lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Warhammer (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-warhammer/)
-   -   [WFRP II ed.] Geheimnisnacht (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-warhammer/13746-wfrp-ii-ed-geheimnisnacht.html)

Proxy 21-02-2014 22:05

Pobudka po paru godzinach należała do tych na prawdę ciężkich. Obolałe kości i stawy, sztywne wypalenie mięśnie. Jedyną dobrą rzeczą w tym wszystkim było suche ubranie. Nie było komfortowe jak wcześniej. Mocny deszcz i warstwa błota sprawiły, że materiał był sztywny i zmierzwiony. Niewiele różnił się od napuszonej szmaty, ale był suchy, to było ważne. Parę minut od ocknięcia zajęło jej by dość do siebie. Wysuszone usta, na bledszej niż zwykle twarzy, domagały się wody. Rozejrzała się po okolicy w poszukiwaniu swojego bukłaka. Wszyscy jeszcze spali, lecz ognisko nadal się paliło. Na czworakach dobrnęła do swojego celu, by wypić porządną ilość zaspokajając swoje pragnienie. Wtedy, ku jej zaskoczeniu, zauważyła Gerharda przesiadującego na zewnątrz. Klęczała dłuższą chwilę nie będąc pewna w to, co widzi, ani jak zareagować. W głowie miała całe kłębowisko zarzutów, pretensji a jeszcze więcej pytań. Na wszystkie jej domysły potrzebowała potwierdzenia u samego źródła. Podenerwowana chwyciła podarowany muszkiet, wstała na równe nogi i wyszła podejmując się konfrontacji.

- Co to, do cholery, ma znaczyć?! - wyrzuciła ostro lecz niezbyt głośno nie chcąc nikogo obudzić - Zamknięte skrzynie. Sto razy sprawdzałam. Miały być w nich zapasy - rysowała wątek od początku prowadząc również wewnętrzne sprzeczki - Nikt normalnie nie wozi przy sobie takich rzeczy!

- Tam były nasze zapasy, chociaż trochę inne niż sobie wyobrażałaś - odpowiedział spokojnie wicehrabia - O pewnych rzeczach nie musisz wiedzieć.

- “Nie musisz wiedzieć?” - powtórzyła gotując się w sobie, podeszła parę kroków bliżej - Co tu, do cholery, się dzieje, Gerhard? Wieziesz ze sobą połowę wyposażenia fortu, ukrywasz to przed wszystkimi, znikasz na całą noc, reszcie każesz gdzieś łazić, a następnie jakby nigdy nic odnajdujesz nas, nawet nie wiedząc gdzie się udaliśmy?! Mam nieodparte wrażenie, że nie przyjechaliśmy tu z baronem, tylko z Tobą.

- To prawda, że część wyposażenia sam skompletowałem, ale cała reszta to czysty przypadek - Gerhard uśmiechnął się lekko pod nosem widząc gorliwość młodej dziewczyny - Miało mnie już nie być kiedy dotarliśmy do Volkenplatz, ale sprawy potoczyły się inaczej. Poza tym rozmawiałem już o tym z resztą drużyny kiedy Ty sobie ucięłaś drzemkę. Nie mam zamiaru się powtarzać, a już na pewno nie będę tłumaczył się żadnemu z was.

- Świetnie! Jeszcze się obraź na wszystkich i w ogóle nic nie mów. A my na pewno będziemy za Tobą łazić, bo za cholerę się nie dowiemy co się tu wyprawia. Miej w dupie, oczywiście - wściekła lecz wciąż bardziej bledsza niż zwykle zaciskała dłonie na podarowanym jej muszkiecie - JA tego nie mam w dupie. Jeszcze mnie coś interesują inni. W nocy ścierwa rozszarpały Albhelma, a Ty będziesz jeszcze czekał aż zniknie cała reszta by cokolwiek powiedzieć? Giną ludzie, bo baron coś sobie ubzdurał i powiedział jedno zdanie. Pasuje Tobie taki układ? - produkowała się pretensjonalnie.

- Tak się składa dziecinko, że z uwagi na was i na Ralfa zadecydowałem, że wrócimy do Volkenplatz - Lyn powoli wyprowadzała Gerharda z równowagi - Gdyby nie ja to zginęłoby was więcej owej feralnej nocy. Teraz zamknij mordę i pakuj się, bo czeka nas długa i niełatwa podróż z powrotem do wioski - Wicehrabia nie miał już ochoty na dalszą rozmowę, odepchnął ją od siebie i poszedł obudzić resztę.

Z zaciśniętymi zębami została odsunięta. Pod przykrywką wrzało a Lyn wcale nie chciała pokazywać, że temat z jej strony został zamknięty.

- Genialnie! Pieprzyć logikę! Kilometr od ruin nagle się odwidziało i wracamy! - uniosła w powietrzu ręce pokazując bezradność na bezsensowne decyzje. Nie trzymała już ściszonego głosu bo i tak reszta miała się budzić - Czemu sama na to nie wpadłam?! A Albhelma pozszywamy, będzie żył! - zaciągnęła ironicznie kończąc nie mając już rozmówcy w zasięgu wzroku.

Kobieta nie mogła zrozumieć oporu jaki stawiał wicerhrabia. Tak proste i podstawowe rzeczy nie działały kompletnie w tych stronach. Ludzie zachowywali się dziwnie. Wszyscy milczeli i nie mieli zamiarów nawet się odezwać po usilnych prośbach. Brak elementu komunikacji był dla Lyn czymś nie do przeżycia. Wszystko, co robiła polegało właśnie na tym. Brak komunikacji i głupota - to doprowadzało ją do białej gorączki najbardziej.

Na zewnątrz musiała poczekać parę długich chwil, by po zawitaniu do środka nie rzucić się z zamiarami rozszarpania łowcy. Oczywiście ku dobrej wierze doprowadzenia go do porządku i wyciągnięcia odpowiedniej komunikacji. Emocje jednak nie spadły całkowicie, tylko odpowiednio, by tego nie zrobić. Przed ruszeniem starała się być pomocna w tym, czym mogła. Podzieliła się swoimi dodatkowymi zapasami, które wzięła, oraz dopilnowała palności broni po ostatniej złej pogodzie.

Akwus 22-02-2014 15:41

Słowo szlachcica, jak dowodziły dotychczasowe doświadczenia Borysa, były w tym świecie wartością równie cenną jak szczyny goblina. W sporadycznych przypadkach mogły owszem, dla celów leczniczych, okazać się warte ryzyka, lecz w miażdżącej większości były to jednak tylko szczyny.
- Naturalnie - wstał wykrzywiając twarz w bólu jaki spowodował ruch. - Nie rozchodzi się o tym, bym jakkolwiek nie ufał twojemu słowu przyjacielu - powiedział obracając w dłoni czarny nóż rękojeścią do rycerza. Zatrzymał się jednak o kilka cali przed tym gdy wyciągnięta dłoń Niedźwiedzia chwyciłaby owinięty skórą trzonek. Druga dłoń skryta za plecami kłusownika skrywała dłuższe ostrze gotowe włączyć się do akcji gdyby rozmowa mimo starań obu stron nie kleiła się za bardzo.
- Bardziej mój umysł nurtuje kwestia, co to do kurwy matki było!

Ponownie odsunął się o kilka kroków od skrępowanego towarzysza. - Mało mnie nie udusiłeś! Mam polegać na twym słowie? Słowie za które nie jesteś w stanie ręczyć jak coś ci odpierdoli!?

-Raz dałem się zaskoczyć, bo nie wiedziałem co się z tobą dzieje, moje życie stawiam jednak na szali ździebko wyżej niż twoje. Dbając więc o nie pozwolę Ci zdradzić mi o co tu chodzi, albo zabezpieczę się przed kolejnym twoim atakiem permanentnie!
Skończył wyjmując zza pleców długi nóż, mogący z powodzeniem zastąpić małemu chłopcu miecz.

- Więc albo - zważył w prawicy czarne ostrze którym miał przeciąć powróz - albo - lewa dłoń wykręciła dłuższym brzeszczotem młynka kończąc ruch wbijając sztych głęboko w sterczący obok niego konar starego wiązu. Kłusownik odczekał chwilę dając Niedźwiedziowi czas do namysłu po czym zręcznie naparł na zagłębione w drzewie ostrze. Głośnym chrupnięciem rozłupywanego na dwoje pniaka pozwalało się domyślać jak podobnie trzasną kości.

piotrek.ghost 22-02-2014 16:00

Christoff zaskoczył Otta sprawnością i szybkością ruchów, nie spodziewał się że z taką łatwością zablokuje ataki Otta, planem łowcy było raczej rozłupanie czaszki grubasa, jednak rzeczywistość szybko zweryfikowała zamiary i to boleśnie. Kastner z przerażeniem spojrzał na swój brzuch z którego wystawała rękojeść szabli, z pomocą buta hrabia wyciągnął ostrze z trzewi łowcy i pozwolił osunąć mu się na rozmokłą ziemię. Otto upadł na plecy i spojrzał w niebo przebijające między koronami drzew, zaskoczyło go to że niebo stawało się niebieskie a deszcz ustawał, czyżby umierał i odchodził do lepszego świata? ostatnie co usłyszał to przekleństwo Jakoba, potem już zapadł się w ciemność.

Warlock 23-02-2014 21:00

Gerhard:
- Odpocznijcie. - powiedział łowca czarownic widząc rozjuszonego Eusebia. - Nie ma sensu kontynuować podróż kiedy większość z was ledwo kontaktuje. - spojrzał wymownie na Lyndis. - Lepiej mi powiedźcie co się stało z wieśniakami, Borysem, Niedźwiedziem i z tym dziwakiem z Arabii, którego imienia nie pamiętam.
Eusebio:
- Panie, przybyłem tu, by rozsławiać imię Sigmara! Siedzenie w tej jaskini niegodne jest jego sługi… - powiedział pokutnik, sięgając po puklerz. Patrzył na Gerharda, szukając w oczach łowcy przyzwolenia na wymarsz. - Wierzę, że ścieżki tego lasu i miejsce pobytu przeklętych istot nie stanowią dla ciebie tajemnicy…
Ralf:
- Moi towarzysze wrócili do wioski. Zrobili coś, czego ja w swojej głupocie nie zrobiłem. - wyjaśnił Ralf, patrząc na łowcę. - Arab nie żyje, ta dwójka gdzieś się zagubiła. Co do kontynuowania podróży… Nie mam zamiaru tutaj tkwić, gdy moja rodzina i moi przyjaciele mogą zostać w każdej chwili zabici. Niepotrzebnie wchodziliśmy do tego lasu. Od waszego przybycia zaczęły się tylko kłopoty.
Gerhard:
- Możesz iść sam, ale w pojedynkę nie rozsławisz imienia Sigmara. - warknął w kierunku fanatycznego Eusebia, po czym zwrócił się do Ralfa nieco przyjaźniejszym tonem. - Nie jesteśmy waszym źródłem kłopotów. To co się może wydarzyć za kilka-kilkanaście godzin nie będzie mieć żadnego związku z obecnością barona i jego orszaku. - Gerhard sięgnął po sztylet i zaczął rysować mapę na piaszczystym dnie jaskini. - Jesteśmy tutaj. - wskazał paluchem dużą wyżłobioną w piachu plamę. - Dwie godziny drogi na północ stąd znajdują się ruiny Vanhaldenschlosse. - narysował długą czarną linię prowadzącą z jaskini aż do miejsca gdzie znajdował się odpowiednik zrujnowanego miasta. - Nie są do końca opuszczone, gdyż wszystko wskazuje, że wąpierz, który kontroluje lokalną populację ghouli właśnie tam rezyduje. - sięgnął za pazuchę i wyciągnął kilka listów oraz stare drukowane na papierze gazety. Rzucił je pod przemoczone deszczem stopy Rafla. - Jakiś czas temu w Ostermarku pojawiły się wieści o zorganizowanych atakach na okoliczne wioski. Łowcy czarownic i tak mają wystarczająco kłopotów z lokalnymi władzami, więc poproszono mnie abym zajął się tą sprawą osobiście. Ciężko było skompletować drużynę na podróż do Sylvanii, gdyż nikt o zdrowych zmysłach nie zapuszcza się w te strony. Przydatny okazał się baron Christof Rotenstadt, który jak sami dobrze wiecie poszukiwał zaginonej ukochanej. - wicehrabia uśmiechnął się z politowaniem. Znał dobrze Christofa i wiedział, że temu człowiekowi nigdy nie zależało na miłość. No, chyba, że mówimy o miłości do pieniędzy. - Udało mi się go namówić na podróż do Templehof. Tam rozeznałem w obecnej sytuacji i chciałem w pierwszej kolejności udać się do Volkenplatz i będąc na miejscu pożegnać się z baronem by móc kontynuować własne śledztwo, ale sprawy potoczyły się zupełnie inaczej kiedy odnaleziono zwłoki Elisy.
Eusebio:
Biczownikowi nie spodobał się ton łowcy. Ścisnął w ręku korbacz z ponuracką miną... Przez chwilę wydawało się, że rzuci się na mężczyznę w płaszczu. Fanatyk nie był jednak aż tak szalony… Ten człowiek wiedział wiele o tym, co czyha w ostępach sylvańskich borów. Dawał nadzieję na chwalebne starcie z siłami zła. Eusebio powoli godził się z myślą, że przyjdzie mu jeszcze poczekać na walkę. Obserwował schemat nakreślony na piachu, notując go w pamięci. Następnie sięgnął po jeden ze zwitków ciśniętych pod nogi wieśniaka i próbował znaleźć w nim potwierdzenie słów wicehrabiego.
Ralf:
Ralf jedynie rzucił okiem na papiery rzucone mu pod nogi. Niewiele interesowały go wydarzenia rozgrywające się w Ostermarku. Jednak życie nauczyło go, że ludzie mogą powiedzieć wszystko byleby tylko załatwić swoje interesy. A po dotychczasowym zachowaniu większości ze szlachetnej części wyprawy wywnioskował, że zniknięcie jednej czy dwóch wiosek niewiele by dla nich znaczyło.
- Nie interesuje mnie Ostermark. Moje zainteresowania kończą się wraz z granicami Volkenplatz. Co muszę zrobić, by uratować moją wioskę od ghuli? - zapytał dość spokojnym, wręcz pozbawionym emocji głosem. - Znasz się pan lepiej na polowaniu na potwory niż ja. Jakiś plan? Jakieś porady?
Dante:
Dante niechętnie podniósł się z ziemi i ruszył w stronę mężczyzn. Wysłuchał uważnie co każdy z nich miał do powiedzenia. Rzucił okiem na mapę. Chyba miał pomysł.
- Popraw mnie jeżeli pomylę się w tym co powiem. - zwrócił się do Gerharda - Wioska jest kawał drogi stąd, a ruiny dwie godziny drogi. Nie wiem jak szybko się porusza grupa, którą widziałeś, ale powinni być w okolicach Volkenplatz. Jeśli chcielibyśmy ich dorwać, możemy błądzić po lesie lub zasadzić się w ich leżu. - wskazał palcem miejsce, w którym na mapie są ruiny - Myślę, że tak jak wszystkie inne istoty, po polowaniu wrócą tam. Nie spodziewają się tego. Żeby zdążyć, musielibyśmy ruszyć już teraz, ale tu pojawia się problem. - wymownie kiwnął głową w stronę Lyndis. Teraz zaryzykuję najbardziej niebezpieczne stwierdzenie. Jeśli zabijemy wampira, reszta powinna uciec, ale nie znam się na upiorach i mogę się mylić. To mogłaby być szansa na uratowanie twojej wioski. - Spojrzał na Ralfa. - Tak, czy inaczej, musimy odpocząć, bo słyszałem potworne rzeczy o tym co można tu znaleźć i nawet jeśli połowa z tego to kłamstwa, to mamy duży problem.
Gerhard:
- Ofiarą padły nie tylko wioski po stronie Ostermarku, ale także osady zamieszkane przez Sylvańczyków z krwi i kości. Jestem głęboko przekonany, iż owa seria wydarzeń jest ze sobą połączona, a źródłem nieszczęścia jest wampirzy lord zamieszkujący ten las i powoli odbudowujący władzę. - Gerhard uśmiechnął się słysząc słowa Dantego. - Jeszcze będą z Ciebie ludzie. - powiedział ze skinięciem głowy. - Szukać orszaku po lesie nie ma sensu, więc mamy dwie drogi wyboru... - wicehrabia przyjrzał się uważnie otaczającym go twarzom chcąc się upewnić czy wszyscy go słuchają.-...albo wrócimy do Volkenplatz i pomożemy mieszkańcom w obronie wioski albo zasadzimy się na wampira oraz jego sługusy w ruinach Vanhaldenschlosse i raz na zawsze rozprawimy się ze sukinsynem. Druga opcja jest korzystniejsza, ale bez naszej pomocy w wiosce może zginąć wiele osób. - Gerhard oparł się wygodnie o ścianę jaskini i zasłonił kapeluszem część twarzy. - Decyzja należy do was.
Ralf:
- Ja idę do wioski. - z ust Ralfa, niemal bez zastanowienia padła odpowiedź, której powinni się po nim spodziewać. - Zemsta może ma jakieś zalety, ale wolę przeszkodzić niż się mścić.
Eusebio:
Oczy Eusebia ożywiły się, gdy usłyszał o wampirzym lordzie. Na takie wyzwanie właśnie czekał. Byle kmiotki poradzą sobie ze sługusami, lecz przywódca hordy nieumarłych to zadanie przekraczające możliwości wieśniaków. Tutaj potrzebna jest ręka Sigmaryty i szczęśliwie z woli swego patrona znalazł się we właściwym miejscu...
- Zabijmy wampira, wtedy wszyscy mieszkańcy osad na rubieży Imperium będą spać spokojnie! Tarcza Sigmara ochroni nawet jego nieposłuszne dzieci! - rzekł z wiarą i przekonaniem. - Choćby nie oddawały należytej mu czci doznają łaski i pojmą jego nieskończoną dobroć.
Gerhard:
- Starczy tego! - warknął łowca potworów starając się uciszyć ręką Eusebia. - Nie możemy po raz kolejny się rozdzielać. Zrobimy krótki odpoczynek i za kilka godzin wyruszymy z powrotem do wioski, a wąpierzem zajmiemy się w swoim czasie. - wicehrabia dorzucił opał do ogniska. - W każdym razie nie mamy innego wyboru. - dodał obserwując jak Kurt opróżnia zawartość żołądka u jego stóp.
Eusebio:
Gorliwiec pojął, że inni nie są jeszcze gotowi. Usiadł wyraźnie niepocieszony, opierając się o tarczę. Słuchał trzasku ognia i wpatrywał w wyrzucane przez niego, szybko gasnące, krwawe iskry...



Po długiej i trudnej rozmowie decyzja została podjęta. Kilka godzin później, na długo przed zmierzchem, najemnicy wraz z łowcą potworów wyruszyli w kierunku Volkenplatz. Ralf, który z całej grupy znał las najlepiej szybko naprowadził najemników na stary wydeptany przez myśliwych szlak prowadzący prosto do wioski. Pogoda z każdą chwilą poprawiała się - deszcz ustał, a gęste burzowe chmury majaczyły daleko na horyzoncie zostawiając po sobie świeży zapach mokrej roślinności. Do szczęścia brakowało tylko słońca, które teraz przesłaniały konary drzew, no i trzeba jeszcze było przeskakiwać przez błoto i bajora żeby dojść do celu w miarę suchym. Po pewnym czasie dotarli na skraj leśnej polany pośrodku której znajdował się spory głaz rozmiarem i kształtem przypominający te z neolitu. Wokół niego znajdował się okrąg małych ociosanych skał wyciągniętych z rzeki i najprawdopodobniej służących do siedzenia. Na twarzy Ralfa malowało się zdziwienie, gdyż nawet on nie był świadomy istnienia tego miejsca. Wcześniej była tu pusta polana, gdzie przed powrotem do wioski zbierali się myśliwi wraz ze swym łupem. Wyglądało na to, że jakaś tajemnicza siła przeniosła w to miejsce potężny głaz i okrąg dosyć sporych kamieni. Najemnicy zbliżyli się do środka polany i odkryli jeszcze coś. Dwa ciała leżały rozciągnięta wokół głazu, jedno z nich należało do młodzieńca, który zaprowadził ich do Volkenplatz, a później zdezerterował. Naprzeciw Kmietka leżała Ewka - naga z wyrwanym z piersi sercem spoglądała martwym spojrzeniem na swego kochanka.

···

Olaf rąbał na kawałki ciało Christofa, aż w końcu sam opadł z sił. Wieśniacy w milczeniu obserwowali rzeź aż w końcu niezręczną ciszę przerwał głos Konrada namawiający resztę do powrotu. Łowca wraz z Jakobem wzięli pod ramię rannego, zaś Olaf przerzucił przez plecy kowala, który wcześniej poniósł śmierć od kul barona. Po Kmietku i Ewce śladu nie było. Wszyscy obawiali się najgorszego, więc zrozumiałym było, że nikt nie chciał zagłębiać się do lasu w poszukiwaniu zaginionych. To była robota dla tropicieli, a obecnie mieli zbyt wiele zmartwień na głowie by posłać za dwójką uciekinierów ostatniego ledwo stojącego o własnych siłach myśliwego.

Kiedy wyszli z lasu dostrzegli słup ognia i dymu wydobywający się znad małej doliny w której położona była ich wioska. Przeczuwając najgorsze ruszyli na tyle szybko na ile im ranny Otto pozwalał. Po niespełna dziesięciu nerwowych minutach cali zadyszani i spoceni dotarli na miejsce w którym rozgrywał się istny horror. Volkenplatz trawiły płomienie. Dym i ogień buchał znad chat pochłaniając w zaledwie kilka minut dorobek ich życia. Pomimo trzasku spalanego drewna i walących się budynków w wiosce panowała względna cisza. Nie było żadnych krzyków, jęków, odgłosów walki... niczego co by świadczyło o tym, że ktoś mógł jeszcze żyć. Zahartowanych Sylvańczyków po raz pierwszy w życiu dotknął strach.


Deszatie 24-02-2014 00:00

Czas spędzony w jaskini był niemiłosierną torturą dla zeloty, bo nie znosił bezczynności. Wreszcie rzucono hasło do wymarszu. Wędrówka okazała się o wiele łatwiejsza niż niedawna walka z żywiołem i ze słabościami. Przeszkody w postaci leśnych sadzawek oraz błotnistych pułapek biczownik pokonał boso, zdejmując znoszone buty. Nie martwiło go to zbytnio. Lata spędzone na szlaku uodporniły go na dużo poważniejsze dolegliwości niż pospolity katar czy przeziębienie...

Był zaskoczony na widok polany z tajemniczymi obeliskami. Podejrzewał, że to wytwór pogańskich praktyk mieszkańców tych ziem albo skutek działań potężniejszych sił... Utwierdziły go w tym ofiary złożone z młodych ludzi. Eusebio był daleki od współczucia, taki widok nie szokował oczu fanatyka przywykłych do obrazów okrutnej śmierci. Potwierdzał tylko kruchość ludzkiego żywota.
- Los człowieka, jest godny pożałowania: jego życie przemija jak łodzie z trzciny... - zawyrokował. - Czasami zostaje brutalnie ścięte niczym prątek przez nieuważnego ogrodnika. Bywa, że śmierć jest karą zesłaną przez Pana za przelaną niewinnie krew i grzech wobec bliźniego! Ta para wieśniaków zapłaciła najwyższą cenę za haniebny czyn swojego przywódcy! Wieszczba Eusebia spełniła się prędzej, niźliby przypuszczał...
Polecił Sigmarowi dusze zabitych i był gotowy do dalszej drogi.

Stanął pośrodku kamiennego kręgu, zamykając oczy. Czekał na głos boga, który nakarmi jego zmysły życiodajnym słowem... Zamiast tego las szeleścił posępnie, niosąc echa ludzkich cierpień, płaczu i pożogi... Przez chwilę jego dawne życie przebiło zasłonę ponurego szaleństwa jak oślepiający promień słońca skłębione chmury. Pokutnik padł na kolana, zawodząc potępieńczo. Zmęczoną twarz wykrzywił grymas nieopisanych katuszy. - Nie, nie chcę pamiętać! - zdusił ból, na powrót skrywając go w czeluściach obłąkanego umysłu...

Sekal 24-02-2014 12:57

Strach. Strach dopadał ich niemal co noc, gdy zamykali wierzeje, podpierając je belkami i licząc, że nocne koszmary nie zainteresują się nimi jeszcze teraz. Kolejny dzień, kolejne godziny na przetrwanie, aby następnego móc znów harować. Nie było to lekkie życie, ale do tego dało się przyzwyczaić. Słabi uciekali. Tak było z Kmietkiem, zbyt wątłym i strachliwym, aby przetrwać w Sylvanii. Mimo tego, swój był. Nie szukali go, bo nie mieli szans znaleźć. Do łażenia po lesie dzień bogowie przeznaczyli.

Olaf nie myślał. Nie podejmował tej próby, dźwigając ciężkie ciało kowala. Potykając się co chwilę, dysząc i czując jak mięśnie pieką i rwą. Nie bez powodu nazywali go Żyłą, nigdy też się nie poddawał. Nigdy. Nie, gdy widział jeszcze nadzieję.
Okazało się, że dziesięć minut nawet ona zgasła, paradoksalnie płonąc niczym ognisko z ususzonych drewien do których ktoś podsypał suchych iglastych gałęzi. Bezwładne ciało zsunęło się z barków chłopa. Nawet nie zauważył jak upadało na ziemię, gapiąc się na rozpościerający się przed oczami widok.

Złość, furia wręcz. Smutek. Strach, przechodzący w przerażenie. Wszystko to razem, z nałożonymi twarzami rodziny. Opadł na kolana i ryknął, wbijając dłonie w ziemię i wyrywając kępy trawy. Trwało to przez moment, kiedy wreszcie otrząsnął się z bierności, tak rzadko go nachodzącej. I bez słowa, bez spojrzenia rzuconego towarzyszom, o których wydawało się, że nawet zapomniał, pognał w stronę wsi. Prosto między płomienie.

Pierwsze myśli pojawiały się mu w głowie. Wypierał te z pytaniami czy żyją. Te, przypominające mu, że przecież ich ostrzegał. Że Fritz zamykał wrota. Że...
Biegnąc ile miał jeszcze sił postanowił trzymać się nadziei, że zmoczone niedawnym oberwaniem chmury chaty płonęły wolno i była jeszcze szansa kogoś lub coś uratować.

Akwus 25-02-2014 12:41

Borys czekał na odpowiedź swojego towarzysza nie poganiając, ani nie dopytując dalej. Rozwiązania tej sytuacji mogły być dwa i to które ostrze zostanie użyte zależeć miało wyłącznie od krasomówstwa Niedźwiedzia.
Potrzebował odpoczynku i choć nie odważył się zamknąć oczu pokładając wiarę w prowizorycznych więzach, to sam fakt, że mógł siedzieć bez ruchu wyrównując oddech był już zbawienny dla umęczonego ciała.
___

Gdy Lyn wyznaczyła go do zamykania grupy nie protestował uznając, że cofając się w stronę Volkenplatz realne niebezpieczeństwo może przyjść właśnie zza pleców. Zza pleców powinien również przyjść jego brat.

Kurt starał się nie okazywać najmniejszej troski o zaginionych, lecz gdzieś w środku nie potrafił całkowicie zabić uczuć i emocji. Borys był jednak jego rodzonym bratem, z którym spędził niemal całe dotychczasowe życie. Zdawał sobie sprawę, że nawet Sylvański las nie jest dla kłusownika wyzwaniem ponad jego możliwości, lecz jednak działo się tu więcej niezwykłych rzeczy niż w ciemnym lesie dziać się powinno i nie można było wykluczyć, że marudząca gdzieś z tyłu dwójka spotkała przeciwności, którym mogła nie podołać.
Topornik odtrącał od siebie obawy o los brata, lecz im dłużej maszerował samotnie na tyle kolumny tym bardziej każdy kolejny obrót za plecy gdzie nie ujrzał sylwetek obu najemników wzmagał u niego niepokój.
___

Kolejne uderzenia serca mijały wraz z przelatującymi ponad koronami drzew obłokami. Niedźwiedź milczał nie chcąc, lub nie potrafiąc udzielić kłusownikowi odpowiedzi.
Ukojenie spływające na całe ciało Borysa okazywało się z każdą chwilą coraz mocniej opanowywać jego zmysły. Czuł, że jeśli rycerz postanowi się szarpnąć, zerwie powróz i zaatakuje w demonicznym szale, reakcje najmity będą bardzo spowolnione. Nie miał jednak dość sił by zmobilizować organizm do większej czujności.
Powieki opadały raz za razem.
___

Wszedł na polanę jako ostatni, sprawdzając tuż przed wejściem pomiędzy głazy czy może Borysowi udało się ich wytropić. Po raz setny okazało się jednak, że nie udało się to ni jemu ni komukolwiek innemu.
Ciało wieśniaczki sprawiło, że w najemniku coś drgnęło. Makabryczna scena śmierci kochanków nie miała dla niego znaczenia tak bardzo jak nagie ciało dziewczyny z bladymi piersiami skąpanymi w szkarłatnej krwi. Gdyby tylko oddychała - Kurt nie lubił trupów. Przynajmniej nie jeśli miał nadzieję na ciepłe ciała, ciepłe i wykazujące dość energii by się bronić. Opór i furia podniecały go w równym stopniu co młodość i niewinność. Tym jednak razem scena nie podniecała na tyle by oderwać jego myśli od wydarzeń z minionej nocy.

Kwestia ciał i dalszego postępowania pozostawała w jego odczuciu w gestii pozostałych z Wicehrabią na czele. Odwrócił się więc bez słowa ponownie lustrując obrzeża polany. Czuł, że zbyt długo panuje spokój a Las nie mógł uwierzyć, że odchodzą uznając swoją porażkę...
___

Czarny nóż choć lżejszy wysunął się dłoni jako pierwszy miękko upadając na mech. Dłuższa broń początkowo wspierana na kolanie również przegrała walkę i powoli osunęła się do stóp kłusownika. Głowa spoczywała na piersi już od jakiegoś czasu a pod zamkniętymi powiekami źrenice rozszerzały się i zwężały w rytm snów jakie nawiedzały Borysa co noc od niemal dwóch tygodni...

wysłannik 25-02-2014 16:20

Do Konrada dopiero po jakimś czasie dotarło, że zabicie barona wcale nie musiało być najlepszym wymierzeniem sprawiedliwości, ale doszedł też szybko do wniosku, że innego sposobu mogło tak szybko nie być. Poza tym ktoś musiał dać gardło za Kmietka i jego rodzinę.

Szli powoli. Nikt do nikogo po drodze się nie odzywał. Do każdego powoli dochodziło wszystko. Konrad zastanawiał się co będzie dalej. W końcu ktoś zorientuje się, że barona już nie ma i będą go pewnie szukali we wiosce. To może sprowadzić jakieś nieszczęścia. Konrad nie znał rodziny barona, nie wiedział czy mają bardzo przesrane. Najdziwniejsze było to, że w chwili gdy strzelał do barona wcale o tym nie myślał.

Poczuł dym. Momentalnie na myśl przyszły mu najczarniejsze wizje. Miał wrażenie że to z wioski taki dym. Znów poczuł strach i obawę. Nie chciał stracić Elsy. Przyśpieszyli i szybko dotarli do wioski, jednak zastali ją całkiem inaczej niż wtedy, jak ją opuszczali. Cała wioska stała w płomieniach. Konrad nawet przez sekundę się nie zastanawiał nad tym co robić dalej. Doskonale wiedział, co zrobić. Położył rannego pod jednym z drzew i rzucił się przez ogień do wioski, kierując się do swojego domu.

Karmazyn 25-02-2014 23:48

W czasie krótkiego snu nawiedziły go koszmary przedstawiające jego kochaną Letty wraz z Leo i Reinem w różnych stadiach śmierci, uśmierconych na różne sposoby. Gdy przykre widoki odgoniły od niego chęć na sen, kręcił się niespokojnie po jaskini wyczekując na moment wyruszenia.
W końcu kompania ruszyła Ralf musiał być powstrzymywany przez łowcę potworów przed rzuceniem się biegiem w stronę wioski.

Stanął na polanie jak wryty. Cholernie ciężkie kamienie w miejscu gdzie jeszcze poprzedniego dnia znajdowała się polana. Ktoś musiał je tutaj przenieść lub wyłoniły się z głębi ziemi w ciągu nocy... Banita przełknął ślinę. Wniosek, do jakiego doszedł ani trochę mu się nie spodobał. Magia w pobliżu wioski oznaczała kłopoty.
Słysząc słowa Eusebia, krew jeszcze bardziej w nim zawrzała.
– Skończ swoje pobożne pierdolenie, bo ciula wiesz o nas i o naszej społeczności! Twoi bogowie mają nas w dupie, tak samo, jak tobie podobni! – wykrzyczał swoje myśli. Tej dwójce jednak niedane było się polubić...
Zbliżył się do ciał. Jedyne co mógł teraz zrobić dla tych nieszczęśników to po raz ostatni zamknąć ich powieki. Ich już nikt nie uratuje. Ci w wiosce mieli jeszcze szanse. Chociaż był sam, chociaż mógł nikogo nie uratować. Przynajmniej umrze tam, gdzie naprawdę było jego miejsce.

Zrzucił z siebie wszelki zbędny bagaż. Sprawdził czy strzały luźno wychodzą z kołczanu, a miecz z pochwy. Tarczę, którą do tej pory miał przymocowaną do tobołka umieścił przy lewym boku, tak by mieć do niej łatwy dostęp. Chwycił w rękę łuk. Nie oglądając się na nikogo ruszył biegiem ku Volkenplatz. To wszystko było złym koszmarem. Koszmarem, z którego za chwilę się obudzi. Nie zobaczy swej żony rozczłonkowanej. Jego synowie podbiegną do niego uśmiechając się szeroko...
Był w Sylvanii. Sylvania zabija wszelki optymizm i kradnie nawet najgłębiej zakorzenione w człowieku nadzieje.
– Jeszcze chwilę Letty. – wyszeptał, przyspieszając jeszcze bardziej.

piotrek.ghost 27-02-2014 09:15

Otto mimo że podtrzymywany przez kompanów z trudem stawiał krok za krokiem, rana w brzuchu pulsowała boleśnie i kastner z trudem panował nad ciałem i pozostawał przytomny. Czuł krew spływającą po jego ciele przez przesiąknięty opatrunek prowizorycznie założony przez Jakoba. Miał nadzieję że przetrwa drogę do wioski. Nagle prawdopodobnie przez figle jaki płatał mu umysł przyćmiony bólem i utratą krwi zobaczył słupy dymu i płomienie trawiące wioskę. Jednak nagle zatrzymanie marszu i usłyszany jakbyjakby z oddali głos Żyły uświadomił go że to nie omamy, że to nie umysł a los spłatał mu figle mimo pozbycia się obcych ktoś zaatakował wioskę. Pomyślał o swojej rodzinie niemalże ujrzał twarze dzieci i żony. Osunął się na ziemię i zaszlochał w duchu po przysięgając zemstę.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 06:45.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172