Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 14-09-2014, 07:12   #101
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację







Szafa była tylko jedna. Do niej z Olgą schował się pomysłodawca intrygi, który przy okazji akurat był też najwyższym z Biberhfian. Jost, drobniejszej postury i wzrostu od byłego domokrążcy oraz Arno... niżej postury od przyjaciół, bez problemu zniknęli w kufrze pod ścianą przy łożu.

Sekundy mijały, zmieniały się w minuty.
Ten dzień co minął im właśnie, był ponury. Chmury zbierały się od południa zwiastując tak dobrze znaną tej jesieni wszystkim pogodę. Pierwsze krople spadły bez ceregieli od razu w wielkich strugach, tak jakby w Altdorfie wszyscy nagle postanowili razem, z kamienic przez okna. w tym samym czasie, wylać kubły do rynsztoka. Lało obficie dudniąc o dach i szyby miarowym bębnieniem co i raz zakłócanym wzmożonym zacięciem wichury, burzącym monotonnię wystukiwanego rytmu przeciągłą falą ostrej, mokrej chłosty.
Olga podobno sprostała oczekiwaniom Chłopców z Biberhof. Jakoby wierzyła się każdemu z trupy na osobności z wyznania, że Heidi zakochaną była w Gerardesie. Każdemu rzecz jasna, prócz Napoleona. Mały, gruby aktor zamknął się w swoim pokoju i nie opuszczał go odmawiając nawet posiłków. Po odzyskaniu przytomności jedyne słowa jakie padły z jego ust były solenną przysięgą zemsty, którą Hammerfist usłyszał na osobności w szopie. Zaiste talent miał krasnolud do robienia sobie wrogów odkąd opuścił rodzinny Biberhof i sam Grungni raczył wiedzieć czy nic jego życia skrzyżowana w pajęczynie wrogów nie pęknie w najmniej oczekiwanym momencie. Na szlaku, łodzi czy karczemnym łożu.

Bert z Jostem przepytali wieczorem Olgę dokładnie. Aktorka złożyła raport z rozmów z kolegami po fachu. Z początku nikt nie chciał dać wiary kiełkującej myśli, że dziewczyna sama nie targnęła się na swe życie. Przekonani jednak szczerością starszej aktorki, z trudem jednakim musieli się jednak zgodzić z obawami Olgi. Karzeł podejrzewał Humberta, szpakoway maestro Gerardesa a impresario Napoleona.

Prowokatorzy, po zmroku, trwali na z góry upatrzonych pozycjach. Krasnolud ze Schalchetrem siedzieli na kufrze z gotowi nakryć głowy ciężko okutym wiekiem, z chwilą usłyszenia zbliżającego się intruza. Podłoga korytarza nie skrzypiała tak, jakby sobie tego życzyli. Drzwi jednak oliwionymi dawno nie były. Mimo wszystko juz dwa fałszywe alarmy były podniesione, kiedy kroki za zewnątrz zmąciły monotonię szumu ulewy, co rozmyła podwórze karczmy z błotniste rozlewisko. Winkel z Olga czekali w szafie przy uchylonych zawiasach. Włosy peruki splecione w warkocz spoczywały na poduszce wystając spod kremowego prześcieradła, którym przykrywali się goście w parne, duszne noce. Kukła zmajstrowana przez Chłopców z Biberhof po ciemku mogła uchodzić za złotowłosą niewiastę w pościeli.

W środku nocy, w najczarniejszej godzinie, zaskrzypiały z cicha ostrzegawczo zawiasy któregoś z pokoi.

Po chwili do sypialni Olgi wsunął się cień przez uchylone ostrożnie drzwi. Mały był, więc przez otwory do oddychania, zarówno detektywi z szafy jak i śledczy kuferka, problemów nie mieli z wywodzeniem konkluzji kim zacz był właściciel niepozornej postury. Karzeł Egon we własnej osobie. Sunął na paluszkach w kierunku łoża. W nocnej koszulinie tkwiło coś ukryte napinając nieznacznie szarą bawełnę na wysokości opuszczonych, schowanych w fałdach, rąk aktora. W ciemnym jednak pokoju mrok rządził się swoimi prawami mogąc nawet płatać oczoplątne figle. Jedno było pewnym, do pokoju Olgi zawitał Egon.

Nim karzeł zbliżył się do połowy łoża, na korytarzu rozległ się kolejny, kontrolowany skrzyp drzwi, który usłyszał również i nocny gość aktorki. Zamarł w pół kroku, a kiedy poruszyła się, starannie uprzednio domknięta klamka, Egon na paluszkach doskoczył do szafy chwytając za uchwyt gotowy do otwarcia drzwi drewnianego mebla.





 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline  
Stary 19-09-2014, 12:17   #102
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Post Dziękuję wszystkim za interakcję...

Bert stał w szafie niebezpiecznie blisko Olgi, która starzała się z wdziękiem większym od niejednej arystokratki. Młody Winkel czuł ciepło jej ciała, ledwo wyczuwalny zapach perfum i olejku do włosów. Gawędziarz musiał jednak zapomnieć o atrakcyjnej kobiecie obok, bo... był przecież w pracy. Zajmował się bardzo ważnym śledztwem, które należało do cięższych w jego karierze. Było to pierwsze śledztwo, przy którym pracował bez łowcy Imre czy młodszego łowcy Eryka Bauera. Pomagali mu jednak bardzo spostrzegawczy Jost i krasnolud, który mimo bardzo dziwnego podejścia zawsze wyciągał bardzo ciekawe, trafne wnioski. W trójkę mogli doprowadzić tę sprawę do końca. Musieli jednak dać z siebie wszystko.

Długie minuty zmieniły się w kwadrans, po którym na zewnątrz zaczęła się ulewa. Woda uspokajała, a dudnienie wiatru było na tyle silne, głośne i rytmiczne, że chciałoby się zasnąć. Trudniej od Winkela zapewne mieli Jost oraz Arno, którzy wpakowali się razem do sporego kufra. Gawędziarz liczył skrycie na to, że dwójka jego przyjaciół zdąży wyskoczył z ukrycia zanim morderca poszatkuje kukłę i wystraszony ucieknie - o ile ten w ogóle się tej nocy pojawi.

Z raportu rozmów Olgi z aktorami Winkel wyciągał liczne wnioski. Coraz bardziej podejrzewał, że winnym był Gerardes. Tylko zabójca mógł wpaść na tak idiotyczny wniosek jak to, że mordercą Heidi mógłby być zamknięty tamtej nocy na cztery spusty Napoleon. Z drugiej strony Egon słusznie podejrzewał Herberta, który jakoś dziwnie często przewijał się przez podejrzenia w śledztwie. Najpierw Jost podejrzewał go podczas próby pisma, później własny kompan z trupy. Instynkt śledczego gawędziarzowi podpowiadał, że zabójcą był zatem albo Gerardes albo Herbert...

W pewnym momencie rozmyślania Winkela przerwały cichutkie, niemal niesłyszalne kroki na korytarzu. Zaskrzypiały drzwi do pokoju Olgi. Bert jednak siedział dalej w szafie razem z Olgą. Egon wszedł do pomieszczenia. Uspokajająco gawędziarz pokazał kobiecie, że ma być cicho jednak nie był pewien czy zauważyła tak nieznaczny gest. Kiedy Egon strwożył się i złapał za drzwi szafy Winkel trzymał je z drugiej strony oburącz - jak tylko mocno potrafił. Chciał aby karzeł uznał, że drzwi się zacięły i… może wlazł pod łóżko? To by było najlepsze rozwiązanie dla kogoś tak małego jak Egon. Oby tylko karzeł nie wybrał zamieszkałego już kufra...

Egon szybko przekonał się, że szafa zamkniętą była. Dokładnie tak, jak podejrzewał gawędziarz, karzeł dał nura pod łoże. Gołe pięty zniknęły pod spuszczonymi do desek podłogi fałdami prześcieradła, gdy w szeroko otwartych drzwiach stanęła czarna postać z narzuconym na głowę kapturem.

Winkel niemal nie zaskowyczał z radości kiedy zrozumiał, że jego plan działał. Wystarczyło dopiąć wszystko na ostatni guzik. Sytuacja przybrała na mocy, bo do ewentualnych świadków zajścia dołączył właśnie Egon. Bert skupił swój wzrok na zakapturzonym napastniku. Gawędziarz nie był w stanie rozpoznać kim był zabójca, ale… za kilka chwil będzie miał możliwość się przekonać. Jost przez moment czekał, by się przekonać, jakie to plany żywi kolejny gość. A nuż po prostu ktoś chciał życzyć Oldze spokojnej nocy...


Postać weszła do środka, domykając za sobą drzwi. Mężczyzna, bo kobiecej postury ciężko byłoby się doszukać pod fałdami płaszcza, zatrzymał się przy łożu i pochylił ku poduszce wyciągając rękę ku rzekomo śpiącej Oldze. Druga ręka trzymała już jaśka, który zakrył szybko głowę kukły. Nagle postać odskoczyła zdziwiona od łoża. Biegiem rzuciła się do wyjścia.

Bert nie mógł nic zostawić przypadkowi. Był przygotowany do reakcji jak nigdy. Kiedy tylko postać zbliżyła się do łoża złapał oburącz drzwi szafy będąc gotowym na jej natychmiastowe otworzenie. Pewnie dlatego mógł być przy zabójcy przed Jostem czy Arno. Kiedy morderca zaczął “dusić” kukłę Bert natychmiast otworzył szafę i rzucił się na niego z całym pędem i siłą na jakie tylko było go stać. Wziął pod uwagę oczywiście odskoczenie od łoża, ale… nie zamierzał przeciwnikowi dać otworzyć drzwi. Nie. Nie po to układali plan aby teraz polec na samym finale wykonania.

Okazało się, że rzeczywiście najszybszy był Egon z Bertem. Karzeł chwycił z pod lóżka za kostkę typa krzycząc "Ratunku! Na pomoc!". Winkel nie trafił drzwiami, ale chwycił za - jak się okazało - podróżny płaszcz zamaskowanej postaci. Równocześnie wstający Jost z Arno na chwilkę zaklinowali się w kufrze. Winkel widząc sytuację przy kufrze złapał postać za ręce.

- Egonie łap go za nogi! - krzyknął wołając o pomoc do karła.

Arno przekręcił się trochę i ruszył czym prędzej łapać paskudnika. Napastnik, czując obłapującego go Berta, odciął się i to boleśnie dla Winkela. Tylko Arno zobaczył stal w ręku postaci, ale było już za późno. Ostrze zagłębiło się w lewej nodze gawędziarza, który ryknął z bólu przeraźliwie. Przebieraniec, bo krasnolud widział, że typ miał teatralną maskę na twarzy, dopadł do drzwi ciągnąc za sobą wciąż trzymającego go za rękę Berta i uczepionego kurczowo nóg karła.

Arno z całych sił zakleszczył postać całkowicie ją unieruchamiając. Winkel widząc to spodziewał się, że zaraz usłyszy pękające kości, ale nic takiego się nie stało. Krasnolud miał potwornie dużo siły, bo przebieraniec nie miał szans wyrwać się z potężnego niczym kowalskie imadło uścisku.

Egon skulił się jakby w oczekiwaniu ciosów od Josta i nogami odepchnął panicznie od ziemi cofając na gołym tyłku do szafy, gdzie w szoku siedziała Olga, której karzeł nie widział.

- Nie ruszaj się! - krzyknął groźnie do Egona przepatrywacz po czym ruszył w kierunku Berta, Arno i postaci trwających w jednej zbitej grupie.

Jost oraz Bert dali krasnoludowi trzymać mordercę, a sami kilka razy uderzyli go silnie w łeb. Winkel zapewne w ferworze walki i po otrzymaniu obrażeń krzyknął na tyle głośno, że lada moment w okolicy pojawią się wszyscy obecni w tawernie ludzie. Po zapachu perfum wszyscy podejrzewali, że zabójcą był Gerardes co jedynie się potwierdziło kiedy śledczy ściągnęli mu maskę.


- Linę jakąś Bert przynieś. - odezwał się Khazad cały czas nie wypuszczając Gerardesa z uścisku.

Jost podniósł leżący na ziemi nóż, który odłożył w daleki kąt. Winkel ruszył po linę do swojego pokoju po czym wraz z Jostem skrępowali Gerardesa bardzo mocno. Bert był widocznie zadowolony, że wszystko się udało. Z radością pogratulował Arno i Jostowi kolejnego zakończonego śledztwa.

- Znowu nam się udało, przyjaciele. - powiedział Winkel patrząc po swoich. - Nie było łatwo, ale i tym razem daliśmy radę. Nawet nie wiecie jak się cieszę. Za morderstwo Heidi i próbę zabicia Olgi ten gnój odpowie sowicie. Szkoda, że trupa ucierpi dodatkowo, bo Napoleona też za próbę wrobienia przyjaciela pewnie zamkną. Nadchodzą ciężkie czasy dla tych aktorów.

- Ciekaw jestem - mruknął Jost - co go do tego skłoniło. Zazdrość? Pieniądze?

- Nie mam zielonego pojęcia. - powiedział wzruszając ramionami Winkel. - Wiem natomiast, że zaczął to Napoleon próbując wrobić przyjaciela w atak, który sam wymyślił. Gdyby nie to może Gerardes nie zacząłby działać w karczmie. Zresztą nie był tak łebski albo miał nas za idiotów, zaczynając swoje gierki przy śledczych.

- Wiecie… - zaczął z wolna Arno zastanawiając się czy to, co chciał powiedzieć ma jakieś znaczenie. - Śmierdzi Gerardes mi. Dosłownie całkiem. Trupem zgniłym trąci solidnie dość.

- Spokojnie Arno. - powiedział Bert. - Nawet jak mu się zeszło to nie z naszej winy. Zarówno Egon jak i Olga widzieli, że ten, a nikt inny chciał zabić Olgę i zapewne zabił Heidi. Poza tym jego pismo zostało rozpoznane i załączymy je podczas składania raportu ze śledztwa.

Khazad pokręcił głową.

- Trzymałem jak go. - odparł.

Winkel zdziwiony pokazał Arno aby posadził Gerardesa przy najbliższej ścianie. Gawędziarza zauważył, że zdziwieni aktorzy zaczynają się schodzić podobnie jak gospodarze lokalu, którzy byli w niemałym szoku widząc związanego impresario.

- Jak widzicie śledztwo zostało zakończone. - powiedział Winkel. - Mości Gerardes, w masce aktorskiej i obszernie ubrany, chciał zabić Panią Olgę przed chwilą zakradając się do jej pokoju z nożem, którym mnie dźgnął. Ktoś może mi pomóc? - zapytał Winkel siadając pod ścianą. - Moje słowa potwierdzą moi przyjaciele oraz Pan Egon i Pani Olga. Poza tym pismo Gerardesa zostało rozpoznane podczas próby i okazało się, że to on napisał rzekomy list od Heidi, którą zapewne zabił. Nie wiem dlaczego tak się stało, ale zostanie on przekazany straży jak tylko ona się tu pojawi wraz z obszernym raportem ze śledztwa. Na przyszłość radzę zachować większą ostrożność... - Bert załamał ręce.
 
Lechu jest offline  
Stary 25-09-2014, 06:32   #103
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację






Deszcz lał już dzień i noc zamieniając drogę w rzekę błota. Opuszczając karczmę Chłopcy z Biberhof mieli nadzieję, że niebo w końcu wypłakało się ze wszystkich kropel, a jednak po tygodniu ulewa zaczęła się na nowo, jakby obudzona ze snu. Przemoknięci do suchej nitki, zmęczeni i głodni, bo w jukach zmoczony prowiant szybko sie zepsuł, a polowanie w takich warunkach udanym nie było, Bert, Jost i Arno szli traktem spod kapturów podróżnych płaszczy wyglądając przed siebie.

W oddali z ulga widzieli drewnianą palisadę miasteczka. Kaisernabel. Słyszeli o malutkiej mieścinie od strażników dróg, którym przekazany został Gerardes. Kiedy okazało się, że perfumowany impresario na piersiach nosił znamię mutacji lub inszego pomioctwa chaosu przez które gnił za życia jak zwykły trup, stróże prawa przez palce spojrzeli na przewiny Napoleona. Aktor co prawda skruszonym zdawała sie być szczerze, ale i wycofanie jakichkolwiek urazów przez Humberta nie było bez znaczenia. A Gerardes... cóż zabił Heidi, aby zamknąć jej usta. Nieszczęsna dziewczyna, zakochana w starszym mężczyźnie, na swe nieszczęście odkryła mroczny sekret obiektu wdychań. Postanawiając uwieźć Gerardesa i w jego ramionach znaleźć bezpieczeństwo, odwiedziła komnatę impresaria i wślizgnęła się ukradkiem do łoża ze smacznie śpiącym mutantem... Resztę znali już wszyscy.

Napoleon urazy do Arno nie schował i a wręcz zdołał, po wejściu w dawne łaski przyjaciół, zrazić do krasnoluda resztę trupy. Bert mimo szczerych intencji został raz, acz stanowczo, strofowany przez Olgę, żeby nie wtrącał się w cudze sprawy i tajemnicy dotrzymał, jeśli mu jej życie jest miłe. Szybko gawędziarz zorientował się, że starzejąca się aktorka nadal planowała uwieźć Herberta, licząc na zamążpójście, z jak podejrzewał, przedmiotem jej prawdziwej miłości. A Egon, cóż, karzeł nie kochał swej nałożnicy korzystając z nocnego związku tyle samo co i ona, czyli odrobiny ciepła w samotne nocy z ognia cielesnych żądz, co konsumował ich ciała.

Jost, ani wrogów, ani przyjaciół sobie nie zrobił pośród pozostałych aktorów i cała sprawa chyba najmniej emocjonalnie go pochłonęła.










Mała, drewniana brama pozostała zamknięta i Biberhofianie jakiś czas stali w deszczu waląc w nią kułakami. W końcu drzwi dla piechurów uchyliły się i stanęła w nich patykowata postać podeszłego wiekiem strażnika. Opatulony szczelnie płaszczem spojrzał krytycznie po wędrowcach. Żachnął się marudząc pod nosem i przepuścił ich pospiesznie do środka, po czym szybko zniknął w stróżówce.

Mieścina była wyludniona. W taką pogodę szkoda było i psa na dwór wypuścić. Szli główną ulicą rozglądając się za karczmą, gdy do uszu wszystkich , przez nieustanny szum dudniącego o błoto deszczu, doleciał ponura, jakby zawiedziona wrzawa wielu gardeł. Pokonawszy zakręt ich oczom ukazał się miejski plac i ku zaskoczeniu Chłopców Biberhof musiała być na rynku cała ludność Kaisernabel! Tłum zalegał wokół ogromnego dołu. W oddali, ponad gawiedzią, na drewnianej platformie wniesionej ponad areną stali mężczyźni i kobiety w futrach pod zadaszeniem namiotu oglądając spektakl poniżej.

Arno, Jost i Bert weszli po stopniach podwyższenia, gdzie jak się okazało była stała co bardziej prominentna część lokalnej społeczności, i nie zatrzymywani przez nikogo, torując sobie drogę przez tłum, zbliżali sie do krawędzi dołu. Z początku wzięli go za dziecko, lecz kiedy wspiął się na taboret szybko rozpoznali w nim halflinga. Ubrany w zdobiony, żółty płaszczyk i kapelusz z pawim piórem, zdawał sie być bogatym niziołkiem. Jednakże, po bliższych oględzinach, mały jegomość jakoś nie pasował do tła zamożnych Kaisernabel. Jego głos niósł się zaskakująco głośno i daleko przebijając przez wciąż krzyczący motłoch.

- I kolejny raz, odważny Montag Niepokonany wyraził sąd bogów nad winnymi kary! I kolejny raz, dobrzy mieszkańcy Kaisernabel, okażmy Magistratowi Burgerowi nasza wdzięczność za dostarczenie nam kolejnego wieczornego widowiska!

Tłum zawył ochoczo kiedy halfling obrócił się ku niskiemu mężczyźnie na platformie, którego postura i twarz Jostowi na myśl przywiodły grubego knura. Odziany w eleganckie, obszerne szaty, otoczony trzema gwardzistami magistrat wyraził nosem aprobatę, po czym zakręcił się na pięcie i zniknął z małym orszakiem bogatych kupców z widoku Biberhofian.

- Widzieliśmy dzisiaj trzech zdrajców Imperium odbierających sowitą karę za swe tchórzostwo! Ich próba walki potwierdziła ich winy, bo czyż Morr nie cofnąłby po nich swej dłoni, ani Ulryk nie wzmocnił ich gdyby byli niewinni?

Tłum zaryczał kolejny raz, choć z mniejszym entuzjazmem. Gapie zaczęli się rozchodzić do domów, choć niektórzy wciąż oglądali jak czterech zbrojnych za nogi ciągnie przez błoto trupy zmasakrowanych żołnierzy. Z areny pełnej kałuż błota i krwi schodził również nagi od pasa w górę, potężny, muskularny Ogr.


Halfling widząc przerzedzający się tłum szybciej i głośniej kontynuował przemowę.

- Tak, panie i panowie, sprawiedliwości stało się zadość! I nie zapomnijcie, że jeśli ktokolwiek chciałby widzieć pokaz siły i odwagi Montaga, to jest do wynajęcia! Przenoszenie ciężkich przedmiotów, upartych rzeczy zniszczenie, doskonały do wszelakich siłowo-intensywnych prac i obowiązków wokół domu i interesu!

Niziołek zdając sobie sprawę, że nikt już go nie słucha zeskoczył ze stołka lekko tym przygnębiony.

Mały orszak magistrata Burgera znikał właśnie w małej kamiennej warowni, najokazalszym budynku rynku, a niziołkowy agent Ogra, popychał gigantycznego szampierza do wyjścia.

Bert nie były Wineklem, gdyby nie zaciągnął języka. Stojący blisko miejski strażnik , nadzorujący zakończone widowisko, odezwał się pospiesznie, wyraźnie zniecierpliwiony.

- Magistrat Burger najął Montaga na szampierza do rozwiązywania sporów podważających jego decyzje. Finansami Ogra zajmuje się Trampfoot. Jedynie halflingowi Montag zdaje się ufać! – krzyknął na odchodne.










Szybko znaleźli drogę do okazałej karczmy na rynku „Miedziana Moneta”. Zajazd okazał się być obszernym, wielopokojowym i wygodnym. Oberżysta Eryk za noc zaśpiewał dziewięć złotych koron za pokój z wyżywieniem schodząc po targowaniu z gawędziarzem do ośmiu. Cóż, takiej drożyzny jeszcze w Imperium Stirlandczycy nie uświadczyli.

Racząc się przy stole ciepłym piwem, Chłopcy z Biberhof spędzali pierwszy od dłuższego czasu suchy wieczór z ciepłą, suchą strawą w czystym, suchym ubraniu. Właśnie objaśniali między sobą plany na najbliższą przyszłość, począwszy od dnia następnego, gdy do ich biesiady zbliżał się młody mężczyzna. W skromnym, czarno-czerwonym, acz wiele gustownym i niechybnie nie tanim ubraniu, nie można było doszukać się tego trącającego nachalnością przepychu, który sam w sobie kłuł po oczach i odgraniczał szlachtę od wszystkich innych stanów.


U pasa wisiał szlachetnie wysłużony rapier dyndając dumnie, podczas pełnego gracji i pewności siebie kroku, tego niespełna trzydziestu lat wojownika. Zatrzymał się przy stole Stirlandczyków i lekko ukłonił głowę nim otworzył usta do zabrania głosu.

- Pozwólcie, że przedstawię się. – w jego głosie słychać było zalatujący delikatnie akcent, zapewne innej prowincji niż Reikland. – Me imię to Edward von Oberweiss. Zapytać chciałem, czy mogę kupić wam panowie nowy dzban piwa, podczas gdy słuchacie mej propozycji interesu, z którą przychodzę do was?





 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline  
Stary 01-10-2014, 18:14   #104
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
- Ostatnio nie było łatwo, a numer Arno nie ułatwił nam zadania. - powiedział Winkel do dwójki przyjaciół po czym pociągnął z kufla. - Nie zamierzam teraz rozstrzygać i udowadniać jak głupie to było z Twojej strony krasnoludzie, ale wiedz, że wcześniej miałem Ciebie za mądrego i zdecydowanie bardziej wstrzemięźliwego z dawaniem świętego dla Ciebie słowa honoru. Powiem od razu, że tak jak obiecałem Ci tamtego wieczoru w szopie wolałbym już wspólnie nie podróżować. - Bert się zastanowił. - Kocham Ciebie jak brata, ale nie będę patrzył jak za taką lub większą głupotę trafiasz na szafot jak ostatni kryminalista.
- Bert ma rację - powiedział cicho Jost. - To, co zrobiłeś, Arno, było... bardzo mało rozsądne. Nie potrafię zrozumieć twego postanowienia i postępowania. Jaką mamy gwarancję, że nie powtórzysz czegoś równie głupiego, nie wciągając do więzienia siebie i nas? Albo i, jak rzekł Bert, na szafot?
Przez chwilę khazad patrzył na towarzyszy tak, jakby mówili nieznanym językiem.
- Nie zrozumiemy zatem się - pociągnął potężny łyk piwa wypijając niemal całe pozostałe w kuflu piwo.
- Tak wolicie skoro, to i najwyższy na mnie czas - przechylił kufel do góry dnem, po czym wstał i ruszył do zajmowanego przez siebie pokoju.
Jost ze smutkiem popatrzył za odchodzącym przyjacielem, po czym spojrzał na Berta.
- Nie sądziłem, że jest taki uparty. I taki nierozsądny - powiedział.
- Ja wiedziałem, że jest uparty - powiedział Winkel. - Znam Arno lepiej niż mu się wydaje. Wiedziałem, że jak tak postawimy sprawę krasnolud zapewne nas opuści. Jedno tylko nie daje mi spokoju… Czy bez nas on nie wpakuje się w jakieś kłopoty. Jak myślisz? - gawędziarz spojrzał na Josta poważnie.
Jost skrzywił się. Wcześniej nie pomyślał o tej możliwości. Z drugiej strony...
- Z nami też się wpakował - powiedział w końcu. - Cud, że z tego wyszedł obronną ręką. Gdyby temu aktorowi coś się stało. Albo gdyby choćby doniósł na Arno... - Jost nie dokończył.
- Masz rację, ale zauważ, że nasz brodaty przyjaciel w trakcie akcji zwykle nie zawiera tych przyjemnych znajomości. Za przykład wystarczy ostatnie śledztwo albo to na trakcie… - gawędziarz zaczynał się zastanawiać. - Mam nadzieję, że nic mu się nie stanie. Jakby chociaż odrobinę się ugiął. Przeprosił. Powiedział, że zrobił źle…
- Do czegoś takiego nigdy się zmusi - odparł Jost. - Mam wrażenie, że jak sobie raz coś wbije do tego brodatego łba, to nie zmieni zdania. A to, że uważamy, że źle postąpił, nie ma dla niego znaczenia.
Wypił łyk piwa, po czym wzruszył ramionami.
- Nie sądzę, żeby zechciał do jutra zmienić zdanie - dodał.
- Źle zrobiłem, że i Ciebie w to wmieszałem? - zapytał Winkel. - Moim zdaniem postąpił źle, ale może nie powinienem wtedy lecieć od razu po Ciebie. Arno mógł poczuć się osaczony i to przez własnych przyjaciół.
- Dobrze zrobiłeś - odparł Jost. - Mi się to tak samo nie podobało. I też uważam, ze Arno źle postąpił. Miałem nadzieję, ze jak razem mu przemówimy do rozumu, to posłucha.
- Miałeś nadzieję, ale tak samo jak ja podejrzewałeś też jaki będzie tego wynik - powiedział smutno Winkel. - My znamy tego krasnoluda. Nie jestem jednak w stanie znowu patrzeć jak robi coś takiego. Co jak znowu coś wywinie, pójdzie do paki albo na szubienicę? Mamy się przyglądać? Nie mógłbym. Co gorsze sam może jeszcze szybciej wpakować się w tarapaty. - Bert zastanowił się. - Może jednak Arno przemyśli sprawę i odpowie nam inaczej niż odejściem?
- Nie wiem, nie mam pojęcia. Ani czy my go przed czymś jesteśmy w stanie uchronić, ani czy on przemyśli - odparł Jost. - Mam cichą nadzieję, że tak, że wróci, ale, szczerze mówiąc, wątpię.
-Wydawało mi się, że ekipa z Biberhof będzie na zawsze... - powiedział ze smutną miną Winkel. - Znamy jednak igraszki losu. Zapowiada się, że zostaniemy we dwójkę. Następne śledztwa będą o niebo trudniejsze o ile nie wróci do nas Arno… - Bert pokiwał głową i wypił cały pozostały w kuflu trunek.
Jost tylko skinął głową, w milczeniu wpatrując się w zawartość kufla.
 
Kerm jest offline  
Stary 02-10-2014, 21:45   #105
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Post Dziękuję MG, Kermowi, AE za dialogi! AE nie opuszczaj nas!


- Była piękna więc nic dziwnego, że po takiej stracie niebiosa nawet ronią łzy... - powiedział sam do siebie do nitki już przemoknięty gawędziarz.

Bert nie mógł przeboleć, że gdyby działali sprawniej, szybciej i pewniej mogliby nie tylko uratować Heidi, ale może i uniknąć starcia mentalnego Arno z Napoleonem. Aktor był zdecydowanie słabszą stroną, bo mimo iż był zapewne mądrzejszy, starszy i bardziej doświadczony od krasnoluda to jego choroba sercowa uniemożliwiała mu nawet odbycie przecież nie tak strasznej - chociaż zupełnie niepotrzebnej - kary jaką nałożył na niego Hammerfist. Dobrze chociaż, że Napoleon nie wyjawił całego zajścia strażnikom dróg. Zapewne nie chciał całej sprawy komplikować tym bardziej, że sam za swoje przewinienie nie został ukarany, a wieloletni przyjaciel wybaczył mu tak podłe zagranie.

Słowa Arno kiedy ten trzymał Gerardesa wydały się Winkelowi niedorzeczne, ale kiedy okazało się, że impresario jest mutantem noszącym na ciele pożerające jego ciało znamię wszystko stało się jasne. Bert w jednej sekundzie zrozumiał, że Olga mówiła prawdę i Heidi faktycznie zakochana była w Gerardesie. Nie wiedziała jednak, że to mutant, który tylko kiedy ktoś dowie się o jego odmienności bez wahania zabije... nawet osobę, która uważała go za przyjaciela.

Pamiętając śmieszne pogróżki Olgi gawędziarz niemal się roześmiał do łez, a jego oczy zrobiły się czerwone jakby zaraz miało się tak stać. To on im pomaga wyjść cało z opresji, szuka zabójcy bliskiej im Heidi aby usłyszeć od tej starej zbereźnicy, że zamierza uwieść Herberta i nic jej w tym nie przeszkodzi? Może nic, ale kilka słów Berta czy odpowiednio spisany list zapewne namieszałby zdrowo w jej podstępnym planie. Mimo iż mógł Winkel jednak nic nie powiedział. Nie chciał sobie robić dodatkowych wrogów, a słowa Olgi zwyczajnie go rozbawiły. Jak obiecał, że nikomu nie wyda kopulacji jej ze zboczonym karłem to słowa dotrzymał.

***


Kaisernabel było małą mieściną otoczoną równie skromną palisadą. Zamknięta brama zaledwie po kilku uderzeniach kułaka uchyliła się ukazując w swym świetle starego, znudzonego strażnika. Mężczyzna na szybko zlustrował podróżnych po czym wpuścił ich do środka. Początkowo Bert nie dostrzegał żywej duszy co było nawet zrozumiałe. Sam w taką pogodę siedziałby w domu czytając opasłe księgi albo spisując swoje i swych przyjaciół przygody. Kiedy wraz z Jostem i Arno rozglądał się za jakimś suchym, przytulnym lokalem nagle do jego uszu dobiegły charakterystyczne dla tłumu zawodzenie. Zaraz za rogiem Winkel ujrzał jego źródło. Nigdy nie podejrzewałby, że w tym mieście może być tylu ludzi! Wszyscy stali wokół okrągłego dołu, a nieliczni bogacze prostowali się dumnie nieco dalej - na drewnianej platformie, pod solidnym zadaszeniem.

Podróżnicy szybko zaczęli się przebijać przez tłum kierując się w kierunku dołu kiedy przemowę zaczął charyzmatyczny halfling. Z tego co mówił karzeł nie wiele szło początkowo zrozumieć. Bert poznał jednak Magistrata Burgera, któremu niestety bogowie dali urody niesamowicie nieproporcjonalnie mniej niż złota. Kiedy Burger odszedł tłum zaryczał jeszcze raz po czym też zaczął się przerzedzać. W dole było widać zmasakrowane zwłoki domniemanych dezerterów i potężnego, półnagiego ogra, którym był zapewne przedstawiony Montag Niepokonany.

Malec wspomniał, że ogr był do wynajęcia na co Winkel uniósł jedynie brwi. Gawędziarz nie wiedział jednak, że ta informacja przyda mu się szybciej niż mógł się tego spodziewać. Winkel nie byłby sobą gdyby nie dowiedział się, że halfling Trampfoot jest jedyną osobą, której ufa potężny szampierz...

***


Karczma była duża, wygodna, sucha i... niesamowicie droga. Tylko jeden Winkel wie jak ciężko było zbić cenę oberżysty Eryka do ośmiu Złotych Koron za skromny pokój z wyżywieniem. Pierwsze za co zabrał się Winkel to wyrzucenie swoich przemokniętych racji i zmiana ubrania. Bert nie mógł uwierzyć jak wielką ulgą może okazać się ubranie suchych ciuchów. Po dłuższej chwili był tylko on, Jost, Arno i suche, soczyste jedzenie wraz z ciepłym, aromatycznym piwem. Mimo iż gawędziarz unikał wcześniej poruszania tematu ostatniego zachowania Arno to nie mógł dłużej wytrzymać. Znał Arno i wiedział, że krasnolud nie zrobi po jego myśli. Nie przeprosi, nie obieca poprawy. Rozmowa była tym trudniejsza, że po kilku zdaniach Bert został sam z Jostem. Krasnolud nawet nie uważał, że zrobił źle. Jak można nie zauważyć tak oczywistego błędu? Bert by się zamartwiał przez długi czas gdyby nie Schlachter, który uważał podobnie jak on. W tej kwestii oni zgadali się jak jeden mąż. Arno chciał odejść, ale chyba zarówno Bert jak i Jost liczyli na to, że krasnolud się rozmyśli i zostanie z nimi obiecując, że nigdy już tak niefortunnie nie postąpi...

Winkel nie miał czasu rozmyślać nad tym co się właśnie stało, bo do stolika jego i przepatrywacza zbliżył się młody, niewątpliwie bogaty mężczyzna. Jego ubranie było skromne, ale eleganckie. Gawędziarz sam posiadając wyższy statut zapewne nosiłby się podobnie. Nigdy nie podobały mu się złote, mocarne ozdoby, drogocenna biżuteria i przepych pod wieloma innym postaciami. Nie do pominięcia był solidny, zwisający u pasa rapier oraz kulturalny ukłon szlachcica kiedy podszedł do stolika przyjaciół z Biberhof.

- Pozwólcie, że przedstawię się. Me imię to Edward von Oberweiss. Zapytać chciałem, czy mogę kupić wam panowie nowy dzban piwa, podczas gdy słuchacie mej propozycji interesu, z którą przychodzę do was?

"Oby tylko nie walka z Montagiem" pomyślał Jost, gdy szlachcic wspomniał o interesach.

- Proszę siadać, panie von Oberweiss. - powiedział, podnosząc się z miejsca. - Proszę spocząć. Poszukuje pan może zwiadowcy? - spytał.

- Dzień dobry Panu. - powiedział Winkel uprzejmie wstając. - Nazywam się Bert Winkel. - dodał gawędziarz kłaniając się nisko. - Jak powiedział mój towarzysz proszę spocząć. Z chęcią wysłuchamy Pana propozycji, a i podarkiem nie pogardzimy. - chłopak czekał aż szlachcic usiądzie po czym sam spoczął.

- Mój ród ongiś rządził Kaisernablem i okolicznymi ziemiami. – szlachcic zaczął poważnie. – Do czasu, gdy ten głupiec, dziad mój, zaprzepaścił dziedzictwo, wydając fortunę na hazard i kobiety. Ma rodzina, Obeswissowie, wpadli w długi i musieli oddać ziemię wierzycielom, grupie kupców, jako zastaw na poczet spłaty zadłużenia. Rodzina dostała dwadzieścia lat, aby zwrócić co winną była co do korony, ze słonym procentem. Mój ojciec – wzrok mężczyzny utkwił w twarzach Biberhofian – zaharował się na śmierć odrabiając dług, po czym ja przejąłem spuściznę. W końcu mam złoto do spłaty ostatniej raty i w samą porę, bo w tym roku upływa dwudziesta rocznica. – Służka przyniosła dzban, a Edward z grzecznościowo polał Biberhofianom przyjemnie ciepłego grzańca. – Magistrat Burger odmówił przyjęcia i nie uznał mego roszczenia. – Na opanowanej twarzy szlachcica złowrogo zagrały mięśnie policzków. – Wygląda na to, że drogi włodarz polubił niezmiernie swą pozycję władzy i nie ma zamiaru z niej zrezygnować. Z Ogrem pracującym jako jego czempion, nikt nie może uczciwie stawać wyzwaniu dochodzenia swych praw. Burger podnosi podatki i żelazną ręką bez skrupułów sprawuje swą politykę. Kupcy lepią się do Magustrata jak pszczoły do nektaru licząc na przywileje i uniknięcie jego gniewu. Jeśli ja, ostatni von Oberweiss, nie zdołam w ciągu następnych trzech dni dochodzić swego roszczenia, me ziemie na zawsze przepadną we władanie kupców. - Spojrzał po Bercie i Joście poważnie. - Zapłacę każdemu z was po sto koron, jeśli zdołacie pozbyć się tego łotra Montaga z obrazu jaki się maluje na zgubę mą i tego miasta. Dwadzieścia teraz a resztę, gdy me włości zostaną mi zwrócone. – Wyjął z kieszeni piękną, niebieską sakiewkę i położył na stole między sobą a Stirlandczykami. – Nie oczekuję, że pokonacie Ogra w arenie. Cóż, to byłoby wszak samobójstwo... Tak jak ci dzielni żołnierze oskarżeni o dezercję... – Westchnął przymykając oczy i potrząsł głową. – Nie dbam o to jak się tym byście zajęli, aby się pozbyć olbrzyma, o ile zniknie na dobre. Zranienie Ogra nie wchodzi w rachubę, bo Burger zwyczajnie przesunie termin uprawomocnienia orzeczenia, co zgodnie z prawem zrobić może o tydzień, czas potrzebując na znalezienie nowego szampierza. A w tym czasie Ogr wydobrzeje. Zatem Montag albo zginąć musi lub być zmuszonym do opuszczenia Kaisernabel. Wtedy wyzwę Burgera starożytnym prawem sądu bożego i stanę do walki z każdym innym szampierzem, którego zatrudni Magistrat – zapewnił szczerze.

- Macie Panie jakieś księgi odnoszące się do aktualnego prawa stanowionego w mieścinie? - zapytał Winkel pijąc ciepły trunek. - Musiałbym wypożyczyć kilka takich dzieł aby je szybko przestudiować i znaleźć coś dzięki czemu będziemy mogli pozbyć się ogra.

- Gdyby takie proste to było, to bym wrócił do domu ojczystego z prawnikiem a nie mieczem. - Rozłożył ręce. - Tutaj prawem jest magistrat.

- Chyba nie uważa Pan, że jedynym wyjściem jest podstępne zamordowanie ogra? - zapytał Winkel patrząc na szlachcica. - Mimo iż Pańska sprawa jest słuszna nie możemy w ten sposób postąpić…

- A czy oni nie mordują zasłaniając się prawem? - zapytał niewesoło szlachcic. - Nie wykluczam takiej drogi, choć może są i inne, aby skłonić brutala do opuszczenia tych ziem. Angażować osobiście nie mogę się w to, bo jeśli na jaw by wyszła ma intryga, to cóż... przepadnie baronia… wszystko czemu życie poświęcił mój ojciec, jak i cel mego życia.

- Skłonić brutala do opuszczenia tych ziem… - zamyślił się Winkel. - Mam plan. Dziwny, ale jednak. Przyjmujemy Pańskie zadanie, ale… w tym przypadku nie gwarantuję powodzenia. Zrobię jednak wszystko aby nam się udało.
Szlachcic zniósł kielich do góry, potem wypił do dna i odstawiwszy na stole wstał, ukłonił się lekko.

- Powodzenia.

Odszedł zostawiając na stole sakwę.


- Jaki masz plan? - spytał cicho Jost, gdy za ich zleceniodawcą zamknęły się drzwi. Sam nie miał żadnego pomysłu i nie spodziewał się by w najbliższym czasie cokolwiek wymyślił.

- Najpierw poczytamy na temat ogrów. - powiedział Bert. - Możemy poświęcić na to dzisiejszy dzień i część jutrzejszego. Myślę, że najlepiej będzie sprawić aby szampierz sam chciał opuścić mieścinę. Najpewniej posłucha głosu swego serca… - dodał Winkel uśmiechając się.

“Głos serca” skojarzył się Jostowi z zakochaną ogrzycą. Skąd niby można by taką wziąć? Już pewnie prędzej znalazłby się drugi ogr, którego można by wynająć. Ale skoro Bert ma jakąś nadzieję…

Bert - jak już mówił Jostowi - miał pewien plan. "Głos serca" to jego zadanie. Gawędziarz chciał aby ogr sam odszedł zostawiając zapewne swojego przyjaciela halflinga. Jest to jednak zadanie bardzo trudne dlatego też Winkel miał misję dla Josta. Przepatrywacz będzie myślał nad zleceniem, które przerośnie ogra na tyle, że ten w czasie wykonywania go umrze. Na przykład będzie pomagał przy burzeniu i coś na niego spadnie. Będzie coś przenosić po niestabilnym gruncie i wpadnie do dołu skręcając sobie kark. Bert wolał tego uniknąć, bo było to brutalne, ale... jak powiedział szlachcic oni również mordują niegodziwie zasłaniając się prawem. Mimo iż Montag był jedynie tępym narzędziem to właśnie niego należało się pozbyć. Przed przyjaciółmi z Biberhof było ciężkie w realizacji zadanie... przydałaby się pomoc Armo. Jednak czy krasnolud zostanie z nimi przyznając się do błędu?
 
Lechu jest offline  
Stary 04-10-2014, 23:13   #106
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację






Bert z Jostem po śniadaniu rozdzielili się, każdy zajmując się z osobna zdobywaniem informacji. Winkel zadanie miał łatwiejsze, bo nad wyraz sprawnie rozwiązywał języki rozmówców. Jak prawie zawsze. Pośród ludu pospolitego szczególnie talenty Stirlandczyka błyszczeć mogły w pełnej krasie krasomówstwa. Po kilku godzinach plotkowania od niechcenia, dowiedział się dużo, chyba nawet za dużo. Z nowinek o tym, która panna bękarta w brzuchu nosi, komu trzeci rok z rzędu pada cały żywy inwentarz tajemniczą chorobą lub karą boską zgładzony, gawędziarz odsiał i to co go interesowało.

Otóż miastem faktycznie rządził Magistrat, powołany przez Radę Kupiecką Kaisernabel. Pozycja zazwyczaj obsadzana była w takich przypadkach w Imperium przez najbogatszego kupca. Burger trzymał urząd już dziesiąty przeszło rok. Usłyszał również o tym, że miasteczkiem i okolicznymi ziemiami i owszem, włodarzyła szlachecka rodzina, lecz straciła prawa do tego zadłużając się i sprzedając wszystko kupcom. Wkrótce potem opuścili miasto. I wreszcie, plotka, której sam Winkel nie zdołał jeszcze puścić w obieg, wróciła do niego pierwsza, potwierdzając co już wiedział. Ktoś, nieznajomy, przybysz z daleka, praw swych dochodzić chciał przed Magistratem w zeszłym tygodniu, domagając się kluczy do miasta jako prawowity dziedzic Oberweissów. Podobno Burger wyśmiał go wyrzucając z ratusza.

Elza Gartmann, żona oberżysty, była młodą dziewką, gdy Oberweissowie wyjechali, ale pamięta, że lord był niepomiernym pijakiem i zboczeńcem. Spędzał dużo czasu na rozjazdach w Altdorfie, Middenheim czy też Talabheim, gdzie podobno roztrwonił całą fortunę w świątyniach Ranalda hazardując się bez umiaru... Młody von Oberweiss przybył konno z małym orszakiem służących, lecz bez kufrów bagażowych. Jak mu zdradziła gospodyni, Edward zatrzmał się u ich konkurencji, najmując pokoje u „Matki Puttscheise”, zajeździe tańszym od zacnego przybytku jej oberży.

Drugą sprawą, całkiem inszą była wiadomość zasłyszana na rynku, że żołnierze co walczyli zeszłego wieczoru na arenie, słuzyli niegdyś von Crutzenbachom. Jakoby na trakcie wzdłuż Reiku, po tajemniczej śmierci wysokiego kapłana na rozkazach samego Cesarza, napaść na karawanę miała horda mutantów. Ranny, łysy rycerz, ocalały z rzezi i przez kupca z Kaisernabel do zdrowia wypielęgnowany, oskarżył trójkę wałęsających się od tygodni po lesie żołnierzy o dezercję z pola bitwy. Podobno także, wśród ciał zabitych, nie znaleziono dwójki arystokratów, po których ślad zaginął wszelaki, to jest Doroty von Dutchfelt i Jakuba von Crutzenbacha.

Trzecią nowiną, która pospieszyła Berta do zabrania rzyci w troki z miejskiego przybytku, co na pięterku prowadził w pokojach interes burdelowy, było aresztowanie przed południem, przez straż miejską, jakiegoś strirlandzkiego krasnoluda. Rudy jegomość, który to mówił, aż zacierał ręce nadzieję mając niekłamanie ogromną, nieźle zarobić na zakładach, bo...

- Daj Ranaldzie, gdyby na arenie stanąć miałby krasnolud z Ogrem, to mogłaby to być, dadzą bogowie dłuża niż zazwyczaj walka!

Wiadomo, że nikt nie obstawiałby przeciwko Montagowi Niepokonanemu, ale w której minucie rozsmaruje flaki khazda na arenie, to już był ekscytujący temat dla hazardzistów do podjęcia.











Jost w tym czasie, po nieudanym plotkowaniu, będąc przez rozmówcę na rynku, z którym wdał się w konwersację, orzeknięty z pogardą „wścipskim opcym”, machnął ręką na mielenie ozorem i wziął się za to, w czym był o wiele lepszy. Aby wpaść na pomysł jak, po co, gdzie i dlaczego zatrudnić ogra do siermiężnej, karkołomnej roboty, która sił mu odbierze a przede wszystkim życie, musiał powęszyć wokół celu. A kto wie, może wpadnie nawet na jaki inny pomysł.

Zwiadowca bez trudu odnalazł kwaterę, jak się okazało, niecodziennej trójki. Montag mieszkał w wielkiej opuszczonej stodole za murami miasta, razem ze swym impresario Tramfootem. Chędożonym halflingiem, bo Schlachterowi na wspomnienie przyszła skradziona w rejsie sakiewka, kradzieżą której obarczał przebranego z dziecko złodzieja tejże, skudlonej, niziołkowej rasy przedstawiciela. Trójcę tworzył z tym duetem mały i od razu, znac było, że skurwysynowaty, kundelek. Jazgotliwy i głośny jak najbardziej rozbisurmaniona wiejska baba z uczuleniem na piwa aromat z gęby małżonka. Piesek nie popuścił nikomu obcemu zbliżającemu się ku stodole a wabił się Dzikus, co Jost zasłyszał przy pierwszej sposobności, gdy halfling kopniakiem uciszał wrednego gryzonia.

Nie dziwota, że mieszkańcy Kaisernabel, nie życzyli sobie, aby Ogr żył pośród nich w miasteczku. W rodzinnym Biberhof i każdym innym miasteczku każdej prowincji, spodziewać sie można byłoby tego samego.

- Mógłbyś ranka pewnego siem łobudzić i znaleźć siem zjedzonym do połowy!

Taaak. To było zrozumiałe, że Montag żył za palisadą Kaisernabel.

Schlachter ustalić zdołał, że Trampfoot zajmował piętro stodoły a Montag parter. Wszystko wskazywało na to, że jeśli nie ma walki w arenie, lub Ogr nie pracuje najęty okolicznym farmerom, to trójkę w komplecie zastać można w domu. Toddie, bo tak na imie miał niziołek, gotował właśnie stawę w wielkim kotle, sos zapewne lub zupę, a na wielkim rożnie obracał spory kawał boku wołu, nad niemałym ogniskiem rozpalonym przed stodołą.

Montag siedział na głazie w milczeniu konsumując mięso. Trampfoot na stołeczku rozbił to samo a Dzikus przed nimi przenosił wzrok od jednego do drugiego czekając na ochłapy. W końcu doczekał się na dwa kawałeczki od halflinga, ogr niezruszony, na żebranie kundla ogryzł wszystko a potem sam schrupał kości po ich dokładnym wyssaniu.
Wyciągając wnioski z obserwacji zanotował w pamięcie również, że Ogr nie bardzo przepadał za dokładnie wysmażoną wołowiną kucharza. Jednak zbyt grzeczny był i uprzejmy, aby to okazać, ba, nawet podziękował halflingowi imponującym beknięciem.


Po powrocie do karczmy Jost zastał podenerwowanego Berta, który mu oznajmił, że Arno został aresztowany przez straż, której przewodził teraz w kaisernabelskich barwach łysy rycerz z blizna na policzku. Prawdopodobnie Edward Saltzinger. Wziąć mieli ich przyjaciela całym oddziałem z halabardami, gdy wychodził z posiedzenia w wychodku.





 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline  
Stary 10-10-2014, 17:21   #107
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Szedł z tyłu.

Burknął jedynie coś o tym, że będzie je ubezpieczał. Tak na wypadek ataku, lecz było łgarstwo.
Chciał pomyśleć. Bynajmniej nie dlatego, że czegoś żałował czy wstydził się. Co to to nie! Wręcz przeciwnie - uważał, iż zachował się wzorowo. Prócz niego jednak nikt zdawał się tego nie rozumieć. W sumie nie powinien być zdziwiony. Przebywał przecież z ludźmi, a nie khazadami.

Bert i Jost nie byli wyjątkami w tej kwestii. Również byli ludźmi i rozumowali jak ludzie, zaś ludzie jacy są każdy widzi. Zdaje się, że właściwym ich rasie było dość swobodne podchodzenie do danego komuś słowa.
Co prawda gawędziarz potrafił się nim posługiwać bardzo zręcznie, to nawet on nie znał najsilniejszego jego aspektu. Wagi. Bardzo dużej wagi.

Tymczasem towarzysze Arno już zadecydowali, zaś samemu khazadowi nie pozostało nic innego, jak decyzję ich zaakceptować.
Może nie teraz. Może nie w tej chwili, ale za dzień, góra dwa należało uszanować wolę Berta i Josta podejmując własną ścieżkę.
Dość czasu już razem spędzili, a tajemnicą wielką nie było to, iż nie będą razem podróżować wiecznie. Prędzej czy później każdy będzie musiał podążyć swoją własną ścieżką.

Jaka była ścieżka krasnoluda? Tego nie wiedział. To był jednak całkiem niezły moment, by zastanowić się nad tym.
Pośród ludzi spędził już wiele lat. Znacznie mniej niż pośród swych pobratymców, co po długim namyśle postanowił naprawić.

Jego rozmyślanie przerwał niziołek reklamujący swojego usłużnego ogra. Wielka kupa mięcha była do wynajęcia, lecz Hammerfista niespecjalnie to interesowało. Nie miał zamiaru zabawić długo w tym miejscu.
Zdążył jedynie dowiedzieć się od Berta, że ogr Montag był szampierzem na usługach Magistrata Burgera współpracującym z niziołkiem Trampfootem i tylko owemu wielkolud ufa.




Osiem koron za nocleg! I tak dobrze, że nie dziewięć, co zawdzięczali umiejętności targowania się Berta. Na całe szczęście w cenę wchodziło również wyżywienie.

Khazad nie odzywał się siedząc przy stoliku. Wiedział, iż było to ich ostatnie, wspólne posiedzenie, lecz mimo wszystko pozostał zamknięty w swoich rozmyślaniach.
Karak Azul czy Karaz-a-Karak? Kiedyś słyszał o tych dwóch kransoludzkich twierdzach i choć nie miał pojęcia gdzie się znajdują nie rozpatrywał tego w kategoriach problemu.
Podobno w Karak Azul silne było kowalstwo, zaś w Karaz-a-Karak był sam król! Przemawiało to to Arno szczególnie mocno. Może nawet kiedyś udałoby mu się zostać legendarnym wręcz Łamaczem Stali!

Gdy tylko towarzysze Hammerfista podjęli ponownie bezdyskusyjny dla niego temat Arno wiedział, że nie ma sensu ponownie tego tłumaczyć. Byli ludźmi. Nie będą potrafili tego zrozumieć, co wiedział, ponieważ już raz próbował wyjaśnić im, że tak było trzeba zrobić.

- Nie zrozumiemy zatem się. Tak wolicie skoro, to i najwyższy na mnie czas - powiedział kończąc tym samym rozmowę. Po dopiciu piwa wstał i poszedł do swojego pokoju będąc już całkowicie pewnym. Następnego dnia czeka go długa droga do Karaz-a-Karak.




Nie spieszył się ze wstawaniem. W końcu mógł chwilę sobie odpocząć przed podróżą, by następnie skorzystać z opłaconego wyżywienia i ponownie poszedł do swojego pokoju spakować wszystkie swoje rzeczy.
Samą zbroję jednak miał zamiar założyć tuż przed wyjściem i wtedy to przytroczyć do pasa bronie.

Jednak nie mógł ruszyć bez pożegnania. Wyszedł od siebie i zapukał do Josta. Nikt jednak nie otworzył. Zapukał następnie do Berta, lecz tutaj również było cicho. Sprawdził czy nie zeszli do głównej sali, ale tam również nie było śladu po ich obecności, więc wrócił do siebie.
Niespiesznie ponownie sprawdził czy zabrał wszystko, czy przypadkiem niczego nie pominął. Sprawdził również stan swoich pieniędzy. Nie dawał mu spokoju dług zaciągnięty u Josta.

Może jednak najpierw zaszedłby do Nuln albo Altdorfu? Nie, do Nuln. Tam mógłby zarobić Jostowe siedemdziesiąt koron i zostawić w lokalnym depozycie na nazwisko Hammerfist i Schlachter. Tak, gdyby Jost nie pofatygował się jeszcze do Nuln, zaś Arno był w potrzebie.
Oczywiście przy pożegnaniu uprzedziłby towarzysza o swoich zamiarach.

A później do Karaz-a-Karak.

Przeliczył swoje pieniądze sumując w pamięci kwoty ze wszystkich sakiewek. Dwadzieścia i pięć złotych koron oraz dwa szylingi po opłacie za pokój i wyżywienie. Chciał coś zostawić Jostowi już teraz, by dług się pomniejszył, ale każdy szyling mógł się przydać w jego podróży. Trzeba będzie zarobić.
Ponownie pochował oszczędności w sakiewkach.

Bert i Jost mogli wrócić lada moment. Wypadało więc zakończyć swoją bytność w tym miejscu, ale najpierw... wychodek! Czemu miał nie skorzystać z takiej możliwości przed podróżą?
Zszedł na dół i zamknął się na skobel od wewnątrz, lecz kiedy kończył zobaczył przez szpary nadchodzących zbrojnych z halabardami. Ewidentnie szli w kierunku wychodka, zaś na ich czele znajdował się nikt inny jak Edward Saltzinger.
Nie było żadnej wątpliwości, iż przyszli po niego. Przez chwilę khazad myślał o tym, by wymknąć się tyłem, ale przez szparę zobaczył, że został otoczony.

- Chuj - mruknął pod nosem, a następnie wyszczerzył się i wyszedł po odsunięciu skobla.

- Szlagberger! Czy było jak tam ci... Widzieć zakazanego ryja twojego miło! - odezwał się nie przestając się uśmiechać i trzymając jednocześnie ręce na widoku, by jasnym było, iż idzie z nimi bez utrudniania.

- Ejjj... Szlamberger urządziłś nieźleś się. Gadzią jakąś czaszkę bardziej taką masz poprzednio niźli. Urazy bez, oczywiście - powiedział idąc jakby przechadzał się po mieście w celach turystycznych. Cóż więcej pozostało mu niż robienie dobrej miny do złej gry?



Został zaprowadzony do murowanej warowni o dwóch piętrach o spadzistym dachu i stożkowatej baszcie. Nie dowiedział się niczego podczas prowadzenia. Nie dowiedział się o co jest oskarżony ani co go czeka, ale Saltzinger był wrednym typem, więc khazad nie spodziewał się niczego dobrego. Długa odsiadka była najlepszym, co Edward mógł planować, ale mógł też po prostu skazać krasnoluda na śmierć lub rzucić do walki z Montagiem.
Inne opcje nie przychodziły Arno do głowy, zaś każda była paskudna.

Został zamknięty w typowo ludzkiej celi. Miała około dwóch metrów na każdym z boków. Dla człowieka sytuacja mogła się okazać niekomfortowa, ale niski khazad nie widział tu szczególnych niewygód.
Ciemności też nie były specjalnym problemem. W kopalniach czasami jest się całkiem odciętym od światła, a tutaj miał poblask spod drzwi. Niemal luksusowo.
Do tego miał towarzystwo. Mysz lub szczur. Ewentualnie inny więzień.
Nie dostał też nic do jedzenia ani picia, lecz nieszczególnie mu to przeszkadzało na obecną chwilę - niedawno miał śniadanie w karczmie.

Wadą lokum był niewątpliwie cuchnący siennik, ale aktualnie nie było niczego, co byłoby nie do zniesienia.

Zasiadł zatem na sianie zastanawiając się.
Jeśli czeka go długa odsiadka, to ma czas na próbę ucieczki i czekanie na dogodny moment. Wtedy musiałby ekspresowo dostać się w góry. Do swoich. Zadanie utrudniał fakt, iż nie miał niczego przy sobie. Niemniej zadanie wykonalne.
Jeśli dostanie karę śmierci, to gorzej. Czas na ucieczkę skróci mu się dość znacząco. Musi zatem przypomnieć sobie całą drogę, jaką przebył z drobnymi szczegółami.
Jeśli jednak czeka go walka z Montagiem, to musi po prostu zabić ogra.

- Pierwszyzna - prychnął, ale zabrał się do przygotowań. Ćwicząc przypominał sobie drogę szukając słabych punktów, które mógłby wykorzystać. Później sen - odpoczynek i regeneracja ciała oraz umysłu.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 10-10-2014, 21:48   #108
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Post Dzięki Campo i Kermowi za dialogi...


Winkel nie mógł się nadziwić co też powiedzieć mogą skorzy do plotek mieszkańcy Imperium. Ogromna większość tego co usłyszał to nie interesujące go brednie, których jednak słuchał z udawanym zainteresowaniem. Języki jego rozmówców klepały szybciej niż sprawna kobieta nad Reikiem praniem o kamień. To co najbardziej interesowało Berta wymagało od niego cierpliwości, bo dopiero po kilku godzinach gawędziarz usłyszał, że niegdyś okolicznymi ziemiami władali Oberweissowie, których potomek kilka dni temu został wyrzucony z ratusza. Burger wyśmiał klienta Winkela. Zapewne przez ponad 10 lat władania kupcowi zaczęło się to więcej niż podobać.

Piękna żona gospodarza wyjawiła Winkelowi, że pamięta lorda Oberweissa, który alkoholu, kobiet i hazardu zwykł sobie nie szczędzić. Elza mówiła, że szlachcic bardzo wiele podróżował trwoniąc majątek jak tylko szybko się dało. Gospodyni nie zapomniała też wspomnieć o tym, że młody szlachcic zatrzymał się - wraz z małym orszakiem - w tańszym niż Winkel i przyjaciele lokalu nazywanym "Matką Puttscheise”.

Następna nowina jaką Bert zasłyszał wśród ludu wstrząsnęła nim nie na żarty. Gawędziarz doskonale znał karawanę wysokiego kapłana Sigmara, o której mówili mu ludzie. Ponoć grupę zaatakowali mutanci, a poza Edwardem Saltzingerem ocaleli zaginieni Dorota von Dutchfelt i Jakub von Crutzenbach. Mimo iż serce Winkelowi już na trakcie podpowiadało, że Jakub maczał palce w planowaniu pierwszego ataku mutantów to nie było na to żadnych dowodów. Niestety śledczy nie mogą kierować się sercem, a wnioskami z przesłuchań i dowodami, które dowodziły czego innego. Ludzie nigdy nie chcą współpracować, a jak wydarzy się coś okropnego od razu uginają im się kolana...

Ostatnia wieść, która zmusiła Winkela do szybkiego powrotu do zajazdu była wręcz niewiarygodna! Arno został aresztowany! Co prawda krasnolud miał na pieńku z obecnym kapitanem, ale swoje obowiązki na trakcie - w czasie śledztwa - wykonywał solidnie chociaż... jak zwykle w jego przypadku przybyło mu kilku wrogów. Oby tylko Edward nie zamierzał za tragedię karawany oskarżyć Hammerfista. Sam bardziej kierował się pociągiem do złota niż zdrowym rozsądkiem więc w obecnej sytuacji nie powinien nikogo winić. W całej karawanie było co najmniej kilka osób, które bardziej niż Saltzinger zasługiwały by żyć. Na samą myśl o walce Arno z Montagiem gawędziarzowi stawało serce, ale tylko początkowo, bo Winkel - jak to on - miał już pewien plan...

***

- Słyszałeś już co się stało? - zapytał przejęty Winkel. - Arno został aresztowany przez straż. Dowodzi nią teraz łysy rycerz z blizną, któremu zalazł za skórę nasz krasnolud. Edward Saltzinger. Ponoć pojmali go kiedy wychodził z wychodka. Obawiam się, że wystawią Arno przeciwko ogrowi. Teraz musimy zająć się jego sprawą solidnie jak nigdy… - Bert wyglądał jakby intensywnie myślał.

- Ogra nie przekupisz. - mruknął Jost. - Ani tego halflinga. Najprostszą metodą byłoby otruć tego niby szampierza, ale w tej chwili nie dysponuję niczym, co by mogło posłużyć tym celom. Z drugiej strony... a nuż by się udało przekupić Trampfoota. Nie byłby to pierwszy raz, gdy kto brał pieniądze z obu stron. Problem na tym jednak polegał, że przekupiony nie musiał dotrzymać obietnicy.

- Nie będziemy przekupywać ani ogra ani halflinga, bo nie stać nas na przebicie Magistratu. - powiedział Winkel patrząc na Josta. - Jak chcesz mogę popytać o substancje, które i ogra powalą, ale… Jak ty zamierzasz mu to podać Jost? Może wynajmiemy go do czegoś i zapłacimy halflingowi w złocie, a dodatkowo ogrowi w mięsie? Ponoć przepadają za surowym. - dodał Bert wykrzywiając się.

- Wiem, gdzie mieszkają i gdzie szykują sobie jedzenie. - odparł Jost. - A co do wynajęcia... Nie wiem, czy Trampfoot zgodzi się wynająć nam ogra choćby na dzień, skoro szykuje się ta przeklęta walka. W gruncie rzeczy najlepiej by było podrzucić Montagowi kawał surowej wołowiny, nafaszerowanej jakimś oszałamiającym środkiem. Wtedy na arenie byłby ociężały i Arno zdołałby go pokonać. Problem w tym, że nie wiem, ile i czego by trzeba użyć. A poza tym mają wrednego kundla, który zapewne nie pozwoliłby się nikomu zbliżyć do ich siedziby.

- Mogę kupić preparat, który go oszołomi, ale w takiej ilości, że wliczamy też w ryzyko śmierć ogra. - odparł Winkel. - Lepiej dać za dużo niż za mało. Można też wynająć kogoś kto to podrzuci, ale… Nigdy nie wiadomo czy on to zje. Jak go do tego skłonimy? Zostawimy mięso i liścik? On nie potrafi czytać. Jak znajdzie to halfling to może być źle. A jak byśmy go wynajęli i potem zaproponowali poczęstunek mamy pewność, że on to zje...

- Możemy też zrobić coś innego. - powiedział z namysłem Jost. - Gdyby tak przyjść na negocjacje z Trampfootem i zostawić niedaleko ogra zakupy, kawał surowego mięsa, naszpikowanego jakimś paskudztwem. A potem zażądać odszkodowania, że Montag zeżarł nasz obiad. - dodał z cieniem ironii w głosie.

- Można, ale musimy mieć pewność, że on to zje. - powiedział Winkel. - Ja mam pewność, że szlachetka mówił prawdę. Sprawdziłem to i co starsi pamiętają ojczulka naszego klienta. Ponoć straszny pijak i zbereźnik był z niego. Może ty zakup mięso, a ja zajmę się samym preparatem. Negocjacje z halflingiem też możesz zostawić mi. Preparat ma zabijać, obezwładniać, otumaniać? Na czym najbardziej nam zależy?


- Na otumanieniu. - odparł bez namysłu Jost. - Ale jeśli Montag po zjedzeniu tego specjału opuści ten świat, to nie będę go żałować.

- To właśnie chciałem usłyszeć. - rzucił Bert. - Zatem ja zajmę się kupieniem preparatu i negocjacjami, a ty kup kawał mięcha. No i wpadnij na to do czego chcemy wynająć Montaga.

Winkel chciał kupić preparat podając się za pisarza. Wziął swoją tubę z pergaminami, kałamarz oraz kilka mniej rzucających się w oczy dodatków. Starał się lekko zmienić głos. Po godzinie poszukiwań rozmówcy nakierowali go na gościa o imieniu Olaf. Wysoki, szczupły, po trzydziestce mężczyzna kojarzył się Bertowi z paserem. Gawędziarz bez problemu dogadał się z kupcem, który miał preparat nazywany "Jadem na Bestie". Gawędziarz nie mógł uwierzyć w swoje szczęście! Szansa na znalezienie czegoś takiego była naprawdę niewielka. Sigmar chciał aby Arno żył, a szlachetka ocalił honor rodu stając do walki z nowym szampierzem.

Winkel nie zapomniał przekazać później Jostowi, że toksyna w małej dawce osłabia wywołując poważnie zatrucie organizmu, a w normalnej zabija. Schlachter musiał zatem dobrać taką ilość aby Montag zdołał wleźć do tego dołu. Na tyle dużą aby był poważnie osłabiony, ale nie aż taką, że ogr padnie zanim dotrze na miejsce starcia z Arno. Bert wierzył, że z tak "przygotowanym" przeciwnikiem krasnolud sobie poradzi. Widział Hammerfista w akcji i ten miałby szanse z ogrem nawet na normalnych zasadach - chociaż całkiem nikłe.

Nagle coś uderzyło w Berta niczym piorun. Jak oni mogą chcieć otruć ogra jak nie wiedzą precyzyjnie kiedy jest walka? Bert musiał odwiedzić Josta i przedstawić mu kolejny plan. Dość ryzykowny, szalony, ale jakiego ryzyka nie jest warte życie przyjaciela?

***

- Czego tutaj? - burknął strażnik ratusza na widok obcego interesanta.

- Przyszedłem porozmawiać z Edwardem Saltzingerem. - powiedział Winkel patrząc obojętnie na strażnika.

- Z Panem kapitanem Edwardem Saltzingerem. - poprawił go młody zbrojny, chyba nawet młodszy od Berta. - A o co chodzi? Myślisz obywatelu, że każdy kto tu przyjdzie porozmawiać z kapitanem lub magistratem, to od ręki ma audiencję? Umówiony byłeś pan?

- Z Edwardem znamy się z czasów kiedy jeszcze nie był kapitanem. - powiedział Winkel patrząc na strażnika spode łba. - Nikt poza nim nie usłyszy co mam mu do powiedzenia. - Bert starał się wyglądać, grać, sprawiać wrażenie kogoś o wiele bardziej twardego i bliższego Saltzingerowi niż rzeczywiście był.

- A kim pan jesteś? Jak się nazywacie? - strażnik spojrzał równie podejrzliwie jak Bert groźnie.

- Nazywam się Bert Winkel. - powiedział chłopak. - Kapitan mnie zna i zapewne nie odmówi mi rozmowy. - dodał gawędziarz pewnie.

- Dobrze, zaraz wrócę. I lepiej dla Ciebie, żebyś Bercie Winkelu nie kłamał mnie. - zniknął za drzwiami starannie domykając za sobą.

Z obojętną, nie zdradzającą niczego miną strażnik wrócił po chwili zapraszając Berta do środka. Winkel śmiał się w duchu zauważając, że wszystko idzie po jego myśli. Jednak Edward nie był tak doświadczony jak można by wywnioskować po ilości blizn jakie nosiło jego ciało.

- Za mną. - powiedział prowadząc Berta do środka chłopak.


Z przedsionka, przeszli przez spory korytarz do kamiennego gabinetu o drewnianych meblach. Za stołem siedział Saltzinger bawiąc się ludzką czaszką, w której oczodołach sterczały gęsie pióra do pisania. Winkel nie przejął się tym widokiem. Mało to podobnych badziewi sprzedają wędrowni kramarze?

- O! - łysy popatrzył na gawędziarza unosząc brew. - W czymże mogę służyć panu śledczemu? - zakpił nie zdejmując nóg ze stołu.

- Dorobił się Pan całkiem nieskromnej posadki. - powiedział Winkel uśmiechając się przyjacielsko do łysego. - Słyszałem, że trafił do celi mój przyjaciel krasnolud. - dodał Bert. - Przyszedłem uregulować straty. Co tym razem zniszczył? - zaśmiał się gawędziarz szczerze.

- Rachunek? A tak… Za wrobienie niewinnej osoby w śmierć kapłana to rzeczywiście rachunek do wyrównania masz… - powiedział niemal przez zęby Saltzinger, a uśmiech z niknął z jego twarzy natychmiast. - Teraz jak już sam mi wpadłeś w ręce, to powiedz zanim zamknę cię z twoim przyjacielem, czy w mieście jest reszta was? Awanturników? - zapytał od niechcenia. - Nie kłam tylko, bo sprawdzę wszystkie zajazdy dokładniej.

Bert niemal nie podskoczył z radości. Jego plan naprawdę działał. Saltzinger był naprawdę tak głupi aby zamknąć go razem z Arno? Nie. Nawet on tego by nie zrobił. Gawędziarz wiedział, że póki rozmowa się klei musi uderzyć w nutę walki na arenie.

- Panie kochany… - powiedział Winkel poważniejąc. - Czy Pan wie jak poważne oskarżenia kładzie Pan przede mną? - zapytał Bert. - Wrobienie? Raczy Pan żartować. Jak powszechnie wiadomo śledczy zawsze kierują się zdobytymi w trakcie śledztwa zeznaniami oraz dowodami. O żadnym wrabianiu nie było mowy. Może być mowa o błędzie, ale tylko wtedy kiedy jedna lub więcej osób odmawia współpracy. Postawi mnie Pan przed sądem czy od razu mam zacząć ćwiczyć do walki z ogrem? - pytanie było raczej prześmiewcze.

- Przed żadnym sądem nie staniesz. A na starożytne prawo walki powołać się może tylko skazany. - pouczył Berta kapitan Saltzinger. - Dobrze ci w lochu zrobi kilka dni. W tym mieście nie ma miejsca dla podejrzanych typów, włóczęg i awanturników. Przyjaciel twój zaś przed sądem stanie jutro.

- Mogę wiedzieć jakim sądem? - zapytał Winkel ciekawy. - Sędzią i katem będzie Montag czy też może jakiś mniej słynny szampierz? - Bert zastanowił się. - Wie Pan, że te kilka dni nic nie zmieni? Nadal będę tak samo czysty i nieskalany Pana oskarżeniami jak teraz. Co więcej… Gwarantuję Panu, że jak Pan nie odstąpi od swoich zamiarów przed tym jak wyjdę z lochu straci Pan tą posadę. - gawędziarz starał się wyjść na całkowicie pewnego.

Bert poleciał po bandzie. Lejce jego wyobraźni puściły ze szczęścia, bo właśnie osiągnął cel. Teraz miał pewność, że Arno będzie walczył z Montagiem nie później jak jutro. Dobrze. Zostało jedynie donieść tę informację do Josta. Nie będzie to łatwe, ale... Bert musiał stawiać przed sobą pewne wyzwania. Saltzinger roześmiał się na głos. Wstał od stołu i popatrzył na Winkela złowrogo.

- Szydzenie z sądów imperialnych i narzędzi boskich karane jest wszędzie. - powiedział surowo. - Gunter! - krzyknął gniewnie.

Do pomieszczenia przybieżał młody strażnik skory do spełnienia rozkazów przełożonego.

- Zabierz go sprzed mych oczu i jeszcze raz przyprowadzisz włóczęgę to ci wszystkie zęby policzę młokosie! - warknął do młodziana. - Do lochu z nim.

- Do zobaczenia Panie Saltzinger. - powiedział Winkel uśmiechając się kpiąco. - Oby Sigmar był dla Pana łaskawy. - dodał gawędziarz udając się bez oporów do lochu.

***

Bert był przeszukany, ale najważniejszy przedmiot udało mu się przemycić. Małą kartkę z narysowaną po jednej stronie elipsą. Winkel nie był przykuty. Siedział w loszku ratusza, którym była murowana warownia. Prostokątny, dwupiętrowy budynek ze spadzistymi, stromymi dachami i z przytuloną, grubą okrągłą basztą z dachem przypominającym czapkę czarodzieja. Gawędziarz nie dostał nic do jedzenia ani picia. Nikt mu też nie zdradził za co go zatrzymali. Cela była malutka. Bez okna, na którym tak Bertowi zależało. Murowane ściany, kamienna podłoga, jedyne światło wpadało przez szczelinę pod drzwiami z korytarza oświetlonego kagankami. Cuchnący siennik z podmokłym, zawilgoconym sianem. Czasem dało się słyszeć skrobanie myszy lub szczura, bo korytarz miał więcej takich solidnych, drewnianych drzwi z okuciami.

Winkel nie miał wyjścia. Musiał wspomóc się narzędziem jakim był strażnik. Gawędziarz zaczął walić w drzwi wołając go. Przyszedł bezmyślnie wyglądający osiłek. Śmierdzący wyraźnie niemytym ciałem. Przybył od razu, otworzył drzwi i bez wahania zdzielił Berta drewnianą pałą po plecach. Gawędziarz skulił się nieznacznie pod ciosem strażnika.


- Sza! - powiedział opętańczo, drugą ręką trzymając się za ucho.

- Mam dla Ciebie propozycję. - powiedział Winkel do strażnika twierdząc, że najlepiej z takim mówić prostym językiem.

Osiłek popatrzył po Bercie uważnie wyraźnie skonsternowany co chyba go rozzłościło.

- Przecie nie masz nic! - uderzył drugi raz, tym razem w udo.

- Przy sobie nie, ale na zewnątrz mam 50 Koron schowane w pewnym miejscu. - powiedział Winkel cicho masując obolałe udo. - Mogą być twoje jak pomożesz mi się stąd wydostać.

- He, he, he... - zaczął zabierać się do wyjścia. - Ja nie durny. Ani gupi. - zatrzymał się i odwrócił w stronę gawędziarza. - Ty mnie gadaj gdzie som korony, a ja ciem bić nie będę. Hym? - zrobił groźną minę i podniósł pałę nad głowę.

- Dobra. - powiedział Winkel. - Dałem je do przechowania mojemu przyjacielowi. - dodał chłopak sięgając po kartkę do kieszeni, śliniąc brudnego palca i przykładając go do kartki. - Musisz ją położyć na ulicy, nieopodal cel. Mój przyjaciel pojawi się za 2 dni i podrzuci w to miejsce sakwę ze złotem. Potem porozmawiamy o moim uwolnieniu.

- Tomas nie będzie Cie uwalniał. Przyjaciel przyniesie mi korony, ty złodzieju. - zrobił zgorszoną minę i wyrwał z ręki Berta kartkę. - I sza! Bo mnie główka boli! - pogroził pałką.
 
Lechu jest offline  
Stary 11-10-2014, 23:07   #109
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Dowiedzieć się czegoś.
To, jak się okazało, znacznie przekroczyło możliwości Josta, przynajmniej w pewnej części. Albo on był taki pechowy, albo też mieszkańcy miasteczka należeli do mało kulturalnych i rozmownych.
Po trzeciej próbie Jost zrezygnował ze zdobycia informacji o dawnych dziejach przodków von Oberweissa i obecnym magistracie. Nie należy za dużo pytać, gdy rozmówcy patrzą na ciebie spode łba. Może się wtedy skończyć nie tylko na obraźliwych uwagach, a zainteresowanie straży nigdy nikomu nie wyszło na dobre.
W karczmie, do której zaszedł Jost na małe piwo, też nikt jakoś nie chciał sam z siebie poruszyć tego tematu, a jedyna rozmowa, w pewnym stopniu związana z interesującą przyszłego zwiadowcę sprawą było rozwodzenie się pewnego pijaczka nad sprawnością Montaga.
- Że też pozwalacie ogrowi mieszkać w mieście - mruknął Jost.
I od razu dowiedział się, że chociaż Montag był co rusz zatrudniany bądź jako szampierz, bądź jako pomocnik okolicznych chłopów, ale w samym mieście nie mieszkał.

Gdyby tak podrzucić do tego kociołka coś, co by wykończyło całą tę trójkę - pomyślał, do Montaga i Tramfoota dorzucając hałaśliwego kundla, Dzikusa. Z pewnością nie żałowałby żadnego z nich.

- Wołowina? - Rzeźnik rzucił Jostowi obojętne spojrzenie. - Wyszła. Rano będzie świeża dostawa. Nawet cały wół będzie, jeśli sobie zażyczysz. I uniesiesz. Ale jeśli na dziś, to mamy wspaniały kawałek cielęciny.

***

Pech, pech, pech.
I, co gorsza, całkowity brak sprawiedliwości.
Pół biedy, że wpakowali się w jakąś polityczną intrygę. Dużo gorsze było to, że Arno wpakował się w kłopoty. A jakby tego było mało, to owe kłopoty miały nader konkretną postać. I nawet konkretne imię i nazwisko. Edward Saltzinger.
Czy mogło być gorzej?
No i, jak się okazało, mogło.

Chybaś ocipiał, pomyślał, gdy za Bertem zamknęły się drzwi. Jak ty sobie to wyobrażasz, że zaaplikuję ogrowi coś szkodliwego na godzinę przed walką? I jak, na wszystkich bogów Imperium, ma przetestować dawkę mikstury, by tylko oszołomiła potwora, a nie zabiła? Skąd wziąć innego ogra do przetestowania kupionego przez Berta specyfiku?

A może by się dało... wynająć? Na dłużej? W końcu co za różnica, z jakiego powodu ogr zniknie?


***

- Na kilka dni? Dłuższa podróż? Nie ma mowy. - Tramfoot, obojętny na wizję dobrego zarobku, pokręcił głową. - Nie ruszamy się z miasta dalej niż godzina jazdy. Góra dwie. Chcesz, to wynajmujesz Montaga na cały dzień i tyle. Najwyżej od świtu do zmroku, nie dłużej.
- Za ile?
- Pół korony za lekką pracę. Wiesz... oranie pola, pielenie pola z kamulców, niszczenie drewnianych zabudowań, kopanie rowów. Za ciężką pracę, jak wyrywanie drzew czy noszenie głazów - dwa razy tyle.
- Ja oczywiście też jadę by dopilnować, ze umowa jest przestrzegana - dodał niziołek, zanim w głowie Josta skrystalizowała się myśl o wywiezieniu ogra parę mil za miasto i poczęstowanie kawałkiem surowej wołowiny.
- No i, rzecz jasna, każde za stron ma prawo zakończyć umowę po skończeniu dnia i nie przedłużać jej na kolejny dzień.
- W takim razie zgłoszę się za dzień lub dwa - obiecał Jost, po czym wyszedł.
Przy okazji rozejrzał się dokoła by zorientować się, czy da się podrzucić mięso w środku nocy.

Ale najpierw musiał zdobyć informację od Berta. Na dodatek bardzo ostrożnie. Jeden kompan w celi, drugi w celi. Tego by jeszcze brakowało, żeby i on tam trafił.

***

Arno tkwił w lochu, Bert trafił do celi. Jaka była gwarancja, ze kapitan nie szuka kolejnego członka dzielnej (acz bez wątpienia pechowej) drużyny? Niewielka, nie da się ukryć. A że Jost, chociaż cenił swych przyjaciół, to nie zamierzał do nich dołączyć po tamtej stronie krat, to szedł przez miasteczko bacznie acz nie nachalnie rozglądając się na wszystkie strony.
Kartka była. Wystawała spod kawałka kamienia i wprost rzucała się w oczy. Aż dziw, że nikt się nią nie zainteresował i nie podniósł.
Z drugiej strony... Albo Jost miał przywidzenia, albo siedzący kawałek dalej obdartus miał na ów kamień baczenie? No i jeszcze jeden jegomość, stojący w wejściu do jakiegoś sklepu, ozdobionego szyldem przedstawiający mydło z bąbelkami.
A może nie sklep, tylko łaźnia?
W takiej jednak dziurze?

Gdyby to było coś większego, a nie taka niewyrośnięta mieścina... W każdym porządnym mieście roiłoby się od bezdomnych, włóczęgów, żebraków i biegających wte i wewte dzieciarów, naciągających przyjezdnych i chętnych do zarobienia kilku miedziaków.
A tutaj?
Nic.
Żadnej potencjalnej pomocnej dłoni. Bo przecież nie można się przebrać za szkapę, zaprząc do wozu z jabłkami i ruszyć uliczką. Na dodatek akurat na oczach strażnika, który nie miał nic innego do roboty, jak stanąć w wejściu do ratusza i rozkoszować się świeżym powietrzem. I chyba zapuścił korzenie, bo przez te parę chwil, co go Jost obserwował, ani nawet się nie poruszył, jeno oczami na wszystkie strony jeździł.
Byliby to jego ludzie, tamci dwaj? Na strażników nijak nie wyglądali, ale kto ich tam wie.
Niech was szlag trafi, złożył szczere, płynące z głębi serca życzenie, po czym skierował się do sklepu z bąbelkami. A nuż zdoła się dowiedzieć czegoś o mężczyźnie, blokującym wejście do owego przybytku.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 12-10-2014 o 13:51.
Kerm jest offline  
Stary 13-10-2014, 00:22   #110
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację





Oczy Hammerista niemal natychmiast przyzwyczaiły sie do mroku w wilgotnej, stęchłej celi. Cyrkulacja powietrza była słaba, bliska zeru i chyba to, wraz z zawilgoconym siennikiem najbardziej dokuczało krasnoludowi. Ostatnie lata spędził na szlaku, chłonąc świeże powietrze pełną, szeroką piersią a wychował się w rodzinnym Biberhof, w odróżnieniu od wielu swych pobratymców, na łonie natury. Jednak obcowanie w podziemiach, w znacznie gorszych warunkach od obecnych, ciasnych tunelach sztolni, również nie było mu obce. Nie rozmieniając czasu na gnuśność i melancholię Arno spędzał monotonnie dłużące się chwile w celi poprawiając kondycję i sprawność fizyczną.








Bert znajdował sie w takiej samej celi co krasnolud i w tym samym budynku jednak gawędziarzowi zgoła inaczej było przystosować się do warunków więzienia. Przede wszystkim blada smuga światła wpadająca spod progu drzwi była niczym innym jak wątłą kreską jasności, która niewiele zmieniała w oświetleniu pomieszczenia. Cela tonęła w ciemnościach i tylko przy drzwiach Bert mógł widzieć własną rękę przybliżoną do twarzy przed oczyma. Po kilkakrotnym otwarciu drzwi skąpe światło z korytarza lochów ułatwiło mu zorientować sie jak wygląda wnętrze kamiennej izby. Potem mrok szczelnie zasnuwał wszystko. Ale nie tracił nadziei. Obity przez brutalnego strażnika, który zdawał się być mało rozgarniętym tępakiem, liczył, że kartka dotrze w ręce Josta.

Mijały godziny. Ciszy i ciemność. Zgrzyt zamka ocknął Winkela. W otwartych drzwiach stał Tomas. Bert nie widział jego zacienionej twarzy lecz kiedy zaciśnięta w ręku pała wzniosła się do góry, a strażnik ruszył ku niemu, czuł swoje wszystkie obolałe od poprzedniego lania członki.

Brutal uderzył gawędziarza przez zasłonę z rąk. Pałka spadła na głowę amortyzowana blokadą przedramieniem. Drugi raz przez łopatki, gdy Bert schował bujną czuprynę w dłoniach wciskając szyję w kark.

Tomas bez słowa wyszedł zatrzaskując i pieczołowicie zamakając drzwi do celi. Oparłwszy się plecami o wilgotną ścianę Bert poczuł pod palcami lewej ręki kawałek papieru. Nie było go tu wcześniej. Chwycił kulkę i przybieżał do drzwi kładąc się na brzuchu na kamiennej podłodze. W wątłym blasku poświaty rozpoznał swój znak brudnego odcisku i znak elipsy z drugiej strony.









Jost już dobrze wiedział dlaczego zdecydował się szerokim łukiem ominąć Bertową kartkę zeszłego wieczoru, niewinne leżącą pod kamieniem w bocznej uliczce przy ratuszu. Oceniwszy sytuację wycofał się z rynku i po zapakowaniu do plecaka przyprawionego trucizną mięsa skierował kroki poza miasto.

Halfling akurat szykował się do przyrządzania kolacji i rozpalał ognisko pod kotłem. Ogr cierpliwe siedział na głazie dłubiąc palcem w nosie. W pół drogi naprzeciw Schlachetrowi wybiegł Dzikus ujadając wokół Josta jak wściekły. Skakał szczerząc kły, nie przestając szczekać. Choć nie próbował kąsać za kostki Biberhofianina, to mimo wszystko Biberhofianin z trudem powstrzymywał się, by nie sprzedać kundlu solidnego kopniaka.

- Jutro najmę cię do roboty. – Jost oznajmił Montagowi stając przy olbrzymie.

Ogr z beznamiętnym wyrazem twarzy przeciągle skinął głową ku niziołkowi.

- Dobrze. Przyjdź pan rano. Będziemy gotowi. – mały kucharz był niechętny Stirlandczykowi, Jost dobrze wiedział dlaczego.

Halfling rozejrzał się dookoła siebie szukając wzrokiem czegoś, poklepał sie po kieszeniach fraka marszcząc czoło. Obrócił się na pięcie i zniknął w środku stodoły, a Jost korzystając z okazji, niby niechcący, upuścił w trawy, przy kamieniu ogra, kawał surowego mięsa.

- To do jutra Montagu Niepokonany. – Schlachter skłonił się w pół pasa i niespiesznie odszedł ku bramie Kaisernabel.

Zwiadowca krążył stodołę szerokim łukiem i zakradła się najbliżej jak na to pozwolił leśny zagajnik. Wdrapał się na drzewo i obserwował w promieniach zachodzącego słońca posilających się w milczeniu małego halflinga i olbrzymiego ogra.

Montag gryzł wysmażonego steaka i żuł cierpliwie a potem odmówił dokładki, ku szczeremu zdziwieniu Trampfoota. Kucharz wzruszył ramionami i udał się do stodoły. Wtedy Jost, który podejrzewał, że jego plan trafił jak kulą w płot, zobaczył jak ogr wyciągnął zza kamienia połać surowego mięcha i nabiwszy na rożen zaczął obracać w ogniu. Trwało to chwilę. Mongatg ściągnął okopconego, ledwie co spieczonego w płomieniach, ociekającego tłuszczem i krwią befsztyka i zaczął się zajadać. Zjadł wszystko do ostatniego kawałeczka ignorując uporczywie wpatrującego się w niego Dzikusa. Wtał, beknął i pierdnął przeciągle, co mimo sporej odległości doleciało do uszy Josta a potem przeciągnąwszy się leniwie, poszedł do stodoły. Schlachetr postanowił zostać jeszcze trochę, aby nóż może i zobaczyć czy trucizna zaczyna działać. Po kwadransie z zabudowania zaczęły dobiegać dziwne odgłosy. Podobne jak wtedy, gdy młyńskie kamienie Millera mieliły zborze w Biberhof. Nie potrafił zrozumieć podniesionych słów Tramfoota, ale z ich tonu wnioskował, że halfling jest zdenerwowany. Unikając robienia hałasu, żeby nie przyciągnąć na siebie niepożądanej uwagi Dzikusa, zwiadowca ostrożnie oddalił się od stodoły i wrócił do karczmy.









Schlacher stał przy szynkwasie zastanawiając się co dalej, gdy do izby weszli strażnicy miejscy. Podeszli do baru patrząc po bywalcach przybytku a potem wzrok przenieśli na karczmarkę.

- Krasnolud Hammerfist i brunet Bert Winkel byli tutaj sami czy w podróży kto im towarzyszył? – zapytał zbrojny wąsacz stojący ramię w ramię z Jostem.

- A stało się co? – Elza wycierając kufel patrzyła zaciekawiona po strażnikach.

- Z rozkazu magistratury szukamy awanturników, którzy towarzyszyli podżegaczowi.

Gartmannowa spojrzała na Josta, który stojąc nieruchomo, wpatrywał się w nią uważnie.

- Widział pan z tymi podróżnikami kogo? – zapytała Schlachtera.

Jost przełknął ślinę.

- Nie-e. – pokręcił głową.

- Jak też nie. Pokoje dwa najęli.

- Przeszukać izbę podżegacza musimy.

- Tylko mi co zniszczcie, to skargę złoże... – zaczęła marudzić i nie przestając mówić do siebie pod nosem, żona oberżysty poprowadziła dwóch strażników na górę.

Trzeci zbrojny usiadł przy Joście i zamówił u oberżysty, a dokładniej zażądał kufel piwa, za który nie zapłacił wypiwszy do dna.

Kiedy stróże prawa opuścili karczmę Elza skinęła na Schlachtera zaciągając w korytarz zaplecza.

- Masz. – wcisnęła w ręce spakowany plecak Josta. – Nie przychodź tu więcej, bo kłopoty na nas sprowadzisz. Już i tak zdzierają z nas zaporowe podatki. – westchnęła. - Opuść Kaisernabel póki możesz.








Na zgrzyt zamka Arno wstał z siennika spode łba patrząc na drzwi. Stanął w nich wyglądający na matoła barczysty strażnik wraz z dwoma halabardnikami.

- Idziemy! – pchnęli khazada ku wyjściu po zakuciu rąk w kajdany.

Sala rozpraw znajdowała się na parterze ratusza. Ławy publiczności były niemal puste nie licząc kilku mieszczan, nieszczególnie zainteresowanych Arno. Mógł podejrzewać, że przyszli w innej sprawie. Krasnoludowi przyniesiono taboret, bo gdyby miał stać na środku sali w drewnianej ambonie oskarżonego, nie były spoza jej wysokiej balustrady widoczny dla sędziego.

- Jego Ekscelencja Magistrat Antoni Burger, Sędzia Imperialnego Sądu Kaisenabel! – halabardnik przy drzwiach, w defiladowym mundurze, zadenuncjował uroczyście urzędnika i stuknął trzonem oręża o brązową, dębową posadzkę.

Siedzący w sali ludzi wstali by opaść zadami na ławy nie wcześniej niż sędziowskie lędźwie rozsiadły się w dębowym tronie sądowego fotela. Przez boczne drzwi wszedł znajomy już z wyglądu Hammerfistowi jegomość, którego wcześniej widzieli Chłopcy z Biberhof na platformie areny. Urzędnik z poważną miną dostojnie zajął miejsce za sędziowskim biurkiem. Przed chwilę przeglądał papiery nie zwracając uwagi na otoczenie, ani razu do tej pory nie zaszczycając krasnoluda choć przelotnym spojrzeniem.

- Arno Hammerfist. – Burger powiedział od niechcenia. – Za obrazę najwyższych stanów imperialnych w osobach rodzin von Crutzenbachów oraz von Dutchefeltów z Wielkiego Księstwa Reiklandzkiego, na co dowodami są zeznania kapitana Edwarda Saltzingera oraz dezerterów Jona Hassa, Bruna Hassa i Anzelma Schultza, zostajesz skazany na publiczną chłostę 20 batów oraz dwa tygodnie kaisernablskich lochów. – Magistrat stuknął sędziowskim młoteczkiem i odsunąwszy teczkę Arno odchylił sie w fotelu rozsiadając wygodnie i spojrzał obojętnie na krasnoluda.










Zgrzyt zamka w drzwiach celi Berta przysporzył go mimowolnie o dreszcz. Strach był rzeczą ludzką a siniaki i stłuczone kości narywały żywym bólem. Tym razem Tomas nie wszedł do środka lecz czekał w progu. Winkela bezceremonialnie zakuło w kajdany w przegubach rąk dwóch innych strażników. Przez głowę narzucono mu jakąś deskę na sznurze. Poprowadzili gawędziarza długim korytarzem, potem schodami do góry.



Wyszedł z budynku przez tylne wyjście od zaplecza ratusza przez jego wewnętrzny dziedziniec. Jesienne słońce oślepiło od razu. Mrużąc oczy i zakrywając czoło rękawem szedł szczekając łańcuchem popychany przez zbrojnych. Minęli furtę w murze i wyszli na rynek kierując się ku arenie.

Mijani przechodnie zatrzymywali się z zainteresowaniem przyglądając się młodemu mężczyźnie w brudnym lecz gustownym ubraniu podróżnym. Bert spojrzał na piersi. Na desce wyryte było jedno słowo.


 
PODŻEGACZ



Kiedy Bert był niemal pewny, że prowadzą do na arenę patrol skręcił przy trybunie platformy podwyższenia i zatrzymał się przy pręgierzu obok którego czekały na gawędziarza otwarte dyby.





 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 01:39.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172