Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 06-02-2016, 00:44   #31
 
Stalowy's Avatar
 
Reputacja: 1 Stalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputację
Niestety przeszukiwanie ruin klasztoru niewiele dało. Znalazł jednak kilka wisiorów z symbolami Sigmara. Czy był to wyczekiwany znak? Może tak, może nie. Akolita zebrał je i przytroczył sobie do pasa.
Wilhelm czuł się trochę lepiej. Modlitwa i znaleziska pomogły. Utwardziła go w przekonaniu odnośnie jego planów. Odnośnie tego co słuszne.
Trzymając młot w garści ruszył pod las gdzie zbierali się wioskowi. Na plecy zarzucił torbę ze skromnym dobytkiem podróżnym jaki znalazł w skrytce. Kiedy zwalisty akolita doszedł na miejsce rozejrzał się spoglądając na pozostałych śmiałków spod kaptura. Odsupłał z pasa jeden z wisiorów z symbolem młota. Owinął go wokół dłoni i przedramienia, a sam emblemat ucałował. Prowiant był już przygotowany, więc i swoją część do niesienia wziął bez zbędnego gadania. Czekał, aż pozostali będą gotowi do drogi. Tylko co jakiś czas kierował spojrzenie na najemników i przewodzącego im kapłana. Jaki wynik będzie dalszych tarć między chłopami, a wysłannikami kościoła? Już teraz po krzywych spojrzeniach i powarkiwaniach mógł rozpoznać, że brat Hieronim stał się pierwszym celem agresji rozwścieczonych ludzi.
Bo oczywiście… jak mutanci napadną to wina bogów, że na naszą wioskę, a nie na wioskę sąsiadów. A kogo najłatwiej winić jak nie duchownego? Szczególnie, jak duchowny nie daje sobie w kaszę dmuchać, więc znaczy że się stawia, a jak się stawia to trzeba bardziej się do niego rzucać.
Sytuacja była w tym momencie wyjątkowo napięta - wystarczył pretekst ze strony obcych, aby ludzie rzucili się im do gardeł. Wilhelm sam nie był ponad to, ale panował nad swoimi odruchami. Gniew i nienawiść trzeba było ukierunkować, a jedynym słusznym celem byli zwierzoludzie.
I jeżeli chodzi o zwierzoludzi istniało tylko jedno słuszne rozwiązanie…
… jedno… jedyne…

ostateczne.
 
Stalowy jest teraz online  
Stary 06-02-2016, 09:45   #32
 
Hazard's Avatar
 
Reputacja: 1 Hazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputację
Kurwa.

Na kilka sekund coś się w nim zmieniło. Jakby na jego miejscu najemnika pojawiła się druga osoba. Chwila ta trwała zaledwie kilka uderzeń serca, podczas gdy sigmaryta wraz ze słonecznowłosą dziewczyną, o płomiennym sercu, ruszyli w stronę zrujnowanej wioski. Akolita i krasnal byli jednak pochłonięci widokiem zgliszczy i oddalającej się dwójki towarzyszy. Niczego nie dostrzegli. Na całe szczęście. On zaś ponownie, ze srogim wyrazem twarzy spoglądał na ogrom zniszczeń, dokonanych przez destrukcyjną potęgę chaosu. Milczał gdy i oni ruszyli za zleceniodawcą, w stronę hołoty, która wyszła im na przeciw. Z każdym kolejnym uderzeniem końskich kopyt, ręka Wilhelma co raz to mocniej zaciskała się na głowicy miecza.

Rozmowa, która miała miejsce sprawiła, że nieco poprawił się mu humor. Nie wiedzieć czemu, wszystko to przypominało mu dobrze wyreżyserowaną scenę jakiegoś spektaklu. Wzajemna wrogość konfrontowała się z koniecznością współpracy. Powinność winna być ważniejsza niż uprzedzenia. Najemnik miał nadzieję, że wszyscy zebrani na tym smutnym, niemalże oderwanym od rzeczywistości pobojowisku to rozumieli. Mimo jednak takiego spojrzenia na sprawę, Wilhelm nie zrobił nic, by zawiązać jakąś szczególną nić porozumienia z wieśniakami. Nie było mu to teraz w smak.


Tak. Zemsta, zemsta, zemsta na wroga,
z Bogiem i choćby mimo Boga.


Wyrecytował cicho, zważywszy na fanatycznie religijną część drużyny. Hieronim był i tak już w złym nastroju, dodatkowe bluźnierstwa z pewnością podziałałyby na niego jak płachta na byka. Fragment pieśni jednak zdawał się pasować idealnie do sytuacji, w której znaleźli się mieszkańcy wioski. Być może, jeżeli komuś uda się wyjść z tej wyprawy cało, to powstanie nowa pieśń o tym dniu.

Na wiadomość o możliwości wypożyczenia garłacza, Wilhelm zareagował jak wyznawca Slaanesh na tanią, a zarazem pełną wdzięku i niestosowności dziwkę. Broń ta mogła nie raz uratować mu w niedalekiej przyszłości życie. Na dodatek krasnolud - który w nowym towarzystwie zaczął kłapać paszczą z dużo większą zapalczywością niż Wilhelm - udzielił im prostej lekcji obsługi ustrojstwa. Krótką i rzeczową, jak na krasnoluda przystało. Andree musiał przyznać, pomimo częstej niechęci jaką wywoływał w nim swoją oschłością i zaciętą powagą w czasie ich wędrówki, długobrody znał się na rzeczy. Skinieniem głowy i półuśmiechem Wilhelm skwitował lekcję, dając znać, że zrozumiał wszystko i jest wdzięczy za rady.

By zająć myśli i czas, Wilhelm postanowił przejść się po ruinie wioski i ze spalonych zgliszczy domów nazbierać dla siebie nieco gwoździ i ostrych kawałków jakiegoś żelastwa, który mógłby w przyszłości posłać w stronę nieludzkiej, chaotycznej bandy. Z bliska obraz zniszczeń okazał się o wiele bardziej odrażający. W miejscu, gdzie jeszcze dzień wcześniej mogła mieszkać rodzina z dziećmi, znaleźć można było tylko popiół i sczerniałe pozostałości dawnego domu.

Andree błądził tak po wiosce, napełniając mieszek złomem, kiedy to nagle z odrazą która pojawiła się na jego twarzy zatrzymał się nagle. Nieuważny krok. Czuł pod nogami rozlewającą się, lepką ciecz. Spojrzał w dół, a jego oczom ukazała się zarżnięta bestia - zwierzoczłek, który padł zabity przez opadające fragmenty chaty. Najemnik przypadkiem nastąpił na jego włochatej, wykręconej ręce. Pomiot, choć martwy, z głową skierowaną w górę, na niego, spoglądał na Wilhelma swoimi szalonymi oczyma, jakby z wyrzutem. Silny kopniak w pysk, jednak zwrócił jego wzrok w inną stronę.

Znów coś odmiennego zawitało na obliczu Wilhelma. Na krótki moment. Mina niepewna, nietęga, jakby świadoma jakiegoś niebywałego błędu. Po czym znowu na jego miejscu pojawiła się zacięta twarz najemnika. Skierował się z powrotem w stronę Hieronima i reszty najemników, gotowy do dalszej drogi.

Kurwa - przekleństwo przeszło mu znowu przez głowę, gdy spoglądał z oddali na nikczemny las, który już wkrótce stać się miał polem okrutnej bitwy - w imię zemsty i Boga.
 
Hazard jest offline  
Stary 06-02-2016, 17:34   #33
Konto usunięte
 
Flamedancer's Avatar
 
Reputacja: 1 Flamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputację
Katarina już od dawna miała wrażenie, że Imperium jest jeszcze mniej przyjazne, niż mówią w Kislev. Niektórzy narzekają, jakie to zimy nieprzyjazne, jakie to lata chłodne, że od północy tylko bestie, a barbarzyńcy z Norski atakują tylko ich.
Bzdura. Bestie są wszędzie, ponieważ Chaos potrafi spaczyć każdego. Nawet oddanego sprawie kapłana Sigmara.

Dziewczyna stała na uboczu, kiedy uzbrojeni po zęby przybyli do Krausnick. Jej pierwszym odruchem była chęć schowania się, więc prawie natychmiast wycowała się dwa kroki w tył w stronę jakiegokolwiek budynku, a następnie, w przypływie jakiejś nielogicznej idei, zrodziła się nadzieja. Że wreszcie przybył do osady ktoś, kto jest w stanie uratować schwytanych oraz wolnych od śmierci. Zrobiło się jej odrobinę cieplej z tego powodu, póki nie poczuła wylanego na siebie wiadra chłodnej logiki. Mogli pomóc, ale też zaszkodzić zostawiając mieszkańców wioski w czarnej godzinie, było to faktem, jednak natychmiastowe odrzucenie jakiegoś rodzaju wsparcia zaoferowanego ze strony najemników... To duży błąd. Nie podobało się jej podejście do oskarżania bogów o inwazję Chaosu na ten teren, no ale na to nic nie mogła zaradzić.
Cóż mogła rzec o eskorcie tamtego kapłana? Krasnolud stał pewnie na gruncie niczym góra, a ekwipunek wyglądał dość imponująco. Następnie ogarnęła wzrokiem człowieka z fretką - ten już nie przedstawał się najwaleczniej, choć nie należy oceniać książki po okładce, a przynajmniej tak mówią, bowiem dwie blizny zdobiły jego twarz. Blondyn w obłoconych ubraniach i z miną taką, jakby zjadł coś nieświeżego sprawiał wrażenie osoby rozgadanej aż do znudzenia.
Już miała dać sobie spokój, kiedy na linię wzroku wpadła jej ta przerażająca kobieta, której to postura, postawa, wygląd oraz ekwipunek ewidentnie wskazywały na to, że jest niczym zwiastun śmierci pod rozkazami swego dowódcy. Katarina aż drgnęła na jej widok oraz wyobrażenie w jaki to sposób teraz morduje każdego z osobna, gdyby Schulz za dużo powiedział.
"Bardzo dobrze, że zrozumiał, iż nie należy z nimi zaczynać" - odetchnęła z ulgą po tej myśli.

Choć nie należała do walczących, w sumie wręcz przeciwnie, to jednak miała nadzieję, że Tor będzie nad nimi czuwać.
Ale za każdym razem, kiedy miała taką nadzieję, to zdawała sobie sprawę, jaka jest słaba w porównaniu z innymi.


Wraz z oddaleniem się od pozostałych, naszła ją pewna myśl. W końcu też każą jej dołączyć do walki, więc zaczęła grzebać wśród zgliszczy w celu znalezienia jakieś broni dystansowej. Dziękowała sobie w duchu za swe buty, ponieważ zadanie to byłoby znacznie trudniejsze gdyby nie one. Nim znalazła coś, zdołała wybrudzić swe drobne, delikatne dłonie w taki sposób, jakby grzebała w smole.
Wśród spalonego drwa dostrzegła jednak uszkodzoną drewnianą skrzynię ze spalonym wierzchem, a z wnętrza wydobyła lekko osmolony, lecz całkowicie sprawny krótki łuk, w niewielkim pudełeczku z drewna znalazła również cięciwę, a wraz z bronią - cały kołczan strzał. Znalazła tam też mieszek złota, którego nawet nie miała zamiaru liczyć w tym momencie. Wzięła to szybko ze sobą wiedząc, że nikomu już się to nie przyda i jeszcze raz ruszyła w stronę swojego zrujowanego domu.

Usiadła tam tak samo, jak siedziała ostatnim razem. Brakowało jej jakiegokolwiek wsparcia z czyjejkolwiek strony. Jednak miała wrażenie, że Grom ciągle w nią wierzy.
A chwilę później w głowie wyobrażała sobie wszystkich, których znała wytykających ją palcami i mówiąc, że śmierć tylu ludzi to jej wina. Że skoro dali jej oraz pani Natalyi schronienie, to powinny ocalić osadę od wszelkich niebezpieczeństw. Ale przecież to było niemożliwe. Była słaba.
Miała ochotę po prostu uciec stąd jak najdalej. Ale gdzie? Do Kislev wróćić nie mogła, bo co by powiedziała innym, gdyby wróciła bez pani Natalyi? Kontynuować podróży samotnie nie mogła, bo nawet nie wiedziała po co szła wraz ze swą panią do Middenheimu. Podkręciła głową na siedzącego na ganku Groma... A raczej w pobliżu tego, co z ganka zostało. Widok smutny. Im ona gorzej się czuła, tym gorzej czuł się jej przyjaciel. Dowcip polegał na tym, że działało tą też w drugą stronę. Okropna spirala.
Przywołany przybył... I zawarczał ostrzegawczo. Ktoś się zbliżał.
Był to Pyotr. Mężczyzna z Kislev, z którym mogła porozmawiać w rodzimym języku. Była to miła odmiana, bowiem Reiklandzki nie należał do najbardziej finezyjnych. Lubiła tego starca, chociaż bywał odrobinę dziwny. Krótka rozmowa podniosła ją na duchu, chociaż pewne słowa sprawiły, że zaczęła się zastanawiać nad tym, czy Pyotr miał kiedyś kontakt z panią Natalyą.
"No cóż, jeśli mieszka tu od dawna to mogli się znać" - stwierdziła w myślach - "Chociaż czy pani Natalya miała okazję tędy podróżować? Chyba była niewiele starsza ode mnie, kiedy mnie na nauki wzięła". Nie miała zamiaru roztrząsać tematu.
Z nową energią, która objawiła się chłodnym nastawieniem do otaczającego ją świata, udała się w stronę pozostałych członków obozu, by przygować się do podróży.

W jej głowie ciągle błądziła kolejna myśl. "Może warto nawiązać kontakt z tymi ludźmi i... krasnoludem?" - wzdrygnęła się na myśl o kobiecie z Norski - "Przynajmniej to kobieta."
Jedno było pewne. Miała zamiar uratować panią Natalyę. W jakikolwiek sposób, tylko niech działa.
 

Ostatnio edytowane przez Flamedancer : 06-02-2016 o 17:42.
Flamedancer jest offline  
Stary 07-02-2016, 20:01   #34
 
Komtur's Avatar
 
Reputacja: 1 Komtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputację
Kilku wioskowych chwyciło się nadziei jaką nieśli ze sobą najemnicy, ale według Franza było to złudne mydlenie sobie oczu. Wszyscy szli na śmierć, a jedyna szansa na przetrwanie była w podkradnięciu się do wroga, wykradnięciu bliskich i szybkiej ucieczce. Kielichy, modły, święte słowa, a nawet zemsta prowadziły prosto do grobu.

Franz poszedł jeszcze pogrzebać w resztkach, szczególnie na skraju lasu gdzie była chata smolarza. Szukał pochodni, lamp i innego oświetlenia, gdyby przyszło im działać w nocy. Gdy już skończył, to wziął się za ćwiartowanie mięsa. Zarżnięta przez zwierzoludzi świnia nie była jeszcze padliną i jej mięso wystarczy na bezpieczny posiłek, jeszcze przez jakieś dwa, trzy dni. Oprawianie zwierzaka nie było przyjemnym widokiem, ale ktoś to musiał zrobić. Topór i nóż Franza metodycznie kawałkował mięso, a on sam potem rozdzielał je miejscowym i tym z najemników którzy też chcieli skorzystać. Sam też zawinął dla siebie kawał wieprzowiny i schował do plecaka, tak samo jak resztę swoich zapasów żywności.
 
Komtur jest offline  
Stary 08-02-2016, 21:18   #35
Konto usunięte
 
Warlock's Avatar
 
Reputacja: 1 Warlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputację
Las Cieni, Ostland
7 Kaldezeit, 2526 K.I.
Świt


Przez gęste, smoliście czarne chmury po raz pierwszy tego dnia wyjrzało słońce, choć opady deszczu nie zelżały ani trochę, a odległe grzmienie zbliżającej się burzy wciąż narastało wraz z każdą mozolnie upływającą minutą. Ciepłe promienie przebiły się przez dym, unoszący się znad dogasających chat i padły przez krótką chwilę na trawione trwogą i gniewem ponure oblicza mieszkańców Krausnick, ogrzewając ich i pozwalając im odetchnąć z ulgą. Widok wyłaniającego się słońca był kojący, niczym przebłysk rodzącej się w cierpieniu nadziei, która zniknęła równie szybko jak się pojawiła - niedługo później, ciężkie burzowe chmury zakotłowały się nad osadą, iskrząc się od nagromadzonej w nich energii, by w końcu wściekle sypnąć błyskawicami w najwyższe z otaczających wioskę drzew.
Widok spadających z niebios gromów, podziałał na chłopów jak chlupnięcie szklanką wody prosto w twarz. Natychmiast wzięli się za robotę i z drobną pomocą najemników zarżnęli pozostałe przy życiu hodowlane zwierzęta, które następnie obdarli ze skóry i wycięli co bardziej pokaźne ochłapy mięsa, które przed podróżą spakowano do skórzanych toreb i przerzucono na wierzchowce. Nie trwało to zbyt długo, albowiem każda spędzona w wiosce chwila zwiększała dystans dzielący ich od oddalających się najeźdźców; z czego doskonale zdawano sobie sprawę.
Z oszczędzonych przez ogień chat, zabrano wszystko to, co uznano za najpotrzebniejsze, po czym udano się w stronę strumienia przepływającego przez samo centrum osady, gdzie napełniono pozostałe w posiadaniu bukłaki. Gotowi do podróży, członkowie wyprawy udali się w stronę legendarnej puszczy, nie chcąc zwlekać już ani chwili dłużej. Spowite czarnymi jak smoła oparami Krausnick, pożegnano jedynie przelotnym spojrzeniem...


Albert Schulz zatrzymał się tuż przed wejściem do lasu. Stanął obok wydeptanej ścieżki, która prowadziła w głąb starożytnej kniei i z malującym się na obliczu przygnębieniem przypatrywał się mijającym go mieszkańcom wioski, którzy obładowani towarami, jeden po drugim, zagłębiali się w mroki puszczy.
Twarz miał ściągniętą, poważną, a zmarszczki, które zdobiły jego ponure oblicze gęstą siecią, wydawały się jakby głębsze niż zwykle. W oczach starego żołnierza krył lęk, nieporównywalny z niczym czego doświadczył w przeszłości. Utrata rodziny odebrała mu wszelką radość z życia, lecz pomimo tak bolesnego ciosu, nie miał zamiaru pogodzić się z brutalną rzeczywistością i był gotów zrobić wszystko co w jego mocy, aby wyrwać swych najbliższych ze szponów dzikich bestyj.
Jego wzrok spoczął na najemnikach, którzy szli na samym końcu i natychmiast stężał. Zauważył to brat Lambert, który podszedł do niego w milczeniu, zatrzymując się ledwie o krok od weterana Burzy Chaosu. Spojrzał mu prosto w oczy, na pozór w wyzywający sposób.
Idący ścieżką przed nimi krasnolud dostrzegł szykujące się kłopoty i natychmiast odwrócił się, chcąc zawrócić, lecz Hieronim zbywającym ruchem dłoni kazał mu iść dalej, co długobrody wojownik posłusznie uczynił, acz oddalając się nie spuszczał wzroku ze swego przełożonego.
- Nie dojdziemy do porozumienia? - Zapytał brat Lambert, choć brzmiało to bardziej jak stwierdzenie.
- Nie - Odparł szorstko Schulz i nawet nie mrugnął przy tym okiem. Obrócił się na pięcie i jako jeden z ostatnich przekroczył granicę Lasu Cieni. Kapłan Sigmara ruszył jego śladem, dotrzymując mu kroku. Po drodze odezwał się, powoli tracąc resztki cierpliwości:
- Obaj tkwimy w tym samym gównie po uszy. Nie chcesz współpracować, rozumiem… Ale jeśli przez ciebie moja misja będzie zagrożona to będę pierwszym, który rozwali twój łeb - powiedział Lambert, choć jego głos, pomimo kryjącej się w nim groźby, wciąż był niespotykanie spokojny, niczym morska fala płynąca na spotkanie z postrzępionym brzegiem.
- Teraz zaczynasz gadać jak człowiek. Bez tej pieprzonej religijnej otoczki, która otacza tobie podobnych i jest niezrozumiała dla każdego normalnego obywatela Imperium - odparł Schulz, kompletnie wypranym z emocji głosem. Nie czaił się w nim gniew, pomimo, że użyte słowa wskazywały coś zupełnie innego. Celowo nie dokończył swego wywodu, delektując się malująca na twarzy kapłana irytacją.
- Czego więc chcesz? - Wyraźnie wybity z rytmu Lambert złapał za kołnierz skórzanego kaftana idącego obok żołnierza i gwałtownie szarpnął nim w swoją stronę, tak że raz jeszcze mieli okazję patrzeć z nienawiścią sobie w oczy.
Znajdujący się na samym tyle, ale przed kłócącymi się mężczyznami najemnicy, natychmiast sięgnęli po broń, a idący na samym przodzie pochodu chłopi zatrzymali się, słysząc głośne zamieszanie za swoimi plecami. Odwrócili się w tą stronę, łypiąc na ludzi kapłana spod łba.
- Po prostu nie lubię tobie podobnych. Mam nadzieję, że sczeźniesz w tym lesie, a wraz z tobą reszta tych zapchlonych kundli, których tu ze sobą przywlokłeś - odpowiedział stary żołnierz, siląc się na ponury uśmiech. Jego dłoń niebezpiecznie szybko znalazła się na rękojeści imperialnego miecza. - Widzę z jaką pogardą na nas patrzycie i nie podoba mi się to. Przyjechaliście do Krausnick z zamiarami dalece od pokojowych. Jestem przekonany, że mnisi nie oddaliby wam relikwii po dobroci, a wiem to stąd, że podobnie odmówili reszcie tobie podobnych. Tyle, że tym razem do wioski przybył kapłan bitewny w otoczeniu uzbrojonych po zęby siepaczy, nie kryjąc przy tym swych zamiarów. Wyrżnąłbyś ich pod osłoną nocy, a twoi ludzi, korzystając z uroków Krausnick, gwałciliby w tym czasie nasze żony i córki...
- Jesteś szalony! - Wykrzyczał mu w twarz Lambert, który był znacznie wyższy od weterana, po czym pchnął nim do tyłu i szybkim krokiem ruszył w stronę najemników, zostawiając za sobą sędziwego mężczyznę, który leżał plecami w błocie.
- Idziemy. Nie będę tracił czasu na rozmowy z tym lunatykiem - dodał ociekającym gniewem głosem, po czym minął ich i ruszył ścieżką przed siebie, kompletnie ignorując złowieszcze spojrzenia jakie posyłali mu co niektórzy chłopi.
- Teraz już wiesz dlaczego nigdy nie dojdziemy do porozumienia… - rzucił za nim Schulz, podnosząc się z ziemi. Jego naznaczoną bliznami twarz zdobił triumfalny uśmiech.


W puszczy panowała osobliwa cisza. Nadejścia świtu nie powitał śpiew ptaków. Po grubych konarach nie przebiegały dzikie zwierzęta, a las jakby zastygł w oczekiwaniu na to, co wydawało się być nieuchronne.
Lambert co kilka kroków oglądał się za siebie, na jego twarzy widniał grymas niepokoju. Przodem wysłał na zwiad Lexę, która miała towarzyszyć Klausowi oraz Magnusowi. Byli to obeznani w dziczy ludzie, więc o ich los się nie bał. Bardziej martwiły go konie, których podbite podkowami kopyta i głośne charczenie mogło sprowadzić na nich nikomu niepotrzebne kłopoty. Miał tylko nadzieję, że ścigana banda zwierzoludzi była całkowicie przekonana o swoim zwycięstwie i nie zostawiła za sobą pary czujnych oczu, które bez trudu wyśledziłyby ich na tej dość wyraźnie wydeptanej ścieżce.
Idący gdzieś pośrodku pochodu Schulz, co chwila przykładał do zranionej głowy kawałek przekrwionego płótna. Tępy ból w skroni przypomniał o sobie i niczym odległe echo wróciły do niego wspomnienia z ostatnich chwil przed utratą przytomności. Gdyby nie jego nadzwyczajny refleks to już dawno by nie żył, a szanse na przetrwanie jego rodziny gwałtownie by spadły. A przynajmniej tak też uważał…

Obciążeni bagażami chłopi wraz uzbrojonymi po zęby najemnikami, których zbroje pobrzękiwały z każdym pokonanym krokiem i nieprzystosowanymi do podróży przez dzikie ostępy wierzchowcami, poruszali się przez puszczę z subtelnością armii krasnoludów. Wszyscy byli w pełni tego świadom, acz nie mogli już nic więcej zrobić, bez pozbywania się potrzebnych w podróży zwierząt. Zapasy, które przydzielono każdemu przed opuszczeniem wioski, ledwo wystarczały na kilka dni dla całej grupy, zaś obładowane nimi konie same w sobie mogłyby stać się pożywieniem, gdyby sytuacja tego wymagała. Wizja zabitych wierzchowców, za które kapłan zapłacił z własnej kieszeni, nie podobała się Lambertowi, lecz zdawał sobie sprawę, że w trudnych warunkach polowych może nie być innego wyjścia.


Po godzinie drogi, wędrowcy wyszli z przerzedzonych przez topory mieszkańców Krausnick rejonów Lasu Cieni, w bardziej mroczne i gęsto zarośnięte tereny. Ścieżka przed nimi wiła się pomiędzy zakrzaczonymi pagórkami, aż w końcu opadła w dół niewielkiego wąwozu, na skraju którego wznosiły się wysokie dęby, które niemalże całkowicie przesłoniły dostęp światłu słonecznemu.
Krople deszczu spadały z liści prosto na przedzierających się przez zarośla członków wyprawy, mrożąc im kark swym lodowatym dotykiem. Nawet bez tego szli z gęsią skórką, krzywiąc się na każdy nienaturalny szmer czy grzmienie nieodległej burzy, zupełnie nieprzyzwyczajeni do swojego otoczenia.
Brat Lambert już od dłuższego czasu szedł ze swym oburęcznym młotem przewieszonym przez ramię, jakby oczekiwał zasadzki w każdej chwili. Wśród ciasno ściśniętych ze sobą chłopów, tylko Daniel i Albert wydawali się w miarę pewni swego. Widok ich poważnych, skupionych na czekającym ich zadaniu min poniekąd dodawał otuchy pozostałym członkom wyprawy. Nawet przyzwyczajony do uroków miejskiego życia Wilhelm, czuł się jakby pewniej w ich otoczeniu.

Drwal Magnus, wraz z towarzyszącym mu łowcą Klausem i pochodzącą z odległej Norski wojowniczką Lexą, szedł na samym czele pochodu, jakieś sto metrów dalej od reszty towarzyszy. Był to dystans na tyle odległy, że odgłosy przedzierających się przez las wędrowców nie mogły zdradzić ich pozycji, a zarazem na tyle bliski, że byliby w stanie usłyszeć ich ostrzegawcze okrzyki.
Klaus rzadko zapuszczał się tak daleko od wioski, lecz mimo to czuł się w dziczy jak w swoim żywiole. Poruszał się z czujnością drapieżcy, zarazem zdradzając w swych ruchach pewność siebie, co było wynikiem wieloletniego doświadczenia.
Tuż za nim kroczył potężny Middenlandczyk, na którym żadna puszcza nie robiła wrażenia. Las Cieni przemierzał już nie pierwszy raz, aczkolwiek nigdy wcześniej nie przedzierał się przez jego serce, co samo w sobie było wyzwaniem dla niejednego odważnego człowieka. Na jego szerokich plecach, zawieszony został, w wykonanej ze skóry pochwie, kunsztownie wykuty zweihänder, który był dumą lokalnego kowala, Lobena. Nieboszczykowi ten zacny kawałek żelaza już nigdy by się nie przysłużył, natomiast dla ocalałego z pogromu drwala mógł stanowić różnicę między życiem, a śmiercią.
Ostatnia z trójki zwiadowców była Lexa; kobieta o ostrych rysach twarzy i wysportowanemu ciału, stworzonemu w jednym celu - by zabijać. Niewiele było rzeczy, które mogłoby ją przestraszyć, a na pewno nie należała do tego grona kupa drzew, która zewsząd ją otaczała, ani kryjące się w zakamarkach lasu tajemnice. Pewnie przedzierała się przez wystające na ścieżkę zarośla i choć w przeciwieństwie do reszty zwiadowców nie szła pochylona blisko ziemi; poruszała się przy tym niemalże równie bezdźwięcznie. Odpowiadało jej to towarzystwo, pomimo, że w jej mniemaniu wszyscy z nich cuchnęli wieśniackim gównem. Ale przynajmniej tym razem nikt się nie odzywał…


Minęła kolejna godzina odkąd wędrowcy opuścili spalone Krausnick, a pozostawiony przez najeźdźców trop jakby rozpłynął się w powietrzu. Klaus, który przed wejściem do puszczy bez trudu wytropił zwierzoludzi, tym razem musiał przyznać przed samym sobą, że nie ma pojęcia dokąd zmierza. Szli wytyczoną ścieżką na ślepo, prowadząc za sobą resztę towarzyszy w nadziei, że niebawem natrafią na ślady świadczące o obecności tych dzikich bestii. Tak się jednak nie stało, a czas spędzony na błąkaniu się po lesie niebezpiecznie się wydłużał. Chcieli już zawrócić i zarządzić postój, kiedy nagle usłyszeli przed sobą mrożący krew w żyłach pomruk, który po chwili umilkł równie nagle jak się pojawił, zostawiając ogarniętych trwogą zwiadowców w niemalże kompletnej ciszy.
Poza przyśpieszonym biciem serca, które pompowało krew z taką prędkością, że ich uszy wydawały się pulsować, słyszeli jedynie odległe odgłosy nieuchronnie zbliżających się towarzyszy. Klaus powoli napiął łuk, który niespodziewanie głośno zatrzeszczał w proteście, sprawiając, że łowca soczyście przeklął pod nosem. Stojący u jego boku zwiadowcy wolnym ruchem dłoni zaczęli sięgać za plecy po broń, bacznie rozglądając się dookoła, spodziewając się w każdym momencie ujrzeć wyskakujących z urwiska ponad nimi zwierzoludzi.

Niespodziewanie czerwony błysk ślepiów pojawił się w zaroślach przy zakręcającym przed nimi szlaku. Chwilę później dwa kolejne ogarnięte nieposkromionym głodem pary oczu ujawniły się w jego otoczeniu, błyszcząc w mroku złowieszczą, szkarłatną poświatą.
Klaus wycelował w ich stronę strzałę, mierząc na wysokość głowy ukrywającej się wśród liści bestii. Dłonie samoczynnie zadrżały, lecz łowca nie był pewien, czy to dlatego, że łuk został napięty do granic możliwości, czy winnym był strach, który obudził się w jego sercu. Nigdy wcześniej nie widział czegoś podobnego.

Z krzewów przed nimi wyłonił się upiorny kształt przypominający wilka, lecz zarazem będący czymś znacznie groźniejszym. Długie, liczne kły zdobiące potężny pysk, który zdradzał przewlekłe mutacje, zaprzeczały wszystkiemu, co w świecie zwierząt było uznawane za normę. Rozmiarem bestia również imponowała i była znacznie większa od nawet najbardziej wyrośniętych przedstawicieli gatunku psowatych. Swą masą mogła dorównać rosłemu knurowi, a była znacznie dłuższa od niego; z pyskiem zdolnym zmieścić w swym wnętrzu ludzką czaszkę.
W chwili, gdy przerośnięty wilk wyłonił się z zarośli, zwiadowcy usłyszeli głośny szelest po obu stronach płytkiego wąwozu i zaobserwowali uginające się pod pędem bestii krzaki. Reszta watahy obrała za swój cel nieświadomych zagrożenia pozostałych członków wyprawy, którzy z trudem przedzierali się przez gęsto porośniętą ścieżkę jakieś kilkadziesiąt metrów dalej.

 
__________________
[URL="www.lastinn.info/sesje-rpg-dnd/18553-pfrpg-legacy-of-fire-i.html"][B]Legacy of Fire:[/B][/URL] 26.10.2019

Ostatnio edytowane przez Warlock : 09-02-2016 o 06:14.
Warlock jest offline  
Stary 09-02-2016, 00:28   #36
 
Eliasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Eliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputację
W końcu wyruszyli. Im bardziej zagłębiali się w las tym większe wątpliwości zaczęły nachodzić Klausa. Ilu z nich wróci? Czy wyprawa ratunkowa nie pociągnie za sobą śmierci wszystkich którzy odważyli się ruszyć na pomoc pozostałym przy życiu wieśniakom? Gdyby nie buzująca w żyłach krew pragnąca zemsty, gdyby nie zaufanie jakim obdarzyli go sąsiedzi licząc na to że Klaus doprowadzi ich do bliskich, zapewne zawróciłby do wsi a potem zwyczajnie ruszył dalej w stronę cywilizowanego świata. Problem w tym, że obecnie nie widział dla siebie życia na tym świeci, nie po stracie ukochanej i dziecka , po stracie jedynych osób które naprawdę pragnął w tym życiu. Trzaśnięcie gałązki wyrwało go z zamyślenia. Skrzywił się nieco, ale nie karcił. Nie był przecież pieprzonym elfem by niczym duch poruszać się po lesie. Owszem szedł cicho, ciszej niż reszta ferajny zarówno ta która szła wraz z nim jak i głośny pochód ciągnący się za trójką wybrańców. Nawet nie przeprosił, byłby to tylko dodatkowy hałas, po prostu starał sie iść ostrożniej, choć myśli o Hannie i dziecku toczyły się do jego świadomości nieustannie, niczym fale dobijające się do brzegu. Może to i lepiej że choć częściowo umysł miał zaprzątnięty przeżywaniem straty, dzięki temu miał mniej czasu nad rozmyślaniem w jak popieprzone miejsce się ładowali...

Nigdy nie zaszedł tak daleko i nie bez powodu. Wystarczyły dziwaczne ślady na ziemi, zdarta kora z drzew jak gdyby dopadło ją stado niedźwiedzi, połamane lub powykręcane nienaturalnie drzewa. W tym lesie, w jego głębi, nie żyło nic dobrego, zwierzyny było tyle co kot napłakał , najczęściej bowiem padała ofiara istot mieszkających w tym lesie a których mięsa nie skosztowałby za żadne skarby. Nie miał tu czego szukać aż do teraz. Zwłaszcza teraz. Wciąż nie mógł odnaleźć śladów gromady chaośników z pojmanymi mieszkańcami, jak gdyby puszcza nie chciała ich im wydać z powrotem, jak gdyby żyła i świadomie zakrywała za nimi ślady. Czy to możliwe? Jego ojciec mówił że tak, że wszystkiego można się spodziewać po tym lesie, mówił jednak też że Tall nam sprzyja, inaczej wioski dawno już by nie było.

Nie trzymał w sekrecie faktu, że ślad zniknął. Powiedział o tym Magnusowi oraz Harpi. Bogowie wiedzieli że miał kłopot z odmienianiem jej dziwnego imienia, używał więc przydomka z jakim przedstawił ją Hieronim. Po prawdzie nie musiał tego robić często, gdyż poza chwilą rozmowy, w miejscu gdzie ślad znikał, zasadniczo nie odzywali się już do siebie w dalszej podróży. Póki co wspólnie uznając, że przedwcześnie by informować o tym resztę. Kierunek obrany był dobrze tego był pewny, w końcu powinni natknąć się na ślad grupy. Po prawdzie im szli głębiej nie napotykając niczego tym większe wątpliwości dopadały Klausa. Jeszcze się nie zgubili, przynajmniej tak myślał, ale dalsze błądzenie w ciemno zaczynało zakrawać na szaleństwo. Jak cała ta wyprawa zresztą. " Dojdziemy do obozu, odpoczniemy, jeśli do tego czasu lub nad ranem nie znajdziemy świeżych śladów . To co wrócimy? A co z zemstą? A co z porwanymi? A co z resztą mieszkańców? " - Klaus toczył bój o to co dalej, w końcu doszedł do wniosku, że nie od niego zależy decyzja co dalej, nie miał prawa decydować o życiu lub śmierci tak dużej grupy ludzi. Ba , choćby i jednej osoby. Wiedział że będzie musiał im powiedzieć, choćby miało to osłabić i zniechęcić wszystkich. Nie może ich przecież ciągnąć ślepo poprzez nienawistny las...

Tym razem szedł ostrożnie, nie na tyle by zauważyć niebezpieczeństwo z jakimś większym wyprzedzeniem, ale na tyle by móc się przed nim choć próbować obronić. Włosy zjeżyły mu się na ciele gdy dostrzegł wilkopodobne monstrum. Wstrzymał oddech celując w stwora, przymierzał na tyle by oddać w miarę pewny strzał , wiedząc, że lepsza jedna celna strzała niż trzy pudła. Chwila jakby zamarła w czasie. Klaus wypuścił strzałę która poszybowała w stronę stwora. Nie było jednak czasu by obserwować efekty, sięgał już po kolejną a z gardła wydobył się okrzyk

- Stwory! Stwory nadchodzą!

W przeciągu chwili nie był w stanie wymyślić nic mądrzejszego by dać lepszą wskazówkę głównej grupie i by jednocześnie streścić się w czasie, gdyż wiedział że do ataku dojdzie lada chwila, a każda sekunda którą mogli poświęcić na przyszykowanie obrony była na wagę złota... czy raczej życia.
Przełamał strach paraliżujący go myślą, że tym okrzykiem ściągnie na siebie uwagę wszystkich bestii. Trzeba było ostrzec przyjaciół, sąsiadów, nawet tych bezczelnych najemników z którymi wszak zdołał nawiązać cienka nić porozumienia. Przełknął ślinę gotując się na najgorsze. Przełknął ja gotując się do walki.
 
Eliasz jest offline  
Stary 09-02-2016, 19:20   #37
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację
Jeszcze dobrze nie weszli do lasu, a już się zaczęła sprzeczka. Lambert i Schulz kłócili się między sobą jak dwie stare cierepy na targu, o to która bardziej łże na temat swojego produktu. Jeden próbował mówić z konkretami, drugi pierdolił jak bezzębna wieszczka... W sumie, to nawet tak wyglądał. Lexa miała ochotę spuścić starcowi porządny wpierdol. Nie zastanawiała się nad tym, że tak naprawdę wieśniaki idą tylko i wyłącznie dzięki Schulzowi. O nie, ona nie była tutaj od myślenia i dlatego też nie robiła niczego, na co nie dostała pozwolenia. Niestety, na spuszczenie łomotu Schulzowi nie dostała, dlatego tylko spojrzała na niego gniewnie i splunęła, by po chwili odwrócić się na pięcie i wejść w głąb lasu tuż za innymi.


Las był ciemny, ponury i dosyć gęsty. Jeszcze na samym początku podróży, Harpia postanowiła zbadać obiekt, który tak bardzo ją zaciekawił już w wiosce. Od tamtej chwili wciąż siedziała jej w głowie ta dziewczyna. Ciężko Lexie przychodziło do głowy, czemu ta niby przeżyła, jako jedyna?

Gdy szli w zwartym marszu, Norsmanka nagle oddzieliła się od grupy swoich najemników. Z pewną dozą dzikości w oczach podeszła do Katariny, która jedyna wśród swej płci, ostała się wśród wieśniaków. Harpia spojrzała na nią nieprzyjemnie i wypaliła całkowicie bez zastanowienia
- Hvorfor han overlevde som den eneste kvinnen?*
Na dźwięk wypowiedzianych w obcym języku słów skierowanych w stronę Katariny, ta aż drgnęła, bowiem od razu domyśliła się kto do niej przemawia. Jej psiemu przyjacielowi chyba wyczuł co jest nie tak i warknął ostrzegawczo, jednak dziewczyna od razu go uspokoiła.
Zmusiła się, by spojrzeć na przerażającą najemniczkę i nie odwrócić natychmiast wzroku.
- Niestety nie znam norskiego - odpowiedziała na niezrozumiałe słowa - Er, hm. Mogę w czymś pomóc?
Lexa westchnęła ciężko i przerzuciła oczami. W sumie, to było oczywiste, że nikt nie zna norskiego, ale bystrość umysłu blondynki rzadko kiedy dopuszczała do siebie tę informację. Jakże oczywistą.
- Żyjesz. - oznajmiła, ale po jej sposobie mówienia słychać było, że zastanawia się nad doborem słów.
- Jedyna kobieta. Czemu? - wysiliła się najemniczka, a jej spojrzenie ani na chwilę nie zdawało się być milsze.
- Nie wiem. Może uśmiech bogów - westchnęła ciężko spuszczając lekko ramiona - Zostałam wysłana z rana przed atakiem w las, a gdy wróciłam... Zastałam co widziałaś - dokończyła zdanie trochę ciszej. Nie chciała o tym rozmawiać, ale skoro jakiś najemnik postanowił się zainteresować czyimkolwiek losem, to może warto było nieco powiedzieć.
- Też nie lubię Reiklandzkiego, ale nic na to w tym miejscu nie zaradzimy - stwierdziła lekko schodząc z tematu.
- Pierdolę. Reiklandzki. - odparła jakby wściekle, sprawdzając czy jej topór jest na właściwym miejscu i łatwy do dobycia - A Ty. - ciągnęła dalej w niezgrabnych zdaniach i wskazała ręką na Katarinę - Uważaj. Nikt nie lubi kobiet, chyba że… Coś dają. Nie dawaj. Wal w ryj. - wydawało się, że skończyła, ale wyraźnie dała znać, że jeszcze nie, gestami swoich rąk
- Możesz też krzyczeć. Ja walnę. - uśmiechnęła się pod nosem, jakby dopiero to zdanie ze wszystkich spodobało jej się najbardziej. Aż pękała z dumy.
- Gutter er horer… Hm… Pilnuj siebie… Psa pilnuj. Co potrafisz? Strzelasz? - dopytała jeszcze. Przyglądając się temu chuderlakowi, wątpiła, żeby Katarina potrafiła walczyć bronią ręczną. W sumie umiejętności strzeleckie również były wątpliwe.
- Err... - zbita z tropu nie potrafiła wykrztusić ani słowa, bo nie do końca wiedziała do czego zmierza jej rozmówczyni. Dopiero na wzmiankę o broni powróciła jakaś jasność myślenia. Spuściła wzrok w niemym zażenowaniu. Każdy potrafił skutecznie machnąć kijem czy mieczem, a jeśli nie precyzją, to nadrabiali siłą. A ona? Taka kruszyna?
- Coś tam strzelać potrafię czy machnąć ostrzem... - musnęła drobną dłonią rękojeści krótkiego miecza - Ale pierwszy raz znajduję się w jakiej sytuacji. Nie szkoliłam się w walce.
Zerknęła na Groma. Przez obraz przeleciał jej obraz swego martwego przyjaciela... Odepchnęła go natychmiast nie chcąc nawet dopuścić do siebie myśli, że coś takiego może się stać.
- Prędzej zadźgam, niż pozwolę komukolwiek zrobić krzywdę Gromowi - powiedziała pewniej. W głosie zaś można było wyczuć pewną groźbę, która była równie słaba jak ona, a przynajmniej tak sądziła.
Lexa parsknęła jedynie.
- O swoja, się martw. Nie pies. - powiedziała pewnie, uderzając się lekko pięścią w tors, żeby zakomunikować gestem, iż chodzi jej o martwienie się swoją osobą.
- Lexa. Harpia. Krzycz, gdy źle Ci ktoś robi. - przedstawiła się niezgrabnie, a im więcej mówiła w tym przeklętym języku, tym bardziej było po niej widać, jak niesamowicie się irytuje.
- Reikland jævla i rompe jeg skal sette en pinne til den som oppfant det. **- odetchnęła głęboko, zaciskając dłonie w pięści.
- Katarina. Rzekłabym "dzień dobry", jak to w zwyczaju moi rodacy mają, ale ten dzień do najlepszych nie należy - kącik jej ust lekko się uniósł tak, jakby się chciała zaśmiać ze swojego okropnego żartu. Ba. W ogóle nie sądziła, że nawiąże względnie przyjazny kontakt z tą konkretną osobą. Ledwo się powstrzymała od parsknięcia śmiechem.
Wygrzebała coś z niewielkiej torby na ramię. Była to niewielka butelka. Podała ją Lexie.
- Chcesz? Zazwyczaj tak pieczętowali znajomości w moim kraju, ale jeśli nie będziesz chciała... - wcisnęła jej w rękę przedmiot z jakimś płynem.
Blondynka w swych dzikich ruchach niemal wyszarpała obiekt z rąk wątłej dziewczyny. Przystawiła początkowo do nosa, aby powąchać, a gdy przyjemny, mocny zapach dotarł do jej nozdrzy, od razu uśmiechnęła się pod nosem, choć jej uśmiech wcale nie był ładny.
- Swoja baba. - skomentowała, a po chwili upiła zawartość butli. Mogłaby i więcej, ale nie chciała pozbawiać kogoś tak dobrego znieczulacza. Po chwili oddała z powrotem trunek do rąk właścicielki.
- Wrócić muszę. Na tyły. Miej się zdrowo, Ka-te. - powiedziała najlepiej jak potrafiła w tym języku, po czym bez zbędnych gestów oddaliła się, wracając z powrotem do najemników. Zakończona rozmowa pozostawiła na jej twarzy uśmiech, choć prawdopodobnie nie o rozmowę chodziło, a miłą niespodziankę jaka ją zwieńczyła. O tak, alkohol był czymś, co potrafiła sprawić, by nastrój był lepszy, nawet pomimo tak parszywego otoczenia.


Lambert dosyć szybko wysłał Lexę na zwiady, aby wraz z Klausem i Magnusem ruszyła kilkadziesiąt metrów przed pochodem. Kobieta nie okazywała żadnych oznak niechęci czy też radości, jej mina była nad wyraz obojętna i jedyne, co dało się wyczytać z jej spojrzenia, to to, że oczekuje szybkiej walki i na nią zawsze będzie gotowa, nawet jeśli zostanie zaskoczona, dobycie broni będzie dla niej codziennością.
W sumie, dobry wybór ze strony Lamberta, że akurat wybrał ją. Właściwie, jeszcze krasnolud by się nadał, gdyby nie fakt, że ma krótkie nóżki i spowalnia cała grupę, gibiąc się z prawa na lewo jak figurka laleczki na rozjuszonej komodzie.
Harpia szła za Klausem, tuż obok Magnusa. Co chwila łypała na nich nieufnym spojrzeniem, ale ani razu się nie odezwała. Ani nie komentowała w języku norskim, ani nie próbowała się porozumieć w staroświatowym. Oni też nic nie mówili, a jej to bardzo odpowiadało. Mimo braku znajomości oraz zaufania, wolała teraz przebywać tutaj, dyskretnie przemierzając gęstwiny, niż tkwić obok Wilhelma, który co rusz pierdolił o swoich wyprawach, a blizn szukać na jego ciele nie było sensu.
Klaus sprawiał wrażenie bystrego i cichego łowcy. Rozglądał się uważanie, badając każdy napotkany ślad, a nawet gdy zgubił trop, potrafił o tym poinformować. Blondynka jedynie kiwnęła głową na znak, że zrozumiała i po prostu wzmogła swą czujność. Mężczyźni w Imperium byli dla niej dziwni, niektórzy przypominali kobiety, inni zaś namiastki wojowników. No bo który to prawdziwy wojownik wolałby zwiać z pola bitwy, niż wyzionąć na nim ducha? Spora grupa ludzi z wioski, właśnie zamazywała obraz prawdziwego mężczyzny.
Magnus był już sędziwym człowiekiem, jednak widoczny u pasa miecz oraz błysk tarczy, mógł sugerować kobiecie, że przynajmniej nie będzie jedyna stawać w boju w razie niebezpieczeństwa. Miała tylko nadzieje, że dziadek nie będzie plątał jej się pod nogami, ot; tyle.
Kłopoty natomiast nadeszły szybko i dzięki szybkiej reakcji Klausa, nie pozostawiły grupy z ręką w nocniku.
Harpia widząc, iż młody mężczyzna wyspecjalizowany jest w strzelaniu, wyszła na przeciw wrogom, dzierżąc w każdej ręce wysłużony w boju topór. Stanęła tak, aby nie wchodzić strzelcowi na linię ognia, ale i by jednocześnie ściągnąć na siebie bestie, aby Klaus mógł bezpiecznie i przede wszystkim celnie, przysłużyć się bojowym wsparciem w tej walce.



* Czemu przeżyłaś jako jedyna kobieta?
** Jebany reiklandzki, w dupę wsadzę kija temu, kto go wymyślił

 
__________________
Discord podany w profilu
Nami jest offline  
Stary 09-02-2016, 21:12   #38
 
Stalowy's Avatar
 
Reputacja: 1 Stalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputację
Niczym cień Willhelm podążał na końcu pochodu, ignorowany zarówno przez miejscowych, jak i przybyszy.

Niósł po prostu swój tobół, swoją część jedzenia, pogrążony w medytacji. Nie widział potrzeby zabierania głosu. Kłótnie, rozmowy spływały po nim. Cóż po tym, że kapłan bitewny żre się ze starym wiarusem. Prawda była taka, że życie zweryfikuje wszystko... również postawy pałających do siebie niechęcią ludzi.


Wędrówkę i modły przerwały ciche powarkiwania i szelest liści. Willhelm przystanął, poprawił chwyt na stylisku młota. Była to dobra broń. Może nie był to najokazalszy rodzaj z sigmaryckich młotów, ale waga i kształt były odpowiednie, aby przebijać zbroję i rozłupywać czaszki. Dostał go w spadku po starym zakonniku Bertholdzie, który zmarł parę lat temu. Kiedy nadciągnęła Burza Chaosu i różnego rodzaju chaośniccy wszarze zaczęli wychodzić z lasu Willhelm był zawsze gotów przywitać ich po sigmarycku.

Krzyk Klausa tylko potwierdził podejrzenia Willhelma. Teraz była pora na pierwszy sprawdzian... czy żądza zemsty w ludziach była dostatecznie wielka, aby stawić czoła niebezpieczeństwom na ich drodze.

Akolita odwrócił się pozostawiając osłanianie swoich pleców pozostałym. Odrzucił kaptur. Rękę z młotem cofnął szykując się do zadania ciosu na pierwsze monstrum, które by próbowało się na niego rzucić lub przejść obok niego.
Niedoczekanie.

Wszak dobry pasterz chroni swoją trzódkę...

Usta Willhelma zaczęły się poruszać w wyćwiczony sposób mamrocząc kantyk, który miał wyregulować jego oddech i przystosować do nadchodzącego wysiłku.

Ma wiara mą tarczą
Mój gniew mym młotem
Pogarda wobec wroga
Siłą moich ramion
Arcywróg
Niech przybywa
Niech umiera
Niech ginie
 

Ostatnio edytowane przez Stalowy : 09-02-2016 o 21:32.
Stalowy jest teraz online  
Stary 10-02-2016, 20:15   #39
 
valtharys's Avatar
 
Reputacja: 1 valtharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputację
Severus zagłębiał się wraz z resztą towarzyszy w ciemny, ponury las. Cisza, która ich otaczała, nie zwiastowała bowiem niczego dobrego. Las wydawał się być obumarły, bowiem ani nie było słychać śpiewu ptaków ani nie było śladu żadnego zwierzęcia. Mogło to niepokoić, dodatkowo kapłan i weteran z wioski, wyglądali tak, jakby mieli rzucić się sobie do gardeł lada moment. Ludzie z Middenlandu rzekli by “Ruszyli szlakiem Północnym”, i młody akolita czuł tylko że, tego dnia czyjeś wrzeciono Dyrath zostanie przerwane.

Pełen złych przeczuć milczał jednak, bowiem nie zamierzał dać znać niczego po sobie. Umiał radzić sobie ze strachem i przeciwnościami losu. W pogotowiu cały czas trzymał dłoń, która mimowolnie wędrowała ku rękojeści miecza.

Marta tylko od czasu do czasu wychylała mordkę, by poniuchać powietrze, lub rozejrzeć się co się dzieje. Cichy pisk za każdym razem oznajmiał, że nie jest zbytnio zadowolona z wyboru swojego Pana, i prędko dawała nura za pazuchę. Nawet fretka się bała, i choć była ostrożna, to jednak była ciekawska świata i tego co ją otacza.

Minęła kolejna godzina odkąd podążyli znalezionym tropem, ale ten urwał się. Choć szli wytyczoną ścieżką, młody Sigmarita nie zamierzał zbytnio zawierzać ani swojemu wzrokowi ani Klausowi. Od czasu do czasu upuszczał na ziemię drobinki chleba, by w razie czego, nie zgubić drogi.

Czerwony błysk ślepiów pojawił się w zaroślach. Zmutowane bydle wyłoniło się z krzaczorów obnażając rzędy długich, ostrych kłów. Pierdolony piesek. Dobrze że nie było to coś znacznie bardziej niebezpiecznego, choć i tak widmo śmierci pojawiło się przed całą drużyną. Bowiem jebany sierściuch przyprowadził kolegów.

“Ci którzy są głodni, będą nasyceni” tak mówi słowo Sigmara, ale Młotodzierżca zapewne nie miał na myśli takie sytuacji.

***
Thravar krzyknął do otaczających go najemników dobywając Młota i tarczy
- Trzy za nami! Will i Severus czas ku temu zacny byśmy sprawdzili czy naukę mą pojęliście. Wyglądają na głodne dajcie im posmakować ołowiu! Uważajcie! Na skarpie czai się jeden!

Severus spojrzał na krasnoluda jak na wariata a potem wyjął swoje żelastwo. Przyjął pozycję obronną i czekał
- Sam se strzelaj. Jeszcze kogoś postrzelę.

Schulz dobył miecza widząc zbliżające się przerośnięte wilki.
- Zajmiecie się tymi z tyłu i uważajcie na skarpę - rzucił do swoich, po czym odwrócił wzrok w stronę pędzących ścieżką bestii, które jednym susem pokonywały trzy metry.
- Pomogę Lambertowi. Jakoś wątpię, czy te patałachy dadzą sobie radę z tym skurwysyństwem, a nie chciałbym zostać otoczony - z tymi słowami, rzucił się do przodu, aby wspomóc najemników.
Severus chwycił więc miecz w dłoń i zaparł się mocno stopami. Nie zamierzał atakować, a jedynie co to bronić się przed, którymś z watahy. Miał nadzieję jednak że żaden z futrzaków nie upatrzy go sobie, jako doskonałej przekąski.
 
__________________
Dzięki za 7 lat wspólnej zabawy:-)
valtharys jest offline  
Stary 11-02-2016, 16:54   #40
MTM
 
MTM's Avatar
 
Reputacja: 1 MTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputację
Adar czuł się dziwnie opuszczając wioskę. Dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego, jak rzadko zapuszczał się poza jej obręb. Często spotykał gości z zewnątrz, zwłaszcza pielgrzymów, którzy nierzadko zatrzymywali się w „Przyklasztornej” na noc. To właśnie od nich słuchał opowieści o wielkim świecie. Świecie, który wydawał mu się przeraźliwie ogromny, a jednak daleki.
To nie było tak, że Szarak nigdy nie chciał wyściubić nosa poza Krausnick. Po prostu nigdy nie miał ku temu okazji. Dzień i noc pracował, spełniając swoje marzenie, jakim było wybudowanie własnego domu. Być może za jakiś czas wybrałby się na jakąś wycieczkę, skoro marzenie stało się rzeczywistością. To jednak przepadło wraz ze zgliszczami wioski. Zabawne, że ta tragedia spełniła jego drugie marzenie.
Szarak ostatni raz obejrzał się za siebie, po czym poprawił bagaż na grzbiecie i ruszył z zresztą wyprawy.


Podczas drogi Adar niewiele się odzywał. Przyglądał się za to z zaciekawieniem całej gromadzie. Najemnicy tworzyli interesującą grupkę awanturników, z jaką sługa nigdy wcześniej nie miał okazji się spotkać. Swoją ciekawość Szarak ograniczył tylko do dyskretnych spojrzeń. Widział, jak Schulz zareagował na przybycie tej bandy i Adar święcie wierzył w to, że miał ku temu dobre powody. Bardziej niż na względach najemników, Szarakowi zależało na przynależności do ocalałych z Krausnick. Podświadomie chciał, by byli dla niego jak rodzina. I jeśli Schulz miał rację, najemnicy nie powstrzymaliby się przed skrzywdzeniem wioskowych, jeśli byłoby to w ich interesie.


Wędrowali bez ustanku. Przepasany miecz obijał się o bok Adara, a ten zaczął się już zastanawiać, kiedy przyjdzie mu go użyć.
Nie musiał długo na to czekać.

Panika, strach – pierwsze, co odczuł, kiedy zostali zaatakowani. Nawet podczas rzezi w Krausnick udało się Szarakowi uniknąć konfrontacji ze zwierzoludźmi. Po prostu się ukrył. Zachował życie, kiedy wielu mężczyzn z ich wioski poległo, broniąc dobytku i bliskich. Teraz Adar nie miał dokąd uciekać. Byli otoczeni.

Niezgrabnym ruchem zrzucił z siebie cały bagaż, który niósł i spróbował dobyć miecza. Trochę mu to zajęło, nim ostrze pojawiło się w jego dłoni.
Zamieszanie było ogromne. Adar już po kilku chwilach przestał się orientować w sytuacji. Nie był nawykły do walki i zgiełk bitwy go przygniótł. Mimo to stał równo na nogach i nie cofał się, mierząc bronią przed siebie, jakby ta miała go w magiczny sposób ochronić.
Wilkowate stwory zaatakowały bez wahania. Adar był wtedy na tyłach i kilka bestii zmierzało właśnie w ich stronę.
Wtedy niespodziewanie ich miejscowy akolita z klasztoru, Willhelm, mrucząc jakieś słowa pod nosem przyjął na siebie impet szarży przeciwnika. Jego młot zalśnił skąpany w posoce zwierza.
Adar stał jak wryty, jednak zaraz wyrwał się z otępienia. Wszyscy walczyli, nie mógł ich zostawić. To była jego rodzina.
Z krzykiem na ustach sługa rzucił się przed siebie z wyciągniętym mieczem.
Czy to szczęście dopisywało Szarakowi, czy też manewr był zwyczajnie genialny w swej prostocie, koniec końców ostrze sługi zatopiło się w piersi mutanta, znajdując dla niego śmierć pomiędzy żebrami.

Walka wkrótce potem się skończyła.
Jakie starty ponieśli ludzie w tej potyczce? Szarak miał wkrótce się o tym dowiedzieć.
 
MTM jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 18:13.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172