Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 22-05-2014, 19:50   #221
 
Tiras Marekul's Avatar
 
Reputacja: 1 Tiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnie
Serce bijące w szlacheckim ciele powoli stabilizowało swój rytm pobudzony walką. Przyspieszony oddech błyskawicznie unormował się przeobrażając się w harmonijny i miarowy. Krew ciekła z rozciętych ran. Kropla zimnego potu pociekła po skroni arystokraty który przyjął dumną postawę zaraz po tym jak konający nekromanta wypalił się na jego oczach. Zimnym spojrzeniem wpatrywał się w resztki cmentarza jakie zostały po starciu. Jego twarz nie zdradzała żadnych emocji zupełnie, jak wtedy, kiedy spotkał się po raz pierwszy z grupą cudzoziemców w chacie cyrulika. Teraz ich zwłoki leżą pośród rozbitych grobów, a spragniona gleba wchłania ich krew rozcieńczaną w zaczynającym padać deszczu. Kilka ptaków zebrało się nad cmentarzyskiem powoli zniżając lot. Wszechobecną ciszę przerywało jedynie sporadyczne krakanie i Borys który dopadł się do ciała towarzyszki.

Walbrecht z kamienną twarzą wyjął ściereczkę i przetarł ostrze rapieru. Zupełnie obojętnie podszedł do śmierci panującej dookoła. Ci ludzie byli zupełnie obojętni jego osobie, ich śmierć nie miała znaczenia w jego życiu. Byli przypadkiem na który został skazany i sukcesywnie ten przypadek od niego odstępował by mógł wrócić do dawnego życia. Walczył z potrzeby przetrwania, a nie uczucia przynależności do grupy.
- Żyje? Krwawi? - Zapytał gdy już uwinął się z czyszczeniem broni. Głos miał głęboki, wyzbyty emocji. Zupełnie nie przejął się kłusownikiem i panną w jego rękach. Odwrócił się tak by deszcz nie padał mu na twarz.

Niedająca znaków życia szlachcianka leżała w rękach wykrzykującego swe żale myśliwego. Jeszcze chwilę temu odzywała się, toczyła rozmowę z Borysem. Teraz jednak życie z niej wyciekało. Przepiękna suknia jaką dostała na dworze Lorda Viktora straciła na efektywności splamiona błotem i krwią. Rozdarła się też prawie odsłaniając dekolt. Walbrecht zbliżył się, przyklęknął na marmurowej płycie tuż obok i wziął dziewczynę do siebie. Przyłożył ucho do jej klatki piersiowej w poszukiwaniu bicia serca. Przyłożonym do nosa palcem sprawdził oddech. Jej ciało pokrywały liczne zadrapania i skaleczenia.
- Straciła przytomność – stwierdził spokojnie szlachcic by uspokoić Borysa. - Nie uchodzi z niej krew, oddech ma bardzo słaby, a uderzenia serca są ledwo wyczuwalne – Walbrecht podniósł ją do góry trzymając na rękach.
- Weź się w garść – władczym tonem szlachcic skierował swe słowa w stronę myśliwego. - Dziwne rzeczy dzieją się tej nocy. Mam nadzieję, że nie czeka nas kolejna niespodzianka gdy dotrzemy do mego domu.
 
__________________
Ph’nglui mglw’nafh Cthulhu R’lyeh wgah’nagl fhtagn.
Tiras Marekul jest offline  
Stary 08-06-2014, 23:44   #222
Konto usunięte
 
Warlock's Avatar
 
Reputacja: 1 Warlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputację


Najwyższa Wieża, Twierdza Tempelhof
32 Vorgeheim
Północ


Viktor von Carstein wyjrzał w zbierającą się ciemność i odczuł coś czego nigdy wcześniej za swego niezwykle długiego życia nie zaznał. Uczucie tak silne i pierwotne w swej naturze, że potrafiła ulec mu nawet najpotężniejsza z armii. Uczucie będące nieodłącznym elementem życia, które znał każdy śmiertelnik - strach.
Strach powinien być czymś obcym dla wampira; istoty cieszącej się nieograniczoną upływem czasu żywotnością, potwora będącego zaprzeczeniem wszystkiego co ziemskie. A jednak Viktor odczuwał strach, gdy spoglądał w dal ku ginącemu w mroku horyzontowi. Jego wampirze oczy widziały znacznie więcej i znacznie dalej niż śmiertelny człowiek mógłby sobie wyobrazić. Prawdziwa siła tych nieumarłych istot nie leżała jednak w ich nadludzkiej sile, charyzmie czy nawet zdolnościach magicznych. O potędze wampira świadczył jego umysł; im bardziej przebiegły i błyskotliwy tym większą władzą się otaczał.
Viktor von Carstein był mistrzem knowań; pociągał za sznurki w całej Sylvanii, a nawet wśród otoczenia Imperatora miał swoich ludzi. Jego sojusze były długowieczne, a sojusznicy wierni i wpływowi, ale po raz pierwszy od niezliczonych wieków władca Tempelhof dał się zaskoczyć. Tym bardziej upodlające to było zaskoczenie, gdyż Viktor aż do dnia dzisiejszego był szczerze przekonany, że ma nad wszystkim kontrolę. Nawet kiedy Lyndis wylała na niego wiadro ponurych wieści pan na zamku Tempelhof wciąż uważał, że jest jeszcze szansa pokrzyżowania planów przebiegłemu Vanhalowi. Niestety, kości zostały już rzucone…




Pierścień Murów, Twierdza Tempelhof
32 Vorgeheim
Północ


Edmund Dashauer był w swoim długim jak na Sylvańczyka życiu świadkiem wielu przerażających wydarzeń, ale to było chyba najbardziej upiorne spośród wszystkich. Stojąc samotnie na wysokich murach Twierdzy Tempelhof obserwował w milczeniu jak położone poniżej miasto trawi pożoga. Jego lekko zarośniętą twarz chłostał przeszywająco zimny wicher, który niósł ze sobą zapach śmierci i rozkładu. Kapitan elitarnej gwardii drżał na całym ciele nie z powodu niskiej temperatury, a z własnej bezsilności. Każdy kto był kiedyś ze związanymi rękoma w ciężkiej sytuacji wie jak bardzo podłe było to uczucie. Kakofonia błagalnych okrzyków, agonii umierających i szczęku oręża sama w sobie potrafiła skruszyć zapał do walki nawet najmężniejszych z mężnych.
- Jest gorzej niż sądziłem - stwierdził na głos Edmund Dashauer, który wyczuł za swoimi plecami obecność tak subtelną, że aż niemalże nieuchwytną. Gdyby nie był kapitanem jednego z najbardziej tajemniczych zamków Starego Świata dałby się zaskoczyć jak każdy inny - nawet najbardziej czujny - śmiertelnik.
- Ludzie uciekają w stronę zamku, a bramę grodu przeforsowała właśnie armia przeciwnika - kontynuował swój wywód cały czas przyglądając się odległej plamie na horyzoncie, która wydawała się falować niczym flaga na wietrze. Było to istne morze żywych trupów. Żywioł tak potężny i nieokiełznany w swej chaotycznej naturze, że niejeden wojownik mając tą możliwość porzuciłby broń i uciekał jak najdalej.
- Nie sprawuję nad nimi kontroli… - z ciemności za plecami Dashauera wyłoniła się skryta pod kapturem postać, której niezwykłe oczy błyszczały niebieską poświatą. Długi płaszcz sięgający ziemi falował na wietrze.
- Nie chcą mnie posłuchać. W jednej chwili straciłem kontrolę nad wszystkimi wojskami - dla wampira pokroju Viktora von Carsteina był to cios porównywalny z utratą władającej bronią dłoni dla wojownika. Władca Tempelhof stracił całkowite panowanie nad swoimi ożywionymi za pomocą magii wojskami, które były jego główną siła uderzeniową. Poza nimi pozostała mu tylko garstkę wiernych śmiertelników służących wyłącznie do bezpośredniej obrony jego osoby.
- Uciekniesz panie? - zapytał kapitan, chociaż doskonale znał odpowiedź.
- Muszę ostrzec Mannfreda przed nowym zagrożeniem. Wspólnym wysiłkiem powinniśmy znaleźć sposób na Vanhala.
- Jakieś rozkazy, panie? Moja rodzina jest tam na dole… - wzdrygnął się na samą myśl. Kochał całym sercem uroczą Elisabeth i swoją małą radosną gromadkę. Wizja, że kiedyś ich straci nieodłącznie towarzyszyła mu przez ostatnie lata i nigdy nie była tak realna jak teraz.
- Zapomnij o nich i ratuj swoją skórę, Dashauer. Nikogo nie uratujesz, a jedynie zasilisz szeregi wroga - słowa Viktora były bolesne niczym chłosta na zimnym wietrze, ale tylko dlatego, że miały sens.
- Nie potrafię zostawić tych wszystkich mieszkańców na pastwę krwiożerczych ghuli. To są ludzie, których znałem całe życie i po prostu… nie potrafię.
- A więc głupcem jesteś, ale skoro tak bardzo chcesz tu zostać to mam dla Ciebie jedną radę. Nie szukaj swojej rodziny, bo najprawdopodobniej i tak jest już za późno. Jeśli chcesz ze swojej niechybnej śmierci zrobić jakiś pożytek to zostań na zamku i broń go do ostatniej kropli krwi. Wyślij w zaświaty jak najwięcej ożywieńców, każda ofiara osłabia Vanhala i może przeważyć nad ostatecznym zwycięstwie. Pole bitwy jest czymś nad czym nawet wampir nie ma kontroli. Jego natura jest tak chaotyczna, że nawet bogowie zrodzeni z mistycznej energii Chaosu nie są w stanie przewidzieć rezultatów. Czasem jeden przypadkowy incydent, a nawet jeden marny śmiertelnik potrafi przeważyć szalę zwycięstwa. Tak, to jest wojna, a jej burzliwy początek miał miejsce w Ponurym Lesie.
Edmund Dashauer długo zastanawiał się nad słowami Lorda Viktora. Nie ochodziły go polityczne zawiłości owego konfliktu, albowiem był tylko żołnierzem, który został wkręcony w intrygę uknutą przez najbardziej wpływowe istoty w całym znanym mu świecie. Znacznie bardziej przejmował się losem swych bliskich. Jeśli jego rodzinie udało się uciec z rąk potworów to z pewnością ruszą w stronę zamku, ale jeśli dali się zaskoczyć… to są już dawno martwi i już niedługo przyjdzie mu z nimi walczyć.
- A co z uchodźcami, którzy już teraz tłumnie dobijają się do bram? - odpowiedział po dłuższej chwili ciszy. Bramy Twierdzy Tempelhof były szczelnie zamknięte, ale spanikowani mieszkańcy starali się za wszelką cenę dostać do środka. Naporem własnych ciał daremnie próbowali sforsować bramę.
- Od teraz ty tu wydajesz rozkazy, decyzja należy do Ciebie - z tymi słowami Viktor von Carstein rozmył się niczym piasek na wietrze pozostawiając kapitana Dashauera samego na murach Tempelhof. Poniżej na dziedzińcu stał na baczność cały regiment doskonale uzbrojonych gwardzistów von Carsteina. Ich podstawowym orężem był długi miecz, krótka włócznia i dwa pistolety skałkowe, a do tego zasłaniali się sięgającymi ziemi trójkątnymi tarczami wykonanymi z podwójnej warstwy dębowego drewna i stali. Odziani w pełne zbroje płytowe i podłużne hełmy byli elitą spośród najbardziej zaprawionych w bojach wojowników Starego Świata.
W kontraście do nich, po drugiej stronie murów stało bezradnie przed bramą blisko trzy tuziny bezbronnych mieszkańców Tempelhof, a w oddali krętym i stromym gościńcem nadbiegali kolejni uciekinierzy gonieni przez spragnioną ludzkiej krwi hordę umarłych, która bezlitośnie rozrywała na strzępy wszystko co stanęło na jej drodze…




Edmund Dashauer przez moment zawahał się. Mógł jeszcze uciec, ale musiałby zrobić to samemu, bez pasażerów na gapę. Zastanawiając się nad swoim losem spojrzał w dół na zrozpaczonych mieszkańców błagających go o litość. Wśród nich mogła być też jego rodzina…
Zdecydowanym ruchem ręki sięgnął po wajchę, a następnie szarpnął ją mocno do siebie otwierając bramę. Na dziedziniec wbiegł tłum ludzi dziękując Lordowi Viktorowi za łaskę, co tylko wywołało rozbawienie na twarzy kapitana, który wiedział doskonale, że wampir nawet nie kiwnąłby palcem w trosce o ich życie. Następni uciekinierzy, którym po piętach deptała armia umarłych, byli już straceni, choćby znalazła się wśród nich słodka Elisabeth...

Droga do zamku, Tempelhof
32 Vorgeheim
Północ

- Trzymaj się! Jeszcze chwila i będziemy na miejscu - wysapał wykończony dźwiganiem dziewczyny Walbrecht bardziej do siebie niż do Borysa. Obaj byli ranni, ale spoczywająca w ramionach szlachcica Lyndis była bardzo bliska śmierci.
Ostali przy życiu po masakrze pod świątynią Morra najemnicy biegli wąską uliczką wśród ogarniętych pożogą chat. Dookoła wszystko się waliło przy akomaniamencie spadających z rykiem kul ognia, a za ich plecami wdzierała się do miasta armia łaknących krwi żywych trupów.
W stronę Twierdzy Tempelhof uciekały tłumy ogarniętych paniką mieszczan. Ustał szczęk oręża i okrzyki bojowe - nikt nie starał się stawiać oporu wiedząc, że ich los został już przesądzony. Pozostała już tylko agonia rozrywanych na strzępy mieszkańców miasta oraz wszędobylski strach, który wydawał się nasycać z każdą niebłagalnie upływającą chwilą.




Wraz z resztą mieszkańców najemnicy wydostali się z murów okalających podgrodzie. Biegli ile sił w nogach krętą ścieżką prowadzącą w stronę ulokowanego na samotnej górze zamku, który strzegł wąskiej przełęczy prowadzącej dalej na zachód.
Umarli przywołani za pomocą potężnej magii do pozagrobowej służby deptali im po piętach zbliżając się coraz szybciej. Jedna z elitarnych grup składająca się wyłącznie z ożywionych jeźdźców na umartwionych koniach cwałem ominęła uciekinierów blokując przed nimi zachodnią przełęcz. Przerażeni mieszczanie skierowali się w stronę twierdzy, której bramy wciąż stały otwarte na oścież wpuszczając do środka ostatnich uchodźców.




Borys powoli wykrwawiał się na śmierć w szaleńczym pościgu. Jego oczy powoli zachodziły mgłą - myśliwy skupiał się już tylko na drodze starając się dotrzymać kroku innym. Przetrwanie przestało już mieć dla niego jakiekolwiek znaczenie, biegł instynktownie ile sił w nogach zostawiając po sobie długą smugę szkarłatnej krwi. Nie zastanawiał się nad sensem swych czynów, ani nad ich szansami - po prostu uciekał, tak jak wszyscy inni.
Lyndis, która teraz spoczywała przerzucona przez ramię Walbrechta, powoli zaczęła wracać do zmysłów. Jej oczy otworzyły się szeroko, ale zaraz zmrużyła je rażona ostrym światłem płonącego miasta. Wszędzie unosił się swąd spalonych ciał i rój wściekle gryzących much, które nieustannie atakowały przywykłą do wygód życia arystokratkę w podartej sukni. W końcu otworzyła oczy i zobaczyła coś co zaparło jej dech w piersiach i wykrzywiło usta w niemym krzyku.
Tuż za nimi biegł tym samym gościńcem legion umarłych rycząc złowieszczo. Ich głód ludzkiego mięsa był niepohamowany, a jedyny cel, którym im przyświecał było zniszczenie Twierdzy Tempelhof i zgładzenie wszystkich jej mieszkańców.

Morze ciał spragnionych krwi ożywieńców wydawało się przyśpieszać z każdą mozolnie upływającą chwilą powoli skracając dzielący ich dystans od uciekinierów. Najemnicy wraz z tuzinem innych mieszczan dotarli pod bramę zamku Tempelhof, ale ta zamknęła się dosłownie przed ich nosem. Przerażeni próbowali wyważyć ciężarem własnych ciał wrota, lecz te nawet nie drgnęły.
Walbrecht ułożył Etsy na ziemi cofając się o kilka korków w tył.
- Edmundzie! Jam Walbrecht z rodu Tarashoffer! Otwórz bramy i pozwól nam wejść! - krzyknął w stronę zgromadzonych na murach gwardzistów. - Usłysz to ty stary psie! - wycedził przez zęby bardziej do siebie niż do kogokolwiek innego.
Po krótkiej chwili na blankach pojawił się wysoki mężczyzna w okazałej zbroi płytowej. Na jego smutnej twarzy malował się gniew i upór.
- Przykro mi… - powiedział, a zgromadzeni pod bramą mieszczanie padli na kolana błagając go o litość niczym niewinny zarzuconej mu zbrodni więzień tuż przed egzekucją. - Jest już za późno. Wszyscy zginiemy, ale wam przynajmniej oszczędzę niepotrzebnych cierpień.
- Oszalałeś psi synu! - ryknął w odpowiedzi szlachcic, ale szybko zmienił retorykę - Mam tutaj rannych, proszę cię… oszczędź chociaż ich.
Ostatnią nadzieję na ratunek przekreślił zimny głos Edmunda - Wybacz mi, decyzję już podjąłem - po czym odwrócił się i zniknął za plecami gwardzistów.
- Niech cię diabły pochłoną, Dashauer! - ryknął za nim Walbrecht, ale kapitana już tam nie było.
Roztrzęsiony oparł się plecami o wrota cały czas głośno dysząc. W oddali, jakieś dwieście jardów za zgromadzonymi przy bramie uciekinierami, zbliżała się pagórkowatą ścieżką niezliczona horda umarłych. Wysokie na kilka metrów sztandary wykonane z ludzkiej skóry zdobiły symbole przedstawiające dłoń ociekającą krwią.

Koniec był już bliski...


 
__________________
[URL="www.lastinn.info/sesje-rpg-dnd/18553-pfrpg-legacy-of-fire-i.html"][B]Legacy of Fire:[/B][/URL] 26.10.2019

Ostatnio edytowane przez Warlock : 09-06-2014 o 02:20.
Warlock jest offline  
Stary 27-07-2014, 13:15   #223
 
Tiras Marekul's Avatar
 
Reputacja: 1 Tiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnie
Śmierć wylała się na ulice pochłaniając całe miasto w swym plugawym tańcu. Cała horda żywych zwłok, śmierdzących, drążonych przez zgniliznę, maszerowała by zdobyć zamek pochłaniając wszystko co stanie jej na drodze. Na horyzoncie kolejne budynki stawały w płomieniach niczym zapalane nocą świecie w akompaniamencie krzyków mordowanych i kroczących nieumarłych. Dawne kamienice, które Walbrecht zwykł mijać podczas załatwiania interesów, obracały się w ruinę znikając pośród kłębów dymu. Blask trawiącego zabudowania ognia odbijał się w zeszklonych ze strachu oczach i ledwie trzymanym w ręku orężu.

Walbrecht zaczął kląć w znanych sobie językach. Zaczął miotać się pod bramą w wewnętrznym szaleństwie, które postępowało z każdym krokiem nadchodzącej śmierci. Był pewny, że umrze topiąc się w bogactwie swego rodu. Że pertraktacje z wampirem przyniosą korzyści dla niego i jego potomków. Chciał stać się kimś ważnym, prowadzić daleko sięgające interesy mogąc gardzić tymi, dla których los nie był aż tak łaskawy. Przecież był skazany na sukces. A teraz jedyne co mógł to klęczeć pod bramą i płakać nad swoim losem. Lecz nie zrobił tego...

Czerwony blask płonącego miasta odbił się na jego poważnej twarzy. Jakiekolwiek emocje wyparowały w postaci kropli potu na czole i wściekłości pojawiającej się w oczach. Załadował pistolet i wystrzelił zdając sobie sprawę, że na taką odległość to jest nic nie znaczące działanie. Załadował znów i wystrzelił ponownie. Głowa jednego z szarżujących w pierwszym rzędzie nieumarłych po prostu eksplodowała trafiona pociskiem. Ostatni ładunek prochowy znalazł się w lufie, Walbrecht wyszedł przed wszystkich z wyciągniętą bronią do przodu i rapierem w dłoni. Twarz miał równie pewną siebie co wtedy, gdy cudzoziemcy mogli zobaczyć go po raz pierwszy. Wysoki młodzieniec o niezwykle elfiej budowie ciała po prostu szedł przed siebie czekając by wystrzelić.

Ostatnia kula trafiła w klatkę piersiową jednego z nieumarych. Stara tarcza zrobiona z drzwi zwyczajnie nie wytrzymała, a pocisk przebił się przez nią by z impetem spenetrować wnętrzności przeciwnika i posłać go na ziemie. Ostrze lewaka zabłysnęło w lewej ręce szlachcica, który nadal postępował by stanąć twarzą w twarz z hordą wygłodniałych bestii i zatopić się w ich niepowstrzymanym marszu. Nie liczyło się już nic, chciał umrzeć godnie...
 
__________________
Ph’nglui mglw’nafh Cthulhu R’lyeh wgah’nagl fhtagn.

Ostatnio edytowane przez Tiras Marekul : 27-07-2014 o 15:36.
Tiras Marekul jest offline  
Stary 27-07-2014, 19:20   #224
 
Akwus's Avatar
 
Reputacja: 1 Akwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie coś
Fala ożywieńców nawet jeśli miałaby za chwilę rozbić się o wrota twierdzy musiała w tym uderzeniu zmieść wszystkich którzy stali jej na drodze. Ściana śmierci sunąca w stronę ocalałych nawet jeśli składała się ze śmierdzących zgnilizną pokruszonych kości, to i tak była tak gruba, że ich szanse były czymś tak złudnym jak promień słońca, który miałby w tej chwili przebić ciemność nocy.

Poranione ciało kłusownika zdolne było do ostatniego wysiłku, do chwili walki, która i tak skazana musiała być na porażkę. Zapewne utrzymaliby się ze szlachcicem przez jakiś czas...

... Gdyby tylko pozwalał mu na to umysł. Ten jednak poddał się na dużo przed tym nim zawarły się przed nimi bramy twierdzy Tempelhof. Nadzieja, która powinna umierać jako ostatnia zginęła w nim już dawno i tylko dzięki temu, że niósł go tłum dotarł tak daleko.

Pierwszy wystrzał Walbrechta dotarł do niego pomiędzy kakofonią krzyków przerażonych mieszczan i ryków nieumarłej chordy. Co jednak miałby zmienić jeden trup mniej, towarzysze posłanego na ziemię ożywieńca nawet nie zwolnili przebiegając po nim i prąc na przeciw ostatnich ocalałych ludzi.

Drugi wystrzał wybił go jednak ze stanu zawieszenia uświadamiając bliskość przeciwników głodnych ciepłej krwi. Serce walące w piersi kłusownika miało siłę bić jeszcze wiele lat, lecz do tego potrzebował by żadne ostrze nie zatrzymało go tej nocy. Może jeśli nasyci hordę, zyska choć szansę...

Czoło pochodu żywych trupów dopadło szlachcica i niczym fala cięta ostrym głazem podzieliło się na dwa strumienie, oskrzydlając go i pochłaniając nim ostrza rapiera i lewaka zaczęły w zabójczym tempie siec ich nieczułe ciała.

Borys był teraz jedynym który oddzielał ocalałych od nieumarłej armii, nie zastanawiał się, działał instynktownie walcząc o kolejne chwili, chwycił mężczyznę skrywającego się tuż za nim i z całych sił cisnął wprost pod nogi nacierającej na nich chordy. Nie czekając na reakcję jął chwytać się tej ostatniej szansy jaką jego pogruchotany umysł umiał sobie stworzyć. W ślady pierwszego z nieszczęśników pchnął kobietę i jakąś dwójkę dzieci, potem kolejnego z mężczyzn ciętego we wcześniejszych walkach w skroń. - Najedzcie się skurwysyny! Obyście pękli zasrańcy!
Zaskoczeni mieszczanie nie bronili się nawet nie potrafiąc znaleźć lepszej drogi ucieczki. Niektórzy w lęku przed trupami rzucali się w dół woląc zginąć od upadku, inni stali bezmyślnie czekając na koniec. Silne łapska kłusownika wyrywały ich jednego po drugim ciskając w stronę nienasyconej chordy. Nie ustawał, choć wysiłki skazane były na porażkę. Obojętne ile ofiar oddałby bogom śmierci i tak musiała przyjść w końcu i jego kolej. Jego i Lyn. Złapał dziewczynę w ramiona jako jedną z ostatnich. Prócz nich pod bramą została zaledwie garstka.
Choć pozostawały im już jedynie pojedyncze uderzenia serca moment gdy spojrzeli sobie w oczy wydawał się trwać znacznie dłużej, jak gdyby nagle czas zwolnił pozwalając im nadal czuć swoje ciepło.

To wszystko nie miało sensu. Musieli zginąć. Ostrze Walbrechta błysnęło po raz ostatni gdzieś daleko pomiędzy nieumarłymi. Pod bramą trzy skulone sylwetki przekrzykiwały w lamencie uruchamiane przez obrońców twierdzy machiny. Pierwsze łapska skrywające blade kości pod warstwą przegniłego mięsa sięgnęły włosów Lyn.
Wykręcił ją odsuwając od chordy. Myśl by poświęcić dziewczynę tak jak przed chwilą kilkanaścioro innych przeszyła jego umysł niczym rozżarzone ostrze. Nie mógł jej obronić, nie mógł obronić nikogo, mógł jednak nie pozwolić by wpadła w ręce tych potworów.

Siła z jaką odepchnął ją w przepaść pchnęła go jednocześnie pomiędzy szeregi nieumarłych. Wyrok jaki na nią wydał, był wyrokiem łaski i czując jak kolejne kościste dłonie chwytają jego ciało z zamiarem rozszarpania czuł spokój.

Bardzo krótko, bardzo słabo. Ból przyszedł szybciej niż mógł się tego spodziewać. Szybciej i znacznie bardziej intensywnie, niemal wystrzeliwując mu oczy z rozpalonej czaszki. Ktoś uznał, że kończąc takie życie nie należy rozstawać się z nim w spokoju...


Koniec
 

Ostatnio edytowane przez Warlock : 26-06-2016 o 16:09.
Akwus jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:36.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172