Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 04-03-2015, 19:16   #21
 
piotrek.ghost's Avatar
 
Reputacja: 1 piotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie coś
3 Marktag, czas Jahrdrung, rok 2522 KI
Gdzieś na Północnym Ostlandzie, ranek


Poranek przyniósł promyk nadziei - dosłownie i w przenośni, tak jak sie spodziewano banda zwierzoludzi spędziła noc w oddaleniu i nie niepokoiła uchodźców, a dzień przyszedł mroźny jednak pogodny. Słońce mimo zalegającego na roślinności szronu przyjemnie grzał i zachęcało do dalszej podróży. Krasnoludy zauważyły, że ludzie, którzy są przecież stworzeniami, które potrzebują światła słonecznego widocznie nabierają energii i chęci do życia.
-Dobrze - powiedział Helvgrim do Wolfgrimma zbierając swój ekwipunek - Nim słońce stanie w zenicie dotrzemy do karczmy
-Ciekawe czy jeszcze stoi - stwierdził chłodno Wolfgrimm - przyszło nam żyć w czasach kiedy niczego nie można być pewnym

Obawy krasnoludów były nieuzasadnione, nadzieje natomiast spełniły się w stu procentach, napędzani promieniami słonecznymi ludzie szli dziarsko i szybciej niż poprzedniego dnia, tak jak spodziewał się Sverrisson, nim słońce stanęło wysoko na niebie cała osobliwa grupa weszła powoli między zabudowania karczmy. Zwierzęta domowe jakie zgotowały im powitanie w okolicy były ostatnio rzadkością, większość została zabrana przez uchodźców, a to czego nie zdążono zabrać zostało zjedzone przez grasujące bandy, psy błąkające się po okolicy zazwyczaj były zdziczałe i wygłodniałe, ten przy płocie sprawiał wrażenie jakby traktował grupę jako gości aniżeli potencjalny posiłek. Karczma w tej okolicy była prawdziwym darem od losu, a karczma, która w dalszym ciągu działała i obsługiwała gości zakrawała o prawdziwą ingerencję bogów.
Pomimo duchoty jaka panowała we wnętrzu krasnoludy w przyjemnością przywitały zapachy jakie wydobywały się z kuchni i ciepło jakie roztaczał wokół siebie kominek. Szybko zajęli miejsce przy jednym ze stołów i zamówili jadło oraz picie. Po tylu dniach na trakcie możliwość posiedzenia chwilę w ogrzanym wnętrzu karczmy była nadzwyczaj przyjemna i przyjemność ta trwała by w najlepsze gdyby nie grupka, która postanowiła pohałasować i przerwać sielankę. Wolfgrimm najpierw przysłuchiwał się znad polewki, z każdą chwilą ciekawość jednak brała górę, podniósł głowę i przysłuchiwał się rozmowie,a wyglądało na to, że sytuacja młodzika nie jest najlepsza, a cóż to, że podupczył, każdy przeca lubi kuśke gdzie zamoczyć. Wolfgrimm powoli wstał i zatknął toporek za pas, tak aby ten był dobrze widoczny, zauważył, że Helvgrim, który także przysłuchiwał się awanturze jest w gotowości. Ogryzając wyciągnięty z zupy rybi łeb podszedł do towarzystwa.
-Panowie, musicie sie tak wydzierać? - zaczął - Nie wiem czy panowie zauważyliście ale na sali są dzieci i kobity, toteż by języka warto powściągnąć. - mówił wymachując ogryzionym już szkieletem - Poza tym kultura nakazuje nie wydzierać japy przy innych, szczególnie jak ci inni są zmęczeni i chcą się najeść, a moja polewka żebyście wiedzieli właśnie tam stygnie na stole podczas gdy ja wciskam wam do łbów podstawy wychowania. - jego głos zaostrzył się - Prosiłbym zatem aby panowie przestali wymachiwać swoimi kikutami, a uwierzcie mi, głupio byście z kikutami wyglądali - wtrącił - i albo zasiedli do swojego koryta jak na chamskie świnie przystało, albo poszli se w pisdu i dali innym, między innymi temu gołowąsowi nacieszyć sie ciepłym jedzeniem i zimnym piwem.
 

Ostatnio edytowane przez piotrek.ghost : 05-03-2015 o 10:23.
piotrek.ghost jest offline  
Stary 06-03-2015, 13:10   #22
 
Manji's Avatar
 
Reputacja: 1 Manji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnie
3 Marktag, czas Jahrdrung, rok 2522 KI
Gdzieś na Północnym Ostlandzie, karczma

- Panowie, musicie się tak wydzierać? – zaczął - Nie wiem czy panowie zauważyliście ale na sali są dzieci i kobity, toteż by języka warto powściągnąć. – mówił wymachując ogryzionym już szkieletem - Poza tym kultura nakazuje nie wydzierać japy przy innych, szczególnie jak ci inni są zmęczeni i chcą się najeść, a moja polewka żebyście wiedzieli właśnie tam stygnie na stole podczas gdy ja wciskam wam do łbów podstawy wychowania. – Jego głos zaostrzył się -Prosiłbym zatem aby panowie przestali wymachiwać swoimi kikutami, a uwierzcie mi, głupio byście z kikutami wyglądali – wtrącił - i albo zasiedli do swojego koryta jak na chamskie świnie przystało, albo poszli se w pisdu i dali innym, między innymi temu gołowąsowi nacieszyć się ciepłym jedzeniem i zimnym piwem.

Uwagę czwórki przykuli khazadzi, a tą okazję wykorzystał Reinmar, który zwinnie wymknął się siepaczom, wyminął ich i umknął. Szczupakiem rzucił się ku drzwiom na gumno. Tam czekał na niego podstawiony i osiodłany koń. Młodzik poderwał go do galopu, na wprost, na przełaj przez ogrody, przez grządki kapusty, przez agrestowe żywopłoty.

Na zaczepkę khazadów każdy jeden z rębajłów Aulocka z chęcią by został by się zabawić. Jednak Kunz Aulock spiorunował ich wzrokiem i rzucił krótki rozkaz
- Za nim! –
Tamci nie czekali, ruszyli za młodzieńcem, choć po minach wynikało, że chętniej by zostali by sprawić się z khazadami.
Kunz zwrócil swe lico w stronę khazadów i rzekł
[i] - Teraz mam pilne obowiązki, jednak klnę się na honor, odszukam was i dokończymy tą rozmowę. – [i/]
Po czym ostrożnie się wycofał by dołączyć do pogoni za gaszkiem.

Najwidoczniej samotny rycerz stał się w oczach khazadów łatwą zdobyczą, Wolfgrimm postanowił nauczyć obyczajów rycerzyka przy pomocy pięści. Za Wolfgrimmem ruszył niczym cień, Helvgrim. Obaj zaatakowali niemal jednocześnie, obaj nie trafili zwinnego jak kot rycerza. Który uwagę swą skoncentrował na prowodyrze calego zamieszania, wyprowadził serię ciosów na Wolfgrimma. Pierwszy i drugi cios khazad sparował, a były to ciosy silne i bardzo precyzyjne. Dopiero niespodziewane kopnięcie tuż pod kolanem, szarpnęło Wolfgrimmem, a ten upadł twarzą na deski. Wolfgrimm miał wrażenie, jakby miał połamaną nogę w kolanie. Widząc co się stało Helvgrim doskoczył i choć tym razem wyczekał i dobrze wymierzył cios, Aulock w tanecznym uniku znalazł się poza zasięgiem pięści Helvgrima. Kunz nie czekał, błyskawicznie doskoczył i wyprowadził serię trzech ciosów. Helvgrim pomyślnie zasłonił się przed jednym z nich, dwa kolejne doszły celu. Kopnięcie w udo zachwiało khazadem, mocarny cios w bark wytrącił go z równowagi, a ten ciężko siadł na podłodze.

W tym samym czasie weterani, czując co się święci ruszyli na khazadów by ich powstrzymać. Dwójkami ich obskoczyli. Kunz w tym czasie dokładnie przyjżał się nie tylko khazadom, ale także kozakowi i elfowi. Po czym ruszył w pościg za gaszkiem.

Gdy już rycerz opuścił karczmę, tyradę rozpoczął Jurgen, uciszając pozostałych weteranów, przekrzykujących się wzajemnie. – Czy wam rozum odjęło?! Czyście poszaleli! Na rycerza łapy podnosić! I to jeszcze na takiego rzeźnika jakim jest sam Kunz Aulock! On by sam jeden nas wszystkich pozabijał, a gdyby nie to, że gonili tego chłopca to by nas on i jego banda na mieczach rozniosła! Głupcy! Ruszajcie w swoją drogę! I badźcie pewni, oni po was wrócą. -

Weterani wyraźnie się obawiali Aulocka i jego bandy. W pośpiechu dokończyli posiłek i zebrali kobiety z dziećmi. Gdy byli juz gotowi do drogi, podeszli do Klary.
– Klaus, ruszamy do Middenheim, tam także odprowadzimy uchodźców. Teraz na drogach bezpieczniej, powinny być patrole strażników dróg. Jeśli masz ochotę to będziesz mile widzianym w naszych szeregach. Jednak zapewne tak biegły medyk ma własne plany. Raz jeszcze wielkie dzięki za to coś uczynił, w Middenheim pomodlimy się do Urlyka i na mszę damy w intencji by ci się wiodło. My musimy ruszać zanim tamci wrócą. Ty tu pewnie będziesz miał ręce pełne roboty gdy banda Aulocka tu wróci by wyrównać rachunki z krasnoludami. –

Z pozostałymi weterani pożegnali się po żołniersku.

Grupa uchodźców wraz z weteranami ruszyli ku Middenheim, przed ruszeniem w drogę uregulowali należność za posiłek oraz za prowiant na drogę. W karczmie zrobiło się pusto.

Pozostali jedynie Elastir, Jaromir, Klaus, Helvgrim oraz Wolfgrimm. Karczmarz i jego pomocnica zajęci byli w kuchni. Pokoje były wolne do wynajęcia, jeśli by znaleźli się chętni. Intensywnie pachniało świeżo wyjmowanym z pieca chlebem. Na ganku Słonko przyświecało, aż miło. Była piękna pogoda. Grupa mogła spokojnie porozmawiać o swoich dalszych losach. Wolfgrimm oglądał bolące kolano, na całe szczęście był tam tylko solidny siniak, lecz kość była cała.
Helvgrim zagaił do zebranych – Ja wraz z Wolfgrimmem ruszaliśmy zdobyć skarb. Teraz nie musimy martwić się o życie uchodźców, a tam gdzie ruszamy przydałby nam się medyk i dodatkowe ręce zdolne do walki. Proponuję podzielić się skarbem po połowie, my, czyli ja i Wolfgrimm bierzemy połowę, a dla was druga. Co wy na to? –
 
__________________
Świerszcz śpiewa pełen radości,
a jednak żyje krótko.
Lepiej żyć szczęśliwym niż smutnym.
Manji jest offline  
Stary 09-03-2015, 12:12   #23
 
piotrek.ghost's Avatar
 
Reputacja: 1 piotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie coś
-rycerz chędożony psia jego mać – powiedział Wolfgrimm rozcierając obolałą nogę I strącając z siebie weteranów – coś do tej polewki mi dodać musieli, że żem go utrafić nie umiał – rzucił do Helvgrima, który też powoli zbierał się po nieudanej walce -twardy był to fakt, ale szczęścia miał więcej niż umiejętności. Pod dobrą gwiazdą się urodził w mordę jeża. Ale na każdego czas przychodzi to i go kiedyś fortuna opuści
Kuśtykając wrócił do stolika, na którym stała miska z ostygłą już lekko potrawką, poczekał na swojego druha i spytał:
- to co, ludki uratowane możemy wracać do naszych zajęć, nie? Tutaj nic im już nie grozi, powinni spotkać patrole, wszak to jeszcze jako tako cywilizowany kraj, wojna nie dała się tu tak bardzo we znaki – mówił pojadając zupę rybną
- A i zwierzoludzie za nimi pójść nie powinny – stwierdził Sverrisson – wszak nasz długouchy znajomy tutaj został, a ewidentnie za nim tropią, orkowie też, jakby się mścić chcieli to za nami pójdą, ale w to wątpię, tacy głupi nie są… zaszyją się gdzieś i czekać będą łatwiejszej zdobyczy, raz się nacięli to drugi raz nie spróbują – kontynuował swoje rozważania -jedyne co mnie trapi to ten Kunz Aulock i jego banda, pewnikiem zajmą się teraz młodzikiem co mu uciec pomogliśmy jednak nie wyglądał na takiego co to łatwo zniewagi odpuszcza, mam przeczucie, że jeszcze ich spotkamy a jak się wtedy potoczy to się okaże, racje masz, że każdego kiedyś fortuna opuszcza.
- dobrze prawisz, swoją sławe złą musi utrzymywać a ucieczka od walki w dobrym świetle go nie stawia, ludzie nie będą gadać, że uciekł bo go obowiązki goniły, uszedł to uszedł dla ludzi to jest ważne a to mu reputacji może ujmować pewnym jest, że na baczności się trzeba trzymać bo wrogów nam nie ubywa przyjacielu. Ale nie trzeba się zamartwiać na przyszłość, w droge czas nas goni to i się szykujmy. – krasnoludy skończyły swój posiłek i dopiły piwo, wstali i podeszli do stolika zajmowanego przez resztę towarzystwa.
-Ja wraz z Wolfgrimmem ruszaliśmy zdobyć skarb. Teraz już nie musimy martwić się o życie uchodźców, a tam gdzie ruszamy przydałby nam się medyk i dodatkowe ręce zdolne do walki. Proponuję podzielić się skarbem po połowie, my, czyli ja i Wolfgrimm bierzemy połowę, a dla was druga. Co wy na to?
 
piotrek.ghost jest offline  
Stary 14-03-2015, 01:40   #24
 
Dziadek Zielarz's Avatar
 
Reputacja: 1 Dziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemu
Dialogi mieszanego autorstwa

Po zawierusze jaka stałą się udziałem krasnoludów i bandy Aulocka sytuacja w karczmie na powrót zrobiła się leniwa i ospała, jednak w przeciwieństwie do sytuacji sprzed kilkunastu minut teraz była to maska niezbyt wprawnie założona na szybko puchnącą atmosferę pełną milczących podejrzeń i niepewności. Kozak skończył zupę i niby z uprzejmości odniósł miskę do kontuaru, w głowie miał jednak plan by zaciągnąć języka od urzędującego za barem jegomościa pracowicie czyszczącego naczynia.

- Zdrastwujtie, gospodar. - Miska powędrowała usłużnie na stół, pozwalając uwolnionym dłoniom spleść się na blacie - Kto to był, ten drażliwy, co się z brodaczami wziął za łby?

Szynkarz pierwej zmierzył Jaromira obojętnym spojrzeniem, ale nie widząc nic nadzwyczajnego w pytaniu, do tego prawdopodobnie ulegając utrwalonemu przez lata nawykowi, by podtrzymywać rozmowę odarł:

- To wy nie wiecie? Toż to Kunz Aulock i jego zakapiory, znany człek, ponoć nie ma drugiego jak on sprawnego najemnego miecza. Mówi się, że nie ma też drugiego równie pewnego jeśli chodzi o dopełnienie kontraktu.

- Czyli khazadzi nieciekawego sobie wroga uczynili. - Skwitował sprawę Niedźwiedź rzucając przelotne spojrzenie na towarzystwo. - A co innego wiesz, dobrodzieju? Na temat uciekinierów, albo jakich bezpiecznych przystani? Słyszałem, że dziś stolica to dobre miejsce dla uciekiniera.

- Bah! Stolica... - Żachnął się karczmarz - Brudno tam jak zawsze, a teraz jeszcze tłoczno i mniej bezpiecznie. Zdarza mi się czasem na targ pojechać, zapasy uzupełnić i powiadam wam, za wysokimi murami życie wcale nie jest prostsze, tyle że jedne utrapienia zamienia się na inne. Nie to co tutaj na prowincji. Powietrze lepsze, żadne choróbska się nie lęgną, a ludzie płacą i długo nie zostają. - Szklanica dokładnie już wytarta powędrowała pod ladę. - Ja zawsze powtarzam - tam gdzie pełno ludzi, tam najwięcej cuchnie, ot co.

- A zbójów się nie boicie?

- Zbóje, no... To co innego. - Mruknął typ, jakby rozmawianie nagle przestało sprawiać mu przyjemność - Co wam do tego?

- Takie tam, sprawki. - Odparł wymijająco Gniewisz - Wiecie, szukam kogoś...


~***~


Kiedy Kislevita w najlepsze wymieniał się nowinami przy barze coraz bardziej srożąc brwi, reszta zebrała się z braku lepszego miejsca przy drewnianej kolumnie podtrzymującej strop, by uradzić co dalej.

- Cóż zawdzięczam wam życie. Jeżeli swoimi umiejętnościami będę mógł się jakoś odwdzięczyć, chętnie to uczynię - zapewniła natychmiast Klara, gdy tylko usłyszała propozycję krasnoluda. - Obiecacie mi jednak, że nie będzie to szaleńca wyprawa ku złotu, chwale i śmierci? Bo tym najprawdopodobniej skończy się zadzieranie z ludźmi pokroju Kuntza.

- Zycie, chłopcze, zawdzięczasz sobie i swojej woli przetrwania. Nie ma w tym naszej zasługi. - Helvgrim pokazał ogół wszystkich siedzących przy stole. - Co do Kunza, tacy jak on to wrzody, na zdrowym ciele społeczeństwa, które należy wycinać. Jednak ruszamy po skarb, a więc i takich typków nie będziem zaczepiać gdy oni nas nie zaczepią. - Helvgrim spojrzał na Wolfgrimma piorunująco - prawda! - Masując obolałe miejsca, które to właśnie Kunzowi zawdzięczał, kontynuował dalej. - Co do skarbu, to wiedzcie, że skarb to nie zawsze srebro i złoto.

- Prawde prawisz, ale nauczonym od dziecka, że słabszym się pomaga - pwiedział Wolfgrimm - a pięciu na jednego to zwykłe tchórzostwo

-Niestety sprawiliście że ten wrzód będzie teraz czepiał się naszych ciał, mości Helvgrimie... - elf wtrącił się w rozmowę dołączając do grupy - A co do podziału, uczciwy byłby podział na pięć równych części, a nie połowa dla dwóch i druga połowa dla trzech. Wystarczy znajomość podstaw matematyki.

Łowca zdecydowanie nie był zadowolony, ale co się stało to się nie odstanie.

- A skoro zostaliśmy sami, to mogę wam powiedzieć coś więcej, o tych bestiach… - wznowił po krótkiej pauzie - Nie chciałem wzbudzać paniki wśród uchodźców, więc przemilczałem to wcześniej. Ci zwierzoludzie służą Khorne’owi.

- Podział, Elastirze jest jak najbardziej sprawiedliwy, bo to my znamy lokację skarbu, bo to my zdobyliśmy niezbędne informacje na jego temat. Słuszność byś miał gdybyśmy całą robotę od samego początku rozpoczęli. Wtedy dzielili byśmy na pięć równych części. Uważam, że gdybym zaproponował każdemu z was po dziesiątej części to wciąż byłoby to sprawiedliwe, ale ja hojnie oferuję wam połowę. - Helvgrim mówiąc to bawił się zdobyczną klamrą.

Elf w lot rozpoznał, że jest to przedmiot khazadzkiej roboty. Toporne wykonanie, brak zdobień, mieszanka metali, która przeczy naturze. Dodatkowo obroża zareagowała na ten krasnoludzki przedmiot, zaczęła ściskać rękę elfa coraz bardziej i bardziej. Elastir musiał skrywać ból pod maską uśmiechu, postanowił odejść, skierował się do wygódki i dopiero jak opuścił pomieszczenie obroża się ponownie uspokoiła, delikatnie pulsowała, aż w końcu zamarła w bezruchu.

Jak już powiedział mój krewniak - wtrącił się Khazad -wiedza jest cenna, a wiedza o skarbie jest tym cenniejsza, że bez tej wiedzy skarbu odnaleźc się nie da - kontynuował - wasza to wola czy wyruszyć z nami czy też nie, jeśli ktoś się nie zdecyduje to tym lepiej dla reszty bo większa działka im przypadnie

Jaromir od dłuższej chwili przysłuchiwał się rozmowie, ale nie zabierał głosu. Odkąd skończył dysputę z karczmarzem stał jakiś głęboko zamyślony i zasępiony. Pocierał nerwowo szczękę jakby bił się z myślami, co rusz spoglądając to przez okno na podwórzec to na brodatego woja macającego zdobny klejnot.

- Dobra, bratki, dzielicie skórę na zwierzu, a on jeszcze głęboko w lesie. - Ozwał się wreszcie kozak, jakby się na coś zdecydował. - Co to za skarb, gdzie jest i jakie bronią go niebezpieczeństwa? Zrazu pytanie uprzedzając, ja nie liczygrosz i o dolę wykłócać się nie będę, trzecia część z połowy lepsza jest od niczego. Turbuje mnie inne pytanie - skąd żeście się o skarbie dowiedzieli, mości Helvie i kto jeszcze mógł o nim słyszeć? - Ostatnie kislevita wyrzekł w najwyższym skupieniu.

Helvgrim zmarszczył czoło, wyraźnie nad czymś tęgo rozmyślając. - Nie sądzisz Jaromirze, że zdradzę ci informacje, na których pozyskanie poświęciłem wiele czasu. Mogę rzec jedynie, że ruszyć po skarb trzeba na północ. Co możemy tam napotkać? Ano zielonych, bandy dezerterów, zwierzoludzi i pewnie kolejne grupy uchodźców. Sam skarb może być bez ceny. Bo jak byś wycenił młot Sigmara Młotodzierżcy? Nie mówię, że takowy tam znajdziemy, ale jest wiele przedmiotów niepowtarzalnych. Tam, wiem to na pewno, znajdziemy przedmioty, których śladem podążam. Jeśli natomiast natrafimy na artefakty religijne oddamy je prawowitym właścicielom zyskując w zamian sławę. - Helvgrim wydął wargi, wziął głęboki wdech - jeśli idzie o towarzystwo. Jest szansa, że po skarb przyjdą inni. Musimy uważać by naszym śladem nie poszli ludzie Aulocka. No i nie wolno nam zapomnieć o kompanach elfa. -

- Skórę na niedźwiedziu czasem lepiej podzielić za wczasu, kiedy ten jeszcze w kniei biega, wtedy nie ma niedomówień i waśni - wtrącił Wolfgrimm - nikt nie może czuć się oszukany, kiedy wie na co się pisze

- Tak, tak… - Mruknął Jaromir - Kiedy idzie o pomoc to każdy jeden co się nawinie robi za przyjaciela, ale żeby pary nieco z gęby puścić gdzie i po co tak naprawdę mamy iść to już za wiele. Ja zwykłem postępować prosto, jak droga na stepie, tedy mówię wam zawczasu, że w podróży jestem od wielu miesięcy szukając swojej krewniaczki zaginionej w wojennej zawierusze. Ostatnie co o niej wiem to to, że do Middenheim uchodziła z tamtą grupą. - Mężczyzna machnął ręką w stronę drzwi. - Tyle, że jeszcze nim ich napotkałem jej już nie było. Powiedzcie mi zatem jak szukanie bezimiennego skarbu miałoby mi pomóc ją odnaleźć, hę?

Helvgrim pokiwał potakująco głową na ostatnie słowa kozaka. - Los rzuca nas wedle swego uznania, ty, zdaje mi się stoisz na rozdrożu. W którą stronę ruszysz będzie to twoja decyzja i twój los. Ja, ani nikt z nas nie powinien zabierać głosu w tej sprawie. -
Przez chwilę Helvgrim się zastanawiał, po czym rzekł: - Zaufanie to największa odwaga, a wierność to prawdziwa siła, w tym właśnie tkwi potęga a zarazem słabość Ejsgardu, tak głosił niegdyś kapłan Halgar, syn Gorna w Kazad Dumund i ja temu hołduje.

- Przeklęta wojna, łatwo wam powołać się na przodków, kiedy oni schowani głęboko w górach i nic poza zawodną pamięcią im nie grozi. Mnie moja bratanica umyka jak liść na wietrze i nie zanosi się żebym prędko ją odnalazł. Jedyną nadzieję pokładam w rezolutności dziewczyny, bom niemal pewny jest, że dziewcze nie siedzi razem z innymi rozpaczając, ale tak jak nasi dziadowie hardo znosi trudności złego losu. - Gniewisz złapał zabłąkany na stole kubek z trunkiem i przepłukał gardło. - Powiem tak, pomogę wam znaleźć wasz cenny skarb choćby strzegły go najwścieklejsze bestie, jeśli wy pomożecie mi odnaleźć krew z mojej krwi. Co wy na to?

Helvgrim nalał do kubków mocnego trunku, wyrób dawi. - Pomogę ci w odszukaniu jednej z twego rodu. Jakem jest Kapłanem Żelaza, Runkh’an Zulvar, z klanu krwi Thana Torvaldura Ducha Północy. Jestem Kamienną Tarczą pod sztandarem Hjontinda Durazthrunga, Rika Żużlowych Źlebów i tego który niesie Łzę Valayi. Należę do domu Gromrilowego Kowadła zawiązanego przez Valrika Irge Ranulfssona, mego dziada. Jestem strażnikiem Azkahr, synem Svergrima Kearna Valrikssona, kapitana Żelaznej Gwardii, w potężnej twierdzy Karak - Dum. Ja i wszyscy moi przodkowie odpowiadaliśmy przed Smednirem i Grimnirem oraz naszymi praojcami. Klan, dom i krew nasza pod rozkazami króla Thangrima Ognistobrodego, władcy Północnych Gór, pana losu, tego co kłania się tylko przed Grungnim i Valayą i tego który krwią jest połączony z Najwyższym Królem Północy - Hargrimem Łamaczem Zębów, bratem którego jest Najwyższy Król Południa - Thorgrim Strażnik Uraz.

- Dobrze znasz swych przodków, a to się chwali, także na mroźnej północy skąd ja pochodzę. Tam gdzie Kislev wita się w uścisku z górami Krańca Świata płyną wody Czarnego Niedźwiedzia i tam też pośród gęstych borów stoi Deghov, rodowa ma siedziba. Tam to moi dziadowie z Ungolskiej krwi zeszli z gór przed latami i okiełznali pierwsze konie, które zesłał im sam Swiatar, Ursun na znak wielkiej łaskawości. Tyr piorunem swym górę otworzył dając im rzekę i nauczył strzelać z łuku do zwierzyny. Ojciec mój, Fiodor Mocarny, a przed nim dziad Iwan służący u samego Cara Borsa z Kisleva w chorągwi Jeźdźców jako chorąży i kolejni przed nimi bronili tej ziemi i naszego rodu, aż nadeszła wielka wojna i rozdarła ostatnie pokolenie Gniewiszów, które złączy się na nowo, albo padnie próbując. No... - Kislevita splunął w dłoń i wyciągnął ją do khazada na znak swoistej umowy. - Takim towarzyszom mogę zaufać, widać tak miało być, a nie mnie podważać wyroki losu.

Helvgrim postąpił podobnie, czyli splunął w dłoń i uścisnął dłoń Jaromira, po czym podał mu kubek i wypił do dna. - Sława! -

- Sława! - Odparł Niedźwiedź wychylając trunek i waląc naczyniem w blat.

Alkohol był mocny jak sam diabeł. Toast zapiekł Jaromira, aż musiał chuchnąć gardłowo i jedna łza stoczyła się po orlim nosie, ale już po chwili gęba mu się śmiała, do tego trzymał się nadzwyczaj prosto, jakby to co właśnie w siebie wlał był bardziej wodą niż piekielną przepalanką z otchłani krasnoludzkiej twierdzy.
 

Ostatnio edytowane przez Dziadek Zielarz : 19-03-2015 o 23:00.
Dziadek Zielarz jest offline  
Stary 14-03-2015, 13:20   #25
 
Manji's Avatar
 
Reputacja: 1 Manji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnie
4 Backertag, czas Jahrdrung, rok 2522 KI
Gdzieś na Północnym Ostlandzie, karczma

Grupa śmiałków w końcu mogła odpocząć po ostatnich dniach. Zjeść ciepły posiłek, wyspać się na suchym i ciepłym sienniku zawierającym rozsądną ilość pcheł i pluskiew. W nocy, gdy zapadła cisza, dało się wyraźnie słyszeć baraszkujące szczury na poddaszu. Co jakiś czas ciszę nocną przerywało szczekanie psa, który pewnie ujadał na podkradające się lisy lub inny zwierz przychodzący z dziczy. Noc mijała spokojnie. Nad ranem, przed nastaniem świtu, karczma powoli ożywała. Pianie koguta ostatecznie wybudziło ze snu wszystkich śpiących.

Helvgrim jako pierwszy był już w sali głównej karczmy i posilał się jajecznicą na boczku, gdy kolejno dołączali pozostali awanturnicy. Klara zeszła do sali najpóźniej ze wszystkich, ból w okolicach podbrzusza zaczynał się powoli nasilać, lada dzień miał rozpocząć się miesięczny cykl.

Sielankowy nastrój przerwało zamieszanie na podwórzu. Na teren karczmy wjechali zbrojni na koniach. Spłoszone ptactwo, ujadający pies, okrzyki przyjezdnych zwróciły uwagę gości karczmy. Nie trzeba było długo czekać jak przez próg kolejno wchodzili zbrojni. Uzbrojeni dość jednolicie we włócznie i miecze, opancerzeni w kolczugi. Śmierdziało od nich potem ludzkim i końskim, co świadczylo, że od kilku dni byli w siodłach. Rozsiedli się przy jednym z wolnych stołów, zamówili jadło. Dość szybko okazało się, że sześciu zbrojnych to straż. Zapytani karczmarza o wydarzenia na drogach ci zaczęli nieskładnie, jeden przez drugiego, opowiadać o bandzie grasantów. Przysłuchujący się z boku, khazadzi, elf i kozak, nie byli zbytnio zdziwieni, ot banda zbójców tak typowa dla tych regionów. Jednak gdy stażnicy zaczęli opowiadać o okropieństwach do jakich bandyci się dopuścili, z coraz większą uwagą ich słuchano. Z relacji strażników dróg wynikało, że banda dopadła grupę uchodźców idącą na południe, głównie składającą się z kobiet i dzieci. Opisy mordu, do jakiego się dopuścili bandyci, sprawiały, że jadło cofało się z żołądka do przełyku. Jak się okazało, przywódcą tej bandy była kobieta, która przybyła z Kislevu, a która powoli zyskiwała złą sławę w okolicy. Strażnicy nazywali ją Jelena Rudowłosa, demon wcielony, która dowodziła bandą szubieniczników. Każdy jeden z nich był mordercą, a za ich głowy była spora nagroda.

Strażnicy po posileniu się, uzupełnieniu zapasów ruszyli dalej w drogę.

Także poszukiwacze skarbu, jeszcze przed południem ruszyli w drogę. Szli tym samym traktem co kilka dni temu, napotykając jedynie grupki uchodźców kierujące sie na południe. Im dalej na północ tym mniejszy ruch był na trakcie. Elastir na wysokości opuszczonej karczmy, w której stoczyli walkę z orkami, ponownie poczuł obecnosć zwierzoludzi. Ci jednak trzymali się poza zasięgiem wzroku.

Po kilku dniach wędrówki nie napotkali na większe grupy wroga, od czasu do czasu napatoczyło sie na nich kilka mutantów, które z łatwością posyłali do piachu. W końcu dotarli do miejsca gdzie trakt przecinał bagienny las. Helvgrim z łatwością odnalazł wielki głaz, za którym należało skręcić na północny zachód, opuszczając tym samym wygodny trakt. Musieli trzymać się bagien, szli więc przedzierając się przez gąszcz. W końcu rozbili obóz. W lesie stale coś szuściło, coś chrobotało, coś popiskiwało i powarkiwało, co i rusz zapalały się też w mroku blade latarenki ślepiów.

Nad ranem spadł ciepły deszcz, gdy ustał, mokry las zaczął zasnuwać się mgłą. Ptaki nie śpiewały. Bylo cicho. Przezierający przez mgłę blady krążek słońca, jeszcze przed momentum widoczny i wskazujący kierunek, teraz znikł zupełnie. Gęsty opar wisiał nisko, niknęły w nim nawet czubki wyższych drzew. Przy ziemi mgła zalegała miejscami tak, że paprocie i krzaki zdawały się wystawać z oceany mleka. Koń Elastira parskał, chrapał, trząsł łbem, tupał przednim kopytem, odgłos tupania głucho niósł się przez zatopioną we mgle knieję. Grupa ruszyła dalej, szli po wysłanym grubym dywanem zbutwiałych liści gruncie, który zaczął sie nagle obniżać, nie wiedzieć kiedy znaleźli się w głębokim jarze. Ściany jaru porastały pochyłe, koślawe, obrośnięte liszajami mchu drzewa, ich odsłonięte przez osówającą się ziemię korzenie wyglądały jak macki potworów. W końcu dotarli do miejsca gdzie jar rozwidlał się na dwie odnogi. Ruszyli, skręcając w lewa odnogę. Jar wciąż sie rozwidlał, byli wśród istnego labiryntu parowów, dotarł do nich zapach dymu z ogniska, co mogło wskazywać na obecność drwali lub węglarzy. Szli coraz szybciej, czując że niebawem wyjdą z tej plątaniny parowów, nawet poczuli przypływ radości, która szybko ustąpiła. Pod stopami zachrupały kości. Koń Elastira zarżał dziko, Elastir zeskoczył, oburącz uwiesił się uzdy, w samą porę, chrapiący panicznie koń łypnął na niego zlęknionym okiem, cofnął się ciężko bijąc kopytami, krusząc czerepy, miednice i piszczele. Stopa Klary uwięzła międy połamanymi żebrami ludzkiej klatki piersiowej.
Zanim ustalili co robić dalej rozległ się świst, gwizd i chichot, taki, że aż przykucnęli. Nad jarem, wlokąc za sobą iskry i warkocz dymu, przeleciała trupia czaszka. Nim zdążyli ochłonąć, przeleciała druga, świszcząc jeszcze straszliwiej. Nie myśląc wiele, zawrócili. Szli pewnie, wierząc, że wracaja po śladach, tą samą drogą, którą przyszli. A jednak po chwili przed nosami wyrosło im strome zbocze parowu. Bez słowa zawrócili, skręcili w drugi wąwóz. Po paru krokach tu także zatrzymała ich pionowa, najeżona plątaniną korzeni ściana. Po kilku kolejnych, nieudanych prubach, stwierdzili, że będą musieli ruszyć przez cmentarzysko.

Nad lasem przeleciała z gwizdem następna czerepia kometa. Ruszyli przez zwałowisko kości. Koń Elastira chrapał, szarpał łbem, ploszył się, elf ciągnął go za wodze z najwyższym trudem. Zapach dymu stawał się coraz silniejszy. Dawało się juz w nim wyczuć ziola. I coś jeszcze, coś nieuchwytnego, mdlącego. Przerażającego.

A potem zobaczyli ognisko.

Ognisko dymiło opodal wykrotu, pod ogromnym zwalonym pniem. Na ogniu stal, buchając kłębami pary, osmolony kocioł. Obok pietrzył się stos trupich czaszek. Na czaszkach leżał czarny kot.

U ogniska siedziały trzy kobiety. Dwie zaslaniał dym i bijąca z kotła para. Trzecia, siedziała po prawej, wydawała sie dość leciwa. Jej ciemne włosy gęsto przetykała siwizna, ale wygarbowana słońcem i słotą twarz myliła nieco, kobieta mogła równie dobrze mieć na karku czterdzieści jak i osiemdziesiąt wiosen. Siedziała w niedbałej pozycji, chwiejąc się i nienaturalnie kręcąc głową.

– Witaj – zaskrzeczała, po czym beknęła gromko. – Witaj, thanie Glamis!
– Przestań bredzić, Jagna – powiedziała druga kobieta, ta siedząca w środku. – Znów się, cholera, spiłaś.

Powiew wiatru przytłamsił nieco dym i parę, teraz mogli przyjrzeć sie dokładniej.
Kobieta siedząca po środku była wysoka i dość mocno zbudowana, spod czarnego kapelusza opadały jej na ramiona płomiennorude, falujące włosy. Miała wystające i zabarwione intensywnym rumieńcem kości policzkowe, ksztaltne usta i bardzo jasne oczy. Szyję spowijał jej szal z brudnozielonej wełny. Z identycznego materiału udziergane były pończochy. Kobieta siedziała w dość swobodnym rozkroku i z dość swobodnie uniesioną spódnicą, co pozwalało podziwiać nie tylko pończochy i łydki, ale i sporo wartej podziwu reszty.

Siedząca po jej prawicy trzecia była najmłodsza, dziewczyna zaledwie. Miała błyszczące, mocno podkrążone oczy, chudą lisią twarz o bladej i niezbyt zdrowej cerze. Jej jasne włosy przyozdabiał wianek z werbeny i koniczyny.

– No i patrzcie – powiedziała ruda, drapiąc się w udo nad zieloną pończochą. – Nie było co do garnka włożyć, a , ot, żarcie samo przyszło.
Nazwana Jagną ciemnolica beknęła, czarny kot zamiauczał. Zgorączkowane oczy dzierlatki w wianku zapaliły się złym ogniem.
 
__________________
Świerszcz śpiewa pełen radości,
a jednak żyje krótko.
Lepiej żyć szczęśliwym niż smutnym.
Manji jest offline  
Stary 14-03-2015, 21:34   #26
 
Eleishar's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputację
Przed wyruszeniem w poszukiwaniu skarbu
“Do kroćset mrocznoelfich mieczy, co się dzieje?! Ręka mi zaraz odpadnie przez to ustrojstwo…” - klął w myślach łowca wychodząc z wygódki, obroża była coraz bardziej szalona.

- Wracając do tematu… We dwóch tego skarbu nie zdobędziecie, postawiłbym na to każdą sumę. Więc mielibyście co najwyżej całość z niczego, ewentualnie całkowite uśmiercenie. Inaczej nie chcielibyście pomocy. - elf targował się w sumie dla zasady, czuł że krasnoludy przez zwykłą zachłanność, tak typową dla swojego rodzaju nie pójdą na żadne ustępstwo, ale nie lubił zostawiać tematu niedokończonego
- Nie chcesz to nie ruszaj z nami, elfie. Zdania nie zmienię, a to czy we dwóch damy rade to już będzie nasza sprawa. Ale coś mi się widzi, że Klaus oraz Jaromir ruszą z nami. - Odparł Helvgrim, a kto go znał, ten wiedział, że zaczyna się denerwować.
- Dodatkowo, ściągnąłeś nam na głowy tego Knuza, czy Kunza, eh… te ludzkie imiona są tak toporne, że kaleczą język… Co oznacza dodatkowe ryzyko dla wszystkich. - to że za nim gonili zwierzoludzie przemilczał, w swoim mniemaniu wyrównał stawkę odstrzeleniem prawie połowy orków, którzy atakowali uchodźców w karczmie. - Tak czy owak, ten rzeźnik nie daje mi większego wyboru, jeśli nie pójdę z wami trafię na niego sam, a na pewno na każdym z nas będzie szukał odpłaty za swoje kłopoty… Choć moja intuicja mi podpowiada, że ten skarb może być dla nas zgubny, to łatwiej przeżyć w pięciu mężów, niźli samemu. - dokończył
Khazad ucieszył się jakby usłyszał dobry dowcip. - Poruszyłeś bardzo ciekawy temat, elfie. Bo mi się coś widzi, że jak byśmy cię zostawili samego to albo zwierzoludzie ścigający cię albo Kunz i jego banda rozniosą cię na mieczach. Wychodzi na to, że ty bardziej potrzebujesz nas niż my ciebie. To co? Ile nam zapłacisz za ochronę. Hę? - Helvgrim parsknął śmiechem. Teraz wiedział, że elf nawet bez udziałów pójdzie z nimi. Jednak dał słowo i jeśli elf nie będzie marudził to otrzyma swoją dolę z połowy. - Masz tu kubek, pij. Wyboru nie masz dużego.
- Zazwyczaj unikam alkoholu, ale niech ci będzie. - powiedział i sięgnął po kubek po czym pociągnął łyk, grrrr mocne jak skurwysyn… aż kaszlnął - [/i] I uwierz nie z takich tarapatów już się wychodziło, bywałem w gorszych. Może kiedyś wam opowiem co przeżyłem w Mousillon, o ile będziecie chcieli słuchać. [/i]
-Na opowieści będzie czasu co nie miara Elfie - powiedział Wolfgrimm biorąc od niego kubek, jak wiadomo kazdą umowę trzeba przepić - dni upłyną zanim dojdziemy do celu i dni upłyną zanim wrócimy dajcie bogowie, że szczęśliwie, każdy będzie miał szansę opowiedzieć kim jest i skąd pochodzi, nawet jeśli historie nasze mogą wydać się innym mniej godne zapamiętania i mniej chwalebne to jak wiadomo nie od dziś przy opowieściach noc szybciej zamienia się w dzień i droga szybciej płynie. Proponuje aby na czas wyprawy, która jeśli bogowie pozwolą będzie opiewana w pieśniach bardów i skaldów, waśni wszelkie między naszymi rodami zawiesić, wszak ciężko walczyć z wrogiem, którego ma się przed sobą, mając niepewny miecz u boku. -kontynuował i sam sobie sie dziwił jakaż to ślina mu te słowa na język przynosi, ale na fali przypływu emocji mówił dalej - nie prawie wszak żeśmy się miłować jak bracia powinni, ale każdy powinien rękę w potrzebie drugiemu podać i pokazać, że można na niego liczyć kiedy do niebezpieczeństwa dojdzie. Twój ogon długouchu trzeba będzie albo wyprowadzić na manowce, albo pozbyć się za pomocą stali, jeśli fortel się nie powiedzie. Na Aulocka z jego bandą baczenie mieć trzeba i rozwagą się wykazać a co jeszcze nas na drodze spotka to sam Grungni raczy wiedzieć.

Dzień zleciał jak z bicza strzelił. Elf zastanawiał się czy nie wziąć kąpieli przed ruszeniem w drogę, ale biorąc pod uwagę że spędził niemal tydzień w strugach deszczu, brud był zmywany z niego na bieżąco, zmiana ubrań na świeże po walce z orkami nieco go odświeżyła. Jednak coś nie dawało mu spokoju, więc zanim udali się na spoczynek sprawdził w ustronnym miejscu stan swojego przedramienia, w końcu bransoleta ostro sobie poczynała i mogła go dość dotkliwie podrapać.

W podróży
W porównaniu do ostatniego tygodnia obecnie czuł się jak na wakacjach, kilka trywialnych potyczek i niespieszna jazda, by nie zostawiać pieszych w tyle. Gdyby tylko zwierzoludzie gdzieś zniknęli, ale niestety dalej ich wyczuwał...
Gdy już weszli w las zaczęło się robić mniej przyjemnie, Cień był strasznie niespokojny. Łowca starał się go uspokajać, jednak na niewiele się to zdawało, coś musiało wisieć w powietrzu. I wisiało... a raczej latało! Trupie czaszki otoczone płomieniami przemykały przez las, obłęd... Wierzchowiec dawno tak nie wariował, ale Elastir mu się nie dziwił, instynkt zwierzęcia kazał uciekać przed obcym i nieznanym. Gdy Klaus utknął nogą w żebrach (skąd te wszystkie kości?!), elf podał mu rękę, by łatwiej mu było się wydostać. Młodzik od kilku dni wydawał się jakiś nieswój, chyba coś mu dolegało. Na dodatek wąwóz, którym szli zdawał się nie chcieć ich wypuścić i musieli przejść przez kości zaściełające podłoże, stanowiące swoiste cmentarzysko. Nocny Łowca miał złe przeczucia, od czasów tego co przeżył w Przeklęj Baronii często je miewał, uznał że lepiej się przygotować. Jedną ręką uwiesił się mocno na uprzęży Cienia, drugą sięgnął pod płaszcz i wyciągnął stamtąd włócznię. Oręż był wyraźnie elfickiej roboty, doskonale wygładzone drzewce, grot w kształcie długiego liścia, całość przyozdobiona na modłę leśnych elfów. Broń była niezwykle lekka i pewnie dla większości niezbyt imponująca, ale w ręku wyszkolonego wojownika równie zabójcza jak każda inna broń. Bardziej obeznani mogli się zorientować, że to wyjątkowa broń, jakiej używają tylko i wyłącznie leśne elfy z Athel Loren.
I wtedy zobaczyli ognisko, razem z otaczającymi je kobietami. Powietrze pachniało (a może cuchniało?) dymem ze spalonego drewna i ziół. Po tym jak je usłyszał, zdecydowanie ucieszył się z włóczni w ręku, w każdej chwili mogła wywiązać się walka. Zacisnął mocniej dłoń na drzewcu, ale postarał się pozostać rozluźniony, napięte mięśnie opóźniały reakcję i siłę uderzeń.
 
Eleishar jest offline  
Stary 19-03-2015, 23:35   #27
 
Dziadek Zielarz's Avatar
 
Reputacja: 1 Dziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemu
Decyzje zostały podjęte, toasty wzniesione, plecy poklepane. Na koniec wszystkiego podniosłego znowu zapadła dość smętna cisza, w której to Jaromir ziewnął i udał się do wygódki ulżyć kiszkom. Nie omieszkał skorzystać także z innych dobrodziejstw zajazdu jak choćby balii z wodą, czy sposobności do uzupełnienia zapasu wody w manierce i zaopatrzenie się w trunek na ciężką chwilę. Skoro po zaledwie kilku godzinach pod dachem znowu ruszali w dzikie ostępy dobrze było spłukać z siebie pył podróżny i doszorować tu i tam poplamione już ubranie. Po porannych przymrozkach nie było już śladu i wiosenne słońce obiecywało ciepłe popołudnie. Nic nie mogło zmącić ich spokoju...

~***~

- Hej, wy tam! - Jaromir odezwał się do trzech wielce podejrzanych kobiet. - Coście za jedne i co to za upiorne miejsce? -

Kłopoty znalazły ich same. Bezdroża jeszcze nikogo nie zaprowadziły w dobre miejsce, a upiorna polanka wysypana kośćmi wcale nie wyglądała jak coś co miało wystąpić wbrew utartej tradycji.

Pytanie padło dla zasady. Prawdę powiedziawszy sama okolica i aparycja grupki wystarczyłyby za powód do posłania na stos, jednak nie godziło się obciąć łba nawet największej gadzinie nie dając sobie choćby chwili na zastanowienie. Dłonie kozaka mocniej ścisnęły stylisko topora.

Rudowłosa podniosła ze stosu czaszkę, uniosła ja wysoko, głośno wyskandowała zaklęcie. Czaszka zakłapała żuchwą, wystrzeliła w górę i z gwizdem poleciała ponad szczyty sosen.
- Żarcie - powtórzyła ruda bez emocji. - I do tego gadające. Będzie sposobność przed jedzeniem pokonwersować. -

- No pięknie, wiedźmy… - westchnął cicho trzymający się z tyłu elf. Koń nie dawał mu podejść zbyt blisko, miał nadzieję że w wypadku walki nie ucieknie, a przynajmniej niezbyt daleko. Nie miał raczej dobrych wspomnień związanych z magami, a tu zapowiadało się kilka gorszych do kolekcji...

- Nikt nie będzie nazywał mnie żarciem! - Szczerze oburzył się Jaromir. Fakt, że nie zostanie czyjąś przekąską był dla niego od samego początku zupełnie oczywisty, jednak nieznoszący sprzeciwu, bezosobowy ton jakim czarownica wypowiedziała groźbę na moment zachwiał pewnością kozaka.

- Panie raczą wybaczyć mojemu nadpobudliwemu towarzyszowi - powiedziała spokojnie Klara wychodząc krok na przód, próbujący utrzymać równowagę na kościach. Ukradkiem spojrzała nerwowo na kozaka - Od wielu dni jesteśmy w drodze, nie napotkawszy miłej duszy. Nie chcielibyśmy także przeszkadzać w uroczym… wieczorze. Pozwolą tak więc Panie, że udamy się w swoją stronę nie czyniwszy nikomu zwady.

- Idźcie precz, pókim dobry! - Zakrzyknął wąsacz, po czym pochylił nieco głowę do towarzyszy i dodał półgębkiem:

- Biorę tę po lewej.

Obaj Dawi cierpliwie czekali nie specjalnie będąc pewnym co czynić. Na ostatnie słowa Jaromira Helvgrim i Wolfgrimm zgodnie kiwnęli głowami, choć nie dobyli broni. Elastir także czekał w pogotowiu mocno zaciskając dłoń na drzewcu włóczni. Wolfgrimm niezbyt wiedział jak się zachować pośród zbyt wielu osób, które parają się magią. Nie był pewien czy mogą stanowić zagrożenie czy tylko się z nimi droczą. Jednego był pewien, nigdy wcześniej ich nie spotkał toteż nie mogą mieć względem niego żadnych rachunków do wyrównania. Nie przypominał też sobie jakoby Helvgrim wspominał kiedykolwiek o spotkaniu tej osobliwej trójki.

- Uspokój się kozaku, bez gwałtownych ruchów - ostatnie wydarzenia nauczyły krasnoluda, żeby myśleć o swoich ruchach. Miał nadzieję, że tym razem dobrze ocenia sytuację i zagrożenie faktycznie jest znikome. Niemniej jednak postanowił skupić wszystkie swoje zmysły na ruchach czarownic. Gotowy na reakcje w przypadku ataku.
Siedząca po lewej dziewczyna trzymała w ręku kawałek zdobionego drewna w symbole przypominające księżyce i gwiazdy, w drugiej ściskała medalion w kształcie księżyca, wykonany z niebieskiego minerału.
Jagna wstała, wyprostowała się, przeciągnęła, aż słychać było jak trzaskają jej kości. Wszyscy odnieśli wrażenie jakby stara czarownica urosła, a może po prostu była taka wielka. Stojąc, miała głowę znacznie wyżej niż elf, a jej ramiona były mocarniejsze niźli ramiona khazadów. Do tego na jej dłoniach pojawiły się sporych rozmiarów szpony.
Rudowłosa podniosła gliniany dzban, łyknęła z niego solidnie, raz, potem drugi raz. Dziewczyny o lisiej twarzy nie poczęstowała, Jagnie, która chciwie wyciągnęła wielką łapę, usunęła naczynie z zasięgu szponiastych łap. Jagna zaryczała, a tak jakby wielki niedźwiedź ryczał. Rudowłosa nie spuszczała z grupy wzroku, a źrenice jej jasnych oczu były jak dwa ciemne punkciki skupione na Klarze.
- No, no - powiedziała. - Kto by się spodziewał. Uczona pannica, u mnie, u prostej wiedźmy. Cóż za zaszczyt. Podejdźcie, podejdźcie bliżej. Bez obaw! Chyba nie potraktowaliście poważnie tej krotochwili o żarciu i ludożerstwie? Hę? Chyba nie wzięliście tego za dobrą monetę? - Rudowłosa gestem powstrzymała młodą dziewkę o lisiej twarzy. - Czegóż więc poszukujecie w moim ubogim zakątku?

“ Niedobrze.” - myślał gorączkowo Gniewisz - “ Podstęp, z całą pewnością. Zwabią nas, a potem ani się obejrzymy wylądujemy w tym parującym kotle, albo i gorzej. Co robić, co robić…” - Kozak nagle złowił spojrzenie chudej dziewczyny o lisiej twarzy, która niby przypadkiem na moment przestała wlepiać oczy w stojącego na czele chłopaczka. Wzrok był jak ukłucie lodowatego sopla, a gdzieś z tyłu głowy zamrowiło jakby ktoś próbował podrapać wnętrze jego czerepu. Wrażenie znikło tak jak się pojawiło, ale Jaromir nagle zdał sobie sprawę, że lisia wiedźma WIE co właśnie pomyślał, albo czegoś się domyśla. Albo tak mu się zdawało...

- Do kroćset, żeby we własnej głowie nie czuć się bezpiecznie! - Mruknął wąsacz ledwo dosłyszalnie, po czym opuścił nieco ostrze topora.

Nie miał najmniejszej ochoty bratać się z czarownicami, nie chciał też żeby kompania na wstępie wykrwawiała się przez jakieś pomylone jędze, z drugiej strony jeśli miało dojść do bitki, lepiej było skrócić dystans do tych co władały magią, by powalić je zanim zdążą dokończyć urok. Jaromir postąpił krok naprzód patrząc z ukosa, czy reszta grupy ruszy za nim. Miał też baczenie, czy gdzieś pośród kości nie była ukryta zmyślna pułapka, w którą wiedźmy mogły próbować ich wciągnąć.

Khazadzi patrząc na opanowanego Klausa byli pod wrażeniem, takie chuchro a tyle w nim odwagi. Sami także zachowali zimną krew i ruszyli za młodym medykiem. Przestępując powoli z nogi na nogę zrównali się z Klausem, ich umysły pracowały na pełnych obrotach skanując otoczenie i starając się wyłapać wszelkie zmiany. Sytuacja była patowa, nie można było się spodziewać niczego. Wolfgrimm nie wiedział kiedy wiedźmy mówią poważnie, a kiedy starają się ich nastraszyć, czy sytuacja jest poważna, czy padają właśnie ofiarami makabrycznego dowcipu ekscentrycznych wiedźm.
Kozak także przełamał lęki i dołączył do idących równo khazadów. Jaromir stąpał ostrożnie, spoglądał pod nogi to na wiedźmy, podnosząc wzrok natrafił na spojrzenie młodej dziewczyny, patrzyła mu prosto w oczy, zalotnie uśmiechnęła się do niego, składając usta jak do pocałunku.

Jedynie Elastir zamarł w bez ruchu, czuł jak jego nogi zamieniają się w kamienne słupy. Wiedźma, która powstrzymała przemianę w jakąś bestię przyglądała się elfowi. Najwidoczniej przerażenie konia udzieliło się także jemu. Stał jak skamieniały, myśli kłębiły się w jego głowie, aż w końcu, któraś z nich stała się bardziej wyraźna i nieustannie powtarzalna. Na początku nie zrozumiały bełkot, charczenie, jakieś słowo w mrocznej mowie. - “Uciekaj! Uciekaj!” - Elastir miał pewność, że te słowo, które brzmiało w jego głowie znaczy właśnie to. Uciekaj.

Czuł że powinien wiać i to ile sił w nogach, ale cholera jasna nie mógł się ruszyć… Chyba po raz pierwszy w życiu tak się bał, że praktycznie skamieniał.

Gdy podchodzili bliżej i bliżej, wiedźmy jakby się nieco bardziej rozluźniły. Dziewczyna o lisiej twarzy rozsiadła się wygodniej na pniaku drzewa. Choć wciąż trzymała w dłoni rzeźbiony kawałek kijka. Stara wiedźma również usiadła, a gdy siadała jej kształty zaczęły się rozmazywać. Zanim się usadowiła, miała już normalne rozmiary, zamiast ogromnych łap dłonie, zamiast morderczych szponów długie pazury. Na dodatek udało jej się przejąć dzbanek z trunkiem, do którego momentalnie się przyssała pijąc łapczywie. W końcu głośno i przeciągle beknęła, a ruda wiedźma przejęła ponownie dzbanek.
 

Ostatnio edytowane przez Dziadek Zielarz : 20-03-2015 o 12:57.
Dziadek Zielarz jest offline  
Stary 20-03-2015, 03:21   #28
 
Noraku's Avatar
 
Reputacja: 1 Noraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputację
Klara ze zniesmaczoną miną spojrzała na kawałki boczku w podanej jej jajecznicy. Chociaż po surowym wikcie ostatnich lat powinna bez narzekania pałaszować wszystko co było cieplejsze od pajdy chleba to nie czuła się dzisiaj za dobrze. Słabo spała tej nocy. Sennik, mimo przymusowego towarzystwa, przywitała z ulgą. Dała nawet radę się obmyć w bali, co prawie skończyło się wydaniem jej sekretu gdy do pomieszczenia próbował dostać się parobek. A może był to Jaromir? Pies to lizał, ważne że skończyło się bez tragedii, a dla Klary była to kolejna nauczka. Nie można sobie pozwolić na chwilę rozkojarzenia. W nocy budziła się kilkukrotnie gdy tylko odzywał się pies zagrodowy. Przysłuchiwała się wtedy przez chwilę czy to na pewno on ją zbudził po czym próbowała wrócić do spokojnego snu. Poranna niedogodność była jedynie kroplą dopełniającą czarę.
Przeżuwała powoli śniadanie ograniczając ruchy szczęką wyłącznie do tego. Nie próbowała się włączyć do rozmowy towarzyszy bo nie czuła się na siłach do tego. Dokupiła do swoich zapasów pąk mięty i werbeny z czego szybko zaparzyła sobie kubek wywaru. Znając doskonale jego zbawienny wpływ na bóle menstruacyjne rozsiadła się wygodniej i popijałą gorący napój w spokoju. Przy okazji wróciła do wczorajszego handlu. Nabyła materiał na bandaże, trochę miękkiej i chłonnej tkaniny na gazę do cięższych ran a także trochę najpotrzebniejszych ziół, których jej brakowało. Oprócz tego udało jej się uzyskać w miarę solidny moździerz. Dodatkowo zaopatrzyła się w dwutygodniowy prowiant. Wszystko to kosztowało ją, po długich negocjacjach 4 koroniaki. Początkowo chciała pożywienia na tydzień ale lepiej, że będzie tego więcej niż mniej. Różne rzeczy dzieją się na trakcie. Mikstury oddała Dantemu, gdyż im bardziej były potrzebne, a ona była w stanie wspierać się ziołami. O ile tylko żaden z jej towarzyszy nie postanowi nagle fiknąć i porozmawiać twarzą w twarz z Morrem powinna dać radę. O ile wytrzymają jej humory przez najbliższe kilka dni.

Najbliższe kilka dni były znacznie gorsze niż mogło jej się wcześniej wydawać. Ból w podbrzuszu sprawiał, że co wieczór wiła się po posłaniu nim udawało jej się zasnąć. Nocne czuwanie zaś wspominała jak przejście przez krzaki głogu nago podczas solnej zamieci. Zresztą nie była pewna czy w trakcie swojego czuwania nie straciła przytomności raz czy drugi. Werbena i mięta kończyły się znacznie szybciej niż zwykle. Przez większość czasu po prostu zagryzała liście w ustach przez co kołowiał jej język. Towarzysze chyba nie domyślili się powodu jej dziwnego zachowania, a nawet gdyby to w tamtym momencie miała to wszystko gdzieś. Była osowiała, zmartwiała, jakby uleciało z niej życie. Wszystkie czynności wykonywała mechanicznie, takie jak opatrywanie delikatnych obtarć lub oglądanie ciał towarzyszy po potyczce z mutantami, którzy mogli przenosić wiele chorób w tym trupi jad czy tyfus. Nie próbowała się nawet kłócić z krasnoludami, którzy niechętnie patrzyli na jej medyczne próby. Nie włączała się do wieczornych rozmów, z rzadka nawet próbowała zorientować się w kierunku ich podróży. Było jej po prostu wszystko jedno.
Głównym powodem jej nastroju były wieści, które doszły ich w karczmie przez strażników dróg. Nie dalej jak dzień drogi od karczmy doszło do krwawego pogromu. Już gdy usłyszała z którego kierunku przybywali strażnicy zaczęła mieć złe przeczucie. Im dłużej ciągnięto ich za język tym większa rozpacz ją ogarniała. Nie wytrzymała długo. Wypadła z karczmy w środku opowieści i zwymiotowała za wygódką. Kolana drżały jej, a płuca z trudem łapały powietrze. Próbowała odejść dalej, wspierając się na sztachetach ale nogi załamały się pod nią. Kumulujące się w niej emocje pękły. Zaczęła łkać zakrywając sobie usta dłonią. Po jej policzkach rzęsiście spływały łzy. Poczuła się taka niesamowicie mała, nieważna oraz zapomniana. Ludzie, z którymi przeżyła atak orków i kilka tygodni przedzierania się przez dzicz zostali wyrżnięci przez bandę morderców i banitów. I to dlaczego? Z czego można by ograbić umorusane kobiety i dzieci? Czego można od nich chcieć? Przecież nie złota, kosztowności czy innych tak pożądanych przez rabusiów dóbr. Ta banda napadła i wymordowała ich z czystej potrzeby niszczenia, zabijania oraz innych chuci. Ona zaś, prosta żaczka, znowu wykpiła się zwykłym szczęściem. Nie miała jednak ochoty na radość czy dziękowanie bogom za ochronę. Przepełniała ją gorycz, smutek i żal, który szybko znalazł ujście w żałosnym jęczeniu oraz łzach kapiących jej z nosa na ziemię. Siedziała więc tak, obejmując deskę płotu, a przed oczami widziała twarze tych z którymi się żegnała nie tak dawno temu. Dzierżysławy, kobiety potężnej postury, która z niejednego pieca jadła chleb i próbowała za wszystkich sił trzymać pozostałe kobiety w ryzach. Bogusia, małego Bogusława, którego wszędzie było pełno, przynajmniej dopóki nie zmogła go choroba oraz zmęczenie. Wiecznie zaciekawionego wszystkim dookoła, powtarzające swoje niezapomniane „dlaczego” pomiędzy jednym a drugim pociągnięciem swojego zakatarzonego nosa. Dantego, tego rannego weterana i jego towarzyszy stanowiących dla nich ulgę i zapowiedź lepszych czasów. Jeszcze gdy odchodzili wymogła na nim obietnicę, że doprowadzi ich wszystkich do Middenheim, a dzieciaki odda w dobre ręce. Pamiętała dokładnie jego poważne oczy i umorusaną gębę wykrzywiającą się w podkowę.
„ Nie martw się, chłopcze” mówił, „ winny ci jestem życie. Masz słowo żołnierza.”
Pamiętała również jak krzywiła się gdy ostatni raz zmieniała mu bandaż, niezadowolona z jakości wykonanych szwów, grożących zajątrzeniem się rany. Ostatnie porady medyczne jakich udzieliła i wiele innych słów. Największy ból sprawiła jej jednak strata Stefani. Młodej, bystrej o włosach koloru miodu, dziewczyny. Gdyby trafiła w lepszy dom, lepsze czasy może mogła by pójść w jej ślady. Mogła by ją przyuczyć do życia w murach uczelni, pomagać w wykorzystaniu niesamowicie bystrego umysłu. Planowała sobie odszukanie jej kiedyś, a może nawet adopcje. Wszystkie te plany i marzenia spełzły na niczym z powodu ludzkiej okrutności.
Przepona boleśnie naciskała, uniemożliwiając normalny oddech. Klara łkała długo, a ból w boku rósł. W pewnym momencie przestały już płynąć łzy, mięśnie również zmęczyły się od ciągłego łkania. Wszystkie emocje zniknęły. Pozostała tylko prawda, a ta jest okruchem lodu. Tym też w tamtym momencie stałą się Klara. Jej oblicze zmartwiało, zamieniło się w zimny głaz i nie rozjaśniło się przez te kilka kolejnych dni. Możliwe, że to ocaliło ją przed czujnym spojrzeniem nowych towarzyszów podróży. Co innego ukrywać się w towarzystwie przestraszonych kobiet, które myślą tylko o dotarciu do bezpiecznych terenów, a co innego w małej grupie podróżników. Jak ukryć w takim wypadku pojawiające się od czasu do czasu nudności, samotne wypady na stronę czy nagły ubytek krwi pojawiającej się w okolicach ud?
Na szczęście na to ostatnie Klara była w miarę możliwości przygotowana. Metodą poznana jeszcze wśród klarysek w Praag, zwijała kawałki tkaniny wchłaniającej ciecze i mocowała ją w okolicach podudzia. Początkowo myślała o pozbywaniu się nasiąkniętego materiału przy okazji ognisk, ale smród palonej krwi mógł zwrócić uwagę wrażliwych nozdrzy elfa. Pozbywała się więc ich przy okazji załatwiania innych potrzeb. Z tymi było zaś znacznie gorzej. Próbowała tłumaczyć samotne wyprawy w krzaki wrodzoną wstydliwością i, o ironio, zniewieścieniem przez co z pewnością nie poprawiła sobie estymy przed towarzyszami ale przynajmniej miała spokój od namolnych pytań.
Tym co najbardziej mogło ją frasować była higiena, a właściwie jej brak. Na to jednak nic szczególnego poradzić nie mogła. Piła wieczorami, proponując również pozostałym jako środek zapobiegawczy, napar z ziół. Najbardziej przysłużyło by się jej dobre, złociste piwo. Towarzysze mieli jednak tylko gorzałkę, której picia zrezygnowała po pierwszym wieczorze gdy miała wrażenie, że wykręci jej ona całe wnętrzności.
Sprawa mocno pokomplikowała się jednak w momencie gdy zeszli z wygodnego traktu i zanurzyli się w gęstwinę oraz bagna. Tutaj żadne ziółka czy napary nie byłyby jej w stanie pomóc. Nie była bowiem przygotowana na tak skrajne warunki. Pozostawało jedynie liczyć, że szybko przekroczą moczary, a ona w międzyczasie nie złapie czegoś co położy ją zanim dotrą w cywilizowane rejony. Toć dopiero była by ironia gdyby medyk zmarł od pospolitego choróbska, jakich zapewne pełno było przy takiej wilgoci.

4 Backerstag

Tego dnia humor miała chyba jeszcze gorszy. W brzuchu skręcało, suchary jakie przeznaczyła na poranny posiłek nasiąkły niczym gąbka, a na dodatek wszystkiego te opary dookoła całkowicie plątały ich zmysły orientacyjne. Do tej pory nie wątpiła w talent oraz wiedzę krasnoludów, ale z każdym pluskiem wody pod całkiem przemoczonymi już stopami zaczynała zadawać sobie pytanie, czy na pewno wiedzą gdzie zmierzamy. Podróżny, wyświechtany plecach ciążył jej strasznie na ramionach. Z zazdrością spoglądała na prychającego konia elfa, myśląc nad sposobem przekonania go by zamienić zwierzę wierzchnie na juczne. Wtedy to właśnie poczuła twardszy grunt pod nogami. Widomy znak, że chociaż przez chwilę nie będzie musiała się zastanawiać ile to żyjątek zdążyło się zagościć w jej obuwiu. Szybko zapragnęła wrócić do tego oślizgłego bagna. Bardzo duży udział przy takowej zmianie nastroju miał stos kości pod ich stopami. Zwłaszcza gdy stopa klinuje się w połamanych żebrach jakiegoś nieszczęśnika boleśnie kalecząc skórę, człowiek zaczyna zastanawiać się, że wszędzie dobrze byle nie tu. Klara czuła jak krew odpływa jej z twarzy z przyczyn kompletnie nie fizjologicznych. Znajdowali się w jarze usianym pozostałościami po trupach. Gdzie nie spojrzeć bieliły się kości wrzucone do tej zbiorowej mogiły.
- Der Schwarze Tod! Morowe powietrze! – krzyknęła urwania i szybko zakryła usta rękawem. Nikomu nie udało się potwierdzić teorii, że ta straszliwa choroba przenosi się poprzez dotyk oraz zatrute powietrze ale była ona zdecydowanie najpopularniejsza wśród akademików. Kapłani mieli swoje opinie na ten temat. Klara nie próbowała się z nimi kłócić chociaż z trudem mogła zrozumieć jak bogowie mogli pozwalać by bogowie Chaosu doprowadzili do takich spustoszeń. Żaden kapłan czy akolita nigdy nie wyjaśnił jej też jak takie grobowe mogiły wpisują się w rytuały Morra. Ona sama zresztą nie pytała o to za dużo, gdyż mogło by to ściągnąć na nią niepotrzebną uwagę. A w stolicy to nigdy nie oznacza czegoś dobrego.
- Nie wiem jak z waszą odpornością mości krasnoludy, elfie, ale tobie Jaromirze proponuje zakryć jakoś usta – zawyrokowała szybko, tworząc z materiału prowizoryczną chustę na nos oraz usta. Kontynuowała swój wywód dalej. - Zaraza roku 2486. Śmierć przetoczyła się przez te ziemie szybko i na szczęście bez nawrotów. Nie zatoczyła też wielkiego kręgu. Zaledwie kilka przypadków w większych skupiskach. Gorzej zaś było z mniejszymi miejscowościami, wioskami. Te wyludniły się całkowicie. Przepełnione cmentarzyska groziły kolejnymi ogniskami zaraz. Wraz z kapłanami podjęto decyzję o składowaniu ciał w masowych mogiłach. Chyba mamy to nieszczęście natrafić właśnie na takową. Niezwykle nieprzyjemny sposób na śmierć. Zgodnie z relacjami np. Giovanniego Boccacio czy zapiskami uczonych profesorów Alexandra Yrsina i Marcusa Zurfa przejawia się najczęściej obrzękiem w okolicach ud, pach lub szyi. Często towarzyszą temu również kłopoty z oddechem oraz krwawą plwocina. Historie o czarnych plamach na skórze i w krwi można raczej włożyć między bajki, ale znane są przykłady pojawienie się zgorzeli zwłaszcza na palcach. Jak zauważycie podobne symptomy czym prędzej mnie poinformujcie. Może będzie jeszcze czas by uratować was przed podobnym losem.
Klara ostrożnie stąpała po trzaskających kościach. Przemówienie przerywała jedynie po to by naczerpnąć powietrza. Sama nie wiedziała czemu to mówi. Pozwalało to jej jednak odsunąć paskudne i niepokojące myśli. Wszyscy nerwowo rozglądali się dookoła, a ręce trzymali wyjątkowo blisko broni. Sama trzymała się raczej w środku kolumny. Tak było aż do spotkania trzech, pichcących i oczadzonych wiedźm. Absolutnie klasycznych, absolutnie kanonicznych i absolutnie anachronicznych.
 
__________________
you will never walk alone
Noraku jest offline  
Stary 22-03-2015, 22:58   #29
 
Manji's Avatar
 
Reputacja: 1 Manji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnie
8 Festag, czas Jahrdrung, rok 2522 KI
Gdzieś na Północnym Ostlandzie, obozowisko wiedźm


Klara, Wolfgrimm, Helvgrim oraz Jaromir niepewnie zbliżyli się do ogniska.
Rudowłosa wiedźma ponowiła pytanie:
– Co tu robicie? Po co przybywa do mnie wasza cudaczna zbieranina? Dwóch khazadów, kislevita, dziewczę podające się za chłopca i ty elfie, który przyniosłeś ze sobą artefakt chaosu?

Klara w lot dostrzegła pęki ziół, grudy minerałów oraz na wpół przerobione składniki. Spory zapas leków jaki zgromadziły wiedźmy wystarczyłby na uleczenie dużego miasta. Klara dostrzegała składniki mineralne na eliksiry zdrowienia, obok rzadkich ziół, których ceny potrafiły osiągać wartość dobrego konia. Z tego zestawu ziół i minerałów sama potrafiłaby sporządzić leki warte fortunę. Leki z zaklętą w nich mocą z reguły osiągały wielokrotnie wyższe ceny, a po wiedźmach można było oczekiwać, że zaklinają moc w swoje wyroby.

Jaromir z Wolfgrimmem i Helvgrimem stali skoncentrowani, czujni i gotowi do walki w każdej chwili.

Elastir pozostał tam gdzie był sparaliżowany strachem, wręcz przerażeniem. Coś sprawiało, że Elastir czuł narastające przerażenie. Na początku słyszał głos nakazujący mu ucieczkę, mimo że była to mroczna mowa Elastir ją rozumiał. Następnie poczuł jakby ukłucie gdzieś w środku głowy, a potem rozpoczął się pojedynek woli. Jakaś istota naparła z mocą, Elastir czuł jak powoli traci kontrolę nad własnym ciałem, jak coś porusza się w jego umyśle, z każdą chwilą przejmując kontrolę. Jednak elf za młodu był szkolony jak walczyć z jaźnią magów, jak się jej przeciwstawiać. Skoncentrował swoją wolę, tworząc zaporę dla jaźni wiedźmy. Jednak gdy Elastir zrozumiał, że nie zaatakowała go wiedźma było już za późno. Czyjaś świadomość wdarła się Elastirowi wprost do jego umysłu, strącając świadomość elfa w otchłanie chaosu. Świadomość Elastira znalazła się w przeklętym miejscu, miał wrażenie, że jest to dom okrutnej bestii, nie, nie dom, więzienie. Elastir czuł, że jest więźniem, czuł straszny ból, czuł rozpacz, żal oraz zwątpienie.

Drużyna odwróciła głowy gdy usłyszała jak koń Elastira ponownie zaczął się szarpać, tym razem z sukcesem. Gdy tylko się wyrwał, odbiegł w las. Wszyscy wyraźnie dostrzegli jak elf zbladł, wręcz zsiniał. Oczy obróciły mu się do wnętrza czaszki, z nosa trysnęła krew, a całe ciało stężało. Młoda wiedźma o lisiej twarzy, jasnych włosach z wiankiem na głowie w chwilę znalazła się przy elfie. Kijek, który ściskała w ręku do tej pory rozświetlił się na niebiesko, wiedźma szeptała jakieś zaklęcia. Elastir chwilę później upadł na kolana, a następnie na lewy bok. Już po chwili całym jego ciałem wstrząsały potężne drgawki. Jakaś niewidoczna siła miotała elfem. Rzucał się na boki, przez przypadek silnie uderzając młoda wiedźmę w skroń. Ta na moment przerwała inkantację, tyle wystarczyło by Elastir wykrzyczał jakieś słowa. Nie wiadomo co krzyczał, wiadomym było w jakim języku, a była to mroczna mowa. Młoda wiedźma gdy tylko wznowiła zaśpiew, elf ponownie wpadł w drgawki. Klara dostrzegła jak jednym z kłapnięć Elastir poważnie uszkodził sobie język. De Stercza w kilku susach znalazła się obok elfa. Między zęby wcisnęła mu skórzany pasek, głowę elfa umieściła sobie między udami, tak by waląc nią nie rozbił sobie czaszki. Wiedźma o lisiej twarzy i zaszklonych oczach skinęła głową z uznaniem.

Wszyscy z zaciekawieniem przyglądali się dziwnemu zajściu, gdy nagle usłyszeli rżenie wystraszonego konia, a w chwilę po tym zobaczyli pędzących na nich minotaura i siedmiu zwierzoludzi, w pełnej szarży, wymachujących bronią. Rudowłosa wiedźma w kapeluszu rozpoczęła skandować zaklęcie, spomiędzy jej palców strzelały snopy światła. Wiedźma nazwana Jagną, w mgnieniu oka przemieniła się w dużą niedźwiedzicę polarną, która ruszyła na spotkanie z minotaurem.
 
__________________
Świerszcz śpiewa pełen radości,
a jednak żyje krótko.
Lepiej żyć szczęśliwym niż smutnym.
Manji jest offline  
Stary 27-03-2015, 20:17   #30
 
piotrek.ghost's Avatar
 
Reputacja: 1 piotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie coś
Banda zwierzoludzi dosłownie wlała się z wrzaskiem do jaru. Cała grupa, której nerwy pracowały na pełnych obrotach w związku z niewiadomymi zamiarami wiedźm zwróciła się w stronę źródła hałasu. Wolfgrimm przyjrzał się bandzie, niewątpliwie była to grupa, która podążała za nimi od spotkania w karczmie, z łatwością dojrzał olbrzymiego Minotaura a po chwili też udało mu się odnaleźć w motłochu potencjalnego dowódcę. Sięgnał po topór i tarczę i czekał na nadciągające starcie.

Nie minęło dwadzieścia uderzeń serca, kiedy pozycja zajmowana przez Wolfgrimma i Helvgrima została zaatakowana. Wolfgrimm wyprowadził szybki cios od dołu, zwierzoczłek szarpnął się w uniku jednak topór ślizgając się po zbroi trafił między płyty z pomiędzy których trysnęła fontanna krwi. Dobry początek walki dodawał otuchy, była nadzieja że mimo przewagi przeciwnika wyjdą z tego cało. Jednak nie czas na rozmyślanie bo już broń tryskającego krwią potwora mija o milimetry rękę Wolfgrimma, który strącił atak kolejnej z bestii, napędzany adrenaliną Wolfgrimm naparł na kłębiącą się grupe zwierzoczłeków z zamiarem przedarcia się w stronę dowódcy, którego śmierć niewątpliwie podkopała by morale bandy. Jedna z bestii przewróciła się na własnej krwi, jednak dwie kolejne skutecznie zagrodziły drogę khazadowi i zaatakowały, Wolfgrimmowi udało się sparować za pomocą tarczy jeden z ciosów, jednak tarcza nei nadawała się już do użytku, odrzucił roztrzaskany kawałek drewna, kątem oka widząc jak atak kolejnego z potworów mija jego głowę. Szczęście mu dopisywało, Grunigi miał go w swojej opiece, jednak nie miało to trwać długo, kolejne sekundy przyniosły nagłą zmianę fortuny, wprawdzie Wolfgrimm niemalże rozpłatał głowę jednej z bestii ale sam został zasypany gradem ciosów, które jakimś cudem udało się sparować. Krasnolud wiedział już, że popełnił błąd łamiąc szyk, jaki udało mu się ułożyć z Sverrissonem i Jaromirem, udało mu się odeprzeć kolejny atak, jednak przemęczenie zrobiło swoje, szabla potwora przebiła zbroję i zraniła go w udo, szczęśliwie cios nie był zbyt mocny, toteż Wolfgrimm mógł dalej walczyć, niestety, cios wyprowadził khazada z równowagi a kolejne już nie były takie słabe, potężny ból odezwał się w nodze krasnoluda i już nawet buzująca adrenalina nie była w stanie pomóc, resztkami sił odczołgał się z tłoku i zapadła ciemność.

Tylko dzięki natychmiastowej pomocy medyka udało się zatamować krwawienie z uda krasnoluda, pomniejsze rany mogły poczekać, Khazad obudził się po raz pierwszy po dwóch dniach od starcia, ze zdumieniem zauważył, że wiedźmy dały im schronienie i gościnę, a może to tylko gorączkowe majaki? Khazad spróbował się podnieść jednak jego stan mu na to nie pozwolił, a minimalny wysiłek spowodował kolejną utratę przytomności i lekki krwotok z nogi.
Kiedy Wolfgrimm otworzył oczy było ciemno, jedynie blask ogniska rozświetlał twarz Helvgrimma, który prawdopodobnie pełnił wartę.
- Wody - wyszeptał przez spierzchnięte gardło, noga paliła jakgdyby leżała w ogniu a nie obok ogniska, a w gardle miał uczucie jakby ktoś nakarmił go miałem węglowym. Helvgrimm pomógł mu się napić i poinformował, że jest noc trzeciego dnia po walce. Przykazał mu też nie wykonywać gwałtownych ruchów, na co Wolfgrimm bynajmniej ochoty nie miał pamiętając o konsekwencjach nadwyrężenia sił poprzednim razem kiedy się przebudził.

Kiedy obudził się następny raz, noga już tak bardzo nie piekła, dalej czuł ból jednak był już w stanie czysto myśleć i rozmawiać. Od towarzyszy dowiedział się, że jest 5 dzień po walce, powiedzieli mu też, że budził się pare razy, jednak sam khazad tego nie pamiętał. Kiedy z pomocą Helvgrimma podniósł się do pozycji leżąco siedzącej, zobaczył leżącego obok Jaromira, którego głowa owinięta była przesiąkniętymi od krwi bandażami, jak widać nie był jedynym, który ucierpiał, kawałek dalej leżał elf, który jednak co zdziwiło krasnoluda nie był poznaczony żadnymi ranami. Tego dnia potrafił już coś zjeść i samemu się napić.

Przez dwa ostatnie dni, jego stan pozwolił mu nawet na siedzenie przy ogniu i w razie konieczności dorzucenie niewielkich gałęzi, nie mógł jeszcze wstać ani się przenosić jednak czuł się minimalnie lepiej, widział przed sobą szansę na powrót do zdrowia, od Helvgrimma dowiedział się, że pomógł mu Klaus, czy może jak się okazało Klara, zapamiętał żeby jej podziękować.
 
piotrek.ghost jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 12:02.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172