Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 04-07-2015, 02:37   #1
 
Baird's Avatar
 
Reputacja: 1 Baird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputację
[Warhammer] Krew na butach, czyli...



 

Krew na butach


Nadchodzi czas wojny. We wszystkich zakątkach Starego
Świata potężne armie szykują się do bitwy. Potężne Imperium Świętego
Sigmara stoi na czele sojuszu ludzi, długobrodych khazadów i wysokich
elfów z Ulthuanu. Posiadające czarodziejów władających magiczną mocą,
żołnierzy wyposażonych w długie miecze oraz cud nowoczesnej technologi,
proch, Imperium dzielnie bronikrainy ludzi przed najazdami północnych
hord. Na zachodzie podzielone intrygami zapatrzone w siebie królestwo
Bretonni zapomniało już o swojej chwalebnej i honorowej przeszłości, jest
jednak dla własnego dobra gotowe wesprzeć lud Sigmara w godzinie próby.
Na wschodzie Imperium leży pokryta śniegiem kraina gospodarów i ungołów
rządzona przez lodową wiedźmę i konnych bojarów, ziemie te od stuleci są
nękane przez trole i naj azdy Norsów pozostają w wiecznej gotowości lecz Kislev
pierwszy spłonie, gdy przyjdzie burza. Pod rządami najemnych generałów,
książąt kupieckich, czy też starych rodów szlacheckich, państwa-miasta Estalii
i Tilei działają prężnie wojując między sobą o wpływy, terytorium i władzę
nieświadome zagrożenia z dalekiej północy. Od ostatniej inwazji minęły dwa
wieki, ludność starego świata zdążyła zapomnieć o groźbie jaką jest chaos,
starsze rasy jednak nie zapomną terroru jaki niosą demony chaosu. Wielkie
poruszenie w pradawnych tunelach krasnoludów pierwsze zwiastuje zagładę.
Skaveny opuszczają
swe podziemne leża,
orkowie rozpoczynają
Łomot. Umarli wstają
z grobów by dołączyć
do armii nieumarłych.
Dowodzą nimi okrutni
wampirzy hrabiowie.
Zwierzoludzkie, kozie
abominacje plądrują
wioski w głuszy, biada
temu, który wpadnie w
ich łapy. Silni i groźni

wojownicy z północnych
rubieży są największym
koszmarem z jakim może
mierzyć się śmiertelnik.
Niestrudzeni i opancerzeni
od stóp do głów żyją bez
snu czy posiłku, napędzani
energią chaosu, a jedynym
celem ich egzystencji jest
przypodobanie się bogom
chaosu niszcząc wszystko
czego potężna czwórka nie
zdoła zniszczyć, zabić lub
skorumpować. Wspierani
przez straszliwe demony z
domeny chaosu czekają na
Wszech-wybrańca, który
skieruje ich niszczycielką
potęgę na krainy ludzi. Budzi
się pradawne zło, które od lat
spychane na margines urosło
w siłę. W gąszczu lasu, w sercu
miasta, głęboko pod ziemią oraz
na dalekiej północy zbierają się
siły, by wreszcie ruszyć do boju.
Zgrabić i zniszczyć krainy człowieka.
Wkrótce gromy wojny zabrzmią na nowo.
Wkrótce rozpocznie się era złamanych
przysiąg i pękniętych tarcz. Rozpocznie
się era ciemności. Koniec czasów.
Rozpocznie się czas
bitewnego młota.




ROZDZIAŁ I
Helmgart

Burza się skończyła. Inwazji jaką przypuścił Archaon na Imperium zakończyła się odwrotem sił chaosu spod Middenheim niecałe trzy miesiące temu. Choć ziemie na zachód od Kislevu zostały doszczętnie zniszczone, a ich populacja zabita lub wcielona do hordy to jednak Bretońskie pogranicze było raczej spokojne. Nieliczne bandy zwierzoludzi, wciąż niesione energią jakiej nabrały podczas inwazji plądrowały szlaki handlowe oraz odcięte od cywilizacji wsie. Burza się skończyła, lecz zło już zagnieździło się w sercu Imperium.
Ulewny deszcz przestał lać, a zza chmur wyszło słońce. Wstał nowy dzień w przygranicznym mieście Helmgart. Helmgart to forteca wycięta w zboczu góry i leżące pod nią miasteczko o tej samej nazwie. Ziemie te należą do margrabiego Reinhardta von Mackensena, który znany w całej okolicy ze swojego zamiłowania do armii jak i do niezwykłej surowości względem przestępców uczynił z Helmgartu prężny ośrodek handlu oparty na bogatych złożach rudy, usługach dla wojska i najemników oraz podatkach granicznych. Forteca oraz jej mieszkańcy stoją więc na straży nie tylko granicy z Bretonnią, ale i ważnego szlaku handlowego idącego przez Przełęcz Uderzającego Topora. Dzięki zainteresowaniom margrabiego oraz sporym funduszom jakie posiada, garnizon fortu składający się z ponad stu zawodowych, świetnie przygotowanych żołnierzy oraz prawie dwustu pięćdziesięciu niewiele gorzej wyszkolonych ochotników forteca uważana jest za niezdobytą. Fort Helmgart oprócz funkcji wojskowych pełni również funkcje cywilną. Głęboko we wnętrzu góry znajdują się lochy fortu, które dla miejscowych kryminalistów znane są jako Ciemnia. Ciemnia to kilometry tuneli górniczych wijące się pod górą, a jedynym znanym wyjściem z niej jest brama twierdzy. To właśnie do kopalni zsyłani są wszyscy przestępcy, który winy udowodni sąd. Do wydobywania żelaza margrabia odsyła wszelkiej maści kryminalistów, jedyną różnicą między więźniami jest czas jaki spędzą w Ciemni. Dla pomniejszych złodziei, opryszków i gwałcicieli jest to zazwyczaj kilka lat. Najgorszy los czeka morderców, heretyków i w oczach margrabiego najgorszych ze wszystkich, dezerterów, którym zazwyczaj grozi dożywocie pod ziemią. W lokalnym slangu przestępczym przyjęło się już nawet powiedzenia "Spać pod ziemią" , które znaczy, że ktoś ma długą odsiadkę w Ciemni. Zapotrzebowanie na rudę oraz usługi zwiększyło się, gdy w Helmgartcie otworzyły swoją siedzibę gildie najemników, pierwszą z nich byli Stalowi Synowie. Gildia jest dość niecodzienną mieszanką rycerzy, biednej szlachty oraz weteranów wojskowych z całego Starego Świata. Głównym warunkiem przynależności do Synów jest tytuł szlachecki, herb lub dekada czynnej służby w armii. Siedzibą Stalowych Synów jest zachodnia wieża w forcie Helmgart, którzy rzadko opuszczają mury fortu. Niedługo po nich w mieście zjawili się pierwsi członkowie Ostrzy Myrmidii, którzy wykupili jedną z kamienic i rozpoczęli rekrutacje po obydwóch stronach przełęczy. Ostrza mający większe zaplecze i będący bliżej szarego człowieka szybko stali się znani w regionie jako obrońcy uciśnionych. Synowie Gotreka zjawili się w Helgartcie dopiero w trakcie Burzy. Krasnoludy trzymały się razem, a ich członkami mogli zostać jedynie zabójcy podążający ścieżką Throrina. W każdej karczmie czy innej spelunce przesiadywały do tego dziesiątki najemnych mieczy, nie zrzeszonych z żadną gildią oraz nie posiadających żadnego standardu. W oczach gildii jak i żołnierzy z garnizonu były to zwykłe moczymordy i awanturnicy, którzy liczą na łatwy zarobek przy machaniu mieczem. Najemnicy w tych jakże ciężkich czasach dla wielu kupców oznaczali dodatkowy pieniądz utracony, gdy szlaki handlowe zostały odcięte przez rajdy zwierzoludzi na karawany i wsie. Kowale, płatnerze, szynkarze, a nawet i zwykli szewcy oraz krawcy zaczęli zbierać się z okolicy, gdy tylko pojawiła się dla nich okazja zysku na najemnikach oraz zwykłych poszukiwaczach przygód. Wszystko zdawało się wracać do normy na pograniczu, lecz w Imperium spokój nigdy nie trwa długo.
Posłaniec gnał traktem, nie zwalniając nawet przy bramie. Ubranie jak i wierzchowiec gońca były przemoczone i pokryte błotem. Świadczyło to o tym, że nie zwolnił on nawet w czasie nocnej burzy, która zmieniła się o świcie w trochę mniej hałaśliwą ulewę. Posłaniec zostawił konia przy stajni i ruszył biegiem fortu gdzie mieszkał margrabia. Kilka godzin później z fortu wyruszyli pierwsi żołnierze, a w raz z nimi wieści, które dostarczył posłaniec. Bogenhafen zostało zaatakowane przez spore siły zielonych. Orkowie pod przewodnictwem wrednego Bossa zapewne liczyli za wszczęcie kolejnego Łomotu. Niespodziewający się ataku garnizon Bogenhafen zdążył jedynie zabarykadować się za murami pięciotysięcznego miasta i wysłać posłańca do Helmgartu. Trzydziestu zawodowych żołnierzy, siedemdziesięciu ochotników oraz dwie kompanie najemnicze opuściły Helmgart jeszcze tego samego dnia. Dwustu chłopa ruszyło na pomoc Bogenhafen. Tydzień minął bez wieści, w końcu powróciły tylko trzy tuziny rannych i wyczerpanych ludzi oraz trzech krasnoludów.
Komendant Ostrzy Myrmidii nazywanych potocznie Myrmidonami stał przy stajni na tyłach kamienicy, która była siedzibą gildii. Komendant Lorenzo wiedział, że nawet z najgorszych mętów,kryminalistów czy też zwykłego skurwysyna da się zrobić dobrego najemnika, najpierw jednak trzeba oddzielić ziarna od gówna. Lorenzo popatrzył na wozy, które właśnie wjechały na plac. Na jednym z tych wozów siedzieli bohaterowie tej opowieści. Niedoszli najemnicy zeszli z wozów i ustawili się pojedynczym szeregu. Lorenzo wziął dużego gryza zielonego jabłka po czym wyrzucił resztę. Gdy przeżuł kwaśnawy owoc przemówił do przybyłych.
- Jestem komendant Lorenzo Azarola wy jednak parszywe hijo de puta będziecie mnie znać jako swój najgorszy koszmar. Jestem dowódcą Ostrzy Myrmidii w tej części zapomnianego przez bogów świata. Nie obchodzi mnie kim byliście zanim tu przybyliście, od teraz jesteście częścią kompani najemników do której przystąpiliście podpisując ten kontrakt.- Lorenzo uniósł w powietrze kawałek papieru. Ci którzy podczas podpisywania dokumentu byli trzeźwiejsi dobrze pamiętali jego warunki, jednym z głównych punktów był gwarantowany cotygodniowy żołd i równie pewna śmierć w przypadku dezercji. Lorenzo kontynuował.- Od tej pory jesteście własnością Ostrzy, moją własnością pendejos. Na wasze nieszczęście wypożyczę was do sierżanta Larsa dopóki nie będziecie najemnikami z krwi i kości.-
Wysoki, długowłosy Nors wyszedł na przód. Jego gołą wyrzeźbioną klatkę piersiową zdobiły niebieskie wzory, u pleców miał za to przewieszony ogromny, dwuręczny topór.
- Lars zrobi z was ostrza, ale zanim Lars was wykuje Lars was złamie.- Norsmen powiedział grubym, niskim głosem z silnym północnym akcentem i uśmiechnął się lekko.

Wieczór przyszedł późno, dzień dłużył się niemiłosiernie, ale w końcu Fritz, Luigi, Magnar i Heinz znaleźli się w karczmie, gdzie mogli przygotować się na kolejny dzień z Larsem.
Czterech awanturników poznało się na szlaku, gdy okazało się, że łączy ich wspólny cel podróży postanowili trzymać się razem. Fritz znany był wśród towarzyszy jako były przemytnik z powodu tatuażu na przedramieniu, był on również woźnicą własnego wozu i to na nim właśnie przybyła tu cała czwórka. Luigi, piąte dziecko Estalijskiego mistrza fechtunku przybył do Imperium w poszukiwaniu sławy i pieniędzy. Jak na Estalijczyka miał ciut za jasną cerę, poza tym reszta się zgadzała. Był i rapier przy pasie i wytworne ubranie, a wokół jego osoby unosił się silny zapach perfum. Kręcone, czarne włosy, ciemne oczy i co niezwykłe jak na Imperium szeroki, pełny uśmiech charakteryzowały jego twarz. Był szczupły i gibki, jak twierdził zawdzięczał to intensywnemu treningowi szermierczemu pod okiem swego ojca Abelarda. O tym, że to prawda zdążyła przekonać niedawna przygoda na trakcie w czasie której Luigi wykazał się biegłością we władaniu rapierem, gdy podczas podróży ich wóz został zaatakowany przez bandytów. Sam Luigi położył czterech przeciwników i przechylił tym szalę zwycięstwa na stronę obrońców. Magnar kapłan boga zabójcy Throrina był jak to przystało na krasnoluda hardym i mężnym chłopem, który choć był klechą mógł swoją odwagą zawstydzić nie jednego woja. Ostatnim członkiem grupy był Heinz, wędrowny czarodziej z kolegium światła, który jednak nie miał jeszcze okazji wykazać się w walce, choć może to i dobrze gdyż magia to straszna siła i raz uwolniona rzadko daje się znów okiełznać.
Nadobna panna podała na stół towarzyszy dwa dzbany piwa.
Luigi sięgnął po kufel, nalał sobie do pełna ze dzbana i upił z kufla sporego łyka.
- Tego jednego będzie mi brakować po powrocie z pieniędzmi do rodzinnej Estalii- powiedział odstawiając kufel i szczerząc się do kompanów.- Waszego piwa. U nas robi się i pije znakomite wina. Nie mogę sobie przypomnieć karczmy w której by serwowano piwo, a już na pewno tak zacne.- Luigi uśmiechnął się lubieżnie wiodąc wzrokiem za odchodzącą kelnerką.- Kobiety też inne, ale mogą być, do wszystkiego się można przyzwyczaić. Co sądzicie o Lorenzo? Sprawia wrażenie dobrego dowódcy. Inna sprawa, żeby kogoś poznać trzeba z nim przejść przez ogień bitewny. Tak samo będzie pewnie z nami i Lorenzo. Dopiero w bitwie czegoś się o sobie dowiemy. Mam na myśli prawdziwą bitwę nie taka potyczkę jak ostatnio. A wy co sądzicie?- Szermierz popatrzył z nadzieją na towarzyszy.
Fritz nalał sobie szczodrze ze dzbana i podrapał się w zamyśleniu po brodzie. Spośród nowo poznanych towarzyszy Luigi wydawał mu się zarówno najweselszy, jak i najniebezpieczniejszy… chociaż z magistrami to właściwie nigdy nie wiadomo.
- Piwo jak piwo.- Odrzekł upiwszy pierwszy łyk.- Jak okoliczności pozwolą, to Cię kiedyś zaproszę na jakieś porządne, karaczane, przez rodaków Megnara warzone.- tu skinął kapłanowi, bo wedle starego, woźnickiego porzekadła, “kto nie smaruje, ten nie jedzie”, wolał zawczasu przypodobać się towarzyszom. Słowa przecie nic nie kosztują, a kto wie, do kogo przyjdzie się w przyszłości odwrócić plecami.- Należy Ci się, za to coś odstawił na drodze. Jak nic by nas rozgrabili, a o wóz w tych czasach trudno- Fritz pociągnął kolejnego łyka. Dawno nie pił lepszego, ale po co mówić estalijczykowi? Niech myśli, że imperialnych piwowarów stać na więcej.
Megnar pamiętał słowa ojca, który zawsze powtarzał że to walka najmocniej wzmaga pragnienie. Po przechyleniu i opróżnieniu kufla, przypomniał sobie że miał przekonać się o tym po prawdziwej bitwie. Takiej o której mówił Luigi, który w prawdzie musiał wiedzieć co mówi sądząc po umiejętnościach szermierskich. Może i nie była to bitwa z prawdziwego zdarzenia, lecz pragnienie doskwierało krasnoludowi mimo to.
- A prawda, to to karczemne jak każde. Ale lepszego niż khazadzkie nie uświadczysz!- Dorzuciwszy swoje trzy grosze do dyskusji o piwie, Megnar polał sobie kolejny kufel. Po czym popijając słuchał co mają do powiedzenia znajomkowie o ich dowódcy
Lekko posiwiały dobrze zbudowany mężczyzna odsunął z czoła swoje włosy i zawinął je za uszy. Nigdy nie miał tak długich włosów ale od kiedy przestał się przejmować takimi przyziemnymi sprawami, teraz głowę zaprzątały mu myśli o wyższej nauce jaką jest magia. Spojrzał szybko na swych nowych towarzyszy. Na trochę naiwnego i pobudliwego szermierza. Bardzo przyziemnie myślącego woźnicy i kapłana, który równie dobrze mógłby być górnikiem, kowalem czy kimś tam innym kim przeważnie byli krasnoludzi. Słowem jak dla niego nie wyróżniał się niczym od innych współbratymców i szybko spostrzegł, że chyba padło jakieś pytanie i teraz oczekuję się by on też zabrał głos. Sprawnie przeszukał w swych myślach o czym tak naprawdę debatowali towarzysze i nalał sobie trochę do kubka. Przeważnie nie pijał alkoholu to opóźniało jego reakcję i sprawność jego najpotężniejszej broni-umysłu.
Wziął łyka i rzekł zupełnie szczerze:
- Piwo, jak piwo.- Przecież zupełnie się na tym nie znał, ale by nie być odebranym za chama i grubianina pociągnął temat.- Takie albo i lepsze mógłby sam przygotować. Pewnie jeszcze Wam nie mówiłem ale nim odkryłem w sobie magiczny talent i POWOŁANIE - tu zrobił lekką przerwę by każdy zrozumiał, że tajemna magia to coś więcej niż nauka.- to byłem aptekarzem. Jak bym zdobył tylko potrzebne składniki to takie coś można by zrobić. Myślicie, że browar przy garnizonie by się opłacał? - Zapytał zupełnie nie znając realiów życia w większym mieście. Przecież ostanie lata swojego życia albo przeżył na wioskach robiąc jakieś podrzędne mikstury dla wieśniaków albo w niewielkich miasteczkach w których była pilna potrzeba by uzyskać pomoc od wprawionego aptekarza albo spędził je w lasach ukrywając się przed bezmózgimi istotami jakimi w sporej większości są ludzie.
Phirsich pozostawił innym komentarz względem kobiecej urody. Nie odmówił sobie jednak gorzkich spostrzeżeń na temat dowódcy.
- Ten cały Lorenzo to służbista z kijem w rzyci. Tacy to zawsze mają się za lepszych niż inni. Założę się, że aż go ręka świerzbi do rozdawania razów za najdrobniejszą przewinę, ale sam to będzie komenderował z tylnych linii, w zbroi grubej jak blat tego stołu!- [i/] tu trzasnął pięścią w rzeczony mebel, aż trunek zachlupał w kuflach. Nie był bynajmniej bardzo rozsierdzony. W życiu już swojego kopniaka oberwał, a na dowodzącego rady nie ma. Łupnięcie miało jedynie podkreślić jego słowa, a nóż dotrą do Estalijczyka, choć wyglądał na młodego idealistę, co to na świat patrzy przez skrzywione zwierciadło. Może kto inny wyprowadzi szermierza z błędu, Fritz popijał spokojnie, czekając aż swą opinię przedstawią pozostali.
Krasnolud nie przejął się obawami Fritza, mimo że sam odniósł podobne wrażenie.
- Jak dla mnie to na osądy przyjdzie czas, jeśli przyjdzie nam przeżyć znaczy że nie taki zły z niego dowódca.- Choć Megnar nie chciał sprawdzać tego na własnej skórze, to był to jednak najpewniejszy sposób.
Po uzyskaniu odpowiedzi Heinz pokiwał lekko głową i uważając, że odpowiednio już pociągnął dany temat przeskoczył na kolejnym o którym rozmawiała drużyna.
- Jak dla mnie może być i największym skurwysynem jaki jest. Obojętne póki płacą.- Meyer nie był materialistą, ale wiedział, że razem z pieniędzmi można zdobyć coś czego pragnął najbardziej i za co gotów był oddać duszę i ciało. Mianowicie tą żądzą była potężna moc.
- Nie podzielam pańskich poglądów senor Fritz.- Obruszył się Luigi.- Gotów jestem się założyć, że kapitan Lorenzo jest szlachetnym i odważnym człowiekiem. Inaczej bym się nie zaciągnął. Chwala niech będzie Myrmidii moja sakiewka jest jeszcze pełna i nie jestem przymuszony zaciągać się pod rozkazy byle łachudry. Kapitan to mój krajan, a Estalia jak powszechnie wiadomo to ziemia odważnych mężczyzn, bohaterów można by rzec. Wierzę, że Lorenzo jest dzielnym człowiekiem. Przyznaję, że wydawał się nieco szorstki, ale to zwykła wojskowa maniera. Na pewno panowie mamy do czynienia z dżentelmenem, jestem tego pewien.-
Skończywszy Luigi szybko podniósł wyperfumowaną chusteczkę do nosa chcąc opanować ekscytację. Wiedział, że łatwo się zaperzał w dowodzeniu swoich poglądów co czasami wpędzało go w kłopoty. Nie chciał poza tym zrobić złego wrażenia na swoich niedawno poznanych towarzyszach.
Fritz osuszył kufel. Magister prezentował wcale zdrowe podejście do spraw. w dodatku miał widać żyłkę do interesów, a jeśli to o piwie to nie czcze przechwałki to mogliby wejść w jakąś spółkę. Później. Na razie trzeba zapewnić Luigiego o swojej przychylności jego rodakom.
- Ależ oczywiście, nie chciałem Ci uchybić, przyjacielu.- Celowo użył tego słowa, bacznie obserwując reakcję szermierza. Rozłożył szeroko i bezradnie ręce, prawie wytrącając przechodzącej służce tacę ze dzbanem.- Wybacz, ale zgryzota mi doskwiera i brak ufności względem ludzi. O przepraszam.- Rzucił obróciwszy się w stronę trąconej i zaraz oparł ręce na kolanach.- Kapitan Lorenzo to zapewne wspaniały dowódca, o czym może zdążymy się przekonać. Jako cywilowi ciężko mi to jednak ocenić i z pewnością Ty masz o tym lepsze pojęcie.- Lekko przeszedł z Estalijczykiem na "Ty” i odczekał, czy Luigi przyjmie to wyciągnięcie ręki od byłego przemytnika. Ten jednak zakończył dalszą rozmowę.
W tym samym czasie, gdy Fritz i Luigi rozmawiali Heinz udawał, że zamyślony znów patrzy za okno, ale tak naprawdę wsłuchiwał się w wymianę zdań między towarzyszami. Magister ocenił młodego Estalijczyka jako tego którego łatwo wytracić z równowagi i znieważyć. Oby nie mieli później przez to kłopotów. Natomiast Fritz wydał mu się zdolnym manipulantem i na pewno będzie trzeba uważać na tego cwaniaka. Sam nie dorzucił swoich trzech groszy, a raczej skupił się reakcji krasnoluda-kapłana. Póki co wolał być obserwatorem niż czynnym uczestnikiem konwersacji
- W każdym kraju i każdej rasie, trafiają się łachudry i krętacze.- Krasnolud spokojnym tonem powiedział to ludzi.- Jak nie poznasz kogoś osobiście, to nic o nim nie wiesz.-
Megnar nie lubił oceniania innych bez dosadnych doświadczeń znaczących o tej osobie. Dla uspokojenia pociągnął dwa duże łyki piwa, i kontynuował rozmowę.- I tak jak o was panowie już jakieś zdanie mogę mieć tak o dowódcy nic powiedzieć nie mogę. I choć wierze, że będziemy dobrą kompanią to czy nasz dowódca także się taki okaże, nie wiem.-
- Masz zupełną rację zobaczymy jak będzie, teraz każde paplanie jest przysłowiowym wróżeniem z fusów.- Rzekł Heinz mając nadzieję, że zakończy tą przynajmniej dla niego jałowa dysputę. Czarownik odstawił piwo na bok zadowalając się wodą.
- Za nasze spotkanie kompanija!- Wznosząc toast, krasnolud postanowił wrócić do normalnych karczemnych rozmów.
Jakiś czas później Luigi już kroczył ku dziewce służebnej wspartej o bar i rozmawiającej z karczmarzem.
- Moje uszanowanie senorita. Jestem kawaler Luigi de Toledo, Estalijczyk. Byłbym bezbrzeżnie wdzięczny mogąc poznać twe imię o flores del norte. Jeśli panna pozwoli chciałbym ją zaprosić na spacer wieczorem. Klnę się, że mam najczystsze zamiary. Nic senioricie z mojej strony nie grozi. To jak, da się senorita namówić?- Powiedział po czym uśmiechnął się w najbardziej rozbrajający sposób.
Dziewczyna popatrzyła na Estalijczyka, uśmiechnęła się i odpowiedziała z wyraźnym bretońskim akcentem.- Wybacz amigo, ale nie umawiam się z najemnikami. Me imię jednak możesz poznać. Jestem Astrid.- Po tych słowach odeszła z dwoma pełnymi kuflami do kolejnego stolika odwracając się jednak rzuciła Luigiemi ostatnie spojrzenie i niewielki uśmiech.
Luigi prychnął na odmowę dziewki i podniósł do nosa chusteczkę nasączoną perfumami co zawsze go uspokajało gdy był zdenerwowany. Odwrócił się na pięcie od kontuaru i wrócił do stołu.

Następny dzień minął nowym członkom kompanii pod sztandarem potu i krwi, głównie potu. Plac ćwiczebny przy siedzibie gildii był oblegany przez nowych rekrutów oraz kilku instruktorów w tym panią porucznik Serine.
- Zasłoń się Gunter! Po chuj Ci ta tarcza skoro jej nie używasz. Jean ty bretońska pierdoło! Ile razy mam Ci powtarzać, żebyś wstrzymał oddech gdy strzelasz. Dobrze Luigi, paruj całym ostrzem, po to masz lewak.- Serine krzyczała przechadzając się w tą i z powrotem po placu dając instrukcje rekrutom. Jedynie Ci którzy posiedli naturalny dar przekonywania mieli szansę wymigać się od ćwiczeń z Seriną, czy to udając chorych czy w inny, bardziej przemyślany sposób.
Luigi lubił ćwiczenia. To zamiłowanie wpoił mu ojciec. “Kiedy nie stać cię na szampierza sam musisz się obronić w razie czego.” Te słowa, jakże prawdziwe zapadły mu w pamięć i z radością pocił się na placu ćwiczeń. Wiedział, że może mu to kiedyś ocalić życie. Szczególnie poświęcał czas ćwiczeniu walki z rapierem i lewakiem. Niedawno zakupił lewak, a jeszcze nie był obznajomiony z walką kombinacją tych broni. Jedyne co mu trochę przeszkadzało to, że szkoli go kobieta. W Estalii przeznaczeniem kobiety było opiekowanie się domem i dziećmi, nie walką, ale szybko przekonał się, że porucznik Serina w pełni zasługiwała na swoje stanowisko i nadzór nad szkoleniem. Fritz dołączył do ćwiczeń tylko w celach poglądowych. Nie przykładał się, a napominany przez instruktorkę, oczywiście z podpatrzonym u weteranów salutem, przepraszał za brak koncentracji, by zaraz znów oszczędzać się w dalszym treningu. Obserwował natomiast aktywnie innych ćwiczących, by ocenić z kim warto się trzymać, a kogo unikać. Megnarowi nie przeszkadzało spędzanie czasu na treningach, zawsze uważał że warto szkolić swoje umiejętności. Poświęcił też czas na opanowywanie swoich kapłańskich umiejętności, i modły do Throrina. Obserwując swoich towarzyszy jak i innych trenujących, starał się wybierać coraz lepszych partnerów do treningu. Heinz wymigał się od treningów i zajął się bardziej mistycznymi zajęciami, gdy wszystko co miał w planach było skończone czarodziej zabrał się za równie ważną medytację, choć dla niewprawnego oka mogło to wyglądać jak drzemka.
Na ćwiczeniach spędzili nie tylko następny dzień, ale także i cały następny tydzień.
W trakcie śniadania w siedzibie gildii do stolika przy, którym siedzieli Luigi, Megnar, Heinz i Fritz podszedł Lars. Zmierzył wszystkich zimnym spojrzeniem po czym powiedział.
- Lars ma przekazać, że Lorenzo chce was widzieć gdy zjecie.- Po tych słowach blond włosy olbrzym odszedł bez pożegnania.
Luigi był bardzo podekscytowany tym, że komendant chce ich widzieć.
- Zobaczycie, zleci nam pewnie tajną misję. Wpadliśmy mu w oko, szczególnie ja bo dobrze walczę, ale wstawię się za wami nie ma obawy.-
Fritz był przekonany, że powodem była jakaś przewina i zaraz zostaną wszyscy ukarani.
- Moim zdaniem zostaniemy raczej odesłani do jakiejś karnej roboty, na wartę, do kuchni, czy kopać latryny.- Przemytnik nie podzielał optymizmu Luigi’ego.
Natomiast krasnoludowi przyszła na myśl tylko misja. Wątpił by była ona tajna, ale tym bardziej nie dowierzał, że sam komendant zlecałby im kopać latryny.
- Na pewno przyjdzie nam wyruszyć na misję, czy tajną powątpiewam.- Megnar uspokajał zapał Luigiego.
- Ale na pewno sam komendant nie zleca robót karnych.-[/i]
Po posiłku cała czwórka udała się do kwatery komendanta. Idąc do kwatery komendanta Luigi gadał bez przerwy przechwalając się i poprawiał na sobie skórznie i ubranie. Chciał być bez zarzutu gdy stanie przed dowódcą. Biuro i zarazem kwatera Lorenzo znajdowała się na ostatnim piętrze kamienicy jaką okupowały Ostrza Myrmidii. Drzwi do gabinetu komendanta były zamknięte, jedynie stary Hermann zamiatał podłogi. Drzwi do gabinetu otworzyły się i wyszła z nich porucznik Serina.
- Dobrze. Już jesteście. Wchodźcie.- Powiedziała.

Po wejściu do środka Luigi stanął na baczność i oddał honory, Fritz wszedł zaraz za Estalijczykiem, żeby trzymać się bliżej sprawiającego dobre wrażenie szermierza. Przemytnik nie prezentował się co prawda tak okazale, ale i tak powtórzył od niechcenia pozdrowienie względem dowódcy. Wchodząc do gabinetu, krasnolud zachowywał pełną powagę. Wiedział, że przed dowódcą trzeba prezentować się jak przystało, ale nie zamierzał też stać się pokornym pupilkiem komendanta. Heinz wszedł jako ostatni do starając się małpować ruchy i przywitanie towarzyszy, gdyż nie miał pojęcia o musztrze ani o wojskowym oddawaniu honoru.
Czarodziej zmierzył wzrokiem panią porucznik i czekał co też ciekawego ma im do powiedzenia.
W gabinecie Lorenzo oprócz komendanta i Serine, stał również Lars. Potężny Norsmen był teraz odziany w pełną Norską zbroje, nie przypominał on jednak maruderów, którzy najechali Imperium pod sztandarem chaosu. Komendant popatrzył na całą czwórkę przez moment w ciszy po czym rozpoczął.
- Serine twierdzi, że dajecie sobie radę na placu, to dobrze. Po Bogenhafen brakuje nam zdolnych ludzi, a tych nam teraz najbardziej potrzeba. Większość to chłopi szukający sławy albo zwykłe bezużyteczne moczymordy, mięcho na linię frontu nie nadające się do niczego innego niż śmierć z piką w dłoni. Nie wezwałem was tu jednak by was chwalić. Mam dla was zadanie. Po porażce pod Bogenhafen siły zielonoskórych wycofały się w Góry Szare na pograniczu Reiklandu i Parravonu, na nasze własne podwórko. Nie uszło to uwadze gubernatorowi Parravonu, który obawia się, że przetoczą się oni przez jego ziemie by dotrzeć do masywu Orcal. Diuk Armand de Coquerone pragnie uniknąć konfrontacji z zielonoskórymi jak i radą miejską Parravonu, zwrócił się więc do nas. Gubernator chcę się pozbyć problemu nim ten stanie się zbyt uciążliwy i zrobi to za każdą cenę. Co to oznacza, chyba nie muszę wam mówić. Sierżant Lars razem z kilkoma innymi ruszy przodem do Parravonu, gdzie będzie na was czekać i poinstruuje was co dalej.- Lorenzo spojrzał na Larsa, ten schylił głowę i ruszył do wyjścia, po drodze zatrzymał się przy bohaterach i rzucił w ich stronę.- Do zobaczenia na miejscu za dwa dni dziewczynki.- I z szerokim uśmiechem zadowolenia wyszedł z gabinetu. Ciężko stwierdzić co przerażało ich w tamtej chwili bardziej wizja walki z zielonymi czy może uśmiechnięty Norsmen, nie mieli jednak czasu by to przetrawić, Lorenzo mówił dalej.
- Tu jest wasz żołd za ten i przyszły tydzień.- Komendant wskazał cztery sakiewki leżący na biurku przed nim.- Wydajcie je mądrze jeśli chcecie przeżyć wycieczkę do Bretonni. Przy forcie znajduje się płatnerz, oferuje on najlepsze ceny jak i sprzęt, a do tego członkowie Gildii dostają 10 procent zniżki. To wszystko, teraz spieprzajcie.-
Cała czwórka ruszyła do drzwi, zanim jednak czarodziej zdążył wyjść Lorenzo zawołał go słowami.
- Meyer ty zostań.-
Gdy Heinz usłyszał swoje nazwisko i rozkaz zaczął się zastanawiać o co może chodzić. Miał nadzieję że będzie mógł jakoś wesprzeć swych towarzyszy swoją magią Światła. Magister Światła podniósł sakiewkę, zważył w ręku w czasie gdy wszyscy opuścili gabinet. Gdy zostali sami Lorenzo zaczął mówić.
Z zaciekawieniem został gdy wszyscy wyszli i czekał na dalsze instrukcje.
- Wiem z pewnych źródeł, że jesteś czarownikiem senor.- Lorenzo zrobił długą pauzę po której mówił dalej.- Pochodzę z dużego miasta i nie wierzę w żadne zabobony, ale jestem też praktycznym człowiekiem widziałem co potrafią magowie z Imperium więc muszę Cię prosić byś nie rzucał żadnych czarów na terenie Gildii chyba, że otrzymasz taki rozkaz. Zrozumiałeś magu?-
Heinz do końca wysłuchał tego co ma mu do powiedzanie jego nowy dowódca starając się nie zdradzić niczego swoją miną. Był niewzruszony jak posąg. Po chwili namysłu rzekł.- Ależ oczywiście panie Kapitanie. Przez myśl mi nie przeszło by wykorzystywać moje wrodzone zdolności do przewagi nad reszta najemników. Jednakże chciałbym uprzedzić, że w ramach obrony mogę zachować się intuicyjnie i mimowolnie wypuścić trochę swojej mocy.- Heinz próbował ubrać to w jak najbardziej naturalne słowa, ale jednocześnie przekazać w pełni swoje intencje
- Jest to dla mnie oczywiste, ale raczej nie powinneś mieć problemu ze swoimi nowymi kompanami. Żaden z moich ludzi nie jest tak głupi by w siedzibie gildii rzucać się na jednego ze swoich, a do tego na maga.- Lorenzo sięgnął do szuflady biurka i wyciągnał z niej kawałek pergaminu. Komendant chwycił pióro zanużone w kałamażu i zaczął pisać jednocześnie mówił dalej.- Miałem okazje służyć z Imperialnymi magistrami i wiem, że w przeciwieństwie do reszty grupy, tobie wizyta u kowala na niewiele się zda. Jest w mieście ktoś kto może Ci pomóc w równym przygotowaniu się misji. Przy targowisku znajdziesz sklep zielarski pod szyldem “Zioła i maści na różne przypaści.” Jego właściecielka Agnes posiada również jak by to powiedzieć, przedmioty bliższe twojej profesji. Tu masz adres.- Lorenzo skończył mówić i przez chwilę w powietrzu wisiała cisza, nagle przerwał ja głos komendanta.- Na co czekasz? Wypieprzaj.-
Heinz się bardzo ucieszył. Pozwolił sobie z tej okazji na lekki uśmiech, wziął pergamin i zrobił jakiś salut, który w jego mniemaniu miał być pożegnalny i wyszedł w poszukiwaniu towarzyszy.
W tym samym czasie przed siedzibą gildii na naszych bohaterów czekało trzech nietypowych gości. Luigi był podekscytowany zadaniem zleconym przez komendanta. Któż wie gdzie ono nas zaprowadzi. Myślał sobie. Jak miał się przekonać pierwsza niespodzianka czekała na niego zaraz po wyjściu z siedziby kompanii. Gdy Megnar w towarzystwie dwóch ludzi wyszedł przed kamienicę podeszło do niego trzech krasnoludzkich zabójców. Zabójcy wyglądali praktycznie tak samo. Ich głowy zdobiły rude włosy i brody, ich nagie torsy pokryte były licznymi pamiątkami z bitew, a każdy z nich dzierżył olbrzymi jak na khazada dwuręczny topór. Jeden z krasnoludów wystąpił przed swych towarzyszy i przywitał krasnoludzkiego kapłana w ich własnym języku.
- Bądź pozdrowiony kapłanie potężnego Throrina, patrona zabójców, boga wojownika.- Khazad odczekał chwilę na odpowiedź Megnara zanim kontynuował.
- Pozdrawiam ku chwale Throrina.- Odpowiedzieł Megnar.- W czymś mogę służyć pomocą?-
- Olbrzym z północy powiedział nam, że ruszacie na zachód by walczyć z zielonymi. Nazywam się Berlin Zguba Olbrzyma, to jest Karlin Ogrowa Pięść, a ten stary tam to Varlin Pogromca Żmija. Ja i moi towarzysze jesteśmy ostatnimi z Synów Gotreka, reszta naszych znalazła chwałę podczas obrony ludzkiego miasta, nam jednak Throrin nie pozwolił jej zaznać. Przez ostatnie trzy tygodnie myśleliśmy że my niegodni, ale wtedy olbrzym o niebieskich oczach powiedział, że będziecie ruszać na zachód by wykończyć te zielone ścierwo, które plądruje teraz nasze Karaki w Górach Szarych. Błagamy Cię przeto kapłanie zabójcy pozwól nam dołączyć do twojej kompani abyśmy odnaleźli chwalebną śmierć w tej całej Bretoni. Jesteśmy twoi do dowodzenia.-
- Rad jestem że mnie na przewodnika ku wiecznej chwale wybraliście, jeśli Throrin pozwoli pieśni o waszej ostatniej bitwie niosły będą się przez wieki.- Po przekazaniu błogosławionego znaku, kontynuował.- Nazywam się Megnar Denakil, gdy nasza kompania będzie cała i gotowa wyruszamy jako, że sługą Throrina nie odmówię.-
Po tej rozmowie krasnolud zastanawiał się jakie to zadanie ich czeka, że zabójcy chcą szukać z ich pomocą chwały. Dla uspokojenia myśli odpalił fajkę i puścił kilka kółek.
Estalijczyk przygladał się z lekkim uśmieszkiem jak sytuacja się rozwinie. Raz walczył ramie w ramię z jednym z zabójców. To wystarczyło by nabrał do nich szacunku. Tu było ich trzech. Niezła siła uderzeniowa. Przeszło mu przez myśl.
Drużyna ruszyła przygotować się do wyprawy, a to oznaczało zakupy. Choć chęci mieli wielkie to mieszki nieduże. Skończyło się na niezgorszym puklerzu dla Megnara, sakiewce śmieci dla Heinza oraz wytrychów dla Fritza. Luigi ruszył na targowisko z chęcią zakupy latarni, lecz po usłyszeniu jakich kwot żądali handlarze pocieszył się dwoma pochodniami. Wszyscy wspólnie zakupili jeszcze prowiant na trzy dni. Kilka godzin później w towarzystwie trzech Synów Gotreka wyjechali za bramy Helmgartu i ruszyli w stronę Bretońskiej granicy. Dwa dni drogi do Parravonu zapowiadały się nieciekawie, znowu zaczęło padać.


 
__________________
Man-o'-War Część I

Ostatnio edytowane przez Baird : 13-07-2015 o 23:02.
Baird jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 06:47.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172