Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 02-02-2016, 00:20   #1
Konto usunięte
 
Ulli's Avatar
 
Reputacja: 1 Ulli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputację
[Warhammer 2 ed.] "Ku Zatraceniu"

Ludzie żyjący z roli przyjęli ocieplenie z ulgą, gdyż zima srożyła się do połowy Jahrdrunga. Nienormalne o tej porze roku zimno było powodem zaniepokojenia nie tylko prostaczków, ale także kapłanów Taala. Składano ofiary i odprawiano modły w celu przebłagania bóstw. Gdy w końcu te wysiłki przyniosły skutek w postaci nagłej odwilży było już święto Mitterfruhl – równonocy wiosennej. Rolnicy i ogrodnicy ruszyli do pracy. Pośpiesznie rozrzucano obornik na odsłoniętych przez topniejący śnieg polach, następnie bronowano, drapano i czekano aż gleba obeschnie na tyle by można rzucić ziarno na glebę bez ryzyka, że ziarno zgnije. Właściwy czas nastał dopiero z Czasem Orki.

Siódmy Pflugzeita roku 2510 Rachuby Imperium był pogodny i ciepły. Chłopi w całym Talabeklandzie kończyli zasiewy. Nie inaczej było w wioskach znajdujących się wewnątrz Taalbastonu, wioskach nawet tak nietypowych jak Eastadt.

Całe Eastadt nie liczyło więcej jak trzydzieści chałup. To co wyróżniało niewielką osadę to podejrzanie duża świątynia Sigmara. Budynek nie był piętrowy, ale był z pewnością największy w wiosce. Zdobiło go zbite z desek wyobrażenie komety z rozdwojonym ogonem pomalowane żółtą farbą. Ostatecznie pobożność nie jest wadą, w każdym razie nie każda. Drugą zwracającą uwagę rzeczą był mały ruch. Nikt nie stał przy studni i korycie z wodą, gdzie zwykle wiejskie baby zwykły prać, jednocześnie plotkując. Nie bawiły się dzieci. Nie licząc gdakania kur i kwiczenia plątających się po wioskowym placu dwóch świń było cicho jak makiem zasiał. Na zewnątrz była tylko jedna kobieta karmiąca kury, tylko nie wiedzieć czemu okutana od głowy do stóp szmatami nie wyłączając dłoni. Jedyne co wyzierało spod kamuflażu to palce o krwistoczerwonej skórze.

Niektórzy mieszkańcy zajęci byli pracami polowymi. Na okolicznych polach pracowało czterech mężczyzn. Trzech z nich zajętych było siewem a czwarty przy pomocy lekkiej brony ciągniętej przez konia przykrywał ziarno glebą. Ich zmiany były już dużo mniej subtelne. Bronujący pozornie wyglądał normalnie tylko z daleka. Uważny obserwator bez trudu mógł zauważyć, że głowa to tylko proteza sporządzona prawdopodobnie z umiejętnie zszytego materiału wypchanego pakułami lub pierzem i schowana pod kapturem. Oczy zaś spoglądały na świat z otworów w ubraniu mniej więcej na wysokości piersi. Siewcami byli kolejno siwowłosy osobnik przypominający z wyglądu orka, przynajmniej jeśli chodzi o proporcje ciała i ręce sięgające ziemi; młodzian mający długi, łuskowaty ogon, zwierzęcy tułów, nogi oraz rogi; wieku trzeciego osobnika nie sposób było oszacować gdyż miał głowę niedźwiedzia. Wszyscy w miarę możliwości starali się skrywać swe mutacje, ale z oczywistych powodów w niektórych przypadkach było to trudne. Zarówno oni jak i inni mieszkańcy wioski prowadzili w miarę wygodne i dobre życie tuż pod nosem Księcia-Elektora Helmuta Feuerbacha, inkwizycji, kleru różnych wyznań i licznego garnizonu miejskiego Talabheim. Bezczelność, odwaga czy głupota? Pewnie wszystko po trochu plus konieczność. Jeśli ktoś uległ trudnej do ukrycia mutacji w granicach Taalbastonu i musiał w nocy uciekać z domu ścigany przez rodzinę i sąsiadów nie mógł tak po prostu iść w dzicz. Na zewnątrz „Oka Lasu” prowadziła tylko jedna oficjalna brama i droga - „Droga Czarodziei”. Przejście strzeżone dniem i nocą. Jedynym rozwiązaniem jest uciekać wtedy na wiejskie tereny wewnątrz krateru. Jeśli delikwent nie został zabity włócząc się po okolicy to miał szansę trafić do Eastadt.

Tym właśnie było Eastadt, azylem dla mutantów, szczególnych mutantów – wyznawców Tzeentcha. Mieszkańcy upodobali sobie akurat tego boga ponieważ jego nakazy najlepiej pasowały do ich trybu życia. Zdecydowana większość nowych mieszkańców była świeżo po przemianie i nie mieli oporów by czcić tego, który obiecuje zmianę ich beznadziejnego położenia. Jeśli jednak do Eastadt zawitał wybraniec, lub wyznawca innego chaotycznego boga był mordowany ze względów bezpieczeństwa. Taki sam los czekał pomioty chaosu. Zachowanie konspiracji było nadrzędnym celem wspólnoty. Jakiś łowca czarownic bądź inkwizytor może i nazwałby ich kultem, ale byli co najwyżej izolowaną wspólnota. Ich środki finansowe były takie jakimi mogli dysponować chłopi zaś kontakty nie wykraczały poza wieś. Niezbędne kontakty ze światem zewnętrznym były utrzymywane za pośrednictwem mutantów o niewidocznych zmianach. I ograniczały się do wycieczek na targ by sprzedać produkty i kupić niezbędne rzeczy, które nie mogły być wytworzone we wsi.

Chłopi z okolicznych wiosek, jak choćby Ziemianki, nienawidzili Eastdaczyków. Na sąsiadujących polach znajdowano okrutnie zamordowane i czasem tez zdeformowane zwierzęta. Do otwartych aktów wrogości nie dochodziło tylko z wyraźnych braków dowodów. Do czasu....

Feralnego siódmego Pflugzeita Pan Zmian postanowił zmienić los grupki swoich wyznawców. Obrazili go swą gnuśnością, czy był to po prostu kaprys tego żaden śmiertelnik nigdy się nie dowie.
W każdym razie jeden z siewców został zauważony przez swego boga w sposób, który ostatecznie dopełnił jego przeznaczenia.

Najpierw zatrzymał się, potem krzyknął i zgiął się w pół łapiąc się za brzuch. Zawieszona na ramieniu płachta z ziarnem zsunęła się i upadła na ziemię rozsypując zawartość. Wrzeszcząc wniebogłosy mężczyzna z ogonem i zwierzęcym tułowiem zaczął się zmieniać. W sposób niekontrolowany zaczęły wyrastać mu kolejne kończyny i najróżniejsze wypustki, zmieniał się w pomiot. Siwowłosy „orkoid” podbiegł do „szczęśliwca”.
-Otto spróbuj nad tym zapanować! Walcz chłopie!
Niespodziewanie rozrywany mutacjami mężczyzna spojrzał na starego po czym jego twarz została rozerwana na strzępy gwałtownie rozrastającym się ciałem. Jedna z zębatych macek wystrzeliła z korpusu i wgryzła się w twarz siwowłosego powalając go na ziemię.


Pozostała dwójka natychmiast rzuciła wszystko i puściła się biegiem do wsi. Żaden nie miał broni by samemu zakończyć egzystencję potwora. Mimo, że do przebiegnięcia było dwieście kroków a zmobilizowanie mieszkańców nie zajęło dłużej niż minutę nie zdążyli. Potwór uciekł gdzieś w kierunku miasta. Na polu w miejscu gdzie zaczęła się przemiana znaleźli już tylko szczątki dawnej cielesnej powłoki pomiotu, rozszarpanego siwowłosego i sporo krwi.

Wśród obserwujących miejsce zdarzenia była tak zwana starszyzna wioski. W jej skład wchodzili trzej mutanci tak zdeformowani, że nie sposób było rozpoznać ich pierwotną rasę i płeć. Dodatkowo było to utrudnione obszernymi szatami, które nosili. Takie nieistotne drobiazgi jak ich przeszłość znane były tylko nielicznym mieszkańcom. Mówiono, że przywódca triady to dawny elfi czarodziej o imieniu Yenander. Goniąc za wiedzą magiczną ponoć przemierzył Stary Świat od Arabii i Nipponu po królestwo Druchii. Był najpotężniejszym i jednocześnie najbardziej szalonym z wyznawców. Gdyby nie obłęd mógłby dokonać wielkich rzeczy. Pozostała dwójka miała za zadanie głównie trzymanie go w ryzach co udawało im się z coraz większym trudem.

-Czyż nie cudowną pogodę mamy dzisiaj?
Wysoki mężczyzna w postrzępionym płaszczu spiętym spinką w kształcie liścia patrzył ponad porozrywanym ciałem w kierunku horyzontu i północnej ściany Taalbastonu. Po chwili wybuchnął chichotem zakończonym rzężeniem. Dwójka przybocznych patrzyła na niego w skupieniu.

-Mistrzu Yananderze to może zakończyć istnienie naszej wspólnoty- odezwała się niska zgarbiona postać po lewo, sądząc po głosie kobieta.

-Nie nazywaj mnie tym imieniem! Mówiłem tysiąc razy jestem Zerkadotrem Błękitnym! Jeszcze raz mnie tak znieważysz a dołączysz jako pomiot do naszego brata!

Wykrzykując to obficie pluł śliną, która po wylądowaniu na gliniastej glebie zaczęła syczeć i się pienić jakby była czystym kwasem.

-Szanujemy cię mistrzu. Karren nie chciała cie obrazić. Po prostu kieruje nią troska o naszą sprawę pośpieszył z wsparciem mężczyzna po prawej.

-Jacy wy jesteście krótkowzroczni. Marzyłem o czymś takim od dawna. Nasza egzystencja jest obrazą dla Najwyższego. Zmiana, zmiana jest celem! Zmiana za wszelką cenę! To niesie zmianę, czuję to- Zerkadotr westchnął ekstatycznie.

-Czy nie powinniśmy wystawić straży i przygotować jakiegoś planu?

-Ależ wy jesteście nudni. Planu? Chcecie się zabezpieczyć przed Tzeentchem? Głupcy...

-Nie wiemy czego chce nasz Pan. Mistrzu...

-Dość! Niech wam będzie, zapytam. Tylko nie zawracajcie mi głowy dopóki nie skończę!

Mężczyzna zawrócił i szybkim krokiem ruszył z powrotem do osady. Dwójka asystentów z trudem nadążała następując mu na pięty. Spora część mieszkańców wioski stała ze spuszczonymi głowami jeszcze długo potem. Strach mieszał się u nich z religijnym uniesieniem. Zadawali sobie mnóstwo bardzo ludzkich pytań, pytań, które nie przystawały do ich obecnego stanu.

Pozostała część triady tymczasem postanowiła poczynić pewne przygotowania na najgorsze. Na drodze do wioski wystawiono czujki mające dźwiękiem rogu ostrzec o nadchodzącym zagrożeniu. Większość mutantów miała deformacje wykluczające możliwość ucieczki ze wsi i ukrycia się gdzieś w mieście. Poza tym pozostał cień nadziei, że nie uda się wrogom znaleźć tropu potwora prowadzącego do wioski. Paniczna ucieczka nie była więc dobrym rozwiązaniem. Wszyscy się uzbroili poza garstką tych, którzy nie byli zmienieni do tego stopnia, że mogli uchodzić za normalnych obywateli Imperium. Przeważnie były to osoby bardzo młode. Tym w razie czego kazano się ukryć w miejscu nazywanym sanctuarium. Było to nic innego jak ciasna piwnica pod świątynią z zamaskowanym wejściem.

Minęły dobre dwie godziny a Mistrz nie dawał znaku życia odkąd zamknął się w swojej chacie. Zaczęło robić się ciemno. Dwójka członków triady w otoczeniu kilku starszych mieszkańców oczekiwała przed wejściem. W końcu odważyli się zapukać. Odpowiedziała im cisza. Na wołania też nikt nie odpowiedział. Po następnej pół godzinie jeden z silniejszych mutantów wyważył drzwi. Wnętrze chaty było strasznie zagracone. Był to istny gabinet osobliwości. Wypchane i w słojach znajdowały się tu szczątki najróżniejszym mutantów i innych stworzeń. Walały się liczne pergaminy i księgi spisane w martwych językach. Nie brakowało przyrządów wykorzystywanych w pracowniach alchemicznych i aptekarskich. Na ziemi leżało ciało przywódcy wioski.



Trudno powiedzieć co było bezpośrednią przyczyną śmierci, ale były widoczne liczne ślady okaleczeń. Przy lewej dłoni brakowało kilku palców. Obok ciała leżał zakrwawiony sztylet i kartka pergaminu oraz torba. Pergamin zapisany był w staroświatowym prawdopodobnie krwią, ale pismo było zbyt nieskładne, żeby na szybko je przeczytać. Kiedy już się podnosił i miał wychodzić zobaczył na ścianie naprzeciwko nabazgrany krwią napis w demonicznym.

Nemezis niewiernym

Na szczęście trafiło na Guntera, jednego z nielicznych w wiosce oprócz Mistrza, który znał ten język. Mężczyzna wiedziony instynktem a może natchniony przez samego Tzeentcha chwycił worek i kartę po czym wybiegł z chaty. Gdy znalazł się na wioskowym placu rozległy się odległe dźwięki rogu. W oddali widać już było łunę od setek pochodni i krzyki ludzi. W wiosce zapanowało zamieszanie. Pośpiesznie organizowano linie obronne i wznoszono barykady wykorzystując wozy i domowe sprzęty. Co słabsi i mniej stabilni psychicznie płakali lub stali ogarnięci katatonią niezdolni do jakiejkolwiek reakcji. Większość jednak nie miała zamiaru umrzeć leżąc.

Gunter biegł przez wieś skrzykując szczęśliwców, których wybrano by przeżyli. Otwarto wejście do sanctuarium i zaczęli schodzić. Ostatniemu Gunter wetknął w ręce worek i kartę pergaminu. Wejście zamknięto i zamaskowano ziemią.


***



Ściśnięci w śmierdzącej piwnicy walczyli o każdy oddech jednocześnie nasłuchując tego co dzieje się na powierzchni. Niektórzy nastrojeni religijnie modlili się, ale były to pojedyncze jednostki. Bogowie chaosu mieli to do siebie, że zazwyczaj niebezpiecznie było zwracać ich uwagę.

Nie trwało długo jak usłyszeli z góry wrzaski z setek gardeł i odgłosy walki. Uderzanie broni o broń i okrzyki bojowe wkrótce umilkły. Następnym doznaniem była silna woń dymu i odgłos szalejącego ognia. Dym dostający się do piwnicy dodatkowo utrudniał oddychanie. Dwie osoby straciły przytomność, jak się potem okazało nie przeżyły.

Dusząc się siedzieli trudny do oszacowania czas. Siedzieli długo po tym jak ucichły na zewnątrz jakiekolwiek odgłosy. Półprzytomni ze strachu i niedotlenienia zaczęli pogrążać się w czymś pomiędzy transem i snem. Ich świadomość zaczęła przemierzać otchłanie, których lepiej było nie odwiedzać śmiertelnym. Stan ten był o tyle dziwny, że "wędrowcy" odczuwali nawzajem swoją obecność. Nie czuli strachu, bólu ani żadnych właściwych cielesnym uczuć. Gdzie byli? Zapewne takie myśli przewijały się przez ich skołatane umysły. Na razie jednak próżno szukali na to pytanie odpowiedzi. W pewnym momencie do uczucia obecności innych śmiertelnych dusz i czegoś czemu najbliżej było do błogości doszła świadomość obecności kogoś jeszcze. To coś swoją potęgą przytłaczało śmiertelnych. Nie, nie było to złe. Było to coś funkcjonującego poza pojęciami zła i dobra. Emanowało wielką inteligencją i siłą woli zdolną, jeśli by tylko zechciała, wyginać żelazne sztaby. To coś przyglądało im się z zainteresowaniem przez chwilę jakby oceniając w końcu wyciągnęło po nich swoją rękę. Poczuli, że coś chwyta ich rozdygotane dusze i brutalnie gdzieś ciągnie. Mimo, że nadal nie czuli bólu uczucie prawie przyprawiło ich o utratę zmysłów. Przed oczami przewinęły im się obrazy wrzeszczących demonów i pulsującej energii czystego chaosu. Zaczęli czuć, że jeśli pogrążą się w tej przestrzeni jeszcze bardziej to już nie wrócą. Te myśli i narastająca panika nagle ustały jak ucięte nożem. Znajdowali się w czymś co można było od biedy nazwać komnatą, choć jej krańce pozostawały poza możliwościami percepcji śmiertelnych. W pewnym momencie usłyszeli, czy raczej poczuli, w swoich umysłach bezgłośny przekaz.

- A więc tak wyglądają najnowsze zabawki Pana.

Ich świadomość zwróciła się ku przemawiającemu. Ich oczom ukazało się stworzenie, które trudno było opisać w jakimkolwiek ludzkim języku.


Chociaż stwór nie miał oczu nie mieli wątpliwości, że patrzy na nich i to patrzy w sposób, który prześwietla nie tylko ich fizyczną powłokę, ale przede wszystkim dusze.

- Ech... słabi, ułomni jak wy wszyscy, ale nie to jest najważniejsze. Najważniejsza jest ZMIANA! Zmiana, która może dokonać się w was i którą możecie przynieść materialnemu światu, oczywiście na miarę waszych skromnych możliwości. Ponieważ takie robaki jak wy są chwiejne i łatwo popadają w zwątpienie, ten którego śmiertelnicy zwą Tzeentchem posłał mnie bym dopilnował byście nie popadli w gnuśność. Więcej na razie nie musicie wiedzieć. Wasze działania zostaną ocenione i spotkają się z odpowiednią reakcją. A teraz precz!

Stwór wykonał gest jedną ze swoich kończyn jakby ich wypraszał i potężna siła cisnęła ich dusze poprzez otchłań z powrotem do ich ciał. Gwałtowność tego procesu sprawiła, że gdy się ocknęli niektórzy zaczęli zwracać zawartość żołądków, inni spazmatycznie łapali oddech, jeszcze inni przez pewien czas widzieli wirującą im przed oczami różnokolorową materię i słyszeli kakofonię dźwięków przez co nie byli zdolni widzieć ani słyszeć. Wszystkie te objawy jednak ustąpiły.

Byli w ciemnej, cuchnącej komórce.



W końcu półżywi z niedotlenienia i umierający z pragnienia zdecydowali się wyjść.

Był wczesny ranek. Wioska była spalona do gołej ziemi. Nie oszczędzono nawet zwierząt gospodarskich. Co ciekawe zwierzęcą padliną zapchana była studnia. Ciała mutantów wśród których byli zapewne przyjaciele, być może rodzice niektórych ocalonych zostały spalone na skraju wsi. Gdzie nie gdzie można było wygrzebać niedopaloną kość a w dwóch przypadkach także głowę, dzięki czemu była możliwa identyfikacja nieszczęśnika.

Co najważniejsze nigdzie nie było widać tych, którzy sprowadzili zagładę na ich osadę. Pola zaścielał mglisty opar, zaś z pobliskich zarośli dobiegał trel ptaków. Zapach budzącej się do życia przyrody był wyczuwalny mimo swądu palonych ciał i zapachu krwi. Było wręcz sielsko.

Jeden z ocalonych - Alfred Opfer, był tym któremu Gunter wcisnął worek z tajemnicza zawartością. Mężczyzna sięgnął do środka. Przykucnął i zaczął wyciągać po kolei znajdujące się tam rzeczy i rozkładać je na suknie worka.

Był tam pergamin zapisany czerwonym atramentem, dosyć nieskładnym pismem...


Kolejną rzeczą były trzy buteleczki, których zawartość młody akolita bezbłędnie odszyfrował odkorkowując jedną z nich i wąchając charakterystyczną, ostrą woń. Jad pająka. Cenna i dosyć rzadka trucizna.


Kolejnym przedmiotem była czarna kula na złotym stojaku. Młodzieniec widział coś podobnego pierwszy raz w życiu.


Ostatnią rzeczą był zwój.


Była ich szóstka. Nie było jasne co robić. Czy wizja, której doznali, gdy byli w ukryciu była jakąś wskazówką, czy tylko kpiną znudzonego demona? Może najlepszym rozwiązaniem było rozejść się każdy w swoją stronę i zapaść gdzieś w głuszy by chronić swoje życie? Do czego mogły im się przydać te przedmioty?

Problemami przed, którymi stali wszyscy jeśli chcieli opuścić Taalbaston, było jak zdobyć przepustki na wyjście Drogą Czarodziejów. O przebiciu się siłą nie było mowy. Droga i brama były obsadzone silnie strażą i to w kilku miejscach. Niektórzy, którzy nieco dłuższy czas przebywali w Oku Lasu słyszeli oczywiście o możliwości zdobycia lewych przepustek, ale nie wiedzieli do kogo się zwrócić, ani ile by to kosztowało. Oficjalna droga była czasochłonna, polegała na złożeniu podania w ratuszu. No cóż, stwór z widziadła przestrzegał przed popadaniem w gnuśność. Z całą pewnością należało działać. Pozostawało pytanie co robić?
 

Ostatnio edytowane przez Ulli : 02-02-2016 o 01:07.
Ulli jest offline  
Stary 02-02-2016, 23:40   #2
Dnc
 
Dnc's Avatar
 
Reputacja: 1 Dnc ma wspaniałą reputacjęDnc ma wspaniałą reputacjęDnc ma wspaniałą reputacjęDnc ma wspaniałą reputacjęDnc ma wspaniałą reputacjęDnc ma wspaniałą reputacjęDnc ma wspaniałą reputacjęDnc ma wspaniałą reputacjęDnc ma wspaniałą reputacjęDnc ma wspaniałą reputacjęDnc ma wspaniałą reputację
Markus był doświadczonym przez życie dwudziestoparoletnim mężczyzną. Na jego twarzy malowało się pernamentne zmęczenie. Trafił do wspólnoty w miasteczko Eastadt jakiś czas temu. Dał się poznać jako znający się na fachu garbarz a z czasem także jako pojętny student magii tajemnej.

Nie utrzymując zbytnio bliskich kontaktów z innym członkami kultu nie zbliżył się do nikogo na tyle szczególnie by mógł mówić, że po masakrze jaką własnie miała miejsce będzie mu kogoś brakować. Jednak jego instynkt podpowiadał mu by bacznie przyjrzał się reakcji innych, gdyż reakcja na śmierć współbraci mogłaby sporo powiedzieć mu na temat wybrańców którzy przeżyli.

Gdy głosy na zewnątrz ustały strzepał pył ze swych szpakowatych włosów. Wytarł wierzchem dłoni swoją twarz z potu, który ściekał co raz bardziej na jego haczykowaty nos. Poprawił lekko płaszcz, w który tradycyjnie od stóp pod samą szyję był szczelnie opatulony. Sprawdził jeszcze swoje tobołki i łuk czy jest na miejscu. Następnie skupił się przedmiotach, które zaczął jeden z jego nowych-starych towarzyszy wyciągać z wora.

Pierwszym niemal automatycznym odruchem było sprawdzenie czy któryś z tych przedmiotów posiada jakaś aurę magiczną. Okazało się, że istotnie dwa są magiczne. W pierwszej chwili zdziwił się ale zaraz sam siebie zrugał:
~"Do czynienia masz z Panem Tajemnic i mistrzem magii to czego się spodziewałeś"

-Alfred tak? Pokaż no ten pergamin, może coś z niego wyczytam - rzekł Markus do mężczyzn wyciągającego rzeczy z worka.
- Z Którego? Spójrz na to. Mamy słowa porozbijane na kawałekczki, jak również całe. Język raczej normalny, staroświatowy. Ale jak chcesz.- Powiedział Alfred wyraźnie rozbawiony- To trzymaj.

Markus wziął od niego pergamin i nie wdając się w słowne utarczki skupił się na tym co zostało im przekazane. Przeczytał pobieżnie pismo a następnie oddał je dalej. Teraz skupił się na czarnej kuli i rzekł jakby do siebie ale tak by go wszyscy słyszeli:

- Wygląda mi to na "Kulę z Grondu". Czytałem, że pozwala on na patrzenie w przyszłość, lecz nie bez konsekwencji. Jest to bardzo niebezpieczny magiczny artefakt ale zarazem bardzo potężny... muszę się mu przyjrzeć bliżej. Jeśli pozwolicie to wezmę go i przy najbliższej okazji dokładnie postudiuję - rzekł widocznie poruszony Holzer i po chwili wahania schował ją do swojego tobołka.
 
Dnc jest offline  
Stary 03-02-2016, 13:40   #3
 
Gruandotrop's Avatar
 
Reputacja: 1 Gruandotrop jest na bardzo dobrej drodzeGruandotrop jest na bardzo dobrej drodzeGruandotrop jest na bardzo dobrej drodzeGruandotrop jest na bardzo dobrej drodzeGruandotrop jest na bardzo dobrej drodzeGruandotrop jest na bardzo dobrej drodzeGruandotrop jest na bardzo dobrej drodzeGruandotrop jest na bardzo dobrej drodzeGruandotrop jest na bardzo dobrej drodzeGruandotrop jest na bardzo dobrej drodzeGruandotrop jest na bardzo dobrej drodze
Alfred, był średniego wzrostu 25 latkiem. Na jego twarzy malował się często, jakby wymuszony spokój. Dlaczego wymuszony? Bo jego oczy wskazywały na wewnętrzną dzikość, która jakby chciała się uwolnić. Był raczej znany w Wiosce, na święta ubierał się elegancko, a zazwyczaj chodził tak jak pasowało to do jego pracy. Był myśliwym. Chociaż nikt nigdy nie widział go z łukiem czy inną bronią typową dla myśliwego, potrafił w sprawny i szybki sposób przynieść do wioski całkiem sporo dziczyzny. Zawsze polował sam.

- Słuchajcie. Nie wiem czy wy to też widzieliście, ale jeśli Pan stał za tym to powinniśmy zrobić to czego chcę. Demon mówił, że najważniejsza jest zmiana. Co to może znaczyć?

-Żyjemy od paru lat na wsi. Nie interesuje nas sianie intryg, ziarna chaosu w sercach niewiernych. Nie przyjmujemy władzy. Usiedliśmy i czekamy nie wiadomo na co. Podczas, gdy na pustkowiach chaosu inni walczą o przychylność. Zaskakują swych panów, a Tzeentch kocha niespodzianki, jak również swe plany.

- Ja przybyłem do wioski kiedy? Niecałe dwa tygodnie temu, ale moje życie od paru lat stanowiło ciąg niespodzianek i zmian, nie zawsze na lepszę. Jeśli to jedyny powód dla, którego przeżyłem. Przeżyliśmy, tę masakrę to myślę, że warto wynosić się z tej dziury i coś pozmieniać. Ej ty, co ty tam wyczytałeś? Coś przydatnego?

- Nic nie kumam z tego co się dzieje ale wydaje mi się że powinniśmy iść dalej i późneij się tym czymś zająć, oni przyszli z tamtąd-wskazuje kierunek skąd przybył wściekły tłum i pokazuje następnie w przeciwną stronę- więć idźmy w przeciwną stronę

- Zemsta Tzeentcha najwyższa Transfiguracja opętanych serc skraść srebrną gwiazdę kisleva przemienić na chwałę Pana rytuał formułę odebrać profanom heretykom zgniła księżniczka w dziedzictwie landuina czarny zamek złoty klucz najpierw złota larva relikwia miasto magnusa nad averem odebrać szalony alchemik passer księga gildia zjadaczy kamienia- Powiedział na spokojnie Alfred- Mamy mały błąd w tekście. Nie chodzi tu o dwiazdę, ale o prawdopodobnie Srebrną Gwiazdę Kisleva, którą musimy przemienić na coś co przysłuży się Tzeentchowi. Dalsza część tekstu mówi o rytuale i formule, którą prawdopodobnie trzymają heretycy i profanatorzy. Patrząc na fakt pojawiającej się tam zgniłej księżniczki, może chodzić o Nurgla? Mają swoją siedzibe w landuina. Jakby na początku wyrazu, było by W, można by było dojść do wniosku, że chodzi o Winland. Czarny zamek, złoty klucz- Pomyślał chwile- Tego fragmentu sam nie rozumiem. Relikiwa w mieście nad averem, albo w mieście nad averem mamy odebrać, mieszanka słow może wskazywać na jakąś książkę, albo na szalonego alchemika. Jeśli chodziło by o książkę, prawdopodobnie napisaną przez szalonego alchemika, którą trzyma passer z gildi zjadaczy kamienia…..

- Hmm miasto Magnusa nad Averem to może być Nuln gdyż w tym własnie miescie urodził się Magnus Pobożny. Co do reszty to larva w języku wam nie znanym oznacza maskę a passer to inaczej wróbel. To tak na szybko z tego co mi się skojarzyło. Przydałoby się gdzieś na spokojnie to wszystko przeczytać. Póki co zgadzam się z jednym że warto ruszyć się w stąd. I to najlepiej w przeciwnym kierunku niż znajduje się miast. Rozłożymy obozowisko, pogadamy i pomyślimy co dalej z tym zrobić.[- Dorzucił Markus
 
__________________
Dzieciak wchodzi w dorosłe życie spotykają go różne ciekawe przeszkody i się rozpada... a przy poważniejszych : wiesza się, bo jego psychika tego nie jest w stanie wytrzymać. Pokolenie ludzi klonów.

Ostatnio edytowane przez Gruandotrop : 03-02-2016 o 14:35. Powód: Koniec świąt
Gruandotrop jest offline  
Stary 05-02-2016, 23:18   #4
 
Lord Melkor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputację
Dieter (przystojny i szczupły mężczyzna wyglądający na około 20 lat, o kasztanowych włosach i głębokich zielonych oczach) jako ostatni dołączył do rozmowy, wydawał się nieobecny, wciąż przeżywając ekstatyczne doznanie obcowania z potężnym sługą Pana Przemian, blisko samej esencji mocy Chaosu. Wreszcie otrząsnął się, przez chwilę ze zgrozą wpatrywał się w scenę masakry dookoła, zacisnął szczęki i odwrócił się do swoich towarzyszy.

- Patrzcie,jak ci “dobrzy ludzie” potraktowali naszych braci! Większość z nich żyła spokojnie, nikomu nie wadząc. Banda przeklętych hipokrytów, sług zgniłego systemu! - Podniósł ręce ku niebu.
-Ale my zostaliśmy wybrani, pobłogosławieni, by nieść zmianę i nadzieję temu choremu światu! Musimy zrozumieć wolę naszego Pana, aby dobrze przysłużyć się sprawie, dla której nas powołał.

-Skończ ten puste kultowe formułki. Żygać mi się chcę gdy słyszę tę wytarte kawałki, nic dziwnego, ze Tzeentch pokarał te wioskę. Wieśniacy jak wy nic nie wiedzą o Zmianie.- Odpowiedział mu Tankred.

Dieter przez chwilę przyglądał się w zamyśleniu swoim towarzyszom i tajemniczym przedmiotom które otrzymali, w końcu podszedł i rozwinął zwinięty rulon, chcąc go odczytać. Przeczytał tam na głos następujący tekst:

"-Deklaracja Konwentu Stanów Generalnych Republiki Talabeklandzkiej

Niniejszym, my wolni obywatele dawnego Imperium ogłaszamy akt erekcyjny Wolnej Republiki Talabeklandzkiej. Na pierwszego Naczelnika Pańtwa wybieramy szlachetnego Dietera Wursta składając na jego ręce pełnomocnictwa do sprawowania władzy w imieniu ludu Talabeklandu.

Niniejszym wprowadzamy nastepujące prawa;
Znosimy stan szlachecki. Przedstawicieli tzw. szlachty wzywamy do dobrowolnego opuszczenia terenu Republiki pod groźbą skrócenia o głowę.
Zakazujemy ścigania nieszczęśników zwanych dawniej mutantami. Parlament uznaje, że mają oni prawo do nieskrępowanego przebywania na terenie państwa i praktykowania swej religii jak wszyscy wolni obywatele.
Znosimy karę śmierci za wyjątkiem przestępstw zdrady stanu.

Dalsze prawa będą publikowane w postaci dekretów Naczelnika Państwa Dietera Wursta."

Pod tekstem było kilkadziesiąt nieczytelnych podpisów i woskowa pieczęć z godłem Talabeklandu.

Dieter oniemiał, nie mogąc uwierzyć w to co właśnie przeczytał, marzył o takim działaniu, ale daleko mu było to sukcesu, który implikował ten zwój... Zaczął skubać w zamyśleniu swoją wąską brodę.

- To nam nie poprawi sytuacji - Gunther nie lubił się odzywać ale miał wrażenie, że ten papier to wyrok śmierci na kogokolwiek, kto będzie miał go przy sobie.

Bobo gdy usłyszał płomienną przemowę poczuł jakieś dziwne uczucie jakby się z tym zgadzał ale po słowach drugiego towarzysza to uczucie znikło.
-[i]Skończmy gadać i ruszmy się stąd, jak tu dalej będziemy stać i rozprawiać jak baby na targu na pewno wkurzymy przystojniaczka, na razie nie widać naszej odmienności więc idźmy do miasta lub jakiejś karczmy i tam obmyślmy plan- Bobo czuł się tak jakby nikt go nie słuchał.

Dieter spojrzał z irytacją na Tankreda.-Puste formułki, Tankred? To nasze cele, powód dla których jeszcze żyjemy, mieszkańcy wioski ich nie realizowali, dlatego prawie wszyscy nie żyją.
Na to Bobo spojrzał z lekkim uśmiechem.
- Ale może i racja, że nie ma co tu stać, zgadzam się, że powinniśmy się naradzić w spokojniejszym miejscu,np. w karczmie. Chodźmy więc!
 

Ostatnio edytowane przez Lord Melkor : 05-02-2016 o 23:24.
Lord Melkor jest offline  
Stary 06-02-2016, 12:27   #5
 
noboto's Avatar
 
Reputacja: 1 noboto ma wspaniałą reputacjęnoboto ma wspaniałą reputacjęnoboto ma wspaniałą reputacjęnoboto ma wspaniałą reputacjęnoboto ma wspaniałą reputacjęnoboto ma wspaniałą reputacjęnoboto ma wspaniałą reputacjęnoboto ma wspaniałą reputacjęnoboto ma wspaniałą reputacjęnoboto ma wspaniałą reputacjęnoboto ma wspaniałą reputację
Bobo wygląda jak typowy mięśniak, kwadratowa szczęka z wygolonym zarostem, włosy ścięte na krótko, charakterystyczną cechą jest podłużne oparzenie na skroni które nie chce w żaden sposób się zagoić jest to pamiątka po walce z czarodziejem chaosu

Bobo w przeciwieństwie do innych myślał bardzo prosto liniowo i praktycznie, to że drużyna w końcu postanowiła ruszyć bardzo go ucieszyło.

-eeee… dobra, ale najpierw trzeba znaleźć miejscówkę gdzie można się kimnąć i zjeść bo na głodnego nic nie bede robił- Bobo podrapał się po głowie -księżniczka kojaży mi się tylko z arystokracją, a gwiazda to może coś spoadło z nieba i tżeba to przjąć-
- Albo przejąć.- Alfred teraz jednak zainteresował się drugim zwojem.
- Czarny zamek może się tyczyć wielu miejsc w Starym Świecie. Nie brakuje tu przeklętych zamków czy też miast. Ale co ja tam wiem , jestem tylko zwykłym kupcem. Gildia zjadaczy kamienia to brzmi jak masoni albo krasnoludy. Czemu na cycki Shallyi nie może tam pisać po ludzku.- Tankred złapał flaszkę z trucizną, próbował ją jakoś zidentyfikować ale nic mu nie przyszło do głowy.
-Nieważne pomyślimy o tym w jakimś bezpiecznym miejscu chodźmy- widać że bobo zaczyna się denerwować i zaciska ręce na rusznicy
Alfred trzymając zwój w ręcach zaczoł, go coraz mocniej zgniatać. Na jego twarzy pojawił się wyraz ściekłości, a jego oczy zaświeciły się jeszcze bardziej zwierzęcym blaskiem:
- Zabił moją Matkę, za to że była wiedźmą. Chciał zabić mnie, a teraz sam jest za to posądzony. Będę pierwszą osobą, która go im dostarczy- Mówił do siebie Alfred ignorując innych. Po paru głębszych w dechah jednak się uspokoił.
-Hmm.. pokaż ten zwój. O kim tam mowa?
- O Moim Ojcu. Chociaż czuje magię, a Pan Zmian lubi zmiany. Może ty zobaczysz tam coś ciekawego.- Po tych słowach podał list
Markus rozwinął rulon i jego oczom ukazał się dość zaskakujący dokument. Z rosnącym zdziwieniem zaczął czytać.
Altdorf, dnia 01 pflugzeita 2510 IR
Zaświadcza się niniejszym, że okaziciel czcigodny Markus Holzer jest Magistrem Patriarchą Imperialnych Kolegiów Magii i jednocześnie Generałem Imperialnej Armii. Oprócz tego jest arcymagiem kolegium ognia z wszystkimi przysługującymi mu prawami i obowiązkami. Dokument jest jednoczesnie licencją, która zgodnie z dekretami o magii uprawnia do praktykowania sztuk magicznych w granicach Imperium.

Dokument sporządził Imperatorski kancelista
Jakub Haszke

<pieczęć>



- Przydało by się coś uplować. Co nie chłopaki?
-nie jestem dobry w te klocki powinniśmy poszykać jakiejś karczmy lub iść do miasta tam nikt nas nie rozpozna-
Alfred schował zwój do tobołka. Rozejrzał się po wiosce.
- Najpierw muszę coś tam załatwić.- Ruszył w stronę ciał i zaczął je przeszukiwać.- Następnie wrócił do pozostałych.- No ale masz rację, musimy z tąd uciekać. Wypadało by spytać, jak cię zwą? Ja jestem Tankred, Tankred Paine.-
- Alfred Opfer- Powiedział spokojnie. - Myśliwy.
- Aye. Chodźmy - Gunther zgadzał się tylko z jednym. Należało jak najszybciej opóścić wioskę. Pan oczekiwał zmiany.
- Tylko gdzie? W dzicz czy do miasta? Miastowi mogą szukać ocalałych w lasach, w mieście nikt nie pomyśli nas szukać, zwłaszcza, że żaden z nas nie ma na sobie widocznych znaków Pana. Poza tym jesli chcemy się wydostać z Oka to musimy mieć dokumenty. -

- W mieśćie napewno są odpowiednie osoby trzeba tylko poszukać- Bobo podrapał się po brodzie -To postanowione idziemy-
Tankred wyrównał krok by porozmawiać z Alfredem.
- Alfredzie, wspomniałeś o masce i wróblu, gdy tłumaczyłeś list. Myślisz, że może się to tyczyć jednej rzeczy, lub osoby? I o co chodziło z tą skradzioną gwiazdą kisleva. Słyszałeś kiedyś o czymś takim? Ja co prawda ich język znam ale niewiele wiem o tym kraju, tyle co z opowieści żeglarzy.-

Zapewne, chodzi o jakiś konkretny artefakt lub relikwie z tego terenu. Co do tekstu to wytłumaczylem wam kolejne dwa pojęcia. Myślę ze na spokojne musimy przejrzeć wszystko jeszcze raz. Najlepiej właśnie w jakieś karczmie lub kwaterze by nikt nam nie przeszkadzał.

- Dieter z kolei zaczął rozmowę z Markusem - Co przeczytałeś w tym tajemniczym zwoju? Mam wrażenie, że coś innego niż ja….myślę, że trzeba nam iść do karczmy w mieście - tam pomeżemy, po pierwsze posłuchaź plotek, po drugie się naradzić.


Jest dokładnie tak jak mówisz! Słuchajcie wszyscy bo to może być bardzo ważne dla powodzenia naszej misji!
Wyczuwam w tym zwoju potężna magię i jej działanie każdy z nas chyba odczuł na sobie. Dzięki temu zwojowi każdy czytając widzi swoje marzenia jako spełnione fakty. Jeśli dobrze użyjemy tego artefaktu to może być przydatna i potężna broń w osiągnięciu naszego celu.

wszyscy już planowali jak można z tego skorzystać

Drużuna po przejżeni zgliszczy i prezentów od Pana, ruszyła w kierunku miasta, po drodze dkokończyli nie rozwinięte kwestie, po drodze zostali kilka razy zaczepieni, udało i się przekraść koło pijanego mytnik i w końcu dotarli pod bramę miasta, tylko co dalej nasi “bohaterowie” zrobią…
 
noboto jest offline  
Stary 06-02-2016, 13:57   #6
 
Baird's Avatar
 
Reputacja: 1 Baird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputację
Wizja jaką przedstawił im posłaniec boga zmian była dla Tankreda niczym sztorm przeznaczenia po tym gdy jego statek zwany życiem utknął na mieliźnie losu. Dla innych zadanie jakie na nich czekało, niebezpieczna podróż oraz zagadki zapisane krwią mogły stanowił dyskomfort po latach spokoju w azylu dla mutantów jakim było Eastadt, lecz dla Paine'a oznaczało to możliwość zwrócenia na siebie wzroku Tego Który Zmienia Drogi. Tankred przybył do Talabheim parę tygodni wcześniej po tym, gdy na szlaku usłyszał plotkę o osadzie kultystów gdzieś na terenie Oka Lasu, odnalezienie samego Eastadt zajęło mu niewiele czasu. Mieszczanin jakim był Tankred nie czuł się dobrze w tak małej wsi jaką niewątpliwie było Eastadt, na szczęście większość dnia wyznawca Tzeentcha spędzał w karczmie pijąc lub sprzedając artefakty, które przywiózł ze sobą z północy. I wtedy się to wydarzyło. Bieg losu przyśpieszył, a leniwi kultyści zostali zabici.

Paine nie był pewien kto otworzył właz i pierwszy wyszedł na powierzchnię, anie jak długo siedzieli w celi pod świątynią Młotodzierżcy, ale obraz jaki im się ukazał był nie do zapomnienia. Eastadt przestało istnieć, w ciągu jednej nocy osada zniknęła z mapy.


Potem było zamieszanie, rozmowy, nawet małe sprzeczki oraz dzielenie się łupem z worka, Tankred zabrał jedną z butelek. Co prawda był on świetnym przykładem przemądrzałego chama, ale nie był głupcem i wiedział, że lepiej podzielić łup niż obudzić się z podciętym gardłem.
Gdy Dieter skończył czytać zwój Tankred wziął go od niego i zaczął czytać nie dzieląc się treścią z innymi. Gdy skończył na jego twarzy zarysował się jedynie delikatny śmieszek po czym oddał artefakt kolejnej osobie w kolejce do czytania.

W drodze do Talabheim Paine zamienił parę słów z Markusem.
- Więc?- Zapytał dość obcesowo.- Czym jesteś? Guślarzem? Czarownikiem? A może wiedźmakiem?-

Markus zaskoczony pytaniem wpierw odwrócił głowę od rozmówcy, popatrzył przez chwilę w niebo. I po chwili powrócił z pół-uśmiechem do Paine’a. Tak naprawdę nic go to nie powinno obchodzić a Holzer też nie powinien za bardzo się ze wszystkim obnosić ale jak zwykle nie udało mu się powstrzymać swojego długiego jęzora.
- Trudne pytanie. Ja, można powiedzieć że obecnie to po trochu guślarzem a po trochu studentem tajemnej magii. Byłem w kolegium, nie skończyłem go. Od tego momentu można powiedzieć, że dzięki księgom jakie znalazłem w Eastadt jestem samoukiem. Cieszę się bardzo, że miałem możliwość powrotu do ponownego zagłębienia się arkany magii. Na szczęście jako że zacząłem moją naukę u prawdziwych mistrzów mam odpowiednie fundamenty by stabilnie korzystać z magii no i też umiem parę sztuczek….- zakończył Holzer
- Umiesz przywołać demona?- Tankred zapytał tak prosto i spokojnie jakby pytał o robienie jajecznicy.
- Gdzie, on człowiek z Kolegium?- Alfred Powiedział drwiąco, poczym jego słowa rozbrzmiały mową, tak plugawą, że aż serca drżały z przerażenia- Do tego trza mieć mowę i wiedzę, której nie dają w Kolegium.

Markus albo nie zauważył drwiny w głosie towarzysza albo po prostu był ponad takie słowne zaczepki gdyż rzekł:
-Jest tak jak mówi - zwrócił się dalej do Paine’a - za szybko dla mnie na tak potężne czary. Do tego potrzeba większego doswiadczenia i błogosławieństwa Pana. Ponadto przywoływanie demona tak dla zabawy nie jest rozsądnym pomysłem.
Może nie zwrócił uwagi na ton Alfreda ale zanotował sobie, że cokolwiek mówi nawet w wydającej się pofunej rozmowie to inni od razu się temu przysłuchują.
 
__________________
Man-o'-War Część I

Ostatnio edytowane przez Baird : 08-02-2016 o 20:10.
Baird jest offline  
Stary 07-02-2016, 12:02   #7
 
Asmodian's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputację
Gunther nigdy nie był szczególnie wylewny, więc i tym razem nie zamierzał komentować ich sytuacji. Zignorował jazgot towarzyszy niedoli, choć ciężko byłoby mówić o niedoli w ich obecnej sytuacji. Pan dał nauczkę niepokornym, obrośniętym w tłuszcz sługom, i poprzez swoje machinacje zrównał wioskę z ziemią. W swym niezmierzalnym zamyśle ocalił kilku z nich, ukrywając przed wzrokiem siepaczy piwnicę w której teraz się znajdowali.

Gunter jako ostatni zerknął w tajemniczy zwój, który wzbudzał wśród obecnych takie zainteresowanie. Jego twarz, jak zwykle kamienna i bez wyrazu nie zmieniła się, kiedy czytał tekst pojawiający się na zwoju. Jedynie jego oczy zdradzały iskierkę zadowolenia, jakby bestia ukryta w jego umyśle szalała z radości, kuszona obietnicami danymi przez tego, który kłamstwem i machinacjami zmieniał rzeczywistość.

Kiedy wyszli na zewnątrz, Eaststadt już nie istniało. Dogorywało w dogasających płomieniach i walących się, strawionych pożarem belkach chałup i płotów. Gniew Pana czuć było na policzkach, kiedy ożywcze ciepło zmiany pulsowało w żyłach, a popiół spalonego sioła drażnił, wypełniając nozdrza zapachem spalonego ciała i drewna.
 
Asmodian jest offline  
Stary 07-02-2016, 16:19   #8
Konto usunięte
 
Ulli's Avatar
 
Reputacja: 1 Ulli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputację
Sześcioosobowa grupa po dość długiej dyskusji i zastanawianiu się nad przesłaniem od istoty, która najprawdopodobniej była demonem Tzeentcha zdecydowała się ruszyć do miasta. Z pewnością był to jakiś ruch naprzód choć czy wystarczający by zadowolić ich mrocznego patrona? Niektórzy namawiali grupę do zaszycia się gdzieś w krzakach czy w lesie i zapolowaniu na jakąś zwierzynę. Trudno orzec czy ta dziwna postawa wynikała z nieznajomości okolicy czy była efektem pomieszania zmysłów przez niedawną wizję. Mimo, że we wnętrzu Taalbastonu było trochę terenów zielonych to nawet one nie były pozbawione ludzi. Cały teren był gęsto zaludniony a Las Taalgrunhar penetrowany przez kapłanów Taala i Rhyi. Zwierzyna była poświęcona Taalowi a polowanie na nią świętokradztwem. Gdyby kapłani przyłapali ich na profanacji skończyło by się to niechybnie tragicznie dla biwakowiczów. Inni przebąkiwali coś o karczmie. Czegóż spodziewali się dowiedzieć w karczmie wiedzieli tylko oni sami. Ostatecznie po nocy spędzonej w dusznej komórce bez łyka wody mieli prawo być spragnieni. Najedzenie się przed drogą tez nie było złym pomysłem. Problemem były tylko finanse. Nie wszyscy byli wystarczająco zamożni by jadać i pomieszkiwać w karczmach. Czy ich towarzysze zdecydują się ich wspomóc miało się dopiero okazać. Pozostawała jeszcze droga do Talabheim. Po wczorajszych wydarzeniach odwiedzanie Ziemianek - wsi z której rekrutowała się większość ludzi, którzy spalili Eastadt było bezczelnością. Grupa zdecydowała się więc przejść prosto do Traktu Morra i od razu skręcić w kierunku miasta. Mimo to nie uniknęli pytań i zaczepek od chłopów jadących furmankami do Talabheim.

- Cóże wy za jedni?- zakrzyknął na nich barczysty chłop jadący wyładowanym wozem w kierunku miasta. Jego mina nie zwiastowała nic dobrego. Nie spuszczając z nich oka przysunął wolną ręką siekierę, która stała za nim oparta o burtę wozu.

Z odpowiedzią spieszył w takich przypadkach zazwyczaj Dieter Wurst będąc chyba najbardziej wygadanym członkiem oddziału.

- Ot byliśmy popatrzeć czy jakiś plugawy mutant się nie ostał. Usłyszeliśmy niestety za późno. Tam już tylko zgliszcza. Nie do wiary, toż to pod samym nosem Elektora i kapłanów takie plugastwo.

Uspokojony nieco wieśniak wyraźnie się rozluźnił.

- Szczera prawda, z bożą pomocą wypaliliśmy to gniazdo żmij. Niech ich piekło pochłonie, samo to coś co przypełzło od Eastadt zabiło trzech ludzi. W ataku na wioskę zginęło jedenastu. Jednym z nich był mój szwagier. Moja biedna siostra.

Chłop stracił zainteresowanie grupą i uderzając lejcami pogonił konia.

Podobne sytuacje powtarzały się jeszcze kilkakrotnie. Za każdym razem zagrożenie było zażegnywane dzięki paplaninie Dietera, lub któregoś z wymowniejszych mutantów.

Ani się obejrzeli a wkroczyli do Alei Bogów. Po lewej i prawej stronie mijali okazałe świątynie wszystkich uznanych bogów Imperium. Szybko doszli do wniosku, że nie jest to otoczenie dla nich. Zapytany przypadkowy przechodzień polecił im skręcić w prawo i jedną z bram przejść do dzielnicy kupieckiej, gdzie miała znajdować się przednia karczma. Tak zrobili. Po następnej pół godzinie błądzenia i pytania o drogę weszli do wykwintnej restauracji. Szyld nad drzwiami przedstawiał trzy zielone jabłka pod którymi był też napis dla mało domyślnych "Trzy jabłuszka". Wnętrzu nie można było nic zarzucić. Było wykwintnie i bogato. Klientela składała się głównie z mieszczan i urzędników dzielnicy prawnej, pomiędzy którymi było też kilku pielgrzymów. Sądząc po strojach byli to raczej ludzie bogatsi.
Już samo to wzbudziło wątpliwości co biedniejszych członków grupy. Wszelkie wątpliwości rozwiała ostatecznie niziołcza karczmarka, która gdy tylko weszli szybko ruszyła z wycelowanym palcem wskazującym w Guntera. Jego poznaczona bliznami, zarośnięta twarz widocznie nie wzbudziła zaufania.

- Takich jak ty tu nie obsługujemy! To porządny lokal. Z taką gębą szukaj szczęścia na Łojówkach, albo w ogóle poza Taalbastonem. Możesz też zabrać swojego kolegę z fuzją- tu wskazała Boba- nie potrzebuję by pijany żołdak wywalił mi dziurę w suficie lub nie daj boże zabił klienta.

Nie było innej rady, trzeba było się wynosić. Ponieważ nie znali miasta znowu musieli polegać na wypytywaniu przechodniów. Dieter znowu brylował. Okazało się, że jedno z zaledwie trzech przejść do Łojówek znajduje się zaledwie sto kroków od karczmy.

Weszli między brudne, cuchnące uliczki. Ścieki płynęły tu nieosłoniętymi rynsztokami i trzeba było uważać, by nie poślizgnąć się na nierównym, śliskim bruku i do któregoś nie wpaść. Dodatkowych wrażeń mogły dostarczyć raz po raz wylewane bezpośrednio z okien nieczystości. Jednego z miejscowych spotkała wątpliwa przyjemność oberwania zawartością nocnika, co wywołało salwę śmiechu kilku przyglądających się temu obwiesi. Poza smrodem fekaliów czuć tu było wyraźnie zapach palących się niemal bez przerwy łojowych świec od których dzielnica miała swą nazwę. Światło dochodziło tu tylko w południe i miejscowi próbowali rozproszyć w ten sposób panujący tu mrok.

Grupa sześciu w większości dobrze ubranych jegomościów wzbudzała tu niemałe zainteresowanie. Jednak zarówno ich liczba jak i fakt, że każdy był uzbrojony i wyglądał na takiego, który tej broni potrafi użyć sprawiał, że najgroźniej wyglądający opryszkowie tracili rezon i usuwali się grzecznie w cień ścian kamienic. Niemniej nie wszyscy tracili zainteresowanie. Alfred ku swojemu zaniepokojeniu zauważył, że ich śladem przez tłum idzie dwóch miejscowych. Ubrani byli w łatane łachmany jak wszyscy, ale obaj przy pasie mieli przypięte w pochwie groźnie wyglądające noże. Na razie trzymali się w bezpiecznej odległości.

Chcąc znaleźć karczmę znowu musieli polegać na talentach społecznych Dietera. Zapytani miejscowi mierzyli zazwyczaj "turystów" wzrokiem wyrażającym pomieszanie rozbawienia ze zdziwieniem, ale grzecznie wskazywali kolejne uliczki labiryntu na którego końcu w ścianie Taalbastonu miała się znajdować wydrążona karczma będąca chlubą dzielnicy - słynna "Czarna Latarnia".

Nieszczęśnicy mimo wskazówek kluczyli wśród uliczek Łojówek dobrą godzinę zanim dotarli na miejsce. Było prawdopodobnie krótko przed południem gdy stanęli pod słynną czarną latarnią od której karczma miała swą nazwę. Latarnia była miejscową atrakcją. Markus i Alfred wrażliwsi od innych na magię od razu wyczuli, że ogień palący się wewnątrz jest magiczny. Paliła się mimo, że w środku nie było żadnego paliwa, czy świecy. ogień wyglądał jak żywe stworzenie zamknięte w klatce. Pod latarnią zaś w skalnej ścianie krateru była wypalona jakby sylwetka ludzka z wyciągniętymi w stronę lampy rekami. Samo wejście do karczmy miało postać podwójnych okutych drzwi wprawionych w ścianę Taalbastonu. O tym co się znajduje wewnątrz świadczył tylko wyblakły szyld przedstawiający snopek zboża.

Wnętrze karczmy czego się można było spodziewać było dość obskurne. Podłoga wyłożona była tatarakiem a całe sprzątanie zapewne sprowadzało się do jego wymiany raz na pół roku. Z tego też powodu zapach wewnątrz nie odbiegał wiele od tego na ulicach. Prawdopodobnie ze względu na wczesną porę w środku było tylko kilku stałych klientów, takich co to bez pewnej dawki alkoholu nie byli w stanie zacząć dnia.


Zza baru przyglądał im się bacznie szynkarz wycierający jeden z kufli. Zarówno śniada cera jak i koszula nietypowego jak na Imperium kroju wskazywały na południowca.

Tankred śmiało podszedł do niego i nie bawiąc się w grzeczności zapytał o możliwość wynajęcia alkierza. Barman uśmiechnął się drapieżnie.

- Ach, signori, oczywiście, bene. Kto by się spodziewał takich dobrych klientów o tak wczesnej porze. Mamy oczywiście alkierze do wynajęcia. Nikt wam nie będzie przeszkadzał, klnę się na Myrmidię jakem Lorenzo! Cały koszt to dziesięć szylingów za dwie klepsydry, ale nie przejmujcie się signori tym ograniczeniem. Dopóki będziecie zamawiać nikt was nie wyrzuci. To jedynie dla cwaniaczków, którym by przyszło do głowy nocować nadużywając naszej gościnności.

Karczmarz wziął jedną z zapalonych olejnych lamp i poprowadził ich wykutym w skale korytarzem wgłąb. W długim rzędzie były wykute wnęki oddzielone od korytarza ściankami w drewna. Każda wnęka była wyposażona w drzwi. Karczmarz otworzył jedne i wprowadził ich do środka. Wewnątrz był stół i dwie ławy przy których mogło wygodnie usiąść nawet ośmiu ludzi. Lorenzo postawił lampę na stole i gromkim głosem przywołał dziewkę służebną by odebrała zamówienia. Jeszcze zanim wyszedł zainkasował jedenaście szylingów za alkierz i antałek piwa. Zwrócił także uwagę, że dla większej prywatności drzwi wyposażone są w skobelek, dzięki czemu można się zamknąć od środka. Zaopatrzeni w spora ilość całkiem dobrego trunku wrogowie Imperium mogli wreszcie trochę odetchnąć.
 
Ulli jest offline  
Stary 12-02-2016, 18:48   #9
Konto usunięte
 
Ulli's Avatar
 
Reputacja: 1 Ulli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputację
W alkierzu karczmy “Czarna Latarnia”.
- Proponuję abyśmy udali się do Talagaad’u. Tam wynajmiemy barkę lub łódź i spłyniemy w dół Talabeku aż do stolicy, z tamtąd ruszymy w góre Reiku do Nuln.- Powiedział Tankred stanowczo.- Ewentualnie możemy wybrać południowy szlak aż do Averheim, ale taka podróż bez koni zajmie nam za wiele czasu.-
- Jeżeli tam mamy wykonać zadanie, które powierzył nam Pan, to możemy się wybrać do Nuln, nie traćmy czasu. Odparł zamyślony Dieter.
- Wydaje się, że wiemy czym jest zwój, ale czy ktoś już przyjrzał się tej kuli? Wydaje mi się, że jest magiczna...
- Podróż barką brzmi bardzo dobrze - rzekł Markus - Wydaje się bezpiecznie i w miarę szybka więc obstawiałbym za tym pomysłem ale poczekajmy co do powiedzenia ma też reszta.
- Już wyrażalem swoje zdanie na temat kuli, prawda? Chyba jakoś Ci uleciało…
Szpakowaty, dwudziestoparoletni mężczyzna odchrząknął i zaczął tłumaczyć:
- Od tej kuli czuć również bardzo potężnąq magię. Myślę, że nawet większą niż od zwoju. A wszyscy widzieliśmy co on potrafi. Ta kula to “Kula z Grondu”. Jest to nie byle jaki artefakt więc po pierwsze trzeba go strzec jak oka w głowie a po drugie skoro otrzymaliśmy kulę z taką mocą to pewnie i to co mamy zdziałać nie będzie czymś błahym i skromnym. Tak bym obstawiał ale to się jeszcze obaczy….
Co do kuli to dzięki niej i przy pomocy odpowiedniej magicznej mocy można spojrzeć w przyszłość. Niestety to co można zobaczyć już na zawsze pozostaje umyśle więc bardzo łatwo jest zwariować od informacji na które nie jest się gotowym….
Tyle póki co wiem jeszcze nie było czasu na głębsze zbadanie sprawy. Może uda się jakoś niedlugo.
- Mógłbyś poszukać w tych magicznych książkach jak będziemy w Altdorfie, w końcu jeśli z tamtąd ruszymy do Nuln to będziemy musieli się wyposażyć do drogi a to może zając kilka dni, ale nie ma co się strachać, najtrudniejsze będzie zdobycie funduszy. A skoro już o drodze mowa, wynajęcie barki i przewoźnika nie będzie tanie, zwłaszcza takiego, który nie będzie zadawać za dużo pytań. Mówcie więc panowie ile złota macie.-
-To wy macie problem finansowe ja mogę się zatrudnić jako ochroniaż na barce do Nuln he he- tu bobo chwile się zastanowił -i mogę na tym zarobić-
- Fundusze, są mało ważne. Zawsze możemy barkę przejąć. To nie jest żadem problem. I co do rozmowności. Żyjemy w imperium, tu nie ma ludzi prawych i wspaniałych- Zaśmiał się szyderczo.
- A kto ją poprowadzi? Ty? - Unther spojrzał zimno na Alfreda. Zresztą aby dostać się do Taalgadu potrzebujemy chyba przepustek, bo musimy przejść przez drogę czarodziejów. Przepustek których nie mamy. A na podróż złota, którego nie mamy również. - Gunther zamyślił się i przez dłuższą chwilę się nie odzywał.
- Nie mamy czasu na zbieranie funduszy. Zresztą tak jak mówi Paine trochę będziemy ich potrzebować. Ponadto to co mamy i tak się nam przyda jako fundusze na codzienne wydatki lub gdy trzeba będzie coś ząłatwić w Nuln.
Także Alfredzie, masz jakis konkretny pomysł. Jeśli dobrze byśmy to rozegrali to rzeczwiście to mógłby być najlepszy pomysł.
-hmm… tamten papierek pokazuje to co ktoś pragnie zobaczyć, to idźmy do banku i powiedzmy że mamy coś wypłacić i papierek pokaże to co powinno być by dkononać wypłat, obrobimy jakiegoś księcia hehehehe-
- Zawsze możemy zaryzykować i starać się znaleźć eskortę, w lesie. Tylko, że nasz pan ma wszędzie wrogów, nawet wśród rodzeństwa. A co do Barki, jak znajdziemy się wystarczająco daleko to zdam się na swój zwierzęcy urok.
-Hmm, ustalmy może po pierwsze, kto z nas jest obeznany w tajemnej wiedzy. Ja parę zaklęć rzucić potrafię, ale jestem bardziej praktykiem niż teoretykiem. Markus, ty jak rozumiem, jesteś renegatem z Kolegium? Po drugie, ile mamy funduszy? Ja mam 3 złote.
- Wiedza Tajemna, powinna zostać tajemna. Znam trochę teori i jeden język, ale tak to nic poza tym.
0- Oczywiście, wiadomo, że każdy z nas swoje tajemnice posiada, Bracia! Lecz musimy działać razem jeżeli chcemy przezyć i działać ku chwalę Tzeentcha. Markus, myślisz że ja albo ty moglibyśmy spróbować użyć tej kuli żeby lepiej zrozumieć jakie zadanie nam powierzono?

Markus spojrzał na Dietera i przez chwilę zastanawiał się co mu powiedzieć. Po czym rzekł:
- Widzę, że myślimy podobnie. Również rozważałem tą możliwość jednak stwiedziłem, że lepiej jej użyć jako ostateczność wtedy gdy naprawdę nie będziemy wiedzieli co robić. Teraz póki co jakieś pomysły były. Trochę się to komplikuje przez ten bunt dokerów więc dajmy sobie może dzień lub dwa na rozejżenie się po mieście. Może uda się jeszcze coś innego wymyśleć.
Nie będę ukrywał, że chciałbym bardzo sprawdzić na swojej skórze tą wielką magiczną siłę jaka jest zaklęta w kuli.
Jednak jeśli po upływie tych dwóch dni nie bedziemy mieli żadnego dobrego planu wtedy postaram się połączyć swoim jestestwem z mocą tej kuli i zobaczymy co nam przyniesie przyszłość…. - jak zwykle się rozgadał. Na szczeście udało mu się przynajmniej trochę ukryć jak wielkie pobudzenie w nim sprawia możliwość zbadania takiego artefaktu.

Dieter powtarza też towarzyszom plotki, które usłyszał.
Musimy mieć się na baczności przez tymi inkwizytorami i nie rzucać się w oczy - choć najwyrażniej to sa skurwysyny które się nad babkami zielararkami znęcają. -Stwierdził pogardliwie.
Dieter powtarza też pozostałe plotki, w tym o strajku dokerów.
Trudno się będzie w tej sytuacji przeprawić przez rzekę, chyba że chcemy przeczekać parę dni i zobaczyć, czy się sytuacja uspokoi… ale nasz Pan moim zdaniem oczekuje szybkiego działania.
To kłopotliwe, może jakiś szybki powóz by się dało wymyślić-
A jakby, spróbować przez las? Mógłbym porozmawiać z mieszkańcami, może skorzy by byli do eskorty. Chociaż to jest spore ryzyko, bo nie każdy uznaje naszego pana, a kapłani Taala, też łatwo by mogli na nas sprowadzić śmierć.
__
- Mam plan.- Powiedział Paine.- Nawet dwa.- Po czym zaczął wyjaśniąc skomplikowany i bardzo ryzykowny plan z użyciem kislevskich przewożników, pożaru, zamieszek oraz paru włamów. Plan był tak szalony, że na pewno spodobał by się bogu zmian, ale jego wykonanie było bardzo ryzykowne. Gdy Tankred skończył wyjaśniać plan numer zaśmiał się maniakalnie po czym wział jeden duży łyk piwa by zwilżyć usta.
- Drugi plan jest znacznie prostszy. Zwój pokazał mi nową fałszywą tożsamość. Ten magiczny pergamin zmienił się w licecję, glejt...nie wiem jak to się nazywa.- Paine zrobił małą pauzę szukając słowa.- Nie ważne. Chodzi o to, że jestem łowcą czarownic - Powiedział poważnym tonem.- według tego dokumentu.- Dodał po chwili.- Mógłbym was zapakować do klatki i wywieźć główną bramą powołująć się na proces w Nuln, ale nie mam stroju łowcy. Nawet kapelutka.- Paine zamilkł dając towarzyszą czas na odpowiedź.
Gunther był pewien, że pierwszy pomysł bardzo łatwo zaprowadzi ich na stryczek. Drugi najpewniej na stos. Oba przyciągały uwagę władz. Gunther pokręcił głową.
- Nie. Dla obu. - Ogólnie, to już druga tego typu jałowa narada pokazywała Guntherowi, że Pan słusznie ukarał wioskę. To nawet nie była gnuśność. To była głupota za którą Pan mógł ukarać raz jeszcze.
Po wysłuchaniu pomysłów Tankreda, Markus bardzo szybko skrytykował drugi pomysł.
- Jeśli nie mamy nic co pomogło by w udawaniu łowców to nie ma co ryzykować. Nie znamy też dokładnego działania tego zwoju. Nim zawierzymy mu swoje życie wpierw musimy sprawdzić jego działanie na kimś nieszkodliwym...Pamiętajcie, że osoba patrzaca w zwój widzi tylko swoje marzenia. Nie wiemy czy gdy pokażemy go komuś, zwój zamiast wyczekiwanych przez nas informacji wskaże "nowe" marzenie osoby ogladajacej go. Rozumiecie co mam na myśli? Ty Bobo też ? Ważne jest by wszyscy rozumieli w jakim jesteśmy położeniu i jakim magicznym wsparciem dysponujemy.
Ponadto myślę że nie trzeba o tym wspominać ale nie wolno nam się za bardzo wychylac. Czyli zero jakikolwiek ryzykownych akcji, kradzieży, włamów czy bojek, to jest jasne prawda?
Pierwszy pomysł Tankreda jest całkiem znosny ale ryzykowny więc trzeba dokładnie zbadać teren i zminimalizować ryzyko porażki do minimum. Ktoś coś jeszcze ma ciekawego do powiedzenia?
- Kto mówił o podszywaniu się po łowców? Myślałem o bestiach, jeśli wiesz o co mi chodzi. Są raczej ugodowi, jeśli udowodnilibyśmy im, że robimy to na chwałe. A z nimi podróż przez las, była by najbezpiecznejszą możliwością.

- No Tankred mówił. Masz jakiś problem z pamięcią czy ze słuchem?- Na twarzy Tankreda pojawił się subtelny uśmieszek po tym komentarzu.
- Nieważne, jednak może rzeczywiście najlepiej będzie jak użyjemy jednak tego zwoju. Mógłbym się podszyć pod jakiegoś magistra magii i zażądać jakiś koni lub innego środka transportu.
Chociaż najlepiej by było jak by to zrobił ten najbardziej wygadany. Dieter podjalbys się podszycia się pod kogoś ważnego, kto bez problemu załatwi nam transport?
Lub udajmy się do jakiegoś cechu i poudawajmy kupców. Wyciagniemy trochę złota za ten zwój który niech będzie wekslem. Wykupimy jakiś transport razem z przewodnikiem i heja!

Tylko wtedy stracimy ten zwój….hmm.. trzeba to jeszcze dopracować - skończył zamyslony czarodziej
- Nie ma potrzeby podszywania się pod kupców, ja jestem kupcem, miejskim i bez gildii, ale jednak znam ten świat. Alfred ciekawie zaproponował by użyć chaotycznych mieszkańców puszczy jako naszej ochrony, ale równie dobrze mogą nas rozszarpać i naszczać nam do rozłupanych czaszek, więc myślę, że nie powinniśmy wybierać tej drogi. Tymbardziej, że i tak musielibyśmy się najpierw wydostać z tego pieprzonego Taalagadu, więc jest to o tyle ciekawe to bezsensowne, ale dobrze wiedzieć, że umiesz z nimi rozmawiać. - Paine zadumał się chwilę.- Gdybyśmy mieli jeszcze dwa takie zwoje nie było by problemu z wydostaniem się z miasta. Ja inkwizytor, ty magister. Na samej mocy autorytetu musieli by nam dać konie i może jeszcze ludzi do ochrony. No ale nie niestety mamy jeden.
- Niech Pan oceni naszą przydatność- Po tych słowach przebrał się w eleganckie ubranie i wyszedł z karczmy.
- To w końcu ustaliliśmy co robimy? Gdzie on w ogóle poszedł? Serio, ja wiem że zmiana i tak dalej, ale nie wychodzi się w środku narady.- Następnie Tankred rzucił wiązankę rożnych kolorowych przekleństw.
_- Podoba mi się pomysł wywołania rozruchów, to by się mogło spodobać Panu Przemian… - Dieter rozmażył się na moment, przypominając sobie treść zwoju. Czy sprawdzaliśmy co się dzieje, jeżeli ktoś z nas ma zwój i pokazuje go innemu? Sprawdźmy to.
- Właśnie to chciałem sprawdzić.-
Dieter rozwinął zwój w dłoni i pokazał go towarzyszom, sprawdzając jaka treść się na nim pojawi.
Dieter spodziewał się ujrzeć proklamację swojej osoby jako przywódcy Republiki.
- Opieranie planu na zmieniającym się świstku jest ryzykowne. Skoro papier zmienia treść w zależności od tego, kto na niego patrzy, zamiast pozwoleń czy potwierdzeń skończymy trzymając w ręku czyjeś marzenia - (do edycji, gdyby ozazało się, że się mylę)
-hmm… przetnijmy go na dwie części to będą dwa panierki…- bobo się podrapał po głowie -isć za tamtym, jak będzie robił coś głupiego to go szczele go z rusznicy, he he-
- NIe trzeba Bo, zdajmy się w tej kwestii na osąd pana, a ty i twoja rusznica możecie się przydać podczas planu.- Paine odpowiedział.- No właśnie, jescze nie mamy sensownego planu. Czemu po prostu nie wyjedziemy główną bramą? Ja tak tu wjechałem i było wszystko w porządku.-
-to oloewamy draba i jedziemy bez niego bo raczej popłynąć nam się nie uda z powodu strajku- krótka pauza -Pewno się chłopak zdziwi jak nas tu nie zasta hehehe-
- Ciul z nim. Niech idzie. Nie potrzebujemy go. zresztą bez guslarza będzie nam łatwiej.
- Hmm...wypłynąć nie możemy, wyjechać nie możemy, cholera jasna zostać tym bardziej nie możemy. Może pomódlmy się do Zmieniacza o skrzydła i wylećmy z tego pieprzonego miasta!- Tankred krzyknął uderzając pięścią w stół.- W porzadku, podsumujmy jak można się wydostać.- Powiedział biorąc głębok oddech. Możemy poprosić w urzędzie o przepustki na droge czarodziejów, ale to może zając parę dni. No i jest ryzyko że zaczną zadawać za dużo pytań. Możemy też załatwić sobie lewe przepustki, ale to będzie drogie i możemy skończyć bez przepustek, złota i życia. Moglibyśmy też użyć zwoju by przemenił się w taką przepustkę, ale jest ryzyko, że zawiedzie podczas kontroli. Moglibyśmy też użyć zwoju jako glejtu na jednego z nas, mnie jako łowcy czarownic lub Markusa jako magistra, problem w tym że ani ja ani ty nie mamy wyglądu na to by to zadziałało. Ostatecznością może być przekupienie paru przewoźników by darowali sobie strajk i dostarczyli nas do Altdorfu. Ostateczną ostatecznością jest oczywiście spalenie zapory i wywołanie zamieszek, i choć plan ten jest ryzykowny jak wkładanie kutasa w płuapke na niedźwiedzia, na pewno najbardziej spodoba się panu.-

-Dobra panowie bo będziemy tak tu siedzieć całą noc a ja lubię się czasem wyspąć. Z rana ruszamy stąd jak nie przyjdzie Alfred to jego problem nie będziemy go niańczyć. Mógł nam powiedzeić gdzie idzie i czy mamy na niego szukać. Może spotkamy się w Nuln z nim? Niech Pan nad nim czuwa.
Co do naszego problemu to nie trzeba chyba aż tak kombinować weźmy ten papier pójdzmy po jakieś konie i heja przez Imperium. Jak ktoś się nas zapyta o przepustkę to pokazemy mu zwój, na którym będą nasze wszystkie przepustki. I z głowy.
Nie wiem tylko czy na starczy złota na konie? Może lepiej poszukać kogoś do kogo można by sie dołączyć? Takie rzeczy to chyba tylko w jakimś cechu, nie Tankred?
Proponuję nie przejmować się przepustką bo przecież ją mamy w postaci zwoju. Z samego rana ja z Painem dowiemy się czy w kupieckim cechu czy ktoś akurat nie podrózuje w tą stronę a wy poszukajcie jakiś tanich koni. Lepiej by było podróżować samemu bo nam nikt nie bedzie do juków zaglądał ale zobaczymy.
Jak się nie uda to wtedy wyproóbujemy pierwszy plan. Póki co może być tak jak mówiłem problem ze złotem. Ja mam 4 korony - wyklarował cały sówj plan Markus.

To może skończmy te deliberacje, Panowie i chodźmy zapytać się ile kosztują przepustki? Jeżeli za dużo to wykorzystamy zwój, myślę, że z jego pomocą mógłbym was przeprowadzić - westchnął Dieter.
- Pomysł ze zwojem jest bardzo dobry więc jego się trzymajmy bo i tak nie ma sesnu nic innego wymyślać. No chyba że przepustki kosztują jakieś psie pieniądze ale i tak trzeba czekać na ich zrobienie a my za bardzo czasu nie mamy, nie?
-eee… przetestuj na mnie zwój nie umiem pisać i czytać- w głosie bobo było słychać nutkę smutku.
- Tak, karawany często szukają ludzi do ochrony, choć na konie w tym wypadku bym nie liczył, raczej na miejsce na wozie, no chyba że będziemy mieć szczęście.- Jeśli mamy się przespać to trzeba wynająć pokoje, barman wspomniał, że alkierz udostepnia nam na dwie klepsydry. Z resztą lepiej będzie przespać się w lepszym miejscu, tu jest…- Paine zrobił pauzę.- biednie.- Potem dodał.
- Dieter sprawdźmy co zwój pokaże Bo, ja też zerknę.-
Dieter pokazał zwój Bo i Tankredowi, którzy zobaczyli, że gdy zwój wziął w swoje ręce Bobo znikły z niego wszystkie litery. Był to po prostu czysty pergamin. Pewnie dlatego, że Bobo był prostakiem, który nie dość, że nie umiał czytać to w dodatku jego oczekiwania co do życia nie wykraczały poza oczekiwania chłopa pańszczyźnianiego.
 
Ulli jest offline  
Stary 13-02-2016, 14:09   #10
 
Asmodian's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputację
Gunther zaśmiał się w duchu widząc rezultat "eksperymentu". Plan dotarcia do bramy i przejścia przez nią wydawał się być szalony i wariacki.To się musiało nie udać. Całe szczęście, że jednak się mylił. Zamieszki, które z jakichś powodów wybuchły podczas ich narady w podziemiach umożliwiły w miarę szybkie dotarcie do bramy. Co prawda nikt nie zaczepiał ponuro wyglądających, uzbrojonych po zęby awanturników ale Gunther miał niejasne przeczucie, że zniknięcie Alfreda w jakiś sposób wiązało się z tym, co działo się aktualnie w Łojówkach. Cóż, przynajmniej przysłużył się Panu - pomyślał Gunther, dziękując losowi za kolejną szansę.

Plan Markusa, jak każdy absurdalny i szalony plan.....powiódł się. Nawet wstąpili przed wyjściem z miasta do przytulnej noclegowni, w której pokrzepili się łykiem wybornego piwka. Noclegownia, zwana "Uśmiechem Taala" wzbudziła w Gunterze dziwne uczucie, jakby bogowie rozgrywali między sobą partię, w której Gunther i jego towarzysze niedoli byli jedynie pionkami.

Stara Leśna Droga szeroko rozpościerała się przed nimi, a ciepłe promienie słońca pozwalały chwilowo zapomnieć o okropnościach Eastadt. O pościgu i obławie łowców czarownic. Jednak Gunther wiedział, że z chwilą opuszczenia miasta jego towarzysze zostali zdani na jego umiejętności przetrwania w dziczy. Miał wielką nadzieję, że wnyki które potrafiły łapać króliki i zające potrafią wykarmić pięciu mężczyzn na szlaku. Gunther podzielał też obawy Tancreda. Spotkanie ze zwierzoludźmi chaosu mogło nie być dla nich szczególnie szczęśliwe. Do tego Gunther mógłby też dodać rozbójników, zielonoskórych i inne tałatajstwo, którego lasy były pełne. Co prawda znajdowali się bardzo blisko Talabheim i niewielka była szansa na spotkanie kogokolwiek innego niż podróżujących kupców i wieśniaków, to paranoiczne myślenie jego kompanów zaczęło się udzielać również jemu.

Podróż póki co mijała jednak spokojnie, i najwyraźniej nie zostali również zmuszeni do nocowania w lesie. Światła osady, która wyłoniła się zza wzgórza obiecywały nocleg co najmniej pod strzechą, a w najgorszym razie w miejscu suchym i bezpiecznym.

- Zamiast zajęcy, pieczeń. Zamiast brudnej wody, piwo - mruknął do towarzyszy Gunter.

 

Ostatnio edytowane przez Asmodian : 13-02-2016 o 14:17.
Asmodian jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 05:06.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172