Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 18-01-2015, 00:38   #11
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
Eryk poszedł spać jako pierwszy z ich grupy. Dzięki ziołom odprężył się, przez co zmęczenie po wędrówce zmogło go jeszcze szybciej. Prawdą było też, iż bez alkoholu bawił się w towarzystwie średnio - wiele opowieści Berta znał, bo traktowały o ich wspólnych przygodach, a komentować w żaden sposób nie miał ochoty. Zapewne wystarczyłyby dwa piwa żeby poczuł się nieco swobodniej, jednak nie mógł sobie pozwolić na powrót do nałogu. Wciąż sobie nie ufał, mimo iż dotąd wytrwale trzymał się wyznaczonych granic.

Mimo ogólnie dobrej atmosfery, zarówno przy ich stoliku jak i całej karczmie, gdy tylko wszedł do izby wspólnej pomyślał o wisielcu. Jednak był to tylko zapalnik, który wywołał skojarzenia z innym złym człowiekiem, ukaranym w taki sam sposób. Wrócił myślami do Biberhof, do dnia wyroku na Tomasie Bauerze, ale i do tego, co było potem. Skakał po wydarzeniach, aż doszedł do wieści przekazanych przez Josta, który jako jedyny ostatnio odwiedził rodzinne strony. Gdy Schlachter powiedział mu o ślubie jego matki z ojcem Marianki, nie zareagował. A powinien, przecież to coś ważnego. I dobrego, od śmierci jego tatki minęło sporo lat, miała przecież prawo czuć się samotna. Powinien tam być, i to nie jako kapłan, nawet gdyby już nim był, ale jako syn. Już kiedy wyjechał z Imre i Bertem jego życie nabrało tempa, i niejako zapomniał o rodzinnej wsi. Oczywiście, wracał do niej myślami co jakiś czas, albo i z chłopakami jakieś wspomnienia przywoływali w podróży, jednak było to na zasadzie umiejscowienia Biberhof nie w pewnym miejscu na mapie, ale w innym czasie, w przeszłości. Zupełnie jakby zakładał, że już nigdy tam nie wróci, i żadne tamtejsze zmiany go nie dotkną. Dopiero teraz zdał sobie z tego sprawę i zawstydził się swojego egoistycznego postępowania. Czy życie na wsi tak bardzo mu zbrzydło po tych wszystkich podróżach i przygodach? Nie był w stanie na to odpowiedzieć.
Sigmarze, daj mi mądrość, siłę sam z siebie wykrzesam.

Wydarzenia tego poranka były zdecydowanie najbardziej niewiarygodną rzeczą jaka spotkała Eryka, i pewnie jeszcze długo nic się z nimi nie zrówna. To nie tak, że mógł się na to przygotować, że były to konsekwencje ich czynów, że coś takiego czasem się po prostu zdarza. To było coś tak niespodziewanego i strasznego, że przez chwilę Bauer zwątpił we wszystko, dosłownie. W bogów, w życie i w śmierć. Bo gdyby trzy powyższe działały poprawnie, jak niby mogłoby do czegoś takiego dojść?

Pierwszy zobaczył Josta, czy też raczej marę mu podobną, która, jak później wywnioskowali, była jednak Jostem w takiej samej części, co ciało leżące bez tchu na sienniku obok. Całe szczęście od jego krzyku obudziło się tylko kilkoro towarzyszy, i wszyscy zachowali zimną krew. Przynajmniej na tyle, żeby panować nad tonem głosu.


- Arno… - powiedział z trudem Winkel. - Dopilnuj aby nikt nie wszedł do sali, bo Josta… - Ciężko było mu to przecisnąć przez gardło, ale Bert liczył, że krasnolud zrozumiał co się stanie z ich przyjacielem jak zobaczy go łowca czarownic.
Gawędziarz pierwszy raz spotkał się z czymś podobnym dlatego też nie wiedział za bardzo co robić. Podszedł zatem do unoszącego się ducha przyjaciela i postarał się go przyciągnąć do ciała. O ile było to w ogóle możliwe… Okazało się jednak, że owa, na pierwszy rzut oka, bladość jest tak naprawdę spowodowana niematerialnością unoszącego się Schlachtera. Był niczym innym, jak duchem. Dodatkowo gdy ręka gawędziarza przeszyła widmo niczym mgłę, poczuł on przeszywające zimno. Szybko cofnął dłoń i odruchowo pomasował ją.

- Czekaj! - Eryk wydał z siebie głos, gdzieś pomiędzy krzykiem, a szeptem, spóźniony jednak o chwilę.
- Lodowaty - wymruczał Bert, starając się dodać ten fakt do reszty i złożyć do kupy.
- Jost, czy… możesz się ruszyć? W sensie… ten ty? - Nowicjusz wskazał na unoszącą się w powietrzu zjawę.
Jost-duch przez moment wpatrywał się w swoje leżące bez ruchu ciało, po czym spojrzał na siebie, jakby usiłując dostrzec różnice między tamtym a sobą.
- Czy... on... ja... nie żyję? - spytał niepewnie, po czym przesunął się odrobinę w stronę leżącego. Nie bardzo wiedział, czy to jawa, czy może ciąg dalszy koszmarnego snu. Stale miał nadzieję, że to ostatnie...

Eryk, leżący najbliżej, powoli, z wahaniem podsunął palce pod nos śpiącego Schlachtera. Nie czuł ani nie widział, żeby ten oddychał, jednak dla pewności, ostrożnie położył dłoń na jego piersi. Pytanie ducha okazało się być słuszne. Eryk nie wyczuwał ani bicia serca, ani unoszenia się klatki piersiowej. Jost… był martwy!
- On… Ty nie oddychasz - powiedział ze zgrozą w głosie. - Bert, czy wczoraj dowiedziałeś się czegoś więcej o tej sprawie nekromanty? Tego rzeźnika?
- Ciekawe, czy udałoby mi się usiąść... położyć... i jakoś wrócić do siebie - powiedział zwiadowca cicho i zdecydowanie niepewnie. Pochylił się i spróbował dotknąć swego ciała. Wizja życia jako duch zdecydowanie mu nie odpowiadała. Nie bardzo sobie to wyobrażał. Poza tym... jeśli umarł, to chyba powinien powędrować do Ogrodów Morra, a nie snuć się tuż nad podłogą, przyciągając zaciekawione, ale i niespokojne spojrzenia kompanów.
- Nie pytałem nikogo o nekromantę - powiedział Winkel do nowicjusza Sigmara. - Jedynie o Czarną Strzałę - dodał zszokowany gawędziarz. - Wypytywanie się o niego było bezcelowe… Jost sprawdź czy możesz wlecieć gdzieś gdzie Ciebie nikt nie zobaczy, na przykład na dylatację tego budynku… Musimy to sprawdzić jakby obcy się obudzili albo przyszedł gospodarz czy obsługa.

Winkel podszedł do ciała Josta wcześniej zabierając swoje nakrycie. Bert szczelnie owinął ciało tak, że spod przykrycia wystawała jedynie głowa, którą twarzą gawędziarz skierował w kierunku przeciwnym do śpiących obcych.
- W razie czego możemy powiedzieć, że nasz kolega odsypia. Podziała jak załatwimy to do południa… Eryk, powiedz, że wiesz co robić…
- No... ja chyba stąd pójdę
- powiedział cicho Jost. - Bo lepiej, żeby mnie nikt nie widział... Jego zresztą też chyba nikt nie powinien widzieć... To znaczy ciała…
- Z chęcią bym je stąd wyniósł, ale to skrajnie niebezpieczne - powiedział Winkel po zastanowieniu. - Nie znam miejsca gdzie byśmy mogli je ukryć. Wymagałoby albo pilnowania albo też istnieje ryzyko, że ktoś je znajdzie. Nie przychodzi mi nic innego do głowy jak dokładnie sprawdzić dom rzeźnika… Musimy się spieszyć, bo łowca spali go lada dzień…
- Chwilowo tam bym się mógł schować - odparł Jost. - Ale nawet gdyby coś tam znalazł, to pewnie nic bym nie zdołał rozpoznać. - Ani przeczytać, dodał w myślach.
- Myślę, że muszę iść ja i… może Edmund lub Gowdie? - zapytał Bert. - Dla nowicjusza Sigmara to zbyt niebezpieczne, a Arno przyda się przy ciele.

Gowdie przez moment siedziała na posłaniu bez ruchu, bezwiednie zaciskając jedynie dłoń na rękojeści noża. Jej usta rozchylone w zdumieniu nie były w stanie wydusić ani jednego słowa, zaś kwestie wypowiadane nad nieruchomym, zimnym ciałem jednego z jej nowych towarzyszy przelatywały gdzieś obok niej, jakby jej samej tam nie było. Nic sensownego nie wymyślono, nie podjęto żadnych rozsądnych kroków, nikt z nich nie pojmował tego wydarzenia. “Może obrażono Morra?” - przeszło jej przez myśl. Zawsze uważała, że od tego Boga należy trzymać się jak najdalej, ale widocznie był teraz potrzebny. Wszak obie jego domeny wpłynęły na Josta - śmierć i sen. Dnia poprzedniego spotkała, aż dwie osoby, które miały coś wspólnego z Panem Snów - Edmund i Kapłan z sali głównej karczmy. Jako, że drugiego nie miała pod ręką lekkim krokiem o prędkości zbliżonej do końskiego kłusu przystąpiła do posłania Edmunda i pochylając się tuż nad nim spróbowała go obudzić. Najpierw cicho powtarzając mu do ucha, że kradną mu buty, co oczywiście zagłuszył dwugłos czeluści męskiego jestestwa współdzielony z jednym z jegomości wyglądających na leśników. Potem zwyczajnie kopiąc go kolanem pod żebra. Na zdziwione spojrzenia reszty znajomych na sali rzuciła za plecy kwestią:
- Yorriego nie będę budzić sama. Niech się na coś twoja gadanina Bert przyda. Pójdziemy jak wszyscy wstaną. - Po czym zwróciła się do Edmunda:
- Wstawaj leniu, bo ci do wyra kapłana Morra przyślę.
- Bert, a może...Cholera, może zagadamy tego kapłana? Podpytasz, niby z ciekawości, albo nie wiem… Powiesz, że książkę piszesz, wiersz, kurwa fraszkę, i chcesz wiedzieć, czy coś takiego - wskazał niezbyt pewną dłonią unoszącego się Josta - jest możliwe, i jakie mogą być przyczyny. Pójdę z Tobą, a Edmund i Arno przeszukają dom rzeźnika. Gowdie i Yorri zostaną tutaj przy… ciele. - Spojrzał spanikowany po wszystkich obecnych. - Nie wiem, co innego możemy tu poradzić.
- Chcesz wysyłać naszą maszynę oblężniczą na zwiady do domu nekromanty? - zapytał cicho, z nietęgim uśmiechem Winkel. - Mogę iść podpytać kapłana, ale lepiej będzie jak krasnoludy zostaną przy ciele...
- A jeśli ktoś tam będzie?
- odparł Eryk. - Edmund sam sobie da radę? Nie znasz go, nie wiesz, co potrafi.
- Jak krasnoludy zostaną przy ciele to jeszcze powiedzą, że usiekli biedaka, a jeden to nawet tak zdolny, że przez sen. - Dziewczyna przypomniała sobie, że samo gadanie zazwyczaj nie działa na dobudzanie towarzyszy. Z tego też samego powodu ponownie zasadziła kopniaka Edmundowi.
- Scheiße! Was ist los mit dir?! - jęknął Edmund przewracając się z pozycji pełnego rozkroku do pozycji agonalno-embrionalnej. - Kto mnie do chuja kopie? - Edmund odwrócił się i spojrzał pełnym nienawiści wzrokiem na Gowdie. - Czego?! - ni to ryknął, ni to wycharczał trzymając się za żebra.
- Słonko wstało, ptaszek kwili, a nasi nowi kumple Morra wkurwili - odpowiedziała dalej wisząc nad nim i szczerząc się w odpowiedzi na jego grymasy. - Rusz się - rzuciła na odchodne przeskakując między śpiącymi żeby samej, mimo wcześniejszych zareczeń, obudzić też krasnoluda. Z tym była trochę ostrożniejsza i zwyczajnie potrząsnęła jego ramieniem, sadowiąc się wygodnie obok i zwracając twarzą w stronę strapionych towarzyszy.
- A może to nie sam Morr, bo co on ma do nas? W końcu zwłoki nieszczęśnika znalezionego po drodze zakopane, więc swoje Edmund odrobił. Może to właśnie świński nekromanta zza grobu nas straszy? Dziwne, że go nie spalili, nie? Na pokaz powiesili, jakby właśnie na pokaz był potrzebny. Może miał kumpla lepszego w tym biznesie niż on sam, albo właśnie zaszedł za skórę jakiemu i dlatego jako zasłonę go Łowcy wydali, a dalej bawią się w czary. Zresztą na co Łowcy Czarownic i Kapłanowi Morra ochroniarz. Krzywi jacyś są jak na moje oko - zastanowiła się na głos widząc miny zebranych, którzy układali plany po omacku, nic nie widząc i nie próbując nawet znaleźć.
- Gelekh d’ashrud bark? - mruknął zaspany Yorri. - Ne ikrid… znaczy się, co… - potarł knykciami oczodoły i popatrzył w przestrzeń. - Jeszcze pięć…

Zobaczył Josta i wybudził się już całkowicie.
- Psiamać. - Krasnolud wytrzeszczył gałki oczne, nie wierząc w to, co widzi. - Spirit? Quid est meretrix? Maledicite terrae … co się stało?
- Poligloty sebya blin - mruknęła pod nosem po kislevsku, tak, że pewnie tylko Yorri ją słyszał.

Edmund siedział na brzegu łóżka w swoim zestawie nocnym, czyli jedynie w koszuli, i zastanawiał się co tu się do cholery dzieje. Być może wypił nieco za dużo piwa, albo też nie pił go na tyle często i stał się bardzo ekonomicznym zawodnikiem w upijanie się, albo na środku pokoju stała zjawa. Eteryczna postać wyglądała dokładnie jak jego nowy towarzysz, także Edmund uśmiechnął się i pomachał zjawie, w sumie sam nie wiedział czemu. Jego zamglony umysł, bądź co bądź ledwo wyrwany z pięknego snu o kobietach w mikrokolczugach, które jak słyszał są bardzo popularne w tym sezonie, nadal nie potrafił ogarnąć tego całego zebrania pośród nocy. Ze strzępków rozmowy, które jakoś utkwiły mu w uszach wiedział, że Jost potrzebuje pomocy i jest w to wplątany nekromanta, chyba. “Ale czemu brat karczmarza miałby kogokolwiek nękać po śmierci?” zapytał sam siebie Edmund w myślach.

- Myślę, że mało kto odważyłby się zarzucić Arno, że zabił kogoś we śnie. W tak nie honorowy sposób… - powiedział Winkel. - Dla brodaczy honor to sprawa święta, Gowdie - pouczył dziewczynę niczym małe dziecko Bert. - Nawet jak dojdziemy do tego, że łowcy i kapłanowi ochrona nie jest potrzebna to nie zmieni to naszej sytuacji. Uważałem, że lepiej jakby krasnoludy nie szły do domu rzeźnika, bo zwyczajnie rzucają się w oczy i robią więcej hałasu. Znam Arno bardzo dobrze i mimo iż to świetny wojownik to wiem, że nawet on w razie czego z łowcą czarownic nie miałby najmniejszych szans… Jost spróbuj się ukryć. Jak ustaliliśmy jedni pilnują ciała, inni idą do domu nekromanty, a ja i Eryk idziemy zagadać kapłana. Składy osobowe zostawiam wam. Gotowy? - zapytał nowicjusza Sigmara gawędziarz wstając.
- E tam odważył, ktoś by się pewnie znalazł, ale ile razy w życiu by swój wyczyn powtórzył to już inna gawęda. - Dziewczyna puściła oko krasnoludowi. Po czym spojrzała raz jeszcze na nic nierozumiejącego Berta i spróbowała prościej:
- Może być inny nekromanta, a ten rzeźnik mógł nawet nic nikomu nie być winien. Łowca czarownic może być oszustem, z resztą jak każdy z nas - mimowolnie uniosły się jej kąciki ust. - Trzeba by było rozpytać jak dobry był ten ich nekromanta żebyśmy faktycznie wiedzieli czego szukać. Mogę iść do rzeźni, mogę zostać z trupem. Rozdwoić, jak Jost, się nie dam.
- Ja się przejdę do domku tego nekromanty
- powiedział Jost. - Tam będzie zdecydowanie mniejszy ruch, niż w tej karczmie.

Edmund nieco bardziej już rozumiejąc sytuację wstał, uprzednio schowawszy swój sprzęt w spodniach, czym zwrócił uwagę swoich towarzyszy. Uwagę to nie najlepsze słowo, patrzeli się na niego apatycznie jak wsuwa resztki koszuliny za pas.
- Jest cholernie późno, a wy chcecie zrobić coś cholernie głupiego. - Musiał zignorować kilka podniesionych brwi. - Kto kurwa idzie do kapłana Morra pytając o duchy w środku nocy? Rzeczywiście to nie jest podejrzane. I to jest ostatnia osoba z którą chcemy rozmawiać, no chyba, że waszym pomysłem jest pożegnanie Josta na wieczność. Nie wiem co wam nawkładali do głów, ale kapłan Morra woli was zabić, niż pomóc przeżyć. Nie idźcie do niego! - Tutaj podniósł nieco głos i zaraz go ściszył słysząc potężne chrapnięcie któregoś z drwali. - Ja to widzę tak. Ja i Arno idziemy do domu rzeźnika, sprawdzimy co się tam dzieje, myślę, że nic, ale będziemy potrzebować lepszych oczu od moich - uśmiechnął się do krasnoluda. - Bert i Eryk idą do karczmarza, on się boi, ale nie nekromanty, tylko jego trzech najlepszych gości, może wie coś więcej i będzie w stanie nam pomóc, możecie mu nawet zagrozić, że jeżeli nie pomoże to Kapłan Morra spali mu tawernę, szczególnie jak znajdzie tutaj duchy. Ale jak na moje rzeźnik to jego brat albo najlepszy przyjaciel, widziałem w jego oczach tęsknotę. - Tutaj Edmund stracił nieco animuszu. - Jost i Gowdie, myślę, że powinniście zostać tutaj. Nie wiemy czy to nie jest tylko chwilowe, a raczej nie chciałbyś stracić swojej szansy błąkając się po okolicy. Gowdie będzie dotrzymywać towarzystwa i w razie czego możecie udawać… ekhm.. parę kochanków. Pijaka wywalą z wyra od tak, a pary zakochanych nie ruszą, przynajmniej tak szybko. Yorri, ty mógłbyś zbadać ciało, które wisi na szubienicy. Jakoś mi się nie chce wierzyć, że to robota kapłana. Nie jest to godny sposób na traktowanie zmarłych, a zgodnie z tym co słyszałem, nawet nekromanta zasługuje na odkupienie w oczach Morra.

W czasie jak Edmund się produkował zdołał się też w jakiś magiczny sposób ubrać. Zarzucił jedynie kaptur na głowę i zaproponował:
- Jak tylko czegoś się dowiemy to każdy z nas wróci tutaj i może wpadnie nam do głowy jakiś lepszy plan. Jak myślicie?
- Plan zupełnie jak mój, tylko niech któryś mi trochę ubierze te zwłoki - wskazała Gowdie skinieniem głowy to co zostało z Josta.

Bert spojrzał na Gowdie lekko przekręcając głowę i starając się zrozumieć tok rozumowania tej niepozornej istoty. Winkel podejrzewał, że musi pochodzić z nizin skoro oczyszcza z zarzutów rzeźnika równocześnie wysnuwając wniosek, że winnym jest ktoś inny. To, że łowca czarownic to oszust wyznałby zapewne każdy świadom reputacji jaką posiada jego profesja.
- Świetny pomysł! - Niemal uniósł z rozbawieniem ręce Winkel patrząc na dziewczynę. - Chodźmy do mieszkańców zapytać jak dobry był ich lokalny nekromanta i czy aby rzeźnik nie był jedynie ofiarą, której społeczność się pozbyła aby zachować w swoich szeregach prawdziwego, jakże przydatnego niegodziwca - zatarł ręce gawędziarz mówiąc cicho. - Ciekawe czy potrafił ożywić zaledwie kilku umarlaków czy może chodziły one za nim tuzinami - zaśmiał się chłopak po czym uspokoił nagle i spojrzał na Edmunda. - Wybacz Edmund, ale... Dopiero się poznaliśmy. Lubię Cię mimo iż wyznałeś nam, że nie pierwszyzną jest dla Ciebie okraść bliźniego. Zaufanie buduje się z czasem, a nie z dnia na dzień. Sytuacja jakiej jesteśmy świadkami zapewne przyśpieszy ten proces, ale... mimo iż twój plan jest niezły nie uzależnię od jego powodzenia życia mojego przyjaciela. Jost jest dla mnie naprawdę bardzo, bardzo ważny. Dla Ciebie jego brak zostałby odebrany jedynie jako śmierć nowo poznanego towarzysza, o którym niemal nic nie wiesz. Dla mnie cały świat zmieniłby się diametralnie, bo nie tylko podróżowaliśmy ze sobą od miesięcy, ale też wspólnie się wychowaliśmy, razem w rodzinnej wiosce należeliśmy do straży oraz wspólnie rzucaliśmy się w wir walki intelektualnej i fizycznej. Dlatego też lepiej jak zajmiemy się realizacją planu kogoś kto chociaż poprawnie ocenia porę dnia i wie, że już wschodzi słońce, a nie jest noc jak raczyłeś wspomnieć. Wybacz mi, ale chyba masz jakieś uprzedzenia do kapłanów Morra dlatego też lepiej będzie zostać przy wcześniejszym planie... - Winkel spojrzał na swoich przyjaciół zostawiając jednak ostateczną decyzję ich osądowi.
- Wzruszasz mnie niepomiernie za każdym razem, gdy otwierasz usta Bert. Rób jak uważasz, ale ja nie będę narażać się na posadzenie o dewiacje i bogobojne spalenie na stosie lub zwyczajowe utopienie, jeśli gorliwy wyznawca Morra mówi ci, że to zły pomysł, to chyba coś o tym wie. Jak wy idziecie do kapłana to ja do domu rzeźnika, a spać z trupem możesz sobie sam - syknęła Gowdie.
- To, że już świta znaczy jedynie tyle, że mamy mniej czasu - stwierdził Edmund. - Nie mam zamiaru się kłócić. Niech najbardziej zainteresowany zdecyduje co mamy zrobić w jego sprawie - wskazał palcem na zjawę. - Nie pragnę niczyjej śmierci - bronił się Edmund.
- Nie powiedziałem, że pragniesz jego śmierci Edmundzie - powiedział Winkel. - Doceniam to, że starasz się pomóc. Naprawdę to świadczy jedynie o tym jak bardzo mylące może być pierwsze wrażenie po tym co rzuciłeś na przywitanie grupy. Niemniej jednak, nie obraź się proszę, nie zaufam komuś kogo dopiero co poznałem na tyle aby powierzyć mu życie Josta. - Bert spojrzał na Gowdie. - Ty na serio wzięłaś tę propozycję z włażeniem do wyra na poważnie? Nawet gdybyś była w stanie to zrobić nie zostawię Ciebie z nim. Gdyby wstał jeden z drwali, wpadł ktoś z obsługi albo inny klient uciekłabyś w panice, a Arno… Krasnolud pewniej by coś zaradził, bo znowu on jest bardziej oddany sprawie gdyż Jost to jego przyjaciel, a nie nowa znajomość. Eryk, Jost, Arno, wy decydujcie. Yorri, mam nadzieję, że jako umysł uczony podzielasz moje zdanie, że z zaufaniem trzeba ostrożnie. Wybaczcie.

Gowdie otarła iluzoryczną łzę spod oka i wzruszyła ramionami, choć tamtym ruchem ręki maskowała rumieniec, który pojawił się na jej twarzy, gdy Bert wspomniał o “włażeniu do wyra”. Nie miała zamiaru pomagać, ani przeszkadzać, a z zwłaszcza nie miała ochoty robić tego co jej powiedzą. Jako człowiek uczony, wiedziała, że żeby komuś wybaczyć, wpierw należy się nim przejąć, a z tym jest dokładnie tak samo jak z zaufaniem, o którym była kwiecista mowa.
- Damy radę przenieść ciało do stajni - powiedział powoli Eryk, jednak z każdym słowem nabierał pewności siebie. - Weźmiemy go z Edmundem i poprowadzimy jak pijaczka, przykrytego kocem. Z daleka nikt nie zauważy, ludzi jeszcze na zewnątrz tylu nie powinno być. A do stajni ino kawałek. Położymy go tam, że niby źle się czuł, źle spał i musi odpoczywać na świeżym powietrzu, karczmarz powinien zrozumieć. Tam będzie mniejsza szansa, że ktoś się go czepi, i zyskamy nieco czasu. Co wy na to? - spytał, spoglądając zarówno po przyjaciołach, jak i nowych towarzyszach. - Resztę widzę tak - rzekł, korzystając z chwili ciszy i faktu, że zdążył przemyśleć co miał do przemyślenia. - Yorri zostanie przy Joście, w stajni, Ja i Bert poczekamy aż kapłan Morra zejdzie i zagadamy go, dyskretnie wybadamy. Może wcześniej uda się podpytać karczmarza, jak się ichniejszy nekromanta objawiał, dlaczego w ogóle Łowca się tu pojawił. Gowdie, tu mogła byś pomóc. Nie mów, że nie widziałaś, jak na Ciebie patrzył. W tym czasie Edmund i Arno spróbują szczęścia u rzeźnika. To nie tak, że muszą się przekradać przez całą wieś - tu spojrzał na Berta. - Arno może stać na czatach, podczas gdy Edmund znajdzie jakieś wejście, może od tyłu, od podwórza. Zobaczycie. Hm, i co? Jakieś lepsze pomysły? Musimy się spieszyć - zaakcentował na koniec z powagą.
- Zapewne miałbym kilka “ale” do tego planu, ale już dość czasu zmitrężyliśmy. Brzmi całkiem składnie. Możemy ruszać - rzucił Winkel w kierunku nowicjusza Młotodzierżcy.

Yorri skinął głową.
- Zgadzam się, ale tylko dlatego, że przy was ciężko dojść do głosu - burknął i skończył się ubierać. Po namyśle wsadził topór za pas, sztylet zaś do cholewy buta. - Zostanę ze Schlachterem, na pięterku stajennym, jeśli jest, go schowamy i pilnować go będę.
- Karczmarz się na mnie patrzył? - zapytała z lekkim rozbawieniem i niedowierzaniem w głosie idąc już koło Eryka.
- Przestań - Bauer uśmiechnął się, pierwszy raz dzisiejszego ranka, jednak szybko na powrót posmutniał. - Mrugniesz do niego, spojrzysz smutno, i powiesz, że to musiał być szok, odkryć w mieścinie kultystę, i takie tam, kobiece wsparcie dla nas. O nic więcej nie prosimy.
- Dobra, koniec pogaduszek, Eryk łap za drugą rękę
- wysapał Edmund próbując podnieść ciało Josta w pojedynkę.


Mieli plan i wszyscy, mniej lub bardziej, byli gotowi się go trzymać. Eryk jednak wiedział, że mimo tego mają marne szanse. Ale co innego mógł zrobić?
Właśnie teraz, w tak nietypowej sytuacji, poczuł odpowiedzialność na swoich barkach. Może to przez słowa Berta, a może to jego kompleksy i skrywane, wiecznie niespełnione pragnienie bycia potrzebnym. Teraz miał okazję i żałował, że sytuacja jest tak dramatyczna i obca nie tylko Bauerowi, ale każdemu z nich. Rozważał w głowie różne scenariusze, ale niewiele ich było, a i wiedza, którą dysponował była niewystarczająca. Pozostali dyskutowali, przegadywali jeden drugiego, Bert nawet znalazł czas aby pouczać Gowdie, stojąc obok ducha Josta. Chwilami cała sytuacja zdawała się sięgać granic absurdu, a Eryk starał się wyciszyć, uspokoić dygocące wciąż ciało, i wymyślić rozwiązanie. Słuchając pobieżnie słów reszty, wreszcie sklecił coś, co, jak mu się zdawało, jako jedyne dawało szansę na uzyskanie jakichś nowych informacji. Nikt nie oponował, co dodało mu pewności siebie. Nie dużo, ale wystarczająco, żeby zapanować nad drgawkami i samodzielnie się ubrać, a chwilę potem nieść z Edmundem ciało nieszczęsnego Josta. Jego duch zaś oddalił się w kierunku lasy, co było dobrym pomysłem. Eryk spojrzał na niego ze smutkiem. Nie wiedział co się z nim stało, dlaczego, ani jak to odwrócić, ale poprzysiągł sobie, że się dowie. Od tego zależało nie tylko życie Josta, ale też równowaga psychiczna samego Bauera.

Odsłonili kotarę i weszli do sali biesiadnej. Karczmarz z żoną już sprzątali, przygotowali salę do śniadania, chociaż Jedzenia jeszcze nie przygotowywali. To dobry znak, uznał Eryk, jest wystarczająco wcześnie, żeby przeszli do stajni nie zwracając niczyjej uwagi. Niczyjej poza właścicielami, którzy zerknęli na nich życząc na odchodne dobrego dnia, jednak pewnikiem byli oni bardziej zainteresowani tym, czy obcy zostaną u nich dłużej, niż stanem prowadzonego przez dwójkę mężczyzn Josta.

Zgodnie z oczekiwaniami, ulice był puste, mimo iż słońce już wstało i wschód tracił swój urok na rzecz oślepiających promieni. Bez problemów, ale nie bez wysiłku, donieśli ciało do stodoły. Krasnoludy idące przodem dały im znać, że stajnia jest pusta. Oczywiście, były tam zwierzęta, jednak boksy z końmi, krowami i świniami były ustawione dalej od wejścia, więc żadne nie wypłoszyło się grupki nieznajomych zapachów. Zaraz obok wrót były małe kupki siana, jednak wszystko zbyt widoczne z zewnątrz. Yorri zasugerował wyższą kondygnację, i po chwilach nieopisanego wysiłku, z ledwością wtaszczyli ciało na pięterko z sianem. Pilnował go, zgodnie z planem, Rdestobrody, zaś Edmund i Arno udali się do domu rzeźnika.

Eryk, życząc im powodzenia, ruszył w kierunku karczmy, gdy zobaczył wychodzącego z niej kapłana Morra. Zwolnił nieco kroku, jednak tylko na chwilę. Może Bert zdążył z nim porozmawiać, a może ten go odprawił z niczym, jedno było pewne - Bauer sam do niego nie podejdzie. Nie, żeby się bał. Po prostu nie miał pojęcia, jak miałby zagaić i wypytać Morrytę bez wzbudzania podejrzeń. Zresztą, Winkel chciał jeszcze o tym z Erykiem porozmawiać po jego powrocie ze stajni, ale, jak widać, uporali się chwilę za późno.

Po wejściu do "Trzech smoków" nowicjusz zauważył, że Bert wraz z Gowdie rozmawiają z Jakubem przy jednym stole. Chciał udać się do wspólnej izby, aby nie spłoszyć karczmarza, jednak to właśnie Jakub zwrócił się do niego, gdy tylko zamknął za sobą drzwi.

- A gdzie wy tak od rana? Wszyscy jeszcze śpią. Się niedługo miasteczko obudzi. - Karczmarz popatrzył na Bauera. - A świnki co właściwie u nas robią? Przejazdem tylko, czy osiedlić może się chcą? - popatrzył po wszystkich. Z zaplecza głowę wystawiła młoda dziewczyna, córka karczmarza, wczorajszego dnia usługująca do stołów razem z ojcem. Pod groźnym spojrzeniem Jakuba schowała się do środka.
- Witamy dzień razem ze wschodzącym słońcem. Takie przyzwyczajenie - uśmiechnął się Eryk, siadając naprzeciwko właściciela. - My przejazdem, na Festiwal Kiełbas do Franzenstein zmierzamy. Chociaż, moglibyśmy zostać, jeśli pomoc nasza byłaby potrzebna. - Tutaj zerknął w stronę wisielca. - Przykra sprawa. Łowca z woli Sigmara coś mówił, że to nie koniec kłopotów? Gdyby czegoś nie podejrzewał, raczej by nie zostawał… - zasugerował ściszając głos. - Moglibyśmy pomóc, jesteśmy grupą wszelakich talentów. - Nie wiedział, ile wyciągnęli z niego towarzysze, nie zawadzi więc napomknąć w ten sposób. W końcu, karczmarz swoim pytaniem niejako go sprowokował.
- Pomóc? Jak? - Jakub zapytał sceptycznie.
- Prości ludzie o Łowcach Czarownic mogą wiele powiedzieć, również niezbyt pochlebnie - zaczął Eryk cicho - ale trzeba przyznać, że to ludzie z doświadczeniem, instynktem i błogosławieństwem samego Sigmara. Mówi się czasem, że są nadgorliwi albo nawet fanatyczni, ja wiem, swoje słyszałem, nie musisz zaprzeczać. Ale prawda jest taka, że bardzo często mają rację w swoich osądach. Jeśli został tu, bo uważa, że wasz rzeźnik miał wspólnika, to możliwe, że tak właśnie jest. Jeśli rzeźnik miał jakichś bliskich przyjaciół, albo widziałeś go gdzieś, gdzie się go nie spodziewałeś, robiącego coś, czego nie rozumiałeś, co pozornie nie miało sensu… Jeśli nam o tym powiesz, możemy to dyskretnie zbadać. Jak trop okaże się być niewłaściwy, nikt nie ucierpi. Im szybciej Łowca wyjedzie, tym lepiej dla całego Weissdrachen, prawda? To jak, Jakubie?
- Sam nie wiem... naszego ojca duchownego o radę zapytać bym musiał. Tyś człek sigmarowy, że chcesz dobrze to ufam, lecz nie byłaby to przeciw woli kultu sprawa? Tak knuć za plecami łowców.... - pokręcił głową. - Muszę z ojcem Holiebkiem pogadać. - Wstał od stołu zerkając ku Kislevicie, który przyglądał się ich stołowi i wzniósł do góry pusty kufel.
- Nie knuć - wyjaśnił Bauer wstającemu mężczyźnie. - Wszak cel mamy jeden. Tylko drogę do niego mamy… delikatniejszą.
- Peter człek spokojny był. Samotnik. To i zwodził nas. On przyjaciół nie miał. Sam jeden był jak palec
- powiedział na odchodne. - A Herr Holiebek zakazał nam łowcom w drogę wchodzić a tylko współpracować. Nic my nie wiemy - rozłożył ręce.
Bauer pokiwał spokojnie głową odchodzącemu mężczyźnie i zamyślił się.

- Jest bezpieczny. Raczej nikt nas nie widział - powiedział po chwili milczenia do pozostałej dwójki.
Zanim się obejrzał, a przyniesiono mu posiłek. Jadł powoli, z nerwów ledwie mógł coś przełknąć. Poprosił Berta o streszczenie jego rozmów. Wyglądało na to, że z kapłana Morra nic nie wyciągną, chociaż to właśnie jego wiedza mogłaby naprowadzić na jakiś trop. Sam karczmarz też nic konkretnego nie powiedział, może poza wyjaśnieniem, jak owe problemy z nekromantą się objawiały, i że nie ma wątpliwości odnośnie winy wisielca, Petera. A może jednak było coś przydatnego? Niby to oczywiste, ale jednak o tym nie pomyśleli, nie znając przyczyny wezwania Łowcy. Musieli sprawdzić cmentarz. Nie teraz, musieli poczekać na powrót wyprawy z domu rzeźnika, ale zaraz potem Eryk zaproponuje właśnie to - przeszukanie cmentarza.
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.
Baczy jest offline  
Stary 18-01-2015, 16:49   #12
 
Fyrskar's Avatar
 
Reputacja: 1 Fyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputację
Wieczór był miły, a Yorri, niekontrolowany przez nikogo, wypił kilka piwa kufelków, rozwodnionego, ale jednak. Bo to wiadomo, kiedy czas na popijawę kolejną będzie? A alkohol, jaki by nie był, pozytywnie wpływa na każdą rozmowę, a i słuchanie Bertowych opowieści - ciekawych skądinąd - wspiera niepomiernie. A i uśmiech na twarzy pijącego kwitnąć zaczyna, to i do otoczenia milej nastawiony jest. Dużo milej, nawet powiedzieć można.

A to, że wieczora nie pamiętał niemal całkowicie, jak przez mgłę tylko wspomnienia do niego trafiały, to inna już kompletnie sprawa jest.

A poza tym, filozofować po piwku zaczął, to pamiętał akurat, bo proces ów przeważnie w głowie jego zachodził, tamuj trybiki kręciły się, zgrzytały, informacje przetwarzały.

Z filozofowania tego wyciągnął przeważnie mądrości ludowe, znane szeroko, podzielił się nawet kilkoma z nich. Bez skutków nadmiernych, bo bełkotał wtedy już straszliwie a potwornie. No, ale tak to już było, stan upojenia alkoholowego źle działał na wymowę ludzką - i nieludzką - na słowa przez rozmówców wypowiadane. Z rzadka więc upojeni dyskutanci mądrościami w tym stanie im przekazanymi podzielić się mogli. Ale czasami, czasami... czasami artysta jakiś mglistość pamięci, język plączący się przezwyciężał. A wtedy powstawały mądrości objawione, arcydzieła sztuki wszelakiej. I problemy, bo zwyczajowo taki napity o słowo za dużo mówił, o gest za dużo robił. A ci, którym się nic nie objawiło, konsekwencje bolesne wyciągali, źle się dla mędrców takich życie na padole ziemskim kończyło.

Potem zaś Yorri poszedł spać. Bo śpiący był niepomiernie. I nad wyraz, zarazem.




Lato 2518 roku K.I., ranek

Weissdrachen, karczma "Pod trzema Tańczącymi Smokami", sala wspólna

Yorri młody był, niedługo lat czterdzieści ino kończyć miał. Ale świata kawałek zwiedził, myśleć mógł, że gdzie jak gdzie, ale w karczmie nic go nie zadziwi.

Mylił się. Gdy Gowdie go obudziła zrobił minę, jak gdyby zobaczył ducha. Bo... w gruncie rzeczy owej takowego ducha ujrzał. A że duch był to jego nowego towarzysza, tedy miną zrobił głupią i perspektyw pozytywnych niedającą. Nim się otrząsnął...

Nim się otrząsnął towarzysze jego wszystek rozplanowali, a Yorri... a Yorri został oddelegowany do pilnowania niby-trupa Josta. Niezbyt kusząca perspektywa, rzec to musiał.




Lato 2518 roku K.I., ranek

Stajnia karczemna

Stajnia była dość przestronna, o ścianach drewnianych i wysoko położonym, krytym słomą dachu. Prócz boksu dla koni i stosów siana w stajence wyróżniało się jedynie pięterko, na które prowadziła drabinka. I tam, wraz z kompanami, wspólnymi siłami, umieścił trupa.

Yorri przeklął bogów. Głowa bolała go, jak gdyby ktoś mu ją na kowadle położył, młotem jął w nią uderzać. Potrzeba mu było kufelka piwa na rozjaśnienie myśli. Albo dzbanka.

Stajni było cicho - za cicho - nie działo się nic. yorri położył się na zalegającym na pięterku sianie, ale nie rozluźnił się, siedział spięty. W końcu, jak by nie patrzeć, koło niego leżał trup.

Minął kwadrans, pół godziny i Rdestobrody zaczął się niecierpliwić. Powinni już wrócić, pomyślał. Po godzinie chciał wstać, zejść na dół... i wtedy do stajni wsunęła się młoda dzieweczka. Yorriemu zdawało się, że to karczmareczka. Sypnął na Josta sianem i przylgnął do desek. Wychylił się nieco. Dziewczyna wypatrywała czegoś przez uchyloną okiennicę. Nim minął kwadrans, do środka wszedł chłopak, w wieku dziewczyny i jął całować karczmareczkę, obejmować ją. Yorri zaklął, widząc, że idą w objęciach prosto do drabinki na pięterko.

- Cholera… - wymamrotał Yorri - to się porobiło…

Obejrzał się na Josta. Trupa zobaczyć nie mogą, cholera, jego też nie. Zaklął szpetnie. Co robić, co robić… ach, po co trupa do stajni było ciągnąć. Psie chwosty… rozejrzał się po pięterku. Hm… na pięterku pewno i stajennym zdarza się być, hałas, jakby kto chodził… zlękną się może, że kto przyuważy…

Wstał, zwalił na Jostowe ciało tyle siana, ile wlazło i ruszył do przodu, nie starając się skradać. Szedł tak, by go nie zauważyli - niech będzie dla nich stajennym szukającym czegoś na górze, stajennym, który mógłby ich zoczyć i ojcu dzieweczki, karczmarzowi Jakubowi wygadać.

Rozejrzał się, licząc, że jakieś narzędzie dźwiękowe tu jest, hałasu by narobić można. Jednocześnie liczył, że młodzieniec nie jest stajennym, takowy sprawdzić by mógł chcieć, kto to na górze kręci się...

Umyślnie zahaczył o grabie, te zahaczyły o widły, obie upadły - prost na łopatę i kilka inszych cepów i narzędzi nieznanego pochodzenia i użytkowania. O tak, teraz ci na dole wiedzą, że ktoś jest na górze… pozostaje liczyć, że spowoduje to raczej pospieszne opuszczenie stajni, niźli chęć badania zjawiska…

Yorri usłyszał szebkie kroki w pospiechu i że nieco więcej na chwilę światła budzącego się dnia wpadło do stajni, na moment, bo cień znowu zakrył ściany, gdy wrota domknęły się z powrotem.

- Dzień dobry Herr Kichner! - powiedział głośno wesoły sądząc po głosie młodzieniec. - Po jajka przyszedłem!

Ożesz… to się wpakował. W gnój po uszy się wpakował. Szlag, szlag… co robić. A może… może wmówi im, że przespał się tu za aprobatą karczmarza. Ale nie, mogli go widzieć wczoraj, w karczmie. Przekleństwo.

Odkaszlnął, wsadził sobie do ust przygarść siana, szalik zagryzł, kaszlnął jeszcze raz, głośniej.

- Jajka - mówił płynnie reikspielem, licząc, że siano i lekkie seplenienie kaszlące ukryje akcent. - na dole winny być gdzieś. A jak nie ma, to pewnikiem Jakub wziął, zaniósł gdzie. A zresztą… co się szwendasz z rana? Roboty nie masz, junge?

Przylgnął do podłogi, schylił się. I sypnął na ciało Josta sianem, jeszcze raz. Teraz już niemal nic nie było widać zza siana.

Przez szpary w podłodze widział jak blondynek patrzył do góry na pięterko drapiąc się po głowie. Wzruszył ramionami. Poszedł do części gdzie były kury i przez jakiś czas grzebał się tam. Potem idąc w stronę wyjścia obrócił się jeszcze, popatrzył, nawet wspiął się trochę na palce.

- Do widzenia Herr Kichner...

Yorri przycisnął się mocniej ku ziemi.

- Wypróżniać kiszki akuratnie zamiaruję młodzieńcze. - mruknął. - Tedy miło by były, gdybyś opuścił stajenkę.

Wyszedł. Przez kwadrans nic się nie działo, aż nagle Yorri usłyszał z jednego końskiego boksu, który zdawał się być wcześniej pustym, jakieś dźwięki czyjeś tam obecności. W końcu wyszedł stamtąd chwiejnym krokiem zaspany wieśniak, usmarowany w brudzie, słomie i tak dalej. Podszedł do zagrody z krową i wyprowadził ją na zewnątrz.

Yorri odetchnął. Przynajmniej ten go nie zauważył. Może na pastwisko poszedł, pilnować będzie. Yorri opadł na siano, licząc, że do powrotu nie będzie działo się już nic nieprzyjemnego...
 

Ostatnio edytowane przez Fyrskar : 20-01-2015 o 20:54.
Fyrskar jest offline  
Stary 18-01-2015, 21:49   #13
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Kliknij w miniaturkę

Jost nie bardzo wiedział, co ma ze sobą robić. Wszak nie mógł zostać w karczmie, szczególnie w sytuacji, gdy rozłożyli się tu noclegiem Łowca Umarłych, tfu... Czarownic, wraz z towarzyszącą mu kompanią.
Pozostawało schować się gdzieś w jakimś zaciszu i czekać.
Tylko na co?
Żywił cały czas cień nadziei, ze zdoła jakoś wrócić do swego ciała, ale nie wiedział jak... Skoro dotknięcie własnego ciała nie pomogło, to co mu pozostało? Prócz, oczywiście, znalezienia osoby, która mu zrobiła taką nieprzyjemność. Tylko kto to był, skoro nekromanta wisiał sobie spokojnie na szubienicy...

- Zadbajcie o niego... O mnie - powiedział, mając cichą nadzieję, że dopóki ciało będzie całe, dopóty on ma szansę do niego wrócić. Nawet gdyby miał przepytać wszystkich kapłanów Morra w całym Imperium. Bo w końcu co mu mogli zrobić, skoro był duchem?
Co prawda obawiał się, że istnieją pewne sposoby, rytuały, pozwalające na przepędzenie ducha, na odesłanie go do królestwa Morra, ale miał cichą nadzieję, że do czegoś takiego trzeba się dość długo przygotowywać, a jego, jako ducha, nie obowiązywały żadne więzy.
W zasadzie nawet nie musiał się nikomu pokazywać. Wszak wystarczyło zanurzyć się pod ziemię. Skoro potrafił przeniknąć przez łóżko, to czemu nie przez podłogę?
I wnet się okazało, ze teoria i pragnenia to jedno, a rzeczywistość to drugie.
Nijak pod ziemię nie dało się Jostowi schować. Podlecieć w niebo, a raczej ku sufitowi, też nie zdołał. Metr i koniec. A ziemi jako takiej nawet dotknąć nie zdołał.
Kopnąłby ze złosci jakiś stołek, ale co by to dało? Tylko by się naraził na śmieszność.

A chwilę później przekonał się, że duch ma swoje kolejne ograniczenia.
Próba opuszczenia karczmy bez zwracania na siebie uwagi, na skróty, przez ścianę, zakończyła się tragicznie.
Nie, nie uknął, ale gdyby mógł zemdleć, to z pewnością by to zrobił.
- Nigdy więcej - obiecał sobie. - No chyba że z Łowcą Czarownic na karku.

Sprawdził jeszcze, czy jego ciało dotarło bezpiecznie do stajni, po czym ostrożnie, opłotkami, ruszył w stronę lasu. Jeśli, oczywiście, to mizerne skupisko drzew można było nazwać lasem.
Nikt go nie zauważył, z czego - nie da się ukryć - był całkiem zadowolony. Zdecydwanie tego mu brakowało do szczęścia - ogólnej sensacji na wieść o pojawieniu się ducha, na dodatek włóczącego się po okolicy w blasku dnia.

Stamtąd był świetny widok na spokojną, wiejską okolicę. I na cmantarz.
- Coś w sam raz dla mnie - pomyślał ponuro.
Ale jeszcze się tam nie wybierał.
Ponownie rozejrzał się dokoła by sprawdzić, czy ktoś czasem nie zamierza odwiedzić lasu, ale w okolicy nikogo nie było. Wszędzie panowały spokój i cisza, przerywane jedynie śpiewem ptaków, które albo nie zauważały Josta, albo też nie bały się ducha.
Korzystając z chwili spokoju Jost postanowił sprawdzić możliwości swego "ciała".
Mógł mówić i machać rękami. Kopać - oczywiście bez jakikolwiek skutków dla nogi lub kopniętego obiektu.
Nie mógł ściągnąć kurtki (ciepła jakoś nie odczuwał; ani chłodu), ani wyciągnąć miecza. Czego trochę żałował, bo z pewnością wymachujący mieczem duch sprawiałby lepsze wrażenie.
Mógł sobie usiąść (a raczej zawisnąć cal nad ziemią). Mógł kawałek wzlecieć ponad ziemię. Parę stóp. Tak jakby go ktoś przywiązał do ziemi. Na krótkiej, bardzo krótkiej smyczy.
Czy to było powodem, że był duchem - i równocześnie nie był? Nie do końca umarł i dlatego nie mógł opuścić tego - cytując bardów - ziemskiego padołu?
Tylko dlaczego umarł?

Jost zerwał się z ziemi, tknięty pewną myślą.
A może ktoś chciał ukraść jego ciało? Wyrzucony duch zrobił miejsce dla innego ducha? Robota nekromanty lub jakiegoś jego wspólnika?
To mu się nie podobało. Bardzo nie podobało. A może jeszcze bardziej, niż bardzo...
Na polach pracowali już ludzie. Musiał się tą myślą podzielić z pozostałymi. Tyle tylko, że w tym momencie zdecydowanie nie mógł tego zrobić.
Musiał czekać na okazję.
A do tego czasu mógł sobie zrobić małą wycieczkę na cmentarz. Oczywiście ostrożnie, chowając się za krzewami... A nawet idąc przez krzewy. Zdecydowanie nie musiał się martwić o to, że gałęzie poszarpią mu ubranie.

Nisko schylony, rozglądając się na wszystkie strony i korzystając z każdej możliwej osłony ruszył w stronę cmentarza.
 
Kerm jest offline  
Stary 19-01-2015, 20:40   #14
 
rudaad's Avatar
 
Reputacja: 1 rudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputację
Wieczór dnia poprzedniego minął Gowdie na słuchaniu powieści, jedzeniu i piciu nie na swój koszt oraz szybkim usunięciu się w cień wspólnej izby sypialnej, gdy tylko jasne stało się to, że kapłana Morra za towarzysza nocnych ekscesów mieć nie będzie. Wszystko szło zgodnie z planem, idealnie wręcz. W nowym towarzystwie czuła się dobrze i z każdą chwilą, można by rzec, że nawet lepiej. W grupie nie rzucała się w oczy, a nawet pośród niej znalazła swoje miejsce, którego miała zamiar pilnować. Na okazję czekać długo nie należało, bo ot... przed wschodem słońca Jost wyszedł z siebie stanął obok, a to już sprawa nie tak zwyczajna jak się mogło śpiącym zdawać. Na wszystkich przebudzonych wraz z Erykowym krzykiem widok rozdzielonego ciała od ducha jawił się ponurym żartem Boga Snów i Śmierci. Dla przebudzonych po niewczasie stało się jedynie anomalią, z która trzeba było się mierzyć. Plan więc został zarządzony... Każdy miał ruszyć wyznaczoną ścieżką, choć Szczygiełkowi było to tak samo w smak jak Bertowe towarzystwo. Wiedząc to Winkel, by postawić na swoim, w trakcie ubierania się, nim jeszcze ktokolwiek opuścił salę sypialną zaczepił Gowdie spokojnie mówiąc do niej:

- Myślę, że rozsądnym będzie jak przejdziemy do głównej sali i coś zjemy. Zatem jak kapłan będzie już przy stoliku zapytam grzecznie czy możemy się dosiąść. Jak go nie będzie siadamy, zamawiamy jedzenie i czekamy aż będzie schodził. Pasuje Ci taki plan?

- Naprawdę uparliście się na tego kapłana? Nie wystarczyłby wam karczmarz tak na jeden raz? Edmund mówił coś przecież o przychylności świeckiej władzy wyznania Morra w takich przypadkach? - wizja śniadania kusiła dziewczynę niezmiennie, choć towarzystwo zapowiadało się niespecjalne, a nawet z każdą chwilą gorsze.

- Gowdie ja już miałem styczność z kapłanami Morra i wiem, że nie każdy jest taki jak uważa Edmund. - powiedział Bert. - Nie bój się. Ja wiem co robię.

- I może jeszcze mam Ci zaufać tak jak i Ty ufasz nam? - w dopełnieniu odpowiedzi wykrzywiła usta w sarkastycznym uśmiechu.

- Nie. - uśmiechnął się również Winkel, ale bardziej serdecznie. - Nie ufaj mi. Jeżeli cenisz własne życie nie ufaj. - dodał z lekkim rozbawieniem. - Chodź, a postaram się aby ten miły, starszy Pan nie zabił Cię widelcem w trakcie jedzenia.

Trzeci raz powtórzone magiczne słowo - "jedzenie" wystarczyło, żeby Gowdie dała za wygraną i roześmiała się z żartu Berta. Nigdy, nie potrafiła długo chować uraz, jeśli jakimś cudem już się jej owe trafiały to odpuszczała je w mgnieniu oka, niczym Eryk niewygodne tematy w drodze do stajni z trupem Josta. Zaraz po wyjściu całej hałastry przez główne wrota karczmy i zajęciu przez Gowdie i Berta miejsc przy stole, z górnego piętra przybytku zszedł kapłan Morra. Ubrany był w swoje czarne szaty, z kapturem narzuconym na głowę, a twarzą zasłoniętą zwykłą, prostą, czarną maską z otworami na oczy, przez które widać było uważne, przenikliwe, zielone oczy. Nie spiesząc się przeszedł przez karczmę w kierunku wyjściowych drzwi nie odpowiadając słowem na pozdrowienie karczmarza. To zachowanie Morryaryty podsuwało Gowdie pod nos wizję bliższą opowieści Edmunda, niż obietnic Berta. Sama była złodziejka najchętniej schowałaby się wtedy pod stół, ale zachowała jeszcze tyle zdrowego rozsądku, żeby nie zwracać na siebie uwagi. Ostatnie wydarzenia na jej drodze pogłębiły niechęć do profesji i patronactwa, którymi parał się odziany na czarno “miły, starszy pan”. Począwszy od własnego lunatykowania, skończywszy na “wyjściu z siebie” Josta. Nic więc dziwnego, że niespecjalnie cieszył ją widok kapłana i Winkela wskakującego wprost w jego objęcia… No prawie, gdyż Bert widząc schodzącego na dół kapłana spróbował zajść mu drogę i z pewnej odległości, z szacunkiem, skinął mu głową pytając czy może zająć mu chwilę jego cennego czasu. Jak zawsze grzecznie, ale jako, że było ranem - niezbyt nachalnie - przynajmniej jemu się tak wydawało. Gowdie i sam główny zainteresowany widać uznali inaczej, bo ani jedno, ani drugie nie odpowiedziało na pozdrowienia. Gowdie lekko wyprostowała się za to za stołem, żeby wszystko dobrze widzieć, a, jak na zawołanie, Morryta przystanął i spojrzał na Berta zielonymi oczami. Nawet z odległości wzrok ten wyglądał na zimny i jakby nieobecny lub zupełnie niezainteresowany, obojętny... Nic nie mówił. Patrzył na Berta zza maski.

- Szanowny duchowny. - zaczął oglądany. - Mógłbym Panu zająć chwilę spokojną rozmową czy też bardzo się Pan śpieszy z powodu jakiejś pilnej sprawy? - zapytał gawędziarz z szacunkiem patrząc w oczy rozmówcy.

Zakapturzony duchowny zmierzył Winkela od stóp do głów ruchem oczu a potem znowu zawiesił wzrok na twarzy gawędziarza. Mrugnął. Nic nie mówił. Znowu.

- Jeżeli ma oświecony kapłan jakąś nie znoszącą zwłoki czynność do wykonania to proszę bardzo, nie zatrzymuję. Jednak jeżeli może Pan mi poświęcić kilka minut swojego czasu to zapraszam do stolika… - powiedział Winkel spokojnie pokazując na stolik, przy którym wcześniej umówił się z Gowdie. - Oferuję posiłek, o ile duchowny respektuje. - dodał z lekkim uśmiechem co pod ciężarem kamiennego oblicza kapłana nie było łatwe.

Morryta przeniósł wzrok na stolik, potem zerknął jeszcze na Berta, odwrócił się na pięcie i ruszył ku drzwiom. Przed wyjściem zatrzymał się jeszcze i uważnie przyjrzał się wszystkim w karczmie nim wyszedł. Pod ciężarem tego wzroku Gowdie odruchowo zaczęła się kulić w sobie. Winkel zaś tylko westchnął po tym jak kapłan opuścił przybytek i powoli ruszył ku stolikowi. W tym czasie karczmarz podszedł do stolika gdzie siedziała Gowdie i wycierając stół sam nawiązał do chwilę wcześniej obserwowanej sytuacji:

- Ten kapłan z nikim nie gada. Tylko z tym Kislevitą i łowcą. Dziwny… - wzdrygnął się. - Co zjesz panienko? Jajka z kiełbasą mogą być?

Gowdie lekko wychyliła się z nad stołu, za którym usilnie próbowała się “nie chować” i powitała karczmarza szerokim, dziewczęcym uśmiechem. Niezgrabnie poprawiając warkocz spojrzała w stronę nadchodzącego Berta i na przedstawione jej menu przytaknęła energicznie głową. Jakiś dobry początek już był, zanim nastąpiła kontynuacja w postaci odpowiedzi dziewczyny zdążył oczywiście wtrącić się już gawędziarz. Cóż, może uważał, że ma dość dziewczęcego uroku potrzebnego im do tego starcia i to za nich oboje.

- Witam Pana oberżystę! - rzucił lekko radośnie Winkel. - Co dzisiaj poleca szefowa kuchni? - zapytał siadając obok Gowdie.

- Jajecznica. - odpowiedział patrząc na Gowdie. - Zara podam.

- Trochę taki introwertyk z tego kapłana. - powiedział do dziewczyny Winkel. - Przez cały mój monolog jedynie mnie sondował, słuchał, a później wyszedł. Byłem jak zawsze grzeczny. - dodał Bert.

- Nie każdy zna grzeczności, nie można przecież wymagać od każdego tego czego wymaga się od siebie. - uśmiechnęła się dziewczyna. - Karczmarz twierdzi, że nie Morryta nie mówi tylko z tobą, ale też z nikim poza łowcą i Kislevitą - ostatnie słowo wypowiedziała z obcym akcentem, jakby powstrzymując się od użycia innego.

- Od dawna znasz kislevski? - zapytał Bert. - Nie wyglądasz na dziewczynę stamtąd. Większość jakie spotkałem były szerokości Arno… Biceps też miały porównywalny. - uśmiechnął się pod nosem Winkel.

- Jakbym wyglądała jak dziewczyna stamtąd to dziś nie włóczyłabym się z wami, ale chowała siódemkę własnych dzieci. Po kislevsku znam parę słów, jak każdy chyba. Ty nie umiesz? Bo wyglądasz jakbyś umiał wszystko, a przy najmniej starasz się tak wyglądać, co wcale na złe nie wychodzi. Dzięki temu niewiele do roboty innym zostaje. No i przecież każdy lubi ciężką pracę, zwłaszcza, jak wykonuję ją ktoś inny. - nie przestawała się uśmiechać.

- Siódemkę?! - zapytał się Winkel zadziwiony. - Zatem rodziłabyś długie lata, bo twoja miednica wygląda jakby mogła wyrzucać maksimum po pół noworodka. - zaśmiał się Bert. - Póki co raczej się nie włóczymy. - dodał. - Ktoś mi kiedyś powiedział, że włóczenie zaczyna się po tuzinie kufli piwa i dwóch tygodniach bez mycia. Zatem… My się wcale nie włóczymy. Nie znam kislevskiego, a nawet niewiele z tego co bym chciał potrafię. - dodał lekko wykrzywiając usta.

- Mogę cię nauczyć. To proste! Bilin- kuźwa, job twoju…

Karczmarz wrócił z talerzami.

- Smacznego.

- Oberżysto. - zagadnął Winkel mężczyznę. - Możemy zamienić kilka słówek na spokojnie? Byłbym bardzo wdzięczny.

- Ze mną? - karczmarz nieco rozpromienił się. - A o czym? - przycupnął na ławie.

Gowdie zrobiła odrobinę więcej miejsca obok siebie, żeby mógł się wygodnie rozsiąść z czego mężczyzna nie omieszkał skorzystać przysuwając się bliżej Szczygiełka, jednocześnie łypiąc okiem za bar w kierunku zaplecza.

- Na początek chciałem zapytać czy aby kapłan nie został jakoś urażony w czasie śledztwa, które prowadził z łowcą? - zapytał się Bert zaciekawiony.

- W ogóle się do mnie nie odzywa, a z tego co widziałem do nikogo poza swoimi dwoma towarzyszami nic nie mówi. Ktoś mu jakąś przykrość wyrządził?

- Skąd. Taki już musi być. Żadnych przykrości tutaj. No chyba, że za przykrość brać można obecność nekromanty w naszym miasteczku. Taki wstyd…
- pokiwał głową. - ...i kto by się spodziewał. Peter. Rzeźnik. Nigdy bym nie podejrzewał. - zrobił wielkie oczy.

- Dobrze wiemy jak to wygląda z punktu widzenia prostych, uczciwych mieszkańców. - powiedział Winkel cicho na tyle aby usłyszała go jedynie Gowdie i karczmarz. - Pochodzę z małej mieściny, w której został niegdyś...

Dziewczyna miała zamiar kopnąć Berta pod stołem w kostkę, ale w ostatniej chwili zrezygnowała. Za bardzo odbiegał od tematu, na który widocznie sam karczmarz miał ochotę się wyżalić, a oni przepuszczali taką okazję.

- Tak? Co się u was stało panie? - zaciekawił się Jakub.

- Mów mi Bert. - powiedział chłopak patrząc przyjaźnie na rozmówcę.

- Dobrze świnko. - wyciągnął rękę. - Kuba jestem.

- Miło mi. Moja piękna towarzyszka… - pokazał na Gowdie gawędziarz czekając aż ta się przedstawi.

- Żona? - uśmiechnął się.

- Gowdie - powiedziała niemal równocześnie z oberżystą.

- Nie. Obecnie. - powiedział Winkel puszczając oko do kobiety, na co ta zakrztusiła się czymkolwiek co miała obecnie w ustach.

- Taaaak. - karczmarz zawiesił wzrok na Gowdie chwilę za długo.

- Jak mówiłem Jakubie pochodzę z małej mieścinki, w której niegdyś bestialsko zamordowany został kapłan Sigmara. Zwłoki były zmasakrowane. Dobry był z niego człowiek. Uczynny, miły, pracowity...

- Oh.. - wpadł w słowo Jakub. - To całkiem jak nasz kaznodzieja, całkiem! Niedawno sprowadził się nam ze stolicy. Nową świątynia, miasteczko nam się rozrasta i kult sigmarowy przydzielił nam kapłana. - powiedział dumnie.

- Wyobraź sobie sytuację zupełnie taką jak u was. Ginie duchowny, a mordercą jest jeden z mieszkańców, których znałem od urodzenia. Nie śmiałem nawet podejrzewać kogokolwiek z nich więc pierwsze podejrzenia padły na jedynych dwóch przyjezdnych. Niewinni jednak byli. - mówił Bert cicho odtwarzając historię sprzed lat. - Jak się baron dowiedział o śmierci kapłana przyszło pismo, że za dwa dni pojawi się łowca czarownic. Mieliśmy wybór. Albo znaleźć winnego albo patrzeć jak cały dobytek wszystkich osadników płonie, a sami oni zapewne wraz z nim. - wykrzywił się gawędziarz okropnie. - Dwa dni na znalezienie mordercy wśród ludzi, których się darzyło ogromnym szacunkiem. Byłem jednym ze śledczych. U nas kultystą okazał się karczmarz, ale…

- Ale..? - powtórzył Jakub.

- Ale było tak jak u was, Jakubie. Albo wydajemy jednego ze swoich albo odpowiada cała społeczność. Jego rodzina była w szoku, wszyscy byli w szoku. Sami śledczy byli w szoku. Nie mogłem w to uwierzyć. Przez długi czas uważałem, że nasza mieścina straciła nie jednego dobrego człowieka, a dwóch… - zasmucił się chłopak.

- Ale, zaraz, zaraz… Jak to jak u nas? - oberżysta zdziwił się niepomiernie. - Nasz kapłan wezwał ze stolicy zawodowców, bo dziwne głosy z cmentarza ludzi straszyły. My nikogo sami nie samosądzili. - obruszył się. - Śledztwo żadne mnie nie dotyczy. Tylko, że teraz łowca, jak już pogromił umarlaków z Morrytą i tym Kislevitą, to gdy skazali pojmanego nekromantę, i powiesili, to węszą dalej czy innej śmierdzącej tutaj nekromancją szajki nie ma… - ostatnie zdania powiedział ciszej.

- Okropna sprawa powiem Ci, Jakubie. Podobieństwo, o którym wspomniałem jest takie, że u nas nadal wielu wspomina starego, poczciwego Thomasa. Tak samo jak u was mało kto pewnie wierzy w winę rzeźnika. Przecież widzę…

- Wszyscy wierzą. - obruszył się karczmarz. - Coś ty świnko… On i jego umarlaki zabili wielu chłopa z naszej straży zanim łowca przyszedł z odsieczą… Pierwej próbowaliśmy sami poradzić sobie z Peterem, ale pogromił nas. Z grobów nasi przodkowie wstali do jego zewu… Oh… To nie to samo co u was, jakwyście niewinnego ukatrupili… Pewnie dalej sprawca albo wioska cała zamieszana i niech no tylko łowca się jaki dowie. Nie rozpowiadaj o tem lepiej świnko...

- Rzeczywiście sprawy są całkiem inne, ale Thomas był winny. Tego mieliśmy niezbite dowody zarówno przed jego skazaniem, jak i po nim pojawiły się nowe. - rzucił Bert. - Po prostu czasem wydaje nam się, że znamy człowieka, a tak naprawdę nie wiemy o nim nic. Skoro nekromanta rozbity to dlaczego oni nadal węszą? Nie rozumiem.

- A to nie znasz widzę się na tym. - machnął ręką oberżysta. - Oni szukają pretekstu żeby nasza wioskę spalić. Na pewno…. Tak na wszelki wypadek… Na pewno… Węszą i szukają dalej, jakby miał wspólników… - westchnął.

- Też się tego obawiam. - powiedział z lekkim przejęciem Bert. - Niektórzy łowcy to fanatycy. - dodał bardzo cicho. - Dlaczego nie spalili ciała tylko go powiesili? Myślisz, że ku przestrodze dla jego pomagierów o ile jacyś istnieją?

Jakub wzruszył ramionami.

- Nie znam się na tym. Ale Peter straszy znakomicie…

Nim rozmowa dobiegła końca wrócił Eryk, który zaś za Berta dyskusję przedłużył, nie przynosząc wiele ciekawszego, niż zostało powiedziane do tamtej pory. Gowdie objedzona dość miała słuchania wiecznie tego samego i pod pretekstem zewu natury miała pierwszą okazję tamtego dnia spędzić chwilę czasu poza opiekuńczym wzrokiem, czy to Berta, czy Eryka, czy samego Kislevity. Choć ten ostatni najbardziej ją ciekawił to rozmowę z nim zostawiła sobie na inną okazję, wpisując się niejako to do jego rozkładu zajęć, szerokim uśmiechem jakim go pożegnała, gdy pochwyciła jego spojrzenie. Na chwilę ówczesną miała plan sprawdzić samej dom rzeźnika, wszak łączyła w sobie talenty do tego wręcz stworzone. Drogę wybrała okrężną by nie trafić na Arno i Edmunda i jednocześnie taką żeby poznać najbliższą okolicę jeśli przyszło by popłochu uciekać. W samej podróży myśli zajęła przypominaniem sobie języków, którymi władała w zakresie większym niż tylko przekleństwa, a które mogłyby się przydać w oględzinach siedziby lokalnego czarnoksięstwa.
 
__________________
"Najbardziej przecież ze wszystkich odznaczyła się ta, co zapragnęła zajrzeć do wnętrza mózgu, do siedliska wolnej myśli i zupełnie je zeżreć. Ta wstąpiła majestatycznie na nogę Winrycha, przemaszerowała po nim, dotarła szczęśliwie aż do głowy i poczęła dobijać się zapamiętale do wnętrza tej czaszki, do tej ostatniej fortecy polskiego powstania."
rudaad jest offline  
Stary 19-01-2015, 20:53   #15
 
Evil_Maniak's Avatar
 
Reputacja: 1 Evil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputację
Pierwszy raz od wielu tygodni Edmund miał szansę spać w prawdziwym łóżku, nie ważne jak bardzo zainfekowanym pchłami i innym robactwem, ale jednak to było łóżko. Miał nawet własny koc i poduszkę, a nagle jakaś piegowata szlora budzi go kopniakiem w żebra. „Jeszcze się na niej zemszczę” pomyślał Edmund w duchu, rozcierając bok jedną ręką. Drugą miał zajętą wokół ciepłego ciała Josta Schlachtera, a za nimi włóczyła się jego zmaterializowana dusza. Na długo zapamięta ten poranek…

Emocje już nieco opadły i nie zastanawiał się wiele nad decyzjami swoich nowych kompanów. „Róbta jak chceta”, zaśmiał się gdzieś w okolicy czoła, „gdzie jest szlam, tam są niziołki, trzeba tylko je teraz znaleźć i porządnie wytrząść”. Jost nie był jakoś wyjątkowo ciężki, a po wczorajszej kolacji nie trudno było go przedstawiać jako zalanego w sztok obdartusa. Szczęśliwie karczmarz i jego małżonka nie zwrócili szczególnej uwagi, także mogli go bezpiecznie ułożyć na piętrze pobliskiej stajni. Spojrzał pełnym powagi wzrokiem na Arno.

- Nie ma co tracić czasu. Idziemy? – spytał Edmund.

Khazad skinął jedynie głową w geście zgody.


Dom rzeźnika nie wyróżniał się wiele na tle innych domostw w sąsiedztwie. Typowy domek wieśniaka, który dorobił się na nieszczęściu innych, w tym przypadku na nieszczęściu trzody i innych zwierząt hodowlanych, co można było stwierdzić po bardzo okazałym szyldzie przedstawiającym różowego prosiaka. Wszystkie otwory na parterze były szczelnie zadeskowane, wrota do piwnicy zamknięte kłódką, jedynym wejściem wydały się okna na piętrze. Korzystając z faktu, że nie wielu ludzi budzi się skoro świt, a jedynie rolnicy i grupy wędrowców nękane przez duchy, Edmund wspiął się z pewną dozą gracji po ścianie budynku, wybił szybę ręką owiniętą w płaszcz i wszedł do środka, zastając tam istne pole bitwy. Wojna najwyraźniej toczyła się pomiędzy meblami i wygląda na to, że nie było żadnych ocalałych. Prędko wyciągnął linę ze swojej torby i rzucił jej drugi koniec na zewnątrz. Krasnolud po dłuższej chwili wspiął się na piętro i szybko chwycił swoją broń. Nie mieli teraz czasu na przeszukiwanie pomieszczeń, musieli się najpierw upewnić, że są bezpieczni, przecież za każdym rogiem mógł na nich czekać jakiś ohydny nieumarły albo coś jeszcze gorszego. Edmund nie wiedział co jest gorsze, ale właśnie z tego powodu pot zrosił mu plecy…

Na ich szczęście, albo i nie szczęście, budynek był zupełnie opuszczony, Edmund zauważył jedynie pająka cierpliwie układającego swoją sieć w rogu jednego z pokoi. We wszystkich pokojach zastali jeden wielki ładnie powiedziawszy „budynek w którym uprawia się nierząd” - powywracane meble, porozbijane dzbany, pobite butelki, półki zrzucone na ziemię, szafy wybebeszone, papiery porozrzucane. Wyglądało to na niezbyt subtelną rewizję, najpewniej przeprowadzoną przez łowcę czarownic i tęgiego Kislevite. Zwrócił ich uwagę brak mięsa w części sklepowej, wszystko inne leżało na ziemi, ale ten brak świńskich tuszy u rzeźnika, który został oskarżony o nekromancję przywodził Edmundowi jedynie jedną rzecz do głowy. Musiał się głęboko zastanowić czy aby wczorajszy posiłek to na pewno wieprzowina. Poza tym dom wyglądał bardzo zwyczajnie, żadnych podejrzanych ksiąg i znaków, plam krwi, świec złowieszczo skapujących i ustawionych wokół piekielnego portalu. Zdziwiło to Edmunda, spodziewał się chociażby oznak Morryckiej interwencji, kapłan przecież powinien w jakiś sposób zabezpieczyć to miejsce. Edmund mógł jedynie podejrzewać, że to nie jest to miejsce którego szukali. Krasnolud też nie zauważył nic nienaturalnego, zdawało się to go smucić, zapewne przejmował się losem przyjaciela i aktualnym brakiem rozwiązania tegoż problemu. Ostatnim pokojem jaki odwiedzili był gabinet, pełen wszelkiej maści papierów leżących na praktycznie każdej powierzchni, mniej lub więcej takiego widoku można by się spodziewać po eksplozji książki. Rachunki, przepisy na mięso, nic szczególnego, oprócz pewnej koperty z listem, która kuriozalnym zrządzeniem losu wpadła Edmundowi w oko. Nieco mniejsza od standardowych skrywała bardzo stary list, sprzed kilku co najmniej lat. Jako prawdziwy ekspert w dziedzinie analfabetyzmu oddał posłusznie kopertę Arno i czekał na wyjaśnienie treści. Jak się okazało była to korespondencja miłosna między nieznaną niewiastą, a rzeźnikiem.


- Warto pokazać to reszcie, i poszukać tej Elizy. – stwierdził Edmund.

Długobrody znowu jedynie kiwnął głową z aprobatą i schował kopertę za pazuchę. Dziwnym przypadkiem i zbiegiem okoliczności Edmund też miał za pazuchą coś co należało wcześniej do rzeźnika, świecę z kuchni i butelkę wina z piwnicy, o czym khazad nie mógł wiedzieć, a co radowało Edmunda.

Nadszedł czas na powrót, minęło już trochę czasu, a nie mogli ryzykować wychodzenia z domu osobnika powiązanego z nekromancją w biały dzień, niektórym sąsiadom mogłoby się to nie spodobać. Edmund wyjrzał przez okno którym weszli, aby wybadać jak wygląda sytuacja na zewnątrz. Sąsiadka właśnie wchodziła do budynku, a przed jej domem na ulicy dzieciaki grały w piłkę… z Kislevskim ochroniarzem kapłana… który na szczęście był odwrócony plecami. Edmund przymknął framugę i ruszył do okien prowadzących na ogród. Tam było pusto i nie tracąc czasu wyszli na ogród, najpierw Arno z małą pomocą Edmunda, a potem sam Edmund. Przywitał ich zapuszczony ogród, stodoła i szopa, których nie widzieli od frontu. Edmund zapisał w pamięci, że w razie problemów warto jeszcze zajrzeć do tych budynków, ale czuł w bebechach, że to nie tutaj. Ukradkiem przeszli przez posesję sąsiadów do drogi po drugiej stronie, jak najdalej od Kislevity. Powrót nie zajął im wiele czasu. Czujne oczy łowcy czarownic przyglądały im się jak wchodzili do karczmy, co obaj postanowili zwyczajnie zignorować.


W karczmie czekali na nich Bert i Eryk, dziewczyna podobno wyszła do latryny. Edmund i Arno przysiedli się, zamówili jajecznicę i ściszonym głosem opowiedzieli wszystko co spotkali w domu rzeźnika, a sami też wysłuchali czego się reszta dowiedziała z rozmowy z karczmarzem, bo jak się okazało kapłan nie był zbyt rozmowny. Najwyraźniej czekała ich teraz wyprawa na cmentarz i rozmowa z Sigmarytą. Jedząc swoją porcję jajek Edmund przypomniał sobie o Yorrim, który czekał przy ciele. Pewniakiem był głodny, także trzeba mu wziąć coś na wynos.
 
Evil_Maniak jest offline  
Stary 21-01-2015, 03:07   #16
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację





Lato 2518 roku K.I., przedpołudnie

Weissdrachen, karczma "Pod trzema Tańczącymi Smokami", sala główna


W „Tańczących Smokach” Ferajna ze Stirlandu zgromadzona wokół Eryka, patrzyła na liścik rozścielony na stole przez Arno, który znalazł się w domu rzeźnika. Czy ważnym to było dla sprawy Josta?
Igor Wielki zagadywał karczmarza beztrosko.



Kaczmarka głośno budziła wciąż pijanych leśników w sali głównej, co słychać było zza kotary donośnie. Rozezlona była, bo ktoś narzygał do cudzego wyrka zamiast do wiadra na sranie.

Bert postanowił jak zwykle pociągnąć miejscowych za wiadomo co, więc korzystając z okazji, że Morryty nie było, Sigmaryta nie wyszedł jeszcze z pokoju, a Kislevita opóścił karczmę po kilku luźnych słowach z Winklem na boku, gawędziarz zaprosił do ich stołu miejscowego, co raczył się od samego rana piwem przy szynkwasie.

- Dziewięć dni już będzie jak to się zaczęło. – mówi posępnie niechlujnie nieogolony Zachary. – W dwudziestu chłopa uderzyliśmy na cmentarz, gdzie nekromanta w czarnych sztach zakapturzony czarował. W grobów wygrzebywały się trupy na mych oczach. Te co niedawnośmy grzebali, wciąż rozpoznawalne dla nas w blasku pochodni i Mannslieba. I szkieletów gromada. Rzucił na nas ożywieńców i niestety porażkę sromotną żeśmy odnieśli... Kilku co uciec nie zdołało, zatłukli, rozszarpali żywcem. – napił się solidnie z kufla. – Dobrzy ludzie byli... Od dziecka znałem... Potem ojciec Choliebek i Herr Emil zakazali nam zaglądać tam nocami. A nikt spać nie mógł gotowy do obrony domów. Tydzień minął i w noc czarną bitwa rozgorzała na cmentarzu magiczna. Wszystkie trupy chyba wskrzesił nekromanta, tyle ich było. Lecz nie zatrzymały łowców. O, nie... – zaprzeczył ruchem głowo stanowczo. – Przeszli przez hordę jak żniwiarz z kosą przez zborze kładąc kłosy na glebę... Kiedy kaptur zerwali ze skurwysyna na placu, wszyscy zobaczyli Petera, naszego rzeźnika. Nawet oporu nie stawiał. Jakby ciul cieszył się z tego... tak się jakby uśmiechnął łypiąc do czarnego nieba nim zadyndał... I nogami nawet nie wierzgał... - splunął na deski karczmy.

Od innego Weissdracheńczyka, który spokojnie mógł uchodzić za miejscowego pijaczka, Winkel się dowiedział w tajemnicy wielkiej, że ojciec Choliebek tajemnie sypia z żoną pewnego rolnika, którego nazwiska przez grzeczność wymieniał nie będzie. Mało tego, ponoć córka karczmarza gzi się z rodzonym bratem i teraz brakuje tylko, żeby łowca się dowiedział i puścić z dymem ich kochaną karczmę raczył przez takie wbrew naturze zboczenie. Przecie wiadomo, że lepiej już krowę, kozę czy nawet teściową zapiąć po ciemku niż własną krew... Jednakże ten ostatni rozmówca zdawał się być na tyle dziwacznym oryginałem, że trudno było Winkelowi orzec, czy jegomość z wrzodem na szyi, łgał z nut, czy wierzył w co mówił?

- Całkiem niezłe tu piwo macie… - powiedział z uznaniem Winkel patrząc na jednego z miejscowych. - W wielu miejscach już byłem i w większości mniejszych miejscowości podawali szczyn. Może to nie klasa jak w stolicy, ale na pewno pozytywnie zaskakuje. Podobnie jak ten smaczny posiłek jaki jadłem niedawno w okolicznym zajeździe. Ponoć kucharza uczył jegomość, któremu przepis zdradziła Pani Eliza z Weissdrachen właśnie. Ile ja bym dał aby poznać ten tajnik od samej mistrzyni kuchni. Znacie może damę o tym imieniu?

Miejscowy popatrzył na Berta jak na chodzącą, oddychającą i mówiącą osobliwość.

- Znamy. – wskazał ręką za miasto i rozbawioną miną. – Leży nasza jedyna Eliza na cmentarzu... – dodał, lecz widząc wchodzącego do sali Łowcę Czarownic, który musiał usłyszeć ostatnie słowa i teraz patrzył na owego mężczyznę, mina człekowi zcierpła.

Chłop upił łyczek z pełnego kufla, naciągnął słomiany kapelusz i kłaniając się w pas Sigmarycie bełkocząc coś chyba o dniu dobrym życzeniach.

- Dziery Dobeń...

Czym prędzej wyszedł z karczmy. Reszta miejscowych obiboków wsadziła nosy w kufle odsuwając się dyskretnie od Winkela.

- Co cię tak plotkarzu zmarli interesują z tego cmentarza? – rzucił oschle łowca od razu przechodząc na per ty, nie wysilając się na przedstawienia.





Lato 2518 roku K.I., przedpołudnie

Weissdrachen, karczemna stajnia


Yorri leżał na sianie beznamiętnie oceniając konstrukcję stopu stodoły. Przez szpary wpadały z ukosa smugi światła. Gdyby miał książkę, to by chociaż poczytał. A tak... na pustych kartach pergaminów mógł jedną co najwyżej zacząć pisać.

Za jakiś czas usłyszał na ulicy pod stajnią rozmowę kilku miejscowych.

- Olek Schusterowy gadał, że zwierzoludy napadły go przy potoku. – mówiła z przejęciem niewiasta. – Ledwie uszedł!
- Wierzysz w to? – zapytał męski głos. – Tak blisko stolicy? Durne to by były bestie. To jak lisowi za dnia pod kurnik podłazić.
- A widziałeś jaką ma bliznę na ryju szewczyk?
- A to przepraszam, nie wiedziałem... - zreflektował się zaniepokojony rozmówca.
- A jak już o kurniku mowa, to Hochschapler moje nieśki truje. - poskarżył się ze złością rozpoznawalny już Yorriemu głos kobiety. – Ledwie koniec z końcem tera związać idzie...
- Ta... Gdyby my jeść nie musieli, to wszystkie kochane świnki byliby my bagacze. - wtrącił mężczyzna.
- A ten skurwesyn – ciągnęła niewiasta. - w oczy mnie łże, że nic o tem nie wie... Ot i sąsiada bogowie mi zesłali. Mało, że konkurentcja, to jeszcze kurozajebca...
- A to do Herr Scheibena idzie po radę. Albo ojca Choliebka. I jeden i drugi poradzić co może. – nowy głos damski życzliwie przejęty.
- Byłam. - odparła zrezygnowana tamta. – Bez dowodów to... I bogowie nie pomogą.
- Gdyby bogowie żyli na ziemi, to by im ludzie wybili szyby. - westchnął mężczyzna.
- Weź ty stary przestań herezje pierdolić.
- Ot zażartować nie można. - mruknął niezadowolony.
- Łowcy uszu nastawiają, a temu śmiechy-chichy z bogów... - syknęła ciętym językiem. - Jak nie umisz gryźć, to nie szczyrz zębów!
- Bogowie wybaczcie. – skruszył się, mąż zapewne.
- Kislevita idzie. Bywajcie kumowie.
- Bywajcie.

Ustały głosy.
I znowu nudna zaczynała doskwierać, choć teraz do niej dołączyło pragnienie suchego gardła i w kiszkach burczenie.

Drzwi otwarły się do stajni i przez dziurę po wybitym sęku w desce pięterka, Rdestobrody dojrzał Edmunda. Nowy kompan szedł z drewnianą dymiącą zastawą: micha z łychą i kufel.





Lato 2518 roku K.I., przedpołudnie

Weissdrachen, dom Petera Trottela


Gowdie bez problemu dotarła do domu rzeźnika. Sporo już było przechodniów. Przy domostwach kręcili się ludzie. Dzieciory latały samopas po ulicy drąc się jeden przez drugiego, w małych rzyciach zapewne mając takie poważne figury jak rzucający cień na miasteczko posępny wizerunek nieruchomego łowcy w oknie pokoju na piętrze zajazdu...


...zamaskowany kapłan Boga Umarłych, czy tego wielkiego, śmiesznie gadającego Igora, co strach im było się bać w sposób szczególny. No chyba tylko wtedy, gdy basowym śmiechem ganiał za nimi udając srogo obudzonego niedźwiedzia.

Szczygiełek przekonała się szybko, że okna i drzwi domu były skutecznie na parterze zabite dechami. Kłódka na klapie do piwnicy wyglądała solidnie. O, już wiedziała jak ten ktoś subtelny włamał się do opatrzonego zakazem wstępu przez łowców czarownic domu nekromanty... Wybita szyba w oknie na piętrze patrzyła czarną dziurą. Nie posprzątali nawet szkła z ziemi. Uniosła brew mimo wszystko. Siły bogowie w muskułach jej poskąpili i choć chudą była jak fasolka, to zdawała sobie sprawę, że nie tędy droga.

Obora, stajnia i szopa, wszystkie przytulone w rzędzie, tonęły w zdziczałym ogrodzie. Zabudowania gospodarcze, niedaleko domu usytuowane, bo dziesięć i pół stopy bez cala, od ściany pierwszego dzieliło do sieni zaplecza. Kłódki i łańcuchy broniły wejścia, lecz kraty w jednym z okien, w sam raz szeroko były osadzone, aby się w nich zmieściła ruda główka. Reszta zwinnie zniknęła za ramionami.

W środku nie znalazła prócz łajna, obornika, pustych zagród, siana i narzędzi zbyt wiele. Za to solidne drzwi na dole schodków pod ziemię były otwarte. Użyczając lampy ze stajni zeszła w ciemność kamiennego loszku. Okazał się być przechowalnią, nieobecnego w tej chwili mięsa. W pustych ścianach mieszkał chłód. Ze sklepienia wisiało w dwóch rzędach z tuzin rzeźnickich haków. Na stole, jak i na posadzce, widać było niemożliwe do zmycia, przebarwione na zawsze krwawe plamy w kamieniach. Sala był długa choć niespecjalnie szeroka i ciągnęła się w stronę domu. Na przeciwnej ścianie drugie drzwi prowadziły do, jak się okazało po odsłonięciu kotary, piwnicy domu rzeźnika.

Po spędzeniu wystarczającego czasu w domu wisielca, Gowdie wiedziała, że Peter Trottel od dawna nie prowadził porządnej księgowości. Z zapisków wynikało, że w ostatnim roku sprzedawał tyle tylko, aby nie wpaść w długi, bez zysków większych, na krawędzi opłacalności. Nie znalazła żadnych pieniędzy, ani kosztowności, choć pod komodą w sypialni trafił się mały, zakurzony kamyk w złotym kolczyku, co utknął w rozstępie między deskami podłogi. Czarny diamencik, wcale niemałych rozmiarów, cieszył oko, bo wart musiał być niemało i smucił zarazem, bo bez drugiego do pary, wart musiał być zarazem mało.





Lato 2518 roku K.I., przedpołudnie

Weissdrachen, karczemna stajnia


Kanincher miał już schodzić na dół, gdy do stajni wszedł już przetrzeźwiały Herr Kichner "Siny Kinol" na stanowisku stajennego pracujący u karczmarza Jakuba. Mężczyzna wielki być musiał, lecz jakoś tak garbił się i powłóczył nogami, że i przez to okazale sie nie prezentował. Jak zabiedzony, chory niedźwiedź raczej. Podszedł do boksów i pogładził kolejno po łbach konie, które podeszły stawiając uszy.

- Ech te łowcy, nie dadzą wam po pastwisku pohasać... Psubraty chędożone... Trawki zielonej pożuć, wiater w grzywy złapać. Ech... – westchnął. – Nakarmim was zara świnki kochane.

Chwycił za widły i nałożył siana dwóm ogierom. Wielkiej kasztance zabrakło. Kichner ruszył ku drabince.

- W pizdu ruch jak na Zhubfarnej w Schremleben... – mruknął pod nosem Yorri, któremu Edward byłby bliżej, zakryłby gębę a tak tylko ściągnął brwi przy bezgłośnym, przeciągłym „Ciiiiiiii” placa na ustach.

Kichner na szczęście nie usłyszał khazada, lecz cóż z tego. I tak był już w połowie drabiny na pięterko.





Lato 2518 roku K.I., przedpołudnie

Weissdrachen, cmentarz


Jostowi dotarcie na cmentarz zajęło więcej niźli się tego duch Chłopca z Biberhof spodziewał. Kiedy już jednak tam zawitał, przez nikogo niezauważony, upłynęły już trzy godziny od niecodziennego przebudzenia i dzień przchodził w przedpołudnie. Przepatrywacz w porę dostrzegł zza kamiennego, po pas sięgającego muru, czarną sylwetkę Morryty.


Duchowny modlił się nieruchomo na świeżej mogile. A grobów nowiutkich było jak okiem sięgnąć, choć pogrzebowe kamienie i patyki wyznaczające mogiły nie były już pierwszej młodości. Kapłan klęczał w zastygłej pozie z rękoma i czołem wspartymi o ziemię. Jost wiedział, że taka rozmowa z Bogiem Umarłych trwać może godzinami, jeśli nie cały dzień. Cmentarz nie był zbyt wielki. Okolony niskim murem, dłuższy niż szerszy, ciągnął się od tych ubogich grobów przy których medytował Morryta, do tych bardziej okazałych, z murowanymi płytami i małymi nawet statuami, w końcowej części cmentarza, najdalej od miasta, ku złotemu oceanowi zbórz.

Co było dodatkowym, mało optymistycznym odkryciem dla duszy Josta, to fakt, że jego eteryczne ciało zdawało się mu być jakby kapkę bardziej przezroczyste. Blakło jakby? Wietrzało? Choć pewnym być nie mógł do końca czy to nie złudzenie a i zapytać kogo nie było o to, prócz Morryty z Gildii Łowców Czarownic rzecz jasna... No i czy to dobrze, czy źle wróżyło, też mógł się tylko domyślać.



 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill

Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 21-01-2015 o 06:26. Powód: niektóre literówki
Campo Viejo jest offline  
Stary 25-01-2015, 12:42   #17
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Post Dobra kolejka...

Bert kątem oka zauważył, że Igor Wielki nie miał oporów przed kontaktami z ludźmi - czego nie można było powiedzieć o dwójce jego towarzyszy. W sumie Winkela nie dziwiło, że kapłan i łowca czarownic nie piją z nimi ochoczo piwa śmiejąc się wniebogłosy, ale... oni byli naprawdę wycofani. Dziwni. W sumie jak przedstawiciele swoich profesji co już tak nadzwyczajnym nie było. Najemnik z Kisvelu zdawał się być bardziej beztroski. Śmiał się, pił piwo, nawet grał w piłkę z dziećmi!

Karczmarka wrzaskiem niemal budziła leśników kiedy grupa podróżnych skupiła się na kartce znalezionej przez Arno. Winkela zaciekawiła wspomniana Eliza i nie omieszkał w bliskiej przyszłości zapytać o nią miejscowych. Nie był to może najlepszy trop, ale zawsze lepsza jedna kochanka nekromanty niż nic.

Kiedy tylko Igor skończył rozmowę z gospodarzem i miał się zabierać z karczmy Winkel postanowił zagadnąć go w jednej sprawie. Co prawda fajnie by było nawiązać pewną znajomość z Kislevskim wojownikiem, ale nie tylko dlatego Bert postanowił zapoznać się z przyjaznym całkiem Igorem. Nie dawała mu spokoju Gowdie, która świetnie udawała znajomość zaledwie kilku słów w języku Igora. Gawędziarz nie miał szans tego sprawdzić, a zatem poprosił o to wojownika. Co prawda nie dosłownie, ale bardzo możliwe, że wojownik już niedługo porozmawia z rudą po Kislevsku. Bert miał przeczucie, że ta dziewka coś ukrywa...

Poza samą sprawą Winkel dowiedział się, że Igor jest najemnikiem w służbie legendarnego w Stirlandzie łowcy Gustawa Rocha. Morryta to Matajasz Schwartz z Altdorfskiej Gildii Łowców Czarownic. Trójka towarzyszy dwie noce temu uratowała ponoć miasteczko, a miejscowi zamiast się cieszyć, patrzą na nich spod byka. Kiedy Igor Wielki zapytał o imię towarzyszki trudno było mu nie odpowiedzieć. Sam bardzo ochoczo przedstawił całą swoją ekipę dlatego Winkel pozwolił sobie przedstawić siebie oraz Gowdie. Co prawda bez jej zgody, ale czego oczy nie widzą... Bert miał tylko nadzieję, że jego fortel się uda i odkryje, że dziewczyna zna więcej niż kilka słów po Kislevsku, a później - mając pewność, że ona coś ukrywa - pójdzie od nitki aż do kłębka.

Po opuszczeniu karczmy przez najemnika Bert postanowił zamienić kilka słów z miejscowym od rana chlejącym piwo przy barze. Zachary z radością dosiadł się do stolika towarzyszy Winkela i po kilku wstępnych wypowiedziach gawędziarz mógł uderzyć w interesujący go punkt. Ponoć dziewięć dni wcześniej grupa chłopów wybrała się na cmentarz, gdzie wielu - za sprawą ożywieńców nekromanty - dokonało żywota. Okropna to musiała być bitwa. Tydzień później na tym samym cmentarzu łowcy rozbili nekromantę, którym okazał się rzeźnik Peter.


Inny miejscowy - lubujący mocne i tanie trunki - zdradził Winkelowi sekret, że ojciec Choliebek sypia z żoną jakiegoś rolnika. Co więcej ponoć córka karczmarza oddawała się własnemu bratu. Bert nie mógł uwierzyć w to co słyszy, ale może to było właściwe patrząc na fakt, że jego rozmówca nie trzeźwiał od wielu dni.

Kiedy tylko Winkel zagadnął jednego z miejscowych o Elizę okazało się, że biedulka od dawna nie żyje. Wyrywkowe informacje zaczynały tworzyć jedną, nadal nie całkiem spójną, układankę. Dalsze pytania Winkelowi uniemożliwił łowca czarownic patrzący złowrogo na rozmówcę Winkela, który w końcu wyszedł z lokalu.

- Co Cię tak plotkarzu zmarli interesują z tego cmentarza? – rzucił oschle łowca.

- Od razu plotkarzu. - uśmiechnął się wesoło Bert. - Zostałem wychowany w tradycji poszanowania zmarłych. Moje zagajenie tego mężczyzny to jedynie ciekawość podróżnika. - wytłumaczył chłopak grzecznie. - Piękny mamy dziś dzień, prawda Panie łowco? - zapytał spoglądając krótko za okno aby po chwili znowu wrócić wzrokiem do swojego rozmówcy.

- Ciekawość podróżniku to często pierwszy stopień na szafot. - powiedział spokojnie rycerz.

Usiadł przy swoim stole i palcami ręki, które służą za robienie znaku Sigmara, wskazał na swoje oczy, a potem na Berta.

- Karczmarzu. - powiedział głośno. - Czas podać śniadanie.

Kuba pospieszył z dzbanem i kuflem obiecując przynieść zaraz strawę. Bert wyraźnie zbladł słysząc słowo, które nie kojarzyło mu się zbyt ciepło. Nie ulegało żadnej wątpliwości, że ten łowca nie dba o to ilu jeszcze ludzi powiesi - niekoniecznie winnych, ale zawsze podejrzanych. Z tej trójki jedynie Igor był na tyle towarzyski aby móc z nim zamienić słówko czy kilka. Gawędziarz jednak nie żałował dialogu z miejscowym. Wiedział o walce lokalnych z nekromantą, o samym wieszaniu, a nawet o tym, że Eliza nie żyje, ojciec Choliebek sypia z mężatką, a córka karczmarza z rodzonym bratem. Co prawda nie wszystkiemu z tego mógł wierzyć, ale… ponoć w każdej plotce jest ziarnko prawdy. Winkel nie mógł się doczekać aż podzieli się z towarzyszami tym czego się dowiedział.


Po drodze do świątyni Winkel spotkał Arno. Hammerfist podzielił się z nim informacjami, które uzyskał pod szafotem, a Bert raczył wspomnieć o wyniku swoich dzisiejszych plotek. W końcu niecodziennie słyszy się o sypianiu kobiety z własnym bratem czy dupczeniu przez kapłana żony jednego z rolników. Krasnolud z kimś rozwiał. Uważał on, że wszyscy bliscy Petera nie żyją. Poza tym ciału Petera przyglądał się Igor. Krasnolud zapytał czy nekromanta mógłby się przenieść do ciała Josta. Winkel najpierw pouczył go, że mogą być obserwowani przez łowcę, a później odparł, że to wysoce prawdopodobne. Lepiej aby nekromanta przejął ciało przyjezdnego, bo o podróżników mało kto dba. Tak samo podróżni od razu się nie zwrócą do łowcy, który zniszczy plany niegodziwca. Oni będą chcieli ratować jednego z nich... i dlatego zapewne mają teraz tak poważną robotę.

Budynek świątynny nie wyróżniał się niczym od tych, które Winkel widział wcześniej. Był otwarty, ale nie było z nim ojca Choliebka. Bert bez problemu wyłowił kilku wiernych modlących się w potężnych ławach. Kilka głów obróciło się w kierunku krasnoluda i gawędziarza, ale kiedy powrócili do modlitwy Winkel spokojnie wkroczył do domu Sigmara. Najpierw gawędziarz namierzył skrzynkę do ofiar, do której wrzucił złotą koronę. Później przystąpił do modlitwy.


"Panie mój, Młotodzierżco. Wiem, że ostatnio nieczęsto bywam w twoich progach, ale chciałbym abyś wiedział, że nigdy nie przestałem w Ciebie wierzyć. Nie rozmawiamy tak często jak bym chciał, ale postaram się to naprawić. Mój przyjaciel, Eryk, postąpił słusznie zwracając się ku Tobie w chwili zwątpienia. Ja również chciałbym prosić Ciebie o pomoc. Jost jest w niebezpieczeństwie, a ja nie wiem co robić. Obawiam się, że skupienie na sobie uwagi Morryty Matajasza Schwartza oraz twego wiernego sługi Gustawa Rocha może uniemożliwić mi słuszne działanie. Proszę Panie jedynie o to abym mógł pomóc przyjacielowi w spokoju. O nic więcej Ciebie nie proszę, Wielki Sigmarze."


- Przepraszam Pana, gdzie znajdę ojca Choliebka? - zapytał Winkel po skończeniu modlitwy jednego z wiernych wychodzących z terenu świątyni. - Nie ma go w świątyni.

- Zapewne jest u siebie w domu. - mężczyzna pokazał ręką na zabudowania przy świątyni.

- Zatem wiemy dokąd mamy się udać. - powiedział Winkel z lekkim uśmiechem do Hammerfista.
 
Lechu jest offline  
Stary 26-01-2015, 20:11   #18
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
Podczas gdy Eryk kończył śniadanie, Winkel przepytał dyskretnie miejscowych, udało mu się nawet dowiedzieć, że ukochana Petera, z którą korespondował, nie żyje. Dowiedział się i więcej, tyle ciekawych co strasznych, aż nieprawdopodobnych, rzeczy, ale na tej jednej informacji skupił się teraz Eryk. Bo przecież to mógł być motyw. Powód, dla którego przeciętny rzeźnik mógłby szukać pomocy u niewłaściwych osób. Zakładał, że na wolności był inny nekromanta, co innego przywołać ciała innych z martwych, a co innego wyciągnąć duszę z przyjezdnego po własnej śmierci, dyndając na szubienicy. Musiał być ktoś drugi, kto wykorzystał żałobę Petera po śmierci ukochanej. Ale, wpierw musiał o ich miłości wiedzieć, a wszak oni trzymali ją w tajemnicy, jak wynikało z listu. Ktoś mógł nawet zabić ją, ażeby tylko móc omotać zrozpaczonego rzeźnika i wykorzystać do swoich celów, dając mu możliwość ponownego spotkania z ukochaną.

Jakkolwiek niewiarygodnie to brzmiało, miało sens. Pozostawało tylko pytanie, jaki był cel nekromanty? Po co potrzebował Petera? Czy miał on zaatakować ludność Weissdrachen, czy była to inicjatywa Petera, reakcja obronna? A jeśli tak, to po co? Czy to możliwe, że chciał dzięki temu sprowadzić do miasta Łowcę, lub Morrytę, i zaatakować ich, gdy pozbędą się Petera i poczują bezpieczniej? To mogła być sprawa osobista, chęć zemsty po spotkaniu sprzed laty... Teoria śmiała, lecz pozbawiona popierających ją dowodów. No i gdzie w tym wszystkim jest Jost? Jak na to wpływa jego stan? Komu pomaga, komu szkodzi? Na te pytania Eryk nie mógł wymyślić żadnej odpowiedzi.

Gdy Łowca zajął się śniadaniem, Eryk wstał i oświadczył, że uda się na cmentarz. Źle, że tamten usłyszał akurat jak mówiono o nieboszczce Elizie, jednak tym bardziej, nie było czasu do stracenia. Musiał iść i odnaleźć jej grób, teraz.

Kapłan Morra modlił się przy jednej z mogił. Z zajazdu wyszedł ponoć bez śniadania, jednak w tym przypadku nie musiał oto znaczyć, że zaraz zamierza tam wrócić. Słudzy boga śmierci bywali zaiste specyficzni, i męczeńskie praktyki nie były niczym nadzwyczajnym. Klęczał z głową przy ziemi, przez co nie można było go nazwać czujnym strażnikiem, niemniej jednak gdyby Eryk chciał wejść na cmentarz, musiałby obok niego przejść. Wpierw zdecydował się więc na oględziny od zewnątrz.

Zaczął okrążać płot od południa, i dopiero przy północnej części znalazł coś ciekawego. Nie było żadnej ścieżki prowadzącej z cmentarza do lasu, jednak wyraźnie widział ślady czyjejś obecności, i to całkiem niedawno - w nocy, albo i nad ranem. Zdawały się one prowadzić od głównej drogi prowadzącej do cmentarza, aż do tego właśnie miejsca, i kończyły się przy murku. Bauer wychylił się i zobaczył dalsze ślady po drugiej stronie. Zerknął w stronę Morryty, który nieprzerwanie modlił się z pochyloną do samej ziemi głową, i odrzuciwszy wahanie, przeskoczył murek.

Tu trawy nie było i ślady były wyraźniejsze. Dreszcz przeszedł Eryka, gdy zorientował się, że osoba ta, mimo iż w stronę grobów szła spokojnie, o tyle wracała już biegiem. W miejscu, gdzie ziemia nie była tak ubita zobaczył też, że są to ślady dziecka, może bardzo drobnej kobiety. Zaintrygowany i spięty poszedł w głąb cmentarza, w stronę starszych grobów. Intruz zatrzymał się między starymi, dość okazałymi pomnikami, gdzie na ziemi wyrysowane były grubą linią jakieś bohomazy, spośród których dało się tylko wyróżnić niedomknięte koło.

Dlaczego ta osoba tak się spieszyła? Czyżby Morryta zbliżał się do cmentarza? Ciężko wyobrazić sobie, by o tej porze mógłby to być ktoś inny. A jeśli tak, to była tu bardzo niedawno. I to koło, może miało być połączone, ale przez brak czasu... Co to jest? Nie przypominało Erykowi nic znanego z ksiąg, było zupełnie chaotyczne. Może powinien pokazać to Morrycie? Bo usytuowanie znaku, na cmentarzu między nagrobkami, było nad wyraz niepokojące. Najpierw postanowił się jednak rozejrzeć. Wiedział, że trochę to potrwa, ale musiał spróbować znaleźć grób Elizy. W karczmie mówili, że zmarłą dawno, nie wspominali, że została ożywiona, rozsądnie więc będzie założyć, że leży właśnie w tej części cmentarza, i od niej zacząć poszukiwania.

Zanim to zrobił, poświęcił jeszcze chwilę na zbadanie grobów wokół dziwnego znaku, sam malunek pozostawiając tak, jak jest. Jeśli Morryta go zaczepi, powie że zobaczył ślady odchodzące od drogi na cmentarz, a gdy nimi podążył i dotarł do murku, nie mógł się powstrzymać przed dalszym ich zbadaniem. W końcu w przeszłości był łowcą bandytów, ślady to jego chleb powszedni. Wtedy zaprowadzi go tutaj, jeśli zajdzie taka potrzeba, i pokaże to wątpliwej jakości dzieło. A kapłan może go zaczepić, bo Eryk nie zamierzał ani zakradać się między grobami, ani wracać przez murek i wchodzić z powrotem główną bramą. Za to zamierzał nią właśnie wyjść, jak cywilizowany człowiek.
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.
Baczy jest offline  
Stary 26-01-2015, 20:50   #19
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Cmentarz.
Nie pierwszy, nie ostatni, jaki Jost w swym życiu widział. Chociaż... Stwierdzenie "nie ostatni" nie było aż takie pewne, bowiem Josta powoli zaczynały ogarniać wątpliwości. Coraz większe wątpliwości.

Życie ducha wcale nie było usiane różami, a jeśli już, to chyba ktoś ukradł prawie wszystkie płatki, za to pozostawił kolce długości metra blisko.
I co z tego, że jako duch, mniej więcej bezcielesny, mógł sobie nic nie robić z niektórych rzeczy, utrudniających życie zwykłemu śmiertelnikowi. Bo co tam mógłby mu zrobić - na przykład - cios mieczem, czy grot strzały. Nosa też już nikt by mu nie mógł złamać.
Że to działało również w drugą stronę - to już nie było takie korzystne. Ale - jak powiadają - coś za coś.
Był też szybszy, od przeciętnego człowieka przynajmniej, no i mógł się bezszelestnie poruszać. Jak dla zwiadowcy - same zalety.
Tylko kto zatrudni zwiadowcę-ducha?
No i komu po duchu, który nie potrafi przejść przez ścianę?
Jost skrzywił się na samo wspomnienie nieprzyjemnych wrażeń, jakie odczuł opuszczając karczmę "na skróty".


Cmentarz, jak się okazało, był zajęty.
Oczywiście nie w znaczeniu "pełen grobów". Nie wałęsał się tam również innych duch-konkurent. Jednak osoba przebywająca na cmentarzu była jedną z ostatnich, jakie Jost chciałby w tej chwili spotkać na swej drodze. Zdecydowanie nie sądził, by kapłan Morra uległ jego urokowi osobistemu. Przestraszyć zapewne też by się nie przestraszył. A kłopoty, jakie byłyby związane z jego reakcją zapewne objęłoby nie tylko Josta (a raczej jego ciało), bowiem tylko ślepiec nie rozpoznałby obcego, z którym łatwo było powiązać jego towarzyszy.
Dość łatwo mógł sobie wyobrazić niesmak kapłana, a potem zachowanie Łowcy Czarownic.
Znaleźć ciało! Spalić! Wspólników przesłuchać, potem na stos!

Jost wzdrygnął się na samą myśl, chwilowo przynajmniej rezygnując z pomysłu rozmowy z kapłanem Morra i postanawiając nie pokazywać mu się na oczy.
To ostatnie powinno być dość proste, bowiem Morryta wydawał się być pogrążonym w modlitwie i nie rozglądał się dokoła, klęcząc przy jednym z wielu świeżych grobów.
Albo ostatnio zginęło tu wiele osób, albo też prawdą była historia o wielu trupach, co to się wygrzebały ze swych grobów na wyzwanie nekromanty i mieszkańcy urządzili im ponowny pogrzeb.
To ostatnie sugerował wygląd większości nagrobków - na pierwszy rzut oka starych i zdecydowanie nie pasujących do świeżego, żółciutkiego piasku.
Jeśli kapłan ma zamiar się modlić przy każdym grobie, to raczej zajmie mu to nieco czasu, dając Jostowi tym samym okazję na obejrzenie cmentarza i czas do namysłu.

Nie trzeba było mieć oczu orła, by dostrzec, iż prócz Josta na cmentarz zawitał jeszcze jeden gość.
Jeśli Jost dobrze pamiętał, nigdy i nigdzie nie było zakazów wchodzenia na cmentarze - w środku dnia. Nawet jeśli na owym cmentarzu znajdował się kapłan Morra. Cóż zatem skłoniło Eryka, by miast wejść otwarcie na cmentarz, bramą, jak na porządnego człowieka przystało, kombinował, jak się dostać na cmentarz drogą, można by rzec, okrężną.
Bał się kapłana Morra? Eryk?

Zaskoczony nieco jost obserwował przez chwilę i Eryka, i Morrytę, po czym - schylony, pod osłoną otaczającego cmentarz murku - ruszył w stronę, gdzie Bauer przeskoczył przez murek.
Jost takich problemów nie miał.
Jedną z zalet duchowego (uduchowionego?) ciała było to, że byle murek nie stanowił dla niego większego problemu. Wnet też znalazł się obok Eryka, który z wielkim zainteresowaniem przyglądał się jednemu z grobów.

- Co w tym jest ciekawego? - spytał cicho. - W tym grobie i tych rysunkach?
 
Kerm jest offline  
Stary 26-01-2015, 21:56   #20
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
- Nawet oporu nie stawiał. Jakby ciul cieszył się z tego... tak się jakby uśmiechnął łypiąc do czarnego nieba nim zadyndał... I nogami nawet nie wierzgał... - usłyszał Arno przysłuchując się zdobywaniu informacji przez Berta.

Nie spodobało mu się to. Nie, żeby Hammerfist był specjalistą od wieszania. Nie, żeby widział takich sytuacji dziesiątki. Pamiętał jednak jak wyglądało wieszanie w przypadku Thomasa Bauera. Co prawda nawet w wieszaniu były dwie szkoły: zrzucić z wysokości, a wtedy śmierć jest szybka lub stosunkowo delikatne opuszczenie i delikwent nie odchodzi z tego świata do krain Morra zbyt prędko.

Jednak zachowanie Petera było dziwne nawet jeśli powróz złamałby mu kark. Nie znał człowieka, który cieszyłby się z powodu zawiśnięcia. Nie mówiąc już o samych nawet drgawkach pośmiertnych.
Zupełnie jakby chciał być powieszony...

Khazad natychmiast podniósł się z siedzenia i wyszedł. Wiedział gdzie ma szukać nieboszczyka. Widzieli go przybywając do tej nędznej mieściny jak dyndał sobie spokojnie.
Był tam przez cały czas jako przestroga dla wszystkich mających zamiar pójść w jego ślady.

Stał z założonymi rękami wpatrując się z ciekawością w wiszącego na belce umrzyka. Oczywiście nie mógł po prostu go odciąć nawet jakby znalazł na to sposób, a miał ochotę na dokładniejsze przyjrzenie się ciału. Może w trupie tkwi odpowiedź na zmartwienie Josta i odpowiedź na wątpliwości.
Jeśli nawet były na nim jakieś wskazówki, to z tej odległości ich nie zobaczył. Zwłoki nie wyglądały nawet dziwnie. Śmierdział, miał wydziobane oczy i stał się pożywką dla robali jak na porządnego umrzyka przystało.

Nagle khazad wzdrygnął się wykręcając twarz jak mokrą ścierkę w odpowiedzi na myśl, która mu przyszła do głowy. Zdechły nekromanta nie mógł przecież chcieć przenosić się do ciała Josta. Absurd. Miał taką nadzieję, jednak Hammerfistowi nie przychodziło inne wytłumaczenie dla wyjścia Josta z własnego ciała.

- Nieszczęśnik ów był kim? - zagaił przypadkowego przechodnia wskazując na umarłego.

- Peter, rzeźnik. Nekromanta. - przechodzień splunął na szafot.

- Tfu! - splunął khazad szybko robiąc znak Sigmara.
- Słusznie dynda zatem. Pomocników żadnych jako żyło jeszcze mu się nie miał nadzieję mam… - powiedział ze skrzywioną miną kręcąc głową.

Mężczyzna popatrzył I zamrugał.
- Hę?

- Że więcej plugawców nie było takich. Pomocników nawet obrzydliwych typa tego - wskazał na wisielca.

- Byli. - potrząsł głową starszy jegomość. - A jakże nie, jak tak?

- Plugawe cholery… Ale jako tylko najbardziej z nich paskudny wszystkich na stryczku zadyndał, to i we strony wszystkie pewnie czmychnęły i nie wiadomo gdzie nawet, nie? Myślą niespecjalnie przyjemną jest, że za rogiem czyhać mogą - obejrzał się Arno.

- Wszystkie cholery już śpiom z powrotem. - dziadek poklepał krasnoluda po głowie. - Nie lękaj się synku. Już się nimi kapłan Morra zajął.

- Dobrze to, że człek prawy zjawić się raczył i zatłuc na Sigmara chwałę. Bliscy tego tu, znajomi jacyś albo zamieszanymi przez chaos w tym ciele aby jednak nie byli? Bo to chaos tak z ludźmi wyprawiać wbrew woli nawet może ich. Podobnież.

- Taaaak. Bliscy też. Wszystkie tutejsze były. I kilku podróżników chyba też. Nawet kapłan Vereny jeden co tu został już na zawsze złożony, gdym był taki młody jak ty.

- Dobrze to bardzo stało się - pokiwał głową Hammerfist.
- Nic zatem groźnego już nie ma tu zdaje się. Chociaż… - zamyślił się na chwilę.
- Miejsc jakich wystrzegać mam się, coby z chaosem, tfu, tego tam nic do czynienia nie mieć? Coby Sigmar nawet nieprzychylnym okiem nie spojrzał!

- Dom Petera kazali omijać i nie wstępować. A ja, na cmentarz długo nie pójdę, chyba, że mnie tam na desce zaniosą. - machnął ręką. - A co Młotodzierżcy miłe to lepiej ojca Choliebka zapytać. - wskazał w kierunku cmentarza, gdzie w końcu miasta stała niewielka, w porównaniu do tych, które Arno widział w dużych miastach, świątynia.

- Prędzej czym pójdę tam kapłana poradzić się i Sigmarowi podzękować za ze świata tego niegodziwców zdjęcie. Omijać zatem Petera dom i cmentarz. Zapamiętać muszę. I miejsca rytuałów plugawych odprawiania innego nie było poza tymi?

- A być mogły? - dziadek wybałuszył oczy. - Powiedzieć o tym trzeba łowcy jak się na tych rytułach znasz.

- Broń Sigmarze! Nie na głowę moją o rytuałach wiedza jakaś. Nie wiem nic i wiedzieć nic nie chcę na temat ten, coby chaos przypadkiem nie przelazł na osobę mą. Z obawy przed miejscami tymi pytam jedynie spotkać nie chcąc ich - Arno zrobił ponownie znak Sigmara.

- Nich Sigmar strzeże. - stary rolnik pożegnał się i poszedł gdzie szedł.

- Niech strzeże - pożegnał się Arno, gdy nagle zauważył , że obserwował go bawiący się z dziećmi Igor.
Khazad zmarszczył brwi i ruszył do świątyni Sigmara.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 00:49.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172