóż z tego kiedy nie znalazłem śmierci i dalej muszę się męczyć. Krasnolud bez honoru to jak ryba bez wody- stwierdził filozoficznie.
Zebedeusz wyglądał mu na jakiegoś szlacheckiego synalka. ~Ciekawe jak walczy i czy nie ucieknie gdy zobaczy jednego goblina?~ Zadał sobie w myślach pytanie. Nie martwił się tym jednak zbytnio. Grunt, że on Zorgrim Brentbrauer nie ucieknie. Kto wie może podczas tej misji znajdzie upragnioną śmierć. Myśl o śmierci znowu przywołała wspomnienia i głosy, które odezwały się w głowie krasnoluda „Jesteś martwy Zorgrim, trup, śmierdzący trup!”, „Krasnolud bez honoru” Po czym w jego głowie rozległ się głośny chichot. Zamknął oczy i zacisnął dłoń na kuflu piwa aż zbielały kłykcie. Po chwili wszystko się uspokoiło a on wrócił do oglądania ludzi.
W tym czasie do karczmy wszedł Flint i położył na stole dziwny klucz. Alethe, kobieta o dziwnym kolorze włosów, od razu wyciągnęła po niego rękę. ~ Chyba mamy przywódcę~ przeszło przez myśl zabójcy, po czym uśmiechnął się do siebie. Nie znosił co prawda bab, ale nie miał nic przeciwko przywództwu kobiety. On i tak niczyich rozkazów nie będzie słuchał, tylko polegał na swoim rozumie i doświadczeniu.
-Konie juczne to dobre rozwiązanie- podchwycił temat poruszony przez kobietę.- Można je puścić w galop i zawsze ktoś ucieknie. Choć wóz też mógłby się przydać gdyby trzeba było załadować rannych.
Wyraził swoje zdanie, ale nie miał zamiaru się kłócić o to co wybiorą.
Kobieta z Kislevu na, jak zauważył niewiele mówiła. Dziwna jak każda kobieta. Zaproponowała z Zebedeuszem by ruszali rano. Zorgrim skomentował to tylko wzruszeniem ramion. Rano, wieczór wszystko jedno. Widział w nocy i mrok nie stanowił dla niego przeszkody, ale słabi ludzie nie. Musiał dostosować się do większości.
Do obejrzenia pozostał jeszcze Pieter. Ten to już na pewno wyglądał na zbira, a dziwniejszy jeszcze od bab. Witał się z nimi po dwóch tygodniach wspólnej podróży. Cóż, ludzie tacy dziwni już są.
Gdy wszystko z Flintem zostało już ustalone, powoli zaczęli myśleć o odpoczynku. Cienki siennik na podłodze w zupełności zaspokajał potrzeby krasnoluda. Nie mogąc się porządnie upić postanowił chociaż się wyspać i od razu udał się na spoczynek. Sen przyszedł szybko, ale był niespokojny. Śnili mu się matka i ojciec, którzy w milczeniu i z troską mu się przyglądali. Nie odpowiadali chociaż Zorgrim wołał ich po imieniu. Potem przyśnił mu się wojownik chaosu w zbroi płytowej i hełmie z rogami. Na napierśniku miał wygrawerowany duży znak Khorna. Zorgrim widział już takie znaki walcząc z sługami chaosu pod Middeheim. Ten wojownik był wyjątkowo potężny. Powiedział -Jesteś słaby, nie zasługujesz na to żeby żyć. Po czym zamachnął się na niego potężnym mieczem. Zorgrim choć wiedział, że powinien się bronić nie mógł się ruszyć. Cios miecza ze świstem spadł na jego głowę i wtedy się obudził. Zerwał się przepocony z posłania dysząc ciężko. Mogła być najdalej trzecia w nocy. Postanowił się już nie kłaść tylko rozchodzić niewyspanie. Wyszedł na zewnątrz. Było chłodno. Szczególnie mu, ubranemu w jedną parę portek i skórzany kaftan. Nic sobie jednak z tego nie robił. Nabrał pełną pierś rześkiego powietrza i ruszył przed siebie. Usłyszał jakiś gwar wśród strażników przy palisadzie i skierował się w tamtą stronę. Jak się okazało, któryś z nich ustrzelił mutanta. Zabójca tylko pokiwał z uznaniem głową i kontynuował spacer. Przyglądał się kotom ruszającym na nocne łowy, przysłuchiwał pohukiwaniom nocnych ptaków. Świt nadszedł ani się spostrzegł. Siedział w tym czasie na zydlu przed karczmą. Najpierw rozległ się trel skowronków i innego dziennego ptactwa. Potem na wschodzie ukazała się zorza poranna, by po chwili wychynęło zza horyzontu słońce. Zorgrim przyglądał się przez chwilę narodzinom nowego dnia po czym wszedł do karczmy.

-Gospodarzu, szykuj jedzenie, niedługo ruszamy!

Zaspany karczmarz postawił przed zabójcą miskę kaszy ze skwarkami po czym ruszył do porannych porządków. Jedzenie jak jedzenie. Jako typowy krasnolud Zorgrim nauczony był nie wybrzydzać. W porównaniu z krasnoludzkim chlebem to i tak wykwintne danie.

Gdy wszyscy wyszli na dziedziniec podeszła do nich stara kobieta prosząc o sprawdzenie opuszczonej farmy.

Zorgrim wysłuchał tylko tego co powiedziała Alethe kiwając głową. Dodał tylko:

- Tu nie chodzi pani nawet o to, że to niebezpieczne. Nie mamy czasu. Kupiec tylko trzy dni będzie na nas czekał. Jeśli nie wrócimy to odjedzie i z pieniędzy nici. Nie mamy na to czasu.
 
Ulli jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 15:43.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172