Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 01-09-2014, 21:21   #1
 
valtharys's Avatar
 
Reputacja: 1 valtharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputację
[Warhammer II ed] Oko Tzeentcha

18 Ulriczeit.Rok 2522 KI.


Minął dokładnie miesiąc od momentu, gdy prosty lud świętował nadejście zimy. Mimo to dotąd nie spadł jeszcze pierwszy śnieg i nie zapowiadało się na to, aby wkrótce się pojawił. Dni na przemian bywały deszczowe i słoneczne, choć zimny wiatr wiejący nocą dawał do zrozumienia, iż trwa Czas Ulryka. Mimo wszystko nadchodzące przesilenie zimowe zapowiadało się wyjątkowo ciepło i przyjemnie, a święto zwane Uśpieniem, być może choć na chwilę oderwałoby ludzi od codzienności, w której dni były podobne do siebie, mijając tak samo ciężko i mozolnie. Nawet brak Grafa oraz Ar-Ulryka w mieście nie był już tak odczuwalny. Od czasu do czasu wieczorami ludzie zbierali się na murach wypatrując powrotu swojego władcy i armii, która z nim wyruszyła.
Podczas jego nieobecności w mieście, władza wojskowa została powierzona dowódcy straży, Ulrichowi Schutzmannowi. To do niego należało utrzymywanie porządku w obrębie murów, a także sprawowanie pieczy nad artylerią, obsadą posterunków czy oddziałami ochotniczymi i całą resztą obrony miasta. Mimo ciężkich warunków sierżant radził sobie ze wszystkim nad wyraz dobrze, starając się ze wszystkich sił, by w mieście panował spokój a i ludziom żyło się łatwiej.
Schutzmann nie był sam w swoich zmaganiach, wspierany przez Magistrów Prawa - Ebernhardem Richterem, Erichem Kalzbadem oraz Hannes Brucknerem, których można było poznać poznać po szarych, zdobionych złotymi broszami szatach. To do nich należała władza nad administracją cywilną i rozstrzyganie sporów prawnych.


Dla większości mieszkańców Middenheim ta noc nie różniła się niczym od innych. Ludzie, zmęczeni codziennymi obowiązkami i pomocą na murach, podążali powolnym krokiem ku swoim domostwom, a na ich twarzach ciężko było doszukać się radości. Choć przeżyli najazd Pana Końca Czasów, to spuścizna jaką pozostawił po sobie była wciąż żywa. Ból i zmęczenie towarzyszyły ludziom od wielu tygodni, zwłaszcza, że każdego ranka wstawali tylko po to, by w pocie czoła pracować przy naprawie murów lub przy innych zadaniach, mających na celu postawić miasto na nogi. I choć dzisiejszej nocy Morrslieb i Mannslieb wyraźnie górowały nad miastem, to mało kto zdawał się przejmować tym faktem. Tak samo jak tym, że od czasu do czasu po ulicy można dostrzec przebiegające cienie, które dokądś zmierzają.

Brotkopfs był jednym z kwartałów Dzielnicy Kupieckiej, w której znajdowało się pełno składów czy biur kupieckich. Podczas najazdu właśnie ta dzielnica ucierpiała najmniej, mimo że parę razy doszło tu do starć straży miejskiej z ludnością cywilną, których powodem były ataki na magazyny w poszukiwaniu żywności, bowiem od niedawna dopiero towary zaczęły napływać z różnych zakątków Imperium.
Sama Dzielnica podzielona była na trzy kwartały: Gelmund, Kaufseit oraz właśnie Brotkopfs i choć w innych częściach miasta również można było spotkać kupców czy warsztaty, właśnie tu znajdowało się serce miejskiego handlu. To tu wybudowano imponującą, trzypiętrową budowlę, będącą siedzibą Gildii Kupieckiej. W niej zawsze jest tłoczno, a konkurencja tylko czeka, aż ktoś się potknie by go pożreć i przejąć jego interes. Słabość to luksus, na który żaden z kupców nie mógł sobie pozwolić.
Wieczorami magazyny były zamykane, zaś kupcy, podobnie jak i bogatsi mieszczanie, spędzają czas, w jednym z trzech najbardziej popularnych lokali: “Lamencie Niebios”, “Orężu Rycerza” lub “Galeonie”. To w nich stali bywalcy wydają swoje ciężko zarobione pieniądze, zawierają układy czy też najprościej w świecie korzystają z oferowanych tam przyjemności i dobrodziejstw. Zdawać się mogło, że dobre wino, piękne kobiety, porządne jadło oraz hazard to główne elementy, które zapewniają zabawę i pomagają zapomnieć o mrokach i trudach dnia codziennego.

Jednak tej nocy nie każdy z kupców oddawał się przyjemnościom, jak również nie wszystkie składy zostały zamknięte. Ciemnymi uliczkami, skryte przed wścibskimi spojrzeniami, podążały cienie.
Długie, ciemne płaszcze z osłaniającymi twarze kapturami łopotały na wietrze, gdy postacie kierowały się do starego magazynu. Ten poniszczony i nadszarpnięty wojną budynek należał do jednego z mniej znaczących kupców handlującego winem.

Wejście do środka możliwe było tylko dla grupy wtajemniczonych, znających zarówno w sekrecie ustalone hasło jak i sygnał. Gdy drzwi się otworzyły, każdego przywitał zamaskowany mężczyzna w długim, fioletowym habicie. Jedynie trzymana przez niego pojedyncza świeca rozświetlała zaciemniony magazyn. Wypełniony po brzegi drewnianymi skrzyniami, tworzącymi swoisty labirynt, w którym ktoś nieobeznany mógł z łatwością się zgubić.


Mężczyzna ruchem dłoni zasugerował, że zebrani powinni za nim podążyć.
Szedł w milczeniu i nie patrzył za siebie, prowadząc gości między skrzyniami w głąb budynku. Gdy dotarł do jednego, na pierwszy rzut oka niczym się nie wyróżniającego pakunku, zatrzymał się. Skrzynia była większa od pozostałych, a jej boki okuto metalem, na którym były widoczne wkręcone śruby. Nieznajomy zaczął coś szeptać pod nosem, dotykając boków, by po chwili wcisnąć do środka dwie śrubki. Bok skrzyni się otworzył, a oczom zebranym ukazały się schody prowadzące do podziemi.
Przewodnik podał uczestnikom zebrania dwie świece, które mogli odpalić od płonącego ognia. Każdy, kto wszedł do skrzyni mógł zobaczyć, że jej boki od środka przykryte są długimi, aksamitnymi dywanami o różnych wzorach i kolorach. Zapewne pochodziły one z dalekich krajów Arabii.

Podziemny korytarz wydawał się nieskończenie długi, a ścieżka była tak wąska, że trzeba było iść gęsiego. Trudno było określić uczestnikom spotkania jak długo szli i gdzie dokładnie są, bowiem nie raz i nie dwa prowadzący nagle skręcał w jakąś odnogę. Wiadomym się stało, że ci, którzy nie znali drogi, mogli by tu błądzić w nieskończoność. Same podziemia wyglądały jak normalne tunele, których - według plotek - pod miastem było pełno. Stare, podniszczone kamienie, tknięte już zębem czasu, zapewne widziały nie jedną tajemnicę, która miała tu miejsce.
Szczury co jakiś czas przemykały w popłochu, słysząc i wyczuwając zbliżających się nieproszonych gości.
W końcu jednak cała grupa dotarła do mosiężnych drzwi, które zamknięte były od wewnątrz. Dopiero gdy zapukano w nie trzy razy, okienko w nich otworzyło się. Zielone, czujne oczy spoglądały zza nich, badając przybyszy.

- Co rodzi wiedzę? - padło pytanie
- Ciekawość - odpowiedział przewodnik.
- Co rodzi ciekawość? - zadano kolejne
- Wiedza - odpowiedź padła również bez wahania
- Kto zaspokaja obie? - trzecie pytanie
- Tylko Tzeentch.

Po tej odpowiedzi słychać było dźwięk opuszczanej zasuwy i jeszcze jakiegoś mechanizmu, a potem zaskrzypiały otwoerające się drzwi.

W środku znajdowało się już kilkoro innych wyznawców, którzy także mieli na sobie długie, fioletowe habity, zaś twarze ich zasłaniały maski. Gdy tylko wszyscy znaleźli się już w środku, drzwi ze skrzypieniem zostały zamknięte. Żelazna sztaba opuszczono w celu zabezpieczenia otwarcia drzwi. Osoba, która wpuszczała grupę do środka, za pomocą specjalnej dźwigni uruchomiła dodatkowy mechanizm zabezpieczający. Drzwi same w sobie wyglądały solidne, lecz środki bezpieczeństwa jakie zastosowano nikogo nie mogły dziwić.

Wszyscy w końcu skierowali się do niedużej komnaty, która oświetlona była za pomocą palących się wszędzie świec. Na jej końcu, dokładnie po środku, stał stół, na którym znajdowały się przeróżne zwoje, księgi, flakony z miksturami i gliniane misy, wypełnione dziwną zawartością.


Tuż przed stołem klęczał mężczyzna, trzymający w dłoniach dziwną księgę, którą czytał półszeptem.
Gdy już wszyscy zebrali się w kole, robiąc miejsce i dla niego, mężczyzna wstał odwracając się do was twarzą, witając was słowami:

-N jawrr’thakh ‘Lzimbarr Tzeentch! - Głos mężczyzny był niski, pewny siebie i władczy.

Wszyscy członkowie zgromadzenia odpowiedzieli mu chórem, lekko skłaniając przed nim głową.
Mężczyzna był przeciętnego wzrostu, mierzył nie więcej niż 170 cm, a jego żylasta, dość dobrze wyrzeźbiona sylwetka, bardziej pasowała do wojownika, niż do kogoś obdarzonego zmysłem i talentem magicznym. Na klatce piersiowej, po jej prawej stronie, widać było świeże, głębokie nacięcie, z którego jednak nie kapała krew. Poniżej, na wysokości pępka, który był przekuty dziwną obręczą, miał zawieszoną stułę, na której wyhaftowano symbol Tego Który Zmienia Drogi. Sam mężczyzna, miał na twarzy maskę, która zasłaniała mu całkowicie twarz, a na jej środku wyrzeźbiona była ośmioramienna gwiazda. Choć jego oczy były zasłonięte, to każdy zebrany miał dziwne wrażenie, że jest bacznie obserwowany. Gdy mężczyzna pochodził do zebranych, zdawało się wyczuwać namacalną aurę potęgi, władczości i pewności siebie, która go otaczała. Każdy jego ruch zdawał się być perfekcyjny, idealnie współgrający z resztą jego ciała.

Memnoch, bo pod takim imieniem wszyscy znali Wtajemniczonego Kultu Pana Zmian, według wszelkich znaków oraz tego co o nim mówiono był potężnym czarnoksiężnikiem. Podobno dotknął go sam Pan Zmian, i to jego słowa wychodziły z ust Memnocha. Nikt nigdy nie widział jego twarzy, a wszystko co robił, było podyktowane dobrem kultu. Choć wielu o nim słyszało, to do tej pory żaden z zebranych go nie spotkał. To był przywilej zarezerwowany tylko dla tych, którzy byli lub mieli zostać przyjęci do wewnętrznego kręgu. Tak więc dzisiejsze spotkanie mogło być kolejnym etapem w ich życiu i każdy zaczynał czuć rosnące podniecenie i ekscytację.
Memnoch stanął w środku koła, które utworzyli zebrani, i przemówił. Jego słowa, choć wypowiadane półszeptem, miały w sobie coś magicznego, coś potężnego. Każde zdanie, jakie wypowiadał, zapisywało się w waszej pamięci i wiedzieliście, że tego dnia nigdy już nie zapomnicie. Włosy delikatnie zaczęły wam się jeżyć, a serce przyspieszyło swoje bicie..

-Witajcie... Przez długi czas nasze działania ograniczały się jedynie do przyglądania się i obserwowania. Przez długi czas czekaliśmy cierpliwie, lecz w końcu dostałem znak. Miałem sen., w którym Architekt Losu rzekł mi, że nadszedł czas działania. Ma on swój plan, w którym mamy odegrać ważną rolę. Musimy być jednak dalej dyskretni, nasze działania muszą pozostać niezauważone, bowiem siła przychodzi z czasem i rozwagą. - Nastąpiła pauza, po której każdy mógł spokojnie przetrawić słowa mówcy. - Witam tych, którzy po raz pierwszy do nas dołączyli. Ufam i wierzę, że moja decyzja o przyprowadzeniu was tutaj okaże się trafna i dobra. Nim jednak otworzymy się przed wami, nim bracia powitają was otwarcie... musicie dowieść, że zasługujecie na to. Gdy tak się stanie, dostąpicie zaszczytu wejścia do wewnętrznego kręgu. Są to zarówno przywileje jak i obowiązki, lecz pierw musicie przejść próbę. Zadanie jakie postawię przed wami pokaże, na ile umiecie postawić dobro naszego zboru nad własne ambicje, chęć wywyższenia się czy własne ego. W Middenheim żyje sobie pewien człowiek. Jego imię to Lucius Holtz, i choć jest zwyczajnym urzędnikiem w Middenheim, to w interesie nas wszystkich jest to, by zginął. Śmierć jego nie może być prosta, podobnie jak wszystko, co robimy. Nikt nie może jednak powiązać was z jego śmiercią, a także nie może ona wzbudzać zbyt wiele zainteresowania. Czy zrobicie to wspólnie, czy tylko jeden z was się tym zajmie... wybór należy do was. Zarówno chwała jak i porażka zostanie przypisane wam, jako jedności. A teraz wyciągnijcie wasze dłonie - rzekł i dał znak, by przyniesiono mu sztylet i kielich ze stołu.

Gdy tak się stało podszedł do każdego z “nowicjuszy” i naciął mu wewnętrzną część dłoni, a krew, która zaczęła wypływać z rany, skapywała do kielicha. Potem ci, którzy już należeli do wewnętrznego kręgu, nacięli swoją skórę i podarowali swoją krew. Ostatnim, który to zrobił, był sam Wtajemniczony, który podawał każdemu z osobna kielich, by upił z niego łyk. Gdy cały rytuał się zakończył, a trwało to chwilę, każdy dostał bandaż i opatrunek, by mógł zatamować krwawienie.
Następnie Wtajemniczony dał znać, że nadszedł czas na modlitwę, podczas której każdy wznosił swoje modły i prośby do Tego-Który-Zmienia-Drogi. Po zakończonej modlitwie, lider spojrzał na młodych rekrutów i rzekł:

-Czas na wykonanie zadanie macie do następnej pełni, czyli 9-tego Vorhexen... Wtedy to znów się spotkamy i poddamy was ocenie. Gdybyście jednak wykonali zadanie wcześniej, przekażcie tę nowinę przez waszych Mistrzów. Oni was poinstruują, co dalej... Niech Pan Losu będzie łaskawy i prowadzi was swoimi ścieżkami... ku chwale..
Gdy wypowiedział te słowa, każdy z nowicjuszy poczuł się jeszcze bardziej pewny siebie. Widział wyraźnie swoją dalszą drogę, ścieżkę, którą miał obrać.

- Teraz musimy się już pożegnać. Jeden z członków was odprowadzi.. - rzekł Memnoch, oznajmiając adeptom, że to dla nich na dziś koniec spotkania.


Jakiś czas później każdy z nowicjuszy został wyprowadzony z komnaty i ponownie, podążając ciemnymi, długimi korytarzami, trafił do piwnicy małego domu. Sama piwnica była praktycznie pusta, poza kilkoma krzesłami, a także stolikiem. Nim jednak dane było komuś spocząć, ten, który tu was przyprowadził, dał znak, by wszyscy udali się za nim na górę.
Jak się okazało, okna zabite były dechami i od razu było widać, że od dawna nikt tu nie przebywał. Schody prowadzące na górę zostały dawno temu zawalone i tylko za pomocą liny i haków można było wejść wyżej. Inne pomieszczenia również były niezamieszkałe i dawno nie nawiedzane nawet przez tak zwanych dzikich lokatorów.

Dom był pusty i w miarę bezpieczny, a powadzący was Mistrz dał znak, że teraz was opuszcza. Zostaliście sami. Była bardzo późna noc, lecz do świtu został jeszcze szmat czasu. Oba księżyce lśniły złowrogo na nieboskłonie, a gwiazdy radośnie pobłyskiwały w ich otoczeniu. Na zewnątrz również, zdawało się, że nikogo nie ma. Po otoczeniu budynku można było zakładać, że obecnie zebrani znajdują się gdzieś w dzielnicy Zachodniej.
Trzeba było zdecydować, czy grupa nieznanych sobie ludzi zacznie działać wspólnie, czy też każdy jednak wybierze swoją własną ścieżkę, nie bacząc na innych. Nagroda jak i kara miała spotkać każdego, a nie tylko pojedynczą jednostkę. Nikt z zebranych nie znał nikogo z pozostałych - ani twarzy, ani imienia. Każdy jednak służył temu samemu Bogu. Czy to mogło wystarczyć by zacząć współpracować?
Cisza panowała wszędzie i zakłócał ją tylko cichy gwizd wiejącego wiatru.
 
__________________
Dzięki za 7 lat wspólnej zabawy:-)

Ostatnio edytowane przez valtharys : 30-09-2014 o 16:14.
valtharys jest offline  
Stary 14-09-2014, 19:41   #2
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
- Wygląda na to, że będziemy się widywać częściej. Możecie mówić mi Cornell - Niski, basowy głos dochodził ze strony wysokiej, szczupłej postaci stojącej w pobliżu zabitej dechami okiennicy. - Ze swojej strony oferuję subtelne zdolności retoryczne, dlatego zajmę się odnalezieniem tego urzędnika i jakiegoś sposobu dobrania się do niego. Nie potrzebuję wiele czasu. Możemy się tu spotkać za tydzień o północy i porozmawiać o wynikach naszych działań. - Postać powolnym krokiem zbliżyła się do środka pomieszczenia, po czym ze złożonymi za plecami rękoma przetoczyła spojrzeniem po wszystkich obecnych.

- Na to wygląda, że nasze spotkania będą częstsze… - odezwała spokojnym tonem tonem szczupła, średniego wzrostu kobieta. - Nazywajcie mnie Aveline. - przedstawiła się. - Zwyczajny urzędnik… skoro zabicie go najwyraźniej nie będzie takie łatwe to musi zatrudniać jakiś strażników jego życia czy majątku.[/i] - zamyśliła się na chwilę. - Sądzę, że mogłabym się tego wywiedzieć. Każda szansa za zbliżenie się do niego jest w cenie, a ochroniarz ma sporą wiedzę o przyzwyczajeniach pracodawcy. - powoli rozejrzała się po zgromadzonych.

Trzecia z postaci westchnęła cicho. Kolejna kobieta - tego nie mogły ukryć nawet wyjątkowo luźne szaty - skrzyżowawszy ręce na piersi, słuchała uważnie, co jakiś czas bębniąc palcami o przedramię.
- Wszyscy mają wrogów, on też. - niski, nosowy głos zmącił ciszę - Trzeba się wywiedzieć kto mu bruździ i to wykorzystać. Niech się pozabijają nawzajem...a jeśli nie, zawsze można dotrzeć do niego w jego własnym domu. Gdzie jak gdzie, ale w sypialni raczej nie towarzyszą mu strażnicy -w ton wypowiedzi wkradło się wyraźne rozbawienie - Do sypialni prowadzą dwie drogi: albo sam kogoś do niej zaprosi, albo ktoś złoży mu niezapowiedzianą, nocną wizytę. Preferowałabym drugie rozwiązanie, jest szybsze i tym właśnie się zajmuję...z reguły. Marisol, ciche rozwiązywanie problemów, do usług - kiwnięciu głową towarzyszyło ciche parsknięcie.

- Może ma ochroniarzy, może ich nie ma. Nie zakładajmy zbyt wiele zanim nie nasycimy się wiedzą - odezwała się czwarta z postaci - To co wiemy, to fakt że nasz drogi Lucius musi zniknąć w sposób nie wzbudzający podejrzeń. Na zadanie mamy niecały miesiąc. Dwadzieścia cztery dni. To wystarczy by zaaranżować coś więcej niż ubicie go w sypialni.
Mężczyzna rozejrzał się po zebranych.

- Jestem Niclas Steiger. To co proponujecie Cornell i Aveline ma sens. Każda informacja o tym urzędniku będzie cenna, jak i wiedza czy potrzebuje ochroniarzy. Posiadanie kogoś w jego otoczeniu, nawet jeśli ostatecznie nie byłoby to żadne z nas, stanowiłoby znaczne ułatwienie. Może w grę wchodziłoby nawet pogorszenie jego stanu zdrowia poprzez truciznę, a ostatecznie zabicie go? Rozciągnięte w czasie wzbudziłoby to najmniejsze podejrzenia… jednak patrzcie… sam wpadam w sidła przedwczesnych założeń - zaśmiał się krótko - Niechaj puntem wyjścia dla nas będzie wywiedzenie się czym ten urzędnik się na codzień zajmuje. Jakie sprawy rozpatruje lub czego dogląda.
Raz jeszcze powiódł wzrokiem po zebranych.
- Chyba żadne z nas nie ma wątpliwości, że działamy razem i razem wykonujemy to zadanie.

- Nie jesteśmy dziećmi z przyklasztornej ochronki Shaylli, nie musimy klepać na głos wyświechtanych regułek, aż zapadną nam w pamięć. Inaczej nawet te dwadzieścia cztery dni okazać się mogą terminem zbyt krótkim - stojąca pod ścianą kobieta machnęła ze zniecierpliwieniem dłonią - Powtarzanie oczywistych informacji jest zbędne. Cel ma umrzeć - to pewne. Za mało o nim wiemy, trzeba zmienić stan rzeczy - to pewne. Rodzina, współpracownicy, przyzwyczajenia i nawyki...nie musimy dyskutować o wiadomych, zastanówmy się nad niewiadomymi. Oczy wewnątrz domu można kupić, służba nie śpi na złocie i dodatkową monetą nie pogardzi. Lepiej żeby żadne z nas nie pchało się w obręb murów, nie potrzeba nam dodatkowej uwagi osób postronnych, bo któż znajdzie się pod lupą gdy pracodawca umrze, jak nie domownicy? Poza tym mówisz o truciźnie, Niclasie. Wywołanie choroby to dość pospolity rodzaj śmierci. Rodzaj agonii ma tu być...specjalny. Jest to część zadania, którą warto rozważyć na początku, mimo braku danych. Przygotowanie odpowiedniego podłoża zajmie nie mniej czasu, niż wywiad. Skoro to pierwsze zadanie, a na dokładkę mamy je wykonać w czwórkę, warto się wysilić. Pan doceni nasze starania.

- Zbieranie informacji wydaje się najłatwiejszym problemem, jaki przed nami stoi. - odezwała się Aveline. - Co zaś do przemyślenia kwestii samego zabójstwa... Zastanawiam się... Czy nie byłoby dobrze już nie tyle co sprawić, by ktoś inny umaczał w tym rączki, ale żeby zrobiła to konkretna osoba, z jego najbliższego otoczenia, z rodziny najchętniej. W nawet z pozoru najprzykładniejszych rodzinach zdarzają się problemy i to nawet konkretne... Jeżeli nie rodzina to jakiś przyjaciel czy bliski współpracownik. Można spróbować zakręcić tak zdarzeniami, aby naszemu zabójcy wydawało się, że z jakiegoś powodu śmierć urzędnika jest konieczna. Ułożyć tak jego percepcję, żeby wydawało mu się to najlogiczniejszym rozwiązaniem.

- Rodzina i spadek - w głosie Niclasa słychać było rozbawienie - To stara historia i znany motyw. Nie powinien nikogo dziwić, poza naszym urzędnikiem. Nasz Pan zaś powinien być zadowolony sprowokowaniem zdrady. To będzie jednak ciężkie zadanie. O ile wykonalne. Wciąż nie wiemy kto należy do jego otoczenia. Kogo nazywa bliźnim.

- I znów zapętlenie... bierzmy się więc do roboty - Marisol uniosła głowę, zawieszając wzrok gdzieś na suficie. Milczała przez chwilę, jakby miała zamiar powiedzieć coś więcej, lecz naraz parsknęła i dodała tylko - Spotkajmy się tu za trzy dni. To wystarczająca ilość czasu na rozpoznanie.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline  
Stary 17-09-2014, 23:14   #3
 
valtharys's Avatar
 
Reputacja: 1 valtharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputację
Cornelius van den Kreuze

Posiadłość Corneliusa van den Kreuze znajdowała się w średniozamożnej dzielnicy Middenheim - Ulricsmund. Domy tutaj choć może nie są tak wystawne i pełne przepychu jak w dzielnicy Grafsmund czy Nordgarten, jednakże są wygodne i duże. Ulricsmund głównie zamieszkiwana jest przez kupców, bogatych rzemieślników czy kapłanów, którzy stąd mają blisko do świątyni Ulryka. Sama dzielnica jest praktycznie nie naruszona, choć upadek smoka chaosu, zburzył kilka domów. Obecnie jednak wszystko zostało uprzątnięte i przywrócone do dawnego stanu. Głównym i najbardziej charakterystycznym budynkiem tej dzielnicy jest właśnie świątynia Ulryka.


Z wyglądu częściowo przypomina ona katedrę, a po troszku zamek. Niegdyś przybywali tu pielgrzymi z odległych krain Północy, gdzie również trzci się boga wilków i pana zimy. Sklepienie świątyni wznosi się na kilkadziesiąt metrów, a sam obiekt może pomieścić nawet tysiąc wiernych. Wokół światyni rozciąga się kompleks budynków, w których mieszczą się prywatne kwatery duchownych, kaplice zamożniejszych rodzin mieszczańskich, archiwa świątynne czy inne pomieszczenia pomocnicze. Budynki zajmują większość wschodniej części kompleksu świątynnego, wraz z dziesięciopiętrową Wielką Wieżą, która łączy je ze świątynią.
Na przeciwko świątyni Ulryka, znajduje się Gildia Medyków. Fronton zrobiony z marmuru ma świadczyć o ich bogactwie i wysokiej pozycji w mieście. Do praktykowania medycyny w mieście potrzeba jest licencja, która mało nie kosztuje, a miejscowi medycy muszą być członkami Gildii. Wydaje się więc, że dołączenie do tej grupy, jest bardzo ciężko, bowiem Gildia tworzy dość specyficzną i zamkniętą kastę.
Także Begierbaden jest dość częstym miejscem, do którego przychodzi szlachta i zamożni przyjezdni. Ten dom uzdrowiskowy postawiono bijących źródeł, które wypływają ze skał, znajdujących się nieopodal świątyni Ulryka. Jednym z jego gości i to dość częstych jest Cornelius van den Kreuze, którego dom znajdował się nieopodal.


Ogrodzona krótkim żywopłotem, posiadłość szlachcica nie wyróżniała się niczym szczególnym na tle innych rezydencji z tej dzielnicy. Dom swoje lata świetności miał już za sobą, lecz jakimś cudem, Burza Chaosu nie nadwątliła jego dość delikatnej i specyficznej budowy. Dwu-piętrowy budynek z zewnątrz wydawał się nawet skromny, w porównaniu ze środkiem i tym co w nim się znajdowało. Bogato urządzony salon z kominkiem, w którym fotele były wyściełane aksamitem, a dzieła wielu znakomitych malarzy zdobiły ściany dodawały splendoru i powagi gospodarzowi tego miejsca. Inne pomieszczenia były również umeblowane w stylu oddające charakter gospodarza. Z tyłu domu znajdował się dość dobrze utrzymany ogród, którym zajmował się Joachim ,ogrodnik przychodzący co kilka dni i dbający o porządek w nim.
Sam Cornelius, który swoje dochody utrzymywał w tajemnicy przed innymi, zdawał sobie sprawę, że te niespełna 90 złotych koron jakie posiadał, trzeba będzie zacząć pomnażać. W końcu nic nie trwa wiecznie, a koszty utrzymania domu z roku na rok także drożeją. Na szczęście na utrzymaniu Corneliusa nie było zbyt wielu służących, bowiem tylko stary i poczciwy majordomus Wiktor, oraz również już w dość sędziwym wieku Mathilda, opiekowali się domem i starali się sprostać, prostym potrzebom swojego Pana.
Poranek dla Corneliusa zaczynał się koło południa, i tak też było tym razem. Niebo za oknami, wyglądało przepięknie a wysoko unoszące się słońce, przebijało się przez szyby wpadając do komnaty, w której szlachcic spał. Na komodzie obok jego wielkiego łózka, leżały dwie zapieczętowane koperty, które zapewne Wiktor przyniósł z rana.
Pierwsza z nich informowała o przyjęciu u pewnego szlachcica, Markusa von Tauberloth a druga, była prośbą od Mariusa, który prosił o przybycie przed zamknięciem biblioteki. Podobno znalezione nowe rękopisy, dotyczące jego rodu.
Nadszedł czas na posiłek, a potem… Możliwości było wiele, tak samo jak i dróg w Middenheim.

Sole Escalante Arellano

Ostwald nie należał w Middenheim do najprzyjemniejszych dzielnic, bowiem poza Starym Kwartałem, słynął jako ośrodek działań przestępczych. Według pogłosek większość półświatka przeniosła się właśnie tutaj z ruin ich dawnych domostw, i to stąd prowadzi swoje szemrane interesy. Z racji tego, że większość niższej klasy ma tu swoje domy, te są dość proste i skromne. Ciężko dopatrzeć się gdziekolwiek przepychu, czy jakichkolwiek oznak bogactwa. Ostatnimi czasy, w mieście dochodzi do coraz większej ilości morderstw, napadów sugerujące o toczących się wojnach pomiędzy gangami. Widząc nieporadność straży miejskiej, mieszkańcy tej dzielnicy wespół z uchodźcami, którzy znaleźli tu schronienie utworzyli coś na kształt koalicji mającej przeciwstawić tym atakom agresji.

Po zmroku mało kto odważy samotnie wędrować ciemnymi, brudnymi uliczkami toteż, gdy tylko słońce zaczyna się chylić ku zachodowi, można zaobserwować jak ludzie albo zamykają się w domach, albo zaczynają podróżować większymi grupkami. Większość z nich udaje się w tedy do jednej z dwóch tawern, które znajdują się w tej części miasta. Pierwsza z nich to “Tonący Szczur”, którego właścicielem jest wielki, brodaty zbir nazwiskiem Johann Stallart. Karczma ma jedną, niską i zadymioną salę z sześcioma poobijanymi i z grubsza naprawionymi stołami. Bardzo często dochodzi tu do bijatyk, a gdy do środka wejdzie ktoś obcy, wita go dziwna, wręcz złowroga cisza. Sama karczma jest również miejscem gdzie można, oczywiście za odpowiednią opłatą, prowadzić szemrane interesy czy przechowywać kontrabandę.


Drugiem miejscem jest karczma “Ciepły kąt”. Ten nie dawno otwarty budynek został już odpowiednio ochrzczony przez okolicznych mieszkańców, czego najlepszym dowodem są wybite okna oraz drzwi, które średnio co wieczór, trzeba wstawiać. Właścicielem tego przybytku jest niziołek Frison Stillberry. Początkowe niepowodzenia zaczął dość szybko zamieniać w pasmo sukcesów, a to za sprawą dziwnego układu z Thorstenen Neumann’en. Obecny książę gildii złodziei, w jakiś dziwny sposób uznał że pomoc małemu będzie w jego interesie. Sama karczma jest dość spora, bowiem posiada dwie izby, a w każdej z nich znajduje się po dwanaście stołów. Piwo nie jest rozcieńczane, a jadło ciepłe i smaczne. Ceny oczywiście są odpowiednio wygórowane, lecz na brak klientów nie może Frison narzekać. Przez to stał się solą w oku Stallarta, lecz opieka i dobre układy Thorstenen’a, pozwalają uniknąć siłowej konfrontacji.

Sole, która również pracuje dla Neumann’a, od jakiegoś czasu wynajmuje strych u niejakiej Gertrudy Reinbach. Ta prawie pięćdziesięcioletnia starowinka, z radością przyjęła młodą damę pod swój dach, tym bardziej że Sole załatwiła jej naprawdę dachu


Samo pomieszczenie nie jest duże, bowiem małe łóżko, stolik, krzesło oraz dwa kufry zajmują prawie całą przestrzeń. Mimo takich warunków, Sole nie może narzekać bowiem Gertruda pilnuje by dom, był zawsze dobrze nagrzany, a i posiłek ciepły przygotuje jak trzeba. Staruszka nie wtrąca się również do życia dziewczyny, i nie zadaje zbędnych pytań. Wystarczy jej to, że od czasu do czasu Sole jej pomaga.

Kolejny dzień nie zaczął się jakoś wyjątkowo, bowiem znów skoro świt Estalijka została obudzona przez hałasy dobiegające z dworu. Zapewne znów ludzie szli pomagać w naprawie murów, dzieci znów zaczynały bawić się, a i znów ktoś komuś zaczynał wrzucać od takich i owakich. Jednak mimo wczesnej pory pani Arellano wiedziała, że ma umówione spotkanie z Neumann’em, który miał dla niej jakąś robotę. Dodatkowym bodźcem do spotkania były kończące się złote monety, których zawrotna ilość w liczbie trzy, nie wróżyła na zbyt dostatnie życie.

Do drzwi rozległo się delikatne pukanie, co znaczyło, że Gerti przyniosła śniadanie, które jak zwykle zostawi pod drzwiami, Nigdy nie wchodziła do jej pokoju.

Ava Falke

Dzielnica Wschodnia Middenheim niegdyś była ośrodkiem kultury i rozrywki, ale obecnie im bardziej na północ tym bardziej można znaleźć więcej rozrywek intelektualnych. Im dalej w przeciwną stronę, tym bardziej spada poziom kultury. Znaczna część tej dzielnicy uległa zniszczeniu podczas Burzy Chaosu, a przyczyniły się do tego nie tylko potężne, piekielne działa ale także nieudane powstanie kultu Slaanesha. W środku dzielnicy stoi Książęca Akademia Muzyczna, będąca głównym ośrodkiem kultury. Ten wielki, kryty kopułą budynek obecnie nie tętni tak życiem, jak przed wojną, a ostatnie spektakle odbywające się w nim, miały cele charytatywne. Zebrane pieniądze miały zostać przeznaczone na odbudowę murów i domów, lecz niestety ktoś ukradł je. W tej sprawie trwa obecnie dochodzenie..
Kilka budynków takich jak tawerna “Upadły Rycerz” czy Biuro Komisji Zdrowia, Edukacji i Opieki społecznej zostało zniszczonych podczas wojny. Obecnie trwa ich naprawa, a ludzie szukający rozrywki czy noclegu muszą skierować się do “Zamkowej Skały”. Jest to jedna z kilku middenheimskich linii powozowych, obsługująca trasę z miasta do Altdorfu. Obok siedziby stoi spora gospoda, stajnia i wielka wozownia, która jest własnością linii. Mimo iż Burza Chaosu zakończyła się, a linie ruszyły pełną parą, to teraz stają się częstszym obiektem ataków. Zarówno banitów wyjętych spod prawa, jak i dzikich hord zwierzoludzi. Aby zwiększyć bezpieczeństwo podróżnych gildia wynajmuje coraz większą liczbę najemnych strażników. Każdy kto ma doświadczenie w powożeniu, albo umie sprawnie posługiwać się bronią, może znaleźć tu zatrudnienie. Choć płaca jest niewysoka, to jednak wielu chętnych zgłasza się, tym bardziej że podróżni często sami z siebie potrafią docenić “dobrą opiekę”.
W tej właśnie gospodzie, jeden z pokoi wynajmuje Ava Falke. Wstawiennictwo Helmuta von Flika , będącego kapłanem Sigmara z dość dużym poważaniem, pomogło wynegocjować odpowiednią ceną za nocleg i jadło. Gości rzadko tu sprowadza, choć nie raz, nie dwa stawała się obiektem adoracji, przez przyjezdnych podróżnych.
Największą zaletą pokoju było wielkie i wygodne łóżko. Sam pokój był dość przestronny, i dodatkowo na prośbę Helmuta, służba nie wchodziła nigdy do środka. Jedyny klucz do niego miała Ava.


Ava wstała tego dnia dość późno jak na jej standardy, bowiem słońce już od dawna było widoczne na niebie. Ten dzień zapowiadał się całkiem przyjemnie, i nawet wiadomość od von Flika, który kazał jej pojawić się u niej dość szybko, nie mógł popsuć dobrego humoru kobiecie. Ava nie musiała się zbytnio martwić o pieniądze, bowiem od kiedy była na służbie Zakonu, ten umiał ją dość dobrze wynagradzać. W sakiewce więc, miała trzydzieści złotych koron na swoje wydatki, choć musiała się liczyć, że nadejdą “suche” dni.

Niclas Steiger

Dzielnica Freiburg to dzielnica szerokich, ocienionych drzewami alei i porządnie urządzonych domów. Rozciąga się między Wielkim Parkiem i Ogrodem Książęcym. W dzielnicy tej jest pełno małych uliczek zapchanych księgarenkami, antykwariatami sprzedającymi magiczne składniki, rzadkie księgi czy manuskrypty. Między nimi można znaleźć małe knajpki - choć większość z nich zamykana jest przed zmrokiem, przez co można zjeść w nich głównie śniadania i obiady. Tawerny we Freiburgu to miejsce spotkań żaków, uczonych, magów czy polityków, którzy zbierają się by móc rozmawiać o sztuce, historii, polityce czy magii. Całą dzielnicę wypełnia atmosfera artystycznej bohemy.
To tu można odwiedzić świątynię Sigmara, którą zarządza Werner Stolz, noszący dumnie tytuł “Wielkiego Kanonika Nordlandu”. Sama świątynia jest równie imponująca co świątynia Ulryka, co ma przypominać ulrykowcą kto jest prawdziwym Bogiem Imperium. Największą tawerną jest Bakałarz, stanowiący równą konkurencję dla baru i klubu nocnego “Czerwony Księżyc”. Oba te przybytki walczą o swoich klientów, oferując najlepsze trunki, jadło czy inne przyjemności, o których nie mówi się za głośno.
Po środku Freiburga, na przeciwko Collegium Theologica, stoi trzypiętrowy budynek, którego konstrukcja już z daleka rzuca się w oczy, należy do Gildii Czarodziejów i Alchemików. Sam budynek składał się z kilku segmentów, które należały do poszczególnych Kolegiów. Najbardziej jednak charakterystyczną cechą dla niego, była umieszczona po środku, wysoka, czarna wieża. Na jej szczycie znajdowały się cztery pochodnie, które co wieczór, Arcymag zapalał. Póki noc trwała, póty ogień w pochodniach palił się.
Odpowiada ona za wszelkie działania magiczne w mieście i wydaje pozwolenia na uprawianie magii. Stanowi ona również coś w rodzaju związku zawodowego dla middenheimskich czarodziei i alchemików. Od dłuższego czasu zapewnia ona ochronę miastu i reguluje kwestie praktykowania magii na jej terenie. Głową gildii jest dość znany i sławny czarodziej Albert Helseher, lecz obecnie jest on nie obecny. Zastępuje go czarodziejka Janna Eberhauer, pełniąca obecnie funkcję arcymaga.


Członkowie gildii mogą szkolić się w każdej z Tradycji magii, poza nekromancją i demonologią, ponieważ jest ona zakazana. Jako że znaczna część czarodziei wyruszyła z Grafem, w mieście więc jest obecnie nie wielu nauczycieli magii. Jednym z nich został Niclas Steiger, któremu powierzyli pieczę nad grupą uczniów pierwszego roku, a to za sprawą jego protektora Dankred’a Frueh’a. Ten magister taumaturgii metalu, miał podobne poglądy co jego protegowany, i czynnie wspierał rozwój Niclasa.
Sam pokój wędrownego czarodzieja nie należał do zbyt okazałych, lecz jego zaletą było jego umieszczenie. Znajdował się on we wschodnim skrzydle, w którym można było spokojnie przeprowadzać różne eksperymenty alchemiczne. Dodatkowo gildia dbała o to by sakiewka Niclasa nie była pusta, pomimo tego, iż praktycznie nie brakowało mu niczego. Dach nad głową, wyżywienie miał zapewnione, dzięki czemu te 40 złotych, które posiadał mógł rozdysponować wedle swojego uznania.


Wieczorne spotkanie nie mogło wpłynąć na tryb życia maga, i ten był zmuszony mimo krótkiego snu, wstać dość wcześnie. Gdy tylko słońce zaczęło już wyglądać zza horyzontu, młody mag zaczął przygotowywać się do zajęć. Uczniowie wkrótce nadejdą, a potem miał spotkać się z Dankredem.
 
__________________
Dzięki za 7 lat wspólnej zabawy:-)
valtharys jest offline  
Stary 23-09-2014, 21:51   #4
 
Jaracz's Avatar
 
Reputacja: 1 Jaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputację
Niclas zawsze lubił prowadzenie zajęć. Sam dość niedawno ukończył naukę pod czujnym okiem swego mistrza i wiedział, że przez starszych kolegów po fachu, mógł być traktowany wciąż z pobłażliwością. Był jednak zdania że ten okres swobody pomiędzy zdobyciem tytułu wędrownego czarodzieja, a egzaminami na magistra potrwa bardzo krótko. Był świadom swych zdolności oraz potencjału. Nie starał się go ukrywać za ścianą fałszywej skromności, lecz też nie buchał z niego ogień arogancji. Z zadowoleniem myślał o złotym środku, jaki udaje mu się zachować, a który doprowadzi go do szybkiego, efektywnego a przede wszystkim skutecznego opanowania jeszcze większej mocy.

To że desygnowano go do poprowadzenia grupki adeptów można było tłumaczyć tylko brakiem zasobów ludzkich. Ostatnie wydarzenia mocno przetrzebiły kolegialne grono. W bitwie ofiarami padali głównie magistrowie. Uczniów i uczennice trzymano w tylnych szeregach lub też zabraniano opuszczać budynki. Teraz zaś niczego ie świadomi adepci dostali się pod kuratelę kultysty. Niclas dostrzegał w tym wszystkim doskonały zbieg okoliczności. Tak doskonały, że aż nieprawdopodobny. Tego zaś typu okoliczności aż się prosiło nazwać łaskawym spojrzeniem Pana Zmian.

Czarodziej dotarł przed drzwi sali. Usłyszał przytłumioną krzątaninę, która świadczyła o obecności uczniów. Uśmiechnął się i energicznym krokiem wszedł do środka. Prostokątne pomieszczenie było niedużych rozmiarów. Niclas oczywiście w pierwszej kolejności dostrzegł niezagospodarowane kąty i przeklął architekta, który pewnie nie miał bladego pojęcia czemu będzie służyć jego konstrukcja. Gdyby wiedział sala miałaby kształt okręgu – formy bliskiej ideałowi. Tymczasem naroża, które pewnie nie miały nawet kąta prostego, kurzyły się i skrywały pajęczyny, po których dziarsko stąpały pająki. To co ratowało konstrukcję to dobra ekspozycja. Promienie słoneczne wpadające przez okna dawały wystarczającą ilość światła, by zbędnym było zapalanie świec aż do wieczora.

Wzrok czarodzieja padł na zebranych w komnacie. Troje uczniów w różnym wieku. Widział ich pierwszy raz w życiu, więc pozwolił sobie na chwilę milczenia oceniając każde z osobna. Piętnastoletni chłopak był blondynem o nierównych zębach i nakrapianej cerze. Miał jednak bystre spojrzenie, którym taksował Niclasa. Jego rówieśniczka nie mogła mieć więcej jak szesnaście wiosen. Tym samym niedługo, w przeciągu roku, dwóch lub trzech, w zależności od jej potencjału, mogłaby starać się o podejście do egzaminów. Miała długie, ciemne, kręcone włosy, które stanowiły jej najmocniejszy element wyglądu. Najstarsza z adeptów, również była dziewczyną. Jej obecność z początku zdziwiła Steigera, bowiem twarz zdradzała wiek blisko dwudziestu lat. To oznaczało, że albo oblała egzamin, albo jeszcze do niego nie podeszła. Tak czy inaczej uchodziła za wieczną studentkę. Była też najładniejsza z całego zgromadzenia. Drapieżne rysy mocno kontrastowały z bladą cerą, piegami i rudymi włosami. Spojrzenia zielonych oczu zaś nie sposób było zignorować. Było w niej coś wiedźmowatego. Coś co zwykle kazało ludziom po wsiach palić i topić guślarki leczące bydło. Miała szczęście że jeszcze nie spotkał jej podobny los.

Niclas skończył swoje obserwacje i postanowił przerwać ciężką ciszę.

- Witaj klaso.
- Witaj mistrzu - odpowiedzieli nierównym chórem, a Niclas nie uważał za stosowne wyprowadzanie ich z błędu. Miał nadzieję, że dzięki temu nie będzie miał problemów ze zdobyciem ich uwagi.
- Jestem Niclas Steiger. Od dzisiaj będę was uczył teorii Taumaturgii Bipolarnej Archa - powiódł spojrzeniem po zebranych i widząc, że temat wydaje się być im obcy, kontynuował. - Najpierw jednak przedstawcie się, jako że widzimy się po raz pierwszy.
- Fideon de Ceyro - chłopak wyrwał się jako pierwszy, a nazwisko wypowiadał z dumą.
- Lena Handerich - piętnastolatka miała lekko piskliwy głos, który już teraz zaczął denerwować nauczyciela.
- Gabi Klemper - cichy głos najstarszej był dla odmiany miły dla ucha. Studentka patrzyła jednak za okno, widać tracąc zainteresowanie nowym mistrzem.
- Czy to cała grupa?
- Tak - chłopak wydawał się być najbardziej gorliwy.
- Doskonale... zatem zacznijmy. Lepiej notujcie, gdyż temat jest ważki, a ciężki do spamiętania. Nawet dla najbardziej chłonnych umysłów...

Niclas zaczął prowadzić zajęcia przypominając sobie, jak on swojego czasu siedział w ławce wsłuchując się w słowa swego mistrza. Czerpał z tego wspomnienia doświadczenie, przyjmując mimowolnie jego ton oraz sposób wypowiedzi. Może dzięki temu, a może dzięki przekazywanej wiedzy, zdołał skupić na sobie uwagę całej trójki.

- ...Gdy zaś wychodzicie na okręgu poza symbol ziemi, musicie uważać, gdyż właśnie tam bipolarność Eteru zyskuje na mocy. Ktoś wie dlaczego?

Zapadła cisza. Niclas już zamierzał podjąć temat, gdy Gabi ubiegła go lekko znudzonym tonem. Widać miała już te zajęcia, lecz z jakiegoś powodu musiała odbyć je raz jeszcze.

- Ponieważ symbol ziemi rezonuje w tym punkcie z symbolem ognia, przez co wydziela katalizator potęgujący równanie mocy dla „n” plus dwa najbliższych jednostek czasu.

Czarodziej uśmiechnął się i kiwnął głową rudowłosej.

- Bardzo dobrze. Jak widzicie teorie równań magicznych Firleja są wciąż aktualne i można je odnaleźć w praktycznie wszystkich aspektach Taumaturgii. Nie tylko metalu. Wszystkie elementy świata rzeczywistego mogą zostać opisane w ten sposób... - dostrzegł po raz pierwszy zainteresowane spojrzenie Gabi. - tak Fideonie?
- Ale my jesteśmy magami metalu.
- Jeszcze nie jesteście magami, ale to celna uwaga - uśmiechnął się Niclas widząc że ziarno zostało zasiane. Teraz musiał być jednak uważny - Pomimo że teoria pozwala na wiele, w praktyce musimy przestrzegać pewnych ograniczeń. Dla naszego bezpieczeństwa. To bardzo ważne i chcę żebyście o tym pamiętali. A teraz wróćmy do rozważań nad bipolarnością...

Niclas prowadził zajęcia dalej przez najbliższą godzinę, aż jego głos nabrał chrapliwości. Dopiero wtedy skończył i pozwolił klasie się rozejść. Wiedział że czeka go tu dużo pracy. Pan Zmian dał mu ogromną szansę, gdy pani arcymag, z pewnością na wniosek Dankreda, przydzieliła go do prowadzenia zajęć. Dzięki temu mógł przyjrzeć się bliżej przyszłości kolegium i oddzielić ziarna od plew. Złożył księgę którą podpierał swoją wiedzę na zajęciach i ruszył do wyjścia. Zaraz za drzwiami jednak stanęła przed nim znajoma twarz rudowłosej studentki.



- Niclasie... - zaczęła lecz chłopak, mimo że niewiele od niej starszy przerwał jej gestem uniesionej dłoni.
- Mów do mnie mistrzu.
- Khm... - przez krótką chwilę w jej oczach błysnęła złość - Mistrzu.
- Słucham.
- To co mówiłeś na zajęciach o opisywaniu innych elementów...
- Tak?
- To prawda? Bylibyśmy w stanie, to znaczy my magowie metalu...
- Gabi - przerwał jej stanowczym tonem - Konkretyzuj pytania. Nie jesteśmy świetlistymi na filozoficznej pogawędce, by pływać w nieokreślonym morzu domysłów.
- Tak - zreflektowała się i odchrząknęła - Czy magowie metalu są w stanie opanować inne sztuki magiczne zamykając je w żelaznych ramach logiki i wzorów?

Niclas udawał zasępionego, choć w istocie starał się powstrzymać uniesienie.

- To ciężki temat Gabi. Tak jak mówiłem na zajęciach. Teoria którą znamy pozwoliłaby nam korzystać z innych elementów świata rzeczywistego. Robimy to już teraz w ograniczonym zakresie podczas eksperymentów z alchemią. Korzystamy zarówno z elementów ziemi, ognia, wiatru, wody, światła, a nawet mroku.
- To nie jest jednak korzystanie z tych aspektów w Eterze.
- Masz rację. Dzięki temu, że w alchemii odwołujemy się tylko do rzeczywistych manifestacji tych elementów, nie ryzykujemy pomieszania zmysłów.
- Ale powiedziałeś że teoria pozwoliłaby nam sięgnąć dalej.
- Tak, ale jedynie w teorii. Spętanie elementów mogłoby w późniejszym czasie doprowadzić do pełniejszego ich zrozumienia, a następnie zamknięcia w okowach logiki innych wiatrów Eteru...
- Więc... - zaczęła ale nie pozwolił jej dokończyć.
- Nie będziemy o tym rozmawiać Gabi. Nie bez powodu zakazano eksperymentów z innymi wiatrami magii. To niebezpieczne zarówno dla tej osoby, jak i dla otoczenia.
- Ale przecież kolegium zachęca do eksperymentowania...
- Nie w tym przypadku. To surowo zabronione i może prowadzić do bardzo poważnych konsekwencji i sankcji. Zrozumiałaś?

Rudowłosa kiwnęła głową, ale wyraźnie była nieusatysfakcjonowana. Niclas w udawany sposób westchnął. Zamierzał wykorzystać jej ciekawość, tak jak Dankred kiedyś wykorzystał jego ciekawość. Podejrzewał też że Gabi nie spocznie na zakazach. Spowolnią ją, osadzą na bezpieczniejszej ścieżce, ale nie powstrzymają. Gdyby był praworządnym magiem, już teraz mógłby wnioskować o jej wygaszenie lub spalenie. Na szczęście dla niej, był ponad prawa kolegialne.

Kiwnął jej głową na pożegnanie i podążył na spotkanie ze swoim mistrzem. Jego komnata była dla odmiany duża. Większa od jego celi. Lecz była solidnie zagracona książkami, magicznymi urządzeniami, czy też urządzeniami całkowicie niemagicznymi. Wszystkie zaś dzieliły się na przydatne i nieprzydatne. Niclas mógłby spędzić tu całe tygodnie i wciąż nie wiedziałby które należą do konkretnej kategorii. W powietrzu unosił się ciężki zapach kadzideł. Niewielki koksownik, w którym stale jarzyły się węgle wydobywał z siebie odór cynamonu i złota.



Elementem który najbardziej zwracał uwagę czarodzieja, było podwójne biurko. Mebel w zasadzie składał się z dwóch postawionych plecami do siebie biurek. Na blacie ustawiono metalową ramę, na której też osadzono metalową płytę wykonaną z miedzi. Była jednolita, bez ani jednej rysy. Na szczycie ramy osadzono dwa kryształy mocno rezonujące magiczną aurą. Przebijające przez okno słońce rzucało przez te klejnoty refleksy po całym pokoju sprawiając że tonął w wielobarwnych kolorach.

Dankred siedział po jednej stronie. Na widok swego ucznia kiwnął głową, ale nic nie powiedział. Zamiast tego dotknął ramy dwoma palcami. Niclas, znając procedurę, zamknął za sobą drzwi i zasiadł po drugiej stronie. Również dotknął konstrukcji. Poczuł pod palcami mrowienie od aktywności eteru. Magiczne urządzenie w dużym stopniu wzmacniało potencjał taumaturgii metalu, o ile zabiegi były skupione na zawieszonej na środku ramy miedzianej płycie.

Niclas wytężył swoją wolę i cicho szepcząc słowa mocy zaczął kształtować wstęgi Chamon. Miedziana płyta po stronie Dankreda zabulgotała i zafalowała, jakby powierzchnia była w istocie wodną taflą. Wynurzył się z niej napis złożony z równych liter, niczym odbitych na drukarskich kostkach.

„Witaj mistrzu”

Mistrz skinął głową i machnął ręką tylko. Litery zaczęły się formować

“Witaj..Niclasie. Cieszę się, że przyszedłeś..Jak zajęcia ?”

"Zajęcia nie były problematyczne. Dzięki nim przypomniałem sobie własną naukę. Myślę że zdołałem zainteresować studentów, chociaż wielką pomocą okazał się ciekawy temat wykładu"

Niclas zmarszczył brwi. Kropla potu pojawiła się na jego skroni. Nawet przy magicznym urządzeniu, transmutacja materii na taką skalę w czasie realnym była męcząca. Musiał ograniczyć zdania jeśli chciał dotrwać do końca tej rozmowy.

“Liczę, że nie zawiedziesz mnie oraz naszego Mistrza..i wypełnicie razem zadanie, które postawił przed wami ?” - litery znów ułożyły się w kolejne zdanie

"Nie zawiodę mistrzu. Na tym etapie zbieramy informacje i choć ciężko jeszcze prognozować, ufam że współpraca wewnątrz kręgu będzie się nam dobrze układać"

“To dobrze...rokuje na przyszłość. Pamiętaj, że twoja i moja przyszłość jest ściśle powiązana. Późnym popołudnie ma przyjść do naszego Kolegium kilku możnych, którzy chcieli byśmy przyjrzeli się ich dzieciom..Podobno przejawiają niezwykłe talenty..” - kolejna informacja się pojawiła.

“To doskonała okazja mistrzu. Młody umysł to żyzna gleba dla ziarna idei. Czy mam być obecny?”

“Zapewne było by to mile widziane, tym bardziej, że będą tam Mistrzowie innych kolegiów jak i ważniejsi Alchemicy. Nadejdzie czas gdy zaczną cię prosić o rady lub chcieli włączyć cię do poważniejszych debat. Jeśli wypadniesz dobrze, to “nauczyciele” zwrócą na ciebie swą uwagę” - słowom tym towarzyszył delikatny uśmiech na twarzy Dankreda

Niclas domyślał się, że Dankred nie zawsze będzie pod ręką i naturalnym odruchem jest chęć scedowania części obowiązków na młodszego adepta. Tu nawet nie chodziło o zajęcie miejsca. Osoby knujące intrygi rzadko kiedy mają czas i możliwość być w każdym miejscu jednocześnie. Młody czarodziej podejrzewał, że przyjdzie czas, w którym jego mistrz ruszy dalej, by może założyć inny krąg. Tymczasem Niclas musiał zrobić wszystko co w jego mocy, by przejąć sprawunki nie tylko Dankreda, ale też innych wysoko postawionych kultystów w Middenheim. Jeśli chciał w przyszłości mieć wpływ na kształt polityki w Imperium, musiał włożyć swoje palce wszędzie.

“Zatem zjawię się. Dziś wieczór rozpocznę też poszukiwania urzędnika. Ufam że pozostali, potencjalni członkowie kręgu już to robią.”

Mistrz kiwnął tylko głową, że przyjął do wiadomości.

“Masz może jakieś pytania do mnie jeszcze?”

Niclas przez moment zastanawiał się, czy powinien wspomnieć o Gabi. Zaniechał jednak tego zamiaru uświadamiając sobie, że jeszcze za wcześnie by informować kogokolwiek o planie spaczenia umysłu młodej studentki. Cały proces był delikatny i choć wiedział, że ma podatny grunt, to jednak musiał wykazać się pieczołowitością, nie mniejszą jak przy warzeniu eliksirów.

“Nie Mistrzu. Na razie jeszcze za wcześnie by zadawać jakiekolwiek pytania. Dziękuję za rozmowę”

Młody czarodziej wstał i skłonił się ponad biurkiem w stronę mistrza. Bez ani jednego słowa wypowiedzianego na głos opuścił salę. Miał przed sobą kilka godzin, które mógł przeznaczyć na poszukiwania informacji. Zahaczając o swoją celę i zostawiając w niej księgę, którą używał na wykładzie, opuścił budynek placówki kolegialnej.

Czekała go żmudna praca u podstaw. Wszyscy czworo nie mieli konkretnego jasnego punktu zaczepienia i wszyscy musieli teraz dołożyć starań, by taki punkt odnaleźć. Coś co pozwoli im skonkretyzować działania i zarysować plan. Sądząc po deklaracjach jakich dokonali na pomniejszym zebraniu uznał, że pozostawienie towarzyszom środowiska ulicy i społeczeństwa, jest dobrym posunięciem. On mógł wycelować swoje myśli gdzie indziej.

Skierował swoje kroki do ratusza. Szukali urzędnika, ale poza tym że nie znali jego życia, rodziny i zwyczajów, nie mieli pojęcia czym dokładnie się zajmuje. Niclas zamierzał dowiedzieć się tego u źródła. Tam gdzie każdy urzędnik musiał zawitać choć raz. Czarodziej podejrzewał że bez błysku złota się nie obędzie, dlatego zabrał ze sobą sakiewkę ze skromną ilością monet, by nie narażać się na ich utratę na ulicach Middenheim. Liczył jednak że jego autorytet jako maga kolegium złota, okaże się wystarczający, by dali mu dostęp do ksiąg ewidencyjnych lub udzielili wprost odpowiedniej informacji.
 

Ostatnio edytowane przez Jaracz : 23-09-2014 o 22:06.
Jaracz jest offline  
Stary 24-09-2014, 20:54   #5
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
W ciemnym, ciasnym pokoiku panował przejmujący ziąb. Wiatr hulał, gwiżdżąc szyderczo pomiędzy szparami okiennic, a każdy oddech zmieniał się w obłoczek pary. Sole niechętnie otworzyła jedno oko, spoglądając z nienawiścią na pokryte drobnymi różyczkami lodu mętne szybki. Znowu zapomniała zabezpieczyć je przed położeniem się spać, albo same się otworzyły, trudno stwierdzić. Okiennice miały już swoje lata, a czas i tocząca się niedawno wojna odcisnęły na nich swoje piętno, zresztą nie tylko one szwankowały. Cały dom wymagał gruntownego remontu, a najlepiej zburzenia do fundamentów i postawienia od nowa. Jedynie przesypanie solą zgliszczy można by sobie darować...

Przed przybyciem do Middenheim, Arellano nigdy nie zaznała prawdziwej zimy. Z początku fascynował ją widok padającego z nieba białego puchu, osiadającego grubą warstwą na popalonych domach i rozbitych murach. Ukrywał łaskawie wszelkie zniszczenia, nadając miastu bajkowego wyglądu. Teraz jednak miała go po dziurki w nosie, tak samo jak mrozu, braku słońca i wiecznie poważnych ludzi. Ci ostatni byli szczególnie męczący. Może obawiali się, że na tym chłodzie przy najdrobniejszym grymasie popęka im skóra? Trudno było stwierdzić.

Z zamyślenia wyrwało ją dopiero ciche pukanie, uśmiechnęła się wbrew podłemu nastrojowi. Lubiła Gertrudę, nawet bardzo, a obcowanie z nią nie było specjalnie męczące, gdy już człowiek przyzwyczaił się do jej małych dziwactw...jak choćby szorowanie podłogi trzy razy dziennie, bez względu na stopień zabrudzenia. Zawsze wstawała grubo przed świtem, dbała o dom i szanowała czyjąś prywatność. Z początku Sole nie ufała jej dobroci. Przyzwyczajona do kłamstw, spisków i intryg, traktowała ją protekcjonalnie i przed każdym wyjściem zakładała pułapki na swoich kufrach. Dni jednak mijały, a cienkie niczym włos nitki zawsze pozostawały nienaruszone. To w końcu przekonało dziewczynę, że starowinka jest w porządku, przynajmniej ona jedna zawsze na nią czekała.

Zrzucenie pierzyny okazało się ciężkim wyzwaniem, ale po kilku próbach Sole wstała i szczękając zębami wciągnęła na grzbiet lodowato zimne ubranie. Powłócząc nogami podeszła do drzwi, by po chwili, z tacą w rękach, usadowić się na krześle.
- Mierda… - zaklęła pod nosem, biorąc pierwszy kęs burej polewki - Znowu wystygło.
Głód jednak zwyciężył. Przełknąwszy śniadanie, zebrała naczynia i narzucając płaszcz, wyszła z pokoju. Miała dziś spotkanie, a Neumann nie należał do cierpliwych osób.

Schodząc na dół starała się, by każdemu jej krokowi towarzyszyło skrzypienie desek. Wolała uprzedzić staruszkę, że się zbliża. Parę razy o tym zapomniała i kobiecina o mało nie dostała zawału, słysząc jej głos tuż za swoimi plecami. Znalazła ją tam, gdzie zazwyczaj przebywała - w kuchni. Nuciła pod nosem jakąś skoczną melodyjkę, której dziewczyna nie znała.W dłoniach dzierżyła sagan z wrzątkiem, po raz kolejny dając dowód tego, że w starych kościach drzemie więcej siły, niżby się wydawało.
-Dzień dobry, matko - przywołała na twarz pogodny uśmiech. - Jak się dziś czujecie?


-Ach witaj, witaj moje dziecko. Kości stare to i muszą trzeszczeć, ale dziś Ulryk litościwy bo już mnie tak w krzyżu nie łupie - lekki grymas bólu można było dostrzec na twarzy Gerti -A tobie jak minęła noc? Mam nadzieję, że nie było zbyt zimno..bo choć cały dzień grzałam, to jednak stare te mury są...a i drewno powoli się kończy - spojrzała smutno, jakby przepraszająco.

Estalijka pokręciła głową.
-Nie martwcie się - odparła, stawiając naczynia na kulawym stoliku przy oknie. - Nie jestem aż tak delikatna na jaką wyglądam. Cieszę się, że dziś zdrowie dopisuje. O opał się nie martwcie, postaram się coś zaradzić. Wytrzymamy jeszcze parę dni, prawda? - ponownie się uśmiechnęła i ignorując skowyt protestu, dochodzący z chudej sakiewki, kontynuowała - Potrzeba wam czegoś? Może zajdę do medyka po maść? I tak dziś muszę wyjść, więc problemu nie będzie. Mówcie śmiało matko, przecież wiecie, że darzę was szacunkiem i wdzięcznością za przyjęcie pod swój dach. Przynajmniej w ten sposób to zrekompensuję.

- Nie kłopocz się tym..choć fakt, drewno za dwa, może trzy dni się skończy..więc tu nie będę narzekać, jakby trochę by się znalazło do opalania. Maść...drogie te rzeczy córko, naprawdę wdzięczna jestem za to co robisz..a i tak tego więcej, niż mogę się spłacić - łezka jej w oku się zakręciła.

Tym razem podłoga nie wydała najmniejszego jęku, gdy Sole podeszła do pieca.
- Przyjęliście mnie pod swój dach i traktujecie jak własne dziecko - powiedziała poważnie, kładąc rękę na pokręconym podagrą ramieniu - Trzeba sobie pomagać, a skoro mogę to zrobić czemu miałabym stać z boku i udawać że nic nie widzę? Dość już wycierpieliśmy przez ostatnie lata, jeśli damy się ponieść zawiści i znieczulicy to marnie skończymy - nie patrząc na protesty, złapała za ciężki gar i przeniosła go do sieni, gdzie czekała wyszczerbiona balia.
- Byliście dziś na mieście? - rzuciła pogodnie - ktoś o mnie pytał?

-Niech Ulryk ci błogosławi moje dziecko...Nie byłam jeszcze prawie poza domem. Jajka, pieczywo kupiłam.. kuraka też chciałam ale drogo..oj drogo..Trzeba będzie coś innego dziś na kolację przygotować, ale nie kłopocz się tym moja droga.. - uśmiechnęła się.

Odgłosowi przelewanej wody towarzyszyło ciche prychnięcie. Po chwili garnek powrócił do kuchni, a dziewczyna bez słowa sięgnęła do pasa, obracając się twarzą do okna. Nie chciała, by Gerti zobaczyła co nosi pod płaszczem. Po co niepokoić ją bez potrzeby? W mdłym świetle świecy błysnęło srebro.
- Jest zima, a na chłód najlepszy jest talerz rosołu - wcisnęła monetę w sękatą dłoń - Kup co uważasz za stosowne.

Babunia wzięła szylinga i chuchnęła na szczęście.
-Ulryk naprawdę mi cię zesłał. Mój mąż… ach, opowiem ci o tym wieczorem… przy kolacji. A teraz mykaj, bo zapewne masz sporo na głowie, nie będzie ci stara baba czasu zajmować. Dziękuję raz jeszcze za wszystko co robisz - rzuciła czule, a Arellano musiała się powstrzymać, by nie parsknąć śmiechem.

Oto dawała piękny przykład jak źli i okrutni są kultyści, nie ma co. Dobrze, że Aleister tego nie widział.
- Nos vemos esta noche- kiwnęła głową i opatuliwszy się szczelnie płaszczem ruszyła ku wyjściu. Lodowaty wicher na chwilę pozbawił ją oddechu, gdy tylko otworzyła drzwi. Pogrążone w półmroku pochmurnego poranka ulice nie zachęcały do spacerów. Sole zacisnęła zęby i pochyliwszy głowę, zrobiła pierwszy, najtrudniejszy krok.



***

Karczma “Ciepły kąt”, chyba jedyne w miarę schludne miejsce w Ostwaldzie. Już na samym wejściu, do nozdrzy Estalijki doleciał zapach pieczonego chleba, gotowanego zająca w jakiejś potrawce myśliwskiej, a stoły były czyste i w całości. Za ladą stał niziołek Frison Stillberry, który rozmawiał żywo z pracodawcą Sole, Neumannem. Wydawać się mogło, że niekoronowany król podziemia najlepsze lata ma już dawno za sobą. Jego włosy posiwiały doszczętnie i tylko pojedyncze nitki zdradzały, jakiego koloru były niegdyś, twarz pokrywała sieć głębokich zmarszczek, ruchy były oszczędne i wyważone. Z pozoru nie wyglądał na groźnego, wystarczyło jednak spojrzeć w stalowoszare oczy Thorstena, by zrozumieć, że z tym człowiekiem nie ma żartów. Ciała tych, którzy go zlekceważyli, wypełniały rynsztoki i kanały pod całym Middenheim. Gdy tylko zobaczyli podchodzącą kobietę, obaj umilkli. Neumann się uśmiechał, niziołek był zdenerwowany. Delikatne krople potu spływały mu po czole. Bez słowa herszt złodziei dał znak by Arellano podążyła za nim do stolika, a gospodarz przyniósł wino i strawę.
- Jest robota do wykonania.. - starzec zaczął konkretnie, przyglądając się badawczo swojemu “pracownikowi” - Andreas Stallart, brat Johanna Stallarta. Trzeba pomówić z nim i przekonać go by jego brat zostawił naszego kochanego Stillberego w spokoju. - zakończył kładąc sakiewkę na stole.



- Znowu Frison wpadł na pomysł, który okazał się nie być tak genialny i prosty, jak zakładał? Ranald mu nie sprzyja...jestem ciekawa kiedy wreszcie to pojmie i przestanie wychodzić przed szereg - w głosie Sole dało się wyczuć niechęć, lecz pieniądze przyjęła, nie miała większego wyboru. Trzeba coś jeść. - Gdzie aktualnie przebywa cel i w jakim stopniu ma funkcjonować, gdy z nim skończę? Specjalne wymagania?

-Nie uszkodź go..za bardzo. Ma żyć i przekazać swojemu bratu prostą wiadomość. Stillbery i jego karczma, są dla niego nietykalne, jak i dla każdego. Gdzie jest, i co robi nie wiem. Jest w Middenheim, często przebywa w “Ostatniej kropli” na północno-zachodnim krańcu Starego Rynku - rzekł czekając na potwierdzenie, że Sole się podejmuje zadania.

Dziewczyna parsknęła.
- Skoro siedzi w Kropli to wiadomo co robi - lekki uśmiech pojawił się na jej obliczu, choć oczy pozostały zimne - Trochę już tu mieszkam, maestro Neumann. Zdążyłam poznać miasto, może nie tak dobrze, jakby sobie tego życzyła, lecz wszystko jest do nadrobienia. Konkretny termin was interesuje, czy przysłowiowe “im szybciej, tym lepiej”?

-Dwa, góra trzy dni na wykonanie roboty. - rzucił krótko.

- Dobrze, problem możesz uznać za rozwiązany. - sakiewka zniknęła pod płaszczem Estalijki, a ona sama rozluźniła się wyraźnie. Przez chwilę siedziała w milczeniu, przyglądając się, jak jej pracodawca sączy wino i dłubie widelcem jeszcze ciepły posiłek. Oaza spokoju, gra pozorów…w którą i tak nie uwierzyłby nikt, kto choć pobieżnie kojarzył tego człowieka.
- Skoro już przyszło się nam spotkać osobiście, mam pytanie...prośbę raczej - powiedziała cicho, sięgając po własny kielich - Potrzebuje skontaktować się z którymś z twoich chłopaków odpowiedzialnym za hm, rekonesans. Nie ukradnę ich na długo. Dietrich, Karl - jeden z nich na pewno jest wolny, a i moja sprawa do skomplikowanych nie należy. Mógłbyś przekazać, że zapraszam ich do siebie na małą pogawędkę? Tylko niech wejdą po naszemu, Gerti to dobra kobieta. Im mniej wie, tym lepiej śpi.

-Karl..wieczorem przyślę go do ciebie. Przekażę mu twoją prośbę.. - kiwnął głową nie dopytując o szczegóły.

-Będę zobowiązana. Dziękuję za rozmowę, maestro. - powiedziała, po czym dopiła wino i zamieniła kilka słów z niziołkiem, prosząc go o więcej informacji. Nie mogła wparować do burdelu i od progu wypytywać o jednego z klientów.
Przynajmniej mają tam kominek - pomyślała, żegnając się z Frisonem.
Stary Rynek...czekał ją długi spacer.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline  
Stary 25-09-2014, 03:54   #6
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację
Ava przeciągnęła się leniwie pod ciepłym kocem. Och, jak kusiło, jak bardzo kusiło po prostu przewrócić się na drugi bok, zamknąć oczy i rozkoszować się, jednakże należało strząsnąć z siebie te trywialne myśli i zająć się czymś konkretnym.
A narzekać na brak zajęcia nie mogła.
Zrzuciła z siebie koc siadając na łóżku i rozejrzała się po pokoju. Nie mogła narzekać na zakwaterowanie. Było wręcz wyśmienicie. Miała tu ciepło, jadło, miejsce do spania i to wcale nie byle jakie! Co najważniejsze nikt jej tu nie przeszkadzał, co było niezaprzeczalną zaletą. Rzadko zapraszała kogokolwiek do środka, do tego swojego małego azylu, do którego bariery ochronne powstały dzięki pieniądzom. Także na zarobek nie mogła marudzić. Zakon, kochany zakon, rozumiał, że fundusze są ważnym elementem w najemniczym życiu.
Zanim trafiła do Middenheim nie dość, że było różnie z zatrudnieniem, to jeszcze mniej ciekawie z zarobkami. Nie zawsze udawało się dorwać ciepły kąsek dla siebie, zanim kto inny się zdąży na niego pokusić. Tutaj Zakon spisywał się znakomicie, chociaż kobieta wiedziała, iż musi być gotowa także na gorsze okresy. Nie mogła przecież liczyć, że z każdej niedogodności wyciągnie ją Helmut.
Właśnie, Helmut....
Mistrz Helmut. Ten pokój przypominał Falke, że gdyby nie jego wstawiennictwo, nie miałaby za taką cenę tego pomieszczenia na swoje potrzeby oraz jadła. Wszystko, co dla niej robił… Było to oczywiście bardzo wygodne i pomocne, jednak wiadomo- wszystko ma swoją cenę, ale takie już życie. Wzięła do ręki złożoną wiadomość przesłaną jej przez Flika. Należało się stawić jak najszybciej. Żaden ból dla niej.
Wykonała kilka prostych ćwiczeń na pobudkę i rozgrzewkę przed nowym dniem. Nie można było przecież tracić formy, nawet jeżeli jeszcze przed kilkoma minutami chciało się dać pofolgować lenistwu. Przemyła twarz w zimnej wodzie, która od razu ją otrzeźwiła. Oczywiście lubiła też kąpiele w ciepłej wodzie, ale czasami warto było powitać dzień w ten właśnie sposób.
Przebrała się i udała na posiłek, smaczny musiała przyznać. Pełny brzuch za dobrą cenę… A wystarczyło to jedno wstawiennictwo… Falke rozejrzała się jeszcze po głównej sali karczmy, kiedy wychodziła na spotkanie z Flikiem. Było coś, czego raczej on już jej nie załatwiał. Ava uśmiechnęła się do siebie obserwując przejezdnych gości. Bycie obiektem adoracji także potrafiło mile zapełnić wolny czas… o ile go się akurat miało pod ręką.

* * *

[media]http://th08.deviantart.net/fs71/PRE/f/2012/047/1/9/medieval_town___back_alley_by_beere-d4pw7j4.jpg[/media]

Freiburg, dzielnica artystów i twórców, w której znajduje się świątynia Sigmara, druga co do wielkości budowla w Middenheim. Drzwi do niej zawsze są otwarte, tak więc Ava Falke, bez problemu przekroczyła jej próg, w poszukiwaniu Mistrza Helmuta. Ten akurat właśnie skończył popołudniowe nabożeństwo, i dał znak by jego podopieczna podążyła za nim. Droga nie była zbyt odległa, bowiem korytarz którym szli, zaraz się skończył i Sigmarita, wprowadził Avę do małego pokoju. Drzwi oczywiście zamknął na klucz, by nikt im nie przeszkadzał. Pokój nie był za duży, lecz i tak dobrze urządzony. Szeroki stół, na którym leżały jakieś owoce i karafka z winem, przykryty był aksamitnym obrusem. Podobnie krzesła, choć swoje lata miały, było widać gołym okiem że są wygodne i nadają się na dłuższe konwersacje.


-Witaj moje dziecko - zaczął spokojnie kapłan -cieszę się, że moja wiadomość dotarła do ciebie, i pomimo wieczornych obowiązków zdołałaś tak szybko przybyć do mnie. Będę miał dla ciebie drobne zadanie, bowiem strażnikom miejskim brakuje pewności i doświadczenia. Trzeba będzie ich przeszkolić w walce, bowiem nadchodzą ciężkie czasy, a ich umiejętności pozostawiają wiele do życzenia. Masz dość duże doświadczenie, i chciałbym byś poświęciła im trochę czasu każdego popołudnia przez najbliższe kilka dni. Rozumiem, że nie będzie to dla ciebie zbytnim problemem? - pytanie, które zostało zadane, było raczej retoryczne ale odpowiedź wypada.
- Oczywiście, że nie będzie - odparła Ava, w duchu już kalkulując, jak bardzo wedrze się to pomiędzy ważniejsze zadanie. Wyboru jednak nie było, jeśli to wszystko miało się toczyć dobrym torem. Przez moment przez myśl przeszło jej pytanie: “Jak Helmut zareagowałby, gdyby odpowiedziała, że będzie problemem”? Niestety, w tym wypadku poszukiwanie odpowiedzi na to pytanie było nie warte świeczki. - Jako kto będę występować?
-Będziesz występować z ramienia Zakonu. Więcej nie muszą wiedzieć. Po prostu pokażesz im jak zachowywać się w pewnych sytuacjach, jak atakować, bronić się, jak działać jako grupa… - rzucał szybko przykładami, jakby samo zadanie nawet według kapłana było stratą czasu. -Skoro Zakon cię utrzymuje, musimy pokazać, że warta jesteś tych pieniędzy Avo - rzucił.
- I tu się rozmył altruizm. - uśmiechnęła się Ava. - I dobrze. Pokażę tym dzieciaczkom jak należy walczyć. Może nawet któryś będzie tak miły i przyswoi lekcję.
-Jest jeszcze jeden powód dla którego poprosiłem o spotkanie.. - przerwał na chwilę Sigmarita, jakby staranie chciał dobrać słowa..-Nasz wspólny znajomy Faul..robi się coraz bardziej śmiały, bezczelny, arogancki a przez to nieostrożny. Czas zakończyć jego podskakiwanie..Myślę, że chciałabyś przyłożyć do tego rękę.. - uśmiechnął się znacząco.
Na wspomnienie Faula, Ava nadstawiła ucha. Oczywiście, że chciałaby przyłożyć do tego rękę, tutaj nie było innej opcji.
- Do końca życia bym sobie wypominała, że nie przyłożyłam do tego ręki. - odparła siląc się na spokój, chociaż czuła się szczególnie poruszona tym.
Kapłan kiwnął głową przytakująco, i nalał jej i sobie wina do puchara. Wzniósł go do góry i rzekł:
-Zrób to tylko czysto. Zero świadków. A to czy będziesz chciała pobyć z nim sam na sam, czy po prostu załatwisz mu wjazd do królestwa Morra.. nie zależy mi. Jest twój Avo. Możesz zrobić to sama, albo może..twoi nowi przyjaciele Ci pomogą. Też twój wybór...Mnie interesuje tylko by zamilknął on na zawsze..Za dużo problemów, za mało zysków.. - zakończył swój wywód.
- Niemniej suczysyn nadal bawi się w maga… Będzie trzeba podejść go z pomysłem. - zastanawiała się na głos Ava. - Gdzie ostatnio się pałęta?
-Ostatnio widziałem go w Starym Kwartale..tam gdzieś chowa się. Uważaj tylko...czasem chodzą koło niego jacyś bezdomni, narkomani którym podaje różne środki. Może nie są groźni..ale mogą zrobić coś głupiego… - ostrzegł Helmut swoją podopieczną.
- A wiadomo coś o jego sojusznikach, o ile ten kretyn jakiś zgromadził wokół siebie? Może kogoś przygarnął pod swoje skrzydła? Może inni wrogowie? Takie rzeczy mogą okazać się witalne.
Pokręcił głową przecząco dodając:
-Nasze stosunki ostatnio się ochłodziły, a i częstotliwość spotkań się zmniejszyła..Nie odpowiem Ci na to pytanie..
- Byłoby za łatwo… - uśmiechnęła się wrednie na myśl, co może zrobić Faulowi. - Aż tak zaszedł ci za skórę mój “pan”? Musiał się postarać.
-Raczej zaczął być niebezpieczny i dla ciebie i dla mnie...Nie długo do Middenheim zawitają członkowie Zakonu. Nie wiem po co, nie wiem dokładnie kiedy ale wolę mieć czyste podwórko..Oni się nie pierdolą w tańcu… - uśmiechnął się krzywo.
- Może być ciekawie. - kobieta uśmiechnęła się sama do siebie najwyraźniej zadowolona z takiego obrotu sprawy. - Mam nadzieję, że prócz Faula reszta twoich spraw ma się dobrze?
-Tak. Na razie wszystko jest pod kontrolą. Liczę, że Ty sobie też ze wszystkim poradzisz.. Wierzę w ciebie i nie chciałbym, żeby okazało się, że źle zdecydowałem polecając ciebie zamiast Faula… - podsumował -Masz jeszcze jakieś pytania?
- Siedzisz dobrze w maszynie biurokratycznej w Middenheim, masz jakieś dojścia do niej?
-Tak..choć to zależy czego potrzebujesz? - padło pytanie.
- Niczego szczególnie wielkiego. Małych informacji na temat małego urzędnika.
Na twarzy kapłana pojawił się uśmiech, i ten prawie się roześmiał.
-Ach...zadanie. W nim akurat ci nie pomogę. To wasz test..na waszą inteligencję, sposób poruszania się w mieście i zdobywanie informacji. Nie tym razem Avo..nie tym razem.. - dolał sobie wina, i poczęstował rozmówczynię
- Och, nie możesz mnie winić za spróbowanie -uśmiechnęła się Ava i napiła się wina. - Trochę główkowania, trochę śmierci, trochę treningu na rozruszanie się. Czego w tym nie kochać?
-To mi się podoba. Teraz wybacz, ale muszę udać się na kolejne spotkanie, gdzie moja obecność jest wymagana. Liczę że Faul i zadanie, nie będą sobie jakoś przeszkadzać… Czekam na raport w takim razie… - po tych słowach skierował się do drzwi..lecz nie otworzył ich. Poczekał czy Ava nie ma jeszcze nic do dodania..
- Postaram się to rozplanować z głową. - obiecała Ava wstając z krzesła i podchodząc do drzwi. - Będziemy więc w kontakcie…

* * *

Trening straży miejskiej… Do czego jej to przyszło. Z drugiej strony zawsze się zastanawiała jak w ogólnym rozrachunku prezentują się umiejętności bojowe straży miejskiej, a teraz będzie mogła przekonać się o tym z pierwszej ręki. Zakładała, że nie jest niesamowicie, tylko jak bardzo źle jest? I jak skorzy do prawdziwego treningu będą strażnicy, gdzie nikt nie będzie im folgował? Niemniej… Ava próbowała to widzieć nie jako obowiązek, a pewny rodzaj rozrywki. Oczywiście, strażnicy na pewno bawić się nie będą…
Przed pójściem do straży upewniła się, że ma najpotrzebniejsze rzeczy, po czym ruszyła prosto do oczekujących ją strażników, którzy nie wiedzieli co ich czeka....
Niestety, trening straży był tylko jednym z trzech problemów, jakie przyjęła na swoją głowę. Zadanie od kultu było priorytetem, ale była też kwestia Faula… i co musiała z niechęcią przyznać, to drugie bardziej podgrzewało jej krew w żyłach. Samo wyobrażenie, że ten suczysyn mógł konać od jej miecza sprawiało, że od razu chciało jej się żyć. Niemniej… właśnie. Tutaj następował konflikt interesów, który sama musiała rozwiązać. Jak ugryźć oba zadania, żeby nie ucierpiało na tym żadne?
Po skończeniu treningu tych chłopców ze straży miała zamiar zacząć działać. Chciała udać się do jednej z karczm, w której zwykli przesiadywać najemnicy i ochroniarze po godzinach. Może udałoby się wywiedzieć jak urzędnicy stoją z ochroną, bo nigdy nie wiadomo czy taka informacja się nie przyda. Co do Faula natomiast… Przydałoby się rozeznać w Starym Kwartale… ale może na razie nie osobiście. Ava miała zamiar poprzez kogoś innego wywiedzieć się jak to wszystko tam teraz wygląda, bez potrzeby samej zapuszczania się w te rejony… Jeszcze nie teraz.
Nie, nie mogła narzekać na zbyt wiele wolnego czasu.
 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.

szpital do 12.03

Ostatnio edytowane przez Zell : 25-09-2014 o 04:35.
Zell jest offline  
Stary 29-09-2014, 18:40   #7
 
valtharys's Avatar
 
Reputacja: 1 valtharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputację
Sole

Dzielnica Altquartier rozciąga się w południowo-wschodniej części miasta, na południe od bramy wschodniej. Stary Kwartał, bo tak taką nazwą też jest znana, to w dużej mierze dzielnica biedoty. Podczas Burzy wiele domów uległo zniszczeniu, a chodzą plotki, że nie którzy radni chcieli by przerobić by tą część miasta, do zamieszkania przez klasę średnią. Oczywiście nikt nie mówi, ani nie myśli co będzie się działo z wysiedloną ludnością.

Altquartier sąsiaduje z Altmarkt, czyli Starym Rynkiem, i przeważają tam składy, targi a także szeregi, brudnych, zaniedbanych i poniszczonych kamienic. Ta część miasta ciągnie się na zachód do Wielkiego Parku, sąsiadując z dzielnicą Wynd. To właśnie w tej części Middenheim można było znaleźć gospodę “Ostatnia Kropla”. Prowadzona ona była przez Wernera Wutenda, potężnie umięśnionego mężczyznę, którą znaczy blizna biegnąca po lewej stronie policzka, przez oko. Według plotek Werner ma powiązania z każdym w tym mieście, a jego kontakty sięgają aż do ratusza i świątyni Ulryka.


Sama karczma nie uległa zniszczeniu podczas Burzy, a budynek wzmacniają ciemne belki. Na szyldzie widnieje zaś szubienica, która symbolizuje poczucie humoru mieszkańców Middenheim. Lokal od dawna cieszy się opinią gniazda rozpusty, w którym można kupić wszystko to co legalne i nielegalne, oczywiście za odpowiednią, czasem wręcz, słoną opłatą. Ostatnia Kropla zasłynęła również z rozgrywanych tu gier karcianych, a stawki o jakie grano, nigdy nie należały do małych, a graczom często towarzyszyły piękne kobiety. Sam Werner zajmował się tym, i nigdy żaden z jego gości nie narzekał, na trafny i celny gust gospodarza.


Jego karczma była terenem neutralnym, i wszystkie waśnie trzeba było załatwiać poza nią. Porządku pilnowało trzech rębajłów, zatrudnionych przez Wernera. Ci w razie problemów, załatwiali sprawę czysto i brutalnie, dlatego też Ostatnia Kropla często bywa wyznaczana, jako miejsce, do negocjacji pomiędzy zwaśnionymi gangami.

Dotarcie do tego miejsca zajęło Sole trochę czasu, choć na szczęście tym razem obyło się bez przygód. Stary kwartał bowiem nie słynął nigdy z uprzejmości ani tym bardziej bezpieczeństwa. Gdy kobieta otworzyła drzwi, od razu spora chmura dymu uderzyła w jej oczy i nozdrza. Gwar, który dobiegał od wewnątrz, sygnalizował że mimo wczesnej pory, przybytek ten nie może narzekać na brak klientów. W głównej sali, przy długich stołach siedzieli kanciarze, szulerzy, mordercy, gwałciciele czyli sama śmietanka towarzyska Middenheim. Kelnerki uwijały się jak w ukropie, nie zatrzymując się nawet by posłać miły uśmiech komukolwiek. Te, które pracowały tu już dłuższy czas, przestały zwracać na co rusz klepiących je po tyłkach, zaślinionych i obleśnych typów. Te, które pracowały od niedawna, co jakiś czas dawały odczuć swoim prześladowcom, wylewając na nich zimne piwo, lub wino. Żaden jednak z nich, nie śmiał nawet wtedy, uderzyć czy zrobić jakąkolwiek krzywdę dziewczynie. Werner ustalał zasady, a z nim mało kto chciał zadzierać. Garłacz, który trzymał pod ladą, nie raz i nie dwa odesłał śmiałka do ogrodów Morra.

Gdy Sole zamknęła drzwi za sobą, a ochroniarze bacznie się jej przyjrzeli i pobrali pięć pensów za wejście, mogła dopiero rozpocząć poszukiwania. Mimo tłumu ludzi, nie trudno było wypatrzeć jej Andreasa Stallart’a. Choć w środku można było dostrzec wiele zakazanych ryjów, jego wyróżniała się szczególnie. Pokryta cała bliznami, lekkim zarostem i brakiem lewego oka, nie mogła przejść niezauważona przez nikogo. A tym bardziej, przez kogoś, którego fach polegał na odnajdywaniu i likwidowaniu problemów.


Stallart wstawał właśnie od stołu, chwiejnym a wręcz pijackim krokiem, w otoczeniu dwóch dziwek i kierował się ku purpurowej kotarze. Wręczył stojącemu tam dryblasowi coś do ręki, po czym został tam wpuszczony. Dwie panienki, uwieszone na ramionach Andreasa, szeptały mu coś na ucho i co jakiś czas chichotały się.

Druga komnata, była udostępniona dla wybranych gości, oczywiście tylko za pozwoleniem Wernera i skromną opłatą. To tam można było, w spokoju pograć czy to w kości czy to w karty, omówić interesy z dala od wścibskich oczu, bądź po prostu rozkoszować się spokojem bez całego zgiełku i szumu. Sole nigdy tam nie była, toteż nie za bardzo znała rozkład drugiego pomieszczenia, oraz jakie panowały zasady, kto ma tam wstęp a kto nie.

Ava Falke

Trening tej hołoty, która śmiała się dumnie nazywać Strażą Miejską, mógł popsuć nie jednemu humor. Może w karczemnych bójkach byli dobrzy, ale słowa takie jak szyk, osłanianie towarzysza, musztra czy współpraca były im zupełnie obce. Nawet walka mieczem czy inną bronią wyglądała...tragicznie, więc po całym treningu Ava opuściła koszary zlana potem i zmęczona. Twarz jej nie wiele mówiła, i tylko ona sama wiedziała, co czuje w tym momencie. Przed nią zapowiadały się długie, męczące dni, jeśli miała wykazać się przed innymi.

***

W milczeniu, z naciągniętym kapturem ruszyła więc przez miasto w kierunku jednej z karczm. Wybór padł na tawernę o wdzięcznej nazwie “Tonący Szczur”, a jej właścicielem jest wielki, brodaty zbir nazwiskiem Johann Stallart.


Karczma ma jedną, niską i zadymioną salę z sześcioma poobijanymi i z grubsza naprawionymi stołami. Bardzo często dochodzi tu do bijatyk, a gdy do środka wejdzie ktoś obcy, wita go dziwna, wręcz złowroga cisza. Jest to również miejsce gdzie można, oczywiście za odpowiednią opłatą, prowadzić szemrane interesy czy przechowywać kontrabandę. Wejścia do niej nie pilnuje nikt, a drzwi co ranek są naprawiane. Okna, dawno już zabite grubymi dechami sprawiają, że na pierwszy rzut oka, to miejsce może wydawać się zamknięte lub opuszczone.
Dopiero odgłosy walki, krzyki, wyzwiska, czy wylatujący ze środka ludzie zmieniają pogląd co do tego miejsca.

Ava weszła do środka i jak zawsze, szybkim spojrzeniem, zaczęła szukać kogoś, kto mógłby jej pomóc. Jak zwykle te same zakazane mordy, które prędzej nadawały się do poczęstowania kogoś żelazem, niż do zdobycia odpowiednich informacji, i już wydawało się że łowczyni opuści lokal szybciej niż sądziła, gdy jej wzrok napotkał...Jensa.


Jens był dość dziwnym człowiekiem. Małomównym, lecz cholernie gwałtownym. Był odpowiedzialny za, przynajmniej cztery morderstwa, lecz jak dotąd straż miejska nie znalazła dowód, by wysłać Jensa na szubienicę. Skurwiel posługiwał się nożem, jakby urodził się z nim w ręku. Twarz jego nie należała do zbyt sympatycznych, toteż nie raz i nie dwa, zdarzało się że dzieci, które wieczorem napotkały go, wracały w objęcia rodzicielek z płaczem i strachem w oczach. Poza porywczością, bandzior był cholernie przewrażliwiony na punkcie swojego wyglądu, bo nawet dziwki nie za specjalnie chciały z nim iść do łóżka, toteż często zapłata..nie była koniecznie w gotówce. Jens miał jednak zaletę. Umiał słuchać i zdobywać informację. Nie wiadomo było, skąd on je bierze, jak to osiąga ale wiedział prawie o każdym wszystko, a przynajmniej tyle ile powinien wiedzieć. Jeśli nie wiedział, była to tylko kwestia czasu i pieniędzy, by takie informacje przekazać zainteresowanym.

Jego wzrok spotkał się ze wzrokiem Avy, której dał dyskretny znak, że miejsce przy jego stoliku jest wolne…Uśmiechnął się przy tym szeroko, a jego twarz wykrzywił naprawdę, lekko przerażający grymas. Serce najemniczki zabiło szybciej..

Niclas Steiger

Mag postanowił zasięgnąć rady w ratuszu, więc od razu skierował tam swoje kroki. Przedzierał się przez zatłoczone ulice Middenheim, obserwując jak ludzie pracują w pocie czoła. Mury były od bladego świtu naprawiane, i widać było że ta ciężka praca zaczyna przynosić efekty. Gdy tam dotarł okazało się, że obecnie budynek jest zamknięty i każdy interesant jest proszony o udanie się do Gildii Prawników. Ta natomiast znajdowała się w w trzy-piętrowej kamienicy na południowo-zachodnim krańcu Starego Rynku. Sama Gildia była organizacją zarządzającą i reprezentującą zawody prawnicze w Middenheim, a złośliwi twierdzą, że budynek jest idealnie ułożony. Było w tym sporo prawdy, bowiem znajdował się on pomiędzy dzielnicą akademicką, a dzielnicą handlową, z dala od prawdziwych władz miasta. Fronton gildii wychodzi na dzielnicę czarodziei i uczonych.


Gildia poza tym, że zrzesza prawników u których można zasięgać porad prawnych, pełni również inną ważną funkcję. Archiwizuje ona dokumenty prawne miasta, w tym zapisy sięgające czasów postania Middenheim. Od nie dawna, część urzędników z ratusza została tutaj przeniesiona wraz z ich archiwami. Podobno Graf jakiś czas temu, chciał ujednolicić całe archiwum, tak by móc mieć wszystko pod ręką.

Niclas wszedł bez pardonu do środka kierując się ku mężczyźnie, który pogrążony był w jakiś pismach. Co jakiś czas zaznaczał w nich gęsim piórem jakieś bazgroły.


Starzec, bo był przynajmniej dwukrotnie, jeśli nie trzykrotnie starszy od czarodzieja był tak zaaferowany swoją pracą, że nie zwrócił uwagi na gościa. Co jakiś czas drapał się po, wyłysiałej prawie już głowie, i coś mamrotał do siebie.
-Tak...Wilfred jak zawsze dostaje najgorszą robotę. Ech..na Ulryka do dupy to wszystko..Nic się tutaj nie zgadza. Pierdolnik. Jeden wielki… - urwał, gdy podniósł oczy do góry i zobaczył stojącego nad nim Niclasa..
 
__________________
Dzięki za 7 lat wspólnej zabawy:-)
valtharys jest offline  
Stary 06-10-2014, 19:10   #8
 
Jaracz's Avatar
 
Reputacja: 1 Jaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputację
RATUSZ

Kąciki ust Niclasa drgnęły gdy ten powstrzymywał uśmiech rodzący się mimowolnie na widok zapracowanego urzędnika. Staruszek już wzbudził w nim ciepłe odczucia.
- Wilfred, prawda? - zagadnął i kontynuował nie czekając na odpowiedź - Jestem Niclas Steiger. Wędrowny Czarodziej magistratum taumaturgyi metalu i alchemyi. Zostałem tu skierowany z ratusza, jako że szukam pewnych dokumentów i osoby za nie odpowiedzialnej.
Czarodziej nachylił się nad biurkiem. Nie chciał kłamać, ale też nie chciał bez powodu alarmować ofiary. Skupił się więc na tym, na czym się wyznawał.
- Lucius Holtz, jeśli imienia nie przekręciłem. Ta osoba została mi wskazana jako osoba odpowiedzialna za urbe consilium, znaczy za plany miasta, ulic, a wreszcie samych aedificium… znaczy budynków. Gdzie go znajdę?

Staruszek na dźwięk swojego imienia kiwnął głową potwierdzając. Zdjął okulary, przetarł je i nałożył ponownie na nos. Spojrzał badawczo na Niclasa, mierząc go wzrokiem od dołu do góry, i chrząknął.
-Lucius Holtz..powiadacie. Właściwie to nie jestem pewien..bo tak naprawdę, nie wiem..lecz jeśli szukacie odpowiedzi zapytajcie Hannes’a Bruckner’a. On winien wiedzieć, gdzie jest jego sekretarz.. - odrzekł z powagą w głosie, dodając -[i]choć on nie za wiele będzie mógł Panu pomóc. Raczej Abernhart Grott, jestem obeznany z tematem, interesującym Pana.

Niclas skrzywił się.
- Sekretarz Bruckner’a? Ech… no to ładnie mnie skierowali. Trzeba to zrzucić na karb powojennej odbudowy. Abernhart Grott zatem, jego szukam Wskażecie pokój Wilfredzie? Muszę przejrzeć plany kamienicy w której obecnie gości kolektyw alchemików.
Było to nawet zgodne z prawdą. Czarodziej zamierzał nawet wnieść o skopiowanie tych planów, choć zamysł, do czego je wykorzysta jeszcze się krystalizował.

- Abernhardt Grott, obecnie urzęduje na końcu hali, na pierwszym piętrze. Drzwi po lewej stronie.. - odparł spokojnie Wilfred

Niclas skinął głową i już zamierzał ruszyć w miejsce wskazane przez urzędnika, ale zatrzymał się jeszcze.
- Tak z ciekawości. Czym się zajmuje herr Bruckner i jego sekretarz, że mnie skierowano przez omyłkę do nich?
-Herr Bruckner obecnie pełni funkcję Magistra Prawa, ale skoro o tym nie słyszeliście, to zapewne jesteście nowi w Middenheim - w głosie Wilfreda można było wyczuć delikatną wyższość -a także, należy do głównych Ustanowicieli Prawa..Natomiast jego podkomendny Herr Holtz, właściwie to nie wiadomo.. - temu stwierdzeniu towarzyszyło jedynie wzruszenie ramion

Niclas kiwnął jedynie głową okazując tym samym wdzięczność za udzielone mu informacje. Zadanie nagle nabierało nowej głębi. Zabicie jednego z głównych Legis Peritum z pewnością przykułoby niechcianą uwagę. Jednak jego seretarz, to cel na który można się połasić. Zwłaszcza że podstawiony na to stanowisko człowiek miałby dostęp do wielu dokumentów i informacji. Nie mówiąc o tym, że byłby to kolejny krok do przejęcia władzy w mieście.
Z drugiej strony zabicie sekretarza w istocie musiało być zadaniem wykonanym z dużą dozą subtelności. Najmniejszy cień podejrzeń o morderstwo mógł wzruszyć lawinę konsekwencji. To musiał być wypadek albo przyczyny naturalne. Nawet zdrada kogoś z najbliższego otoczenia mogła być zbyt ryzykowna. To był temat który trzeba było wziąć pod rozwagę.

Proste schody poprowadziły Wędrownego Czarodzieja na pierwsze piętro. Tam też, na końcu hali, po lewej stronie były na wpół otwarte drzwi. Niclas chciał już je pchnąć gdy usłyszał dwa głosy rozmawiające ze sobą:
-Nie obchodzi mnie to. Rozumiem!!
-Ależ Herr Richter..na to trzeba czasu..
-Jeśli nie będę miał tego na biurku do jutra...wyciągnę prawne konsekwencje...rozumiemy się…!!!
-Tak Her Richter..Znajdę to..

Po chwili drzwi otworzyły się na zewnątrz i wypadł z nich mężczyzna. Miał na sobie szarą, zdobioną złotymi broszami szatę. Mignął on tylko Niclasowi przed oczami, i mag ledwo co zdołał się przyjrzeć jego twarzy. Drzwi do pokoju Herr Grotta stały otwarte na rozcież, stąd też łatwo było dostrzec co się w środku znajdowało. Poza małym biurkiem, za którym siedział dość młody mężczyzna, pokój wypełniały szafy. Na nich stały woluminy, księgi i pergaminy. Herr Grott, bo to musiał być on, spojrzał z lekkim zdenerwowaniem na Niclasa i rzucił cierpko:
-W czym mogę służyć…?

Niclas ponownie przywołał na swoją twarz delikatny uśmiech.
- Abernhardt Grott? Moje miano to Niclas Steiger. Jestem taumaturgiem metalu. Powiedziano mi że trzymacie pieczę nad planami miasta i budynków w Middenheim. Chciałbym rzucić okiem na plany kamienicy, w której urzęduje kolektyw magów.

-Tak, dobrze Pan trafił Herr Steiger.. A więc aby uzyskać dostęp do planów miasta trzeba wypełnić formularz B1C21. Natomiast dostęp do planów poszczególnych budynków daje wypełnienie formularza B7C24 - urzędnik wyjął stos dokumentów, które podsunął Niclasowi -Oba formularze trzeba dostarczyć do podstęplowania i podpisu przez Frau Grette Notz, która urzęduje na drugim piętrze, po prawej stronie holu i to będą czwarte drzwi. Wtedy, trzeba wypełnić formularz A1D7, który należy dostarczyć do Magistra Prawa Richtera, a ten wyda odpowiednią zgodę bym mógł udostępnić ów dokumenty. - rzekł cierpko administrator

Niclas powstrzymał się od rzucenia papierami w twarz aroganckiemu urzędnikowi. Zamiast tego westchnął ciężko, choć w głębi serca wiedział że porządek (a co za tym idzie biurokracja) wymaga pewnych ofiar. Wszystko powinno być uporządkowane, a każdy element mechanizmu świata winien być na swym miejscu. Mimo to z wielkim ociąganiem zgarnął formularze.
- Dziękuję.
Rozejrzał się po okolicy w poszukiwaniu wolnego stolika, biurka, czy też lady przy której znalazłby inkaust i pióro, po czym zaczął przeglądać dokumenty. Nie był nigdy hazardzistą, ale w obecnej chwili obstawiał w myślach ile czasu tu zmarnuje i czy aby powinien to robić.
Po przejrzeniu i wypełnieniu dokumentów, w polu “powód” umieszczając ówcześniej niezbyt lakoniczne “Z troski o integralność struktur słupowych i ściennych, a także z uwagi na nieodpowiednie rozłożenie momentów przy nadprożach w północnej części budynku, w scenariuszu użytkowym-codziennym, a także podczas eksperymentów”, udał się do Frau Grette.

Wypełnianie dokumentów musiało potrwać. Nie było innej możliwości, i Niclas stracił poczucie czasu zagłębiając się w papierzyskach. Dziwne pytania, czasem wręcz absurdalne mogło by się wydawać, sprawiały że lekka złość zaczęła się malować na spokojnej dotąd twarzy maga. W końcu jednak udało się mu wypełnić wszystkie papiery i z radością udał się do pokoju Frau Grette. Jakim że rozczarowaniem okazały się zamknięte drzwi i informacja, że dziś rzeczona dama nie przyjmuje interesantów.

Niclas zacisnął dłoń w pięść i lekko uderzył w drzwi pochylając głowę i powtarzając pod nosem jak mantrę pierwsze wersy “Wstępu do alchemii” pióra Joeffreya Ribbentroppa. Gdy dotarł do końca wykutej na pamięć stronnicy wziął głęboki oddech i wyprostował się. Złożył papiery w pół i schował je do torby. Przez moment zastanawiał się czy nie zostawić ich komuś w zastępstwo Frau Grette. Szybko jednak zaniechał tego zamiaru podejrzewajac że lepiej dostarczyć formularze osobiście, miast wkładać je w jeszcze dodatkowe tryby machiny biurokratycznej. Już teraz zaczął tracić cierpliwość. Nie chciał ryzykować niemiłego dla obu stron starcia z urzędnikami, w razie gdyby jednak puściły mu nerwy.
Skierował się z powrotem do wyjścia i pozdrawiając po drodze Wilfreda, zmierzał do drzwi z zamiarem udania się z powrotem do siedziby kolegium. Nie wiedział dokładnie ile czasu minęło, ale sądząc po kolorze nieba za oknami strawił go aż za nadto.

NIEOCZEKIWANE SPOTKANIE

Gdy Niclas opuścił budynek było już późne popołudnie, bowiem słońce powoli chyliło się ku zachodowi. Zamyślony, lekko zły że nie do końca załatwił wszystko co chciał, nie zauważył nawet jak wpadł na jakiegoś mężczyznę.


Z pewnością był w podobnym wieku lub może troszkę starszy niż Niclas. Na nosie miał okulary, zza których spoglądały brązowe oczy. Włosy były mocno ulizane i przylegające do czaszki. Szczupła, pociągła twarz była porośnięte kilku-tygodniowym zarostem, co tylko dodawało lat mężczyźnie
W rękach miał sporą ilość ksiąg, z których część wypadła mu a ziemię, podczas waszego zbliżenia.. Było widać, że się spieszy i ciągle jest w biegu, bowiem kropelki potu spływały mu po czole
- Przepraszam Pana.. - wyjąkał zdenerwowany mężczyzna.-Najmocniej przepraszam...zagapiłem się w księgi..i bach...nieszczęście gotowe.. - mężczyzna schylił się by i zaczął układać księgi jedną na drugą.

Niclas uśmiechnął się słabo. Również przyklęknął. Ścisnął mocno ramię mężczyzny i kiwnął głową. Tego jeszcze brakowało, żeby w drodze powrotnej wpadali na niego przypadkowi ludzie. Wiedział jednak, a lekcję tą wyniósł od swego mistrza, że nie należy pochopnie ani sądzić, ani krzywdzić swych bliźnich. Najpierw należało poznać ich motywy.
- Spokojnie. Nic się nie stało. Gdzie zdążasz?

-Ach do ratusza jaśnie Panie… muszę zdać raporty...niestety.. Herr Bruckner mnie oczekuje - odpowiedział zgodnie z prawdą

Uśmiech Niclasa wzmocnił się. Czyżby los uśmiechnął się również do niego? Wszystko na to wskazywało.
- Rozumiem, rozumiem… - zaczął pomagać młodemu skrybie w zbieraniu ksiąg z ziemi - Chodzą słuchy że jest surowym człowiekiem, ale nie musisz się martwić. Wobec petentów jest ponoć nieco łagodniejszy. Oczywiście o ile jakichkolwiek przyjmuje. Człowiek na takim stanowisku jest pewnie bardzo zajęty, stąd muszę winszować twej zaradności, żeście dostali u niego audiencyję.

-Na szczęście nie jestem petentem.. - uśmiechnął się słabo, dodając dumnie choć w tym był również smutek -Jestem jego sekretarzem...Lucius Holtz, do usług - rzucił krótko

- O… - Niclas podniósł brwi w zdumieniu i udawanym podziwie - Odpowiedzialne stanowisko zatem pełnicie Herr Holtz. Jestem Niclas Steiger. Czarodziej z kolegium Taumaturgii Metalu. Mniemam że to jakaś nagła sprawa - wskazał na księgi - Nie widuje się urzędników na ulicach tą porą dnia, chyba że już wracają do swych domostw. Ale wybaczcie… - podniósł dłoń - Nie chcę być wścibski.

-Ach nic się nie stało...po prostu Magister oczekuje pilnie na raporty..więc wybaczcie panie...ale muszę to pozbierać i udać się do niego, w trybie pilnym. Człowiek dobry, aczkolwiek bardzo skrupulatny i wymagający jest. A jeśli chodzi o punktualność to można powiedzieć, że ma na tym punkcie obsesje.. - mrugnał okiem, i się delikatnie uśmiechnął

- Oczywiście - Niclas zawahał się. - Oczywiście. Nie zatrzymuję cię Herr Holtz i życzę miłego dnia. Oby nie do zmroku.
Czarodziej wyciągnął dłoń by się pożegnać, ale widząc że urzędnik zawalony jest księgami, po prostu uścisnął jego ramię i kiwnął głową.

Mężczyzna kiwnął głową, i pospiesznie zaczął zbierać księgi. Gdy już się z nimi uporał, pożegnał się raz jeszcze i ruszył w głąb budynku. Niclas teraz mógł spokojnie skierować swoje kroki ku kolegium, gdzie czekało go jeszcze przyjrzenie się kandydatom do kolegium magii bądź alchemii.

WYBÓR KANDYDATÓW

Po powrocie, Niclas miał niewiele czasu dla siebie. Zdążył legnąć na łóżku, by rozprostować kości i dać odpocząć nogom i zaraz znowu musiał wstawać, by podążyć do komnaty spotkań.
Pokój był jednym z największych w kamienicy i służył zwykle do kolegialnych, jak i międzykolegialnych posiedzeń, dla których pozostałe pomieszczenia budynku były najzwyczajniej w świecie za małe. Usytuowany na parterze pozwalał też gościć ewentualnych przybyszy bez potrzeby prowadzenia ich wgłąb siedziby czarodziei.


Niclas był tu po raz pierwszy. Po raz pierwszy miał też okazję uczestniczyć w ocenie kandydatów. Nie pamiętał jak to wyglądało w jego przypadku. Czy został podrzucony, odratowany od stosu, czy też został wprowadzony do kolegium i przedstawiony w oficjalnej prezentacji. Wiedział natomiast że te dzieciaki, które dzisiaj staną przed komisją, mają wiele szczęścia. Zwłaszcza w Middenlandzie, gdzie magia przez długi czas, a nawet teraz jest uznawana za zło konieczne, a często po prostu za zło. W ich życiu pewnie były łzy, ale nie to nie były łzy matek którym w oczach rosły stosy, a matek, które miały świadomość tego że przez długi okres terminażu nie ujrzą swej dziatwy.

Niclas zasiadł na jednym z obitych w miękkie poduchy krzeseł, usadawiając się za szerokim stołem na którym stało kilka świec. Dodatkowych kilka świec było rozpalonych przy ścianach oraz na kandelabrze (gdyż na światło wpadające przez wymyślne witraże nie można było już liczyć), przez co tylko w kątach czaił się mrok. Prócz niego za stołem siedziało jeszcze czterech magów. Pozdrowił ich uprzejmym skinięciem głowy. Był tu nie tylko najmłodszy ale też najmniej doświadczony. Sądził że przyjdzie mu zasiadać w pełnym gronie. Tymczasem komisja składała się z piromanty, hyishity, shyishyty, astromanty oraz naturalnie alchemika w osobie samego Niclasa. Już to pozwalało sądzić młodemu czarodziejowi, że dzisiejsi goście nie są dla kolegium zbyt ważni, ani też nie będzie ich zbyt wielu.

Próby i ocena trwały jednak bite dwie godziny. Zawsze wyglądało to tak samo. Ojciec i matka wprowadzali swoje dziecko. Przedstawiali je tonem mocno uzależnionym od swej pozycji w społeczeństwie. Tak więc córka piekarza mogła doczekać się skromnej prezentacji i choć dziewcze urokliwe nie było, a wygląd matki nie wróżył jej innej przyszłości, to jednak wzbudzała ciepłe emocje. Syn zastępcy głowy gildii rzeźników został z kolei przedstawiony tubalnym głosem pełnym dumy i nadziei, że ktoś w końcu weźmie umorusanego nicponia, wokół którego dzieją się niepokojące rzeczy. Rodzin było łącznie dziesięć i choć Niclas, a i zapewne pozostali magowie, mogli bez trudu w przeciągu klepsydry ocenił potencjał magiczny każdego z dziesięciu dzieciaków, to jednak należało przeprowadzić próby, które owe spostrzeżenia miały potwierdzić.


Testy nie były zbyt wymyślne, ani nie stanowiły rozrywki dla oczu. Nie oceniały ani sprawności dzieciaka, ani jego zdolności intelektualnych. Nie od dziś wiadomo było bowiem, że z inteligencją człowiek się nie rodzi, a zostaje ona mu wyryta w głowie ostrzem dyscypliny. Tak przynajmniej sądził Niclas.

Każde dziecko było rozbierane do pasa, a następnie jej brzuch, pierś, dłonie, kark oraz czoło były nasmarowywane specjalną maścią, przy czym żadnemu nie okazano przy tym i tak zbytecznej delikatności. Niclas wiedział, że to katalizator, który choć sam nie był magiczny, to jednak wzmacniał lokalnie translację Eteru do świata rzeczywistego. Z kolei ostatnie badania wykazały oczywistą sprzężenie konkretnych miejsc na ciele ludzkim z niematerialną płaszczyzną mocy.

Gdy dziecko było odpowiednio przygotowane, najmłodszy z konsylium, czyli Niclas dotykał każdego nasmarowanego punktu na ciele dziecka aktywnym kryształem naładowanym magią. W chwili gdy klejnot zaczynał lśnić, można było mówić o potencjale magicznym. Na dziesięć rodzin, okazało się że tylko jedna doczekała się uzdolnionego potomstwa. Reszta została odesłana.

To jedno dziecko, to był właśnie syn rzeźnika. Choć klejnot błyszczał bardzo słabo po zetknięciu z jego skórą, to niczego nie przesądzało. Równie dobrze mógł wyrosnąć na potężnego czarodzieja, a takiej możliwości nigdy nie można było traktować letko. Dlatego też potem przyszły kolejne próby i to one zajęły drugą godzinę. Trzeba było bowiem ocenić, w jakim kolegium będzie się kształcił chłopak.

Tutaj na wierzch wyszło animozje wewnątrz magistratum. Każde kolegium chciało rosnąć w siłę, a nowy adept, to był nowy element wzmacniający pozycję danej szkoły. Dlatego choć testy przeprowadzono w przeciągu dwóch klepsydr, drugie tyle zajęły kłótnie. W końcu jednak zostały urwane, gdy znudzony dzieciak, o którego obecności niemal już zapomniono, podpalił jedną z firan. To przesądziło jego los, a pomieszczenie zadudniło śmiechem maga ognia. Ojciec został odesłany do domu, a jego syn został w kamienicy nie będąc jeszcze świadom jak dużo czasu przyjdzie mu tu spędzić. Rzeźnik co prawda jeszcze się odgrażał gdy jego żądanie o rekompensatę pieniężną nie zostało spełnione. Żaden z magów jednak nie traktował tego poważnie.

Niclas pod koniec całe spotkanie zaczął postrzegać jako zwykłą farsę, która powinna wyglądać inaczej. Kto wie – może w stolicy w istocie inaczej traktowano tak ważką sprawę jak selekcję kandydatów. Tutaj jednak był to element godny pogardy i należało go zmienić.
Gdy było po wszystkim, za oknem już zmierzchało. Niclas udał się do swego pokoju by odpocząć i zjeść, gdyż jak wcześniej bolały go nogi, tak teraz doskwierał mu ból dupy i nie dające spokoju ssanie w żołądku.

Gdy już zaspokoił obie potrzeby mrok wyparł słońce całkowicie. Dzień się jednak w mniemaniu Niclasa nie skończył. Wciąż czując na żołądku przyjemny ciężar pieczywa z gulaszem i serem, opuścił swoją komnatę, uprzednio ją zamykając i skierował się do laboratorium, by tam oddać się eksperymentom alchemicznym i magicznym, a także aby podczas pracy móc przemyśleć to czego się dzisiaj dowiedział.
 

Ostatnio edytowane przez Jaracz : 06-10-2014 o 19:12.
Jaracz jest offline  
Stary 08-10-2014, 03:52   #9
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację
Straż miejska…

Ava nie wiedziała czy się śmiać czy płakać. Patrzyła na nierówny szk strażników miejskich, z których każdy zdawał się mieć własne wyobrażenie tego, jak powinien wyglądać ten mityczny stwór znany szykiem. Czysta przyjemność...

Gdyby mieszkańcy Middenhaim wiedzieli jak z ich podatków wyszkolone są oddziały, które mają zapewniać ład w mieście masowo przestaliby płacić części, która idzie na trening i zadowolili się strażą własną. Ava nie dziwiłaby się im wcale a wcale.
Brakowało im umiejętności praktycznie we wszystkim, nawet w takiej podstawie jak walka mieczem. Jak oni mogli mieć nadzieję cokolwiek zdziałać z takimi “zdolnościami”?

Uczyć jednego od postaw to jeden kawałek chleba, ale uczyć zgraję osób, które sądzą, że ju coś potrafią… Tym da się zadławić.Ava czuła, że przedstawia całkowite podstawy, ale nie mogła przejść wyżej, skoro najwyraźniej dla nich nawet musztra była czarną magią. Nie licząc oczywiście takich spraw jak działanie wspólne z towarzyszami. Czasami Falke aż nie mogła się nadziwić ich niekompetencją w tak witalnych sprawach. Pokonanie każdego z nich nie nastręczałoby większych trudności, a ich przewagą była jedynie liczebność… chociaż i ta liczebność na nich, jeżeli każdy będzie walczyć jak mu akurat przyjdzie do głowy, bez koordynacji z innymi.

- W ten sposób prędzej wleziesz towarzyszowi pod miecz, niż trafisz przeciwnika. Jeszcze raz!

Jeżeli Ava martwiła się o stan swojej kondycji, mogła przestać. Nie tylko ta hołota, dumnie nazywająca się strażą miejską, była wymęczana. Najemniczka nie mogła ograniczyć się do krzyczenia na tych patałachów, a musiała także brać w tym wszystkim czynny udział. Ktoś musiał pokazać w końcu jej podopiecznym jak działa prawdziwa walka, gdzie robią błędy, czyli wszędzie, jak wykonywać pewne manewry. Ava zastanawiała się jaki poziom prezentował jej poprzednik, że odstawił spod swojej opieki takie niedoróbki, o ile w ogóle dało się ich tak nazwać.

Ava przyglądała się strażnikowi, który stał naprzeciw niej trzymając broń treningową w niepewnym ręku. Najemniczka skrzywiła się widząc ten obrazek. Gdyby była jego prawdziwym przeciwnikiem leżałby teraz ze śmiertelną raną. Zanotowała w pamieci, ze musi nad tym też popracować. Niepewny chwyt potrafił być pierwszym i ostatnim błędem walczącego. Na razie jednak postanowiła sprawdzić, jak zachowa się, kiedy to jemu pierwszemu przyjdzie zaatakować.
Ustawiwszy się odpowiednio skinęła mu głową. Ten gest przynajmniej zrozumiał, bo automatycznie zaatakował łowczynię. Ava sparowała go bez problemu, jako że był tak przewidywalny, że nie musiała nawet wykonywać zaawansowej obrony. Spojrzała w oczy strażnika, po czym płynnym ruchem wybiła mu broń z niepewnej ręki. Pokaz się skończył. Pokręciła głową, po czym mruknęła do strażnika.
- Wracaj do szyku...
Przeczesała dłonią włosy, które przykleiły się do spoconego czoła i spojrzała na zgromadzonych strażników, tą żałosną zgraję.
Jej cierpliwość została wystawiona na próbę…


Idąc zmęczona z koszar zmełła w ustach przekleństwo, a raczej ich litanię, która określiłaby całą tą straż miejską, Była poirytowana i wręcz zła, na niektórych z tych strażników, którzy byli szczególnie oporni na naukę podczas treningu. Czy oni robili to specjalnie?

* * *

Wkroczywszy do karczmy od razu zaczęła się rozglądać za kimś kto za odpowiednią zapłatę podzieliłby się posiadanymi informacjami. Wtedy też zdobaczyla Jensa.
Ava westchnęła w duchu. Normalnie nawet nie spojrzałaby na Jensa, któremu uroku poskąpiła natura i los. Teraz jednak potrzebowała informacji, a on był w ich zdobywaniu nieoceniony, więc większego wyboru nie było.
Skierowała się do stolika Jensa i zajęła miejsce naprzeciw mężczyzny.
- Nie pogardziłbyś dodatkowym zarobkiem, mam nadzieję?
Mężczyzna uśmiechnął się lekko i przytaknął głową:
-Co potrzebujesz...droga Avo ? - wzrok pełen pożądania otaksował łowczynię, szczególnie jej smukłą szyję.
Kobieta siłą opanowała skrzywienie, udając że nie widzi spojrzenia Jensa. Jeszcze tego by brakowało...
- Zastanawiam się, jak z zatrudnieniami ochroniarzy stoją urzędnicy... Może kiedyś będę w potrzebie, to warto się na zaś rozglądać, ale to jedno. Drugie, to pytanie o Stary Kwartał. Interesuje mnie czy coś ostatnio tam się dzieje. Słyszałam, że krąży tam sporo narkomanów? Zrobiła się z tego plaga?
-Urzędnicy jeśli już zatrudniają kogoś...to raczej z polecenia kapitana straży..Hehe.. - Jens zaśmiał się niczym żaba -A co do Starego Kwartału..wojna się powoli szykuje. Kilka gangów chce poszerzyć swoje poletko działań droga Avo..ale informacja kosztuje..Czego konkretnie potrzebujesz..? - rzucił ostro. Stał się jakby czujniejszy.
- Chcę wiedzieć czy będą tam jakieś obszary nieobjęte wojną albo przynajmniej spokojniejsze. Miejsca, w których możnaby przeczekać to wszystko... I gdzie będzie najgoręcej.
-Zachodnie rejony raczej pójdą na odstrzał, i lepiej je od jutra przez jakiś czas omijać. Im bliżej Starego Rynku tym będzie gorzej. Wschodnie mury i domy przylegające do nich będą w miarę bezpieczne.. - odpowiedział spokojnie.
- Gorący okres się szykuje. - zastanowiła się. - A straż miejska zamierza się wtrącać? - z rozbawieniem w duchu już widziała jej jej podopieczni sobie radzą z tymi gangami.
Nastąpiło wzruszenie ramion tylko. Jens zamilkł badawczo przyglądając się najemniczce. Nastała cisza.
Ava skinęła głową w zamyśleniu. Nie był to najlepszy okres na polowanie, ale cóż poradzić?
- Pewnie tam, gdzie w Starym Kwartale jest małe zmieszkanie będą gangi krążyć, pewnie już uczyniły sobie z tego swoje “bazy”. Mylę się?
-Co mi dasz w zamian za tą informację - padło pytanie. Suche i bezpośrednie. A w oku Jensa pojawił się dziwny błysk.
- Pieniądz nie śmierdzi, Jensie. - odparła najemniczka wprost. - Więc sądzę, że i w tym wypadku będzie w cenie.
Jens spojrzał się na Ave i rzekł;
-Wyłóż monety na stół, a ich zawartość zamieni się w informacje.. - rzucił i popukał palcem w blat stołu.
Ava ze spokojem wyłożyła odpowiednią ilość monet na blat stołu. Kategorycznie wolała płacić w ten sposób, niż… w inny.

Dwie złote korony zapewniły Avie informacje dotyczącą nadchodzących walk. Ludzie Severiusa chcieli wyeliminować Siriusa z interesu. Narkotyki, alkohol i prostytucja. Oczywiście nie mogło obyć się bez pobocznych ofiar, więc Jens dokładnie wyłożył jakich miejsc lepiej unikać. Straż miejska, a przynajmniej parę osób zostało opłaconych. Kto dokładnie, tego Jens nie zamierzał ujawniać. Ava po tych paru minutach wiedziała gdzie i w jakiej porze dnia, zostaną przeprowadzone ataki. Wiedziała także kto i skąd. To było tyle, co za tą opłatą chciał powiedzieć Jens.
- Tyle mi wystarczy… przynajmniej na razie. - odezwała się Ava, gdy Jens skończył. - W razie kolejnych pytań… Można cię tu znaleźć?

-Zapewne tak..i uważaj na siebie..słoneczko - rzucił z szerokim uśmiechem na ustach.

* * *

W tym momencie Ava najchętniej wróciłaby do swojego pokoju w karczmie, orzeźwiła się i uwaliła na miękkim łóżku. Szybko jednak się zganiła za podobne myśli. Ava Falke nie takie rzeczy przechodziła, a teraz po prosu wciąż czuła irytację na cholernych strażników miejskich. Nic, czego nie da się przeboleć.
I przecież tak miały wyglądać jej przyszłe dni.
Rozmasowała kark i zastanowiła się co dalej. Urzędnicy, jak zatrudniają ochroniarzy, to przeważnie z polecenia kapitana straży… Czy jednak było tak z ich celem? Czy on w ogóle kogokolwiek zatrudniał?
Jak się dobrać do tych informacji nie wzbudzając podejrzeń?
Ava otrząsnęła się z tych myśli. Wiedziała już co nieco o Starym Kwartale. Było to interesujące i mogło zawężać pole do poszukiwań, bo zapewne Faul nie będzie chciał się ukrywać w ogniu wojny gangów. Straż miejska oczywiście opłacona.
Przydałoby się na własne oczy zobaczyć co tam się dzieje, skoro dopiero od jutra ma się wszysko zacząć. Może uda się dorwać jakiegoś narkomana, który miałby więcej informacji o Faulu podającym im jakieś środki… Oczywiście wszystko to, dla pewności trzymając się tych “bezpieczniejszych”, zdaniem Jensa, rejonów.
 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.

szpital do 12.03
Zell jest offline  
Stary 12-10-2014, 22:06   #10
 
valtharys's Avatar
 
Reputacja: 1 valtharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputację
Niclas Steiger
Słońce powoli chowało się już za horyzontem, a ciemne chmury zbierały się na nieboskłonie. Dzień może niezbyt owocny, okazał się być męczący i wypełniony zadaniami, z którymi musiał radzić sobie jakoś wędrowny czarodziej. I choć nie wszystko musiało mu się podobać, to jednak trzeba było utrzymywać pewną fasadę i pozory. Na szczęście jednak teraz, Niclas mógł zająć się swoimi badaniami. Laboratorium okazało się idealnym miejscem, gdzie mógł się on odprężyć, oczyścić umysł a przede wszystkim spokojnie przeanalizować pewne informacje, które do tej pory udało mu się pozyskać.


Położone w najniższych partiach budynku, pokój był ten oddany na własność Niclasowi. Tylko on miał klucz do niego, dzięki czemu, mógł on się zamykać od środka. To dawało mu poczucie pewności, że nikt nie powołany nie wejdzie bez zaproszenia. Przestronne laboratorium było wyposażone we wszelakiej wielkości menzurki, fiolki, pipety, wagi, próbówki czy ubrania ochronne. Na stołach walały się przeróżne szkice, schematy, tablice czy zapiski, z których nie rzadko mag korzystał, próbując przeróżnych form łączenia składników..w sobie tylko znanym celu.
Także nie było problemem w uzyskaniu najprostszych materiałów, bowiem o to dbała Gildia Alchemików. Ich rozległe kontakty pozwalały także na dostęp do pergaminów, traktatów i ksiąg alchemicznych jak choćby “Portas fornacis” czy arabskie dzieło “Daniszname”. Te trudniejsze do zdobycia składniki, trzeba było już załatwiać jednak na własną rękę, lecz dzięki protekcji Mistrza, Steiger miał praktycznie dostęp do wszystkiego.

Kolejną zaletą pomieszczania, było ukryte pomieszczenie, które znajdowało się po lewej stronie od wejścia. Biblioteczka wypełniona księgami, stanowiła idealny kamuflaż, dla tajnego pomieszczenia. Nie było ono za wielkie, bowiem mogła wejść i przebywać tam jedna osoba praktycznie. Natomiast można było tam trzymać eliksiry czy księgi, których znalezienie mogło sprowadzić kłopoty oraz nie potrzebne pytania. Na szczęście Herr Steiger nie posiadał, na razie takich rzeczy.

Wieczorny eksperyment ponownie nie zapowiadał się jakoś ekscytująco. Mieszane ze sobą przeróżne składniki, w różnych to kombinacjach i pojemności i podgrzewane na ogniu, wydawały się początkowo nie łączyć ze sobą. Jeden składnik zdawał się górować nad pozostałymi, wypierając je lub anihilując ich obecność. Czarodziej nie chcąc do tego dopuścić zaczął splatać wiatry magii, i nasączać za pomocą nich składniki. Wszystko zaczęło bulgotać, paląc się na wolnym ogniu, a składniki zaczęły się łączyć. Powoli i systematycznie. Niclas musiał skupić swoją wolę, by utrzymywać ten stan rzeczy jak najdłużej, dopóki wszystko nie połączy się równomiernie. Czas mijał nieubłaganie, a ziarenka w klepsydrze przesypywały się powoli. Z kociołka, w którym zachodził ów proces, zaczął wydobywać się dym. Pierw czerwony, potem czarny by na końcu stał on się zielony.


Znaczna część cieczy po prostu podczas gotowania wyparowała, ale pozostała ilość wystarczyła by napełnić jeden mały flakonik. Od mikstury można było wyczuć magię, lecz jej emanacja była strasznie chaotyczna, bowiem wciąż się zmieniała. A to raz dominował w niej Chamon, by po chwili można było wyczuć w niej szalejącą siłę Dhar, by po chwili dominował Ghur. Sama ciecz była bezwonna, choć jej kolor był połączeniem złota i grafitu. Alchemik wziął kroplę do pipety i upuścił na szkło, lecz nic się nie stało. Nie było to ani nic żrącego czy kwasowego.

Niclas miał jednak pewność, że odkrycie owej substancji przez kogoś z Kolegium lub Gildii, może prowadzić do niepotrzebnych pytań. Na dalsze jednak badania nie miał już siły. Pot spływał mu obficie po czole, a ręce drżały. Także wzrok zdawał się być słabszy, jakby zamglony. Oparł się rękoma o blat stołu by nie upaść. Zmęczenie było silniejsze niż przypuszczał.

Ava Falke

Stary Kwartał była dość dobrze znana Avie, przynajmniej ze słyszenia. Biedota, bezdomni, którzy szukali swojego kąta w starych, poniszczonych budynkach. Nawet Straż Miejska rzadko tam zagląda, bowiem wiele rzeczy które ma tam miejsce, jest nielegalne. Oczywiście to wszystko dzięki łapówkom. Smród, ubóstwo, przemykające w ciemnych uliczkach cienie. To wszystko sprawiało, że Avie nie podobało się tam przebywać zbyt długo. Szukając igły w stogu siana, czy Foula, który umiał dobrze kryć się i nie rzucać się w oczy, Ava trafiła do “pod-murza”. Ta część Kwartału, znajdowała się we wschodniej części Middenheim, tuż przy samym murze. Mur co nie dawno dopiero odbudowano, tak samo jak i bramę wschodnią choć większość budynków nadawała się do wyburzenia. Domy bez drzwi, okien, dachów. Bezdomni nocujący w każdej możliwej norze, byle deszcz nie padał na głowę. Nawet na dachach, ludzie stawiali prowizoryczne pomieszczenie, z kilku desek, jakiś kartonów czy czegokolwiek co mogło dać złudzenie “czterech” ścian.


Prostytutki, brzydkie, stare, w poniszczonych ubraniach i zapewne z każdą możliwą chorobą, oferowały swoje ciało, za drobną opłatą. Złodziejaszkowie czający się w zakamarkach, obserwujący “gości”, by w dogodnym momencie okraść ich z dobytku. Tu nawet odzienie miało swoją cenę.
Ava obserwowała to wszystko z niesmakiem, i czujnością by w razie kłopotów nie dać się zaskoczyć. Jej pewna siebie postawa, uzbrojenie musiały dać paru głowom do namysłu, bowiem nikt jej nie śmiał zaczepić. Natomiast ona nie miała z tym problemów. Za parę pensów zyskała sobie dodatkowe dwie pary oczów i uszu, które zostały powiadomione jak się z nią skontaktować, gdyby dowiedziały się czegoś pożytecznego.
Nikt o kimś takim jak Faul nie słyszał, choć jeden bezdomny zwrócił uwagę, że kilka osób zniknęło w ciągu paru dni. Podobno kręcili się koło miejsca, gdzie przed Burzą stała Rzeźnia Fleischera. Niegdyś była to główna rzeźnia w mieście. Tu sprowadzano zwierzęta hodowlane, zarzynano, sprawiano, a mięso wysyłano na targowiska miejskie. Podczas oblężenia rzeźnia została zniszczona przez jeden z pocisków piekielnego działa, a w jej miejscu znajduje się sporej wielkości krater. Skała w tym miejscu jest stopiona i sczerniała, a wokół wyrosło kilka roślin. Niestety te, zmutowały w dziwny sposób - ich liście przypominają ręce, mają zatrute kolce, zaś niektóre kwiaty przypominają ludzkie twarze i wydają z siebie ciche jęki. Choć są one ustawicznie wypalane, to bez przerwy odrastają. Chodzą plotki nawet, że ktoś widział tam ogromne szczury i gdy tylko zapada zmrok, opuszczają one swe nory i ruszają na żer.

Widząc, że zbliża się prawie północ, a na ulicach powoli zaczęło robić się dziwnie tłoczno, Ava postanowiła wrócić do swojego pokoju. Dzięki cynkowi od Jensa wiedziała co się święci, choć świadomość, że ulice spłyną krwią jakoś jej nie niepokoiła.

19 Ulriczeit.Rok 2522 KI.

Ranek, tak jak przewidywała Ava, przyniósł chaos i wiele śmierci. W Starym Kwartale doszło do wojny gangów, o władze nad tą częścią miasta. Chodziło o wpływy z nielegalnego i legalnego handlu, prostytucji, wymuszeń czy kradzieży. Trup ścielił się gęsto, wezwana na miejsce Straż Miejska, niestety nie zapobiegła przelewowi krwi. A nawet więcej, sami stali się atakiem obu grup, które po tym jak wybiły znaczną część załogi, ponownie rzuciły się sobie do gardeł. Plotki zaczęły głosić, że zwycięzcą okazał się niejaki Joachim Schreder. Jednak kim był, owiane było tajemnicą.


Ulice Starego Kwartału spłynęły krwią, i Schutzmann, musiał zabrać ze sobą znaczną część oddziałów ochotniczych, strzelców i części rycerzy zakonnej by móc spokojnie ocenić straty. Poza stratami w ludziach, część budynków gdzie mieszkali bezdomni, została w nocy podpalona. Znaczna część z nich nie zdołała uciec. Czcigodna Gildia Prawników również ucierpiała podczas starć. Część pokoi została podpalona, na szczęście jednak szybka interwencja, zapobiegła większym stratom. Sytuacja zaczęła robić się coraz poważniejsza.

W następstwie tego, każdy ważniejszy szlachcic, urzędnik, magister został “obdarzony” prezentem w postaci ochroniarza. Na ulicach poza strażą miejską, porządku zaczęła pilnować straż zakonna i uzbrojone formacje żołnierskie. Magistrowie Prawa zarządzili spotkanie. Po zmierzchu nie wolno było pokazywać się na ulicach. Złamanie tego edyktu, groziło więzieniem i innymi konsekwencjami. Szlachcice głośno żądali doprowadzenia winnych przed sąd, a także częstsze patrole w mieście. Oczywiście, mieli na myśli te bogatsze i majętniejsze dzielnice. Los plebsu, mimo tak ciężkich czasów, nadal ich mało obchodził.
Będący pod presją możnych Schutzmann, wstrzymał darmowe dostawy posiłków zarówno do Starego Kwartału jak i Starego Rynku.

Ava mogła się lada moment spodziewać wezwania do koszar. Proces szkolenia rekrutów zaczął mieć priorytet w mieście. Naciski ze strony szlachty, poparte autorytetem Magistrów Prawa, i głównych przywódców wszelkich Gildii, sprawiły że, Ulrich miał zacząć szukać wsparcia u najemników.

Na domiar złego, na terenie Zielonego Parku [Grunpark] doszło do kilku poważniejszych zatruć. Chorzy podobno pobrali wodę ze znajdującej się na jego terenie fontanny, by w nocy wymiotować krwią, dostać straszliwej biegunki, oraz trząść się z zimna. Chorzy zostali zabrani do świątyni Shalyi, która ma się nimi zaopiekować. Możliwość, iż woda może być zatruta, sprawiła, że obozujący tam uchodźcy, zaczęli szukać innego miejsca do zamieszkania. Znajdujące się tam obozy, szałasy przyjmują pod swym dachem, więcej osób niż mogą pomieścić.
 
__________________
Dzięki za 7 lat wspólnej zabawy:-)
valtharys jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 04:31.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172