Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 26-08-2014, 14:12   #1
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
[Warhammer 2ed.] Żołnierska rzecz

Opowieść pierwsza: Zdrajcy

Słońce już dawno było w zenicie, zbliżał się wieczór. Zimny wiatr przypominał, że śnieg co prawda dawno stopniał ale do lata jeszcze daleko. Szczególnie tu w pobliżu gór. Stanica mimo, że opuszczona na czas Burzy Chaosu bardzo szybko została odbudowana. Zresztą nie było zbytnio czego odbudowywać, armia Mrocznych Potęg nie zniszczyła murów tylko wnętrze. Zbito nowe drzwi i okiennice, wstawiono ławy a plugastwa wywalono na zewnątrz już z rok temu. Teraz, nielicznym weteranom przypominała stare czasy. Była ona domem dla ponad setki żołnierzy, cieśli, kowala, obsługi karczmy, szewca i innych członków zaplecza nie będących wojskowymi. Chroniła nie tylko Stirland przed tym co schodziło z Gór Krańca Świata ale i dawała ochronę dla sześciu wiosek. W każdej z nich stacjonowali żołnierze. W sumie dwie dziesiątki. Strefa Stanicy została podzielona na dwoje, na północno-zachodnią i północno-wschodnią. W każdej z nich mieściły się trzy wsie. W jednej z tych trzech stacjonowała czwórka żołnierzy pod wodzą kaprala oraz goniec, który w razie poważnego zagrożenia mógł ściągnąć posiłki. Czy to w postaci stanicznej jazdy czy z pobliskich wiosek w których stacjonowała trójka piechurów. Obsada warowni nie wiedziała jednak, że jedna z osad została spalona.

Dziadek

Był wkurwiony. Blizna dzisiaj wyjątkowo napierdalała. Próbował zabić czas podczas tak zwanej wolnej służby. Jazda nie musiała pełnić wart (co najwyżej patrole) jednak gotowość ciągle ich obowiązywała. Razem z ósemką jeźdźców musiałeś być w umundurowaniu, pancerzu i pod bronią. Nie mógł się zdrzemnąć ani napić. W kości grać mu się nie chciało, podkomendni wyczuli jego nastrój i z rozmową się nie narzucali, wręcz złazili przełożonemu z oczu. Próbował się uspokoić strugając, nóż jednak się omsknął i zaciął go w palec. Płytko ale w niesłychanie irytującym miejscu, tuż na zgięciu. Klnącego zastał go wartownik. Po dwóch pasach, przecinających na krzyż tunikę poznał strzelca. Twarzy nie kojarzył. Zasalutował sprężyście uderzając końcem włóczni o posadzkę.

- Kapralu!
- Szeregowy.
- Zastępca komendanta wzywa pana do siebie.
- Oczywiście. - Leopold pokiwał głową, chowając nóż za pasek i zlizując krew z palca - Prowadź.
- Rozkaz.

Wartownik jeszcze raz uderzył końcem włóczni o posadzkę. Po raz chyba setny przeszło mu przez myśl, że tych piechociarzy to nie szkolą a tresują. Ruszył powoli za strzelcem na dziedziniec. Zniechęconym spojrzeniem obrzucił dwóch toporników mających wartę przy koszarach i powiódł wzrokiem na dziedziniec gdzie Aver ćwiczebnym pałaszem właśnie okładał Tileańczyka. Wartownik, sprężystym krokiem skierował się na skos, prosto do niewielkiego budyneczku komendatury, w którym mieściła się izba pełniąca funkcję kancelarii oraz dwie komnaty, komendanta i jego zastępcy. Gdy podeszli do drzwi wartownik zastukał energicznie a po krótkim “wejść” otworzył drzwi.

- Komendancie! Kapral Heidmann!
- Niech wejdzie, wracaj na służbę.

Heidmann słyszał w głosie swojego przełożonego wyraźne zmęczenie. Nic dziwnego. Porucznik Heinz Reise był świetnym dowódcą polowym, o ogromnym doświadczeniu jednocześnie nie bojącym się ryzykownych rozwiązań. Znali się od przeszło ośmiu lat, jeszcze zanim Dziadek zdobył szlify podoficerskie a on Reise oficerskie. Mniej więcej w tym samym czasie, na dobre pół roku przed Burzą Chaosu. Podczas wojny obaj potwierdzili, że nie był to chybiony wybór. Teraz, pod nieobecność komendanta, Heinz wyraźnie się marnował, męcząc się z zarządzaniem.
Wszedł do izby, panował w niej porządek. Pod ścianą stał duży kufer a na wieszaku powieszono krótki płaszcz. Reise siedział za biurkiem, postawionym na przeciwko drzwi, na którym leżały pergaminy oraz stała butelka z inkaustem. I wbity sztylet. Głęboko. Nie tylko Leopold musiał mieć dzisiaj gorszy dzień.

- Komendancie. - Heidmann zasalutował, nie było w tym gracji i sprężystości młodzika, przypominało to bardziej prezycyjny, z dawna wyuczony odruch. I tym było. Odczekał chwilę, aż młokos wyjdzie za drzwi, po czym przeszedł do spocznij.

- Wzywałeś mnie.

Porucznik podniósł na niego zmęczone spojrzenie. To było smutne jak człowiek, który nie tracił ducha w beznadziejnej sytuacji podczas walki z nieprzyjacielem, był zmęczony zwykłą biurokracją.

- Tak Dziadek. Spalili nam wczoraj wieś. Tę węglarzy. Kojarzysz którą?
Skinął głową. O ile dobrze pamiętał mieszkańcy faktycznie głównie wypalali węgiel. Chyba jakaś rodzina parała się bartnictwem. Zwykła wieś, żadnego znaczenia strategicznego.
- Nie dawno przyjechał goniec. Jeden z piechociarzy przeżył. Mówi, że mieli broń wojskową, jeden nawet reiklandzką tunikę. Szacuje ich na jakichś dziesięciu. Będziesz musiał wziąć ludzi i ich odszukać.
- Dezerterzy?
- Albo szabrownicy. Weź… - oficer wyraźnie się skrzywił. - Ośmiu konnych. Więcej nie mogę Ci dać.
Faktycznie aby utrzymać patrole wokół stanicy potrzebna była minimum szóstka jeźdźców. Porucznik dawał więcej niż mógł.
- Zwołam chłopaków. Przyda im się mała wycieczka. - mruknął.- Rannego gdzieś łatają? Da się z nim porozmawiać?
- W Eiche. Weź obu zwiadowców, mi tu oni na nic. Posłuchaj Dziadek… Nie chcę ryzykować straty reszty jeźdźców. Poślę do Eiche dziesiątkę piechoty i rozkaz podporządkowania się Tobie. Jeżeli tych mend będzie za dużo nagoń ich na piechotę. Będą tam za cztery dni.
- Damy sobie radę, ale cóż… Ty tu jesteś komendantem, Heinz. Znasz mnie, nie będziemy szarżować. Nie kiedy nawet pieprzony Wissenland ma więcej żołnierzy niż my.

Heidmnn uśmiechnął się kwaśno, kiedy ból przeszył jego dawną ranę w kolanie. Chłód ciągnął przez szparę pod drzwiami, jakby na zewnątrz był conajmniej środek miesiąca Ulriczeit. Miał ogromną ochotę usiąść, ale zmilczałeś ciągle stojąc wyprosotwany.
- Wezmę Reina, Khazada, Felczera, Cepa, Avera...
Porucznik przerwał mu machnięciem ręki.
- Weź kogo uważasz.
Wstał i podszedł do skrzyni i wyciągnął stamtąd dwa kubki i bukłak.
- Siadaj, krzesło jest pod ścianą. Nastoisz się jeszcze.
Sam usiadł i nalał do dwóch kubków gorzałki. Z wdzięcznością Dziadek przyjął propozycję i również przysunął sobie krzesło. Drewno zatrzeszczało do wtóru ze starymi kośćmi.
- Lang powinien przywieźć uzupełnienie. Do pełnego klinu. Chociaż pisałem raport z prośbą o rozszerzenie załogi. Na pewno znowu go zleją dzbany.
- Ze stolicy nikt jeszcze nie przywiózł żołnierzy na front. Najwyżej garść miedziaków na pocieszenie. - Heidmann chwycił kubek i pociągnąłeś rozgrzewający łyk. - Może nasz komendant okaże się cudotwórcą i dorzucą mu do tego medal i halflińskiego kuchcika. Chyba bym nie narzekał.
- Ha! Ja też! Kiedyś gdy stacjonowałem w Delberzy byłem w gospodzie z żoną gdzie mieli takiego. Słuchaj Dziadek… Nie wtryniam się do Twojego komenderowania ale nie wziąłbyś jej? Połowa żołnierzy gapi się na tyłki zamiast robić swoje. - W stanicy znana była opinia Reise’a, że miejsce kobiety jest w domu lub w łożnicy.
- Tą Leanorę? - Stary postukał sękatym palcem w oparcie, nie był pewien, czy chce kontynuować temat, ale stary przyjaciel wpatrywał się w niego wyczekująco - Znowu coś wywinęła?
- Nie, ale wiesz… - wykonał lekki ruch dłonią.
Kapral zasępił się i rzuciłeś okiem na szarawe niebo za oknem komendatury. Słońce niemrawo prześwitywało przez chmury, jakby podobnie do kaprala nie mogło się zdecydować.
- Powiedzmy… - łyk przerwał zdanie nim to zdążyło się na dobre zacząć - Powiedzmy, że się zgodzę. Przez wzgląd na dawne dzieje.
Oficer skrzywił lekko usta.
- To wypijmy za to byście wszyscy wrócili.
- Za Imperatora.
- Za Imperatora i na pochybel jego wrogom.

Wszyscy

Nie wiele trwało nim Leopold zebrał swój oddział i zrobił krótką odprawę. Cel był jasny, jedna z zaleta służenia w wojsku, upraszczanie wszystkiego co się tylko dało uprościć. Kapral przypatrywał się twarzom. Zmarszczonym brwiom Cepa, gdy usłyszał o dezerterach. Żaden wojskowy nie lubił tego ścierwa. Franklinowi lekko drgnęły ramiona, jakby chciał nimi wzruszyć. Dla tropiciela było za jedno co tropi, wszystko w lesie stawało się dla niego zwierzyną. Poważnej twarzy Eckharta Stary nie mógł przejrzeć. Przeniósł wzrok na wyprężonego Meinharda. Świeżak, ale w duchu musiał przyznać, że obiecujący świeżak. Myślący, nie tylko rąbiący. Tacy przeżywali najczęściej. Zdaniem weterana i tak za rzadko. Dalej stał Tileanczyk, jeszcze nie dawno lekko uśmiechnięty, teraz poważny jak cała reszta. W oczach stojącej obok Siostrzyczki Dziadek dostrzegł wdzięczność. Kobieta miała dość siedzenia na dupie, chciała pokazać co potrafi. Stojący na końcu Aver miał nieprzenikniona twarz. Dobry żołnierz ale jakiś taki… dziwny. Kapral dał krótką komendę do rozejścia się i pobrania ekwipunku. Nikt nie biegł, wszyscy szli spokojnym, na pozór leniwym krokiem wytrawnych żołnierzy. Ta lakonicznosć tak powszechna w stanicy czy garnizonie na zewnątrz zaraz znikała.

Nie minęła mała klepsydra gdy wszyscy stali w pełnym munsztrunku, każdy z końską uzdą w ręce. Na dziedzińcu zebrali się cywile, mało tu się działo i nawet wyjazd jazdy był czymś ciekawym. Piechociarze, którzy mieli wolne dziwnym trafem coś robili na dziedzińcu. Przechodzili, ćwiczyli…

Heidmann uśmiechnął się pod nosem. Z tymi wiarusami mógł sobie pozwolić na mały popis. Nie dając komendy wskoczył na konia. Za nim zaraz ustawiły się karne dwójki. Pierwszą jak zwykle stanowili zwiadowcy, przewrotnie nazwani Długouchy i Khazad. Pierwszy z nich przy koniu oprócz juków, sajdaku z łukiem i włóczni wiózł parę oszczepów. Zazdrosne spojrzenia strzelców wiodły do jego kompana, który w olstrze miał pięknej roboty muszkiet. Zaraz za nimi jechała Leanora, jedna z niewielu kobiet w załodze stanicy, jedyna w jeździe. Obiekt wielu myśli, po próbie wprowadzenia ich w życie nie rzadko ludzi bolało… wszystko. Nie na darmo jej kompani nazywali ją Siostrzyczką. Piechociarskie ręce zdarzało się obrywały tęgi łomot. Obok niej jechał Tileańczyk. Ten młodzieniec, którego matka pochodziła z dalekiej krainy, dzięki śniadej cerze przyciągał spojrzenie kobiet. Dwie dziewki służebna i blondwłosa goniec zdawały się nikogo innego nie widzieć. Przedostatni mieli jechać Meinhard i Rein. Pierwszy z nich, najnowszy w Stanicy już zdążył sobie wyrobić pewną renomę. Dzięki chłopskiemu pochodzeniu, łatwiej było go zrozumieć a jako były akolita dysponował nie małą wiedzą. Co raz częściej żołnierze gdy potrzebowali pociechy duchowej (innej niż wódka) kierowali się do niego a nie do wiecznie wywyższającego się kapłana Sigmara. Drugi z nich, trafił do wojska zgodnie z życzeniem rodziciela i robił wszystko by swoje obowiązki spełnić jak najdokładniej. Ariergardę tworzył Aver zwany Ślepym oraz Tomas, którego towarzysze ochrzcili Cepem. Dwóch najlepszych rębajłów w oddziale skutecznie mogło zarówno zabezpieczyć jego tyły jak i jadąc z przodu przebić się. Dwaj wojownicy nie ograniczyli się tylko do wojskowych pałaszy i włóczni. Aver do siodła przytroczył groźnie wyglądający buzdygan a Tomas korbacz, pamiątkę po służbie w piechodzie Middenlandzkiej. Obaj prowadzili po koniu jucznym obłożonego prowiantem i niezbędnymi narzędziami.
Równym szykiem, którego nie złamał żaden koń przejechali się pod podniesioną kratą. Ta z hukiem za nimi odpadła. Dziadek krótko gwizdnął na swojej świstawce, ruszyli kłusem ciągle nie łamiąc szyku dając pokaz dla wartowników na murach.

***

Za zakrętem kapral dał znak do rozluźnienia szyku. Drogi wokół stanicy były bezpieczne, nawet zwykły podróżny nie miał się czego obawiać, a co dopiero dziewiątka żołdaków! Oddział, wyraźnie zadowolony, że nie musi kwitnąć w stanicy i jeździć na krótkie, nudne patrole wesoło rozmawiał i żartował. Większość jeźdźców rózniła się od innych żołnierzy. Bezczynność ich męczyła, kochali czuć konia pod sobą, wiatr na twarzy i włócznię w dłoni. Uwielbiali potem od niechcenia opowiadać jak to rozgromili kolejną bandę orków albo bandytów. Oczywiście po żołniersku ubarwiając.
Minęło z sześć klepsydr gdy dotarli do rozstajów. Noc na dobre rozgościła się, jednak oba księżyce świeciły jasno a liczne gwiazdy sprawiały, że mogli jechać bez pochodni i latarni. Oddział zatrzymał się, kapral wydał parę krótkich rozkazów. Dwaj zwiadowcy potwierdzili je i ruszyli. Mieli dotrzeć do spalonej wsi i rozejrzeć się w okolicy. Rozkaz był wyraźny. Zebrać informacje o miejscu pobytu wroga i jego liczebności, nie angażować się w starcia. Komenda została przekazana Długouchemu, obaj wojacy mieli podobny staż ale to franklin pochodził z tych ziemi i znacznie lepiej znał lasy. Pozostali ruszyli za kapralem do Eiche w której leżal ocalały z masakry żołnierz.

Dziadek, Fleczer, Cep

Jazda po nocnym gościńcu nienależała do najłatwiejszych i niejeden podróżny musiałby czekać do rana by na wąskiej drużce jego koń nie złamał nogi. Oni jednak nie byli zwykłymi podróżnymi, Imperium nie miało węża w sakiewce jeśli chodziło o szkolenie jazdy czy ich wierzchowców. Jadąc gęsiego kapral nie zamierzał zaniechać ostrożności. Z przodu jechała czujka, na zmianę był to Tomas lub Aver a Leanora z Reinem tworzyli ariergardę. Drużka po dwóch klepsydrach zarosła drzewami, zmniejszając tempo z jakim wojskowi mogli się poruszać. Gdy nastał świt byli już nie daleko. Żołnierze z ulgą przywitali widok palisady, najbardziej ucieszył się kapral, którego stara rana ciągle bolała a złe myśli nie odpuszczały. Stary warius ufał swej intuicji i jak najszybciej chciał połączyć się z zwiadowcami. Zmęczeni po długiej podróży i nie przespanej nocy wjechali do Eiche. Była większa niż okoliczne a mieszkańcy czuli się niemalże jak miastowi, to dzięki mlynowi, który przynosił nie małe dochody. Chłopi utrzymywali się z myślistwa (mieli nawet przywilej polowania na określoną liczbę jeleni!) oraz hodowli psów myśliwskich. Nazwa wzięła się od olbrzymiego dębu, który rósł majestatycznie na środku osady. W wiosce stacjonowała czwórka żołnierzy pod wodzą kaprala piechoty ognistej. Mieszkańcy, nawykli do wstawania skoro świt krzątali się już po obejściach a przy wjeździe pełnił służbę jeden z żołdaków. Czarna tunika z srebrną gwiazdą mówiła równie wyraźnie jak ciężki pancerz, tarcza czy topór do jakiej formacji należy. Na widok jeźdźców wyszedł parę kroków na przeciwko a gdy dojrzał szarżę Leopolda wyprężył się służbiście, z tarczą przy nodze i toporem w dłoni.
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]
Szarlej jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:43.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172