Narobiwszy se oszczepów i innego dziadostwa i ponarzekawszy na pracę innych, pracę w ogóle, słońce, piwo i co tam jeszcze, wielce szanowny krasnolud rozsiadł się na kamieniu i poczywał chwilę. No co, któż bardziej od niego zasługiwał na to by zmęczonym nogom odpocząć dać i wytchnienie sobie w całokrztałcie. Widząc po jakimś czasie że współplemieńcy jego na nowo ujrzanych wrogów ruszają, za nimi ruszył pędem a zbrojnie. - Ha, pany, znowuć nam wychodzi bitka warknął wcale radośnie do owych współbraci. |
Rose wybiegła z lasu ciągnąc za sobą chłopaka. Kiedy znaleźli się na polu niedaleko od palisady, z przerażeniem zauważyła oddział mutantów znajdujący się na drodze do bezpiecznej przystani. Puściła się biegiem prze zaorane pole, cudem tylko włócznia rzucona przez jednego z zwierzoludzi minęła ich i wbiła się w drzewo za ich plecami. Potykając się o bruzdy w zaoranym polu biegli tak szybko na ile pozwalały im zmęczone przedzieraniem się przez las ciała. Biegli z nadzieją, że uda im się dotrzeć do bram zanim szkarady skrócą dystans. Rose biegła czując jak rzęzi jej w płucach, biegła z zamiarem potraktowania żelazem każdego mutanta, który się zbliży. |
Jeden z mutantów wyraźnie zwolnił, gdy pocisk wystrzelony przez Gunthera wbił mu się pod kolano. Drugi mutant pędził dalej, ale i tak dystans pomiędzy nim a dwójką biegnących ludzi się nie zmieniał. Pozostali mutanci i zwierzoludzie zupełnie zignorowali wieś i rozgrywające się na jej przedpolu wydarzenia. Pod sztandarem z głowy byłego przywódcy pomaszerowali przez pola, omijając Behemsdorf szerokim łukiem, tak aby nie znaleźć się w zasięgu pocisków, które mogły zostać wystrzelone przez obrońców. Przy samej bramie krasnoludy, Oswald, Ulfnar i kilku innych ludzi szykowało się do walki. Uciekający byli tuż, tuż. Na znak człowieka stojącego na czatach nad bramą, wielkie wierzeje otwarto wpuszczając czerwonych, zziajanych i ledwo trzymających się na nogach Rose i Fritza w obręb ostrokołu. Mutant starał się wyhamować i zawrócić, ale nie zdążył. Teraz widać było na czym jego mutanctwo polegało. Miał krótki, świński ryj, zamiast palców u rąk wiły mu się różowe macki, a w miejscu ust miał bezkształtną, okoloną przyssawkami narośl, wydzielającą jakiś przezroczysty, lepki płyn. Nie wyglądało na to, że jest w stanie mówić, a to oznaczało, że na spytki pójdzie jego ranny, pozostawiony na zaoranym polu towarzysz, który teraz starał się uciec w kierunku oddalającej się grupy. Pierwszy trafił Oswald, mieczem rozcinając mutantowi nogę. Zaraz potem o włos chybił Balin, szeroko wymachując swoim toporzyskiem. Walter nie spudłował. Dziób kilofa trzymany pewnymi dłońmi wbił się w kolano mutanta, przechodząc na wylot i zupełnie miażdżąc staw. Mutant nie wydał z siebie żadnego dźwięku i upadł robiąc się strasznie blady. Ostatecznie dobił go Druga, zza głowy uderzając potężnym toporzyskiem. Zmutowana głowa odtoczyła się na kilka stóp od nieruchomego ciała. Wieśniacy, wiedzeni przez Ulfnara już biegli na przełaj przez pole w pogoni za kuśtykającym mutantem. |
- Bij, łapaj chama twu krzyczał za pościgiem Druga -A potem wracać do roboty nam trza, o. Co jak co ale wał i palisada wam nie zawadzi, o! krzyknął do stojącego opodal sołtysa krasnolud po czym splunął solidnie i począł wycierać z krwi swój topór. Podniósłszy po chwili głowę, odszukał wzrokiem swych krasnoludzkich kompanów i podchodząc rzucił do nich, tak by tylko oni słyszeli -Jak wrócą albo i nie ci zwiadowcy cali, trza by pomyśleć co z tą kurwia mać kopalną że tak tam leżą. Może warto by podejść i obaczyć? Te patałachy tam poginą a nam takie baraństwo skończyć może na naszym, byle by w hordę nie wpaść zaproponował. |
Im mniej mutantów, tym lepiej. I, z pewnością, nie było czego żałować. Najwyżej tego, że trzeba pobiec za kolejnym, jeśli chcą zdobyć, jak to ktoś sugerował, języka i zdobyć nieco informacji o powodach, które przyciągnęły wszystkie mutanty do starej kopalni. - Żywcem go! - krzyknął Oswald. - Weźcie liny! - dodał, rzucając się w pogoń za kuśtykającym mutantem. |
Rose chciała coś powiedzieć, jakieś słowa otuchy w strone Fritza, jednak nie umiała złapać oddechu. Chyba jeszcze nigdy w życiu nie biegła tak długo i tak szybko. Spojrzała zamglonym wzrokiem na grupę, która masakrowała mutanta i zwymiotowała pod siebie. Osunęła się pod ścianą najbliższego domu i spojrzała na chłopaka -Udało nam się mały - powiedziała zachrypniętym od pyłu i zmęczenia głosem - Przeżyliśmy, teraz trzeba ochronić wioskę - spróbowała się podnieść jednak nie dała rady, zobaczyła jak jakaś mała dziewczynka przynosi jej wody, przyjęła ją z uśmiechem i ponowiła próbę podniesienia się, tym razem już z sukcesem. Podparła się o ściane domu i spojrzała na mieszkańców wioski goniących kulawego mutanta niczym wieprza. |
Ku swojemu zaskoczeniu, tym razem istotnie bogowie pokierowali jego strzałą i trafił. Widząc, że kobieta i dziecko radzą sobie dobrze, nie strzelał już, a skierował do wsi wolnym truchtem. Udziału w pogoni nie brał, chciał jak najszybciej dotrzeć do kapłanów i wójta, aby zdać relację z tego czego świadkami byli. Przekraczając bramę minę miał poważną. Mimo tego podszedł do Rose i delikatnie dotknął jej ramienia, uśmiechając się smutno. - Cieszę się, że wam się udało. Fritza wysłałem z wieściami, nie wiem czemu nie dotarł, ale dzięki bogom, że go spotkałaś. Jeszcze jeden uśmiech i poszedł poszukać starszych Behemsdorfu. - Arnoldowi i Siegfriedowi się nie udało - powiadomił ich, oraz wszystkich innych w okolicy, bo mówił dość głośno. - Drwal nie zdążył uciec, a fanatyk rzucił się sam na dwudziestu. Walczyli dzielnie - pokręcił głową, dając tym samym znać, że nie uważa tego za pocieszenie. Że obaj powinni ciągle żyć. - Dojrzeli nas schowanych przy drodze. Moja własna głupota także, powinniśmy schować się o wiele dalej. Oni mało są zainteresowani atakiem na ludzi, walczą z tym instynktem, naturalnym dla nich. Zamiast tego podążają ku kopalni. Tam musiało się coś wydarzyć - zakończył. |
Walter cieszył się w duchu, kiedy dwójka uciekinierów przekroczyła skromną bramę palisady i bezpiecznie odetchnęła z ulgą za plecami krasnoludów i kilku innych osób, które wybiegły im na przeciw. Paskudny mutant, który zapomniał o zdrowym rozsądku zapuścił się w swej pogoni zdecydowanie za daleko. W takiej chwili obrońcy wioski dali ponieść się tym mroczniejszym emocjom, dopadając stwora niczym wygłodniała wataha, osamotnionego zwierza. Druga krzyczał o biciu, zabiciu i mordowaniu. Walter nie potrzebował motywacji by wprowadzić skromny plan kamrata w życie. Dwuręczny kilof nie był zbyt finezyjnym orężem. Krasnolud nie potrafił z nim tańczyć niby szermierz ani siać spustoszenia z odległości jak strzelec za sprawą łuku, ale w prostocie tej broni było coś, co dawało brodatemu górnikowi odrobinę komfortu psychicznego. Dość srogi zasięg kilofa, oraz siła jego własnych mięśni sprawiły, że w rękach takiego osobnika jak Walter zwykły kilof stawał się śmiercionośnym narzędziem, równie skutecznym co miecz w ręku Drugi, czy łuk w ręku Sorena. Mutant nie miał żadnych szans. Kompani dopadli nieszczęśnika w trymida. Walter był tym, który dosłownie przypieczętował los nieszczęśnika. Szpiczasty kraniec kilofa trafił w nogę stwora a kilka sekund później któryś z kamratów oddzielił paskudną głowę od reszty truchła. Górnik wytarł łysą czaszkę z potu i rozejrzał się dookoła. Kilku mieszkańców wraz z Ulfnarem rzucili się w pogoń za kolejnym mutantem. Oby nie skończyli tak jak ten mutant, który jeszcze dygotał krwawiąc obficie. |
Wyglądało na to, że mutanci odpuścili. Widać odmieńców ciągnęło co innego, niż mordowanie kmieci i zwierząt hodowlanych, a to było już dziwne. Grupa obrała kierunek na kopalnię, ale tak naprawdę mogło chodzić o cokolwiek i gdziekolwiek. Z drugiej strony Søren nie wierzył w przypadki. Za przykładem Gunthera poszedł do wsi. Nie rozpowiadał, co ich spotkało na trakcie zostawiając to żywiołowo opisującego potyczkę Thomie. Sam zaś ruszył do karczmy, gdzie uprzednio rozmawiali o wyprawie. Chociaż wiele mogło się zmienić od tego czasu. Szczególnie zapał co niektórych mógł rozwiać się niczym poranna mgła. |
Balin razem z innymi dopadł do ohydy o świńskim ryju. Kiedy to tylko zobaczył nastawił się na jak najmocniejszy cios… Niestety popełnił błąd nie trafiając. Wstyd - nie tego go uczono w Talabheimskim Kamiennym Domu. Na szczęście walkę szybko zakończyli inni. Do biegu na otwarte pole się nie garnął. Zresztą i tak zostałby w tyle więc z zaciekawieniem przyglądał się jak stary Druga przebiera kulasami i próbuje dotrzymać tempa Oswaldowi. W międzyczasie do wioski dotarli zwiadowcy. Akolita zauważył od razu, że brakuje wśród nich osoby z wioski i postawnego jegomościa z korbaczem. Jego imię już zatarło się w pamięci krasnoluda. A szkoda bo z tego co Balin usłyszał wynikało, że był dzielnym mężem. Albo szalonym skoro sam poszedł na dwudziestkę. Nieważne zresztą – młody khazad dobrze wiedział jako powstają legendy. W każdej jest ziarno prawdy, ale wiele wyczynów to dodawane przez wieki cegiełki budujące wspaniałe historie. Przywary też znikały na przestrzeni lat. Gdyby tylko fanatyk potrafił w odpowiednim momencie odpuścić może dorobiłby się kiedyś swojej legendy? Teraz już jada z Morrem i akolita pomodlił się w duchu za obu nieszczęśników którzy nie wrócili. Krasnolud nie bardzo wierzył, że odmieńcy idą tylko w stronę kopalni. Skoro wcześniej polazł tam jakiś czarownik to teraz idą tam mutanci - chaos przyciąga chaos. W obliczu tej wiedzy Balin zaczynał obawiać się cóż tam w środku mogą zastać. Wychodzi na to, że braciom niekoniecznie musiały się skończyć złoża żeby opuścić wyrobiska. Wolał na razie zbyt dużo o tym nie myśleć. Z rozmyślań wyrwał go krzyk jednego z mieszkańców Behemsdorfu: „Patrzajta, pierwszy już prawie dobiegł!” Balin zmówił kilka słów modlitwy dla biegnących i patrzył na rozwój wypadków. |
Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 12:38. |
Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0