Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 06-07-2015, 00:10   #1
 
Fyrskar's Avatar
 
Reputacja: 1 Fyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputację
[WARHAMMER] Łotrowskie porachunki

“Spoglądam w górę. Krople deszczu spadają
na pokrytą bliznami twarz. Widzę szare, pokryte
ciężkimi chmurami niebo. Rozglądam się wokół.
Deszcz rozmywa kształty, niszczy barwy. Tam, w
dole, widzę miasta, osady, lasy. Gdzieś daleko, na
horyzoncie, dostrzegam pasmo Szarych Gór. Byłem
tam. I w Szarych Górach, i w Atdorfie (...). Płynąłem
Reikiem, penetrowałem ruiny (...). Byłem tam
wszędzie. Jestem obywatelem Starego Świata.
Jednym z jego bohaterów."


- “Jesienna Gawęda. O bohaterach”,
Ignacy Trzewiczek

“Wszystko już kiedyś było, wszystko już się
kiedyś wydarzyło. I wszystko już zostało kiedyś opisane”

Vysogota z Corvo


- “Pani Jeziora”, Andrzej Sapkowski


Łotrowskie porachunki, Część I:
"Zobaczyć Altdorf i umrzeć"

Altdorf, jak przystało na stolicę największego państwa Starego Świata, jest wielkim miastem. Leży nad Reikiem, a zabudowa miejska już dawno rozprzestrzeniła się na oba brzegi rzeki, jak również zajęła kilkanaście rzecznych wysepek, połączonych mostami i kładkami. Większość bogactw Altdorfu pochodzi z handlu, a ogrom i przepych stolicy oszołamia obywateli przybyłych z wsi lub z dalszych prowincji Imperium. Altdorfczycy uwielbiają chwalić się swoim miastem, choć we własnym towarzystwie gorzko narzekają na "zalew prostackich i niedomytych wieśniaków".

Najważniejsze budynki w Altdorfie to, bez wątpienia, Pałac Imperialny i Świątynia Sigmara. W stolicy można też znaleźć liczne opery, teatry, akademie muzyczne, szerokie aleje i nadrzeczne bulwary, jak również wszelkiego rodzaju targi, karczmy, tawerny, areny walk, a także szulernie i ciemne zaułki. Nawet najbardziej ekscentryczny czy zdegenerowany obywatel Imperium znajdzie tu coś dla siebie. Jak powtarzał nieodżałowany Siegfried Johanson, znany w pewnych kręgach opój i obibok: "Jeśli znudził ci się Altdorf, to znaczy, że znudziło ci się życie".






23 Sigmarzeit 2511 KI, Wallentag, ranek

Altdorf, doki

Meinrad Trommel przechadzał się po miejskim nadbrzeżu. Czuł się źle. Od kiedy stracił swego mentora, było tylko coraz gorzej. Trudno było znaleźć dobrych pacjentów, nie zwracając na siebie uwagi Gildii Medyków. Cholerna gildia, cholerne miasto. Dawniej, gdy pracował z ojcem było prościej - nie musiał przejmować się znajdowaniem klientów i tylko pomagał w skryptorium. Pisał i miał co jeść. Dużo wolnego, mało trosk. Widywał się z siostrami, z matką i kolegami z miasta. A teraz? Teraz było gówno. A składanie hulaków z karczm nie przynosiło dochodu.

Kiedy wędrował z mistrzem Obotem Apfelhelmem także było łatwo. Uczył się pracować, miał dostęp do biblioteki, miał pacjentów. Miał wszystko, miał życie i miał możliwość dopięcia swego. A teraz został mu tylko wielki pies. Zawdzięczał Cyrulikowi życie, który kłami rozszarpał szyję zwierzoczłeka. Pogłaskał bestię za uszami.

Nowi kompani, powrót do miasta… młodzieniec potarł bliznę, czując, że musi coś zrobić. Ostatni wieczór spędził pijąc, tak też spędził dwa, czy trzy poprzednie. Nawet już nie pamiętał nazwy karczmy, gdzie wydał kolejne szylingi, uszczuplając już i tak chudą kiesę niedoszłego medyka. I znów utrwalił się w przekonaniu, że musi jakoś zarobić, może w inny sposób.

Nad Reikiem pachniało rzeką, ale też nieczystościami, które walały się po bruku ulicy. Dokerzy nie zważali na wyślizgujące się z rąk drugie śniadanie. I na cokolwiek innego. Do nozdrzy młodzieńca dotarł ostry zapach męskiego potu, drewna i wyładowywanych dóbr. Wyszedł zza jakiegoś obdrapanego budynku z nieobrobionych do końca cegieł i nieco zbutwiałych od wilgoci desek. Po bruku słaniały się liczne beczki i skrzynki. Samo nadbrzeże były utytłane błotem i wszelkim śmieciem. Pewne rzeczy się nie zmieniały.

Mniej bądź bardziej muskularni mężczyźni - znak wykonywanego zawodu - przenosili ciężkie skrzynie ze stojących w dokach statków wprost do słaniających się na cienkich ścianach magazynów. Pomiędzy robotnikami krążyli żeglarze z rzecznych statków i przewoźnicy, a także zbiry z sękatymi pałkami u pasów, wyglądający tych, którzy nazbyt interesowali się zawartością skrzyń. Na razie wszyscy w małej liczbie, ale było w niedługi czas po świtaniu. Meinrad wbił ponure spojrzenie w Reik, rozcinający miasto, wijący się niczym wielki wąż, meandrujący pośród ziem dziedziców Sigmara. U góry odzywało się ptactwo, przysiadające na dachach nadbrzeżnych budynków.

Nieprzyjemne myśli nawiedzały Trommela, kiedy spacerował zgarbiony nabrzeżem. Udręczona twarz zastygła w grymasie niezadowolenia, który tylko uwidaczniał brzydotę blizny, która jeszcze nie w pełni się zagoiła. Cholerne rany szarpane! Dlaczego pieprzony pomiot Chaosu nie mógł walczyć naostrzonym mieczem? Dobrze, że nie wdało się zakażenie, niechaj dzięki będą Gołębicy.

Pośród odwiedzających doki jeden tylko osobnik się drastycznie wyróżniał i zasromany Trommel przyuważył go na długo nim ten zauważył jego. Co nie dziwiło, bowiem człek ten wpatrywał się w Reik jak Trommel w biust Marii z karczmy “Zielone Skrzypce”. Był on ubrany w wyraźnie kosztowne, acz raczej praktyczne, ciemnobrązowe szaty, którymi okrywał swoje pulchne, krągłe kształty. Jego dostatny raczej wygląd psuły jednak plamy po jedzeniu, które pokrywały przód jego kamizelki i mankiety. Grube, prawie nieprzezroczyste okulary nadawały mu wygląd przygłupa, ale i to wrażenie było popsute - w tym wypadku przez upudrowaną białą perukę, na którą zarzucił trójgraniasty kapelusz. Bakałarz z uniwersytetu.

Ruchem nagłym jak fale przypływu, tajemniczy uczony ruszył w kierunku Meinrada. Chcąc, nie chcąc, uczeń medyka wpadł na okrągłego bakałarza.

- Witaj, młodzieńcze. - mówił cicho, ale irytująco seplenił, co było nader irytującą cechą wśród szlachty. - Czy ja dobrze widzę? Interesujecie się Reikiem, królową wszystkich rzek, błękitną wstęgą, zdobiącą nasz piękny kraj, Imperium? Co ja mówię, oczywiście, że tak! Co innego taki młody, jak widzę może i nawet dość wykształcony młodzieniec, robiłby tu, w dokach! - uniósł do góry palec. Chrząknął cicho. - Sam ja nie wiem… czyżbyś uczył się na najwspanialszej uczelni Starego Świata, altdorfskim uniwersytecie?

Z rozmyślań wyrwał go jakiś irytujący głos i zderzenie z tłustym człowiekiem. Uniwersytet altdorfski?... Ciekawie…

- Piękny dzień, nieprawdaż? - przywitał się Meinrad gwałcąc wyobrażenie o ładnej pogodzie i własny paskudny nastrój. - Reik jest piękny, to jasne jak jego głębia i wartkość nurtu. - Trommler błysnął garniturem olśniewająco białych zębów. - Miałem aplikować na uniwersytet w tym miesiącu, jednak mój mistrz, mający za mnie poręczyć światły Oboto Apfelhelm, został zamordowany przez ohydnych zwierzoludzi na przeprawie kilkadziesiąt kilometrów stąd. - Nieświadomie głaskał psa, który był wyjątkowo spokojny i nie wyglądał obecnie, jakby chciał wyrwać komuś flaki. - A bez poręczenia, z kiepskiej rodziny, raczej nie mam szans na stypendium. Bo sam się nie opłacę - obniżył ton i lekko spuścił wzrok.

- Piękny Reik… - bakałarz rozanielił się na twarzy. - Ale gdzie moje maniery? Zwę się Heinz von Naprump, wykładam geografię i historię. Ja… zbieram dane na temat Reiku, na odcinku pomiędzy Altdorfem a Nuln, tak… słuchaj no, chłopcze, potrzebowałbym kogoś… może grupki, ludzi, tego ten… kto pomógłby mi sporządzić mapy Królowej Rzek na tym odcinku, hm… za dokładne mapy płacę 25 Karli, płacę też za notatki… pewnie nie znasz się na kartografii, dobrze mówię? Nie, nic nie mów. Pisać pewnie umiesz, a kartografii… nauczyć cię mogę. A notatki bez tego sporządzić możesz. Dałbyś radę?

- Meinrad Trommler - przedstawił się młodzieniec. - Zgadza się, na kartografii się za bardzo nie znam. Jak dotąd moje studia szły w kierunku tamowiania rzek krwi i poznawaniu map ciała. Obecnie nie mam stałego zajęcia, więc chętnie mogę popracować nad imperialną rzeką. Mogę rozejrzeć się także za jakimś kartografem, który będzie chętny do współpracy, albo też, jeżeli znajdzie pan czas, panie von Naprump, mogę się kartografii nauczyć i wykonać całą pracę sam…

- Oczywista, że znajdę! - bakałarz się rozpromienił. - Skoro ustaliliśmy co trzeba, to do dzieła, chłopcze!




23 Sigmarzeit 2511 KI, Wallentag, późny wieczór

Altdorf, “U Tilmanna”

W miernym świetle wieczora, ciasne uliczki Altdorfu wydawały się jeszcze mroczniejsze niż w półmroku popołudnia. Ponad głowami przerzedzonego tłumu Edgar dostrzegł szyld. Nad wejściem do jednego z budynków wisiał but w rozmiarze odpowiednim dla ogra, widoczny nawet w półmroku wieczora. Mężczyźni weszli do środka.

Edgara nie dziwiło, że zakład jest mały i zagracony, choć do maksimum wykorzystujący ograniczoną powierzchnię. Lada w dalszym końcu pomieszczenia zajmowała niemal całą jego szerokość, blokując przejście na zaplecze. Warsztat z kopytami ulokowany był pod jedną ze ścian. Przy warsztacie pracował mężczyzna, przybijający podeszwę do buta, Na widok grupki ludzi podniósł wzrok.

- Mogę w czymś pomóc? - zapytał, wyjmując gwoździe spomiędzy warg.

- Mam nadzieję. - odparł ponuro von Magnis. - Czy Herr Tilmann przypadkiem?

- A dlaczego chcesz wiedzieć? - odpowiedział pytaniem szewc, dyskretnie poprawiając uchwyt na trzonku młotka. Arno zrobił krok do przodu, przy okazji zawadzając o parę butów, zwisających z belki pod sufitem.

- Przyszliśmy z butami do naprawy. - powiedział. - Dottern powiedział nam, że sam często przychodzi tu z butami do naprawy.

- Znam go. - szewc odłożył młotek i ruchem głowy wskazał drzwi wiodące na zaplecze. - Tam jest.

Zaplecze było jeszcze mniejsze niż warsztat i Edgar przez chwilę myślał, że źle trafili. Po chwili jednak zlokalizował otwartą klapę w podłodze, gdzie widać było wiodące na dół schody. Machnął ręką na kompanów i ostrożnie ruszyli na dół, co rusz obijając się od ścian ciasnego zejścia. Arno rzucił pod nosem plugawym słowem.

Arena, na której były toczone walki, była okrągła i wkopana w ziemię, miał średnicę jakiś trzydziestu stóp. Wysypana była piaskiem, który miał wchłaniać krew walczących. Zaschnięta posoka przykryta była teraz świeżych piachem, oczekującym na agonię walczących.

Arena otoczona była trzema rzędami miejsc siedzących. Najlepszy widok zapewniał rząd pierwszy i tam właśnie dostrzec można było pstrokato ubranych panków i ich ogony, służących i ochroniarzy. Z tyłu znajdował się szynkwas, solidna, długa deska umocowana na rzędzie beczek, przy którym uwijał się chudy jak szczapa barman, zachowaniem przypominający rozleniwionego szczura. Widać było też stoliki dla widzów chcących odpocząć od zakładów i widoku krwi.

Arno skierował swe kroki schodami w dół, w kierunku jednego z przylegających do areny, odgrodzonych kratą, pomieszczeń. Tymczasem Edgar, wraz z trzema pachołkami, Hugo i Hektorem skierował się ku miejscom. Sam usiadł w pierwszym rzędzie, przed kompanami, a obok szczupłego, siwiejącego mężczyzny z burzą siwych włosów.

- Witaj Edgarze. - mruknął Gerhardt tak cicho, że “Rzeźnik” musiał się schylić ku niemu, by słowa Dotterna przebił się przez gwar panujący w pomieszczeniu. - Ten mężczyzna - wskazał na niewysokiego, eleganckiego młodzieńca krążącego pomiędzy widzami. - podejmuje zakłady. Zaraz zacznie się walka pomiędzy Henslo Wenningerem a Lutolfem Gladischerem. Stali bywalcy zauważają, że Henslo, stary wyjadacz upora się z tym chłopakiem szybko, ale pewien mój przyjaciel, który dostarcza mi co rano paczuszkę ziołowej herbaty, twierdzi, że Gladischer to wielki talent, tak…

- A ty na kogo stawiasz drogi Gerhardzie? - zapytał Edgar. Wiedząc, że Gerhardt postawiłby swoje złoto tylko w przypadku w miarę pewnego zakładu.

- Na nikogo. - Dottern nawet nie odwrócił się w stronę szlachcica. Niektórzy uznaliby taki gest za afront. - Ja jestem tutaj dla walk wieczoru. Ale na te jeszcze chwilę poczekamy, jak myślę…

- Kogo zatem polecisz obstawić z walk głównych? - podpytał Edgar. Wiedząc, że ma obok siebie świetne źródło informacji… o ile raczy je zdradzić.

- Dziś są… trzy walki, które się liczą. - Gerhardt umilkł na chwilę. - Pierwsze to starcie pomiędzy miejscowym mistrzem Esmerem Faustmannem a Zelnikovem, strzyganem. Ten cudzoziemiec ma żelazne ramiona, jak mówią. A Esmer dobrze robi morgenszternem. A walka tego z nich, który zwycięży, z rozsierdzonym niedźwiedziem? Farsa, i to kiepska. Walka finałowa pomiędzy zwykłymi zawodnikami to zagadka. Kto w niej walczy, dowiemy się tuż przed nią. Sam musiał będziesz wyrobić sobie zdanie na ten temat. W przerwie będzie walka jednonogiego krasnoluda z… Sigmar wie, z kim. Będzie też walczył jakiś staruszek oraz dziecko. Tilmann dziwaczeje na stare lata…

- Najpewniej postawię trochę złota na Arno. Skoro nie masz pewnych typów. - powiedział “Rzeźnik”.



Mistrz areny był tęgim mężczyzną, wojownikiem, który obrósł w tłuszcz. Nosił się elegancko, choć ubrania były z tanich materiałów. U pasa miał bicz o skórzanym biczysku, a także buzdygan z poczerniałej stali. Skubnął rzadkiego wąsa i uważnie obejrzał Baryłę.

- Walczysz? - odchrząknął. - Sparuję cię z… Hannesem Runge. Walczycie bez zbroi, macie buty, spodnie, koszulę. I broń. Czym walczysz?

- Tym - twardy zbir poklepał brzydki miecz z rękojeścią startą od potu i ostrzem wyszczerbionym od licznych walk. Szeroka, ciężka, lekko zakrzywiona klinga była wykonana z dobrej stali, tnąca jak brzytwa i wystarczająca długa, by rozpłatać człowieka na dwoje. Arno, rozmasowując pokryte odciskami dłonie, zniszczone kontaktem z bronią, począł rozglądać się za swym przeciwnikiem.

- Co to za typ, ten Runge?

- Ze Stirlandu. - wyszczerzył się mistrz turnieju. - Topornik z Wolnej Kompanii. Jest niezły, nie powiem. Walczysz po tej walce. - wskazał na arenę, na którą wychodzili pierwsi dziś walczący.

- Niezły to za mało w tym zawodzie - burknął Francksen, przemywając twarz wodą z misy, aby obudzić trochę zmysły.

- Powiem ci, jak będziesz wchodził.

Baryła przysiadł na piętach, filozoficznie zasępiony.



- Tego Lutolfa czekają przygarść złota, krwiste mięso i mocne wino. - orzekł filozoficznie Gerhardt, wpatrując się w wybebeszonego Henslo Wenningena. Walka trwała mniej niż minutę. Cichym szmerem rozmów zaznaczała się radość ze zwycięstwa lub porażki mężczyzny.

- Teraz twój kompan. - dodał Dottern.



- Niesamowite. - wąsaty mistrz ponuro wpatrywał się w znoszonego Henslo. - Taki gnojek Henslo załatwił… ech. Teraz ty… jak cię zwać?

- Miażdżymord - powiedział Arno z pełną powagą.

- Eche.



- Dwanaście złotych karli na Miażdżymorda. - powiedział do bukmachera. - Pewniak - dodał do Dotterna.

Hugo przedzierał się między większymi od niego ludźmi, by dostać się do bukmachera. Gdy udało mu się wydostać z tłumu, w końcu podszedł do swego celu. Nikt nie dziwił się jego obecnością, gdyż sam jego wygląd powodował, że niskiego, ale barczysty nizioła można było bez problemu wziąć za sympatyka mordobicia.

Hugo dokładnie się przyglądał dzisiejszemu przeciwnikowi Arno. Dużo dobrego słyszał o nim i zastanawiał się, czy tym razem Baryla nie przesadził i w końcu ktoś go utemperuje.

Tarant zauważył że ten mały obslizgły gnomi strażnik stawia z wielką pewnością właśnie na Baryłę. Po chwili namysłu zrobił to samo. “Pewnie wie coś więcej” pomyślał. Przecież który strażnik stawia walki? Wyciągnął jeden Błysk - jak mówią w światku na złote korony - i postawił na znajomego.



Podniesiono żelazną, pokrytą cienką warstwą rdzy kratę. Arno ostrożnymi, godnymi polującego drapieżnika krokami wkroczył na arenę. Z góry obserwowali go spragnieni widowiska gapie. Czuł metaliczny zapach krwi zabitego przed chwilą gladiatora. Na lewo od niego walały się nieliczne pozostałe wnętrzności.

Francksen był olbrzymem o masywnej głowie, byczym karku, szerokich barach, potężnej klatce piersiowej i brzuchu krągłym jak baryłka, stanowiącym centralny punkt jego sylwetki. Na arenę wyszedł bez koszuli, ukazując okrutnie pobliźniony tors. Zwierzęca twarz przypominała wyrzeźbionego ze spiżu jastrzębia, wyhodowanego na wojnach równie chciwych i bezlitosnych, jak on sam.

- Miażdżymord! - rzucił w kierunku widzów mistrz areny. - A naprzeciw niego… Hannes Runge!

Zza kraty po drugiej stronie areny wyszedł barczysty mężczyzna. Był wyższy od Arno, o talii tileańskiego dyskobola, wysoki i strzelisty niczym wieża. Na jego ramionach grały zwały mięśni. W przypominających bochny chleba dłoniach dzierżył topór, taki, jakiego używali imperialni topornicy.

- Walczcie!

Gladiatorzy, na wpół pochyleni z bronią w dłoni, zmienieni w groźne postacie, zaczęli się okrążać, czekając na moment do ataku. Oczy pokryły się czerwoną falą żądzy krwi, a w głowach krążyła tylko jedna myśl - instynkt zabijania i lęk przed własną śmiercią. Francksen miał już do czynienia z takimi wojownikami jak Runge - poruszali się jak nieuchwytne duchy, odskakując i uderzając w momencie odejścia, zawsze starając się kompensować zwinnością siłę i odporność dezertera. Stirlandczyk mógł zaatakować błyskawicznie jak kobra, jednak tylko nastawił topór, przygotowując się do obrony. Dopiero wtedy zdał sobie w pełni sprawę z brutalnej potęgi i diabelskiej dzikości żołnierza.

Oczy awanturnika zwęziły się nagle w szparki ognia. Skoczył wrogowi do gardła jak spragniony krwi tygrys. Ten złapał miecz na głowę topora, lecz zanim zdążył wyprowadzić mordercze kontruderzenie, Arno już ciął nisko, przecinając ścięgna kolana i miażdżąc kości. Hannes legł na ziemi, dysząc głośno, a jego oprawca stanął nad nim, uśmiechając się niczym wilk na widok ofiary - szczerzył zęby z takim samym zadowoleniem.

- Obawiam się, że twoje aspiracje wydają się w obecnej sytuacji co nieco nierealistyczne - zwycięzca skwitował obojętnym i ponurym tonem, po czym zagłębił miecz w ciele gladiatora, ucinając jęk w połowie i kończąc w ten sposób tę walkę, która, choć przerażająca, trwała tylko parę sekund.

- Wygrywa… Miażdżymord! - zakrzyknął misztrz areny, wpatrując się w martwego topornika wzrokiem równie obojętnym co Baryła.

Zwycięski gladiator oparł dłoń na rękojeści miecza i znalazł w tłumie Edgara, do którego jakby od niechcenia kiwnął głową. Stopniowo zacięty wyraz na wargach zaczął topnieć, pojawił się nawet niewyraźny uśmiech. Edgar skinął mu głową w geście gratulacji.

- Dopóki będą istnieć inne plony, takie, które można kosić mieczem... - Arno mruknął pod nosem swoje stare powiedzenie.



Cała walka ograniczyła się do jednej dzikiej szarży. Arno zabił przeciwnika pierwszym ciosem. Edgar uśmiechnął się tylko pod nosem.

No i miał rację, Arno wygrałby to nawet na gołe pięści. Coś tu mu śmierdzi więc szybko ruszył po swoje złoto.

- Coś ciekawego słychać na mieście? - spytał jakby od niechcenia dla podtrzymania rozmowy podczas walk.

- W mieście. To co zwykle. Nie jestem miejskim krzykaczem, ani przekupką, by dzielić się z tobą takimi wieściami. Ale Krugenheim nawiedziła epidemia Czerwonej Ospy, zbierając swe żniwo wśród mieszczan i duchownych. Mówi się, że szlachta zamknęła się w dworze Hrabiego von Schirach. Niektórzy twierdzą, że i ich dopadła zaraza, a dwór nawiedzają ich duchy, czyniąc to, co czyniły za życia. Nikt jednak nie ma odwagi tego sprawdzić… - Gerhardt odchrząknął i splunął gęstą flegmą. Uwadze Edgara nie uszło, że była ona nieprzyjemnie czerwonawa. - Teraz walka półorka z tym jednonogim krasnoludem. To nie dla mnie. Idę się wysrać, póki moje kiszki pamiętają, jak się to robi. Pilnuj, by żaden dureń nie zajął mi miejsca. - przykazał Von Magnisowi jak zwykłemu słudze i wyszedł.



Tymczasem Arno, ochłonąwszy po stoczonym pojedynku i odebrawszy zapłatę, wmieszał się między zebranych, aby wybadać, co w trawie piszczy. A nuż usłyszy coś ciekawego.

- Ładnie walczyłeś. - smukły mężczyzna o czeladniczej manierze ujął wielką jak bochen dłoń Baryły. - Wygrałem dzięki tobie garść srebra. Będę dalej na ciebie stawiał, na pewno. Słyszałeś, że w Averheim ludziska w płomieniach stają na ulicach? Ani chybi jakiś mag za tym stoi.

Gladiator parsknął, wspominając miejsce pochodzenia. Świat, który pamiętał jako "swój" nie budził w nim zanadto chęci, by go ratować czy bronić. Dlatego też zdezerterował przy pierwszej lepszej okazji. Poklepał bywalca klubu po plecach i skwitował pogłoskę:

- Czary - huknął - zawsze śmierdzą... Całe szczęście każdego czarodzieja da się przeciąć zimną stalą - powiedział pewnie żołnierz, choć do głowy przyszło mu dalekie wspomnienie walki, z której ledwo uszedł cało. Czy w ciemnych zakamarkach Altdorfu, w którym był od niedawna, również czaili się słudzy Chaosu? Francksen wolał tego nie sprawdzać.

- Do następnego - Baryła pożegnał się z widzem i zaczął przeciskać się w stronę Edgara. Edgar przywołał go gestem ręki. Trzymał dla niego miejsce w drugim rzędzie.

- Za chwilę rozpocznie się walka z odbytem! Stawiajcie, ludzie, monety brzęczące! - krzyknął gdzieś z prawej bukmacher. Arno chciał obejrzeć walkę - z każdej dało się wynieść coś dla siebie. A w tym zawodzie lepiej uczyć się na błędach innych niż swoich.

Odbyt, widział go już Hugo parę razy był mocny. Jako że walczy z jednonogim krasnoludem nie powinien mieć problemów. Oby mu tej drugiej nogi nie urwał. Uśmiechnął się do własnego żartu i ruszył ponownie w kierunku bukmachera by postawić zarobione pieniądze z pierwszej walki ma pół orka. Po czym podszedł do areny i z gorącym zapałem miał zamiar kibicować swojemu faworytowi.



Gnom Otmar uśmiechnął się do siebie i pobiegł przygotować więźnia do następnej walki. Pracował tu od niedawna a już zdołał zarobić trochę grosza. No bo któż mógł przypuszczać że po kiełbasie, którą Otmar dzisiaj rano poczęstował Runge ten drugi dostanie sraczkę? Oczywiście gnom także jadł tę samą kiełbasę i żadnych rewolucji nie miał, jak zresztą większość gnomów z rodziny Irongutów, którzy potrafili zjeść bagiennego szczura na surowo bez konsekwencji. Tak czy siak Runge dostał sraczki i przez cały dzień był osłabiony, a gnom postawił dwie złote korony na Miażdżymorda i wygrał. Z resztą Arno “Miażdżymord” był fajny potrafił zeżreć za czterech, wypić za trzech i miał takie wielkie śmieszne brzucho.

Gnom podszedł do celi z półorkiem i otrzeźwił go kilkoma uderzeniami pałki w żelazną kratę. - No szykuj się gadzino, dzisiaj pozwolą ci wypruć flaki krasnoludowi. No nie szczerz na mnie kłów, wiesz że to nic osobistego, nie moja wina że jesteś tym czym jesteś. Jak wyjdziesz z tego cało to dostaniesz ekstra pęto kiełbasy i butlę gorzałki.

“Odbyt”, bo takim zgrabnym mianem obdarzono półorka, chrząknął tylko po świńsku i nie skomentował. Gnom podrapał się po głowie, obserwująć, jak nadbękart podnosi się z brudnego posłania i wypróżnia się pod ścianą. Znowu jakiś biedak to sprzątał będzie. Że też to orcze nasienie nigdy się do wiadra nie wysra…

- Otmar! - zza ledwo trzymających się na nadwyrężonym zawiasie drzwi wypadł jeden z pracowników areny, Franz, o przetłuszczonych włosach i brwiach wyglądających jak mokre dżdżownice. - Pomóżże mi, mam zbroję dla tego psa!

Gnom otworzył przerdzewiałą kratę i wypuścił zza niej półorka. Zdziwiłby się postronny niezaznajomiony z “Odbytem”, bowiem bękarci pomiot dał się ubrać w zbroję, nie drgnąwszy nawet palcem, ze zwisającym nisko jęzorem, wystającym ze świńskiego ryja niczym ostrze sztyletu. I w ten sposób został zakuty w pamiętający lepszy czasy pancerz ze stalowej łuski.

“Odbyt”. Czarujące imię i czarująca postać.

- No ruchy “Odbyt”! - Gnom poganiał półorka wypychając go na arenę. Tym razem nie postawił ani pensa. Wynik tej walki był tak nieprzewidywalny, jak kobieta w ciąży. Co prawda krasnolud był bez nogi, ale to jednak krasnolud, a ten tutaj “Odbyt” był tak nieogarnięty że nawet jego orczy ojciec by się wstydził, fuksa jednak miał, bo półork walczył tutaj już ze dwa lata sądząc z opowieści.




 

Ostatnio edytowane przez Fyrskar : 13-07-2015 o 14:09.
Fyrskar jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 06:37.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172