Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 10-01-2016, 18:56   #11
 
Evil_Maniak's Avatar
 
Reputacja: 1 Evil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputację


Kaldezeit, 2521 roku K.I.
Wielkie Księstwo Talabeclandu
Karczma „Ziewający Zając”

Gdy stajenny zapytał o pomoc przy noszeniu drewna w zamian za chmielowy trunek Detlef uśmiechnął się nieznacznie. Dopadła go nostalgia. Choć działo się to zaledwie trzy lata temu to pamiętał swoje początki jako nowicjusz w świątyni Morra. Noszenie drewna było jedną z przyjemniejszych czynności jakie musiał wykonywać, aby pokazać, że jest gotowy na poważniejsze zadania. Mycie podłóg, wymienianie świec, czyszczenie ornamentów, cerowanie pościeli i temu podobne zadania miały stanowić o jego dojrzałości jako nowicjusza. Wielu rezygnowało. Modły i ciągłe ślęczenie nad księgami to jedno, ale ciężka fizyczna praca nie jest dla każdego. Detlef szczęśliwie wytrwał wszelkie próby.

Wszelkie chwile jakie spędził z igłą i nicią przydały się, gdy musiał przyszywać kończyny przed pochówkiem. Czyste naczynia były potrzebne do przygotowania balsamu z czarnych róż. Wysokie świece oświetlały nawet najniżej położone pomieszczenia kostnicy. Chociaż na pierwszy rzut oka życie nowicjusza było zrównane z pracą zwykłego posługacza to jeżeli ktoś spojrzałby na świątynię w szerszym spektrum zauważyłby, że początkujący członkowie tej społeczności są w niej niezbędni. Są niczym olej w wielkiej machinie. Zapewniają, że wszystko będzie działało bezbłędnie, a osoby które straciły swoich bliskich będą bardziej chętne na rozstanie się z zawartością swoich sakiewek wspominając coś o pięknych ceremoniach i cudownej modlitwie.

Detlef wrócił myślami do „Ziewającego Zająca”.

- Poświęceni Morrowi nie piją alkoholu - Detlef z pełną powagą spojrzał chłopakowi głęboko w oczy, który skulił się nieco w sobie, po czym wybuchnął gromkim śmiechem. - Zajmij się dobrze naszymi szkapami, a z chęcią pomogę.

- Oczywista rzecz, że pomożemy, w trójkę pójdzie szybko - przytaknął Aldric. Sigmaryta zdawał się cieszyć z chwili wytchnienia od spoconego powietrza karczmy. Nie ma co się dziwić. Zbyt dużo obcych ludzi. Każdy by wolał drwa z przyjacielem nosić, niż przy piwie samemu siedzieć.

Drewutnia zapełniona była szczapami drewna od góry do dołu pomieszczenia. Zapach suchego drewna wypełnił ich nozdrza. Czuć było, że sezonowane od co najmniej dwóch zim, więc zapewne musiała być jeszcze jedna składownia, gdzie trzymano tegoroczne drewno. Trzech chłopa z łatwością przeniosło wystarczającą ilość drewna do karczemnej sali, do kominka oraz do drzwi przy kuchni. Z tego miejsca stajenny poniósł je dalej sam do miejsca gastronomicznych cudów tutejszego przybytku. Młody Morryta wykorzystał chwilę pewnej osobności, gdy przygotowywali kolejną partię chrustu.

- Zwróciłeś uwagę na tych czterech kultystów? Czyżby to byli jacyś Sigmaryci? Nie mogę sobie teraz przypomnieć nic o czerwonych szatach – Detlef zapytał Aldrica, który narzucał szczapy suchego drewna na wyciągnięte ręce nowicjusza.

- To kapłani Taala z Talabheim. Mają nietypowe, czerwone szaty miast brązowych, ponieważ ich powinnością jest dbać o równowagę w świecie zwierząt, jednak w dość nieprzyjemny sposób - wyjaśnił Lutzen. - Otóż oni polują na kłusowników i traktują ich tak, jak oni traktowali pochwycone zwierzęta - zamilkł. - Niezbyt dobry omen, samo spotkanie z nimi. Lepiej zostawić ich w spokoju.

Detlef nie brnął dalej w ten temat. Wiedział, że każdy kult ma swoje odłamy, mniej lub bardziej kontrowersyjne. Kult Morra miał swoich rycerzy Bractwa Całunu - najgorliwsi wyznawcy walczący w pierwszych rzędach wielkich wojen ku czci Strażnika Bramy. Jednak ich metody były nieco zbyt bezpośrednie jeżeli chodzi o pomaganie duszom odnajdywanie drogi do Ogrodu Morra. Kawałek wykutej stali rozbijający czaszki w bezpośredniej walce to zdecydowanie inne podejście od głównego nurtu kultu. Co oczywiście wzbudza pewien niepokój i dezaprobatę tradycjonalistów. Chłopak zapisał sobie mentalną notatkę, aby później zajrzeć do swojej kopii Pluribus Dei. Swojej marnej drukowanej kopii, owiniętej szczelnie skórzaną płachtą, aby stronice nie zamokły podczas podróży. Zapewne będzie coś tam o bogu dzikiej natury i jego fanatycznych wyznawcach.

Stajenny zgodnie z umową podziękował, zapłacił za piwa i przedstawił się jako Toni. Unikał odpowiedzi na to czy ich konie także zostaną odpowiednio napojone, ale darmowe piwo wystarczyło w zupełności za tą niewielką pomoc.

Mannslieb swoim niebieskim błyskiem rozświetlał mrok. Wydawałoby się, że natrafili na najspokojniejszą noc tego roku.
 

Ostatnio edytowane przez Evil_Maniak : 10-01-2016 o 22:59. Powód: Powtórzenia i literówki.
Evil_Maniak jest offline  
Stary 10-01-2016, 22:18   #12
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Moritz należał do całkiem spostrzegawczych ludzi. Jeżeli dodać do tego jego naturalny niemal talent do plotkowania Wagner był absolutnym fenomenem, który połapał się co się święci nim poprosił o dolewkę do kufla. Byłemu gawędziarzowi nie sposób było odmówić wyobraźni, bo ta malowała przed nim tuzin prawdziwych bogów areny walczących w dole pełnym zmyślnych pułapek, krwi, zębów i rzygowin. Mimo swej wizji czeladnik nie był zawiedziony kiedy zaryglowano drzwi, przesunięto ławy oraz uprzątnięto dywan, spod którego ziała lepką, gościnną ciemnością piwniczka. Piwniczka, w której miały odbyć się tutejsze "igrzyska".

Ring wyglądał na całkiem solidny, a wojownicy nie należeli do małych czy słabo umięśnionych. Wagner wiedział, że w walce na pięści zdecydowanie bardziej liczyła się gladiatorska siła i wytrzymałość niż szybkość czy finezja szermierza estalijskiego. Mimo braku skłonności do ekscytacji taką rozrywką kaligraf bardzo szybko i sprawnie zajął dobre miejsce. Korzystał z tego, że jego złota pilnował Kaspar, na którego głowie było uważać na każde, nawet najmniejsze otarcie o pobliskiego mężczyznę, który mógł pozbawić go sakiewki.

Wagner powoli kiwał głową kiedy gospodarz przedstawiał zasady tej krwawej rywalizacji. Uważał, że są całkiem rozsądne i ograniczają możliwość zgonu któregoś z wojowników do akceptowalnego minimum. Skupiony początkowo na przedstawieniu "gladiatorów" Moritz niemal instynktownie przeliczał sobie zyski i straty, które mógłby odnieść stawiając na poszczególnych mężczyzn. Zdecydował się jednak nie obstawiać kiedy jeden gość zaproponował mu piwo za dużo lepsze miejsce, które zajął Wagner. Były gawędziarz się zgodził szybko ulatniając się aby po chwili zabłysnąć u boku karczmarza rozlewającego piwo na uboczu. Mimo całkiem podstawnych obaw Kaspara jego kompan nie zamierzał dużo pić. Bynajmniej nie tyle aby brać od przyjaciela kolejne porcje złota. Wagnerowi wystarczyło, że patrzał, śmiał się i kosztował trunku, po którym przyjemnie bujało mu się w głowie.
 
Lechu jest offline  
Stary 10-01-2016, 22:26   #13
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Drzwi zostały zamknięte. Całkowicie. Zaszurał przesuwany w drzwiach rygiel, zaś zgromadzeni goście byli coraz bardziej podekscytowani zbliżającym się wydarzeniem.

Mocno nielegalnym, swoją drogą, o czym niepoinformowanemu człowiekowi mogło to uzmysłowić szczelne zamknięcie wejścia. I wyjścia w jednym.
Arno do niepoinformowanych nie należał. Wiedział, że walki na pięści nie są legalne w Hergig, choć był to piękny sport, przy którym można było co nieco zarobić. Lub stracić, zależnie od oka i szczęścia.

Nie, żeby khazad jakoś wybitnie znał się na owym sporcie. Wiedział o co chodzi, co można, czego nie można, ale nigdy nie walczył w sposób sportowy. Sypnąć komuś piachem w oczy czy chlusnąć piwem, a potem przejść do ataku, to jego działka. Walki z jedną zasadą mówiącą o braku zasad. Nie, żeby był specjalistą, ale kilka walk tego typu stoczył i nie dziwił się, że są nielegalne.

Walki na pięści to co innego. Kulturalny, sportowy oklep mordy.

Zaczęto rozgarniać stoły i ławy ze środka, następnie zwinięto wielki dywan będący niecodziennym widokiem w gospodzie. Odsłonięto w ten sposób podwójną klapę kryjącą schody na dół, do piwnicy, której mroki rozpraszały pozapalane lampy.

A widok, który ukazywały był nadzwyczaj ciekawy. Odgrodzona linami arena mieszcząca dwóch zawodników. Wkrótce karczmarz sam wyszedł na środek objaśniając zasady, jakie będą panowały podczas tego wieczora. Nie były one zaskakujące, bo to przecież był sport.
Ciekawszą informacją było to, kto przyjmuje zakłady. Następnie nastąpiła prezentacja zawodników.

Josef "Grzmot" Frazerburg był niepokonany od ośmiu wieczorów. To dało do myślenia Arno. Były dwa możliwe wyjaśnienia. Albo jest tak dobry, że prawie nie obrywa, a wtedy warto na niego postawić. Albo jest dobry, ale szczęście w takim wypadku może się od niego odwrócić. Nikt nie może w nieskończoność obrywać i wygrywać.
Dwie części do siedmiu za jego wygraną.

Tod "Tygrys" Gołot to Sitirlandczyk wyglądający tak, jak nazywał się jego popisowy cios. Młot Sigmara.
W żadnym wypadku nie wyglądał na doświadczonego zawodnika, a nawet wręcz przeciwnie. Być może wygląd oderwanego od roli chłopa był mylący, ale khazad nie był przekonany czy na niego postawić pomimo wysokiego przelicznika: trzy do dwóch. Może ze względu właśnie na ten przelicznik.

Klaudiusz Gwoździk z kolejnego starcia był nieznany, choć przelicznik to dwie piąte. Wątpliwy kandydat na zwycięstwo. Przynajmniej do prezentacji jego przeciwnika, którym okazał się...

Gerhart Krautz będący robotnikiem z Hergig wyceniony na dwa do jednego. Hammerfist nie wiedział co myśleć. Nieznany przeciw robotnikowi. Tej walki postanowił nie obstawiać.

Marvel "Cudo" Adolfek rozpoczynał listę zawodników do walki trzeciej. Wedle słów karczmarza był to zawodnik doświadczony, co miało swój wyraz w stawce wynoszącej dwa do piętnastu. To robiło z niego pewnika walki.

Deter "Szklana Szczęka" Miner dla porównania wyceniony na cztery do jednego rysował się jako porażka wieczoru.

Gnorri Thunderstruck z czwartej walki był krasnoludzkim najemnikiem. Każdy mógł mówić co chciał, ale Arno zamierzał obstawić Gnorriego ze stawką trzy do dwóch. Khazadzi to twarda rasa z urodzenia, a ten to dodatkowo najemnik. Nie będzie łatwo go pobić.

Aleksander von Hollifild był ostatnim zawodnikiem wycenionym na dwa do dziewięciu będący byłym mistrzem ringu.

Grimm nie był jednak do końca przekonany o uczciwości tego turnieju. Być może się mylił, nie znał lokalu, ale bardzo podejrzanie wyglądały mu te pary. W każdej z nich był zawodnik widocznie faworyzowany przez Cyca. Arno już trochę grał w przeszłości i wiedział, iż takie ułożenie jest podejrzane. Nie omieszkał podzielić się swoim spostrzeżeniem z Alexem jako sprawniejszym w kanciarstwie niż Arno.

Szybko dowiedzieli się, iż większość stawia bezpiecznie, na faworytów, w związku z tym karczmarz mógłby zarobić na przegranej faworyta. Jeśli, oczywiście, wpłynęło wystarczająco dużo pieniędzy, zaś to trudno było oszacować.

Zakładając, że oberżysta to szuler i ustawia walki, to Grzmot może przegrać. Wiele osób będzie stawiało na aktualnego mistrza ringu.
Drugą walkę Arno miał zamiar pominąć.
W trzeciej mogłoby być podejrzane, a przy okazji najmniej opłacalne, gdyby Cudo przegrał. Przy założeniu, że przegra również Frazerburg.
W ostatniej Hammerfist miał swój typ od początku i przy okazji ewentualny szwindel jest tu najmniej podejrzany.

W pierwszej walce khazad stracił postawioną koronę, ponieważ wygrał Grzmot. To jednak nie uniewinniało karczmarza od podejrzenia o szulerstwo, ale fakt pozostał faktem. Tygrys przegrał i utopił złotą koronę.

W drugiej wygrał nieznany pokonując robotnika. Gdyby było odwrotnie Arno również by się nie zdziwił.

Trzecia walka przyniosła niespodziewane zwycięstwo Szklanej Szczęki, kolejną stratę, a co najważniejsze, podkurwionego, klnącego gospodarza. To była całkiem niezła sugestia świadcząca o uczciwości walk. To Hammerfist postanowił wziąć pod uwagę w półfinale.

Czwartą natomiast, zgodnie z przewidywaniami, wygrał Gnorri. Dzięki niemu Arno wygrał trzy złote korony i nie był stratny, co najważniejsze.

W półfinałowej walce już nie patrzył na zarobek Kaspera, a jedynie na szanse. Stawki półfinałowe były inne niż ćwierćfinałowe.

Tym razem zwycięstwo aktualnego mistrza na każde dziesięć postawionych koron generowało tylko ich trzy. Nowicjusz natomiast dawał dwie korony za każdą postawioną jedną.
Szklana szczęka pomimo poprzedniej wygranej nie stał się, ku zmartwieniu Arno, faworytem ze stawką trzy do dwóch. Był nim Gnorri ze stawką dwa do pięciu.

Pierwsze z dwóch starć kolejny raz przyniosło wygraną obecnego mistrza, zaś drugie Thunderstrucka. Kolejne zarobione pieniądze to szesnaście szylingów.

Atmosfera zagęszczała się przed nadchodzącym finałem wieczoru.
Bert był nieźle wstawiony, ale przynajmniej pijaniejał na wesoło. Arno z Alexem i Jost byli sporo do przodu na tych zakładach i noc, póki co, należała do nich.

Tłum pod areną zacieśniał się. Tłoczno się robiło, bo każdy chciał mieć nie gorsze miejsce od innych do oglądania tego, czego widzowie wyglądali z niecierpliwością od tygodnia. Mężczyźni w oczekiwaniu na główną walkę zajęci byli głównie rozmową ze znajomymi, przyjaciółmi, piciem browaru. Bardzo wielu patronów miało już nieźle w czubach o tej porze, wielu w kiesie straciło, wielu wygrało. Śmiech mieszał się ze zgrzytaniem zębów.

- Wylałeś me piwo kaczanie! - ryknął ze złością ktoś za plecami Strilandczyków, a Arno poczuł jak ktoś go szturchnął ze złością popychając w prawe ramię od tyłu.

Wzrostu mniej więcej Winkelowego, o ciężkim do określenia wieku, bo twarz ginęła w gęstej brodzie pokrywającej całe policzki i sumiastych wąsach, mężczyzna patrzył spode łba na krasnoluda. Nie było to ani młokos, ani stary cap, bo zarost nie zdążył za bardzo pokryć się szronem siwizny. *

- Nie było celowym to - burknął khazad.
- Walka zaraz. Miejsce dobre zająć trzeba - dodał.

Tego drugiego nie posłyszał na pewno, choć i czy pierwsze burknięcie doleciało do uszu mężczyzny, wątpliwym było.
Odpowiedzią był prawy sierpowy lecący na żuchwę krasnoluda, gdy się Arno odwracał.

Facet kompletnie minął się z głową Arno osłoniętą szybką gardą, mało nie upadł chwiejąc pijany. Khazad już zbierał się do szybkiej kontry, nim przeciwnik zdąży złapać równowagę, gdy usłyszał:

- Ej… Co jest? - jeden z jego kompanów, nieco trzeźwiejszy próbował wtrącić się miedzy Hammerfista, a skorego do rękoczynów, poszkodowanego właściciela pustego kufla.

- Stąd zabierz go. Krzywda mu stać nie musi się, ale razem następnym… - nie dokończył Arno.

Facet poklepując po plecach kompana powiedział mu coś przy uchu. Tamten zaśmiał się i otaksował Arno surowym okiem.
Potem wyciągnął do krasnoluda wielką grabę na zgodę.

- Zdaje się mi, że w ryj obaj zarobić chcą - mruknął do Alexa, po czym również wyciągnął rękę będąc gotowym do obrony.

Mężczyzna śmiał się ściskając prawicę krasnoluda.
- Krótki mam temperament. - rzekł pijany. - Wszystkie miedziaki straciłem przez tego Szklanego, a ty żeś mi jeszcze kurwa ostatnie piwo wylał - tłumaczył się wesoło. - Następnym razem uważaj chłopie. - facet klepnął krasnoluda w ramię i odwrócił się z kompanami w stronę wychodzących na arenę wojowników.

Nie tego się Hammerfist spodziewał, więc natychmiast dłoń powędrowała mu do sakiewki by sprawdzić czy ją ma.
Wyglądało jednak na to, iż faktycznie zdarzenie rozeszło się po kościach, ale nie zawracał sobie więcej głowy tym wydarzeniem. Czekała ich walka finałowa.

Alex i Jost odpuścili, ale Arno postanowił postawić na Gnorriego trzeci raz. Tym razem jednak tylko jedną, gdyż Grzmot był twardym przeciwnikiem. Widać to było również po przelicznikach. Dwa do jednego dla krasnoluda i dwa do siedmiu na Grzmota.

Finalnie jednak Gnorri przegrał. I tak jednak zrobił swoje tego wieczora, gdyż Hammerfist wychodził z piwnicy, bądź co bądź, bogatszy niż wchodził.
Popili, pobawili się, a teraz trzeba było udać się na spoczynek. No i odprowadzić pijanego Berta.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 11-01-2016, 01:57   #14
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny

Miejsce pobytu nieznane przeszłość

Wiadro pomyj wylane na Bauera skutecznie go przebudziło. Początkowy szok szybko minął, chociaż przy pierwszym, odruchowym szarpnięciu przewrócił się na twardą posadzkę razem z krzesłem, do którego był przywiązany. Uderzenie głową w kamień zmusiło go do stawienia czoła rzeczywistości. Organizm poczuł realne zagrożenie, adrenalina przyspieszyła pracę mózgu. Przypomniał sobie.

Ósmy dzień od momentu gdy przebudził się tu po raz pierwszy, to były początki, kiedy skrzętnie starał się wszystko liczyć. Kiedy miał nadzieję. Więzili go w celi tak małej, że musiał spać skulony. Jadł tylko chleb, który wrzucali mu kawałkami przez otwierane okienko w drzwiach, i pił wodę, kiedy ktoś wystawił szyjkę bukłaka przez owo okienko. Poili go dwa razy dziennie, i też dwa razy karmili. Nikt nic nie mówił ani nie reagował na jego słowa, krzyki, płacz, również i spokój zostawał bez komentarza. Niczego nie chcieli, nie oczekiwali. Aż do dziś.

Obudził się i zobaczył, że drzwi od celi są uchylone. Wpierw niepewność, wietrzył podstęp, ale jednak ciężko było nie wyjrzeć na zewnątrz. A nuż towarzysze go odnaleźli, śledzili jego porywaczy i teraz zdołali przeniknąć do... do miejsca, gdzie jest. Piwnica, lochy, a co wyżej? Zamek, warownia, koszary? Przed drobne okienko wpadało niewiele światła, a i widoczność była marna. Nie pachniało wsią, to mógł określić, ale nic więcej. A i z czasem zapach odchodów się pojawił, nie było tu żadnego wiadra, do którego mógł się wypróżnić, nikogo zdawało się to nie obchodzić.
Wyszedł przez te drzwi. Powoli, ostrożnie, nasłuchując choćby najmniejszego sapnięcia czy szmeru. Nic. Rozejrzał się, nikogo, właściwie był to tylko kamienny korytarz, bez drzwi czy pochodni na ścianach. Droga z obu stron szybko zakręcała, poszedł w prawo. Niezdarnie, bo zmęczony, a i nie przywykły do chodzenia, większość czasu człowiek leży, pogrążony w beznadziei, i czeka na cokolwiek, poddaje się nieruchowi licząc, że dla równowagi coś się stanie. Czy zasłużył? Może zasłużył. Tak, chyba tak.
Doszedł do zakrętu, nawet go nie zauważył. Padł jak długi, uderzony obuchem w czoło, odpłynął.
Bawili się z nim. Po prostu, inaczej ciężko to wytłumaczyć.

Dwóch mężczyzn z łatwością podniosło krzesło na którym siedział i postawiło je na właściwym mu miejscu, Eryk siłą rzeczy również znalazł się w punkcie wyjścia. Przed nim stał trzeci jegomość. Siwe pasemka już pojawiły mu się zarówno w brodzie, jak i w długich, zaniedbanych włosach. Ubrany był jak wojownik, ale nie żołnierz, raczej najmita. Żadnych oznaczeń rangi czy przynależności, człowiek do zastąpienia.
- A więc, herr Bauer, pogawędzimy sobie trochę, co pan na to? - Głos miał nieprzyjemny, zachrypnięty, a spojrzenie jeszcze gorsze, zdaje się bardziej zachrypnięte. Przechylił głowę, jakby zaciekawiony brakiem reakcji ze strony więźnia. Kontynuował.
- Powiedz mi, bo mnie to jedno szczególnie interesuje. Jak daliście radę tych wszystkich ludzi, no wiesz... Zmutować? Heintz przecie pilnował kiełbasiarni jakby tam stadko dziewic przed światem ukrywał. Bo zatruliście kiełbasę, prawda?
- My niczego nie zatruliśmy
- odparł smętnie Sigmaryta, choć nie sądził, żeby prawda miała kogokolwiek zadowolić. Nie uwierzył Manfred, dlaczego ktoś inny miałby? Przecież dowodów brak. - Staraliśmy się to powstrzymać.
- Ooo, szlachetna brygada, taaak?
- Mężczyzna przeciągał kpiąco słowa. - A skąd żeście się tam w ogóle wzięli, co?
- Do roboty Haintz najmował, za szylingami poszliśmy.

- Za szylingami, powiadasz. Taaak. Ale ja nie pytam za czym, tylko skąd. Skąd. Konkurencja z Tilei was nasłała, Krucze Dzioby, tajne służby Imperatora, no kurwa kto? Czy może sami wpadliście na pomysł, żeby sobie rzeź szlachecką urządzić, co?! Gadaj! - Nagła agresja, nienawiść buchająca z oczu, pulsująca żyła na skroni, pięść zaciśnięta, zrobił krok do przodu, już chciał uderzyć, miał uderzyć, ale się powstrzymał. Niemniej jednak, nastraszył Bauera mocno. Ta bezbronność, czuł jak osiłek przytrzymuje krzesło za jego plecami, żeby się nie wywrócił próbując uniknąć ciosu, do tego osłabienie organizmu i psychiczny dół po tygodniu w całkowitym odosobnieniu, rozmiękczało to człowieka, szczególnie przy pierwszej takiej rozmowie.
- Prawdę mówię - wyjąkał Eryk, odchrząknął i dalej mówił. - Heintza pomogliśmy zabić, bo to skurwiel był, z ludzkiego mięsa kiełbasy kręcił, z mutantami sztamę trzymał. W mieście mogą nadal być dowody, miałem w plecaku księgę z jakimiś rachunkami, którą znal...
- Stul pysk! Łżesz, kanalio, widzę to kurwa, łżesz mi tutaj! Jesteście bandą oszustów, a ty najgorszy, za sługę Sigmara się podawałeś, na pobożności porządnych obywateli korzystałeś, chuju zawszony! Za samo to łeb ci powinienem urwać, gołymi rękami!
- Mężczyzna był na granicy wytrzymałości, jeszcze chwila i pęknie, tryskając na około krwią i kawałkami mózgu, wściekłość dosłownie go rozsadzi. Kto wie, może wybuch będzie tak potężny, że rozsadzi ich wszystkich? Albo faktycznie oderwie łysą głowę, ręce, utworzone z nich szpony, upiornie wyglądały, i mocarnie. Łapy młynarza, albo i kowala, cienia szansy na przeżycie. Bauer nie odważył się już odezwać, starał się tylko nie odwracać wzroku, pokazać choćby tę hardość i wytrwałość, której już tak naprawdę nie miał.
- W końcu zaczniecie gadać, któryś z was pęknie, i to będzie jego szczęśliwy dzień - uśmiechnął się nerwowo, podkreślając wagę wypowiedzianych słów podniesionym palcem. - Bo on jedyny nie będzie cierpiał. Łaska dana za prawdomówność, nawet tacy jak ty, jak wy wszyscy, na nią zasługują. Prawda jest pierwszym krokiem do przebaczenia.

Nie, prawda jest utalentowaną dziwką ze szpetną facjatą i obwisłym brzuchem. Nikt jej nie chce.

- Zabrać go - rzekł mężczyzna, machając niedbale w stronę drzwi. Ktoś założył Bauerowi worek na głowę, i krzesło uniosło się. Nieśli go krótko, gdy odstawili i zdjęli worek, był już przez celą. Sprawnymi, płynnymi ruchami rozwiązali go i wrzucili do celi, nie dając szans na jakąkolwiek szarpaninę.

Tak rozpoczął się nowy tydzień, pomyślał ponuro. Czy to możliwe, że pozostali też tu są? To by znaczyło, że żyją, czego Eryk wcześniej nie mógł być pewien. Sam pamięta tylko walkę z mutantami, u boku Manfreda, potem nic, jakieś przebłyski, chyba jak sprzątali pole bitwy, w które zmieniło się miasteczko, potem znowu nic, aż ocknął się w odosobnieniu, w celi. Od tamtej pory spotykał się tylko ze strażnikami, którzy go karmili, nigdy jakoś nie widział ich twarzy, albo już zapomniał. A teraz to, kolejne przesłuchanie, z tym, że zarzuty poważniejsze. Jego towarzysze żyją, ale czy to dobrze? Czy nie lepiej byłoby umrzeć, niźli do końca swych dni gnić w lochu? Pewnie i tak nigdy nie pozwolą im się spotkać, więc równie dobrze mogliby nie żyć... A jeśli któryś zmięknie? Wymyśli coś, cokolwiek, żeby tylko zakończyć swe cierpienie? Może zadowolą się takim wyznaniem, kto wie...
Chyba jednak lepiej byłoby dla nich, gdyby zginęli.

Po chwili zorientował się, że pod jego nieobecność celę wysprzątano z fekaliów.




Zajazd „Ziewający Zając” teraźniejszość

"Jest napisane".
Ciekawe, czy takie sytuacje zdarzają się tu często. W sensie, jacyś pomyleńcy z zapisanymi papierami szukający "tłumaczy" tych "szlaczków". Chociaż, z drugiej strony to cała karczma przedstawiała bogaty przekrój społeczeństwa Imperium. Skoro przedstawiciele tak wielu profesji i grup społecznych się tu, dziełem przypadku, zebrali, to czy faktycznie jegomość, który niedawno opuścił przybytek dla chorych umysłem, jest tu czymś niespodziewanym? Aldric wspomniał słowa karczmarza, o sprzedaży przybytku. Mieć do czynienia z taką klientelą na co dzień? I to jeszcze mieszkając na szlaku, gdzie siłą rzeczy odwiedzający stanowią lwią cześć ludzi, z którymi się spotykasz... Sigmaryta wspomniał karczmę, którą spaliły Czarne Strzały. Nie, mieszkanie na uboczu to jedno, ale prowadzenie interesu, i to z takim przemiałem ludzi, na uboczu, to już zupełnie inna para kaloszy. Nawet, gdyby miał taką sumę, nawet by tej propozycji nie rozważał.

Ale, wracając do, jak się zdawało, łowcy banitów. Lutzen zostawiłby biedaka samego sobie, w końcu to nie dziecko bawiące się nożem, krzywdy sobie tym "skrolem" nie zrobi, a i niewiedza tego, co tam spisane nie powinna wpędzić go w kłopoty. Ale niestety Detlef uznał, że szczerość jest najlepszym przyjacielem na szlaku. Zupełnie, jakby ludziom zależało na prawdzie...

Wziął pergamin w rękę i przeczytał poruszając ustami.
- Z tego co tu jest napisane masz jakiś problem z głową. Niestety nie wiem jakiej natury. Nęka cię coś szczególnego Erneście? - Morryta zaprosił ruchem ręki, aby mężczyzna przysiadł się do kontuaru. Mężczyzna uważnie studiujący Kaninchera wyciągnął zwój z ręki nowicjusza.
- Ach taaaak. Ja mam problem? Dobrze… Jeszcze się okaże, kto będzie miał problem z głową - zgrzytnął zębami i odsunął się od Strilandczyka.
- Sądzisz, że ktoś sobie z ciebie zadrwił? - Detlef spróbował drążyć temat pomimo lekko bojowego nastawienia przybysza.
- Spokojnie, nie szukamy zwady. Mój towarzysz prawdę rzecze. Wiadomość tę podpisał Thomas Mann, mówi ci coś to nazwisko? - wtrącił Eryk, chcąc uspokoić mężczyznę. On sam za nic nie powiedziałby mu prawdy, nawet jeśli był to dowcip. W końcu czy pacjentów sanitariów można było od tak wypuścić do społeczeństwa, bez uprzedniego wyleczenia ich? Faktycznie pachniało tu wrednym dowcipem, szczególnie patrząc na post scriptum, ale tak czy siak, lepiej byłoby gościa jak najprędzej spławić.

Łowca uśmiechnął się paskudnie.
- Zdrowie! - wzniósł kielich.
Łyknął, przełknął i odszedł zająć miejsce przy pustym stoliku po szlachciance i z pode łba, dyskretnie, obserwował Stirlandczyków.

Minęły trzy lata, ale to nie znaczyło, że zupełnie o nich zapomniano. Jakie były szanse, że ktoś nadal na nich poluje? Cóż, spoczywały na nich poważne oskarżenia, może faktycznie im nie odpuszczono. Ale nawet jeśli, to jak niby ktoś miałby ich rozpoznać? Dwóch z siedmiu, z czego jeden dostojniejszy i poważniejszy niż można by przypuszczać, a drugi jako cień samego siebie, negatyw osobowościowi, jak i wizualny. Nieprawdopodobne, ale jednak, po plecach Aldrica przeszedł dreszcz. Na moment, ale jednak.

Nie zdążyli skomentować tego dziwnego spotkania, kobiecy wrzask, paniczny, niemalże obłąkańczy, dobył się z piętra. Część patronów pobiegła na górę, odważniejsi, bardziej pijani, ciekawi, przestraszeni, kto pobiegł? Nie oni, Detlef i Aldric tylko spojrzeli w tym kierunku, brwi zmarszczone, strach, zmieszanie, gotowość do boju, wyczekiwanie, cóż to, czemu krzyk, kto, cóże, cóże się stało?!

Karczmarz wypadł z kuchni, gna na górę, mija się z schodzącymi. Oczy szeroko, duże wdechy, bladzi, opierają się na poręczach, bo nogi z waty; co, co, co tam jest?
- W życiu czegoś takiego nie widziałem…
- Biedny Feliks
- ktoś westchnął.
- Musiał to zrobić kultysta! - Łowca nagród łypał po wszystkich podejrzanie, na dłużej zatrzymując wzrok na Strilandczykach. Lutzen zmierzył go równie intensywnie, nie podobał mu się człek od "skrola".

W międzyczasie do karczmy z hukiem wtoczył się ranny mężczyzna, niosący na ramieniu nieprzytomnego kompana. W drugiej ręce kulejący Strażnik Dróg trzymał łańcuch na końcu którego skuty szedł mężczyzna o lodowatym spojrzeniu.
- Karczmarzu! Ino szybko! - krzyknął stróż prawa.

Oberżysta zbiegł z góry. Ponownie Aldricowi zaświtało w głowie, czy tak wygląda przeciętny dzień w przydrożnym zajeździe? Po karczmarzu nie było widać zadyszki, tylko roztrzęsienie.
- Sigmar was zesłał! - wypalił zdenerwowany właściciel Zająca. - Ktoś Feliksa, miejscowego rolnika, przerobił na ptaka zaciągając skórę i flaki w koszmarne skrzydła! - wypalił nalewając sobie do pełna mocniejszego trunku.
- Mnie on raczej przypomina teraz kolorowy krzew lub drzewo - wtrącił stajenny.
- Klucz do celi i do pokoju! - rozkazał strażnik słuchając słów tyle o ile, bo bardziej, przynajmniej chyba w tym momencie, interesował go stan zdrowia towarzysza. - Pomóżcie zanieść go do mojego pokoju. - zażądał od Stirlandczyków.
- Niech Morr ma nas w opiece - Detlef wstał mówiąc te słowa na głos. Podszedł do rannego mężczyzny po czym zarzucił sobie jedną z jego rąk przez ramie.
- Zaniesiemy go, proszę się zająć więźniem - rzekł Aldric do Strażnika, chcąc przejąć od niego ciężar rannego. - Który pokój?
- Wasz pokój. On jest zawsze do dyspozycji strażników.
- rzekł karczmarz. - Ale jeśli posprzątacie tamten - przewrócił oczami do góry - to będziecie mogli go sobie wziąć.

Biorąc pod uwagę, że już z początku Sigmaryta pokoju nie chciał, wielkiej różnicy mu to nie robiło, wszak nie z błahego powodu ich wyproszono, ni przez przekupstwo, którego łowca banitów próbował. Ale i zbytnio się nad tym nie zastanawiał, bardziej na skupisko nieszczęść swą uwagę zwrócił. Bo czy to zły los, pech, czy próby zsyłane przez bogów, sytuacja nieciekawa była. Jeden złoczyńca pojmany, po spojrzeniu widać, że zabijaka, a drugi, sadysta jakiś, może i dla sił Chaosu pokłon swym dziełem dający, na wolności, wśród obecnych pewnikiem, ewentualnie skrywający się gdzieś na terenie zajazdu. Samo zadanie powierzone przez hrabiego trudnym może nie było, jednak wymagało podróży przez dużą część Starego Świata, który do bezpiecznych nie należał. I w sumie, takie niebezpieczeństwo lepsze niźli zasadzka Czarnych Strzał, z której żywo by nie uszli.

Eryk nie chciał się wychylać. Z doświadczeniem zdobytym w latach przed Franzenstein (tak, jego życie dzieliło się na trzy etapy- Biberchof, przed Franzestein, i po Franzestein) mógłby okazać się pomocny, ale teraz był przecież Aldricem, żakiem, który przerwał swe nauki na uniwersytecie Nuln i nie ma powodu, aby zgłaszać się do pomocy w śledztwie. Detlef z racji kapłańskich obowiązków musiał zająć się ciałem, a Lutzen nie śmiałby odmówić mu pomocy, ale na tym powinna skończyć się ich rola w tym całym przedstawieniu. Bo tak to miało wyglądać, teatr jednego aktora, zabójcy, próbującego wyjść z sytuacji bez szwanku, najlepiej wrabiając kogoś innego. Bo czy śledczy mógł mieć coś do powiedzenia w całej tej sytuacji? Czy ktoś dokonujący tak makabrycznego, sądząc po opisie oberżysty, mógł być na tyle niedokładny, żeby zostawić ślady? Hm, może faktycznie mógł... Ale nie było to zmartwienie Aldrica, pomoże Morrycie, ale nic więcej. O ile Strażnik go o nic nie poprosi...

Ale z drugiej strony, może to Sigmar stawia przed nim wyzwanie, sprawdza go. Czy się nie ulęknie, czy nie skryje za plecami innych, zamiast dumnie iść przodem do walki z Chaosem. Zachowa się godnie, czy może tak, jak planuje. Z tym, że nie był kapłanem, nie był nawet nowicjuszem. Nie musi dawać przykładu, prowadzić słabszych do walki, ba, nawet by mu się nie udało. Jako kapłan miałby wpływ na innych, dodawałby im odwagi, otuchy, wiary. Ale teraz, jako brodaty wędrowiec? Osoba świecka nie działa na ludzi tak, jak kapłan, nawet jeśli będzie robił i mówił to samo. Kwestia autorytetu, który nadaje mu szata. A raczej, nadawała.
Sigmarze, jeśli natrafi się okazja, nie będę wstrzymywał ręki, ni chował się za plecami innych, ale muszę patrzyć w przyszłość. Jako twój sługa, nie tylko w swym sercu, ale i oczach innych tak widziany, będę mógł więcej dobra uczynić niźli ujawniając się tutaj, ryzykując życie swoje i przyjaciela. Wybacz mi brak inicjatywy i zdecydowania w czynach przeciw temu, kto chaos w tej karczmie rozsiać próbuje. Reszta życia mego do ciebie należeć będzie, jeśli taka wola twoja, lecz wpierw imię swe muszę oczyścić. Bo choć wierzę, że ty znasz wszystkie moje przewinienia i zasługi, to jednak inni słudzy twoi matactwa mamiącego ich oczy nie dostrzegają. Daj mi, proszę, odzyskać honor, a szerzył twą wielkość będę i walczył przeciwko pomiotom Chaosu z twym imieniem na ustach do końca moich dni.
A pokój po nieboszczyku niech sobie karczmarz sam sprząta, i powodzenia temu, kto będzie chciał się tam dzisiejszej nocy położyć.
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.

Ostatnio edytowane przez Baczy : 17-01-2016 o 17:19.
Baczy jest offline  
Stary 11-01-2016, 08:17   #15
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację




Kaldezeit, 2521 roku K.I.
Wielkie Księstwo Talabeclandu
W "Ziewającym Zającu" przy Starej Leśnej Drodze

Strażnik Walter zdawał się być zainteresowany przede wszystkim zdrowiem towarzysza. Rany rozłożonego na łożu zbadał kucharz, który podobno z całej czeredy najlepiej znał się na tym. Łowca zaś zniknął w pokoju zbrodni, skąd wyszedł po kilku minutach i zamówił z karczmarzem kilka słów na boku.

Później, nim przyszedł do Stirlandczyków, najął dwóch leśników, których chyba musiał znać z skądś wcześniej, aby pilnowali pod celą więźnia, na co tamci przystali.

- Morderca w karczmie wciąż być może. Wyście nawet na górze nie byli od przyjazdu, więc najmniejsze podejrzenie pada na was. – mówił i nieprzyjemnym wzrokiem obserwował idącego korytarzem elfa. – Oczy miejcie otwarte i pilnujcie się wzajemnie dla bezpieczeństwa.

Na uboczu stała grupka mnichów, w milczeniu patrząca po wszystkich i wszystkim, słuchając, lecz nie komentując niczego, ani do nikogo, ani między sobą.

- Trupem zabierz się jak cię uczono i tam zrób, co trza z tym nieszczęśnikiem. – powiedział do Kaninchera.

Strażnik był brudny od długiej podróży i wyraźnie zmęczony. Jego rana była niegroźna. Udo przepasała zakrwawiona szmata, przez co lekko utykał, lecz nic poważnego. Ot, nie pierwsza i nie ostatnia blizna w niebezpiecznym fachu. Walter ziewnął w kułak i ruszył do pokoju, gdzie już leżał na jednym z posłań opatrzny, choć wciąż nieprzytomny, Maksymilian.

- Lepiej by było, żeby przez kilka godzin nikt nie budził! – krzyknął donośnie nim zamknął za sobą drzwi.

Spod lekko uchylonych drzwi do miejsca zbrodni, na korytarz wystawał fragment pościeli - niegdyś białe, a potem prawie białe, bo zszarzałe, prześcieradło.

Bauer pchnął lekko wrota i stojąc w progu Stirlandczycy zobaczyli oba łoża dosunięte w jedno, na którym rozciągnięty leżał trup, nie tak znowu starego, mężczyzny. Ofiara miała nogi dosunięte ku sobie, a ramiona rozpostarte, które wraz z długimi włosami, strzępami skóry, flaków i ubrania ułożone były w kształt przypominający kolorową koronę drzewa. Barwą dominującą byłą krwista czerwień jesieni, a ten obraz dopełniały również złoto-zielone liście ułożone, to tu, to tam.

Kanincher wstąpił do pokoju starannie ominąwszy sporą kałużę juchy zalegającej przy lewej stronie łóżka. Nowicjusz przystanął przy łożu zbierając myśli czy to oceny sytuacji, czy też stosownej modlitwy, tego były łowca banitów nie wiedział, acz sam Bauer przyłapał się, że odruchowo wyłapywał kolejne elementy dowodów na miejscu zbrodni.

Obaj widzieli krwawy odcisk buta w lepkiej kałuży, a Eryk wyłowił szczegół charakterystycznej formy, która przypominała małą strzałkę ukośną w miejscu obcasa. Stirlandczycy pochodzili ze wsi, lecz nigdy nie spotkali się z tak nietypowymi liśćmi. Zupełnie jakby dąb krzyżował się z kasztanem…
Morryta pochyliwszy się nad ciałem nie mógł nie zauważyć kilku ran kłutych w ciele denata, po sztylecie lub nożu. Liście zaś, nie dalej niż dwa dni temu, zostały rozdzielone z drzewem.

Sigmaryta odwróci się plecami od trupa, widok którego napawał smutkiem, oraz trochę złością, że na świecie wciąż jest tyle skurwysyństwa. Podszedł do stoliku przy oknie, którego częściowo zasunięte kotary, prawie skrywały fakt, że zaszczepka w okiennicy była otwarta.



Kaldezeit, 2521 roku K.I.
Wielka Baronia Hochlandu
Hergig "Pod Cycem"

Wieczór skończył się pomyślnie dla wszystkich Chłopców ze Strilandu. Gdy wraz z powoli sunącym ku wyjściu z piwnicy tłumem płynęli zanurzeni w rozmowie, Arno poczuł, że ktoś położył dłoń na jego ramieniu. Zmieniając pięść w kułak gotował się na najgorsze wiedziony uprzednim, mieszanym przeczuciem, co do zaczepiania jego pleców, lecz spokojne twarze kompanów nieco go uspokoiły.
Nieufnie odwrócił się ze sceptyczną miną i zobaczył, że to właściciel karczmy.

- Panowie, pozwólcie na stronę. – poprosił oberżysta. – Pytałeś o pracę, a więc propozycji mej wysłuchaj. – słowa skierował tym razem bezpośrednio do Arno.

Chłopcu ze Strilandu zostali z karczmarzem, który cierpliwie czekał, aż wszyscy goście wypłyną z piwnicy. Potem mężczyzna oparł się ramieniem o linę areny i kiwając głową zbierał słowa.

- Zapraszam do mojego gabinetu. Nikt tam nam przeszkadzać nie będzie.

Widząc lekkie ociąganie Strlandczyków, którzy uważnie obserwowali na boki, czy oby nie szykuje się na nich jakakolwiek pułapka, karczmarz uśmiechnął się ze zrozumieniem.

- Spokojnie. Widziałem, jak ładnie zażegnaliście burdę, które więcej szkód mi przynoszą, niż zysków. To mnie przekonało, że nadajecie się do delikatnego zadania, któremu powierzyć nie mogę moim pracownikom, bo ich wszyscy znają…

Mówił na tyle szczerze i otwarcie, że może jeśli i mu Chłopcy ze Stirlandu nie uwierzyli, wszak nie pierwszy raz ktoś ich w ciula zrobił na szlaku przygód, to nie mieli tez powodów, aby od razu nie wierzyć w dobre intencje faceta. Podążyli bacząc na otoczenie.

Biuro organizatora nielegalnych walk mieściło się w piwnicy, na tyłach sali z areną. Solidne dębowe meble, których nie powstydziłby się żaden bogaty mieszczanin, oraz ciepłe urządzenie przytulnego gabinetu, jakoś nie pasowały do reszty zawilgoconej i surowej piwnicy.
Zaprosił Strilandczyzków do wzięcia miejsc na krzesłach, a sam usadowił się w fotelu przy masywnym biurku.

- Proszę. – polał do kryształowych kieliszków z karafki jasnobrązowego płynu, w którym Winkel od razu po zapachu rozpoznał dobrej jakości winiaka.

Alex, któremu pierwszemu polano, i najwięcej, uniósł szklaneczkę oceniając konsystencję, która była przednią wypalanką. Prosty chłopak z ludu, z tytułem szlachcica, który wpadł mu chyba tylko z woli bogów na kolana, już potrafi rozpoznawać nie byle jakie brandy.

- Dzisiejszy wieczór upewnił mnie w przekonaniu, że niektóre walki są ustawiane. – karczmarz przeszedł do rzeczy. – Chciałbym was zatrudnić, abyście znaleźli fiksera. Niestety jedynym sposobem na to, bo próbowałem już innych, jest aby jeden z was wystawiany był do walki jako jeden z zawodników. Bardzo możliwie, że wcześniej czy później, zostanie mu zaproponowane podłożenie się, a wtedy… - wzniósł toast. - … złapię skurwysyna. – upił trunku. – Zapewnię profesjonalne przygotowanie z trenerem, – mówił patrząc na Arno, który w oczywisty sposób najbardziej nadawał się na kandydata, a może po prostu była to wcześniejsze zapytanie o wynajęcie swych umiejętności walecznych. – a od utargu z każdej nocy, w której walczyć będzie oddam dziesięć procent.

Winkel, mimo podchmielenia od razu szybko policzył potencjalne zarobki, w czym pomógł mu jego geniusz arytmetyczny. Wojownik mógł zarobić około dziesięciu koron za noc.

- Ponadto – ciągnął karczmarz. – Za złapanie fiksera zapłacę wszystkim po pięć koron. Darmowy wstęp na walki rzecz jasna, oraz otwarty rachunek na piwo. Wyrównam też wydatki związane ze śledztwem, które możecie mieć na mieście, lecz nie dam się naciągnąć. – dodał poważnie.

Popatrzył po wszystkich od czujnego Josta, przez zachwyconego winiakiem Winkiela, po młodego szlachcica, a na koniec wpatrzył się w szpetnego Hammerfista.

- Jesteście zainteresowani?

Bert jako jedyny wyczuwał, że karczmarz choć mówił szczerze, to nie wszystko, jakby coś zatrzymywał dla siebie, a to uczucie Winkiela nigdy nie zawodziło, niczym szósty zmysł.





 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline  
Stary 15-01-2016, 12:16   #16
 
Evil_Maniak's Avatar
 
Reputacja: 1 Evil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputację


Kaldezeit, 2521 roku K.I.
Wielkie Księstwo Talabeclandu
Karczma „Ziewający Zając”

Pomieszczenie śmierdziało krwią. Dławiący smród żelaza i gnijącego mięsa wypełniał cały pokój przyprawiając o drobne zawroty głowy. Detlef dziękował Morrowi za swoje szaty nowicjusza. W okolicy kaptura ukryty był kawałek materiału, który służył do zakrywania twarzy w podobnych okolicznościach. W czasach zarazy można było go wypełnić wonnymi ziołami i pachnącymi kwiatami. Morryta nadal czuł słodki zapach czarnych róż.

Aldric zdawał się taksować pomieszczenie, Detlef bardziej skupił się na zwłokach i łóżku.

- Sądzę, że nie powinniśmy się w to mieszać – Lutzen przerwał ciszę. - Zajmiemy się ciałem, takie twoje zadanie, a na moją pomoc możesz liczyć. Ale zostawiać to tak… Strażnik już widać, że się tym nie zajmie. Co sądzisz o tym rzekomym świrze, co się jak łowca banitów obnosi? Tylko on po nas przyszedł, więc za niewinnego możemy go wziąć. Pokaże mu się palcem poszlaki, może coś zdziała - wyjaśnił Aldric, wyglądając przez niedomknięte okno.

- Co ci się stało? - odpowiedział cicho Detlef. - Gdzie się podział twój żar? Co się stało z twoją misją? Nie wiem czy pamiętasz, ale opowiedziałeś mi jak znalazłeś swoje natchnienie... kiedy ja wątpiłem... Stałeś się moim natchnieniem w tamtej chwili… - zamilkł na kilka uderzeń serca. - To morderstwo nie jest zwyczajne. Ktokolwiek to zrobił nie miał żadnego szacunku dla tego człowieka, a i czuje tutaj wpływ mocy o których nie powinniśmy rozmawiać - Morryta znowu zamilkł. - Co podpowiada ci Sigmar? - zapytał z nutką nadziei w głosie.

- Spójrz na nas, na mnie. Dwaj wędrowcy, młody Morryta i… ja. Zejdziemy tam i każemy wszystkim zdjąć prawy but, żeby porównać z odciskiem, tak to sobie wyobrażasz? - spytał Eryk ściszonym niemalże do szeptu głosem. - W tym życiu, jako Alrdic i Detlef, nie mamy posłuchu, nie mamy pozycji do rozstawiania ludzi po kątach. A jak zaczniemy się kręcić, zaglądać, wypytywać, to jeszcze opierdol możemy dostać, bo niby “z jakiej racji”, “kim wy jesteście?”. Jesteś pewny, że ten łowca jest szurnięty i że o nas nigdy nie słyszał? Bo ja nie. Jesteś pewny, że nie zdradzimy się próbując samemu wytropić mordercę? Ja nie. A martwi, bo jak nas złapią, zabiją bez wątpienia, nikomu już nie pomożemy. Dlatego proponuję zachęcić do działania tego całego Ernesta, może da radę coś wskórać, jak pokażemy mu miejsce zbrodni przed uprzątnięciem. A potem, jak będziesz miał jakiś pomysł, to mu to po prostu powiesz, zamiast samemu brać się za egzekucję - Lutzen zamilkł, patrząc smutnymi oczami na towarzysza. - Nie możemy się wychylać.

- Dobrze - przytaknął Luden. - Zrobimy jak uważasz. Ja swoją powinność spełnię, ty zrobisz co słuszne. Idź po Ernesta w takim wypadku, a ja przeszukam pokój.


Detlef odprowadził przyjaciela wzrokiem, po czym zamknął drzwi z lekkim stukotem. Nikt nie powinien oglądać Morryty przy pracy, nie wszyscy są na podobne obrazy gotowi. Nowicjusz pochylił się nad ciałem, skrzyżował kciuki i ułożył je na piersi. Ręce miały za zadanie przypominać kruka w locie. Chłopak zajrzał do pokładów swojej pamięci w poszukiwaniu odpowiedniej modlitwy.

Uważajcie wy, którzy poddali się ciemności
Jesteśmy nieugięci i nieprzerwani
Bo gdzie jest ciemność Jego światło zaświeci
A ciemność ustąpi

Okaleczone ciało rolnika patrzyło pustymi ślepiami w deski sufitu. Oczy zastygły w bezruchu ukazując grymas pełen szoku i głębokiego bólu. Chłopak przyjrzał się ranom kłutym pokrywającym całe ciało. Ktoś nożem zadźgał biednego mężczyznę w chwili kiedy się tego zupełnie nie spodziewał, a następnie tuż po jego śmierci, albo nawet w chwili kiedy dusza opuszczała ciało, zerwano płaty skóry z jego pleców. Kolejnym krokiem przygotowanie przedstawienia. Przypominało to trochę teatrzyki, które widywał na ulicach Nuln, gdzie ludzie przebrani za drzewa tworzyli żywą scenografię. Niestety ten aktor umarł podczas wielkiego otwarcia. Jego ubrania zostały postrzępione w pasy i wraz ze skórą, a także kawałkami tłuszczu i mięśni, leżały rozpostarte tworząc bujną koronę drzewa. Całości dopełniały hektolitry juchy, które komponowały krwiste tło tego całego obrazu. Detlef czuł, że ten obraz zostanie w jego pamięci do końca życia.

Morryta rozejrzał się po pomieszczeniu w poszukiwaniu jakichś śladów, które pomogłyby w zidentyfikowaniu sprawcy tej ohydnej zbrodni. Jego uwagę zwróciły dwa fakty. Po pierwsze przy łóżku tuż przy szafce nocnej można było znaleźć kałuże wymiocin. Najwyraźniej ktoś nie wytrzymał napięcia lub zwyczajnie z obrzydzenia zwymiotował na podłogę. Drugim punktem wartym uwagi było przenośne lusterko, które leżało pęknięte na wspomnianej szafce. Któryś ze sprawców musiał zapomnieć o nim, jako że Detlef nie potrafił sobie wyobrazić rolnika będącego posiadaczem takiego utensylia.

Luden zmartwił się postanowieniem Aldrica. Czyżby podczas pobytu w więzieniu stracił wiarę w Sigmara? Czy coś złamało jego wyznanie? Każdy głupi doświadczał w tym miejscu wpływ złych mocy. Sigmaryta musiał czuć to samo, jednak nie chciał interweniować. Detlef chciał sobie wmówić, że powoduje nim zwyczajna ciekawość, jednak czuł też, że być może to Morr sprowadził go do tej karczmy w tą właśnie noc. Kim był on, aby mu się przeciwstawiać?

Nowicjusz dłonią zmusił powieki truposza do zamknięcia. Ciszę w pokoju przerwały krzyki z dołu karczmy.
 
Evil_Maniak jest offline  
Stary 17-01-2016, 13:02   #17
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Wagner był już całkiem miło wstawiony kiedy gospodarz - za pośrednictwem ramienia Grimma - poprosił ich na stronę. Byli tam wszyscy. Moritz, Grimm i Kaspar, którzy mimo zmienionego wyglądu i imion nadal trzymali się siebie niczym najbliższe sobie głazy murów stolicy. Czeladnik miał dobre przeczucia, których nie tępił nawet wypity tego wieczoru alkohol. Z lekkim, przyjaznym uśmiechem mężczyzna przeszedł za właścicielem karczmy do jego gabinetu. Po drodze miło było słuchać pełnym wdzięczności słów karczmarza. Były gawędziarz cieszył się, że Grimm ze spokojem podszedł do wcześniej zaistniałej sytuacji. Tym razem ten spokój im się opłacił.

Podróżnicy słuchali mężczyzny nie tracąc czujności. Wagner podświadomie czuł, że mężczyzna mówił prawdę, ale w jego mowie było sporo przemilczeń. Biuro gospodarza było całkiem przytulne. Z dobrej jakości meblami, wygodnymi siedziskami i bogato wyposażonym barkiem pomieszczenie nabierało dla Moritza cech wartych cierpliwego wysłuchania tutejszego szefa. Zaraz po tym jak karczmarz usiadł polał podróżnikom dobrej jakości wina. Później zaczął mówić. Były gawędziarz słuchał cierpliwie.


Karczmarz miał problem z fikserem, który ustawiał walki w jego lokalu. Wagner od razu przypomniał sobie pierwsze śledztwo ich grupy. Było to jeszcze w Biberhof kiedy oni byli młodymi, nie świadomymi niebezpieczeństw świata wieśniakami. Jeszcze za czasów kiedy był z nimi Eryk... Z transu Moritza wybiły liczby rzucone przez ich przyszłego pracodawcę. Procenty błyskawicznie przelane do mózgu geniusza arytmetycznego zamieniły się w srebro i złoto, które mogli zarobić na walkach Grimma. Były gawędziarz nie liczył jednak na wielki zarobek. Chciał udowodnić sobie i innym, że nadal potrafił porządnie poprowadzić śledztwo prowadzące do ujęcia sprawcy. W końcu miał u boku nie tylko walecznego krasnoluda, ale i roztropnego Kaspara i całkiem obytego w wyższych sferach Alexa, którego powoli, wnikliwie musiał sprawdzić. Robił tak w przypadku pięknego rudzielca czy natchnionego Morryty więc i jego to nie minie. Wyglądał na porządnego gościa, ale kiedy ostatnio na takiego trafili wylądowali w lochu czekając na powieszenie...

Za złapanie winnego każdy miał mieć nie tylko darmowy wstęp na walki czy otwarty rachunek na piwo, ale też otrzymać pięć Złotych Koron. Nie tak dużo kiedy nie brać pod uwagę otrzymywanych gratisów i pokrycia kosztów śledztwa - w rozsądnych granicach, rzecz jasna. Człowiek, który był gawędziarzem czytał ludzi jak otwarte księgi. Kiedy patrzał na żebraka wiedział czy ma do czego wracać czy zostawił resztę życia za sobą, a kiedy patrzał na składającego taką ofertę karczmarza wiedział, że... ten nie mówił im wszystkiego. Grał, zakrywał się powagą i złotem, a wszystko po to aby Stirlandczycy nie wiedzieli zbyt wiele. W końcu taka rozrywka była w okolicy zakazana, a ludzie z taką wiedzą jaką mogli posiąść podróżnicy mogliby być dla niego bardzo niebezpieczni.

- Oferta jest do rozważenia. Czy wystarczy, że wskażemy winowajcę? Zająć się już nim powinni ludzie pracujący tu. W ramach pokazu siły. - zasugerował Alex. Jednocześnie takie rozwiązanie uwalniało ich od brudnej roboty.

Kaspar nigdy nie czuł się mocny w rozwiązywaniu zagadek. Mieli już za sobą kilka takich i niestety - jego osiągnięcia w tej dziedzinie plasowały się blisko zera.

- Możemy spróbować. - powiedział zdawkowo. Miał tylko nadzieję, że to nie on będzie musiał stanąć w ringu. Nie sądził, by kolejne złamanie nosa dodało mu urody.

Karczmarz powoli kiwnął głową z aprobatą do Kaspara, a potem wzniósł oczy ku Aleksowi.

- Nikt nie będzie tu nikogo... - Złamał ołówek na pół i wyrzucił do kosza. - O nauczkę chodzi, acz w tajemnicy, więc nie ma ona być z morałem i pierdolnięciem, ku przestrachu innym, lecz tylko winowajcy, tudzież jego wspólnikom. Więcej mi zależy, aby nikt się nie dowiedział, że moje walki były ustawiane… - mówił spokojnie, ale z naciskiem. - Na razie chcę wiedzieć, kto to robi. Potem, co z tym zrobić, to już się zobaczy, lecz na razie nie byłoby to w zakresie waszych obowiązków.

- Szkoda że nie wiemy, kto najwięcej wygrał w prywatnych zakładach. - dodał Kaspar.

- Jestem gotów Ci pomóc, przyjacielu. - powiedział Moritz odrywając usta od kielicha z wyśmienitym winem. - Proponuję aby to Grimm stanął w ringu i walczył nie tylko dla poparcia swych umiejętności, ale i dla naszej sprawy. - dodał były gawędziarz melodyjnie. - Nasze wynagrodzenie jednak skłania do interwencji. Nie mam zamiaru Pana naciągać na wyimaginowane wydatki dlatego nalegam aby podnieść nieco naszą gażę. Należy tu pamiętać, że Herr płaci nie tylko za profesjonalizm, ale i niemniej ważną dyskrecję… - Wagner zaczął bawić się kielichem, niby sprawdzając konsystencję trunku, cierpliwie czekając na odpowiedź karczmarza. - Obiecuję, że niezależnie od Pańskiej decyzji temat naszych narad nie opuści tych wilgotnych, gościnnych ścian.

Arno zastanawiał się dłuższą chwilę nie będąc pewnym czy to dobry pomysł. Przydepnąć komuś stopę, zdzielić tam, gdzie nieprzyzwoicie. Czasem tak się wygrywało jak inaczej nie dało rady. Ale i tak się przegrywało. Ponadto dziesięć procent od utargu brzmiało nieźle, choć mocno niekonkretnie, jak na gust Khazada. Nie potrafił oszacować ile to jest. A pięć koron za złapanie? Niewiele jak na potencjalne straty. Nic jednak na razie nie mówił. Wolał, by najpierw wypowiedziała się reszta. Jeśli on się zgodzi, to praktycznie interes będzie przybity. Jeśli pojawią się jakieś wątpliwości, to najlepiej przed tym, jak się odezwie.

- Więcej złota? Już oferuję mały majątek. - Nie podobało mu się targowanie za bardzo. - Znajdziecie winnego, dodam dziesięć koron do podziału, ale nie znajdziecie… zapłatę nic.

- Nie boczcie, Herr Kaspar, się. Wagner oko bystre ma i doświadczenie niemałe. Stąd słowa jego. Mnie oferta wasza pasuje całkiem, choć uprzedzić muszę, że w walkach na pięści udziału przyjemności brać nie miałem. Trener potrzebny bardzo będzie. Zacząć mamy kiedy? - zapytał Grimm.

- Porażki nie biorę pod uwagę, Mości Panie - powiedział czeladnik, po czym wypił wino jednym haustem. - Ostatni trunek do czasu znalezienia winnego. - dodał całkowicie poważnie.

- Dobry pomysł. - powiedział Kaspar, nie do końca dowierzając Moritzowi.

- Oho… To trenera uprzedzić możecie, że lekcji dużo dawać nie będzie. - skomentował Hammerfist z bezczelnym uśmiechem skierowanym w stronę Berta.
 
Lechu jest offline  
Stary 17-01-2016, 15:35   #18
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Zaproszenie na rozmowę nie było, na szczęście, próbą oskubania szczęśliwych zwycięzców z ich wygranej. A że cała, przedstawiona przez karczmarza sytuacja, była dla właściciela 'Cyca' niemiłą i niewygodną, to Kapar potrafił pojąć i to aż za dobrze.
To było tak jak z panną na wsi - jeśli dobrą opinię straciła, to nijak jej odzyskać już nie mogła, nawet jeśli to była li tylko potwarz, przez jakąś zawistnicę czy też odprawionego z kwitkiem starającego się rzucona.
Z 'Młodym Cycem' tak samo było - nikt złamanego miedziaka nie postawi, gdy wieść się rozniesie, że walki uczciwe nie są.
Tak jak to ze 'Szklaną Szczęką' było. Ktoś musiał sowicie Adolfka opłacić, by ten się w walce podłożył. Dużo większą kwotę trzeba było wyłożyć, niż ewentualna wygrana w turnieju. Wszak nikt, kto w swe zwycięstwo nie wierzy, nie staje w szranki. Kto lubi, że go po pysku piorą? Nikt zapewne, kto ma wszystkie klepki w głowie.
Z drugiej strony... bokserzy mogą mieć je nieźle poprzestawiane.

Samo zadanie nie wyglądało na zbyt skomplikowane - wymagało tylko czasu, cierpliwości, tudzież paru zwycięstw, które miałby odnieść Grimm. W końcu kto usiłowałby przekupić zawodnika, który nie odnosi zwycięstw...
Cierpliwości Kaspar miał w sobie dosyć. Tak przynajmniej sam siebie oceniał. Mógł czekać. I mógł nawet od czasu do czasu obstawić. I, oczywiście, głośno dopingować 'swojego' zawodnika, demonstrując przy okazji swoją z nim zażyłość. A nuż ktoś zechce za jego właśnie pośrednictwem spróbować przekupstwa.

- Kto, poza nami, będzie o wszystkim wiedzieć? - spytał. - Najlepiej by było, gdyby nikt. Za wstęp zapłacimy sami, potem się rozliczymy. Może też dobrze by było, gdyby kto z nas pozory stworzył, iż złota dużo potrzebuje.
 
Kerm jest offline  
Stary 17-01-2016, 17:17   #19
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny

Miejsce pobytu nieznane przeszłość

Ile czasu minęło od pierwszego przesłuchania? Miesiąc, dwa? Może więcej, dni były coraz to pochmurniejsze, słońce tylko niekiedy przebijało się przez nie aby zajrzeć do celi. I ciągle to samo – co tydzień przychodzą, teraz już po dobroci narzucają mu worek na głowę i zabierają do celi przesłuchań, mówią, krzyczą, pytają, i nie wierzą w jego odpowiedzi. Czasami uderzą, ale to tyle. Co tydzień, a przesłuchań było, jak mu chwilami umysł podpowiada, dziesięć, teraz wraca z jedenastego, chociaż wcale nie jest pewien, czy wszystkie spotkania które pamięta faktycznie się wydarzyły, czy może któreś sobie wyśnił. Ale załóżmy, że nie, że póki co głowa funkcjonuje sprawnie. Czyli trzy miesiące. I teraz, po tych trzech miesiącach, zabrali go gdzie indziej.

Nowa cela była większa, ale i nie był w niej sam. Czy to dobrze, że miał współwięźnia? Z jednej strony, nie będzie samotny, z drugiej, to przecież więzień. Może morderca, może gwałciciel, kto go tam wie. Bauer stał oparty o ścianę, dziś dostał pałką w nogę, za jego plecami zgrzytały zamykane zasuwy i kłódki. W przeciwległym kącie dwa metry od niego, siedział skulony mężczyzna. Chudszy od niego, bardziej zarośnięty i wystraszony. Zaszczuty wręcz, w jego oczach było widać tylko desperację. Brodę oparł o kolana i badawczo wpatrywał się z Eryka. Ten osunął się tylko po ścianie na wolny siennik, również nie spuszczając lokatora z oka. Sala nie dosyć, że miała sienniki, to jeszcze wiadro. I więcej miejsca, spokojnie mogli leżeć we dwoje, a między nimi było jeszcze miejsce dla trzeciego.

Brodacz zdawał się dość szybko przyzwyczajać do Bauera. W końcu odważył się odezwać.
- Nie jesteś jednym z nich, prawda? – spytał chrapliwym głosem. – Czasem podrzucają niby więźnia, żeby podstępem wyciągnąć ze mnie informacje, ale w twoich oczach jest autentyczny strach.

Bauer zacisnął zęby, przełknął głośno ślinę, mężczyzna zdawał się być zafascynowany swoim odkryciem. Bo miał rację, nowicjusz się bał. Bał się cały czas, ale teraz, kiedy warunki wokół niego zmieniły się bez jego woli, bał się jeszcze bardziej. Bo kim jest ten człowiek? Dlaczego nie mogli zostawić go tam, w klitce, do której zaczynał się przystosowywać? Stop, zganił sam siebie. Jeśli przystosowywanie miało oznaczać garbienie się i spanie nogami we własnych odchodach, to powinien się cieszyć, że ma teraz więcej miejsca. A nieznajomy? Może i zbrodniarz, ale przecież siedzą tu razem, po tej samej stronie. Ale co będzie, jak przyniosą posiłek? Czy jeden nie rzuci się na drugiego, żeby tylko zgarnąć jego porcję?

- Mów mi Thorn. Znajomi mówili mi Thorn, możesz tak do mnie mówić –odezwał się znowu. – Twojego poprzednika zabrali chyba dwa tygodnie temu – dodał, ni z tego nie z owego. I uśmiechał się nieśmiało przy tym, zupełnie jakby informacja ta miała poprawić Bauerowi humor.

- Jestem Eryk – odparł tylko, nie wiedząc, co niby miałby odpowiedzieć. Nie potrafił też odwzajemnić uśmiechu, ten Thorna był jakiś nieprzytomny, obcy, wręcz... obłąkańczy…




Zajazd „Ziewający Zając” teraźniejszość

Widok był straszny, gorsza była tylko świadomość, że zrobił to humanoid. Człek czy elf, bo i tego nie można wykluczyć, który potraktował tego nieszczęśnika jak... No właśnie, jak co? Płótno dla swego makabrycznego dzieła, przedstawiającego drzewo życia? Ofiarę dla jednego z licznych chaosyckich bogów? Zbyt dopracowana była cała scena, żeby zrobił to tylko z żądzy zabijania. I te liście... Nigdy takich nie widział, krzyżówka zaiste godna zapamiętania. Pożałował nawet, że nie miał niczego, na czym mógłby ów liść odrysować. Znalezienie drzewa, z którego pochodził, mogłoby znacznie ograniczyć podejrzanych. Gdyby tylko prowadził jakiekolwiek śledztwo...

Zszedłszy do głównej izby, Aldric podszedł do rzekomego łowcy banitów, wcale nie będąc pewnym, czy jego pomysł jest trafny. Mijając karczmarza usłyszał, jak ten zachwala przybytek i zachęca do kupna za tę niebywale niewygórowaną cenę 350 koron, jednak Sigmaryta nie zaprzątał sobie tym głowy. Możliwe, że popadł w długi u nieodpowiednich osób, jednak, nie ujmując powagi jego sytuacji, wydawało się to błahostką przy mordercy, który odwiedził jego karczmę.
- Herr Schiele, nie zainteresujesz się sprawą? Wyglądasz, jakbyś żył z tropienia szumowin - zasugerował Lutzen dyskretnie. - Nowicjusz Morra chciał zająć się ciałem, jednak zatrze wtedy ewentualne ślady. Jeśli więc interesuje cię ta sprawa... Karczmarz na pewno odwdzięczyłby się za złapanie winnego, a i władze imperialne, zważywszy na naturę zbrodni nie pozostałyby pewnikiem obojętne - zasugerował.
- Ja mam inne zlecenie, a może nawet tych samych przestępców ścigam! - odfuknął łowca.
- Tych samych? I nie chcesz obejrzeć miejsca zbrodni? - szczerze zdziwił się Aldric. Brakowało w tym logiki, i to uderzyło go bardziej, niż odmowa, której po części się spodziewał. Mężczyzna prychnął i wyglądał jakby, nie zamierzał kontynuować rozmowy z Erykiem.

Czyżby chodziło mu o nich? Ale wtedy i tak opłacałoby mu się pójść na górę, choćby aby przyjrzeć się im, zagadać. Może faktycznie miał kuku na muniu?
Lutzen wzruszył ramionami i ruszył w kierunku schodów, im szybciej poskładają ciało do kupy, tym szybciej będą mogli się położyć.

Los jednak bywa przewrotny, i pozbawiony wszelkich skrupułów.

Kątem oka widział, jak przy jednym ze stołów na głównej sali wstawiona nieźle karczmarka palcem trąca w pierś męża, a ten cofa się. Ona krzyczy, nie zwracając uwagi, na swój opłakany stan. Że ona jest kobietą i ma swoje potrzeby i inne oklepane wyrażenia, znane z każdej typowej małżeńskiej kłótni. Z jednej strony wypada zostawić prywatne sprawy innych im samym, z drugiej jednak ciężko być obojętnym, kiedy wszystko dzieje się na samym środku pomieszczenia, a głos kobiety zagłusza wszelkie inne rozmowy. Aldric zerkał ze współczuciem na karczmarza, zwolnił jednak kroku.

W końcu karczmarz, czerwony ze złości, nie wytrzymał i z otwartej ręki zdzielił babę w pysk. Nie za mocno, tak po małżeńsku jak na Stary Świat przystało. Wychowany na wsi Bauer nie był zszokowany. On co prawda swego ojca ledwie pamiętał, ale w sąsiedztwie zdarzały się momenty, kiedy mąż musiał przyprowadzić żonę do porządku. A że kobieta w szale przestaje reagować na słowa rozsądku, znaczy męża swego, pozostaje właśnie liść.

Pijana karczmarka jednak nie otrzeźwiała, nie zrozumiała swego błędu, o nie. Zamiast tego ze złością popchnęła małżonka obiema rękoma w piersi. Karczmarz potknał się o ławę, i, straciwszy równowagę, poleciał na plecy wprost do kominka. W okamgnieniu zajął się ogniem. Ubranie i włosy stanęły w płomieniach. Zaczął krzyczeć wniebogłosy i biegać po przybytku. Patroni uciekali, żeby tylko na nich nie wpadł, przewracając przy tym krzesła, stoły i wszystko, co na nich stało. Alrdic również, w odruchu zwierzęcym, odskoczył od biegnącej na niego ludzkiej pochodni, myśląc o udzieleniu pomocy dopiero, gdy sam poczuł się bezpieczny.

Przy kominku suszyło się kilka płaszczy, między innymi te należące do Lutzena i Ludena. Szczęście w nieszczęściu, nie zdążyły one przeschnąć, będąc mocno nasiąknięte wodą po całym dniu jazdy w deszczu. Normalnie było to nieprzyjemne dla noszącego, ale tym razem, przesiąknięta kapota Alrdica mogła uratować karczmarzowi życie.

Biegnąc po płaszcz słyszał zawodzenie sprawczyni całego zamieszania. Takiego nieszczęścia trzeba było, żeby się uspokoiła, a raczej popadła w histerię. Jej jęki dorównywały siłą wrzaskom męża, błagała o pomoc samej nie będąc w stanie ruszyć się nawet o krok. Jednak jakoś nikt nie kwapił się podjąć tego ryzyka, jakim niewątpliwie było zbliżenie się do płonącego mężczyzny. Jednak Bauer, ukryty za morką kapą, nie zastanawiał się ani chwili.

Gdy jednak podbiegł do karczmarza, zrozumiał, że samo dogonienie go nie będzie proste, w końcu poruszał się bardzo chaotycznie, nie zważając na ludzi i przedmioty stojące na jego drodze. Najlepiej byłoby go przewrócić, i leżącego przykryć mokrym materiałem, przyduszając płomienie. Obiegł szybko przewalony stół i kopnięciem posłał krzesło wprost pod nogi oberżysty. Ten wyłożył się jak długi, nie przestając krzyczeć, jednak ewentualne otłuczenia czy złamany nos były niewielką ceną za uratowanie życia. Lutzen bowiem w mgnieniu oka narzucił kapę na powalonego mężczyznę i szybko ugasił płomienie. Wstał, zdejmując z niego prowizoryczną narzutę. Oddychał szybko i głęboko, wysiłek fizyczny połączył się z psychicznym, presja czasu, ludzkie życie na szali... Był tyleż zmęczony, co dumny, że mu się udało. Duma jednak była chwilowa. Patrzył na poznaczone bąblami i śladami stopionej skóry ciało, jeszcze dymiące. Ludzie ustawili się wokół, zakrywali usta, nosy, swąd był okropny, mrużyli oczy, ale nadal patrzyli. Ciekawość upadłego gatunku ludzkiego.

Patrzył na to ciało, żyło, bo każdy oddech odznaczał się chrapliwym głosem, a między nimi słychać było osłabione jęki, ale czy to dobrze? Uratował mu życie, czy może skazał na męki? Widział ludzi z bliznami po poparzeniu, ale nigdy tak rozległymi. Serce kazało mu interweniować, ale czy był sens? Nie lepiej było pozwolić mu umrzeć?

Kucharz pierwszy przykląkł przy ofierze. Widać było, że chce go podnieść, ale nie bardzo wie, jak się do tego zabrać.
- Połóżmy go na płaszczu i zanieśmy do kuchni - zaproponował, rozkładając kapotę obok. Kucharz przytaknął, zerknął na pozostałych.
- Jeszcze dwóch, żeby go przenieść - rzucił krótko, widocznie wstrząśnięty zajściem i zmartwiony stanem pracodawcy.

Kiedy razem z Lutzenem ułożyli poparzonego na płaszczu, dwóch ochotników było już gotowych. Karczmarz cierpiał przy każdym ruchu, zapewne samo oddychanie było niewyobrażalnie bolesne, jednak użycie płaszcza jako stabilizatora pomogło zmniejszyć ból, przynajmniej taką nadzieję miał Sigmaryta. Ułożyli go na stole, zostawiając płaszcz pod nim.
- Czy ktoś zna się na leczeniu? - spytał, wychodząc z kuchni. - Ludzie, czy ktoś wie, jak pomóc?
- Ja pomogę - rudy domokrążca ruszył pędem. Obwoźny sprzedawca z zapałem do pomocy innym. Gdyby nie sytuacja, Bauer nawet by się uśmiechnął na wspomnienie przyjaciela, którego stracił.

Zrobił co mógł, a przynajmniej tak sobie wmawiał. Nie chcąc jednak wstrzymywać Morryty w pracach, i mając gdzieś z tyłu głowy ostrzeżenie Strażnika, postanowił wrócić na górę i pomóc kamratowi przygotować zwłoki. Opowiedział mu historię karczmarza. Straszną, bo to faktycznie straszne, że zwykła małżeńska sprzeczka była tak brzemienna w skutkach. Mogli jedynie współczuć, i w ramach przyzwoitości nie prosić o zwrot pieniędzy za pokój, z którego nie zdołali w żaden sposób skorzystać.

Gdy już ciało było już przygotowane do drogi, zanieśli je do składzika. Potem, dyskretnie, popytali o rodzinę zmarłego, dzięki czemu nie tylko dowiedzieli się, gdzie mieszkają rodzice Felixa, ale i załatwili ciału transport - jeden z domokrążców zadeklarował, że zajmie się ciałem, jako iż rodzinę tę zna i wybiera się w tamte strony. Nie było widać w nim fałszu, tylko życzliwość, zupełnie jak u młodszego kompana, który teraz zajmował się poparzonym.

W sali stoły, ławy i krzesła stały już na swoich miejscach, względnie posprzątano, co ze stołów zleciało, jednak mimo tego jakże dramatycznego wydarzenia, ludzie nie rozeszli się. Siedzieli i dyskutowali nad ocalonymi kuflami piwa czy fragmentami jedzenia, które, cytując "na dupę kostropatą nie spadły, jeno na deski kawałek" przez co nadawały się do zjedzenia. Detlef i Aldric nie mieli jednak sił i ochoty siedzieć tu z resztą towarzystwa, mimo iż jakoś życzliwiej na nich patrzono, chociaż nadal były to spojrzenia obojętne. Udali się do wspólnej izby i oddali pod opiekę boga snów. Noc była jeszcze młoda, ale dla zmęczonych podróżą i przeżyciami dzisiejszego wieczora mężczyzn nie miało to znaczenia, posnęli gdy tylko umościli się na siennikach.

Czy zasnął z czystym sumieniem? Zdawało się być to nieistotne, ponieważ po niecałych 30 minutach snu, zbudził go Edmund. Jak widać, kłopoty, a więc i jego szansa na wykazanie się, jeszcze się nie skończyły...
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.
Baczy jest offline  
Stary 18-01-2016, 01:21   #20
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Wieczór się udał. Nie przegrali, a nawet wygrali kilka monet.

Wyglądało na to, że reszta wieczoru upłynie spokojnie, lecz niespodziewanie do swojego gabinetu poprosił ich karczmarz.
Ponownie zeszli na najniższy poziom i ominęli ring. Dotarli na koniec pomieszczenia i to było właśnie ich miejsce docelowe. Widać było, iż właściciel całkiem nieźle zarabiał na zakładach, o czym świadczyły między innymi dębowe meble oraz ciepły wystrój.

Milczący khazad zasiadł na zaproponowanym przez gospodarza krześle, a poczęstował ich winem. Choć Arno wolał konkretne napitki, bo po takich produkcjach, to tylko bólu głowy można był się nabawić, to nie odmówił.

Tak na prawdę, to w ogóle nie chciał wiele mówić, a przynajmniej do czasu. Najpierw chciał, by wypowiedzieli się jego towarzysze, ponieważ to on miał zająć miejsce w ringu. Jeśli zbyt szybko się zgodzi, zaś jego towarzysze będą mieli jakieś zarzuty, to praktycznie wytrąci im broń z ręki.

Choć Hammerfist nigdy nie walczył na pięści i preferował walkę skuteczną nad czystą, to był gotów się zgodzić, choć nie do końca był przekonany ile to jest dziesięć procent z nocnych zarobków.

Gdy tylko wszyscy się wypowiedzieli Grimm również zabrał głos. Naturalnie z wyraził chęć wykrycia szulera oraz udziału w organizowanych zawodach, natomiast treningi miał zacząć od dnia następnego.

Kiedy tylko zakończyli rozmowę z organizatorem nielegalnych walk, Arno miał zamiar udać się do swojego pokoju. W końcu musiał odpocząć, zaś wczesnym rankiem ponownie przybędzie do gospody.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 06:13.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172