Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 16-07-2016, 22:46   #411
 
valtharys's Avatar
 
Reputacja: 1 valtharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputację
Plan Wolfa bazował tym razem nie na prostocie, ale na precyzji i dużej dozie szczęścia. Każdy z członków drużyny wiedział co ma robić, gdyby pierwotny plan się nie udał. Każdy jednak liczył na precyzję elfki i jej zabójcze strzały. Pierwsza trafiła nadchodzącego szczura idealnie w brzuch. Bicie serca później druga również dosięgła celu, zatapiając się głęboko w nodze przeciwnika. To jednak okazało się za mało, bowiem wartownik nie padł martwy. I to może zaważyło na ciągu dalszym wydarzeń. Sigrid wraz z Wolfem wypadli jednocześnie szarżując na stojącego im na drodze oponenta. Miecz Norsmenki zatopił się ponownie głęboko w ciele przeciwnika, smakując krwi wroga. Ten jednak nadal dyszał. Nie długo. Tak trzy bicia serca, bowiem Wolf idealnym sztychem ostrza przeszył przeciwnikowi gardło. Ciężki skurwysyn do ubicia. To nawet kobieta z północy musiała przyznać.
Drugi z wartowników widząc co się święci nie czekał na swój koniec, tylko dał dyla. Manfred próbował jeszcze sięgnąć go zaklęciem, ale tym razem nie zdołał skupić się na tyle, by zaklęcie mu wyszło. I tak z zaskoczenia wyszła totalna dupa.


Elfka wraz z Eleną poszły pierwsze. Było to podyktowane tym że obie umiały poruszać się zwinnie, cicho i nie rzucając się w oczy. Jak się okazało wartownicy pilnowali, kamiennej kładki zawieszonej nad przepaścią. Szeroka na tyle by mogło zmieścić się czworo ludzi, prowadziła w głąb komnaty. Sala była duża i bardzo głęboka. Na bocznych ścianach, znajdowały się wykute w kamieniu, krasnoludzkie posągi, jakby pilnujące wchodzących. Same posągi miały kilkanaście metrów wysokości, widać było że zostały stworzone z wielkim kunsztem i mistrzostwem dłuta. Widać było że od wielu stuleci nikt tutaj nie zaglądał, a mimo to czas nie naruszył tego miejsca. Zarówno ścieżka, jak i rzeźby były w idealnym stanie.

Galvin jako jedyny wiedział co to za miejsce. To tu spoczywał pierwszy król tej twierdzy. Ten, który nadał jej charakter i kształt. Khazad z krwi i kości. Jak jednak miał na imię, tego nie mógł wiedzieć, ani nie mógł znać jego historii. Może potem będzie czas by uzupełnić tą wiedzę, i ją spisać w swoich notatkach.


Na samym końcu ścieżki, która biegła samym środkiem komnaty, znajdował się kamienny sarkofag. Na nim przywiązano elfa, nad którym stała dziwna istota, podpierająca się na kosturze. Poruszał się nerwowo nad uwięzionym, i coś do niego skrzeczał. Widać było że, ojciec Youviel, nie chce się poddać i walczy w jakiś sposób z tą dziwną istotą.

Koło niego stał inny szczur. Większy, masywniejszy i dość ciężko odziany. Dowódca. Nie mogło być inaczej. Spoglądał ze zniecierpliwieniem w stronę, gdzie ukrywali się najemnicy.

Przed nim, w oddaleniu paru metrów, stało czterech skavenów. Mniejszych i słabiej uzbrojonych, i to przy nich stał, ten który uciekł najemnikom. Gestykulował coś, mówił bardzo szybko, a właściwie wydawał piski i pokazywał w stronę skąd przyszedł.


Manfred gdy szedłeś poczułeś uderzenie mocy. Mrocznej i złej. Widziałeś oczami, tymi drugimi, jak wiatry magii zbierają się tutaj lecz coś je miażdżyło i przekształcało. Coś potężnego. Czułeś tą potęgę i moc. Dhar. Mistrz mówił Ci o niej. Dzika i niepohamowana. Nie dało się jej okiełznać, bowiem Ci którzy sięgali po nią, wyszarpywali ze strumieni Eteru energię, którą potem przekształcali w moc. Ten jednak kto tutaj korzystał z niej, był potężnym czarnoksiężnikiem. Młody adept nie musiał widzieć go, ale wiedział o tym. Podszedłeś jednak zaciekawiony bliżej by z daleka, z ukrycia przyjrzeć się tej istocie. Porośnięta była ona białym futrem, a z głowy wyrastały jej dwa, kręte rogi. To od niego biła ta moc, która koncentrowała się na elfim magu. Czułeś jak wysysa z niego życie i łamie jego wolę. Powoli bo powoli ale było to kwestią czasu, kiedy Mistrz Telosbaen umrze. Nie tylko cieleśnie ale i duchowo. Tylko mag, dzięki wiedźmiemu wzrokowi, dostrzegał kłębiące się strumienie magii, które wnikały w ciało elfa. Mroczna magia, mająca splugawić nie tylko ciało ale i ducha.

Najemnicy mogli się domyśleć, że czasu nie mieli dużo. Atak z zaskoczenia tym razem nie wypali i musieli przygotować się na otwartą walkę przeciw szczurzemu wrogowi. Od elfa dzieliło ich 30 metrów i siedmioro, licząc białego szczura, wrogów. Zapowiadała się ciężka bitwa. Może nawet najcięższa w ich życiu.

Zapraszam na doca graczy!!
 
__________________
Dzięki za 7 lat wspólnej zabawy:-)
valtharys jest offline  
Stary 01-08-2016, 21:37   #412
 
Narina's Avatar
 
Reputacja: 1 Narina jest jak klejnot wśród skałNarina jest jak klejnot wśród skałNarina jest jak klejnot wśród skałNarina jest jak klejnot wśród skałNarina jest jak klejnot wśród skałNarina jest jak klejnot wśród skałNarina jest jak klejnot wśród skałNarina jest jak klejnot wśród skałNarina jest jak klejnot wśród skałNarina jest jak klejnot wśród skałNarina jest jak klejnot wśród skał
Poczuła śmierć przy sobie. Poczuła ją za swoimi plecami. Bała się. Tak bardzo się bała! Nie chciała kończyć życia tu i teraz. Chwalebna śmierć, o której mówili inni, dla niej nie istniała. Tak, była tchórzem i to ogromnym. Gdyby nie to, pewnie nigdy nie wyściubiłaby nosa z Aldorfu, bo dawno poszłaby w objęcia śmierci. W tym domu, do którego się włamała. Elena łapała się każdej możliwości, jaką stawiał przed nią los. Chwytała każdą okazję, choć miałaby wdepnąć w jeszcze większe gówno, niż była obecnie. Teraz tej okazji nie dostała. Poczuła, że łzy płyną do jej oczu. Ale i tak ich nikt nie zobaczy, więc to nic. To dobrze, że nikt nie zobaczy jej słabości, jej strachu i przerażenia. Nikt się nie dowie, że tu zginęła, że tu pochłonęły ją ciemności i mrok... Może jedynie ten mag starszy od całego świata i wszystkich stworzeń razem wziętych. Może on się dowie. A wtedy i jej mama skończy marnie. I chyba to najbardziej przygnębiało Elenę. Przygnębiało ją to, że miała silną potrzebę życia, istnienia i dążenia do... Właśnie, do czego? Nawet nie wiedziała, czy jej mama żyje. Matka, mama, mamusia - jej odwieczny motywator, najbliższa jej sercu osoba. Elena nie wiedziała też, co z Gottfriedem. A chciałaby. Choć tyle przed zakończeniem swojego i tak marnego, nic nie znaczącego w świecie żywota... Tu była podobna do Youviel, tak przynajmniej jej się wydawało. Obie za wszelką cenę chciały ocalić rodzica. Obie poległy z kretesem. A przynajmniej Elena miała takie poczucie. Porażka smakowała gorzko, jak nawet krztyna dziegciu.

Wszystko ją bolało. Leżała bez sił. Nie potrafiła nawet wstać ani się ruszyć. Ból trawił jej ciało, trawił też ducha i to było bardziej bolesne. Nie umiała przyjąć takiej porażki. Po prostu to nie mieściło się w jej głowie. Miała nadzieję, jak od samego początku, że misja się powiedzie. Że drużyna dotrze celu i go złapie, a przynajmniej spróbuje. Ale jak widać, tak nie będzie i w ostatnich chwilach życia będzie musiała to strawić i przełknąć. Zaufała Wolfowi, zaufała drużynie. Może to był błąd? Naszły ją myśli zwątpienia, bezsilności i poczucia totalnej beznadziejności chwili i własnego końca. Skuliła się i przewróciła na bok. Nawet Karl nie zdołał jej pomóc. Nie prosiła już o nic, nie prosiła o pomoc, bo to i tak nic nie przyniesie. Reszta drużyny też miała poważne problemy. Chciała na nich zerknąć, nie udało się, obraz miała niewyraźny, zamglony. Kolejna fala bólu zalała jej ciało. Ramię paliło żywym ogniem, krew burzyła się w ciele, serce waliło jej jak oszalałe, a w uszach jej strasznie piszczało. Dziewucha miała świadomość tego, że krwawi, że dzieje się z nią coś nieodwracalnego, że niedługo pozostanie w ciemności. To dziwne, ale tak właśnie było. Nie potrafiła temu zaradzić. W tej ostatniej chwili poczuła się osamotniona jak nigdy dotąd. Nikt ani nic nie było w stanie tego zmienić. Na tej drodze, w tych ostatnich chwilach pozostała sama. A nie tak miało się to wszystko potoczyć. Chciała dorosnąć, chciała gdzieś osiąść i żyć, po prostu żyć.

Kolejny spazm bólu i płaczu wstrząsnął jej umęczonym ciałem. Dlaczego to tyle trwa? Dlaczego po prostu nie mogło się skończyć? Nie widziała już, powieki nie były w stanie się podnieść, brakowało jej tchu, tak ciężko jej się oddychało. Myśli mieszały się w jej głowie, by powoli ulatywać. Wytchnienie nie przychodziło. Miast tego pojawiło się totalne przygnębienie i poczucie bezsensowności własnego istnienia. A potem wszystko przesłoniła ciemność. Tchórzliwa, niechwalebna, niesprawiedliwa ciemność.


Drugi i ostatni błysk
I po wszystkim i już nic
Na czarnej panoramie nieba
Końcowe napisy
 
Narina jest offline  
Stary 04-08-2016, 21:07   #413
 
Jaracz's Avatar
 
Reputacja: 1 Jaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputację
Randal ty chuju - pomyślał Wolf czołgając się do przodu wśród ciał towarzyszy i szczurów. Podpierał się na zdeformowanej plugawą magią ręce, przypominającej teraz witkę to zagarniania liści na podwórzu. Kikut drugiej ręki sikał krwią zostawiając za rycerzem kałużę juchy. Ciężkim oddechem wypluwał z siebie krwawe bańki powietrze oblepiające mu usta i brodę. Płuco, uszkodzone przez sztych zardzewiałego ostrza wbitego pod napierśnik, zapadało się w sobie. Serce jeszcze biło lecz słabo. Umysł zaczynała osnuwać mgła i tylko jedna myśl napędzała ruchy dowódcy. "Do przodu". Nieważne że nie miał już broni, została w odrąbanej ręce kilka metrów za nim. "Do przodu". Nieważne że nie miał ręki. "Do przodu". Ta myśl towarzyszyła mu od początku tej misji. Zawsze szli do przodu, nieważne ile stracili. Bragthorne musiał doczekać swego końca z ich ręki. Bogowie zaś mieli im w tym pomóc.

Randal ty chuju...

Randal musiał się się znudzić ich wyprawą. Tak być musiało. Odwrócił bowiem swój wzrok w najmniej dogodnym momencie, a wtedy posypały się nieszczęśliwe zbiegi okoliczności. Otępiały umysł dowódcy pływał we wspomnieniach mieszających się z rzeczywistością.

***

Najpierw były schody i zakręt. Strzały elfki, pisk zranionego szczuroczłeka, bieg i pchnięcie mieczem. Kolejny trup u stóp. Wolf wtedy zaklął pod nosem widząc, jak drugi wartownik umyka by ostrzec swoich towarzyszy. Rozeźlony, warknięciem polecił Youviel i Elenie ruszyć do przodu, by rozeznały się w sytuacji. Nie mogli już liczyć na element zaskoczenia, ale nie oznaczało to, że mają się pakować na ślepo na pozycje szczuroludzi. Już raz tak zrobili i te mutanty prawie zrobiły z nich sieczkę swoimi muszkietami.

Wkrótce było jasnym co i jak, a wtedy Wolf ponownie zaklął pod nosem. Nie wyglądało to różowo. Liczne szczury i do tego jakiś rogaty w szatach. Niewątpliwie czarownik. Plusem był brak muszkietów. Mieli potykać się z wojownikami. Dowódca splunął i podjął decyzję: "Do przodu, zwartą linią". Most był szeroki, a po bokach ziała przepaść. Sądził że przeciwnicy o wątłych ciałkach nie ustoją w przepychance i chociaż ze dwóch uda się zrzucić w odmęty śmierci, a resztę zasiekać. On i elfka zamierzali zaś ustrzelić czarownika, zanim ten otworzy przeciwko nim swój pysk. Taki był plan. Plany mają to do siebie, że zarówno dobre i złe, lubią nie wychodzić. Tak było i teraz.

Wpierw muszkiet wybuchł mu w twarz obsypując go zielonymi iskrami. Nie zdążył nawet się zdziwić czym te szczury nabijają swoją broń, gdyż zawarczał z bólu czując jak lewa ręka deformuje, jakby jakiś olbrzym zaczął ją wykręcać i wyżymać zostawiając niemal wyschniętą do cna parodię ramienia. Bezużyteczną. Warcząc z bólu i wściekłości, niczym wilk, Wolf rzucił się do przodu.

Potem wszystko zaczęło się dziać szybko. Przyszły czary szarego proroka i demony, które się rzuciły na wszystkich. Mordowały bez litości, a piski szczurów mieszały się z krzykami jego towarzyszy. Zapach krwi bohaterów mieszał się z odorem szczyn mutantów. Odesłane do otchłani z której przylazły, zostawiły obie strony okrutnie skrwawione.
Cała walka była szybka, okrutna i niewyraźna we wspomnieniach. Sierżant szczuroczłeków starł się z Wolfem. Był diabelnie szybki. Zbyt szybki, nawet dla zahartowanego w wielu bojach weterana. Szybki sztych pod żebra i potężny cios w ramię położył dowódcę na ziemię oszołomionego i bezbronnego. Okrutność przeciwnika nie pozwoliła mu na tym poprzestać. Stając na karku rycerza, unieruchomił go. Złapał za nadgarstek swojej ofiary i podciągnął rękę, tylko po to by mieć czysty cios. Chwilę później odrąbana ręka wciąż zaciskająca palce na mieczu została odrzucona na bok.

Wolf na przemian tracąc i odzyskując przytomność, zaczął czołgać się do przodu...

***

Siły w końcu opuściły ciało dowódcy. Zwiotczała od spaczenia ręka nie była już w stanie podnieść wojownika. Ból zaczął odchodzić z wylaną krwią, którą pozostawił za sobą. Czuł już tylko zimną posadzkę pod policzkiem. Usłyszał brzęk łańcucha gdzieś w okolicy oraz czyjeś kroki. Usta poruszały się niemrawo gdy klął bogów za to, że odwrócili się od nich zanim zdołali dokonać zemsty. Za to że zabrali mu dziecko. Za to że zabrali mu towarzyszy. Za to że zabrali mu zemstę.

Tylko oko pozostało żywe. Złowił spojrzeniem Youviel... naraz przypomniał sobie te wszystkie chwile które z nią spędził. Rozmowy i kłótnie, szepty i krzyki, dnie i noce. Dowódca zamknął oczy czując nieprzemożoną chęć odwrócenia przykrego losu, który ich spotkał. Chciał... musiał wyrwać stąd elfkę.

Nowe siły weszły w Wolfa. Poruszył się i tytanicznym wysiłkiem podparł się obiema rękoma, by podnieść się z ziemi. Powiódł spojrzeniem obu oczu po pobojowisku. Pozostałe przy życiu szczury dobijały rannych. Mu jednak zależało tylko na Youviel. Była niedaleko. Usłyszał jęk jaki zwykle towarzyszy otwieraniu często używanej, acz nieoliwionej bramy.

Postąpił kilka kroków do przodu wyciągając rękę w stronę swojej kochanki. Poczuł zapach zatęchłej świeżości, a most zniknął. Stał w uchylonej bramie. Na jej metalowym skrzydle był zawieszony łańcuch z kłódką, teraz otwartą. Za bramą rozciągał się ciemny, niewyraźny ogród. Kontury krzewów były rozmyte, jakby utkane z mgły, a każdy krzak zdawał się być jednocześnie rośliną i nagrobkiem. Przed nim zaś stała wysoka postać odziana w szatę. Kaptur skrywał lico, lecz po kruku siedzącym na ramieniu Wolf poznał kto mu wyszedł na spotkanie.


Zawsze wierzył że śmierć czyha za każdym zakrętem na trakcie. Był zawsze gotowy wejść do ogrodów Morra. Lecz teraz tego nie chciał. Spojrzał na Pana Snów i zrozumiał. Youviel nie mogła pójść za nim, ani on nie mógł udać się do jej zaświatów. Na zawsze zostali rozłączeni. Bogowie i to mu zabrali.

Zapłakał srebrzystymi łzami.
 

Ostatnio edytowane przez Jaracz : 04-08-2016 o 21:11.
Jaracz jest offline  
Stary 04-08-2016, 21:48   #414
 
Asderuki's Avatar
 
Reputacja: 1 Asderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputację
Wpadli do ogromnej komnaty. Przepastnej i pełnej przeciwników, którzy nie zdążyli jeszcze się dobrze przygotować na ich przybycie. Zdążyli jednak w ogóle się przygotować. Skaven w szarych szatach stał nad ołtarzem - niechybnie ofiarnym - i używał swej plugawej magii aby zrobić coś potwornego na elfie leżącym na ołtarzu. Tym elfem był nie kto inny jak ojciec Youviel.

Kobietę zalał szał wściekłości i z wrzaskiem na ustach obrała strzały. Zaczęła słać jedną za drugą mijając innych przeciwników dzielących ją od celu. Nie zauważała co się wokół niej dzieje. Co krzyczą jej towarzysze, co robią. Widziała tylko szarego proroka i to, że żyje. Strzały zdawało się, że nie robią mu większej krzywdy. To tylko bardziej rozwścieczało Youviel tylko umacniając klapki na jej oczach. Jej umysł zakotwiczył się na jednej myśli - zabić szarego proroka. Dlatego nawet jak pojawiły się demony nie zwracała na nie uwagi. Jej umysł już jakiś czas temu przestał funkcjonować poprawnie. Nadprzyrodzone rzeczy, plugawe i złe były tylko kolejnym zbędnym kamieniem na jej drodze do zemsty.

Youviel strzelała i strzelała. Strzał jej ubywało, a prorok nie chciał umrzeć. Coś się znowu przy nim pojawiło, jakieś małe plugawe istoty. Umrzeć jednak nie chciał. Do czasu. Nie od jej strzały, lecz jego własna magia go dosięgnęła. Cokolwiek robił wcześniej teraz odwróciło się przeciw niemu. Magia wybuchła mu w jego pazurzastych rękach rozrywając na strzępy i spopielając resztki.

To wtedy Youviel oprzytomniała. Zaczęła dostrzegać innych przeciwników i trupy. Dużo trupów. Desperacko posłała ostatnie strzały ku innym skavenom. Niewiele to zmieniło. Nie padły a za to Manfred upadł pod ciosem przeciwnika. Ostatni poza nią stojący. Kiedy to się stało? Jak? Wolf... Nie. Przeciwnicy wciąż żyli, a jej ojciec wciąż leżał na ołtarzu. Tam za szczurami, po drugiej stronie. Tak daleko. Youviel poczuła jak ściska jej się gardło. Ta sytuacja byłą jej znajoma. Tak... od tego wszystko się zaczęło. Przeklęte zwierzoludzie napadli na jej klan. Zabili wszystkich... a ona uciekła. Uciekła trafiając na Wolfa. Od tego zaczęła się jej podróż. To całe szaleństwo. Całę zło.

Mogła by uciec. Tak jak wtedy zostawić za sobą martwych towarzyszy i uratować się. Nie mogła tego zrobić. Przysięgła sobie, że tego ponownie nie zrobi. Nie miała jednak żadnej broni poza jej wiernym łukiem. Strzał już nie było, a jej miecz dawno temu zatoną w odmętach wody. Skaveny się zbliżały. Podejmując dla niej jedyną słuszną decyzję Youviel wybiła się z podłogi i skoczyła za jej krawędź. Przeskoczyła nad dwumetrową przepaścią aby spaść na półkę niżej połączoną schodami w tą wyżej. Przetoczyła się niemal spadając dalej. Elfka dopiero teraz poczuła jak wcześniejszy atak proroka nadwyrężył jej siły. Nogi zabolały przy zderzeniu. Nie było jednak czasu nad tym się zastanawiać. Chciała dotrzeć do ojca. Uratować chociaż jego. Przynajmniej spróbować. Ruszyła biegiem na schody i dalej po chodniku. Nadłożyła drogę nie chcąc aby szczury ją trafiły swoimi ostrzami. Nie była jednak wystarczająco szybka. Większy i potężniejszy w budowie skaven szedł właśnie do ołtarza. Spostrzegł biegnącą elfkę i zaszarżował w jej kierunku. Ciało zawiodło Youviel. Nie uniknęła ciosu zdradziecko szybkiego i celnego. Ostrze miecza plugawego szczura wbiło się głęboko w jej brzuch. Korzystając z impetu skaven uniósł umierającą elfkę do góry. Mogła tylko bezsilnie patrzyć na leżącego nieopodal ojca.

Youviel nie zgadzała się z takim obrotem spraw. Głęboko i dobitnie nie zgadzała. Ostatnim wysiłkiem wydała z siebie ogłuszający ryk.

- KHAAAAINEEE!! - wydarła się zwracając się do boga zemsty, wojny i mordu. Pragnęła aby jej krew zdziała cuda i wszystkie skaveny zdechły. Nie mogła jednak wiedzieć czy tak się stało.

Szczuroczłęk być może mógł się obawiać, że nabita jak na rożen elfka, coś jeszcze zrobi po tak przeraźliwym i dogłębnie wrzynającym się w szpik wrzasku. Jej wzrok jednak zmętniał, a mięśnie się rozluźniły. Opadła martwa na jego rękę nie dowiadując się jaki los zamierzają zgotować jej ojcu. Zawiodła tak samo jak wcześniej. Umarła.
 
Asderuki jest offline  
Stary 04-08-2016, 22:05   #415
 
Stalowy's Avatar
 
Reputacja: 1 Stalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputację
Zielono czarny ogień.

Wytwór skaveńskiej magii spopielał ciało krasnoluda.

Zabijał go.

A on nie mógł nic zrobić. Nikt nie mógł nic zrobić. Przeklęty szczuroczłek. Przeklęty po stokroć.

Odważnie ruszyli stawić czoła wrogowi z podziemi, aby uratować ojca Youviel. Nic jednak nie dała odwaga w starciu z surową mocą Chaosu. I chociaż czarnoksiężnik skavenów przypłacił swoje czarostwo życiem, chociaż przywołał demony, które starały się wymordować jego sługi...

Duchy obrońców twierdzy nie przyszły na pomoc. Strzegły zapewne przejść na powierzchnię jak im przykazano. Ta sala nie była pod ich pieczą...

Pomimo słów wsparcia jakie otrzymali od tylu ludzi... nikt nie przybył na pomoc.

W całej swojej agonii Galvin nie przywołał już żadnej myśli. Żadnej błyskotliwej refleksji. Było tylko cierpienie i ból duszy odrywanej plugawą magią od sypiącego się w pył ciała. Była tylko...

Śmierć.

I nic więcej.
 
Stalowy jest offline  
Stary 06-08-2016, 18:35   #416
 
Nemroth's Avatar
 
Reputacja: 1 Nemroth jest po prostu świetnyNemroth jest po prostu świetnyNemroth jest po prostu świetnyNemroth jest po prostu świetnyNemroth jest po prostu świetnyNemroth jest po prostu świetnyNemroth jest po prostu świetnyNemroth jest po prostu świetnyNemroth jest po prostu świetnyNemroth jest po prostu świetnyNemroth jest po prostu świetny
Gdy tylko młody mag wkroczył do komnaty od razu był świadomy że wyzwanie jakiemu stawiają czoła ich przerasta. Wystarczyło że dostrzegł skeveńskiego czarownika. Wyczuł moc wroga i zwątpił w zwycięstwo.
Stanął jednak do walki. Może było to wynikiem przyzwyczajenia do kompanów, może poczuciem obowiązku wobec kolegium, ale myśl o uciecze nawet nie zaświtała w jego umyśle.
Gdy rozpoczęła się walka musiał przyznać że wrogowie wzorowo rozstawili się na polu bitwy. Skeveńscy wojownicy żywym murem własnych ciał zagrodzili dostęp do czarownika, umożliwiając mu tym samym bezpieczne miotanie zaklęć. A te były iście śmiercionośne. Już na samym początku magicznie wywołana burza zielonych błyskawic poważnie zraniła Manfreda i jego towarzyszy.
Ale nawet ciężko rani, w smrodzie ozonu i spalonego ciała jego kompani walczyli dzielnie. Może i zabrakło im doświadczenia, może i zabrakło im sprzętu ale odwagi mogłyby się uczyć od nich najlepsze odziały Imperium. Niestety był to jednak ostatni pokaz bohaterstwa drużyny Wolfa.
Manfred widział jak po kolei padają jego towarzysze i nie mógł nic poradzić. Inkantował słowa mocy, raz za razem rzucając magiczne pociski ale te bladły w porównaniu z potęgą wrogiego czarnoksiężnika. Nawet gdy sam Tzeentch zesłał zagładę na białego skevana było za późno. Choć do końca wierzył w zwycięstwo, choć był gotów poświęcić się by przeżyło nawet jedno z nich to przegrali.
Nie da się określić jak wiele myśli zalało umysł Manfreda gdy jego życie dobiegało końca. Widział uśmiechnięte twarze matki, ojca i sióstr podczas wspólnych kolacji. Wspomniał wesołe oblicza sąsiadów gdy razem bawili się Pierwszego Dnia Lata. Niekończone się dysputy o teorii magii z Maximillianem. Pierwszy pocałunek z Leticia w Dzień Słońca. Niebezpieczne podróże jakie odbył z mentorem. Pakt z Czarnobrodym jaki zawarli w Haxensnacht. Nawet pojawiło się wspomnienie dziewczyny z załogi Zeffiro której chyba wpadł w oko...

Lucius bo tak naprawdę się nazywał umarł w kałuży krwi zaciskając dłoń na magicznym amulecie którego tajemnicy już nigdy nie będzie dane mu odkryć… Umarł nie spełniwszy żadnego że swych ambitnych marzeń… Śmierć której tak się obawiał od kiedy został magiem w końcu po niego przyszła...

 
Nemroth jest offline  
Stary 06-08-2016, 22:33   #417
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację
To nie powinno się tak skończyć. Zaciskając dłonie na rękojeściach mieczy, Sigrid w myślach powtarzała stale te słowa niczym zaklęcie, które miałoby cofnąć czas. Nie bała się śmierci bo tak naprawdę nie umierała przecież, a jedynie budziła z tego snu, który śniła. Budziła walcząc, z ostrzami w dłoniach. Jednak nie znaczyło to wcale, że chciała się budzić. Jej misja nie została ukończona. Kamień wciąż pozostawał w dłoniach mordercy jej męża, a ona nie mogła już na to nic poradzić. Może bogowie przyjmą jej zasługi za wystarczającą zapłatę.

Gdy weszli do sali była gotowa do walki, która na nich czekała. Miała u boku drużynę, a w sercu głód walki, który nie został do tej pory w pełni zaspokojony. Teraz miała ku temu szansę. Nic nie mogło jej powstrzymać. Nic, nawet demony. Widziała przed sobą wroga, miecze śpiewały pieśń walki. Czyżby pozwoliła by zagłuszyła ona rozsądek?

Walczyła dzielnie, uparcie prąc do przodu, stawiając czoła niebezpieczeństwu. Nikt nigdy nie mógł podważyć jej odwagi czy rzec, że się cofnęła. Jej honor był nieskalany, a jednak poległa. Wraz z ostatnim oddechem przywdziała na usta uśmiech. Może jej życie nie było długie, jednak bez wątpienia było pełne. Czerpała z niego pełnymi garściami i poznała każdy jego smak. Umierając widziała przed oczami twarz Rangwalda. Odziana w rękawicę ręka wodza wyciągała się w jej kierunku, a dłoń zachęcała by ją pochwycić. Może i nie dokonała tego, co przyrzekła dokonać, jednak dała z siebie wszystko, do ostatniej krwi i ostatniego uniesienia piersi wtłaczającej powietrze do płuc. Wyciągnęła dłoń, wciąż trzymając w niej miecz. Był to jednak ostatni już gest Norsmenki. Odeszła z uśmiechem na ustach, z bronią w dłoniach i krwią przeciwników na ostrzach.
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline  
Stary 07-08-2016, 14:53   #418
 
Dhratlach's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputację
Kiedy tylko drużyna dostała się do wielkiej sali o wielu mostach i samotnym sarkofagu na końcu Karl wiedział, że ni będzie łatwo. Szczurzy zwierzoludzie, czy może raczej skaveny, odgradzali ich solidnym murem ciał od czarnoksiężnika ich rasy który odprawiał jakieś czary nad związanym elfem. O ile cztery stojące w szeregu kruszyny wiedział, że pokonałby bez większego wysiłku, to tych dwóch uzbrojonych po zęby... niekoniecznie. Trzeba było snuć plany, ale nie było na to czasu. Trzeba było improwizować, a to jak z ranami. Jeśli nie masz głowy do tego to marny twój los jako medyk.

Widząc, że zwierzoludzie chaosu rasy mu nie znanej są poza zasięgiem skutecznej szarży Karl zdecydował się podejść spokojnie na jej odległość. Sigrid kroczyła obok niego i wtedy wszystko zaczęło się sypać...

Na początku był wybuch którego nie da się pomylić z żadnym innym. Eksplozja obcego muszkietu który dzierżył Wolf. Youviel puszczała strzały w kierunku rogatego wroga, ale te zdawały się nic mu nie robić. Potem pojawił się odgłos nawałnicy z piorunami na tyłach ich pozycji. Dziesiątki złowieszczych wyładowań magicznych i upiorny odgłos potępionych dobiegał z pozycji strzelców. Oprawca znał procedury. Cokolwiek się dzieje nie odwracać się i czekać rozkazów dowódcy. Tylko rozkazy... nie docierały. Potem, ułamek sekundy później dostrzegł jak rogaty szczur zaczyna łapać się za gardło i krztusić... Niby nic nadzwyczajnego, gdyby nie to co miało miejsce później. Trzy demony pojawiły się między nimi a zwartym szeregiem szczuroludzi.

Karl stał zdębiały, ale szybko się opanował i przyjął postawę obronną. Lepiej było nie ruszać się z miejsca. Udawać, że jest się tylko elementem otoczenia, a nóż demony nie zauważą i zostawią w spokoju. Tak, plan był nader prosty i naiwny w swoim wykonaniu. Choć cyrulika targały wątpliwości i nasiona strachu stał w miejscu.

Plan się udał i byłoby jeszcze lepiej, gdyby Sigrid nie rzuciła się do szarży. Spełnił się wariant który przewidział. Siewca Zarazy zauważył ją i zaatakował. Bliska obecność demona spłynęła falą strachu wymalowanego na twarzy norsmenki. Tak być nie mogło. Potrzebował każdego miecza w tej walce. Nawet takiego który jest niespełna rozumu. Nie namyślając się rzucił się z odsieczą z Eleną kroczącą tuż za nim. Pierwszy cios chybił, a demon obrócił się i falą wymiocin „zaatakował” złodziejkę która padła na posadzkę w bólu. Do walki dołączył Galvin wyprowadzając celny, ale mało skuteczny cios. Oprawca wyprowadził drugi zamach w czerep demona który dosięgnął celu. Słychać było głośny trzask, a Sługa Nurgla rozwiał się w dym znikając z tkaniny rzeczywistości.

Następne co pamiętał, to słyszał krzyk Wolfa. Rozkazy nadeszły. Miał opatrzyć Elenę. Nie był z tego zadowolony, ale rozumiał potrzebę i tak uczynił. Chwilę później ręka została oczyszczona. Nie było czasu bandażować, ale prowizoryczne opatrzenie znalazło się na popalonej i rozpuszczonej miejscami skórze. Spojrzał na pole bitwy przed nimi poprawiając uchwyt na młocie. To co zastał na miejscu było wątpliwej pociechy. Pozostałe demony odeszły bez śladu, a w szeregach szczurów zostały dwa średnio uzbrojone i jeden opancerzony na nogach. Lecz to nie to go kłopotało. Oto za nimi znajdowała się zgraja demonicznych chochlików które coś czarowały.

Karl przeklął pod nosem. Szala zwycięstwa która i tak od początku była po stronie szczurzego ludu jeszcze bardziej przechyliła się na stronę wroga. Szarżował i zabił jednego z trzech przeciętnych adwersarzy. Jego towarzysze również nie próżnowali. Walka raz jeszcze się nawiązała, a szanse powoli przechylały się na korzyść ich niewielkiej drużyny. Sigmaryta widząc wyrwę w lini wroga wykorzystał szansę i rzucił się na chochliki mając nadzieję, że uda mu się przebić do Szarego Proroka...

Jednak w tym momencie szczurzy czaromiot rzucił zaklęcie. Tak jak wcześniej dziesiątki zjadliwych błyskawic rozprzestrzeniały się szerokim łukiem wokoło niego i jego towarzyszy. Ból był przeogromny, ale nie na tyle by zaćmić jego świadomość. Upadł na kolano kiedy jedna z błyskawic uderzyła w jego udo. Czuł jak z każdym trafieniem czaru opada z sił. To było więcej niż zwykłe błyskawice. To były plugawe wyładowania czystej essencji chaosu kradnące siły ofiary zaklęcia. Grymas wściekłości pojawił się na twarzy Oprawcy. Świadomość powoli odpływała, ale zdołał jeszcze podnieść głowę i spojrzeć na tego który tak podstępnie go podszedł... a on? On eksplodował niczym wypchana partacko armata rozrzucając wszędzie odłamki ciała, krwi i kości.

- Dobrze... ci... tak... – wydyszał widząc rozmazujący się obraz swoimi oczami. Podparł się dłonią o posadzkę by choć jeszcze chwilę zachować świadomość tak naprędce odpływającej z jego umysłu. Jego ciało się poddawało. Jego ciało... zdradzieckie ciało... lecz umysł wypełniał gniew.
- ...skurwielu.
Następnie przyszła ciemność i uczucie twardej, zimnej, kamiennej posadzki na której poległ, lecz i to uczucie szybko zniknęło zamienione błogim stanem braku świadomości. Stanu którego nigdy nie lubił. Zawsze wolał był w pełni władzy, w pełni kontroli. Nawet wtedy kiedy inni byli tak sponiewierani, że nie potrafili odróżnić góry od dołu. Teraz jednak odpłynął w mroczne i ciemne odmęty nieświadomości...
 
__________________
Rozmowy przy kawie są mhroczne... dlatego niektórzy rozjaśniają je mlekiem!
Dhratlach jest offline  
Stary 07-08-2016, 15:14   #419
 
valtharys's Avatar
 
Reputacja: 1 valtharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputację
Polegli. Ich krew spływała na zimną posadzkę. Umierali powoli, mogąc mieć tylko nadzieję na pomoc. Ta jednak nie miała nadejść. Podróż, którą zaczęli tak dawno, dobiegała końca, chociaż główny cel ich wędrówki nie został osiągnięty. Życie uciekało z nich powoli i Morr rozpoczął przygotowania do przyjęcia nowych gości. A oni, bohaterowie, mogli tylko szukać odpowiedzi czemu przegrali. Czy to błędne decyzje, które sprawiły, że stracili element zaskoczenia. Czy może wróg okazał się zbyt potężny i przeliczyli się z własnymi siłami? A może bezmyślna szarża Norsmenki, zaprowadziła ich ku zgubie? Te pytania miały pozostać bez odpowiedzi. Fakt był jeden. Umierali. Zawiedli. Nie dopełnili swojej powinności, zemsty i nie wyrównali rachunków.

Czy byli bohaterami? Co definiuje bohatera? Czy odznaczyli się niezwykłymi czynami, męstwem, pomocą i ofiarnością wobec innych? Ciężko to stwierdzić, bowiem ich czynami kierował swoisty kodeks. Czynili raz dobro, raz ich motywami kierowała szlachetność, ale dla niektórych z nich liczyła się tylko zemsta. To ona napędzała ich działania. To ona sprawiła, że podążyli za Bragthornem. Istotą, która była czymś więcej, niż się wydawało. Postacią, która z cienia przyglądała się ich porażce.

Bohaterowie konali, a on szedł między ich leżącymi ciałami. Nie spoglądał na nich, tylko na leżącego na kamiennym sarkofagu elfiego mistrza. W dłoni sługi Nagasha lśniło ostrze. Nim zamierzał przeszyć serce elfa, a potem dopełnić przeznaczenia i zadania, które jego Mistrz mu zlecił.

Tak też się stało, ale tego momentu najemnicy już nie dożyli. Duch opuścił ich ciała. I udali się oni na spotkanie z Bogiem Zmarłych. Pan Podziemnego Królestwa miał czekać na nich. Gotów by ich osądzić i wybrać dla nich nagrodę, albo i karę.



***

Młodzieniec, przynajmniej tak można było sądzić po wyglądzie, siedział w zatłoczonej karczmie i powoli sączył wino. Pił nieśpiesznie, z czasem opróżniając kielich do końca. Jego niebieskie oczy ze spokojem przyglądały się tej różnorodnej zbieraninie ludzi. Ci zajęci byli swoimi sprawami, totalnie nie zwracając uwagi na tego dziwnego przybysza, nawet gdy ten wyjął lirę. Pierwsze uderzenia w struny, zwróciły uwagę kilku tylko osób, ale kolejne sprawiły, że znaczna część gawiedzi spoglądała z zaciekawieniem na przybysza. Ten nie patrzył na nikogo, tylko uderzał w strony, a wzrok swój wbił w stół. Po chwili jednak muzyka ustała, a nieznajomy zaczął mówić:


Zbieranina ludzi za złotem podążyła
W Księstwach Granicznych swoją szansę zwietrzyła
Tam jednak na nich inna przygoda czekała
Nie złoto tylko zemsta ich napędzać miała
Ponieważ z tym nie mogli dać sobie rady
Pomoc otrzymali by uniknąć zagłady
I tak mag cichy i skryty do nich dołączył
Swój los z najemnikami na zawsze złączył
Medyk co Sigmarowi swe życie zawierzył
Dolę swą w dłonie Wolfa ślepo powierzył
Złodziejka, która wyjścia żadnego nie miała
Ocalić życie swej matki po prostu chciała
I tak wyruszyli samotnie w nieznane
Wędrując przez krainy jeszcze nie zbadane
Z orkami złymi w bitwie się zmierzyli
Strachu wielkiego przez smoka się nabawili
Na morzu wzburzonym statek widmo spotkali
Swą duszę piratowi za życie sprzedali
Dotarli w końcu do gorącej Arabii
Krainy wojowników, wiary oraz magii
Za mrocznym nemesis uparcie podążając
Na ślad ojca Youviel przypadkiem trafiając
Wraz ze świtem do elfiej oazy dotarli
Z pradawnym wrogiem w podziemiach się starli
Życie krasnoludzkiemu królowi zwrócili
Rytuał pamięci w hołdzie odprawili
Choć tego jednak zupełnie nie planowali
Swe życie w walce ze szczurami oddali
Dla bohatera koniec zwykle bywa smutny
Często też bywa także i wielce okrutny
Ratujesz raz świat, przy tym też paru gości
A i tak kończysz swój żywot w samotności
To była więc przygoda grupy ludzi dziwnych
Nazwana też historią złota dla naiwnych


Skończył. Cisza zapanowała w karczmie. Kim był, o kim mówił? Tego nie mogli wiedzieć. Kolejny nawiedzony bajarz. Kolejny opowiadający o nieistniejących bohaterach, o mitycznych wydarzeniach, ale za to w jakim stylu. Nie czekając na oklaski czy gwizdy, nieznajomy wstał i wyszedł. Uśmiechał się, gdy drzwi karczmy zamykały się za nim. Goście przybytku w milczeniu obserwowali jak znika im z widoku. Jego imię pozostało nieznane, tak samo jak imiona tych, którzy polegli. Ten wiersz, poemat miał z czasem przechodzić z “ust do ust”. Może i mieli pozostać bezimienni, może ich ciała na zawsze miały pozostać w miejscu, gdzie skonali, ale pamięć o nich miała żyć wiecznie. Głupcy, którzy rozpoczęli swą historię, jako naiwni podążający za złotem. Skończyli jak bohaterowie. Martwi.

***

Nie żyli. Nie mogło być inaczej. Nie czuli już bólu. Nie czuli niczego. A dookoła panowała ciemność, którą rozpraszało migoczące światło, które unosiło się przed nimi. Mała migocząca kulka, która zaczęła się powoli poruszać, jakby chciała powiedzieć “podążajcie za mną”. Szli więc za nią. Bogowie mogli wiedzieć tylko ile to trwało, gdy w końcu trafili...do ogrodu otoczonego wysokim murem. W nim rosły tylko czarne róże, pieczołowicie pielęgnowane, pomiędzy którymi znajdują się niewielkie rzeźby i figurki symbolizujące zmarłych. W ogrodzie panowała martwa cisza. Nie czuło się ani podmuchu wiatru, ani nie słyszało szumu drzew. Po prostu martwa cisza, symbolizująca koniec. Na środku ogrodu stał kamienny łuk, z którego nagle zaczęło bić światło. Mocne i oślepiające, a z niego zaczął wyłaniać się kształt. Początkowo niewyraźny. Majacząca w bladym świetle postać, powoli zbliżała się ku nim. Nie mieli się czego bać, bo i tak byli martwi. Przyjemna logika. W końcu cóż może ich teraz czekać. Postać zbliżała się coraz bardziej, a nad nią coś się unosiło. To był kruk. Jego skrzydła wydawały się być wielkie, a i ruch jakby spowolniony. Leciał idealnie zsynchronizowany z ruchem swojego Pana. Postać, która się do nich zbliżała miała dziwny ubiór. Kapelusz z szerokim rondem, o kształcie trójkąta zupełnie nie pasował do wyobrażenia o ubiorze pana zmarłych. Góra kapelusza zdawała się płonąć, jakby coś się na jego czubku i bokach paliło. Płaszcz, sięgający do kolan, lekko rozpięty, a jego poły zdawały się poruszać przy każdym kroku postaci. Przez środek jego klaty, po skosie od lewego ramienia, przewieszony miał pa, w którym coś było schowane. Blask jednak nie pozwalał dostrzec co. Gdy zbliżył się na wystarczającą już odległość, można było zobaczyć schowane tam pistolety. Twarz jednak zasłaniało rondo kapelusza, opuszczone lekko na dół. Osobnik podpierał się na dziwnej lasce, która przy każdym kroku wydawała stukot, niosący się echem w dal. Blade światło błysnęło mocniej, tak że każdy z “duchów najemników” musiał zakryć oczy przed jego blaskiem. Gdy znikło usłyszeli tylko dziwnie znajomy głos:
-A więc to jest moje 6 dusz, które zgodziło się na służbę u mnie - cichy śmiech towarzyszył tym słowom. Palce, na których widniały złote sygnety, przeciągnęły po długiej, gęstej i czarnej brodzie. Nie Morr stał przed nimi, a sam Edward Teach Trapp, który przybył po swoją daninę - No robaczki, chyba nie myśleliście że zapomniałem o was - szeroki uśmiech pojawił się na twarzy pirata.


Koniec
 
__________________
Dzięki za 7 lat wspólnej zabawy:-)
valtharys jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 01:06.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172