Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 18-01-2016, 04:17   #21
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację




Kaldezeit, 2521 roku K.I.
Wielkie Księstwo Talabeclandu
W "Ziewającym Zającu" przy Starej Leśnej Drodze

Eryk z Edmundem ubrali się w trymiga chwytając po prawdzie głównie za portki i buty, no i oczywiście oręż, którego w zajeździe nie odbierano. Krzyk dobiegł z zewnątrz, z dziedzińca wyjaśnił Kanincher zapinając pas. Bauer skacząc przy oknie pospiesznie zaciągał nogawki i wyglądał jednocześnie na podwórze. Cokolwiek ta się działo, on tego nie widział, na zewnątrz było pusto, przynajmniej na tym terenie posesji, który oświetlały skąpo światła karczemnych okien.

Zbiegając po schodach wywołali niemałe zdziwienie na twarzach kilku patronów, którzy wciąż, choć już nieźle wstawieni, śpiewali jakąś smutną pieśń pijąc zdrowie nieboszczyka. Stirlandczycy przebiegli przez główną salę, otwarli drzwi i wtedy zobaczyli, że to nie był sen Morryty, lecz brutalna rzeczywistość.

Na ziemi, u progu Zająca, leżał nieruchomo strażnik z twarzą w błocie. Nieopodal, pod pierwszą z brzegu celą, której kraty stały otworem, klęczał trzymając się za brzuch jeden z leśników. Drugi zaś, kompan jego, walczył toporem z elfem, który zdążył już go nieźle poharatać sądząc po utykających krokach człowieka oraz paskudny cięciu z boku głowy.

Mężczyzna trzymał się lewą ręką za ucho, spod którego sączyła się gęsto krew wylewając spomiędzy palców. A elf, z czerwonym mieczem wyraz twarzy miał zdeterminowany, dziko pewny siebie, zawzięcie okrutny.
Tym razem Eryk dosłyszał to, co umknęło uwadze przyjaciela. Ze stajni również dochodziły odgłosy sugerujące czyjeś zmagania siłowe, walkę, której towarzyszyły zaniepokojone stąpanie końskich kopyt.



Kaldezeit, 2521 roku K.I.
Wielka Baronia Hochlandu
Hergig "Pod Cycem"

Nazajutrz, wcześnie rano, Kaspar otworzył karczmę, w której nie było nikogo. Krzesła stały odwrócone nogami do góry na blatach stołów i ław. Zaryglował drzwi i powiódł wszystkich przez kuchnię, schodami na dół do piwnicy. Wystrój zmienił się i nie było już areny, która wczorajszej nocy dominował środek pomieszczenia. Zamiast tego, w dalszej części oświetlonej lampami piwnicy, na sznurach trzymanych w rękach skakało kilku młodych mężczyzn. Nieco dalej rozegrany do pasa, umięśniony osiłek okładał kułakami wielką kukłę wypchaną szczelnie sianem, co wisiała u sufitu.

Karczmarz prowadził Arno wprost do rogu, w którym mężczyzna robił pompki, o tyle niezwykłe, że na jego plecach stał barczysty jegomość o wyglądzie starego niedźwiedzia. Na widok Kaspra zszedł z podopiecznego, który z wyraźną ulgą przestał ćwiczyć i opadł na brzuch tuląc się do podłogi.

- Oto Guss. – przedstawił mężczyznę. – Będzie twoim trenerem. W tydzień przygotuje cię do walki, najlepiej jak potrafi.




W małym pokoiku księgowego, młody skryba zajadał się serem, kiedy odwiedziny złożyli mu Strilandczycy.

- Rejestr zakładów zobaczyć chcemy. – rzekł Ohlendorf.
- Tak, Herr Kaspar uprzedził mnie, proszę. – podał notatnik.
W zeszycie widniały daty oraz dwa słupy cyfr. Lewa zawierała mniejsze liczby, a prawa większe lub poziome kreski.
Alex rzucił okiem wertując notes.
- A imion, nazwisk, przezwisk to nie prowadzisz?
- Oczywiście, że nie. Nie mogę. Gdyby to wpadło w miejskie ręce, to wtedy dopiero by było.



Hammerfist już pierwszego dnia został wdrożony w intensywny reżim treningowy. Ćwiczenia trwały sześć dni, podczas których jego przyjaciele prowadzili śledztwo.

Jeszcze tego samego rana Arno ruszył na kilkugodzinny bieg ulicami miasta i wzdłuż murów Hergig. Wrócił do karczmy słaniając się na nogach, a i tak dostał reprymendę, że za długo mu zeszło. Nie zdążył solidnie zwymiotować do podstawionego wiadra, a mięśnie nóg wciąż lekko drżały, gdy leżał na ziemi piwnicy. Przez kilkanaście minut podopieczni Gussa przebiegali po kranoludzkim brzuchu, a nie były to kogucie suchotniki. Po obiedzie skakanie przez sznur ciągnęło się w nieskończoność.

Drugiego dnia, do pasa Arno zaczepiony został kawał długiego pęta kiełbasy. Już za zakrętem pościg za krasnoludem podjął trzynogi pies. Zza następną przecznicą wychudzony podrostek, nie więcej niż dziesięcioletni. W końcu wypchane w kichę mięso znalazło się w pysku starego buldoga, a Arno biegł dalej odprowadzany wzrokiem licznych ludzi na rynku.

Po powrocie do Cyca czekały pompki z przyklaskami. O ile bieganie w ogóle sprawiało krasnoludowi jako takie trudności, z powodu nieprzystosowanego do tej dziedziny kończyn dolnych, to i pompowanie własnego ciała, którego brzuszysko zawadzało o glebę, nie nalało do łatwych. Co dopiero klaskanie pod klatą. Broda związana w warkocz i upięta, aby nie zabrudzić, nie przeszkadzała. Znowu wymiotował czując jak organizm buntował się przed takim wysiłkiem. Wieczorem zaś miał pierwszy pojedynek ćwiczebny z podopiecznymi trenera. On stał oparty na linach, a oni, jeden po drugim bili go deskami po brzuchu.

Trzeciego dnia, o dziwo, poranny bieg zdawał się o wiele niej męczący. Do trzynogiego psa dołączył ten sam podrostek oraz kilku innych obdartusów. Nawet, gdy Arno rzucił kiełbasę dzieciakom, oni dalej biegli za nim posilając się w trasie z apetytem. Hammerfist biegł i boksował obwiązanymi w szare szmaty pięściami wyimaginowanego przeciwnika. Po obiedzie zwymiotował tylko raz, po rutynowym biciu w brzuch obwiązanymi ciasno liną pałami, kiedy wisiał głową w dół zawieszony nogami u sufitu. Pierwsza walka na pięści z niepozornie wyglądającym młodym człowiekiem, przyniosła mu druzgocącą porażkę. Młodzieniec był tak szybki i zwinny, że z gracją tańczył dookoła krasnoluda precyzyjnie okładając we wszystkie odkrycia się Arno.

Czwartego poranka słońce biegło z Hammerfistem, po raz pierwszy od wielu dni wyglądając zza szarych chmur. Sprzedawca na rynku rzucił mu jabłko, ktoś pozdrowił. Z chłopaczkami biegły też dziewczynice.
Piątego dnia po raz pierwszy Arno pokonał młodzieńca posyłając go na deski.

Szóstego dnia poranny bieg odbył się w towarzystwie całej chmary dzieciarni, której przewodził jakiś krasnoludzki smarkacz, wiele dumny i roześmiany od ucha do ucha. Zimne powietrze poranka orzeźwiało i w powrocie do karczmy, odprowadzany dopingiem wielu miejscowych, czuł, że mógłby zrobić jeszcze jedną rundę wokół miasta.

Arno spokojnie wytrzymywał uderzenia na bebechy. Trener z satysfakcją stał na plecach robiącego pompki Hammerfista i kiwał głową, kiedy słomiana kukła zerwała się z haka. Gęba Arno nie szklanka, choć opuchnięta, szczerzyła się, gdy posyłał na deski kolejnych bokserów Gussa. Krasnolud czuł, że trening dał mu więcej niż się spodziewał. Był wytrzymalszy, nabrał kondycji, mógł skakać i biegać godzinami. W pocie czoła wznosił ponad głowę wielkie ogniwa żelaznego łańcucha i ani myślał o rzyganiu po całym dniu ciężkiego treningu.

Siódmego dnia, wieczorem, miały się odbyć pojedynki na gołe pięści na arenie karczmy, gdzie Hammerfist był rozstawiony do walk jako podopieczny świeżak i wychowanek Cyca.
Brakowało mu tylko przydomka.

- Cycu! - ktoś zażartował.

Ale szybko zawrzał gębę pod groźnym spojrzeniem krasnoluda, przed którym czuli już respekt wszyscy bokserzy Gussa.



 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline  
Stary 22-01-2016, 15:01   #22
 
Evil_Maniak's Avatar
 
Reputacja: 1 Evil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputację


Kaldezeit, 2521 roku K.I.
Wielkie Księstwo Talabeclandu
Karczma „Ziewający Zając”

Tej nocy wydarzyło się coś wyjątkowego. Być może sami bogowie pragnęli pomocy swojego wysłańca. Być może ślepy los zapragnął zaśmiać się w nos zwykłemu człowiekowi. Detlef Luden został wyrwany ze snu.

- Ratunku!

Krzyk wpadł przez drewniane okiennice budząc Morryte. Detlef szarpnął szybko śpiącego przyjaciela, po czym obaj w te pędy ruszyli do źródła dźwięku zabierając ze sobą broń. Nowicjusz sięgnął po wysłużony miecz, a mały sztylet nadal spoczywał w cholewce buta. Były Sigmaryta złapał za trzonek swojego sfatygowanego topora.


Kiedy wypadli na dziedziniec obydwoje nie zastanawiali się wiele nad jakąś głębszą taktyką. Czasami najprostsze rozwiązania są najbardziej skuteczne. Dwójka Stirlandczyków podniosła broń w obronie rannego leśnika.

Przez twarz elfa nie przeszedł nawet cień jakiejkolwiek emocji. Brak jakiegokolwiek zdziwienia czy nawet oznaki przestrachu. Odszedł dwa kroki od poharatanego przeciwnika ku błotnistemu podwórzu dając pole dla nowych rywali, a jednocześnie dając drugiemu leśnikowi okazję, aby pomógł rannemu bratu. Długouchy przyjął postawę bojową, ale zdawał się czekać na atak, zupełnie oddając inicjatywę nadciągającym wojownikom.

Aldric machnął swoim toporem. Słychać było świst przecinanego powietrza, a ostrze pędziło w lewą stronę przeciwnika na wysokości serca. Przedstawiciel najstarszej rasy wykonał pełny gracji krok w bok unikając ciosu, a Sigmaryta ledwo utrzymał równowagę ciągnięty wagą ostrego żelaza. Elf dziwnym zrządzeniem losu znalazł się pomiędzy dwoma wojownikami, jednak nawet ta sytuacja nie zmieniła jego wyrazu twarzy.

Detlef spróbował wykorzystać roztargnienie przeciwnika. Pierwsze uderzenie minęło się z elfem o kilka cali, natomiast drugi cios dosięgnął przeciwnika. Elf otrzymał niegroźne uderzenie płazem w odsłonięty brzuch. Niestety cios zablokowała skórzana kurta ukryta pod ubraniem. Długouchy uśmiechnął się zjadliwie ukazując białe, równe ząbki, niczym kły. Dodało mu to szaleńczego, wręcz upiornego wyglądu wprawnego wojownika. Przez plecy nowicjusza przeszedł zimny dreszcz, zwłaszcza kiedy zauważył miecz pędzący w kierunku swojej nogi.

Morryta szybkim ruchem zablokował rozpędzoną stal swoją szablą. Iskry rozświetliły ciemność, gdy bronie ścierały się walcząc o przetrwanie. Elf zręcznie zmienił kierunek ataku i tym razem zagrożony był Aldric. Miecz szczęśliwie świsnął przy uchu Lutzena nie wyrządzając mu najmniejszej krzywdy.

Stirlandczycy przygotowali się do następnego ataku.



Detlef Luden poczuł coś czego nie czuł od kilku lat. Strach. Bał się własne życie. Elfi wojownik zdawał się panować nad sytuacją i gdyby chciał mógł rozpruć brzuchy swoich przeciwników jednym zręcznym ciosem. Wyglądało jednak na to, iż wstrzymywał swoje prawdziwe umiejętności, jakby oceniał najpierw rywali, a następnie wymierzał im sprawiedliwą karę. Jednak gdzieś głęboko pod czaszką Morryta czuł jeszcze jedno uczucie – podniecenie. Jego prawdziwe ja wychodziło na wierzch. Edmund Kanincher chciał walczyć. Łaknął krwi.
 
Evil_Maniak jest offline  
Stary 23-01-2016, 18:19   #23
 
Icarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Icarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputację
Alex przyjął kielich od karczmarza jak i jego ofertę. Nie mieli nic lepszego do roboty. Jeśli to nie oszustwo Arno sporo zarobi na walkach. Drobniejsze kwoty za śledztwo mogą być udziałem szlachcica. Pociągnął łyk wybornego trunku. Był mocny i smakował wyśmienie. Zabawne, że jeszcze kilka lat wstecz widząc taki kielich mógł się co po najwyżej oblizać. Był wtedy zwykłym ochroniarzem. Ocalił przypadkiem Victora, wysoko postawionego szlachcica i spełniło się jego marzenie... Sam został jednym z nich. Nie zostali przyjaciółmi. Po prawdzie Victor spełnił prośbę Alexa nie dlatego, że był mu wdzięczny. Nie z radości czy podzięki. Po prostu nie mógłby znieść tego, że zawdzięcza coś gorszemu od siebie. Takiemu panu nikt zawdzięczał życie. Więc sprawił, że pan nikt stał się bardziej kimś. Dokonał dla niego niemożliwego i uznał, że tyle wystarczy. Kierowała nim jego własna próżność. Zrobił tyle ile mógł bez wielkiego wysiłku i nie czuł ciężaru długu. Pokręcony ten świat wielkich i możnych...

Z perspektywy czasu Alex mógł poprosić o ożenek z dobrą partią. Żyłby sobie teraz w dostatku. Człowiek mądry po czasie. Szlachectwo owszem było czymś niesamowitym. Jednak bez ziemi, możnej rodziny czy intratnej posady.... Był w potrzasku, między chęciami, marzeniami a możliwościami. Ubogi szlachcic wcale nie ma łatwego życia. W dodatku widział elity władzy z bliska. Tylko przez chwilę i tylko w ograniczonym zakresie. Jednak wiedział, że nie chce być jak oni. Nieczuły na ludzkie nieszczęście wręcz żerujący na nim. Nie on wciąż był "Byczkiem" miejskim ochroniarzem. Lepiej wychowanym, dobrze ubranym z nienagannymi manierami. No prawie nienagannymi czasami go ponosiło. Duszy jednak każdego z nas nie da się łatwo zmienić. Był sobą tylko inaczej zapakowanym.

Z zamyślenia wyrwały go słowa Moritza. Który bez alkoholu nie czuł się sobą. Pachniał wyłącznie perfumami, a w jego głowie nie kiwało się przyjemnie. Czeladnik cieszył się, że nie miał kaca jednak obietnica którą złożył powoli zaczynała dawać mu się we znaki. Alex poprosił o notatki bukmachera. Przejrzał pobieżnie notes nie widząc określenia obstawiających a jedynie sumy, księdze począł przyglądać się Moritz.

- W jaki sposób poznajesz kto ile wygrał czy przegrał? - zapytał czeladnik spokojnie. - Są to jedynie dzienne zestawienia? Rozumiem, że szczegółowe notatki są niszczone po każdym widowiskowym wieczorze? - zapytał Wagner kartkując notes i szukając czegoś co wzbudzi jego podejrzenia.

Winkel przyjrzał się uważniej notesowi.
- Nie wiem kto wygrał, wiem tylko ile wygrał lub przegrał.
W dalszej części zapisków była zwyczajna rachunkowość karczmy.

Alex przysłuchiwał się po czym zaczął zadawać konkretne pytania.
- Kto oprócz ciebie obsługuje walki ze strony karczmy? Masz ścisły umysł, wskaż nam kogoś. Potrzebujemy kogoś, kto przebywa wśród gości. Bystrego obserwatora, który rozróżnia stałych bywalców. Chcielibyśmy z kimś takim porozmawiać. Ponadto być może sam możesz nam pomóc. Nie wiesz kto wygrał z imienia, nazwiska czy choćby przezwiska. Widzisz jednak kto odbiera u ciebie wygraną. Czy jakaś twarz pokazuje się częściej zwłaszcza w kontekście dużych sum?
- Wśród gości kto przebywa? Herr Kaspar oczywiście. - odrzekł gryzipiórek. - Ja tak, umysł podobno ścisły... - uśmiechnął się i widać, że dobre słowo szlachcica mu schlebiło. - Ale oczy, to nie za bardzo niestety - westchnął pukając się w grube denka okularów. - Po prawdzie ślepy jestem niczym kret...Z daleka niedowidzę wcale, a z bliska tyle ile trzeba…

Mortiz zadawał kolejne pytania a Alex analizował sytuację. Kilka zdań z właścicielem karczmy upewniło go, że należy być dyskretnym. Nie ujawniać się, nawet podszywając pod ochronę. Ich zleceniodawca słusznie zauważył, że fiksera zapewne łatwo spłoszyć. Minimalne zmiany w rutynie i zaczną się kłopoty. Co mogli zrobić? Alex uznał, że należy czekać i obserwować. To robił w ochronie. Każdy kiedyś popełnia błąd i fikser nie będzie tu wyjątkiem. Po pierwsze był wybieg z Arno jako przynęta. Alex wątpił w sukces pomysłu karczmarza. Honorowość krasnoludów, była powszechnie znana. Na miejscu fiksera nie podszedłby do Hammerfista. Jednak jakaś tam szansa istniała. Bukmacher zgodził się dyskretnym znakiem wskazywać im podejrzane zakłady. Tu Alex spodziewał się większych szans powodzenia. Obserwując tego kto odbierze podejrzaną dużą wygraną, zwiększali swoje szanse. Jeśli go nie zgubią powinni się dowiedzieć więcej. Słowa Mortiza o podejrzanych intencjach karczmarza Alex skwitował uśmiechem. Jemu też propozycja śmierdziała. Uznał, że warto jednak zaryzykować. Powinni być jednak ostrożni. Coś tu nie pasowało... Zastanawiał się na ile karczmarz naginał pewne sprawy. Chciał ich wrobić? Czy może znał fiksera lub jego pracodawce i się ich bał? Było mnóstwo możliwości. Cała grupa pytań na które warto będzie poznać odpowiedzi.
 
Icarius jest offline  
Stary 24-01-2016, 20:04   #24
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację

Początek spotkania z księgowym jedynie narobił Moritzowi chęci na ser, którym tamten się zajadał. Gość był spokojny i wyglądał na zaznajomionego ze swoim fachem. Jego notatnik początkowo trzymany przez Alexa prędzej czy później musiał trafić w ręce bardziej obytego z cyframi Wagnera. Były gawędziarz, a jeszcze wcześniej domokrążca błyskawicznie wyłapał wszelkie nieścisłości. Zestawienia mężczyzny były bardzo solidne i trzymały się kupy - nie licząc drobnych oszustw opiewających na sumę 18 mosiężnych pensów w ciągu ostatniego kwartału. Czeladnik był pewien, że księgowy nie miał pojęcia jak jego rozmówca się znał na tego typu notatkach. Wagner postanowił to wykorzystać udając, że musi dokładniej przejrzeć jego "cyferki". Bynajmniej taki w tamtym czasie śledczy miał plan... Po wstępnym sprawdzeniu postępowania Alexa kaligraf nie mógł odmówić mu całkiem dobrego pomyślunku i - nawet cenniejszego - zapału do działania.

- Bardzo dokładne masz te notatki. - powiedział Wagner cały czas bawiąc się notesem. - Czy, tak jak ja, obawiasz się, że fikser mógłby robić na boku poza twoim zeszytem? W końcu nie jest tajemnicą, że ludzie obstawiają miedzy sobą obchodząc wasz system. - Moritz z lekkim uśmiechem, ale bardzo uważnie “badał” księgowego.

- Wątpię. Jeśli ktoś zakłada się na boku, prywatnie, to nie są to duże sumy jak sądzę, bo inaczej, by się o tym Herr Kaspar szybko dowiedział i… bardzo źle by się to skończyło. - dodał poważnie księgowy.

- Czyli, że wcześniej ktoś został przyłapany na poważnym dorabianiu na boku? - zapytał czeladnik. - Co się wtedy z nim stało jeżeli można zapytać? - Moritz mimo względnej obojętności był czujny i gotów aby wyłapać każde kłamstwo.

- Nie wiem nic o niczym takim. Nie słyszałem. - wzruszył ramionami. - Tak tylko mówię co myślę.

- Rozumiem. - powiedział Moritz uśmiechając się przyjaźnie. - Czy ostatnio coś niecodziennego w atmosferze wokół walk zwróciło Twoją uwagę?

- Nie za bardzo.To nie za bardzo mój tłum, jeśli wiesz co chcę powiedzieć. - księgowy chuchnął na szkło i przetarł chusteczką okulary. - Herr Kaspara pytajcie, lub Herr Gussa. Oni wiedzieć lepiej będą.

- Mogę się przyjrzeć liczbom w notesie nieco dłużej? - zapytał Moritz. - Powiedzmy dodatkowe dwa kwadranse? Może uda mi się namierzyć jakąś systematyczność, a zatem odkryć kiedy działa fikser.


- Proszę. - księgowy nie miał nic przeciw temu.

Wstępny plan Wagnera zakładał, że jedynie przytrzyma dłużej notes księgowy i podzieli się z resztą informacjami z niego wynikającymi. Suma na jaką oszukał okularnik była jednak na tyle nieznaczna, że każdy ją bagatelizował. Każdy poza zawsze czujnym Moritzem. On uważał, że sama możliwość zostania oszustem - nawet tak drobnym - skłaniała śledczych aby się jemu przyjrzeć.

Wagner musiał się rozmówić z karczmarzem i trenerem Grimma. Zwykle miał do dyspozycji więcej chętnych do współpracy osób jednak tym razem - za sprawą całkiem hermetycznego środowiska - było ich całkiem niewiele. Jednak liczba ludzi nie zawsze przenosiła się na ilość informacji jaką można było uzyskać. Często to właśnie spojrzenie na sprawę z zewnątrz - przez kogoś obcego i nie związanego ze środowiskiem - dawało najlepsze efekty. Brak powiązań psychofizycznych z tym miejscem i tymi ludźmi czynił z grupy podróżnych śledczych o niemal idealnych predyspozycjach. Jednak nawet najlepsze predyspozycje nie zawsze przenosiły się na wyniki w boju śledztwa. Wagner nie zamierzał zatem marnować czasu i pracować nad tą zagadką nie mniej ciężko niż Grimm z Gussem. Tym bardziej, że obiecał, że nie wypije nawet kropli alkoholu do czasu aż nie znajdzie tego cholernego fiksera…
 
Lechu jest offline  
Stary 24-01-2016, 21:11   #25
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Zbieżność imion z właścicielem 'Cyca' mogła stanowić powód do zabawnych nieporozumień, jednak według Kaspara nie stanowiła powodów do optymizmu, jeśli chodziło przewidywanie zakończonej sukcesem operacji 'fikser'.
A operacja zapowiadała się na długofalową. Tygodni upłynąć skoro walki miały się odbywać raz w tygodniu, to musiało tych tygodni upłynąć parę, nim ktokolwiek zechce postawić większą sumę przeciwko zdobywającemu coraz większe uznanie nowicjuszowi, wpierw oczywiście spróbowawszy skłonić krasnoluda do przegrania walki.
Czy kto byłby na tyle głupi, by publicznie się chwalić, że kupił jakąś walkę? Bez wątpienia ułatwiłoby to znalezienie winowajcy, ale... czy ktoś mógłby być aż takim idiotą.


Miasto miało to do siebie, że wysysało zawartość sakiewki, dając niewiele z zamian.
Przez pewien czas Kaspar próbował towarzyszyć 'Grimmowi' w treningach, jednak nie było to zajęcie na tyle ekscytujące, by warto mu było poświęcić więcej czasu. Na przykład cały dzień.
I tych to powodów Kaspar postanowił rozejrzeć się za jakąś pracą, którą mógłby się zająć w czasie wolnym od śledztwa.
Po pierwszym występie przyjaciela z lat młodości na arenie 'Cyca'.
 
Kerm jest offline  
Stary 24-01-2016, 21:40   #26
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny

Miejsce pobytu nieznane przeszłość

Nie minęły trzy dni jak Thorn spróbował go zabić.

Wszystko wydawało się być w porządku. Eryk zdołał nawet dowiedzieć się od niego kilku „konkretów”. Otóż znajdował się w specjalnym ośrodku karnym Imperium. Specjalnym, ponieważ nie było tu żadnych kapłanów, świątyń, nawet kapliczki. Miało to być miejsce zapomniane przez bogów, gdzie ludzie robili to, co trzeba, żeby utrzymać porządek. Na pytanie Bauera czemu nie ma tu Sigmarytów, którzy przecież z praworządnością w Imperium mają wiele wspólnego, Thorn zaśmiał się, szczerze rozbawiony.
- Ci fanatycy podpalaliby stopy dziecku które ukradło jabłko, i tylko po to, żeby wydało im swoich wspólników. Widzą zło wszędzie, tylko nie w swoich poczynaniach, brak ludzkiego podejścia do ludzi. Imperator dobrze sobie z tego zdawał sprawę, kazał więc stworzyć to miejsce, gdzie niby władza zakonu nie obowiązuje.
- Niby?
- Ano, jak tu sigmaryta przyjedzie, to przecież mu nie powiesz, żeby się walił, bądź co bądź to kapłan. Jeśli więc będzie chciał coś z jednego z nas wyciągnąć, zrobi wszystko, a strażnicy nie będą mogli mu przeszkodzić.
- Przecież to nie ma sensu – wytknął Bauer. – Po pierwsze nie wszyscy słudzy Sigmara są fanatykami i sadystami, większość nie jest. A po drugie, jeśli musisz wyciągnąć z kogoś informacje, to chcesz to zrobić jak najszybciej, dlaczego Imperator miałby przejmować się tym, jak podczas przesłuchań traktuje się przestępców?
- A czy ktoś ci podpiekał stopy? – spytał z satysfakcją Thorn. Widocznie rozmowa szła tak, jak to sobie zaplanował. – Wyrywali ci może paznokcie, zrywali skórę płatami, przecierali gałki oczne kamieniami? Nikt tu nie używa tych „skutecznych” metod Sigmarytów. Tutaj ludzie są kulturalni i cierpliwi. Mam nawet taką teorię… - Ściszył konspiracyjnie głos. – Oni trzymają tu nas tak na przyszłość. Wiedzą, że coś wiemy, tylko nie wiedzą, co. I przesłuchują nas, żeby wyciągnąć wszystko, wszystko, wszystko z naszych głów, i dopiero wtedy zdecydują, czy byliśmy przydatni, warci przetrzymywania przez te wszystkie lata, czy nie.

To była puenta, mocno podkreślona uśmiechem samozadowolenia. On naprawdę sądził, że tak to właśnie wygląda. Eryka pytano tylko o Franzestein, co podważało słuszność tej teorii. Kimkolwiek byli więziący go ludzie, doskonale wiedzieli, czego chcą. I może ich sposoby nie były tak brutalne jak w przypadku niektórych inkwizytorów czy kapłanów, to jednak zasada domniemanego kłamstwa obowiązywała – jeśli twoje zeznania nie pasują do ich wersji wydarzeń, zakładają, że kłamiesz. Więc pytają znowu. I znowu. I znowu…
Ale zdecydowanie wiedzą, czego chcą, chociaż faktycznie, w przeciwieństwie do Inkwizycji, lepiej dbają o swoich „informatorów”. W końcu chcą tylko informacji ,nie „oczyszczenia Imperium ze wszelkiego plugawego chaosyckiego śmiecia”.

Bauer zamyślił się. Czyż zasłyszane opowieści i własne doświadczenia nie przemawiały na niekorzyść kultu? Bo o ile fanatyzm z opowieści może być kompletnie zmyślony, o tyle to, co sam widział, co przeżył… Wierzył, że intencje Sigmarytów i ludzi dla nich pracujących są czyste, że czasem trzeba zrobić coś w zwykłych warunkach niedopuszczalnego, aby tylko uniknąć większej krzywdy. Tylko czy, mając niepodważalną władzę na terenach Imperium, Inkwizycja nie przesadza? Czy palenie całej wioski w której ukrywał się jeden chaosyta to nie za dużo? Oczywiście, nie zawsze tak się dzieje – najlepszym przykładem Biberhof – ale nawet w nowicjacie czytał w kronikach o przypadkach, kiedy tak czyniono, i Kult nawet nie próbował tego ukryć przekonany o słuszności owego zabiegu. Bo były i historie, gdzie poprzestano na ukaraniu winnego, a rok później Chaos rozbudził się tam w zdwojonej sile. Nikt nie wiedział, czy to uczeń pojmanego, czy naśladowca, nie było dowodów na nic. Po prostu, pewnego dnia jedna część wioski rzuciła się do gardeł drugiej, dzieci na ojców, ojcowie na braci, a żony na dzieci… Zginęli wszyscy poza jednym, zwykły rolnik, który cały we krwi pomaszerował do najbliższej świątyni Sigmara. Wzrok miał niewidzący, krok chwiejny, a gdy po całym dniu marszu dotarł do celu, poderżnął sobie gardło, znacząc brunatną krwią drzwi świątyni. Chaos rozkwita w ludziach, lecz co najgorsze, dostrzeżesz to dopiero, gdy będzie za późno.
Czy kultysta pojmany i stracony rok wcześniej miał jakiś związek z tym, co się stało? Czy nieświadomie sprowadził na sąsiadów szaleństwo, które powoli rozkwitało w nich przez cały ten czas? Czy może inny chaosyta rzucił na nich urok, chcąc potem wytknąć kultowi nieudolność w walce ze złem, zdyskredytować cały Zakon, czyli swojego głównego adwersarza, napuścić ludność przeciwko nim? Tego nikt nie wiedział, i dlatego niektórzy Inkwizytorzy, może nawet kapłani, woleli spalić całą wieś. Ot, tak dla pewności. I szczerze mówiąc, Eryk był w stanie zrozumieć ich podejście. Ale czy on byłby w stanie wydać taki rozkaz?

Gdy zadał sobie to pytanie, Thorn rzucił się na niego. Zdołał złapać go za głowę i dwukrotnie uderzyć o kamienną ścianę, nim nowicjusz podjął jakąkolwiek walkę. Szarpnął się odruchowo, żeby strącić z siebie intruza, jednak jedynym efektem było to, że on sam został przygnieciony do siennika. Machając pięściami na oślep zdołał trafić Thorna w szczękę, jednak ten nadal siedział na nim, blokując mu ręce i uśmiechając się chytrze. Nie atakował, jakby napawał się dominacją, i starał się tylko utrzymać na wierzgającym coraz słabiej współwięźniu. Szczęknął zamek, dwóch strażników w oka mgnieniu wyniosło Thorna, którego uśmiech powoli przemieniał się w maskę obojętności i spokoju.

Plusem całej sytuacji był fakt, że Bauer miał całą celę dla siebie.



Zajazd „Ziewający Zając” teraźniejszość

Przez moment Aldric pomyślał, że Detlefowi coś się po prostu przyśniło. Na parterze wszyscy w spokoju zajmowali się sobą, może poza śpiewającymi ponure pieśni, których głosy dominowały w pomieszczeniu. I najwyraźniej to owe głosy, i szczelnie pozamykane okiennice, sprawiły, że nikt na wołanie z podwórza nie zareagował. Bo o tym że zagrożenie było realne dowiedzieli się wraz z otwarciem drzwi. Martwy strażnik, ranni traperzy, z czego tylko jeden jeszcze stojący o własnych siłach, otwarta cela oraz niespodziewany oponent - elf. Zbiega nie było widać, jednak po odgłosach walki dochodzących ze stajni Aldric mógł się domyślać, gdzie udał się zaraz po uwolnieniu.
- Pomocy! Do broni kto może, rannego mamy! - wrzasnął Lutzen do środka karczmy. Nie mógł jednak czekać na ewentualny odzew, ruszył na elfa. Gdyby udało się uratować choć jednego trapera, dowiedzieliby się przynajmniej, co się stało. Ramię w ramię towarzyszył mu Detlef ściskając miecz w dłoniach. Zdecydowali się obaj zaatakować elfa, licząc, że w trójkę szybko sobie z nim poradzą i będą mogli ruszyć do stajni. Niestety, nie wszystko poszło jak by tego chcieli...

Po pierwsze, leśnik, gdy tylko zaangażowali się w potyczkę i zwrócili na siebie uwagę elfa, podbiegł do rannego kompana. A po drugie. elf był wymagającym przeciwnikiem, a nawet więcej - był od nich zwyczajnie lepszy. Świadomie pozostawał w defensywie, licząc na swoje doświadczenie i kontrataki, podczas gdy oni nie mieli wyjścia tylko atakować, w końcu to oni byli pod presją czasu. Już po pierwszym chybionym ataku Lutzen wiedział, że nie zdołają pomóc biedakowi w stajni, liczył jednak, że sam złoczyńca tak łatwo się nie wymknie. W końcu wyjazd z posesji był tylko jeden, w miejscu, gdzie walczyli. Będzie musiał przejechać obok nich, a więc narazi się na ich ataki.

Kolejna wymiana ciosów i kolejne trafienie, tym razem cięcie Morryty faktycznie dosięgło skóry, pozostawiając ranę na ramieniu elfa. Ten jednak odpłacił mu się dwoma celnymi uderzeniami, zupełnie, jakby uznał, że nie może się dalej bawić i pokazał pełnię swoich umiejętności. Szybki wypad i szermiercze cięcie z góry na głowę, przy którym tylko spóźniony uskok uchronił przed wbiciem klingi w czaszkę, następnie cięcie poziome na odkryty korpus wytrąconego z równowagi Detlefa. Mężczyzna cofnął się oszołomiony, wychodząc poza zasięg kolejnych ataków. Lekko zgięty trzymał się za brzuch, a twarz miał już całą pokrytą krwią, spływającą z rany na czubku głowy.

Bauer nie był w stanie wesprzeć towarzysza, wszystko stało się w momencie, gdy wracał do bojowej pozycji po swoim niecelnym ataku. Siekiera nie była tak poręczna jak miecz, co i tak nie miało wielkiego znaczenia - przez ostatnie trzy lata nie miał w dłoniach żadnego z nich.
Zdołał zauważyć ludzi tłoczących się w drzwiach. Gapie nie rwali się do walki, bo i czemu mieliby narażać się dla obcych? Ale i odejść nie mogli, bo to zawsze jakieś widowisko, będzie o czym porozmawiać. Z wewnątrz słychać było przepychającego się łowcę, jednak skoro tak długo mu to zajmowało, Eryk nie liczył, że przybędzie na czas, bowiem w tej właśnie chwili drzwi stodoły otworzyły się na oścież. Zbieg wyjechał z nich na koniu, starając się narzucić mu swoją wolę. Wystraszony rumak obracał się i wierzgał, jeździec jednak nie dawał za wygraną, przez co po chwili koń ruszył w stronę walczących.

Edmund już po zranieniu wyraźnie wycofał się z walki, co już samo w sobie nie pasowało do dawnego Edmunda. On nie odpuszczał, niezależnie od sytuacji. Kontrolował swój strach, wręcz czerpał z niego siłę. No i był przygotowany do walki pod względem fizycznym. A teraz? Oparty o ścianę karczmy, dyszący i patrzący nieprzytomnymi oczami na otoczenie. I mina, jakby nie mógł uwierzyć, jak mógł zostać ranny. Brak kondycji można zrzucić na karb pracy w klasztorze, ale zachowanie? Gdzie jego upór, gdzie determinacja? Została tylko intuicja w walce, bo i praca nóg była na poziomie parobka, a Eryk pamiętał, że była to mocna strona Kaninchera.

Nagle ujrzana zmiana w przyjacielu, nadjeżdżający koń i stojący naprzeciw wojownik. Wszystko działo się szybko, jak widać, za szybko dla Aldrica. On też się zmienił, na wielu płaszczyznach. Bo przecież czy kiedykolwiek coś rozproszyło jego uwagę podczas potyczki? Skupiał się na celu, potrafiąc szybko wybrać ten najważniejszy, jeśli było ich kilka. A teraz...

Gdy chciał odskoczyć, ciało chciało odskoczyć, było już za późno. Stopa wykręciła się lekko w błocie, stracił równowagę i został potrącony przez nadbiegającego ogiera. Chwilę zajęło mu podniesienie się z ziemi, co wykorzystał Luden - z Aldricem leżącym na ziemi miał czyste pole do rzutu w uciekiniera. Jednak czy to złe wyważenie sztyletu, czy też brak umiejętności, grzecznym jest powiedzieć tylko, że chybił. I że prawdopodobnie rzuconej broni nie znajdzie...

Elf wykorzystał stworzone zamieszanie i ruszył pędem w stronę otwartej stajni. Lutzena zdziwiło, że uciekinier nie zabrał też konia dla wspólnika, jednak nie miał czasu się nad tym zastanawiać, musiał działaś. Koń, wystraszony po zderzeniu z nim, zatańczył na tylnych kopytach, jednak jeździec nie dał się zrzucić, ba, ze spokojem starał się opanować ogiera. Teraz jednak była szansa, aby go trafić. Oczywiście, koń mógł obrócić się w jego stronę i uderzyć kopytem, jednak Bauer już dawno przestać martwić się takimi szczegółami. Podejmie ryzyko, bo woli umrzeć brnąc do celu niż żyć dzięki tchórzostwu. Skoro chciał służyć Sigmarowi, musiał być tym, który reaguje, który działa kiedy inni nie mają odwagi. I chociaż nie chciał mieszać się w śledztwo, wyróżniać na tle innych bardziej niż to robił przez samo towarzystwo nowicjusza Morra, to nie mógł nie zareagować na bezpośrednie zagrożenie, stać jak inni i być tylko obserwatorem. Tyle w nim zostało ognia - wystarczająco, aby nadstawiać za innych karku.

Biorąc zamach usłyszał jeszcze krzyk Detlefa:
- Ludzie, pomocy! Zbieg ucieka! Elf morderca!

Czy ktoś ruszy się, aby pomóc? Nie. Naiwnym było nawoływać, jedyne co dał jego krzyk przed rozpoczęciem walki to rozrywka dla oglądających, pewnie nawet nikt nie kwapił się pomóc rannym leśnikom. A może łowca zrobi niespodziankę i wreszcie się na coś przyda? Z nim było coś bardzo nie tak, i na jego pomoc Lutzen nie liczył. Zresztą, nie oczekiwał pomocy, nawet od Detlefa. Teraz był zdany na siebie, a jedyne wsparcie mógł uzyskać od Sigmara, jeśli ten jeszcze się od niego nie odwrócił...
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.

Ostatnio edytowane przez Baczy : 24-01-2016 o 21:52.
Baczy jest offline  
Stary 30-01-2016, 19:06   #27
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację

Gdyby Grungni chciał, żeby krasnoludy były biegaczami długodystansowymi dałby im dłuższe nogi.

Przez pierwsze Arno dni głęboko wierzył w to stwierdzenie. Powracając do karczmy powstrzymywał się, by nie wracać na czworaka przynajmniej pierwszego dnia.
Tego samego dnia okazało się, że mają po nim biegać ludzie. Od początku nie podobał mu się ten pomysł, lecz finalnie okazało się to najprzyjemniejsze z ćwiczeń. Jak już wiadomo było jak się do tego zabrać. Wbrew pozorom było to zadanie bardziej oddechowe niż wymagające siły mięśni.

Ważne było, by nauczył się przyjmować ciosy na korpus z wydechem, o czym wcześniej nie miał pojęcia.
Tego nie nauczył się podczas burd.

O ile dyskusyjną kwestą było to, iż khazadzi nie nadawali się na długie dystanse, o tyle w przypadku skoków sprawa nie pozostawiała najmniejszych wątpliwości. Mało nie wybił sobie zębów skacząc przez durny kawałek sznurka.

Nie tego się spodziewał. Chciał nauczyć się walczyć, a nie biegów przez przeszkody.

Z czasem jego podejście się zmieniało. Drugiego dnia utrzymywało się dalej niezachwiane, gdy gonił go trójnogi buldog, a ludzie gapili się na niego jak na idiotę znowu obiegającego Hergig. Później nie było lepiej, choć się na to nie zanosiło.
Pompki nie były dla niego nowością i zabrałby się do nich z ochotą, gdyby nie to, ze chętnie by odpoczął. Na domiar złego okazało się, że zardzewiał mocniej niż mu się wydawało. W końcu nie miał styczności z aktywnością fizyczną przez bardzo długi czas.

Obudziła się w nim nadzieja, gdy miał stanąć w ringu. Zgasła, gdy okazało się, iż nie będzie mógł się bronić, a koledzy będą okładali go dechami.

Dnia trzeciego teza postawiona dnia pierwszego została poddana w wątpliwość. Nieśmiało, ale jednak.
Wieczorem po okładaniu dechami czekał go pierwszy pojedynek. Na to czekał od początku.

Pierwszy wyprowadzony przez Arno cios okazał się zaskoczeniem. Nie dla przeciwnika, ale dla niego. W ogóle nie trafił. Za drugim razem też. Podobnie za trzecim.
Za każdym razem uderzał tam, gdzie przeciwnika już nie było. Wielokrotnie Hammerfist powstrzymywał odruchy nieczystej, lecz skutecznej walki, które dawały mu szansę na zwycięstwo. Tu jednak nie o to chodziło. Już dawno nikt go tak nie sponiewierał jak tego dnia.

Potem jednak było tylko lepiej. Już nie zastanawiał się nad tym czy Grungni stworzył go do biegania czy nie. Wieloletnie zaprawienie w wysiłku fizycznym okazało się być tylko uśpione. Zostało obudzone i usprawnione w twardy sposób przez Gussa.
Nawet piątego dnia treningu udało mu się pokonać młodzika, od którego dostał baty jeszcze dwa dni wcześniej.
Ludzie nie patrzyli na niego jak na skretyniałego krasnoluda człapiącego niemal na czworaka potykającego się o własny, wywalony jęzor. Nawet przyłączali się do biegu, który to Grimm nawet polubił.

Szóstego dnia był pewien, że wrócił do dawnej formy, a nawet ją przewyższył. Guss działał cuda i dał mu nową pasję.
Teraz jego dzień rozpoczynał się od treningu, który przestał być mordęgą, zaś walki sportowe przestały być wyzwaniem. Wydawało mu się nawet, że trochę schudł. W końcu oprócz treningów musiał zmienić sposób żywienia. Obecnie podstawą było głównie mięso i jaja.

Tego też dnia postanowił w przerwie porozmawiać z trenerem. W końcu był tutaj w konkretnym celu.

- Szklanej widziałem walkę Szczęki. Niespodzianką był wieczoru sporą. Może wyście przygotowywali do walki go, Herr Guss? - zapytał khazad.

- Nie, z moich chłopaków... - rzucił ręcznik na ławę, aby poprawić mocowanie worka treningowego. - ... nikt by się nie podłożył. Wiedziałbym o tym.

- Racja to. Na uczciwą walka ta nie wyglądała. Adolfka Marvela trenował kto?

- Nie wiem czy w ogóle ktoś go trenował. Gdyby częściej tu walczył, to może i bym poznał, bo jak ktoś się podkłada, to wprawne oko, jak moje łatwo bo to wyłapało. - Guss klepnął Arno w ramię.

Na tym jednak pomoc się nie zakończyła. Jak przyszło na trenera, ważniejsza od teorii była praktyka. Guss pokazał Hammerfistowi sygnały oznaczające, iż ktoś podkłada walkę. Były to bardzo proste, lecz dość różnorodne znaki.

Mogły to być ciosy wyprowadzane z rozmachu dające przeciwnikowi więcej czasu na ustawienie obrony lub wyprowadzenie ataku wyprzedzającego, wskazywanie miejsca uderzenia za pomocą wzroku czy czytelnych ataków. Podkładający uderzał w blok zamiast w miejsca nieosłonięte, próbował wyprzedzić cios przeciwnika wtedy, gdy nie było na to szans. Czasem udając pomyłkę lub wyczerpanie opuszczał gardę, kiedy pięść leciała w jego stronę.

Jednak najbardziej charakterystycznym znakiem były nogi. Podkładający mało nimi pracował, przez co był łatwiejszym celem.

Wieczorny sparing przyniósł Arno kolejne zwycięstwa nad jego kolegami. To był dobry moment na rozmowę z nimi.

- Znacie z zawodnikami innymi się? - rozpoczął.

Większość stwierdziła, że nie.

- Pracowałem kiedyś z Tygrysem. - powiedział jeden. - A co?

- O Cudo zapytać chciałem. Walka ta podejrzana mi wydawała się. Szczęka Szklana szans żadnych zdawał nie mieć się, a wygrał jednak - odparł Grimm.

Chciał zapytać chłopaków o trenera Marvela Adolfka lub kogoś z otoczenia boksera. Ewentualnie o kogoś, kto może wiedzieć więcej.

Wieczorem dnia siódmego przyszedł czas na prawdziwą walkę, w której miał wystąpić jako wychowanek Cyca.
Siedzieli wszyscy wspólnie zastanawiając się nad przydomkiem ringowym dla Arno.

- Cycu! - odezwał się młodzik, pierwszy przeciwnik, z jakim mierzył się Grimm. El Flaco zamilkł natychmiast pod nieprzychylnym spojrzeniem Hammerfista.

G. I. Johnson zmarszczył krótkie czoło powiększone o łysą czaszkę.

- Może Skała? - zapytał Wielki Mike.

- Może być - wzruszył ramionami khazad.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 31-01-2016, 18:34   #28
 
Icarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Icarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputację
Między walkami zawsze był tygodniowy odstęp. Czas który zawodnicy czy trenerzy wykorzystywali do maksimum. Przygotowywali się do walki ćwicząc i wylewając swój pot. Alex nie był zawodnikiem. Więc miał nadspodziewanie dużo wolnego czasu. Określiłby się sam mianem "szlachcica na dorobku". Taki natomiast nie może siedzieć na tyłku i trwonić pieniędzy. Hańbić imienia rodu i wszczynać bójek...

Po pierwsze nie miał rodu, ani nawet rodziny. Tę zamierzał dopiero założyć. Po drugie trwonić, też nie bardzo było co. Miał przy sobie sporo złota. Jednak "sporo" jak na zwykłego chłopa, względnie ubogiego mieszczucha. Bo jak na szlachcica to ledwo trochę drobniaków. Jego dewizą życiową, nabytą w ochronie było "obserwować i wyciągać wnioski". Jego obecnym terenem działań nie była już karczma. Wyszedł szerzej w miasto. Pytania które mógłby zadawać odnośnie ich problemu, były zbyt bezpośrednie. Prędzej niż odpowiedzi zobaczyłby... swoje wybite zęby. Niestety trudne pytania, poparte złotem trzeba mieć komu zadać... Co ograniczało możliwości. Chodził zatem po mieście i miał otwarte oczy i umysł. Zamkniętą miał tylko sakiewkę i dobrze schowaną. Trochę groszy w zapasowej miał u pasa. Żadna strata, gdyby ktoś ją skradł. Wsłuchiwał się w plotki, czytał ogłoszenia. Przemierzał targowiska i karczmy. Cóż nowego dochodowego "zlecania" nie znalazł. Nikt o takich nie pisze na słupach. Dowiedział się co nieco o najnowszych dostawach łopat, świetnych wypiekach babci Ingi. Nawet przeczytał ostrzeżenie! O domokrążcy sprzedający specyfik na porost włosów. O dziwo nie działał i wywoływał jedynie sraczkę. W jednej z karczm gdzie przeszedł przez wiele drażliwych tematów... Hans to ścierwo oszukuje w karty. Klemens pobił Berta. I tym podobne rewelacje. Gdy Alex sam już był obity znojem dnia i ciężarem miejscowych historii... W desperacji nad ciemnym piwem powiedział komuś, że był ostatnio w "Młodym Cycu". O dziwo rozmówca będący karczmarzem który właśnie wycierał kufle rzekł mu...
- U tych Tileańczyków znaczy Barzinich. Słyszałem ja co nieco, słyszałem.
Alex momentalnie spojrzał przytomniej w końcu trafiła mu się jakaś poszlaka.
- Barzinich powiadacie, tam chyba kto inny szefował Kasper jakiś.
Karczmarz tylko się zaśmiał.
- Mało wiecie panie. Jak mówię, że Barzini to wiem co mówię. To ich dzielnica. Opiekują się miejscowymi w tym również i moim lokalem. Żadna to wielka tajemnica. Wszędzie jest tak samo. W każdym mieście. Różni się tylko lokal i opiekun.
- Od niedawna jestem w mieście -wskazał ręką na kufel by karczmarz mu dolał. Choć był dopiero w połowie zapłacił za niego srebrnika. - Lubię nietypowe rozrywki. Ci Barzini to nie oprychy rozumiem. Dobrze wiedzieć, że na odchodne w łeb nie dadzą. Sakiewki nie zabiorą, profesjonaliści.
Karczmarz się zamyślił nie za bardzo wiedział co może odpowiedzieć. Wiedział może więcej ale to nie spowiedź.
- To dynamiczni ludzie. Działają od dwóch lat. A już się z nimi na całym mieście liczą. Powoli paluszki wpychają i do innych dzielnic.
- A ten Barzini słyszeliście coś o nim?- tym pytaniem Alex spalił rozmowę.
- Nieuchwytny nikt nie wie jak wygląda. - powiedział karczmarz jakby z uznaniem. Schował srebrnika podziękował i uciął rozmowę.

Alex myśleć umiał. Ta krótka rozmowa dawała mu znacznie więcej informacji niż się z początku wydawało. Tileański gang działał zapewne agresywnie i z rozmachem. Zbudowanie dużych wpływów, szacunek na mieście i to w dwa lata. Sukces swego rodzaju nie przychodził łatwo i... bez strat. Uszczerbku szeroko rozumianego również dla miejscowych. Bowiem tam gdzie zyskiwali wpływy Tileańczycy, ktoś inny musiał je tracić. Nieuchwytność i anonimowość dowództwa na odwet narażała szeregowych pracowników. Na ich miejsce i miejsce ich "sierżantów" można wszak zatrudnić nowych. Taka wymiana cios za cios nie była niczym nowym w mieście. Szlachcic spodziewał się, że zapewne w to właśnie wdepnęli. Ktoś jedynie wyprowadzał właśnie cios w inne miejsce niż gęba czy plecy drabów. Atakował sakiewkę miejsce gdzie boli najbardziej. Dalej mógł już tylko spekulować. Czy był to atak pojedyńczy, wyprowadzony od niechcenia. A może jeden z wielu? Szersza akcja wymierzona w Barzinich. Remedium w postaci Alexa i jego grupy zostało wybrane dobrze. Jeśli im się uda, zapłacą im dobrze. Zyskają spokój w biznesie więc trud opłacalny. Jeśli im się nie uda.. i ktoś kompani zaszkodzi czy zabije nawet. Cóż strata żadna wszak oni nie nasi... Najemnicy ino jacyś. Uśmiechnął się sam do siebie. Dopił piwo i poszedł podzielić się spostrzeżeniem z kompanami. Powie im po walkach. Wszak zamierzał postawić trochę złota na Arno. Jeśli mają go łamać, niech chociaż napełni kieszenie.
 

Ostatnio edytowane przez Icarius : 31-01-2016 o 20:42.
Icarius jest offline  
Stary 01-02-2016, 03:59   #29
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację




Kaldezeit, 2521 roku K.I.
Wielka Baronia Hochlandu
Hergig "Pod Cycem"

Z nadejściem wieczoru Arno zaczął odczuwać pierwsze oznaki stresu. Walczył już kiedyś, jako gladiator, lecz w tym sporcie, zgoła innym, a tak podobnym, jeszcze nigdy. Zdecydowanie nie pomagali w tym goście w karczmie, których podekscytowanie z góry słychać było doskonale w pokoju zawodników.
Krasnolud miał okazję przyjrzeć się w z bliska zawodnikom. Z co najmniej jednym z nich miało mu przyjść walczyć wkrótce. Niektórych widział w zeszłym tygodniu, innych po raz pierwszy. Wśród nowych między innymi, był opalony, ciemnowłosy Tilleańczyk, blondyn z północy zaciągający z kislevskiego, o tak zakazanej gębie, że co bardziej zajęcze serce mogło stracić ochotę do walki stając przeciw niemu, pod wpływem krzywego spojrzenia brutala. Z tych rozpoznawalnych facjat poznał oczywiście aktualnego mistrza Cyca, czyli „Grzmota” Frazenburga, Toda „Tygrysa” Gołota, Marvel „Cudo” Adolfek, Klaudiusza Gwoździka. Był też Dieter „Szklana Szczęka” Minter, który z bliska mimo wszystko mógł sprawiać wrażenie, że jego przydomek jest raczej cyniczny, lub zarezerwowany przeciwnikom.

Kiedy tłum wlał się do piwnicy, choć go nie widział, lecz słyszał, Hammerfist czuł, że gęstą, atmosferę, co udzielać zaczynała się podenerwowaniem w szatni, można było kroić nożem.

Chłopcy ze Stirlandu zajęli swoje umówione miejsca obserwacyjne w męskim tłumie „Cyca” wokół ringu i gotującego się do przyjmowania zakładów bukmachera.

Kasper, tak jak zeszłego tygodnia, wszedł do ringu i wyjaśnił gawiedzi zasady walki i obstawiania. Potem przyszła kolej na rozstawienie zawodników i ich notowania.

- W otwierającym dzisiejszy wieczór pojedynku rundy pierwszej na deskach w arenie stanie tilleański najemnik Toni Mordini dwa do pięciu przeciwko znanemu tutejszej publiczności Dieterowi Minterowi, za którego wypłacamy dwa do jednego!

Carstain przetasował karteczkę i kontynuował.

- W drugim zwarciu zobaczymy Josefa Frasenburga – poczekał aż przycichną wiwaty i pełne agresji krzyki zebranych – naszego niepokonanego mistrza – ciągnął dalej – trzy do jedenastu, przeciwko Klaudiuszowi Gwoździkowi dwa do jednego!

Skryba na skrzynce zaczął odbierać już pierwsze zakłady, a karczmarz przestawiał nowych zawodników.

- W trzecim pojedynku zatańczy na arenie debiutujący wychowane Cyca, Arno „Skała” Hammerfist za którego płacimy trzy do jednego, z Todem „Tygrysem” Gołotem.

- Przydzwoń mu Młotem Sigmara!!! – ktoś huknął tubalnie, na co siedzący w szatni Tod obrócił lodowate wzrok na krasnoluda.

- Za Gołota płacimy dwa do siedmiu. A w ostatniej walce wystąpi Drago „Nors” Illiev z północy z notowaniem jeden do czterech przeciw Marvelowi „Cudo” Adolfkowi z trzema do jednego.

Pierwsi zawodnicy, wśród zwierzęcej owacji żadnych widowiska gapiów, weszli na arenę i rozpoczęła się walka bez pardonu na gołe pięści.




Kaldezeit, 2521 roku K.I.
Wielkie Księstwo Talabeclandu
W "Ziewającym Zającu" przy Starej Leśnej Drodze

Stojący plecami do gapiów Kannincher, mimo zamieszania wyłowił czyjeś słowa, że zaszlachtowany rolnik podobno posiadał mapę skarbów.

- Ciekawe co się z nią stało? – krzyknął podekscytowany patron.

Eryk doskoczył do tańczącego na zadzie konia i podskoczył ku jeźdźcowi. W wciągniętej ręce, przedłużeniem której był trzon siekiery, z rozmachem sieknął, drugą dłonią uczepiwszy się siodła. Żelazne ostrze trafiło we wzniesioną rękę zbiega. Jucha od razu trysnęła z rany, Bauer był pewien, że wrąbał się w kość, mężczyzna z krzykiem puścił wodze i zaraz potem spadł pod tratującego kopytami w błocie konia.

- Nie zabijaj! – darł się doprowadzony przez Strażników Dróg bandyta.

Łowca nagród wypadł przecisnąwszy się przed gości Zająca. Miecz włożył do pochwy i sięgnął po kajdany, lecz nie kwapił się podejść bliżej, aby nie zarobić kopniaka od szalejącego ogiera, przed którym kulił się w kałuży jego jeździec.

W międzyczasie Edmund zaś zobaczył, a raczej dosłyszał, dobiegające z ciemności od strony głównej bramy zamieszanie.

- Pani, ale gdzie?

- Zoabczysz! Bez dyskusji! – zniecierpliwiony głos arystokratki nie mógł być bardziej władczy.

- Ale ja nie chcę! – rozpaczliwie i błagalnie prosiła niewiasta.

Kanincher mógłby przysiąc, że w mroku dostrzegł znikające za uchyloną bramę kobiety.
Za elfem nikt nie biegł.






[/center]
 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline  
Stary 05-02-2016, 14:49   #30
 
Evil_Maniak's Avatar
 
Reputacja: 1 Evil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputację


późny Pflugzeit, 2519 roku K.I.
Prowincja Wissenland
Nuln, dzielnica Faulestadt

Detlef siedział mieszając drewnianą łyżką w zupie, która przypominała raczej rozwodnioną świnię, niż jakąkolwiek odmianę pierwszego dania. Pojedyncze ziarna kaszy pływały w półprzezroczystej brei okraszonej kawałkami wieprzowiny. Największym kawałkiem świńskiego mięsa była racica ugotowana w całym wywarze, a radośnie leżąca na dnie talerza.

- Coś nie tak? – pytanie padło z ust kelnerki.

- Zjem wszystko co mi przyniesiesz – Luden odpowiedział z całym swoim czarem, a kelnerka odpowiedziała zalotnym uśmiechem znikając za ruchomymi drzwiami kuchni. Chłopak westchnął ciężko.

Świeżo upieczony Morryta siedział w zatęchłym kącie portowej karczmy – „Kopnięcie Muła”. Słońce niedawno wstało, więc oberża ogólnie rzecz biorąc była pusta, oprócz nielicznych stałych bywalców, bądź też osób, które zwyczajnie nie miały gdzie się podziać o tej godzinie. Aktualnie w przybytku przebywały cztery postaci, nie licząc nowicjusza i ludzi z obsługi. Jedynie wieczorami miejsce wypełniało się po brzegi, gdy w naprzeciwległym stadionie snotballa rozgrywały się mecze, a kibice musieli dać upust narastającej frustracji, czy też nieokiełznanej radości. Detlef siedział tutaj jednak z kilku innych powodów, i bynajmniej nie była to tutejsza kuchnia.

Po pierwsze była to jedyna tawerna w dzielnicy portowej na jaką było stać nowicjusza. Chłopak żył jedynie z datków jakie otrzymywał po wykonanej posłudze przy zmarłych, a że jego klientela składała się z ludzi najniższych stanem to jego życie skupiało się raczej na brązowych pensach, aniżeli złotych koronach. Wyłącznie najbardziej majętni mogli sobie pozwolić na pogrzeb godny zapłaty w Karlach, jednakże lwią część przeznaczana była na kapłanów i świątynię, a ochłapy spadały do rąk młodych Morrytów.

Po drugie było to jedyna tawerna w dzielnicy portowej do której mógł wejść. „Soczysty Krasnolud”, jak sama nazwa wskazywała, skupiał raczej przybyłe khazady i człowiek nie był tam zbyt mile widziany. Plotka głosiła, że odbywają się tam nielegalne walki w okręgu. Inni zaś mówili, iż krasnoludy uprawiały tam pojedynki na głowy podczas pijackich sesji. Natomiast „Dziura Nuln”, wbrew swojej nazwie, była wysublimowaną trunkodajnią pełną arystokracji i burżuazji z różowymi podniebieniami. Osobnik pokroju Detlefa nie przekroczyłby nawet progu, pomimo odbywanego nowicjatu. Odrzuciłby go nie tylko barczysty ochroniarz w wejściu, ale też znany zapach czarnego lotosu.

Po trzecie była to jedyna tawerna, która była po drodze do dwóch cmentarzy znajdujących się na obrzeżach miasta. Nadal nieprzepełnione Ogrody Morra dzielnicy Faulestadt wraz z niewielką kaplicą przy południowej bramie miasta oraz opuszczony cmentarz na klifie z pięknym widokiem na rzekę Reik. Obydwa te miejsca zapewniały nowicjuszowi zarobek, więc musiał je odwiedzać czy tego chciał czy też nie.

Po czwarte, ostatnie i najważniejsze, była to jedyna tawerna w jakiej pracowała Annabella Mahler. Zauroczenie dopadło Detlefa niczym strzała wypuszczona z długiego łuku. Wpierw podziwiał jej ciało, przyglądając się wszystkim krągłościom z pełnym zachwytem i uwielbieniem. Jasne włosy falowały z każdym drgnieniem, a plisowana suknia od niechcenia ukazywała kawałki nagiego ciała dziewczyny przy gwałtowniejszych ruchach. Następnie Annabell odezwała się zalewając uszy Morryty głosem niczym miód. Z każdym słowem kolana nowicjusza odmawiały posłuszeństwa i miękły jak rozgotowana kapusta.

Od tamtego czasu Detlef Luden przychodził do „Muła” jak najczęściej tylko mógł. Poświęcał się i jadł serwowane posiłki, które pomimo faktu, iż przynosiła je najpiękniejsza kobieta tego świata to smakowały jakby były już raz przetrawione. Przychodził nawet czasami w noc snotballa, mimo braku jakiegokolwiek zainteresowania tym sportem, upewniając się jedynie, że dziewczyna jest bezpieczna i nikt się jej nie uprzykrza. Ich wspólne rozmowy ograniczały się do pojedynczych zdań opiewające tematy pokrewne do pogody, jadła i klienteli tutejszego przybytku, gdyż Detlef nie potrafił zebrać w sobie wystarczająco dużo odwagi, aby poprosić dziewczynę o coś więcej.

Dziewczę przemykało pomiędzy stołami to donosząc posiłki klientom, którzy najwyraźniej nie mieli kubków smakowych, rozdając kufle piwa zdesperowanym alkoholikom pragnącym zatopić swoje smutki w tanich napojach wyskokowych czy też sprzątając karczmę z wszelkiego brudu. Dzisiejsza noc miała być wyjątkowa, dlatego też dziewczyna czyściła podłogę z jak największym zapałem. Wieczorem mieli grać Artylerzyści , czyli nieoficjalna reprezentacja Cesarskiej Szkoły Artylerii, przeciwko zespołowi wystawionemu przez Krasnoludzką Gildię Inżynierów. Zwykły przyjacielski mecz snotballa. Pod stadionem od samego rana krążyli sprzedawcy pamiątek, szalików i kastetów. Detlef obserwował Annabell, a gdy ta pochwyciła jego wzrok uśmiechała się promiennie, co z kolei sprowadzało czerwony rumieniec na lica nowicjusza.

Dawniej jako Edmund szczycił się swoim bezpośrednim podejściem do kobiet. Banickie życie z prawem na bakier wymagało bardzo prostolinijnych rozwiązań. Czasami wystarczyło kilka zręcznych słów i polny kwiat, aby zaprosić dziewkę na samotny spacer po lesie czy wspólną inspekcję siana w pobliskiej stodole. Od tamtego czasu wiele się zmieniło. Teraz mężczyzna przedstawiający się jako Detlef Luden nadal mógł być określany mianem przystojnego, ale dołączany był do tego prostego opisu drugi przymiotnik – otyły. Od niefortunnego festiwalu kiełbasianego we Franzenstein młody nowicjusz nie potrafił powstrzymać się od jedzenia, zapychając swoje policzki niezliczoną ilością żywności. Dzięki temu urósł mu dość pokaźny bauch, jak zwykła mawiać jego matka, a twarz zyskała nieco szerokości zakrywając wystające kości policzkowe. Nowe przymioty obniżyły samoocenę dawnego banity i Detlef musiał ograniczyć się do tęsknego wzdychania do wybranki swojego serca.

Annabell krzątała się chwilowo po kuchni, karczmarz Siggurd wycierał kufle brudną szmatą, a kislevski wykidajło Egor dłubał groźnie nożem siedząc oparty o szynkwas. Młody Morryta wylizał talerz do czysta, ułożył zapłatę za posiłek z nieznacznym napiwkiem w malutką wieżyczkę i opuścił budynek. Chłopak ukrył się w czarnym kapturze zanim deszcz zrosił mu twarz.





Kaldezeit, 2521 roku K.I.
Wielkie Księstwo Talabeclandu
Karczma „Ziewający Zając”

Pieprzone zwłoki. Detlef miał już do czynienia z ofiarami morderstw. Wbrew obiegowej opinii była to bardzo częsta przyczyna śmierci, bez względu na majętność. Morryta podczas swojego nowicjatu zszywał podcięte gardła, maskował wypalone kawałki twarzy, układał urwane kawałki ciał próbując ułożyć ludzkie puzzle. Nigdy jednak nie spotkał się z czymś takim. Zerwane płaty skóry z pleców nie chciały współpracować z resztą truposza. Gdyby nie Aldric musiałby szukać jakiegoś sposobu na przytwierdzenie wyciętych „skrzydeł”. Wspólnie udało im się ułożyć Felixa na środku łożka, a następnie owinąć zakrwawioną pościelą. Detlef nie był przygotowany na przygotowywanie zwłok w tak polowych warunkach. Mógł jedynie być pewien, że dusza tego nieszczęśnika trafi w dobre ręce. Modlitwa za jego duszę została wysłuchana z pewnością.

Pieprzona noc. Jakoby wiedźmy urok wisiał nad „Ziewającym Zającem”, a dzisiejszego wieczoru nastąpiła kulminacja klątwy. Śmierć zdawała się być częstym gościem tego przybytku, próbując nawet zabrać ze sobą karczmarza w płomiennym uścisku. Najwyraźniej znużona i niezadowolona z efektu wyszła na zewnątrz, gdzie przyjęła postać ostrza miecza, który dzierżył elf…

Pieprzony elf. W zaledwie kilku uderzeniach serca wyeliminował Detlefa z pojedynku. Chłopak mógł dziękować jedynie Morrowi, że nie przywitał swojego boga w jego ogrodach. Obydwa ciosy trafiły niczym grom z jasnego nieba. Gdy jucha z rany na głowie zalała mu oczy długouchy wykręcił mieczem kołowrotek i wbił swój ostry sztych pomiędzy fałdy koszuli. Złogi tłuszczu zadziałały niczym zbroja i zatrzymały ostrze zanim dosięgło narządów wewnętrznych, jednak tryskająca krew zmusiła nowicjusza od odwrotu. Zatamował wolną ręką upływ posoki, oparł się o ścianę budynku trzymając się za rozrośnięty brzuch i ciężko dysząc. Być może głęboko ukryty Edmund chciał walczyć, ale Detlef na wierzchu wiedział, iż martwy się nie przyda nikomu.


Scena jakieś Detlef i Aldric byli bohaterami uspokoiła się nieznacznie. Elficki wojownik uciekł w mrok posiłkując się magicznie usprawnionym wzrokiem. Idiota z kajdanami stał nad krwawiącym bandytą, a garstka gapiów rozglądała się szukając możliwego zagrożenia i kolejnej dawki taniej rozrywki. Ciszę nocy przerywało jęczenie więźnia, łkanie jednego z leśników i tupot podków rozjuszonego rumaka. Detlef podszedł do łowcy i położył mu dłoń na ramieniu.

- Elf uciekł w kierunku stajni, my się zajmiemy więźniem.

Morryta sięgnął po kajdany, będąc przekonanym, iż łowczy posłucha spokojnego głosu i popędzi za długouchym wojownikiem. Natomiast mężczyzna strącił rękę z ramienia i odsunął kajdany od zasięgu ramion Ludena. Nie wypowiedział przy tam nawet najmniejszego słowa, a swoją postawą wzbudził ogólne zdziwienie. Detlef musiał się powstrzymać przed odruchowym walnięciem skretyniałego łowcy niczym nieposłusznego dziecka. W między czasie Aldric uspokoił wierzgającego konia, a następnie poszedł w kierunku stajni. Morryta miał nadzieję, że poszedł zaledwie coś sprawdzić, a nie samemu walczyć z elfem.

Łowca z kajdanami zaczął skuwać bandytę, któremu rozcięte ramie obficie rosiło odzienie. Wierzgał się niczym ryba wyciągnięta z wody, jednak ostatecznie poddał się przeważającej sile i siedział na ziemi z rękami zamkniętymi w kajdanach. Detlef natomiast postanowił sprawdzić ciała leżące na podwórzu. Najpierw podszedł do ciała leśnika, przy którym jego towarzysz stał zdenerwowany. Mężczyzna trząsł się ze złości, a pojedyncze łzy wpadały między włosy rosochatej brody. Morryta wykonał znak Morra nad ciałem i przygotowywał słowa otuchy.

Nieznaczny świst rozerwał mrok. Strzała ugodziła stojącego leśnika prosto w ucho przebijając mózg. Mężczyzna jedynie stęknął, padł na kolana, aby następnie upaść bokiem prosto w błoto. Razem z jego jęknięciem dało się usłyszeć pohukiwanie bardzo głośnego puchacza.

- Do karczmy! – Detlef zagrzmiał odskakując od martwych braci.
Jedynie szczęściem nie poślizgnął się rozmiękczonej ziemi. Wbiegł do karczmy razem grupą roztrzęsionych gości karczmy i zarzucił ich pytaniami.

- Co to za diabelski elf? Kim byli ci leśnicy? Co tu się dzieje na Sigmara?! – Morryta tracił tchu krzycząc kolejne pytania.

- To bracia. Byli – powiedział przestraszony karczmarz. – A elf? – machał obandażowanymi rękoma siedząc w fotelu za barem. – Pojęcia nie mam! Dzisiaj przylazł.

- Wiecie coś więcej? Może cos słyszeliście? Elfy to dumna rasa, nie zabijają bez powodu.

Odpowiedzią było wspólne kiwanie głowami i szemranie, z którego można było wyciągnąć pojedyncze „nie wiem”, „tam pierdolisz” i „co złego to elf”.

- A ta szlachcianka co wymknęła się pośród tego całego zamieszania? – dopytywał zrezygnowany Morryta.

- Wystrachała się pewnie – woźnica zbladł i zająkał się nieznacznie. – Trzeba jaśnie panią ratować!

Łowca wbiegł do karczmy i zaryglował drzwi.

- Gdzie więzień? – Detlef staksował wzrokiem łowce.

- Wstaje – powiedział domokrążca zerkając ostrożnie przez okno.

Wszyscy wydawali się wystraszeni do szpiku kości. Nikt nie zbliżał się do okien, goście karczmy skupili się przy barze czekając na rozwiązanie sprawy. Kucharz zaproponował pomoc Detlefowi, twierdząc, iż kiedyś był pomocnikiem felczera w armii, chociaż sam zdawał się mało przekonany co do swoich umiejętności.

Morryta czuł się uwięziony. Zostali zapędzeni w kozi róg i niczym szczury w klatce mogli tylko się modlić, aby elf nie próbował się dostać do karczmy w jakiś inny sposób. Detlef był głęboko ranny i wiedział, że nie stanowi jakiegokolwiek wyzwania dla elfa, a w nocy przeklęty długouchy ma nad nimi ogromną przewagę. Co więcej Aldric gdzieś zniknął. Detlef musi się upewnić, że jego przyjaciel nadal gdzieś tam jest i jest bezpieczny.
 
Evil_Maniak jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:28.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172