Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 01-08-2015, 18:12   #1
 
Fyrskar's Avatar
 
Reputacja: 1 Fyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputację
[MORDHEIM] Miasto Przeklętych




Wczesna jesień, pół roku po Upadku
Mordheim, karczma “Całus Karła”

Spływający czarnymi jak smoła kroplami deszczu szyld tłukł raz za razem w zwisającą na jednym, smętnie zardzewiałym zawiasie okiennicę. Z dachu po drugiej stronie ulicy zsunęła się wyszczerbiona dachówka, uderzając o ubłocony bruk z odgłosem jakiego bombarda by się nie powstydziła. Brudnoczerwone odłamki potoczyły się pod pokryte warstwą pylistego kurzu buty wędrowców. Ciemne okna okolicznych kamienic patrzyły na szabrowników niczym oczy ślepca, patrzyły na nich z niemym wyrzutem. Czy nie dosyć się nacierpiałyśmy?, pytały. Nie dość śmierci i zła widziałyśmy? Okiennice tłukły o szyby i ściany, wybijając rytm lejącego się strugami deszczu. Śmierdziało, a powietrze miało metaliczny posmak. Harde, uparte spojrzenia przybyszy oceniały fasady zrujnowanych budowli, wyszukiwały w ciemnościach cennych precjozów i łaknącego ich krwi przeciwnika. Byli jak zwierzęta. Drapieżniki? A może ofiary, zaszczute i ścigane? Szelest rybich łusek uniósł się nad dziurawymi dachami i wtem na zarośniętymi, skudlonymi włosami szubrawców przeleciała ławica uskrzydlonych ryb. Czy to senna mara?

Budynki zdawały się zmieniać swój wygląd, położenie. Coś skradało się w cieniu. A może to tylko ułuda, wymysł zmęczonych kurzem gościńca i pyłem miasta, długą drogą przez odludne, zrujnowane farmy i leśne gęstwiny, naznaczoną ciągłym unikaniem innych zbrojnych band? Coś zawyło w ciemności, przeraźliwie. Nagle dosłyszeli wrzaski, jakby torturowanej kobiety. Obłąkańcze śmiechy. Wnet wszystko ucichło. Z powrotem obrócili się ku fasadzie karczmy, wciśniętej ciasno pomiędzy zrujnowane, walące budynki. Parter oberży był cały z kamienia, z wolna porastającego szarym, pokrytym niezdrowo czarnymi plamkami mchem. Śmierdziało skwaśniałym piwem i czymś jeszcze. Okiennice były zatrzaśnięte i wzmocnione stalowymi sztabami. Nie dla ochrony przed zbrojnymi bandami - dla tych karczmy były ziemią niczyją, a więc wspólną. Tam napełniali brzuchy po przepełnionym przemocą dniu, tam kulili się w kącie, wiedząc, że tylko szaleniec spróbowałby złamać święte zasady tego miejsca i zadźgać go we śnie. Z drugiej strony, szaleńców nigdy nie brakowało. W tych zadymionych mordowniach bandy szabrowników rekrutowały świeże mięso, dzieliły się - prawdziwymi lub nie - plotkami i informacjami.

Wnętrze “Całusa Karła” było przytulne, co znaczyło, że poruszać się po nim trzeba było z plecami przyciśniętymi do ściany. Dym wbijający się ku wysokiemu stropowi krył salę w półmroku nakrapianym płomieniami świec. Przy stoliku po prawej zasiadała para w podartych, oklejonych skorupą błota mundurach armii Reiklandu, schylona nad potłuczonymi kubkami z gorzałą. Jeden z nich był cały pokryty zaschniętą krwią, o twarzy poharatanej od podbródka po linię przetłuszczonych, przyklejonych do skroni włosów. W drżących palcach ściskał łańcuszek, na którego końcu zwisał mały, mosiężny młot. Jego spierzchnięte wargi szeptały bezgłośną, monotonną modlitwę. Jego towarzysz rozglądał się wkoło nerwowym wzrokiem i poprawiał opierający się na wystającym z boku wystającym kształcie płaszcz, obciągając go raz za razem w dół.

O ścianę opierało się dwóch drabów, obwieszonych paskudnymi nożami, zerkających raz za razem na gości, w tym na kwartet Ostlandczyków, ciasnym kołem otaczających jeden z małych, karczemnych stolików. Jeden z nich, blady jak trup, był na całym ciele pokryty warstewką potu. Kaszlał i charczał raz za razem. Jego towarzysze mieli na tyle przyzwoitości, by nie odsuwać się od niego za daleko, ale twarze mieli nietęgie. Na obliczu najstarszego z nich malowała się troska o chorego. W końcu, to była jego rodzina. Mężczyźni z Ostlandu ruszali do Mordheim rodzinnie, klanami, a przynajmniej ich częścią. W karczmie nie słychać było śmiechów, a pomiędzy gośćmi nie kręciły się kształtne służki. W nieświeżym powietrzu unosiła się za to aura niepokoju.

- Chcecie czegoś? - zapytał grobowym głosem karczmarz, niski człowieczek o wodnistych oczach i zakrytej kilkoma przygładzonymi włosami łysinie. Z jej powodu jego głowa przypominała kamień leżący w strumieniu, skryty przed ludzkim wzrokiem tylko płynącą wodą.

- Nie tak prędko. - wstrzymał kierujących się ku kontuarowi szabrowników. Dwóch wykidajłów, jak i reszta gości, poza może tylko modlącym się Reiklandczykiem, przypatrzyła się nowym gościom. - Jeśli chcecie złożyć zamówienie albo odpocząć, musicie się przedstawić. Różni się tu kręcą, jeśli wiecie co mam na myśli…

 

Ostatnio edytowane przez Fyrskar : 01-08-2015 o 19:58.
Fyrskar jest offline  
Stary 01-08-2015, 20:02   #2
 
Lord Cluttermonkey's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputację
- Panowie, jeśli szukacie zwady, nic was nie przekona - uśmiechnął się umundurowany żołdak - ale nie wyglądacie na takich, a nawet jeśli, to napadanie na averlandzkiego Landsknechta nie obiecuje łupu, a co najwyżej ciężkie ciosy - podróżnik przycisnął do warg brokatowy szal i zakasłał teatralnie, przewrócił oczami.

- To powietrze nie jest dla mnie najlepsze... Czy nie macie tu czegoś do jedzenia? Z chęcią skosztuję tutejszych delicji i odpocznę. Mam za sobą kilka ciężkich i męczących dni. Przepraszam, że się nie przedstawiłem. Jestem Lutz Trümper.


Przed szabrownikami stanął zwinny, niespokojny mężczyzna o talii kobiety i barkach szermierza, którego nie imały się upływające lata. Ten uzbrojony, odziany w żółto-czarny mundur mąż o surowym wyglądzie miał długie nogi, sprawne ręce, żwawe palce i nieokiełznany język. Wzrok miał sokoli, długi nos przywodzący na myśl wścibstwo, i śmieszne usta nadające jego szczupłej i kościstej twarzy żywotności, szczerości i życzliwości. Przez całą drogę Lutz kaszlał w trzymaną w dłoni chusteczkę - z tego oraz z wielu innych powodów nagromadził przez lata życia wiele różnych przezwisk, z których najczęściej stosowanymi były "Kaszelek" oraz "Bretoński Piesek".

Koleje jego losu były zmienne - nigdy nie potrafił skupić się na jednym zajęciu, a jakiekolwiek korzyści odnosił jedynie dzięki fortunie. Miał to szczęście, że urodził się w bogatej, kupieckiej rodzinie. Ojciec zgadzał się na wszystkie zachcianki syna, a tych - jak się zaraz przekonamy - było naprawdę wiele.

Lutz miał za sobą między innymi kilkumiesięczny termin u czarodzieja Ulfa Kämpfera, który powiedział mu, że jakaś część umysłu ucznia odmawia podporządkowania się strukturze czarów, jakby w pewnym momencie włączała się jakaś blokada, nie pozwalająca mu przekroczyć pewnego punktu krytycznego w ich rzucaniu. Przy każdej kolejnej próbie wyraźnie czuł, że zbliża się do tego punktu, ale jak jeździec dosiadający narowistego wierzchowca wiedział, że nie potrafi go przymusić do skoku ponad przeszkodą.

Innym razem Trümper postanowił z dnia na dzień przyjąć święcenia kapłańskie w świątyni Sigmara. Będąc w seminarium, przez długie godziny przysłuchiwał się dyskusji uczonych teologów aż wreszcie odszedł oszołomiony, święcie przekonany, że wszyscy oni są stuknięci, że religia Imperium jest zawiła i zagubiła większość swej pierwotnej istoty w labiryncie formuł i nakazów.

Można byłoby jeszcze wspomnieć o braku talentu muzycznego, jaki zaobserwowano u Lutza po kilku lekcjach gry na lutni czy braku dyscypliny umysłowej, której tak bardzo potrzebują uczeni Starego Świata. Kiedy tylko ojciec Wolfgang dowiedział się o nowym pomyśle Lutza, jakim było wstąpienie do Gildii Złodziejów, wyrzucił syna na ulicę - i tu po raz kolejny szczęście sprzyjało awanturnikowi.

Rodzic został jakiś czas później oskarżony o zdradę na podstawie sfalsyfikowanych dowodów, jego własność została skonfiskowana, a on sam został wrzucony do więzienia lub położył głowę pod katowski topór - jaki koniec spotkał Wolfganga i resztę rodziny, tego Lutz już nie wiedział, ponieważ był daleko od rodzimych stron. (Nie trzeba chyba wspominać, że był marnym materiałem na złodzieja.)

Przez kilka lat służył Elektorowi Averlandu w szeregach Landsknechtów. Wtedy też odnalazł swe powołanie, zupełnie jakby wywijanie mieczem i strzelanie z broni palnej było jedynymi zajęciami, w których był naprawdę dobry.

Dzisiaj ten jastrząb, wyhodowany na przygranicznych wojnach, równie chciwych i bezlitosnych, jak on sam, nucił stare piosenki, które ryczał niegdyś w chórze żołnierzy, na setkach zakurzonych dróg i na krwawych polach. Nie miał bogactw ani pozycji rycerstwa i przestał być żołdakiem, poświęcając swe życie przygodom. Do jego serca załomotało pragnienie wędrówek. Na wpół zapomniane przekleństwa same cisnęły mu się na usta. Pragnął powrotu dzikich, szalonych i chwalebnych dni, z tą różnicą, że nie walczył już dla idei, tylko dla własnego zysku.
 

Ostatnio edytowane przez Lord Cluttermonkey : 06-08-2015 o 12:20.
Lord Cluttermonkey jest offline  
Stary 03-08-2015, 20:25   #3
 
Icarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Icarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputację
Edgar widział miasto przeklętych jako miasto ostatniej szansy... Nigdy nie był cierpliwy. Ostatnie wygrane pieniądze w zakładach w Alfdorfie jakoś się rozeszły.
Baryła jego kompan i zabijaka ulotnił się nad jakąś cholerną rzekę i nigdy nie wrócił. Von Magis widział siebie jako bogacza i wraz z grupką zaufanych ludzi postanowił poszukać szczęścia w Mordheim.

Łatwe złoto albo śmierć. Taki czekał go los dobrze, że miał dar przekonywania ludzi do podążania za nim. Pewnie tylko dlatego jego sługa, giermek oraz przyjaciel podążyli za nim tutaj. Sprzedał wszystko by dobrze się wyekwipować na ten wypad. Konia,szpadę a nawet szlachecki strój. Tylko malutki sygnet pamiątka rodowa dowodził, że jest szlachcicem. W mieście męt lepiej udawać jednego z nich. Ujawnić prawdziwą naturę mógł łatwo popisując się heraldyczną wiedzą, czytaniem i pisaniem czy etykietą. Wielmożny strój i tak uległby zniszczeniu. Jedwab zaś nie powstrzymałby strzały czy ostrza miecza. Poklepał swoją kolczą zbroję jakby chciał przyzwyczaić się do jej istnienia.

- Jestem Edgar. To moi towarzysze Ehrl, Jenderk i ochroniarz Harbrand.

Przedstawił swoich ludzi. Celowo przeinaczył fakt, że Harbrand był jedynie sługą. Jego postura budziła respekt a maska dzika noszona na twarzy nadawała mu dzikiego wyglądu. Nadawał się na pozorowanego ochroniarza. Jednocześnie był w tym temacie totalnym nieporozumieniem.

- Chcielibyśmy coś zjeść i usłyszeć najnowsze nowiny z miasta.
 

Ostatnio edytowane przez Icarius : 08-08-2015 o 18:44.
Icarius jest offline  
Stary 06-08-2015, 02:42   #4
Dnc
 
Dnc's Avatar
 
Reputacja: 1 Dnc ma wspaniałą reputacjęDnc ma wspaniałą reputacjęDnc ma wspaniałą reputacjęDnc ma wspaniałą reputacjęDnc ma wspaniałą reputacjęDnc ma wspaniałą reputacjęDnc ma wspaniałą reputacjęDnc ma wspaniałą reputacjęDnc ma wspaniałą reputacjęDnc ma wspaniałą reputacjęDnc ma wspaniałą reputację
Utha-grim wszedł jako jeden z ostatnich do karczmy. Swobodnie rozglądnął się po izbie zaglądając prosto w oczy każdemu kto wytrzymał jego ciężkie spojrzenie. Nie przywykł do odwracania spojrzenia, co więcej nie swym słynnym "patrzeniem" nie jedną bójkę sprowokował.
Mimo, że tym razem nie miał zamiaru nikogo porąbać swoim toporem gdyż przybyli tu po to by zdobyć informację to jednak rozglądanie w "starym stylu" jak to nazywał było od niego silniejsze. Można by rzec, że to taki jego rytuał. Już na samym początku chciał pokazać wszystkim twardzielom, że nie da sobie w kaszę dmuchać.

Podobnym wzrokiem spojrzał na tych, którzy zadali pytanie. Mlasnął przeciągle i nie odrywając od rozmówców wzroku schował swój topór za pas a następnie rzekł:
- Utha-grim, syn Rorana. Tyle wystarczy czy wymienić Wam przodków do szóstego pokolenia? - zapytał. Nie znał tutejszych obyczajów i nie chciał by to zabrzmiało prowokacyjnie ale znany był z tego, że swych słów nie cofał i był gotów przyjąć każdą odpowiedź. Znany był z tego, że przyjmował takie rzeczy po męsku - bez zbędnego gadania.

Zarzucił ręce na ramiona swojej kolczugi i czekał na reakcję. Miał wolne ręce gdyż jego topór spokojnie wisiał za pasem a tarczę już zdążył przytroczyć do plecaka nieopodal swojej kuszy. Praktycznie oprócz swojego bitewnego ekwipunku ten krasnolud nic nie posiadał. I dobrze mu z tym było. Nie był materialistą i nie zależało mu na złocie czy bajeranckich przedmiotach. Był bardziej praktyczny. Jedynie to jego bojowy sprzęt musiał zawsze być w pełny sprawny, wiedział bowiem, że dzięki temu nie raz nie dwa może ujść z życiem.

W miejscu takim jak to natrafienie na kogoś kto nie był materialistą naprawdę mogło zdawać się czymś niemożliwym. Wszyscy przecież przybyli tutaj na szaber i się wcale tego nie wstydzą. Utha miał inne pobudki. Znalazł się w tej drużynie tylko po to by przybyć do Mordheim i tutaj odnaleźć jakąś część magicznej i tajemnej mocy dzięki której mógłby znieść z siebie i swojej rodziny prastarą klątwę, która ją ogarnia. Mianowicie wie, że z dziada pradziada niektórych męskich członków rodziny dotykała niespotykana przypadłość. Pomału tracili włosy oraz węch a ich skóra przyjmowała odcień szary. Stawali się coraz mniej podobni do swych braci przez co byli wyrzutkami społeczeństwa. Własnie takim wyrzutkiem był Utha-grim, który ruszył w nieznane by odkryć jakąś recepturę na odwrócenie tego spaczenia, które dotknęło jego rodzinę. Gdy tylko usłyszał o "Mieście potępionych" i wielkiej mocy jaka jest tutaj zaklęta wiedział, że to jego jedyna szansa na odzyskanie normalnego wyglądu i życia....

Jedyny pozytywnym skutkiem ubocznym tej "choroby" był fakt, że syn Rorana zyskiwał dzięki niej nadludzką i nadkrasnoludzką regenerację. Od momentu gdy podlega jej działaniu nie był jeszcze na skraju śmierci i wygrał wiele walk. Ci, których pokonał nie raz się dziwili jego krzepie i odporności wyzywając go od potworów. Na szczęście nie żyli nigdy na tyle długo by komuś o tym opowiedzieć....

 

Ostatnio edytowane przez Dnc : 06-08-2015 o 02:48.
Dnc jest offline  
Stary 06-08-2015, 12:05   #5
 
Komtur's Avatar
 
Reputacja: 1 Komtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputację
Anton Kramer był średniego wzrostu i budowy mężczyzną, ale sprawiał wrażenie że jest wyższy, a to za sprawą ostrych rysów twarzy i kapelusza z szerokim rondem który często nosił. Lekko zakrzywiony nos i ciemny wąs nadawały jego fizjonomii drapieżnego wyrazu, co mogło się podobać dziewkom wszelakim.



Anton nie wiedział tak naprawdę czemu akurat przyłączył się do tej grupy szabrowników, być może dlatego że nie chcieli go okraść, ani zarżnąć na samym wstępie. Landsknecht, szlachcic ze służbą, krasnolud, łowca nagród to była dobra kompania do wypitki i spuszczenia komuś wpierdolu. Kramer sam nie był jakimś super zabijaką, ale swoje się w cyrku nauczył i nożami całkiem nieźle rzucał.

Tym razem postawili się ochroniarze w karczmie i choć Anton miał ochotę wytrzeć ich świńskie ryje o podłogę, to tym razem skalkulował że lepiej być grzecznym.

-Jestem Anton Kramer - odpowiedział świńskim ryjom, wyciągając jednocześnie nóż , którym zaczął czyścić paznokcie - cyrkowiec.
 

Ostatnio edytowane przez Komtur : 06-08-2015 o 12:18.
Komtur jest offline  
Stary 06-08-2015, 13:56   #6
 
Ardel's Avatar
 
Reputacja: 1 Ardel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputację

W karczmie pojawił się człowiek z sympatyczną twarzą, jeszcze sympatyczniejszym uśmiechem i przesympatyczną brodą.




Kiedy udało się oderwać wzrok od tej niepasującej do scenerii twarzy, wzrok mógł ześliznąć się na wysłużony miecz i sztylet przy pasie. Do tego przewieszona na sznurku kusza na ramieniu. Nic specjalnego.

- Jestem Harald Johanson. Jestem tutaj po to, po co wszyscy. Daj jeść - dodał po chwili.

Harald nie miał swojego miejsca na świecie. Dawno temu był zwyczajnym chłopem, który zaciągnął się na ochotnika do armii. Nie był tam długo, bo się nie nadawał - lubił działać w swoim interesie, a armia nigdy nie działa w interesie żołnierza. Gdy już poznał się trochę na wojaczce, spróbował sił jako strażnik dróg, lecz i tutaj się nie poszczęściło - to była praca dla altruistów, a Harald altruistą nie był. Potem przez chwilę był w milicji, ale stracił robotę przez wymuszenia. No i ostatecznie został łowcą nagród - brał proste zlecenia i zarabiał. Znudziło mu się. Gdy usłyszał o Mordheim załapał się na miejsce w bandzie, która miała podobne cele - zarobek i własny interes.

Nie liczył na ich wsparci, gdy pojawi się większe zagrożenie, ale także nikomu nie obiecywał, że będzie bronił ich pleców. Był egoistą, chociaż mało kto o ty wiedział. Na pierwszy rzut oka był sympatycznym brodaczem, z czego czerpał wiele korzyści. Naciągał, wykorzystywał... Wielu ludzi, których rzucił stróżom prawa złapał, wykorzystując ich naiwność i swoją charyzmę. Do tego potrafił postraszyć - metr i osiemdziesiąt tych mniejszych to pokaźny wzrost, do tego szerokie bary i celne ciosy w szczękę przekonały także niejednego. Ale teraz... Teraz był głodny i nie interesowało go nic więcej.
 
Ardel jest offline  
Stary 09-08-2015, 16:48   #7
 
Hazard's Avatar
 
Reputacja: 1 Hazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputację
Jako ostatni próg gospody przekroczył brodaty mężczyzna, którego twarz zasłaniał kaptur. Zdjął go czym prędzej ujawniając tym samym swoje oblicze, które nie cechowało się niczym szczególnym. Ot, zwykły mężczyzna w średnim wieku, postrzępionymi kasztanowymi włosami, krzaczastymi brwiami i błękitnymi jak niebo oczami. Przeciętna, nie wyróżniająca się niczym postura w żaden sposób nie odchodziła od obrazu zwykłego mieszkańca Ostermarku.

Przemoczone i stare ubranie zdawało się nie przeszkadzać ani krępować mężczyznę, który powitał gości karczmy lekkim acz sympatycznym uśmiechem. Zdawać by się mogło, że na jego twarz została nałożona maska wesołości i poczciwości, która leży na nim tak dobrze, że ciężko wyobrazić go sobie bez niej.

- Elias Koehler, do usług – przemówił szelmowskim głosem i skłonił się delikatnie. – Nie szukamy kłopotów, a jedynie schronienia przed deszczem, łoża i ciepłej strawy.

Jego słowa były tylko po części prawdą. Jeżeli chodziło o tą konkretną karczmę, to rzeczywiście szukali tylko tego, jednak mówiąc w nieco szerszym kontekście tej wypowiedzi, można by mu zarzucić wierutne kłamstwo. Żaden z nich nie przybył w te strony odpoczywać czy się najeść. Do Mordheim przybywa się na szaber i oni nie stanowili wyjątku od tej reguły. W końcu niezależnie od tego czy pragnęli zdobyć tu tajniki zakazanej wiedzy, relikty przeszłości, magiczne artefakty czy też najzwyczajniej złoto i kosztowności, to w ogólnym rozrachunku wciąż będą zwykłymi grabieżcami. A Elias nie wydawał się tym faktem szczególnie przejęty.

On nigdy się niczym nie przejmował. Jego plany na przyszłość nigdy nie wybiegały dalej niż dwa dni w przód, a i to stanowiło nie lada fenomen. A zaplanowanie i odbycie podróży do Mordheim było wyzwaniem jego życia. Dawna praca Koehlera nie wymagała od niego aż tyle wysiłku. Przez wiele lat służył jako osobisty pomocnik pewnego oprawcy z Bechafen, a jego obowiązki choć momentami zróżnicowane, nie były nader skomplikowana i ograniczała się do wykonywania poleceń przełożonego.

A cóż takiego skłoniło go do porzucenia dawnego życia i przybycia pod bramy przeklętego miasta? Kaprys. Prawdopodobnie nawet on sam nie rozumiał tego do końca. Czy była to chęć wyrwania się ze stagnacji, okazja szybkiego i łatwego zarobku, możliwość wyładowania swych sadystycznych instynktów na kimś innym niż bezbronnych więźniach? Elias był zbyt leniwy na tego typu rozważania. Teraz chciał się tylko najeść.
 
Hazard jest offline  
Stary 09-08-2015, 19:28   #8
 
Fyrskar's Avatar
 
Reputacja: 1 Fyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputację


Wczesna jesień, pół roku po Upadku, ranek
Mordheim, karczma “Całus Karła”

Napełniwszy wpierw swoje brzuchy sycącym, lecz tłustym i nieapetycznym posiłkiem i w pewnym stopniu przekonawszy do siebie karczmarza, szabrownicy powędrowali do wspólnej sali, zakurzonego i ciemnego, ale całkiem ciepłego pomieszczenia, gdzie, ciasno owinięci w pogniecione koce, złożyli się do snu, snu, z którego wyrywani byli przez każdy najmniejszy dźwięk. Opowieści o Mordheim robiły swoje, a awanturnicy czuli się, jakby jakis mutant miałby wedrzeć się w ciszy do oberży i rzucić się na nich, gdy byli pogrążeni w głębokim śnie. Pomiędzy zrujnowane kamiencie Mordheim ruszyli z pierwszymi promieniami słońca, posiliwszy się podejrzanie wyglądającym śledziem, popijanym cienki, kwaśnym piwskiem. Miasto Przeklętych nie obfitowało w wygody, miało za to do zaoferowania bogactwa - to po nie przybyli tu ci poszukiwacze przygód, ta dziwna banda, która nie mogłaby się dogadać i podjąć współpracy w żadnej innej sytuacji. Napełniwszy nieco brzuchy, wywędrowali przez drzwi gospody na północny-wschód, do dzielnicy Rieß, gdzie, jak słyszeli, znaleźć można było łatwy łup i mało pomiotów.

Nad miastem unosiły się ciężkie, przypominające dym chmury - jeszcze jedno świadectwo tragicznego końca miasta. Niewiele przez nie słońca przepływało i wąskie, posypane pyłem ulice były pogrążone w ciągłym półmroku. Szóstka śmiałków rozglądała się na boki, wypatrując wroga i cennego łupu. Udało im się, co zdziwić mogłoby każdego weterana wśród szabrowników, dotrzeć do Rieß nie napotykając żywego ducha, a jedynie wybebeszone z wszystkiego, co coś warte budynki. Wnet zabudowania wokół nich zdały się bogatsze… i pełne, co ważne. Anton wytężył wzrok, obserwując szeroką uliczkę. Po lewej nachylały się trzy kamienice, pierwsza z nich trzypiętrowa, a dwie następne - dwupiętrowe. Były do siebie wielce podobne, ale drzwi do drugiej z nich zostały wywarzone i rzucone na środek ulicy. W ramie jednego z okien owej kamienicy tkwiła mocno strzała, pamiątka po dawnym starciu. Ktoś mógł spróbować skryć się lub okopać w tym budynku. Najbliższa kamienica, pomijając pył zalegający na jej fasadzie, zdawała się być nienaruszoną, w lepszym stanie od walącej się po woli trzeciej z kamienic. Z pierwszej kamienicy unosiły się dwa bezwstydnie słodkie zapachy - truskawek i rozkładu…

Po prawej stronie wytrwała jedna tylko kamienica, z piętrem tak zniszczonym, jakby została zgnieciona jakąś olbrzymią pięścią, druga zaś nie była już niczym więcej, a ruinami. Drzwi do pierwszej były od tyłu podparte zasuwą - czyżby ktoś się tam krył? Pomiędzy dawnymi, mieszkalnymi po prawej stała mała kapliczka. Ktoś ukradł dary i posążek, więc nie dało się stwierdzić, jakiemu bogu była poświęcona. Awanturnicy przez chwilę przycichli, rozmyślając jakby nad losem łupu świętokradców. Nagle Harald coś dosłyszał. Ostrożnie uniósł palec, dając towarzyszom do zrozumienia, by nawet nie pisnęli. Ktoś zbliżał się, szedł w dół ulicy, ku stojącym nad kaplicą szabrownikom. Wbiegli cicho za święte miejsce, pomiędzy zalegające tam beczki i skrzynki, puste i pokryte pajęczyną. Johanson stanął za rogiem i nasłuchiwał.

- Słyszałeś, jak skrzeczał, gdy nadziałem go na mój miecz? - jakiś rozbawiony mężczyzna rozmawiał z kompanem. Musieli być na wysokości kompletnie zrujnowanej kamienicy. - Dobry trup, dobry łup.

- Nie taki dobry. - najwyraźniej się nie kryli, bo głosami mówili wielce donośnymi. - Ale starczy, by się napić i nieco doposażyć.

- Zamknijcie te pryszczate mordy! - warknął kolejny z szabrowników i Harald nie był w stanie rozróżnić kolejnych słów. Zaryzykował i wychylił się, rzucając okiem na przybyszy. Talabeclandczycy! Dumni poddani ottiliańskich Immperatorów nie byli skłonni wymienić na nic innego swoich żółto-czerwonych mundurów, teraz pokrytych błotem. Czwórka mężczyzn - Johanson upewnił się, że dobrze widzi - targała wcale niemało tobołków. Jeden z nich, idący na końcu, był obandarzowany, a pochód prowadził mąż o posturze niedźwiedzia, gromko podgwizdujący pod nosem. U jego boku szedł niższy woj, strzelisty jak sosna, z włócznią na ramieniu. Grupę prowadził zgarbiony, starszy żołnierz o szalonym wejrzeniu. Mniej liczni, obciążeni, jeden ranny… mogli zdać się łątwym łupem. Czy jednak na pewno tak było? Może lepiej schować się, albo też ich wyminąć? Schowani wśród beczek szabrownicy musieli podjąć ich pierwszą w Mieście Przeklętych, ważną decyzję i ponieść jej konsekwencje, jakie by one nie były.


 
Fyrskar jest offline  
Stary 10-08-2015, 15:50   #9
Dnc
 
Dnc's Avatar
 
Reputacja: 1 Dnc ma wspaniałą reputacjęDnc ma wspaniałą reputacjęDnc ma wspaniałą reputacjęDnc ma wspaniałą reputacjęDnc ma wspaniałą reputacjęDnc ma wspaniałą reputacjęDnc ma wspaniałą reputacjęDnc ma wspaniałą reputacjęDnc ma wspaniałą reputacjęDnc ma wspaniałą reputacjęDnc ma wspaniałą reputację
Syn Rorana zagnieździł się w kryjówce już na zbyt długi czas. Od tego chowania i kucania nogi zaczęły odmawiać mu posłuszeństwa i cierpnąć. Były tarczownik postanowił, że czas na chowanie się minął. Czas wyjść z ukrycia i pokazać światu, że w miescie pojawiła się nowa banda.

Zresztą od chowania się jego szansa na znalezienie jakiegoś magicznego artefaktu lub czegoś co może go wyleczy wcale się nie zwiększała a wręcz przeciwnie. Utha-grim przeczekał aż ich przeciwnicy przejdą obok ich kryjówki i następnie planował strzelić im raz z kuszy w plecy by później przejśc do bezpośredniego starcia.

Wyciągnął kusze i gdy ich mijali naciągnął ją najciszej jak potrafił. Widząc wzrok towarzyszy pokazł im by zrobili to samo jeśli mieli z czego strzelać.

Pierwsza walka w Mieście Przeklętych zapowaiadała się na nie łatwą więc tym bardziej na myśl o tym oczy Utha zaświeciły się znajomym blaskiem.

Utha strzela z ukrycia, dokładnie celując i będąc pewnym, że trafi a następnie po wystrzale odrzuca kusze i sięga po swój topór i tarczę.
 

Ostatnio edytowane przez Dnc : 10-08-2015 o 15:58.
Dnc jest offline  
Stary 10-08-2015, 17:00   #10
 
Lord Cluttermonkey's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputację
Landsknecht z każdym krokiem czuł jak nerwy coraz bardziej naprężają mu się niczym postronki, jednak odetchnął z głębokim uczuciem ulgi, gdy tylko usłyszał głosy nierozważnych szabrowników. Dusze będą lecieć w zaświaty jak bąbelki w gąsiorze z miodem - pomyślał wyszczerzony z radosną złośliwością Lutz - i to nie będą dusze jego towarzyszy.

Z ostrożnością, podobnie jak z każdą inną cnotą, nie należało przesadzać. Awanturnik kiwnął krasnoludowi głową na znak zrozumienia i sięgnął po dwie strzały, gotów napiąć cięciwę łuku i posłać podobną błyskawicy śmierć.
 
__________________
[D&D 5E | Zapomniane Krainy] Megaloszek Szalonego Clutterbane’a - czekam na: Mi Raaz
[Adventurer Conqueror King System] Saga Utraconego Królestwa - czekam na: Lord Melkor, Stalowy, WOLOLOKIWOLO

Ostatnio edytowane przez Lord Cluttermonkey : 10-08-2015 o 17:03.
Lord Cluttermonkey jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:59.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172