|
Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
11-02-2016, 17:29 | #41 |
Reputacja: 1 | Walka była krótka. Krótsza niż się spodziewał na widok zmutowanych wilków. Musiał przyznać, że przez chwilę wyobraźnia spłatała mu figla, do tego stopnia że przerośnięte wilczydło jawiło mu się niczym monstrum jakieś. Przypuszczał że nikt nie wyjdzie żywy z starcia z takimi potworami, okazało się zgoła inaczej. Ostatnio edytowane przez Eliasz : 11-02-2016 o 17:39. |
11-02-2016, 19:50 | #42 |
Reputacja: 1 | Walka zakończona. Jeszcze przez chwilę Willhelm stał w rozkroku z młotem gotowym do uderzenia. Pozostałe mutanty zwiały w las. Zaś wyprawa… Zaś wyprawa miała teraz o jednego członka mniej. Willhelma zdziwiło, że to akurat przytrafiło się Franzowi Bauerowi. Nie był to ktoś kto nie umiał się bronić. Zmutowany wilk jednak po prostu odgryzł mu głowę. Franz nie zdążył zrobić czegokolwiek. Akolita opuścił broń, rozejrzał się czy nie ma innych niebezpieczeństw i podszedł do martwego towarzysza. Uklęknął przy bezgłowym ciele. Masakra. Willhelm oparł się na młocie, przeżegnał i zaczął zmawiać modlitwę za towarzysza poruszając bezgłośnie ustami. Niechaj Morr przeprowadzi go prędko przez swe ogrody i zawiedzie przed oblicze Sigmara i innych bogów. Trzymany jeszcze przez adrenalinę młody duchowny wydawał się w ogóle nie przejmować makabrycznym widokiem tego co zostało z Bauera. Klaus w międzyczasie też zaczął odmawiać modły, zaraz jednak przystąpił do ogołacania ciała z ekwipunku, który zmarłemu był już niepotrzebny, a mógł się przydać pozostałym. Willhelm chwilę jeszcze się pomodlił, a potem pomógł myśliwemu przykryć zwłoki. W Lesie Cieni i tak niedługo coś pożre ciało nieszczęśnika, choćby i je zakopali na metr w ziemię. Niestety ich zadanie było dużo ważniejsze od pochówku zmarłych. Musieli dalej maszerować, aby uratować żywych. I odzyskać sigmarycką relikwię. Olbrzym ubolewał nad tym, jednak taka była konieczność. |
11-02-2016, 23:01 | #43 |
Reputacja: 1 | Po wkroczeniu do lasu nic nie wróżyło poprawy ni pogody ni stosunków między przywódcami, kolejne słowne starcie miedzy Lambertem, a Schulzem tylko go w tym utwierdzało. Stary człek nie spuszczał z tonu ani o jotę, mimo tego, iż nie słyszał dokładnie samej toczącej się rozmowy, krasnolud miał wrażenie jakby ten badał granice cierpliwości kapłana. Był jak upierdliwa mucha, która jest tolerowana do czasu, aż nie wkurwi kogoś na tyle mocno, że zostanie z niej rozmaślona plama. Sam był ciekaw, kiedy Lambert w końcu pęknie i wgniecie muchę w glebę. Thravar wiedział, że czas i sytuacja ku temu nie jest najlepsza, nie dopóki mucha może się przysłużyć mimo woli ich sprawie. Nie wiedzieli jak liczne było stado, które zrównało z ziemią wioskę, więc każdy mogący trzymać broń był na wagę złota, mogło to zaważyć na powodzeniu lub porażce ich misji. Droga była spokojna, krok za krokiem zagłębiali się coraz bardziej w ostępy leśne, krasnolud czuł się przytłoczony ilością i masą drzew. Mruczał ciągle coś pod nosem łypiąc na boki podejrzliwie, a jego dłoń nie opuszczała metalowej bitni młota. Ukochał sobie tą broń jak wielu spośród krasnoludzkiej rasy, pojawiła się ona w ich arsenale w odpowiedzi na zbroje płytowe, które były tak twarde, iż ostrza mieczy czy toporów uderzając ześlizgiwały się wytracając siłę i impet ciosów. Młot miał tą przewagę, że się nie ześlizgiwał, nierzadko sama siła impetu broni potrafiła miażdżyć kości i siać rozległe spustoszenie i wylewy w ciele opancerzonego przeciwnika, bez potrzeby penetracji zbroi. Nie trzeba w takim razie tłumaczyć nikomu, co się działo, gdy takowy młot napotkał nieopancerzone ciało… Lambert też to wiedział, dlatego też w tym momencie na jego barku spoczywał dwuręczny młot nadając mu wyglądu okrutnika. Kapłan wyglądał na spiętego jak postronek, krasnolud wiedział, iż zasadzka to nie coś, czym Gory* się parają i że z ich strony takich posunięć nie muszą się obawiać. Ta padlina była zbyt tępa by coś takiego zorganizować, do tego opanować instynkt mordu i wyczekać przeciwnika. PHA!! Równie dobrze mógłby oczekiwać, że padlina zacznie mu recytować sigmarowe annały. Szał bitewny odbierał rozum tym istotom, pragnienie krwi i świeżego mięsa było u nich nie do opanowania. Jednak miały jedną słabość tak samo jak Thaggoraki** i Grobi***, ich morale po utracie przywódcy upadało błyskawicznie. Jakby nie były same w stanie myśleć, a gdy zabrakło dowódcy zaczynała się panika i ucieczka w każdą możliwą stronę. Drugą ich słabością były ciągłe wewnątrz rasowe walki i to był jedyny powód, dlaczego świat im się jeszcze opierał. Klany współpracowały jedynie, gdy znalazł się jeden wielki wojownik, który na krótką chwilę wygasi spory by ruszyć na ziemie innych ras, ale i to nie trwało nigdy za długo. I dzięki Bogom Przodkom, bo utrata paruset tysięcznej armii zatrzymywała ich na niezbyt długi okres czasu by wkrótce powrócić w jeszcze większej sile. *Zwierzoludzie ** Skaveny *** Zielonoskórzy Thravara ze swoich myśli wyrwała zimna jak lód kropla, która spłynęła po karku. Uniósłszy głowę w górę spoglądając na zielone niebo liści i gałęzi skrzywił się wyraźnie obrzydzony tym widokiem jakby, kto mu splunął do kufla z Ale. Marnym i chyba jedynym pocieszeniem było, iż gęsty las służył im za ochronę przed ciągle szczającym niebem, a od jakiegoś czasu na dodatek zaczęło srać gromami. Po chwili nie było już czasu skupiać się nad tak przyziemnymi sprawami ciszę lasu przerwał niczym świszczący bełt kuszy alarmujący głos Klausa, a potem… a potem się zaczęło… Ostatnio edytowane przez PanDwarf : 11-02-2016 o 23:08. |
12-02-2016, 12:00 | #44 |
Reputacja: 1 | Deszcz padał obficie z nisko wiszących ciemnych chmur. Wydawać by się mogło, że to niebo roni łzy nad nieszczęściem, jakie dotknęło Krausnick i jej mieszkańców. Deszcz chłodził rozpalone wściekłością i determinacją głowy tych, którzy przeżyli pogrom i uprowadzenie bliskich. Wreszcie ruszyli. Mimo gęsto rosnących drzew wody lejącej się z góry wcale nie ubyło, a mokre i przyklejające się do twarzy liście potęgowały dyskomfort wynikający ze złej pogody. Magnusa to jednak nie ruszało. Był człowiekiem lasu - tutaj spędzał większość dnia i niestraszna mu była niesprzyjająca aura. Jeśli była robota do wykonania, to trzeba ją było wykonać bez względu na pogodę. Po jakimś czasie zauważył, że Norsmenka im się przygląda. Uśmiechnął się pod wąsem, bowiem zdał sobie sprawę, jak złudna może być taka obserwacja. Nawet mieszkańcy Krausnick brali go często za krzepkiego staruszka podczas, gdy tak naprawdę liczył sobie ledwo czterdzieści i parę wiosen. Zwyczajnie nie przykładał uwagi do swego wyglądu, nie ścinał włosów i nie golił zarostu. Do tego wydarzenia z przeszłości, które zostawiły swoje piętno w postaci wielu siwych pasm - wszystko to razem powodowało, że sprawiał wrażenie starszego, niż w rzeczywistości. Magnus był tego świadom, ale nie przejmował się czymś tak błahym. Kierunek marszu wyznaczał Klaus. Kilka kroków za nim szła wojowniczka z północy oraz drwal. Magnus już we wsi zostawił na jednym z domów kilka znaków, które niewtajemniczonym nic nie mówiły - była to informacja zrozumiała dla zwiadowców prowadzących oddziały wojska lub przepatrywaczy, jacy niekiedy odwiedzali Krausnick. Znaki mówiły o napadzie, o porwanych ludziach i o kierunku, w jakim poszli napastnicy. Dodatkowo co jakiś czas zostawiał pojedyncze znaki na drzewach - na wypadek, gdyby przyszło im wracać tą samą drogą, jak i dla tych, którzy odczytają wiadomość w Krausnick i pójdą ich śladem. Szli w milczeniu. Myśliwy skupiony na tropie, Magnus nie mogący przestać myśleć o dzieciakach i Norsmenka - chociaż bogowie raczyli wiedzieć, co mogło się takiej we łbie roić. Nagle, jak na komendę, Lexa i Magnus zatrzymali się, kładąc dłonie na trzonkach toporów. Klaus w pierwszej chwili nie wyczuł niebezpieczeństwa, ale gdy tylko warczenie stało się wyraźniejsze krzykiem próbował ostrzec pozostałych. Kolejne zdarzenia potoczyły się już szybko. Trzy bestie rzuciły się na nich. Gdzieś pomiędzy Hoffem a Harpią powietrze przeszyła strzała Klausa. Wojowniczka postąpiła naprzeciw dwóm wilkom, a Magnus spokojnie czekał na trzeciego. Bestie były nadzwyczaj wyrośnięte i dotknięte jakąś chorobą - wszystko w nich nie było takie, jak powinno: ślepia, ogromne pyski toczące pianę i rozmiar. Drwal mocno chwycił rzemienny imacz tarczy i zaparł mocno nogami. Jak przewidział przerośnięty wilk będzie zachowywał się podobnie do swego bardziej naturalnego odpowiednika i spróbuje przewrócić przeciwnika skacząc na niego. Zasłona zniweczyła zamiary stwora, a Magnus odpowiedział mu silnym ciosem topora, który przeorał bok zwierzęcia. Bolesna rana wywołała niemal ludzki jęk bestii, zaraz jednak zastąpiony wściekłym warczeniem. Tuż przed kolejnym atakiem mężczyzna uderzył nagle tarczą powodując dezorientację wilka, a celny cios toporem zakończył żywot stwora. Rozejrzał się, czy jego towarzysze nie potrzebują pomocy, ale najwyraźniej Norsmenka poradziła sobie z dwoma przeciwnikami na raz. Widać nie tylko w gębie była mocna, chociaż jej chrapliwa mowa bardziej pasowała do wilczej watahy, niż do ludzi. Drobna rana nie ostudziła jej porywczego charakteru, co Klaus odczuł na własnej skórze. Na pytanie myśliwego podniósł rękę w górę dając znać, że wszystko w porządku. Gdy dołączyli do reszty szybko okazało się, że Franz nie miał tyle szczęścia, co oni. Wyglądało na to, że nie zdążył nawet zareagować, gdy jeden z wilków odgryzł mu głowę. Kolejna ofiara bestii zamieszkujących Las Cieni. Kolejna ofiara do pomszczenia. Stłumiona przez deszcz, ale wciąż wyczuwalna woń spalonego prochu przypomniała mu o słyszanym wcześniej wystrzale. Skrzywił się z dezaprobatą i powiedział głośno: - Zwierzoludzie mają słuch pewnie lepszy od naszego - w końcu to po części zwierzęta. Od strzelania z rusznic już lepiej w surmy dąć - może wtedy chociaż wezmą nas za wędrownych grajków i padną ze śmiechu, zamiast zabić od razu. - Rzucił w kierunku Wilhelma, który majstrował coś przy samopale. Nieco później, gdy Klaus zaproponował, aby wspólnie szukali tropów zwierzoludzi, Magnus zatrzymał go na chwilę. - Czekaj no. Nie wiadomo, czy to dobry kierunek jest. - Wskazał na wąwóz, gdzie zaskoczyła ich wataha. - Jeśli wkrótce nie trafimy na ślad, to wrócić będzie trzeba. Lepsze to, niż iść po omacku i liczyć na łut szczęścia.
__________________ I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee... Ostatnio edytowane przez Gob1in : 12-02-2016 o 13:42. |
12-02-2016, 12:27 | #45 |
INNA Reputacja: 1 |
__________________ Discord podany w profilu Ostatnio edytowane przez Nami : 12-02-2016 o 12:31. |
12-02-2016, 15:59 | #46 |
Reputacja: 1 | - Trzymaj się blisko mnie w razie czego i jakoś to będzie. Najmici będą swoje dupy ochraniać, my musimy swoje, rozumiesz. Trzymaj się blisko mnie i będzie dobrze... - ***** Daniel nie wiele zapamiętał z tej walki. Chyba tylko to, że zabił mutanta, który wcześniej pozbawił głowy Franza. Już wcześniej zdarzało mu się walczyć, zabijanie też nie było dla niego nowością, ale to tutaj... W jednej chwili jesteś, idziesz obok mnie, rozmawiasz. W następnej nie masz głowy, odgryzionej prze jakieś przerośnięte bydle. Jaki w tym sens? Daniel go nie dostrzegał. Jeszce przed wykroczeniem do tego cholernego lasu, nie dawał żadnemu z nich większych szans na przeżycie. Teraz w zasadzie był pewien, że stanie się on mogiłą ich wszystkich. Ot pryz odrobinie szczęście, pożyje wystarczająco długo, aby zobaczyć jak umieraj ci zadufanie w sobie najmici. Starcie obsranego sigmaryty z Schulzem, przed wkroczeniem w gęstwinie, tylko utwierdziło w nim pogardę dla tych ludzi. Cóż, banda zwierzoludzi będzie dla niech większym wyzwaniem, niż kilku mnichów. Oby wszyscy pozdychali! - Trzeba było zostać w tej swoje strażnicy i dalej kosić frajerów. - szepnął nad prowizorycznym grobem Fraza. Zabrał z jego rzeczy korale. Bauer ostatecznie nie miał okazji ich wręczyć. Dopóki jeden z nich żyje, jest jeszcze na to nadzieja. Pusty gest, który nic nie zmieni. Mimo to był to winien. Pieprzone mutanty odebrały mu właśnie jedną z nielicznych osób, na które mógł w życiu liczyć. Zostawała tylko zemsta. - Do zobaczenia wkrótce, przyjacielu. Do zobaczenia. - |
12-02-2016, 16:34 | #47 |
Reputacja: 1 |
|
12-02-2016, 16:51 | #48 |
Reputacja: 1 | Kas maszerował przez las w posępnym milczeniu. Jakikolwiek zapał się w nim tlił przed wyruszeniem w podróż natrafił teraz na murowaną ścianę zwykłej wędrowczej niedoli - błądzenia godzinami przez przeklęty las, cały czas w pełnym skupienia napięciu, czekając aż stanie się coś strasznego. Nie pomagało, że ciągle jeszcze nie mogli znaleźć ze sobą w grupie wspólnego języka, nie mówiąc już o porozumieniu z najemnikami i przewodzącym im kapłanem bitewnym. Dodatkowo myśli o losie uprowadzonych, który z dosłownie każdą minutą się pogarszał, przyprawiały go o dreszcze. Topór Duraka uwierał go za paskiem i kiepsko pasował do jego dłoni, nawykłej jedynie do styliska łopaty i szyjki butelki. Kas uważał się za wcale nienajgorszego wojownika, tak długo jak chodziło o bójki między chłopakami na wsi i niezdarne sparingi przeprowadzane pod surowym okiem Schulza. Ale to, co miał za chwilę ujrzeć i czego miał doświadczyć, miało zweryfikować jego pogląd na własne umiejętności. Kasimir zastanawiał się, czy jego obecność w grupie pozytywnie wpływała na morale reszty. Pominąć mógł już fakt, że nie miał żadnych ciaśniejszych więzi z żadnym z ocalałych, kilkoro wręcz widział tylko kilka razy i nie zamienił żadnego słowa - w tym momencie potrzebowali każdej pary rąk do walki i do pracy, i biorąc pod uwagę obecność ludzi w podeszłym wieku i niewalczących kobiet, on sam jako młody, silny mężczyzna był wręcz dla grupki darem niebios. A jednak, Ostlandczycy są uważani za wyjątkowo zabobonny lud, nawet na tle bogobojnego i zacofanego Imperium. A Kasimir był przedstawicielem zawodu w najlepszym przypadku szeroko uznawanego za nieczysty, a w najgorszym - za dosłownie nietykalny. Jako grabarz mógł sprowadzić na ekspedycję niezliczone kłopoty natury sakralnej. Do tej pory nikt jeszcze się do tego nie przyczepił, ale przy pierwszej oznace kłopotów ludzie spróbują znaleźć winnego... Ostrzegawczy krzyk Klausa wyrwał go z zadumy. Gotowy na wszystko, dobre sobie! Z pomiędzy drzew i krzewów rosnących wzdłuż leśnej ścieżki błyskały nienawistnie monstrualne ślepia, a pod nimi - mokre od śluzu szczęki. Wilki okrążyły swoją zdobycz w mgnieniu oka - Kas mógł tylko odwrócić się plecami do swoich towarzyszy i wyrwać zza paska topór. Teraz nadeszła chwila prawdy, która oddzieli chłopców od mężczyzn, ale co ważniejsze, także żywych od martwych. Jeden z wilków doskoczył do Kasa i przywitał go kłapnięciem szczęk. Chłopak nie spodziewał się takie szybkości po bestii tego rozmiaru - odskoczył od zwierzęcia jak oparzony i nieudolnie wyprowadził kontratak, będąc bliższym trafienia akolity Willhelma niż swojego przeciwnika. Na całe szczęście - być może to zwróciło uwagę olbrzyma, który chwilę potem zaatakował siłującego się z Kasem mutanta, którego kilka uderzeń serca później dopadł i dobił szarżujący krasnolud. Dysząc ciężko z wysiłku i z powodu buzującej w jego żyłach adrenaliny, Kas opadł ciężko na pośladki i wpatrywał się w drgającego wilcze truchło. Dopiero teraz zauważył, że stwór został dotknięty plugawą mocą Chaosu - ogromny rozmiar potwora, dziwne, kostne narośli na ciele i z pewnością nieprawidłowa liczba oczu mówiły same za siebie. Z obrzydzeniem Kas odsunął się od cuchnącego cielska, ręką natrafiając na kałużę ciepłego, oleistego płynu. Grabarz zaklął i spojrzał na swoją czerwoną od bez wątpienia ludzkiej posoki dłoń, powoli odwracając się. Chwilę zajęło mu zidentyfikowanie zmasakrowanych zwłok. Był Franz, nie ma Franza. Można było powiedzieć, że dla wyprawy stracił głowę. Kasimir samą siłą woli powstrzymał dreszcz który próbował nim wstrząsnąć. W pracy widział niejednego nieboszczyka, a jeszcze tego samego dnia miał wątpliwą przyjemność obcować z innym bezgłowym denatem. Nic nowego, powtarzał sobie w myślach. Pierwszy, którego trud już się skończył. Chłopak trochę mu zazdrościł. -Sam nie wiem. Myślicie, że powinienem pochować Franza? Zajmie mi to tylko chwilę.- Kas wyciągnął z tobołka swoją wierną łopatę. Nie słysząc żadnego sprzeciwu i widząc, że niektórzy są zajęci opatrywaniem ran i szabrowaniem zwłok wieśniaka, zabrał się do pracy. Pracował szybko - w jego żyłach wciąż płynęła krew rozgrzana rozgrywającą się przed chwilą walką. Nie chciał nikomu tłumaczyć, że powrót do starej rutyny pomoże mu opanować drżenie rąk. Po kilku minutach skończył swoją posępną pracę i sturlał bezgłowe ciało Franza do rowu. Zakopując je, recytował pod nosem krótki pożegnalny limeryk, którego nauczył go Durak. Nie będąc kapłanem, nie mógł wiele innego dla biednego Franza Bauera zrobić. |
13-02-2016, 19:57 | #49 |
Konto usunięte Reputacja: 1 | Las przedstawiał się bardzo złowieszczo w oczach Katariny. Trop znaczył drogę naprzód pod powykręcanymi, grubymi konarami rzucającymi złowrogi cień na wszystko, co znajdowało się pod nimi. Trzeszczenie gałęzi po jakimś czasie mógło doprowadzić umysł samotnego wędrowca do szaleństwa, który byłby zbyt lekkomyślny, by zapuszczać się w to miejsce. Dźwięki te dawały złudzenie tego, iż ciągle ktoś za kimś takim podążał i czekał, aż na moment spuści wartę, by mógł go pochłonąć las, tak jakby żył własnym życiem. Zasnute ciężkimi chmurami niebo tylko potęgowało to uczucie doprowadzając dziewczynę na skraj przerażenia. Nie znała tego miejsca od tej strony. Nie oddalała się aż tak daleko od Krausnick. Nie zmieniało to faktu, że od domu zdecydowanie już była za daleko. Jej zmysły ciągle powtarzały, iż ten las nie chce ich w sobie i ich zabije, kiedy nadejdzie okazja. |
13-02-2016, 23:47 | #50 |
Reputacja: 1 | W chwili przekroczenia granicy leśnej głuszy, Wilhelm zamilkł i sposępniał. Niebezpieczeństwo, jak zapach gówna, unosił się w powietrzu, zmuszając go do zamknięcia gęby i skoncentrowania się na robocie. Oczywiście, jego robota wymagała tylko podążania naprzód za resztą “Zgrai Mścicieli” - jak ładnie ich nazwał w myślach - zachowując przy tym ostrożność i baczenie na zarośla. W każdej chwili mogli zostać zaskoczeni, zaatakowani i rozgromieni. Nie byli w końcu panami tego lasu. On, jak i kilkoro innych z grupy, w ogóle nie miało doświadczeń z dziczą i nie znało zasad jakie w nich obowiązywały. W przeciwieństwie do bandy zwierzoludzi za którą podążali. Las był domenom tych plugawych bestii, znały go na wylot, tak jak on znał je. Toteż Wilhelm z jeszcze większą siłą wytężył zmysły. Wiedział dobrze, że startowali z przegranej pozycji. |