Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 17-10-2015, 00:26   #161
 
Lord Cluttermonkey's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputację
Festag 33 Pflugzeita 2515 KI

ciepły wieczór


zamek barona Melfa Wolframa Schrötera, na północ od wzgórz Varenka

- Zaproponowana przez Herr Morlanala nagroda wydaje się rozsądnym wynagrodzeniem za trudy Herren - rozpoczął Melf Wolfram Schröter.

- Powtórzę się, abyśmy dobrze się zrozumieli: mgła dla moich poddanych nie stanowi zagrożenia, gdyż napotkaliśmy ją wiele imperialnych mil stąd, w górach Stahlwaldberge. Prawdziwym niebezpieczeństwem są moje ogary, które najwidoczniej przywędrowały za mną i moją świtą w okolice baronii. Jeśli jest to możliwe, chciałbym je schwycić żywcem. A jeśli nie, to cóż, będę musiał pogodzić się ze stratą.

- Tajemnicze opary czy wspomniany czarny przedmiot interesują mnie tylko na tyle, o ile da się nimi wytłumaczyć, co się stało z moimi psami i czy da się ten proces odwrócić, lecz taki forschung może poczekać do czasu, aż moi poddani będą znowu bezpieczni. Herren wyglądacie na doświadczonych soldnerów, którzy wiedzą, jak przetrwać w niegościnnej dziczy, a takich właśnie ludzi potrzebuję.

- Herr de Leve - zwrócił się do Zygfryda baron - czy zakon, któremu Herr służy, upoważnia swych ritterów do odprawiania pogrzebów? Nie ukrywam, że odprawienie pełnej ceremonii dla mojego świętej pamięci gajowego Balduina, a może nawet i pobłogosławienie całego cmentarza przez sługę Morra, byłoby wyjątkowo mile widzianym gestem, szczególnie w obliczu trwogi, jaką obecnie odczuwają moi poddani w związku z omawianym przez nas niecodziennym problemem.

- Jak Herren podoba się nagroda? Zapomniałem wspomnieć, że zbroja, którą Herr de Leve wygrał to pierwsze arcydzieło świętej pamięci Fiorenzo Fabbro, tileańskiego emigranta. Ten wykonany w Nuln plattenpanzer był ówczas dowodem na to, że dobrze rokujący Tileańczyk opanował sztukę płatnerską i dogłębnie poznał historię wybranego przezeń rzemiosła, za co dostąpił zaszczytu wstąpienia w szeregi mistrzów imperialnej gildii płatnerzy. We wszystkich turniejach rycerskich, w jakich brałem udział, występowałem właśnie w tej zbroi. Nigdy dotąd nie przegrałem - powiedział baron, przeszywając Zygfryda świdrującym dwuznacznym spojrzeniem.

- Thurinie synu Thurina, chętnie oddam mój miecz w ręce tak sprawnego handwerkera. Możliwość władania runicznym ostrzem będzie dla mnie prawdziwym zaszczytem, tym większym, że nigdy dotąd nie miałem z takim orężem do czynienia, jeśli rzecz jasna mówimy o czymś więcej niż o plotkach, bajaniach i domysłach.



Festag 33 Pflugzeita 2515 KI

ciepło, słonecznie i wilgotnie


trzęsawiska na południe od zamku barona Melfa Wolframa Schrötera, na północ od wzgórz Varenka

Świt nadszedł niechętnie, jakby słońce jedynie z musu oświetlało tę dziwaczną ziemię. Wystarczyło wciągnąć powietrze, żeby rozpoznać jak zawsze wyraźny i charakterystyczny zapach bagien i moczar. Posuwając się po śliskich kamieniach równie żwawo jak tłusty ślimak, od których roiło się w szczelinach, Samuel z rezygnacją uniósł wzrok i przyjrzał się trzęsawisku.

Roślinność była zgniłozielona i rdzawobrunatna, pokręcona, zbita w większe i mniejsze kępy czy chaszcze przetykane czarno-brunatnymi błotnistymi kałużami, sadzawkami i jeziorkami śmierdzącymi rozkładem. Po wodzie pływały rozmaite szczątki, a na jej powierzchni raz po raz pękały bąble gazu, rozsiewając wokół jeszcze gorszy fetor. Teren kipiał życiem, jak się zdawało, nader bujnym. Ponad wszystkim niósł się silny odór zgnilizny. Samuel pojęcia nie miał, jakim cudem pograniczni bagiennicy byli zdolni przeżyć na tak niegościnnym terenie. Taka okolica jak ta to jedna wielka pułapka, pomyślał.

W rozmyślaniach przerwało mu dochodzące z bagna głośne skrzeczenie. Większe kałuże zarastały trzciny i inne wodne rośliny, a ponad tym wszystkim unosiły się chmary owadów. Niektóre z nich osiągnęły prawdziwie monstrualne rozmiary. W wodzie i szuwarach trwały poranne łowy, na co dobitnie wskazywały dochodzące stamtąd rozpaczliwe głosy. Niektóre odgłosy jeżyły mu włosy na głowie; wrzaski, skrzeki i kumkania nieraz były odgłosami śmierci.

W sercu trzęsawiska najprawdopodobniej leżała siedziba tego kogoś (lub czegoś), niejakiego Ullricha Sierau, którego Samuel szukał, jednak nie miał zamiaru zapuszczać się tam samotnie, bo to byłaby pewna śmierć. Poprzedniego dnia zasięgnął języka wśród miejscowych. Skierowali go do Waltera, Reinwalda i Raimunda, lepiej znanych pod pseudonimami “Narbe”, “Flegel” i “Laut”. Ci trzej mężczyźni o surowym wyglądzie znali poszukiwanego i nie wypowiadali się o nim zbyt pochlebnie - Ullrich, przezywany “Original”, w ich oczach był dziwakiem, odludkiem, wolnym duchem lubiącym szukać pamiątek przeszłości pod zdradziecką powierzchnią bagien tudzież w gęstych szuwarach. To jedyna osoba, która mogła wiedzieć cokolwiek o tajemniczym czarnym przedmiocie.

- Ej ty tam, mieszczuchu - Samuel usłyszał zgrzytliwy głos Lauta. Bagiennicy przezywali włamywacza mieszczuchem, bo zupełnie nie radził sobie na bagnach; nieostrożnie stawiał kroki i płoszył się przy każdym dźwięku.

- Znajdź sobie jakiś duży kamień i posiedź tu chwilę. Nasz Oryginał mieszka nieopodal. Jakby cię zwęszył, pomyślałby, że przychodzimy we wrogich zamiarach. Spłoszyłby się i kilka godzin tułaczki poszłoby na marne. Poza tym staruch porozstawiał kilka pułapek na wypadek nieproszonych gości, a żeś się na bagnach nie wychował, to byś nawet ich nie zauważył. Wiesz, mamy swoje znaki. Zaraz wracamy.

Samuel nie miał wyboru - przysiadł na porośniętym zielonkawą pleśnią kamieniu i czekał. Wzrok płatał mu figle. Wydawało mu się, że w zmąconej wodzie coś zbliżało się doń we wrogich zamiarach. To przez opowieści Blizny. W trakcie monotonnej podróży straszył poszukiwacza przygód bestiami z bagien. Według tutejszych opowieści przeklęci czarną magią mieszkańcy baronii stawali się ogromnymi żółtoskórymi monstrami, które ślizgały się na brzuchach po powierzchni trzęsawisk, wracając do pozycji pionowej jedynie wtedy, kiedy napadały i rozszarpywały swą ofiarę twardymi jak stal szponami. Podobno kiedy zdarzało im się napotkać samotnego człowieka, mściły się na nim w okrutny sposób, z lubością odgryzając kończyny żywej ofierze.

Chwila zmieniła się w godzinę. Po bagiennikach nie było ani śladu. Zasiedzieli się u Ullricha na pogawędce? Zgubili drogę do Samuela? Coś ich dopadło? Przyprowadzili awanturnika jak kupiec zamówiony towar, a teraz pognali po zapłatę do sami bogowie wiedzą kogo? Czy gdzieś tam czekali, aż zagubiony padnie z wycieńczenia, aby przywłaszczyć sobie te kilka karli, które nosił w sakiewce?

Będzie, co ma być, pomyślał Samuel. Jeśli pisane mi utonąć w tym błocie, to i tak tego nie uniknę. Czas ruszać.

 

Ostatnio edytowane przez Lord Cluttermonkey : 17-10-2015 o 02:44.
Lord Cluttermonkey jest offline  
Stary 19-10-2015, 18:16   #162
 
Komtur's Avatar
 
Reputacja: 1 Komtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputację
- Panie Baronie, oczywiście zajmiemy się sprawą tych ogarów - odpowiedział Zygfryd - Zrobimy to choćby ze względu na gościnę jaką nam udzieliłeś Panie. Co do kwestii pogrzebu to choć nie posiadam odpowiednich święceń typowych dla kapłanów, to jednak dusza zmarłego jest tu najważniejsza. Pan mój Morr zezwala na udzielanie ostatniego pożegnania, zarówno Czarnym Strażnikom, jak i zwykłym ludziom w przypadku gdy brakuje świątobliwych mężów w okolicy.

Zygfryd starał się zręcznie odpowiadać na pytania barona, którego duma ewidentnie została nadszarpnięta, co zresztą było widać przy kolejnej dociekliwości.
- Zbroja zaiste, pełna jest zalet. Jest lekka i mocna, a przy tym zapewnia dopływ świeżego powietrza. Poza tym myślę że Szanowny Pan Baron przecenia moje umiejętności bojowe, miałem sporo szczęścia w tym pojedynku.
 
Komtur jest offline  
Stary 21-10-2015, 14:15   #163
 
ObywatelGranit's Avatar
 
Reputacja: 1 ObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnie
Sprawa jak zwykle się rypła. Szanse na powrót jego przewodników topniały z każdym uderzeniem serca - po upływie godziny włamywacz nabrał pewności, że zostawili go. Miał do wyboru dwie ścieżki - wracać, albo iść dalej przed siebie. Podejmując się tej eskapady podjął jednak ryzyko i głupio byłoby wracać z pustymi rękoma. Pamiętał o pułapkach, o których wspominali, ale równie dobrze mógł to być blef. Wziął głębszy oddech i ruszył. Starał się poruszać powierzchnią, która wyglądała na w miarę stabilną i pewną. Znalazł też sobie jakiś drąg, który z braku laku musiał posłużyć mu za sondę. Postanowił iść przed siebie jeszcze przez jakiś kwadrans, a jeżeli nie natrafi na żaden ślad celu podróży, to zawróci.
 
ObywatelGranit jest offline  
Stary 23-10-2015, 12:04   #164
 
Lord Cluttermonkey's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputację
Festag 33 Pflugzeita 2515 KI

ciepły wieczór


zamek barona Melfa Wolframa Schrötera, pod arkadami

- Nigdy w życiu nie przyszłoby mi do głowy, że spotkam na pogranicznych rubieżach kogokolwiek z patentem oficerskim Wojskowego Kolegium Diesdorfu - zaczął cieple Casimir Faulheit, witając Felixa mocnym i gorącym uściskiem. Okazanie takiej poufałości przez osobę, z którą von Welfa nie łączyło zbyt wiele ponad uczęszczaniem do tej samej szkoły oficerskiej, wydało się czarodziejowi w najlepszym razie nie na miejscu, choć z drugiej strony może po prostu jedna czarna owca radowała się na widok drugiej równie zbłąkanej duszyczki.

Kiedy ostatni raz Felix widział Casimira? To było tak dawno, że w pamięci pozostały jedynie strzępki mglistych obrazów. Gdyby Faulheit chociaż był absolwentem, to Felix pamiętałby go z uroczystego wręczenia dyplomów, a tak zapisał się jako kolejny uczeń, który odpadł gdzieś po drodze. Felix pamiętał jedynie aferę, jaką wywołało zniknięcie Faulheita. Niedługo potem pojawiły się plotki o próbie kradzieży odpowiedzi na egzamin i wiele wyssanych z palca historii, pomówień. A co wówczas porabiał Casimir? Czy zbiegł z miasta pod osłoną nocy, w obawie przed gniewem ojca? Czy rodzina dopomogła mu w ucieczce przed wymiarem prawa i opinią publiczną? Czy był już w trakcie podróży do Księstw Granicznych? Te wszystkie pytania były tylko wierzchołkiem góry lodowej, gdyż Felix nawet nie mógł sobie wyobrazić, co przez tyle lat porabiał nieprzykładny student, zdany tylko na siebie i z dala od rodzinnych stron. Czy brzemienna w skutki próba oszustwa doprowadziła niedoszłego oficera Imperium do takich spotkań i przygód, jakimi mógł pochwalić się Felix, uwikłany w nieskończony łańcuch przerażających przygód? Czy życie zmieniło Casimira aż tak bardzo jak czarodzieja?

Głos Faulheita nie brzmiał jak głos kogoś, kto poddał się swojemu przeznaczeniu, kto już nie ma w sobie nadziei - pod tym względem oboje byli do siebie podobni. Von Welf zadumał się nad swoim zagmatwanym losem... Baronia nie była wymarzonym miejscem na osiedlenie się, ani dla Felixa, ani dla Casimira. Felix był ciekaw, co pomyśleliby ich ojcowie, gdyby zobaczyli ich teraz, kiedy tułają się po bezdrożach Królestw Renegatów. Pewnie umarliby ze wstydu.

- Musisz mi opowiedzieć, jak tu trafiłeś i dlaczego - Casimir rozejrzał się wzdłuż arkady. - Czy to jakaś tajna misja? - szepnął żartobliwie, siląc się na żart. - Jak widać, może w Diesdorfie do nauki się nie przykładałem, ale w ciągu ostatnich kilku lat nadrobiłem zaległości sumienną praktyką. Zżera mnie ciekawość, jak radzą sobie pozostali z Przełęczy Czarnego Ognia. Może ty coś wiesz? Stawiam karla, że nie wszyscy mogą pochwalić się tak wielką szansą od losu jak ja. Bo Księstwa Graniczne to ocean możliwości, a nie same kamienie i zielonoskórzy, jak to nam nieraz wpajano. Przyznasz mi chyba rację, co?

- Na brak kamieni i zielonoskórych skarżyć się nie mogę - odpowiedział Felix uśmiechając się. Na szczęście Casimir pamiętał jego lepiej i to chyba w dobrych barwach. Teraz tylko musiał całość dalej pociągnąć, korzystając z tego, co sobie przypomniał o samym Casimirze i Faulheitach.

- Powiem, że ja również jestem zaskoczony. Spodziewałbym się prędzej ciebie zobaczyć na służbie u mojego młodszego brata. Po tym, jak zmarł nasz książę elektor, młodzik zadeklarował poparcie dla Leitdorfów. Ojciec oczywiście sam nie mógł tego oficjalnie zrobić, jest jakby to powiedział, apolityczny. Pokrewieństwo kandydata z naszą rodziną i działanie jego młodszego syna oczywiście nie mają nic wspólnego z zachowaniem pana marszałka. Przydałbyś się tam. Wiedza taktyczna mojego brata, jak i większości rycerstwa Avelandu, ogranicza się do chwalebnej szarży w promieniach słońca odbijającego się od wypolerowanych pancerzy, a ojciec mówił, że na Faulheitach zawsze można polegać. - Setka konnych wraz z pocztowymi i piechotą wedle kontraktu feudalnego, jak pamiętał, czyli w udawaną wojnę mogło się bawić pewnie koło dziesięciu rycerzy.

- Przez ten durny konflikt nie mogę ci wiele o innych powiedzieć. Dostałem zaszczytne stanowisko jako dowódca fortu w Czarnych Górach, żebym nie przeszkadzał - właściwie to czarodziej wtedy siedział w lochu, ale Magnus Pieter von Grenzstad był człowiekiem pracowitym i na pamięć pamiętał wydarzenia fortu, którym niby dowodził. - Krótko mówiąc, moje umiejętności to woda na retoryczny młyn dla wrogów ojca, przez co stałem się nie tyle zbędną, co niepożądaną częścią naszej rodziny. Nie chciałem siedzieć do końca życia w górskim zadupiu, podczas gdy brat zgarnia chwałę, więc wystosowałem prośbę o przeniesienie i dostałem. Zwolnienie z służby warownej i przydział do kompanii informacji z zadaniem monitorowania sytuacji w Księstwach Granicznych. Jako że nasi wrogowie już nieraz próbowali mnie zabić to dostałem też nowe imię i nazwisko,tak dla bezpieczeństwa. Felix von Welf, oficer lekkiej jazdy górskiej do usług - dla żartu niedbale zasalutował.

- Teraz o tych, co mi listy przysłali. Rudiger wrócił do Nordlandu, ma podobno pomóc elektorowi budować kadry floty w Salkalten. Dieter i Albrecht są dowódcami kompanii straży górskiej. Otto uczy się w Nuln dowodzić artylerią, a Hans dostał przydział do Averlandzkiej piechoty ogniowej. Właśnie tych formacji mi tutaj brakuje. Daj mi regiment strzelców i dziesięć armat, a dam Imperium nową prowincję! Za to Wilhelm... - przerwał, wciąż żałując tego dnia. - Jest pierwszym z wielu przyjaciół, których pochowałem. Skurwysyny. Wracaliśmy pijani - on do koszar, ja do akademika kolegium i nas napadli. Nie byliśmy w stanie walczyć, to rozdzieliliśmy się i uciekliśmy. Wyłowili go z Reiku.

- Dość smutnych rzeczy, jaka jest twoja historia? Jak tu trafiłeś i co to za możliwości tutaj istnieją?

- Armia Imperium jak zwykle funkcjonuje jak dobrze naoliwiona maszyna! - huknął Casimir. - Tylko Wilhelm... Szkoda chłopaka - zamyślił się Casimir. - Co za ironia losu, że się tu znalazłeś. Takie jest najwidoczniej życie. Ludziom zdarza się oberwać i najwidoczniej była twoja kolej. I tak miałeś szczęśliwą passę dłużej niż ja - posłał Felixowi kwaśne spojrzenie.

- Pytasz o mnie? - oficer zadumał się nad kilkoma ostatnimi latami swego życia. - Pamiętam, jak ekscytowałem się Księstwami Granicznymi, gdy po raz pierwszy przekroczyłem Przełęcz Czarnego Ognia. Miałem wrażenie początku różnych spraw, społeczności ciągle przybierającej swój kształt. Wiedziałem, że znajdę miejsce wśród kształtujących tę społeczność. Jak pewnie sam zauważyłeś, to doskonałe miejsce, by zacząć nowe życie. Czułem się zupełnie tak, jak Rutgar z Wissenlandu. Pewnie pamiętasz bohaterskie opowieści o młodszym synu Wilhelma z Wissenlandu, o orczym plemieniu Żelaznych Szponów, o bitwie o Rutgarburg, co? Przecież przebieg tej bitwy nawet analizowaliśmy na zajęciach, musisz pamiętać! Choć muszę przyznać, że moje początki były o wiele skromniejsze - roześmiał się. - Zdarzało mi się dowodzić zaledwie garstką nastoletnich chłopców i dziewcząt uzbrojonych w widły i inną zaimprowizowaną broń, gdy naprzeciw widziałem niekończące się morze zielonych pysków i wilków. Całe szczęście, że wszystkie te parszywe stworzenia to tchórze o żółtych ślepiach. Zabij ich herszta, a reszta podwinie ogon i zwieje - zaśmiał się tak, jakby zwalczanie śmiertelnego zagrożenia ze strony potworów było tylko nudną rutyną. Felix nie wiedział, ile było w tym prawdy.

- Uogólniając mogę powiedzieć, że przebyłem długą,trudną podróż, zarówno dosłownie, jak i w przenośni. Głód, niewygody i stałe zagrożenie ze strony zielonoskórych niezbyt poprawiały stan mego umysłu przez te ostatnie kilka lat. W każdym razie w końcu trafiłem wraz z innymi tutaj. Zdziesiątkowani zostaliśmy przyjęci przez barona, a ja, z racji mojego pochodzenia i wykształcenia, zostałem wkrótce mianowany głównodowodzącym.

- Choć tak między nami - Casimir zbliżył się do Felixa - uważam, że tylko tak szlachetnie urodzeni jak my powinni władać tymi ziemiami, jeśli rozumiesz, co mam na myśli. Właśnie o tym mówię, gdy rozmawiamy o wielkich możliwościach.

- Obowiązkiem szlachty jest władanie i prowadzenie ludu ku lepszej przyszłości. Niezależnie od tego czy ludzie tego chcą czy nie - odpowiedział starym powiedzeniem i oparł się o jedną z kolumn, rozmyślając na odpowiedzią. Jedną z możliwych interpretacji był przewrót pałacowy, coś w czym wolałby nie brać udziału bez pewności sukcesu.

- Właściwie to masz rację. Tylko brak mi środków by wywalczyć swój kawałek ziemi, a i okazji nie było. Jest nas mniej niż dziesięciu w naszej grupie, z taką siłą to mogę najwyżej zawalczyć o zdobycie chłopskiej chaty. Gdyby udało się sprzedać hojny dar barona to mógłbym zbudować kompanię i zawalczyć o Riesenburg na zachodzie. Duże i bogate księstwo, po śmierci księcia rozpadło się na kawałki. Mając dobrych ludzi można by je zjednoczyć. Chyba, że w tej okolicy są możliwości by stanąć na szczycie i dalej?

- Nie miałeś chyba okazji czytać traktatu "Książę Graniczny" autorstwa tileańskiego filozofa Imaschiavelli Venedetto, skoro chodzą ci po głowie tak ryzykowne plany, przyjacielu - na twarzy Casimira rozciągnął się pobłażliwy uśmiech. - Nawet gdybyś wskoczył między paszcze tamtejszych lwów i wywalczył najemnikami kawałek ziemi, to co dalej? Przecież nie znajdujemy się na wyperfumowanych imperialnych dworach, tu na co dzień zwalcza się wrogów sroższymi metodami niż gładkimi słówkami i głębokimi kieszeniami - Felix dalej doświadczał dysonansu, gdy próbował pogodzić ze sobą surowe wypowiedzi Faulheita z takim Casimirem, jaki zapadł mu w pamięć.

- Podobno Wollbrinkowie i Schröterowie wznosili tu jedną warownię za drugą, sam słyszałeś słowa b a r o n a - Casimir wypowiedział ostatnie słowo ze szczególnym naciskiem. - Owszem, niektóre z nich znajdują się w stanie kompletnej ruiny, ale są i takie, które po dziś dzień stoją nienaruszone albo niewykończone, jak Wildschloss gdzieś na zachodzie, czy Kaprys Karla - twierdza, która miała dorównać rozmiarami imperialnym odpowiednikom, jednak nie została nigdy ukończona z powodu rychłego bankructwa Karla Schrötera. Pewnie nie będzie to bezpieczna wyprawa, ale jesteście przecież doświadczonymi landstreicherami, a nie powiesz mi chyba, że nie warto zawalczyć o zamek warty dziesiątki tysięcy złotych koron? Gdyby wszystko poszło po twojej myśli, moglibyśmy snuć dalsze i ambitniejsze plany - kiedy Casimir Faulheit mówił i mówił, Felix zauważył na jego dłoni wyglądający znajomo sygnet, choć bez uważnego przyjrzenia się nie mógł stwierdzić, co oznaczały wygrawerowane na nim symbole.

- Ładnie to przedstawiłeś, tylko widzę jeden problem. Kim jest władca bez poddanych? Po co mi pusty zamek jeżeli nie mam czego chronić? Jeżeli są osadnicy i jest powód by się tam osiedlić to można myśleć, krok po kroku ku wielkości. Skoro tak to przemyślałeś, to może znasz też rozwiązanie dla ostatniego problemu? Księstwa Graniczneto nie przeludnione południowo-zachodnie Imperium.

- Pamiętaj, że dawniej cała ta okolica była jednym wielkim księstwem. Zdziwiłbyś się, ilu ludzi żyje w najciemniejszych zakamarkach dziczy. Nie jest to życie, jakie byłbyś sobie w stanie wyobrazić. Nieszczęśnicy żyją jak zwierzęta, ledwo wiążąc koniec z końcem. Nie tworzą wielkich zbiorowości, bo byłoby to równoznaczne z podaniem swych głów na tacy krwiożerczym bestiom, jednak gdy tylko im pokażesz, że masz warownię i jesteś w stanie ich bronić, będą do ciebie lgnąć jak ćmy do światła.

- Widzę jego dawną wielkość. - Felix szerokim ruchem ręki pokazał cały budynek. - Ta warownia została zbudowana z myślą o estetykę. Biedne i małe państewko zbudowałoby coś bardziej praktycznego. Na zachód jest jedna twierdza, nawiedzona na północ inna zajęta przez hobgobliny a i są jeszcze pewnie inne. Dokładnie jakie to pewnie elf mi powie po zapoznaniu się z mapą. Jeżeli dość wielu żyje samotnie w dziczy to taka eskapada ma sens.
Zamyślił się.

- Potrzebuje bazy wypadowej i może wsparcia, zarówno finansowego jak i wojskowego. Z tym pierwszym pewnie jako głównodowodzący możesz mi pomóc, z drugim pewnie też. Musimy najpierw znaleźć te ogary, jeżeli jeszcze żyją, wtedy będę mógł cię prosić o pomoc. Co do kwatery, to wiele pewnie nie musiałbyś zrobić, środki mamy, tylko trzeba utwierdzić barona w przekonaniu, że nie jesteśmy mu wrodzy. Co do ewentualnej pomocy, cóż, masz zaufanie barona, możesz pomóc przekonać go do wsparcia takiej eskapady. Oczywiście nic za nic, jeżeli potrzebowałbym jego pomocy, zostałby złożony hołd lenny.

- Wracając do tych ogarów, nie chciałbyś wysłać z nami kilku swoich ludzi? Dla wszystkich bezpieczniej a jak natrafimy na zielonoskórych to będziemy mogli wyeliminować problem z marszu.

- Niestety nie mogę ci nic obiecać. To nie ja poświęcam pionki w tej grze, ja im tylko przewodniczę - uśmiechnął się. - Musiałbyś porozmawiać z baronem. A w dziczy jeden nasz myśliwy jest warty tyle, co dziesięciu moich ludzi. Nie będziecie potrzebować dodatkowego wsparcia

- Zadaniem dowódcy jest sprawić by władca naprawdę myślał, że to on dowodzi. Także dobry władca słucha swych doradców. - Uśmiechnął się. - Albo jego wrogowie zadbają, by nie był dalej władcą. Szczególnie tutaj w bezwzględnym świecie. Mam zwyczajnie nadzieję, że jeżeli dojdzie do negocjacji z baronem, wstawisz się za mną. Moja już w tym głowa by naszą wartość udowodnić wcześniej, a twoja pomoc była niepotrzebnym dodatkiem.

- Możesz na mnie polegać.

- Obyś miał rację, że nie będziemy potrzebować pomocy. Coś mi tu nie pasuje. Ten przedmiot i atak na ludzi. To może być przypadek albo coś celowego. Jeżeli kogoś podejrzewasz o mroczny sekret, możesz mi śmiało powiedzieć. Najchętniej rzuciłbym podejrzenia na waszego czarodzieja ale to pewnie złe pierwsze wrażenie z jego strony tak rzutuje na moją ocenę, jestem nieobiektywny. - Powiedział z smutkiem.

- Jedyne, czym Aali jest zainteresowany, jest ta przeklęta bransoleta na dnie jeziora... - Casimir popatrzył badawczo na Felixa. - Widzę, że już o niej słyszałeś. Baron zdaje się żyć w ciągłym strachu, w obawie przed jej wyłowieniem. Też mi coś - parsknął Faulheit. - Całe szczęście, że ten Wollbrink nie ma już żadnego potomka, bo nawet nie miał czasu go spłodzić, chyba że z syrenką. Jak ród głupców w końcu wyginie, problem rozwiąże się sam, a Aali zniknie tak szybko, jak się pojawił.

- Jak trzeba, to zawsze znajdzie się zaginiony dziedzic linii bocznej czy inny potomek z magicznym mieczem i blizną w kształcie komety - Felix spróbował zażartować z problemu barona. - Aliego to będę musiał odwiedzić nim wyruszymy znaleźć te ogary. Może odkrył coś ważnego. Pewnie jutro, jeżeli go spotkasz, bądź dla mnie tak dobry i uprzedź go. Nie wypada być niezapowiedzianym.

Uścisnął dłoń rycerza.

- Naprawdę nie wiesz jak się cieszę, że udało mi się z znajomą osobą, a może wiesz. Tak czy inaczej chyba wszystko ważne omówiliśmy więc, proponowałbym wrócić i uraczyć się dobrym winem. Tragedią jest jak rzadko można w tych stronach trafić na takie.

Zanim puścił jego dłoń spojrzał jeszcze na sygnet.

- Sygnet, rodowy? Ja swój niestety musiałem schować na dnie torby.

Casimir cofnął dłoń jak oparzony, z szybkością godną wprawnego szermierza. Oficer złączył ręce za plecami.

- Gdzie tam, to zwykła błyskotka - uśmiechnął się niepewnie. - Wracajmy.

- Znaczy nic ciekawego - odparł czarodziej i machnął ręką, skoro rozmówca nie chciał nic mówić to nie będzie go naciskał. - A pamiętasz jak, na trzecim roku... - zaczął opowieść kierując się z powrotem do głównej sali.



Festag 33 Pflugzeita 2515 KI

ciepły wieczór


zamek barona Melfa Wolframa Schrötera, jadalnia

- Cieszę się, że doszliśmy do porozumienia. Zatem nie zaprzątajmy sobie głowy przyszłością i ucztujmy. Pozwólcie, że wzniosę toast - baron powstał z kielichem w ręku i poczekał, aż wszyscy biesiadnicy uczynią podobnie - za naszych nowych przyjaciół: rycerza Zygfryda de Leve i jego towarzyszy!

Szambelan Willibald - mężczyzna o ostrych, surowych rysach niczym górska turnia i niebieskoszarych oczach pełnych iskierek wesołości - przyniósł miecz barona, ten, na którym Thurin miał wkrótce wyryć magiczne runy. Broń - wykonana z ciemnej jak dym stali, z ostrzem szerokim jak dłoń mężczyzny - stanowiła przykład wyjątkowo pięknego oręża. Krasnolud starał się nie okazać zdziwienia, gdy na jelcu dostrzegł drobne litery M, W i... G? C? B? Ostatnia litera była zatarta, może od uderzenia, a może celowo?

Mijała czwarta godzina uczty powitalnej wydanej na cześć zwycięzcy turnieju. Salę jeszcze wypełniał zapach pieczonego mięsa i świeżo upieczonego chleba, gdy biesiadnicy odpoczywali, delektując się słodkim, owocowym winem. Awanturnicy chciwie słuchali opowieści o dawnych bitwach i polowaniach, podziwiali chorągwie zasłaniające ściany z szarego kamienia. Pojawił się nawet bard, który nucił balladę, lecz jego głos zagłuszał ryk ognia, brzęk naczyń i stłumione głosy rozmów podchmielonych biesiadników.

Hałas jednak nie przeszkodził krasnoludom - Roranowi i Thurinowi - w wychwyceniu khazalidzkich kalk, zapożyczeń, a nawet całych fraz w jednej z pieśni, najwyraźniej umieszczonych w tekście dla walorów rytmicznych. Górski Strażnik parsknął śmiechem, słysząc bezsensowny bełkot naśladujący jego ojczystą mowę, a Thurin dostał gęsiej skórki. Nie były to bezrozumne odbitki językowe i pochodziły ze starszej odmiany khazalidu, z tajemnego języka runicznego. Gdzie ten rudzielec mógł usłyszeć tajemną mowę kowali run?



Festag 33 Pflugzeita 2515 KI

ciepły wieczór


trzęsawiska na południe od baronii Melfa Wolframa Schrötera, na północ od wzgórz Varenka

Samuel przeklinał i bagienników, i samego siebie. Albo to on musiał zabłądzić, skoro znalazł się w lesie, albo bagiennicy prowadzili go tak krętymi ścieżkami, że powrotna podróż, prosto na północ, nie była tak naprawdę drogą cały czas przez trzęsawiska. Włamywacz przypomniał sobie, jak w którejś wissenlandzkiej karczmie bywalcy stawiali mu wino, gdy tylko dowiedzieli się, że podróżuje na południe, do Księstw Granicznych. Podobno im dalej na południe, tym niebezpieczniej, mówili. Podobno mało kto stamtąd wraca. Tak współczuli Samuelowi, że nocą posługacz próbował ukraść sakiewkę i buty awanturnika - przecież nie będą potrzebne martwemu, prawda?

Słońce zachodziło, przydając puszczy rudawą barwę. Ciemnoczerwone światło popołudnia zaburzało percepcję. Długie cienie tańczyły dziwacznie i przynosiły na myśl wiele przerażających opowieści o koszmarach kryjących się pod osłoną drzew. Wkrótce słońce zaszło; był to smutny i senny widok, jak krwawienie z rany martwego zwierzęcia. Samuel spojrzał w niebo gdzie widoczne już były Mannslieb - prawie w pełni - jak i Morrslieb, księżyce większy i mniejszy. Morrslieb wydawał się promieniować słabą zielonkawą poświatą. To nie był dobry znak, choć awanturnik cieszył się, że zmierzch nie zastał go na słonych moczarach.

Żołądek skręcał mu się z głodu. Gdyby chociaż miał pół bochenka chleba, kawałek twardego mięsa, butelkę cienkusza... Nie miał już tego dnia nadziei, że znajdzie cokolwiek do jedzenia, gdy nagle dostrzegł jakiś przyczajony kształt. Zwierzę? Nie! Krew ścięła się Samuelowi w żyłach. Niespodziewanie zza krzaków wylazł karzeł, od stóp do głów odziany w ciemną wełnianą szatę, z twarzą ukrytą za porcelanową maską pozbawioną wyrazu. Jedną nogę ciągnął za sobą, lecz nie zdawał się kuleć - musiał mieć trzy nogi.

Przeklęty? Istotnie musiał być to mutant, człowiek splugawiony i przemieniony dziwną magią Chaosu. Samuel nigdy wcześniej nie miał z takimi do czynienia, ale słyszał co nieco na ich temat. Niektórzy powiadają, że ludzie mutują, ponieważ w ich krwi płynie ślad spaczenia. Inni mówią, że są to tajemni wyznawcy Chaosu, których wygląd zmienił się z czasem, aby uzewnętrznić ich wewnętrzne zepsucie. Kilka wyroczni utrzymywało, iż są to niewinne ofiary procesów przemiany opanowujących całą ludzkość. W tym konkretnym momencie Samuelowi było wszystko jedno. Czuł utajone przerażenie wobec wstrętnego stwora. Strach przepełniał go i wzniecał morderczą wściekłość. Instynktownie dłoń łotrzyka przesunęła się bliżej głowni miecza.

Na widok awanturnika pokurcz stęknął trzy razy, jakby podekscytowany, zupełnie nie zwracając uwagi na groźne zamiary poszukiwacza przygód. Kurdupel zbliżył się kaczkowatym chodem i wyciągnął w stronę Samuela pazurzastą łapkę, w której trzymał soczyste czerwone jabłko. Nic za darmo, pomyślał poszukiwacz przygód, jak zobaczył drugą dłoń, wyciągniętą w celu odebrania zapłaty za smakołyk.



Wellentag 1 Sigmarzeita 2515 KI

ciepło, słonecznie i wilgotnie


wioska Unterwald

Roran, Thurin i Reiner wyruszyli na objazd po baronii, po wioskach o przytulnie wyglądających domach i ogrodach, po ogrodzonych polach pełnych tłustych krów, dobrze odżywionych owiec, wielkich stogów siana i łąk o miękkiej trawie. Ciepłe złote słońce rzucało na długie trawy niziny łagodne światło. Czerwone kwiaty przebijały się ponad trawę.

We wiosce nieopodal lasu, na placu zebrał się żądny sensacji tłum. Wystraszeni ludzie kłębili się i jazgotali, otaczając kogoś lub coś, co dla pospólstwa było najwidoczniej warte oderwania się od codziennych obowiązków. Przeciskając się przez tłum, awanturnicy ujrzeli krasnoluda opatrującego nogę rannego drwala.



Wellentag 1 Sigmarzeita 2515 KI

ciepły wieczór


cmentarz nieopodal wioski Steinhöring

Pogrzeb miał się odbyć wieczorem. Mannslieb przebił się przez chmury i Zygfryd po raz pierwszy zobaczył cmentarzysko baronii. W srebrnym świetle księżyca był to osobliwy widok. Drzewa pochylały się niczym potężne ogry, wznosząc ręce z gałęzi ku czci Niszczycielskich Potęg. Wokół majaczyły kamienie nagrobne. Niektóre były przewrócone. Inne zarosły chwasty i krzaki czarnych róż. Widoczne tu i tam wyryte inskrypcje były ledwie czytelne w świetle księżyca. Groby ustawiono w długich rzędach, niczym ulice umarłych okalające zalesione wzgórze. Stare sękate drzewa osłaniały je cieniem. Powietrze wypełniał zapach czarnych róż.

Za dnia każde cmentarzysko mogło uchodzić za przyjemne miejsce, ale nocą słabe umysły chłopów zbyt szybko opanowywały myśli o duchach, które usiłowali odgonić, śpiewając religijne hymny. Zygfryd był inny. Był Czarnym Strażnikiem. Wyraz surowej determinacji rysował się na jego twarzy. Łatwo wyobrażał sobie niezliczone ciała rozkładające się pod ziemią, robaki ryjące w gnijących zwłokach i puste oczodoły trupów. Wiedział, że stara mroczna magia była w stanie wzbudzić w umarłych żałosne pozory życia i przekląć ich straszliwym łaknieniem ciała i krwi żyjących. Dlatego jako sługa Boga Śmierci musiał ochronić zarówno żywych, jak i umarłych, przed tak okropnymi zdarzeniami. Choć musiał przyznać, że odprawianie pogrzebu dla kogoś, kto niemal posłał do piekła jednego z jego towarzyszy, było niecodzienną ironią losu.

Gdzieś w oddali zabłysła latarnia nocnego stróża. Strażnik pospiesznie zbliżył się do procesji, której przewodniczył Zygfryd. Miał jakieś trzydzieści lat, lecz postarzała go krótka przystrzyżona broda przetykana siwizną.

- Dobry Panie, nie możecie pójść ani kroku dalej! - niemal wykrzyczał, a w jego oczach czaiło się ponure spojrzenie. - Tam ktoś jest! Czarna sylwetka! Łazi od grobu do grobu, wampir jakiś!

Panika opanowała ludzi. Zaczęli się żegnać i mamrotać zabobonne inwokacje. Nawet Zygfryd dobywając miecza poczuł drżenie dłoni. Ze względu na ostatnie wydarzenia w baronii procesji pogrzebowej przydzielono kilku uzbrojonych ochotników, na których Czarny Strażnik mógł teraz polegać, choć wszyscy w tamtej chwili zbledli straszliwie.

 

Ostatnio edytowane przez Lord Cluttermonkey : 26-10-2015 o 15:03.
Lord Cluttermonkey jest offline  
Stary 25-10-2015, 09:58   #165
 
ObywatelGranit's Avatar
 
Reputacja: 1 ObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnie
Kocur zerkał to na mutanta to na jabłko. Wydawało się, że istota nie miała względem niego nieprzyjaznych zamiarów. Wytężając wszystkie swoje zmysły do granic możliwości i działając wbrew wrzaskom zdrowego rozsądku ("ZMIATAJ STĄD GŁUPCZE!") włamywacz przełknął ślinę i sięgnął do sakiewki. Poszukał pensa po czym upuścił go na wystawioną dłoń nieszczęśnika.
- Nie mam pojęcia czy umiesz mówić, ale mogę dać ci więcej takich, jeśli zabierzesz mnie z tego przeklętego bagniska.
Kto wie? Może tym razem upiorny zielonkawy blask był zwiastunem przychylności bogów?

Oby tych właściwych.
 
ObywatelGranit jest offline  
Stary 26-10-2015, 13:18   #166
 
Matyjasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Matyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemu
Następnego dnia obudził się lekko odwodniony od alkoholu, nic poważnego, wszak się wyspał gdy inni rozeszli się do swoich zadań na dzień.
Felix zaplanował sobie inne zadanie, ktoś z nich musiał się dowiedzieć co jest ich wrogiem i problemem i może jak skutecznie go zwalczyć. Odpowiedź tkwiła w magicznym amulecie, czy czym on był, badanym przez arabskiego czarodzieja Aliego.
Udał się więc do zamku i złapał jednego z usługujących w nim parobków.
- Sługo, jestem na misji zleconej przez barona Melfa zaprowadźcie mnie do kwatery nadwornego czarodzieja.

Nim sługa wrócił skontaktował się z swoim chowańcem, gdy on będzie rozmawiał z arabem, zwierzątko ma zapewnić mu ogląd co do księgozbioru czarodzieja. Bardziej z chęci oszczędzenia czasu niż chęci skrytości, choć nie mógł odmówić istnienia tego drugiego celu.
Do załatwienia był konkretny katalog rzeczy.
Po pierwsze zamierzał się oficjalnie przedstawić, jako imperialny magister. Co prawda oficjalnie nie uzyskał tytułu, ale mistrz Dehm mógł ręczyć za jego kompetencje w zakresie sztuk tajemnych. Felix nie zamierzał dać sobą pomiatać byle magikowi znalezionemu na pograniczu. Gdyby się nad tym zastanowić, to powinien Aliego spytać o dokumenty, przedstawiając też swoje.
Jednak ważniejszą kwestią była mgła i to co mogła zrobić ogarom i ludziom. Zieleń była jednym z kolorów Nurgla, pana zarazy i rozkładu. Jeżeli byłoby to sprawką oddanych mu kultystów to konieczna może się okazać pomoc kapłanek pani miłosierdzia. Ogary mogły zmutować i wiedza o źródle mutacji może pomoże odkryć co to za mutacja i jak ją zwalczyć.
Ostatnim zagadnieniem był ten przedmiot. Cokolwiek to było, mogło być ważne. Ktoś im to podrzucił, o czym nie mógł wspomnieć, i ogary zaatakowały posiadacza. Czyżby wzywał je? Co to było mogło rzutować na ich bezpieczeństwo. Każda koncepcja była dobra.
 

Ostatnio edytowane przez Matyjasz : 27-10-2015 o 16:54.
Matyjasz jest offline  
Stary 28-10-2015, 17:24   #167
 
Icarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Icarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputację
Elf rozłożył mapę na czystym stole podczas wczesnego śniadania, jakie jadł w towarzystwie Przepatrywacza.

- Wspomniałeś coś o mulnikach dla których miałeś pracować. Pokaż mi waszą potencjalną trasę na mapie. I przypomnij gdzie i kiedy miało odbyć się wasze spotkanie. Może uda się nam przy okazji innych zajęć rozwiązać zagadkę ich zniknięcia.- zasugerował czarodziej zwiadowcy.

Oleg podrapał się po głowie, patrząc raz na mapę, raz na Morlanala. Wziął głęboki wdech, posłał niepewny uśmiech elfowi i odsunął ręką pergamin kartografa.

- Nie potrafię czytać map. Wyjaśnię ci to na swój sposób - powiedział Przepatrywacz i rozpoczął opowieść.

Zadaniem Przepatrywacza miało być przeprowadzenie mulników z baronii Schrötera wzdłuż rzeki Starnek i następnie wschodnim traktem do Mirstadt. Droga na wschód od zawsze była mniej uczęszczana i bardziej niebezpieczna, ale podjęcie takiego ryzyka było opłacalne. Karawana miała podróżować z Wallerfangen Szlakiem Kypryjskim przez księstwa Burkesburg i Moslac. Osiemdziesiąt mułów, dwudziestu najemników pod rozkazami oficera i dwóch sierżantów, najróżniejsze dobra. Oleg podejrzewa, że skoro poszukiwacze przygód widzieli na północy hobgobliny, mulników już dawno spotkała rozwlekła i niesamowicie bolesna śmierć.

Elf pokiwał głową, zgadzając się z obawami Olega.

- Najpewniej nie żyją. Może komuś udało się uciec i z czasem dotrze do baronii. Nie mamy jednak możliwości prowadzenia ich poszukiwań.

- Nie jest to pewnie pierwsza i ostatnia karawana - powiedział ciężko Oleg. - Gdyby Brovska, Moslac i Schröter ze sobą współpracowali, władcy mogliby zorganizować wypad zbrojny na hobgobliny - Przepatrywacz zaczął głośno myśleć.

- Dawniej stąd na zachód był szlak do zbieraniny księstw, nazywano je zbiorczo Gorączką Złota - Morlanal zdążył zauważyć, że Przepatrywacz przez szlak rozumiał każdą trasę pomyślnej wędrówki przynajmniej jednej karawany mulników, nawet jeśli była droga mniej rozpoznawalna od ścieżki wydeptanej w poszyciu. - Płytkie złoża wyczerpały się w ciągu roku, a chciwi władcy nie dość, że zażarcie walczyli między sobą o każdą bryłkę cennego kruszcu, to jeszcze musieli uporać się z wędrowną bandą ogrów - opowiadał Kislevita ku zdumieniu Morlanala, który nie spodziewał się po swoim podwładnym takiego doświadczenia. - Doszły mnie także słuchy o zdziczałych karłach - ludojadach, choć włożyłbym takie opowieści między bajki.


- Teraz pozostały tam tylko szkielety budowli, a samotny wiatr jęczy w szybach opuszczonych kopalni. Zastanawiam się, czy nie dałoby się przez te terytoria poprowadzić drugiego szlaku, choć nie wiem, czy to w ogóle miałoby sens. Karawany musiałyby podróżować przez te zalesione wzgórza... Jak je nazywacie w reikspielu? Steigerwald? Nie daję wiary plotkom, ale to, co opowiadano o tym lesie, brzmiało bardziej niż strasznie.


- Moi towarzysze stracili tam przyjaciół. Kilku z tego co zdążyłem się zorientować, więc ten las najpewniej jest jeszcze niebezpieczniejszy niż ten na północ od nas. Mówili o zwierzoludziach i okrutnych mutantach. Cieszy mnie twój sposób myślenia… - elf uśmiechnął się szczerze do Olega - bo jest zbliżony do mojego. Chciałbym pomóc tej okolicy się rozwinąć. Wiem, że w Księstwach wiele rzeczy jest ulotnych niczym piasek na wietrze. Jeśli jednak się nie próbuje to sukces sam nie przyjdzie. Księstwa to okrutne miejsce, dzikie i niebezpiecznie. Chciałbym - tu na chwilę się zawahał - chciałbym tu nieść światło i nadzieję. Tym wszystkim ludziom, których los rzucił tutaj. Tylko wtedy posiadanie mocy jaką mam ma sens. To o czym mówisz - szlaki, handel- to podstawa dobrobytu dla każdego. Lepsze życie... Do tego jednak trzeba oczyścić teren z różnych plugastw w ludzkiej i nieludzkiej skórze. By to osiągnąć potrzebna jest z kolei władza. W Księstwach niesie ją przemoc, intryga podstęp i ostrze sztyletu. Nie jest to moja droga. Nie chce odbierać nikomu niczego, chyba że byłby okrutnikiem. Potrzebuje znaleźć miejsce by założyć domenę. Zdobyć teren, który da nam zyski i złoto. Wtedy będzie można myśleć dalej. Dojdę do wszystkiego powoli. Sądzę, że przekonam do założenia księstwa kompanów. Liczę na twoją pomoc. Na początek potrzeba nam miejsca na siedzibę i terenu który dałbym nam zysk. Słyszałem o złożach żelaza i węgla w górach. Brzmi jak dobry początek. Problem to zdobyć środki na rozpoczęcie tego przedsięwzięcia - nachmurzył się czarodziej.

- Podobno o wiele trudniej jest siedzieć na tronie, niż go zdobywać - skwitował Kislevita. - Dla mnie najważniejszym jest móc jechać tak, jak mężczyzna został do tego stworzony. Jeździć i smakować Starego Świata. U mojego boku miecz, a przede mną bogowie tylko wiedzą co, no i może jakaś wiejska dziewucha albo tawerniana dziwka, która ogrzałaby mi łóżko. Obyś kiedyś sam za tym nie zatęsknił, kiedy będziesz liczył miedziaki w siedlisku żmij.

- Na jedną i drugą rzecz mam mnóstwo czasu - uśmiechnął się do kompana Morlanal, gdy ten zakończył rzeczową rozmowę i zaczął wymieniać swoje pragnienia. Liczył na jakieś pomysły Olega, które mógłby dodać do swoich.
 
Icarius jest offline  
Stary 29-10-2015, 22:26   #168
 
piotrek.ghost's Avatar
 
Reputacja: 1 piotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie coś
William niezbyt wiedział, gdzie się znajduje. Kilka dni temu opuścił granice Imperium, które znał z klasztornych map i ksiąg. Księstwa natomiast były mu całkowicie obce. Na cmentarz trafił przypadkiem. Wędrował bezdrożami - sam Morr raczy wiedzieć, jak udało mu się uniknąć kłopotów - aż trafił na nekropolię. Ta wyglądała na dobrze zachowaną, a to znaczyło, że w pobliżu muszą być siedziby ludzkie.

Dzień miał się ku końcowi. Mogiły zatonęły w szybko unoszącej się mgle, która delikatnie rozpraszała blask świecących na niebie księżyców. Młody mnich wędrował pomiędzy nagrobkami, głodny i zmęczony, starając się odnaleźć drogę w mlecznym labiryncie. Od czasu do czasu światło latarni przebijało się przez mgłę, jednak ta nie pozwalała na dokładne określenie kierunku, a nagrobki uniemożliwiały przejście cmentarza na przełaj.

Nagle cisza nocy została przerwana przez przytłumione głosy, Schmidt starał się kierować w kierunku, z którego nadbiegały. Kiedy udało mu się trafić na główną aleję, dostrzegł procesję żałobników. Ludzie także musieli go dostrzec. Nie wiedzieć czemu jego widok wzbudził przerażenie wśród zebranych. William wszedł w krąg światła rzucany przez latarnię i dostrzegł z zaskoczeniem, że procesja jest prowadzona przez rycerza, którego widział w swojej wizji. Kapłan nie wiedział, czy ma do czynienia z kolejnym proroczym snem, czy może to jednak dzieje się na jawie. Wizja nie rozmywała się, jak to bywało wcześniej. William postanowił odezwać się do rycerza.

- Niech bogowie mają cię w opiece panie. Jestem William Schmidt, wysłannik zakonu Morra - powiedział skłaniając się delikatnie - wysłano mnie abym cię odszukał i pomógł ci w twojej misji - kontynuował. William czuł się dziwnie. Nie wiedział, czy mężczyzna jest jeno wytworem jego chorego umysłu, a przemawiał do niego, jak gdyby znali się od dawna. Jeśli nie trafi do przytułku, to będzie mógł dziękować Morrowi.

- Skąd mnie znasz do cholery? - zapytał Zygfryd, zadowolony, że to tylko człowiek. Miecza jednak nie opuszczał, gdyż mogła to być jakaś czarcia sztuczka.

- Na Boga - zająknął się William - podejrzewam, że nawet jak ci powiem panie toś nie gotów mi uwierzyć. Opat mojego klasztoru wysłał mnie, bym cię odnalazł po tym, jak nasz Pan Morr obdarzył mnie snami, w których ujrzałem ciebie panie i zamczysko posępne, przez złe moce nawiedzane - mówił dalej łamiącym się głosem, zdając sobie sprawę z tego, jak absurdalnie brzmi jego opowieść. - Mam tu list od mojego opata do niejakiego Zygfryda de Leve, a to ty, jeśli się nie mylę szlachetny panie. - Schmidt postanowił zagrać asa z rękawa nim będzie za późno i nim miecz rycerza przebije go na wylot.

- Zaiste jam jest - odpowiedział rycerz opuszczając miecz. - Morr obdarzył cię łaską, skoro udało ci się mnie odnaleźć, a teraz pokaż ten list mnichu.

William sięgnął za pazuchę i wyciągnął zapieczętowany zwój. Pieczęć przedstawiała kruka wzbijającego się do lotu, który był symbolem bractwa Morra. Sam list zawierał słowa Herr Klögera, w których ten prosił de Leve o wprowadzenie młodego kapłana w sytuację związaną z nawiedzonym zamczyskiem, oraz o zapewnienie opieki podczas wypełniania przeznaczenia młodego mnicha.

Po przeczytaniu listu Zygfryd całkiem się uspokoił, a miecz wrócił do pochwy - Jesteś w stanie odprawić pogrzeb mnichu?

- W tym celu byłem szkolony całe swoje życie panie
- odpowiedział William, który nie ukrywał ulgi z powodu tego, że miecz już nie stanowił zagrożenia, a de Leve najwidoczniej nie miał powodów by sądzić, że jest okłamywany. - Możesz mi powiedzieć coś o zmarłym? Kim był, czym się zajmował? Tak, abym mógł przygotować krótką mowę.

- Myśliwy to był w służbie barona Schrötera. Szczegółów więcej nie znam bo za krótko tu jestem
.

Za plecami rycerza rozległy się szmery żałobników. Stróż cmentarza i stary Wiggenhaggen zbliżyli się do Zygfryda.

- Herr, wszystko w porządku? - zapytał karczmarz, lustrując ponurym spojrzeniem Williama. - Kto to?

- Nie ma się co trapić dobry człowieku
- odpowiedział rycerz. - Wasz myśliwy chyba był dobrym człowiekiem, bo Morr zesłał tu mnicha by odprowadził go na “tamtą stronę”. Dajecie się napić łyka wina wielebnemu, co by go siły nie odeszły, bo widać że długą drogę przebył.

Odświętnie ubrany oberżysta kiwnął głową w stronę kapłana.

- Herr de Leve, jest pan prawdziwym cudotwórcą! - powiedział Wiggenhaggen i wycofał się do żałobników, którym przekazał niecodzienną nowinę. Karczmarz szepnął słówko na ucho swej żonie. Staruszka skierowała swe kroki w stronę bramy cmentarnej - najwidoczniej poszła po napitek. Tymczasem William poczuł na sobie dziesiątki spojrzeń zaciekawionych mieszkańców wioski Steinhöring.

Zygfryd był bardzo zadowolony, wreszcie otrzymał konkretny znak, wreszcie jego wygnanie nabrało sensu, a nie było tylko polityczną rozgrywką.

William poczuł się strasznie nieswojo, miał wrażenie, że wszyscy zgromadzeni oczekują aż przemówi, że usłyszą słowa otuchy. William tymczasem wolałby znaleźć się w ciepłej izbie z kubkiem czegoś mocniejszego na rozgrzanie i jakąś strawą, no ale był kapłanem Morra i to było jego zadanie pocieszać żałobników i zapewniać ich, że ich ukochany trafi w lepsze miejsce. Kiedy kobieta przyniosła wino młody kapłan poczuł się lepiej, procenty rozgrzały go, a jego spierzchnięte wargi i gardło odczuły ulgę.

- Moi drodzy - zaczął zachrypłym głosem, odchrząknął i kontynuował - udajmy się wspólnie ku mogile przygotowanej dla naszego przyjaciela, gdzie złożymy jego ciało oraz ofiarę dla Morra, aby przyjął go do swego świata, w którym nigdy nie zabraknie mu zwierzyny do polowania - spojrzał na Zygfryda i zgromadzonych oczekując na reakcję.

- Chodźmy zatem - rycerz ruszył za prowadzącym kondukt grabarzem.

Zygfryd miał jeszcze okazję zobaczyć Balduina przed zamknięciem wieka trumny. Za życia może nie był przystojny, lecz śmierć wygładziła jego grubo ciosane rysy, a odświętny ubiór z wysokim białym kołnierzem zakrył miejsce, w którym zdziczały ogar rozerwał mu gardło.

Ziemia, po której szła procesja, była wyboista i nierówna, przez co w świetle latarni wydawała się poruszać pod stopami. Wreszcie żałobnicy dotarli na niewielkie wzniesienie, w pobliże otwartego grobu. Nozdrza wypełniał zapach świeżo wykopanej ziemi. Przy nagrobkach wokół można było zauważyć upominki i pamiątki pozostawione zmarłym przez żyjących. Wszystkie te przedmioty stanowiły przejmujące przypomnienie daremności ludzkiego życia. Nie miało znaczenia, kim byli ludzie, którzy leżeli w tych grobach. Teraz już odeszli. Tak jak któregoś dnia odejdzie Zygfryd i William. Życie spisane jest na piasku, pomyślał kapłan, a wiatr rozwiewa jego ziarenka.


Gdy zakończyły się uroczystości pogrzebowe, Zygfryd zaprosił Williama do karczmy. Raz, że wyczerpany mnich musiał odpocząć, a dwa, że musieli pogadać z dala od ciekawskich uszu. W karczmie rycerz załatwił zakwaterowanie dodatkowego lokatora, a potem z ciekawością przyglądał się, jak mnich pałaszuje kolejną miskę kaszy ze skwarkami. Aż dziw był, ile mieści się jedzenia w tak wychudzonym ciele.

- No gadaj - zaczął Czarny Strażnik - O co konkretnie chodzi z tym duchem, bo co prawda nasza kompania natknęła się na nawiedzoną twierdzę parę dni temu i zamieszkującą ją złośliwego ducha, ale szczegółów żadnych o tym miejscu nie wiemy.

- Będę z tobą szczery panie - odezwał się William, szczęśliwy, że w końcu znalazł się w ciepłym miejscu i mógł zjeść porządny posiłek. - Sam też wiem niewiele, prawdę mówiąc to liczyłem, że ty panie powiesz mi coś więcej. Cała historia zaczęła się około rok temu. Zacząłem miewać różne sny. Czasem to, co mi się śniło, okazywało się faktem po pewnym czasie. Z reguły sny dotyczyły spraw przyziemnych, niegodnych uwagi, lecz ostatnimi czasy sprawy zmieniły swój obrót. W snach poczęły się pojawiać niespokojnie dusze, a sny trwały tak długo, aż ktoś nie zapewnił im spokoju - młody kapłan opowiadał swoją historię, robiąc przerwy na jedzenie i popitek. - Jak pewnie już się domyślileś, ostatnio w śnie pojawiłeś się ty panie. W towarzystwie kogoś, kto na pewno był martwy. Ta sama postać pojawiła się w moich snach jeszcze kilkukrotnie. Kiedy opowiedziałem o wszystkim mojemu opatowi, ten sprawdził, czy ktoś z bractwa przebywa na tych terenach. Opis zamku był wystarczająco dokładny, żeby określić, gdzie mniej więcej znajduje się ta warownia.*

- Sprawa z tym duchem musi być ważna skoro sam Morr zesłał ci wizje - odpowiedział rycerz - Złożyłem przysięgę temu duchowi, że uwolnię go od wiążącej go tu klątwy w ciągu pięciu lat. Sposób jest banalnie prosty, trzeba rozebrać twierdzę do zera. Jednak co proste w Imperium tu urasta do rangi wielkiego problemu, bo trzeba zebrać fundusze, robotników i najemników do ochrony.
 

Ostatnio edytowane przez piotrek.ghost : 29-10-2015 o 22:28.
piotrek.ghost jest offline  
Stary 29-10-2015, 22:50   #169
 
Gerappa92's Avatar
 
Reputacja: 1 Gerappa92 jest godny podziwuGerappa92 jest godny podziwuGerappa92 jest godny podziwuGerappa92 jest godny podziwuGerappa92 jest godny podziwuGerappa92 jest godny podziwuGerappa92 jest godny podziwuGerappa92 jest godny podziwuGerappa92 jest godny podziwuGerappa92 jest godny podziwuGerappa92 jest godny podziwu


- W sumie to nic ci nie będzie - mówił leniwym głosem krasnolud, umorusany krwią po łokcie, do skręcającego się z bólu drwala. - Hejże ludziska, będzie potrzebna tu gorzałka! - zaapelował do tłumu wieśniaków wokół. Gdy kończył zaciskać opatrunek na nodze nieszczęśnika, jakaś baba przyleciała z butelką palącego trunku. Każdy myślał, że krasnolud użyje wódki do odkażenia rany poszkodowanego. Ku zdziwieniu gawiedzi krasnolud, wyciągnął korek zębami i porządnie golnął sobie z gwinta. Następnie sięgnął do swojego skórzanego plecaka. Wygrzebał z wnętrza jakieś zawiniątko. W środku za pewne była jakaś mieszanka ziół. Medyk nasączył materiał z ziołami gorzałką i przyłożył drwalowi do ust.


- Ssij koleżko. Jak bobas cycuchy swej matuli. - Zażartował podtrzymując biedakowi głowę.


- Thurin, bracie patrz kogo moje oczy widzą. Toż to prawdziwy z krwi i kości krasnolud. Nie spodziewałem się w tutaj spotkać jakiegokolwiek khazada… -
rzekł Roran na widok współbratymca.


- Ciekawe, co go tu zagnało i w ogóle skąd się tu wziął - zastanawiał się na głos syn Utha.


Reiner z obojętnością przyglądał się zabiegom. Niezbyt interesowała go tak osoba wykonującego zawód, jak poszkodowanego. Drwal, bo na takiego wyglądał pacjent, pewnie sobie wypił za dużo, a potem, zamiast w pień, walnął sobie w nogę. Cud, że ją jeszcze miał...


- Jedna rana i takie zbiegowisko? - Reiner zwrócił się do jednego z gapiów.


- Młodzi często zapominają, jak kruche jest stare ciało - syknęła pokurczona i pomarszczona staruszka, z resztką siwych włosów ledwo przykrywających jej pokrytą plamkami i różową głowę.


- Zupełnie nie jak na pograniczu - zachichotał pod wąsem Thurin. - W Nonnweiler wyśmialiby histeryków. Inny świat. Krasnolud wygląda, jakby umiał składać poharatanych awanturników. Dość mam łatania was samemu - zdecydował. - A poza tym, tego leśnika chyba coś pogryzło. Wywiedzmy się, co to było. - Czeladnik ruszył w kierunku ranionego i opatrującego go brodacza. Thurin zauważył dwóch myśliwych barona, zachowujących pewien dystans od zbiegowiska. Jeden brzydki olbrzym szemrał do drugiego, od czasu do czasu rzucając awanturnikom ukradkowe spojrzenie pełne niezadowolenia.


Snorri wyczytał na twarzy poszkodowanego uczucie ulgi wywołany lekiem. Widząc, że napar kojący zaczął działać, medyk otarł pot z czoła. Sięgnął jeszcze raz w stronę nogi i obejrzał ranę. Szczerze powiedziawszy, wyglądało to kiepsko. Takie rany ciężko się goiły. Snorri jednak musiał wiedzieć jakaś jest przyczyna tej rany aby podjąć kolejne kroki. Korzystając z uśmierzającego ból dekoktu odezwał się do drwala.


- Poczciwy chłopie, powiedz ty mi, co cię tak urządziło? Powinienem wiedzieć żebym wiedział jak ci najlepiej pomóc.


Umysł leśnika najwyraźniej zdębiał ze strachu. Słowa wyrywały się z gardła mężczyzny ciężkimi sapnięciami.


- Trójgłowa bestia! Wyszła prosto z piekła, by porywać żywych! -
jego głos drżał, a słowa nie były zbyt przekonywujące. Brzmiał jak przestraszony chłopiec. - Miał łapy o wielkości łopat, zakończone pazurami jak sztylety! Dopadł Bertolfa, ja widziałem jak obdziera jego kości z ciała! - Reiner zauważył, jak jedna z niewiast starła łzy gwałtownym ruchem, powstrzymując płacz.


Wśród przerażonego tłumu rozbrzmiewało tylko jedno słowo - cerber!


Snorri podniósł swoje otyłe ciało. Obrócił się od nieszczęśnika i skierował się do tłumu. Podrapał się po brodzie i rozejrzał się po tłumie. Medyk znał psychologię tłumu i wiedział, że w takich sytuacjach o pomoc trzeba prosić konkretne osoby. Na twarzy Snorriego wymalował się uśmiech, gdy wśród tłumu zauważył pobratymców. W dodatku nie wyglądali na miejscowych. Wskazał na nich ręką i krzyknął.


- Hej brodacze! Podejdźcie proszę, będę potrzebował waszej pomocy. Musimy przenieść tego człowieka. Muszę go zszyć. - Następnie Snorri zwrócił się do przypadkowej kobiety w średnim wieku. - Będziemy potrzebowali jakiś stół dla tego nieszczęśnika… a i jeszcze jedną flaszkę - medyk wrócił do drwala i zapytał - Jak masz na imię?


- Siegmund - stęknął leśnik. Niewiasta w pośpiechu spełniła życzenia krasnoludzkiego felczera.


- Będziemy musieli cię przenieść, tutaj nie możesz zostać. Będzie bolało jak cholera ale twardy z ciebie chłop, dasz rade! No dalej pomóżcie mi - rzucił do dwóch krasnoludów, których wcześniej wywołał z tłumu.


- To pewnie te ogary barona - szepnął Roran to, co wszyscy i tak się domyslili. Na prośbę krasnoluda odrzekł:


- Jeśli nie ma żadnych chętnych przyjaciół poszkodowanego by to oni go dzwigneli to trzej obcy mogą pomóc.



Nigdy mu się nie spodoba jak ludzie obchodzili ze swoimi pobratymcami. Lekko ranny i już przyjaciół czy tak zwanych najbliższych ze świecą szukać.


- Oczywiście, ze pomożemy - zapewnił Reiner. Przynajmniej mieliby okazję dowiedzieć się całej historii od naocznego świadka. Oczywiście gdy ten przestanie fantazjować i przypomni sobie dokładnie wszystkie fakty.


- Wygląda na to, że pomożemy - potwierdził słowa kompanów Thurin i zakasał rękawy. Przyjrzał się drwalowi uważnie. - Ułóż sobie w myślach, jak to dokładnie było, bo twoje słowa trafią do barona - upomniał rannego, starając się, by nadać swojemu głosowi nieprzyjemnego tonu. - Jak się nazywasz bracie, z jakiej twierdzy i z jakiego throngu jesteś? Nie na co dzień spotykamy tu krasnoludy.


- Moje imię brzmi Snorri Thandol i pochodzę z Barak Varr. Pogaworzyłbym chętnie, szczególnie przy flaszce - potrząsnął resztką ognistego płynu w butelce i pociągnął łyk. - Tylko tak jakby okoliczności nie sprzyjają - skinął głową na drwala. Zwrócił się znowu do baby. - No, to gdzie z nim idziemy?


- Pewnie najlepszy byłby jak największy stół - dodał Reiner.


- Pomogę ci opatrywać - wtrącił cicho runiarz. - Jestem Thurin Thurinsson z Zhufbaru. Medykiem nie jestem, ale trochę pochlastanych już składałem.


Wieśniaczka sprzątnęła ze stołu puste gliniane naczynia, tacę z chlebem i wbity w drewno nóż. Awanturnicy ostrożnie położyli drwala. Jeden z wieśniaków ujął wspomniany nóż między kciuk i palec wskazujący, podniósł ramię i rzucił wprawnie sztyletem, który przeleciał przez pokój i wbił się głęboko w drewnianą szafę.


- Mroczne wieści, zaprawdę -
mruknął prostak sam do siebie. - Na co czekamy? Chwyćmy za widły i siekiery. Pokażemy psom, że to w nas płynie wilcza krew!


- Przybyliście w bardzo niebezpieczne i mroczne miejsce - powiedział do Reinera roztrzęsiony staruszek, łapiąc go drżącą ręką za ramię. - Moje kości są stare, lecz nigdy jeszcze nie czułem w nich takiego chłodu.


Awanturnikom podano puchar trunku tak mocnego, że w oczach Reinera zalśniły łzy. Krasnoludy zaś piły alkohol jak wodę.


- Dziękuję - krasnolud skinął głową i napełnił sobie usta trunkiem. Jeśli miejscowi chcieli walczyć, a awanturnicy podjęli się zadania, mieli ułatwione zadanie. O ile zdecydują się zetrzeć ze skundlonymi zmorami. - Nie możemy ruszyć bez zastanowienia. Z nami jest dwóch magów, bez których wolałbym się nie zapuszczać w knieję za tym psim pomiotem.


Zakasał rękawy i obrócił się do złożonego na stola drwala.


- W mrocznych czasach widły i siekiery to trochę mało
- powiedział Reiner, gdy wreszcie odzyskał dech. - Widły mają mniej zębów, niż psie paszcze. Lepsza broń by się zdała na piekielnego ogara.


Roran spokojnie dopił alkohol do końca. Był dobry. W podziękowaniu kiwnąl głowa w stronę gospodarzy.


Nie dziwił się wieśniakom, jego też już ręce świerzbiły lecz wiedział że wsparcie magów może być nieodzowne.


Nie dodał nic konkretnego do rozmowy. Zajęty był obserwowaniem pracy medyka bo jak znał Thurina ten zaraz zaproponuje mu wspólne podróżowanie. Musiał się z nim zgodzić, medyk się przyda, ale dobry medyk. Trzeba będzie jednak ocenić jego umiejętności przed naborem.


Teraz jak już było miejsce do działania, Snorri zakasał rękawy, umył ręce w wiadrze z wodą i zabrał się do roboty. Wyciągnął z plecaka swoje narzędzia chirurgiczne skompletowane w skórzanym neseserze. Następnie zaczął dokładnie oglądać ranę. Cerber czy inny bies był wyjątkowo wygłodniały. W dodatku mogła wkraść się zakażenie. Trzeba było działać bezzwłocznie. Wcisnął biedakowi kołek w zęby a reszcie nakazał aby go trzymali. Krasnolud zaczął żywcem wycinać pogryzione mięśnie. Sprawnymi ruchami doprowadził ranę do porządku. Babie kazał przynieść liście kapusty, które powsadzał między szmaty i zacisnął opatrunek na nodze aby zatamować krwawienie. Otarł pot z czoła zostawiając czerwoną smugę. Pociągnął łyk gorzkiej mocnej i rzekł.


- No chłopie ale dałeś mi wycisk. Ale jeśli macie zamiar iść na te ogary z widłami to ja się tu chyba wykończę. Ten drwal, ma jakąś rodzinę? Trzeba mu opatrunki zmieniać.


- Ma - do przodu wysunęła się niewiasta z trójką trących oczy dzieci. - Panie, nie wiem, jak wyrazić wdzięczność za to, co dla nas zrobiłeś.

- Panowie. - Korzystając z okazji, że wszystkie oczy i uszy skupiały się na Snorrim, drwalu i jego rodzinie, Thurin nachylił się do kompanów i zagadał szeptem. - Łowcy barona. Dziwnie na nas patrzą. Mówię o tym teraz, licząc na to że nikt nie usłyszy. Miejmy się na baczności.
 
__________________
"Rzeczą ważniejszą od wiedzy jest wyobraźnia."
Albert Einstein
Gerappa92 jest offline  
Stary 30-10-2015, 11:39   #170
 
Lord Cluttermonkey's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputację
Wellentag 1 Sigmarzeita 2515 KI

ciepły wieczór


zamek barona Melfa Wolframa Schrötera, na północ od wzgórz Varenka

Młody służący z gęsią pod pachą przyklęknął przed Felixem. - Herr - wymamrotał, ścisnąwszy mocniej ptaka, który dziobnął go w rękę i zagęgał głośno. - Proszę chwilę zaczekać.

Po chwili zamiast pazia pojawił się szambelan Willibald, który awanturnikowi kojarzył się ze starym, twardym korzeniem. Służący wyglądał jak żywcem wycięty z dworu dumnego i poważanego rodu imperialnego - ubogie i jałowe ziemie pogranicza nijak nie współgrały z jego dostojną pozą.

- Witaj, Herr Felixie. Mistrz Aali pragnie przekazać, że wciąż pracuje i nie życzy sobie gości, nawet tak zacnych i wspaniałych. Obiecuję, że kiedy tylko skończy, poślę po Herr posłańca. Korzystając z okazji baron życzyłby sobie zamienić z Herr słówko.

- Proszę o przekazanie mistrzowi Aaliemu wyrazów mojego niezadowolenia. Oczywiście przyjmę zaproszenie jego miłości. Proszę mnie do niego zaprowadzić - odpowiedział zirytowany Felix.

Melf Wolfram Schröter minę miał nietęgą, lecz wcale nie groźną. Gdy tak spacerował po przestronnej komnacie, wydawał się osobą poważną, pozbawioną poczucia humoru, surową i bezwzględną, jeśli chodziło o wypełnianie obowiązków. W karczmie Wiggehaggenów mówiono, że twierdza barona to bardzo ponure miejsce, w którym służba często znikała i gdzie nawet psy bały się wchodzić do głównej sali, ale pograniczni wieśniacy, a szczególnie użalający się nad sobą pijaczkowie, na ogół przejawiali godną pożałowania skłonność do bajdurzenia.

- Witaj, Herr Felixie - władca przez chwilę miał dziwny wyraz twarzy, jakby nie widział czarodzieja. Zanim zmierzył go spojrzeniem, Felix zauważył kątem oka orła - chowańca Aaliego, siedzącego na kamiennym parapecie. - Podejrzewam, że, tak samo jak ja, Herr nie ma cierpliwości do słownych potyczek i pozwoli mi od razu przejść do rzeczy. Pojawiły się nowe wieści w sprawie śmierci jednego z moich myśliwych, Balduina, przez które zdaje mi się, że istnieją bardziej podstępne i ponure motywy tego przykrego incydentu.

- Niedaleko od miejsca śmierci Balduina znaleziono łopatę. Kopano nią płytki, niewielki dół, nie większy niż niemowlę. Narzędzie z pewnością nie należało do mojego gajowego. Co więcej, moi myśliwi znaleźli ślady, bardzo chaotyczne, zostawione przez innego człowieka. Musiał biec na oślep przez las, a następnie skręcił w kierunku wsi Unterwald. Psy wywęszyły zakrzepłą krew, dużo krwi. Łowca natrafił też na kilka strzał z lotkami makowej barwy - takimi, jakie wytwarzamy w baronii i w jakie wyposażeni są i nasi łucznicy, i nasi gajowi. Magiczny przedmiot, który znalazł się w posiadaniu Balduina, a nad którym teraz pracuje mistrz Aali, był utarzany w świeżo wykopanej ziemi - Felix napotkał nachmurzone oblicze barona. - Po kilku rozmowach z moimi poddanymi udało nam się zidentyfikować osobę, która mogła maczać w tym wszystkim palce - czarodziej wytrzymał spojrzenie władcy.

- Mam do Herr kilka pytań: gdzie się podział mężczyzna, z którym podróżujecie, a który nie pojawił się na uczcie? Co wiecie o tajemniczym przedmiocie? Co planowaliście osiągnąć, zakopując go w granicach moich włości? Mówię w liczbie mnogiej, gdyż łopata była krasnoludzkiej roboty. Nie uwierzę, że cała ta sprawka była inicjatywą jednego mężczyzny, który nagle gdzieś wyparował.

Więc ktokolwiek był przeciwko nim wykonał swój ruch. Arab miał dodatkową parę oczu, Felix też i teraz był czas zrobić z nich użytek. Małpa będzie patrzeć, czy ktoś nie chce zajść go z tyłu. Droga ucieczki była dość prosta, okno.

- Osoba, o którą wasza miłość pyta, to Samuel Krost. Nie powiem wiele, bo wiele nie wiem. Spotkaliśmy go niecały tydzień temu w ruinach. Właściwe to on nas spotkał, podczas gdy obozowaliśmy. Dzień później przybyliśmy do waszej baronii. Mówił, że przybył tutaj ze Strzyganami. Wcześniej raz go widziałem, dawno temu - gdy wędrowałem z cyrkiem pomógł nam znaleźć skradzionego wielbłąda. To drobny krętacz, może kieszonkowiec jak pamiętam. Mówił, że pójdzie czegoś szukać na bagnach z jakimiś miejscowymi przewodnikami. Powinien wrócić za dzień, dwa. Więcej nic nie wiem.

- Na bagnach... - powiedział pod nosem baron i kiwnął głową w stronę orła. Chowaniec rozpiął skrzydła i wyleciał przez drzwi.

- O łopacie nic nie wiem. Moja jest kupiona od wiejskiego kowala. Może należała do któregoś z krasnoludów, albo sprawca ją gdzieś kupił od jakiegoś? Wasza miłość mi wybaczy, nie przeszukuje rzeczy moich towarzyszy, w tym łopat.

- Gdybym wiedział coś o tym przedmiocie, to by mnie tu nie było. Nie wiem nic poza tym, co mi powiedziano. Za to to, co wiem, nie nastraja pozytywnie. Z tego, co mówi wasza miłość ogary zamiast iść za zapachem krwi wolały zaatakować łowczego, jakby nie polowały na posiadacza?

- Choć ważniejsza jest inna kwestia i mam nadzieję mistrz Aali mnie usłyszy, bo to głównie dla niego jest temat. Nie powiedziałem, dlaczego interesuje mnie ta mgła, bo to nie jest temat do poruszenie przy posiłku. Zieleń może znaczyć równie dobrze gyhran, magię życia, miejsce matki Rhyi lub działalność Pana Rozkładu - wolał nie wypowiadać imienia jednego z czwórki nadaremnie. - Jeżeli to ostatnie to z ogarami może iść zaraza, której nie powstrzymam i trzeba udać się po pomoc do kapłanek Shallyi.

- Tą ewentualność chciałbym móc wykluczyć, dlatego proszę o bezpośredni kontakt z mistrzem Aalim, który, jak rozumiem, posiada jakąś wiedzę na ten temat.

Melf Wolfram wykonał gest sugerujący zrozumienie.

- Muszę Herr zabezpieczyć, pojmać, odosobnić i uwięzić do chwili, aż sprawa nie zostanie wyjaśniona - uprzejmy dystans barona nagle się gdzieś ulotnił.

- Straże! - krzyknął władca.

Felix obrócił się i dobył broni.

- Tak wasza miłość traktuje gości? Więzieniem za podejrzenie bez dowodów?

Nic się nie stało. Panujący powiódł wzrokiem po pustym kamiennym parapecie, spojrzał na drzwi i w końcu na Felixa, potrząsając głową w geście potępienia.

- Straże! - nadal żadnej reakcji. Dłoń barona ruszyła do rękojeści miecza. - Herr Felixie - powiedział wymownie.

- Zdrada - powiedział Felix. - Chcą, bym was zabił! Jeżeli was zabije, zabiją mnie za to, jeżeli wy wygracie, spiskowcy zabiją was. Musimy uciekać, razem – podkreślił to słowo - inaczej nie mamy szans. - Zaczął się powoli przemieszczać tak, by baron nie stał mu na drodze do okna. Broń trzymał w pozycji obronnej. W najgorszym razie wyskoczy przez okno i ucieknie.

- Straże! - Schröter krzyknął po raz trzeci.

- Nie uwierzę w żadne twoje bajki, Magnusie Pieter von Grenzstad - syknął baron, rzucając Felixowi spojrzenie pełne obrzydzenia. - I nigdy nie dobywaj miecza, jeśli nie masz zamiaru go użyć! - dostrzegłszy determinację malującą się na twarzy Melfa, czarodziej nie miał wyboru. Musiał się bronić albo uciekać.

- Faulheit, skurwysynu. On was zabije. On dowodzi strażą, której nie ma i to on wiedział, że tu będę sam. Skoro baron wie, kim jestem, wyślijcie list na Przełęcz. Jeżeli nie mogę barona przekonać, to składam broń, poddaje się, osądowi i sprawiedliwości.

Baron cały czas trzymał czubek miecza wymierzony w pierś Felixa.

- Nie ukrywam, że byłem przygotowany na takie rozwiązanie. Rzuć broń na ziemię, zagryź język zębami i wyciągnij dłonie przede mnie tak, bym widział wszystkie palce. Jeden fałszywy ruch oznacza śmierć.

- Poproszę uprzednio o rycerskie słowo i przyrzeczenie na bogów o uczciwym procesie, poszanowaniu praw i statusu mojego jako rycerza i oficera Averlandu, przedstawienie mi zarzutu i osoby przeciwko mnie świadczącej. Takie są warunki mojego poddania się.

- Przecież to nie barbarzyńska północ - baron miał twarz nieruchomą jak tafla wody. Powtórzył przyrzeczenie zgodnie z oczekiwaniami Felixa. Zarzutami, jakie usłyszał Felix, było czarnoksięstwo i konszachty z fimirami.

- Niech więc tak będzie wasza miłość.

Obrócił miecz w dłoni tak kierował się w dół i przyłożył do serca.

- Biorę Verenę i przodków za świadków, czynów mi zarzucanych jestem niewinny. Ja, Pieter Magnus von Grentzstad, podróżujący pod mianem Felixa von Welfa, oddaję się w niewolę i pod protekcję barona Melfa Wolframa Schrötera. Na podstawie praw mi należnych żądam przedstawienia mi osoby przeciw mnie ręczącej, wyznaczenie mi komnaty do odbycia aresztu i wskazania sumy poręczenia bym mógł stawać z wolnej stopy. Jednocześnie wnoszę o przepytanie jako świadków mych kompanów oraz potwierdzenie mojego statusu jako imperialnego czarodzieja z dokumentów, które posiadam przy sobie. Daje rycerskie słowo, że na sąd stanę i nie będę przeszkadzał w śledztwie. Na dowód składam mą broń. Niech bogowie przeklną tego, co złamie dane słowo.

- Wszystko, co wcześniej powiedziałem, było prawdą. Niech ten, co przeczy prawdziwości słów moich stanie przeciw mnie na ubitej ziemi.

- Pozostałe środki będą zbędne. Dałem słowo i prędzej zginę niż je złamię i prędzej zginę niż dam się jak pies zakuć w kajdany. Zdaję broń i mam nadzieję, że i wasza miłość dotrzyma słowa. Proszę o przydzielenie mi strażnika i odeskortowanie do komnaty gdzie będę czekał na przybycie mych świadków.

Melf Wolfram Schröter odebrał od Felixa broń. W drzwiach pojawił się zabiegany Casimir Faulheit.

- Gdzie byłeś, durniu? - baron spytał głosem, który przypomniał trzaśnięcie biczem.

- Panie! Wśród żołnierzy znaleziono błędny korzeń. Zwołałem wszystkich i obwieściłem inspekcję.

- Masz ważniejsze obowiązki - władca nie miał ochoty na zabawę w uprzejmości. - Odprowadzisz podejrzanego do lochu. - Resztę wyjaśnię ci później.

Faulheit wciągnął głęboko powietrze, jakby chciał uspokoić gwałtowne bicie serca.

- Casimir! - Felix radośnie zawołał. - Już myślałem, że nie przyjdziesz. Miałeś wczoraj rację, zgadzam się z tobą. Wszystko zgodnie z planem.

Casimir stanął zmieszany, z twarzą bladą jak kreda. Otworzył usta i...

- Magnusie, jak już mówiłem, nie uwierzę w twoje bajki - powiedział baron, a Casimir uśmiechnął się, może zbyt triumfalnie. - Herr Faulheit proszę odprowadzić więźnia.

Gdy Casimir ujął Felixa pod rękę i odszedł z nim kilka kroków, baron powiedział:

- Poczekaj, Casimir. Jeszcze słówko.

Felix widział, jak Faulheit zbliża się do barona. Nagle Schröter przycisnął się całym ciałem do Casimira, obejmując go ręką za plecy, a ten zesztywniał. Po chwili dowódca straży leżał na posadzce, zwijając się w śmiertelnych konwulsjach, a baron stał nad nim z zakrwawionym sztyletem.

- Magnusie, jak już mówiłem, nie uwierzę w twoje bajki - powtórzył się baron - ale jak chcesz wyjść cało z zamku i żyć, pójdziesz za mną.

- Jak widać na razie mówiłem prawdę, czyż nie? Gdy tylko dobyłem broni ostrzegłem przed tym. Wydaje mi się, że nie mam wyjścia. W końcu dałem słowo, pójdę z waszą miłością i mogę mieć tylko nadzieje na wszą uczciwość.

Zdesperowany baron poprowadził Felixa przez pałac, którego konstrukcja była istnym labiryntem wywietrzników, szybów i maleńkich drzwiczek, niewidzialnych, jak czarodziej zauważył, z zewnątrz, lecz łatwo dostrzegalnych od wewnątrz. Ten zamek jest jak plaster miodu, pomyślał awanturnik.

Melf Wolfram nieustannie rzucał spojrzenia na wszystkie strony i prężył każdy nerw przy najcichszym odgłosie, lecz było to zbędne - inspekcja, która miała umożliwić Casimirowi Faulheitowi dokonanie spisku, pozwoliła im przejść przez korytarze zamku niczym niewidzialnym duchom.

Zeszli do ciemnych lochów. Włosy na głowie Felixa uniosły się lekko, nie ze strachu, lecz niejako w pełnym grozy oczekiwaniu. - Bez obaw - powiedział baron, kiedy weszli do celi więziennej na samym końcu korytarza. Władca dotknął jednego z kamieni i ściana ustąpiła ze zgrzytem, ukazując puste i surowe przejście, pokryte kurzem, tak jak powinno być w przypadku nieużywanego tajemnego korytarza.

Oczy Melfa rozbłysły.

- Dojdziesz tym tunelem na skraj lasu, mniej więcej tam, gdzie spotkaliśmy się po raz pierwszy. Zapomnisz o tym, co widziałeś - baron podał Felixowi pochwę z mieczem. - Twoi towarzysze wyprowadzą konie ze stajni pod pozorem szukania moich zdziczałych ogarów i wyjadą jak najszybciej w stronę mostu na zachodzie. Nigdy tu nie wrócicie - baron zmrużył oczy.

- Jeśli kiedykolwiek któryś z was wejdzie mi w drogę, wyślę list do Vossheim, w którym oskarżę Magnusa Pietera von Grenzstad o czarnoksięstwo, konszachty z fimirami, próbę zamachu na moje życie i... Morderstwo agenta Imperium, Casimira Faulheita. Ktoś się tobą na pewno zainteresuje, nie wspominając już o konsekwencjach dla twojej rodziny - Melf Wolfram widać wiedział o Felixie tyle samo, co Faulheit. - Stary Świat jest przecież taki mały.

A więc Casimir Faulheit był agentem Imperium. Jego sygnet wyglądał tak znajomo... Czy mógł być zausznikiem Czujnego Mistrza? Nawet jeśli, to pewnie sam o tym nie wiedział. Felixowi łatwo było wyobrazić scenariusz, w którym niedoszłemu oficerowi zaproponowano współpracę z "rządem" w zamian za przebaczenie win i powrót do ojczyzny. Nic dziwnego, że baron nie chciał plamić rąk krwią agenta potężnej organizacji i szukał kozła ofiarnego. A może sam skrywał jakąś tajemnicę i tylko czekał, aż pozbędzie się Faulheita?

Faulheit mógł się okazać potężnym sojusznikiem w walce z Czarnoksiężnikiem, jednak zamiast zwalczać prawdziwych wrogów, wolał szukać tych wyimaginowanych, zastawiając na Felixa sidła spisku, w którym mógł upiec dwie pieczenie na jednym ogniu - zdobyć ponownie uznanie w oczach ojca i stać się prawdziwym władcą tych terenów.

Felix poczuł chłód wiejący od dołu, zimny oddech z wnętrza ziemi. Czarodziej spojrzał w plamę ciemności tak gęstej i głębokiej, że bezksiężycowa noc przy niej wcale nie była ciemna. Musiał ruszać - bezruch znaczył los gorszy od śmierci.



Festag 33 Pflugzeita 2515 KI

ciepły wieczór


gęsty iglasty las

Samuel szedł wolno, żeby nie wyprzedzać niezdarnie idącego karła, który objął przewodnictwo. Awanturnik nie wiedział, co znajdzie na końcu tej jazdy na oślep, lecz był pewien, że wynikną z tego kłopoty. Nie mógł pozbyć się strachu przed nieznanym, ale powtarzał sobie, że można go okiełznać, podobnie jak konia, wędzidłem i ostrogami.

Poszukiwacz przygód nie potrafił powiedzieć, jak długo szli, gdyż zmęczenie porwało go w objęcia i tylko najwyższym wysiłkiem woli powstrzymywał się, by nie zasnąć. Stopniowo teren się wznosił, trawa stawała się coraz niższa, a coraz częściej spotykali krzewy i pojedyncze głazy różnej wielkości. Część z nich łudząco przypominała bezładnie rozstawione kolumny, jakby ich porządek nie podlegał ludzkiej logice. W końcu dotarli do kamiennej ściany zbudowanej ze spasowanych kamiennych płyt porośniętych zielonym mchem i czerwono-pomarańczowymi kwiatami. Samuel słyszał o kamiennych kręgach dawnowierców, ale nigdy żadnego nie widział na własne oczy.

Stworzonko wprowadziło Samuela przez otwór w tej ścianie do szańca, który mógłby pomieścić sporą armię, gdyby nie wszędobylskie jabłonie o owocach czerwonych, wielkich i lśniących. Pośrodku rósł dąb tak rozłożysty, że konary gdzieniegdzie dotykały ziemi. Pień był tak gruby, że dwóch mężczyzn mogło się za nim ukryć. W koronie wzniesiony był niewielki drewniany domek prymitywnej konstrukcji - jak się Samuel domyślał, była to chatka zamaskowanego karła. Ziemię porastał gęsty i miękki mech, a wzdłuż kamiennej ściany usypano ławy z gałęzi, także porośniętych mchem, gdzie mógł wygodnie ułożyć się dorosły człowiek.

Kurdupel szczebiotał radośnie, wskazując na jabłka. Najwidoczniej chciał się podzielić owocami swej pracy z Samuelem. Najważniejsze dla awanturnika było jednak uczucie bezpieczeństwa i spokoju wypełniające przestrzeń otoczoną kamiennymi ścianami. Sypiał już w wielu dziwnych miejscach, ale żadne nie było tak stworzone do wypoczynku i uspokojenia jak te. Z każdą mijającą chwilą czuł, jak znika zmęczenie i napięcie.

 

Ostatnio edytowane przez Lord Cluttermonkey : 30-10-2015 o 12:57.
Lord Cluttermonkey jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 02:30.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172