|
Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
27-01-2016, 18:01 | #11 |
Konto usunięte Reputacja: 1 | Wioska Krausnick, Ostland 7 Kaldezeit, 2526 K.I. Świt Widok tych wszystkich smutnych twarzy, zastygłych w ponurym grymasie będącym czymś pomiędzy chęcią rozpłakania się, a wybuchem nieokiełznanego gniewu, ścisnął serce starego żołnierza. Uczucia mieszkańców wioski nie różniły się między sobą ani o jotę, tak jakby każde z nich było częścią tej samej zbiorowej świadomości. Tego dnia zanikły wszelkie różnice między nimi; przestało się liczyć pochodzenie czy dawne przewinienia, pozostał jedynie smutek, ból i niemożliwa do ogarnięcia nienawiść, którą ugasić można było tylko w jeden sposób. Gościniec Bökenhof - Krausnick, Ostland 7 Kaldezeit, 2526 K.I. Świt - Macie rację, krasnoludzie - odezwał się sigmaryta, słysząc liczne pogróżki Thravara pod adresem kiepskiej pogody i skrzypiącego wozu, którego miał nieszczęście powozić w tych ciężkich warunkach. Potężne zbudowany kapłan uśmiechnął się nieznacznie. Zbliżał się koniec pierwszej części jego zadania; teraz zostało tylko odebrać relikwię, co mogło nie być takie łatwe zważywszy na fakt, że mnisi nie zostali o tym wcześniej poinformowani, ale od brudnej roboty miał swoich ludzi, a po załatwieniu spraw w Krasunick; pozostanie już tylko podróż powrotna w stronę Altdorfu.
__________________ [URL="www.lastinn.info/sesje-rpg-dnd/18553-pfrpg-legacy-of-fire-i.html"][B]Legacy of Fire:[/B][/URL] 26.10.2019 Ostatnio edytowane przez Warlock : 27-01-2016 o 19:43. |
27-01-2016, 19:46 | #12 |
Reputacja: 1 | Franz nie był mocarzem, nie był też jakoś cudownie mądry ale był twardy, gdyż jego, podobnie jak zresztą wielu ludzi z wioski Krausenick, ukształtowało twarde życie. Najpierw rzeźbiła go robota w młynie ojca, przerzucanie ciężkich worów z ziarnem lub mąką i duszenie się mącznym pyłem podczas mielenia tego co wydarli ziemi chłopi. Potem jego los kształtowało mnisie skurwysyństwo w szkółce przyklasztornej w Bokenhof, kary cielesne, pedalstwo i ludzkie upodlenie, a także o dziwo przyjaźń na śmierć i życie. Później przyszło dorosłe życie i rogatka na trakcie, wykłócający się kupcy, nieobliczalni awanturnicy, włóczęgi i najgorsze, bandziory gotowi powiesić za jaja za byle szeląga. Oczywiście dorosłość była lepsza, był wybór, była stała robota, było złoto z łapówek, była też dziewczyna. Hildur miała na imię i była siostrą jego najlepszego kumpla Daniela, tak tego samego co razem z nim cierpiał katusze w pierdolonej mnisiej szkółce. Tak więc jego narzeczona, miała piękne blond włosy, biust jak dojrzałe melony, a tyłkiem potrafiła zgniatać leśne orzechy. Ślub miał być już tuż tuż, ale wszystko szlag trafił, choć była jeszcze nadzieja, nikła ale była. Franz wracał do wioski i zbałamucił po drodze, gdyż w mieście kupował korale dla lubej. Gdy dotarł na miejsce wiocha już się paliła, a napastnicy odeszli, zostawiając rozszarpane ciała miejscowych. Franz był w szoku, błądził wśród trupów szukając Hildur, ale nie mógł znaleźć jej ciała. Dopiero Daniel wyrwał go z amoku, mówiąc że być może porwała ją horda, że jest nadzieja, że trzeba ją odnaleźć. Dopiero wtedy ogarnął się trochę i poszedł sprawdzić co z rodziną. Ojciec, matka, dziadek i starszy brat nie żyli, szczęściem czy cokolwiek to było, jeszcze dwaj bracia zachowali żywot, bo zaciągnęli się do wojska i nie było ich w wiosce. Franz uronił kilka łez i zabrał się do roboty. Zebrał co dało się do jedzenia i picia, z nie tkniętej drewutni wyciągnął kilka pochodni i linę, a potem poszedł na plac, gdzie zebrali się niedobitki. Schulz bredził jak najęty, zachęcając ludzi do zemsty, ale Franza nie trzeba było przekonywać, musiał odbić Hildur albo przynajmniej upuścić juchy zwierzoludziom. Jedynym powodem do zadowolenia teraz było jego uzbrojenie, które z racji zawodu było całkiem niezłe. Topór bojowy, tarcza, kolczuga, hełm i jego ulubiona broń kusza, było tym o czym większość wieśniaków mogła tylko pomarzyć. |
27-01-2016, 21:44 | #13 |
Reputacja: 1 | Wioska Krausnick, Ostland 1 Kaldezeit, 2526 K.I. Noc Było wcześnie rano. Noc w zasadzie. Na zewnątrz panował jeszcze mrok. W oknie drewnianej chatki, jednej z jakich tu wiele migotało światło licznych świec. Światło przytłumione gęstym powietrzem, ciężkim od halucynogennych oparów. W środku stary człowiek nie mógł spać. Chodził od ściany do ściany, raz ni to przypadkiem ni celowo, strącił miskę z niedojedzoną strawą na ziemie oraz drewniany kielich. Po ziemi posypały się gotowane w skórce ziemniaki. Starzec spojrzał na utworzony wzór. Wioska Krausnick, Ostland 1 Kaldezeit, 2526 K.I. Wczesny poranek Dziadek Rybak opuścił swoją chatkę nad samym rankiem, lecz i tak później niż zazwyczaj. Mimo wczesnej pory, wielu mieszkańców uczyniło podobnie. Życie na wsi rządziło się swoimi prawami. Przechodni ludzie przyglądali mu się ze zdziwieniem. Wyglądał bowiem inaczej niż zwykle, wyglądał jakby się bał. Wioska Krausnick, Ostland 2-6 Kaldezeit, 2526 K.I. Być może mu nie wierzyli, być może zwyczajnie nie mieli dokąd pójść. Wioska Krausnick, Ostland 7 Kaldezeit, 2526 K.I. Wczesna noc, przed atakiem Oszalał mawiali, ale on wiedział swoje. Miał przeczucie, że karty tym razem nie kłamią, lecz jak pomóc tym, którzy nie chcą pomocy? Wioska Krausnick, Ostland 7 Kaldezeit, 2526 K.I. Rano Krople deszczu spływały po twarzy Pyotra, kiedy słuchał relacji ocalałych. Jego ciche łzy tonęły w strumieniach, jakie przelewało niebo. Oto stał u progu nowego rozdziału. Wiedział już, że nie jest w stanie wrócić ani do Talabheim, ani do rodzinnego Kisleva. Ostatnio edytowane przez Rewik : 27-01-2016 o 22:07. |
28-01-2016, 03:57 | #14 |
Reputacja: 1 | -Oczywiście, że zostaję z wami- Odpowiedział ochrypniętym głosem Schulzowi. -Ale... co planujesz? Jest nas garstka! Większości tych, którzy byli zdatni i gotowi do bitki, już nie ma, a...- Lodowate spojrzenie Alberta sprawiło, że Kas zatrzymał się w pół zdania i podniósł pokryte zakrzepniętą krwią ręce w obronnym geście. -Hej, nie mówię, że wymiękam! Ani że nie powinniśmy iść. Po prostu... powinniśmy mieć jakiś plan, nie? Nie sądzę żeby spodziewali się pościgu, i im się nie dziwię...- Wzrok grabarza spoczął na dogasających domach. -Mamy element zaskoczenia, i niewiele poza tym. Musimy zagrać tymi kartami, które nam rozdano, ale należy... ja... sam nie wiem.- Chłopak wzruszył ramionami i zatrzymał się, by jeszcze raz obejrzeć się za siebie. Wszechobecny dym pokrył jego skórę i ubranie warstwą sadzy. Tam, gdzie młodzieniec nie był czerwony od juchy, był czarny od popiołu. Namaszczony śmiercią i zniszczeniem, przedstawiał sobą widok po części żałosny, a po części niepokojący. Schulz nie czekał na niego - Kasimir musiał go dogonić, by być świadkiem przemówienia starego weterana. Gdy mężczyzna przemawiał, grabarz stał wpatrzony w swoje buty. Było mu słabo. Żołądek miał boleśnie skurczony, ale jakakolwiek myśl o pożywieniu przyprawiała go o mdłości. Gdyby to była baśń, przeżyłby jeden człowiek, który pchany żądzą zemsty samodzielnie wytropiłby i ukrzyżował nocnych napastników, a potem żył dalej by stać się wielkim bohaterem. Kas spojrzał na twarze ocalałych - nie wyglądali na bohaterów. Wyglądali jak grupka wieśniaków, którym odebrano wszystko, nieważne jak mało mieli. Jak ludzie którzy nie mieli sił już płakać, a co dopiero ponieść żagiew słusznej zemsty prosto w paszczę potwora prosto z najstraszniejszych koszmarów. A teraz Albert Schulz, człowiek nawykły do prowadzenia wojny i wydawania rozkazów, prosi ich by odrzucili ostatnią rzecz jaka im została. Mają złożyć swoje życia w ofierze na ołtarzu bezsensownego poświęcenia. Zamiast uczcić pamięć poległych prowadzeniem dalszego życia, muszą do nich dołączyć, bo dyshonor przetrwania tam gdzie tylu innych zginęło może zmyć tylko jedna kropla krwi - ta ostatnia. Jesteś wolny, uświadomił sobie nagle Kasimir. Nic cię tu już nie trzyma. Odwróć się, odejdź. Egzystencja w tym zapomnianym przez bogów kraju to znój, gnój i chuj. Większość życia to całe chamstwo małorolne traktowało cię jak śmiecia. Ale nie ma ich już, są wgnieceni w ziemię kopytami pół-ludzi albo zaciągnięci w ciemny las. Durak zawsze dawał ci zdrowo popalić, tak samo zresztą jak Schulz. A teraz krasnolud nie żyje. Nie ma głowy, do kroćset! Jak mógłby cię powstrzymać? Inge i Hans są ledwie tuzin kroków od ciebie, ale są równie bezsilni. Już prawie nie pamiętasz jak wyglądają, za każdym razem gdy o nich myślisz widzisz tylko pośmiertne maski i puste spojrzenie, matowe i martwe na tle rozerwanego mięsa i strzaskanej kości. Jesteś wolny, Kas. Tak, jak zawsze chciałeś. Tak, jak o tym zawsze marzyłeś. Nie jesteś taki jak reszta. Masz perspektywy, chłopcze, świetlaną przyszłość! Tak po prawdzie, to ten atak to najlepsza rzecz która ci się przytrafiła. Spójrz na Schulza. Chcesz zginąć za jego wstyd, za jego sumienie? Wygrałeś na loterii życia, i teraz chcesz pójść za ludźmi którzy cię nie lubią, żeby dokonać zemsty na tych o których nic nawet nie wiesz, oddać całą swoją nagrodę i stanąć wśród przegranych? A jeśli jakimś cudem ci się uda, to co? Zwrócisz życie poległym? Cofniesz czas? Myślisz, że Schulz spojrzałby ci w oczy, gdyby wiedział dlaczego przeżyłeś atak? Myślisz, że sam nie podniósłby na ciebie ręki w swoim szaleństwie? Teraz cię potrzebuje, ale jak wyglądało to kiedyś? Widzę, że rozumiesz. Chcesz żyć. Podjąłeś słuszny wybór. Pozwól im utonąć we krwi, jeśli tego właśnie chcą. -Ja... ja nie...- Zaczął Kas. Jego wzrok utkwił na brodzie topora Duraka, pokrytej khazadzkimi runami. Nie było tego widać spod cuchnącej, czarnej posoki, ale Kas znał je na pamięć. Inskrypcja idąca wzdłuż ostrza znaczyła w języku krasnoludów mniej więcej 'tym końcem w stronę przeciwnika'. -...ja nie mogę się doczekać, żeby wsadzić to jednemu z tych zapchlonych kundli prosto w dupę.- Warknął, podnosząc antyczny topór nad głowę w imitacji wojskowego salutu. Gdyby tylko wiedział, ile razy pożałuje tej decyzji, ale jak mógł wiedzieć? Durak uratował mu życie, a potem wychował go jak syna. Inge i Hans byli przy nim, kiedy reszta odwracała się do niego plecami. Albert Schulz spędził całe życie na obronie Imperium przed jej licznymi wrogami. Zawsze stali za nim murem, chcąc czy nie. Pójście za Albertem nie oznaczało odrzucenia życia, które mu zostało. Było jedyną szansą, by wreszcie je zacząć. -Damy radę. Uratujemy naszych, a tamtych poślemy do piekła! Jesteśmy z tobą!- Krzyknął do Schulza, po chwili żałując swojej porywczości. Zawstydzony, Kas zrobił kilka kroków w tył. -Idę... yyy... zobaczyć czy coś zostało z moj... z chaty Duraka. Gdy tylko skończę, pomogę wam w karczmie i klasztorze!- Ostatnie słowa krzyknął przez ramię, puszczając się truchtem na obrzeża wioski, gdzie tlił się ostatkiem sił jego dawny dom. Starał się nie patrzeć na rozpostarte na trawie ciało Duraka. Ironią było, że jako wioskowy grabarz, obecnie jedyny, nie mógł się nim teraz zająć. I ani Inge, ani Hansem, tak jak na to zasługiwali, żeby mogli spocząć w królestwie Morra. Szybkie oględziny domostwa potwierdziły jego przypuszczenia - nie zostało zeń zbyt wiele. Ale to nie robiło młodzieńcowi większej różnicy - swoje największe skarby, jak każdy krasnolud, Durak wolał trzymać pod ziemią. Najeźdźcy byli brutalni i efektywni, ale ewidentnie złupienie wszystkiego do cna nie było ich celem. Prowadzące do piwniczki drzwi były w jednym kawałku. Kas zszedł ostrożnie po wyciętych w glinie stopniach i złapał za wiszącą u stropu lampę górniczą, kolejną pamiątkę Duraka sprzed lat. Gdy po chwili ją odpalił i rozejrzał po zatęchłym pomieszczeniu, mimowolnie się uśmiechnął. Po kilku minutach młodzieniec wygramolił się na powierzchnię z plecakiem na ramieniu i tobołkiem z drobiazgami pod pachą. Już miał odejść w stronę placu, gdy zatrzymał się w pół kroku i pacnął w czoło. Byłby zapomniał o najważniejszym! -Cześć, mamo.- Kucnął przy utrzymanym w czystości, schludnym nagrobku bez imienia, stojącym tylko krok od krawędzi lasu. -Nie uwierzyłabyś, co tu się wyprawia. Świat oszalał. Krausnick już nie ma, wiesz? Wszystko spłonęło.- Kasowi stanęła gula w gardle. Powstrzymywał przez chwilę łzy, ocierając nos rękawem. -Wszyscy nie żyją. No, prawie wszyscy. Ciągle nie mogę w to uwierzyć. Nie wiem, co mam robić. Stary Schulz organizuje w odwecie ekspedycję, ale po prawdzie boję się że mógł zupełnie postradać rozum. Nie wiem co się dzieje. Chciałbym, żeby to był tylko sen, ale...- Wzrok chłopaka stwardniał. -Idę z nimi. Najeźdźcy zabrali ze sobą kobiety i dzieci. Poza tym, czuję, że powinienem. Pewnie by ci się to nie spodobało. Ale nie przejmuj się, może dzięki temu niedługo się zobaczymy? Chciałbym tego.- Opuszki palców po raz ostatni musnęły zimny kamień. -Żegnaj. Wrócę tu później, i położę obok ciebie Duraka, dobrze? Wiem że to niezbyt dobre towarzystwo, ale... boję się, że nie będzie tu już nikogo innego. Ja... no wiesz. Wszystko wiesz.- Chłopak wstał, rozmasowując ścierpnięte nogi i podnosząc z ziemi tobołki. -No dobra, dosyć tego dobrego. Czas skopać jedne tyłki i uratować drugie. Dzień jak co dzień. |
28-01-2016, 12:42 | #15 |
Reputacja: 1 | Bezustannie podskakujący na wybojach Thravarowy żołądek w końcu przypomniał o sobie wydając nieprzyjemny bulgot i popiskiwanie, w ten sposób domagając się wypełnienia go czymś innym niż powietrze. - Will myślę iż jak nie zawrzesz w końcu jadaczki to pozostały czas spędzisz na zbieraniu zębów z tego błotnistego traktu. Lisiczka jak sam widzisz jest już na skraju opanowania swego. Nie żebym nie popierał dobrej przyjacielskiej bitki, jeno czas nie najlepszy ku temu – stwierdził chłodno -Opowieści ci się zachciewa, Aye? Wieść niesie że przemoczony krasnolud do tego z pustym żołądkiem to zły krasnolud, a zły krasnolud w mordę dać może... oj może dać. Za to przychylny na prośby krasnolud to krasnolud nakarmiony i upojony w cieple spoczywający przy dźwiękach trzaskającego ogniska z fajką w gębie, taki krasnolud opowieść dać ci może, może ci dać. Thravar odwrócił się na krótką chwilę w stronę Willa miażdżąc go srogim spojrzeniem - Zgadnij zacz, z którym krasnoludem masz teraz do czynienia Wilhelmie Andree.... Następnie powrócił do powożenia nie oczekując odpowiedzi. Kojąca cisza nie trwała jednak długo, Hieronim postanowił nakreślić drużynie jak sprawy stoją, widocznie wkrótce mieliśmy być u celu. Thravar obserwował Kapłana bitewnego dość uważnie, a gdy ten skończył włączył się do tematu… – Jeżeli mają we łbie choć krztynę smaru, to trybiki winny skojarzyć że sprzeciwianie się wysłannikowi Prałata, któren może ich okrzyknąć heretykami, a potem zabić nawet nie koniecznie w takowej kolejności, nie jest zbyt mądrym posunięciem – rzekł wzruszając obojętnie ramionami. –Jak wygląda ten relikt dokładnie? Mnisi przebiegli być potrafią, by nie wcisnęli nam czegoś bardzo przypominającego oryginał. Zrobią wiele jeżeli jest to dla nich tak cenne jak dla Prałata. Dla nich to nie będzie przewiezienie relikwii w bezpieczne miejsce tylko utrata swojego symbolu, to jakbyśmy zabrali Ar-Ulrykowi jego Wieczny Płomień. – skwitował. –Upatruję bardziej podstępu niźli możliwej potyczki jako źródła naszych niepokojów. Jednakoż w końcu to tylko paru mnichów nie będą stanowić przeszkody jakkolwiek sprawa się potoczy, raduję się na myśl iż Severus będzie miał okazję użyć swego oręża do czegoś innego niż dłubania nim w zadku. Kolorów i zdrowszego wyglądu od razu nabierze jak trochę witkami pomajta. – stwierdził pewnie dudniącym głosem Ostatnio edytowane przez PanDwarf : 28-01-2016 o 12:45. |
29-01-2016, 19:11 | #16 |
Reputacja: 1 | Chata była na wpół spalona. Dach, nie znajdując oparcia w dwóch zburzonych ścianach, częściowo zawalił się do środka. W miejscu drzwi była tylko niekształtna dziura. Budowniczowie, bez wątpliwość raczej amatorzy, z przymusu tylko w tym fachu, umieścili w centrum domu wielkie palenisko, coś na kształt kominka. Ceglana konstrukcja o dziwo przetrwała nienaruszona. Mężczyzna, który wszedł do zgliszczy dobre półgodziny temu, ku niej skierował swe kroki. Stał tam przed zimnym paleniskiem, jakby czekał, aż znów pojawi się się ogień. - Pamiętasz je? - Głos miał suchy, pozbawiono emocji i zimny jak palenisko, przed którym stał. Wzrok kierował teraz nieco wyżej, gdzie nad "kominkiem" wisiała stara drewniana tarcza i przewieszony przez nią miecz. Broń była prosta, pozbawiona jakikolwiek ozdób czy znaków szczególnych, ale solidna. Podobnie jak tarcza. - Należały do wuja Reinharda, brata ojca. Pamiętasz jak przyjechał do nas ostatni raz? Kiedy to było? Z dziesięć lat temu? - - Pamiętam. Będzie już chyba ze dwanaście. - - Tak... Pewnie tak. Pamiętam jak nosił ten miecz przy pasie a tarcze na plecach. Pamiętasz jak z Olegiem, Knutem, Franzem i resztą łaziliśmy za nim skomląc, aby nauczył nas nim walczyć? - - Pamiętam. - - W końcu udało nam się go uprosić. To znaczy mnie, Franzowi i tobie, bo byliśmy najstarsi i pewnie najbardziej upierdliwi. Wtedy po raz pierwszy trzymałem w rekach broń. Nie jakieś tam widły, cepy czy kose zabraną ze stodoły. Prawdziwą broń. Taką, co została zrobiona tylko do zbijania. Pamiętasz jak ojciec się wściekł, kiedy to odkrył, po raptem trzech takich lekcjach? - - Pamiętam Danielu. - - Wtedy, ten jeden jedyny raz w życiu mnie sprał. Od tamtego czasu dostałem po ryju tak wiele razy, że aż dziw, że jest w jednym kawałku, ale pamiętam tylko tamto. Pamiętam co wtedy mówił. "To nie jest dla nas! My tacy nie jesteśmy! My nie zabijamy! Nie krzywdzimy! Pracujemy i modlimy się do Sigmara a On nas chroni!" Tak mówił, pamiętasz? - - Pamiętam Danielu, pamiętam. - - Dziś nawet go nie zdjął z tej przeklętej ściany. Nawet nie przyszło mu to do głowy. Znalazłem go do drodze do kaplicy, razem z matką. Nawet tych pierdolonych wideł nie zabrał. Po prostu biegli do tego cholernego kościoła, jak na msze. Jakby faktycznie tam miał być ratunek i "ochrona". Głupiec! I tchórz! Cholerny, pierdolony głupiec i śmierdzący tchórz! - - Danielu... - - Pamiętasz jak wysyłam mnie do tej cholernej szkoły? Pamiętam jak stał w tych drzwiach i mówił "Synu, robię to dla Ciebie. To twoja szansa, aby "stać się kimś". Ostatnia szansa, aby kiedyś, jak wrócisz i na to zapracujesz, odziedziczyć po mnie swój kawałek gospodarstwa. Aby mieć swoją ziemie i być wreszcie kimś." Pamiętasz? - - Pamiętam. - - Tak jakby jakaś pierdolona płachta błota, z którego co roku trzeba wydzierać żelazem i pazurami ochłapy, mające utrzymać Cie przy życiu, stanowiła o tym, czy "jestem kimś". Zdaje się, że właśnie to wszystko odziedziczyłem. Czy teraz "jestem kimś"? Jak myślisz? - - Danielu... - - A On? Czy ciągle jest kimś? Razem z matką, Katią, Olefem i całą resztą. Tego całego "gospodarstwa" ledwo starczy, aby wykapać im mogiły. Głupiec! Cholerny, pierdolony GŁUPIEC!!! - Krzyk mężczyzny poniósł się po zrujnowanym domu. Wściekły cios pięścią spadł na zwęgloną belkę, kiedyś podtrzymującą dach i roztrzaskał ją na dwoje. - Danielu... - - Pamiętasz, był jeszcze jeden. Nie wiem po co Reinhardowi były dwa takie same miecze, jak używał tarczy, ale miał je. Ten drugi też tu wisiał, pamiętasz? - - Pamiętam. - - Olaf go wziął. Pewnie musiał sobie przystawić krzesło, bo inaczej by nie dostał, ale wziął go. Ile on miał lat, jedenaście? - - Dziesięć. - - Tak, pewnie tak. Nigdy nie był wyrośnięty. Mój mały braciszek Olaf... Wiesz, złamał go na jednym z tych zwierząt, zanim roztrzaskało mu czaszkę toporem. - - Zwierzęta nie robią takich rzeczy Danielu. - - Tak, masz racje. Dlatego właśnie nazwalają ich zwierzoLUDŹMI. To musiała być scena! Ojciec uciekający w nocnej koszuli i onucach, ciągnący za sobą matkę, najstarszego syna, synową i on, jedenastoletni dzieciak walczący za nich, mieczem swego wuja, prawie tek wielkim jak on sam... - - Danielu, Ona żyje. Wiesz o tym. Czujesz to w sercu... - - Tak, wiem. Widziałem ślady. Zabrali kobiety i dzieci. Franz pewnie będzie chciał iść za nimi. Schulz na pewno, skoro jednak przeżył. - - Musisz Ją odnaleźć Danielu. - - Muszę? - - To twój obowiązek. - - Obowiązek? OBOWIĄZEK!! A co Ty możesz wiedzieć o obowiązku?! Ty... Ty... - Mężczyzna gwałtownie odwrócił się do drzwi i podbiegł do siedzącej przy nich postaci. Drugi człowiek też był mężczyzną, trochę starszym, o rysach twarzy bardzo podobnych do pierwszego. Siedział oparty o framugę zniszczonych drzwi. W piersi miał wielką dziurę, wielkości arbuza. - Ty jesteś martwy... Nie żyjesz, tak jak oni. Gadam z trupem. - Człowiek ukląkł przy zwłokach i delikatnie zamknął im oczy. Zastygł na chwile w tej pozycji, po czym energicznie wstał i podszedł do "kominka". Zdjął z niego miecz i przypasał do boku. Wziął również tarcze i przerzucił przez plecy. Wyszedł przed drzwi i zabrał oparty obok nich długi łuk. Kołczan ze strzałami miał u boku, w zasięgu ręki. Raz jeszcze odwrócił się i spojrzał na zniszczony budynek i na ciało siedzące w jego wejściu. - Jestem kimś. - szepnął do siebie i ruszył w kierunku gwaru, który dochodzi od zbiegowiska ocalałych, przed jedną z chat. ***** Wysłuchał starego żołnierza w milczeniu, bo i co tu niby miał powiedzieć. Nie lubił go z wzajemnością, ale darzył czymś na kształt wymuszonego szacunku. W tych okolicznościach tylko on mógł ich poprowadzić. Gdyby nie obecność weterana, Daniel pewnie musiał by ruszyć sam. Choć nie, na pewno miałby koło siebie jeszcze jednego straceńca. - Franz. - - No? - - Zrobimy jak on mówi. Szukaj nie tylko broni i żarcia. Znajdź sobie jakieś cieple ubranie, takie co nie przemoknie na deszczu. W lesie nie ma ciepłych strażnic do ogrzania dupy. - - Ta? Dobrze wiedzieć, że mamy ze sobą fachowca. - - Stary Otto, robił dla mnichów świece, kadzidła i inne takie. Jego chałupa jeszcze stoi, sprawdzę tam. Pójdę też do Brana. On chadzał na bobry w górę rzeki, jak jeszcze nas nie było na świecie. - - Chcesz powiedzieć, że nielegalnie polował w elektorskim lesie. - - Znajdowałem jego sidła od czasu do czasu. On pewnie moje o wiele częściej. Na pewno ma jakieś potrzaski i inne przydatne zabawki. Potrzebne nam liny, woda, bukłaki, gorzała, wszystko co nadje się na opatrunek, oliwa, nafta i wszystko co tylko znajdziesz a się pali. - - Co ty chcesz kurwa zrobić? Las podpalić. - - Oni przyszli tu z żelazem i ogniem. Odpłacimy im tą samą walutą. - |
31-01-2016, 01:44 | #17 |
Reputacja: 1 | Wrócili z Josefem późno. Noc już dawno objęła we władanie zarówno Krausnick, jak i resztę rozległego obszaru Lasu Cieni. Josef pozostawił wóz do przewozu drewna tam, gdzie go zatrzymał - dokładnie w połowie drogi między ich obejściami. Zlitował sie tylko nad zmęczonym drogą koniem, którego zaprowadził do obory, gdzie trzymał resztę zwierząt. Magnus zrobił podobnie - zostawił swoje rzeczy na wozie i powlókł się do domu stojącego dokładnie naprzeciwko domu Josefa i Grety. Jedno wiedział na pewno - zdecydowanie bardziej wolał rąbać drzewa, niż zajmować się ich sprzedażą. Zdawał sobie jednak sprawę, że sprzedaż nadwyżki drewna w pobliskim Bokenhof była konieczna do pozyskania pieniędzy niezbędnych do zakupu towarów, których Krausnick potrzebowało, a same nie potrafiło wytworzyć. Tyle dobrego, że dzieciaki nocowały u sąsiadów - Greta zawsze zajmowała się nimi w czasie, gdy Magnus i Josef wyjeżdżali ze wsi - rumor, jaki powodował próbując po ciemku dotrzeć do łóżka zbudziłby umarłego. Zasnął chyba już w chwili, gdy tylko zamknął powieki. Obudził go hałas. Nim rozespany umysł zdołał zrozumieć co się dzieje usłyszał cos jeszcze - bicie dzwonu wiszącego na szczycie klasztornej wieży. W środku nocy jego głos mógł oznaczać tylko jedno - zagrożenie! Magnus zerwał się na równe nogi i chlusnął zawartością miednicy na siebie. Chłodna woda błyskawicznie rozprawiła się z resztkami otępienia spowodowanego snem. Ponieważ padł na posłanie w ubraniu, nie fatygując się nawet zdejmowaniem butów, mógł od razu wybiec na zewnątrz i zobaczyć, jakie niebezpieczeństwo zagrażało wsi. Niektóre zabudowania już płonęły, a inne dopiero zajmowały ogniem. Kryte słomą strzechy przyjmowały ogień chciwie, buchając po chwili kłębami smolistego dymu. Czarne w świetle płomieni figurki przemieszczały się od chaty do chaty i coraz to nowe jęzory ognia dołączały do chaotycznego tańca niszczycielskiego żywiołu. Dostrzegł stojącego w drzwiach chaty Josefa i kryjącą się za nim Gretę. - Chwytaj za broń! Wróg we wsi! - krzyknął do zaspanego i nic nie rozumiejącego sąsiada. Sam pobiegł do wozu, na którym zostawił cały swój podróżny dobytek. Nie obawiał się zostawiać rzeczy na zewnątrz, bo w Krausnick każdy znał każdego, a obcy nie pojawiali się właściwie wcale. Ignorując miecz spoczywający w owiniętej pasem pochwie i okrągłą wzmacnianą żelazem tarczę sięgnął po swój wierny topór - ten sam, którym zarabiał na życie jak i niekiedy życie nim odbierał. Większy od swego jednoręcznego odpowiednika pozbawiony był jakichkolwiek zdobień poza ułatwiającym chwyt kawałkiem wyprawionej skóry na toporzysku od strony głowicy. Trudno było przy tym uznać ten element za ozdobę, bowiem poprawiał jedynie funkcjonalność, a nie wygląd broni. Silna dłoń drwala pewnie idealnie pasowała do rozmiaru i faktury trzonka, a ciężar wiernego oręża dodał Magnusowi otuchy. Wiedział już co było celem ataku - klasztor. Sam był wewnątrz klasztornych murów tylko raz, od czasu gdy przywędrował do Krausnick. Nie wadzili mu sigmaryci, ale i nie darzył ich wielką estymą. Żył wśród wielkich lasów Imperium i przedkładał szacunek dla Taala nad zginanie karku przed Sigmarem. W każdym razie mrowie czarnych postaci kierowało się właśnie na wzgórze. - Zamykaj drzwi i pilnuj dzieciaków Greto! - polecił przerażonej kobiecie. - Dalej sąsiedzie! Schulz zbiera wszystkich na placu! - poganiał guzdrającego się Josefa i wskazał w kierunku postaci, która najwyraźniej organizowała obronę. Nie było im jednak dane dołączyć do pozostałych obrońców Krausnick. Byli niedaleko, gdy zza płonącej chaty bednarza wypadły na nich dwie bestie. Josef usiłował zasłonić się widłami, ale został powalony przez porośniętego futrem odmieńca z pyskiem psa. Magnus uchylił się przed mieczem kolejnego, który poruszał się na nogach kozła, górną część ciała skrywając pod zbroją zrabowaną pewnie jakiemuś imperialnemu żołnierzowi. Wyczekawszy odpowiedniej chwili zamachnął się i ciął zamaszyście z prawej. Ostrze topora z chrzęstem rozerwało kółka kolczego pancerza zwierzoludzia i zagłębiło głęboko w ciele stwora. Trafiony potężnym ciosem przeciwnik zwalił się ciężko na ziemię wyrywając z rąk Magnusa zakleszczony w ranie oręż. Stwór z pyskiem psa poderwał się znad ciała Josefa, który leżał z nienaturalnie wykręconą szyją. Z paszczy odmieńca kapała gęsta, czerwona krew, którą ten zlizywał długim jęzorem z wyraźną przyjemnością. To była krew jego najbliższego sąsiada... Wściekły drwal sięgnął po miecz upuszczony przez powalonego przeciwnika. Zrobił to w ostatniej chwli, bowiem zabójca Josefa właśnie skoczył w jego stronę. Magnus zszedł z linii ataku i obracając się wokół własnej osi ciął mieczem po plecach odmieńca. Ten zaskomlał zupełnie niczym kopnięty pies, by zaraz rzucić się ponownie z dobywającym się z gardła warczeniem. Magnus tym razem nie ustąpił, tylko wyciągnął miecz przed siebie - stwór nadział się na broń, aż sztych wyszedł z drugiej strony. Warkot dobiegający z wyszczerzonej paszczy ustał dopiero wtedy, kiedy zgasły żółte ślepia bestii. Magnus zaparł się nogą o truchło zwierzoludzia i wyszarpnął miecz z jego ciała. Wokół nikt się nie poruszał. Magnusowi w żyłach pulsowała adrenalina, a w uszach huczał ogień oraz niosące się po okolicy pełne przerażenia krzyki i sporadyczny szczęk broni. Nie wiedział. gdzie znajdują się obrońcy, ani napastnicy. Wszędzie było pełno gryzącego dymu, jęzorów ognia i leżących bezładnie ciał mieszkańców. Nagle przed oczami pojawiła mu się inna scena. Inna wieś, w której szalejący w zabudowaniach ogień już wygasł pozostawiając osmalone kikuty belek i poczerniałe kamienie i truchła zwierząt. Wiedział, co to za miejsce. Sokh. Miejsce, w którym kiedyś żył. Znowu stał przed wspólnym grobem mieszkańców, wśród których... Coś ciężkiego uderzyło go w plecy, upadł na kolana i znów poczuł uderzenie. Potem wszystko pochłonęła ciemność. * * * Rankiem okazało się, że zwierzoludź, który zaatakował Magnusa na nowo przeżywającego wspomnienia z poprzedniego życia został ubity przez mieszkańców, zanim zdołał zabić drwala. Silnie uderzony obuchem dość długo pozostawał nieprzytomny i nie mógł brać udziału w dalszej walce. Ocucony przed świtem czym prędzej wrócił do domu Grety tylko po to, by z przerażeniem stwierdzić, że nie ma jej ani jego dzieciaków, a drzwi do domu, w którym się schronili zostały wyłamane. Poszukiwania jego najbliższych nie dały rezultatu. Na słowa Schulza kiwnął tylko głową, nie mówiąc nic. Zacięty wyraz twarzy zdradzał smutek, ale też wściekłość mężczyzny, którego los kolejny raz doświadczał wielką tragedią. Już wcześniej zabrał z wozu resztę swojego podróżnego dobytku, a także tarczę i miecz, dlatego był gotów do natychmiastowego ruszenia śladami napastników. - Gotów? - spytał Klausa. - Chodźmy. - Rzekł ponuro.
__________________ I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee... Ostatnio edytowane przez Gob1in : 31-01-2016 o 14:04. Powód: Korekta baboli - tak to jest, jak się pisze po nocy... :/ |
01-02-2016, 21:20 | #18 |
Konto usunięte Reputacja: 1 | Gościniec Bökenhof - Krausnick, Ostland 7 Kaldezeit, 2526 K.I. Świt Z każdą minutą deszcz przybierał na sile; targany przez porywisty wiatr, smagał ponure oblicza podróżników niczym bat poganiacza niewolników. Lodowato zimne krople sprawiły, że najemnicy musieli schować się w cieniu swych głębokich kapturów, aby uniknąć przeziębienia się, co w warunkach polowych często było wyrokiem śmierci. Wioska Krausnick, Ostland 7 Kaldezeit, 2526 K.I. Świt Znalezienie właściwego tropu w tym pobojowisku nie było łatwym zadaniem, lecz dla Klausa i Magnusa nie było wiele rzeczy niemożliwych. W stosunkowo szybkim tempie udało im się ustalić dokładny kierunek wymarszu hordy zwierzoludzi, razem z porwanymi przez nich mieszkańcami wioski, zanim jeszcze przybierający na sile deszcz zmył wszelkie ślady. Bestie najwyraźniej nie spodziewały się pościgu, albowiem obrały możliwe jak najkrótszą drogę przez las. Kierunek południowy prowadził w stronę znajdujących się wiele dni drogi stąd Gór Środkowych oraz północnych rejonów Hochlandu, choć obaj znawcy głuszy powątpiewali, aby najeźdźcy pochodzili z tak bardzo odległych terytoriów. Najpewniej mieli swój obóz gdzieś w sercu lasu, a tam musiał stać wykuty w monolicie ołtarz na cześć Mrocznych Potęg.
__________________ [URL="www.lastinn.info/sesje-rpg-dnd/18553-pfrpg-legacy-of-fire-i.html"][B]Legacy of Fire:[/B][/URL] 26.10.2019 Ostatnio edytowane przez Warlock : 02-02-2016 o 22:06. |
02-02-2016, 10:40 | #19 |
Reputacja: 1 | Świt Poranek dla Severusa nie obfitował w jakieś arcyciekawe wydarzenia. Poza porannymi modłami, i przygotowaniem posiłku, znaczną część czasu poświęcił swojemu stworzonku. Marta biegała dookoła akolity, skacząc po nim, a to wbiegając mu po plecach na kark by delikatnie ugryźć go w uchu, a to stawała na dwóch łapkach prosząc o dodatkową porcję jedzenia. Młodzieniec co jakiś czas zerkał w stronę Lexy, której jednak groźna postawa sprawiała że strach przed podejściem zwyciężał nad chęcią bliższego jej poznania.Marta za każdym razem, jak to kobieta, widząc ukradkowe spojrzenia swojego pana gryzła go w palce dając mu do zrozumienia że to ona ma być najważniejszą damą w jego życiu. A właściwie jedyną. Od czasu do czasu młodzieniec brał futrzaka na ręce i ją obracał do góry brzuchem, który to potem delikatnie miział. Fretka cicho cmokając lub gruchając, pokazywała że jej dobrze by wczepić się swoimi pazurkami w rękę człowieczka. Oczywiście starał się przy tym unikać karcącego wzroku swojego przełożonego, który najwidoczniej świecie, pierwszy i ostatni raz uśmiechnął się gdy matka wypluła go ze swego łona. Dopiero przemówienie Sigmarity, przerwało ten sielski nastrój. Tubalny, oschły i donośny głos znaczył jedno. Trzeba było “schować” Martę za pazuchę, i skupić swoją całą uwagę na mówiącym. W końcu Hieronim nie należał do osób miłościwych i lubiących, gdy coś innego odciągało uwagę od jego gorących przemówień. A to takie było. Pełne pasji, a kolejne słowa odsłaniały coraz to nowe oblicze kapłana. Misja, dla niego była najważniejsza, i gdyby miał poświęcić innych zrobił by to. Nie ulegało to wątpliwości. Od religijności do fanatyzmu była nie daleka droga, jak się okazywało i Severus wiedział już, że musi mieć baczenie na Hieronima Lamberta. - Jakieś pytania? - Dodał na koniec, przyglądając się każdemu z osobna Akolita tylko uniżenie skinął głową, że rozumie co Mistrz mówi, i że nie ma pytań. Wszakże ogień, który płonął w jego sercu, nie był do ugaszenia więc lepiej było tylko przytakiwać i mieć nadzieję, że Sigmar nie dopuści do bezsensownego rozlewu krwi. Trochę później Krausnick, wioska na zadupiu i krańcu świata. Nawet ptaki pewnie omijały to miejsce, a dziewek urodziwych zapewne nie można było tu znaleźć. Wiocha jednak stała w ogniu, a gęsty dym unosił się w powietrzu. Nie dość że padało, to jeszcze jakie nieszczęście spadło na mieszkańców tej dziury. Widać Sigmar dziś nie miał dobrego humoru, i postanowił to w jakiś sposób przekazać. Może miał to być znak do żarliwszej modlitwy. Może, jednak to nie było teraz ważne. Widząc jak oddala się Lexa wraz z Hieronimem, młodzieniec spoglądał jak zahipnotyzowany na trzymający się, mocno w siodle, tyłek Lexy. A także na jej umięśnione uda. Przez chwilę nawet zaczął się zastanawiać, czy równie mocno umiała by się utrzymywać Norsmenka na jego koniu. A także jakby to było gdyby wpić się w jej drapieżne usta. Był ciekaw czy w łóżku była również taka dzika i pełna furii i oraz pasji. Taka żywiołowa jak opisywali ją Ci, którzy widzieli ją na arenie. Ta krótkotrwała wizja, spowodowała że, na jego twarzy pojawił się delikatny uśmieszek a w oczach pojawiły się maleńkie kurwiki. Oczywiście, nie trwało to zbyt długo, bowiem Marta wyjrzawszy zza sukna i widząc zadowoloną minę pana, i zapewne wyczuwszy przyspieszone bicie serca...ugryzła go w policzek, sprowadzając na ziemię. W końcu i oni dotarli do wioski, widząc jak Sigmarita prowadzi dysputę z jakimś żołnierzem, a może to był zwykły wieśniak ubrany w żołnierski strój. Tego Severus nie wiedział, lecz mimowolnie położył Martę na wozie, by ta znalazła schronienie w razie walki. Sam też dłonią, delikatnie przysunął do siebie miecz. W wieśniakach krew się buzowała i wrzała, bowiem tej nocy dotknęło ich nieszczęście, za które chcieli odpłacić krwią, stalą i ogniem. A na ich drodze stanęli oni. -Ukórzcie się więc pod mocną rękę Sigmara, aby was wywyższył czasu swego. - rzucił tylko pod nosem, wiedząc że jego “Mistrz” bywa porywczy i zapalczywy. I gdy wydawało się, że obrazy jakich dopuścił się ten dziadyga względem Sigmarity, doprowadzą do tego, że dziś wieśniacy będą opłakiwać jeszcze jedną osobę Hieronim spokojnie stał i przemawiał. Krew nie miała zostać upuszczona teraz, więc młody akolita znów schował pod pazuchę fretkę, i zszedł z wozu. Późniejsze słowa Lamberta przyjął skinieniem głowy i przez chwilę brał udział w rozmowie między najemnikami. Następnie udał się wśród zgliszcza domów. Chciał przyjrzeć się temu co tu się wydarzyło. Spokojnie bez pośpiechu, szedł między domami, a właściwie tym co z nich zostało i przyglądał się wszystkiemu. W szczególności wieśniakom, z którymi miał wyruszyć dalej. Zarzucił on na głowę kaptur, by deszcz nie padał mu na nią, i kroczył tak powoli. Co jakiś czas Marta, wyglądała zza pazuchy, niuchając i przyglądając się wszystkiemu z ciekawością.
__________________ Dzięki za 7 lat wspólnej zabawy:-) |
02-02-2016, 13:41 | #20 |
Reputacja: 1 | Trzeba było przyznać, że tropienie w dwójkę odbywało się sprawniej niż samemu. Dwaj wieśniacy zrazu podzielili między sobą teren jaki mieli przebadać i zasadniczo spotkali się ponownie tam gdzie ślady zaczynały łączyć się w coraz większa grupę. Niczym drobne strumyki wody łączące się ze sobą by w końcu przemienić się w rzekę. Ostatnio edytowane przez Eliasz : 08-02-2016 o 23:29. |