Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 12-03-2016, 23:16   #101
 
Stalowy's Avatar
 
Reputacja: 1 Stalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputację
Dla Willhelma sytuacja jaka zaistniała między Lambertem a Thravarem była... szokująca. Sigmaryci powinni szanować i pomagać starszym braciom... Co skłoniło duchownego do podniesienia młota na krasnoluda? Stahlmann czuł respekt dla siły i wiary bitewnego kapłana, lecz co kryło się w jego umyśle, że pogwałcił dogmat ustanowiony przez samego Sigmara?
To było szaleństwo... nie do pomyślenia. Wszyscy posądzali Lamberta o zaślepienie i fanatyzm. Dla Willhelma była to co najwyżej nadgorliwość. Wyglądało na to jednak, że wioskowi mieli rację.
Wiedząc co nieco o kulturze krasnoludów pomimo ran akolita pomodlił się nad ciałem Thravara. Nie znał go i nie zamienił z nim więcej niż ze dwa słowa, ale przedstawicielowi Starszej Rasy, należał się szacunek. Stahlmann chwilę sobie przypominał kwestie związane z krasnoludzkim panteonem. Ostatecznie poprosił Gazula o bezpieczną dla Thravara drogę do Hal Grungniego, aby opiekował się nim w wędrówce przez Podświat i aby jego Przodkowie godnie przyjęli go w krasnoludzkich zaświatach. Schulz mógł uważać krasnoluda za sprzedajnego psa, ale Willhelm zwyczajnie wiedział, że gdyby tak było to Thravar nadal byłby żywy i podróżował u boku kapłana.

Nad zbiorową mogiłą Stahlmann odprawił krótki rytuał pogrzebowy. Taki miał obowiązek jako duchowy przewodnik grupy. Na czole każdego zmarłego wykonał znak komety zanim został złożony do ziemi. Krasnoludowi położył na piersi kamień (zwykle chowano ich w kryptach z kamienia, jednak podczas bitew nie bawiono się w przewożenie ciał do miast) oraz półtoraręczny młot, którym się dawi posługiwał.

Po pogrzebie opuścili to ponure miejsce.

Zmarli musieli odpoczywać w spokoju...

Żywi zaś... żywi musieli ich pomścić.

***
Na pytanie Schultza padło parę propozycji. Weteran pokiwał głową i rzekł.
- W połowie drogi, pomiędzy Lasem Cieni, a Górami Środkowymi, znajduje się Goboczujka. To stara twierdza wartownicza, która przed wojną służyła mieszkańcom Ostlandu za ufortyfikowany przyczółek broniący przełęczy, która prowadzi w samo serce Hochlandu.
- Podczas Burzy Chaosu część armii Archeona odłączyła się od głównych siły i ruszyła tą trasą w stronę Wolfenburga. Po długim oblężeniu podbito Goboczujkę, w której niegdyś sam stacjonowałem, ale pamiętam, że mieliśmy tam ukrytą w lochach piwniczkę prowadzącą do zapasowej zbrojowni. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że wciąż znajduje się tam sprzęt Imperialnej Armii.
- W okolicy jest też kilka niewielkich osad, choć nie jest to nam po drodze, bo będziemy zmuszeni zboczyć na północ. Chciałbym teraz przedyskutować z wami kolejne kroki, bo od tego zależeć będzie powodzenie naszej misji. Macie jakieś pomysły? - Zapytał się z nadzieją w głosie, rozglądając się uważnie po otaczających go twarzach.
- Czy… - odezwał się jakiś słaby głos. To sługa Adar, do tej pory siedzący przy ognisku w milczeniu, odezwał się, spoglądając na Schulz’a mętnym wzrokiem. - Czy starczy nam zapasów, by dotrzeć do tej Goboczujki? - Pytanie zawisło, a Szarak ponownie wrócił do grzebania patykiem w wesoło trzaskającym ognisku.
- Od długiego czasu, jeszcze przed atakiem, zamierzałem opuścić Krausnick. - zamiast Schulza odezwał się Dziadek Rybak, a część z zebranych dopiero teraz przypomniało sobie co wieszczył ten starzec - Zapasy jedzenia mam tutaj ze sobą. Starczy dla jednej osoby na siedemnaście dni. Gorzej z wodą, miałem iść wzdłuż rzeki… jeno niebiosa póki co, nie dają nam uschnąć. Z tym nie powinno być problemu.
- Z zapasami żywności stoimy lepiej niż sądziłem - zgodził się ze starcem Schulz, po czym przeniósł wzrok z powrotem na Adara - Gorzej właśnie z wodą. Mój bukłak już w połowie pusty, a widzę też, że ty i Willhelm w ogóle nic nie macie przy sobie.
Na słowa weterana akolita tylko skinął głową.
- W zamieszaniu przyniosłem zapasy, ale nie zorganizowałem sobie pojemnika. Przez cały marsz pobierałem w miskę deszczówkę, więc jestem opity, ale wkrótce zacznie mnie i Dziadkowi doskwierać pragnienie… O ile tutaj znajdą się jeszcze źródła wody.. na wrzosowiskach może być o nią dużo ciężej. - Willhelm zastanowił się chwilę - Przy najbliższej okazji na uzupełnienie zapasów wody będzie trzeba wypić wszystko z bukłaków i je napełnić. W ten sposób nawodnimy się na jakiś czas..
- No właśnie - odparł żołnierz, podpierając dłonią podbródek. Po krótkim zamyśleniu dodał:
- Z tymi miskami nie jest taki zły pomysł. Powinniśmy zostawić je na te kilka godzin i uzupełnić z nich nasze bukłaki. Jeśli chcesz, to możesz teraz skorzystać z moich zapasów wody. Ja już piłem - powiedział sędziwy mężczyzna, wręczając bukłak Willhelmowi.
Siedząc na ziemi Katarina przysłuchiwała się dalszemu przebiegowi rozmowy przy okazji świdrując Severusa wzrokiem tak, jakby chciała wywiercić mu w głowie dziurę. Wzięła łyk Kvasu z butelki wcale się przy tym nie krzywiąc, po czym schowała go do opartej o jej biodro torby.
- Skoro Goboczujka została zajęta, to jaka jest pewność, że nie zastaniemy tam kolejnych zwierzoludzi? - rzuciła równie nagle jak poprzednim razem - Nie ma tam jakiegoś ukrytego przejścia do tej całej zbrojowni?
- A skoro o uzbrojeniu mowa... Nie zauważyliście gdzieś tu jakiejś szabli? Należała do Natalyi - choć wyglądało to na zwykłe pytanie, to w tonie jej głosu zabrzmiała smutna prośba, a potwierdziło to spojrzenie jej szafirowych oczu, którym obrzuciła wszystkich zebranych przy ognisku.
Adar powoli pokiwał głową.
- Słuszna uwaga, panie - odezwał się, znów spoglądając na Schulz’a. - Sam muszę obywać się bez bukłaka, toteż dzisiaj spróbuję nabrać wody do naczyń. Jednak… - zamilkł na chwilę, nad czymś się zastanawiając. - można by odwiedzić jakąś wioskę i zdobyć jej zapas. Kto wie, co spotka nas w tej Goboczujce. Może będziemy musieli się tam bronić i w takim wypadku zapasy będą na wagę złota - powiedział, przeskakując spojrzeniem po pozostałych i szukając w nich poparcia.
- Wioski niestety nie są nam po drodze, a my bijemy się z czasem - odparł chłodno Schulz, spoglądając w zamyśleniu na tańczące płomienie. - Stracilibyśmy kilka godzin na pościgu i Goboczujka nie byłaby nam wtedy po drodze.
- A znajdą się tam bukłaki i studnia? I jakieś przejście, aby w razie gdyby byli tam zwierzoludzie
- tu Willhelm skinął Katarinie - możliwe było ominąć główne wejście?
- Powinno się coś takiego znaleźć, jeśli miało służyć do obrony to źródło wody jest podstawą każdej warowni , zamku czy choćby stróżówki. Poza tym po prawdzie pokpiliśmy nieco sprawę, przecież padało, myślę że jeszcze popada ale tym razem zbierzemy wody ile się da i w co się da. Są na to sprawdzone metody. Poza tym będę się rozglądał po drodze za jakimś źródłem wody i pożywienia, choć najlepsze szanse do tego rzeczywiście stwarza Goboczujka. W wioskach możemy być różnie przyjęci, jeśli ktoś mieszka po tej stronie rzeki to musi być twardy niczym skała a otrzymanie od takiej osoby czegokolwiek pewnie graniczyłoby z cudem. Poza tym, jak mówił Schulz , nie mamy czasu, musimy dogonić naszych nim tamci dojdą do celu, wtedy może już być za późno. Póki co przygotujcie wszystkie zapasowe ubrania , koce , cokolwiek czego nie wykorzystujecie w nocy, rozłóżcie je tu na trawie, z rana zapewne będzie szron czy tez zwykła poranna wilgoć, nasiąknie w ubrania i będzie można je wykręcić uzyskując nieco wody. Można też wykopać jakiś głębszy dół jeśli nam się poszczęści do rana zbierze w nim gruntowa woda która także będzie można napełnić manierki.- stwierdził Klaus , który znał się na sposobach przetrwania w lesie.
- Była jedna brama, ale po oblężeniu na pewno pojawił się niejeden wyłom w murach i wątpię, aby dzikie humanoidy zdołały je załatać. Pewniej spotkamy tam jakąś bandę leśnych rzezimieszków, aniżeli zorganizowany szczep orków czy goblinów, ale mogę się mylić - odparł Schulz Willhemowi, po czym zwrócił się do Klausa:
- Obawiam się, że nie jesteśmy w sytuacji dogodnej do tak długiego odpoczynku. Słońce jest jeszcze wysoko, a do zmierzchu pozostało kilka godzin. Powinniśmy się najeść i chwilę odpocząć, bo niebawem czeka nas ciąg dalszy podróży przez ten przeklęty las. Dałbyś może radę upolować coś w ciągu godziny? Nawet jeśli będzie to królik, to lepsze to niż nic.
- Z pewnością mogę spróbować, ranni lepiej wypoczną a i w sidła może coś się złapie jak będę szukać tego królika. Może znajdę przy okazji jakieś źródełko. - odparł krótko Klaus po czym ruszył w las zamierzał zarówno rozstawić sidła jak i bezpośrednio upolować. Nie zamierzał jednak spędzić na polowaniu więcej niż godzinę. Magnus miał rację trzeba było się śpieszyć a przy odrobinie szczęścia w strażnicy znajdą potrzebne zapasy bez tracenia dodatkowego czasu na poszukiwania. Wrócił po dobrej godzinie ciągnąc za sobą niebagatelną zdobycz… sarnę.
 

Ostatnio edytowane przez Stalowy : 12-03-2016 o 23:40.
Stalowy jest offline  
Stary 12-03-2016, 23:18   #102
 
valtharys's Avatar
 
Reputacja: 1 valtharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputację
Severus stał i przysłuchiwał się w milczeniu jak miejscowi rozmawiają między sobą. On wolał na razie trzymać się na uboczu, i po prostu przysłuchiwać się. Całe życie tak robił. Trzymał się na uboczu, i przyglądał się. Ktoś kiedyś powiedział “że człowiek rozumny zawsze woli stać na uboczu, gdyż świat znacznie lepiej widać, kiedy samemu jest się skrytym w mroku”. I to było to co preferował młody akolita, bowiem gadać każdy potrafił ale nie każdy umiał wyciągać odpowiednie wnioski.

Młodzieńcowi nie umknął przyglądający się i świdrujący wzrok dziewczyny, lecz na razie ten, wolał nie reagować na niego. Dziewczyna wykazała się głupotą i odwagą sięgając po magię, przy kapłanie. A to że była w jego oczach niesankcjonowanym czarodziejem, stało się kolejnym powodem do sporu. Sporu, który Khazad przypłacił życiem, pośrednio. Co o niej miał myśleć, tego jeszcze nie wiedział. Było jednak pewne że to kim jest, mogło stanowić zagrożenie ale i ratunek. Za pewne gdy cała sprawa zakończy się, trzeba będzie to zgłosić odpowiednim organom, i dziewczynę pewnie będzie czekał stos. Z drugiej jednak strony, czuł zew, który spoglądał łapczywie na nią. Spoglądał i pożądał. Głos. Cichy lecz jakże wyraźny. Głos w nim, którego nie dało się tak łatwo zlekceważyć.

Co do Dziadka, to z nim jednak był kłopot większy. O ile Katarina była Kislevitką, tak Dziadek był rodowitym mieszkańcem Imperium. On musiał liczyć się z konsekwencjami, a sprawa była delikatna. Teraz jednak Severusa to nie obchodziło. Liczyło się zadanie, w którym miejscowi, mogli mu pomóc. Pozostało mu jedynie czekać.

Severus stał tak z boku, analizując poszczególne słowa zebranych. Pomysł rozdzielenia się niezbyt mu się podobał, bowiem w grupie siła. Nie powiedział nic jednak. Wolał na razie nie rzucać się w oczy, bowiem Schultz i tak nie pałał do najemników zbytnią miłością. Gdy jednak decyzje zapadły to i Severus postanowił coś dać od siebie.

-Proszę. Tu macie cztery złote korony - wyjął monety ze swojej sakwy -Skoro jedziemy na jednym wózku razem, to i ja pomogę wam - podał je Danielowi. Nie było tego wiele, ale zawsze coś.

Gdy Szarak poczęstował go jadłem, grzecznie podziękował, i w milczeniu zajął się jedzeniem. Żarcie było niezłe, a zważywszy na warunki można było wręcz powiedzieć że było mu dane skosztować królewskiej kuchni. Miał nadzieję tylko że nie ostatnie.
 
__________________
Dzięki za 7 lat wspólnej zabawy:-)
valtharys jest offline  
Stary 13-03-2016, 14:45   #103
 
Hazard's Avatar
 
Reputacja: 1 Hazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputację
Im bardziej oddalali się od wieśniaków, a co za tym idzie, od ośrodków cywilizacji, Wilhelm co raz to mocniej odczuwał rezygnację i przygnębienie. Każdy krok jedynie utwierdzał go w przekonaniu, że nie ma już odwrotu. Musiał stawić czoła dziczy, czy tego chciał czy nie. Nie spodziewał się dożyć końca wyprawy, a mimo to, ciągle płonące w nim uczucie nie pozwoliło się poddać. Niepowstrzymana wola życia sprawiała, że zaciskał zęby i napinał mięśnie usilnie przezwyciężając zmęczenie. Choć w pełni odczuwał bezsens tych starań, to Wilhelm nie dawał za wygraną. Szedł krok za krokiem... Krok za krokiem w stronę niebezpieczeństwa.
Prawie całą drogę milczał. Zniknęła w nim dawna wesołość, beztroska i pewność siebie. Teraz jedynie zmęczenie i wyraz nostalgii za dawnymi, bezpieczniejszymi czasami widniało na jego poczerwieniałej z chłodu i wysiłku twarzy.

Chwila przerwy, chociaż i nawet bardzo krótka, sprawiła, że od razu poczuł się lepiej. Nie o wiele lepiej, jednak wystarczająco, by móc zmotywować się do dalszej drogi.
Na szczycie wzgórza, które było dla niego przeciwnikiem równie wymagającym co żądny krwi minotaur, nie skoncentrował się na podziwianiu widoków. W tej chwili nawet najpiękniejszy krajobraz wydawał mu się jedynie szydzącym z niego, ironicznym tłem jego gównianej sytuacji.
Pocieszenie odnalazł w czymś zgoła innym. Całkowicie przejęty dramatycznymi wydarzeniami dnia, Andree kompletnie zapomniał o zakupionych całkiem niedawno flaszkach gorzały. Z zapałem sięgnął po jedną i łapczywie skosztował, nie omieszkując zaraz potem podzielić się z Kasem i Lexą.
Podczas wyczerpującej podróży, Andree uświadomił sobie, że jeżeli zginie tu, świadkami tego będzie tylko tamta dwójka. Nikt nie zapłacze nad jego grobem, o ile Lambert w ogóle zechce tracić czas na chowanie takiego nędznego i kłamliwego podwładnego jak on. Może któreś z nich rzeknie jakieś zdanie go upamiętniające, i nic więcej. Bez wątpienia nie pozostanie długo w czyjejkolwiek pamięci. Zostanie wymazany i zapomniany z historii Imperium, jak dziesiątki tysięcy innych awanturników pałętających się po tym niebezpiecznym kraju.
Co ciekawe, myśl ta nie była dla Wilhelma na tyle dobijająca, co raczej motywująca i zmuszająca do dalszej walki z dziką przyrodą. Nikt nie chce umierać, jednak on o wiele bardziej obawiał się śmierci w zapomnieniu.

Wspólnie z Kasem wymienił kilka zdań, czując w sobie już rozgrzewającą moc alkoholu. Nie mieli czasu na dłuższe dyskusje, toteż Wilhelm oszczędzał język. Nieco zmieszany odpowiedział na pytania grabarza, po czym Lambert odciągnął od niego uwagę, za co Andree był mu wdzięczny. Był zbyt zmęczony, by szukać wykrętów i elastycznych kłamstw, toteż zachęcony ruszył dalej za Lambertem, unikając dalszych rozmów.

Bardzo zależało mu też na unikaniu wrogów, jednak po raz kolejny tego dnia zawiódł się w swoich oczekiwaniach.
Wielkie bykopodobne bestie, które przyczaiły się u brzegu strumyka, głośno komunikowały się ze sobą w, wywołującym na ciarki na ciele Wilhelma, języku. W swoich myślach Adnree nie mógł zliczyć wszystkich powodów, dla których zdecydowanie (jego zdaniem) lepszym wyjściem było uniknięcie walki przez zwykłe ominięcie bestii. Okoliczności jednak nie sprzyjały długim dyskusją, toteż mężczyzna zwięźle oznajmił reszcie najemników swoje zwątpienie i sprzeciw. Niestety, jak się mógł domyśleć, rozsądek niewiele mógł wskórać w takim towarzystwie. Dosyć szybko został przegłosowany, a na dodatek zmuszony do rozpoczęcia całego starcia.

Drżącą dłonią Wilhelm chwycił za stworzoną na prędko przez Kasa “bombę”. Wzywając szeptem imię Sigmara, podniósł się z ziemi i cisnął płonącą butelką, która z roztrzaskała się na głowie stojącego w centrum centigora. Ogniste języki szybko ogarnęły stojące obok stworzy, które zaczęły wściekle zawodzić.
Na ten sygnał Lambert i Lexa rzucili się do ataku, a Kas oddał niecelny strzał z kuszy. On, zamiast ruszyć do walki, sięgnął tym razem po zawieszony na plecach łuk, z którego posłał tylko jedną, ale i śmiertelną dla zwierzoludzia strzałę. Pozostała dwójka w mgnieniu oka podła pod wpływem brutalnej siły Lexy i Lamberta. Cała walka trwała niecałą minutę.

Kiedy już wszystkie bestie leżały martwe, on jeszcze przez długi czas stał jak wryty, nie dowierzając ich szczęściu.
 
Hazard jest offline  
Stary 13-03-2016, 16:58   #104
 
Krieger's Avatar
 
Reputacja: 1 Krieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputację
Kas krzątał się chwilę przy ciałach zamordowanych przez drużynę centigorów. Pragmatycznie starał się znaleźć przy ich zwłokach cokolwiek czego mogli potrzebować, ale miał też na myśli coś więcej. Z plecaka wyciągnął świeżo odrąbaną minotaurzą łapę z potyczki przed kilkoma godzinami. Krzywiąc się z obrzydzenia rozwarł szczęki jednemu z centaurów i wsadził mu ją w paszczę, częstując go następująco solidnym kopnięciem w podbródek by elegancko zagryzł. Podchodząc do kolejnego trupa dobył rogu który również był trofeum poprzedniej bitwy, chwycił go mocno oburącz i wraził go szyję stwora, napierając nań całym ciężarem ciała. By dopełnić dzieła, zamienił strzałę Wilhelma na jedną z kołczanu centigora. Z boku ekscesy młodzieńca wydawały się absurdalne, i prawdopodobnie tak samo było w rzeczywistości. Ale jeśli była szansa, że gdy zwłoki zostaną odnalezione przez zwierzoludzi i ich obecność zostanie zrzucona na karb międzyklanowej waśni zamiast na obecność agentów Imperium, albo chociaż fragmenty trucheł zdezorientują pomioty chaosu i doprowadzą do krótkiej kłótni lub bójki, nie będzie to wysiłek który pójdzie na marne. Poza tym… zaczynał mieć wątpliwości czy takie spaczone pamiątki warto było nosić przy sobie, zwłaszcza pod czujnym okiem wiecznie podejrzliwego i surowego w osądach Lamberta.
 
Krieger jest offline  
Stary 14-03-2016, 21:14   #105
Konto usunięte
 
Warlock's Avatar
 
Reputacja: 1 Warlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputację
Pajęczy Zagajnik, Ostland
7 Kaldezeit, 2526 K.I.
Zmierzch


Słońce powoli chyliło się ku zachodowi oświetlając puszczę swym czerwonożółtym blaskiem. Ukośne promienie lekko złociły leśne runo, które zaścielone świeżymi kroplami deszczu lśniło jakby zostało usłane milionami drobnych diamentów. Było cicho, wyczuwało się głęboki spokój starożytnej kniei, która porastała tę ziemię od tysiącleci. Wśród krzewów nie czaili się wrogowie, drogi nie zagradzały trupy, a z konarów nie zwisały wisielce. Jeno prosty udeptany szlak, który ginął w oddali za ścianą drzew i zarośli.
Byli sami. Tylko drozdy krzątały się wokół, bezszumnie przelatując nad głowami zmęczonych podróżą wędrowców. Gdzieś w oddali dało się usłyszeć charakterystyczne stukanie dzięcioła, które echem niosło się wśród drzew, sprawiając iż niemożliwym było wskazanie kierunku, z którego dobiegał dźwięk. Pośród zarośniętych trawą wzgórz kryły się dzikie króliki, ostrożnie wystawiające głowy ponad źdźbła w poszukiwaniu drapieżników, a po rozłożystych konarach wiekowych dębów przebiegały wiewiórki, dla których był to ostatni dzwonek przed nadejściem zimy.
Pomimo panującej wokół ciszy, puszcza wydawała się tętnić życiem. Te do niedawna niegościnne miejsce stało się na powrót przyjazne wędrowcom, tak jakby ktoś odczarował zły urok rzucony za niepamiętnych czasów. Był to niezwykły widok, lecz był tylko iluzją, o której dobrze wiedział każdy mieszkaniec Ostlandu.


Kilka godzin później, ten sam las, ta sama ścieżka, zupełnie inny świat. Wraz z ostatnimi promieniami słońca zanikającymi za horyzontem koszmar powrócił. Cienie wydłużyły się, skrywając starożytną knieje w niezmąconych ciemnościach, wśród których kryły się istoty z piekła rodem. Zamiast rozśpiewanych ptaków, wcześniej z gracją lawirujących wśród drzew, nad głowami dało się usłyszeć niepokojący trzepot wielkich skrzydeł oraz towarzyszący im skrzek spłoszonych kruków. Wesoło kicające króliki zastąpione zostały przez horrory rodem z najgorszych koszmarów, kryjące się na skraju widzianego świata, tak jakby istniały tylko na granicy wyobraźni i rzeczywistości. Najgorsza w tym wszystkim była cisza; cisza, która sprawiała, że każdy źle postawiony krok brzmiał jak fałszywie zagrana nuta na skrzypcach. Cisza tak przenikliwa, że człowiekowi samoczynnie jeżyły się włosy na karku; że własny głos wydawał się obcy i nienaturalnie wypaczony.
W tak ponurych warunkach przyszło podróżować mieszkańcom Krausnick przez nieprzyjazny im las, który skrywał w swym spaczonym sercu wiele mrocznych tajemnic nieprzeznaczonych ludzkim oczom. Pierwotne zło, które czaiło się wśród cieni, uważnie przyglądało się każdemu intruzowi, jakby tylko czekało na właściwy moment do ataku. A ten miał nadejść niebawem…


Wąska, porośnięta trawą i przeszyta wyrastającymi korzeniami ścieżka prowadziła ich dalej na południe. Na czele pochodu szedł Klaus wraz z towarzyszącym mu Magnusem. Dwaj myśliwi uważnie rozglądali się dookoła w poszukiwaniu śladów zwierzoludzi, których w okolicy było wyjątkowo dużo, co mogło oznaczać ich niecodziennie duże zgrupowanie. W ich otoczeniu znaleźli też mniejsze ślady, niewątpliwie należące do porwanych mieszkańców, a także znacznie świeższe, których właścicielami z całą pewnością musieli być najemnicy Lamberta.
W pewnym momencie zwiadowcy zauważyli, że trop gwałtownie zmienia kierunek. Większa część najeźdźców wraz z grupą uprowadzonych ruszyła ukrytą wśród zarośli ścieżką, która prowadziła na południowy-wschód. Po krótkiej naradzie podjęto decyzję, aby udać się śladem liczniejszego oddziału, wiedząc, że drugi gościniec będzie pilnowany przez Lamberta i jego ludzi.
Dość szybko okazało się, że był to właściwy wybór, gdyż na swojej drodze natknęli się na zwisających z konarów drzew wisielców. Ragush pogrywał sobie z nimi, zostawiając co kilka kilometrów krwawy ślad po sobie w postaci zabitych mieszkańców Krausnick. Wszystko wskazywało też na to, że uważnie dobierał sobie ofiary, albowiem wśród trupów nie znaleziono nikogo kto byłby bliżej spokrewniony ze ścigającymi najeźdźców chłopami. Ten fakt jeszcze bardziej ich zaniepokoił, gdyż musiał oznaczać, że wróg wiedział o nich znacznie więcej niżby tego chcieli. Nie tylko znał kierunek ich marszu, samemu prowadząc ich za rączkę przez las, ale najwyraźniej zdążył też wydusić z uprowadzonych rodzin wszelkie potrzebne mu informacje. Sama myśl o krzywdach jakie mogły spotkać ocalałych potrafiła zmrozić krew w żyłach chłopstwu z Krausnick, choć niektórym udało się przeobrazić strach w nieokiełznany gniew, który tylko czekał żeby został wyładowanym.


Trop prowadził wśród drzew, które porastały gęste pajęcze sieci. Z każdym przebytym przez las kilometrem, zwiększały one swój rozmiar, aż w końcu stworzyły falujące na wietrze morze lepkich, jedwabnych nici, które połyskiwały w blasku ostatnich promieni zachodzącego słońca. Miejscami ślady po najeźdźcach urywały się, tak jakby nauczyli się lewitować. Co gorsza; grunt stawał się twardszy i coraz trudniej było znaleźć właściwy trop, który już od jakiegoś czasu był na tyle niewyraźny, że ciężko było stwierdzić czy idą we właściwym kierunku. Nie było już odwrotu, musieli iść przed siebie zdani na łaskę bogów.
Ostrożnie poruszając się wśród pokrytych pajęczymi sieciami drzew, bohaterowie stanęli naprzeciw wyjątkowo egzotycznie wyglądających roślin. Kilka wyrastających przed nimi buków, porastały podobne do siebie czerwonoczarne kwiaty, które były niewiele większe od ludzkiej głowy. Ich kielichy były zamknięte, a ze szypułek wyrastały długie i bardzo liczne kolce, na których bała się usiąść nawet mucha. Pod jednym z drzew, które wyglądało jakby miało się zaraz przewrócić, krył się wyjątkowo wielki kwiat o kształcie dzbanku, który był tego samego koloru co reszta inwazyjnych roślin. Jako jedyny połyskiwał bladym czerwonym światłem, które wydawało się bić z jego wnętrza. Reszta kwiatów połączona była z nim długimi łodygami, które niczym pnącza okalały drzewa i ziemię.
- Coś co z natury ma taki kolor nie może oznaczać nic dobrego - zauważył Schulz, spoglądając na zagradzające im ścieżkę chwasty. Na jego pokrytej głębokimi zmarszczkami twarzy po raz pierwszy od dłuższego czasu pojawił się strach. To miejsce napawało go niepokojem, a każdy kolejny zakręt odkrywał przed nimi coraz bardziej przerażające widoki.
- Lepiej zawróćmy. Znajdziemy inną drogę i ominiemy te rośliny. Nie mam za grosz zaufania do tego lasu - dodał po chwili, po czym odwrócił się, aby wrócić tą samą ścieżką, kiedy nagle otaczające wędrowców po obu stronach leśnego gościńca morze pajęczyn naciągnęło się i posłało liczne fale w przeciwnym do Schulza kierunku, trochę tak jakby ktoś chwycił za koniec dywanu i mocno nim potrząsnął w powietrzu.
Na ścieżce za nimi pojawiły się w odległości kilkudziesięciu metrów gigantyczne, nabrzmiałe pająki, które opuściły się na ziemię po sieciach zwisających z drzew. Grube, chitynowe pancerze porastało delikatne włosie, które szczególnie liczne było na ich długich odnóżach. Wszystkie bestie posiadały zakończone jadowitymi szczękoczułkami głowy, które z każdej strony otaczały niewielkie oczka, lecz na samym przodzie miały po dwa ślepia wielkości talerzy od zupy, w których można było się przejrzeć jak w zwierciadle. Pod masywnymi cielskami rozpędzonych pająków, zdolna unieść człowieka sieć prężyła się i darła jak kartka papieru, zwiastując ich nadejście.

Wróg był coraz bliżej, a chłopi mieli do wyboru stawić mu czoło lub uciekać w stronę egzotycznych roślin, które blokowały im drogę.

 
__________________
[URL="www.lastinn.info/sesje-rpg-dnd/18553-pfrpg-legacy-of-fire-i.html"][B]Legacy of Fire:[/B][/URL] 26.10.2019
Warlock jest offline  
Stary 15-03-2016, 12:09   #106
 
Eliasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Eliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputację
Radość z upolowanej sarny nie trwała długo. Mimo to podnosiła na duchu. Liczył się nie tylko fakt upolowania sarny i zdobycia pożywienia przynajmniej na jeden dzień dla wszystkich, a do tego skóry i tłuszczu, ale w ogóle o obecność takiej zwierzyny. Oznaczało to że było jej więcej i że dawały radę przetrwać mimo mnogości różnych drapieżników żyjących w tej niegościnnej puszczy.

Klaus zabrał się sprawnie za oporządzanie sarny. Trzeba było spuścić z niej krew i podzielić mięso. Zwłaszcza to pierwsze należało uczynić niezwłocznie, gdyż później tylko ściągałoby tylko niebezpieczeństwo. W końcu bez dalszej zbędnej zwłoki ruszyli dalej.

Chwila oddechu jaką zdawali się łapać dość szybko przeminęła. Las na powrót pokazywał swe mroczne oblicze a wrażenie niebezpieczeństwa nie ustępowało ani na chwilę. Gdy dotarli do kolejnego drzewa z wisielcami wszyscy odczuli falę bólu i smutku. Było to niczym kolejny policzek wymierzony w chłopów. Klaus nie chciał o tym myśleć głębiej, obawiał się że rozmyślanie doprowadzi go do obłędu, wolał się skupić na tym co miał do roboty. Wiedział że nie ma czasu na kolejne pogrzeby, zaproponował że pochowają ich gdy będą wracać – choć wiedział że może nie być takiej okazji ani możliwości. Nadzieja była jednak lepsza od jej braku...

Gdy napotkali dziwne, egzotyczne rośliny Klaus instynktownie wiedział, że należy na nie uważac. Dość szybko dostrzegł kwiat główny , z którym połączone były wszystkie inne, instynktownie niemal wiedział, że pozbycie się go mogłoby unieszkodliwić pozostałe, były to jednak tylko przypuszczenia. Najłatwiej było po prostu ominąć zgrupowanie roślin, jednak po chwili okazało się że nie będzie to takie proste...

Pająki. Olbrzymie, gigantyczne, niezwykle niebezpieczne. Klaus żyjący w lesie i z lasu nie raz widział dobrze jak miniaturki tych insektów walczą i radzą sobie z przeciwnikiem. Były to istne potwory przygotowane do walki w zasadzie z każdym przeciwnikiem i nie mającym wiele równych sobie przeciwników w świecie insektów. Ich gigantyczni kuzyni byli z cała pewnością nie mniej niebezpieczni w odniesieniu do ludzi. - W stronę kwiatów – uważajcie tylko by nie zbliżyć się do nich bardziej niż to konieczne. Zachowujcie odległość i nie nadepnijcie na pnącza.

Klaus miał nadzieje, że z kwiatów uda się zrobić przegrodę między nimi a pająkami. Może nie były tak niebezpieczne jak wyglądały? A może były. Jedno było pewne, nadciągający przeciwnik był z pewnością niebezpieczny i tego starcia lepiej było uniknąć, albo chociaż próbować. Ruszył jako pierwszy w kierunku kwiatów osłaniając się tarczą i mieczem, nie chciał prowokować roślin do ataku, ale gotów był nań odpowiedzieć z cała stanowczością. Takie kwiaty nie miały oczu, a przynajmniej miał taką nadzieje, jednak niemal na pewno reagowały na dotyk, a tego Klaus starał się uniknąć. W duchu modlił się do Talla mając nadzieje że wspomoże on wiernych. Wszak rośliny i zwierzęta to wciąż była jego domena, nawet jeśli chodziło o gigantyczne odmiany zwierząt i roślin...
 
Eliasz jest offline  
Stary 17-03-2016, 21:24   #107
 
Stalowy's Avatar
 
Reputacja: 1 Stalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputację
Pogrzebali zmarłych jak Sigmar przykazał. Odpoczęli chwilę, przygotowali się do dalszej podróży i ruszyli. Już sami... bez towarzystwa najmitów i ich szalonego przywódcy.

Można było powiedzieć że wyprawa szła całkiem dobrze. Gdyby byli oddziałem wojskowym. I byłoby ich stu.

Ale ich było niewielu. Zbyt mało aby uznać, że straty są akceptowalne.

Willhelm potrząsnął głową. Przypomniał mu się okres spędzony w armii Ostlandu. Ten czas... dowodzenie odczłowieczonych oficerów i ich ogarów, którzy traktowali żołnierzy niczym swoją własność. Nie licząc się z czymkolwiek.
Teraz wspominając te kilka zdarzeń jakie im się przytrafiły w trakcie przemierzaniu Lasu Cieni... mieli szczęście. Mogli trafić dużo gorzej. Jemu samemu chyba musiał sprzyjać Sigmar wiele lat temu, kiedy zdezerterował. Wtedy też przemierzał Las, ale jedynie zgubił się... nie musiał uciekać przed żadnymi straszliwymi istotami, przed zwierzoludźmi czy czymkolwiek.

Niestety... zasoby szczęścia się najwyraźniej wyczerpały. Sigmar nie mógł wiecznie czuwać nad swoimi sługami - przychodził czas, kiedy trzeba było działać bez boskiej przychylności.

***

Pająki. Gigantyczne monstra. Ponoć wcale nie były najstraszniejszymi istotami zamieszkującymi Las... ale na mieszkańcach Krausnick wywarły makabryczne wrażenie. Prawie wszystkie nieduże żyjątka, kiedy przyjrzeć im się z bliska tracą swój urok. Pająki nawet kiedy nie były duże niektórych ludzi przyprawiały o paniczny strach. To było coś w ich sposobie poruszania się... czy może wyglądu?

Tak czy inaczej gigantyczne potwory wlały strach w serca ludzi. Ba... nawet Willhelm, potężnie zbudowany mnich, który wyglądał jakby mógł wyrywać drzewa przeraził się tego przeciwnika. Dla pająków ludzie byli tylko pożywieniem. Ofiarą, która wkroczyła w zastawioną pułapkę. Mięsną przekąską do pożarcia lub inkubatorem dla ich potomstwa. Stahlmann chwycił w dłonie młot i tarczę, ale nie mógł się ruszyć. Nie wiedział co zrobić... co czynić...

Dopiero pociągnięty za ramię zaczął się cofać... W kierunku roślin, które może nie wzbudzały takiego strachu, ale wyglądały... obco... złowrogo...

Weź się w garść Willhelmie... Sigmar jest z tobą... nie możesz zawieść, ani Jego, ani tych ludzi. Czy masz być dla nich ciężarem?

Jasność myślenia powróciła do mnicha. W samą porę... ludzie zapuszczali się już pomiędzy drzewa stąpając ostrożnie wśród pnączy. Nie było to łatwe... nie wiadoma była reakcja rośliny na dotyk czy cokolwiek, ale gęstość rozłożenia odrostów mówiła sama za siebie...

Willhelm szedł na końcu zasłaniając się tarczą na wypadek gdyby pająki postanowiły jednak ruszyć za nimi. Nie było łatwe stąpać ostrożnie i mieć na oku przeciwnika... wroga... przerażające istoty zrodzone w najciemniejszych kątach przeklętej kniei...

Pająki się zatrzymały. Najwyraźniej dla nich ryzyko było zbyt wielkie. Willhelm jednak nadal nie mógł odpuścić wrażenia, że chwila nieuwagi i monstra zaskoczą go i resztę jakąś przebiegłą sztuczką.
Niestety... nie potrzeba było żadnej straszliwej sztuczki, aby doprowadzić do czyjejś śmierci... wystarczyło rozproszyć jego uwagę.

To nawet nie było nadepnięcie. Willhelm trącił butem grube pnącze. Dosłownie chwile potem potrząsnęło nim, poczuł ostry ból, a potem... potem nic. Spróbował poruszyć ręką, ale ta omawiała posłuszeństwa. Dłoń wypuściła stylistko młota, sama kończyna... przypominała sieczkę. Kilka grubych jak palec kolców wbiło się w ramię akolity. Ten zaczerpnął tchu widząc jak rękaw habitu momentalnie pokrywa się czerwienią.

Wielkoludowi zrobiło się słabo. Spróbował postąpić następny krok, lecz zahaczył o kolejne pnącze. Rzuciło nim na bok. Kolejne roślinne wrzeciona wbiły się w pierś duchownego i jego szyję. W miejscach gdzie trafiły momentalnie pojawiały się paskudne odbarwienia, a ubiór zaczynał nasiąkać krwią.

Upadając Willhelm jeszcze wyciągnął dłoń w kierunku towarzyszy. Kosztowało go to resztkę sił. Brwi ściągnęły się, twarz wykrzywiła, usta otworzyły do krzyku... aby ostrzec towarzyszy... wypowiedzieć ostatnie słowo...

Jednak z jego gardła nie wydobył się żaden dźwięk.

Twarz się rozluźniła, oczy zamknęły, szczęka zwiotczała przymykając usta... Całe ciało zwiotczało. Jedynie lewa ręka, wyciągnięta w kierunku towarzyszy nadal była rozczapierzona w jakimś desperackim geście. Pomiędzy palcami przechodził rzemyk plącząc w dłoni sigmaryty symbol jego boga. Metalowy emblemat błysnął... na chwilę... w momencie, kiedy dusza akolity opuściła ciało.


Pnącza oplotły i zaczęły ciągnąć w kierunku gigantycznego kwiatowego kielicha odziane w habit ciało niczym kukłę. Jedyne ślady jakie pozostały po akolicie to krwawy trop prowadzący do rośliny i sigmarycki młot leżący pośród pnączy.
 
Stalowy jest offline  
Stary 18-03-2016, 23:45   #108
MTM
 
MTM's Avatar
 
Reputacja: 1 MTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputację
Adar parł bez zatrzymania. Tym razem nie trzymał się na tyłach pochodu. Zaciskając pięści na mieczu i tarczy, z marsową miną stawiał czoła strachom Lasu Cieni. W skutek ubytku wojowników brata Lamberta oraz ran odniesionych przez wioskowych, Szarak musiał zastąpić przyjaciół w pierwszych szeregach. Z troską odnosił się do poszkodowanych, a Katariny prawie nie spuszczał z oka. Coraz bardziej czuł się odpowiedzialny za tych desperatów – niegdyś dumnych mieszkańców Krausnick. W tej chwili sługa uświadomił sobie, że właśnie tego brakowało mu przez całe jego życie. Więzi. Nie tych fizycznych. Tych międzyludzkich.

Odwaga i zapał Szaraka zostały wystawione na ciężką próbę, kiedy pierwszy raz w życiu na własne oczy zobaczył potwory z najgorszych koszmarów. Olbrzymie, ohydne pająki, które prostych wieśniaków paraliżowały właściwie samym swym wyglądem. Sługa nie przepadał za ich mniejszym kuzynostwem, z którym często prowadził prywatne wojny. O ile pająka zza szafy dało się uśmiercić butem, tutaj taka sztuczka nie zdałaby egzaminu.
Szarak poczuł, jak jego nogi stają się ołowiem. Strach pochwycił jego serce swymi zimnymi łapami i zamroził go na kilka chwil, odrywając od otoczenia.
Szarpnięcie – nie wiadomo przez kogo – i bieg w te groźnie wyglądające rośliny. Tak, ucieczka była tym, czego potrzebowali. Szarak potrzebował chwili, by się opanować, jednak kiedy już to zrobił, nie przerwał odwrotu. Wszyscy uciekali. Ale co mieli zrobić. Walczyć i rzucić się na pożarcie tym paskudnym wynaturzeniom? Flora, jakkolwiek groźna, wciąż lepiej prezentowała się od przerażającej fauny.

Sługa biegł co sił, o mało nie gubiąc przy tym swojego rynsztunku. Jednak tuż za linią pierwszych roślin czekała na nich przykra niespodzianka.
Pierwszy był Willhelm. Adar nie miał okazji lepiej się temu przyjrzeć. Słyszał trzask łamanej kości i jęk bólu. A potem dostrzegł padającego akolitę jak kłodę na ziemię.
Kolejny był Magnus, stary drwal. Mężczyzna, który w dłoniach mógł rozpołowić pień. Kolce wbiły się w niego, upodobniając część jego ciała do jeża.
Potem przyszła pora na niego. Drobne potknięcie. Szarak nawet nie stracił równowagi, kontynuując galopadę. To jednak wystarczyło. Jedno pnącze – niczym wąż – wywinęło się tuż obok i bez ostrzeżenia wystrzeliło w jego stronę swe jadowite strzały.
Paraliż, ten jednak inny. Choć duch Adar chciał nadal biec, jego ciało odmówiło mu posłuszeństwa. Runął na glebę z głuchym uderzeniem.
Zdawało mu się, że słyszy krzyki konających; wyczuwał wibracje ziemi, po której ciągnięci byli powaleni do kwiatu-matki; widział otoczone morderczymi ślepiami żuwaczki, które nerwowo przebierały, jakby zawiedziony utraconą przekąską. Świat począł się oddalać, a jego myśli zaczęły mętnieć.

Nagle poczuł czyjąś obecność. Czy to odnóża roślinnej bestii przypełzały, by wciągnąć jego marne ciało w swą paszczę? Cholernie niebohaterski sposób, by zginąć. Ale nie... zapach... kobiecy. Katarina? Słyszał jakiś głos, nawoływania. Jakieś drobne ręce, które próbowały chwycić jego ciało i odciągnąć od zagrożenia.
- Z... ost... aw... - wyszeptał urywanie słabnącym głosem. Tylko tyle zdołał pomyśleć. Zostaw mnie. Ratuj siebie. Nie jestem nikim ważnym. Ty musisz przeżyć. Wy musicie przeżyć. Dopełnić zemsty. Mnie możecie zostawić.
Tego jednak nie zdołał powiedzieć.

Inne ręce, silniejsze. Stary, ochrypły głos.

Wszystko zamazane.
Czy już umarłem?
Proszę, niech to będę tylko ja.
 
MTM jest offline  
Stary 19-03-2016, 19:16   #109
 
Rewik's Avatar
 
Reputacja: 1 Rewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputację
Myślał o czekającej go podróży do Mühlendorfu.

Minęło już ponad siedem lat kiedy ostatni raz widział sołtysa wsi Karla Riemera i jego małżonkę Bertę Riemer. Omijając Las Cieni i idąc południowym gościńcem, Krausnick i Mühlendorf dzieliły dwa dni drogi marszem. Niewiele, ale Pyotr ostatnimi laty nieomal wcale nie opuszczał miejsca swojego zamieszkania, toteż nawet nie słyszał jak powodzi się temu, dotąd mimo wszystko udanemu małżeństwu.

O problemach Berty usłyszał od brata Karla. Brat ów, pewnego dnia zawitał w Krausnick i pytał o tajemniczego Dziadka Rybaka. Zabawne, bo pierwszą osobą, którą zaczepił był właśnie Pyotr Koldun, jakby od razu wiedział do kogo się udać.

Pyotr spędził całą zimę w Mühlendorfie. Trauma jaką przeżyła Berta po utracie dzieci mocno zakorzeniła się w jej umyśle. Połączone działanie mleczka otrzymywanego z niedojrzałych makówek i subtelne wprowadzenie w hipnotyczny trans, stopniowo przywracało kobiecie chęć do życia. Wkrótce minęły koszmary senne, lecz był to proces powolny.

Spędziwszy zimę w Mühlendorf, poznał się z sołtysem. Nie można powiedzieć, że się zaprzyjaźnili. Znaczna różnica wieku oraz okoliczności, nie dawały ku temu sposobności, lecz wzajemnie darzyli się szacunkiem. Nie znał dalszego losu Berty. Kiedy opuszczał wieś, zostawił ją w znacznie lepszym stanie, lecz tragedia, która ją dotknęła czasem wciąż widoczna była w jej oczach.


Dziadek Rybak westchnął w duchu, mając nadzieję, że choć ta historia miała swe dobre zakończenie. Postępował krok za krokiem. Głowa mu pękała od niedawnego uderzenia i przemęczenia. Po jakimś czasie zaczęli postrzegać zwisające pajęczyny. Serce przyśpieszało gwałtownie na wezwanie każdego nieznanego źródła hałasu. Serce nieomal nie wyrwało się z piersi, kiedy wreszcie ujrzeli nieuniknione. Wszystko było lepsze od tego koszmaru. Niewiele się zastanawiając ruszył śpiesznie zaraz za Klausem w stronę roślin, które okazały się nie mniej zabójcze, lecz i tym razem śmierć o nim zapomniała.
 
Rewik jest offline  
Stary 19-03-2016, 22:50   #110
 
valtharys's Avatar
 
Reputacja: 1 valtharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputację
Las Cieni. Im bardziej akolita się w niego zagłębiał, i im lepiej poznawał jego tajemnice, tym bardziej chciał go opuścić. Ponura legenda, która otaczała to miejsce, zdawała się być prawdą a nie tylko bajeczką dla niegrzecznych dzieci. Gdy tylko, ponownie, słońce schowało się las wydawał się mrocznym labiryntem bez wyjścia. Migoczące cienie, mogły przyprawić o drżenie nie jednego dzielnego wojownika, i akolita coraz mocniej otulał się płaszczem, i głaskał przestraszoną Martę.

Cisza, wśród której podążali, nie zwiastowała niczego dobrego. To tak jak na statku, przed burzą, która miała za chwilę spać i rozkołysać statek. Dla Severusa cienie i mrok nie były najgorsze, ale właśnie to że pomimo ponurych warunków, udawało im się przedostawać przez las. Las, który miał dla nich nie jedną niespodziankę.

Pierwszą zostawił Ragush, który porozwieszał na gałęziach pomordowanych mieszkańców Krausnick. Dyndające trupy, miały odstraszyć a może spowodować jeszcze większą wściekłość mieszkańców, których wojownik chaosu zamierzał wystawić na kolejną próbę. Droga, którą obrali, prowadziła ich w głąb lasu i drzew, które porastały pajęcze sieci. Te z każdym przebytym metrem zwiększały swój rozmiar. Akolita miał dziwne wrażenie. Przeczucie, które zmieniło się w prawdę.

Pająki. Cholerne pająki, i to nie takie małe, które można by rozgnieść butem. O nie. Trzy metrowe skurwiele. Były obrzydliwe, wręcz odstręczające. Włochate z wieloma nogami. Na sam ich widok, akolita prawie puścił pawia. Zrobiło mu się nie dobrze, i poczuł jak żołądek podchodzi mu pod gardło.

Patrząc na nie i ścieżkę, egzotycznie wyglądających roślin, dla Severusa wybór był prosty. Jebać jakiś dziwny chwast, o kształcie dzbanku, którego czerwonoczarny kolor walił po oczach. Potężne czułki i paszcza, z której jedyne co mogło Cię spotkać to szybka konsumpcja czy jakiś zapyziały kwiat, z którego wyrastały długie i bardzo liczne kolce.

Tak. Wybór był pozornie prosty. Wręcz banalny. Nie było bowiem wyjścia, bo kto by chciał walczyć z czymś tak przerażającym jak olbrzymie pająki, chodzące po ścianach. Sama myśl że to coś mogło by go dotknąć, sprawiała że Severus wolał wszystko od tego. A miał w planach kiedyś jeszcze...zrobić jedną rzecz. To dodawało mu odwagi.
 
__________________
Dzięki za 7 lat wspólnej zabawy:-)
valtharys jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 12:44.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172