Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 18-01-2014, 02:26   #11
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Wielcy do nieba... A głupi jak trzeba.
Jak widać, duży rozum z wysokim urodzeniem nie zawsze szedł w parze. Może nawet prawie nigdy nie szedł. Khazadowi ciężko było stwierdzić, ponieważ wiele rodzin wysoko urodzonych to on nie znał.

Obie te były jednak durniejsze niż najdurniejszy z wsioków, jakich znał. Każdy z Biberhof przynajmniej jakąś ludową mądrość posiadał i chłopską, prostą logikę umożliwiającą przetrwanie bez otoczenia wprawnym w walce zbrojnych.
Niby wszyscy oni inteligentni tacy, a najprostszych prawideł nie potrafili pojąć dlatego tylko, że wyszły z ust osób, które nie posiadały herbu.

Roześmiał się cicho, gdy Jakub Crutzenbach zaprotestował przeciw śledztwu na trakcie, a w Zamku Reikguard i zażądał Strażnika Dróg.
Kretyn. To absolutnie wykluczone, ponieważ tam dużo łatwiej było umknąć. A nuż któreś jest tu pod fałszywym mianem i zniknięcie jego równe będzie całkowitemu zniknięciu?
Nie jest to jednak jedyny powód. Przeprowadzenie natychmiastowego śledztwa daje im czas, którego niewiele będą mieli na Zamku. Na miejscu zanim machina śledcza zacznie się kręcić będą mieli na karku oddech Łowcy Czarownic.
Znacznie łaskawszym okiem powinien ów wysłannik spojrzeć, gdy wszystko pod okiem adepta Sigmara natychmiast będzie przeprowadzone.

Arno żałował trochę, że jęzora nie powściągnął i Berta w czaszkę nie huknął, by gębę zasznurował. Z adeptami Sigmara zamienić słów kilka było trzeba, by w oczach ich rzeczywistość zarysować jednocześnie oczyszczając się z podejrzeń.
Łowca Czarownic nikogo z nich tak jak Sigmaryty nie posłucha, a jego zeznanie jest najcenniejsze. Co z resztą? Najprawdopodobniej po krótkim śledztwie zostałyby w nich wykryte całe pokłady chaosu, które trzeba było wypalić do cna oczyszczającym ogniem wraz z ich domostwami.
Należałoby im się.

Znacznie żywiej zareagował Rupert Dutchfelt wykazujący niezdrową ochotę powieszenia krasnoluda.
Zbrojni ustawili się w szyku i kolejny zsiadł z konia, zaś Hammerfist przekręcił głowę to w jedną, to druga stronę strzykając kośćmi kręgosłupa. Niespiesznie dobył oba swoje młoty w dwie ręce.
Kątem oka złowił szczelinę między karetami. To tam miał się wycofać, by ograniczyć ilość przeciwników do jednego lub dwóch.

Gdy on zaczął obmyślać strategię na najbliższych kilka minut pojawił się Raymar Keptze, adept Sigmara i asystent Baltazara Fromma.
Ostudził on nieco zapał Ditchfeltów na tyle, iż Arno zatknął za pas swój stary młot, zaś nowy w prawej dłoni opuścił swobodnie.

-Nie winniście lojalności żadnemu z tych rodów? Ani Crutzenbachom, ani Dutchfeltom?

-Posłuszeństwa ni gram - burknął złośliwie.

Z każdym słowem Raymara uśmiech khazada stawał się coraz bardziej paskudny, a kiedy asystent Baltazara Fromma skończył mówić jego mina była tak brzydka, że nie poznałby się w lustrze.

Wzniósł młot w górę:
-Na chwałę wielkiego Sigmara Młotodzierżcy! - zawołał, a kiedy Eryk zajął się pytaniem co widział sam Keptze, Arno spojrzał wymownie na Ruperta.

-Na początek wszystkich się rozproszyć proszę, by do zeznań ustalania nie doszło! Tak na wypadek wszelaki - zawołał i rozejrzał się.

-Bardzie - rzekł do Maxymilliana.

-Okiem rzucić mógłbyś na tych, u których nie służysz, coby nie obmawiali co powiedzieć należy? - zapytał, po czym poszedł do Berte, który w obecnej chwili niewiele miał do roboty.

-Zerknąć mógłbyś na zgraję tą całą? Do pogadania z człowiekiem jednym mam - odezwał się cicho.

-Herr Dutchfelt - ponownie popatrzył na Ruperta.

-Przesłuchaniem pańskim zajmę ja się. Na końcu tam, gdzie nikt słyszeć nie będzie nas dobre miejsce jest - powiedział, po czym machnął dłonią na szlachcica, by ten poszedł za nim.

-To sobie pogadamy... - mruknął do siebie pod nosem.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 18-01-2014, 09:19   #12
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację







Duchowny, zapewne bliżej progu kapłaństwa niż początku nowicjatu, patrzył na zadającego mu pytania Bauera i ani mrugnął gdy wziął się natychmiast za odpowiedź.

- W karecie naprzeciw ojca Baltazara zajmowałem miejsce. - odrzekł pospiesznie Keptze zerkając za siebie na oburzoną szlachtę ze zgryzioną miną. – Herr Fromm niecierpliwił się nagłym postojem a słysząc krzyki i zamieszanie na zewnątrz wyglądał przez okno co się stało. Kiedy odwrócił się ku nam, to zataczając od razu padł bezwładny jakoby mdlejąc. Atak z zewnątrz nastąpił. To jasne.

- Z pewnością tak nie będzie jak mówisz Sigmaryto! – sarknęła Brygida wracając do tematu śledczych formalności. – Jako szlachcianka jednego z najznamienitszych rodów Reiklandu, nie będę na spytki brana przez... przez osoby niskiego urodzenia. Nie będę brnęła w tę farsę. – wzruszyła ramionami.


Lord Jakub Crutzenbach słuchał uważnie pięknej kobiety, a kiedy Dutchfeltówna skończyła, on uśmiechnął się nieznacznie.

- Herr Keptze, z naszej strony cesarz będzie miał całkowitą współpracę w tym śledztwie. Pewien jestem, że nie tylko nasza rodzina okaże się czysta i wolna od maczania palców w Herr Fromma nieszczęśliwym i nieoczekiwanym odejściu... – zawiesił głos na chwilę i spojrzał na Brygidę. – ale i pewien jestem, że zdemaskujecie sprawców zarazem.

Rupert naburmuszył się na te słowa. Pochylił głowę ku siostrze i szeptał do jej ucha. Głowa rodu Dutchfeltów po chwili zastanowienia wystąpiła bliżej duchownego i westchnęła ciężko.

- Rzecz jasna wybaczcie mój wcześniejszy wybuch. Żal po stracie zacnego przedstawiciela cesarza chwilowo mnie przytłoczył. Oczywiście ze strony rodu Dutchfeltów macie pełną współpracę w tym dochodzeniu. Jeśli czegokolwiek potrzebujecie od nas, to proszę mi powiedzieć a dopilnuję tego osobiście.

Oba rody zgodnie kiwały głowami wzajemną niechęć okazując sobie już tylko spojrzeniami spode łba, skądinąd przybierając spokojne oblicza i dobre maniery.

- Przeszukajcie trzy karety bacząc na wszelkie dowody w tej sprawie. – Keptze poinstruował akolitów a tamci oddalili sie posłusznie.

Nowicjusz sporządził wpis w notatniku. Przedstawił z imienia i nazwiska włączonych do śledztwa podróżnych w rolę imperialnych pomocników przy kulcie Sigmara.

- Przez przyjęcie pomocnej roli w tym śledztwie oznajmiliście tym samym, żeście obywatelami są w zgodzie z imperialnym prawem żyjącymi i godnymi tego obowiązku. – powiedział służbowo bardzo powoli i nader poważnie.


- Osobiście przesłucham służbę obu rodzin. – zwrócił się do Chłopców z Biberhof już nieco bardziej poufale. – Wy zajmijcie się przesłuchaniem lorda Creutzbacha i jego rodziny, Dutchfeltów. Ponadto Gerti Romanov i dwóch najemników, czyli kapitanów Edwarda i Adama.

Zastanowił się chwilę.

- Uwagę szczególną zwróćcie na miejsce przebywania tych osób podczas napadu mutantów. Wszak Herr Fromm zginął właśnie w międzyczasie. Ponadto ustalić trzeba możliwe motywy jakie chować mogą, chcąc by pertraktacje pokojowe obróciły sie w pył... Jednakże, – wzniósł palec do góry przybierając mentorską pozę. – jedynie przesłuchiwać możecie. Rewidować arystokracji ani nawet tykać bez ich zgody na to prawa nie macie. – powiedział upewniając się, że wszyscy Biberhofianie usłyszeli i zrozumieli. – Jedynie za moim osobistym przyzwoleniem ich mienie i ich osoby ruszone byc mogą. Gdy skończycie, złożycie mi raport i jak Sigmar da, to zdemaskujemy mordercę przed zachodem słońca. - złożył ręce jak do modlitwy.

Nim zaczęły się przesłuchania, zarządzono rozbicie obozu przy trakcie. Wystawione zostały straże na wypadek kolejnego ataku mutantów. Wyprzęgnięto konie aby mogły posilić się i odpocząć. Przygotowano palenisko, gdyby okazać się miało, że śledztwo nie skończy się szybko i przyjdzie karawanie nocować na szlaku. Wedle zapewnień Maximiliana, najbliższa karczma z zajazdem na trakcie wzdłuż Reiku, zwana „Pod Zieloną Koroną”, oddaloną była o kilkanaście godzin drogi.

Eryk przy sigmaryckiej karecie nieboszczyka nic nie odczytał w śladach. Ziemia stratowana była buciorami zbrojnych i służących, jak i galopujących koni. Oddalając się do lasu bez żadnych tropów w sprawie morderstwa, wrócił niedługo z takim samym stanem posiadania.

Rupert Dutchfelt, choć na pierwsze zaproszenie Hammerfista do rozmowy tylko prychnął, to już po oficjalnej zgodzie na współpracę podczas śledztwa, postawę przyjął neutralną i zdawał się być skorym do odpowiedzi na stawiane pytania.






 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline  
Stary 23-01-2014, 22:54   #13
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
- Madam, rozumiem wcześniejsze Pani nerwy. Sam będąc w pięknej białogłowy sytuacji nie byłbym szczęśliwy, a nawet bliski byłbym złości. Bert Winkel. - przedstawił się gawędziarz grzecznie ukłon wykonując niski. - Zaczynając od początku może mi Pani powiedzieć czym Pani się zajmuje? Rozumiem, że arcyważne decyzje arystokracji to samo w sobie zajęcie, ale rozumiem, że ma Pani swoje pasje, cele. Chciałbym pokrótce Panią poznać…


Młoda kobieta poprawiła złotą tiarę na głowie.

- W obliczu tak tragicznych okoliczności ani to wypada, ani rzeczą wskazaną jest tak spoufalać się dla człeka niższego stanu z następczynią rodu Crutzenbachów tylko dlatego, że dziwne okoliczności sprawiły, żeś stał się oczyma i uszami Herr Kemptze. – powiedziała wyniośle i stanowczo. - Skupmy się na przesłuchaniu przystojny Herr Winkel. - bawiła się wplecionym we włosy kryształem na złotej nici. - Półtorej roku temu ojciec wyznaczył mnie na spadkobiercę rodu i to ja przewodzę naszej rodzinie w rokowaniach na zamku Reikguard odbyć się mających. – uśmiechnęła się dumnie. – Co chcesz wiedzieć Herr Bercie w sprawie morderstwa dobrodzieja Baltazara?

- Piękna Pani, obawiam się, że zaszło małe nieporozumienie. - uśmiechnął się Winkel. - Nie zamierzałem się z Panią spoufalać, bo faktycznie jestem człekiem niżej urodzonym. Chciałem natomiast zapytać co Pani sądzi na temat informacji jakie o Pani krążą. Oczywiście nie sądzę aby była Pani czarownicą czy czcicielką jakiegoś kultu chaosu, bo to niedorzeczne, ale chciałbym zapytać kto i dlaczego miałby takie plotki rozsiewać? - zapytał Winkel cały czas grzecznie.

- Nie jestem członkiem żadnego kultu. Fryderyk! Ten podły człowiek nie zatrzyma się przed niczym, żeby nasze rodziny były wciąż skłócone! Czy wiesz Herr Winkel, że on nawet próbował mnie uwieść?

- Fryderyk Crutzenbach? Zaraz po ataku mutantów niemal się nie pozabijali z Pani bratem, Rupertem. - powiedział Winkel przypominając sobie całe zajście. - Przepraszam, że tak mówię, ale obaj chyba są dość nerwowi. Uwieść Panią? Rozumiem taki cel w razie poważniejszych zamiarów, bo połączenie dwóch tak potężnych rodów byłoby… zapewne korzystne, ale aby bardziej je skłócić?

- Fryderyk nienawidzi pełnią serca naszego rodu. Chciałby widzieć naszą rodzinę pogrążoną w ruinie. Wykorzystać chciał swe wdzięki i to, że ja pragnę pokoju między naszymi rodzinami i dlatego serce me usiłował skraść, aby je połamać. Nasz związek skończył się prawie dokładnie tak! Nigdy nie miał poważnych zamiarów złośliwiec! - zdenerwowana kobieta przygryzła wargi.

- Okropnie postąpił bez wątpienia, ale doszły mnie również inne słuchy. - powiedział Bert. - Pani brat Rupert młodym i pełnym werwy człowiekiem jest. Zapewne chciał po Świętej Pamięci Pani ojcu, głowie rodu, zająć pozycję jako pierworodny.

- Oh… Nie wiem, gdzie takie plotki rozsiewają… Ojciec mój żyje, choć w zdrowiu jest bardzo kiepskim i dlatego udziału w rokowaniach brać nie mógł. Ja wyznaczonym spadkobiercą i następczynią rodu jestem. To prawda, że dysputę z bratem miałam, lecz wola ojca ważniejsza jest niźli pierworodność Ruperta… Wielkość Herr Wiknel to przeznaczenie zdobyte jest a nie darowane! - powiedziała dumnie.

- Możliwe, że jak to bywa plotki dalekimi były od prawdy. Bez wątpienia jednak zanim pokój między rodami się przypieczętuje to wśród swoich najbliższych trzeba wszystko sobie wytłumaczyć. Przechodząc jednak do sprawy śmierci ojca Baltazara… Gdzie piękna Pani była podczas ataku mutantów na karawanę? - zapytał Winkel z ciekawością.

- W karecie razem z bratem. - odpowiedziała. - Może to być przez niego potwierdzone.

- Bez wątpienia. - powiedział Winkel z całą pewnością. - Co zrobiliście, razem z bratem, o Pani kiedy karawana została bestialsko napadnięta?

- Nic szczególnego. Zabijaliśmy czas rozmową zapewne. Brat mój zdecydowanego jest zdania, że nasze rody powinny załatwić swój spór między sobą, lecz bez zewnętrznej interwencji nikogo. - odrzekła spokojnie.

- Wydaje się to bardzo rozsądne, ale czy nie mogły tego zrobić zanim interweniował sam jaśnie panujący nam cesarz? - zapytał Winkel bez cienia emocji.

- Taką intencję miałam przyjmując zaręczyny Fryderyka, Herr Winkel. - spojrzała na rozmówcę marszcząc brwi.

- Przepraszam. Mogło to źle zabrzmieć. - powiedział Winkel uśmiechając się lekko. - Nie miałem zamiaru Pani czy też innych decyzyjnych osób rodu krytykować. Po prostu wiem, że spór trwa już bardzo długo. Z Pani strony zachowanie jest godne pochwały. Nie wiem na ile zaręczyny to skutek uczucia, a na ile poświęcenia dla dobra obu rodzin, ale… to bez wątpienia wspaniałe postępowanie. Cóż… zatem Fryderyk nie chciał zgody, ale po co kontynuować kłótnię? - zastanawiał się Bert. - Nie powiedział Pani? Nie zdradził się z zamiarami? Najgorsze, że tragedia ojca wielebnego po raz wtóry odroczy zgodę obu rodzin…

- Kilka lat temu, gdy Fryderyk był w Pana miej więcej wieku i wąs mu się dopiero sypał pod nosem, zakochany był z wzajemnością. Miłością jego życia, często mawiał. Niedawno odkryłam, że w sercu swym wciąż nosi głęboką urazę do naszej rodziny odpowiedzialną ją trzymając za jej tragiczną śmierć podczas polowania. Nieboraczka spadła z konia, gdy z ojcem bym i bratem wracała. Pod opieką naszą była, lecz czyż godzi się za nieszczęśliwe tragedie winą obarczać niewinnych? To źródłem jego nienawiści jest zapewne. To go zmieniło choć maskę nosił dosyć zręcznie manipulując mną ponad trzy miesiące, zaraz po ogłoszeniu ojca mego, że następczynią rodu zostaję ja, Brygida Dutchfelt.

- Okropne słyszeć jak wiele człowiek jest w stanie oszukiwać i szykanować dla zemsty, której powód jest całkiem urojony. - powiedział Winkel ze współczuciem. - Czy mimo tego co się stało byłaby Pani zdolna mu wybaczyć i pozwolić aby rody się pogodziły? Nie mówię oczywiście o przyjaźni wielkiej, ale chociaż neutralności względem siebie…

- Moje osobiste uczucia względem Fryderyka i zdanie me o nim jest nie ważne wobec dobra mego rodu. Położyć kres wojnie zamierzam, co wolą również ojca mego jest, ale na warunkach Dutchfeltom korzystnym, bo to się nam należy, oczywiście i inaczej być nie może. - potrząsnęła głową poważnie.

- Tak, ale czyż nie prawdą jest, że “łyżka dziegciu wystarczy aby beczkę miodu zepsuć”? Myślę, że każdy powinien być zgodny co do tego, ale… Nie śmiałbym radzić nic wyżej ustawionym. Wasze to są sprawy i wasza głowa do interesów. Ja jedynie chciałbym ustalić kto i dlaczego zabił kapłana. Mam nadzieję, że mi Pani pomoże. - Winkel zastanowił się chwilę. - Kontynuując mogę się dowiedzieć kiedy przed atakiem mutantów był najbliższy postój? Ile czasu wcześniej?

- Kilka godzin wcześniej. Dlaczego Herr Bert pyta? - zapytała.

- Ponieważ dość długo pracowałem z różnorakimi łowcami ustalając dla nich korzystne stawki za ich kontrakty. Wśród klientów było wielu wysoko urodzonych. I zarówno w tej okolicy jak i wszędzie indziej szlachta nie ma tendencji do brudzenia sobie rąk. - powiedział spokojnie Bert. - Oczywistym zatem jest, że kilka godzin wcześniej świetną by było porą aby rozmówić się z ewentualnym wynajętym zabójcą czy też z innym współwinnym. Oczywiście nie podejrzewam nikogo z Pani rodu abyśmy mieli jasność. - Bert przytaknął na własne słowa. - Jak daleko od najbliższej mieściny, w tym wioski, był ten postój? Czy w tym miejscu były jakieś znaki szczególne? Skrzyżowanie traktów? Drogowskazy? Powyginane ku ziemi drzewo? Wielki głaz? Cokolwiek? - pytał ciekawy Bert.

- Postój był przy drodze, by konie napoić. Woda z rzeki wzięta była. Po posileniu się ruszyliśmy dalej. Nawet nie wychodziłam z karety, więc za wiele nie pomogę na pańskie pytania. - odrzekła po chwili namysłu.

- Dobrze. Zatem nie wychodziła Pani z pojazdu na kilka godzin przed atakiem mutantów. - podsumował sobie Winkel. - Czy może Pani mi powiedzieć kto z rodu opuszczał środki transportu? Czy przez okno karoty widziała piękna Pani jakiegoś z przedstawicieli rodu Crutzenbachów?

- Pogrążona w rozmowie byłam z siostrą. Rupert sprawdzał bagaże nasze mówiąc, że nie ufa ludziom Crutzenbachów. Na zewnątrz, jak już mówiłam, nie wyglądałam. - odpowiedziała cierpliwie.

- Dobrze. Czy Pani osobistym zdaniem ktoś byłby w stanie posunąć się tak daleko aby pogrążyć oba rody w kolejnej kłótni? - zapytał Winkel. - To co Pani powie zostanie między nami. Sam pierwszy raz rozstrzygam sprawy tak wysokich rodów więc… można powiedzieć, że jestem w tym całkiem nie doświadczony.

- Nie wiem nic niestety więcej niźli już powiedziałam. Wiem, że Fryderyk z pewnością pragnie zniszczyć nasz ród i z pewnością jest przeciwny wszelkim rokowaniom pokojowym. Niestety o ataku mutantów ani zabójstwie Herr Fromma nic nie wiem. - powiedziała poprawiając tiarę.

- Ufam, że tak jest dlatego dziękuję Pani bardzo za tę rozmowę. - powiedział Winkel z uśmiechem. - Proszę Panią nie rozmawiać z rodziną przynajmniej do czasu aż reszta jej członków nie zostanie przesłuchana. Nie pozostaje mi nic innego jak życzyć powodzenia, przeprosić za niedogodności i liczyć, że oba rody się pogodzą.

- Dobrze. Jeżeli będziecie czegoś potrzebować od naszej rodziny, to proszę dać mi znać, a zajmę się tym osobiście. - zapewniła Brygida.

***

- Bert Winkel. - przedstawił się kulturalnie chłopak pochylając się lekko. - Przepraszam, że Czcigodną Kapłankę niepokoję, ale jak przykazał Herr Keptze jestem zmuszony z kilkoma osobami porozmawiać. Zaczynając od początku czy znała Pani wcześniej kapłana Baltazara Fromma?

- Nie miałam okazji szczerze mówiąc poznać kapłana. Rzadko bywam w Altdorfie czy zamku Reikguard. Służę ubogim, chorym i przez los poszkodowanym poświęcając im swój czas niźli tym bardziej błogosławionym… - odpowiedziała grzecznie.

- Rozumiem to i cieszę się, że są wśród nas jeszcze tak dobre i bezinteresowne osoby. - Bert uśmiechnął się ciepło. - Słyszałem, że powołanie poczuła Pani po tragicznej śmierci swojego młodego małżonka. Czy prawdą to jest?


- Tak, do służby Shallya stąpiłam już jako wdowa. - przytaknęła przymykając oczy.

- Wiem, że pytania tego typu mogą być dla Pani ciężkie, ale co na to Pani rodzina? Brat z siostrą i ojcem nie oponowali? Przecież od zawsze żyła Pani w luksusie i przepychu… - zastanawiał się Winkel. - Musiało być Pani ciężko na początku służby.

- Tylko głupcy sprzeciwiają się woli bogów, a moja rodzina do takich nie należy. To czy im się to podobało i co na ten temat myślą, proponuję ich zapytać. Służba kapłańska nigdy nie jest lekką, bo to trud na chwałę bożą i siły bogini daje tym, którzy tego potrzebują pracując ku jej chwale i potrzebie tych maluczkich… - uśmiechnęła się smutno.

- Smutnym jest to i dla mnie… - powiedział Bert smutniejąc nagle. - Pamiętam, że moim pierwszym śledztwem było śledztwo w sprawie bestialskiego mordu na kapłanie Sigmara. Wyobrazi sobie Pani, że był to widok dla mnie tak okropny, że ledwo moja psychika go wytrzymała. Był on moim mentorem w wiedzy, potrafił mówić o wielu ciekawych rzeczach, a co najważniejsze traktował ludzi z podobną troską jak Pani. Słowa też przypominają niemal z jego ust wyjęte. Dobrym był człowiekiem i jedynym pocieszeniem jest to, że jego zabójca został ukarany najcięższą z możliwych kar. Aż przykro tak mówić o śmierci bliźniego, ale czy można tak nazwać wyznawcę chaosu?

- Niezbadane są ścieżki Morra, zaiste. Shallaya miłosierdzie swe rozciąga na wszystkich, lecz myślę, że wyznawcom Chaosu zdecydowanie się nie należy. Oni wybrali sobie drogę na zatracenie. Nie znaczy to jednak, że nie pomogłabym w potrzebie umierającemu wyznawcy złych bogów, tak samo jak kapłan Morra nie odmówiłby pogrzebu i modlitwy nad jego duszą. - powiedziała spokojnie. - Przykro mi z powodu śmierci twego przyjaciela chłopcze, kapłana Sigmara. O co chciałbyś mnie zapytać w sprawie śmierci ojca Baltazara?

- Chciałbym wiedzieć jak dawno i gdzie był najbliższy śmierci kapłana postój. Czy może wie Pani koło jakiej wioski czy miasta miało to miejsce? - zapytał Winkel.

- Na trakcie, kilka godzin temu. - odpowiedziała kapłanka.

- Co wtedy Pani robiła? Czy wychodziła Pani z karoty? - zapytał Bert spokojnie.

- Nie wychodziłam. Byłam w karecie obecna, dlaczego?

-Spokojnie. To niemal standardowe pytania. Mówię tak, bo standardowych nie ma. Każda zbrodnia jest inna i każdej świadków przesłuchuje się inne pytania im zadając. - powiedział gawędziarz. - Co Pani wtedy robiła i kto był przy Pani?

- Byłam z siostrą tylko. Rozmawiałyśmy.

- Dobrze. Zatem brat wasz, Rupert, opuścił pojazd. Czy może Pani mi powiedzieć w jakim celu? Widziała Pani poza nim kogoś na zewnątrz karoty? Coś przykuło Pani uwagę? - zapytał chłopak.

- Wydaje mi się, że sprawdzał mocowania kufrów na karecie. Nic szczególnego nie wydarzyło się co mogłoby utkwić mi w pamięci lub odwrócić uwagę z zewnątrz.

- Jak wiadomo oba rody jechały na rokowania w sprawie zgody. Czy może mi Pani powiedzieć kto poza niemal walczącymi ze sobą Rupertem i Fryderykiem jest przeciwny porozumieniu się obu rodów? Pani ojciec co na ten temat sądzi? - Winkel był spokojny.

- Nie wiem komu zależeć może więcej na wojnie między naszymi rodami. Brat mój, owszem przeciwny jest interwencji stron trzecich, ale to dobry człowiek, choć impulsywny jeżeli dotyczy to tego tematu. Skądinąd zaś bardzo spokojny jest, wręcz czasem bierny i może zbyt opieszały i dlatego ojciec mój nadzieję swą i pomyślność rodu złożył w rękach Brygidy, podzielając jej zdanie, że czas przyszedł kres położyć waśniom raz na zawsze pod warunkiem sprawiedliwych warunków rozejmu. - mówiła z przekonaniem.

- Czy może mi Pani powiedzieć dlaczego Pani brat i mości Fryderyk są tak przeciwni rozejmowi? Dlaczego nadal trwa walka? - zapytał Bert.

- Ciężko zapomnieć krzywdy i urazy wyrządzone latami waśni i sporów. Ja jednak choć pokoju pragnę między rodami, to w politykę się nie mieszam. - odpowiedziała skromnie.

- Rozumiem. Powiedziała Pani, że warunki rozejmu miałyby być sprawiedliwe. Jak rozumiem reprezentanci obu rodów uważają za sprawiedliwe większe zyski dla swoich braci i sióstr co jest kolejnym powodem do sporów? - zapytał Bert spokojnie. - Co tak naprawdę oni chcą podzielić? Może to jest głównym problemem.

- Spory dotyczą ziemi, wpływów z podatków oraz innych związanych z tym spraw. - wzruszyła ramionami kapłanka. - Spór trwa od setek lat, więc szczerze mówiąc każdy może mieć rację, bo każda rodzina ma w swych argumentach swoje dowody. - dodała po chwili. - Najważniejsze jest aby nikt, a zwłaszcza nikt z rodziny Dutchfeltów nie został poszkodowany.

- Również jestem za tym aby spór został rozstrzygnięty w uczciwy sposób. - powiedział Bert. - Coś jednak mi mówi, że przez tę tragedię jeden z rodów może mocno ucierpieć. Nie podejrzewam Pani krewnych, ale ktoś przecież to musiał zrobić. Znowu przypomina mi się moje pierwsze dochodzenie. Wie Pani jak ciężko znaleźć zabójcę i wyznawcę chaosu wśród ludzi, których się zna od urodzenia? Wśród takich, którzy patrzyli jak dorastałem. Wśród przyjaciół, rodziny, znajomych, ziomków. Okropna sprawa. Tutaj jest podobnie. Każdy wydaje się całkiem porządną osobą. Trzeba będzie podrążyć czego nie lubię. - dodał Winkel. - Zawsze wolałem zostać zapamiętany dobrze.

- Tak mi przykro. - kobieta położyła otwartą dłoń na buzi Berta ujmując go za policzek delikatnie. - Czy to ktoś w twojej rodzinie wyznawał złych bogów? - zapytała spokojnie.

- Na szczęście nie. - odparł Winkel. - Był to piwowar będący jednym z ważniejszych we wsi. Wspaniały, ale też bardzo surowy człowiek. Miał głowę do interesów. Jak każdej innej osoby nigdy bym go nie podejrzewał. Znaczy do czasu zdobycia niezbitych dowodów chociaż… do dzisiaj nie mogę uwierzyć jak Herr Tomas mógł być kimś takim. Szkoda mi go chociaż wiem jak postąpił.

- Tak… Czy to wszystko o czym chciałeś ze mną rozmawiać? - zapytała.

- Owszem. To już wszystko. - zaczął Bert. - Proszę nie rozmawiać z nikim kto nie został jeszcze w pełni przesłuchany. Mogę dodać, że z Pani siostrą już rozmawiałem, ale proszę poczekać z rozmową, bo może któryś z pozostałych będzie chciał z nią porozmawiać.

- Dobrze, nie będę utrudniała dochodzenia w sprawie śmierci ojca Fromma. - powiedziała gładząc białą szatę na piersi.

- Dziękuję zatem za rozmowę. Miło było porozmawiać z kimś z prawdziwym powołaniem. Mam nadzieję, że spór zostanie zażegnany i wszystko będzie dobrze. - rzucił na odchodne Winkel.

Uśmiechnęła się smutno i odeszła.

***

- W jednej chwili nie miałem zajęcia, a w drugiej ustalam kto dokonał zabójstwa na czcigodnym kapłanie. - zaczął Bert nieprędko. - Kim Pani jest Pani Gerti? - zapytał na wstępie.

- Jestem… Hm… Jestem tutaj z Fryderykiem Crutzenbachem i wspierać go mam we wszystkim. - uśmiechnęła się dwuznacznie. - Czy możesz pomóc zapiąć mi tę suknię? - odwróciła się ukazując piękne plecy. - Te sznurowania w tej sukni mają zupełnie swoje nastroje...

- Oczywiście. Jak mógłbym odmówić tak pięknej damie. - powiedział Bert niespiesznie zapinając suknię i przykrywając piękne ciało kobiety. - Zatem mówi Pani, że pomaga Fryderykowi. Jak długo zatem się Państwo znacie? - zapytał Winkel.

- Kilka tygodni. Bawiłam u nich na balu. Poprosił bym została mu do towarzystwa na te podróż, która nudzi go szalenie, tak jak to przewidywał. No zapewne, do dnia dzisiejszego. - westchnęła. - Biedny człowiek. Całkiem miłym był mężczyzną Herr Fromm.

- Zatem znała Pani kapłana Baltazara zanim to wszystko się wydarzyło? Nie wie Pani czy miał jakichś wrogów czy osoby mu szczególnie nieprzychylne? - zapytał Bert zaciekawiony.

- Nie znałam go przed podróżą. Znałam go tych kilka dni. Wrażenie sprawił bardzo dobrego człowieka. - wzruszyła ramionami. - Nie wiem kto chciałby go zabić, jeśli o to pytasz. Pewnie szybciej Dutchfeltowie. Fryderyk zdania o nich przychylnego nie ma. A może mutanty?

- Mutanty nie byłyby w stanie zakraść się tak blisko niepostrzeżenie i one nie używają dmuchawek. Śmierdzą, są przeważnie większe i głośniejsze od człowieka. - powiedział Bert. - Tak zachwala piękna Pani Fryderyka, a tymczasem on niemal nie posiekał mości Ruperta. Moim zdaniem w taki sposób nigdy nie dojdą do porozumienia, ale to nie moja sprawa. Moim zadaniem jest znaleźć zabójcę czcigodnego kapłana. Mam nadzieję, że mogę liczyć na Pani pomoc w tej sprawie. - dodał Winkel z uśmiechem. - Chciałbym zapytać gdzie Pani przebywała w trakcie ataku? Początkowo się widzieliśmy, ale później uciekła Pani na przód karawany...

- Tak, skryłam się między karetami szukając schronienia z dala od zagrożenia. - odpowiedziała przejęta. - Na samo ich wspomnienie strach mnie ogarnia.

- Czy w trakcie chowania się lub szukając schronienia nie widziała Pani nikogo lub niczego dziwnego? Jakiejś postaci stojącej z boku, na skraju traktu zamiast uciekającej? Jakiegoś człowieka zbyt spokojnego? Kogoś lub czegoś co rzuciło się pięknej białogłowie bardziej w oczy niż wszystko inne? - zapytał Winkel spokojnie.

- Nie. Nic w pamięci szczególnego mi nie utkwiło Herr Bert. - pokręciła głową z przykrością. - Bert to od Bertolomeo czy samym w sobie jest imieniem? Zupełnie nie pasujesz do reszty kompanów. Gburotwaty krasnolud brzydki straszelnie i dwa milczki z ludu prostego.

- Krasnoludy, w podobie do innych obcych ras, mają inne poczucie estetyki niż my, ludzie. Pozostała dwójka natomiast to mistrzowie dedukcji o iście ogromnej percepcji. Cała trójka ma całkiem dobry aczkolwiek różny pomyślunek. To, że się nie odzywają zbyt często wynika z ich profesjonalizmu. Ja mam długi język i słabość do estetyki, piękna jak mało kto dlatego moje wyjawianie szczegółów śledztwa świadkom tragedii jest co najmniej mało profesjonalne. - powiedział z lekkim uśmiechem Bert. - Myślę, że nasza paczka znajdzie zabójcę kimkolwiek by on nie był. Imię moje wzięło się zapewne od zdrobnienia imienia mojego przodka, Herberta. A taka piękność jak Pani gdzie się uchowała, że moje wnikliwe oko wcześniej takiej niewiasty nie wyjrzało? - zapytał Winkel z akcentem Stirlandzkim.

- Jesteś słodki. - zakręciła na palcu loka. - Wychowałam się w Marienburgu, lecz korzeni mych przodków szukać trzeba w Kislevie. Uciekli kiedyś przed atakiem armii Chaosu i nigdy już nie wrócili do ojczyzny. A ty gdzie w Stirlandzie się urodziłeś?

- Dziękuję. - powiedział z uśmiechem Bert. - To może dziwnie zabrzmieć, ale jestem zwykłym wieśniakiem. - zaśmiał się. - Nigdy nie wypierałem się swoich korzeni. Tym razem też nie zamierzam. Ciężka, fizyczna praca buduje charakter. To, że mówię inaczej od moich przyjaciół jest spowodowane tym, że sporo podróżuję dzięki czemu etykieta nie jest mi obca. Wracając jednak do śledztwa mogę zapytać kiedy i gdzie był ostatni przed atakiem mutantów postój karawany? - zapytał Winkel, a uśmiech nie znikał z jego twarzy.

- Aha. - kiwnęła głową nie drążąc tematu pochodzenia gawędziarza. - Postój? Koło południa. Na trakcie. Pamiętam, że na zakręcie, no i łatwe dojście do Reiku było. Wyprzęgnięto konie by z wodopoju skorzystać mogły.

- Dobrze. - Bert zrobił zamyśloną minę. - A może mi piękna dama zdradzić gdzie dokładnie wtedy była, co robiła i kogo widziała podczas postoju na zewnątrz wozów? - zapytał Winkel patrząc w niecodziennie bystre oczy rozmówczyni.

- Byłam za potrzebą, tam gdzie i nasz cesarz piechotą chadza. - uśmiechnęła się. - Nikt nowy do Karawany nie dołączył. Ci prości ludzie - obróciła się patrząc na wieśniaków. - od Diesdorfu z nami idą, któryśmy opuścili wczoraj z rana. Znam się na ludziach, żadne to mordercy.

- Nie śmiałbym wątpić w słowa tak zacnej kobiety. - zagadnął Winkel. - Proszę mi powiedzieć czy Fryderyk, Jakub, a może Rupert byli na zewnątrz pojazdów w czasie postoju?

- Rupert. Rupert wysiadł na pewno, bo widziałam jak krzątał się rozmawiając ze służbą przy karecie.

- Hmm… - zastanowił się Winkel. - Czy jest coś o co nie zapytałem, a zapytałby o to profesjonalny śledczy? Może ma coś Pani na myśli? Chce mi coś przekazać?

Gerti westchnęła.

- Nie znam się tym również wcale. Powodzenia życzyć chyba tylko zostaje i uczynienie naszego towarzystwa bezpieczniejszym. - spojrzała na Berta spod rzęs.

- Postaram się zrobić co w mojej mocy chociaż usidlając prawdziwego mordercę. - powiedział Winkel. - Dziękuję za poświęcony czas i wyborowe towarzystwo. - rzucił na koniec. - Aha. Jakby się coś pięknej Pani przypomniało proszę mnie niezwłocznie powiadomić. Cokolwiek co wydawałoby się dla Pani ważne.

Skinęła głowa na zgodę.

***

- Witam Panie Fryderyku i przepraszam, że niepokoję. Bert Winkel. - przedstawił się gawędziarz grzecznie kłaniając się nisko. - Zaczynając naszą rozmowę mogę zapytać kiedy karawana zaczęła swoją podróż czyli ile już jesteście w drodze?

Młody Crutzenbach ziewnął.

- Obawiam się, że jeżeli w karty ze mną nie wygrasz, to i mi się rozmawiać chcieć nie będzie chciało. - zaśmiał się. - Nowa to jest moja pasja, więc nie wykorzystuj tego odmawiając mi przyjemności. - wyjął talię kart.

- Nie miałem takiego zamiaru chociaż niekulturalnie jest grać z wyżej urodzonym i jeszcze wygrywać. - rzucił Winkel z lekkim uśmiechem. - Skoro tak grajmy, a zaraz po partyjce przejdziemy do rozmowy.


Partia okazała się niezwykle krótka. Bert miał szczęście początkującego, a szlachcic wręcz przeciwnie. Niepocieszony schował talię kart.

- No dobrze. O co pytałeś?

- Chciałem się dowiedzieć gdzie i kiedy karawana zaczęła swoją podróż. - powiedział Bert.

- W Kemperbadzie kilkanaście dni temu. - odparł Fryderyk.

- Proszę mi powiedzieć jakie miejscowości mijaliście po drodze, a w jakich się zatrzymywaliście. - poprosił Winkel uprzejmie.

- W Diesdorfie i w przydrożnych karczmach, w których być może i wyście bawili, jeśli i wy od Kemperbadu zmierzacie tym szlakiem. - odparł młody Crutzenbach.

- Dobrze. Mogę zapytać dlaczego tak długo czasu zajmuje tak wielkim i mądrze rządzonym rodom dojście do porozumienia? - zapytał ciekawski Bert. - Może ma mości Fryderyk jakiś w tym udział?

- Ja udział? W rokowaniach pokojowych? Kochany… Ja nie mógłbym dbać o nie mniej… Zresztą… Nie ja głową rodu jestem, by tu decyzje podejmować. - wzruszył ramionami.

- Nie mówię o dążeniu do pokoju, a od niego odbieganiu. Ponoć od Pana osoby wzięła się plotka, że Pani Brygida zajmuje się czarną magią… Prawda to? - zapytał Winkel.

- Wierzę w to. Plotkarza to ja z siebie robić jednak nie pozwolę. - uniósł brew zmieniając ton głosu. - Skoro jednak już pytasz, to i słyszeć to z innych ust musiałeś gawędziarzu. Hmm… Zapewne też słyszałeś, że romans między nami był. Po tym jak ją porzuciłem Brygita związała się z jakimś rozpustnym kultem, zapewne i prawdopodobnie o charakterze chaotycznym z natury… Lub może nawet była z nim związana kiedy jeszcze ze mną się spotykała? - zapytał retorycznie sam siebie. - Nie wiem dokładnie.

- Ja słyszałem, że Pan ją uwiódł swoim młodzieńczym temperamentem i wyglądem, a następnie porzucił aby wasze rody trwały w zatargu jaki rozpoczął się wiele pokoleń wcześniej. - powiedział Bert nie wzruszony zmianą tonu szlachcica. - Nie bronię tej Pani, bo jestem osobą bezstronną. Mam za zadanie wysłuchać obu stron i obu wierzyć tak samo bez względu na płeć i sympatię do rozmówcy. Cóż… Dlaczego tak bardzo się nie cierpicie Panowie z mości Rupertem? Czyżby właśnie Pański nieudany związek z siostrą wspomnianego był tego przyczyną?

- Rupert to gbur jest i nadęty bufon. Nie lubię go prywatnie i się z tym nie kryję. Związku to jednak z jego siostrą nie ma. Dutchfeltów nie znoszę, bo to ród parszywy. Odpowiedzialnych ich za śmierć miłości mego życia trzymam i dopóki do grobu mnie nie złożą to zdania nie zmienię ani oni w stanie będą mi odpłacić. Nic życia mi jej nie wróci… - powiedział posępnie.

- Słyszałem o tej wielkiej tragedii, ale to przecież był nieszczęśliwy wypadek. Na polowaniu wiele rzeczy może mieć miejsce, a czasem nawet najlepsza opieka nie ustrzeże nas przed wypadkiem. - rzekł gawędziarz. - Czyli uwiedzenie Pani Brygidy oraz jej porzucenie było celowym aby tylko zadać ból jej i reszcie znienawidzonego rodu? - Winkel wydawało się, że nie mógł aż w to uwierzyć.

- Przyznasz drogi przyjacielu, że ból to niewspółmierny, choć może jednak choć trochę poczuła czym jest cierpienie połamanego serca… - Fryderk zacisnął usta.

- Jak sam Pan powiedział nic nie zwróci Panu życia ukochanej więc po co zadawać ból innym? - zapytał Winkel. - Po co ta cała maskarada i niepotrzebne marnowanie sił tym bardziej, że to jeszcze bardziej nastawiło przeciwko sobie wasze rodziny? Mieszczaństwo czy chłopstwo dało by sobie po razie, ale wy, szlachta, powinniście trzymać wyższy poziom. Dawać przykład.

Fryderyk żachnął się.

- Skoro tak twierdzisz. - rozłożył ręce. - Co chciałbyś jeszcze wiedzieć?

- Przepraszam. To musiało źle zabrzmieć. - starał się usprawiedliwić Winkel. - Ciężko zachować obiektywizm kiedy ktoś tak rani kobietę. Nie będę jednak Pana oceniał. Przejdźmy do sedna. Kiedy i gdzie miał miejsce ostatni postój przed atakiem mutantów?

- Kilka godzin temu na trakcie. - odparł Fryderyk. - A przy mutantach będąc… Ostatnio na polowaniu natknęliśmy się na trójkę podobnych. Utłukliśmy na miejscu z Adamem. Ostatnio na naszych włościach panoszą się w coraz większych ilościach, bo i lud prosty się skarżył z wzmożonego ich ruchu w okolicy…

- Co Pan robił w trakcie tego postoju? Gdzie Pan był i z kim? - zapytał Bert bez ogródek.

- W karecie zdaje mi się z bratem bodajże, bo Gerti do rzeczki musiała pójść lub lasku za potrzebą.

- Właśnie. - zastanowił się Winkel. - Pani Gerti. Dlaczego dama nie jedzie z Panami w wozie tylko idzie już spory kawał drogi pieszo o ile można spytać? Ponoć jest Pana towarzyszką w drodze. - dodał chłopak niespiesznie.

- Ależ jedzie, tylko nie cały czas. Czasami nie wszystkim można przy rozmowach rodzinnych przesiadywać. Do towarzystwa i zabawy mojej to i owszem, ale powierniczką naszych spraw rodowych nie jest, bo to żadna przyjaciółka rodziny… - wzruszył ramionami.

- Jak się Państwo poznali o ile można wiedzieć? Gdzie to było? W Marienburgu? - zadał kolejne pytania Bert.

- Na balu u nas. Dlaczego? Jaki związek ma to z zabójstwem Herr Sigmaryty? - Fryderyk uniósł brew.

- Widać, że obce są Panu metody śledcze. Wielu z nas używa do oceny sytuacji i wiarygodności danego świadka obserwacji z sposobu odpowiedzi na właśnie tego typu pytania. - powiedział Winkel. - Często ważniejsze jest to jak Pan mówi od tego co chce Pan przekazać. To co teraz może wydawać się chaotyczne za kwadrans może mieć już sens. Nie mogę pytać zbyt prosto bo by Pan się połapał w całej sytuacji, a co to za śledczy, który zdradza swoje tajniki świadkom zdarzenia? Słaby. Nawet ode mnie słabszy, mości Fryderyku. - zaśmiał się Bert. - Co Pan robił w chwili ataku mutantów na karawanę?

- Jechałem z bratem w karecie. - odparł spokojnie i przeciągnął się ziewając. - Mój drogi rozmówco, chyba nie chcesz mi powiedzieć, że doświadczonym śledczym jesteś? - popatrzył na Berta nieco rozbawiony. - Może jeszcze jedną partyjkę?

- Podziękuję. - stwierdził Bert. - Chciałbym, ale czas nas nagli. Nie jestem śledczym doświadczonym tak bardzo jak Ci dwaj milczący goście, ale kiedyś tata mi powiedział, że znam się na ludziach. No i mama mówiła, że całkiem bystry jestem. Pewnie każdy rodzic powie to swojemu dziecku więc powiedzmy, że komplementy przodków w linii prostej się nie liczą. Nie martwił się Pan o Pana towarzyszkę podróży, gdy usłyszał Herr Fryderyk przecinające powietrze strzały i bełty?

- O życie wszystkich się bałem, którzy pod opieką mego rodu są i odpowiedzialnością naszą. - odparł poważnie. - Gdyby nie mój brat, to pierwszy bym na nich szarżował. Powstrzymał mnie Jakub.

- Mądrze uczynił. - odparł Winkel. - Mutantów było wielu, z kuszami, których bełtów nawet gruby pancerz by nie zatrzymał. Na szczęście spierzchli, gdy ludzie stawili im znaczny opór. Póki co to wszystko Panie Fryderyku. Dziękuję za poświęcony czas i chwilę relaksu przy kartach.

- Do usług, a jak czasu znajdziesz chwilę, to chętnie się zrewanżuję za obegranie tym razem na pieniądze. - zaproponował.

Bert skinął głową i odszedł.
 
Lechu jest offline  
Stary 25-01-2014, 01:05   #14
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
Po kilku uwagach od Herr Keptze, Biberhoffianie rozeszli się, niemalże bez słowa rozdzielając między siebie obowiązki. No, może Bert szepnął słówko czy dwa, aby jemu przesłuchanie dam pozostawić, ale poza tym, wyglądało to tak, jakby każdy wiedział, co ma robić. Oczywiście w całym tym zamieszaniu, pośród zadzierającej nosy szlachty i z martwym Sigmarytą, Eryk wcale a wcale nie mógł się odnaleźć. Postanowił w końcu, że weprze Josta w przeszukiwaniu okolic wozu, znacznie dokładniejszym niż jego kilkuminutowe oględziny, jednak zanim do tego doszło, przesłuchać zapragnął woźniców dwóch ostatnich wozów. Uznał, że z ich perspektywy moment ataku na karawan musiał wyglądać zupełnie inaczej, niż z jego. Był zbyt pochłonięty niebezpieczeństwem, żeby choćby zerknąć w bok, w stronę uciekających na przody ludzi. Pytanie tylko, czy to inne spojrzenie pomoże im znaleźć zamachowca.

- Pozwój tu do mnie na kilka słów. - Eryk odeskortował woźnice drugiej karocy na bok. - Kim jesteś, pracujesz dla rodu Dutchfeltów?
- Tak. Dla rodziny Dutchfeltów pracuję od dziecka
- odparł woźnica.
- Opowiedz mi wszystko, od momentu zatrzymania się karawany - nakazał spokojnie Eryk. Nie chciał straszyć mężczyzny, tylko usłyszeć jego wersję. Póki co.
- Krzyki, zamieszanie, co tu dużo gadać, czego nie wiesz? Łowcom jesteście? - zapytał przegryzając jabłko.
- Ano nie wiem , coś ty w tym czasie robił. Dlaczego się zatrzymałeś? Pierwsze, co sprawiło, żeś wóz zatrzymał - sprecyzował Bauer, ignorując pytanie woźnicy.
- Oficery słyszeć musieli ten sam krzyk tego kozła ludzkom mową gadającego i rozkaz był do stania, tak czy nie? Wszystkie konie stanęły jako i ludzie. - Wzruszył ramionami.
- Czyli słyszałeś kozła, potem rozkaz. Dobrze, co potem? Co robiłeś, co widziałeś? Oglądałeś się za siebie, czy chowałeś za wozem?
- Przycupłem na koźle płaszcząc się jakobym celem był niewidocznym, bo te mutanty przecie kusze mieli!
- Mhm, i co, skuliłeś się, zamknąłeś oczy ze strachu, tak? Czy patrzyłeś na tych mutantów z ciekawości, tak tylko trochę zza kozła żeś może wyglądał, czy nie? - Bauer starał się nakierować go na konkretne zeznanie. Było bardzo możliwe, że krył swoich pracodawców. Jeśli udowodni mu kłamstwo… Tylko czy aby nie stawiał sobie zbyt zuchwałego celu? Od forteli słownych zawsze był Bert...
- Zerkałem trochę na mutantów ale jak furgotały strzały to żem głowę nakrył rękoma. A czemuż to tak jestem na spytki brany świnko kochana? - zapytał podejrzliwie. - Co mnie tam do śmierci oficjała?
- Jesteś na spytki brany, bo byłeś w karecie przed kapłańską. - Eryk starał się ukryć podirytowanie. Niby tylko wozi szlachtę, a i tak Bauer wyczuł w głosie wyniosłość. "Czemuż na spytki brany", "świnko Kochana". Z jednej strony nie sprawiał problemów, ale z drugiej Eryk chętnie przyłożyłby mu w japę za samą postawę. Ale powstrzymywał się dzielnie, kontynuował przesłuchanie. - I co, jak tak żeś zerkał, to nie widziałeś, żeby kto przechodził, przekradał się przy karecie?
- Pod karetami biegali ludzie, zbrojni i konie jeździły. Im ja uwagi swej nie poświęcał. Jeno uważałem, żeby konie nie spłoszyły siem i bagaże nie spadły, bo mi Herr Rupert by łeb ukręcił.
- Zrobił skwaszoną minę wydając z siebie odgłos trzaśnięcia i przekrzywił szyję.
- No, ale straż na tył karawany się udawała, jesteś pewien, żeś nikoto na przody idącego nie widział, czy nie słyszał może?
- Nie widziołem, po prawdzie żem już powiedzioł, żem nawet nie patrzał dokładnie do przodu jenu do tyłu zerkał na mutantów.
- Wzruszył ramionami i poprawił czapkę.
- Dobra, siądź se na boku, to wszystko na razie.
Woźnica skinął głową na zgodę i oddalił się niespiesznie, zaś Eryk myślał przez chwilę, czy aby nic ważnego nie pominął. Wyglądało na to, że, poza niechęcią do mężczyzny, rozmowa nic mu nie dała. Wątpił, aby wyglądało to inaczej w przypadku drugiego woźnicy, konsekwentnie jednak poprosił go do siebie. Przyszedł bez marudzenia, tak jak poprzedni. Czy będzie równie rozmowny?

- Chodźcie tu do mnie na chwilę. Długoś służysz u Crutzenbachów? - spytał Łowca rzeczowo, wyciągnąwszy wnioski z poprzedniej rozmowy.
- Kilka lat - odrzekł młodzieniec konkretnie. No, tak to powinno właśnie wyglądać, pomyślał Bauer.
- Powiedz, cóżeś zrobił, jak karawana stanęła i mutanta żeś usłyszał.
- Schowałem się na koźle.
- A cóżeś widział z tego kozła, widziałeś trochę tych mutantów? Albo kogo, jak obok woza przechodził?

- Ludziska biegli do przodu uciekając w popłochu. Wojacy biegli na tyły. Konni również. - A może właśnie takie zwięzłe odpowiedzi powinny wydać się Erykowi podejrzane? Zupełnie, jakby ktoś obmyślił już wszystkie odpowiedzi. Są krótkie, żeby łatwiej było zapamiętać i nie wpaść. Bert mówił kiedyś, że najłatwiej przyłapać jest kogoś na kłamstwie pytając o jakiś szczegół. Drobna rzecz, która wydawała im się nieistotna aż do czasu, gdy zostali o nią zapytani. Czy jakoś tak. Nie miało to teraz znaczenia, bo Eryk nie mógł nic takiego wymyślić, musiał postarać się o suche informacje, przynajmniej tyle. Przypomniał sobie bełt trafiający w ostatnią karocę.
- A słyszałeś, jak w twój wóz bełt trafił? Wiedziałeś, co to, zareagowałeś jakoś? Szlachta ze środka zareagowała?
- Skuliłem się bardziej, krzyknął ktoś by głowy nisko trzymać. Dalej nie wiem co się działo, tylko nasłuchiwałem i tyle. Stuknęło, bo bełt wszak w kufer trafił. Nie wiem co panie ci jeszcze powiedzieć? - Chłopak rozłożył ręce, wyglądał rozbrajająco szczerze. - W karecie jaśnie panowie oburzeni byli i lord Jakub powstrzymał Fryderyka przed atakiem na mutanty. Wszak to robota jest żołnierzy by nas chronić i życiem nastawać na służbie, tak?
- Dobrze, dzięki za informacje, możesz wracać. - Bauer pokiwał głową, dając mu zna, że dobrze się spisał. Co cóż, lepsze to, niż nic.

Gdy tylko woźnica powrócił do reszty służby a Eryk ponownie zajęty był przetrawianiem zdobytych informacji, podszedł do niego Herr Keptze.

- Eryku, sądziłem, że podział ról mamy za sobą - Uniesione brwi sugerowały zdziwienie, jednak oczy bardziej sprzyjały dezaprobacie. Jego kolejne słowa potwierdziły, iż nie jest on zadowolony z poczynań Bauera. - Prosiłem was - to słowo wydawało się nieco nie na miejscu - żebyście zajęli się przedstawicielami obu rodów, a Ja wezmę na siebie służbę. Łącznie z woźnicami.
- Tak, chciałem ino wiedzieć, jak to wyglądało, sam nawet nie spojrzałem w tę stronę podczas ataku, a oni jako tako szczerzy mogą być, bo ich nikt nie oskarża - tłumaczył się Eryk.

Keptzowi widać to wystarczyło, bo pokiwał głową i odszedł, wracając do swoich obowiązków. Bauer, nie chcąc wyjść na obiboka, od razu poszedł wspomóc Josta w poszukiwaniach, jak planował.

Po niespełna dwóch godzinach, spędzonych w większości na klęczkach, lub przynajmniej w przysiadzie, Erykowi rzucił się na oczy nieregularny kształt, który okazał się być piórkiem lotki, lekko wystającym ponad piach. O dziwo, leżała ona wdeptana w ziemię w miejscu, gdzie stał tłumek gapiów, tuż po wyciągnięciu ciała kapłana z karocy. A że byli tam tylko najwyżej urodzeni, trubadurzy oraz dosłownie kilku najważniejszych żołnierzy, grono podejrzanych zacieśniło się. Na ostrzu lotki widniał niewielki krwawy ślad, kształt zaś pasował idealnie. To musiało być narzędzie zbrodni.
Ale czy szlachta brudziłaby sobie ręce? Czy żołnierze posłużyliby się trucizną, "bronią kobiet i tchórzy", jak głosiło dawne powiedzenie? Najbardziej pasowała tutaj Gerti, nie szlachcianka, a ze wszech miar kobieta. Ale przecież na tej podstawie nie mógł nikogo oskarżać, w końcu to tylko stereotypy. W rzeczywistości ważne, żeby sposób zadziałał, a czy trucizna, czy miecz czyjeś życie zakończy, nie ma to większego znaczenia. Nikt nie był tu mniej podejrzany. Skoro posunął się do zabójstwa kapłana, będącego na służbie u samego Cesarza, nie mogło być mowy o honorze zabójcy. Chodziło o intrygę, chodziło o przerwanie rozmów pokojowych, chodziło o... Zaraz, o co tak naprawdę chodziło?
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.
Baczy jest offline  
Stary 27-01-2014, 15:05   #15
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Gadu, gadu, gadu...
Kompanom najwyraźniej przypadła do gustu rola przepytywaczy. Tych całych, pożal się Rhyo, śledczych. Strata czasu.
Na co oni, na niebiosa, liczyli? Na to, że ktoś w napadzie żalu padnie na kolana i nagłym przypływie szczerości powie "To ja zabiłem!"?
O święta naiwności...
Najgorsze było to, że idealnie wprost wykorzystano atak mutantów, z którego to powodu każdy patrzył tylko i wyłącznie na to, gdzie jest dosyć piachu, by w nim łeb po szyję schować. Z wyjątkiem, oczywiście, osoby, która postrzeliła z dmuchawki wielmożnego kapłana Fromma.
Kto zatem mógł to zrobić?
Każdy i nikt.

Dmuchawka, jak Jost aż za dobrze wiedział, na drzewach nie rosła. Nie była też bronią, którą można było dostać w każdej wiosce, którą posługiwał się byle chłopek czy pierwszy z brzegu wojak. No a jeszcze trudniej było truciznę tak silną zrobić, by od razu człeka do ogrodów Morra wysłać. Parę złotych koron to kosztować musiało, choć pewnie nie tyle, co te wszystkie Plunięcia Pająka czy Jady Mantikory, które dla Rudiego kupowali.
Przez moment zastanawiał się, co teraz porabiają Rudi i Gotte i czy Mariankę odnaleźli, ale wnet przegnał te myśli z głowy. Nawet hrabia Różowa Chmura na nic by im się tu nie przydał.
A szczególnie w dziedzinie trucizn. I z roślin, co po lasach rosły, można było trucizny uwarzyć, albo i z jadu zwierza jakiego skorzystać, ale łatwe to nie było. Zdecydowanie nie.


Nie chcąc brać udziału w przesłuchaniach, w których nie wiedziałby nawet o co pytać, no a z kolei nie chcąc na lenia i obiboka wyjść, Jost zaczął las przeszukiwać. Ze skutkiem niestety, do Erykowego podobnym.
Zresztą powoli wątpliwym zaczęło się stawać przypuszczenie, że w lesie czaił się ktoś z mutantami zmówiony. Co to czekał akurat na to, by kapłan raczył głowę wystawić na cel. Dość trudno by było od drzew aż do karety tak wycelować. Czyżby zatem ktoś bliżej stał?
Ale wtedy, nawet w panujacym zamieszaniu, trudno by liczyć na to, że ktoś nie ujrzy osobnika, co rurkę niczym flet do ust podnosi. No a długość? Jost nigdy nie widział takiej broni, był jednak pewien, że nijak by się jej w dłoni nie dało ukryć.

Coraz mniej w końcu Jost w rozwiązanie sprawy morderstwa zaczynał wierzyć.
Jeśli kto dmuchawki użył, to co ze strzałką czy też lotką, jak zwał, tak zwał, sie stało? Zniknąć nie mogła, wypaść też nie, tak sama z siebie. Żeby szkodę wyrządzić, to musiała się głęboko wbić. Drzazgę zwykłą trudno wyciągnąć, a co dopiero lotkę, która musi być i długa, i cienka.
A może jednak nie dmuchawka, tylko ktoś podszedł i, gdy kapłan wyjrzał, trzymaną w dłoni lotką pchnął go w szyję. A potem schował, albo - co bardziej by było logiczne - wyrzucił, bo kto by chciał przy sobie narzędzie zbrodni trzymać, co jasno mówiło "to ja zabiłem".
Podszedł do lasu, rzucił w trawę, gdy się wszyscy do kapłana zbiegli i spokój. Albo też pod nogi rzucił. Wystarczyło nogą machnąć i w piachu zagrzebać.
Albo nie rzucił, tylko rzuciła? A nuż Geti to zrobiła? Wszak gdy mutanty się pojawiły była z tyłu karawany, a potem, jak uciekły, z przodu, z dala od niebezpieczeństwa. Jakoś tam dobiec musiała. A czemu nie pod oknem karety, przez okno której Fromm akurat wyglądał. Może dlatego na tył pobiegła, bo go ujrzała, a ktoś jej za zabicie zapłacił.

Pech jakiś towarzyszył Jostowi. Akurat nie on, a Eryk lotkę znalazł. Nijakiej sprawiedliwości nie było. Wszak to Josta był pomysł, by lotki na drodze szukać.
- Nie tykaj! - Jost uprzedził Eryka, po czym czubkiem sztyletu wydłubał lotkę.
Wyciągnął z plecaka szmatę, w miarę czystą, i zawinął w nią lotkę.
- Psa dobrego znajdziemy, to może po zapachu właściciela pozna - powiedział cicho do Eryka.
 
Kerm jest offline  
Stary 27-01-2014, 15:28   #16
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Gdy Bert skończył obsypywać Maxymilliana plotkami, Arno zaczął swoją kolej.

- Podobnież w okolicy ciał zagrzebanych porywacze są. Za Morra kapłanów podają się, a grupa cała zorganizowana jest ich - odezwał się Arno, zaś po dłuższej chwili milczenia dodał:

- Jak to uważać na siebie w czasach tych trzeba, bo i jaki nek… nekro... nekrofil? Znaczy się nekromanta, chaosyta plugawy zza krzaka wyskoczyć może… - pokręcił głową. Usilnie starał się nie kłamać, a jednocześnie, żeby na jego wyszło i plotka zaczęła rosnąć.

- Ależ Ranald się uśmiechnął do mnie! Powiedźcie coś jeszcze o tym! - trubadur z wrażenia aż zafałszował melodię szarpiąc za wysokie struny. - W tej okolicy? Znaczy się w Reiklandzie? Gdzie groby okradali? Kilka tygodni temu w Kemperbadzie powiesili hieny cmentarne, pomocników świątynnych, akolitę i kapłana Morra… Może o tych samych mówicie.

Khazad pokręcił głową.
- Podobnież niedaleko całkiem, w Brandeburgu ostatnimi czasy widziano ich. O Kempebardzie, skoro na temat ten zeszło wieści mam jeszcze…

- W Brandenburgu. To tam gdzie wypadek śmiertelny przypisany wampirowi lub bestii z Reiku. - spojrzał na Berta przelotnie. - Taka mała mieścina a tyle się tam działo ostatnio… I jakież jeszcze wieści przynosicie mości krasnoludzie z wolnego miasta? - zapytał melodyjnie.

- W tymże miejscu samym - skinął głową khazad.

- Wąpierz i Morra kapłani fałszywi… Może jakoś sprawy te związane są? Tak sobie myślę tylko, bo i historyji podobnych nie słyszałem. W Kempebardzie cmentarne hieny inne jeszcze dorwali.

- A już słyszałem to. Powiesili, powiesili. - przytaknął trubadur.

- Nie koniec to wieści mej. Że powiesili wiecie, ale kto i zamieszany w sprawę tą był takoż?

- Hieny miejscowymi pomocnikami świątyni Morra byli i podobno w szajce akolita i kapłan nawet się znalazł. - odpowiedział bard.

Khazad zmarszczył brwi przypominając sobie kto był w omawianej przez niego grupie.
- O zdarzeniu inszym prawimy. Zbirów grupa pewna w Kempebardzie była. Co bogatszych, jak wydawało się im porywali okupu żądając. W szajce jednak szajka inna była. Porywali i do grobów łupienia się zabierali. Z pierwszej ręki informacje mam te. Od źródła samego. A w działalność tą zamieszany był… - urwał na chwilę głową zachęcając, by trubadur się nachylił.

- Straży miejskiej członek Leonidasem zwany.

- To jednak o tym samym chyba prawimy Herr Hammerfirst. W szajce hien właśnie strażniki miejskie też były. - powiedział po chwili wytężonego myślenia. - A kto waszym źródłem jest, jeśli zapytać można? Ofiara może która?

- Kapłanów zamieszania wykluczyć nie mogę. Danych jednak żadnych na temat ten nie mam. Na oczy własne kilku widziałem. Dykiem jeden zwał się. Z ofiary relacji i członka grupy tej, który zawczasu wystąpił z niej. Ba! Na grupy tej część atak uraczyć mogłem. Kobieta na dwóch napadła wielkoludów. A ptaki się jej słuchały! Nawet i kapitan miejskiej straży pomoc jej przyjął!

- Eh… Dawnom dobrego wieszania nie widział. - westchnął Maximilian. - Jak imię tej białogłowy ptakami rozporządzającej? Czarownica to może jaka była? - uniósł brew.

- Na z naturą zbrataną wyglądała bardziej. Alem obserwatorem w mierze głównej był - wzruszył ramionami w geście bezradności.

- Moja kolej zatem. - trubadur westchnął. - Hm... - podrapał się po nosie... - Chyba jużem wszystko wyśpiewał... Zaraz. - klepnął się w udo. - Na trunków szlachetnych, to jest piwa i gorzałki wyglądacie. - ukradkiem zerknął na facjatę Eryka. - Beerfest wissenlandzki pewnikiem zainteresować może swą nowina. W tym roku w szranki stanie król khazadzki z jakiegoś Karak-cośtam z wodzem ogrów! A żeby ciekawiej było, to są to przodkowie pierwszych konkurentów w tym pojedynku!

Brodacz uśmiechnął się bardzo, bardzo szeroko.




Gdy już Arno z Rupertem oddalili się, khazad zaczął:
- Od początku samego: Kimżeś wogóle jest, Herr Dutchfelt? Herb wasz zaściankowy, pomniejszy jest taki? O ile o Chrutzenbachach cokolwiek jeszczem słyszał, to o Dutchfeltach słówka ani - zapytał poważnie khazad.

- Zaściankowa szlachta? – prychnął Rupert. - Nie wiem z jakiej dziury pochodzisz, ale w Reklandzie to właśnie Crutzenbachy są zawsze zazdrosne o osiągnięcia i pozycję mego rodu w prowincji…

- Ciekawym wielce co na temat ten Herr Jakub Crutzenbach by rzekł. Zapytać możemy później. Cóżeś w ataku trakcie robił? Ze szczegółami drobnymi, jeśli łaska.

- W karecie razem z siostrą mą jechałem. - odrzekł sucho.

Po chwili milczenia wyraźnego bicia się z myślami, Rupert odezwał się ściszonym głosem:
- Obowiązkiem mym smutnym jest poinformować, że dziele Fryderyka Crutzenbacha podejrzenia, że siostra moja Brigida jest związana z jakiegoś rodzaju zakazanym kultem. – westchnął. - Mimo wszystko jestem i na zawsze zostanę jej lojalnym bratem. – dodał stanowczo.

Szuja. Menda-pomyślał khazad i spojrzał na Ruperta hamując słowa traktujące o głupocie rozmówcy. Natychmiast przypomniał sobie wszystko, o czym mówił Maxymillian.

- Zostawmy pytanie na chwilę moje. O siostrze swej raczcie więcej powiedzieć, bom nad miarkowanie ciekaw. Z jakimże to kultem ponoć związana? Czy podejrzanie zachowywała się jakkolwiek? - zapytał Arno nie musząc udawać ciekawości. Skoro Rupert widzi w nim idiotę, niech tak będzie. Krasnolud nie miał zamiaru wyprowadzać go z błędu. Jeśli to wogóle możliwe.

- Ja Brygidy nie szpieguje. A zachowuje się siostra normalnie. Lepiej Fryderyka o to pytajcie, bo to on gdy się o tym dowiedział zerwał z nią zaręczyny...

- O w karecie pobyt chodzi mi bardziej. Co w czasie tym robiła?

- Dyskutowała ze mną o pogodzie. - uniósł brew. - To wszystko?

Hammerfist uśmiechnął się paskudnie.
- Nie - odparł krótko.
- O pogodzieście dyskutowali po najeździe chwilę zaledwie?

- Tak. Do czasu gdy zorientowaliśmy się ze to napad. Potem to o tym co się dzieje na trakcie. - Rupert z pogarda patrzył na krasnoluda. - Czas marnujesz dla nas i Herr Keptze.

-Pomarnuję zatem go trochę jeszcze. Kareta wasza druga jako w kolumnie poruszała się. Z Crutzenbachów widzieliście któregoś naprzód się przemykającego? Inną takoż osobę?

- Nie kojarzę nikogo. Nie wiem.

- Co o Crutzenbachu Fryderyku wiecie?

- Kobieciarz i kiepski jest we wszystkim od miecza po taniec i na polityce kończąc. - odrzekł z niechęcią szlachcic.

-A z magią związki jego i ze zwierząt ofiarami we wiedzy waszej ma wspólnego coś?

- Naprawdę? Nie słyszałem ale po takim to wszystkiego można się spodziewać!

- Czy w opinii waszej z Herr Fromma utrupieniem związek mieć mógł? - zapytał Arno.

- Na pewno bym go nie wykluczał. - obejrzał się. - Herr Keptze przeszukuje służbę szukając narzędzi zbrodni. Chociaż on dobrze ze wie jak się za śledztwo zabrać rzeczowo. - skrzywił się złośliwie z pogardą patrząc Arno w oczy.

- Podpowiedzi jeszcze macie dla mnie jakieś? - zapytał Hammerfist z ciekawością.

- Uważaj jak śledztwo prowadzisz i co i jak do szlachty mówisz, bo I my raport z tego zdamy. - powiedział jakby się zdawać mogło szczerze, wyraźnie nie kryjąc zniecierpliwienia.

Khazad zmarszczył brwi w zamyśleniu.
- Jaśniej nieco wyłożyć byście sprawę mi mogli? Bo i sensu nie chwytam do końca.

- Jak śledztwo będzie marne i bezowocne lub wręcz złe, to kto za to odpowie?- zapytał retorycznie. - Herr Keptze?

- Wasz od Herr Keptze raport ważniejszym będzie? - zdziwił się Hammerfist.

- Słowo szlachty zawsze ważnym jest. - odparł wymijająco Rupert.
Nie jest. Raport Sigmaryty ważniejszym niż jego będzie.

- Co jednak stałoby się, jakoby udało się wykryć… mnie przykładem, że ktosik… waszmość przykładem do utrupienia Herr Fromma dłoń przyłożył swą? Rodzina wasza takoż raport na… mnie przykładem złożyć byłaby zobowiązana?

- Ja, czysto teoretycznie zawisłbym na szafocie lub gorzej. Majątek zapewne ród by stracił na rzecz Crutzenbachów. Z rodziny mej, kto nie zginąłby osądzony o poplecznictwo, zapewne nie spocząłby zanim w piachu śledczy co rękę do tragedii rodzinnej przyłożyli nie zostali odpowiednio nagrodzeni z nawiązką.

- Taki ja przykładowy, zgadza się? - kontynuował próbę pogrążenia Dutchfelta.

- Kto wie, może i ty. - odparł czyszcząc paznokcie. - Do rzeczy khazadzie. Coś jeszcze masz do mnie?

- Zanim do rzeczy, jedno wiedzieć bym jeszcze chciał. Odwrotną całkiem sytuację. Śledczy taki, co do niewinności takiego przykładowo waszmościa doprowadzi… Więcej nawet. Jakoby trafem szczęśliwym rodzinie pomogłoby. Co w sytuacji takiej stałoby się? - gdyby tylko Rupert kontynuował pogrążanie się, Arno miałby już poszlakę wskazującą na szlachcica.

- Obowiązek swój spełniłby dla imperialnego prawa.

- Przyłożyć w razie takim obowiązek mam się. Na momencik jedynie waszmościa sobie samemu zostawić muszę i wracam chybcikiem należycie do rzeczy się zabierając. Waszmość tu pozostać raczy - odrzekł i rozejrzał się, po czym podążył w kierunku Keptze.

Musiał powiadomić Sigmarytę o prowokacji zanim Dutchfelt zdąży to zrobić. Tymczasem Keptze wraz z pozostałymi członkami zakonu przeszukiwali służbę Dutchfeltów w poszukiwaniu narzędzia zbrodni.

-Herr Keptze. Na osobność udać możemy się? Moment jedynie zajmie to - rzekł krasnolud.

- Tak. - Odszedł na bok - Tylko szybko, bo przed zachodem słońca trzeba znaleźć sprawcę. Nocować tutaj nie możemy.

-Jasna sprawa. Groźby pod adresem śledczych pozostałych, mnie nie wykluczając Herr Rupert składał. Otwartymi nie były one, lecz powiedzieć raczył, że gdyby się okazało, że on lub z rodziny jego któreś winnym jest, to ci z rodu, co z życiem ujdą ujść z życiem śledczym nie pozwolą. Jasna to sugestia na śledztwa wynik wpłynąć mająca. Temat dalej ciągnąc i w prowokację rodzaju swego posuwając się, wywiedzieć się chciałem czy zaoferować za wynik śledztwa korzystny w sposób jakiś wynagrodzić by nie chciał. Z tym nie zdradził jednak się. Więcej jeszcze do powiedzenia mam. Raportem grozić zaczął również, ale przyznać nie chciał czy rodu jego raport od waszego ważniejszym będzie. Kolejna to w opinii mojej próba na śledztwa wynik wpłynięcia. Mało jakby było tego, zarzucił osobom naszym, waszą osobę wyłączając z zarzutu, nienależyte do tropienia przykładanie się. Przeszukania żądał ze strony mojej. Z tym też do was przybywam. Zapewne przy nim nic znaleźć nie zdołamy, ale z grona podejrzanych nie wyklucza go to, a w przekonaniu fałszywym, że na niewinność swą dowód dał utrzymać go można. Proszę zatem, na świadka wniosek o świadka i rzeczy jego na wozie znajdujące się przeszukanie - wypluł z siebie raport.

- A świadka masz Herr Arno? Bo jak nie to słowo szlachcica wobec twego będzie trudnym do podważenia. Sam mówisz na dodatek, że nie otwarcie lecz tylko jakoby coś sugerował? Przeszukać majątek szlachcica, to poważna sprawa. Choć nikogo z podejrzanych za niewinnego brać nie możemy, to jednak w razie omyłki ciężkie konsekwencje mogą na nas zawinąć. Żadnego dowodu prócz dywagowania jeszcze nie macie. A cóż jeśli on prezent dla Cesarza wiezie co miał być niespodzianką? Zastanowić się nad tym muszę. Znajdźcie choć jeden dowód albo czyje zeznanie, cokolwiek jego obciążające. Przeszukania od służby zacząłem a wy nim do szlachty, bo to w ostatniej lub dowodem poprzedzonej rewizji się wzięcia, dokładnie stanu niższego osoby przeszukajcie, to jest oficerów i kurtyzanę. Obawiam się, że młody Dutchfelt sprowokował cię do błędu popełnienia i jego przeszukanie dobrym pomysłem niekoniecznie być musi. Rację mieć mogę? - zapytał marszczą czoło pełen zamyślenia.

-Jednego świadka słów jego mam. Sigmara samego i w obawę przed użyciem imienia Jego żadnych nie mam, bo i niech spali na popiół mnie gniew Jego, jako tylko w słowach mych do kłamstwa posunąłem się. Macie może świętość, na którą przysiąc bym mógł, by prawdomówność słowa mego przeciw słowu Herr Ruperta potwierdzić? Natychmiast zrobię to bez wahania chwili. Zdaniem moim nic w rzeczach jego znaleźć się nie uda nam, choć przypuszczenie to moje. Z prośbą zwróciłem się o to, by poczucie, że za niewinnego uważamy go w nim umocnić.

Widać było, że pomysł przeszukiwania szlachty zwyczajnie przestraszył nowicjusza.

- A przesłuchaliście chociaż wszystkich już? - zapytał. Nie tak, że ja ci Herr Hammerfist nie wierzę coś usłyszał, lecz i choćżem nie słyszał tych słów z ust szlachcica, to i jego o kłamstwo oskarżać nie mogę. A dalej patrzę jakie to może skutki przynieść, że wpierwej od szlachty przeszukania się wzięły jakby ona to odpowiedzialna jak pospolity morderca z brzegu… - pokiwał głową. - Niepolityczne to jest. Prawda, bo Sigmar dopomoże wyjdzie. Od nas tylko zależy czy błędu w drodze ku niej popełnimy duże czy małe.

Widać było, że Sigmaryta nie był doświadczony. Był wystraszony możliwością pomyłki. Dlatego tak chętnie wziął ich na śledczych mających przesłuchiwać szlachtę. Wykołował ich, co khazad stwierdził z lekkim niesmakiem.

- Na Herr Ruperta przeszukanie nalegać nie będę i pułapek przez niego zastawionych wystrzegał się. Przeczucie jednak mam takie, że i na niego haczyk jakiś mieć musimy, bo z nas każdemu zaszkodzić chciał będzie, jako tylko rozstrzygnie wszystko się. Nas, urodzonych nisko z zasady, że szlachtę przesłuchiwać ośmielamy się wytłuc chcieć będzie. Z gęby, za przeproszeniem oczywiście, parszywej wyziera mu to. Wy bezpiecznie niejako czuć możecie się jedynie. Miej Herr Keptze w pomyślunku nas, jakoby sztuczką sprytną jakąś wykaraskać z tego.

- Tak. Niech Sigmar ma nas wszystkich w opiece! - skwitował.

- Ze słowami mymi zostawię teraz was. Do przesłuchiwania powrócić muszę. A i ja myśleć o tym będę - rzekł, po czym oddalił się w kierunku Ruperta.

- Coż znowu? - zapytał Rupert, gdy tylko krasnolud zbliżył się zanadto.

- Wrócić miałem, to i wracam. Dwie drogi, jeśli śledztwa poprawnie przeprowadzonego chcecie są. W przeszukiwania kwestii Herr Keptze posłucham i uczynić tego nie uczynię. Jeśli pragniecie tak bardzo tego, to alboście sami przeszukania na sobie dokonacie, albo dowód winy waszej do ręki dacie mi. Chyba, żeście właściwego śledztwa przeprowadzenia nie chcecie. Ja nie zmuszam, nie proszę, możliwości jedynie waszmości wskazuję.

- Pfff… - prychnął Rupert. - Szlachtę obmacywać chciałeś? Służbę Cruteznbachów i może nawet ich zbrojnych przeszukać trzeba. - wzruszył ramionami wymijająco.

-Ja? Wysoko urodzonych rękamy nieczystymi dotykać miałbym? Syfa jakiego na ciała delikatne tak przenosić?

- No nie wiem… Wszak czysto teoretycznie rękę takową nieczystą po nasze pieniądze wyciągałeś łapówki oczekując za śledztwa pomyślne dla mej rodziny rozwiązanie… - Rupert strzelił z listka, który spoczywał na ramieniu szlachcica.

Khazad uśmiechnął się paskudnie.
-Na waszym, Herr Rupert miejscu nie szarżowałbym za mocno, bo i Herr Keptze o słowach, które zarzucacie mi powiedziałem. Słowem wszelakim pozwolenia udzielono mi prawdy w imię Sigmara dochodzić. Szczęściem waszym...

- Dochodźcie zatem na zdrowie. - Rupert wpadł w słowo. - Czy wszystko to do mnie co miałeś Herr Khazadzie?

-Szczęściem waszym słusznie odpowiedzieć zdołaliście. O nie, posiedzi sobie waszmość jeszcze tutaj. Czy zleciliście zabicie Herr Fromma? Ręce wasze nawet jak krwi Sigmara kapłana nie posiadały, to głowa wasza mieć już styczność z nią mogła.

- Nie, nie zleciłem zabicia Herr Fromma. To odpowiedź ma na pytanie rzeczowe. Do czasu zaś, zanim dowód przedstawisz potwierdzający, że moja głowa styczność z planowaniem mordu na Herr Baltazarze, osobistym przedstawicielu cesarza Karola Franza miała, zapłacisz, bo honor szlachcica tutaj ucierpiał. - położył rękę na głowni miecza zaciskając zęby, zaś Hammerfist czekał tylko na to, żeby szlachcic zamachnął się mieczem na niego.
Świadków dostatek nie tylko z rodziny Crutzanbachów, ale też Dutchfeltów i kapłanów Sigmara.
Wymarzone rozwiązanie. Żeby tylko ostrze wysunęło się z pochwy...

-Miłego dnia. - syknął i odwrócił się plecami do Arno.
Krasnolud popatrzył jedynie na szlachcica. Był zawiedziony, że Rupert tylko kapeczkę głupszy nie był. Może to i stanowiło jakąś wskazówkę?
Kiedy szlachcic odwrócił się do niego tyłem Arno obszedł go.

-Co o pogodzeniu rodów myślicie?

Młody Dutchfelt popatrzył z góry na krasnoluda opuszczając jedynie wzrok, bo głowę miał uniesioną.

- Pragnę tego i nadzieję mam, że do tego dojdzie nawet mimo tych komplikacji, choć ufam, ze sami do ładu dojść potrafimy. - mówił monotonem, obrażony.

- Co o Herr Fromma obecności tutaj myślicie?

- Przykro mi, że przypłacił życiem na tej misji. - westchnął.
Hammerfist spojrzał na rozmówcę tak, jakby tamten był nie do końca sprawny umysłowo.

- Waszym zdaniem o obecność Herr Fromma w miejscu tym, w karecie z misją przybywającego chodzi mi. O Herr Fromma osobę jako i zadanie jego - rozwinął pytanie.

- Nie mnie oceniać oficjalne czy nieoficjalne postanowienia cesarza. - odparł wymijająco.
Choć trochę chciał pogrążyć przesłuchiwanego, ale on wykręcał się jak tylko mógł.

- Nie wam - przytaknął Arno.

- Jednak nie o decyzji miłościwie panującego nam Herr Franza osądzanie chodzi, a zdanie wasze na temat ten i osobę Sigmara kapłana rozchodzi mi się.

- Nie znałem tego kapłana, by sąd wydawać o nim prywatny ponadto, że człowiek to był zapewne szlachetny skoro z woli Sigmara tak wysoką karierę w służbie kultu i Imperium zrobił… - odparł chłodnym tonem.

- W osobie Herr Fromma jasność zatem mamy. Do misji jego przejdźmy teraz. Zdanie o tym wasze usłyszeć chcę.

- Misję miał trudną, każdy to wie, bo rody nasze od setek lat skłócone dochodzą swych praw. - odrzekł.

- W opinii waszej obecność Herr Fromma zasadna była?

- Wszystkie decyzje cesarza są zasadne. - odpowiedział bez zastanowienia.

-Zgodzić się tu muszę. Przyznajecie zatem, że bez Herr Fromma rodziny wasze do zgody by nie doszły? Przynajmniej w ciągu lat kilkunastu najbliższych osiągnąć nie udałoby się tego.

- Gdzie wola dobra jest tam i dobre owoce. Tak czy inaczej do ładu byśmy doszli. Prędzej czy później. Mój ród cały pragnie sprawiedliwości i rozejmu z Crutenbachami, do których osobistych urazów, ponad rodzinne nie żywię…

- Skoroście mówicie, że bez Herr Fromma do zgody doszłoby, to i zbędny w wyprawie tej waszym zdaniem był?

- Co tu mi tu insynuujesz i chcesz w usta wkładać? - powiedział bardziej niż zapytał coraz bardziej zły.

- Upewnić muszę się, czym dobrze słowa mądre wasze zrozumiał. Na pytanie odpowiedzcie.

- Jak nie możesz zrozumieć mych słów, to przyślij mi tu kogoś innego do rozmowy ze mną. - odpowiedział sucho i nieprzychylnie.

- Nie dyskutować tu z wami przybyłem. Ja pytam, wy odpowiadacie, Herr Rupert. Odmawiacie udzielenia odpowiedzi? - zapytał twardo khazad ponownie licząc na potknięcie rozmówcy.

- Na które pytanie? - prychnął.

- Skoroście mówicie, że bez Herr Fromma do zgody doszłoby, to i zbędny w wyprawie tej waszym zdaniem był? - powtórzył Arno słowo w słowo.

- Już mówiłem. A ty właśnie w taki sposób czas mój i wszystkich tu obecnych trwonisz… To, że kapłan był z nami nie znaczy wcale, że był zbędny. - wzruszył ramionami Rupert.

- Powiedzieliście, że bez Herr Fromma pomocy prędzej czy później z problemami waszymi byście poradzili sobie.

- Jedno drugiego nie wyklucza. - westchnął zniecierpliwiony.

- Pewnym jestem, żeście jedynie droczycie się ze mną, bo i mądrej głowie waszej uwagi nie uszłoby, że skoro bez Herr Fromma później czy prędzej rozejm zapadłby, to i Sigmara Kapłan potrzebny wedle słów tych nie był. Czy Sigmara Kapłan pojawił się, czy by nie pojawił się, to i radę dalibyście. Znaczy to, że bez Kapłana jak i z kapłanem. To znaczy, że misja Herr Fromma bezzasadna była. Jeśli zasadna jednak była, jakoście sami przyznali nieomylność Cesarza naszego zauważając słusznie, to Kapłana osoba konieczna do pogodzenia była. Czyli bez Herr Fromma byście nie poradzili sobie. To znaczy, że Sigmara Kapłan rozjemca jako potrzebnym był. Wytłumaczcie zeznań waszych sprzeczność - wywiódł khazad.

- Ach, skoro tak to widzicie. Cóż… Faktycznie Herr Fromm mógł nam pomóc przyspieszyć ugodę autorytetem cesarza do tego wyznaczony. Nie wierze jednak, że gdybyśmy sami się już dawno za rozejm wzięli, to że byśmy do porozumienia nie doszli. Woli dobrzej zabrakło po stronie Crutznebachów.

- Mości Crutzenbacha Jakuba zapytać o słów prawdziwość waszych nieomieszkam… - wstrzymał się na chwilę dając szansę na sprostowanie słów.

Szlachcic przewrócił oczyma i wzruszył ramionami.
- Ja bym tam.. A zresztą… Powodzenia w śledztwie, obyście równie uszczypliwie Crutzfeltów przesłuchiwali oskarżając ich o planowanie zamachu jakoś mnie posądził… - sarknął.

- Wspominaliście, że siostra wasza w magii wedle Herr Fryderyka zapisków para się. Skądście takie informacje macie?

- W magii? Nic takiego nie mówiłem. - potrząsł głową. - Podobno w tajemniczym kulcie jakimś jest zaangażowana, co może źle wpłynąć na te rokowania, co teraz uznałem za zasadne przytoczyć kiedy kapłan zginął i wziąć to być może jeśli odkryte przeciwko całemu rodowi. Tutaj dobro rodu i jego honor nad miłość siostrzaną przedkładam. - odparł dumnie. - O żadnej magii nic nie wiem.

- I słusznieście, Herr Rupercie zrobili. Prawu i sprawiedliwości być możeście dopomogli, co Herr Keptze ode mnie usłyszy. Aleście nie powiedzieli jeszcze skąd wiedzę macie, jakoby w Herr Fryderyka zapiskach zdanie takie znalazło się?

- Jakich zapiskach? - zdziwił się Rupert.

- Skąd wiecie o zdaniu takim Herr Frderyka? Mówił wam? - kolejny raz Hammerfist spróbował wyciągnąć z Ruperta coś więcej niźli chciałby powiedzieć, lecz strzał okazał się całkowicie chybiony.

- Tajemnica to nie jest. To, że miłością Fryderyk do mnie nie pała, nie znaczy, że cywilizowani szlachcice nie potrafią ze sobą rozmawiać.

- Jako tylko pytania jakieś więcej mieć będę, to zjawię się natychmiast. Teraz jednak Herr Rupercie na pozostanie w miejscu tym nalegam, byście z nikim porozumieć nie mogli się - powiedział khazad, po czym podążył ponownie do kapłana Keptze, by zdać szybki raport odnośnie drugiej części jego przesłuchania, aby sam Rupert nie miał okazji jako pierwszy zaprezentować swoich poglądów.

Następnie udał się prosto do Jakuba Crutzenbacha.

- Co robiliście, kiedy Fromma Herr utrupiono? - zapytał krótko Arno.

- Jechałem karetą na zamek Reikguard. - odpowiedział lord.

Krasnolud powstrzymał się od westchnięcia.
- Coście robili wiedzieć bym chciał. I co towarzysze wasi w podróży robili w czasie tym?

- Byłem w karecie, rozmawialiśmy zapewne z Fryderykiem i ręczyć mogę za mego brata. Jeżeli Herr Fromm zginął podczas ataku mutantów to jest. - powiedział poważnie.

- Widzieliście może jakoby z Dutchfeltów rodu wysiadło któreś? Strażnik takoż któryś, kobieta jaka, jakikolwiek człowiek podejrzany albo?

- Wydaje mi się ze Dorota była na zewnątrz karety Dutchfeltów, gdy się konie zatrzymały... Ale ona często pieszo podróżuje wśród służby i prostych ludzi, szukając okazji by komuś pomóc, uleczyć. - powiedział z przekonaniem.

- Zdaniem waszym mogłaby do Herr Fromma mordu posunąć się?

- Kto? Dorota? Niechaj Sigmar broni! Jakbym miał już podejrzenia swe kierować, cóż… Najpewniej szukałbym winy u Ruperta Dutchfelta.

Khazad skrzywił się, jakby właśnie wypił rozwodnione piwo.
- Herr Ruperta zdążyłem przesłuchać już. Jeśli podejrzenia wasze trafnymi są, to z niczym nie zdradził się. Po mojemu do intryg bardziej nawykły niźli ja. Zdradzić zdążył mi jednak, nim przesłuchanie zakończyć zdecydowałem, że i zgody między rodami waszymi nie ma z Crutzenbachów rodu winy. Dobrej woli w rodzie waszym brak wykazywał. Co wy na Ruperta słowa powiecie, Herr Jakubie? - zapytał.

- Bzdura. W przeszłości to i owszem, dobrej woli brakowało obu stronom Odkąd nasi ojcowie jednak na zdrowiu podupadli wiele zmieniać się zaczęło.Na ten przykład, w dowód szczerości mych słów, zaręczyny planowałem na zamku Reikguard ogłosić z Dorotą Duchleft, z którą łączy mnie wzajemne uczucie prawdziwej miłości. O dyskrecję jednak na razie proszę. - powiedział lord spokojnie.

- Sprawa to jasna! Z ust mych słowa na temat ten Dutchfelt pani nie usłyszy i niechaj Sigmar mi dopomoże. Z okazji korzystając prosto, bo i prosto, ale pogratulować chciałem. Herr Jakubie, coście o pani Brygidzie sądzicie?

- Brygida? Na następcę rodu zdecydowanie lepiej się nadaje ta kobieta. Twarda, decyzyjna i wedle słów jej siostry, Doroty, ma dobrze w głowie poukładana, jeśli wypada mi się tak wyrazić powtarzając com słyszał.

- Podobnież jednak w jakieś kulty zamieszana jest. Podobnież brat wasz, Fryderyk twierdzi tak. Więcej. Herr Rupert o rewelacji tej powiedział mi. Co o tym myślicie? O wieście tej, znaczy się i wieści, że brat jej takie przypuszczenia rozpowiada. Cel jaki w tym ma?

- Też coś tam słyszałem uchem jednym, ale poważny szlachcic bez dowodów takich plotek nie powtarza, bo Łowcę Czarownic nie trudno na głowę sobie lub komuś sprowadzić. Z tym nie ma żartów. Prawdziwości tych pogłosek jednak nie jestem w stanie komentować, bo nie wiem o tym nic nadto.

- Dla Czarownic Łowcy sprawę innego Sigmara Kapłana rozwiązywaliśmy. Wiemy, co i wiąże się z tym - przytaknął khazad.

- A to, że sam Herr Rupert sam, bez pytania mego podejrzenia swe wyjawić mi śpieszył przeciw siostrze swej?

- Hm… Widać podejrzenia musi mieć ugruntowane, bo to mocne słowa. - powiedział lord. - Uważałbym jednak na niego. Nie mówię, że to do cna zepsuty młodzieniec, lecz źle mu z oczu patrzy i osobiście mu nie ufam.

Arno uśmiechnął się szeroko.
- Późno zbyt dla mnie, bym ważył słowa pod adresem Herr Ruperta. Dużo zbyt w oczy rzekłem mu już, by odpuścić zechciał kiedykolwiek mi. A co brat wasz, Fryderyk o rodów pogodzeniu sądzi?

- Jemu nie w głowie polityka. Wydaje mi się, że mu nie zależy ani w jedna ani w drugą stronę… - westchnął Jakub. - Ale jakkolwiek czasem nieodpowiedzialny to był młody człowiek to ręczę za niego, że ze śmiercią Herr Fromma nic wspólnego nie miał ani on, ani nikt z naszym rodem związany.

- Pewni jesteście, że nawet ze strażników waszych żaden dnia któregoś w ciemną uliczkę jaką zajść nie mógł i chaosowi przypadkiem, nie specjalnie nawet zaprzedać się? Crutzenbachów rodu winy daremno doszukiwaćby było się trzeba, bo chaos podstępnych używać może środków i ludzi zwodzić.

- Może każdego zwieźć Chaos. Jednak wedle najlepszych mych informacji o ludziach dobranych do podróży, nikogo nie podejrzewam. Ludzi mam lojalnych i nic nie wiem o tym, że jakoby ktoś mógłby do takiego czynu się posunąć i po co? Nie wiem. Ale do dyspozycji są wszyscy waszej. Szukajcie winnych jak się należy. - powiedział lord.

- Jest ktoś, kogo podejrzewacie o na Herr Frommie mord?

- Już pytałeś kilka minut temu. - Jakub przypomniał spokojnie. - A ja ci powiedziałem, że ciężko byłoby mi wskazać winnego, lecz jeśli już, to przyjrzałbym się uważniej Rupertowi Dutchfeltowi.

Hammerfist skinął głową.
- Upewnić się tylko chciałem, że jedynie Herr Rupert uwagę zwrócił. Osobą z Dutchfeltami związaną, wyróżniającą się jeszcze jest Herr Edward Saltzinger -rzekł Arno.

- Możecie o nim rzec coś?

- Tak jak myśliwy ma psa na polowanie, tak Rupert ma Saltzingera. - Jakub zauważył z przekąsem.

- Każde polecenie Herr Ruperta w stanie wykonać byłby?

- Czy każde to nie wiem. Jednym honor jest granicą, innym rozmiar kiesy. To nie pytanie do mnie. - zauważył spokojnie.

- A Sterntop Adam? Możecie takoż o nim powiedzieć coś?

- Adam? Kapitan naszej straży i wieloletni przyjaciel rodziny. - odparł spokojnie.

- Pytań więcej na chwilę obecną nie mam. Prosić o jedno muszę jednak. Abyście przez czas pewien nie rozmawiali z nikim - powiedział na odchodne Arno.

- Nie konwersował z nikim? - zdziwił się lord. - Niechaj będzie i tak.

Nie szły mu te przesłuchania. Bardzo nawet. Miał nadzieję, że Bert radził sobie lepiej niż on...
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 28-01-2014, 00:51   #17
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację






Bert przesłuchiwał Adama Sterntopa, kapitana żołnierzy Crutenbachów, a Arno dowódcę najemników rodu Dutchfeltów, Edwada Saltzingera. Eryk z Jostem po wcześniejszym naradzeniu się z resztą co do dalszych poczynań oraz po podzieleniu się informacja o znalezionej lotce, uważnie przyglądali się przeszukiwaniom karet, które przeprowadzali nowicjusze Sigmara jak również słuchali jednym uchem tego co mówili stojący nieopodal miejscowi z Diesdorfu.

- Ciekawym kto zabił kapłana Sigmara. – wtrącił ściszonym głosem jeden z trójki wieśniaków, którzy stali w kupce. – Nie wróży to niczego dobrego. Gdzie się wyższe stany ubijają, tam lud prosty cierpi...

- Ehh... Dobrze prawicie świnko. – zasępił się starszy od niego Reiklandczyk.

- Indze garnek przygotować kazałem z chochlą na atak mutantów kolejny. – powiedział trzeci.

- Już mojej tez kazałem przygotować miski do szybkiego klepania. – pokiwał głową ten pierwszy.

- Te co na targ wiedziecie? Nie szkoda wam?

- Życia bardziej mi szkoda. Festyn Powodziany jest co roku. Śmierć w oczy zagląda już dzisiaj. – wzruszył ramionami tamten.

- Racja, racja. Niech nas Maanan zachowa od mutantów, bestii z Reiku i tej... – splunął. – chędożonej karawany kłopotów. – rybak pomodlił sie cicho robiąc znak Boga Mórz.

Schlachter stał niedaleko pojazdu Dutchfeltów podsłuchując przesłuchiwanych przez Keptze ludzi niskiego urodzenia. Z karety dobiegało pukanie o drewno. Nowicjusz ostukiwał wnętrze pojazdu w poszukiwaniu ukrytych skrytek. Słyszał, jak w pewnym momencie odgłos był kilka tonów inny. Zupełnie jakby stukot zdradził pustą pod deską przestrzeń. Jednak sigmaryta stukał dalej a chwilę potem wyszedł z karocy rozkładając ręce.

- Nie znalazłem niczego, Herr Keptze.










Eryk w tym czasie raczył się piersiówką wsparty o drzewo tuż obok wozów lecz na uboczu, nieco za nimi. Wszak stare nałogi wykorzenić trudno, na szczęście lub nieszczęście Biberhofiaka, ostatni to był zapas domowego piwa, jeszcze z piwowarskiej beczki niesławnego stryja.

Bauer spode łba oceniał całe prowizoryczne obozowisko i wszystkich jego tymczasowych mieszkańców. Wszystkich podróżników, których połączyła karawana a teraz silniej związała śmierć kapłana Sigmara. Szlachta, służba i chłopi. Wszyscy oni stali sie bardziej równi kiedy mierzyć sie mieli juz nie tylko ze świętym Kultem Sigmara ale już gniewem Cesarza. Akurat młody Dutchfelt nerwowo kręcił się przy karecie swego rodu i oglądając się na boki, wszedł na tylny stopień bagażowy i przekręciwszy klucz w zamku zerknął do środka lekko uchylając wieka. Z wyraźną ulgą zamknął średnich rozmiarów, lecz solidnie wyglądający kuferek i odszedł na bok.

Herr Keptze podszedł ku łowcy niemal zaraz potem.

- Herr Bauer. – zaczął przejęty i uważniej przyjrzał się Erykowi krytycznie oceniając jego jakby szyderczy uśmieszek, jak zwykle niewinnie kryjący się w kącikach ust . – Rozumiem, że przeszukaliście już niższego stanu urodzonych, którymi w śledztwie zająć sie mieliście? – zapytał retorycznie służbowym tonem. – Bardzo dobrze. Doniesiono mi właśnie, że Brygida Dutchfelt związana z kultem chaotycznym być może. Natychmiastowo przeszukać szlachciankę należy, przy czym osobiście obecnym będę. - rozkazał poważnie.

Macać szlachciankę, ładną, czy brzydką, tego jeszcze w życiu młody Bauer nie uświadczył. Brygida zaś nie tylko piękną ale i groźną damą być musiała zarazem. Wszak mimo młodszego wieku i płci przeciwnej, następczynią głowy rodu została na złość pierworodnemu Rupertowi.





 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline  
Stary 30-01-2014, 21:56   #18
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Niektórzy zapewne nie powinny zabierać się do niektórych prac. I albo młody akolita był głuchy jak pień, albo też po prostu odwalał swą robotę byle jak. Chyba że otrzymał odgórne polecenie, by po prostu nic nie znaleźć. Wszak wszystko było możliwe.
Gdy tylko Sigmaryta otworzył drzwi, Jost rzucił okiem do środka karety.
Poprzednio wyraźnie słyszał, jak dłonie młodzika stukały o drewno. A chociaż cała kareta była z drewna, to boczne ścianki były pokryte płócienną tapetą, a same siedzenia - obciągnięte skórą. Do opukania zostało niewiele - sufit, podłoga i pionowe ścianki siedzeń.

Gdy tylko akolita się oddalił, Jost wszedł do środka.
Wewnątrz karocy siedział lord Crutzenbach.
- O co chodzi? - niechętnie zapytał wyrwany z zadumy.
- Proszę mi wybaczyć, ale muszę sprawdzić jeszcze jedną rzecz - dość uprzejmym tonem powiedział Jost.
- Przed momentem nowicjusz przeszukał powóz. - Lord uniósł arystokratyczną brew.
- Zgadza się, milordzie - potwierdził Jost. - Ale cóż nowicjusz Sigmara może wiedzieć o tak subtelnych sprawach jak skrytki? Nic, trzeba to przyznać.
Drzwiczki otworzyły się i do środka zaczęła wchodzić Brygida.
- Brata mego też przeszukujecie? - zdziwiła się.
- Ależ skąd, dostojna pani - zdumiał się Jost. - Skąd ten pomysł okropny?
- Proszę wyjść z karety. Herr Łowca musi coś sprawdzić. Rutynowo. - sarknęła. - Jakubie, nic nie zostanie pominięte w mej skardze w Reikguard.
- Proszę z góry o wybaczenie, dostojna pani - powiedział Jost - ale będę musiał tu wrócić i sprawdzić tę skrytkę.
- Droga Brygdo, mnie to również się nie podoba nic a nic. Ale idźże do swojej karety droga Dutchfeltówno. - lord podsunął się mimo wszystko przed siadającą szlachcianką.
- Oh… Faktycznie. - dziewczyna speszyła się. - To nie moja kareta.
I wyszła, odprowadzana zaskoczonym wzrokiem Josta. Jak można było pomylić karety? Taka była zdenerwowana, że byle cham ma ją przeszukać, czy też miała coś do ukrycia? A z drugiej strony… szczęściarz z tego Eryka.
- Dobrze. - powiedział lord. - Szukaj.
Głos lorda wyrwał Josta z rozważań. Najpierw zabrał się za poszukiwanie ewentualnych przycisków, które umożliwiłyby podniesienie któregoś z siedzeń.
Gargoyle, klamki, uchwyty przy drzwiach i oknach. Różnych rzeczy, które można było nacisnąć, obrócić lub pociągnąć było dużo, ale żadna z prób nie przyniosła efektów. Trzeba było zabrać się nieco inaczej do tej sprawy.
Stuk, puk w okieneczko…
Stukanie w okienko nie miało sensu, ale w drewniane elementy karety - wprost przeciwnie. W pierwszej chwili chciał wyciągnąć sztylet, ale w porę się pohamował. Już sobie wyobrażał krzyk, jaki by się wyrwał z ust dostojnego Jakuba Crutzenbacha. Słowo „morderca” należałoby zapewne do najłagodniejszych. Na szczęście wystarczyły same dłonie. Już po chwili Jost usłyszał ten sam odgłos co przed chwilą, gdy młody Sigmaryta przeszukiwał karetę. I albo rzemieślnik, spod którego rąk wyszedł pojazd okazał się partaczem, albo pod siedzeniem jego lordowskiej mości znajdowała się skrytka.
- Wasza lordowska mość - spytał Jost - jak się otwiera tę skrytkę? Nie chciałbym nic zepsuć, wyłamując jakąś deseczkę. To by było... mało eleganckie.
Jakub zmierzył Josta przenikliwym spojrzeniem.
- Nic o tym mi nie jest wiadome. - Wstał. - Poczekam na zewnątrz.
- Dziękuję, wasza lordowska mość. - Jost uprzejmie skinął głową.
Wyłamywanie desek uznał za mało eleganckie, tak jak to oznajmił lordowi. Cóż by był z niego za matołek, gdyby nie zdołał otworzyć skrytki po dobroci.
No i końcu się udało.
Wciśnięcie niepozornego sęka w jednej z desek sprawiło, że odskoczyła zapadka i cała ścianka pod siedzeniem odskoczyła ukazując małe wnętrze. Jost zdziwił się bo sądził, że podniesie się całe siedzenie, ale dzielnie zniósł rozczarowanie. Szczególnie że w skrytce znajdowała się czarna szkatułka. Bez ozdób, bez symboli. Idealnie gładkie ścianki. Dobrze wykonana, pięknie polakierowana. Prosta ale w jakiś sposób elegancka.
Jost, który nasłuchał się opowieści o pułapkach, profilaktycznie (acz nieco po niewczasie) włożył rękawice i wyciągnął skrzynkę.
Nic nie wybuchło, żadne ostrze nie wyskoczyło gdzieś z boku… co nie oznaczało, że coś nie kryje się jeszcze w skrzynce.
Skrzyneczka była dość lekka, na oko ważyła tyle, co samo drewno.
Pewnie papiery, pomyślał Jost, ubolewając nad brakami w edukacji.
Ale bez względu na zawartość miał zamiar być pierwszym, który zobaczy, co jest w środku.
Szkatułka nie miała żadnego zamka. Była tylko zaszczepka, na tyle solidna, że szkatułka nie miała prawa sama się otworzyć, bez względu na to, po jakich wertepach jechałby powóz.
Jost wyciągnął sztylet i delikatnie podważył zamknięcie.
Spojrzał do środka i, nie wierząc własnym oczom, zamknął wieczko, by po sekundzie ponownie je otworzyć.
W szkatułce była jedwabna, fioletowa poduszeczka. Do niej przywiązano w kształcie półkola (które Jostowi przypomniało szyderczy uśmiech) dwanaście wstążeczek zawiązanych na kokardki. Jedenaście z nich trzymało zapięte lotki, dokładnie takie same jak ta, która spoczywała w Jostowym plecaku. Dwunasta kokardka dyndała rozwiązana. W centralnej części poduszeczki leżała fiolka, czarna z jakimś płynem. Zakorkowana. U góry zaś, przymocowana do wieczka, spoczywała rozłożona dmuchawka składająca się z dwóch skręcanych części.
- Na demony... - wyszeptał Jost.
Przez moment wpatrywał się w zawartość szkatułki, po czym zatrzasnął wieczko i zamknął zaszczepkę.
Wyjrzał przez okno karety.
- Herr Keptze! - zawołał
Sigmaryta nie odpowiedział. Najwyraźniej był czymś zajęty. Albo nie dosłyszał, podobnie jak jego młodszy towarzysz.
- Herr Keptze! - Jost podniósł głos.
Sigmaryta przybiegł po chwili.
- Co ty robisz w lordowskiej karecie? - zdziwił się. - Wy macie robić swoją robotę. a my swoją. Dajmy sobie robić swoje obowiązki sumiennie, inaczej donikąd dojdziemy - sapnął.
- Jak widać niektórzy do niektórych rzeczy się nie nadają - powiedział cicho Jost, starając powstrzymać się od ironii. - Zapraszam na chwilkę do środka, żeby niepotrzebnie nie krzyczeć.
- Albo nie... - zmienił zdanie.
Zamknął skrytkę i wyszedł na zewnątrz.
- Znalazłem coś w środku - powiedział. - W skrytce. Bardzo lekka. Może to jakieś papiery - skłamał.
- Jakie papiery? Pokaż! - ponaglił go Sigmaryta.
Kiedy wyciągał ręce rozległ się krzyk Eryka.
- Herr Keptze! Coś żem znalazł!
- Na Sigmara! - powiedział duchowny biorąc szkatułkę pod pachę. - Jak to ważne dokumenty Crutenbachów to mam nadzieję, że nie otwierałeś? Czytać umiesz? - zapytał Josta nim ruszył.
Zaciekawiony Sigmaryta widać postanowił otworzyć wieczko później, bo szybko podbiegł do karety Dutchfeltów.
- Nie, nie umiem - zapewnił go Jost.
- Proszę o wybaczenie, wasza lordowska mość - zwrócił się do lorda.
Jakub Crutzenbach skinął lekko głową poirytowany, ale co zrobił dalej, tego już Jost nie widział, bowiem ruszył za Keptzem. Miał zamiar, w miarę możliwości, być jak najbliżej centrum wydarzeń.
 
Kerm jest offline  
Stary 01-02-2014, 11:57   #19
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Bert z zadowoleniem kiwał głową na wieść, że Jost wspólnie z Erykiem znaleźli lotkę, którą został ugodzony świętej pamięci kapłan. Winkel - po poznaniu miejsca jej znalezienia - miał pewność, że zabójca był jednym z tych, którzy podeszli do ciała Sigmaryty zaraz po wyniesieniu go z pojazdu. Albo też lotka odpadła od szyi zabitego jak już go akolici położyli na trakcie. Ale czy taki przedmiot umknąłby wszystkim zebranym? Raczej nie.

Jeżeli chodziło o podejrzenia to mimo pięknego ciała i nienagannej aparycji w świetle jego podejrzeń stała Gerti, która towarzyszyła Fryderykowi Crutzenbachowi. Poznali się całkiem niedawno, a na zwykłą dziwkę Bertowi nie wyglądała. Była charyzmatyczna i wielu owinęłaby sobie wokół palca. Była też przebiegła próbując sztuczek w trakcie przesłuchania. Na szczęście gawędziarz też znał ich kilka i nie dał po sobie poznać cienia inteligencji. Możliwe, że była profesjonalną zabójczynią, która pojawiła się w życiu Fryderyka za pomocą pośredników, gdy ten dowiedział się o planowanej karawanie. Odpowiednio szybko aby mało kto nabrał podejrzeń, ale też zbyt późno aby zmylić kogoś takiego jak Bert Winkel. Jeżeli to był ktoś z karawany to na obecnym etapie i obecną wiedzę posiadając Winkel stawiałby właśnie na tę kobietę.

Zostało mu jednak do przesłuchania kilka osób. W sumie zakończyłby na Adamie Sterntopie - dowódcy Crutzenbachowej gwardii - ale musiał przesłuchać też wieśniaków. Wiedział, że są niewinni, ale to była część jego gry przeciwko Gerti. Przecież ona sama zasugerowała właśnie ich toteż dziwnym byłoby gdyby głupio za tę przynętę nie chwycił. Chociaż dla kontynuacji swojej gry...

***

- Witam, mości Adamie. Bert Winkel. - przywitał się gawędziarz. - Słyszałem o Panu wiele dobrego od mości Fryderyka. Ponoć nie tak dawno mieliście już styczność z podobnymi mutantami na ziemiach rodu Crutzenbachów. Czy tamte równie sprawnie mówiły w naszym języku i prawiły o biedzie jaka ich spotkała? Czy może nie zdążyły przemówić? - zapytał chłopak patrząc spokojnie na potężnego wojownika.


- Błagać o litość zdążyły tylko przed śmiercią. - skinął głową na powitanie.

- Rozumiem. - Winkel pokiwał głową. - Mogę Pana zapytać od jak dawna widuje Pan w towarzystwie Herr Fryderyka białogłowę Gerti? - zapytał Bert patrząc spokojnie na rozmówcę.

- Od niedawna. Kilkanaście dni. - odparł.

- Dobrze. - przytaknął Winkel spokojnie. - Mogę zapytać jak dawno był ostatni postój i co Pan wtedy robił? - zapytał gawędziarz.

- Postój był kilka godzin wcześniej. Rozmawiałem z sierżantem. - odpowiedział.

- Czy nikt nie zwrócił Pana uwagi bardziej niż zwykle? Kogo z arystokracji widział Pan w trakcie postoju na zewnątrz pojazdów? - zapytał Winkel.

- Nie przypominam sobie nikogo, kogo mógłbym wymienić.

- Rozumiem. - powiedział chłopak. - Co Pan robił w trakcie ataku mutantów? Gdzie Pan wtedy był?

- Gdy się zaczęło bylem na szpicy. Po wydaniu rozkazów ruszyłem na tyły.

- Jestem pewien, że tak doświadczony wojownik jest w stanie powiedzieć co działo się na szpicy,a ściślej w pobliżu pojazdu z kapłanem w środku. - rzekł Winkel. - Czy tam widział Pan coś dziwnego? Kogoś w okolicy pojazdu? Kogoś kto za słabo “panikował”, a za mocno “kombinował”?

- Dojść do ładu z Saltzingerem nie mogłem, kto ma zabezpieczać od lasu, a kto na odsiecz jechać. Jakbym mu zapłacił, to by pewnie szybciej się uwinął obstawą flank przed kolejną falą ataków. - rycerz zakpił z przekąsem. - W takich sytuacjach młody człowieku nie patrzy się po twarzach ludzi, których się życia chroni, czy aby kto jest za bardzo lub też za mało wystrachany. - popatrzył na Berta z politowaniem. - Zamieszanie było wielkie, ale to normalnym jest w sytuacjach takich. Żołnierze jednak zimnej krwi nie tracą, jeśli o to pytasz. Za moich ludzi lojalność ręczę, sam ich trenowałem od rekruta. Za Saltizngera jednak ręczyć nie mogę działanie. On w okolicy karety Herr Fromma został, a to miecz sprzedajny co wiedzą wszyscy, którzy go znają. Jednak nie. Nie oskarżam go publicznie, tylko uwagę zwracam, że te pytanie ku niemu bardziej zasadnym jest niż do mnie. Przejeżdżając obok powozu, Herr Fromma w oknie żywego mijałem.

- Doskonale. - powiedział Winkel żywo. - Czyli wiemy, że przed końcem ataku a po jego rozpoczęciu kapłan żył. Czyli zabójca, zgodnie z naszymi założeniami, wykorzystał zamieszanie powstałe wskutek ataku poczwar. - Bert chwilę się zastanowił. - Dlaczego Herr Adamie uważasz, że mości Saltzinger jest sprzedajny? Słyszałem, że między wami nie jest najlepiej…

- Między nami może przyjaźni nie ma, ale i wrodzy sobie nie jesteśmy. Znamy się z kampanii wojennej sprzed lat dziewięciu, ale nigdy blisko ze sobą nie byliśmy. Ani wtedy, ani dzisiaj. A to, że on kocha pieniądze tajemnicą nie jest. Spytaj każdego kto go zna. - odparł obojętnie Adam.

- Zna Pan mości Fryderyka lepiej niż ktokolwiek z wojów rodu inny. Czy posiada Pan informację aby Herr Fryderyk potrafił posługiwać się dmuchawką? - zapytał Winkel bez ogródek jednak wiedział, że może to się spotkać z niesmakiem u rozmówcy.


- Nic mi o tym nie wiadomo. - odrzekł uważnie przyglądając się Bertowi.

- Spokojnie. To standardowe pytanie przy tego typu sprawach. - rzucił Winkel. - Przecież jest to broń egzotyczna i nie każdy potrafi się nią posługiwać. Dziękuję Panu za rozmowę. Jak coś Pan ważnego pominął a sobie o tym by przypomniał proszę mnie znaleźć i bezzwłocznie o tym powiadomić.

- Taaak. - kiwnął głową. - Tyle tylko co zainteresować was może jeszcze wiem, to że podobno śledztwo w sprawie śmierci męża Doroty Dutchfelt zatuszowanym było a śmierć jego orzeczona naturalną a mimo to w tajemniczych okolicznościach zaistniałą…

- To faktycznie może okazać się przydatne. Wie Pan coś więcej na ten temat może? - zapytał Winkel zaciekawiony.

- Tyle tylko. - skinął głową. - powodzenia.

***

Po rozmowie z Herr Adamem gawędziarz zebrał grupkę wieśniaków. Dokładniej 11 osób. Nie byli oni wybrani przypadkowo, bo wszyscy dołączyli do karawany nie wcześniej jak w Diesdorfie. Dobrze, że Gerti od razu po wymienieniu ich powiedziała, że są niewinni. To było oczywiste, ale każdy zabójca by o tym wspomniał. Poza tym w tłumie łatwiej tuszuje się ślady. Łatwiej zabija.


- Czego świnko potrzebujesz? - zapytał nieufnie najstarszy mężczyzna. - Już my z oficjałem sigmaryckim rozmówili się.

- Tak wiem kochani ludzie. - powiedział Winkel z uśmiechem. - Wiem jednak, że Pan kapłan miał wiele na głowie i w pośpiechu mógł działać, a ja… Prosty człowiek jestem podobnież jak wy, drodzy moi. - zagadnął chłopak. - I wiecie jak to jest. Zawsze gdzie winny jest ktoś wyżej postawiony najwcześniej szukają błędu u ludzi niżej urodzonych. Wiem, bo ze wsi pochodzę. Pamiętam jak kłusownicy się panoszyli mocno w naszej okolicy. Co zrobił baron? Zakazał polować na jego terenie nam, prostym ludziom. A gdy jakieś tałatajstwo paliło drwa jego pewnie dziwne obrzędy wyczyniając na kogo poszło? Otóż to! Na nas! - Bert zatrzymał się na chwilę dając moment publice aby jego słowa do niej dotarły. - A ja prosty jestem człowiek i wiem, że wyście nic nie zawinili. Jesteście po prostu w złym miejscu i o złej porze, ale… jesteście też, jak to ludzie wsi, bardzo spostrzegawczy i coś mogliście interesującego mnie zauważyć. Dlatego pytam czy ktoś z was widział kogoś podejrzanego w czasie ataku mutantów przy pojeździe kapłana? Od strony lasu? Od strony drogi? - pytał Winkel zaciekawiony. - Po kolei. Bez pośpiechu, moi mili.

- Nic my nie widzieli. Nic my nie słyszeli. Nic przeto pedzieć nie możemy inszego cośmy pedzieli Herr Keptze. - rozłożył ręce wieśniak. - A to właśnie żeśmy mu pedzieli.

- Jak to? Czyli nie byliście świadkami tego całego rozgardiaszu jaki miał tu miejsce? - zapytał Winkel drążąc temat. - Proszę, ludzie, współpracujmy, bo chyba każdemu zależy na rychłym wyruszeniu w dalszą drogę. Nie wierzę, że kilka osób w karocach wie więcej niż cały tuzin, który szedł traktem. Nie możliwe.

- Ale co my wiedzieć mamy? Przucypli my na drodze za wozami kuląc kobity i dziatki do swych piersi. - westchnął Reiklandczyk. - I bacząc jeszcze aby konie nie stratowały czy żołdacy nie zdeptali.

- Prawdę mówią i ja im wierzę. - odezwała się zza pleców Berta młoda dziewczyna w stroju lepszym od wieśniaków lecz gorszym od szlachty. Zapewne służka którejś z rodzin. - Razem z nimi wszystkimi kryłam się podczas ataku potworów.

- Dobrze. Nie chciałbym naciskać na tych prostych ludzi. - powiedział Winkel uśmiechając się do służącej. - Dziękuję wam zatem za czas i uwagę. - powiedział do protego ludu. - Mogę wiedzieć z kim mam przyjemność? - zapytał dziewczyny.

- Lenka Arschmidt. Służka Frau Dutchfelt. - dygnęła.

- Miło mi Panią poznać. - powiedział Winkel kłaniając się również. - Bert Winkel. Może wie Pani coś na temat całego zajścia? Wiem, że w trakcie ataku była Pani z tymi ludźmi, ale chciałem zapytać o ostatni postój. Nie wydawało się Pani nic w nim dziwnego?

- Dziwnego? Nie. - przecząco pokręciła głową.

- Dobrze. Jakby się Pani coś przypomniało proszę mnie znaleźć. - rzucił Winkel i odszedł.
 
Lechu jest offline  
Stary 04-02-2014, 00:29   #20
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
Chociaż nadal nie mieli podejrzanych, Eryk uważał, że idzie im nie najgorzej. Znaleźli broń i ograniczyli grono podejrzanych, nie zrażając przy tym do siebie szlachetków bardziej, niźli im się to udało bezpośrednio po śmierci Sigmaryty. Bert przesłuchiwał gości z nadzwyczajną szybkością i wprawą, Jost towarzyszył nowicjuszom przeszukującym karoce, nawet Arno, mimo nieciekawego "wejścia", teraz dogadywał się z przesłuchiwanymi bez większych scysji. Erykowi zaś przypadło wyjątkowe, szczególnie jak na niego, zadanie...
- Dobrze, racja. Bo skoro trza, no to trza, nie ma rady - uśmiechnął się pogodnie do Keptze, ale po jego minie widział, że mu to nie wyszło. - Prowadź, Her Kemptze - powiedział tylko, wskazując dłonią, aby ten szedł pierwszy.

Gdy dotarli, nowicjusz wyjaśnił szlachciance zwięźle cel wizyty zręcznie pomijając kwestię podejrzeń chaotycznego kultu powiązań Dutchfeltowny.
- No wiecie, to przesada. - Brygida obruszyła się. - Dlaczego mnie akurat? - zapytała.
- To rutynowa procedura - zapewnił Sigmaryta. - Nie chcemy niczego pominąć.
- To może wpierw od ludu prostego zacznijcie. Jakoś tez nie widziałam, żeby ktoś choćby kurtyzanę macał w tej intencji! Niech mnie kobieta obszuka!
- zażądała.

Keptze zrobił kwaśną minę wzrokiem szukając wsparcia u łowcy Bauera.

- Droga pani
- zaczął Eryk, starając się ze wszystkich sił zapanować nad mięśniami twarzy i nie uśmiechnąć się nawet ociupinkę. - Chyba nie chce pani, aby po pospólstwie pani suknię dotykano? Jak na mnie wszy przelezą, to se poradzę, ale pani… Najlepiej załatwić to teraz, kiedym jeszcze czysty - wyjaśnił bez ogródek. Może nie potrafił zauroczyć kobiety, brakowało mu i wyglądu, i kultury, ale ten argument nie mógł, po prostu nie mógł, przejść bez echa. - A zrobić to muszę ja, bądź mój krasnoludzki przyjaciel, bo my największe doświadczenie mamy i wiemy, czego szukać. - Liczył, że i ten argument sam w sobie wystarczy.

Brygida zimnym spojrzeniem taksowała Bauera z rodzącą się odrazą, zwłaszcza gdy zerknęła na Arno, całkiem jakby spoglądała na robaka lub zdechłego gryzonia. Odwróciła się do Sigmaryty.
- Niech mnie wielebny sprawdzi.
Keptze poczerwieniał.
- Niech waszmościanka nie utrudnia. Ja do życia w celibacie wybranym. Myśli grzesznych przywoływać i na pokuszenie się wystawiać nie uchodzi - jęknął.
- Na chwałę Sigmara i Karla Franza możesz Herr Keptze wyjątek zrobić - sarknęła zła jak osa. - A wyobraźnię trzymaj na wodzy kochany, bo rozbierała się nie będę, tylko mnie proszę obszukać, o tak. - Poklepała się dłońmi. - Po ubraniu. Wszak ta rura której szukacie z pewnością na złoczyńcy jeśli jest, to i miejsca sporo zajmuje i łatwo wyczuć ja będzie. - Pokręciła głową wciąż nie mogąc dojść do siebie jakby sama nie mogła do końca uwierzyć w to co się działo i jej nagle dotyczyć zaczęło.

Keptze ciężko przełknał ślinę.
- Raport stos…
- Osz dajcie już spokój z tym!
- warknęła podnosząc suknię i przestępując nad końskim łajnem ruszyła ku wozom. - W karecie mnie Herr Łowco obszukasz, byle szybko i bacz byś mi sukni nie ubrudził!
Keptze szturchnął łokciem Eryka.
- Dalej. Do dzieła. Ja pod karety drzwiami poczekam jako świadek zaglądając dyskretnie.

Bauer odetchnął głośno, jak przed samobójczym rajdem na bandę goblinów, po czym ruszył za szlachcianką. Ta jednak, najwyraźniej z nerwów, pomyliła karoce i najpierw udała się do tej przeszukiwanej przez jednego z nowicjuszy oraz Josta. Speszona, opuściła ją tak samo szybko, jak do niej wskoczyła, i z opuszczoną głową podążyła do pojazdy swojego rodu. Eryk zastanowił się nad tym chwilę, starając sobie to jakoś wytłumaczyć. Bo przecież i wyglądem się karoce różniły, i stały określonej kolejności względem siebie, Dutchfekdów zaraz za kapłańską. Czy to tylko sprawa nerwów i urażonej szlacheckiej dumy?

- Delikatny bede, długo to nie potrwa - powiedział tylko, gdy znaleźli się we właściwym pojeździe. Brygida z lękiem lub nieśmiałością patrzyła jak Eryk zbliżył się do niej.
Najpierw, jakoby dla rozgrzewki, wymacać chciał rozłożystą, wielowarstwową suknię, dopiero potem zabrać się do obmacywania ciała szlachcianki, przez materiał, oczywiście, i pomijając najbardziej intymne strefy. Kiedy położył ręce na jej sukni i delikatnie zaczął przeszukiwać zakamarki fałd, dosyć szybko w pierwszej z brzegu kieszeni przy dekolcie, znalazł bilecik. Zmarszczył brwi. Przeszukując ją słyszał, jak Jost wołał starszego nowicjusza do drugiej karocy, będzie więc musiał go tu mało dyskretnie zawołać. Nie zdołał jednak nawet odwrócić się w stronę drzwiczek, zatrzymała go kobieta.
- Co tam masz? - zadziwiła się Brygida. - Co mi wkładasz?
- Nic nie wkładam, tylko wyjmuję. A co, pewno pani nie wiedziała, że jakom karteczkę przy sobie ma? Ktoś podrzucił pewnikiem?
- Pewnikiem, pewnikiem. Pokaż no!
- zażądała.
- Pani wybaczy, ale tego zrobić nie mogę. - Bauer otworzył drzwiczki karocy, wychylił się i krzyknął:
- Herr Keptze! Coś żem znalazł!

Sigmaryta przybył pospiesznie z czarną szkatułką pod pachą oraz nie odstępującym mu kroku Schlachterem.
- Co się stało? Coś znalazłeś przy szlachciance? - zapytał ostrożnie, ni to z ciekawością, ni przestrachem w oczach.
- Znalazł, albo nie znalazł. - Brygida powiedziała również z rezerwą. - Jakiś liścik.
Keptze wyciągnął rękę po bilecik.
- Był przy… tu wyżej, więc chyba tylko podczas snu kto mógłby go tam wsunąć bez pani wiedzy. - Bauer podał zwitek papieru duchownemu i, póki co, wstrzymał się z dalszym przeszukiwaniem.

Keptze przeczytał na głos zawartość złożonego na pół papieru.



Jost z trudem opanował chęć otwarcia ust, twarz Eryka zaś wykrzywił dziwny grymas, z pogranicza niedowierzania i obrzydzenia. Keptze spochmurniał i nabrał pewności siebie.
- Brygido Dutchfelt jesteś aresztowana! - zawołał przekrzykując protesty szlachcianki.

W ten czas nadszedł Arno, z kilkoma ciekawymi informacjami, ale Eryk czekał tylko na możliwość przeszukania bagażu Dutchfeldów, jak i "dokończenie" Brygidy. Wszak kto wie, co jeszcze przy niej może znaleźć...
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.
Baczy jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:38.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172