lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Warhammer (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-warhammer/)
-   -   Potęga nienawiści (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-warhammer/14445-potega-nienawisci.html)

Aeshadiv 22-07-2014 19:21

Potęga nienawiści
 


Rozdział pierwszy - Witajcie mili goście.

Soundtrack

Krótki sen podczas podróży przerywały non stop dreszcze z zimna lub jakieś szelesty w lesie. Co chwila jeden z podróżników przewracał się na drugi bok i po otworzeniu oczu nerwowo rozglądał się po okolicy. Czasem był to wiatr, czasem jakieś leśne zwierzę zbliżyło się do ich małego obozu. Nic szczególnego jednak się nie działo. Umysł płatał im jednak figle. Ciągle mieli przed oczyma tego wielkiego kruka – posłańca Morra. Jednemu z nich nawet wydawało się jakby ptaszysko nie trzymało w dziobie gałązki, a rękę dziecka. Starali sobie to jakoś wytłumaczyć. Może to po prostu surowy klimat nadmorskiej krainy tak na nich działał? Może to zwykły przypadek i kruk nie był niczym znaczącym. Jak powiadali jednak… czas pokaże.

Gdy słońce objęło swymi promieniami Nordland i mgła zaczęła powoli opadać obudził się Magnus. Ten, najbardziej zbrojny człowiek wśród całej trójki. Jego przeczucia rzadko go myliły. Miał wrażenie, że słyszy coś niedaleko. Tym razem także jego intuicja go nie zawiodła. Niedaleko ich pakunków kręcił się niski zielonoskóry stwór. Grzebał po plecakach, a następnie czmychnął w las gdy tylko Magnus (przynajmniej w jego ocenie) niepostrzeżenie dotknął rękojeści miecza.

Najmita po chwili wstał. Zbudził Biancę oraz Leopolda ostrzegając ich o tym, co widział. Orkowie i gobliny rzadko podróżowali jako samotne osobniki. Gdzieś tutaj mogła czaić się horda. Prędko spakowali swoje rzeczy i wsiedli na konie. Ruszyli traktem w nadziei, że zielonoskórzy zgubią trop lub po prostu nie zdecydują się na atak.

Godzinę później okazało się, że ich modły nie zostały wysłuchane. Za ich plecami rozległy się trzaski łamanych gałęzi i spomiędzy krzaków wyskoczyło kilku orków wraz z goblinami. Przewodził nimi potężnie zbudowany wódz, którego topór z pewnością mógłby rozpłatać każdego z nich razem w koniem jednym szybkim cięciem.
- Waaaaagghhh! – wrzasnął ork i wskazał na podróżników. Zielonoskórzy ruszyli krzycząc i machając zniszczonym orężem.
Nie trzeba było namawiać koni, by przyspieszyły. Zwierzęta momentalnie rozpoczęły galop. Kilka kamieni i drągów poleciało w kierunku ludzi. Niektóre dosięgły jeźdźców, inne koni. Nie było to jednak nic poważnego. Ot, drobne siniaki i zadrapania.
Dziękując bogom ludziom udała się ucieczka. Orkowie nie należeli do najlepszych strategów i zamiast otoczyć ich niedoszłe ofiary wyskoczyli z jednej strony. Nie dziwota, że proste patrole Imperium były w stanie bez problemu rozbijać tego typu gromadki.

Gdy wierzchowce odmówiły dalszego galopu, a horda została daleko za ich plecami Leopold spostrzegł, że nieco zboczyli z traktu. Podróżował tędy wiele razy, jednak odnogi w jaką skręcili nie pamiętał. Nie chcąc zawracać w stronę bandy zielonoskórych pojechali dalej licząc na to, że w końcu dotrą do miejsca, gdzie wróci do nich orientacja w terenie.

Jechali jeszcze przez długi czas. Podczas postoju na wzgórzu, gdy mgła nie była już w ogóle problemem Bianca zauważyła jakąś posiadłość. Była oddalona od nich o niecałe pół godziny drogi. Bystre oczy młodej dziewczyny zarejestrowały niewielki kamienny murek wokoło sporego dworku. Na gościńcu postawiona była chyba fontanna… a może studnia. Jednak z tej odległości nie była w stanie niczego więcej wybadać swoim wzrokiem.

Ponownie kruk… odleciał niemalże niezauważony. Potężnie zakrakał i trzepocząc potężnymi skrzydłami wzbił się nad głowami podróżników. Ból od kamieni i kijów orków zaczął wracać. Trzeba było dobrze wypocząć i zjeść coś ciepłego.


Mortarel 22-07-2014 19:43

-Nie wiem jak wy, ale ja bym czym prędzej ruszył w stronę tego dworku. - Rzekł Leopold,a w jego głosie dało się słyszeć nerwowość. Mężczyzna co chwile oglądał się za ramię jakby spodziewając się kolejnego ataku zielonoskórych. -Co prawda nie znam tych okolic, ale i tak lepiej zatrzymać się w domostwie, które otoczone jest murem, niż ryzykować noc na trakcie.

I pomyśleć, że młody rzemieślnik sam opuścił bezpieczny dom, aby w tej chwili bać się o swoje życie na odludnym trakcie. Gdyby wiedział, że kiedykolwiek w życiu będzie musiał uciekać przed orkami, to zostałby w warsztacie ojca, gdzie spokojnie mógłby sobie szlifować kamienie aż do śmierci w słusznym i sędziwym wieku. Niestety dusza artysty, którą został obdarzony nie pozwoliła mu usiedzieć w miejscu i to głównie ona pchała go do przodu, wprost w kolejne niebezpieczeństwa, a wszystko po to, by znaleźć idealny kamień, który w zręcznych rękach Leopolda przerodzi się w cudownej jakości klejnot.

Zell 25-07-2014 03:51

- Nie jest to zły pomysł - odparła Bianca uważnie przypatrując się posiadłości, do której mieli zamiar się udać. Nie było oczywiście pewne czy właściciele tego dworku będą pozytywnie nastawieni do trójki podróżników zmęczonych dniem, czy nie każą im ruszać dalej lub po prostu odpocząć na łonie natury, ale w końcu nic nie tracili mając zamiar próbować. Zielonoskórzy mogli być już daleko, jednak ryzykowanie w tym momencie byłoby zwykłą głupotą, jak nie chęcią samobójstwa.
- Powinniśmy się tam udać, bo wielkiego wyboru nie mamy. Konie pewnie potrzebują odpoczynku i strawy. Nocowanie w polu byłoby ryzykowne. Nawet jeżeli orki przyszłyby tutaj, jak będziemy w rezydencji, to jednak w środku mamy większe szanse, niż gdyby zaskoczyły nas w trakcie odpoczynku wśród traw. Właściciele nie muszą chcieć nas przyjąć, ale warto moim zdaniem spróbować.

Bianca, pomimo całej tej sytuacja, zachowywała spokój. Nie było sensu teraz, kiedy udało im się uciec od orków, tracić siły na zdenerwowanie, które wszak należało przekuć na trzeźwe myślenie, tak potrzebne teraz w aktualnych działaniach. Musieli wszak jeszcze przekonać właścicieli dworku, że powinni im udzielić schronienia. Grupa zestresowanych podróżników mogła przynieść odwrotny efekt.
Jedna podróż, tyle problemów...
W myślach Bianca dziękowała swojej bogini, że nie dość, że udało się ich trójce uniknąć jedynego losu, jaki gotowaliby na nich zielonoskórzy. Siniaki i zadrapania nie były żadnym problem, szczególnie przy wizji śmierci. Kto by się tym przejmował?
W pewnym momencie zawiał mocniejszy wiatr, który szarpnął uwieszony u jej szyi symbol Vereny.

wysłannik 25-07-2014 10:03

- Masz racje, nie mamy innego wyboru - odparł Magnus. - Nie ma najmniejszego sensu spać tutaj albo w lesie skoro przed nami taki dworek. Może nawet właściciele są całkiem przyjaźni albo przynajmniej mogą coś wiedzieć o tych zielonoskórych, ile ich i jak długą tu są. Zwykły mieszczuch nie mieszkałby w takim dworku, a wiec może mamy szczęście i to jakiś miejscowy władyka, więc powinien wiedzieć co się dzieje na jego ziemiach. - powiedział głosem pełnym nadziei poprawiając przy tym ułożenie plecaku.

Magnusowi ciężko było się w tej sytuacji odnaleźć. Był zaniepokojony. Odludny dworek w środku lasu tak naprawdę wcale a wcale nie przyglądał przyjaźnie. Jedno było dobre, że znajdowali się gdzieś w Nordlandzie a nie w Stirlandzie, bo wtedy chyba nawet wolałby walkę z orkami niż noc w dworku.
Magnus nie znajdował się daleko od swego rodzimego miasta Middenheim, ale jednak w Nordnaldzie nigdy dłużej nie był, nie znał w ogóle tamtejszych dróg. Tym bardziej go to niepokoiło, że był zdany na pamięć jego towarzysza Leopold'a. Nie żeby mu nie ufał, nic z tych rzeczy, jednak zawsze lepiej jest, gdy się ma coś do powiedzenia, a tutaj Magnus miał związane ręce. Kompletnie nie miał pojęcia gdzie się znajdował. Do tego te kruki... Gdyby tych kruków latało za nimi stado, to pewnie dlatego, że wyczuły śmierć i łatwy posiłek, ale ten kruk był jeden. Bez wątpienia ich obserwował. Może czegoś chciał? Tego się nie dowiedzieli, bo gdy tylko drużyna zbliżała się do dworku kruk odleciał.

Aeshadiv 25-07-2014 18:33


Po kilkuminutowej przerwie ruszyli. Konie spokojnie niosły swych właścicieli w stronę dworku. Im bliżej byli tym łatwiej było im zapomnieć o krukach, orkach i innych nieprzyjemnościach. Dodatkowo słońce w końcu wyszło zza chmur i napięcie opadło. W nadziei na ciepły posiłek i pomoc dotarli do posiadłości bez żadnych przeszkód.

Przed bramą stali dwaj strażnicy z halabardami. Jeden z nich około trzydziestki, drugi spokojnie mógłby być jego ojcem. Gdy ujrzeli wędrowców, stanęli na baczność, a następnie ukłonili się elegancko. Po kilku sekundach rozeszli się na boki umożliwiając przejazd. Nie zapytali ani o imię, ani o cel podróży. Po prostu wrócili na swoje miejsca patrząc się nieobecnym wzrokiem. Nieco dziwne zachowanie…

Dworek był dość spory. Miał co prawda tylko jedno piętro. Jednak sama powierzchnia jaką zajmował była duża. Niepokojące było to, że nie było widać z zewnątrz jakichkolwiek śladów zamieszania, oczywiście poza strażnikami. Z komina nie leciał dym, nie mogli też dostrzec nikogo z zewnątrz. Łańcuch przy studni był nieco przyrdzewiały. Wiadro leżało obok, jakby ktoś trzymający je ostatnio po prostu rzucił je i odszedł.
Niedaleko dworku znajdowała się stajnia, niewielki cmentarzyk, mała kapliczka oraz inny budynek, prawdopodobnie dla służby.

Z rozmyślań wyrwało pojawienie się kogoś, kto wyglądał na gospodarza. Drzwi dworku otworzyły się ze skrzypnięciem i wyszedł z nich mężczyzna. Zmierzył wędrowców wzrokiem, a następnie rozłożył ręce i uśmiechnął się. Jego zaczesane do tyłu kruczoczarne włosy lśniły w słońcu. U boku miał miecz z pięknie zdobioną głownią, a za pasem pistolet. Jego strój i biżuteria można powiedzieć ociekały bogactwem. Zbliżył się i gwizdnął palcami.
- Martin, chłopcze. Zaprowadź państwa konie do stajni! – zawołał chłopaka stajennego, który niemrawym krokiem podszedł i czekał, aż goście oddadzą pod jego opiekę ich wierzchowce.
Szlachcic podszedł jeszcze bliżej i ukłonił się.
- Witajcie mili goście. Jestem Ludvig von Liebnitz. Czekałem na was. Zapraszam serdecznie! Strawa już czeka. Za chwilę opowiecie mi co nowego w wielkim świecie. – powiedział entuzjastycznie, po czym podał dłoń Blance, by pomóc kobiecie zsiąść z konia.
Młoda akolitka dostrzegła kwiat czarnej róży przypięty do piersi mężczyzny. Był już zasuszony, a niektóre z płatków pokruszone. Musiał tam być od wielu dni.

wysłannik 25-07-2014 19:54

Jechali równo. Nikt nie wyrywał się specjalnie do przodu. Magnus zdjął z głowy kaptur gdy tylko wyszło nieco słońca. Zbliżali się do strażników. Magnus poprawił jeszcze sobie tylko włosy, odgarnął niesforne kosmyki odsłaniając całą twarz. Włosy miał długie do ramion o kasztanowej barwie. Raufer spojrzał na strażników i swój wzrok skupił na jednym, tym starszym, który wydawał mu się bardziej kompetentny i doświadczony. Już miał mu powiedzieć kim są i dlaczego chcą zakłócić spokój mieszkańców dworku, ale nie zdążył, bo strażnicy puścili ich jak gdyby nigdy nic. Magnus spojrzał na towarzyszy. Nie wiedział jak oni, ale on był tym nieco zdziwiony.

Magnusowi zaraz po minięciu strażników w oczy rzuciła się studnia - Najwyraźniej długo z niej nie korzystali. Ale po co tu ciągle stoi to wiadro. - zastanawiał się w myślach. Cmentarzyk również przykuł jego uwagę. Skoro się tam znajdował musiało to oznaczać, że pochowali tam swoich przodków, a więc dworek i jego właściciele muszą tu mieszkać strasznie długo. Jednak to było dobre, bo z pewnością mogliby powiedzieć coś o lesie i jego okolicach.

Ale z pewnością najbardziej Magnusa zaskoczył gospodarz. Mówił, że ich oczekiwał? Ale jak to? Najwyraźniej najemnik nie wiedział wszystkiego.
- Witajcie, dobry panie. Nazywam się Magnus Raufer - przedstawił się zeskakując z konia. Chociaż miał dziwne wrażenie, że skoro ich oczekiwał to i pewnie imiona podróżników obce mu nie były. Nim oddał jelce w ręce stajennego, zabrał z konia swój podręczny bagaż. Na koniu zostawił tylko jedzenie, koc do spania i sztućce.
Cała ta sytuacja wyglądała dość nieswojo, ale wszystko wskazywało na to, że owy mieszkaniec dworku musi być jakimś znajomym Bianci albo Leopolda. Wielkiego wyboru nie było. Magnus chciał pchać się do środka. Tym bardziej, że padła obietnica smacznego posiłku.

Mortarel 25-07-2014 20:55

Leopold poczuł zimny dreszcz na plecach. Jak to? Mężczyzna się ich spodziewał? Przecież się nie znali. Rzemieślnik starał się tłumaczyć to sobie tym, że gospodarz ogólnie spodziewa się gości, że go będą odwiedzać. Nawet nieznajomi. Leopold nie rozglądał się też zbytnio po podwórzu, a strażnicy wydali mu się zwyczajni. W miejscu takim jak to próżno szukać bursztynu. Może szlachcic będzie miał jakieś kamienie szlachetne na sprzedaż, choć rzemieślnik zastanawiał się, czy nie obrazi go pytaniem o to.

Postanowił na razie przyglądać się sytuacji.
-Może lepiej nie wspominać o orkach? - Szepnął. - Chcielibyście wpuszczać do domu gości, o których wiecie, że ściga ich banda orków? - Zapytał ukradkiem towarzyszy.

Zell 27-07-2014 04:35

Biance bynajmniej się to nie podobało. Reakcja strażników była co najmniej niepokojąca, a zachowanie gospodarza przebiło wszelkie oczekiwania. Spodziewał się ich... i najwyraźniej była to prawda, skoro zostali wpuszczeni od tak na teren posiadłości. Obrazka dopełniała jeszcze dziwna studnia, z której najpewniej nie korzystano od dawna, a jednak pozostawiono kubeł. Co to mogło oznaczać?
Akolitka miała w tym momencie wiele pytań, ale wiedziała, że nie może zasypać nimi od wejścia gospodarza. Miała nadzieję, że przyjdzie jej jeszcze okazja na ich zadanie...
- Bianca Richter - przedstawiła się młoda akolitka schodząc z konia przy pomocy gospodarza. Jej uwadze nie umknął zasuszony kwiat czarnej róży przypięty do piersi mężczyzny. Zdawał się mieć jakieś znaczenie w tym ciągu niewyjaśnionych sytuacji, które rozpoczęły się odkąd podjechali pod rezydencję. Tak, akolitce Vereny wyraźnie się to wszystko nie podobało, więc wzmogła czujność.

Bianca spojrzała na Leopolda, ale nic nie odpowiedziała. Szeptanie przy gospodarzu mogło wydać się na tyle podejrzane, że nie potrzebne będzie wspomnienie orków, aby odmówił im gościny w uwadze o swoje bezpieczeństwo. W końcu co mogli planować jego goście, co nie powinno dotrzeć do jego uszu? Niemniej jedno było pewne. W kwestii orków, jeżeli ta wyszłaby na jaw, nie kłamałaby.

Aeshadiv 27-07-2014 19:43

Gospodarz otworzył szeroko drzwi i zaprosił do środka wędrowców. Cała trójka wkroczyła do wnętrza dworu i rozejrzała się uważnie. Na ścianach wisiało wiele obrazów. Przedstawiały one prawdopodobnie dawne głowy rodów. Obrazów było osiem. Rodzina Leibnitz była więc starym rodem z tradycjami.
Długi na kilka metrów korytarz miał po obydwu stronach trzy pary drzwi. Na końcu były schody na górę. Stała w nich młoda dziewczyna, która prawdopodobnie nosiła w sobie dziecko. Gdy tylko Ludwig pojawił się za wędrowcami, młoda kobieta odwróciła się na pięcie i wyszła na górę. Na jej twarzy malował się gniew pomieszany z cierpieniem.
Gospodarz podszedł do drugich drzwi po lewej i otworzył je szeroko.
- Wejdźcie przyjaciele. Usiądźcie z nami i posilcie się! – ukłonił się i gestem zaprosił do środka.

Pomieszczenie było bardzo duże. Na środku umiejscowiony był stół długi na kilka metrów. Siedziało przy nim kilkanaście osób. Przed każdym był talerz i sztućce. Przerażające było to, że większość z nich była bardzo stara. Kobiety siedziały wpatrując się nieobecnym wzrokiem w nakrycie stołu, mężczyźni zachowywali się jakby coś bardzo interesującego było pod stołem. Nikt nie jadł, mimo, że na środku stołu znajdowała się ogromna ilość jedzenia.



Pięć miejsc było wolnych. Dwa zaraz obok siebie. Ludwig po tym jak wędrowcy weszli do pomieszczenia, wkroczył zaraz za nimi i usiadł tam, gdzie obok jego miejsca znajdowało się kolejne wolne. Popatrzył po ludziach przy stole.
- A gdzie Adela? Nadal się na mnie gniewa? – zapytał, jednak nikt mu nie odpowiedział. Kilku z domowników popatrzyło się i po sekundzie znów spuścili głowy.

Gdy podróżnicy usiedli i zaczęli jeść gdzieś na zewnątrz rozległ się odgłos kopyt i w oknie dało się zauważyć mężczyznę w kapeluszu z szerokim rondem, który właśnie zsiadał z konia. Wyjął pistolet i zaczął zbliżać się do drzwi posiadłości. Otworzył je i … nikt nie usłyszał dźwięku uderzenia ciężkich skórzanych butów o podłogę dworku…

Mortarel 28-07-2014 08:03

Sytuacja stała się nieco niekomfortowa. Zwłaszcza na widok płaczącej dziewczyny. Leopold zastanawiał się czemu tak zareagowała, ale w zasadzie nie przejął się nią zbytnio. Przecież kobiety mają to do siebie, że płaczą czy to z powodu czy bez powodu, a zwłaszcza te brzuchate.

-W sumie to trochę zgłodniałem. - Rzekł Luis patrząc się na zastawiony stół. -Możemy tu zabawić do rana. To miejsce jest dziwne, nie powinniśmy w nim być dłużej jak to konieczne. Rano powinniśmy się czym prędzej wynieść. -Przekonywał.

-No dobra, coś tu bardzo nie gra. - Rzucił Leopold. Mimowolnie zaczął się rozglądać za droga ucieczki. Szacował czy zdąży dobiec do okna bez przeszkód i wyskoczyć przez szybę na dwór. Później było już łatwo, do stajni, na koń i w długą.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:07.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172