lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Warhammer (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-warhammer/)
-   -   Księstwa Graniczne: Ziemie Skradzione (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-warhammer/15188-ksiestwa-graniczne-ziemie-skradzione.html)

Matyjasz 13-08-2015 14:08

Jedyną rzeczą, której zaczynał bardziej nienawidzić od chaosu stawała się polityka. To polityka pozbawiła go domu, imienia i przyszłości tyle lat temu. Teraz miał znów cierpieć przez politykę. Dotychczasowe życie w Riesenburgu było dla niego całkiem dobre. Miał kompanów, stałe zajęcie i miejsce do nazwania domem. Nawet służba w milicji była do zniesienia, gdyż był pewien, że najbliższej jesieni uda mi się zostać oficerem a nie zwykłym poborowym z włócznią. Mógł tak żyć, bez wielkich czynów ale i ku nim w najbliższej okolicy były okazje.
Wtedy właśnie gdy wszystko malowało się w jaśniejszych niż zwykle barwach, ktoś postanowił zabić Gunthera Zahna. O starym władcy wiele było opinii ale jedno było bezsprzeczne, utrzymywał porządek. Postępująca anarchia nie była miejscem gdzie mógł żyć, tym bardziej że znany czarodziej Dehm mogący być jego protektorem wyjeżdżał do Altdorfu.

Pamiętał ich pożegnanie. Odprowadził ich, całą trójkę, czarodzieja i dwóch chłopców aż za mury.
-Mam dla ciebie prezent.-Powiedział do starszego Kaspara, wręczając mu swój stary miecz- Przeszedłem z nim kawał księstw i dobrze mi służył. Teraz jest twój. Chroń mistrza i Bukharda. I pamiętaj, zawsze gdy dobywasz broni kładziesz na szali własne życie. Więc nie próbuj zgrywać bohatera!
-Co do ciebie.-Zwrócił się do młodszego.-Miecz jest trochę za duży i dla starszego z was, dlatego ty dostaniesz sztylet. Tylko nie myśl by nim walczyć.-Pogroził mu palcem wręczając kupione na targu ostrze.
-Mistrzu Dehmie, dziękuje za wszystko i miałbym jeszcze prośbę. Napisałem list do domu. Wiem, że będziecie przejeżdżać przez przełęcz czarnego ognia. Gdyby była okazja oddania go panu ojcu, byłbym wdzięczny. On sam zdecyduje co z nim zrobić.

Nic więcej nie miał do powiedzenia, wrócił do miasta i z flaszką zastanowił się nad dalszymi perspektywami. Był nowy w mieście, bez kontaktów, znajomości. Często bywał u Zahna i był czarodziejem. Kwestią czasu było nim ktoś oskarży go o zabójstwo księcia by dodać sobie legitymacji do sprawowania rządów. Będzie pięknie pomyślał zapadając w pijacki sen.

**********************

Toteż był tutaj w tej jaskini. Wyjechał i zgubił się. Co właściwie nie wiele różniło się od sytuacji z Streigwaldu. Tam też nie wiedział gdzie jest, ale chociaż był jakiś trakt.
-Chociaż w dobrym towarzystwie.
Przyglądał się resztkom konstruktów. Jednego uparcie trącał znalezionym kijem. Ku jego radości golem się nie ruszał.
-Bez dokładnych badań nie jestem wstanie stwierdzić czy ich resztki i ekwipunek jest niebezpiecznie skażony. By to sprawdzić musiałbym sam się narazić, na co nie mam ochoty. Panie Morlanal, jakieś inne spostrzeżenia? Jeżeli nie, zgadzam się z Thurinem.

-Można spróbować panie Reiner. To wygląda na jakiś wosk. Gdybyśmy na nie zrzucili drewno i podpalili powinny się roztopić.

-Sądzicie, że Wolfganga też próbowały dopaść? Nawet jeżeli, to jest on sprawnym wojownikiem i ma pomoc całej wsi, poradziłby sobie, prawda?-Tylko ton głosu sugerował drugie pytanie skierowane ku krasnoludom.

-Co do drogi to zobaczmy gdzie nas ten brzeg zabierze. Wschód jak i południe bym odradzał. Na południowym wschodzie żyje nasz „przyjaciel”. Północny zachód to kierunek jak najdalej od niego.

Icarius 13-08-2015 21:14

Morlanal był zniesmaczony i zaintrygowany woskowymi figurami które ścigały jego towarzyszy. Więc pośrednio również jego... Powołała ich do życia obrzydliwa i potężna moc. To nie wróżyło nic dobrego w przyszłości.

Byli jednak w Księstwach, najdziwniejszym miejscu Starego Świata. Pełnym szans i zagrożeń. Był w dobrym towarzystwie i cieszył się nim. Gdy Felix wygłosił swoją opinię o figurach Morlanal dodał:

- Broń i zbroje są ewidentnie nie magiczne. Nie ma w nich skazy Chaosu. Mój koń jest najmniej obciążony więc zabierzmy je ze sobą i sprzedajmy przy okazji.

Na kamieniu rozłożył kawałek mapy. Którą sporządził na chwilę przed atakiem figur. Przedstawiała tylko najbliższą okolicę wcześniej wszak uciekali w popłochu. Przywołał towarzyszy i powiedział:

- Sporządziłem ją na podstawie obserwacji z lunety.- odruchowo ją pogładził była cenna i przydatna. Służba u Księcia choć krótka przyniosła coś innego niż ryzyko utraty życia i ciągłe zagrożenie... - Według mnie najlepiej byłoby podróżować wzdłuż jeziora. Na północ aż do wzgórz. Tam moglibyśmy znaleźć wyżej położony teren i rozejrzeć się po okolicy z pomocą lunety. Dodatkowo jezioro to dobre źródło pożywienia. -zasugerował pozostałym.

Dnc 18-08-2015 14:57

Śmerć Bhazera, później Moritza, oblężona wioska, śmierć Ivana i elfiego zwiadowcy, podróż do miasta do wielkiego maga – Dehma, emerytura Jochena . Nowi towarzysze, wyprawa na bagna, nieudolność Volkera i schwytanie w niewole, następnie rozpoczęcie zadania i jakże szybkie go porzucenie.....



Roran, były członek Górskiej Straży, weteran nie jednej bitwy, świetny fechmistrz a także lojalny towarzysz, który nie opuszcza swoich po raz wtóry wrócił myślami do tych ostatnich wydarzeń. Wydarzeń, które zmusiły ich do porzucenia ostatniego zadania. W zamian za to zajęli się tym czym najdłużej się zajmowali od kiedy są razem i co przy okazji najlepiej im wychodzi. Mianowicie uciekanie przed potężną magią i podrożą w nieznane. Taki już los awanturników, nie mają stałego domu czy choćby miejsca gdzie głowę położyć.

Jest to los z którym każdy musi się pogodzić. Syn Utha przez swoją wędrówkę - która jest nie jako zaprzeczeniem jego wczęśniejszego osiadłego aczkolwiek pełnego przygód trybu życia – zdążył się z tym pogodzić. Tak samo jak pogodził się z faktem, że stracił nie tylko najlepszego przyjaciela – Bhazera - ale także wiernych towrzyszy z którymi co by nie mówić szary krasnolud się poważnie zżył.

Z pierwotnej drużyny, która zrodziła się dzięki temu, że kupiec Edmund ich wydymał, Roranowi ostało się jedynie dwóch kompanów: Felix i Thurin. To własnie im najbardziej ufał i liczył się z ich sugestiami a także oceną sytuacji. Obecnie nie wiedział na co stać resztę drużyny. Podczas wyprawy na bagna współpracował jedynie z elfim magiem oraz z ludzkim tropicielem. Ten ostatni ostro mu podpadł gdyż to przez niego wylądowali w niewoli u bandytów, sprawa była dośyć powaznie skomplikowana. Co prawda Volker ich później z tego wyciągnął ale nie musaiłby gdyby najpierw nie zawalił, prawda?



Nie mniej w chwili obecnej, sam miał sprzęt wspinaczkowy i nie raz wspinał się na podobne wysokości wiec uważał że poszło by mu to lepiej niz temu elfowi ale postanowił póki co się nie wychylać i dać możliwość innym sie wykazania. Podróż w stronę jeziora mu odpowiadała podobnie jak walka ze statuami.

Poczekał aż wypowie się krasnolud jak i mag po czym sama rzekł:

- Chędożony Edmud długo nas ściga...nawet mi by się już chyba nie chciało. Mówiłem, że trzeba się było go od razu pozbyć a nie ciotować...Teraz mamy za swoje – splunął na ziemię, wyciągnął swoją nieodłączną butelczynę gorzały i wziął dwa porządne łyki na rozgrzanie wnętrzności po czym swym zwyczajem puścił ją w koło by każdy mógł również jej skosztować

– Coś mi mówi, że tej konfrontacji nie unikniemy. W takmi razie wydajmy im bitwę na wybranym przez nas terenie. Zorganizujmy zasadzkę i dopiero po odpowiednimy ostrzelaniu ich przejdzmy do walki w zwarciu. Tak własnie by to też zrobił Wolfgang, który między nami mówiąc magu z nie jednego pieca chleb jadł i na pewno se poradzi.... – zakończył Roran

Lord Cluttermonkey 18-08-2015 15:01

Morlanal, miast wspinać się na czubek drzewa - w czym nie wykazywał aż takiej zręczności, jaką kawaler Zygfryd przypisywał leśnym elfom - wypuścił orła w powietrze i za pomocą zmysłów oswojonego chowańca ujrzał nieopodal łagodną rzekę, powolnie płynącą przez kępy zielonego sitowia. Strumień drążył w górach strome kaniony, nad którymi zwieszały się zalesione urwiska. Elf starannie przeniósł bieg rzeki na mapę.

Awanturnicy parli spokojnie na północ, w stronę jeziora, ogromnej połaci wodnej, której drugi brzeg był niewidoczny. Gdzieś obok wyskoczyła z pluskiem wielka ryba, co zwiastowało udane połowy i było gwarantem czystej wody pitnej. Na horyzoncie poszukiwacze przygód dostrzegli niewielką łódkę, a w niej ciemną plamkę, która okazała się mężczyzną. Co ciekawe, nie łowił on ryb, tylko półnagi raz po raz nurkował w ołowianej tafli jeziora.

Cień - pies Volkera - nagle zjeżył sierść i zaczął warczeć. Czujni podróżnicy usłyszeli łagodny kobiecy szept, przesycony bezkresną melancholią. Śpiew brzmiał pięknie i delikatnie jak muzyka, choć czarodzieje poczuli straszliwy mętlik w głowie, jakby usłyszeli pomruk namiętnych głosów. Po chwili wzrok im się wyostrzył, choć umysły dalej podszeptywały prymitywne lęki. Spięci bardziej niż tropiące ofiarę tygrysy stanęli w ciszy, wytężając eteryczne zmysły. Źródło dźwięków musiało znajdować się gdzieś nieopodal - tam, gdzie utalentowani magicznie widzieli, jak krew kapała z gałęzi drzew. Felix nakazał gestem zachowanie ostrożności - wiedział, że jeśli mąż nie ma się na baczności przed nawet najmarniejszym sługą Chaosu, jest po trzykroć głupi.

Stanąwszy na granicy falującego, szmaragdowego morza liści, Morlanal spojrzał przez lunetę. Na wysokim wzgórzu nad rzeką znajdowały się porośnięte mchem ruiny dawno zawalonego kasztelu. Zamek górował niczym kondor unoszący się nad swoją ofiarą, pogrążony w swych mrocznych medytacjach. Na wzgórze wiodła tylko jedna, wąska droga, a zbocza były zbyt strome, aby pierwszy lepszy amator dał radę się na nie wspiąć. Kamienie ruin były poczerniałe od porostów, dymu, wieku; trawa porastała rumowisko. Niektóre ze ścian nadal stały, kamienie jednak zwietrzały, a zaprawę dawno już wypłukały deszcze.

Zrujnowaną twierdzę zamieszkiwała banda jakichś półludzkich bandytów. Lustrując zbrojnych, elf zauważył, że groteskowymi sylwetkami były hobgobliny. Zielonoskórzy wystawili straże na murach - kilku wartowników rozmieszczonych w różnych miejscach; każdy ukrywał się za zawaloną ścianą, przewróconym filarem lub na szczycie kruszącej się wieży. Czarodziej potarł podbródek i pokiwał ponuro głową - nie było możliwości opuszczenia lasu od tej strony bez zaalarmowania potworów, chyba że po zapadnięciu zmroku.

Obserwując hobgoblinów zza gęstych krzaków, Morlanal stał się świadkiem brutalnej sceny. Wracający jak się zdawało od strony jeziora patrol przemoczonych brzydali zasalutował przed małpiszonem, który jawił się elfowi jako przywódca całej bandy. W świetle słońca zabłysnął drobny przedmiot - najwyraźniej jakiś klejnot, drobna biżuteria - o który wybuchła sprzeczka między sierżantem patrolu a jego przełożonym.

Osiłki herszta jak i zwiadowcy zwrócili się przeciwko zachłannemu rebeliantowi. Zabłysły zakrzywione miecze. Ostrza zatapiały się raz za razem w pachwinach, piersi i brzuchu niczym rzeźnickie noże. Ciało buntownika wiło się pod okrutnym dotykiem przez kilka przerażających sekund. Oprawcy wyrwali błyskotkę z rąk trupa. Okaleczone zwłoki zrzucono ze skarpy, prosto do ponurych wód rzeki, wijącej się i zapętlającej wokół wzgórza jak wielki świetlisty wąż.


Icarius 18-08-2015 17:44

Czarodziej Morlanal powoli stawał się oczami i uszami drużyny. Odpowiadało mu w pełni. Nowi kompani przyzwyczaili się nawet, że co jakiś czas zamykał oczy i pogrążał się medytacji. Przystanęli i Morlanal opowiedział im o wszystkim co widział nanosząc jednocześnie kolejne pozycje na mapę.

- Kasztel odcina naszą drogę na północ. -wskazał palcem mapę

- Goblinów jest ponad setka i mają wilki, co może im umożliwić pogoń za nami. Póki co nas nie wykryli i pozostałbym przy takim rozwiązaniu. Odradzam wszelakie próby minięcia go. Moim zdaniem powinniśmy zawrócić i spróbować obejść jezioro z drugiej strony. Spróbuję w międzyczasie dostrzec, gdzie człowiek w łódce przybije do brzegu. Jeśli niedaleko nas, moglibyśmy z nim porozmawiać. Powinien znać okolicę. Tajemnicze głosy- odniósł się do dziwnego zjawiska -mogą nam narobić problemów. Gdyby nie obecność goblinów można by je zbadać. W obecnej sytuacji wolałbym jednak nie ryzykować.

Kerm 18-08-2015 22:21

Człek, nurkujący nie wiadomo po co...
Dziwne głosy...
Ruiny, pełne hobgoblinów...
Nie da się ukryć - świetne urozmaicenie wyprawy.

- Z setką paskudnych stworów sobie nie poradzimy - powiedział cicho Reiner, równocześnie rozglądając się na wszystkie strony - to oczywista oczywistość. Nawet gdyby tylko stali i czekali, aż im pościnamy głowy, to byśmy się zamęczyli - dodał z cieniem ironii w głosie. - No i te dziwne głosy... Powinniśmy się trzymać jak najdalej od tego.

- Popieram pomysł, by obejść to jezioro z drugiej strony - dokończył myśl. - Przy okazji możemy popatrzeć, gdzie wyląduje ten poławiacz nie wiadomo czego. A nuż będzie wiedzieć coś o okolicy.

Hazard 19-08-2015 15:31

Dziecinne mrzonki o tym, że po opuszczeniu rodzinnych stron, wszystko zmieni się na lepsze prysły wraz z ich krótkim, acz obfitującym w niedające się opisać słowami wydarzenia. Volker w końcu przekonał się, dlaczego starsi w wiosce mówili mu, by nie zapuszczał się zbyt głęboko w dzicz podczas polowań. Opowieści, którymi karmiony był za młodu, wydawał się mu wtedy niczym więcej jak durną abstrakcją i bezsensowną plątaniną zasłoniętych pisakiem czasu wspomnień ludzi stojących u progu życia. I w rzeczywistości tak było…

Jednak prawda okazała się o wiele gorsza.

Podejrzany człowiek nurkujący jeziorze leżącym w całkowitym odosobnieniu od reszty świata. Co on tu robi? Jest sam? A może w pobliżu znajduje się osada? Dziesiątki pytań, na które nie prędko dane mu będzie uzyskać odpowiedź. Dlaczego ja?

Zaraz później ich uszy zaatakowały podstępne kobiece szepty. Volke nie mógł zrozumieć jak taki piękny i słodki głos może napawać go tak niewyobrażalną grozą. A z reakcji idącego z nim krok w krok psa wynikało, że nie był to bezpodstawny lęk. Łyk z flaszki nieco załagodził jego ciągle wystawiane na próbę nerwy. Niepokój jednak pozostał. Musiał być czujny.

Ostatnią, a zarazem najtrudniejszą do pokonania przeszkodą na jaką natrafili podczas tego krótkiego marszu okazała się banda zielonoskórych. I to najwyraźniej wcale nie taka mała banda. Ze słów długouchego wynikało, że do ich pokonania potrzebna by była mała armia. Którą na ich nieszczęście nie posiadali. Mieli natomiast krasnoludy. W czasie ostatniej misji Volker poznał upór, niewyparzony język i zapalczywość Rorana, ale w takiej sytuacji nawet on musiał uznać przytłaczającą przewagę wroga i zrezygnować z otwartej konfrontacji.

Nie spuszczając wzroku z „twierdzy” hobgoblinów, Volker przytaknął na słowa Morlanala i Reinera.

- Też tak uważam. Lepiej nadłożyć trochę drogi, niż ryzykować spotkanie z tymi kreaturami. A trzymanie się brzegu jeziora, jest lepszym wyjściem niż zapuszczanie się w te leśne szczyty na wschodzie. Ruszajmy czym prędzej, tym dłużej tu jesteśmy tym istnieje większe ryzyko, że nas zauważy jeden z ich patroli.

Matyjasz 19-08-2015 20:17

-Ponad setka?
Felix rozważył stosunek sił.
-Brakuje nam dziesięciu, może dwudziestu ludzi i pik. W jakimś parowie moglibyśmy ich pięknie wykrwawić. Chyba że pod osłoną nocy wspięlibyśmy się po wzgórzu, ale i tak za mało nas by zamek utrzymać.
Wskazał w stronę jeziora i rybaka.
-Może nie czekać aż spłynie tylko go poprosić do nas? Zna pan zaklęcie przemiany, jak pamiętam.-Zwrócił się do elfa.-Możesz go odwiedzić i grzecznie wypytać o okolicę?
-Jeżeli dziś nie znajdziemy jego przystani to może nam zniknąć na dobre. Kierunek właściwie jest nam obojętny i tak nie wiemy gdzie jesteśmy. Tylko nie możemy obozować tutaj.
Skrzywił się na wspomnienie.
-Ten śpiew.- Dreszcz przebiegł po jego plecach.- Czułem jak wdzierał mi się do głowy a z drzew kapała krew. Gdzieś tutaj jakaś kobieta zginęła tragiczną śmiercią i teraz prowadzi wędrowców ku zgubie. Więc rozbijmy się gdzieś gdzie nie słychać zawodzenia. Jak najdalej.-Dodał.

Fyrskar 19-08-2015 21:42

Marzenia o spokojnej podróży i rozbiciu obozu w bezpiecznym miejscu nad brzegiem jeziora można było włożyć pomiędzy inne nigdy niespełnione marzenia. Gdyby zaś kto sądził, że jest inaczej, masywne, wbijające się w ciemniejące niebo jak cierń ruiny kasztelu odwieść go mogły od takich myśli z łatwością właściwą wykidajłom z nulneńskich domów rozpusty. Ci słynęli z tego, że spotkanie z nimi na gruncie innym niż towarzyski zwykle kończyło się brakiem górnych jedynek, wybitych z w miarę kompletnej dotąd szczęki. Z równą łatwością zwykli owi mężowie posągowej postury wybijać nachalnym z łba głupie pomysły. Ponadto, Thurin nie łudził się, że hobgobliny są równie towarzyskie jak owe zbiry o pochlastanych mordach. Dowcipowi tamtych nie dorównywała nawet szklanica czystej wódki wylana w oczodoły.

Krasnolud przeniósł wzrok na nurka, jawiącego się jako czarny punkt, kropla w oceanie horyzontu. Kim mógł być? Czyżby poszukiwał dawno zaginionych skarbów, pozostawionych przez dawnych mieszkańców tego miejsca? Być może miał gdzieś obóz, albo może w okolicy znajdowała się jakaś wioska, ale Thurin nie wątpił, że znajdowałyby się one po drugiej stronie jeziora, z dala od ostrych hobgoblińskich noży. No właśnie, hobgobliny! Thurin pamiętał starcie w zapadającej się gospodzie, a także jeńca, którego stracił z oczu mierząc się z wielkim orłem, a który został potem członkiem banickiej szajki. Ciekawym było, jako kogo zachował ich w pamięci? Godnych pogardy morderców, któży odebrali życie jego pobratymcom? A może pełnych łaski wędrowców? Cóż, pewnym niemal było, że nie ma go w tym kasztelu - chyba nie zdążyłby tu przywędrować. Ale kto wie? W Królestwach Renegatów codziennością były wydarzenia wykraczające poza możliwości pojmowania i szybko podróżujący hobgoblin wyglądał na ich tle niejako blado.

O nurku przypomniał sobie, widząc śmietelną sprzeczkę pomiędzy hobgoblinim wojem, a jego dowódcą. Pełna przemocy scena obeszła Thurina mało, bowiem żółć się w jego ustach zbierała na myśl o podstępnych i morderczych zielonych skórach. Ale wyglądało na to, że nie tylko człowiek na łódeczce szukał w krystalicznej toni jeziora klejnotów i bogactwa.

Być może warto poszukać cennych zdobyczy na własną rękę? Thurin odsunął od siebie tę myśl. Moritz też zanurkował po pierścień. Kto wie, jakie mroczne słowa paść mogły nad tym jeziorem i skrytymi w jego głębinach skarbami? Dla niepewnego zarobku nie warto ryzykować życia i duszy. W myślach złożył kilka słów dla Moritza, licząc, że Gazul szepnie jego słowa staremu i ponuremu Morrowi. Thurin nie wątpił, że stary zwiadowca pił nektar i zajadał się słodkościami, a po śmierci dostąpił wszelkich zaszczytów. Niweielu było tego godnych tak bardzo jak on.

- Zgadzam się z Morlanalem w obu kwestiach. - stwierdził włóczykij, odkrawając sobie sztyletem kawałek sera. - Powinniśmy oddalić się od kasztelu szybko niczym galopująca sarna, a to wyklucza badanie tych - zawahał się. - szeptów. Prawdę powiedziawszy, napawają mnie one pewnym przerażeniem i fascynacją zarazem. Mój topór jest otulony kobiercem uszytym z magii i żaden duch nie jest mi straszny, o ile wyjdzie mi naprzeciw. Felix nazwał otaczające nas drzewa świadkami tragicznej śmierci jakiejś kobiety. Wiem ci ja, co rodzą przesiąknięte magią, mijające lata. Przywołują zmarłą znów na granicę życia, więżą ją w okowach nie-śmierci. Upiorne płaczki. Ruszajmy na południe, wzdłuż brzegu jeziora. I baczmy na słowa, jakie wypowiadają w ciemnościach duchy dni dawnych i zapomnianych. Bo przynieść nam mogę zarówno mądrość, jak i bolesną śmierć.

Rozplątał żyłki, obciążone zagiętymi w okrutny sierp haczykami, wcześniej z pewnym trudem wyciągnąwszy je z masywnej, skórzanej bryły juków. Trud oddały w widoczny sposób ranki po haczykach. Jęknął i possał zranione palce, przełykając gorące kropelki krwi. Westchnął, czując w ustach metaliczny posmak. Wiedział, że jeszcze przeleje się tu krew. Ale, by sprawę ująć kolokwialnie i prostacko, miał szczerą nadzieję, że wcześniej nałowi nieco ryb na kolację. I się wypróżni. Regularne wypróżnianie się sprzyjało wydajności podejmowanych prac. Jęknął, poruszywszy zdartym i wygniecionym od siodła tyłkiem. Kiedy rozbiją już obóz w rozwidleniu rzek, nareszcie sobie ulży.

Dnc 20-08-2015 07:28

Roran podczas swojego bardzo długiego życa nie omijał walk które były potrzebne i w których widział jakiś sens. Jednak nie przeżyłby tylu lat jeśli rzucałby się na każdego zielonego jaki jest w pobliżu. Nie był samobójcą albo Zabójcą Trolli czy czegoś tam. Dla niektórych to synonim.

Co prawda jego krasnoludzka krew gotowała się na myśl o starciu z hobgoblinami to wiedział jednak ze swojego wojskowego doświadczenia, że wydanie bitwy takiej armii mija się z celem.
Dlatego poparł pomysł ruszenia na około ruin.

- Dobra panowie, ruszajmy te tyłki bo mi zaraz coś w kroku się zrośnie. Jedziemy na tych wierzchowcach wolniej niż jakaś przekupka. Omińm tych parszywców a tego wędkarza-rybaka czy jak mu tam również. Jak dla mnie to pryskajmy stąd póki coś gorszego się nami nie zainteresuje - ostatnie zdanie z pewnością dotyczyło dziwacznych głosów które nawiedziały ich od pewnego czasu


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 12:11.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172