|
Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
25-01-2016, 17:45 | #1 |
Konto usunięte Reputacja: 1 | [WFRP II ed.] Żądza Zemsty
__________________ [URL="www.lastinn.info/sesje-rpg-dnd/18553-pfrpg-legacy-of-fire-i.html"][B]Legacy of Fire:[/B][/URL] 26.10.2019 |
25-01-2016, 19:37 | #2 |
Konto usunięte Reputacja: 1 | Wbrew co rusz powtarzającym się przepowiedniom niejednego proroka zagłady, tego dnia nad Starym Światem na nowo zawitał świt; równie krwawy co poprzedni w skali całego kontynentu, lecz dla mieszkańców pewnej małej, zapyziałej wioski na peryferiach Imperium był on najgorszym dniem ich życia - końcem świata jakiego znali. Wioska Krausnick, Ostland 7 Kaldezeit, 2526 K.I. Świt Pierwsze promienie słońca przebiły się przez najwyższe korony drzew, tym samym odsłaniając na światło dzienne okrutną rzeź, która splamiła ostlandzką ziemię. Z pochmurnego nieba zaczął powoli padać lodowato zimny deszcz, gasząc ostatnie płonące chaty i swym chłodnym dotykiem przypominając ocalałym, że wciąż jeszcze żyją. Bogowie ronili łzy nad poległymi, smród krwi i spalonych ciał unosił się w powietrzu, a gęste słupy czarnego jak smoła dymu, targane silnym wiatrem, wzniosły się wysoko ponad wioskę, co jeszcze bardziej podkreślało ponury krajobraz, który pozostawili po sobie najeźdźcy z Lasu Cieni. Wesoły śpiew ptaków nadawał tej scenie jeszcze większej groteski, bardziej przyprawiając o dreszcze niż piętrzące się stosy trupów. Gościniec Bökenhof - Krausnick, Ostland 7 Kaldezeit, 2526 K.I. Świt Stukot podbitych podkowami kopyt oraz głośne skrzypienie ciągnącego przez zaprzęg wozu, zwiastowało nadejście Hieronima Lamberta oraz wynajętych przez niego najemników, odkąd tylko opuścili północną bramę Altdorfu. Podróż była długa i męcząca, tym bardziej, że zdecydowano się na nią na przełomie lata i jesieni, kiedy deszcze i burze w Starym Świecie były nadzwyczaj częstym zjawiskiem. Na całe szczęście, obyło się bez przykrych niespodzianek i niebezpieczeństw, a największą bolączką wędrowców (poza kiepską pogodą) były okute żelazem, drewniane koła wozu, które jak na złość, psuły się co najmniej raz w tygodniu. Wyraźnie uszczupliło to i tak niezbyt pokaźną sakiewkę brata Lamberta, który został zmuszony z wyprzedzeniem wydawać złoto na nowe elementy wozu, gdy tylko zawitał w jakiejś większej osadzie.
__________________ [URL="www.lastinn.info/sesje-rpg-dnd/18553-pfrpg-legacy-of-fire-i.html"][B]Legacy of Fire:[/B][/URL] 26.10.2019 Ostatnio edytowane przez Warlock : 27-01-2016 o 14:38. |
25-01-2016, 21:03 | #3 |
Reputacja: 1 | Klaus był pełnym życia i radości młodzieńcem, jedynakiem, szykującym się na dniach niemal do ożenku, wioskowym łowcom , uczestnikiem zabaw i popijaw wszelakich. Najwyraźniej ciągnęło go do towarzystwa innych, zapewne przez samotne kilkudniowe nieraz wyprawy w knieje w poszukiwaniu zwierzyny. Praktycznie nigdy nie wracał bez zdobyczy, jakby za zasadę przyjmując by nie pojawiać się we wsi z pustymi rekami, nie raz opłacił to przeziębieniem gdy zostawał w lesie także w czasie niepogody. Ostatnio edytowane przez Eliasz : 08-02-2016 o 23:30. |
25-01-2016, 22:25 | #4 |
Reputacja: 1 | Przybył do klasztoru w Krausnick będąc ledwie mężczyzną wraz z bratem Oswaldem, pobożnym mnichem z tegoż przybytku. Zaledwie tydzień po tym wydarzeniu został przyjęty do nowicjatu i przywdział habit. Już wtedy był bardzo wyrośnięty, a i zdawało się, że surowe życie zakonne wcale mu nie przeszkadzało nabierać dalszej tężyzny. Prawda była bowiem taka, że Willhelm od początku swojego pobytu ciężko harował niczym sługa od świtu do nocy. Wszystkie obowiązki znosił cierpliwie w milczeniu nie narzekając na swój los. Przez wiele lat... dużo dłużej niż zwykle trwał nowicjat. *** Atak przyszedł nagle. Willhelm nie pamiętął co się wydarzyło. Kiedy się przebudził klasztor był już splądrowany i spalony. On sam leżał z rozbitą głową w jego pobliżu. Zaledwie tydzień dzielił go od przyjęcia święceń na kapłana. Wyczekiwał tego dnia, kiedy będzie mógł w końcu nie tylko działać na rzecz klasztoru swoją wielką krzepą, ale również dobrym słowem. Teraz zaś wszystko legło w gruzach... Willhelm Stahlmann poprawił zakrwawioną szmatę na swojej głowie i zacisnął zęby. Łeb go bolał niemiłosiernie. Akolita, prawie dwa metry potężnie zbudowanego chłopa, spojrzał groźnie na Schultza... stary weteran przystąpił do organizowania ludzi. Cel miał jasny i pewny. Powstrzymać chaosytów. Willhelm jako ostatni żyjący duchowny z klasztoru musiał teraz sam zaopiekować się wieśniakami oraz ruinami monastyru... ... i skradzioną relikwią. Tego chciał od niego Sigmar. Bez słowa odwrócił się i ruszył przez tłum. Weteran miał rację. Jeżeli miała wyruszyć wyprawa konieczne było podzielenie się zapasami żywności. Może też uda mu się z ruin klasztoru odgrzebać coś przydatnego. Mógłby przysiąc, że świętej pamięci brat Oswald wspominał coś o bojowym rynsztunku opata, jednak czy udałoby się w tak krótkim czasie odnaleźć pod rumowiskiem te rzeczy? Najważniejsze było póki co jedzenie. Ostatnio edytowane przez Stalowy : 25-01-2016 o 23:15. |
26-01-2016, 01:03 | #5 |
Reputacja: 1 | Deszcz zmoczył jego długie, spływające za ramiona włosy. Wytarte w brudzie i kurzu pojedyncze kosmyki oblepiały mu twarz, dodając jego obliczu żałosnego wyglądu. Jego ubranie było przetarte, a w paru miejscach nawet potargane. Ciało zdobiły niegroźne ranki, a po czole cieknął leniwy strumyk krwi popędzany przez nieustępliwą ulewę. Tak wyglądał Adar po tym, jak przeżył zburzenie własnego domu. Domu, o którym marzył od lat. Szarak, bo tak często o nim mówiono, pojawił się w Krausnick jakieś dwie dekady temu. Podobno jakaś pielgrzymka porzuciła go jako niemowlaka, kiedy wizytowała w tej niegdyś spokojnej miejscowości. Ci z mieszkańców, którzy gościli w tawernie „Przyklasztornej” kojarzą go przez wzgląd na Berna Kortera, rubasznego właściciela, który przyjął sierotę pod swoje skrzydła i zrobił z małego chłopca swojego wychowanka. Szarak był znany przez miejscowych, jednak rzadko zauważany. Ten bowiem nieczęsto udzielał się w wiosce, całe dnie spędzając na pracy oporządzając gości i pielgrzymów, ich pokoje oraz przygotowując strawę. Babcia Elna, urocza staruszka również zatrudniona w zajeździe nauczyła go wszystkiego, co wiedział o sztuce kulinarnej. Co prawda właściciel tawerny czasami musiał gonić chłopca pasem do pracy, jednak to koniec końców się opłaciło. Wychowany na sługę dowiedział się, co to jest posłuszeństwo oraz dlaczego warto szanować ciężką pracę. Po latach mozolnej pracy i oszczędzania Adar dorobił się własnego skrawka ziemi, na którym wkrótce wybudował swój prawdziwy dom... a kilka tygodni później zachwiane sklepienie omal nie zmiażdżyło go we własnym łóżku. Tylko cudem udało mu się wypełzać z ruiny, w jaką obróciło się jego domostwo. Marzenia mężczyzny na normalne życie jako pełnoprawnego obywatela spłonęły na panewce razem ze zgliszczami. Z Krausnick nie zostało już niemal nic. Większość mieszkańców została wyrżnięta w pień. Ludzie, których znał, rówieśnicy, nawet Bern Korter czy Babcia Elna... wszyscy nie żyli. Tym samym prosty sługa Szarak stracił swoją tożsamość. A jednak wciąż była nadzieja. Garstka ludzi, których bardziej znał z widzenia, niż faktycznie zamienił z nimi zdanie kurczowo trzymała się przy życiu. Ich rodziny zostały uprowadzone i to motywowało tych ludzi do działania. To zabawne, żył z nimi tyle lat, a mimo to nie utrzymywał z nimi kontaktu. Ale teraz? Byli wszystkim, co znał. Miał odejść? Gdzie? Szarak był nikim. Sam nie stracił rodziny w ataku sług chaosu, bo takiej nie posiadał. Adar zrobi jednak wszystko, by pomóc tym ludziom odzyskać swoich bliskich i pomścić zabitych krewnych. Byli wszystkim, co znał. - Wrócę się do „Przyklasztornej” i odwiedzę inne przybytki. Tawerna została zburzona, ale może uda mi się odzyskać jakieś zapasy i sprzęt - odezwał się cicho, spoglądając na Schulz'a, jednak na tyle wyraźnie, by ten mógł go zrozumieć. - Jeśli macie zamiar ruszyć w pościg, potrzebujecie kogoś, kto zatroszczy się o podstawowe potrzeby po drodze. Nie potrafię wiele, jestem tylko prostym sługą. Nie strach mi jednak ciężka i brudna praca. I podobnie jak wy, oprócz życia nie mam wiele do stracenia. Idę z wami. Choć głos Adara był drżący i niepewny, jego oczy, zazwyczaj zamyślone i bez wyrazu pałały determinacją. Zawsze chciał zostać częścią Krausnick. Krausnick już nie było. Ostała się tylko ta grupka pokrzywdzonych przez los. Zostanie więc ich częścią.
__________________ "Pulvis et umbra sumus" Ostatnio edytowane przez MTM : 26-01-2016 o 01:07. |
27-01-2016, 12:38 | #6 |
Reputacja: 1 | Koła wozu toczyły się mozolnie po grząskiej drodze podskakując co jakiś czas na wybojach czy też przechylając się to w lewo to w prawo na kolejnych dołach.Deszcz zacinał praktycznie od dnia jak wyruszyli z Altdorfu, a od tamtego czasu widzieli już ze trzydzieści zmierzchów i świtów. Thravar z posępną miną siedział na wozie niczym wykuty w kamieniu misterny posąg, lekko otyły krasnolud mierzył niecałe 160 cm wzrostu, więc był całkiem wysoki jak na krasnoluda. Krępa budowa zdradzała drzemiącą w nim siłę,grube ramiona, szerokie bary do tego dłonie wielkości bochnów chleba. Dodając do tego niewielki wzrost i wszystko sumując tworzyło to nieodparte wrażenie baryłkowatej sylwetki . Ognistoczerwone włosy opadały na ramiona, a bujna gęsta broda spływała na szeroką pierś. Cześć z niej została zapleciona w grube warkocze, na których końcach znajdowały się proste masywne srebrne pierścienie. Ponure spojrzenie brązowych oczu wyzierało przez wizjer misternie zdobionego płytowego hełmu zamkniętego okalającego głowę. Na przedzie hełmu widniały jakieś krasnoludzkie symbole, które nic wam nie mówiły. Okryty od stóp do głów niedźwiedzim futrem, spod którego można było dojrzeć co jakiś czas opancerzenie. Ramiona wraz z korpusem chronione były przez ciasno opiętą kurtę skórzaną na której znajdowała się koszulka kolczą z rękawami. Nogi opięte były spodniami skórzanymi, które dodatkowo ochraniała koszulka kolcza,a poniżej kolan osłaniane przez wysokie buty z cholewami. Na biodrach spoczywał szeroki pas, do którego przytroczony był mieszek ze złotem oraz zatknięty za niego półtoraręczny krasnoludzki młot bojowy, który mimo masywnej głowni miał średniej długości trzonek. Stalowy obuch był wspaniale zdobiony jednak nie bogato i choć broń była przeciętnej jakości wykonania to pokrywające, piękne acz proste zdobienia i pismo runiczne dodawały tej broni ogromnej wartości, szczególnie dla linii krwi Thravara. Stylisko młota było wykonane z ciętego grabu i jego długość plasowało się pomiędzy jedno, a dwuręczną wersją stylu do młota bojowego. Bitnia była większa niż w innych młotach tego rodzaju co oddawało mu swego rodzaju wyjątkowego wyglądu. Do drugiego boku pasa przytroczona była kusza oraz kołczan z bełtami. Na lewym ramieniu spoczywała na pasku wzmocniona okrągła tarcza. Kto zaś zdążył poznać Thravara Griddssona, Altrommiego klanu Khazak Khrum, Tarczownika Twierdzy Karak Kadrin wiedział iż ten osobnik był upartym i stanowczym krasnoludem. Honor cenił ponad życie, przyzwyczajon do wydawania i przyjmowania rozkazów przez lata walk spędzonych w tunelach. Jego przysięga ,obietnica tudzież słowo, raz dane było jak góra, niezmienne i nienaruszone. Gdy komuś takową złożył, uczyniłby wszystko by się wypełniło. Czyniło to z niego wiernego sprzymierzeńca, na którym można było polegać nawet gdy wszyscy wokół by zwątpili. Jego język często bywał dosadny i mało dyplomatyczny. Była także druga strona tej monety, on nigdy nie zapomniał, nie wybaczał, a pomstę na swoich wrogach wywierał prędzej czy później, a jak nie on to jego potomkowie oraz klan. Uwielbiał grę w kości, pijatyki, zawody stukania głowami czy też smakowanie trunków wszelkiego rodzaju, jednak jego największą miłością była fajka nabita przednim zielem połączona ze spokojnym strzelaniem ognia w kominku. Był zdecydowanym patriotą, kochał góry,rodzinę,klan jak każdy krasnolud wierzył i robił wszystko by Imperium krasnoludzkie jakie trwało przed wielkimi wybuchami i wojna z grobimi powróciło. Marzył o odbiciu starych twierdz z rąk wrogów, odnalezienie tysięcy zagubionych artefaktów czy też tomów wiedzy... ******** Thravar wypluł z siebie stek przekleństw w khazalidzie, gdy rzęsisty deszcz zgasił mu po raz kolejny fajkę, starał się ja na nowo rozpalić jednak w tych warunkach graniczyło to z cudem. W końcu zrezygnowany schował ją za pazuchę wzdychając ciężko. - Jak długo kurważ jeszcze szczać to niebo na nas zamierza? Jakbym był Elgram Eldi to już zdążyły by mi świeże gałązki w zadku wyrosnąć, a tfu!... zaraza – kończyła się cierpliwość krasnoluda do wszechobecnej wilgoci . Na domiar złego wóz ledwo co domagał – Chciałbym ja poznać stwórcę tego niesamowitego wynalazku, który mój zad niesie. – wóz nagle zaskrzypiał i przechylił się groźnie, uspokoiwszy się po chwili wyjeżdżając z kolejnej koleiny - U nas w górach taczki do łajna solidniej zbudowane bywają. Jak ta tocząca się ruina doczołga się z powrotem do Altdorfu, to na Bogów Przodków beczkę trunku stawiam. – dupa krasnoluda odkleiła się od ławy podskakując na kolejnym wyboju w jaki wjechał. |
27-01-2016, 12:55 | #7 |
Reputacja: 1 | Severus Modestus Antius, bo tak miał na imię akolita Sigmara siedział w ciszy i milczeniu na wozie. Co jakiś czas słuchał kąśliwych uwag Hieronima Lamberta, i tylko grzecznie, a wręcz z pokorą przytakiwał głową. Ubrany był w długą, poniszczoną i podartą lnianą tunikę,której materiał przylegał blisko do ciała i sięgał do stóp. Sama tunika miała wąskie rękawy, a w pasie przewiązana była zwykłym białym sznurem. Buty również miał znoszczone, i wyglądały jakby ich właściciel odziedziczył je po starszym bracie. Miecz, który trzymał przy pasie, tak jak i sztylet, był już poszczerbiony i nosił ślady używania. Obie jednak bronie najczęściej zostawiał na wozie, i nie chodził z nimi, jakby nie przywykł do ciężaru broni albo nie umiał się z nią za dobrze posługiwać. Blondyn o średniej budowie ciała, nie wyglądał na siłacza, a wręcz wydawał się być chuderlakiem. Włosy miał dość długie, bowiem sięgały mu aż za policzki, zawsze ułożone były w nieładzie i odstawały na wszystkie strony. Ciemne, niebieskie oczy spoglądały na świat z zaciekawieniem, choć było w nich coś niepokojącego. Ci, którzy z nim rozmawiali, mogli mieć wrażenie że są badani lub poddawani jakiejś ocenie. Delikatny zarost, idealnie pasował do jego młodzieńczej twarzy, choć z pewnością musiał być on starszy niźli wyglądał. Dwie małe blizny, które miał pod lewym okiem, wyglądały jak ślady nacięcia, co mogło świadczyć że ów mężczyzna był kiedyś torturowany, albo miał bardzo bliskie spotkanie z ostrymi pazurami. Ci baczniejsi obserwatorzy, mogli zauważyć że Sigmarita, większość rzeczy wykonuje prawą ręką a lewa dość często mu drży. Maskował to jednak w sposób prawie idealny, przez co nikt nie traktował go jako ułomnego. Choć akolita nie starał się unikać nikogo, to też z nikim początkowo nie zawierał zbytnich zażyłości. Wśród całej tej dziwnej gromady, która im towarzyszyła, swoje spojrzenie i to bardzo ukradkowe, kierował w stronę Lexy. Ta wolała jednak by mówić do niej Harpio z Norski. Długowłosa wojowniczka, która zarówno przyciągała wzrok jak i sprawiała, że serce potrafiło zatrzymać się ze strachu, nosiła futro, pod którą zawsze zakładała zbroję. Z całego jednak jej rynsztunku, najbardziej w oko, wpadał gruby pas zapinany dzięki okrągłej klamrze, na której widniał emblemat śmierci; trupia czaszka. Severus parokrotnie zastanawiał się, czy Lexa używa go do związywania swoich kochanków.Choć parokrotnie myślał by do niej podejść, to jej ciągle napięta twarz, i oczy które bez ustanie wyszukiwały niebezpieczeństwa, zawsze wzbudzały w nim strach. Choć była trochę niższa od niego, bowiem czeladnik młotodzierżcy mierzył lekko ponad metr osiemdziesiąt, to jej postawa i umięśnienie nie mogło pozostać nie zauważone i sam akolita wyglądał na jej tle blado. Jednak jeśli chodzi o płeć przeciwną, to całą swoją uwagę poświęcał Marcie. Gdyby jednak była ona jeszcze kobietą ludzką, było by to w porządku. Marta była fretką. Choć jego bezpośredni przełożony kpił sobie, z opieki jaką otaczał małe zwierzątko, to jednak sam Sigmar mówił by dbać i troszczyć się o słabszych. Tak więc akolita, gdy tylko mógł, oddawał małej część swojego prowiantu, i zawsze pilnował by ta za daleko nie uciekła. W zimne noce, jak i dnie, siedziała ona schowana pod jego tuniką, na którą często zarzucał płaszcz albo koc, by było im cieplej. Marta, mimo iż była niewielkim drapieżnikiem, to jednak zatraciła z czasem swój instynkt, choć gdy była z czegoś niezadowolona potrafiła dość boleśnie ugryźć swego Pana. Zawsze jednak potem przepraszała, łasząc się i wchodząc mu na głowę. Najbardziej aktywna bywała w godzinach zmierzchu i świtu, przez co młodzieniec zawsze wstawał jako jeden z pierwszych. Miało to też swoje plusy, bowiem zawsze przed swoim przełożonym zdążał zmówić modlitwę i przez chwilę oddać się “rozmowom” z Bogiem. Deszcz, tego dnia padał dość rzęsiście, więc Marta siedziała schowana za pazuchą a sam Severus szczelnie okrywał się płaszczem. Kaptur miał narzucony mocno na głowę, i tylko dziękował Bogu za pierwsze promienie słońca, które wyłoniły się zza ciemnych chmur. Z drżeniem serca, i wielkim oczekiwaniem pragnął już zejść z wozu i postawić stopy w jakiejś karczmie. Gorąca kąpiel, kubek ciepłego wina i jakieś dobre mięsiwo marzyło się kandydatowi na kapłana.
__________________ Dzięki za 7 lat wspólnej zabawy:-) |
27-01-2016, 13:44 | #8 |
INNA Reputacja: 1 | Lexa pochodziła z dalekiej północy, gdzie chłód wiatru potrafił zniszczyć ducha w najsilniejszym podróżniku z odległego imperium. Norska hartowała w ludziach tu urodzonych siłę i wytrzymałość, rysowała ich charakter tak wyraźnie i głęboko, jak naostrzony metal potrafił ciąć delikatną skórę. Wdrożenie to było na tyle głębokie, że na próżno było szukać wśród kobiety ciepła czy dobrego słowa. Nie liczyło się nic z tych rzeczy, uczucia nie były istotne, a cel, w jakim bogowie stworzyli kobiety, napawał ją obrzydzeniem. Nie miała zamiaru wypluwać z pochwy kolejnych bachorów, raz po raz latać z nadętym bębnem i być bezużytecznym wojownikiem. Nie chciała być taka, jak jej matka, której zdolności walki, według Lexy, były po prostu przeciętne, a każdy kolejny gówniarz wysrany z jej macicy, sprawiał, że była słabsza.
__________________ Discord podany w profilu Ostatnio edytowane przez Nami : 27-01-2016 o 14:57. |
27-01-2016, 14:04 | #9 |
Reputacja: 1 | Życie w drodze. Wieczna tułaczka po pełnych smutku i cierpienia Imperialnych ziemiach, gdzie jego domem były szlaki i przydrożne karczmy. Dziesiątki tysięcy mil imperialnych wijących się niczym wąż traktów, które jako jedyne pamiętały wszystkie niezliczone historię, które przytrafiły się wędrującym po nich podróżnikom. Pasma cierpienia, smutku, rozpaczy, przeplatały się z chwilami dobrym, pełnymi wzruszeń, triumfu i radości, były tak samo nieodzowną częścią tych dróg jak i zalegające na nim breje błota. Wilhelm wiedział to wszystko, dlatego nie mógł uwierzyć, jakim cudem droga od Altdorfu, aż po niemalże sam Krausnick, była tak nudna. Ostatnio edytowane przez Hazard : 27-01-2016 o 14:07. |
27-01-2016, 14:09 | #10 |
Konto usunięte Reputacja: 1 |
Ostatnio edytowane przez Flamedancer : 27-01-2016 o 22:38. Powód: Na końcu wstawiony fragment o oczach. |