Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 26-04-2015, 23:11   #1
 
Lord Cluttermonkey's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputację
Księstwa Graniczne: Ziemie Skradzione

2 Jahrdrung 2515 KI, Festag, wieczór

pracownia czarodzieja Dehma, Riesenburg

Felix przechadzał się po zagraconym gabinecie, obitym tkaninami w wyblakłych barwach brązu, czerni i błękitu, z globusami i astrolabami z klepanego żelaza, mosiądzu i srebra, o meblach z ciemnego, politurowanego drewna i dywanie w całej gamie kolorów jesiennego listowia. Na wszystkich ścianach, na każdej półce i w każdym rogu stały zegary, wszystkie precyzyjnie zsynchronizowane, wydzwaniające każdy kwadrans, połowę i pełną godzinę, a wiele z nich wygrywało kuranty. Chronometry wykonane były z metalu, drewna albo też innych, nie do końca rozpoznawalnych substancji, artystycznie rzeźbione, czasami aż tak bogato, iż niezmiernie trudno było odczytać wskazywaną przez nie godzinę. Czarodziej z Riesenburga miał wiele pasji, ale zegary kochał najbardziej.

Czterdzieści pięć minut po piątej czarodziej usłyszał skrzypienie drzwi, stukot butów i szelest ciężkiej peleryny. Skórzany kaptur ocieniał twarz przybysza, lecz nie zakrywał bujnych, rudych wąsów ich właściciela - Dehma we własnej osobie. Strudzony podróżnik odrzucił przepaskę na oko, laskę i odzienie podobne do tych, jakie noszą wagabundzi bez grosza przy duszy i zaskoczony powitał Felixa słowami:

- Magnus Pieter von Grenzstad, młody oficer o obiecującej przyszłości - z wiekowego gardła wydobył się dźwięczny, miękki i kulturalny głos, jednak jakkolwiek rudobrody siliłby się na uprzejmość, coś w jego postawie wskazywało na straszną tajemnicę. - Nie wiem, czemu zawdzięczam tę przyjemność, ale dobrze, że jesteś. Musimy porozmawiać.

- Polityce – przerwał śmiałek - mistrz zawdzięcza moją obecność - awanturnik odpowiedział ze smutkiem i lekko ukłonił się z szacunku. - Jak i to, że nazwiska nie mogę używać i podróżuję jako Felix von Welf. Też z mistrzem miałem nadzieję porozmawiać. Tylko pewnie mistrz głodny po podróży. W kuchni mamy zupę. Na jutro miała być, ale można dzisiaj zjeść. Nie ma co młodzieży kłopotać, sam rozpalę - machnął ręką i zapominając o dawnych wydarzeniach udał się do kuchni, by wstawić garnek z zupą nad ogień. Usiadł przy kuchennym stole.

- Trochę zajmie. Nie słyszałem o czarach grzejących posiłki. Niech mistrz mówi, moja sprawa nie jest pilna.

- Dziękuję - czarodziej usiadł. Zebrał myśli, westchnął i zaczął opowieść. - Przez całe swoje życie byłem zmuszony wiązać się z różnymi siłami, które w mojej ocenie mogły wnieść jakikolwiek wkład do osiągnięcia przyświecającego mi celu. Musiałem związać swą przyszłość z Danielem Rappem i później z Gunterem Zahnem, aby móc kontynuować badania nad przeszłością, w szczególności nad Khemri, smokami i Dawnymi Slannami. Rozumiesz pewnie, że władców nie interesują tajemnice starożytności, na których nie mogą się wzbogacić. A z drugiej strony musiałem uważać, żeby dusze moich patronów nie zapłonęły chciwością - czarodziej był człowiekiem o delikatnym charakterze, który nigdy nie mógł pogodzić zainteresowań kulturoznawczych i historycznych z wąskim szkoleniem na imperialnego czarodzieja bitewnego.

- Tej zimy uszedłem z księstwa w przebraniu. Kierowałem się na południe, pod pozorem chęci odbycia podróży na sam koniec Drogi. W Nonnweiler wynająłem nawet znajomego mi przewodnika, który miałby zmylić ewentualnych szpiegów. Moim prawdziwym celem był jednak grobowiec Menepthaha, khemryjskiego wysokiego kapłana zapomnianego bóstwa śmierci, Apastatauka. Odkryłem, gdzie się znajduje grób, jednak sam nie byłem w stanie się do niego zbliżyć. Góra, w której miejsce spoczynku zostało wydrążone, było legowiskiem koszmarnego potwora z zapomnianych wieków - zrobił pauzę. - Wywerny. Co więcej, istota ta wydaje się w jakiś sposób powiązana z miejscem spoczynku kapłana. Tak, jakby była jego strażnikiem. Oznacza to, że zło tam spoczywające nie jest martwe. I myślę, że nie powinniśmy go budzić.

- Jednak – zwilżył usta i kontynuował - przechytrzono mnie. Podejrzewam, że przynajmniej kilka osób podążających mym śladem dowiedziało się o istnieniu grobowca. Tylko dwie z nich udało mi się powstrzymać. Zawiodłem, ale dobrze wiesz, że zawsze stroniłem od używania magii do celów ofensywnych. Z wiekiem nieużywane formuły zaklęć, których imperialni mistrzowie uczyli mnie w wiadomym celu, zaczęły zanikać. Stałem się nieostrożnym głupcem! A Zahn z pewnością będzie chciał wykorzystać wiedzę o grobowcu. Nasz księciunio szturmowałby nawet bramy do innych światów, gdyby je tylko odnalazł…

- Pytaniem jest, czy wywerna pilnuje spokoju zmarłego czy pilnuje, by nie wyszedł ze swojego grobowca? – zapytał Felix. - Tak czy inaczej Zahn chyba nie ma sił, by z takim wrogiem walczyć. Nie teraz, gdy liże rany po wojnie. Niedługo mam być jego gościem i rozmawiać o wyprawie w nieznane. Mogę się zorientować, czy może coś wie i planuje w związku z grobowcem oraz, jeżeli mistrza to uspokoi, mogę odciągnąć jego uwagę w innym kierunku. O ile jego uwagę da się łatwo odciągnąć.

- Zahn może przebudzić Menepthaha, wcale sobie nie zdając z tego sprawy. A wtedy wszyscy odczujemy brak żołnierzy... O, widzę, że książę już zdążył się z tobą zapoznać – powiedział Jorg z ironią. - Od kiedy to pracujesz dla księcia? Co dla ciebie planuje?

- Co chce książę? Kto to może wiedzieć? Chce wyprawić jakąś ekspedycję. Wcześniej tylko się ze mną spotkał. Ogólnie mówił, że ceni ludzi uczonych, potrzebuje ich w swojej służbie i tym podobne. Wymieniliśmy uprzejmości i zostawił mnie w spokoju. Powiedziałem, że zimę zamierzam tu spędzić, a na wiosnę ruszyć dalej, na co dowiedziałem się, że wiosną może mieć dla mnie zajęcie. Jeszcze od księcia przez posłańca dostawałem zlecenia. Natury badawczej na różne tematy, związane i nie związane z magią. Opracowania. Gdzieś powinienem mieć notatki na ten temat. Nic szczególnie ważnego jak pamiętam.

- A wiesz może, ile takich wypraw jest planowanych? Może gdyby wysłał cię na południe, mógłbyś zapobiec próbie otwarcia grobowca. Chociaż Gunter pewnie tego nie zrobi, ze względu na naszą znajomość. Będę musiał poszukać innego rozwiązania.

- Nie wiem, ale może uda mi się dowiedzieć. Co do południa, też wątpię, ale na południu, jak dobrze rozumiem, chce zostać jeden z moich towarzyszy, Wolfgang Eisenhauer. Może mieć baczenie na to, czy coś się dzieje. Tym bardziej, że będzie miał mistrz okazję, by udać się do Nonnweiler, bo to druga kwestia. W czasie podróży znalazłem mistrzowi ucznia, chłopca imieniem Burkhard. Wielki talent, mistrzowi chcę go przekazać, bo wiem, że mistrz ma szersze zainteresowania niż magia wojenna. Przez zimę uczyłem go podstaw. O edukację Kaspara też zadbałem.

- Dziękuję Magnusie. Jeśli prawdą jest to, co mówisz, nie omieszkam wtajemniczyć go w arkana magii.

Młody czarodziej wziął głęboki wdech.

- Mam dwie ważne sprawy do omówienia, które też są powodem mojej obecności. Nieumarły kapłan starego Khemri może być ryzykiem, ale leży w swoim grobie setki lat i jak go zostawimy, to będzie leżeć jak bogowie dadzą drugie tyle. Za to w okolicy czai się najgorsze zło, skaza Chaosu.

Felix opowiedział historię tego, co się stało karawanie, co widział przy dworku nad jeziorem, podzielił się swoim zdaniem na temat celu karawany, zapewnienia ofiar. Na koniec wspomniał, że ludzie którzy powinni być martwi, byli widziani cali i zdrowi.

- Z rzeczy mniej pesymistycznych – kontynuował - to w okolicy żyje biały smok, potencjalnie skory do rozmowy. Omnirok, jeżeli dobrze pamiętam. Złapany hobgoblin opowiadał, że jego wódz w grocie pod zrujnowanym miastem próbuje przekonać smoka, by ten pomógł mu zdobyć księstwa. Jednak na nasze szczęście, wątpię by smok się zgodził, sądząc po „sukcesach” tego plemienia.

- To pierwszy powód mojej wizyty: poznać zdanie na ten temat innego czarodzieja – podsumował awanturnik. - Zorganizować jakieś działanie przeciwko, ale wątpię czy Zahn ma środki i chęć by walczyć z czarnoksiężnikiem. Mimo wszystko chętnie poznam mistrza opinię na ten temat.

- Omnirok, Rhaegos, Geheultfang... - wymienił z zadumą starzec. - Wielkie smoki, które istniały już wtedy, kiedy człowiek stanowił zaledwie mrzonkę bogów, a świat roił się od obcych, koszmarnych postaci, przemykających przez cuchnące złem zakątki tego świata. - Nie jestem wyrocznią Magnusie, ale opowieści i legendy, które zebrałem, wskazują, że żadne z tych majestatycznych stworzeń nie jest w stanie opuścić już swego legowiska, a co dopiero wspomagać śmiertelników w ich marnych dążeniach. Czas smoków chyli się ku końcowi, ich piękno i chwała musi rozwiać się jak dym nad letnim morzem... - mędrzec przerwał w zadumie. - Geheultfang został wieku temu pokonany przez gremium czarodziejów. Pustkowia, które powstały jako pokłosie tej legendarnej bitwy, stanowią podobno miejsce jego pochówku. I miejsce pielgrzymek jego wyznawców. Powiada się, że z kolei Rhaegos potrafił podróżować w czasie. Położenie jego legowiska, katakumb mających ponad trzy tysiące lat, pozostaje tajemnicą. Artefakty, które przeniósł do naszych czasów z przyszłości czy też, inaczej rzecz ujmując, świata równoległego, miały pomóc jego wyznawcom w uwięzieniu i pokonaniu Omniroka, śmiertelnego wroga Rhaegosa, który był w pełni sił, gdy Rhaegos już umierał. Jednak według starych legend, kultystów Rhaegosa opanowała pycha. Mieli użyć magicznych urządzeń do zapewnienia sobie stanu bliskiego nieśmiertelności i możliwości podróżowania w czasie tak jak to robił niegdyś sam smok. Nie daję wiary tym opowieściom, ale z chęcią poproszę cię o zaznaczenie miejsca spoczynku białego smoka na mojej mapie. Możliwość zbadania tych ruin zaowocowałaby ogromnym postępem dla dalszych obserwacji.

- Zjawy… -Felix powiedział do siebie. - To pasuje do legendy. Możliwe, że spotkałem tych kultystów. W nocy po naszej walce z hobgoblinami odwiedziły nas zjawy. Twierdziły, że nie są duchami, tylko osiągnęły formę bezcielesnej nieśmiertelności. Prosiły nas o pomoc w odzyskaniu jakiegoś artefaktu, ponoć zabranego przez zielonoskórych i zaniesionego do leża Omniroka. Tej samej nocy musieliśmy uciec. Więcej nie mogę powiedzieć, ale pasuje to do przedstawionej legendy.

- A więc to prawda! - Dehm zerwał się z krzesła i zaczął nerwowo chodzić po kuchni. - Legendy nie kłamały. Moja praca nie poszła na marne. Chociaż część wiedzy, którą uratowałem od zapomnienia, może okazać się przydatną - uśmiechnął się zwycięsko. - Co za przewrotność losu, że artefakty, które miały być wykorzystane przeciw Omnirokowi wpadły w jego ręce za sprawą tak bezmyślnego gatunku jak zielonoskórzy. Tylko pytanie, co dalej? Nie potrafię wyobrazić sobie toku myślenia tak starożytnego stworzenia, ale jeśli Omnirok ani zielonoskórzy nie wiedzą, jak używać tych przedmiotów, sytuacja wygląda na patową, dopóki nie pojawi się ktoś z zewnątrz.

- Mogę tylko zapewnić, że nie jest to coś, o czym zamierzam księcia informować. Jeżeli sytuacja naprawdę jest patowa, lepiej ją taką zostawić.

- Mogę się tam wybrać, jeśli pozwolisz. Chyba że uważasz to za zbyt niebezpieczne.

- Odradzałbym szczerze mówiąc. Hobgoblinów jest sporo, koło pięćdziesięciu oraz żyje tam kilka ogrów. By dostać się do miasta trzeba podróżować w okolicy siedziby czarnoksiężnika. Może dałoby radę posłużyć się księciem. Wyprawić się z żołdakami, by wyciąć plemię, nie mówiąc nic o zawartości tuneli. Tunele też są ponoć zamieszkane przez różne bestie.

- Dobrze. Jednak jeśli możesz, zaznacz szczegóły na mojej mapie i spisz proszę notatkę na temat miejsc, które znalazłeś w Steigerwaldzie.

- Nie powinno to stanowić problemu. W końcu po co zdobywać wiedzę jeżeli nikt miałby z niej nie skorzystać?

- Tak… Zmieniając temat, nie wiedziałem o istnieniu żadnego czarnoksiężnika, a przynajmniej czarnoksiężnika, którego straszliwa ambicja pchnęłaby do mobilizowania sił przeciw tutejszej ludności. Bardzo mnie ta sprawa zastanawia. Sądzisz, że to mogą być doppelgangery? Najważniejsze, że ty Magnusie jesteś cały i zdrowy. Choć nadal nie rozumiem, dlaczego zrezygnowałeś z dostatniego życia w Imperium…

- Jest to strasznie irytujące, ale wiem tylko, że była w użyciu magia iluzji. Wiem, że moje zmysły zostały w pewien sposób oszukane, tylko nie wiem jak konkretnie. Tylko jaki może być cel za wprowadzeniem do świata ludzi zwykłych strażników karawany? Kupiec Eugen może być przydatny ale zwykłych ludzi jest tylu, że nie ma po co ryzykować.

- Z drugiej strony, kupiec Eugen to tylko jedna para oczu. Rozumiesz, do czego zmierzam?

- Tylko po co może chcieć nas szpiegować? Nie szuka nas, bo karawana wróciła, zanim my wróciliśmy. Z tego zakładam, że nie wie, a przynajmniej wcześniej wysłane sługi nie wiedzą o nas. Dlatego nie ma się czego obawiać. Czyżby mógł chcieć zaatakować całe księstwo? Miał po swojej stronie, według relacji, koło stu mutantów. Nawet jeżeli podporządkowałby sobie bandę zwierzoludzi, to dalej za mało by próbować najechać całe księstwo. Jochen Leonhardt mówił, że widział jednego z „martwych” w mieście. Prosiłbym, by w ramach możliwości skontaktował się mistrz z nim i pod moją nieobecność miał baczenie czy nieprzyjaciel czegoś nie knuje.

- Zrobię, co w mojej mocy. Chociaż twój przyjaciel powinien na siebie uważać, jeśli zwrócił na siebie uwagę tego doppelgangera, "martwego" czy jak to wynaturzenie nazwiemy...

- Przemawiają przez ciebie oficerskie nawyki, przyjacielu - rudobrody czarodziej uśmiechnął się. - Armia Chaosu byłaby tu problemem drugorzędnym. Najgorszym przeciwnikiem jest wewnętrzny wróg. Jak na ironię losu znamy siedzibę czarnoksiężnika, a nie jesteśmy w stanie nic zrobić…

-Więc musimy walczyć na jego warunkach. Czekać, obserwować, a gdy nadarzy się okazja wykorzystać ją – podsumował von Welf.

- A co do mojego wygnania - Felix ciężko westchnął. - Jak mówiłem, polityka. Nie wiem ile i czy jakiekolwiek wieści z Imperium tu docierają. Nasz umiłowany książę elektor chwalebnie zginął, bezpotomnie. Pojawił się spór o sukcesję. Ojciec jako osoba mocno wpływowa zabiegał, by to jego kandydat zasiadł na tronie. Tak samo mocno zabiegali o to jego wrogowie. Atakując, uderz w najsłabsze ogniwo. My, czarodzieje jesteśmy tym najsłabszym ogniwem, ciągle narażonym na skazę Chaosu. Gdyby syn jednego z najpotężniejszych rodów Imperium okazał się czarnoksiężnikiem, byłby to ogromny cios dla rodu, rzuciłby podejrzenie i zniszczył reputacje. Ja, ja byłem młody i głupszy niż teraz. Skończyłem akademię i nie przejmując się sprawami dalekiego Averlandu poszedłem świętować. Obudziłem się z lufą muszkietu przy głowie na miejscu jakiegoś rytuału, z martwą kobietą obok, pewnie prostytutką. Tylko urodzenie uratowało mnie od tortur. Jeden z moich przyjaciół przyznał się, dowody były, a różne sądy walczył,y by móc się zająć moją sprawą. W końcu nie na co dzień można sądzić syna marszałka Averlandu i jaki to prestiż dla instytucji. Ostatecznie ojciec zorganizował dla mnie ratunek i zrzucił winę na wrogów. Oficjalnie zostałem spalony w czasie samosądu, choć wiem, że część ludzi na pewno w to nie wierzy. Mimo mej niewinności wynik procesu był niepewny, musiałem zniknąć. Dlatego jestem, w najbiedniejszej części starego świata, kto mnie tu będzie szukać?

- Widzę, że przywykłeś do brania się za bary z losem - powiedział, filozoficznie zasępiony. - Wiedz, że masz we mnie przyjaciela i możesz na mnie polegać.

- Nie mogę tylko powiedzieć by z mojego wyboru. Za ofertę pomocy dziękuję i już mi mistrz pomógł nawet bez swojej wiedzy, samym schronieniem i dostępem do biblioteki. - Z zupełnie innych kwestii mam sprawę dotyczącą jednego z moich kompanów. Krasnolud z którym podróżuję zwierzył mi się ze swojej przypadłości. Regeneruje rany w sposób niemalże magiczny, jednak przy tym jego skóra stała się szarawa oraz nie czuje ani zapachu ani smaku. Stało się to po tym, jak wypił „eliksir życia”. Próbowałem znaleźć odpowiedź, czy taki eliksir faktycznie istnieje, czy to szczęśliwy efekt jakiegoś środka powodującego mutację i czy można jakoś cofnąć efekty, ale bezskutecznie. Może mistrz słyszał o podobnym przypadku lub wie o jakimś tropie?

- Krasnolud? Mam nadzieję, że znosi swe desperackie położenie ze stoicyzmem. Jego rasa rzadko wybacza takim jak on. Może mikstura ta zawierała spaczeń? Cofnięcie takiego subtelnego Piętna może być nadzwyczaj trudne albo nawet niemożliwe. Gdyby mutacja brała się z jakiegoś organu, gruczołu, można by próbować go wyciąć, chociaż to też wiązałoby się z dużym ryzykiem dla pacjenta. Nie zaufałbym alchemikowi. Ich dziedzina jest wystarczająco ryzykowna sama w sobie. Chyba pozostaje liczyć na łaskę bogów…

- Chwileczkę - czarodziej przerzucał sterty notatek i opróżniał szuflady w poszukiwaniu jakiegoś przedmiotu. Po chwili podszedł do Feliksa, trzymając w rękach małe zawiniątko.

- Proszę. Przyda ci się w dalszych podróżach - w płótnie zawinięta była nieregularna bryła wielkości pięści, wykonana z matowoszarego, ciężkawego metalu. - Metal z Odłogów często ma właściwości magiczne, choć w większości przypadków objawia się to wysadzeniem w powietrze kuźni pechowego kowala - uśmiechnął się. - Niektóre kawałki są silnie naładowane energią magiczną. Mogą nam służyć jako naczynie zbierające i przechowujące siłę potrzebną do splatania zaklęć - Dehm wręczył przedmiot von Welfowi, po czym wrócił do jedzenia zupy.



9 Jahrdrung 2515 KI, Angestag, wieczór

pałac księcia Wallerfangen, Riesenburg

Dawne Kirchheimbolanden rozciągało się przed Riesenburgiem jak szeroki koc, błyszczący blaskiem jezior i światłem żółtych, szerokich pól. Miniaturowy pałac księcia, tak jak całe miasto, był stary i solidny, z pozoru od trzystu lat nie dotknięty wojnami toczącymi się w dolinie, nad którą wznosił się jak sępie gniazdo na nagim wzgórzu.

Jednak gdyby spojrzeć na Riesenburg jak na swego rodzaju sztuczną piramidę, której mniejsza część wystawała na światło dzienne, a większa była zakopana w górze, siedziba władcy nie była najwyżej położonym punktem w mieście. Była nim stojąca na środku symetrycznego ogrodu Wielka Kuźnia - zabezpieczona śmiertelnymi runicznymi pułapkami hala krasnoludzka skrywająca rzadki artefakt - Kowadło Zagłady, które było nieużywane od dekad, a może i stuleci.

Rezydencja panującego zwieńczona była złotą iglicą. Na samym szczycie wieży znajdował się ogromny zegar o czterech tarczach, zrobiony z brązu, onyksu, złota, srebra i platyny, a kiedy naturalnej wielkości figury nagich dziewcząt dźwigających młoty uderzały w dzwony zegara, głos ten niósł się echem po całym mieście.

Kiedy młoty uderzyły, podążający za strażnikami goście księcia przekroczyli strzeżone przez wartowników wielkie drzwi z brązu, sięgające sześć metrów powyżej głowy Małego Wulfa i zaryglowane ciężkim, złotym skoblem, który wytrzymałby atak słonia.

Masywne ściany z zewnątrz były co prawda szorstkie i nagie, ale wnętrze krasnoludzkiej siedziby zostało urządzone z ponurym przepychem. Po przekroczeniu progu trudno było sobie wyobrazić, że śmiałkowie nadal znajdowali się w marniejącym od krwawych rewolt księstwie. Bohaterowie mogli jedynie patrzeć na to wszystko, co ich otaczało, ponieważ nigdy przedtem nie widzieli tylu rzeczy, a każda z nich przyciągała wzrok i domagała się bliższej uwagi.

Cały kasztel rozbrzmiewał naturalną muzyką górskiego wiatru, niczym gigantyczne organy, których głos niósł się daleko. Starożytne komnaty były duże i urządzone z przepychem. Na ścianach wykładanych boazerią ze słoniowej kości lub arabeskami z litego złota wisiały kosztowne gobeliny, na posadzce leżały grube dywany, a wysoki sufit zdobiły kunsztowne, posrebrzane ornamenty. Pochodnie unosiły się i opadały, a ich blask odbijał się czerwono na polerowanych marmurach i płaskorzeźbach, których krawędzie sprawiały wrażenie zużytych, a inskrypcje – niemal zamazanych, ale twarze wciąż były wyraźne i rozpoznawalne – twarze krasnoludów, nieodgadnione, pełne spokojnego, nieludzkiego piękna.

Książę Günter Zahn zwykle zasiadał na pokrytym gronostajami masywnym tronie ze zdobionymi podłokietnikami i wysokim oparciem, które niegdyś na pewno podtrzymywało złoty baldachim, jednak tego dnia, tak jak inni biesiadujący, zasiadał w wielkim krześle z ciemnego drewna, zdobionym inkrustacjami z brązu.

Günter Zahn… Człowiek, którego najmocniejszą cechę stanowiło całkowite panowanie nad sobą. Jego słowa i czyny zawsze charakteryzował zimny spokój. Siedział prosto niczym włócznia, nieugięty, wyprostowany, jak statua ze stali. Był to mężczyzna o beznamiętnym, nieruchomym obliczu, o orlich rysach i o oczach jak szaruga zimnych mórz.

Co o nim wiedzieli? Tylko tyle, że jego imię stanowiło teraz przekleństwo pośród gór i dolin. Wiele księstw rozpadało się w proch i zostawało zapomnianych, ale nie Wallerfangen. Książę dopadł i zabił Daniela Rappa, tyrana, którym ludzie umęczeni byli już na śmierć. Dzięki zręcznemu spiskowaniu z wpływowymi osobami pozostającymi poza łaską ówczesnego dworu, rządzący wśliznął się na wyżyny swych marzeń - zdobył klejnot, jakim był Riesenburg i jego zapomniane, owiane legendami kopalnie. Powiadano, że był zwykłym bandytą, którego usta w zatrważająco krótkim czasie przyswoiły mowę pełną ogłądy, lecz oczy nadal błyszczały niczym szare stalowe sztylety rzezimieszka.

Jedynie Felix i Morlanal mieli z nim wcześniej bezpośrednią styczność, gdyż uzurpator wiedział, jak deficytowym towarem na pograniczu są uczeni. Dlatego też każdego napotkanego starał się przekonać do swojej osoby, czy to miłym słówkiem, czy patronatem, czy wreszcie szantażem. Nie pytanie, kimże jest i co to za człowiek jako pierwsze pojawiało się w umyśle Zahna, lecz to, czy może go wykorzystać i jak.

Dla imperialnego czarodzieja kontakt z Zahnem był przepustką do zarobku i bezpieczeństwa, możliwością zapoznania się z elitą intelektualną Wallerfangen, jaką stanowiło kilku uczonych, ale także nieprzyjemnymi pytaniami związanymi z nieobecnością Jörga Dehma, którego to zastępował. Felix zdążył wywnioskować, że instrumentalne podejście księcia do uczonych nie było do końca na rękę również elfiemu czarodziejowi, którego obecność tego dnia tylko potwierdzała fakt, że woli wyjechać z Riesenburga i pod pozorem służby dla panującego realizować także własne, mniej lub bardziej naukowe cele.

- Dobrze, że nie ma tu żadnych kobiet - burknął pod nosem korpulentny doradca Isidore Pascal, wyrywając księcia z labiryntów dyplomacji, po których wędrował. Dla sędziwego i mądrego w dyplomacji Bretończyka płeć piękna była tylko utajonym źródłem intryg oraz niebezpieczeństw.

Książę mierzył wzrokiem służących wnoszących parujące pasztety, dzbany grzanego wina, befsztyki z tutejszych bawołów, naczynia pełne suszonych owoców, serów i chleba.

- Witajcie. Jestem Günter Zahn, książę Wallerfangen. Zebrałem was w celu omówienia szczegółów wyprawy, którą zamierzam zorganizować. Feliksie, wspominałeś, że znasz, a nawet podróżowałeś z niektórymi z tutaj zebranych, dzięki czemu zawdzięczamy ich obecność. Czy raczysz ich nam przedstawić? Z tą samą prośbą zwracam się do ciebie, Morlanalu, gdyż byłeś odpowiedzialny za zwerbowanie kilkorga osób.

Po srogiej zimie awanturnicy byli gotowi powitać jakiekolwiek działanie z zagorzałą radością. Niektórzy tęsknili, żeby skoczyć i szczęknąć mieczami; do uciesznej wolności walki. Nie mogli lepiej trafić.

- Wasza miłość - Felix ukłonił się nisko. Nie tak nisko jak zwyczajny człowiek, lecz na miarę swoich możliwości. Poddany przed swoim księciem kłaniał się tak, jakby chciał głowę przełożyć między nogami i w dupę ją sobie wsadzić. On nie potrafił tak zrobić wiedząc, że jego przodkowie nie wybaczyliby mu tego. To wobec nich się tak kłaniano, a nie oni sami.

- To dla nas zaszczyt być waszej miłości gośćmi - kontynuował i zamierzał od razu przejść do konkretów. Jeżeli dobrze rozumiał jakim człowiekiem jest książę Zahn, to dworskość, szacunek i komplement był wskazany, ale bez durnej gadaniny. - Z chęcią przedstawię zebranych.

- Roran syn Utha. Wojownik wytrzymały, silny, zdeterminowany i ekspert w walce toporem. Jeden z niewielu, którzy walczyli z ogrem w zwarciu i żyją, by o tym opowiedzieć. W ostatnim czasie tylko jednego człowieka spotkałem, którego nazwałbym lepszym. Może wasza miłość słyszała o Wolfgangu Eisenhauerze. Ludzie waszej miłości po powrocie z Nonweiler mówili, że sam w zwarciu demona pokonał, czym zyskał sławę lokalnego bohatera. Niestety, z tego, co wiem, postanowił zostać i dbać o południową flankę księstwa. Jeżeli poprosi waszą miłość o wsparcie w tym działaniu, to mówię, że to nie tylko zdolny wojownik, ale także dobry dowódca i wierzę, że z wsparciem waszej miłości zdoła obronić południowy zachód przed tym, co kryje się w lasach.

- Thurin syn Thurina - wskazał kolejnego brodacza. - Kowal, kowal run i osoba wykształcona. Dał się także poznać jako wprawiony wojownik, pokonując w pojedynkę wielkiego jastrzębia z lasu Steigerwald. Choć większą wartość w naszej wyprawie, mam nadzieję, będą miały jego umiejętności rzemieślnicze.

- Wulf - wskazał człowieka, który nie miał wyróżniającego go imienia. - Choć ten człowiek nie może się pochwalić chwałą walki z wielkim przeciwnikiem, to z innego powodu go rekomenduję. Z zawodu mulnik, osoba znająca się na zwierzętach. Niezależnie, gdzie mamy się udać, tabor jest potrzebny nawet tak małej grupie jak nasza. Dlatego zatrudnienie go uważam za wskazane. Im bardziej trudny teren, tym większa jego wartość, bo gdy wozy nie przejadą, transport trzeba na barkach większej ilości zwierząt organizować. Logistyka może okazać się rzeczą kluczową.

- Ostatnią osobą jest nie mogący wyruszyć z nami Jochen Leonhardt. Kupiec, z którym dzieliłem trudy podróży i walki. Choć nie ruszy on z nami, to ufam, że może okazać się nieocenioną pomocą przy planowaniu zakupów zapasów i jeżeli znajdziemy w czasie wyprawy coś możliwego do wykorzystania w handlu, może nam pomóc w znalezieniu odpowiednich kontrahentów.

- Wybrałem te osoby ze względu na to, że je znam i im ufam oraz każdy z zebranych wyróżnia się z masy prostych najemników. Dodatkowo, zależnie od celów naszej wyprawy i chęci waszej miłości do zainwestowania w nią, mam nadzieję nająć nie wyróżniających się niczym ludzi jako wsparcie. Nie śmiałbym zajmować waszej wysokości podrzędnymi osobami, jakich pełno w karczmach księstwa.

- Thubedorf Mordinsson - powiedział tęgi krasnolud, który napierając ciałem na ciężkie drewniane wrota, wkroczył jako jeden z ostatnich do komnaty tronowej Güntera Zahna. W sposobie w jakim się przedstawił, wprawne ucho mogło wychwycić nutkę dumy, która niezmiennie cechuje tę mężną rasę.

- Wojownik z królestwa Karak Izor, do twych usług, panie… - powiedział podchodząc bliżej, choć w przeciwieństwie do obytego w dworskich manierach Felixa, krasnolud nie uraczył księcia ukłonem. Nie był to oczywiście umyślny afront, gdyż w słowach Thubedorfa wyraźnie słyszalny był szacunek z jakim potraktowałby również i swojego władcę, ale w sposobie w jakim mówił dało się wychwycić pewną sztywność - trochę jak skażony rutyną dyplomata, po raz kolejny czytający nudny protokół. Po części dlatego, że awanturnik jak na przedstawiciela swej rasy (i klasy społecznej) przystało, był dość niezdarny w sprawach interpersonalnych - żeby nie powiedzieć; prostacki. Z drugiej strony, widok ongiś krasnoludzkiej warowni w rękach beztroskich ludzi napawał go pewnym niesmakiem. Wcale nie chodziło o nadkruszone zębem czasu posągi dawnych władców tego miejsca, ani o nadmierne przywiązanie do ozdób i ornamentów Güntera Zahna - co zresztą kłóciło się z krasnoludzkim zamiłowaniem do prostoty. Zatroskany losem swej rasy, długobrody wojownik po prostu wiedział, że w przyszłości to samo może czekać Karak Izor, jeśli starszyzna władająca miastem nie zacznie uczyć się na błędach swych przodków.

- Reiner Völk - przedstawił się człek o dwie niemal głowy wyższy od swego przedmówcy. - Wojownik - dodał, zgoła niepotrzebnie, bo kim innym mógłby być, skoro w blachy był odziany. Chyba że rycerzem jakimś, ale na takiego nie wyglądał. Ukłonił się, chociaż nie tak czołobitnie jak pierwszy mówiący. - Chociaż czyny me nie są godne opiewania w balladach - mówił dalej - to znam i trudy podróży, i trudy walki.

- Zaprosiłem mości Reinera jak i krasnoluda Mordinssona do wzmocnienia naszej wyprawy. Jedziemy w nieznane więc przyda się zapewnienie ochrony naszej grupie na odpowiednim poziomie. Panowie, zdają się to gwarantować - podsumował dwóch uczestników wyprawy elf.

- Jestem Thurin, mościpanie. - Thurin zgiął się w wielce nienachalnym ukłonie. - Tak, jak rzekł pan Wulf, jestem rzemieślnikiem, a z konieczności takoż i wojownikiem. Wielce szanowny pan Isidore zna mnie, czas temu pewien rozmówiłem się z nim na temat pewnej sprawy. Otóż, książę, jestem ja, po pierwsze i przede wszystkim, kowalem run. Kowadło Zagłady, artefakt mej rasy, unikalny w swym nielicznym gronie, znajduję się w Riesenburgu, tutaj, w centrum samym ogrodów. Na ową chwilę nie jest nagląca, ani nawet paląca wielce sprawa, lecz, za krztynkę czasu, chciałbym zbadać ochronne runy i spróbować uwolnić Kowadło spode ich jurysdykcji. Oczywiście, za zgodą książęcą, czyli waszą, panie.

Tego dnia Thurin ubrał się w nową, kunsztownie, acz prosto wykonaną łuskową zbroję. Nachodzące na siebie, krągłe łuski były szczelne niby opancerzenie smoczego grzbietu. Pod tym uświadczyć można było elementy kolcze, również z mocnej stali, takie jak naszyjnik i mocną, wyściółkę z garbowanej skóry i pikowanej, czerwonej tkaniny; wszystko to przepasane szerokim pasem, u którego umocowany był zamknięty hełm. Na rękach strój w ryzach utrzymywały wypolerowane karwasze. Thurin wtłoczył się w buty z mocnej skóry, praktyczne i przydatne tak na błotnistych traktach Wallefargen, jak i wśród zabrudzonych uliczkach Dolnego Miasta. Prawdę powiedziawszy, to Thurin spędzał więcej czasu pomiędzy rzemieślnikami w Środkowym Mieście, a okazjonalnie na kamiennych miejskich murach i mocnych, drewnianych hurdycjach. Urzhad nie zaszczycił władyki swą obecnością i pozostał w rękach gwardzistów, którzy to odebrali kompanom broń.

Ach, tak! Thurin kątem oka wypatrzył ich nowych towarzyszy, zastanawiając się, kimże są. Thubedorf patrzał na twardego i zdecydowanego, gnom zaś miłą był odmianą - dla oka przynajmniej - wśród hord tyczkowatych, bezwłosych ludzi, którzy to tak licznie tłoczyli się w dawnym krasnoludzkim mieście. Elf i dwóch ludzi tak pozytywnych uczuć w sercu Thurina nie wywoływali, lecz khazad daleki był od uprzedzeń i pozostawił sobie ocenienie ich na później.

- Volker Heidelberg, do usług – w pomieszczeniu rozbrzmiał tubalny głos, który wydobył się z ust zwalistego mężczyzny. Długie, potargane, brunatne włosy na głowie i brodzie okalały jego twarz. Te wraz z surowymi rysami twarzy oraz mocno zarumienionym i nienaturalnie dużym nosem, nadawały mu niemalże krasnoludzkiego wyrazu. Kiedy jednak niezgrabnie podniósł się z krzesła, wszelkie porównania do ów starożytnej rasy mogły wydać się wręcz niestosowne. Niemalże wszyscy zebrani musieli unieść głowy, by móc w dalszym ciągu spoglądać na jego lico. Mężczyzna mierzył sobie prawie dwa metry wysokości, a oplatająca go ciasno skórzana zbroja, nosząca na sobie liczne ślady brudu i ekskrementów, wyraźnie podkreślała jego niewiarygodnie umięśnione ciało.

- Traper – rzekł zwięźle, biorąc przykład z najemnika. – Ze mną nie zgubicie się w leśnych ostępach i górskich szczytach – dodał po krótkiej chwili, lecz jego głos mimo donośnego, niskiego tonu, brzmiał niepewnie i z dużym zapasem rezerwy. Dobry obserwator mógłby zauważyć, że ciągnące się wzdłuż jego ciała ręce, a zwłaszcza dłonie, drżały delikatnie. Po krótkiej, pełnej niezręczności chwili, kiedy Volker w końcu uświadomił sobie, że nie ma nic więcej do powiedzenia, odchrząknął i opadł ciężko na krzesło. Opuścił głowę na dół, chcąc uniknąć oceniających go w tym momencie spojrzeń pozostałych gości. Wyraz jego twarzy stężał nagle w godnym pożałowania grymasie, kiedy wzrokiem natrafił na stojący przed nim kielich z winem. Od początku przyjęcia traper starał się ignorować, a nawet nie spoglądać w jego stronę, ale teraz mogło wydawać się, że toczy ze sobą zacięty, wewnętrzny bój… Który najwyraźniej przegrał, co można było wywnioskować z rezygnacji jawiącej się na jego twarzy i faktu, że jego wielka ręka chwyciła kielich, który zaraz opróżniony został w kilku haustach niemalże w całości. Kiedy naczynie z powrotem wylądowało na stole, Volker w dalszym ciągu nie podnosił głowy. Dawka słabego alkoholu najwyraźniej nieco poprawiła jego stan, gdyż spięta sylwetka olbrzyma nieco się rozluźniła, a wyraz twarzy nabrał spokoju. Jednak traper wciąż nie chciał widzieć spoglądającego na niego swym beznamiętnym wzrokiem księcia.

Rumpel siedział na swoim miejscu z miną nachmurzoną jak burza gradowa. Ten gnom nie był uosobieniem urody, ba wręcz był brzydki jak siostra samej Śmierci, Zaraza. Oczka małe głęboko osadzone w czaszce, przywodziły na myśl wieprzka. Nos jak kartofel, szczeciniasta broda i powybijane zęby dopełniały wizerunku. Jak ten szkaradny kurdupel zrwrócił uwagę elfa, tego nie wiedzą najwięksi mędrcy, możliwe że był on jedyną istotą w okolicy, która znała się cokolwiek na kartografii. Bo mimo szkardnego wyglądu, przypominającego debila, Rumpel miał bystry umysł i potrafił nieźle kombinować. Teraz na przykład oceniał księcia, chyba zresztą trafnie jako złodzieja, wyzyskiwacza i łotra spod ciemnej gwiazdy, który nachapał się na krzywdzie innych. Gdyby nie to, że okolica dokąd udawał się Rumpel, była zbyt niebezpieczna dla samotnego wędrowca, to w ogóle nie przyjąłby propozycji tego nadętego pseudoksięcia. Osobiście wolał działać sam, bo tylko sobie mógł ufać w stu procentach, a zaufanie w zawodzie poszukiwacza złota było bardzo ważne.

- Sprowadziłem też dodatkowego kartografa, Rumpela Borutovitza. Wygląda nie pozornie jednak ma bystry umysł i wiedzę na odpowiednim poziomie, co osobiście sprawdziłem - to, że Rumpel zna się na wydobyciu kruszców dyskretnie przemilczał. Książę nie musiał wiedzieć za dużo. - Mości Książę, to już chyba wszyscy nie licząc mniej wykwalifikowanych najemników - zakończył etap przedstawiania zgromadzonych. Wszyscy czekali na dalsze słowa księcia.

- Wiecie, gdzie się znajdujemy, prawda? - zaczął książę, samemu sięgając po dzban i napełniając puchar. Wiele lat musiało przejść po nieboskłonie, odkąd wymachiwał mieczem, jednak władcy daleko było do bezużytecznego, starego rozpustnika, nie nadającego się do niczego poza żłopaniem wina i obcałowywaniem dziewek. - Nie chodzi mi o tą siedzibę, Riesenburg, czy nawet mój kraj. Jesteśmy w Księstwach Granicznych - oczy rozbłysły przenikliwym, zimnym migotaniem. - Każdy z tych głupców o miękkich podbrzuszach, czy to imperialny elektor czy bretoński książę, powiedziałby, że ten ponury kraj nie jest warty ich teorii o ekspansji terytorialnej. Teorii, bo wojska już dawno nie mają, tylko bandy przeklętych idiotów, jedna za drugą - roześmiał się nieprzyjemnie drwiąco. - Północ nie interesuje się pograniczem, ponieważ podobno nie ma tu niczego poza pustkowiami i zielonoskórymi. A znacie te przysłowie: "I tam, gdzie nie ma nic do wygrania, wojny szybko ustają?" A jak dzisiaj wyglądają Księstwa Graniczne? To ciągła wojna! - uderzył pięścią w stół jakby bił w bęben na wojnę. - A dlatego, że tutaj każdy może stać się kimś. Wiem to, bo sam byłem taki jak wy. Jednak sukces można osiągnąć tylko w jeden sposób: stawiając na szalę swoje życie i zdrowe zmysły. Jeśli jesteście na to gotowi, możemy rozmawiać. Jeśli nie, to mam nadzieję, że chociaż kolacja będzie smaczna.

- W moich rodzinnych stronach mówiono, że urodziłem się z toporem w rękach. - rzekł Thurin. - Powiadali też, że będąc jeszcze w kołysce schwyciłem demona skradającego się do mej matki i skręciłem mu kark miękkimi, różowymi jeszcze łapkami. Moja matka zmarła, wydając mnie na świat, a to bujdy, wytworzone w umysłach podpitych powroźników, ale wiem, jak zadbać o siebie, towarzyszy i interesy osób, wobec których jestem lojalny. Jestem wygnańcem, tak jak wielu ludzi na Pograniczu. I dlatego nie zawiodę. Nikogo.

Krasnolud skłonił przed księciem wysokie, pobrużdżone czoło i pozwolił by opadły na nie kosmyki włosów mocnych i grubych jak sierść żubra.

- W zamian za me wysiłki chciał będę - krasnolud kontynuował. - tego, na co liczyć może każdy, kto uczciwie wykonuje swe zadania, wolnym jest człekiem i dochowuje lojalności. Chciał będę należnego szacunku, pieniężnego wynagrodzenia i dachu nad głową. Potrafię o siebie zadbać, jeśli iść ma o to.

- Moi towarzysze przedstawili się. - Thurin zlustrował salę uważnym spojrzeniem granitowoszarych oczu. - I ja to uczyniłem. Myślę, że w interesie ich, a także i moim oraz twoim, panie, będzie dowiedzieć się, jakie zadanie nam przydzielisz i czego konkretnie od nas oczekiwał będziesz… oraz co dostaniemy w zamian za czyny zgodne z twymi rozkazami.

- Do rzeczy! - burknął zaniecierpliwony krasnolud, krzyżując swe masywne ramiona na piersi. W przeciwieństwie do swego przedmówcy nie miał zamiaru gościć tu dłużej niż było to potrzebne, lecz obietnica dworskiej kolacji była nader kusząca i niezależnie od swej decyzji, Thubedorf miał zamiar skorzystać z zaproszenia i dobrze się najeść.

- Thurin mądrze gada. Jeśli mamy komuś rozwalić łeb, to ino wskaż cel i płać szczodrze swym złotem, a problem ów przestanie istnieć - krasnolud wykrzywił mordę w rozbrajającym uśmiechu, tym samym ukazując liczne braki w uzębieniu. Po niewątpliwie odważnych i mało wyszukanych słowach awanturnika, w sali zapadła dość niewygodna cisza. Spostrzegłszy chłodne oblicza swych towarzyszy, Thubedorf podrapał się po łysiejącej głowie, po czym sprostował odrobinę mniej wyzywającym tonem - No po to żeś sprowadził tu nas, najmitów, czyż nie? Dla bitki, panien i stosów złota…?

- Zadań mam więcej niż doświadczonych ludzi gotowych się ich podjąć - książę zmarszczył brwi. - Z uwagi na specyfikę pracy, którą wam za chwilę przedstawię, chciałbym najpierw potwierdzić zasłyszane pogłoski. Podobno niektórzy z was, w tym znany mi Felix, spędzili tygodnie w dziczy, w pradawnej puszczy zwanej przez miejscowych Steigerwaldem. Czy to prawda? Jeśli tak, chciałbym usłyszeć więcej.

 

Ostatnio edytowane przez Lord Cluttermonkey : 03-06-2015 o 08:18.
Lord Cluttermonkey jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 05:37.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172