Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 11-02-2016, 17:29   #41
 
Eliasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Eliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputację
Walka była krótka. Krótsza niż się spodziewał na widok zmutowanych wilków. Musiał przyznać, że przez chwilę wyobraźnia spłatała mu figla, do tego stopnia że przerośnięte wilczydło jawiło mu się niczym monstrum jakieś. Przypuszczał że nikt nie wyjdzie żywy z starcia z takimi potworami, okazało się zgoła inaczej.

Pierwsza strzała mknęła ku potworowi, tej jednak nie czekał na nią ruszył niskim szybkim galopem, szarżując na trójkę zwiadowców. Strzała przeleciała obok a wilk mknął dalej , tuż na spotkanie Harpii i Magnusa którzy wysforowali do przodu. Markus niemal nie zdążył mrugnąć powiekami a jeden z wilków już leżał u stóp kamratów. Usłyszał pisk , coś jakby skomlenie, jednak nie czas był na dokładniejszą obserwację. Chciał wyciągnąć kolejną strzałę jednak szybko się zorientował że kamraci mimo że starający się nie zasłaniać mu strzału, wciąż byli niebezpiecznie blisko względem wilków, przynajmniej wobec strzeleckiej pozycji Klausa. Nie szło bez ryzyka strzelać, zaś sam strzał był niezwykle utrudniony. Nieczęsto zdarzało się to myśliwemu, zazwyczaj polować chodził sam i nie musiał się martwić o ustrzelenie człowieka. Tym razem było inaczej i przypuszczał, że gdyby strzała niefortunnie trafiła w plecy nordsmenkę, ta zatłukłaby go pewnie na miejscu, posądzając o zdradę i mordercze zamiary.

Rozmowa którą odbyli tuz po walce w całości potwierdziła owe przypuszczenia Klausa i dziękował bogom za to że nie zdecydował się na strzał - choć i to nie w smak było Harpii. Wyglądało na to że jedyną osobą która ją może zadowolić, jest ona sama tak naprawdę.

Zmiana taktyki nie przysłużyła się jednak towarzyszom. Co prawda wyciągnął miecz i ruszył na wilki, strwożony brakiem tarczy która by mógł się zasłaniać, to jednak nim do nich dobiegł było już po walce. Harpia zdawała się tego nie zauważać. Po krótkiej rozmowie . odwdzięczyła się Klausowi solidnym uderzeniem z bara i poszła zostawiając go wkurzonego. Może i dobrze, mógł dzięki temu nieco inaczej ukierunkować emocje niż na ciągłe wspominanie Hanny... Tak bardzo mu jej brakowało...

Klausa zabolało to uderzenie, choć z dwojga złego bardziej zabolała jego duma, kiedy szalona wojowniczka uderzyła go z zaskoczenia. Nie gonił jednak harpii , nie była warta wszczynania bójek, a konsekwencje takiego starcia byłyby opłakane nie tylko dla Klausa. - Pieprzone babsko - zaklął jedynie pod nosem kierując się w stronę wystrzelonej na początku starcia strzały.

- Jesteś cały? - zagaił Magnusa. Zamierzał sprawdzić co resztą i nie zbliżać więcej się do szalonej kobiety.

Gdy doszedł do głównej grupy zauważył że niemal wszyscy byli cali. Niestety nie mógł tego samego powiedzieć o Franzie. Szkoda było chłopa. Pamiętał go jeszcze z lat dziecięcych jak zasuwał w młynie swego ojca , pamiętał jak chadzał do Sigmarytów, choć sam Klaus nauki czytania pobierał u nich znacznie później. Później za wielu okazji do spotkań nie było, Klaus najczęściej w lesie zaś Franz na trakcie.

Westchnął ciężko pochylając się nad jego ciałem i podobnie jak wcześniej Willhelm tak i Klaus odmówił krótką modlitwę do Morra. Przeprosił zmarłego towarzysza po czym zaczął przeszukiwać jego mienie które wciąż jeszcze mogło przydać się żywym. Ściągnął z Franza nienaruszoną właściwie kolczugę, przejął też tarczę i hełm - choć wiedział że wpierw musi go solidnie oczyścić z krwi i szczątków zmarłego. Na hełmie na zawsze już miały pozostać ślady po wilczych zębach, co w jakiś sposób dodawało mu historii. Wiedział że zarówno porcja jedzenia jak i inne bagaże które ten miał przy sobie mogą okazać się na cenę złota. Choćby kusza z bełtami czy solidny topór bojowy. W zasadzie Klaus przez chwilę mierzył broń w dłoni i zaczynał rozumieć dlaczego Franz przedkładał go nad miecz. nie dość że dobrze leżał w dłoni a zamachy nim były lżejsze niż początkowo przypuszczał, to jeszcze musiał przyznać, że broń ta była w lesie zwyczajnie praktyczniejsza. Zawsze można było użyć jej niczym siekiery - do czego miecz niespecjalnie się nadawał. Po chwili namysłu , uznał że lepiej będzie jak zamieni swój miecz na topór Franza.



Kuszy nie potrzebował, ale był niemal pewien że nie wszyscy z wioski mieli jakąś broń strzelecką dlatego zawołał wśród zebranych w pobliżu chłopów.

- Kto nie ma broni strzeleckiej niech weźmie tę kusze z bełtami. W zasadzie mogę tez oddać swój miecz jeśli ktoś potrzebuje.

Sprawdził do reszty rzeczy Franza , po czym zbierając je i rozdają osobiście mu nieprzydatne, przeciągnął zwłoki z drogi na skraj lasu. I nakrył kilkoma naprędce ściętymi gałęziami. To wszystko co mogli dla niego zrobić w tej chwili. Nie było czasu na pogrzeb bliskich w wiosce, nie było go tym bardziej i teraz gdy i tak sporo czasu stracili na szukanie śladów. Trzeba było czym prędzej wrócić na trop , pamiętać o zmarłych lecz troszczyć się o żywych.
Gdy wrócił na czele pochodu rzucił tylko do Magnusa,

- Sprawdź prawą część drogi ja zajmę się lewą. Jak coś znajdziesz to daj znać, ja zrobię podobnie. Szli cała grupą, nie mogli ot tak po prostu zniknąć, to niemożliwe by nie zostawiali wyraźnych śladów. Myślę że któryś z nieludzi maskuje ślady inaczej byłyby aż nadto widoczne. - Powiedział po czym ruszył. Nie był to jeszcze czas na postój, a mieli nadto sporo drogi do nadrobienia. Im dłużej pozostawali zresztą w tej puszczy tym większa szansa była na to że wszyscy skończą jak Franz
 

Ostatnio edytowane przez Eliasz : 11-02-2016 o 17:39.
Eliasz jest offline  
Stary 11-02-2016, 19:50   #42
 
Stalowy's Avatar
 
Reputacja: 1 Stalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputację
Walka zakończona. Jeszcze przez chwilę Willhelm stał w rozkroku z młotem gotowym do uderzenia. Pozostałe mutanty zwiały w las. Zaś wyprawa…

Zaś wyprawa miała teraz o jednego członka mniej. Willhelma zdziwiło, że to akurat przytrafiło się Franzowi Bauerowi. Nie był to ktoś kto nie umiał się bronić. Zmutowany wilk jednak po prostu odgryzł mu głowę. Franz nie zdążył zrobić czegokolwiek. Akolita opuścił broń, rozejrzał się czy nie ma innych niebezpieczeństw i podszedł do martwego towarzysza. Uklęknął przy bezgłowym ciele. Masakra.
Willhelm oparł się na młocie, przeżegnał i zaczął zmawiać modlitwę za towarzysza poruszając bezgłośnie ustami.
Niechaj Morr przeprowadzi go prędko przez swe ogrody i zawiedzie przed oblicze Sigmara i innych bogów.
Trzymany jeszcze przez adrenalinę młody duchowny wydawał się w ogóle nie przejmować makabrycznym widokiem tego co zostało z Bauera.

Klaus w międzyczasie też zaczął odmawiać modły, zaraz jednak przystąpił do ogołacania ciała z ekwipunku, który zmarłemu był już niepotrzebny, a mógł się przydać pozostałym. Willhelm chwilę jeszcze się pomodlił, a potem pomógł myśliwemu przykryć zwłoki. W Lesie Cieni i tak niedługo coś pożre ciało nieszczęśnika, choćby i je zakopali na metr w ziemię. Niestety ich zadanie było dużo ważniejsze od pochówku zmarłych. Musieli dalej maszerować, aby uratować żywych. I odzyskać sigmarycką relikwię. Olbrzym ubolewał nad tym, jednak taka była konieczność.
 
Stalowy jest offline  
Stary 11-02-2016, 23:01   #43
 
PanDwarf's Avatar
 
Reputacja: 1 PanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputację
Po wkroczeniu do lasu nic nie wróżyło poprawy ni pogody ni stosunków między przywódcami, kolejne słowne starcie miedzy Lambertem, a Schulzem tylko go w tym utwierdzało. Stary człek nie spuszczał z tonu ani o jotę, mimo tego, iż nie słyszał dokładnie samej toczącej się rozmowy, krasnolud miał wrażenie jakby ten badał granice cierpliwości kapłana. Był jak upierdliwa mucha, która jest tolerowana do czasu, aż nie wkurwi kogoś na tyle mocno, że zostanie z niej rozmaślona plama.
Sam był ciekaw, kiedy Lambert w końcu pęknie i wgniecie muchę w glebę. Thravar wiedział, że czas i sytuacja ku temu nie jest najlepsza, nie dopóki mucha może się przysłużyć mimo woli ich sprawie. Nie wiedzieli jak liczne było stado, które zrównało z ziemią wioskę, więc każdy mogący trzymać broń był na wagę złota, mogło to zaważyć na powodzeniu lub porażce ich misji.
Droga była spokojna, krok za krokiem zagłębiali się coraz bardziej w ostępy leśne, krasnolud czuł się przytłoczony ilością i masą drzew. Mruczał ciągle coś pod nosem łypiąc na boki podejrzliwie, a jego dłoń nie opuszczała metalowej bitni młota. Ukochał sobie tą broń jak wielu spośród krasnoludzkiej rasy, pojawiła się ona w ich arsenale w odpowiedzi na zbroje płytowe, które były tak twarde, iż ostrza mieczy czy toporów uderzając ześlizgiwały się wytracając siłę i impet ciosów. Młot miał tą przewagę, że się nie ześlizgiwał, nierzadko sama siła impetu broni potrafiła miażdżyć kości i siać rozległe spustoszenie i wylewy w ciele opancerzonego przeciwnika, bez potrzeby penetracji zbroi. Nie trzeba w takim razie tłumaczyć nikomu, co się działo, gdy takowy młot napotkał nieopancerzone ciało…
Lambert też to wiedział, dlatego też w tym momencie na jego barku spoczywał dwuręczny młot nadając mu wyglądu okrutnika.
Kapłan wyglądał na spiętego jak postronek, krasnolud wiedział, iż zasadzka to nie coś, czym Gory* się parają i że z ich strony takich posunięć nie muszą się obawiać. Ta padlina była zbyt tępa by coś takiego zorganizować, do tego opanować instynkt mordu i wyczekać przeciwnika. PHA!! Równie dobrze mógłby oczekiwać, że padlina zacznie mu recytować sigmarowe annały. Szał bitewny odbierał rozum tym istotom, pragnienie krwi i świeżego mięsa było u nich nie do opanowania. Jednak miały jedną słabość tak samo jak Thaggoraki** i Grobi***, ich morale po utracie przywódcy upadało błyskawicznie. Jakby nie były same w stanie myśleć, a gdy zabrakło dowódcy zaczynała się panika i ucieczka w każdą możliwą stronę. Drugą ich słabością były ciągłe wewnątrz rasowe walki i to był jedyny powód, dlaczego świat im się jeszcze opierał. Klany współpracowały jedynie, gdy znalazł się jeden wielki wojownik, który na krótką chwilę wygasi spory by ruszyć na ziemie innych ras, ale i to nie trwało nigdy za długo. I dzięki Bogom Przodkom, bo utrata paruset tysięcznej armii zatrzymywała ich na niezbyt długi okres czasu by wkrótce powrócić w jeszcze większej sile.

*Zwierzoludzie
** Skaveny
*** Zielonoskórzy



Thravara ze swoich myśli wyrwała zimna jak lód kropla, która spłynęła po karku. Uniósłszy głowę w górę spoglądając na zielone niebo liści i gałęzi skrzywił się wyraźnie obrzydzony tym widokiem jakby, kto mu splunął do kufla z Ale. Marnym i chyba jedynym pocieszeniem było, iż gęsty las służył im za ochronę przed ciągle szczającym niebem, a od jakiegoś czasu na dodatek zaczęło srać gromami.
Po chwili nie było już czasu skupiać się nad tak przyziemnymi sprawami ciszę lasu przerwał niczym świszczący bełt kuszy alarmujący głos Klausa, a potem… a potem się zaczęło…
 

Ostatnio edytowane przez PanDwarf : 11-02-2016 o 23:08.
PanDwarf jest offline  
Stary 12-02-2016, 12:00   #44
 
Gob1in's Avatar
 
Reputacja: 1 Gob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputację
Deszcz padał obficie z nisko wiszących ciemnych chmur. Wydawać by się mogło, że to niebo roni łzy nad nieszczęściem, jakie dotknęło Krausnick i jej mieszkańców. Deszcz chłodził rozpalone wściekłością i determinacją głowy tych, którzy przeżyli pogrom i uprowadzenie bliskich.

Wreszcie ruszyli. Mimo gęsto rosnących drzew wody lejącej się z góry wcale nie ubyło, a mokre i przyklejające się do twarzy liście potęgowały dyskomfort wynikający ze złej pogody. Magnusa to jednak nie ruszało. Był człowiekiem lasu - tutaj spędzał większość dnia i niestraszna mu była niesprzyjająca aura. Jeśli była robota do wykonania, to trzeba ją było wykonać bez względu na pogodę.

Po jakimś czasie zauważył, że Norsmenka im się przygląda. Uśmiechnął się pod wąsem, bowiem zdał sobie sprawę, jak złudna może być taka obserwacja. Nawet mieszkańcy Krausnick brali go często za krzepkiego staruszka podczas, gdy tak naprawdę liczył sobie ledwo czterdzieści i parę wiosen. Zwyczajnie nie przykładał uwagi do swego wyglądu, nie ścinał włosów i nie golił zarostu. Do tego wydarzenia z przeszłości, które zostawiły swoje piętno w postaci wielu siwych pasm - wszystko to razem powodowało, że sprawiał wrażenie starszego, niż w rzeczywistości. Magnus był tego świadom, ale nie przejmował się czymś tak błahym.

Kierunek marszu wyznaczał Klaus. Kilka kroków za nim szła wojowniczka z północy oraz drwal. Magnus już we wsi zostawił na jednym z domów kilka znaków, które niewtajemniczonym nic nie mówiły - była to informacja zrozumiała dla zwiadowców prowadzących oddziały wojska lub przepatrywaczy, jacy niekiedy odwiedzali Krausnick. Znaki mówiły o napadzie, o porwanych ludziach i o kierunku, w jakim poszli napastnicy. Dodatkowo co jakiś czas zostawiał pojedyncze znaki na drzewach - na wypadek, gdyby przyszło im wracać tą samą drogą, jak i dla tych, którzy odczytają wiadomość w Krausnick i pójdą ich śladem.

Szli w milczeniu. Myśliwy skupiony na tropie, Magnus nie mogący przestać myśleć o dzieciakach i Norsmenka - chociaż bogowie raczyli wiedzieć, co mogło się takiej we łbie roić. Nagle, jak na komendę, Lexa i Magnus zatrzymali się, kładąc dłonie na trzonkach toporów. Klaus w pierwszej chwili nie wyczuł niebezpieczeństwa, ale gdy tylko warczenie stało się wyraźniejsze krzykiem próbował ostrzec pozostałych. Kolejne zdarzenia potoczyły się już szybko.

Trzy bestie rzuciły się na nich. Gdzieś pomiędzy Hoffem a Harpią powietrze przeszyła strzała Klausa. Wojowniczka postąpiła naprzeciw dwóm wilkom, a Magnus spokojnie czekał na trzeciego. Bestie były nadzwyczaj wyrośnięte i dotknięte jakąś chorobą - wszystko w nich nie było takie, jak powinno: ślepia, ogromne pyski toczące pianę i rozmiar. Drwal mocno chwycił rzemienny imacz tarczy i zaparł mocno nogami. Jak przewidział przerośnięty wilk będzie zachowywał się podobnie do swego bardziej naturalnego odpowiednika i spróbuje przewrócić przeciwnika skacząc na niego. Zasłona zniweczyła zamiary stwora, a Magnus odpowiedział mu silnym ciosem topora, który przeorał bok zwierzęcia. Bolesna rana wywołała niemal ludzki jęk bestii, zaraz jednak zastąpiony wściekłym warczeniem. Tuż przed kolejnym atakiem mężczyzna uderzył nagle tarczą powodując dezorientację wilka, a celny cios toporem zakończył żywot stwora.

Rozejrzał się, czy jego towarzysze nie potrzebują pomocy, ale najwyraźniej Norsmenka poradziła sobie z dwoma przeciwnikami na raz. Widać nie tylko w gębie była mocna, chociaż jej chrapliwa mowa bardziej pasowała do wilczej watahy, niż do ludzi. Drobna rana nie ostudziła jej porywczego charakteru, co Klaus odczuł na własnej skórze.

Na pytanie myśliwego podniósł rękę w górę dając znać, że wszystko w porządku. Gdy dołączyli do reszty szybko okazało się, że Franz nie miał tyle szczęścia, co oni. Wyglądało na to, że nie zdążył nawet zareagować, gdy jeden z wilków odgryzł mu głowę. Kolejna ofiara bestii zamieszkujących Las Cieni. Kolejna ofiara do pomszczenia.

Stłumiona przez deszcz, ale wciąż wyczuwalna woń spalonego prochu przypomniała mu o słyszanym wcześniej wystrzale. Skrzywił się z dezaprobatą i powiedział głośno:
- Zwierzoludzie mają słuch pewnie lepszy od naszego - w końcu to po części zwierzęta. Od strzelania z rusznic już lepiej w surmy dąć - może wtedy chociaż wezmą nas za wędrownych grajków i padną ze śmiechu, zamiast zabić od razu. - Rzucił w kierunku Wilhelma, który majstrował coś przy samopale.

Nieco później, gdy Klaus zaproponował, aby wspólnie szukali tropów zwierzoludzi, Magnus zatrzymał go na chwilę.
- Czekaj no. Nie wiadomo, czy to dobry kierunek jest. - Wskazał na wąwóz, gdzie zaskoczyła ich wataha. - Jeśli wkrótce nie trafimy na ślad, to wrócić będzie trzeba. Lepsze to, niż iść po omacku i liczyć na łut szczęścia.
 
__________________
I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee...

Ostatnio edytowane przez Gob1in : 12-02-2016 o 13:42.
Gob1in jest offline  
Stary 12-02-2016, 12:27   #45
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację

Trzy wilki przeciw trzem ludziom, to była uczciwa przeciwwaga. Przynajmniej w pewnym sensie. Mimo to, Lexa widząc, że Klaus wyjmuje łuk, wyszła na przeciw i postanowiła wziąć na siebie dwa bydlaki, a jednego pozostawić Magnusowi. Przez swoją brawurę początkowo oberwała szponem w lewe ramię. Patrząc ze wściekłością na wypływającą z rany krew i czując to niesamowite pieczenie, wpadła w szał. Zamachnęła się toporem i choć jeden chybił, to drugi wynagrodził jej ten wstyd walki i z siłą godną Norsmana, oderżnął swym ostrzem jeden z wilczych łbów. Harpia zatriumfowała głośnym okrzykiem, który został jej przerwany przez kolejnego mutanta. Z rozbiegiem rzucił się na nią, a ta z ledwością sparowała atak toporem dzierżonym w prawej ręce. Wyprowadziła szybką kontrę, a jej zimna jak północne regiony krew, ponownie się zagotowała. Nim Klaus zdążył zareagować, kobieta sprawnym cięciem urżnęła łeb drugiego wilka. Stała wyprostowana i uwalona krwią, dysząc ciężko. Początkowo, w tym całym szale, zapomniała o ranie, którą wyrządził jej już pierwszy atak wrogiego stwora, jednakże ta szybko o sobie przypomniała.


Ukucnęła nad dwoma, wilczymi łbami, które oderżnęła podczas tej potyczki. Z jednego z nich wyrwała kieł i schowała za pas. Uniosła dwie głowy, każdą niosąc w jednej ręce i ze wściekłością podeszła do Klausa. Rzuciła mu jedną z nich pod nogi.
- Lambert słowa, ja ciało. Chcesz mieć ciało? – zawarczała wskazując na krwawiącą ranę, którą miała na ramieniu. – Płać. Nie pomagasz. Bo co? – patrzyła na niego z gniewem w oczach, a jej buzia jakby lekko się nadęła ze złości. Oczywistym było, że miała na myśli fakt, iż mimo że wzięła na siebie dwa mutanty, Klaus wcale jej nie pomógł. Nie wiedziała po prostu dlaczego. Słychać też było, że słabo zna język staroświatowy.
Klaus przez chwilę stał zdezorientowany nie wiedząc zupełnie o co chodzi norsmance. Był jednak ewidentnie bliżej niż ta pamiętała i z mieczem miast łuku w dłoni. - Płać , nie pomagasz?? - Powtórzył za nią, próbując nadążyć za jej tokiem rozumowania i dziwnie dobranymi słowami. - Czy jesteś zła bo zaniechałem dalszych strzałów? - próbował zrozumieć zachowanie kobiety , obawiając się zaś że może niezbyt władać staroświatowym, mówił wolniej niż zazwyczaj. - Nie zwykłem strzelać gdy ryzyko postrzału sprzymierzeńców jest zbyt wielkie, a tak właśnie było. Wolałem pomóc z mieczem , ale jak widzę zdążyłaś sobie poradzić nim dobiegłem. - stwierdził, po czym przez chwilę jeszcze przyglądał się harpii próbując ocenić czy zrozumiała co do niej mówił. Jego przyśpieszony oddech powoli wyrównywał się.
Kobieta zmarszczyła czoło
- Ja, dwa muty na swoja ciało, bo Ty łuk posiadł. Nie strzelił, nie pomógł. Lambert też nie pomóc, gdy Lexa walczy, ale Lambert płacić. Jedzenie, namiot, opatrunek na rana – odparła ściskając zranione ramię, by zatamować krew. – Celowo ignorujesz, bo ja najemna, a nie z wasza wioski? – przerwała na chwilę, bo mimo, iż Klaus wyjaśnił swoje pobudki, te wcale jej nie przekonały o prawdziwości zdarzenia.
- Byś trafił, gdybyś chciał. Wiary mieć więcej w sercu, w walkę wierzyć swoją, a trafi zawsze, nawet gdy walczy inny. Mądrzejszy Ty, niż Lexa, ale mniej hardy. Późniejsze walki, nie strzelić tak jak uczony i towarzysz wykrwawi się, a wina w Tobie zostanie. – mówiła już spokojniej, mimo iż w jej mimice wciąż widoczna była irytacja. Widać było, że samo mówienie sprawia jej kłopot, ale nie rozumienie.
- W porządku - skinął głowa Klaus, pojmując co drugie zdanie. - Mogłem bardziej pomóc atakując wilka z boku, to właśnie zamierzałem, możesz wierzyć lub nie. Szkoda czasu na zbędne dyskusje, będę strzelał gdy uznam to za właściwe i lepsze, będę walczył z mieczem też gdy uznam że tak lepiej. - Klaus starał się przynajmniej mówić wyraźniej, nie wiedział tak naprawdę ile z jego słów dotrze do harpii, wiedział, że niezrozumienie choćby jednego wyrazu może wypaczyć cały sens wypowiedzi. - Idę po strzałę i zobaczyć co zresztą. Potem szukać tropu, jak zauważyłem sam jeden szukam tropów, więc lepszej zapłaty w tej puszczy nie uświadczysz. - Klaus uspokoił nieco nerwy, spowodowane tym nagłym wywołaniem go tłumaczeń, pomimo że jeszcze nie opadły emocje związane z walką. Miał chwilę na zebranie oddechu i rozejrzenie się w sytuacji oraz poszukanie strzały, przez moment został jednak jeszcze przy harpii patrząc czy ma mu coś jeszcze do powiedzenia.
Lexa warknęła i uniosła ucięty łeb wilka, z którego wciąż ciekła krew.
- Twoja głowa, następna walka. – rzuciła jedynie gniewnie i kopnęła łeb, który wcześniej rzuciła mu pod nogi. Zaczęła się cofać, by dołączyć do grupy, która została z tyłu i zobaczyć, czy sobie poradzili. Mijając Klausa mocno uderzyła go z barku i wściekłym biegiem pognała do reszty.


Gdy szła z łbem w jednej ręce, a toporem w drugiej, nagle niedaleko niej pojawiła się młoda Katarina, dziewczyna z wioski, do której sama Lexa zagadała zaledwie kilka godzin wcześniej.
- Em... Ta rana... Potrzebujesz pomocy? - zapytała łagodnie Harpii stając tak, by jej nie stawać na drodze.
Katarina miała wiele szczęścia. Szczęścia w tym, że nie stanęła Lexie na drodze. Kobieta zerknęła na nią gniewnie i gotowa była odepchnąć z całych sił, nie bacząc na zdrowie dziewczyny, jednakże ta okazała się mieć więcej przeczucia i zachowała bezpieczną odległość.
- Nie teraz, z drogi się suń, bo ta głowa będzie Twoja głowa - burknęła pokazując jej oderżnięty, wilczy łeb i posyłając nieprzyjemne spojrzenie. Teraz ważniejsze dla niej było dotrzeć do najemników i sprawdzić czy wszystko w porządku, bo jeśli zleceniodawca padł… To mogła już spokojnie zawracać.
Dziewczyna popatrzyła za odchodzącą najemniczką z kwaśną miną. Zerknęła na ludzi z wioski, później na najemników, następnie zaś w niebo, by w końcu jej wzrok spoczął na plecach Norsmanki. Pokręciła głową. Jej groźba sprawiła, że przeszły jej lekkie ciarki po plecach, a jej spojrzenie cofnęło ją o krok. Westchnęła ciężko.
"Jestem beznadziejna" - skwitowała w myślach - "Że nawet nie potrafię kogoś przekonać, by dał sobie opatrzyć ranę..."
Powłóczystym krokiem, w którym brakowało już energii ukazującej się przed chwilą, ruszyła za Lexą trzymając się jakieś półtora metra poza zasięgiem jej rąk. Nie chciała zostać uderzona przez, można by rzec, swojego.
Z niezwykłą agresją Lexa dała potężnego susa przed siebie. Zbliżając się do swoich najemników, zauważyła Lamberta, który był cały i zdrów. Nie wiedziała, czy się z tego cieszyć, czy wprost przeciwnie. Dyszała ciężko, gdy do nich dotarła, a jej mina zwiastowała poważną burzę.
- Ja dwa na raz wilka, łba dwa uciąć musza, bo wieśniok z łukiem nic nie zrobi! - wydarła się niemal zerkając na krasnoluda i Lamberta, po czym fuknęła głośno. Nagle jej wzrok spoczął na Wilhelmie i jego malutkim draśnięciu.
- Popatrz popatrz, rana Twoja pierwsza w bitwa, który skurwiel rozdziewiczył nasza dama, ha? - zaśmiała się złośliwie i bardzo głośno, podchodząc do niego i zarzucając mu rękę na kark, stanęła do niego bokiem, przyciskając jego szyję mocno mięśniami ramienia. Ręką, w której dzierżyła topór, powiodła po polu walki
- Ta kurwa krew pierwsza upuściła, czy któraś z tych brudasów? - dopytała, początkowo wskazując na wilki, a później na zgraję wieśniaków. Puściła go gwałtownie i odeszła zaledwie na krok.
- W końcu Wilhelm nie dziewica! Twój mały kutas rośnie w siła, jeszcze ze sto takich starć, a w końcu go gdzieś zamoczysz, thathaha - zaśmiała się głośno i nader gardłowo, czekając aż wskaże jej wilka, który go zranił. Nie dało się nie zauważyć, że Lexa miała swój mały cień, w postaci Katariny, która stała niedaleko z miną zbitego psa.
Mężczyzna w odpowiedzi splunął pod nogi. Dyszał ciężko, przyciskając rękę do rany przy boku. Na jego twarzy rysował się słaby uśmieszek, a twarz przybrała lekko rozbawiony wyraz, na jaki tylko ranny człowiek mógłby się zdobyć.
- Czyli co? Po walce, to ty stajesz się nagle gadułą? Teraz to naprawdę żałuję, że po drodze do tej wiochy, nie trafili nam się jacyś bandyci - powiedział, patrząc jej prosto w oczy. - Nie ma to jak brutalna rzeźnia, na poprawę humoru! Wszyscy mieszkańcy Norski tak mają?
- My dobra wojownik, z krwi i kości. – odpowiedziała uderzając się w pierś i wypięła dumnie klatkę, zadzierając przy tym swój kobiecy, acz nieco krzywy, nos.
- Tamten nafaszerowany złomem. - Wilhelm wskazał głową na martwe truchło, odpowiadając w końcu na pytanie. - Chociaż myślałem, że to cacko potrafi więcej zdziałać. No, a już jestem pewien, że garłacz do obrony się nie nadaję. Mamy jeszcze jakąś wolną tarczę?
Kiedy Lexa otrzymała odpowiedź, podeszła do truchła zwierzęcia i ukucnęła przy nim. Zabrała kieł, po czym wstała i podeszła z powrotem do Wilhelma
- Pamiątka z bitwa, na szczęście miej. Kieł wilczy, z muta!
Wilhelm z dziwną fascynacją spojrzał na kie, zbroczony jego własną krwią. Długo mu się przyglądał, po czym westchnął i wrzucił go do sakiewki.
- Dzięki. Miejmy nadzieję, że dzięki niemu żywi wydostaniemy się z tego przeklętego i zapomnianego przez Bogów lasu. Skoro mnie masz już z głowy, to możesz podokuczać tamtemu - wskazał głową akolitę. - Nawet palcem nie kiwnął przez całą walkę...
Lexa nawet nie obdarzyła Severusa spojrzeniem, zupełnie jakby nim gardziła całkowicie.
- Będzie z niego dobra pizdeczka, dla nasza sprawa. Żryć przynieść, dupa w lesie podetrzeć jego ręka, gdy iglasty się trafić. Ha! Dobra pizda, zła nie będzie. – odparła i dopiero teraz zdjęła z niego swoje dzikie spojrzenie, którym natrętnie go obdarzyła, choć, o dziwo, nie było ono przyjemne.
- Kata! Cho tu, Kata! – zawołała do dziewczyny, która jak cień stała w bezpiecznej odległości od nich
- Nasza dama ranna, leczyć chciałaś? Lecz ta piękność. – zakończyła wskazując na Wilhelma i wyszczerzyła zęby ponownie się na niego gapiąc.
Dotychczas milcząca Katarina po prostu przysłuchiwała się rozmowie z założonymi za plecami rękami, a na jej twarzy ewidentnie malowało się pytanie "czy powinnam się odezwać?". Na wezwanie ze strony norsmenki dziewczyna wystąpiła kilka kroków przez nią, by zatrzymać się między rozmawiającymi. Spojrzała na Wilhelma swymi niebieskimi oczami, następnie na Lexę, by na koniec westchnąć ciężko.
- Żadne miejsce nie jest zapomniane przez bogów, jeśli któryś z nich ma swojego posłańca - rzekła tajemniczo zerkając w międzyczasie na rany obojga najemników.
- Widzę, że jesteś ranna - wtrącił się Lambert, podchodząc do Lexy, po czym bez słowa złapał ją za ranną rękę i przyjrzał się ranie, a ponieważ kobieta dziko się szarpnęła, musiał mocniej ścisnąc nadgarstek, żeby się nie wyrwała z uścisku..
- Nie wygląda za ciekawie, ale powinnaś wyjść z tego. Przemyję i opatrzę ci ranę, aby nie weszła w to gangrena. Mam nadzieję, że te bestie nie były zarażone jakimś paskudztwem - dodał po dłuższej chwili i odciągnął kobietę siłą na bok. Ta wciąż stawiała opór, jak nieznośne dziecko lub po prostu nader dumna i głupia kobieta. Wilhelm i Katarina pozostali sami, bez towarzystwa blondynki.
- Daj mi znać jakbyś się później źle poczuła. - powiedział Lambert.
- Lexa zawsze czuć dobrze, nic mówić nie trza, robić nie trza. - zmrużyła oczy patrząc nieufnie na to, co mężczyzna jej robi.
Lambert zrzucił z pleców ciężki plecak, po czym zaczął szukać w nim artykułów medycznych. Wydobył bandaże oraz Kvas; znany z Kislevu silny alkohol, który w opinii wielu smakował jak szczyny.
Bez słowa ostrzeżenia przyłożył wilgotny od alkoholu materiał do zranionej ręki i obmył okolice rany, co było bardziej bolesne niż cios toporem. Na koniec owinął ją w bandaż, po czym pomógł Lexie założyć skórzaną rękawicę.
- To powinno pomoc. Przed snem wymienimy opatrunek - dodał rzeczowo na sam koniec.
Norsmanka popatrzyła na opatrunek i zmarszczyła czoło.
- Głupio wygląda, jakby Lexa nieudolna i umarła miała być. Dobrze się czuć, po co szmata wokół ramię? - burknęła, ale widząc surowe spojrzenie Lamberta, naburmuszyła się jedynie
- Dobra. Niech będzia. Ale raz tylko! - spochmurniała, czując jeszcze na nadgarstku uścisk jego silnej ręki. Kątem oka zerknęła na rozmawiających Katarinę i Wilhelma. Już czuła, że ma nowy powód do zaczepki i na samą myśl uśmiechnęła się paskudnie. Rozmasowała jeszcze nadgarstek i szykowała się do dalszej drogi. Nie było czasu, aby dłużej tutaj tkwić.

 
__________________
Discord podany w profilu

Ostatnio edytowane przez Nami : 12-02-2016 o 12:31.
Nami jest offline  
Stary 12-02-2016, 15:59   #46
 
malahaj's Avatar
 
Reputacja: 1 malahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputację
- Trzymaj się blisko mnie w razie czego i jakoś to będzie. Najmici będą swoje dupy ochraniać, my musimy swoje, rozumiesz. Trzymaj się blisko mnie i będzie dobrze... -

*****


Daniel nie wiele zapamiętał z tej walki. Chyba tylko to, że zabił mutanta, który wcześniej pozbawił głowy Franza. Już wcześniej zdarzało mu się walczyć, zabijanie też nie było dla niego nowością, ale to tutaj... W jednej chwili jesteś, idziesz obok mnie, rozmawiasz. W następnej nie masz głowy, odgryzionej prze jakieś przerośnięte bydle. Jaki w tym sens? Daniel go nie dostrzegał. Jeszce przed wykroczeniem do tego cholernego lasu, nie dawał żadnemu z nich większych szans na przeżycie. Teraz w zasadzie był pewien, że stanie się on mogiłą ich wszystkich. Ot pryz odrobinie szczęście, pożyje wystarczająco długo, aby zobaczyć jak umieraj ci zadufanie w sobie najmici. Starcie obsranego sigmaryty z Schulzem, przed wkroczeniem w gęstwinie, tylko utwierdziło w nim pogardę dla tych ludzi. Cóż, banda zwierzoludzi będzie dla niech większym wyzwaniem, niż kilku mnichów. Oby wszyscy pozdychali!

- Trzeba było zostać w tej swoje strażnicy i dalej kosić frajerów. - szepnął nad prowizorycznym grobem Fraza. Zabrał z jego rzeczy korale. Bauer ostatecznie nie miał okazji ich wręczyć. Dopóki jeden z nich żyje, jest jeszcze na to nadzieja. Pusty gest, który nic nie zmieni. Mimo to był to winien. Pieprzone mutanty odebrały mu właśnie jedną z nielicznych osób, na które mógł w życiu liczyć. Zostawała tylko zemsta.
- Do zobaczenia wkrótce, przyjacielu. Do zobaczenia. -
 
malahaj jest offline  
Stary 12-02-2016, 16:34   #47
 
Rewik's Avatar
 
Reputacja: 1 Rewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputację

Dziadek Rybak wędrował przez Las Cieni na samym końcu pochodu. Szedł dziarsko jak na osobę w jego wieku, lecz nawet on sam zastanawiał się, czy podoła narzuconemu marszu.

Każdy mieszkaniec Krausnick musiał poukładać w głowie myśli. Pyotr, powiecie, nie stracił nikogo bliskiego. Nawet gdyby było to prawdą... Wyobraź sobie, że żyjesz od dziesiątek lat w jednym miejscu. Widzisz jak pojawiają się nowe twarze, które odchodzą. Z czasem pozostajesz bez przyjaciół z dawnych lat. Próbujesz zastąpić ich nowymi, ale to czcze próby. Widzisz śmierć swoich pociech lub to jak odchodzą szukać szczęścia w innych miejscach. Widzisz jak toczy się życie, a ty... coraz bardziej oddalasz się. Widzisz kolejne niesprawiedliwości świata. Z czasem się do tego przyzwyczajasz. Widzisz radość w oczach innych, ciebie już to nie dotyczy. Stajesz się niejako takim obserwatorem z zewnątrz. Jesteś szanowany, masz swoje miejsce w wiosce i jesteś potrzebny, ale jedyna rzecz jaka jest ci naprawdę znajoma to miejsce w którym żyjesz. Niezmienne. Coś do czego się przyzwyczaiłeś bardziej niż chcesz przyznać... a pewnego dnia tracisz nawet to.

Nawet gdyby było prawdą, że Pyotr Koldun nie stracił nikogo w rzezi w Krausnick, to i tak cały jego świat legł w gruzach.

Dziadek Rybak krocząc tak w samym ogonie, nie mógł pozbyć się wrażenia, że pozostali, pomimo szacunku jakim go z pewnością darzą i nie rzadko sympatii, spoglądają na niego jak piąte koło u wozu. Zapomnieli już, że ostrzegał ich? Mówił przecież, że coś złego zbliża się do Krausnick! Choć może mają rację- nie powinien iść teraz z nimi.
Pyotr obserwował jak obojętne mu teraz postacie modlą się nad ciałem Franza Bauera. Nie mógł teraz przypomnieć sobie jego imienia. Zwyczajnie zapomniał. Wiedział, że nie był religijny. Czy w coś wierzył? Być może, ale te modlitwy wydawały mu się nie na miejscu. Podobnie jak ogołacanie go z osobistych przedmiotów.

„Po prostu żył, dajcie mu po prostu umrzeć”

Pyotr Koldun pomógł w pochówku, urządzonym dla Franza na miarę jaką mogli mu zaoferować. Gdy skończyli nachylił się nad grobem i złożył na nim jakiś przedmiot. Była to metalowa blaszka. W zasadzie bez znaczenia. Odwróciwszy się oddalił się i objął wzrokiem pobojowisko.
Nie przyczynił się za bardzo do odparcia ataku. Nie był wojownikiem. Był starcem. Nikomu niepotrzebnym starcem. Bronił się jak mógł i czym mógł. Próbował zarzucić sieć na atakującego go wilka, bo akurat to miał pod ręką. Ale nawet ta czynność mu się nie udała. Wiele zawdzięczał temu najemnikowi w jasnych włosach. Wywrócił się. Potknął i zasłonił rękoma. Usłyszał strzał z broni palnej, a wilk padł zaraz obok. Być może nie powinien zawracać. Być może powinien pozwolić im iść bez niego. Być może. Tylko dokąd pójdzie? Kto zaopiekuje się Katariną pod nieobecność Natalyi? Ona też nie powinna była ruszać.

Chwilę obserwował w milczeniu jak podopieczna Natalyi rozmawia z najemnikami i kręcąc głową odszedł z tego miejsca. Słyszał, że zgubiono trop. Nagle się urwał.
 
Rewik jest teraz online  
Stary 12-02-2016, 16:51   #48
 
Krieger's Avatar
 
Reputacja: 1 Krieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputację
Kas maszerował przez las w posępnym milczeniu. Jakikolwiek zapał się w nim tlił przed wyruszeniem w podróż natrafił teraz na murowaną ścianę zwykłej wędrowczej niedoli - błądzenia godzinami przez przeklęty las, cały czas w pełnym skupienia napięciu, czekając aż stanie się coś strasznego. Nie pomagało, że ciągle jeszcze nie mogli znaleźć ze sobą w grupie wspólnego języka, nie mówiąc już o porozumieniu z najemnikami i przewodzącym im kapłanem bitewnym. Dodatkowo myśli o losie uprowadzonych, który z dosłownie każdą minutą się pogarszał, przyprawiały go o dreszcze. Topór Duraka uwierał go za paskiem i kiepsko pasował do jego dłoni, nawykłej jedynie do styliska łopaty i szyjki butelki. Kas uważał się za wcale nienajgorszego wojownika, tak długo jak chodziło o bójki między chłopakami na wsi i niezdarne sparingi przeprowadzane pod surowym okiem Schulza. Ale to, co miał za chwilę ujrzeć i czego miał doświadczyć, miało zweryfikować jego pogląd na własne umiejętności.

Kasimir zastanawiał się, czy jego obecność w grupie pozytywnie wpływała na morale reszty. Pominąć mógł już fakt, że nie miał żadnych ciaśniejszych więzi z żadnym z ocalałych, kilkoro wręcz widział tylko kilka razy i nie zamienił żadnego słowa - w tym momencie potrzebowali każdej pary rąk do walki i do pracy, i biorąc pod uwagę obecność ludzi w podeszłym wieku i niewalczących kobiet, on sam jako młody, silny mężczyzna był wręcz dla grupki darem niebios. A jednak, Ostlandczycy są uważani za wyjątkowo zabobonny lud, nawet na tle bogobojnego i zacofanego Imperium. A Kasimir był przedstawicielem zawodu w najlepszym przypadku szeroko uznawanego za nieczysty, a w najgorszym - za dosłownie nietykalny. Jako grabarz mógł sprowadzić na ekspedycję niezliczone kłopoty natury sakralnej. Do tej pory nikt jeszcze się do tego nie przyczepił, ale przy pierwszej oznace kłopotów ludzie spróbują znaleźć winnego...

Ostrzegawczy krzyk Klausa wyrwał go z zadumy. Gotowy na wszystko, dobre sobie! Z pomiędzy drzew i krzewów rosnących wzdłuż leśnej ścieżki błyskały nienawistnie monstrualne ślepia, a pod nimi - mokre od śluzu szczęki. Wilki okrążyły swoją zdobycz w mgnieniu oka - Kas mógł tylko odwrócić się plecami do swoich towarzyszy i wyrwać zza paska topór. Teraz nadeszła chwila prawdy, która oddzieli chłopców od mężczyzn, ale co ważniejsze, także żywych od martwych.

Jeden z wilków doskoczył do Kasa i przywitał go kłapnięciem szczęk. Chłopak nie spodziewał się takie szybkości po bestii tego rozmiaru - odskoczył od zwierzęcia jak oparzony i nieudolnie wyprowadził kontratak, będąc bliższym trafienia akolity Willhelma niż swojego przeciwnika. Na całe szczęście - być może to zwróciło uwagę olbrzyma, który chwilę potem zaatakował siłującego się z Kasem mutanta, którego kilka uderzeń serca później dopadł i dobił szarżujący krasnolud. Dysząc ciężko z wysiłku i z powodu buzującej w jego żyłach adrenaliny, Kas opadł ciężko na pośladki i wpatrywał się w drgającego wilcze truchło. Dopiero teraz zauważył, że stwór został dotknięty plugawą mocą Chaosu - ogromny rozmiar potwora, dziwne, kostne narośli na ciele i z pewnością nieprawidłowa liczba oczu mówiły same za siebie. Z obrzydzeniem Kas odsunął się od cuchnącego cielska, ręką natrafiając na kałużę ciepłego, oleistego płynu. Grabarz zaklął i spojrzał na swoją czerwoną od bez wątpienia ludzkiej posoki dłoń, powoli odwracając się.

Chwilę zajęło mu zidentyfikowanie zmasakrowanych zwłok. Był Franz, nie ma Franza. Można było powiedzieć, że dla wyprawy stracił głowę. Kasimir samą siłą woli powstrzymał dreszcz który próbował nim wstrząsnąć. W pracy widział niejednego nieboszczyka, a jeszcze tego samego dnia miał wątpliwą przyjemność obcować z innym bezgłowym denatem. Nic nowego, powtarzał sobie w myślach. Pierwszy, którego trud już się skończył. Chłopak trochę mu zazdrościł.

-Sam nie wiem. Myślicie, że powinienem pochować Franza? Zajmie mi to tylko chwilę.- Kas wyciągnął z tobołka swoją wierną łopatę. Nie słysząc żadnego sprzeciwu i widząc, że niektórzy są zajęci opatrywaniem ran i szabrowaniem zwłok wieśniaka, zabrał się do pracy. Pracował szybko - w jego żyłach wciąż płynęła krew rozgrzana rozgrywającą się przed chwilą walką. Nie chciał nikomu tłumaczyć, że powrót do starej rutyny pomoże mu opanować drżenie rąk. Po kilku minutach skończył swoją posępną pracę i sturlał bezgłowe ciało Franza do rowu. Zakopując je, recytował pod nosem krótki pożegnalny limeryk, którego nauczył go Durak. Nie będąc kapłanem, nie mógł wiele innego dla biednego Franza Bauera zrobić.
 
Krieger jest offline  
Stary 13-02-2016, 19:57   #49
Konto usunięte
 
Flamedancer's Avatar
 
Reputacja: 1 Flamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputację
Las przedstawiał się bardzo złowieszczo w oczach Katariny. Trop znaczył drogę naprzód pod powykręcanymi, grubymi konarami rzucającymi złowrogi cień na wszystko, co znajdowało się pod nimi. Trzeszczenie gałęzi po jakimś czasie mógło doprowadzić umysł samotnego wędrowca do szaleństwa, który byłby zbyt lekkomyślny, by zapuszczać się w to miejsce. Dźwięki te dawały złudzenie tego, iż ciągle ktoś za kimś takim podążał i czekał, aż na moment spuści wartę, by mógł go pochłonąć las, tak jakby żył własnym życiem. Zasnute ciężkimi chmurami niebo tylko potęgowało to uczucie doprowadzając dziewczynę na skraj przerażenia. Nie znała tego miejsca od tej strony. Nie oddalała się aż tak daleko od Krausnick. Nie zmieniało to faktu, że od domu zdecydowanie już była za daleko. Jej zmysły ciągle powtarzały, iż ten las nie chce ich w sobie i ich zabije, kiedy nadejdzie okazja.


Jedyną istotą, jaka dodawała jej otuchy, był Grom. Choć równie niespokojny, to parł do przodu niby przekonany o szczytności podróży, którą właśnie odbywa. "Może również nie chciał tutaj iść, ale towarzyszył jej w głupocie aż do samego końca?" - tajemny głos powtarzał jej to, kiedy nie chciała zwracać uwagi na otoczenie. A choć było dookoła wiele osób, to Katja wcale nie czuła się tak, jakby ktoś jej towarzyszył poza jej psim przyjacielem.

Póki nie ujrzała zmierzającej w jej stronę Norsmanki, to uznała, że powoli zaczęła się przyzwyczajać do otoczenia. Szła jednak do przodu udając, że wcale nie widzi, iż się do niej zbliża. "Może faktycznie mi się przyglądała tam w osadzie?" - twierdziła po wymianie kilku pierwszych słów. "Chyba muszę częściej słuchać swoich przeczuć".
Po krótkiej rozmowie jednak zmieniła zdanie co do najemniczki. Choć do najmilszych nie należała, to jednak sam fakt, że się przedstawiła i zaoferowała pomoc w razie, kiedy działa by się jej krzywda sprawiał, że opowieści, które zasłyszała w Kislevie jakby starały się mniej wiarygodne. Postanowiła do niej zagaić przy rozłożeniu obozowiska. Na początku nauczy ją wymawiać jej imię. Aż się uśmiechnęła na tą myśl.


Kłótnia Lamberta oraz Schulza wcale nie zdziwiła Katariny. Ba, to było nawet do przewidzenia. Konfrontacja osób, które nie chcą iść ze sobą ramię w ramię, lecz sytuacja do tego zmusza, przychodzi z czasem. W Kislevie nie ma czasu na sprzeczki, czego widocznie tutejsi mieszkańcy nie rozumieją, bowiem surowy klimat odbija się na każdym. Dla Schulza najprawdopodobniej była ważna jego własna urażona duma, kiedy dla Lamberta - chęć odzyskania kielicha. Dlatego w jej oczach ten drugi jednak wygrał to starcie, gdyż działania Sigmaryty prowadziły do zjednoczenia obu grup, przynajmniej w lekkim zakresie, oraz ostatecznie mogły doprowadzić ich do celu. Katarina przyglądała się całemu zajściu z obojętną miną, chociaż niektórzy najemnicy sięgnęli po broń.
Gdyby mogła, to by się zaśmiała pod nosem. Wieśniacy nie znoszą inności, a ona prawdopodobnie się nią wyróżniała - przede wszystkim wykorzystywała swój mózg w przeciwieństwie do reszty. Nawet postanowiła nawiązać kontakty z najemnikami. Ciekawiło ją kiedy to wioskowi po prostu stwierdzą, że powinna albo dołączyć do najemników, albo iść w cholerę. "Ech. Ostatecznie nie należę ani do mieszkańców Krausnick, ani do najemników. Zabawne. Wygląda na to, że jestem osobą trzecią" - pomyślała patrząc w zasnute chmurami niebo - "Mam nadzieję, że Tor nie zacznie za chwilę ciskać gromami z powodu głupoty niektórych tutaj zgromadzonych."


Katarina czasami wydawała się drobną i przestraszoną młodą dziewczyną, a czasami w jej oczach było widać chłód mrożący krew w żyłach, lecz zdarzało się również, że była po prostu miła i pomocna. W tym lesie dominowała jednak ta pierwsza część jej charakteru, chociaż mówią, iż kobieta zmienną jest.
Może to i prawda. Ale przede wszystkim wolała być sobą.
Podróż się dłużyła. Zastanawiała się jak długo będą musieli przeć do przodu, by dogonić istoty, które porwały panią Natalyę i innych mieszkańców wioski. Przez znużenie powoli zaczynała tracić czujność, kiedy to nagle jej krew przyspieszyła, serce zaczęło jej bić szybciej, oczy rozszerzyły się, gardło ścisnął strach, a sama stanęła w miejscu sparaliżowana. Rozejrzała się gorączkowo na boki zaciskając roztrzęsione dłonie na kiju podróżnym.
- Czuję w powietrzu śmierć... - powiedziała cicho, lecz panująca cisza pozwalała usłyszeć jej słowa każdemu, kto ją otaczał.
I jej przeczucie okazało się prawidłowe, bowiem niecałą sekundę później krzyk Klausa wyprowadził z niemego przyglądania się jej każdego, kto był na tyle nierozsądny, by jeszcze nie dobył broni. Z innej strony Katarina pewnie sama by na siebie patrzyła jak na wariatkę, gdyby ktoś tak powiedział.

I śmierć przyszła szybko. Spadła z nieba niczym błyskawica Tora i objęła Franza w swe czułe, lodowate ramiona. Seria warknięc, szczeknięć, krzyków przerażenia oraz bitewnych okrzyków rozległa się dookoła Katji wciąż stojącej nieruchomo jak słup soli. Jej przerażenie sięgnęło ponad limit, w którym mogła jeszcze sprawnie funkcjonować. Nie wiedziała co robić. To było bezpośrednie zagrożenie dla jej życia, a nie wiedziała co robić. Chciała krzyczeć, lecz jej gardło zostało tak zaciśnięte przez strach, że nie mogła nawet się odezwać. Wszystko wydawało się takie odległe... Zamazane. Wszystko trwało do momentu, w którym pewien wilk zwrócił na nią swą uwagę, lecz nim zdołał podnieść rękę, to został zabity przez któregoś z wioskowych.
Katarina popatrzyła na swe dłonie. Zacisnęła je i dobyła znaleziony w Krausnick krótki łuk. Naciągnęła cięciwę z założoną nań strzałą...
I strzeliła - tym samym zabijając ostatniego wroga, który się ostał na polu.

Dziewczyna od czasu zakończenia walki wpatrywała się w swój łuk w niemym zdziwieniu. "O bogowie, ja trafiłam?" - zapytała sama siebie nie wierząc. Już miała się roześmiać pod nosem, kiedy to niczym chluśnięcie lodowatej wody dotarł do niej pewien fakt.
Franz nie żyje.
Jak jej cera była blada, to prawdopodobnie pobladła jeszcze bardziej. Uświadomiła sobie, że sama może skończyć w ten sposób. I nie tylko ona. Chciała przestać być kompletnie bezużyteczna. Musiała.
Jednak co mogła zrobić?
Rozejrzała się za jakimiś rannymi. Jak się okazało, poza Franzem - wszyscy byli cali. Tak sądziła, póki nie ujrzała sączącej się z rany Lexy krwi. Wyglądała na wściekłą.
"Nie umiem walczyć, to przynajmniej jej pomogę. Cholera, ciekawe co sobie pomyśli" - podrapała się za uchem zastanawiając się co o tym myśleć, następnie pobiegła w stronę kobiety lekkim truchtem, kiedy to Grom zajął się obwąchiwaniem zesztywniałych wrogów.

Krótka groźba ze strony Harpii całkowicie ostudziła jej zapał. Nie mogła jednak tak po prostu dać sobie krwawić jakiejś tam niewielkiej ranie, bo może się z tego zrobić coś większego. Albo zostanie zakażona. Podążyła więc za kobietą w pewnej odległości, by całkiem przypadkiem zostać świadkiem rozmowy pomiędzy Lexą, a jednym z najemników. Czując się całkowicie ignorowana, chociaż być może to i lepiej. Raczej nie chciała być wpleciona w dyskusję o ilości blizn i ran na swym ciele. Stała z załozonymi za plecami rękami z miną jakby ktoś ją skarcił za nieposłuszeństwo.

Moment później jednak odezwała się najemniczka mówiąca, by zajęła się jej rozmówcą. Odniósł znacznie bardziej paskudne obrażenia w trakcie tej walki.
Dziewczyna zrobiła krok w stronę Wilhelma i wyciągnęła dłoń w stronę jego rany. Nie miała jednak zamiaru jej dotykać.
- Dużo nie zdziałam, ale przynajmniej ból minie szybciej - jej kącik ust drgnął lekko w uśmiechu i zaczęła odmawiać jakąś modlitwę pod nosem:
- Ulryku, ojcze bitew, dziękujemy ci za kolejną wygraną bitwę i proszę, byś wejrzał na tego wojownika i obdarzył go swym błogosławieństwem.
I kto by pomyślał, że rana zaraz zacznie się zasklepiać, a przynajmniej jej fragment. Rana przestała boleć.
- Więcej nie jestem w stanie zrobić... Ale wasz szef chyba tak - odsunęła się od najemnika i spuściła głowę - Pewnie gdyby nie wy, to znacznie więcej osób by zginęło, dziękuję.
- W każdym razie do wesela się zagoi! - powiedziała aż za szybko, by nie wyglądać jak zbity kundel. Grom właśnie w tym momencie trącił ją o łydkę dając znać o swej obecności. Uśmiechnęła się do niego wesoło jak zawsze wtedy, kiedy nie wiedziała co robić. Przynajmniej u niego zawsze mogła szukać wsparcia. Choć milczącego, ale wciąż wsparcia.
Wilhelm z zadziwieniem spojrzał na poczynania dziewczyny. Wcześniej nie zwracał na nią uwagi, myśląc jedynie przelotnie, jak szybko ta drobna dziewczyna zginie w tym lesie. Dopiero teraz, z uśmiechem uprzytomnił sobie, jak zwodnicze potrafią być pozory.
- Niesamowite… Czuje się o wiele lepiej, dziękuję. Mam u ciebie dług wdzięczności - gdybyś potrzebowała pomocy, to daj znać. Nie było nam dane chyba wcześniej rozmawiać. Wilhelm Andree, do usług - powiedział, kłaniając się w uprzejmym geście. W miejscu i sytuacji taka jak ta, czyn ten wyglądał doprawdy komicznie.
Katarina uśmiechnęła się do Wilhelma szeroko stwierdzając w myślach, że nie taki diabeł straszny jak go malują. Wystarczy po prostu być miłym. “Jej, wreszcie komuś pomogłam!” Dygnęła w odpowiedzi.
- Katarina Zakarova. Skromna akolitka Ulryka. Dzień dobry - odpowiedziała w Kislevskim zwyczaju, po czym przestała się uśmiechać znów tracąc pogodę ducha - Gdyby Ulryk tego nie chciał, to twa rana by pozostała taka, jaka była.
- A to jest Grom. Mój przyjaciel - patrzyła na psa wskazując, że mówi o nim. Podrapała go za uchem.
- W sumie... Jestem akolitką, a nie umiem nawet walczyć - skonsternowana popatrzyła na swoje buty i schowała łuk za plecami.
W reakcji na ostatnie słowa dziewczyny, przez twarz mężczyzny przeleciał wyraz ironicznego rozbawienia, jakby przypomniał sobie nagle jakiś kawał. Naraz jednak oprzytomniał i uśmiechnął się przepraszająco.
- Na pewno walczysz o niebo lepiej niż ten. - Wilhelm nie odwracając się wskazał za siebie kciukiem, celując w Severusa. - Chyba powinienem cofnąć poprzednie słowa - Bogowie jednak nas nie opuścili. Nigdy nie byłem nazbyt religijny, a Ulryk to już w ogóle był mi odległy. Niemniej jednak, dziś zyskał we mnie nowego, skromnego wyznawcę.
Spojrzenie Katariny przewędrowało najpierw na Severusa, a później znowu na Wilhelma, lecz nie zastanawiała się jednak za bardzo nad sensem wypowiedzianych przez tego drugiego słów, bowiem nawet ich nie zarejestrowała. W jej głowie za to kotłowało się jedno pytanie: "Katja, co ty do cholery robisz. Przestań, bo jeszcze będziesz miała kłopoty!"
- Em, bo tego... - jeszcze bardziej skonsternowana cofnęła się o krok - To bardzo raduje me serce. A teraz... Wrócę do swoich.
Zrobiła jeszcze jeden krok w stronę wioskowych, kiedy to jeszcze raz się odwróciła do Wilhelma. Na jej twarzy na pół sekundy zagościł jakiś cień uśmiechu.
- Spodziewałam się, że będziecie bezlitośni i bez uczuć jak Kislevska zima. Patrz jak pozory mogą mylić - powiedziała szczerym tonem i zaczęła iść dalej zostawiając najemnika w rękach Lamberta i Lexy.

Pobiegła truchtem w stronę mieszkańców Krausnick, a za nią ruszył Grom. Poczuła jeszcze czyjeś zagadkowe spojrzenie na plecach, ale nie chciała się odwracać. Podniosła upuszczony przez siebie w walce kij, kiedy to reszta była zajęta modlitwami za Franza kierowanymi do Morra. Spuściła głowę zasmucona, lecz wciąż nie rozumiała idei czczenia boga śmierci. Po prostu odeszła od grupy, by nie musieć na to wszystko patrzeć. Poprawiła splamiony krwią biały szalik i oczekiwała, aż pochód ruszy dalej.
 
Flamedancer jest offline  
Stary 13-02-2016, 23:47   #50
 
Hazard's Avatar
 
Reputacja: 1 Hazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputację
W chwili przekroczenia granicy leśnej głuszy, Wilhelm zamilkł i sposępniał. Niebezpieczeństwo, jak zapach gówna, unosił się w powietrzu, zmuszając go do zamknięcia gęby i skoncentrowania się na robocie. Oczywiście, jego robota wymagała tylko podążania naprzód za resztą “Zgrai Mścicieli” - jak ładnie ich nazwał w myślach - zachowując przy tym ostrożność i baczenie na zarośla. W każdej chwili mogli zostać zaskoczeni, zaatakowani i rozgromieni. Nie byli w końcu panami tego lasu. On, jak i kilkoro innych z grupy, w ogóle nie miało doświadczeń z dziczą i nie znało zasad jakie w nich obowiązywały. W przeciwieństwie do bandy zwierzoludzi za którą podążali. Las był domenom tych plugawych bestii, znały go na wylot, tak jak on znał je. Toteż Wilhelm z jeszcze większą siłą wytężył zmysły. Wiedział dobrze, że startowali z przegranej pozycji.

“Po jaką cholerę ja się tu pchałem?” - myślał długo, nie odnajdując przy tym żadnej sensownej odpowiedzi. Parł jednak naprzód, mimo, że nie wiedział dlaczego… Maska przywarła do jego twarzy jeszcze mocniej.

Idąc tak, przez groźny las, najemnik modlił się o to, by jeden z dwójki “przywódców”, przepadł przez jakiś korzeń i złamał kark. Gdyby przytrafiło się to Schulzowi, przynajmniej nie musiałby słuchać jego bzdurnej, acz wzniosłej paplaniny. A w dodatku, to on prowokował resztę mieszkańców spalonej wioski, do negatywnej postawy względem nich. Napięcie rosło z każdą kolejną jego uwagą, mimo, że mieli przed sobą karkołomne zadanie, które i bez tego nie należało do najłatwiejszych. Natomiast gdyby Lambert przypadkowo zmarł, to Wilhelm nie miałby powodów, by dalej podążać w czeluść tej puszczy. Nie szukał w końcu zemsty, ani nie kierowały nim “wyższe cele” - czymkolwiek one mogły być. A na dodatek, Wilhelm odczuwał dziwną, raczej podświadomą, niechęć do Sigmaryty. Nie mógł nawet powiedzieć, skąd brały się u niego takie odczucia. Być może powodem były sentymenty. W końcu Lambert nie miał w sobie tyle energii, pogody ducha i zdolności przywódczych, co Ludwig - głowa jego dawnej bandy. A może było w tej niechęci coś więcej? Odpowiedź na to pytanie, również pozostała pusta.

Rozmyślania, w które popadł Wilhelm, całkowicie zaprzątnęły jego głowę i przyćmiły zmysły. Nie wiedział co się dzieję, dopóki gdzieś z przodu nie doszedł ich krzyk, wzniecający alarm. Dopiero później odwrócił się z trwogą, widząc pędzącego w jego stronę wilka… który okazał się nie tak do końca wilkiem. Bardziej pasowało do niego określenie “zmutowanej kreatury wilczopodobnej”, bądź po prostu - jak nazwał to w pierwszej sekundzie po ujrzeniu - “kurewskie bydle”. Odruchowo chciał chwycić miecz, jednak krzyk krasnoluda zmusił go do zmiany planów. Nie miał czasu do namysłu, dlatego zrobił co Thravar mówił, w końcu - “znał się”.

Najemnik wyciągnął zza pasa garłacz i - pamiętając dobrze instrukcję - pociągnął za spust. Rozległ się huk wystrzału, który przeszył leśną gęstwinę i zmusił Wilhelma do niespodziewanego, przedłużonego zawarcia oczu. “Kurwa, dlaczego zrobiłem coś tak głupiego” - pomyślał w chwili, gdy pazury bestii musnęły jego rękę. Bestia zbliżyła się do niego, nim jeszcze otrząsnął się z nagłego dźwięku wystrzału. Grad pocisków trafił kreaturę, jednak nie na tyle skutecznie by pozbawić ją życia. Co gorsza, Wilhelm nie miał jak parować kłów i pazurów bestii, gdyż garłacz w tej kwestii okazał się jedynie bezużytecznym kawałkiem złomu.

Nim zdążył chociażby sięgnąć po broń, bestia wbiła kły w jego bok - niezbyt głęboko, ale wystarczająco, by wywołać intensywny ból. Wilhelm uniósł nieszczęsną spluwę, by rąbnąć wilka w łeb. Krew wytrysnęła jak fontanna. Zmutowana kreatura została niemalże wbita w ziemię. Bynajmniej nie przez potężny cios Wilhelma, który koniec końców nie zdążył dotrzeć do celu. Sigmaryta okazał się szybszy od najemnika. Jednym sprawnym ruchem zawinął oburęcznym młotem, ratując Wilhelmowi życie.

“Całkowicie zmieniam o nim zdanie” - pomyślał na sam koniec walki.

Najemnik z początku przeklął, sądząc, że jako jedyny dał się zranić. Dopiero później zrozumiał czym był ten bezwładny kształt, wokół którego zebrali się wioskowi. Z dwojga złego, Wilhelm wolał mieć swoje lekkie rany, niż zostać pozbawiony głowy jak Franz.

Kilka chwil później, zbliżyła się do nich Lexa. Andree nie mógł przez chwilę uwierzyć własnym oczom i uszom. Norsmanka - ponura, irytująca i zmierzła przez całą ich podróż - tryskała teraz energią, entuzjazmem i dumą. Gadała jak najęta, racząc go nawet złośliwymi, acz niezbyt rażącymi uwagami na temat jego ran. Przez chwilę miał wrażenie, że byłby w stanie ją nawet polubić, gdyby ciągle obnosiła się z takim nastrojem. Jednak, jedyną sposobnością na to, była krwawa jatka każdego dnia. “Przyjaźń nie warta takiego ryzyka” - stwierdził.

Kiedy Lambert odciągnął Lexe, przed nim stanęła niebieskooka, drobna dziewczyna z wiernym psem u boku. Mocą modlitwy zagoiła nieco jego ranę i sprawiła, że pulsujący z niej ból zniknął. Po krótkiej rozmowie, Wilhelm nabrał do niej szacunku i sympatii.
- Spodziewałam się, że będziecie bezlitośni i bez uczuć jak Kislevska zima. Patrz jak pozory mogą mylić - powiedziała szczerym tonem i zaczęła iść dalej zostawiając najemnika w rękach Lamberta i Lexy.
- Nawet nie wiesz jak bardzo... - powiedział szeptem do siebie, odprowadzając dziewczynę wzrokiem.

Potem, widząc opatrunek założony na norsmaknę, zwrócił się do Lamberta.
- Dzięki za uratowanie dupy. Następnym razem od razu dobędę miecza… no, albo wezmę sobie przynajmniej tarczę - powiedział, zachowując twardą minę. - Dasz radę moją ranę również oporządzić, tak jak tą Harpii? Nie wydaje się poważna - zwłaszcza po modlitwach tamtej dziewczyny - ale wolałbym, by nie wdała mi się w nią jakaś zaraza.
 
Hazard jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:46.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172