Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 30-09-2015, 18:14   #11
 
Fyrskar's Avatar
 
Reputacja: 1 Fyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputację
30 Urliczeit 2511 KI
Mglisty poranek

Żadna ciżba i żaden tłum nie był na tyle gęsty, by zatrzymać poruszającego się Ludwiga. Wielki mężczyzna udowodnił to, jak myślał, we wszystkich szynkach i piwiarniach, jakie wyrosły na południe od Talabheim. Wciągnął nosem zapach spelunki i wyszukał dawnego przyjaciela wśród biesiadujących, wyłowił jego sylwetkę z tłumu z łatwością, z jaką podobna rzecz przyszłaby polującemu jastrzębiowi. Nie szło tutaj o bystry wzrok mężczyzny, tym bowiem chwalić się nie mógł, cierpiąc na chroniczne zapalenie spojówek. Spacer przez mgłę był dla niego błądzeniem po omacku, a wchodząc do karczmy musiał zmrużyć nie do końca rozbudzone oczy. Rozpoznał jednak mężczyznę, którego mógłby zwać bratem, człowieka, który bliższy mu był od własnego rodzeństwa. Po sylwetce, której obraz wypalił mu się jakby przed oczami. Forsownym marszem przeciął karczemną izbę, zbliżając się do grubo ociosanego stolika z dębowych desek.

- Dawno cię nie widziałem, Svenie. - Uśmiechnął się i dostawił sobie krzesło. - Mam nadzieję, że jeszcze mnie poznajesz?

Mężczyzna przez kilka chwil zdezorientowany przyglądał się Ludwigowi. Na jego twarzy na kilka sekund zagościło zakłopotanie i Sven zaczął drapać się po posiwiałej brodzie. Nagle jakby olśnienie spadło na niego z niebios, a on z trzaskiem uderzył kuflem o stół i z niekrytym entuzjazmem krzyknął.

- Niech mnie pijany goblin przez łeb zdzieli, jeśli to nie mój stary przyjaciel Ludwig, o nazwisku, którego do dzisiaj nie jestem w stanie wymówić! – następnie wesoło zwrócił się do reszty zebranych przy stoliku mężczyzn. – Panowie, oto facet, z którym spędziłem niemal całe swoje dzieciństwo. A niech mnie. Co Cię podkusiło, by zawitać w te strony?

- A uwierzysz, że chciałem zobaczyć twoją siwą mordę? - Ludwig roześmiał się gardłowo. Uśmiechnął się, ale od razu spochmurniał. Przełknął ślinę i kontynuował już całkiem poważnie. - Potrzebuję twojej pomocy Sven. Ale zanim przedstawię ci sprawę… z kim mam przyjemność? - zwrócił się do towarzyszy Scholtza. - Daj nam piwa, karczmarzu!

Wesoły rechot rozniósł się między nimi, a wzmianka o piwie spotkała się z wyraźną aprobatą zebranych wokół stołu. Sven przedstawił trójkę towarzyszy kolejno, jako: Ortwin, Kurtt i Ryba. Ostatnia z podanych nazw choć początkowo zaskoczyła Ludwiga, to po dokładniejszym przyjrzeniu się mężczyźnie jakby nabrała nieco sensu.

- Jak Ci mogę pomóc? – zapytał zaciekawiony Sven.

- Powiedzcie panowie, wiecie coś o tych zaginięciach? - Ściszył głos. - Znacie kogoś, kto zniknął, albo wie coś o jakimś zaginionym?

Ortwin parsknął.
- Zaraz zaginieni. To zwykłe plotki. Biedaki pewnie marzną na śmierć albo zaszywają się w jakichś opuszczonych domach na skraju miasta.

- Nie bądź głupi, ośle - odparł Ryba. – Jesteś ślepy, czy co? W ubiegłych latach nigdy tyle osób nie ginęło. Mogę się piwo założyć, że to nie kwestia zimna. To na pewno sprawka tych samych bestii, które załatwiły Balla.

- Czyli co? Dzikie psy są odpowiedzialne za to wszystko?! Dzięki za rozwikłanie zagadki detektywie!

- Kto powiedział, że to…

Sven rąbnął kuflem o stół, uciszając dwójkę towarzyszy. Rozejrzał się podejrzliwie po pomieszczeniu nerwowo, po czym zgarbił się i ściszył głos.

- Nie mam pojęcia, dlaczego o to pytasz, Lu, ale powiem Ci jedno. Przestań. Z tydzień, może dwa tygodnie temu kręciło się tu takich dwóch najemników, którzy też rozpytywali się o tych zaginionych. Nie wiem co im chodziło po głowie, ani kto ich wynajął, ale po kilku dniach zniknęli bez śladu. Lepiej trzymaj język za zębami, bo jak się rozniesie, że się rozpytujesz…

- Pierdolisz Sven – zaśmiał się Ortwin. – Słyszałem, że ta dwójka niecały tydzień temu wynajęła wóz i odjechała do Nuln. Popadasz w paranoję…

- Sven, poprowadziłbyś mnie może na nabożeństwo? - odchrząknął. - O ile są organizowane mimo zimna.

Scholz uniósł lekko brwi zaskoczony słowami Ludwiga.

- Obawiam się przyjacielu, że moja pobożność osłabła od czasów dzieciństwa – uśmiechnął się chytrze. Chwycił za kufel i wlał w siebie resztę obrzydliwego piwa, co w końcowym etapie zwieńczył przeciągłym beknięciem, które odbyło się głośnym echem w zadymionej karczmie. Kilkoro obdartusów siedzących przy stoliku obok skwitowało ten wyczyn wesołym rechotem.

- Panowie, chyba czas na mnie. Pewnie powinienem iść dziś do pracy, ale myślę, że dziś zrobię przysługę szefowi i nie zmuszę go do oglądania mojej krzywej gęby – parsknął. – Ludwig, co powiesz na to bym oprowadził Cię dziś po Altdorfie? No wiesz, pokażę Ci najlepsze speluny, burdele, a no i te kościoły, które tak bardzo cenisz.

- Prowadź.

Pożegnawszy się z trójką kompanów, Sven wraz z Ludwigiem opóścili zadymiony lokal. Na zewnątrz oboje odetchnęli z ulgą poczuwszy mroźne, acz rzeźkie powietrze. Scholz bez słowa wyjaśnienia skierował się wzdłóż ulicy na północ. Przedzierając się przez mgłę Ludwig omal nie zgubił przyjaciela, który nagłym ruchem skręcił w boczną uliczkę, gdzie przystanął opierając się o ścianę, z widniejącym na jego twarzy szelmowskim uśmiechem.

- Nabożeństwo, co? - rzekł rozbawiony. - Jeżeli szukasz zwykłej kapliczki, to najbardziej polecam tą w centrum dzielnicy biedoty. Mało kto zagląda do niej o tej porze roku, ale jeśliś taki pobożny… Czemu nie? - zaśmiał się. - A jeżeli szukasz czegoś bardziej… konkretnego i chciałbyś zagłębić się w naszej wspólnocie, to musisz się najpierw wykazać.

- Jak miałbym się niby wykazać? - zaakcentował to słowo. - Widziałem wiele więcej od wielu miejscowych kapłanów. Byłeś w Królestwach Renegatów, staruszku? W Odbudowanej Prowincji Sollandu nasz pan podnosi dumnie głowę, wychwalany przez mu wiernych. A tutaj musimy się kryć. Ale nie tym. - machnął ręką. - Jeśli trzeba, to i po dachach skakał będę, choćby i przy mojej tuszy. W każdym razie, chcę pomówić z jakimś mądrym, duchowym przewodnikiem. Jakimś dobrym pasterzem tutejszej owczarni. Poprowadziłbyś mnie do kogoś takiego?

- Taka już jest domena Ranalda. Nie jesteśmy Sigmarytami czy Ulrykanami, którzy muszą wykrzyczeć swoje żarliwe modlitwy. Nocny Cień, czy inne jego wcielenia pragną zaznaczać swą obecność w bardziej subtelny sposób – odparł Sven. – W Aldtorfie jest niezwykle wielu kapłanów Ranalda, a nasza wspólnota stała się większa niż w innych miastach Imperium. Jednak, jeżeli pragniesz porozmawiać z naszym przywódcą, pasterzem za którym podążamy od wielu lat, musisz stać się jednym z nas. A by tak się stało, musisz przejść próbę, pokazując, że jesteś prawdziwym sługą Ranalda. O tym, co dokładnie będziesz musiał zrobić, zadecyduje już nasz przywódca.

- Skoro tak mówisz. - Ludwig przytaknął, choć w ustach czuł gorzki, właściwy porażkom posmak. Altdorfscy wyznawcy Ranalda byli tylko słabymi trzcinami i niedźwiedzi wędrowiec przyrzekł sobie, że gdy załatwi się z tą sprawą, wróci do Odbudowanej Prowincji. A na razie zobaczy, jakie to komiczne i śmiechu warte próby zamierzają przed nim postawić kapłani. - Kiedy mnie do niego zaprowadzisz?

- Kiedy udowodnisz swoją wartość - rzekł Sven, rozkładając ręce. - Dziś wieczorem ja, albo ktoś inny z zakonu dostarczy ci wiadomość z instrukcjami co musisz zrobić. Powiedz mi jeszcze tylko, gdzie możemy cię o tej porze znaleźć?

- W karczmie Trzy Korony. - Ludwig wymusił na sobie uśmiech. - O co bym cię nie posądzał, na pewno nie będzie to zapominanie o miejscach, gdzie ulokowano wszelkie spelunki. Do zobaczenia, Sven.

Obrócił się na pięcie i zapadł w przysypane śniegiem prospekty Altdorfu, kierując się prosto do miejsca, które rankiem opuścił - do "Trzech Koron". Starając się utrzymać na nogach pomimo śliskiej powierzchni i nie zapaść po głowę w zaspach, Ludwig ruszył przed siebie.
 
Fyrskar jest offline  
Stary 06-10-2015, 21:09   #12
 
Lost's Avatar
 
Reputacja: 1 Lost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwu
Powoli otworzył sklejonę ropą oczy. Drewniane belki sufitu karczmy wyglądały na przeżerane przez czarną pleśń. Krieg odkaszlnął głucho, po czym przysiadł na twardym sienniku przeciągle ziewając. Mógłby przysiądz, że nie zmrużył w nocy oka na dłużej niż kilka minut. Pociągnął głęboki łyk z leżącego obok bukłaka i znów zakopał się w grubą warstwę kocy i futer, zamykając oczy.
- Nie zostawiaj mnie… - Cichy szmer ledwie musnął jego twarz. - Zabij… ale nie zostawiaj… - Głos niziołka stawał się coraz bardziej rozpoznawalny. - Nie zostawiaj. - Teraz już wyraźny, jakby Noma stał zaraz obok. Krieg zerwał się zrzucając z siebie futra. Był rozpalony, a mimo to po jego karku spływał zimny pot. Schował twarz w dłoniach oddychając głęboko.
- Musiałem… - Wyszeptał. - Musiałem, pieprzony pokurczu. - Dodał już głośniej próbując dodać sobie animuszu. Naciągnął na siebie suche już spodnie i przysiadł przy otworze doprowadzającym ciepłe powietrze do pokoju. Echa wczorajszej nocy wciąż pojękiwały w rogach małej izby, którą wynajmował na piętrze “Trzech Koron”.
Noma nie żył. Brutalnie rozszarpany przez to… coś, razem z resztą swojego pieprzonego gangu. Niski pajac zabrał do grobu dług Kriega. Mężczyzna myślał nad tym rozmarowując po obitych żebrach maść, którą dostał od dzielnicowego konowała.
Problemy Kriega właśnie rozmyły się. Nie potrzebował już Edmunda, mógł mieć głęboko w rzyci Holsta i jego misję bronienia uciśnionych. Uśmiechnął się pod nosem na tą myśl. Biedota Panie Holst zawsze zadba sama o siebie. Spojrzał na swoje spracowane ręce. Ulica ostatnie czego potrzebuje to bogatego patrona, który sypnie złotem i rozwiąże jej problemy. Zawsze na świecie musi być ktoś, kto tapla się w rynsztoku, ktoś na kogo mogą wskazać pozostali i powiedzieć, to jest ten zły. To jest ten, któremu się nie udało.
Holst ich potrzebował. Potrzebował Kriega bardziej niż sam sobie zdawał z tego sprawę.
Krieg wstał, przemył twarz i ubrał się.
Z drugiej strony pieniądzę, które tamci zaproponowali być może były wartę zachodu. Nagle poczuł zimny dreszcz. Na cokolwiek wczoraj się natknął, cokolwiek dopadło Nomę nie było wartę ścigania, nawet gdyby spadł na niego deszcz złotych koron.
- Pieprzyć to. - Zmielił przekleństwo, schodząc do sali biesiadnej, gdzie już czekało na niego dwóch nowych towarzyszy. Zostanie, dzień, dwa, może dłużej. Weźmie z tej roboty jak najwięcej się da i ruszy dalej. Zrobi tak jak za każdym razem. Zarobi kilka koron i wymknię się późno w nocy nie płacąc za karczmę.
Kiedy siadł przy stole, nawet zgrabny pokorucz i zwalisty mężczyzna spojrzeli na niego niepewnie. Musiał wyglądać jak chodzący trup. Z pewnością był pewien, że śmierdział jak taki. Przez dłuższą chwilę milczał, aż drugi mężczyzna podsunął mu kufel miejscowych szczyn pod nos.
- Pij. - Powiedział. - Podnosi na duchu. - dodał, Krieg mógł przysiąc, że prawie zatroskany.
- Gdzie reszta? - Zapytał sącząc piwo. Prawie jak za sprawą plugawej sztuczki pojawił się obok niego karczmar parującej jeszcze kaszy sowicie okraszonej tłuszczem i skwarami.
- Wyszli już. - Odrzekła karlica, uśmiechając się do niego słodko, albo tak przynajmniej Kriegowi się wydawało. - Prawie już południe.
- Wczoraj… - zaczął niepewnie, pochylając się nad śniadaniem. - Wczoraj chyba spotkałem tego skurwisyna. - Dodał po chwili, prawie całkowicie tracąc apetyt.
- Kogo? - Zapytał Lothar.
- Tą bestyję, którą szuka Holst. - Zciszył głos do szeptu. - Dopadła Nomę i cały jego gang.
- Wszystkich? - Zapytał niziołek, podnosząc brwi w niedowierzaniu. - Widziałeś ciała?
Krieg rzucił jej złe spojrzenie, mocniej wbijając łyżkę w kaszę.
- Nie byłaś tam… Wszystko, cała melina spłynęła krwią.
- Skąd wiesz, że to była bestia?
Krieg zastanowił się przez chwilę. Przerażona twarz Nomy przez ułamek zastąpiła tą siedzącego naprzeciwko Lothara.
- Żaden człowiek, czy nawet nieludź nie byłby do tego zdolny.
 
__________________
Spacer Polami Nienawiści Drogą ku nadziei.
Lost jest offline  
Stary 06-10-2015, 21:59   #13
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
Podziękowania dla MG i Blackera

- To raczej my prosimy o wybaczenie - odpowiedział Wróbel skłaniając głowę - Nie było naszym zamiarem utrudnić pracę straży a w tej mgle nie było też winą strażnika że przeszliśmy niezauważenie. Jestem sługą Vereny i skoro pani sprawiedliwości zdecydowała się sprowadzić nas tutaj chciałbym zaoferować swoją pomoc.

Sierżant z zainteresowaniem spojrzał na Wróbla.
- Zaprawdę cieszy mnie spotkanie sługi Vereny, bowiem sam darze ją wielkim szacunkiem i czcią. Niestety sprawa, która tutaj mamy jest dosyć delikatna i nie mogę sobie pozwolić na narażanie cywilów. A cóż takiego właściwie sprowadza sługę pani sprawiedliwości w to zapomniane miejsce?

Eckhart odetchnął kiedy sierżant odwołał młokosa z kuszą. Taki bełt w bebechach nie rokował najlepszego zdrowia. W zasadzie rokował tylko śmierć i to śmierć w męczarniach, zalaną krwią, treścią jelit i uryną. Nie takiego końca żywota by oczekiwał. Kiedy Wróbel przedstawił się, dodał od siebie: - Eckhart Lang, weteran z Hochlandzkich regimentów strzelców. Ja również oferują swoją pomoc, podobnie jak mój świątobliwy towarzysz. - Uznał, że na pytanie co tu robią, lepiej niech odpowie Wróbel.

- Przybyłem do Altdorfu na prośbę swojego znajomka, na miejscu usłyszałem pogłoski o zaginięciach. Zdaję sobie sprawę, że śmierć wśród biedoty nie jest niczym niezwykłym a ukryte przez śnieg ciała pojawią się dopiero wiosną jednak moja pani zobowiązuje mnie bym sprawie dokładniej się przyjrzał. Jeśli zaś chodzi o narażanie się to gotów jestem tego podjąć się na własne ryzyko. Pomoc straży jest obowiązkiem każdego szanującego prawo mieszkańca.

Na wzmiankę o zaginionych twarz sierżanta stężała. Przyłapawszy się na tym, odchrząknął i natychmiast przywrócił jej poprzedni wyraz powagi.

- Ach tak. Sprawa zaginionych. Może później będę jakoś w stanie wam w tej sprawie pomóc – rzekł, po czym odwrócił się w stronę magazynu. – Na razie mamy tu jednak większy problem. Dziś rano dostaliśmy zgłoszenie, że widziano w tym miejscu jakiegoś dziwnego stwora. Oczywiście, musieliśmy to zbadać, a to co znaleźliśmy… mogę powiedzieć, że nieco zbiło moich chłopców z nóg… - sierżant odchrząknął. – Osobiście go jeszcze nie widziałem, a moi ludzie nie potrafią nawet ubrać w słowa tego, co zobaczyli. Mówią jedynie, że widzieli jakąś ohydną kreaturę, a na sam jej widok żołądki wywracały się im do góry nogami. Jednak ci idioci, zamiast zabić to od razu, dali jej czas by wspiął się po drabinie na piętro i wciągnął ją na górę. W dodatku przystawiła jakąś skrzynką otwór wejściowy, tak, że nie możemy się teraz do niego dostać… Jedyne wejście, jakie nam zostało, to okno, przez które wciągano na piętro towary. Jednemu z moich ludzi udało się przerzucić linę nad belką wystającą nad nim, jednak wszyscy obawiają się, że to coś wyskoczy na nich, kiedy się będą wspinać… Upadek z takiej wysokości może zabić…

Eckhart, będąc w Armii, nie jeden szturm widział, przy niektórych inżynierowie budowali przedziwne konstrukcje, czy kombinacje drabin: - Sierżancie - powiedział podkreślając range strażnika - macie możliwość sprowadzenia tutaj dwóch, może trzech tak długich drabin? Wtedy przystawiając po jednej, z każdej strony otworu, strażnicy mogliby się wzajemnie osłaniać? A jeśli to nie dałoby rady, to proponowałbym budowę szybkiego rusztowania? Wszak mówicie, że ta szkarada nigdzie nie wybiera. Lepiej stracić trochę czasu, niż ludzi. Jednak oficerowi takiej szarży, nie śmiałbym tego nawet przypominać - dodał usłużnie. Wiedział jak dowódcy są przeczuleni na tle swojego autorytetu i pozycji. Znał to aż za dobrze.

- Wysłałem po drabinę jednego z moich ludzi jakieś dwadzieścia minut temu, z tego, co wiem jest gdzieś w pobliżu jeszcze jeden magazyn, gdzie powinien taką znaleźć. Wątpię jednak by było ich więcej – odparł. – Jednak obawiam się, że nie mamy zbyt wiele czasu, ponieważ…
- Sierżancie! – dobiegł krzyk z wnętrza magazynu. – Tu, obok skrzyni znalazłem złotą koronę! Myśli Pan, że należy do tego potwora?!
- Weź się nią udław! Nie mamy na to czasu, kretynie – warknął Siegeler. – Co ja to? A właśnie. Dla dobra tej dzielnicy, musimy zająć się tą sprawą jak najszybciej… Zaraz po tym jak moi ludzie zobaczyli to coś, wysłałem swojego człowieka by złożył raport sytuacyjny Kapitanowi. Teraz uważam to za wielki błąd, albowiem mój przełożony zgłosił fakt pojawienia się tego mutanta łowcom czarownic. Miałem już kiedyś do czynienia z jednym z nich i wiem jak działają… Jeżeli szybko nie dostaniemy tego dziwoląga, to mogą oni nawet podpalić to miejsce. W środku jest dość suchego siana i skrzynek, by im się to udało. A wszystkich żyjących na tej ulicy może czekać dosyć nieprzyjemna kontrola, o ile nie pozabijają wszystkich od razu. W ich filozofii lepiej zabić setkę niewinnych, niż pozostawić jednego sługę chaosu na wolności…

Z łowcami czarownic nie miał zbyt dużo do czynienia, ale jeśli podpaliliby ten magazyn, to wszystkie dowody spłoną wraz z nim. Lang już trochę bardziej stanowczym głosem rzekł: - Sierżancie, ile macie ludzi? Z naszą pomocą i przy użyciu jakiejś dźwigni, albo lewara może dostaniemy się do środka przeważając obciążenie, którym przywalił wejście? Zostawisz na zewnątrz tylko dwóch ludzi z kuszami, by nie uciekł tędy?

- Dwóch pilnuje ulic, jedne narwaniec, którego już poznaliście, dwóch w środku, i dwóch na tyłach, jeden szuka drabiny, plus oczywiście ja i wy – wyliczył sierżant. Podważyć może byśmy dali radę, wątpię by na górze były jakieś nazbyt ciężkie rzeczy, ale musielibyśmy się najpierw dostać do tej piekielnej dziury na piętro… Ale może lepiej sami chodźcie zobaczyć, jak wygląda wnętrze.

Sierżant poprowadził Wróbla i Langa do środka, przez spore, dwuskrzydłowe drzwi. Wnętrze urządzone było w popularnym (dla opuszczonych i zaniedbanych miejsc) stylu. Tu i ówdzie walały się zbutwiałe skrzynie i beczki. Większą część podłogi zajmowała cienka warstwa stęchłego siana, oprószonego delikatnie śniegiem w miejscach, gdzie ten mógł wedrzeć się przez rozbite szyby. Grube, drewniane filary, resztkami sił stały w dwóch rzędach po bokach, utrzymując nad sobą piętro. W prawym rogu pomieszczenia, awanturnicy dostrzegli otwór w suficie, przywalony jakąś skrzynią, bądź czymś podobnym.
Nim, ktokolwiek zdołał wznowić rozmowę, do pomieszczenie wbiegł zlany potem rekrut. Zrzucił z ramienia ciężką i długą na czterdzieści stóp drabinę, po czym padł zdyszany na stos siana pod ścianą. Sierżant po chwili wahania oszczędził strażnikowi nagany za brak dyscypliny.

Lang obejrzał wnętrze opuszczonego magazynu, spoglądając porozumiewawczo na Wróbla. Miał nadzieję, że jego towarzysz rozejrzy się po wnętrzu magazynu, gdzie miało dojść do transakcji Holsta i Nakrapianych Sów i może znajdzie jakieś ślady. On jednak rozmyślał nad sposobem dostania się na piętro. Nawet jeśli udałoby się im odsunąć skrzynię, to stwór mógł łatwo zaatakować ich, wchodzących, przez wąski otwór na górę. Słupy podtrzymujące strop nie wyglądały na solidne: - A może zrobimy sobie inne wejście na górę? - uderzył ręką w spróchniałe bale. - Zawalimy mały kawałek stropu, będzie drugi otwór, stwór nie zdoła odstawić obu? Co wy na to sierżancie?

Seigeler niepewnie przeniósł wzrok na zmurszałe filary. Wyraz zwątpienia na jego twarzy zaraz przyćmił zawadiacki uśmiech skierowany do Langa. Odwrócił się do jednego ze strażników przeszukującego pomieszczenie, po czym donośnym głosem wydał rozkaz:
- Schürer, masz wyśmienitą okazję do zrobienia użytku tego twojego toporka! – Sierżant wskazał na filar stojący po lewej stronie magazynu. – Zajmij się tym.
Strażnik z niemałym entuzjazmem sięgnął po lśniący, ciężki topór jednoręczny zaczepiony u pasa i z zażartością zaczął rąbać bal. Wióry rozpryskiwały się po całym magazynie, kiedy Schürer biorąc szerokie zamachy, ciął spróchniałe drewno.
- Talabeklandczyk – szepnął dwójce awanturników jeden ze strażników.

Nie upłynęło nawet dziesięć uderzeń ciężkiego topora, by filar w końcu ugiął się. Wszyscy w pomieszczeniu szybko odskoczyli, kiedy długi pal uderzył o ziemie, a wraz z nim kawałek wspornika i część drewnianego sufitu. W powietrze uniosła się smuga kurzu, która wywołał u sierżanta atak suchego kaszlu. Mimo to ten z zadowoleniem klepnął Eckharda w plecy i spojrzał na sporą dziurę w suficie. Dwoje strażników szybko przyłożyło doń drabinę.
- Dobra, to którzy chce zostać bohaterem dnia? – zawołał sierżant do zebranych w magazynie mężczyzn.

- Ja pójdę - powiedział wyciągając szeroki kord z pochwy i ściągając tarczę z pleców - ale nie sam, zaraz za mną musi się wedrzeć ktoś drugi - spojrzał po zebranych mężczyznach. - I ktoś musi próbować drągami - wskazał na żerdzie leżące pod ścianą magazynu - odsuwać skrzynię nad pierwszym wejściem, tak by stwór nie mógł skupić swojej uwagi na jednym tylko wejściem? - odparł poważnym tonem. - Kto idzie ze mną?

Na rozkaz sierżanta dwoje strażników sięgnęło po długie drągi i zaczęli odsuwać nimi blokującą wyjście skrzynie. Natomiast Seigeler zwrócił się do reszty.

- Ktoś może też spróbować wspiąć się po linie na zewnątrz.

Po zebranych mężczyznach przetoczył się cichy połmrók. Najwyraźniej nikt nie miał najmniejszych ochoty na spotkanie z dziwną istotą na górze. Po chwili konsternacji Schürer postąpił krok na przód.

- Ja mogę iść za tobą - zwrócił się do Langa.

- Rozsądniejsze będzie jeśli to ja pójdę z Eckhartem - odezwał się cichy do tej pory Wróbel - Być może mniej jestem zaprawiony w walce jednakże włócznia może być użyteczniejsza gdy przyjdzie atakować z drugiej linii.

Sierżant skinieniem głowy zaaprobował decyzje Wróbla, zaś Schürer dostał rozkaz wdarcia się na górę za pomocą liny na zewnątrz. Siegler jeszcze raz pouczył dwójkę śmiałków, by w razie jakichkolwiek problemów wycofali się i nie narażali niepotrzebnie swojego życia.

Ruszyli, ostrożnie i z namysłem stawiając kroki. Lang mocno zaciskał swoje dłonie na uchwycie tarczy i szczeblach drabiny, a za nim w skupieniu podążał Wróbel, dzierżąc w dłoni krótką włócznie. W każdej chwili gotowi na atak nieznanego.

Skupiony na mroku bijącym z dziury w suficie Lang był już niemalże u szczytu drabiny, gdy ta z głośnym trzaskiem poleciała do przodu, niszcząc spróchniałą deskę, na której się trzymała. Awanturnicy zachwiali się, łapiąc mocniej szczebli drabiny i wydając z siebie okrzyk zaskoczenia. Na całe szczęście, lot nie był długi. Drabina zatrzymała się na kolejnej, zdawać by się mogło, pewniejszej podporze w postaci grubej belki, stanowiącej podporę sufitu. Oboje odetchnęli z ulgą.

Jednak przedwcześnie.

Plugawe, powleczone tryskającymi ropą wrzodami ręce wyłoniły nad nimi. W mocnym uścisku dzierżyły długi, drewniany drąg, który ze świstem przeciął powietrze, zaczął opadać na głowę Langa. Dźwięk drewna uderzającego o drewno. Tarcza w ostatniej chwili uchroniła żołnierza przed atakiem abominacji.
Wtedy w półmroku panującym na górze, dostrzegli prawdzie obliczę maszkary. Smukłe ciało pokryte ropiejącymi wrzodami wisiało nad nimi niczym piekielny kat. Istota odziana w potargane łachmany spoglądała na nich swymi wyłupiastymi, nasuwającymi na myśl obraz żaby oczami. A szpiczasta głowa podkreślała jedynie jej nienaturalność. Owrzodzone usta rozchyliły się, a z nich wyleciały gwałtowne słowa:
- Odejdźcie! Zostawcie mnie w spokoju!

Lang spiął się w sobie i wykorzystując cała swoją zwinność i energię skoczył do przodu, chcąc dostać się na piętro. Zastawił się tarczą, a w drugiej ręce trzymając kord, wydał okrzyk bojowy i zaatakował. Wiedział, że musi zejść z drabiny i dostać się na górę.

Wróbel natomiast zgodnie ze wcześniejszym planem wykorzystał przewagę zasięgu jaką dawała mu włócznia. Nie mógł co prawda dosięgnąć maszkary jednak gdyby spróbowała ona dosięgnąć żołnierza miałby okazję do kontry

Niezlęknieni śmiałkowie ruszyli z całym impetem na straszliwą poczwarę. Okrzyki Hochlandczyka i istoty zjednoczyły się pod postacią bitewnej symfonii. Zaraz jednak zew żołnierza przekształcił się w jęk przerażenia, kiedy dębowa tarcza werżnęła się w nastawione do obrony owrzodzone ramię. Zabrakło mu jednak siły. A może to poczwara była niezwykle silna? Lang nie miał czasu na zastanowienia. Atak nie powiódł się, a on z lękiem spojrzał w odległą przestrzeń pod sobą. Drabina zachwiała się, gdy żołnierz w rozpaczliwym odruchu pochwycił za jej szczebel, wracając do punktu wyjścia.

Usłyszał nad swoją głową świst, kiedy uderzenie kija przeszło o cal nad jego głową. Miał szczęście. Tylko na jak długo?

Bliskość śmierci jednak nie zachwiała woli walki Hochlandczyka. Ponownie ruszył na poczwarę z wystawioną przed siebie tarczą, wkładając w ten jeden manewr całą swą siłę. Tym razem to on triumfował. Zaskoczony determinacją żołnierza przeciwnik nie zdołał tym razem powstrzymać natarcia. Odrzucony uderzeniem mutant zachwiał się i cofnął o kilka kroków w tył, zostawiając dwójce śmiałków drogę wolną.

Korzystając z tego że jego towarzysz odepchnął przeciwnika Wróbel dostał się na górę. Mając wreszcie pewniejszy grunt pod nogami sługa Vereny mógł przypuścić atak na mutanta, nie zaniedbywał jednak ostrożności wiedząc że nawet zwierzęta zapędzone w pułapkę zdolne są do desperackich akcji. Kto wie czego mogli spodziewać się po tworze chaosu?

Eckhart odsunął się od otworu i poprawił uchwyt tarczy. Zamierzał zajść poczwarę z drugiej flanki, wspomagając Wróbla, który zamierzał się na nią swoją włócznią.

Śmiałkowie rzucili się naprzód. Seria szybkich ciosów zalała mutanta, który rozpaczliwie starał się unikać jak i kontrować nieustanne ataki. Jego żebie lica zalśniły w półmroku pomieszczenia. W odpowiedzi na otrzymany cios w żebra, Wróbel wyprowadził potężne pchnięcie, które przeszyło dotkliwie plugastwo. Istota jęknęła z bólu i odruchowo upuściła kij.
Uchylając się przed kordem żołnierza, mutant chwytając się za krwawiącą ranę, rzucił się w stronę okna. Jednak światełko w tunelu rozpaczy, przysłoniła rosła sylwetka Talabaklandczyka, któremu w końcu udało się wspiąć na po linię. Lang z Wróblem mogli dostrzec jeszcze błysk topora, nim mutant krzyknął ochryple i padł na kolana.
- Ranaldzie, zlituj się – usłyszeli jeszcze, nim mutant osunął się nieprzytomny na ziemię.

Nie zdążyło upłynąć wiele czasu nim reszta strażników pojawiła się na piętrze. Wszyscy zebrali się wokół powalonej kreatury. Wszyscy zaczęli szeptać coś między sobą. Pomruki zafascynowania wymieszały się z stłumionymi odgłosami lęku. Ci, co bardziej pobożni drżącymi rękoma wykonali znak młota.
- To musiał być kiedyś człowiek, bez dwóch zdań – stwierdził, jak dotąd milczący sierżant. Następnie zwrócił się do śmiałków. - Dobra robota. Wielce się nam przysłużyliście. Jeżeli będziecie potrzebować pomocy, to chętnie się wam odwdzięczę.

W międzyczasie dwoje strażników, odnalazła w kącie pomieszczenia kilka grubych koców i kawałek czerstwego chleba. Szybko doszli do wniosków, że poczwara musiała tu od jakiegoś czasu mieszkać. Jednak szczególną uwagę strażników przykuło dziwna szkatułka, wykonana z czarnego kamienia, która leżała nieopodal legowiska mutanta. Pudełko było mocno poobijane, a misternie wykonany zamek, kompletnie roztrzaskany.
- Na Sigmara!

Okrzyk podekscytowania wydarł się z gardła strażnika, który otworzył skrzynkę. Nieprzytomny mutant niemal natychmiast stracił na zainteresowaniu, kiedy wszyscy zebrali się wokół czarnej szkatułki, z której wnętrze wybrzmiewało najpiękniejszą melodię na świecie. Brzdęk monet.
- Tu musi być przynajmniej pięćdziesiąt koron!

Awanturnicy ze zdumieniem stwierdzili, że strażnik nie kłamał, a skrzynka naprawdę wypełniona została bogactwem, o którym przeciętny mieszczanin mógł sobie tylko pomarzyć. W nikłych promieniach słońca, przedostających się przez wielkie okno, monety wydawały się jednak w dziwny sposób wyblakłe i kompletnie pozbawione swego zwykłego lśnienia.

Lang obchodził truchło nieprzytomnego mutanta. Sięgnął po kawałek linki, którym dostał się przez okno Schurer i odciął kawałek wstarczający do skrępowania powalonego monstrum. Wyciągnał zaa pasa rękawiczki i założył je na dłonie zanim zaczął całą operację. Nie zamierzał dotykać tego ścierwa. Kiedy skończył, splunął siarczyście. Cuchnęło i wyglądało to to obrzydliwie, kiedy jednak usłyszał brzęk monet, odwrócił się w tamtym kierunku. Zza pleców strażników miejskich przyglądał się znalezisku. To była mała fortuna, jednak czerń szkatułki i podejrzany wygląd monet powstrzymał go od bliższego zaznajomienia się z zawartością: - Myślicie, że to rozsądnie zabierać te pieniądze? - zapytał głośniej strażników. - To leże tej poczwary, to mutant, nie tknę niczego co należało do tego czegoś. Wam też nie radzę, kapłani jacy albo i magycy powinni obejrzeć to znalezisko - wyraził swoje zdanie.

Strażnicy spojrzeli na Langa z powątpiewaniem. Najwyraźniej wcale nie chcieli przepuścić okazji na zarobienie kilku dodatkowych koron. Jednak nie dane było im nacieszyć się bogactwem zbyt długo. Sierżant prędko podszedł do podwładnego, który był w posiadaniu skrzynki i z trzaskiem zamknął ją.
- On ma rację. Trzeba będzie zanieść to do specjalistów. A teraz do roboty. Trzeba posprzątać ten bałagan!

Następnie zwrócił się do Wróbla i Langa.
- To chyba na tyle, jeśli chodzi o was. Resztą zajmiemy się my i łowcy czarownic – rzekł oficjalnym tonem. Następnie zaś ściszył nieco głos i rzekł. - Odwiedźcie mnie jutro w kwaterze straży. Postaram się jakoś pomóc w waszej sprawie. A może nawet uda mi się wyłudzić od szefostwa jakąś nagrodę za pomoc dla was.

- Dziękujemy bardzo, na pewno jutro przyjdziemy, chętnie się dowiemy czegoś więcej o tej poczwarze, sierżancie. Co do nagrody, to z góry dziękujemy, pokładając wiarę w szczodrość Imperium. Chcielibyśy się trochę rozejrzeć po magazynie, jeśli nie masz nic przeciwko? - Hochlandczyk miał nadzieję, że znajdą jakieś ślady, które powiedzą im co się stało z wysłannikami Holsta.
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline  
Stary 07-10-2015, 15:05   #14
 
Gob1in's Avatar
 
Reputacja: 1 Gob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputację
MG, Liapola, Krieg i Lothar, czyli docowe wynaturzenia...

Troje domorosłych śledczych ruszyło zamglonymi i zaśnieżonymi ulicami Altdorfu, kierując się do miejsca plugawego mordu. Po drodze minęli miejsce, w którym swoją walkę stoczył Krieg. Niepewnie wejrzał do ciasnej uliczki między domami gdzie dopuścił się krwawej zbrodni, a następnie do drugiej, gdzie pozostawił skradzione ze swego ziemistego domu ciało. W obu jednak zastał tylko ziejącą mrozem pustkę.

Szli tak przez kolejne dwadzieścia minut, aż w końcu Krieg wskazał głową na niewysoki budynek znajdujący się kilkanaście metrów dalej. Przed nim awanturnicy dostrzegli mały tłum. Jednak z każdym krokiem ten zdawał się im bardziej zorganizowany, a w dodatku nie był on nawet skupiony na sklepie. Wyraźnie mogli dostrzec wśród nich dwie wyróżniające się grupki. Jedni przywdziani w czarno-białe stroje, charakterystyczne tylko dla jednej grupy w mieście, stali naprzeciw tych drugich odzianych w zwyczajne, może nieco zabrudzone, zimowe ubrania.

Na czele drugiej grupy, Lothar dostrzegł znajomą mu postać, z brązowymi, ułożonymi w nieładzie włosami i charakterystyczną raną na policzku. Twarz ta niewątpliwie należała do ich wczorajszego przewodnika, Edmunda. Stał on sztywno na nogach, z założonymi na piersi rękoma, naprzeciw straży miejskiej, dyskutując z najprawdopodobniej ich przywódcą.


Mężczyzna nie młody, nie stary, w kwiecie wieku jakby się mogło zdawać. Jego postura rosła, choć raczej zmizerniała i przystojna, gładko ogolona, spowita mocnymi rysami twarz z pewnością zwiodły już niejedną kobietę. Krótkie, ciemnobrązowe włosy na jego głowie wydawały się starannie poukładane. Z bliższa Liapola zdołała dostrzec coś w jego oczach o barwie nieba przed burzą. Coś nieprzyjemnego, złośliwego, wręcz plugawego, sprawiało, że cały obraz przystojnego mężczyzny odpychał ją.

Kiedy awanturnicy dotarli pod sklep, cała sytuacja dobiegała już końca. Edmund wręczył mężczyźnie spory woreczek, który pobrzękiwał kusząco. Ten zaś rzucił kilka zdawkowych słów do reszty swojego małego oddziału i razem ruszyli w stronę, z której nadeszła trójka śledczych.

- Tylko załatw to porządnie, Edmund – rzucił przez ramię. Przechodząc obok awanturników, na kilka sekund jego lubieżne, odpychające spojrzenie padło na Liapole. Zaraz jednak wraz z resztą kompanii zniknął za zakrętem.

W międzyczasie Edmund wydał kilka poleceń oprychom tłoczącym się obok niego. Ci, trójkami rozeszli się w różne strony, zatrzymując się u wylotu ulic.

Na miejscu przy Edmundzie pozostało tylko dwoje nieludzi. Jednego z nich, krasnoluda, Krieg rozpoznał od razu. Był to ten sam tchórz, który zostawił go ostatniej nocy w sklepie razem z umierającym Nomą. W połowie łysy, barczysty, z przebiegłą twarzą, rzucał nerwowe spojrzenia w stronę sklepu znajdującego się za plecami. Krieg z trudem przypomniał sobie, że ten przedstawił się mu jako Bardin.

Drugim towarzyszem Edmunda był niziołek o kasztanowych włosach, odziany w gruby skórzany płaszcz, z dostosowanym do jego rozmiarów rapierem przy boku i pięcioma sztyletami, wystającymi groźnie przy pasie. Z nachmurzoną miną łypał na wszystko i wszystkich nienawistnym wzrokiem.

- Co wy tu do cholery robicie? – rzucił gniewnie Edmund, gdy zobaczył całą trójkę.

Dziewczyna spojrzała na dwóch dryblasów, z którymi tutaj przyszła. Jak zwykle mężczyźni mając przy sobie kobietę, tracili język w gębie. Edmund wydawał się zniecierpliwiony przeciągającą się ciszą więc Liapola zrobiła krok do przodu, by zwrócić na siebie uwagę.

- Wyszliśmy na spacer, taka ładna dziś pogoda... - Mówiąc to wyciągneła rękę łapiąc płatek śniegu na swoją aksamitną rękawiczkę. - Widzę, że Straż wysoko sobie ceni milczenie - Spojrzała przez ramię. - Nasze milczenie będzie ciut tańsze. - Tutaj pokazała swoimi paluszkami o ile mniejsza miałaby być to kwota - Chociaż zamiast milczeć wolę działać, a wy chłopaki? - Spojrzała na towarzyszy z pochmurnymi minami - No, oni chyba też... - Dodała nie widząc u dryblasów reakcji.

Uśmiechnęła się beztrosko do Edmunda. Spoglądała też na krasnoluda. Na niziołka nie zwracała nawet krzty uwagi.

- Co to za gadatliwa suka? – niziołek zwrócił się do Edmunda, wyciągając sztylet zza pasa.
- Zostaw ją Jakob. Nie masz już tu nic do roboty, zbierz resztę swoich ludzi i poszukaj sobie nowej siedziby. Ty też nie jesteś mi tu potrzebny, Bardin – rzekł spokojnie Edmund.
- Ej! To ty! – krzyknął nagle krasnolud, jakby słowa człowieka wyrwały go ze snu. Wskazał na Kriega. – Edmund, to on był tu wczoraj ze mną!
- E! To ty jesteś tym sukinsynem, który wisiał mojemu bratu kasę – rzucił nagle niziołek w stronę Kriega, grożąc mu sztyletem. – Nie myśl, że jak ktoś go zarżnął, to jesteś wolny. Jesteś winien kasę Nakrapianym Sowom, a dopóki ja żyje, nasza gildia wciąż będzie istnieć.

W tej chwili Edmund spiorunował niziołka wzrokiem, co ten przyjął za wyzwanie. Trwali tak w niezwykłym pojedynku, którego przerywać nie chciał żaden najcichszy dźwięk. Kiedy napięcie zdawało się sięgać zenitu, niziołek parsknął. Schował sztylet za pas, po czym spluwając jeszcze pod nogi Kriega odszedł. Krasnolud zaś unikając spojrzenia Edmunda, skierował się w przeciwną stronę.

- Czego tu szukacie? – zapytał Edmund, kiedy nieludzie oddalili się odpowiednio.

Chowając ręce do kieszeni, Liapola odczekała aż niziołek i krasnal sobie odejdą. Oczywiście obelgę puściła mimo uszu. Przynajmniej nic nie dała po sobie poznać.

- Odrobiny szczęścia, które sprawi, że Holst wypłaci nam prowizję. - Poprawiła szal na swojej szyi i ruszyła w kierunku siedziby Nomy. - Nie spodziewałam się tu ciebie Edmundzie. Chcesz nam pomóc w poszukiwaniach?

Lothar nie wtrącał się, kiedy niewyparzony jęzor niziołki znów dał znać o charakterze właścicielki. Kolejny raz szukała guza i robiła sobie wrogów bez powodu. Wsadzanie kija w mrowisko jest fajne do czasu, kiedy mrówki nie zaczną jeszcze kąsać.

- Krieg był tu wczoraj i widział to, co zostało z gangu Nomy. - Powiedział bez ogródek, nie widząc powodu, dla którego miałby ukrywać cokolwiek z tego przed Edmundem. - Słyszeliśmy, że ludzie Nomy też znikali. - Wyjaśnił zainteresowanie Nakrapianymi Sowami. - Chcemy… - spojrzał krzywo na Liapolę - Chcę rozejrzeć się tutaj i poszukać śladów. Nie wiem, czy ma to jakiś związek z zaginięciami, bo dotąd ludzie znikali, a tych tutaj zarżnięto, ale sądzę, że warto sprawdzić. - Obserwował reakcję Edmunda. - Mamy wspólnego szefa i jesteśmy po tej samej stronie. - Przypomniał mu na wszelki wypadek.

- Ja też się was tu nie spodziewałem. Następnym razem zastanów się dwa razy, co mówisz, kurduplu. – Edmund zwrócił się cierpko do niziołki, a następnie przerzucił swoje spojrzenie na Lothara. – Oficjalnie, to nic nas nie łączy. Zważajcie na słowa, kiedy następnym razem będziecie zwracać się do mnie przy innych.

Westchnął i spojrzał na budynek.

- Też wątpię, że to ma związek z zaginionymi, ale chyba warto sprawdzić – mówił nieco spokojniej. – Poza wejściem do środka i przykryciem tego, co zostało z ciała Nomy płachtą, nie ruszaliśmy tam niczego. Do południa wszystko musi zostać uprzątnięte, inaczej Straż zajmie cały
budynek. Pod ścianą są wiadra i starta szmat… Albo wy uprzątniecie ten bałagan, przy okazji przeszukując całe miejsce, albo od razu zwołuje chłopaków, by się tym zajęli, a wy idziecie szukać śladów gdzie indziej. I tak myślę, że bez zmycia tej krwi, ciężko będzie wam cokolwiek znaleźć… To jak?


Liapola zaglądała już przez drzwi kiedy do rozmowy wtrącił się Lothar. Była bardzo ciekawa jak bardzo były zmasakrowane trupy. Zalane krwią pomieszczenie pobudziło jej wyobraźnie. Już miała zrobić krok do środka lecz słowa Edmunda ją zatrzymały.

- Oczywiście Panie Edmundzie. - Rzekła poważnie, lecz po chwili zaśmiała się do siebie, cichutko drwiąc z jego autorytetu. Drugą już drwinę tego poranka znowu zdusiła w swoim malutkim wnętrzu. Wiedziała, że nadejdzie czas zemsty. Wróciła z powrotem do rozmówców. - Znam kogoś kto mógłby obejrzeć ciała. Jeśli możesz powiedzieć swoim ludziom, żeby zanieśli je na Cmentarz Utrapionych Dusz, byłabym ci dozgonnie wdzięczna - kolejny sztuczny uśmiech wypełzł na twarz Liapoli, oczywiście schludnie przyozdobiony szczerością - Pracuje tam pewien grabarz, który się nimi zajmie.

- Ciało zabieramy w nocy za miasto i tam zakopujemy - odparł sucho Edmund. - Jakby ktoś je zobaczył w takim stanie, to z pewnością zacząłby zadawać pytania. Na Ranalda, gdyby to wszystko wyszło na jaw, mielibyśmy tu najazd tych pieprzonych łowców czarownic i wtedy ginący ludzie, byliby naszym ostatnim zmartwieniem.

- Twoi ludzi potrafią zamaskować ciała skoro wywozisz je aż za miasto, lecz jedna myśl nie daję mi spokoju. - Podrapała się po zakapturzonej głowie i spojrzała za siebie, w stronę w którą odeszli kasnolud i niziołek - Do diabła, w tym budynku nie zginęła jakaś płotka tylko sam Noma, szef Nakrapianych Sów, a Ty zakopiesz jego ciało w jakiejś zapomnianej dziurze? Jego brat chyba nie będzie z tego zadowolony... Pomyśl, kolejny trup na cemntarzu chyba nie rzuca się w oczy. Edmundzie, doskonale sam wiesz gdzie jest najciemniej... - Spojrzała mu głęboko w oczy by sprawdzić czy zrozumieli się bez słów.

- Ciało zostaje tam, gdzie jest - przynajmniej do czasu, aż skończymy oględziny tego miejsca. - Zaoponował Kuhn. - Poza tym grabarz zajmuje się grzebaniem zmarłych, a nie studiowaniem ich anatomii, prawda? Nie będąc biegłym w swym fachu konowałem dowie się tyle, ile my oglądając zwłoki. - Wyjaśnił swój punkt widzenia. - Nie interesuje mnie, co stanie się z ciałem później - teraz jest potrzebne tutaj i przenoszenie go dokądkolwiek tylko utrudni sprawę.

- Co do sprzątania… - potarł brodę w zamyśleniu, gdyż sprzątanie tego bałaganu nie bardzo mu się uśmiechało - Daj nam czas do połowy trzeciej straży. Do tego czasu obejrzymy co trzeba i twoi ludzie będą mogli wkroczyć do środka - zabiorą Nomę i zaczną sprzątać. My im pomożemy i do trzeciej straży będzie po sprawie. Pasuje? - Zaproponował.

Odwzajemniła krzywe spojrzenie osiłkowi. Ale szybko się zmitygowała. W sumie to nie miała nic do niego... no może poza tym, że był człowiekiem. - Nie wiem do czego potrzebne jest Ci to ciało tutaj? Będziesz się z nim zabawiać na zapleczu? - Skierowała swój pewny wzrok na Edmunda - Ludo przetrzyma dla mnie ciało tam gdzie jego miejsce czyli na cmentarzu. Ja w tym czasie odnajdę zaufanego "konowała"- zaakcentowała to słowo, patrząc ukradkiem na Kuhna - biegłego w swym fachu. Znając przyczynę tej makabrycznej śmierci będzie nam łatwiej odnaleźć mordercę. Mordercę, na którym na pewno ktoś chciałby się zemścić. - Dodała z chciwym uśmiechem.

- Ciało to też ślad. Wysokość, na jakiej zostało przybite do ściany, ślady na kołkach, ślady krwi lub ich brak oraz tysiąc innych rzeczy, które można będzie dostrzec jedynie wtedy, kiedy ciało będzie tam, gdzie je znaleziono. - Brodacz trzymał nerwy na wodzy, chociaż musiał przyznać, że w irytowaniu rozmówców niziołka była świetna. Cedząc powoli słowa wyjaśniał, jakby tłumaczył coś dziecku. Takie podejście z pewnością ułatwiał mikry wzrost Liapoli.

- Po oględzinach możecie zrobić z ciałem, na co tylko macie ochotę. - Powtórzył to co wcześniej, zupełnie ignorując insynuacje dziewki co do jego upodobań. - I skończmy wreszcie jałowe dysputy, na których tylko czas mitrężymy. Jaka decyzja Edmundzie? - Zapytał.

- Ciało zostaje tutaj, aż do zmierzchu, a potem zabierają go ludzie pana Holsta. - odpowiedział sucho Edmund, wyraźnie podkreślając ostatnie słowa. - Tutaj możecie badać go do woli, o ile oczywiście wystarczy wam odwagi. Nieważne kim był za życia. Teraz to tylko zimne, makabryczne truchło, którego musimy się pozbyć nim ktoś wyczuje jego smród. Koniec tematu.

Następnie zwrócił się do Lothara.

- Albo sprzątacie i przeszukujecie sami, albo ktoś inny zajmie się tym pierwszym. Przez wasze najście zapowiadają się już dosyć spore kłopoty z Bardinem i Jakobem. Nie mam zamiaru głowić się nad wymyślaniem wyjaśnień, kim wy jesteście i dlaczego ktoś spoza gildii pomaga im w sprzątaniu tego bałaganu…

- Paprać się w tym dziadostwie? - Popatrzyła na swoją sukienkę i delikatnie ją poprawiła. Ciekawość ją zżerała i chciała zobaczyć co się tam stało, jednak warunek jaki postawił Edmund wydawał się zbyt wygórowany. - Nie ma mowy. Jeśli macie taką ochotę ja was nie zatrzymuję lecz na mnie czekają dzisiaj ciekawsze rzeczy do zrobienia. Miło mi było... - Odwróciła się na pięcie i zostawiła mężczyzn z tym całym bajzlem. Po kilku krok nagle zmieniła zdanie. - A w sumie to wcale nie było miło. Do zobaczenia!

Edmund przewrócił oczami, pozostawiając bez komentarza uwagę niziołki. Zwrócił się za to do dwójki mężczyzn.

- Przynajmniej nikt nie będzie ględził podczas roboty - westchnął. - We trzech powinniśmy dać radę to posprzątać do trzeciej warty i przy okazji przeszukać to pomieszczenie. Więc jak? Mam zwoływać chłopaków, czy jednak może nie macie jednak problemów z brudem?

- Zostaję. - Zdecydował Kuhn. Wolał konkretną robotę, od uganiania się za duchami. Tutaj można było coś zrobić i nie strzępić przy tym języka niepotrzebnie. Zaletą tej sytuacji było to, że nad wyraz gadatliwy kurdupel poszedł w cholerę. Wadą - Edmund zostaje z nimi i będzie im patrzył na ręce. - Co ty na to, Krieg? - zapytał.

- Im szybciej ogarniemy ten burdel, tym szybciej się stąd zabierzemy. - Odparł mężczyzna patrząc spode łba na cichy budynek.

Cała trójka wzięła po kawałku szmaty i wiaderku napełnionym topniejącym śniegiem, po czym przekroczyli drzwi sklepu. Od razu ich nozdrza zostały zaatakowane przez potworny, stęchły odór. Krieg wzdrygnął się, widząc szkarłat zalewający możliwie każdy cal pomieszczenia. Oczyma wspomnień przypomniał sobie nocną eskapadę i spływającą wszędzie krew, oświetloną jedynie płomieniami pochodni. Niestety, światło dzienne wcale nie łagodziło makabrycznego wyglądu pomieszczenia. Po podłodze walały się fragmenty połamanych mebli, trochę trefnego towaru i bronie porzucone przez ich właścicieli. Wszystko zlane było krwią.

Na zapleczu awanturników czekał nieco mniej przerażający widok. Krew znajdowała się tylko na i pod ścianą, gdzie w nocy Krieg odnalazł przybitego Nomę. Jego ciało leżało teraz na podłodze, przykryte starym kocem. Lothar niepewnie odsłonił całun spoczywający na pozostałościach byłego przywódcy Nakrapianych Sów. Zaraz jednak cofnął się zlękniony, przerażony makabrycznym widokiem, który miał go od dziś nawiedzać w najstraszniejszych koszmarach sennych. Żaden z obecnych, nie mógł sobie nawet wyobrazić, jaka znana im istota mogłoby dokonać podobnych ran.

Mała klatka piersiowa niziołka, została otworzona szeroko, tak że awanturnicy mogli dostrzec porozrywane organy wewnętrzne, które tonęły w płytkim jeziorze krwi. Żebra zostały wygięte i teraz przypominały rozwartą bramę prowadzącą do wnętrza Nomy. Jego ręce i nogi były jedyną wielką raną, obdarte ze skóry, z poszarpanymi mięśniami. Jednak najbardziej przerażająca była jego twarz. Wolna od krwi, czy jakiejkolwiek rany, zastygła w najpotworniejszym grymasie, jaki kiedykolwiek wiedzieli. Wyraz niewysłowionego bólu, lęku i cierpienia mówił dosadnie, że wszystkie pozostawione na jego ciele rany, zostały dokonane jeszcze za życia ofiary.

Przyglądając się pozostałościom niziołka, Lothar doszedł do wniosku, że pomimo tak okropnych obrażeń na całym ciele, zabójca nie działał do końca bezmyślnie. Rany zaprawdę wydawały się zostać dokonane za pomocą pazurów, jednak były niezwykle precyzyjne. Wszystkie najważniejsze fragmenty ciała, łącznie z organami wewnętrznymi zostały nietknięte. Mężczyzna z przerażeniem doszedł do wniosku, że morderca celowo je ominął, by pozostawić biednego niziołka jak najdłużej przy życiu. Nie mogąc znaleźć, żadnych innych poszlak, Lothar zasłonił zmasakrowane ciało.

Pozostawiając Nomę samemu sobie, dwójka awanturników wraz z Edmundem wzięła się za sprzątanie. Podczas swej żmudnej pracy przywracania pomieszczenia do poprzedniego stanu, Krieg i Lothar zdołali odnaleźć jeszcze jedną, zdawać by się mogło, cenną poszlakę. Skrupulatnie szorując podłogę, dostrzegli, że w centralnym punkcie sklepu, miejscami krew przybierała inną, bardziej jaskrawą barwę. Zaintrygowani znaleziskiem mężczyźni, obmyli starannie ów fragment podłogi.


Gdy skończyli, ich oczom ukazał się dziwny krąg, namalowany jakąś dziwną, połyskującą delikatnie, czerwoną substancją. Żaden z nich nie miał bladego pojęcia, czym było owe znalezisko i co oznaczały dziwne napisy i symbole, jednak ich widok w dziwny sposób napawał awanturników lękiem.

[i]- Plugawa magia… [/I- Lothar splunął z obrzydzeniem. - Czy to znak sprawcy, czy może za jego pomocą demona jakiegoś sprowadzono na zgubę Nakrapianym Sowom? - Zastanawiał się na głos.

- Edmundzie... - Kuhn intensywnie nad czymś myślał. - Ludzie powiadają, że jakiś czas temu do portu zwinął statek cały wysmarowany krwią… - przerwał na chwilę - Krwawy Statek. - Przypomniał sobie nazwę, jaką nadała temu nieszczęsnemu okrętowi gawiedź. - Nie wiesz może, czy na jego pokładzie też takie znaki znaleziono? - Zapytał. - A może znasz kogoś, kto na ten statek wszedł i mógł widzieć? - Dodał.

- Nie mam pojęcia - odrzekł Edmund i otarł umorusane z krwi ręce o spodnie. - Ale jak teraz o tym wspominasz, to rzeczywiście obie zbrodnie wydają się mieć ze sobą coś wspólnego. O tym statku nie wiem zbyt wiele. Podobno straż miejska zadokowała go w swoim prywatnym, zamkniętym dla pospólstwa porcie. Wątpię by chcieli się podzielić swoimi odkryciami dobrowolnie, choć to pazerni na pieniądze ludzie… Miejscowi z portu też mogą coś wiedzieć.

- Nie zaszkodzi zapytać… - odparł Kuhn i wrócił do sprzątania.
 
__________________
I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee...
Gob1in jest offline  
Stary 07-10-2015, 21:56   #15
 
Gerappa92's Avatar
 
Reputacja: 1 Gerappa92 jest godny podziwuGerappa92 jest godny podziwuGerappa92 jest godny podziwuGerappa92 jest godny podziwuGerappa92 jest godny podziwuGerappa92 jest godny podziwuGerappa92 jest godny podziwuGerappa92 jest godny podziwuGerappa92 jest godny podziwuGerappa92 jest godny podziwuGerappa92 jest godny podziwu

Zostawiając trzech mężczyzn daleko za sobą, Liapola ruszyła wartko w stronę dzielnicy śrenich klas. Przez pewien czas towarzyszył jej widok oprószonych śniegiem, brzydkich zabudowań biedoty, aż w końcu przekroczyła most rozciągający się szeroko nad spokojną tonią rzeki Talabec. Po drugiej stronie, mimo iż mgła w dalszym ciągu zalegała na ulichach, krajobraz jakby nieco się poprawił. Wysokie domy i kanienice, przytłaczające swą wielkością małą niziołke były lepiej zadbane, a przechodnie na ulicach nie wydzielali z siebie aż tak mocnego fetoru.


Przyglądając się z fascynacją nowemu otoczeniu, Liapola nawet nie zorienotwała się kiedy stanęła u celu swej podróży. Szeroka, otwarta na oścież brama z kamiennym nadprożem pojawiło się jakby z nikąd. Jej ponury widok przywodził swym wizerunkiem wizje nieubłagalnej śmierć. Bowiem każdy w końcu będzie musiał stanąć przed wrotami prowadzącymi do krainy umarłych.


Przekroczywszy mistyczną bramę, Liapola znalazła się na ścieżce otoczonej domami zmarłych, a na jej końcu stała posępna budowla, wzniesiona na cześć Pana Śmierci. Nim przekroczyła święte progi kościoła, napotakała jednego z posępnych kapłanów Morra. Odziany w czarne szaty mężczyzna, zapytany o człowieka nazwiskiem Jarosch, wskazał na posiwiałego mężczyznę, stojącego kilkanaście metrów dalej nad jednym z grobów. Nie tracąc czasu na zwiedzanie świątyni, Liapola ruszyła w jego kierunku.


Starzec o białych niczym śniego włosach, które opadały na jego naznaczone przez czas lico, stał przygarbiony nad płytą nagrobną. Błędnymi, niebieskimi oczyma spoglądał nań, a na jego twarzy gościł grymas smutku. Czarne, zrobione z grubego materiału szaty, zwisały na jego zmizerowanym ciele. Niziołka mogła ocenić, że mężczyzna z pewnością przeżył już przynajmniej pół wieku. Najwyraźniej Morr z mniejszą chęcią wzywał do siebie swe sługi, przedłużając ich misje na ziemi.


Jarosch zdawał się nie dostrzegać niziołki, mimo że ta znajdowała się jedynie kilka metrów przed nim.


Liapola zrobiła kilka kroków do przodu tak by stanąć obok kapłana. Spojrzała na nagrobek nad którym kontemplował sługa Morra. Stała tak w chwilę w milczeniu, nie wiedzac co powiedzieć. Zaczęła jej się udzielać atmosfera tego miejsca, powróciły wspomnienia. Ich przyjście było niespodziewane i nieprzyjemne. Wypełniła ją tęsknota do miejsc i czasów, o których wydawało sie już dawno zapomniała. Do życia, które już nigdy nie miało powrócić…


- Przychodzi jak nikt się jej nie spodziewa. Nieproszona i niechciana. Odbiera to co najcenniejsze... - Liapola powiedziała te słowa z kamienną twarzą. Później wydawała się zaskoczona. Dopiero po chwili pomyślała co powiedziała a to znaczyło, że powiedziała to szczerze. Już dawno nie była szczera, nawet sama z sobą...


- Tak… - odrzekł sennym głosem kapłan. - Zaprawdę wyroki Morra są niezbadane. Pozostaje mieć nadzieje, że kiedy Pan Podziemnego Świata upomni się i o nas, ci najbliżsi wyjdą nam naprzeciw.


- Gdy nadchodzi kres naszych dni, to twój bóg przychodzi po nas by zabrać nas tam? - Spojrzała na podłogę pod swoimi stopami. - Przecież gdy umieramy nas już nie ma, znikamy, gaśniemy.


Liapola nie znała bogów ludzi. Co prawda słyszała ich imiona. Umiała też wyczytać z kontekstu, który bóg był czego patronem lecz nie znała ich mitologii. W jej umyślę błąkały się tylko bajania jej starej babki. Opowieści, które wydawały się stare jak stary może być ten świat.


- Ciało gaśnie, jednak wieczna dusza ulatuje do królestwa Morra, gdzie przekraczaj jego święte wrota. On włada tam i codziennie otwiera bramę tym, których ziemski żywot dobiegł końca -
wytłumaczył Jarosch.


- A więc nawet Ci bandyci, gwałciciele i złodzieje dostają drugą szanse? Ich ofiary spotkają się z nimi na nowo w nowym świecie? - To nie mogła być prawda, śmierć może jest okrutna, może bywa bezwzględna ale jest też ostateczna. Jeśli jest inaczej to znaczy, że również jest niesprawiedliwa.


- Morr nie jest sędzią, a przywilej wstąpienia do świata umarłych dotyczy wszystkich - odparł krótko.


- A więc nie ma sprawiedliwości na tym świecie, a z tego co Ty mówisz, wielmożny kapłanie to nie tylko w tym…



- Obawiam się, że przybyłaś w złe miejsce, moja droga. Naszym zadaniem jest czuwanie nad spokojem umarłych i pilnowanie by ich dusze mogły bezpiecznie trafić do Królestwa Morra. Jeżeli poszukujesz sprawiedliwości, to powinnaś udać się do świątyni Vereny.


- Przy czym ludzie w mieście giną w niewyjaśnionych okolicznościach. Ich ciała znikają albo są masakrowane. Czy pilnujecie aby ich dusze też trafiły do królestwa Morra?



Kapłan spuścił wzrok.

- Niestety. W tej sprawie również nie możemy nic zrobić. Wielu z nas uważa to za zwykłe plotki, a ci którzy w to wierzą, uważają, że istnieje szereg innych osób, które powinny się tym problemem zająć. My odpowiadamy za problemy umarłych, nie zaś żywych. Nawet gdybyśmy chcieli, nie możemy nic z tym zrobić… -
Kończąc zdanie kapłąn przeniósł starcze spojrzenie na niziołke. W oczach jego Liapola dostrzegła wyraźną rezygnacje i smutek. - Kim jesteś i czego tak naprawdę tu szukasz, moja droga?


- Twój Bóg kroczy za mną krok w krok. Odebrał mi całą rodzinę, bo żywe trupy nie raczyły zejść do krainy umarłych. Dziś jestem tutaj bez pieniędzy i dachu nad głową bo wszystko zabrał Morr do swojej krainy. A jedyną moją szansą na to by odwrócić swój los to odpowiedź na pytanie czemu ludzie w tym mieście zapadają się pod ziemie? Znikają w podziemnym królestwie Morra? No chyba, że widzisz dla mnie inne rozwiązanie kapłanie Joroschu? Okaż swą mądrość.


Kapłan uniósł otwartą dłoń i przejechał nią od czoła po czubek brody. Liapola rozpoznała w tym geście znak, który wyznawcy Morra wykonywali w czasie pogrzebów.


- Miejmy nadzieje, że ich dusze bezpiecznie trafiły do Świata Umarłych. Naprawdę przykro mi z powodu twojej straty, zwłaszcza, że to do nas neleży walka z nieumarłymi. Ja również straciłem już wszystkie ważne dla mnie osoby na świecie -
rzekł smutno. - Skoro znasz moje nazwisko, to zapewne spotkanie to nie jest dziełem przypadku. Niestety niewiele udało mi się ustalić w związku z tą sprawą, bowiem służba w imieniu Morra nie pozwoliła mi na więcej. Może ty będziesz w stanie odnaleźć prawdę i… - urwał. - Wiem zapewne niewięcej niż ty, jednak miałem ostatnio przyjemność rozmawiać z pewnym strażnikiem miejskim. Mówił on iż codziennie dostają nawet kilkanaście zgłoszeń o zaginięciach. Podobno tej samej nocy potrafili ginąć ludzie z czterech różnych końców dzielnicy biedoty. Doszedłem więc do wniosku, że nie mamy tu do czynienia z jednym porywaczem, a przynajmniej z kilkoma.


Przytaknęła z wdzięcznością za podanie informacji. Nagle naszła ją jedna myśl. Rozejrzała się dookoła i zadała kolejne pytanie starcowi.


- A czy wśród was, też zdarzyło się że ktoś zniknął?



- Nie. Gdyby tak się stało, z pewnością władze zaczęłby węszyć. Niestety, najwyraźniej życie biedoty nie jest wartę nawet tyle zachodu…



- Rozmowa z tobą kapłanie jest dla mnie na prawdę miła - Zrobiła krotką przerwę, jakby dając znak, że chcę zmienić temat. - Czasami mam wrażenie jakby śmierć kroczyła za mną krok w krok. Chciałaby zdobyć większą wiedze o tym co mówisz. Z drugiej strony wczoraj wydałam ostatnią monete z mojej sakiewki i nie mam gdzie się podziać. Jeśli mogę Ci w czymś pomóc kapłanie to zrobie to z miłą chęcią.


Stary Jarosch zasępił się na moment, spoglądając prosto w oczy niziołki. Sięgnął do sakiewki przy pasie, o czym świadczyć mogło lekkie falowanie jego czarnego płaszcza. Gdy odnalazł, to co chciał, wyciągnął drżącą dłoń w stronę Liapoli. W niej spoczywała jedna, srebrna moneta.



- Niestety nasze zasady zabraniają nam przyjmować gości, domyślam się również, że nocowanie wśród ponuraków takich jak my, może nie być zbyt przyjemnym doświadczeniem. Jeżeli poszukujesz miejsca do spania, to powinnaś odwiedzić przytułek prowadzony przez kapłanki Shally w centrum dzielnicy biedoty . – Następnie wcisnął w ręce niziołki monetę. – Weź to. Nie odbieraj tego proszę jako darowiznę, a jako zapłatę. Nie wiem dlaczego zagłębiasz się w sprawę zaginionych, ale chciałbym Cię o coś prosić. Jeśli uda ci się odnaleźć prawdę i zaginionych, to... jeżeli spotkasz wśród nich młodą, rudowłosą i piegowatą dziewczynę imieniem Liesel, nieważne czy martwą czy żywą, sprowadź ją do mnie… Proszę…


Liapola wzięła monetę od Jaroscha w swoją delikatną rękawiczkę. Chuchnęła w nią naszczęscie i włożyła w swój malutki mieszek, schowany pod płaszczem. Podziękowała skinieinem głowy.


- W takim razie na mnie już czas. Będę o nią pytać kapłanie.



Odwróciła się na pięcie i zostawiła kapłana samego. W świątyni Morra było coś co fascynowało dziewczynę. Czuła się tam nie widoczna, niedostępna. Postanowiła jeszcze trochę tu zostać. Pozwiedzać… Poszperać…


Kiedy zaczynało się ściemniać Liapola z pustym brzuchem ruszyła do grabarza o dobrodusznym sercu, by znowu prosić go o nocleg.

 
__________________
"Rzeczą ważniejszą od wiedzy jest wyobraźnia."
Albert Einstein
Gerappa92 jest offline  
Stary 07-10-2015, 23:33   #16
 
Hazard's Avatar
 
Reputacja: 1 Hazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputację
30 Urliczeit 2511 KI
Mglisty wieczór

Krótki, zimowy dzień chylił się ku końcowi. Bladożółty okrąg wiszący nad Imperialną stolicą, zmierzał prędko ku widnokręgowi. Coraz mniej przechodniów spacerowało ulicami, zaś karczmy szybko przeludniały się, a okrzyki, świętujących koniec kolejnego dnia ciężkiej pracy, biesiadników zaczęły rozbrzmiewać po całym mieście. Nie inaczej było, rzecz jasna, z „Trzema Koronami”, gdzie na naradę i spoczynek udali się awanturnicy.

Wróblowi i Eckhartowi nie było dane przeszukać dokładnie magazynu. Sierżant odmawiając im tego najwyraźniej uczynił im tym samym przysługę, co uświadomili sobie dopiero na ulicy, kilka kroków od budynku. Minęły ich bowiem dwie mroczne postacie. Uzbrojeni po zęby w pozbawione zdobień miecze i pistolety, odziani w długie płacze i kapelusze z rondem mężczyźni, łypnęli na nich groźnie, kiedy przechodzili tuż obok. Ubiór oraz uczucie strachu jakie wywoływali oni u awanturników, niemalże natychmiast pozwolił na zidentyfikowanie jegomości. Oboje zrozumieli, że tłumaczenie się ze swych poczynań Łowcą Czarownic z pewnością nie należałoby do przyjemnych zajęć, zaś Wróbel dobrze wiedział, że sam sierżant mógłby mieć z tego powodu kłopoty.

Umorusani we krwi Krieg i Lothar, z ochotą opuścili sklep. Sprzątanie przeciągnęło się trochę, jednak straży najwyraźniej nie spieszyło się do spełnienia swych obietnic najścia. A może to Edmund kłamał, by zmobilizować ich do szybkiego pucowania? Ciężko było odgadnąć. Śnieg zmył jedynie część szkarłatu z ich ciała. Mieszkańcy miasta oglądali się na nich z przestrachem i za każdym razem ustępowali im drogi. Nikt nie miał ochoty na bliższe spotkanie z pokrwawionymi od stóp do głów włóczęgami. Na całe szczęście, nie spotkali po drodze żadnego kapłana czy strażnika miejskiego, którzy mogliby zainteresować się ich podejrzany wyglądem.

Ludwig parsknął rozzłoszczony. Nie dość, że jego umiłowany kult Ranalda, w Altdorfie okazał się jedynie niewielką iskierką, w porównaniu do wielkiego płomienia wiary jakim cieszył się on w Księstwach Granicznych, to w dodatku jego przyjaciel nie pojawił się z oczekiwaną wiadomością. Czyżby Sven go oszukał? A może z woli przywódcy ich zgromadzenia list został odwołany? Czy jego przyjaciel był bezpieczny? Nie mogąc odnaleźć zadowalającej odpowiedzi, Ludwig westchnął.

Wszyscy rozsiedli się przy dużym, okrągłym stole po prawej stronie sali, tuż pod oknem. Po dłuższej chwili podeszła do nich córka karczmarza, przynosząc zamówione przez nich posiłki i piwo. Jak się okazało, grupa Kisveldczyków wykupiła chwilę wcześniej cały zapas wódki. Owi mieszkańcy północy zasiedli w centralnym miejscu sali, skąd ich donośne okrzyki w obcym języku, dochodziły zapewne aż pod sam pałac imperialny.

Przy takim akompaniamencie, grupa śledczych mogłaby zapewne wykrzykiwać swoje teorie i odkryte tajemnicę, a i tak mogliby być pewni, że nikt nie zdołałby ich podsłuchać. Mimo wszystko woleli nie ryzykować. Plugawe dziwa i tajemnice, na których ślady tego dnia natrafili, były tematami, o których nie wypadało mówić głośno w żadnej okoliczności. Wszyscy złożyli relację ze swych dziennych poczynań i odkryć, których dokonali. Nadszedł czas na wnioski i dalsze postanowienia.

* * *

Dzień spędzony w świątyni Morra nie należał zazwyczaj do przyjemnych przeżyć. Jednak Liapola nie była przeciętną przedstawicielką swojego gatunku. Nie przeszkadzała jej ponura atmosfera panująca na cmentarzu. Od czasu, kiedy trafiła do Altdorfu zdążyła już się przyzwyczaić do kamiennych płyt nagrobnych i dziwnego mroku, który zalegał w takich miejscach zaraz pod widzialną dla oka powierzchnią świata. Nikt nie mógł go dostrzec, jednak wszyscy w tajemniczy sposób wyczuwali jego istnienie.

Niestety, spacery i krótkie rozmowy z zajętymi swą praca kapłanami nie przyniosły niziołce nowych wiadomości. Skryci w sobie słudzy Władcy Świata Umarłych niechętnie i zdawkowo odpowiadali na jej pytania, zaś mijając ich, niemalże za każdym razem wyczuwała na swych plecach podejrzliwe spojrzenia. Najwyraźniej widok przedstawicielki jej rasy był rzadkim widokiem w ich placówkach. Stereotypy o lepkich rękach i drygu do kradzieży, pewnie również odegrały w ich reakcji jakąś rolę.

Gdy nastał wieczór, Liapola znów przekroczyła zawsze otwartą bramę świątyni i ruszyła w kierunku niewielkiego cmentarza w dzielnicy biedoty. Słońce zniknęło już za horyzontem, kiedy dotarła na miejsce i zapukała do drzwi niewielkiej chaty grabarza. Ludo otworzył drzwi i przeszył niziołke apatycznym spojrzeniem. Po chwili wahania wpuścił ja do środka, nie odzywając się nawet słowem.

W wewnątrz panował jeszcze mniejszy porządek niż zwykle. Ślady świeżo naniesionego błota widniały na podłodze, zaś sterta brudnych, glinianych naczyń leżała nieumyta od wczoraj na segmencie. Liapola z entuzjazmem ale i ze zdziwieniem zareagowała na widok dwóch, naszykowanych na stole misek, wypełnionych jakąś warzywną potrawą.

- I jak tam poszukiwania odpowiedzi? – zapytał ni stąd ni zowąd Ludo.
 
Hazard jest offline  
Stary 15-10-2015, 21:14   #17
 
Gerappa92's Avatar
 
Reputacja: 1 Gerappa92 jest godny podziwuGerappa92 jest godny podziwuGerappa92 jest godny podziwuGerappa92 jest godny podziwuGerappa92 jest godny podziwuGerappa92 jest godny podziwuGerappa92 jest godny podziwuGerappa92 jest godny podziwuGerappa92 jest godny podziwuGerappa92 jest godny podziwuGerappa92 jest godny podziwu

Widok, przygotowanej dla niej potrawy nieco ją rozczulił. Zdjęła swój płaszcz i usiadła do stołu. Cały dzień nic nie jadła więc ciepły posiłek, jak by nie smakował, był dla niej zbawieniem. Na pytanie grabarza, zaczęła mówić z pełnymi ustami.

- Małymi kroczkami, po nitce, do kłębka. - Przełknęła i zanim powiedziała następne słowa to napchała usta kolejnym kęsem. - W tym mieście dzieję się coś tajemniczego. I nie chodzi mi tu o ludzi, którzy giną zmasakrowani jak świnia w rzeźni. Tacy mieli swoje za uszami. Niepokojące jest to, że znika biedota. Ludzie bez wartości znikają bez śladu. - Tu zrobiła krótką przerwę w mówieniu i nawet w jedzeniu. Po chwili namysłu dodała.- Stary Jarosch powiedział, że dziennie ginie bez śladu nawet kilkoro ludzi. W dodatku z różnych stron miasta. Jak dla mnie śmierdzi tu jakąś zorganizowaną grupą. Pewnie jacyś fanatycy porywają tych biednych ludzi by prowadzić na nich jakieś plugawe eksperymenty… - Popatrzyła w sufit i postukała się drewnianą łyżką po brodzie. - To zaczyna się robić interesujące…

- Chyba przerażające - rzekł Ludo, siadając naprzeciw Liapoli. - Jesteś pewna, że chcesz się w to wszystko mieszać? Z tego co rozumiem sprawa wydaje się niebezpieczna. Nie obawiasz się o własne życie? - Grabarz odchrząknął. Dokładnie wsłuchując się w jego słowa, niziołka wyłapała dziwne napięcie w głosie przyjaciela.

- Śmierć omija mnie szerokim łukiem -
uśmiechnęła się Liapola. - Ale tak, obawiam się. Tylko szaleńcy nie czują strachu… ale jaki mam wybór?

- Wybór… -
grabarz mruknął pod nosem. – Mogłabyś znaleźć sobie jakąś normalną pracę. Taką, w której nie będziesz narażać się nikomu…

- Mam kopać z Tobą groby? - Zapytała rozbawiona.

- Mogłabyś…

Już miał zamiar odpowiedzieć na pytanie, gdy rozległo się pukanie do drzwi. Na ten dźwięk grabarz wyprężył się i zamarł na moment. Kropelka potu na jego czole, błysnęła w blasku świec. Mężczyzna rzucił nerwowe spojrzenie w stronę drzwi, po czym wstał i bez słowa ruszył w ich stronę.

Dziewczynie szybciej zabiło serce. Zgarnęła swoją miskę ze stołu i schowała się tak by widzieć, grabarza. Ten, nie zwracając na nią uwagi, podszedł do drzwi. Roztrzęsioną ręką chwyciła za klamkę. Nim je otworzył, ostatni raz odwrócił głowę w stronę niziołki. Ich spojrzenia spotkały się na moment, a w oczach grabarza, Liapola dostrzegła żal i poczucie winy. Miała ochotę krzyknąć, lecz było za późno. Pociągnął za klamkę.

- Ale – na poły powiedział, na poły krzyknął. Zaraz później Liapola usłyszała dziwny szczęk jakiegoś urządzenia, a Ludo runął na ziemię. Z jego prawego oka sterczał groteskowo bełt.

W drzwiach Liapola dostrzegła zakapturzoną postać. W wyprostowanej ręce trzymała pistoletową kuszę.

Gałka oczna prysnęła jak mydlana bańka. Liapola postanowiła zrobić to samo. Musiała szybko prysnąć z domu grabarza. Rozejrzała się po pomieszczeniu. Pomyślała żeby wyskoczyć przez okno. Powoli ruszyła w jego stronę i po cichu je otworzyła by wyskoczyć na zewnątrz. Miskę zostawiła na parapecie.

Serce dudniło jej w piersi, wygrywając dramatyczny rytm. W pomieszczeniu obok, Liapola usłyszała głuchy dźwięk uderzenia czegoś o drewnianą podłogę. W tym samym czasie udało jej się dopaść do okna i uchylić je. Była już w połowie na zewnątrz, kiedy niepostrzeżenie do pomieszczenia wpadła zakapturzona postać. Lęk chwycił ją za gardło, kiedy spojrzała na niego z bliska. W mroku pomieszczenia nie mogła dostrzec jego twarzy, jednak spod kaptura, łypały na nią przerażające, nieludzkie oczy.


Postać z niezwykła zwinnością ruszyła na niziołke. Blada dłoń oprawcy, śmignęła o centymetry od Niziołki, która w ostatniej chwili wypadła na zewnątrz. Dziewczyna rozejrzała się nerwowo. Pobiegła za lewy róg domu i ruszyła między nagrobkami w stronę płotu.

Pędząc na złamanie karku w wysokim śniegu, usłyszała za swoimi plecami skrzypienie śniegu. Najwyraźniej napastnik nie zamierzał jej tak łatwo odpuścić. Odwracając się za siebie, niziołka dostrzegła majaczącą we mgle postać, która zbliżała się w jej stronę. Liapola z rozbiegu skoczyła na płot i zaczęła się po nim wspinać. Szczęście znów jej dopisało. Mimo mrożącego w dłonie okratowania, zdołała bez problemu przedrzeć się na drugą stronę, nim napastnik dopadł do niej.

Adrenalina dodała jej skrzydeł. Koci wzrok i ostatnie wydarzenia Aldorfu, o których słyszała sprawiły, że czuła śmierć na karku. Przebiegła przez ulicę w stronę kamienic. Wbiegła między wąskie uliczki. Jak królik uciekający przed drapieżnikiem, Liapola co chwilę skręca ła by zmylić trop. W każdej kolejnej uliczce łapała za klamkę jakichś drzwi by sprawdzić czy może któryś z mieszkańców nie zapomniał na noc zamknąć domu. Musiała się gdzieś schować…

Opanowana strachem Liapola pędziła na złamanie karku, po zaśnieżonych ulicach. Podążający w ślad za nią cień we mgle zdawał się nie opuszczać jej na krok. Zawieszone nad nią widmo nieuchronnej śmierci, przypomniało niziołce wizytę w świątyni Morra i jej własne słowa. „Twój Bóg kroczy za mną krok w krok”. Czy to miał być jej koniec? Myśli o śmierci dodały jej jednak sił.

Biegnąc wąskimi uliczkami z niewątpliwą ulgą stwierdziła, że ścigająca ją ciemna sylwetka zniknęła gdzieś za całunem mgły. Radość jednak zaraz zniknęła, zastąpiona przerażeniem i świadomością niewątpliwej zguby. Wbiegając w kolejną, ciasną uliczkę, niziołka natrafiła na ślepy zaułek. Płot zagradzający jej drogę, miał stać się jej zgubą. Oglądając się za siebie, nie mogła dostrzec nigdzie tajemniczego napastnika. Dlatego wbiegła z powrotem w mgłę dalej szukając jakiegoś schronienia.

Ze grozą w sercu, Liapola zawróciła, mając nadzieje, że nie pędzi właśnie w objęcia śmierci. Wycofała się na poprzednią ulicę i już miała kontynuować bieg, gdy przed nią wyłonił się mroczny cień. Ten zaalarmowany odgłosami za plecami, najwyraźniej równie zaskoczony jak ona, odwrócił się. Kocie ślepia łypnęły na nią wściekle. Nie zastanawiając się ani przez chwilę, niziołka zręcznie odwróciła się o dziewięćdziesiąt stopni i wbiegła w inną uliczkę. Trudność ze złapaniem powietrza, dał jej do zrozumienia, że pościg trwa już długo. Jednak fakt ten nie zniechęcał mrocznego napastnika, który biegł za nią krok w krok.

Upłynęło kolejne kilka długich i pełnych napięcia minut, gdy na drodze niziołki ponownie stanęła przeszkoda. Nagle skręciła i wpadła do kolejnej ciasnej uliczki. Nie zdołała przebyć jednak nawet kilku kroków, nim uświadomiła sobie, że ponownie wpadła w pułapkę. Ślepy zaułek. Jednak tym razem naprzeciw niej stanęło zabudowanie jakiegoś przeklętego sklepu, które całkowicie blokowało jej drogę ucieczki.

Słysząc za sobą śpieszne kroki zakapturzonego mężczyzny, Liapola panicznie zaczęła rozglądać się w poszukiwaniu drogi ucieczki. I ją dostrzegała. Jednak wąski przesmyk między budynkami nie wyglądała zbyt obiecująco. Jednak czy pozostało jej jakieś inne wyjście? Zdając się na swoją niziołczą naturę, Liapola wskoczyła w szczelinę.

Przesuwając się powoli między dwoma budynkami, usłyszała za sobą głośne przekleństwa. Mimowolnie uśmiechnęła się, widząc jak jej przeciwnik niezdarnie próbuje dotrzymać jej kroku w ciasnym przejściu. Odetchnęła z ulgą, kiedy w końcu wypadła na szeroką ulicę. Zostawiając za sobą przeciwnika, ruszyła pędem dalej.

Jakiś czas później, łapczywie łapiąc powietrze, Liapola oparła się o ścianę budynku. Udało jej się. Zgubiła go. Sama jednak, była w również zagubiona. Nie mogła dokładnie stwierdzić, jak bardzo oddaliła się od cmentarza i znanych jej dzielnic. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, jak wielki chłód panuje na dworze, a jej ciepły płaszcz zostawiła w chacie Luda.

Zziębnięta Liapola przymknęła oczy, zastanawiając się co ma dalej począć. Wtem do jej uszu, doszły nie tak odległe dźwięki jakiegoś zamieszania. Krzyki? Stłumione wrzaski przerażenia? I coś jeszcze… Coś czego nie potrafiła zidentyfikować, jednak z jakiegoś powodu napawało ją jeszcze większym strachem, niż ten, który odczuwała chwilę wcześniej podczas desperackiej gonitwy. Mimo to ruszyła w tym kierunku. Nie wiadomo czy pchnęła ją tam ciekawość czy desperacja. Chciała wiedzieć co tam się dzieje więc szła powoli trzęsąc się jak galareta. Nie chciała się rzucać w oczy więc trzymała się cieni.

Czując narastające napięcie w sercu, Liapola podążyła za tajemniczymi odgłosami. Skradając się najciszej jak umiała, przebyła jeszcze jedną uliczkę. Każdy krok zdawał się przychodzić jej z jeszcze większym wysiłkiem. Nie z powodu zimna, ale strachu, który starał się ją opanować. Krzyki ucichły, lecz odgłosy kroków i niejakiego zamieszania wciąż unosiły się w powietrzu, a kiedy zbliżyła się już naprawdę blisko, usłyszała coś jeszcze. Plugawy szept doszedł do jej uszu. Słowa w obcym języku zaczęły dudnić jej w uszach. Zdawał się dochodzić z piętra jakiejś kamienicy, tuż przed nią.

Wtem, nagle zamarła. W ostatniej chwili, we mgle dostrzegła cień jakiejś postaci. Ten stał nieruchomo przed wejściem do kamienicy, najwyraźniej zupełnie nieświadom obecności niziołki. Liapola czekała w ukryciu na dalszy bieg wydarzeń. Cała dygocząc chciała podejść bliżej lecz czekała cierpliwie. Nie chciała aby, ktoś ją zobaczył.

Liapola wcisnęła się między dwie, zasypane śniegiem beczki, cierpliwie obserwując tonącą w cieniu postać. Ten przez kwadrans nie ruszył się nawet o cal, rzucając od czasu do czasu spojrzenia na lewo czy prawo. Zaś przerażające odgłosy dochodzące z kamienicy zaczęły się nasilać, a wraz z nim uczucie strachu. W powietrzu zaczął unosić się zapach krwi.

Dygocząc, niziołka w końcu zrezygnowała z obserwacji. Z trudem wyprostowała zmarznięte nogi i cicho wskoczyła w przyległą uliczkę, by zakraść się do kamienicy od tyłu. Tam czekało na nią niemalże to samo, co przy frontowych drzwiach. Przy końcu ciasnej uliczki, biegnącej wzdłuż domu, majaczył jej mroczny cień jakiejś postaci. Tuż za jego plecami, na bocznej ścianie kamienicy, Liapola dostrzegła rozbite okno, prowadzące do wnętrza posępnego budynku.

Dziewczyna ulepiła kulkę ze śniegu. Rozejrzała się i rzuciła w momencie kiedy strażnik patrzył sobie na buty. Oczywiście rzuciła śnieżką w przeciwległą uliczkę, tak aby zmylić wartującego mężczyznę. Czekała schowana aż strażnik opuści posterunek.

Śnieżka poszybowała wysoko nad głową strażnika i rozbiła się w przeciwległej uliczce. Jednak ku zdziwieniu Liapoli, postać wcale nie ruszyła za nim. Popełniła błąd. Mroczna postać błyskawicznie odwróciła się w jej kierunku, jedną ręką dobył sztyletu, a drugą zbliżył do ust, wydając niezbyt głośne gwizdnięcie. Na ten znak dziwne odgłosy na piętrze na moment straciły swój rytm, a Liapola usłyszała jakiś wzburzony ruch w budynku.

Liapola również dobyła swojego sztyletu. Schowana w framudze drzwi myślała o tym, żeby zatopić ostrze między żebrami mężczyzny. Zabójstwo z zimną krwią pasowało by idealnie do panującej atmosfery zimna. Jednak niziołka miała inny plan. Uniosła sztylet i pośpiesznie wyryła krzyż w drewnianej futrynie drzwi, a następnie po raz drugi tej nocy rzuciła się do ucieczki.

Z drżeniem serca Liapola ruszyła pędem w stronę wyjścia. Nagle jednak z jej gardła dobył się wrzask, a ona zachwiała się na nogach. Przez kilka długich sekund nie mogła zrozumieć co się stało i skąd wziął się ten nagły ból. Odwróciła głowę za siebie. Postać stała ciągle na miejscu poza jej zasięgiem, choć przyjął, jak jej się zdawało, dość dziwną pozę. Następnie coś innego przykuło jej uwagę. Rękojeść noża wystającą z jej lewego ramienia. Nim zdołała w jakikolwiek sposób zareagować, padła na ziemię.

Krew zabarwiła śnieg wokół niziołki. Chłód przestał jej doskwierać. Ból był nie do zniesienia, jednak nie miała sił już nawet krzyczeć. Czas zaczął ciągnąć się niemiłosiernie. Sekundy przerodziły się w minuty, a minuty w godziny. Słyszała wokół siebie jakiś ruch, ale nie była w stanie podnieść głowy. Nagle jakaś dłoń schwyciła ją za włosy, i brutalnie szarpnęła do góry, a przed nią ukazało się zaskakujące oblicze.


Blada kobieta przyglądała się jej z uwagą. Jej wargi poruszały się delikatnie, jednak Liapola nie była w stanie dosłyszeć, co mówiła. Nim sama zdążyła otworzyć usta, straciła przytomność.

Z późniejszych przebłysków świadomości, Liapola zdołała zapamiętać tylko dwie sceny.

Czuła jak ktoś wlókł ją po śniegu. Zza zamglonych oczu widziała czerwony ślad jaki za sobą zostawiała. Nie widziała kto ją ciągnął, ani jak długo. Wlokący ją ludzie, pozostawili ją w jakiejś ciemnej uliczce. Czuła nieubłagany koniec.

Nie wiedziała kiedy ponownie odzyskała przytomność. Nie czuła bólu. Nie czuła chłodu. Niczego nie czuła. Z wysiłkiem uchyliła powieki. A dziwna postać którą ujrzała, sprawiła, że świadomość ponownie z niej uciekła.



 
__________________
"Rzeczą ważniejszą od wiedzy jest wyobraźnia."
Albert Einstein
Gerappa92 jest offline  
Stary 18-10-2015, 13:48   #18
 
Hazard's Avatar
 
Reputacja: 1 Hazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputację
Liapola



Kroczyła naprzód. W ciemnościach nocy pośród mrocznych ruin, które niegdyś stanowiły oblicze stolicy państwa. Śnieg zaścielił grubą kołdrą ulice Altdorfu. Z wysiłkiem stawiała kroki naprzód, gdyż chodniki od dawna nie były odśnieżane. Brak jakichkolwiek śladów dowodził, że nikt tędy nie chadzał od tygodni. Ona zaś parła naprzód. Nie widziała gdzie zmierza, ani dlaczego. Jednak nie mogła się zatrzymać. Nie, póki czuła na swoich plecach spojrzenie tego czegoś. Istoty, czyhającej gdzieś na granicy widoczności, gdzie kończy się świat realny, a zaczyna świat kreowany jedynie przez domysły i wyobraźnie.

Jednak to nie strach wiódł ją do przodu. Z jakiegoś powodu on, jak i wszelkie inne uczucia zniknęły z jej umysłu. Wydarte przez jakąś dziwną, pradawną i nieziemską siłę. To co motywowało ją do ucieczki, stanowiło bardziej jej pierwotny instynkt. Wolę przetrwania. Dlatego nie oglądała się za siebie. Nie obchodziły ją nawet wszelkie sypiące się zabudowania wokoło. Mrok łypiący na nią z zimnych okien opustoszałych kamienic zdawał się równie niebezpieczny.

Nie wiedziała jak długo podróżowała. Czas nie miał dla niej znaczenia, tak jak ona nie miała znaczenia dla Czasu. Mogły minąć lata odkąd postawiła pierwsze kroki, tak samo jak mogły minąć sekundy. Nie zauważyła nawet, kiedy opuściła mroczne zabudowania i znalazła się na cmentarzu. Dobrze go znała. Kilka kroków dalej znajdowała się chata Luda. Jednak teraz, na jej miejscu stały spalone zgliszcza.

Kruk zasiadający na jednym z grobowych pomników, wpatrywał się w nią, przeszywającym spojrzeniem. Nie odleciał, nawet gdy niziołka zbliżyła się doń na odległość wyciągniętej ręki. Oboje stali tak, w milczeniu. W oczach ptaszyska, Liapola dostrzegła dziwną, a zarazem pochłaniającą jej uwagę melancholię. To niezwykłe wrażenie, uświadomiło ją, iż oczy te nie mogą należeć do zwierzęcia.

Usłyszawszy cichy zgrzyt śniegu po prawej stronie. Zwróciła swój wzrok w tamtą stronę. Równocześnie Kruk z głośnym skrzekiem wzbił się w powietrze i uleciał w mrok.


Odziana w czarne szaty kobieta pojawiła się jakby znikąd. Spod czarnej, zdobnej maski spoglądała przychylnym wzrokiem na Liapole. Ciemne pasemka włosów niesfornie wymykały się z pod kaptura, dodając jej kobiecego uroku. W ręku trzymała krótki łańcuch, na którego końcu wisiała latarnia. A przynajmniej tak wydawało się niziołce. Kobieta uniosła wargi, z których popłynęły delikatne słowa. Brzmiała dostojnie, jednak Liapola wyczuła smutek w jej głosie.

- Odejdź, moja droga. To nie miejsce dla ciebie. Bądź jednak ostrożna. Zło czai się na granicy tego co realne, a nierealne.

Nagle Liapola zjeżyła się cała na odgłosy za swoimi plecami. Odwracając się powoli, poczuła, że strach wraca do niej w swej niewyobrażalnej potędze. Zaczęła panicznie krzyczeć, gdy w oddali, w ciemności zobaczyła sześć szkarłatnych ślepi, łapczywie wpatrujących się w nią. Wyczuwała w nich żądze krwi.


* * *



Kiedy się ocknęła, gwałtownie szarpnęła się w przód, chcąc usiąść. Zaraz pożałowała jednak tej decyzji, gdy ból emanujący z prawego ramienia, sprawił, że jęknęła donośnie. Ponownie położyła się na swym posłaniu. Dopiero potem zaczęła przypominać sobie wczorajsze wydarzenia. Nóż w jej ramieniu, ból, tajemnicza kobieta, urywkowe fragmenty wspomnień i… dziwna postać na końcu.

Następnie zaś zaczęła rozglądać się i analizować sytuacje, w jakiej się właśnie znalazła. Pomieszczenie, w którym się obecnie znajdowała, było niewielkie. Kamienne, nieregularne bloku tworzyły ściany. Zatęchłe posłanie z słomy, na którym leżała, zroszone było krwią – najpewniej jej własną. Grube koce przykrywające ją, dobrze chroniły od chłodu jaki tam panował. Obok niej, na niewielkim stoliku znajdowały się jej rzeczy i jarząca się delikatnie latarnia.

Zdziwiła się, kiedy zrozumiała iż jej prawe ramię zostało starannie zabandażowane. Spod niego wydobywał się jakiś dziwny odór. Dopiero po chwili zrozumiała, że nadal jest w swym strojnym ubraniu, od którego prawy rękaw został oderwany. Nie miała jednak czasu by się porządnie zezłościć, gdyż spróchniałe drzwi do pomieszczenia rozwarły się. Liapola zamarła, kiedy dostrzegła w nich, tą samą, przerażającą postać. Dziwna maska całkiem zasłaniała mu twarz, pozostawiając jedynie otwory na oczy. Czarny cylinder na jego głowie, dosyć nieźle komponował się z szarą tuniką, zasłaniającą resztę jego ciała. W odzianych w szare rękawiczki rękach trzymał on gliniany kubek, z którego unosiła się para.

Spoglądał na nią niemo.

 
Hazard jest offline  
Stary 28-10-2015, 20:41   #19
 
Blacker's Avatar
 
Reputacja: 1 Blacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputację
“Trzy Korony i starcie we mgle”


Zaduch i harmider panujące w głównej izbie narastały z każdą chwilą, a dyskusja awanturników nie przyniosła większych odkryć. Zbyt mało wiedzieli, a zdobyte poszlaki wydawały się w żaden sposób ze sobą nie łączyć. Wszystkie dotychczasowe odkrycia przyniosły więcej pytań, niż odpowiedzi. Być może następny dzień miał być lepszy? Z rozmyślań wyrwała ich awantura, która wybuchła między głośnymi mieszkańcami północy, a grupą stałych bywalców lokalu. Napięcie między obiema zwaśnionymi stronami narastało z każdym wypowiedzianym słowem. Grupie miejscowych najwyraźniej niezbyt podobało się nieokrzesane zachowanie Kislevitów. Nie trzeba było wiele, by kłótnia przerodziła się w chaotyczną bójkę. Opętani wściekłością i alkoholem biesiadnicy rzucili się sobie do gardeł, przewracając stoły i krzesła. Na nic zdały się uspokajające okrzyki, a następnie groźby karczmarza.

- Śmierdziele - mruknął pod nosem Ludwig, nie wiadomo, czy pod adresem Kislevitów czy miejscowych. Biorąc pod uwagę to, jak na jego poglądzie o Altdorfczykach zawarzył wczorajszy dzień, można było pomyśleć, że idzie mu o tych drugich. Od dołączenia się do rozróby po stronie wąsatych zabijaków skutecznie odwodził go fakt, że kto by nie wygrał, karczmarz z knajpy wywali pewnie cudzoziemców i ich też zaaresztuje straż miejska. Tak był skonstruowany ten świat i Otto nie miał zamiaru nic z tym zrobić.

Nagłe uderzenie w okno sprawiło, że Lothar niemalże spadł z krzesła. Nie miało ono tyle siły, by rozbić szyby, jednak pozostawiło na niej ślad. Awanturnicy wybałuszyli oczy widząc strużki cieknącej krwi, spływające wolno po jej zewnętrznej stronie. Ludwig omal nie wywrócił stołu, gdy podnosząc się, zahaczył o blat brzuszyskiem.

- Popierdoliło ich wszystkich! - warknał i zerwał się z miejsca, owijając się wymiętym płaszczem. Sadząc długie kroki, dopadł karczemnych drzwi i bacząc na mogące nadlecieć od tyłu krzesło, tudzież od przodu ludzkie cielsko, natarł na klamkę. Kuhn wciąż spoglądał na poznaczone śladami krwi okno, zupełnie jakby miał tamtędy wedrzeć się jakiś mityczny stwór i rzucić na ludzi w sali. Po chwili przeniósł wzrok na okładających się pięściami i meblami uczestników bójki. Interwencja Straży wydawała się kwestią czasu, a kłopoty szykowały się dla wszystkich.
- To byłoby na tyle… - skwitował, dopijając resztę piwa i wstając z ławy. Najważniejszą zasadą karczemnych bójek było nie dobywanie ostrza. Ten, który zaczynał na ostre musiał liczyć się z reakcją pozostałych, niezależnie od strony, jaką trzymali. Tak naprawdę w czasie bójki już po kilku chwilach nie było wiadomo, kto czyją stronę trzyma, a kolejny uczestnik pojawiał się, gdy tylko nieopatrznie ktoś go trącił albo kuflem rzucił. Ludwig ruszył do drzwi rozgarniając po drodze blokujących drogę. Jego śladem podążyli Lothar i Wróbel, obaj ciekawi niezmiernie cóż to za krwawy ochłap ciśnięto w okno. Pozornie wystarczyło uważać na przypadkowe ciosy i odpychać walczących, jeśli znajdą się zbyt blisko. Lang natomiast chwycił mocniej tarczę, prawą reką wychylając resztę zawartości kufla. Otarł usta rękawem i ruszył za resztą na zewnątrz, gotów bronić się tarczą.

Lawirując między walczącymi, latającymi naczyniami i meblami, rzucanymi na ślepo przez pijaną gawiedź, awanturnicy wybiegli na dwór. Najwyraźniej w wirze wydarzeń toczących się w karczmie, jedynie oni zwrócili uwagę na ślady krwi na oknie. Ulica przed karczmą była opustoszała. Słońce już dawno zaszło, jednak mgła w dalszym ciągu nie ustąpiła. Ostrożnie stawiając kroki, awanturnicy przeszli na przyległą do karczmy ulicę. Uważnie wypatrując niebezpieczeństwa, przesuwali się wolnymi krokami w kierunku okna.
Ludwig schylił się nad zaspą pod ścianą budynku. Krwawa kula odznaczała się we śniegu. Nagle zamarł, wybałuszając oczy. Słowa ugrzęzły mu w gardle, a serce załopotało mocnej. Reszta również nachyliła się nad dziwnym, krwawym kształtem. Wkrótce i oni cofnęli się z odrazą, bowiem w słabym świetle padającym zza okna karczmy, awanturnicy rozpoznali okrwawioną głowę.

- Sven… - Ludwig wyjąkał półgłosem na widok pozbawionej wyrazu, martwej twarzy przyjaciela. Cała ta sytuacja wystarczyła by odwrócić uwagę awanturników wystarczająco długo by zbyt późno dostrzegli zagrożenie. Z mgły wokół nich, bowiem wyłoniło się sześć sylwetek. Uzbrojeni w pałki i miecze, napastnicy zaczęli gardłowo rechotać. Otoczeni, śmiałkowie zaczęli wyrzucać sobie, że byli tak nieostrożni.

Lang przeklinał się za nieostrożność. Ściskając kord w ręku i zasłaniając tors tarczą przygotowywał się do odparcia natarcia. Miał nadzieję, że reszta pójdzie jego przykładem i ustawi bojowy szyk. Miał zamiar zaatakować, kiedy napastnicy zbliżą się na odległość dogodną do zadania ciosu.

- To nie jest normalne by napadać grupę uzbrojonych ludzi - głos Wróbla nie dość że naturalnie był cichy to na dodatek łatwo było go przegapić w zawierusze przygotowań do walki - Warto by któryś z nich przeżył by odpowiedzieć nam na parę pytań
Szczupły mężczyzna kryjąc się za tarczą przygotował się by zadać cios pierwszemu z głupców, którzy podejdą wystarczająco blisko
- Brać tych z lewej! Ostatni pilnują pleców! - krzyknął Lothar, po czym ruszył w kierunku przeciwników. Widział szansę w szybkim natarciu na wroga, rozbiciu jednej grupy i spokojnym zakończeniu sprawy z drugą.
- Skurwiele… - Ludwig zbladł, widząc martwego przyjaciela. Ale nie rzucił się w kierunku przeciwników, a jedynie skinął Krukowi, dając znak, że powinni podejść do starcia spokojnie i z rozwagą.

Pewni swej wygranej napastnicy natarli na zapędzonych w pułapkę awanturników, licząc na szybkie zwycięstwo. Śmiałkowi jednak nie zamierzali dać za wygraną i z odwagą w sercach przyjęli na siebie szarżę przeciwników. Bronie starły się ze sobą z głośnym zgrzytem. Miecze i pałki przeciwników spadły na tarczę bądź przygotowane do parowania bronie. Jedne z oprychów wybałuszył oczy, kiedy impet jego uderzenia przyjęła tarcza Langa, a jego miecz pękła w pół. Ludwig jęknął cicho, gdy ciężka pałka napastnika trafiła go w ramię. Nagle powietrze przeszył agonalny krzyk. Wyskakując zza pleców Langa Krieg, zamachnął się na oślep tasakiem. Ten, ku zaskoczeniu bandziora, przebił się przez kaftan kolczy i zagłębił się w jego ciele aż po rękojeść. Oprych padł na ziemię bez zmysłów. Chociaż pierwszy cios Wróbla zdołał dosięgnąć wroga to nie udało mu się w niego włożyć odpowiednio dużej siły. Być może było to spowodowane faktem że w przeciwieństwie do niektórych śmiałków nie miał doświadczenia w walce w szeregu i w dwójnasób musiał uważać by nie zaburzyć szyku. Młody wysłannik świątyni Vereny nadrabiał to jednak spokojem i cierpliwością, nawet w takiej sytuacji i to właśnie je zamierzał wykorzystać by zyskać przewagę.

- Przegiąłeś pałę - warknął Ludwig, czując rozchodzący się po ramieniu skurcz. Zakręcił w powietrzu tasakiem i ciął z boku, wkładając w cios całą siłę i układając ostrze pod zmianę płaszczyzny i ominięcie pola parowania przeciwnika. To był brudny cios, niegodny fechmistrza czy szermierza, ale pasujący w sam raz do zbira. Jego zaletą była też możliwość bezpośredniego przejścia do zasłony i możliwość sparowania kontrataku przeciwnika.
- Skurwysyny… - wysyczał Kuhn przez zaciśnięte szczęki. Zważywszy na to, że nikt nie ruszył mu z pomocą, zabrzmiało to conajmniej dwuznacznie. Zatrzymał się, by zanadto nie oddalić się od reszty i przygotował na natarcie przeciwników. Lang zmełł w ustach przekleństwo, z satysfakcją patrząc jak ostrze zbira rozpękło się na jego zasłonie z tarczy. Dał dynamicznie krok do przodu, napierając na bandziora osłoną, by zaraz potem wrazić mu klingę w bebechy.

Odgłos uderzeń stali i drewna, choć tłumione wrzawą z karczmy, zaczęły dudnić w uszach walczących. Wróbel niemalże nie odleciał do tyłu, gdy oprych wbił głęboko miecz w jego tarczę. Oboje mocowali się przez chwilę, gdy w końcu, po mocnym szarpnięciu obu ze stron, udało im się wyswobodzić. Napastnik miał już ponowić atak, gdy z przerażeniem stwierdził, iż ostrze miecza pozostało wbite w tarczę sługi Vereny, a on pozostał w posiadaniu samej rękojeści. Szczęście w tej materii nie sprzyjało również Kriegowi, który po udanym ciosie w miecz przeciwnika, zgubił gdzieś połowę swego tasaka.
Po drugiej stronie pola walki, sytuacja miała się z goła poważniej. Bandzior skupiając się na postawnym mężczyźnie, kompletnie nie zwracał uwagi na Kruka. Nie zdążył jednak nawet pożałować tego błędu, gdy rapier z chirurgiczną precyzją, przeszył jego prawe ramię od boku, zagłębiając się aż po płuca. Jego ostatnim wspomnieniem, miało pozostać widmo, zbliżającego się niechybnie miecza Ludwiga.

Lothar zwinnie uchylał się przed atakami dwójki napastników. Starał kupić sobie jak najwięcej czasu, nim jego towarzysze w końcu ruszą mu z pomocą. Drewniana pałka śmigła od góry, przechodząc centymetry przed jego głową. Nie minęło jednak nawet jedno uderzenie serca, nim owa broń z impetem opadła w dół, miażdżąc brutalnie jego palec u nogi. Krzyk wydobył się z jego płuc, kiedy odstąpił o krok i poczuł jak krew zalewa wnętrze jego buta.
Jeden z oprychów wyciągnął sztylet, który zalśnił niebezpiecznie w mroku nocy. Drugi szykował się do ataku z drugiej flanki. Eckhart postanowił ostrożnie zaatakować tego który stał bliżej. W razie czego mógł osłonić się tarczą przed atakiem drugiego zbira.

Wróbel wiedział, że cierpliwość przyniesie rezultaty a ostrożna walka pozwoliła mu doprowadzić do sytuacji w której będzie miał przewagę. Nie obyło się co prawda bez udziału szczęścia gdy jego oponent stracił broń, jednak była to właśnie okazja na którą sługa Vereny liczył. Nie zaniedbując ostrożności wyprowadził pchnięcie chcąc zakończyć walkę albo przynajmniej poważnie zranić swego przeciwnika. Lothar zagryzł wargi, starając się przekuć cierpienie we wściekłość. Nawet bez oglądania stopy zdawał sobie sprawę, że nie jest dobrze, a każde stąpnięcie na zranioną nogę skutkowało nową falą bólu. Rana zmieniła jego priorytety w jednej chwili - już nie o skuteczny atak chodziło, tylko o utrzymanie się przy życiu na tyle długo, by reszta wynajętych przez Holsta mężczyzn mogła przyjść z pomocą. Oby nie trwało to zbyt długo.

Walka trwała nadal, nie wyłaniając zwycięzców. Choć awanturnicy zdołali pozbyć się już dwóch przeciwników, oprychy kontynuowały natarcie. Do Lothara w końcu dotarło upragnione wsparcie. Kruk i Ludwig uporawszy się z poprzednim przeciwnikiem, rzucili się naprzód. Stal przecinała powietrze, kiedy obie strony okazały swoje zdolności do unikania śmierci. W tym czasie Eckhart zmagając się z atakami dwóch napastników, ciął na odlew. Oprych jęknął i wypuścił, gdy miecz Langa wbił się mu w ramię, docierając aż do kości. Od strony Langa, Kriega i Wróbla, we mgle rozbrzmiało głośne przekleństwo i dziwny, charakterystyczny szczęk. Hochlandczyka przeszyły dreszcze, gdy rozpoznał go niemalże od razu. Dźwięk broni palnej.

Odsiecz kompanów pozwoliła Kuhnowi odetchnąć, gdy napastnicy stawili czoła nacierającym na nich niedoszłym ofiarom. Wiedział jednak, że wystarczy jeden celny cios lub nie dość szybki zwód i przewaga znów może być po stronie bandytów. Dlatego, mimo szczerej chęci ulżenia rannej nodze nie odpuścił i czekał na okazję do odwdzięczenia się za zmasakrowaną stopę. Wróbel widząc, że Kruk jest w niebezpieczeństwie i jednocześnie mając względny spokój od atakujących go bandytów podjął decyzję by wesprzeć kompana. Jeden z oprychów wydawał się szczególnie biegły w walce i to właśnie jego sługa Vereny zdecydował się obrać za swój cel. Lang wiedział, że ktoś celuje do nich z broni palej. Nie potrafił powiedzieć czy to muszkiet, garłacz czy pistolet. W każdym razie wiedział, że mają przesrane:

[i]- Panowie, kryć się!! - krzyknął i stanął w prostej linii z najbliższym bandytą. Zasłonił się tarczą i spróbował go zaatakować kordem.

Kruk jęknął w panice, gdy miecz przeciwnika przeciął płytko jego nogę. Cios nie był poważny, lecz w konsekwencji na nagły bodziec, Kruk zachwiał się i poślizgnął na śniegu. Nim zdołał się podnieść, kopniak przeciwnika uderzył w jego ramię, zaś drugi wgniótł mu do śniegu rękę ciężkim butem. Odsiecz przyszła niespodziewanie, kiedy z lewej strony nadbiegł Wróbel. Oprych wybałuszył oczy gdy włócznia przeszyła go tuż pod obojczykiem. Jego wrzask rozniósł się po ulicy, a następnie mężczyzna padł nieprzytomny. W napadzie wściekłości, Ludwig rzucił się na ostatniego po ich stronie oprych. Objął go w niedźwiedzim uścisku, uniemożliwiając jakikolwiek ruch. Mimo usilnych prób, rzezimieszek w żaden sposób nie mógł wyrwać się potężnemu mężczyźnie.

Opuszczeni przez Wróbla Lang i Krieg wybałuszyli w panice oczy, kiedy zza całunu mgły wyłoniła się postać. Nie mogli dostrzec jego twarzy, jednak to co trzymał w ręku nie nastręczało im większych wątpliwości.

- Uwaga! Garłacz! – Eckhard krzyknął, jednak jego słowa zagłuszył huk wystrzału.

Kule wyleciały z ciemnej czeluści lufy broni i zasypały awanturników jak i oprychów.

- Kurtt, co ty… - zaczął jeden z napastników, kiedy krzyknął, gdy jedna z kul trafiła go w pasie.

Następne kule przeszyły powietrze między Kriegiem i Langiem, lecąc na nie spodziewających się niczego towarzyszy z lewej flanki. Lothar ponownie jęknął, kiedy kula zahaczyła o jego bok. W tym samym czasie Ludwig, okręcił się wraz z pochwyconym zbirem, używając go jako ludzką tarczę. Wysiłek się opłacił, gdyż kula, która była przeznaczona dla niego, wbiła się w łokieć oprycha, który wrzasnął pielgrzymowi do ucha i wypuścił broń. Krew zabarwiła śnieg. Dwóch pozostałych po prawej stronie zbirów, odwróciło się na pięcie. Najwyraźniej śmierć towarzyszy i niespodziewany atak z tyłu, w końcu zniechęcił ich do dalszej walki. Kurtt najwyraźniej zawiedziony efektem swego strzału, również zaczął się wycofywać we mgłę. Odgłos strzału w końcu zwrócił uwagę biesiadników, którzy zaczęli wybiegać z karczmy. Pierwsi którzy wybięgli stanęli jak wryci, na widok zasapanych i okrwawionych awanturników. Trupy leżących na ziemi zbirów, również zrobiły swoje. Ktoś krzyknął:

- Straż! Wezwijcie straż!

Pozostali przy życiu bandyci zaczęli się szybko oddalać. Kuhn nie zamierzał nikogo gonić. Mocno ucierpiał w czasie tej potyczki, co do przyczyn której mógł się jedynie domyślać, a chyba tylko Ludwig wiedział coś więcej. Miał tylko nadzieję, że nie oberwał za jakąś durnotę - chociaż po namyśle mógł stwierdzić, że cokolwiek by to nie było, to nie znał się z wielkoludem na tyle dobrze, żeby karku za niego nadstawiać. Szczególnie, jeśli ten nie wyjaśni nawet przyczyn gorącego przyjęcia zgotowanego przez bandę zbirów. Mógłby zacząć chociażby od zdradzenia tajemnicy kim był właściciel głowy, która w tak malowniczy sposób pierdyknęła w okno gospody. Zamiast nadwyrężania rwącej jak diabli nogi postanowił wrócić do karczmy i z pomocą szynkarza, a właściwie któregoś z jego młodych pomagierów, uzyskać pomoc cyrulika. Miał w rzyci zbirów i śledztwo dla Holsta, jeśli nie będzie w stanie normalnie chodzić. Po wyłuszczeniu sprawy gospodarzowi pozostawił zdawkowe “Będę u siebie w pokoju” i udał się na kwaterę. Potyczka ze zbirami zastała go nieprzygotowanym, a on nie zwykł po dwakroć popełniać tego samego błędu. Oczekiwanie na medyka zajęło mu szykowanie zbroi kolczej i kuszy z zapasem pocisków.

Wróbel również nie zamierzał ścigać bandytów. O ile tym razem udało im się ujść z życiem o tyle próba pościgu mogła zaprowadzić ich prostu w pułapkę. Być może postawa sługi Vereny wydawać się mogła zbyt ostrożna jednak unikanie zbędnego ryzyka pozwoliło mu do tej pory wyjść cało z kilku naprawdę paskudnych opresji i nie zamierzał kusić losu zmieniając swe nawyki. Szanse na to, że napastnicy mieli przy sobie coś co pozwoli zidentyfikować ich lub ich mocodawców nie były zbyt wielkie, jednak Wróbel i tak zdecydował się ito sprawdzić.

Lang z Krukiem najwyraźniej nie podzielali ostrożności towarzyszy, gdyż bez słowa rzucili się w pogoń za tajemniczymi napastnikami. Nie zdążyli postąpić nawet piętnastu kroków, a już zniknęli we mglę. Chrzęst ich oddalających się kroków zniknął równie szybko, przytłumiony przez biesiadników i jęki rannego oprycha. W tym czasie Wróbel pochylił się nad martwimi oprychami w poszukiwaniu jakichś wskazówek. Niestety jego przypuszczenia potwierdziły się. Nie znalazł żadnych informacji o tym kim mogli być lub dla kogo pracowali. Poza koszulkami kolczymi ich napastnicy nie mieli przy sobie niczego nazbyt wartościowego. Nim sługa Vereny skończył przeszukiwanie zwłok, Ludwigowi skutecznie udało się spacyfikować schwytanego napastnika, posyłając go na ziemię i przygniatając ciężarem swego ciała. Po kilku chwilach usilnych prób wyswobodzenia się, oprych jęknął i skapitulował. A kiedy Krieg z Lotharem pokrótce stereścili karczmarzowi całe zajście, do akcji wkroczyła zawezwana straż miejska.

Wróbel odetchnął z ulgą, kiedy osobą, która im przewodziła okazał się sierżant Siegeler, którego wraz z Langiem zdążyli już poznać. Po przyjęciu dokładnych wyjaśnień w tej sprawie, sierżant nakazał swoim ludziom posprzątanie całego bałaganu, zaś Wróblowi by odwiedził go jutro z samego rana. Nie długo potem Siegeler wraz z resztą straży odeszła, zabierając ze sobą dwójkę pozostałych przy życiu bandziorów. Na pożegnanie obiecali również przysłać do karczmy cyrulika by opatrzył ranę Lothara, zaraz po tym jak ten skończy opatrywać oprychów
 
__________________
Make a man a fire, you keep him warm for a day. Set a man on fire, you keep him warm for the rest of his life.
—Terry Pratchett
Blacker jest offline  
Stary 31-10-2015, 14:34   #20
 
Hazard's Avatar
 
Reputacja: 1 Hazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputację
31 Ulriczeit 2511 KI

Po długiej i obfitującej w krwawe wydarzenia nocy, w końcu nastał dzień. Dzień, który mógł przywieść odpowiedzi, jak i nowe pytania. Tajemnice Altdorfu zawisły w powietrzu, zakradając się między stare, jak i nowe zabudowania stolicy, gotowe uchylić przed awanturnikami rąbek prawdy. Wystarczyło jedynie po niego sięgnąć, i uwolnić ją z całunów niewiedzy, mroku i kłamstw. Jednak czy w sercach śmiałków, nadal pozostała siła i wytrwałość, by to zrobić? Czy ośmielą się ponownie, zagrać z niewiadomym złem i stawić mu czoła? Biel znów miała być świadkiem ich poczynań.

Poranek nastał pełen chłodu i mroku. Z irytacją awanturnicy spojrzeli na sypiące się z nieba obficie płaty śniegu. Najprawdziwsza zawierucha rozpętała się na zewnątrz i nie zapowiadało się, by miała zamiar prędko ustąpić. Choć dla mieszkańców odległych, północnych prowincji, Kislevu czy Norski, taki widok mógłby stanowić nieodzowny cykl zimy, dla mieszkańców Altdorfu było to nie małe zaskoczenie, albowiem od dawna taka zawieja nie odwiedzała tych rejonów. Wychylając się zza okien bohaterowie mogli dostrzec, ledwo widoczne pod płachtą mgły i śniegu postacie ludzi, w pocie czoła odśnieżających ulicę przed swoimi przybytkami. Taki dzień z pewnością nie sprzyjał załatwianiu spraw na zewnątrz. Nie mieli jednak wyboru.

Lothar jęknął z bólu, wstając z łóżka. Widok starannie zabandażowanego palca u nogi sprawił, że skrzywił się. Mimo to, musiał przyznać, że przysłany przez straże miejskie medyk, to nie byle jaki konował. W niezrozumiały dla Kuhna sposób, udało mu się poskładać jego palec do kupy i go zdezynfekować. Jednakowoż medyk nie był zachwycony wykonywaniem swojej roboty o tak później porze, dlatego w ramach rekompensaty wyżył się na sakiewce Lothara, ubierając z niej aż 12 srebrnych monet.

Kiedy awanturnicy zeszli na w końcu na śniadanie, dotarła do nich kolejna zła wiadomość. Kruk i Lothar nie wrócili w nocy. Czy dwójka towarzyszy rzuciwszy się wczorajszej nocy w pogoń, wbiegli wprost w objęcie śmierci? Czy kiedykolwiek będzie im dane się ze sobą jeszcze spotkać? Los bywa bowiem przewrotny i nierzadko potrafi przynieść najmniej prawdopodobną odpowiedź.

W końcu awanturnicy skończyli śniadanie i z niechęcią wyjrzeli na zewnątrz. To będzie długi dzień...


Wróbel



Przekraczając progi jednej z placówek straży miejskiej, sługa Vereny strzepnął z siebie zalegającą na jego płaszczu grubą warstwę śniegu. Odetchnął z ulgą, gdy uwolniony z panującego na zewnątrz mrozu, mógł ogrzać swe ręce przy palenisku w jednym z pomieszczeń, do którego zaprowadził go jeden ze strażników.

Budynek w którym się znajdował był tylko trochę większy niż najzwyklejszy dom mieszczański. Jedynie płaski dach i kamienne ściany wyróżniały go spośród standardowych miejskich zabudowań. Wnętrze było skromne. Kilka stolików i szafek, przy których strażnicy spożywali śniadanie, schody prowadzące na piętro, biurko, przy którym przyjmowano zgłoszenia. Nic specjalnego. Biuro sierżanta również nie odchodziło od przyjętych standardów budynku. Jedyną rzeczą, która wyróżniała się na tle owej schludności wystroju była srebrna statuetka przedstawiająca kobietę z przewiązanymi opaską oczyma dzierżącą wagę i miecz skierowany w dół - Verenę.

Wróbel usiadł na twardym krześle, po drugiej stronie biurka, za którym siedział sierżant Siegeler. Na blacie przed nim, poza podobizną Pani Sprawiedliwości, znajdowały się ułożone w ładzie papiery i kałamarz.

- Miło mi znów Pana widzieć - zaczął sierżant. - Jeszcze raz pragnę Panu podziękować za wczorajszą pomoc w sprawię tego mutanta. Łowcy Czarownic przybyli kilka chwil po waszym wyjściu. Zabrali ciało mutanta jak i dziwną szkatułkę. Obeszło się bez większych kłopotów, co zapewne było waszą zasługą. Niech Pan podziękuje ode mnie swemu przyjacielowi. Szkoda, że nie przyszedł dziś z Panem.

- Chciałbym się jednak odwdzięczyć za pomoc. Zanim przejdę jednak do kwestii tych bandytów, którzy napadli was wczoraj, chciałbym dowiedzieć się trochę więcej o Panu jak i waszym zainteresowaniu sprawą rzekomo zaginionych mieszkańców dzielnic biedoty.

Sierżant oparł się na krześle i wyłożył na biurko splecione palcami dłonie.


Lothar, Ludwig, Krieg


Trójka awanturników wybrała się do dzielnicy portowej. Podróż w taką zawieruchę nie należała z pewnością do najprzyjemniejszych. Mimo, że rzeka była stosunkowo blisko, to dotarcie tam zajęło im dłuższą chwilę, ze względu na kulejącego Lothara, który musiał ostrożnie stawiać kroki przedzierając się przez powstające w zawrotnym tempie zaspy. Kiedy w końcu dotarli na miejsce, ulicę nad rzeką świeciły pustkami. W taką pogodę z pewnością nie było zbyt wielu chętnych do pracy. Z tego powodu, Ludwig zaproponował odwiedzenie tawerny, w której dzień wcześniej rozmawiał jeszcze ze swym przyjacielem.

“Pełny Kufel” ponownie pękał w szwach. Uciekając przed śnieżycą, gawiedź wypełniła tawernę po brzegi. Dym i zapach ryb był jeszcze bardziej dokuczliwy tego dnia. Co gorsza, nie było nawet gdzie usiąść. Na szczęście awanturnicy nie mieli zamiaru tu odpoczywać. Od razu rozeszli się po karczmie i poczęli dopytywać się o “Krwawy Statek”, będący obiektem licznych plotek. Lothar słusznie spostrzegł podobieństwo tej historii, z tym czego świadkiem był w siedzibie Nakrapianych Sów.

Wyciąganie informacji od zajęło im sporo czasu i uszczupliło zawartość ich sakiewek. Miejscowi nie byli zbyt chętni do gadki, z jakimiś nieznajomymi “wymoczkami”, jednak ich nastawienie zmieniało się proporcjonalnie, do ilości postawionego im alkoholu.

Przystanąwszy na uboczu, cała trójka postanowiła zebrać zdobyte informację do kupy. Plotka o Krwawym Statku okazała się jak najbardziej prawdziwa. Przybył od do Altdorfu jakieś dwa tygodnie temu i wzbudził olbrzymią sensację, zwłaszcza wśród pracowników i mieszkańców portu. Wiele różnych dodatkowych informacji, przewinęło się w opowieściach miejscowych, jednak tylko trzy powtarzały się na tyle często, by móc je uznać za autentyczne. O jednej z nich Lothar dowiedział się już dzień wcześniej od Edmunda. Statek obecnie znajdował się w zamkniętych dokach straży miejskiej, gdzie tylko nieliczni mieli wstęp. Ludwig dowiedział się natomiast, że statek należał niegdyś do jednej z korsarskich załóg, która przez ostatnie miesiące stanowiła prawdziwe utrapienie dla handlarzy rzecznych.

Dopytując się, o osoby, które uczestniczyły w wejściu na statek, Lothar często miał okazję usłyszeć o dokerze imieniem Klemens Heise. Miał on być rzekomo pierwszą osobą, która wkroczyła na statek, a następnie wezwała straż. Od tamtego czasu doker rzadko opuszczał swoją chatkę nad brzegiem Reiku. Karczmarz raz na kilka dni widział się z nim, kiedy Klemens przychodził uzupełnić zapasy alkoholu i jedzenia. Ten jednak nie mówił nigdy zbyt dużo.

W czasie naradzania się z towarzyszami, Ludwig spostrzegł nagle, że progi tawerny przekroczyły znajome mu twarze. Trójka łachmaniarzy, w których towarzystwie spotkał dzień wcześniej Sven, stanęła w drzwiach tawerny, wypatrując wolnych miejsce. Nagle ten, zwany Rybą, spostrzegł Ludwiga i razem z Ortwinem poczęli przeciskać się przez tłum w jego kierunku. Ludwig ze zdziwieniem stwierdził, że trzeci z mężczyzn nadal stał w drzwiach i przyglądał się im z rozdziawionymi ustami. Mężczyzna nie spuszczając awanturników z oczu, zaczął powoli wycofywać się na zewnątrz.
 
Hazard jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 11:40.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172