Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 01-03-2016, 21:37   #1
Banned
 
Reputacja: 1 Gveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumny
[Warhammer] Zdążyć przed Śmiercią


Obszerne komnaty Pałacu Imperialnego skrywały wiele tajemnic i wielu lokatorów.
Jeden z nich stał przy oknie wykonanym z najlepszego szkła w Averlandzie, spoglądając na miasto pogrążające się w zachodzie Słońca. Nieopodal mężczyzny znajdował się masywny sekretarzyk z ciemnego, egzotycznego drewna. Przestronna komnata była zdobiona bogato, ale z odpowiednim gustem i wyrafinowaniem. Każda z ścian opatrzona była płótnami najlepszych imperialnych malarzy, a kąt zajmował solidny stojak z kapitańską zbroją Reiksguard. Kilka mieczy, zazwyczaj tych o egzotycznym pochodzeniu, okupowało ścianę obok przepięknej i wiecznie wypolerowanej zbroi.
Pomieszczenie posiadało jeszcze kilka innych mebli, które teraz nie były ważne ani dla rezydenta, ani dla historii Imperium.

Wysoki mężczyzna o czarnych włosach, które nieubłagany czas przerzedził siwizną, przyglądał się Altdorfowi - miasto, które przez tyle lat było jego domem. Nienawidził go, jednocześnie czując do niego niezrozumiałe uczucie przywiązania i sympatii. Cuchnęło jak żadne inne, straż miejska ledwo nadążała za walką z przestępczością, a coraz to nowi ludzie przelewali się przez wiecznie zatłoczone ulice ukochanego miasta Sigmara.
To właśnie portret tegoż, wiszący na pobliskiej ścianie, spoglądał na elegancko ubranego mężczyznę. Czarny wams z najlepszego materiału był rozpięty pod szyją mężczyzny, pozwalając białej koszuli wyjrzeć na świat. Wszystkiego dopełniały wygodne i dopasowane bryczesy w szaro-białe pasy oraz wygodne buty. Sigmar miał powody do troski, bowiem po raz kolejny od ostatnich dwustu lat Chaos ponownie zagroził jego dziełu. Tym razem zagrożenie było o wiele większe, potężniejsze i bardziej przygotowane, niż za czasów Magnusa Pobożnego. Legendarny władca Imperium, zasiadający na równi z Ulrykiem czy Taalem, musiał uciec się do kilku forteli, by ratować swoje.. bądź co bądź dzieci.

Książe Siegfried von Walfen, Kanclerz Reiklandu oraz kuzyn tragicznie zmarłego Imperatora Karla Franza, oderwał się od podziwiania miasta i ponownie zasiadł do sekretarzyka. Solidna świeca oświetlała mebel, pozwalając von Walfenowi odczytać kolejny raport. Mistrz Szpiegów, Wiedźmołap, były jednymi z licznych przydomków jakie nadawano Siegfriedowi. Jego podobieństwo do kuzyna było na tyle duże, iż zdarzały się momenty w których ludzie mylili ich obydwu. O ile dla postronnej osoby, Siegfried i Karl mogli być do siebie podobni, tak przy uważniejszej obserwacji wychodziły pewne wnioski: Imperator miał łagodniejsze rysy twarzy, które zdradzały powagę jego stanowiska oraz błękitną krew płynącą w jego żyłach. Von Walfen miał chudszą twarz, z wyraźnymi kośćmi policzkowymi. Tylko kolor oczu upodobniał ich do siebie...

Była to jednak smutna przeszłość, bowiem Karl Franz nie żył od kilku dobrych lat. Podstępnie zamordowany przez skrytobójcę, pozostawił kraj w chaosie. Tragiczne wydarzenia w Volkshalle, podczas których kuzyn Wolfgang, posiadający największe prawa do tronu, okazał swoje prawdziwe i zmutowane oblicze. To był dzień, w którym zginął bohaterski graf Todbringer. Dało to wodę na koło młyńskie agresji, istniejącej pomiędzy dwoma największymi kultami. Zamieszki zamieniły się w bójki, potem pogromy, aż stanęło na wojnie domowej. Tylko niesamowity wyczyn małej grupki awanturników, na której czele stanął awatar samego Sigmara, sprawiło, że Imperium ponownie zjednoczyło się, unikając eskalacji konfliktu domowego
Był tam. Pamiętał ten dzień, to wydarzenie. Pamiętał, gdy rosły potomek grafa Todbringera, Heinrich, uniósł Ghal Maraz w geście pojednania i triumfu dzieła sigmarowego. Tylko zrządzenie losu, oraz zawiłe dzieje podróży Sigmara Młotodzierżcy, doprowadziły do tego, iż ród Todbringerów zachował w swoim drzewie genealogicznym prawowitego potomka samego Nieśmiertelnego Imperatora.
Heinrich X okazał się godnym następcą Karla Franza, sprawując swoje rządy z godną Todbringera oraz ulrykowca siłą i sprawiedliwością. To właśnie dzięki mądrości oraz trzeźwemu osądowi Heinricha X, von Walfen pozostał na stanowisku i kontynuował swoje dzieło. Nie było tajemnicą, że Imperator dał mu pełne poparcie, pokładając nadzieje w organizacji księcia Siegfrieda oraz jego agentach.

Pływanie w oceanie przeszłości przerwało mocne pukanie do drzwi. Jedno z skrzydeł otworzyło się, a do środka wszedł mężczyzna średniego wzrostu w mundurze Reiksguard. Krótko przycięte włosy i piwne oczy kontrastowały z paskudną blizną biegnącą po całej twarzy kapitana Reiksguard.
- Mości książę... znaleźliśmy ich. Nasi ludzie rozpoczęli już rekrutację, odnosząc zaskakująco dobre wyniki. Na Twoją prośbę Panie, wybrano grupę najlepszych.
Von Walfen wysłuchał szybkiego raportu swojego nota bene podwładnego. Złożył list na blacie sekretarzyka, po czym podniósł się z krzesła i ruszył w stronę oficera. Ten wyprężył się niczym struna, oddając honory swojemu dawnemu dowódcy.
- Świetna robota, Reinhardzie. Musicie ich przywieźć tutaj, do Altdorfu. Nawet siłą, jeśli zajdą takie okoliczności. Nie możesz bać się odpowiedzialności czy protestów gawiedzi. - chropowaty głos Mistrza Szpiegów zatrzymał się w połowie wypowiadania swoich myśli. - Tylko proszę Cię, bez rozlewu krwi. Ci śmiałkowie są mi potrzebni. Są potrzebni nam wszystkim.
Reinhard Steinhoff strzelił obcasami swoich wysokich butów i obrócił się przez prawy bok wychodząc przez otwarte przez siebie drzwi.


Siegfried von Walfen miał nadzieje, że jego plan odniesie sukces, a nadchodzące zagrożenie zostanie osłabione w dostatecznym stopniu, aby Imperium zdołało odeprzeć właściwą falę bez poniesienia ogromnych strat. W przeciwny wypadku zapłaci za to swoją głową - nie na katowskim pieńku, ale na polu bitwy, bowiem był pewien, że taka będzie kara od Cesarza.


Sala tronowa Pałacu Imperialnego była imponująca. Z ścian udekorowanych najlepszymi z dzieł sztuki malarstwa biło świadectwo wielkości Imperium. Sceny bitew, największych wydarzeń w dziejach państwa. Portrety najznamienitszych Imperatorów, a wśród nich Sigma Młotodzierżca. Pomieszczenie wysadzane było kamienną podłogą z misternie obrobionego kruszca o kolorze białym oraz czarnym, powodując wrażenie szachownicy. Droga do samego tronu była wyścielona karmazynowym dywanem o złotych obszyciach. Dodatkowo każda z ścian zdobiona była sztandarami poszczególnych landów tworzących ten potężny organizm. Sufit komnaty zdobił efektowny żyrandol z polerowanego metalu o srebrnych wstawkach. Zapalany był tylko w okres zimy, aby dać światło po zachodzie Słońca. W okresach ciepłych, komnata rozświetlana była przez okazałe okna wychodzące na panoramę miasta, a ponieważ sala tronowa była położona na wysokim piętrze Pałacu, Cesarz mógł podziwiać nie tylko miasto ale również okoliczne tereny. Bawiło go niesamowicie, że z pomocą lunety mógł spojrzeć jeszcze dalej, doglądając powierzony mu w opiece kraj oraz ludzi.

W tej chwili na tronie siedział lekko znudzony ale wysłuchujący codziennych raportów cesarz Heinrich X z rodu Todbringerów. Wysoki i postawny mężczyzna w sile oraz pełni swojego wieku, o krótko przystrzyżonych kasztanowych włosach i intensywnie niebieskich tęczówkach oczu. Twarde rysy twarzy, które ktoś wyciosał z pięknego kamienia, żywo przypominały oblicze znane z dziesiątek portretów i ołtarzy w świątyniach Sigmara. Prosty acz kształtny, wraz z szlachetnymi rysami twarzy oraz nieco kwadratowej szczęce stanowiły o odbiorze twarzy cesarza.Bezsprzecznie, Heinrich był potomkiem Sigmara. Po tragicznie zmarłym ojcu odziedziczył tylko posturę, naturalną skłonność do wojaczki oraz łatwość w utrzymaniu kondycji. Nie był tak wybuchowy jak zmarły graf.
Ubrany w idealnie skrojone ubranie, jednak pozostające w koncepcie skromności jaka cechuje Heinricha. Biała koszula wystająca z karmazynowego wamsu obszytego srebrną nicią, z efektownych rozcięć rękawów przebłyskiwał niebieski kolor. Cesarz dobierał do tego wysokie, jeździeckie buty ze skóry i ciemne spodnie.

Boczne drzwi, zarezerwowane dla służby oraz rezydentów Pałacu, otwierają się i pojawia się w nich Książe von Walfen. Szybko lustruje zgromadzoną zgraje i postanawia zaczekać na swoją kolej. Jako wytrawny gracz polityczny, a przede wszystkim mistrz szpiegów wie, jak cenna jest sprawdzona informacja. Doskonale wie też, że jest to informacja poufna, niemal tajna. Przeznaczona dla uszu tylko i wyłącznie Cesarza.
Zaczekał więc, zamieniając kilka słów z Marszałkiem Reiklandu, będącym osobistym doradcą wojskowym Cesarza. Von Walfen doskonale zdawał sobie sprawę z tego jakie raporty wypłyną z ust Marszałka. Miał ludzi wszędzie. Zarządzał niesamowicie szeroką siatką szpiegów, wywiadowców, agentów do zadań przeróżnych, ludzi od czarnej roboty. Każdy z nich był specjalistą w swojej dziedzinie. Każdy z nich potrzebny do wielkiego dzieła jakim było utrzymanie polityki wewnętrznej Imperium w niezbędnych ryzach.

W końcu przyszedł czas na niego. Gdy w sali tronowej pozostał tylko Heinrich, książę oraz niezbędna straż, Mistrz Szpiegów zbliżył się do Imperatora. Uklęknął na lewe kolano, schylając głowę i przykładając rękę do lewej piersi.
- Wasza cesarska Mość.. – wypowiedział zwyczajową formułę. Nie trawił klękania przed kimkolwiek. Fakt, w jego żyłach płynęła błękitna krew, a on sam należał do rodu, który niegdyś był u władzy, więc naturalny był w nim odruch skłaniający go do niechęci wobec służalczej postawy. Z drugiej strony, Heinrich był nowym Cesarzem. Godnym następcą i potomkiem Sigmara. Tylko jemu zawdzięczał to, że pozostał na swoim stanowisku i za jego zgodą oraz opatrznością prowadził działania. I mówiłby dalej, gdyby nie to, że Imperator przerwał mu wstając z tronu i podchodząc do księcia.
- Wstań Sigefriedzie. Nie musisz się mi kłaniać tak nisko, doskonale o tym wiesz. – przemówił. Jego pełny, lekko dudniący ale pozostający w ciepłej barwie głos, rozbrzmiał w opustoszałej komnacie. Książe powstał z klęczek i spojrzał prosto w oczy Cesarzowi. Nie wielu ludzi zdobyłoby się na ten gest. Heinrich poprowadził go do okna, lekko kierując go poprzez ułożenie solidnej dłoni na ramieniu Mistrza Szpiegów. W porównaniu z posturą władcy, Siegfried był chuchrem. Dopiero tam, gdy Heinrich Todbringer utkwił wzrok w panoramę miasta, Książe von Walfen przemówił.
- Moi ludzie ukończyli kompletowanie drużyn specjalnego przeznaczenia. W każdej z prowincji poczyniliśmy odpowiednie poszukiwania i rekrutację. Oczywiście wytypowani śmiałkowie nie mieli większego wyboru, doskonale o tym wiesz, Imperatorze.
Cesarz skinął głową i uśmiechnął się lekko na ostatnie słowa de facto podwładnego. Odkąd poznał Siegfrieda oraz jego organizację, był pod ogromnym wrażeniem ich zasięgu, umiejętności i wiedzy. Nie zawodzili.
- Zdarzyły się przypadki gdy moi agenci rekrutowali nie jedną, a dwie takie drużyny. Ostermark, Ostland oraz Nordland wyłoniły nawet trzy. Każdy członek został dobrany według naszych kryteriów i potrzeb.
- A jakie to potrzeby, mości książę? – Imperator odwrócił się ku von Walfenowi.
- Przede wszystkim użyteczność oraz nietuzinkowość. Każdy z członków drużyny przedstawia sobą ważne walory. Są wśród nich najemnicy, chociaż większość z nich jest byłymi żołnierzami z rozbitych regimentów pod Wolfenburgiem. Każdy jest specjalistą w swojej dziedzinie.
Heinrich kiwnął głową. Odwrócił się plecami do tafli szkła i wykonał jeden, mały gest. W ciągu kilku chwil została uruchomiona procedura, która zakończyła się dostarczeniem Imperatorowi oraz księciu kielichów z przednim winem produkcji estalijskiej. Uraczyli się łykiem wspaniałego trunku, po czym Imperator ponownie przemówił.
- Czyli nie są to ludzie do końca czyści w świetle naszego prawa. Rzezimieszki, najemnicy zabijający za kilka koron, byli żołnierze, ubodzy gajowi lub myśliwi, być może jacyś początkujący magowie, zabójcy, łowcy głów.
Gdy Mistrz Szpiegów miał się już wytłumaczyć Heinrichowi, ten powstrzymał go gestem.
- Jednak rozumiem to i ufam Ci, przyjacielu. Miałeś powód, dla którego wybrałeś właśnie ich. Imponują mi umiejętności Twoich ludzi, uwierz mi. Im także ufam. Jesteście.. cieniem, który depcze po piętach naszym wrogom. Powiedz mi, czy Cesarz Karl Franz.. czy Twoi ludzie mogli zapobiec tej tragedii?
Von Walfen westchnął głęboko. Imperator poruszył ciemną kartę jego organizacji. Osobistą porażkę Siegfrieda, którego nazywano Imperialnym Szpakiem. Prawdą było to, że był blisko wytropienia spisku na życie Karla Franza. Deptał po piętach spiskowcom, osobiście angażując się w śledztwo. W kluczowym momencie zawiedli, zostali zagonieni w pułapkę, która przyniosła stratę kilku cennych agentów. Takie były realia służby.
- Nie, Wasza Cesarska Mość. Spiskowcy bardzo dobrze się maskowali i zwodzili moich ludzi. Nie bez przyczyny używali do pomocy magii Chaosu.
Kłamał, ale Imperator nie musiał znać tej wersji historii.
Odchrząknął nieznacznie i ponowił raportowanie.
- Ponad to, moi agenci odnaleźli niezwykłych śmiałków. Nieprzeciętnych, każdy z nich ma swoją przeszłość, motywy oraz zaszłości. Każdego z nich motywuje co innego, ale razem stworzą drużynę wiodącą prym. Oznaczyłem ich mianem Alfa, niezbyt wyszukanym ale oddającym sedno sprawy.
- Kto będzie ich łącznikiem? Masz pomysł na oficera prowadzącego?
Von Walfen skinął głową i nachylił się ku Cesarzowi. Ten przybliżył się i wysłuchał jednego, ale jakże treściwego zdania. Zdania, które wprawiło Heinricha Todbringera w niemałe osłupienie, zaskoczenie ale również nieopisaną ekscytacje.
- Na Ulryka! – zakrzyknął. Straże obudziły się z swojego czuwania i ruszyły z miejsca. Szybko zostały przywołane do porządku poprzez uśmiech i gest von Walfena.
- Niebywałe. Niebywałe, że zgodził się oraz to, że jest Twoim człowiekiem. W takim razie, działaj mości Książe. Działaj w imię Ulryka oraz Sigmara.
Todbringer ponownie podszedł do obszernego okna, by utkwić wzrok w panoramie Altdrofu. W ułamku chwili Imperator spochmurniał, przybierając nadzwyczaj poważny wyraz twarzy przypominający zastygły posąg. Siegfried von Walfen był świadkiem tej przemiany, która zasiała w nim ziarno bogobojności, bowiem w momencie zmiany nastroju, profil twarzy Heinricha X zmienił się w oblicze znane mu z wielu obrazów. W jednym momencie, Imperator przypominał samego Sigmara. Różnił się tylko tym, że nosił krótkie włosy, a broda była gładko ogolona. Zraz potem odezwał się głosem, który z niejasnych przyczyn był takim, jakim von Walfen wyobrażał sobie u samego Sigmara Młotodzierżcy.
- Działaj, by uchronić moją krainę i lud. Śpiesz się Siegfriedzie, by zdążyć przed Śmiercią.

Mistrz Szpiegów wycofał się bezszelestnie i skierował do bocznego wejścia. Oddał pusty kielich służącemu, który stał pod ścianą ozdobioną sztandarem Middenlandu. Przekroczył próg tajnego przejścia i ruszył do swoich komnat. Musiał wydać niezbędne rozkazy.


***

Jeszcze tego samego dnia z Pałacu Imperialnego wyjechał goniec z listem. Sprawnie przecisnął się przez gawiedź tłoczącą się na ulicach, pomagając sobie przy tym solidną rózgą. Czekała go długa podróż na północ, a jego mocodawcy zależało, aby wiadomość dotarła w ciągu tygodnia do rąk pewnego osobnika. Koń na którym gnał był młodą i nieco narowistą klaczą o kasztanowej maści. On sam posiadał specjalny list, gwarantujący, iż zostanie udzielona mu wszelka pomoc.
Jak długo już służył w Pałacu Imperialnym jako goniec, tak nienawidził jednego kierunku przepływu informacji - północy. Nawet biedny Stirland wydawał się lepszą alternatywą, niż zimne i nieprzyjazne krainy Middelandu i Nordlandu.
Gdy ostatnie promienie Słońca wychylały się znad horyztonu, Uwe Nimertz przegalopował przez bramy miasta.
*

Edgar von Dunenberg

Ostatnie dni, a nawet miesiące, upływały Edgarowi w niezmąconym spokoju. Minęło trochę czasu zanim Ulryk pozwolił w swojej łasce dostąpić zaszczytu walki. Tym nie mniej, młody Rycerz Panter nie mógł usiedzieć na miejscu. Dni wypełniały mu treningi, przerywane springami z swoimi braćmi. Doskonalił sztukę władania mieczem, a także walki bez ostrza. Nie opuszczał żadnej okazji, by brać udział w obrzędach religijnych prowadzonych przez samego Al-Ulryka. Nudził się. Niemiłosiernie się nudził. Z niejasnych powodów pozostawał w Middenheim. Ochraniał, podobnie jak tuzin jego braci, siostrę Cesarza. Piękna, ale nieszczęśliwa, Katarina, snuła się po nieco opustoszałych komnatach Pałacu Grafowskiego. Krążyły plotki, jakoby sam Heinrich był odpowiedzialny za selekcję kandydatów do ręki jego siostry. I choć Katerina była atrakcyjną partią, a fakt, że odziedziczyła tytuł grafini dawał pewne nadzieje co do wpływów. W pałacu, a raczej małym zamku bowiem grafowie Middenheim nigdy nie rozumieli potrzeby piękna oraz estetyki, chodziły plotki jakoby zła do granic możliwości Katerina słała pełne gniewu listy do swojego brata. Co najśmieszniejsze, kandydaci ściągnęli ze wszystkich stron Imperium.

Jednak gdzie była w tym rola Edgara? Dzielny rycerze musiał nie raz i nie dwa znosić humory młodej grafini, częściej jednak dostarczała jemu i braci rycerskiej niesamowitego ubawu, z powodu wybuchowego temperamentu. Co starsi, pamiętający zamordowanego grafa Borysa, kiwali głową z uznaniem, bowiem widzieli w grafini odbicie charakteru ojca.
Któregoś wiosennego dnia, gdy Edgar wracał z patrolu konnego po okalających Middenheim wioskach, konkretniej Untergardu, tuż po przekroczeniu bram potężnego miasta na spotkanie jego patrolu wyjechał dowódca straży miejskiej. Mężczyzna w średnim wieku, o brązowych włosach, które ząb czasu przetkał siwizną. Pomimo swojego niskiego wzrostu, nadrabiał do muskulaturą ramion oraz twardym spojrzeniem. Fredrich Kuhnhofen był cichą legendą Middenheim, owianą tajemnicą związaną z postacią Szarej Eminencji, której spisek paraliżował miasto od wielu lat. Jak mawiano, w czasie tamtych wydarzeń Fredrich był zaledwie 19 lub 20 letnim młodzikiem, który wstąpił do garnizonu miejskiego jako syn kuszmistrza. A i umiejętności szycia z tej niepozornej, acz śmiertelnej broni był wizytówką kapitana Kuhnhofena.
Zatrzymał konny pochód rycerzy wchodząc niemal pod kopyta koni. Kompan Edgara miał go już zrugać i zwymyślać od najgorszych, ale widząc mundur oraz osobę kapitana straży miejskiej. Powstrzymał się w ostatniej chwili i pochylił w siodle.
- Witam Cię, kapitanie. Cóż jest tak ważnego, iż pakujesz się pod kopyta naszych koni? - pytanie przeszyte było nutą nonszalancji i lekkiej kpiny. Byli elitą. Mieli o sobie wysokie, ale zasłużone mniemanie.
Fredrich tylko cmoknął, pociągnął nosem i pokręcił głową na znak dezaprobaty odnośnie buty niektórych ludzi.
- Nie do pana, mości rycerzu, tylko do waszego równie pancernego towarzysza. Pan Edgar von Duneberg? - podszedł bliżej by przyjrzeć się wojownikowi. O dziwo nie spłoszył koni, klacz Edgara pogładził nawet po pysku, na co koń zareagował przymilnych wypuszczeniem pary z nozdrzy.
- Dostałem wiadomość od Mistrza Zakonu Rycerzy Panter. Prosi, abyś stawił się w kwaterze Panter. Jak najszybciej. W sumie to nawet i teraz.. galopem! - rzucił strażnik i klepnął konia w zad. Zwierze zareagowało wierzgnięciem i wyrwaniem do przodu.

Jeździectwo(Zręczność) 37/25! Test zdany!


Udało mu się opanować konia i skierować pędzące zwierze wprost do siedziby swojego zakonu.
W zbroi, podzwaniając pasem za który zatknięty był miecz, stawił się przed masywnymi drzwiami komnaty Mistrza Zakonu zwanego potocznie Ojcem Panter.
Załomotał w nie dwa razy. Solidne deski przepuściły lekko stłumione ale wyraźne dla uszu szlachetnie urodzonego "Wejść!"
Zaraz po zamknięciu drzwi i przybraniu postawy na baczność, Edgar dostrzegł, że siwy ale jakże sprawny Mistrz Zakonu nie jest sam. Oprócz niego, w skromnie urządzonej komnacie były dwie postaci. Jedna z nich wzbudziła automatyczny lęk powodowany bogobojnością, bowiem mężczyzną w szatach kapłańskich okazał się sam Al-Ulryk. W momencie wejścia Edgara, rozmawiał z innym mężczyzną ubranym w uniform wskazujący na inny zakon rycerski. Choć określenie członka Reiksguard mianem rycerza zakonnego było sporym uchybieniem dla niego czy innych znamienitych organizacji wojskowych.
Ojciec Panter wstał z solidnego krzesła obitego granatowym aksamitem i przemówił głębokim, acz zmęczonym głosem.
- Edgar von Duneberg. Kawaler i Rycerz Panter, o którego przybycie prosiłeś Świątobliwy.

Ragnwald Indridsson

Przejazd przez tą część lasu nie należał do bezpiecznych. Wiedziała to służba panny Andrei Drescher, która wraz z córką udawały się do majątku przyszłego narzeczonego młodej panny. Christine Drescher okropnie nudziła się podróżą. Droga poprzez trakty spowite gęstymi koronami drzew, w dodatku bez atrakcji, nie licząc ordynarnych komentarzy służby czy wyboistej drogi, była urzeczywistnionym koszmarem 17 letniej szlachcianki. Andrea Dresher, jako starsza siostra i opiekunka młódki, miała za zadanie wybadać grunt pod możliwy ożenek. Drescherowie mieli związać się z rodziną Beckermannów. Dwie, potężne kupieckie rodziny, które żyły na dwóch krańcach prowincji. Z Wolfenburga do Ferlangen była długa droga. Długa i niebezpieczna, choć specjalnie zatrudniony przepatrywacz - dla Christine śmierdzący tanim piwem oraz trawą mężczyzna w skórzanym kaftanie i krótkich włosach, całkowicie nieatrakcyjny oraz obleśny - zapewnił ich, że obrana droga jest najbezpieczniejsza. Musiał znać się na swoim fachu, bowiem miejscowe trakty nosiły jego marne jestestwo już dziesiąty rok, bez poważnego uszczerbku na zdrowiu.
Mało kto wiedział, że jedyną rzeczą jakiej obawiał się Albrecht, bowiem nieznani rodzice nie pozostawili mu zaszczytu posiadania nazwiska, był słynny Niedźwiedź z Ferlangen. Rozbójnik, którego sława krążyła w tą i drugą stronę, odbijając echa po kupieckich domach oraz szlacheckich dworach. Dla przeciętnego obywatela był mitem, barwną postacią stworzoną przez pijanego trubadura. Kto przy zdrowych zmysłach wierzył, że po lasach i traktach grasuje mężczyzna, który wzrostem i posturą przypomina niedźwiedzia, posiadając przy tym romantyczny etos i maniery, w dodatku będąc nad wyraz zwinny i sprytny by skutecznie umykać wymiarowi sprawiedliwości? Plotki głosiły, że Niedźwiedź podbijał swój fantazyjny wams listami gończymi, które znajdował przy zgładzonych z jego ręki łowcach nagród.
I gdzieś, gdzieś w głębi duszy, młodziutka Christine marzyła, aby ten dziki i tajemniczy mężczyzna porwał ją z okowów marnego losu. Losu, jaki zgotował jej ojciec i głowa rodziny Beckermann. A trzeba zaznaczyć, że narzeczony był nie dość, że o 15 lat starszy, to jego uroda pozostawiała wiele do życzenia. Jąkał się i strasznie peszył przy młodziutkiej Drescher. Zwykł uciekać po kilku chwilach do komnat, zasłaniając mokrą plamę na swoim kroczu. Christine wolała nie myśleć co robił jej domniemany narzeczony.

W chwili gdy Albrecht prowadził kolumnę złożoną z pięknej karocy oraz wozu pełnego bagaży, tajemnicza postać pozostająca w gęstych krzakach rosnących przy drodze, przecięła zamaskowany sznur, który zwolnił misternie tworzony mechanizm. Opiewał on na wygiętą w łuk gałąź, na której końcu znajdowała się pułapka stworzona z ostrokrzewiu. Sama roślina nie była ogromnym zagrożeniem, jednak rozpędzona pod wpływem wygięcia, mogła zadać nieświadomemu niczego człowiekowi niesamowite obrażenia.
I tak też stało się w jednej chwili. Koń na którym siedział przepratrywacz został uderzony wymyślną ale jakże prostą pułapką, która w jednej chwili poważnie zranił bok wierzchowca, samemu Albrechtowi czyniąc poważną ranę na nodze. Koń zachwiał się, zatańczył na tylnych kopytach i zrzucił jeźdźca w akompaniamencie kwiku, wrzasku ciżby oraz hałasu zatrzymywanej kawalkady.

Czekali w napięciu. Nasłuchiwali. Wydawało się, że tętent kopyt dobiegał z lewej strony, jakby ktoś miał wyjeżdżać z tej strony puszczy. Woźnica wstał z swojego miejsca i podniósł do góry masywny garłacz - w lufie znajdowały się kulki oraz gwoździe. Amunicja idealna na większą grupę, a takowej się spodziewali.
Nie większe było zaskoczenie, gdy jeździec wypadł z prawej strony, roztrącając dwójkę parobków z łukiem oraz mieczem, przykazując im pocałować Matkę Rhyie. Spokój leśnego ptactwa, już i tak zmącony kwikiem rannego konia, ostatecznie zniszczył potężny wystrzał z broni palnej.
Woźnica mógł się zarzekać, że jego broń nie wypaliła w magiczny sposób, mimo huku jaki generował proch strzelniczy. Gdy miał się obrócić w prawo, w jego głowie zapanował niesamowity mętlik, a on sam znacząc znoszoną koszulę życiodajną czerwienią, zwalił się na ziemię pomiędzy dwa konie zaprzęgnięte do wozu.

Tajemniczy jeździec wyszarpnął z pochwy miecz i szybkim zamachem, który wylądował na głowie kolejnego pachołka, posłał pierwszy krąg obrony w odmęty. Nim zniknął w gęstwinie, wystrzelono za nim kilka strzał i dwa bełty. Żaden jednak nie trafił.
Zaniepokojona Andrea otworzyła drzwiczki karocy i rozejrzała się po okolicy, lustrując zastaną rzeczywistość. Miała szczęście, że zrobiła to z przeciwnej strony, bowiem jej wątłą, szlachecką psychikę zaatakowałby widok martwego woźnicy, rannego Albrechta oraz pachołka, któremu obcięto niemal połowę czaszki.
Jeden z służących, młody Gismar ubrany w liberię rodu Drescher podbiegł do drzwi. Złapał je mocno i próbował zamknąć jednocześnie krzycząc do swojej pani.
- Moja Pani, proszę pozostać w środku. Grozi wam niebezpieczeństwo.
Udało mu się niemal wepchnąć szlachciankę do środka, zatrzaskując drzwiczki. W następnej sekundzie odskoczył na bok, by zostać trafionym kolejną kulką z pistoletu.
Obrońcy stłoczyli się w krąg, jednak tajemniczy rozbójnik umykał zarówno strzałom jak i broni konwencjonalnej. Z piętnastki obstawy, krąg utworzyło sześciu chłopa. Zbili się, otaczając powóz swojej pani. Miecze, chociaż częściej były to włócznie, kusze czy topory, ustanowiły zaporę.
Krąg, który został ponownie rozerwany. Koń, który nosił wysokiego mężczyznę o fantazyjnych szatach, wbił się kopytami w pachołków Andrei. Jeden z nich nie miał najmniejszych szans, gdyż został zderzony z rozpędzoną siłą konia. Impet zwierzęcia wrzucił nieszczęśnika na koło wozu, które zabarwiło się na szkarłat od rozbitej potylicy dzielnego służącego.
W kolejnych sekundach Niedźwiedź z Ferlangen, bo nie było możliwości, aby pomylić go z kimś innym zeskoczył z konia i runął na przeciwników z rapierem w dłoni. Pierwszego z nich ciał w udo, sprawiając, że przeciwnik upadł na kolano. W mig został wykorzystany jako tarcza przed dwoma bełtami wystrzelonymi przez jego kompanów. Odrzucił ścierwo w stronę adwersarzy, zmuszając ich do rozproszenia się. Doskoczył do jednego z kuszników, by rozpruć jego brzuch. Kolejny z nich zdążył wymruczeć "Sigmarze, chroń.." i padł do sztychu broni.
Wszystkiemu przyglądała się Christine, która z niezdrową fascynacją podziwiała obiekt swoich fantazji. Możliwe, że i tych seksualnych. I nim doszła do sceny, w której zwalisty rozbójnik dobiera się do jej sukni, wszystko się skończyło. Ostatni trup wypełnił dywan, jaki powstał przed karetą.

Niezwykle zadowolony z swoich poczynań, Ragnwald doskoczył do drzwi i niemal wyrwał je z zawiasów. Jak zwykle nie docenił swojej siły, co poskutkowało zniszczeniem całkiem pięknej sztuki rzemieślniczej. Jednak środek krył prawdziwą perłę.
- Łaskawe panie raczą wyskoczyć z środka. Pуки вверх jak mawiają kilsevczycy. To jest napad i bla bla bla - onomatopeja została ubarwiona grymasem pantomimy. W prawej dłoni rozbójnika znajdował się pistolet. Teraz wycelowany w zakładniczki.
- Proszę oddać kosztowności, klejnoty i inne precjoza. Przejmuje je w poczet.. moich potrzeb! Dzielna była obstawa, naliczyłem jej z piętnastu chłopa ale do wali stanęło zaledwie dziewiątka. Gdzie są pozostali wojacy?
Andrea zapowietrzyła się. Bardziej niż zszokowana sytuacją, była oburzona tym, iż część wynajętych ochroniarzy zwyczajnie uciekła na widok tych wydarzeń. Gdy miała wyskoczyć z środka, by dać upust swojej złości i wyrzucić stek obelg w kierunku rozbójnika i zbiegłych ochroniarzy, przerwał jej szczęk.
Charakterystyczny szczęk broni.

Ragnwald obrócił się z teatralną nonszalancją by stanąć naprzeciw świetnie uzbrojonej i opancerzonej grupie sześciu mężczyzn. Każdy z nich nosił znak przynależności do organizacji strażników dróg. Miał ogromnego pecha, bowiem mógł rozpoznać oddział a odległego Wolfenburga. Biało-czarne kokardy i herby na napierśnikach nie pozostawiały złudzeń. Dziwna przemiana, bowiem na pierwszym rozpoznaniu wydawali się zwykłymi ochroniarzami: przeciętnie ubrani, odziani w nabijane ćwiekami kaftany, choć z reguły mieli na sobie tylko ubrania. Kilka kusz, miecze i jakiś buzdygan. Normalni, o mordach przeciętnych płatnych mordolejów lub jak ochroniarzy złotej korony. Teraz mierzyli do niego z kusz samopowtarzalnych, a środkowy napastnik, którego twarz zdradzała rysy szlacheckiego pochodzenia celował z garłacza.
- Wreszcie możemy Cię poznać, Niedźwiedziu z Ferlangen. Chociaż lepiej mówić Twoim pełnym mianem Ragnwaldzie Indridssonie.
Nim zdążył wcielić w życie plan chytrego przeskoczenia przez wnętrze karocy i pierzchnięcia w las na grzbiecie konia, do Ragnwalda dopadło dwóch mężczyzn. Jeden zdzielił go kolbą kuszy,


Wytrzymałość 40/22! Test zdany!


Jednak ten cios tylko go zamroczył. Był wytrzymały, był Niedźwiedziem. Odtrącił jednego z zbrojnych, drugiemu wypłacając Barbarę w nos. Uderzony zatoczył się klnąc pod nosem o rodowodzie matki Ragnwalda.
I chyba zgranie oraz wyszkolenie, które zdradzało, iż zbrojni są kimś więcej niż zwykłymi strażnikami, sprawiły, że upadając do tyłu mężczyzna pociągnął za sobą damy, co dało dowódcy czysty strzał.
- Nie dałeś nam wyboru.
Huk i wystrzał. Dziesiątki opiłków i małych kuleczek wbił się w ciało rozbójnika, zdając mu masę płytkich ran. Znamienne było to, iż siłą wystrzału rzuciła mężczyzną w tył, powodując utratę przytomności. Tylko w takich sposób mogli zabrać nieposkromionego Niedźwiedzia z Ferlangen do miejsca docelowego. Rannego, ale wciąż żywego.




(resztę dopiszę w kolejny poście)
 

Ostatnio edytowane przez Gveir : 01-03-2016 o 21:56.
Gveir jest offline  
Stary 01-03-2016, 23:37   #2
Banned
 
Reputacja: 1 Gveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumny
Eleishar

Wspomnienia ostatnich dni przeskakiwały mu przed oczami zupełnie tak, jak mijał kolejne drzewa. Co jakiś czas oglądał się za siebie, by upewnić się, że zjawa goniąca go jest jak najprawdziwsza.
Nie mógł jej dostrzec, była bezgłośna, a mimo tego zaklinał się na bogów, iż czuje jej obecność. Właściwie zjawa była istotą o ludzkich kształtach. Wysoką, szczupłą. Tyle zdążył zapamiętać, zanim rozpoczął się ten pościg.
Nierówny pościg, bowiem w zajeździe z którego przyszło mu uciekać zostawił swój wierny nadziak, którym rozbijał łby krnąbrnym kmiotkom. Majcher również został gdzieś w pokoju, albo w izbie.. rzucony niedbale, byle jak. Możliwe, że kroił nim kawałek jakiegoś pieczystego. Nie brzydził go fakt używania noża do podrzynania gardeł swoim ofiarom oraz do krojenia mięsa czy innych dobroci.

Teraz nie miał czasu długo się zastanawiać. Pamiętał, że wypił sporo, jego kompania hałasowała na dole. Wypijała zapasy trunków tego łysawego oberżysty, wyżerała zgromadzone jedzenie i terroryzowała obsługę. Po molestowaniu córki oberżysty zabrali się za obłapianie lokalnych dziwek, którym podobało się takie towarzystwo. On poszedł na górę z najlepszą z nich. Był hersztem tej bandy.
Bandy, która skończyła z strzałami w gardłach, poprzebijana sztychem broni.

Nie miał przewagi.
Biegł ubrany w to co złapał. Koszulę, spodnie i buty. Było coraz ciemniej, a on biegł na łeb na szyje.
W ustach memłał modlitwy do bogów. W trakcie wypowiadania litanii do Złotego Tronu Sigmara, strzała wystrzelona z łuku ugodziła go w łydkę prawej nogi. Grot przeszedł na wylot, powodując okropny ból. Mężczyzna stracił równowagę, przestąpił na zranioną kończynę co wywołało tylko większe salwy cierpienia, po czym upadł. Przekoziołkował kilka metrów wśród ściółki leśnej.
Ten szaleńczy kołowrotek zakończył się lądowaniem na twarzy.
Gunther Otzlowe leżał przez kolejne dwa uderzenia serca

Spróbował się podnieść, ale ból utrudniał mu tylko zadanie. Z rany sączyła się krew, która swoim barwnikiem zaanektowała sporą część prawej nogawki Guhtera. Zaczął się czołgać. Panicznie czołgać.
Nie był tak przestraszony od dawna. Nie była pewien, czy spotkanie z zwierzoludźmi Chaosu, które przeżył za swojej krótkiej służby w regimencie Wissenlandu napełniło go takim strachem jak ta sytuacja.
Był pewien, że tylko człowiek jest zdolny do takich okrucieństw. Do sadystycznego pastwienia się nad tropioną zwierzyną. Stał się ofiarą łowcy głów. Dobrego łowcy głów.

Złapał się za solidny pień drzewa i zaczął podciągać. Nie było to łatwe, ale z dużą wolą przetrwania i wysiłkiem udawało się mu podnosić coraz wyżej.
Do momentu w którym poczuł czyjąś obecność za sobą, a chłodny smak stali zatańczył w nerwach banity i mordercy. Stracił podparcie, gdy prawa dłoń odleciała z furkotem, znacząc teren krwią. Ileż jej przelał w życiu? Sigmarze, dopomóż.. chociaż winien modlić się do Morra. Czuł oddech śmierci.
Opadł na plecy, by móc widzieć swojego oprawcę. Nie przewidział się - wysoka i szczupła postać. W dodatku miała chustę na twarzy. Ubrana w ciemne kolory. Cicha niczym kot. Świdrująca swoimi jasnymi tęczówkami.

Gunther oparł się o drzewo. Czuł, że to jego koniec.
- Tak łatwo nie zjedziesz z tego Świata. Mógłbym wsadzić Ci kolejną strzałę prosto w serce lub czoło, ale wystarczy mi fakt, że zmarnowałem jedną na takie ścierwo jak Ty - niemal wysyczał nieznajomy. Jego akcent był śpiewny, spójny. Brzmiał jak dobrze zgrana melodia. Było w tym coś.. nieludzkiego.
- Guntherze Otzlowe. Zostałeś oskarżony od przeszło tuzin morderstw, liczne napady i grabieże na pobliskich wioskach. Porwałeś, zgwałciłeś i zamordowałeś córkę sołtysa Pforzen.
Szybki ruch nogą. Głowa mordercy odskoczyła w bok pod wpływem kopnięcia nogą.
- Za-zabij. Byle szybko.. - wycharczał plując krwią. Skraj Krainy Zmarłych był tuż tuż. Nie łudził się, że czego go kara za to co zrobił. Dopiero na końcu swojego jestestwa okazał skruchę.
Postać schowała miecz do pochwy i opuściła chustę oraz kaptur. Tak, teraz mógł do dostrzec. Elf. To elf tropił go, gonił i znęcał się nad nim. Tyle mówiło się o dobrym charakterze tych istot.
- Nie zabiję Cię od razu. Chwile pocierpisz.

Głośny krzyk, pełen strachu i bezsilności rozdarł okoliczny las.
*

Kierował konia do Wittenhasuen. To właśnie tam miał odebrać sowitą nagrodę za głowę herszta bandy. Dla pewności zabrał większy worek, w którym zdołał upchać czerepy pozostałych członków bandy. Chciał mieć dowód swojej pracy.
Pracy, którą lubił. Pieniądze z zleceń były tylko środkiem finansowania jego osobistej pasji - ścigania przestępców. Pewnego razu, pijany w sztok mężczyzna powiedział elfowi, iż ten zwyczajnie wyrywa chwasty. Takie złe nasiona na tym Świecie. Robi to z poczucia obowiązku i misji. Tak własnie było.

Wraz z pojawieniem pierwszym promieni Słońca, do małego miasteczka Wittenhausen zawitał wysoki przybysz. Już nie maskował się. Jechał z odkrytą twarzą, wlepiając twarz w ozdrowieńcze promienie gwiazdy. Przyroda budziła się do życia, zaczynało być ciepło. Mroźne miesiące były przeszłością.
Najwyraźniej ktoś poinformował tutejsza władzę, bowiem przed najsolidniejszym domostwem stał tęgi mężczyzna o szerokich barach i łapach niczym bochny chlebów.
Przyglądał się przybyszowi oraz pakunkowi przytroczonemu do juków.
Elf zeskoczył z siodła. Dobył worek i rzucił go pod nogi mężczyźnie. Materiał puścił, uwalniając siedem głów mężczyzn. Wśród nich ta jedna, najważniejsza.
Sołtys schylił się i chwycił odrąbaną część ciała oprawcy okolicznych terenów.
- Już Ci nie tak śmieszno, co skurwisynu? - mruknął pod adresem odciętej głowy.
Ktoś wręczył elfowi pękatą sakiewkę, po czym szybko się oddalił.
- Dziękuje elfie. Nawet nie wiesz ile czasu żyliśmy z tymi skurwysynami za pasem..
Łowca nagród skinął głową i lekko się uśmiechnął. Ponownie wskoczył na siodło. Pogładził swojego wierzchowca po grzbiecie i rzucił jedną, jedyną odpowiedź jaka padła z jego ust.
- Wystarczająco długo.

Nim zdążył wyjechać z miasteczka, po jego lewej jak i prawej stronie pojawili się dawaj jeźdźcy.
- Wreszcie możemy ujrzeć chodzącą legendę Wissenlandu, Stirlandu i części Reiklandu. Elf, który dla własnej satysfakcji ściga największe szumowiny w Imperium
Nim dotarło do niego kim są, spod długich płaszczy podróżnych błysnęły mu mundury Reiksguard. O Gwardii Reiklandu słyszał co niego, jednak nigdy nie miał okazji spotkać tych ludzi. Tym bardziej człowieka, który twarzą pasował bardziej do dworskich przestrzeni. Łagodne rysy twarzy, opanowany wzrok i okrągłe zakończenie brody dodawały zaufania temu człowiekowi.
- Pozwoli pan, że potowarzyszymy mu do Pfeildorfu.


Algrim Alriksson

Odzyskując honor, którego tak bardzo szukał w chwalebnej śmierci, pozostał przez pewien czas w rodzinnych stronach. Nie był to długi okres, bowiem zatęsknił za życiem wędrownym. Przez wiele lat tułał się po Imperium, zawitał do Księstw Granicznych, odwiedził nawet i Kislev - wszystko to w poszukiwaniu chwały. Na próżno. Z każdym przeciwnikiem, z każdą raną, która zdobiona była tatuażem, Algrim stawał się potężniejszym wojownikiem.

Stopy oraz coraz to kolejne przygody zawiodły krasnoluda aż do Talabheim. Był to przystanek przejściowy, bowiem celem podróży były Góry Środkowe. To tam odnalazł pracę godną jego zawodu: zgodził się pomóc górnikom z Hochlandu wyplenić gobliny z opuszczonych szybów kopalnianych. Małe ścierwa nie stanowiły żadnego wyzwania dla Algrima, ale w cichości serca liczył na prawdziwą magna bestie. Coś, co ukatrupienie przyniesie mu należyty respekt oraz profity.

Jednak był to plan. Plan, na który musiał poczekać jeszcze cztery dni. Dni, w trakcie których korzystał z odzyskanej wolności oraz honoru. Dni gdy przepijał bez problemu słabe głowy człeczyn. W których siłował się z okolicznymi rzezimieszkami oraz mordolejami. Zdarzały się burdy, jednak Algrim nauczył się udawać najebanego w sztok, aby straż miejska zaalarmowana kolejną burdą pominęła zachlanego krasnala. Kto chciałby dźwigać takiego klocka? Nikt!

Krasnolud pił już dziesiąte z rzędu piwo. Jedynie pęcherz musiał być opróżniany do czasu do czasu, co było rzeczną naturalną. Poza tym nie odczuwał żadnych skutków upicia. Piwo warzone przez ludzi było o wiele słabsze - nie tylko w mocy, ale i smaku. Cóż począć, gdy czasy obfitowały w zakażone ujścia wody, a źródlana woda, którą mógł pić w twierdzy była tylko pysznym wspomnieniem?
Pił więc. Pił w towarzystwie ciekawego jegomościa.
Prawdziwy wilk morski, który zrzeszał w okół siebie kilku ludzi. Twarz, która naznaczona była bliznami po bliskim spotkaniu z szponami. To harpie, tłumaczył gawiedzi. Pół babiszony, pół ptaki. Podwójnie wkurwiające bo ptaszysko sra gdzie popadnie, a baba nigdy nie zamyka gęby.
Ława wybuchła śmiechem.
Co jak co, ale Algrim zaczynał wierzyć gościowi. Zwłaszcza, że wypowiadał się używając fachowej terminologii. Widać, że służył na okręcie, a jego osiwiałe włosy oraz kolejne blizny tylko uwiarygodniały opowieść.
Gdy opowiadał o tym, jak bosman dostał sraczki po numerze jaki wycieli mu z chłopakami, pęcherz Algrima odezwał się z sygnałem opróżnienia.
- Idę się wylać chłopaki, pilnujcie mi miejscówki i kufla - rzucił do zebranych.
Główny orator kiwnął tyko głową na słowa brodatego kumpla i począł dalej opowiadać.
- Więc mówię do Heinza "Idź odpierdol coś, co wkurwi bosmana i zajmie go na chwilę. Wróci wkurwiony jak jeż, by zjeść swoje ulubione przekąski. Ale się chłop zdziwi..

Dalszej opowieści nie słyszał, bo był już poza budynkiem. Szybki szczoch i powrót do kolegów.
"I teraz wyobraźcie sobie sytuacje: on wybiega z kajuty, bo zorientował się, że ktoś grzebał w jego daktylach. Wkurwiony krzyczy do wszystkich KTÓRY CHUJ GRZEBAŁ W MOICH RZECZACH?! I cisza. My próbujemy nie wybuchnąć śmiechem. NO, KURWA?! krzyczy dalej. Nagle coś zaczęło bulgotać. Ten odwraca się i strzela w łeb najbliższego marynarza CO CI KURWA MÓWIŁEM? WYRAŹNE SŁOWA, NIE MRUCZ POD NOSEM! Na co ten chłopaczek - ale panie bosmanie, ja nic nie mówiłem. I znowu bulgot, ale taki wyraźniejszy. Po nim kolejny i kolejny. Bosman łapie się za brzuch i pędzi przed siebie, trzymając się za portki, byle nie nasrać w nie. Słyszeliśmy tylko jak kurwił na wszystko i wszystkich srając za burtę"
Kolejna salwa śmiechu. Algrim łapie za kufel i wypija spory łyk. Piwo posmakowało mu w dziwny sposób. Może to dziesiąte z rzędu otępiło jego wyczulone kubki smakowe, a może był tylko źle nastawiony do trunków ludzi.
Zerwał się nagle, chwytając kufel do toastu.
- Wypijmy! Wypijmy za odwaa.. - nigdy jednak nie dokończył swojego toastu. Kufel wyleciał z jego bezwładnych rąk, rozbijając się na klepisku lokalu. On sam poczuł jak jego powieki stają się coraz cięższe, a on sam osuwa się w krainę snów. Ostatnie co usłyszał by potężny łoskot zwalanego ciała i donośny ryk śmiechu kompanów.
*

Bujało. Nie tylko w głowie, ale również w każdym kierunku Świata. Niebo przesuwało się powoli, znaczone małymi chmurami. Wiosna była w pełni. Czuł to całym sobą.
Zajęło mu trochę czasu, zanim wygramolił się z wozu. Leżał w środku, na stercie miękkiego siana, obok kilku juków.
Na zydlu siedział nie kto inny, jak sam Wilk Morski nocy poprzedniej. Popalał właśnie fajkę i kierował wozem zaprzęgniętym w silnego konia pociągowego.
- Wreszcie się obudziłeś Algrimie Alrikssonie. Witaj wśród żywych.
Krasnolud był wściekły, ale coś odbierało mu ochotę oraz siłę by wymierzyć sprawiedliwość. Jedyne co zrobił, to oparł się o ścianę wozu i złapał za obolały łeb.
- Ile.. co..
- Jak na krasnoluda wypiłeś mało, spokojnie byś nas przepił. Musiałem użyć pewnego środka. To niegroźny wyciąg z pokrzywy stirlandzkiej. Powoduje twardy sen, a jego długość jest zależna od dawki. Naturalnie, Twoja masa uwzględniała dosyć sporą ilość specyfiku. Twoje rzeczy są na wozie, w jukach jest bukłak wina. Bez wstawek.
Brodacz dorwał się do przysłowiowego klina i długo go sączył. Kilka kropek czerwonej cieczy spłynęło po rdzawych włosach krasnoluda. Zadowolony, beknął głośno i odłożył pojemnik na miejsce.
- No dobra człeczyno, teraz powiesz mi dlaczego miałbym Cię nie zajebać. Masz mało czasu.
Pyknął z fajki. Dym uformował małe kółeczka uchodzące w powietrze.
- Może dlatego, że mam dla Ciebie propozycję pracy tak intratnej, po której zakończeniu zyskasz chwałę godną Gotreka. Nie mówiąc o pokaźnej sumie. Kto wie, może otworzysz własny warsztat kowalski lub browar?
Nie kłamał. Był szczerze przekonany o tym, że jeśli Sigmar pozwoli im przeżyć, będą wychwalani przez następne dziesiątki lat.
 

Ostatnio edytowane przez Gveir : 02-03-2016 o 01:06.
Gveir jest offline  
Stary 02-03-2016, 00:17   #3
 
Stalowy's Avatar
 
Reputacja: 1 Stalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputację
Będąc bardzo prostym krasnoludem Algrim rozważał życie w prostych kategoriach. Chwały, przygody i zarobku. I szczerze mówiąc propozycja pracy brzmiała interesująco. Chwała, zarobek. Tylko metody rekrutacyjne mu się bardzo nie podobały.

Algrim Alriksonn był zwalistym krasnoludem. Lata wojowania, obżerania się i chlania zrobiły swoje nabijając coraz bardziej posturę byłego Zabójcy. Teraz mógł już sobie odpuścić polowanie na godnego przeciwnika, ale tak naprawdę... tak naprawdę nie mógł odzwyczaić się od życia przepełnionego polowaniem na bestie.

- Wyjaśnijmy coś sobie, umgi. - warknął głośno Alrik - Po pierwsze, obraziłeś mnie skoro mając uczciwą propozycję postanowiłeś mnie faszerować trucizną, zamiast po prostu mi to zaproponować. Po drugie, obraziłeś mnie dolewając tego swojego ścierwa do piwa, które chujowe było to jednak było piwem. Po trzecie, podpadłeś mi, bo miałem już nakręconą robotę i wisisz mojemu toporowi i mnie kilkadziesiąt żywotów pierdolonych grobi.

Krasnolud wziął jeszcze raz bukłak z winem i wydoił go do końca. Zrobiło się trochę znośniej, co nie zmieniało pewnego zasadniczego faktu. Cisnął bukłak z powrotem na miejsce sprawdził swoje rzeczy po czym podsunął się do kozła na którym siedział domniemany Wilk Morski.

- I po czwarte... DAŁEŚ MI NA JEBANEGO KLINA JEBANE WINO! CHCESZ W ZĘBY, CHCESZ KURWA?! - Alrik zerwał się z miejsca, aż zatrzęsło wozem i chwycił człowieka za ubranie, szarpiąc go niemiłosiernie - GADAJ KURWA CO TO ZA ROBOTA, ALBO KONIOWI ŁEB URWĘ I W DUPAL CI WPAKUJĘ!
 
Stalowy jest offline  
Stary 02-03-2016, 01:20   #4
 
Hakon's Avatar
 
Reputacja: 1 Hakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputację
Kiedy Ojciec Panter wstał Edgar stuknął obcasami ponownie i schylił głowę na znak szacunku.
Zastanawiał się czemu taka persona jak świętobliwy Al-Urlic i jegomość z Reiksguardu mogą od niego chcieć. Zaskoczony był takim doborem ludzi w komnacie Ojca. Coś musiało się wydarzyć. Takiego grona nie widział już od dawna chyba, że na nabożeństwach w świątyni Ulryca. Takie zainteresowanie swoją osobą dwa razy doświadczył. Raz na audiencji u nie żyjącego już Grafa po bitwie, w której okrył się chwałą. A drugi raz przy jego święcie, czyli składaniu przysięgi Rycerzy Panter. Teraz był trzeci raz kiedy się nim interesowano i to po niczym ważnym. Był tylko na patrolu z resztą oddziału. Raport? Przecież był dowódca. O co tu chodziło?
Kiedy został przedstawiony schylił się w pas.

- Do usług waszej Świętobliwości. – Nie podnosił głowy i czekał na rozwój wypadków.
 
Hakon jest offline  
Stary 02-03-2016, 13:06   #5
 
Szkuner's Avatar
 
Reputacja: 1 Szkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputację
Ciało płonęło dziesiątkami małych ogniw, które żarząc się sprawiały ranionemu nieprzyjemny dyskomfort. W tym spokojnym miejscu próbował obejrzeć swój tors - ale zaraz! Gdzie on jest!

No tak, to ten rodzaj spańska gdzie mógł być, robić i wyhędożyć wszystko co żywnie mu się spodobało. Tym razem jednak miał niewielki wpływ na otoczenie, które jakby żywo wyciągnięte z rzeczywistości przybrało czarno-biały odcień. Obraz zatrzymał się na tej młódce, co spoglądała na niego z dziką ekstazą w oczętach i niesfornym grymasem fascynacji. No no, niebrzydka panienka. Jak to mądrzejsi mawiają - oczy zwierciadłem duszy. Dawno nie spotkał kobitki, która w taki sposób płonęła swoim dzikim temperamentem, ukrytym pod przymusową maską nudnego żywota dworskiej damy. Normalnie powiedziałbym, ściągnięta prosto z Norski!

Niech no się zbudzę.
Chciał podrapać się w tyłek, lecz dłoń nie sięgnęła nieistniejącego celu i senna postać Ragnwalda obróciła się do góry siedziskiem. Ułamkiem sekundy widział tylko tę cholerną zgraję gołodupców, lecz świadomość rozpłynęła się gdzieś w odmęty magicznego świata, znajdującego się pod kuratelą Morra.
 

Ostatnio edytowane przez Szkuner : 02-03-2016 o 13:12.
Szkuner jest offline  
Stary 02-03-2016, 16:00   #6
Banned
 
Reputacja: 1 Gveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumny
Szkuner, wrzuć avatar swojej postaci w kartę


Baronia Nordstein, zamek Steinhof

Baron Horst von Steinberg


Baron von Steinberg właśnie jadł kolację w swojej komnacie. Surowo urządzone wnętrze przypominało salę pełna trofeów. Stara zbroja, z czasów rejz na ziemie Marienburga. Kilka pięknych obrazów przedstawiających Middeheim, dzikość Drakwaldu czy perła w jego kolekcji - uczciwie zdobyty obraz namalowany przeszło 80 lat temu, przedstawiający panoramę Marienburga w świetle zachodzącego Słońca. Horst doskonale wiedział ile warte jest owo dzieło sztuki. Jedna ze ścian gościła sporych rozmiarów kominek, nad których wisiała tarcza z herbem rodowym Steibergów. Zaraz za nią zatknięty był miecz tragicznie zmarłego Jorga von Steinberga, a także oręż jego poległych braci. Nad sekretarzykiem wisiał skromny obraz przedstawiający rodzinę von Steinbergów: majestatycznego Jorga, do którego Horst się upodobnił, jego dwóch braci Klausa i Johanna pośród nich stał on - Horst. Na małym krześle siedziała Ilsa von Steinberg, na której ramionach spoczywały dłonie kochającego męża. Na kolanach matki siedziała malutka Agnes, a obok matki stali Matthias i Fredrich.
Pamiątka po czasach gdy rodzina Steinbergów była szczęśliwa.

Sam Horst siedział przy stole, z apetytem wcinając serową polewkę z dodatkiem pajdy dzisiejszego chleba. Co jakiś czas wyglądał przez okno swojej komnaty, które wychodziło na dziedziniec zamku. I w momencie, w którym kończył pyszną polewkę, w drzwi jego komnaty zastukała osoba znajdująca się po drugiej stronie. Zarz potem zostały uchylone i do środka wślizgnął się Hagen, majordomus i zarządca służby zamkowej. Mimo sędziwego wieku, z należytą godnością oraz wprawą zawiadywał sprawami, do których Horst nie miał głowy. To on zajmował się rodzeństwem barona, gdy tego wzywały pilne obowiązki.
Skłonił się lekko i przemówił chropowatym głosem.
- Mości baronie, przybył posłaniec. Wprost z Altdorfu, z listem do rąk własnych Jaśnie Barona.
Baron wstał od stołu i skinął głową. Hagen i Horst rozumieli się bez słów, toteż sługa poprowadził swojego pana do sali, w której von Steinberg zwykł przyjmować gości. Dużo bardziej reprezentatywna niż jego komnaty.

W pomieszczeniu, które świadczyło o świetności rodu Steinbergów, pełnym gobelinów, sztandarów oraz wielkiego obrazu przedstawiającym legendarną scenę, od której powstał sam ród Steinbergów. Praprzodek Horsta obronił swoją tarczą przedstawiciela rodu Todbringerów, samego napastnika traktując ciosem zadanym głową. Goniec, który podziwiał owo dzieło szczerze współczuł napastnikowi, gdyż cios głową, w dodatku zakutą w hełm musiał niemiłosiernie boleć.
Gdy tylko zorientował się w sytuacji, skłonił się jak nakazywała etykieta. Wyprostował się podszedł do barona.
- Jaśnie Wielmożny Panie Baronie von Steinberg, panie na zamku Steinhof. Przybywam z wiadomością z Altdrofu, z samego Pałacu Imperialnego. Treść listu ma być przedstawiona tylko Twoim oczom, Panie. - to powiedziawszy, sięgnął po skórzaną tubę zwisającą zza jego pleców. Odkorkował pojemnik i sprawnym ruchem wyciągnął list opatrzony pieczęcią.
Nie była to byle jaka pieczęć. Należała bowiem do rodu Holswig Schliestein.

Goniec skłonił się i prowadzony przez Hagen wyszedł z komnaty. W pomieszczeniu został tylko baron, którego list zaczął coraz bardziej parzyć w dłonie. Czym prędzej złamał pieczęć, by dobrać się do zawartości tego zwitka.

Jaśnie Wielmożny Baron Horst von Steinberg w Steinhof,


Jaśnie Wielmożny Baronie,
Nie będę rozwodził się nad polityką, bądź sytuacją w naszym kraju, doskonale znasz sytuację, Horście. Jeśli jeszcze nie wiesz, rozkazałem moim ludziom werbowanie śmiałków do specjalnych grup, które mają zapobiec nadchodzącej katastrofie. Moi szpiedzy oraz przyjaciele w Kislevie donoszą o nadchodzących hordach Chaosu w sile tak potężnej, iż nie wyobrażaliśmy sobie takiego zagrożenia. Imperium dźwiga się po skutkach wojny domowej, jesteśmy coraz bliżej przywrócenia stanu sprzed tej tragedii, ale potrzebujemy czasu. Własnie dlatego stworzyłem te drużyny. Jedna z nich, złożona z śmiałków specjalnie selekcjonowanych przeze mnie przybędzie do Ciebie za dwa tygodnie. Poznasz ich po tym, iż wśród nich znajdzie się kawaler Edgar von Duneberg, ubogi szlachetka służący w zakonie Rycerzy Panter. Bogobojny ulrykowiec, co będzie dodatkowym atutem. Ugościsz ich, by następnie stając na czele tej grupy udać się do Salzemund. Skontaktuje się tam z Tobą łącznik, będący pod przykrywką wróżbitki. Na jej hasło "Taki los gotują ci bogowie, dobry człowieku" odpowiesz odzewem "Niechybnie, taki musi być ich osąd".
Twoja grupa, nazwana Alfą, będzie przyjmowała szczegółowe zadania. Nie wiem jakie zdanie otrzymacie, bowiem potrzeby są różne, a najlepiej w nich orientują się moi agenci rozesłani po całym Imperium.
Wiem tylko, że będzie to ciężki czas i trudna misja dla Ciebie. Wiedz, że Cesarz wie o wszystkim i aprobuje moje działania. Był zaskoczony, ale jednocześnie rad z Twojego angażu w sprawę. Todbringerowie pamiętają jaki dług zaciągnęli u von Steinbergów.

Pozdrawiam Cię i niech Ulryk błogosławi Ci w tej misji,


Jego Książęca Mość,
Siegfried von Walfen.



Westchnął. Długo i przeciągle. Miał nadzieje, że ten dzień nie nadejdzie. Dzień wielkiej prośby od księcia von Walfen. Owszem, współpracował z nim, zgodził się na to sam, z własnej woli. Wykonywał pomniejszą, wywiadowczą pracę, czasami zajmując się małymi celami. Nigdy jednak Siegfried, bowiem byli na stopie przyjacielskiej, nie prosił go o taką rzecz.
Nie mógł odmówić. Był w to uwikłany. Był oficerem siatki szpiegowskiej von Walfena.
 
Gveir jest offline  
Stary 02-03-2016, 16:20   #7
 
Eleishar's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputację
-Nie jestem pewien czy panów stać by podróżować pod moją eskortą... - zażartował Yrseldain. Jednakże w tym żarcie kryło się subtelne ostrzeżenie, mimo że było ich dwóch, to on wciąż miał przewagę. Na wypadek gdyby chcieli coś kombinować... Niby jego rozmówca wyglądał poczciwie, ale ilu już poczciwie wyglądających zwyrodnialców wysłał na drugą stronę? Dawno przestał liczyć... - Z drugiej strony, dla stróżów porządku mogę zrobić wyjątek i nie policzyć wam ani grosza, niech stracę. - dokończył i zaśmiał się z własnego żartu.
-Czyżbym coś przeskrobał, że członkowie Reiksguard się mną zainteresowali? - zwrócił się z pytaniem do tego, który wyglądał na wyższego stopniem. W jego głosie nadal przebrzmiewał ten żartobliwy ton, zupełnie nie pasujący do legendy bezwzględnego zabójcy, jaką obrósł. Ale co poradzić... był wyznawcą Tańczącego Boga, wesołość i poczucie humoru były częścią jego natury.
 
__________________
Nieważne kto śmieje się ostatni, grunt żebym był to ja.
Eleishar jest offline  
Stary 02-03-2016, 16:57   #8
 
Asmodian's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputację
Horst skończył czytać list, usiadł przy biurku pogrążony w myślach. Jeszcze raz rozwinął pergamin po czym przysunął stojący na biurku świecznik nieco bliżej, pozwalając by płomienie świec ogarnęły dokładnie cały pergamin. Po krótkiej chwili popioły skończyły w popielniczce zrobionej z czaszki zabitego przez Jorga zwierzoczłeka - pozostałość po mniej cywilizowanych czasach.

Horst przywołał Hagena dzwoneczkiem stojącym na biurku i korzystając z wolnej chwili dokończył posiłek.
- Złe wieści? - Hagen wykazywał jak zwykle przenikliwość godną mistrza szpiegów. Horst jak zwykle niespecjalnie uchwycił moment kiedy Hagen wszedł do jego gabinetu.
- Niekoniecznie. Będziemy mieli gości. Ważni ludzie. Zaufani. Jestem pewien, że będą oryginalni - Horst odsunął pusty talerz i chwycił za pióro, kreśląc szybko bardzo krótką i lakoniczną odpowiedź.
- Kiedy? - Hagen nie należał do specjalnie rozmownych, co było bardzo wielką zaletą. Przynajmniej z punktu widzenia Horsta.
- Najdalej za tydzień czy dwa. To zresztą nie istotne. Wyjadę razem z nimi, również na tydzień lub dwa. Może dłużej. Kiedy przyjadą, mój rynsztunek musi być gotowy. Potrzebuję armigera, więc uprzedź Jurgena. Wezmę również dwóch służących. Korespondencję ślij na adres domu kupieckiego Haggerbecków. Mam tam otwarty kredyt, po za tym może zabawię w Middenheim dzień lub dwa. A może wcale. Twoim zadaniem będzie dopilnowanie, by Matthias pod moją nieobecność nie wywołał otwartej wojny z Bildhoffenami. - Horst uśmiechnął się pod wąsem. Hagen pokiwał głową ze zrozumieniem. Młody Matthias miał specyficzne podejście do kwestii zarządzania i polityki. Póki był młody, większość jego działań nie była specjalnie groźna.
- Wezwiesz go później do mnie. I każ przynieść grzane wino. Noc będzie zimna. - Horst podszedł do okna, patrząc w zadumie na kłębiące się na niebie chmury.
 
Asmodian jest offline  
Stary 02-03-2016, 18:01   #9
Banned
 
Reputacja: 1 Gveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumny
Yrseldain

Oboje zaśmieli się na żart elfa. Ich konie zsynchronizowały tempo podróży i teraz trójka jeźdźców zajmowała sporą szerokość traktu wiodącego do Pfeildorfu.
- Wręcz przeciwnie, Czarny Mieczu Sprawiedliwości - odpowiedział drugi z jeźdźców. On z kolei wyglądał na wojownika, kogoś, kto widział w swoim życiu wiele okropieństw. Jego twarz była surowa, ociosana z kamienia. Coś jednak w jego piwnych oczach zdradzało, że mężczyzna nie zatracił do końca ludzkich uczuć.
- Naszą misją towarzyszenie Ci do Altdorfu. Pewnej potężnej osobie zaimponowały umiejętności oraz legenda elfiego pogromcy kryminalistów.
Drugi pokiwał głową na znak aprobaty.
- Czasy się zmieniają, mości elfie. Nadchodzi zło, którego rozmiaru nie zdajemy sobie nawet sprawy. Być może, będziemy świadkami inwazji większej niż za czasów cesarza Magnusa. Zostałeś wybrany, a nasz mocodawca wyjaśni Ci wszytko gdy dojedziemy do stolicy.
Chwilę milczeli, jadąc jeden przy drugim. W końcu odezwał się ten, który zagaił jako pierwszy.
- Doskonale uzupełni pan drużynę indywidualności. Z resztą, ja i Albert obserwowaliśmy pańskie poczynania od przeszło kilku miesięcy. Co prawda, nasza organizacja nie potrafiła dotrzeć do tylu skorumpowanych ludzi..
- ... bądź było to nam na rękę - wtrącił ponury.
- Mimo tego, wielu z nich zasługiwało na śmierć. Sprawiedliwą śmierć.

Ragnwald

Rozbójnik obudził się. Pierwsze co poczuł, był ból. Ból dochodzący z wielu ran na jego ciele. Dostrzegł, że zarówno koszula, jak i jego wams, zostały z niego zdjęte, a on sam owinięty jest bandażami. Śmierdziały różnymi maściami i ziołami. Część z nich była przesiąknięta bandażami.
Gdy wstał, zorientował się w pewnej sytuacji. Był w środku krytego wozu. Leżał na jego dnie, lecz po podniesieniu się mógł usiąść na małym zydlu. Wzrok momentalnie przyzwyczaił się do panującego mroku. Samej czynności powstawania towarzyszył brzdęk kajdan. Jego ręce, teraz wykręcone za plecy były skute solidnymi kajdanami. Podobnie rzecz miała się z nogami. Wszystko to było obciążone solidnymi kulami z żeliwa. Niezbędne środki bezpieczeństwa przy kontakcie z Niedźwiedziem.
- Obudziłeś się. To dobrze. Wybacz, że musieliśmy Cię tak potraktować. Okazałeś się ciężkim orzechem do zgryzienia.
Postać mężczyzny wyłoniła się zaraz obok niego. Był to ten sam zbrojny, który stał na czele grupy oprawców Ragnwalda.
- W innym przypadku nie poszedłbyś z nami dobrowolnie, a zważywszy na to, iż jesteś ścigany w dwóch prowincjach... podróżowania z swobodnym rozbójnikiem byłoby bardzo problematyczne. Minęliśmy już Wolfenburg, tam zostałeś opatrzony. Zmierzamy do Wurzen, gdzie wsiądziemy na statek do Altdorfu.
Ragnwald zauważył, że w pobliżu znajduje się kolejny zbrojny, który celował do niego z garłacza. Byli przygotowani na wszystko.
- Został pan wybrany, panie Indriadsson. Misja nie będzie łatwa, jednak jeśli się powiedzie...
- Wszystkie winny, banicja i tym podobne, zostaną Ci darowane Niedźwiedziu z Ferlangen. Obrosłeś legendą, kolego. W Ferlangen ciągle jesteś na językach gawiedzi - rzucił ten z garłaczem. Uśmiechnął się nieznacznie do rozbójnika. Ragnwald przyjrzał się mu dokładniej, wytężając swoją pamięć..

Inteligencja 56/15! Test zdany!

I wnet sobie przypomniał. Miał przed sobą dzieciaka, którego pamiętał z lat młodości. Gdy Rangwald służył w strazy miejskiej, ten był jeszcze małym bąkiem, biegającym po ulicach Ferlangen. Syn rzemieślnika. Mały dowcipniś i zadziora, którego Ragnwald uratował z rąk starszych od niego osiłków.
- Kopę lat, Niedźwiedziu.
Dowódca odchrząknął głośno. Tym samym chciał ukrócić łzawe i wzruszające wspominki, kontynuując wywód o przyszłości rozbójnika.
- Tak jak wspomniał mój kolega, możesz odkupić swoje winny. Spowoduje to, że co prawda przeniesiesz się do innych prowincji, ale ani w Ostlandzie, ani w Nordlandzie nie będziesz już przestępcą. Idziesz na taki układ?

Edgar von Duneberg

- Spocznij kawalerze - rzucił dowódca Rycerzy Panter. Dało to przyzwolenie, aby Edgar mógł podnieść głowę i spojrzeć w oczy zebranym.
- Al-Ulryk, jak i ja mamy dla Ciebie pewne zadanie..
- W zasadzie, mój synu, to przybyły do nas gość jest posłańcem tegoż. Sam Altdorf upomniał się o Ciebie, Edgarze - przemówił łagodnym głosem najważniejsza osoba kultu Ulryka. Podszedł do rycerza i położył mu dłoń na ramieniu.
- Twoja służba w szeregach Rycerzy Panter musi zostać... odroczona, a może powinienem powiedzieć skierowana na inne tory. Obecny tutaj kapitan Reinhard Steinhoff wszystko Ci wyjaśni.
Al-Ulryk pobłogosławił gestem rycerza, po czym wyminął go i wyszedł z komnaty.
Jego miejsce, oczywiście przy głosie, zajął wspomniany wcześniej Reinhard. Podszedł do Edgara i uścisnął jego dłoń.
- Miło mi Ciebie poznać. Imperium wzywa najlepszych ludzi do obrony jego granic. Nadciąga zło, które przewyższa to co do tej pory widzieliśmy. Wojna domowa została zażegnana, ale grozi nam inwazja. Twoje umiejętności, a przede wszystkim osobowość, przykuły naszą uwagę. Mój mocodawca zaprasza Cię do Altdorfu, by wtajemniczyć Cię w szczegóły całej operacji. Mogę Ci tylko powiedzieć, że jest to okazja do zdobycia jeszcze większej chwały, umiejętności i wdzięczności.. samego Cesarza.
Na dźwięk tych słów, szczególnie końcówki w której przewinęła się postać Heinricha X, Edgar zesztywniał z wrażenia. Było to coś, czego nie mógł się spodziewać. Nie mógł marzyć o tym w najpiękniejszych snach.
- Twoja służba, szczególnie w czasie wojny domowej, osobista ochrona zmarłego grafa Borysa i obecnemu Cesarzowi nie pozostała bez echa, Edgarze von Duneberg. Będę towarzyszył Ci, aż do Altdorfu.

Algrim Alriksson

Owszem, złapał mężczyznę za fraki i potrząsnął nim mocno. Owszem, zaskoczył tym swojego oprawcę, ale potem poczuł zimną stal na podbródku. Gdy zorientował się, że przy szczęce dostawiona została lufa pistoletu, jego szanse zostały wyrównane.
- Uspokój się Algrimie. To był jedyny sposób na zabranie Ciebie z tego miejsca. Znam wasz upór, tym bardziej honor. Usiądź.
Krasnolud powoli puścił mężczyznę i skorzystał z opcji zajęcia miejsca obok woźnicy.
- Fakt, Twoja praca była godna, ale mam dla Ciebie lepszą. Nadeszły mroczne czasy, a z Północy ciągnie do nas żywy mrok. Coś, czego taki wojownik jak Ty nie zignoruje. Moi przełożeni wybrali Ciebie. Przykułeś ich uwagę walecznością i uporem w szukaniu śmierci. Potrzebujemy kogoś takiego.
Pyknął z fajeczki. Kolejne kółka uniosły się w powietrze. Wnet twarz woźnicy przybrała wyraz znany mu z nocnej popijawy - swojego i równego wilka morskiego, który wypija dużo i jeszcze więcej ma w postaci historyjek.
- Poza tym, mogę Cię zapewnić, że skrzyżujesz swoją broń z godnymi przeciwnikami. Kto wie, może trafi się Wojownik Chaosu albo ogromny zwierzoczłek ? Tym nie mniej, sowita nagroda spłynie na Ciebie. Od samego Cesarza.
Zza pazuchy wyciągnął kolejny bukłak, podając go brodaczowi.
- Proszę, tym razem jest to piwo. Wino zwykle ja pijam, tak niefortunnie się złożyło, że pociągnąłeś sporo tego napoju. Minęliśmy Untergard, zmierzamy do Delberz a potem wprost do Altdorfu. Tam poznasz szczegóły misji.
 

Ostatnio edytowane przez Gveir : 02-03-2016 o 18:03.
Gveir jest offline  
Stary 02-03-2016, 18:13   #10
Banned
 
Reputacja: 1 Gveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumny
Zamek Steinhof, wieczór.

Baron von Steinberg


Jego polecenia zostały bardzo szybko wypełnione.
Grzane wino zostało zostało mu podane w sporym kuflu. Ciepło napoju było przyjemne dla dłoni arystokraty, a sam smak łagodził myśli i nerwy.
Powrócił do swojej komnaty. Dorzucił kilka drew do kominka, gdzie ogień raźne pochłaniał powierzone mu ofiary. Robiło się coraz ciemniej toteż pomieszczenie oświetlały świece znajdujące się w pomieszczeniu.

Gdy w drzwi zastukano po raz enty tego dnia, Horst siedział przy sekretarzyku czytając interesującą książkę. Był to uczony traktat pióra Eduardo de Sommerillo, estalijskiego szermierza oraz intryganta na tamtejszych dworach. Autor, zamiast pisać o sztuce walki, poświęcił te kilkadziesiąt stron na zagadnienia związane z umiejętnym szpiegowaniem, zarządzaniem informacją oraz dezinformacją czy dworskim intrygom. Był mistrzem w tym co robił, a jego usługi były sowicie opłacane. Niestety, wszytko miało swój czas, a mistrz de Sommerillo zmarł nagle, zupełnie pechowo i nie jak przystało na wojownika czy szpiega. Przyczyną śmierci było zapalenie płuc, którego nabawił się będąc już starszym człowiekiem.
Baron odłożył książkę by móc porozmawiać z swoim młodszym bratem, Matthiasem. Wyrastał na młodego kawalera, bardziej przypominając matkę niż ojca. Jedynie kolor włosów oraz nos odziedziczył o zmarłym Jorgu. Rysy twarzy, kości policzkowe, posturę oraz oczy i usta odziedziczył po matce. Horst był pewien, że Matthias wyrośnie na przystojnego młodzieńca, który nie będzie miał problemów w miłosnych podbojach.
- Cóż się stało bracie, iż chcesz mnie widzieć o tak późnej porze? I co ciekawego czytasz, hm? - podszedł do Horsta i ciekawie zajrzał przez jego ramię na okładkę książki.
 
Gveir jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:28.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172