Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 15-08-2016, 15:08   #1
Dział Fantasy
 
Avitto's Avatar
 
Reputacja: 1 Avitto ma wyłączoną reputację
[WFRP 1ed.] Brzegi rzeki Linsk


PROLOG

Gród Pińsk, 1.09.2512 roku

W osadzie nastała pogodna noc. Paskudny Johan, klawisz, stojąc na schodach prowadzących do aresztu, uśmiechnięty doił z gwintu napój własnej produkcji, wpatrując się przy tym w niebo. Pojedyncze obłoki szybko sunęły na południe. Znacznie niżej z niektórych budynków wokół pińskiego rynku dało się wychwycić odgłosy ludzkiej aktywności. Szczęknął zamek, gdy ostatni skryba opuszczał miejskie archiwum. Zafurkotały w powietrzu skrzydła, gdy ptactwo zostało spłoszone przez wchodzącego na kamienne obwałowania strażnika. Z poddasza domu rajcy Trutnia dochodziły odgłosy miłosnych igraszek, zaś w domu bojara zapalono wiele lamp. Po bruku przebiegł szczur, za nim sierściuch, za nim kundel.
- I tyle mi rozrywki starczy. - Beknął więziennik i zawrócił do budynku.

Jakby zniknięciem Johana z pola widzenia zachęcony, na rynek wjechał powóz kryty płótnem. Dwa konie, dyszel, ciemnowłosy woźnica w podróżnym kapeluszu i kończąca kolumnę wisząca na pałąku lampka olejowa. Tymczasem z wykonanej na imperialną modłę siedziby Wołgi po chwili szurania wyskoczyło troje ludzi w liberiach, by zająć się nowoprzybyłym.

Sadyba bojara Wołgi, 2.09.2512 roku

- Ha ha, sia-aj już, jesteś pijany.
- Takh Ci się tylko wydaje. Sam yba dawno nie by-eś.

Dwaj mężczyźni uśmiechali się do siebie. Widmo przeszłości zawisło na powale i zdawało się dobrze bawić, wskazując różnice. Ten śniady norsmen, tamten ciemny gospodar. Ten gładko ogolony, tamten z zarostem. Blondyn - szatyn.
- Noo, panie szlachta, jeszcze jednego!
- Czy...
- Nie, tam daj spokój. Batiuszka Car ma inne zmartwienia, niż zapyziały Pińsk.

Michaił spoważniał. Jego gość najwyraźniej przyjechał prywatnie. Nie tego się spodziewał.
- Już trzeci rok z rzędu mnie zbywa. Utrzymanie rzeki kosztuje. Nie mówiąc o drodze. Argument co roku ten sam, a wyprawy dalej ni widu.
- Są inne sposoby na gromadzenie kapitału.
- Dzięki Miki, też nic się nie zmieniłeś.

Bojar wychylił czarkę kwasu. Mikołaj przyglądał się z bliska wiszącej na ścianie, obramowanej mapie. Podniósł brodę i podrapał się po gardle.
- Bolgasgrad odłączył się od Konfederacji. Być może powinieneś to rozważyć.
- Iwan Marcziuk to pederasta. Kapłani go wyklęli. Zresztą, mam tu dość czartów-biurokratów łasych na władzę. Nie porzebuję jeszcze zasranego kazodziei przeciw sobie.
- Może. A może nie. Od kiedy przejmujesz się wierzącymi? Matka Cię źle wychowała?
- Matka mówiła, żeby bać się sąsiada, nie boga.
- Właśnie. Pijmy. Cofa mi się. No chodź już tu, coś Ci pokażę. Będziesz miał swój sposób.


Zza zamkniętych drzwi jeszcze długo znać było prowadzoną rozmowę. Rankiem młody sługa zapukał do domu rajcy Trutnia.
- Pan bojar prosi pana podskarbiego do siebie przed dzisiejszą służbą. - Wyrzucił z siebie i odszedł. Gdy chwilę później gospodyni przekazała wiadomość panu Jeremiemu zwrotnie usłyszała jedynie obelgi. Pan nasunął na głowę poduszkę, splunął na pościel kilkoma kurwami i tak przygotowany zaczął dzień.

- Kiedy chciałby Jego Wysokość rzeczone dokumenty przekazać?
- Dziś.
- Zgodnie z prawem to niemożliwe, Ekselencjo. Samo zebranie podpisów zajmie nam 6 dni.
- W takim razie chcę je podpisać jeszcze kurwa dziś. Twój podpis ma tam już widnieć, panie Jeremi. Nawet nie myśl iść z tym do ojca. Dokumenty mają być gotowe, czekać jedynie na potwierdzenie zgody, skoro nie potraficie szybciej. Po zarządcę sam do Iska poślę, możesz się już tym nie zajmować.
- Tak, Panie.
- Odejść.

Gdy tylko podskarbi Jeremi opuścił pomieszczenie na stole pojawiła się flaszka, dwie czarki i dłonie Mikołaja Jorgowa.
- Miodnie tu z nimi masz. Takie słowa. - Gospodar polał.
- Weź spierdalaj. - Norsmen uderzył gliniane naczynia i wypił patrząc w przestrzeń. - Zagrajmy mu na nosie, co? Jak dalej potrafisz cicho, możesz te dokumenty sobie odebrać jeszcze dziś w nocy. Jeśli tylko po południu faktycznie będą gotowe. Jak by to... Dobra. Dam Ci list do zarządcy, pojedziesz do niego od razu. Podpiszecie papiery, będziesz wtedy na urzędzie, rada będzie mogła mi skoczyć. Zaczynaj jak najszybciej.


* * *


Na różnych szczeblach władzy od południa miasto trzeszczało na łączeniach. Póki co, żaden gwóźdź nie wypadł, ale obawiano się najgorszego. Jakby ktoś jednak zatkał uszy i spojrzał na wszystko z boku, to sprawy miały się lepiej niż zazwyczaj. Wielu, tak jak Frederick Colonsky, nie myślało. Ten konkretnie zajęty był bieganiem. Gnojek-dziesiętnik wiedząc, że chłop ma nocną wartę na grodzie postanowił zająć mu czas od rana, co by mógł się wykazać wytrzymałością. Bo rada to, a bojar to... Byle kto kilkoma wulgaryzmami sypnie i od razu podnosi się raban, kogoś chcą bić, innego prowadzić przed oblicze sędziego i to natychmiast. Jeszcze innych po cichu na spytki brać w ciemnych zaułkach, pokojach lub za pomocą krótkich listów. Z tymi akurat Colon nigdy nie biegał - przełożeni wiedzieli, że umie on czytać. Co więcej? Płaca marna, a dach w kazarmach dziurawy. Takie warunki, wymarzone do hodowli szczurów.
Tego dnia doświadczony strażnik został wysłany do tak wymagających zadań jak ładowanie wozu rajcy Trutnia. Doprowadzał na przesłuchania przed radą miejską mistrzów cechowych, a nawet pojedynczych rzemieślników - cieśli. Jeden z nich załapał się nawet na batożenie. Wielu, jak tylko wyczuli skąd nachodzi smród, z minuty na minutę podjęło decyzję o wybraniu się za miasto po materiał.
Zrobiło się wietrznie na dworze. Frederick posilał się, gdy poczuł ciężką łapę na ramieniu.
- Nie gniewaj się, kolego. Jestem tu w służbie Jego Wysokości Pana Bojara. Chodźże ze mną, załatwiłem Ci trochę ulgi od tych przecwelonych biurokratów. Musimy tylko porozmawiać.

* * *


Mieścina jakich wiele w drodze widzieli zajmowała duże wzgórze nad rzeką. Weszli doń od południa, okazując strażnikom przy bramie pozwolenia na podróżowanie. Po niemal miesiącu jazdy i marszu ujrzeli cel swojej podróży. Psy szczekały na nich dupami, gdy kroczyli przez podgrodzie. Mało sympatyczni mieszkańcy w końcu jednak skierowali szwendaczy do lokum zajmowanego przez kapłana Morra. Wskazana przybudówka z zewnątrz wyglądała na opuszczoną. Wewnątrz też.
Kręcili się po okolicy jeszcze godzinę. Zaglądała do nich frustracja, a oni poczeli zaglądać na własną rękę w każdą uliczkę. Przechodnie unikali spojrzeń w kierunku czarnego habitu. W końcu spragnieni wędrowcy stanęli na darnicach chodnika przy małym browarze i dostali uśmiech od losu. Czeladnik spojrzał na swego mentora, ten kiwnął głową, na co pierwszy zaniósł wędrowcom dwie czarki świeżego piwa na pokrzepienie. Było jasne, gęste i pożywne.
- Nie tak łapczywie, bracie młody. - Usłyszeli zza pleców słowa przy wtórze stukotu laski.

* * *


- Siadaj zatem Adelmusie. List od brata Klemensa na szczęście Cię wyprzedził. - Starzec cedził słowo po słowie bardzo uważnie. Do wnętrza jego drewnianego domu na południowym podgrodziu popołudniowe światło wpadało przez mały, kwadratowy świetlik oraz dziury w ścianach. Przez jedną z nich zawiało, zrzucając na posadzkę pióra i pergaminy.
- Eeeh. Tym też muszę się zająć przed zimą. Widzisz Młody, lekko nie jest. Tutejsi tylko milczącym szacunkiem mnie darzą. Ale pomóc? Odwracają wzrok na widok czerni naszych szat. Na widok kruka na ziemię plwają, trzy razy, krącąc się wkoło siebie jak pies za własnym ogonem. Naród tutaj, ja wiem, jakby wprost z dupy dziejowej utoczony i w jeden placek zrzucony. - Wielebny Antoni Kamorow rozplótł pomarszone dłonie, na jednej z nich podparł twarz a drugą wskazał na niewielką komodę. - Nalej mi proszę, bracie młody. Dobrze mi się mówi, na co dzień idzie tu zdziczeć. Jakie są Twoje ambicje? Jak myślisz najlepiej talentami się przysłużyć Bramie? - Słuchając z pełnym zaangażowaniem, popijał wodę nie odrywając od nowicjusza wzroku. - Robota... Czasem rodzina w żałobie zaprosi w obejście, prosząc kapłana o ciepłe słowo, a Morra o bezpieczeństwo w ostatniej drodze. Głównie organizujesz pogrzeby, to wiesz. Rodzina kopie, gdzie pokażesz. Jak nie ma rodziny to duszy raczej nikt nie odprowadza. Raz miałem taki przypadek, młodzieńca znaleziono w spuście rynsztoku tuż za palisadą. Nikt chłopaka nie szukał, rada kazała pochować go strażnikowi, który ciało znalazł. Wtedy on kopał. Niuanse, poradzisz na pewno. - Wstał, uchylił drzwi zewnętrzne. - Tamto szare, świątynia. Dobrze się trzyma, trzydzieści lat już ma a wymaga tylko co rocznego skrobania z mchu. Za nią na pagórku cmentarz, z traktu byś go nie zobaczył, drzewa zasłaniają. Widzisz. Kapłan będzie tu potrzebny. Może tu kogoś przyślą po mnie, ale byle paniczyk w mieście szkolony jak tu prosto z chóru wejdzie to jak koło w miękki piach. Człek sam nie przetrwa. Rozejrzysz się to pojmiesz, czym jest prowincja.

- Tu, w tym kącie możesz sobie zorganizować spanie. Wiktem ja się zajmę. Pani Bożena, gospodyni z domu obok, strawę robi rano i po powrocie męża z cechowego warsztatu. Czyli zazwyczaj o zmierzchu. Dla Twego przyjaciela z drogi nie mam niestety miejsca, ale wspólnie powinniście coś znaleźć. Dziś już nie będziemy nic robić. Jutro przed świtem chcę Cię widzieć w świątyni na modłach. Po nich zaczniemy.

* * *


- Wasyl Nikolajewicz? Ciągle na własnych nogach? Przegrałem zakład. - Te słowa wypowiedziała gęba tyleż zacięta i postarzała, co znajoma. - Bolgasgrad, lat temu sześć? Nie wyglądasz wcale młodziej! I skąd te dziury? Musisz mi koniecznie odpowiedzieć.
Gregor van Goran. Śpiewak, grajek, podrywacz. Profesjonalista. Wszystko to co najmniej na kupieckich salonach. Wojownik spotkał go w Bolgasgradzie, wtedy jako nadwornego muzyka u bojara Marcziuka. Jeśli ten charakter nie uległ przez lata zmianie, to nie było wyjścia. Gregor był przyjebany jak żerdź do płotu - nie oderwiesz, chyba, że na rauszu, jak już siła wzrośnie.
 

Ostatnio edytowane przez Avitto : 17-08-2016 o 20:14.
Avitto jest offline  
Stary 16-08-2016, 12:50   #2
 
Hakon's Avatar
 
Reputacja: 1 Hakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputację
Pińsk niczym wyjątkowym się nie charakteryzował w porównaniu z innymi miejscami, które odwiedził. Poznany niedawno Morryta przepadł w miejscowej świątynii. Wasyl nie miał nic do roboty i kręcił się po mieścinie. W końcu doszedł do karczmy.
Już miał wejść gdy usłyszał za sobą czyjś głos.
- No a co pan Gregor tu robi? To już nie w Bolgasgradzie?- Odpowiedział Drozdow wymijając odpowiedź. Nie przepadał za tym typem. Więcej gadał i był szumowiną. No, ale wiedział, że jak się raz przyczepi to się go nie pozbędzie. Z resztą jak do tond jedyna osoba, którą znał.
- A ile to przegrałeś? Bo jak Ciebie znam to u jednego może umoczyłeś, ale na innych się znacznie wzbogaciłeś.- Zaśmiał się w końcu były gladiator. Trochę lat minęło i walk też zleciało zanim nogi przyniosły go do tej miejscowości. Tu nowy kompan Adelmus podejrzewał, że będzie miał robotę dla niego. Liczył na coś bardziej kreatywnego niż walki na arenie.
No jeśli zabraknie grosza stanie tu i spróbuje szczęścia z miejscowymi. Gospodarowie nie byli najlepszymi wojownikami a Norsi raczej nie bawili się w takie zabawy. No chyba, że z widowni.
Zawsze została karczemna uraza i pojedynek za murami. Tu różnie bywało z takimi pojedynkami. Czasem można było się obłowić a czasem dostać w pysk i się obudzić gołym.

- Długo już w Pińsku jesteś? Co w ogóle tu porabiasz?- Wasyl zapytał, ale nie proponował wejścia do karczmy nie chcąc zostać fundatorem tego darmozjada.
 
Hakon jest offline  
Stary 16-08-2016, 19:03   #3
 
Anonim's Avatar
 
Reputacja: 1 Anonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputację
Frederick Colonsky odrobinę bumelując zasiadł właśnie do drugiego posiłku dzisiejszego dnia (chleb ze smalcem i ogórem), gdy nagle poczuł ciężką łapę na ramieniu. Lekko wystraszył się, że już po nim - że wszystkiego o nim dowiedzieli się i teraz czeka go batożenie, banicja, a w najgorszym razie śmierć. Nie chcąc jednak tracić choć jednego posiłku błyskawicznie wepchnął sobie do ust ostatni kawałek chleba ze smalcem. Nie zamierzał uciekać, bo nie był taki szybki. Nie zamierzał walczyć, bo skoro jest aresztowany to teraz każdy psisyn odwróci się od niego, a może i jeszcze obciążą go za łapówkarstwo. Jakie łapówkarstwo? Jak ktoś chciał wynagrodzić go za trud wkładany w pilnowanie porządku to czemu miał odmawiać? Grzywna to grzywna, nie? Niezależnie do czyjej kieszeni trafi to jest to kara dla sprawcy.
- Nie gniewaj się, kolego. Jestem tu służbie Jego Wysokości Pana Bojara. Chodźże ze mną, załatwiłem Ci trochę ulgi od tych przecwelonych biurokratów. Musimy tylko porozmawiać. - odezwał się znany mu głos byłego ungolskiego poganiacza bydła, a teraz przydupasa Bojara od czasu do czasu również pełniącego funkcję Strażnika Miejskiego (licząc z Colonem jednego z trzech, ale tylko Colon był na pełen etat, a pozostała dwójka na doczepkę, gdy sprawy ze złych zamieniały się w tragiczne). Pomimo ogromnych dłoni to był kurdupel. Frederick siedząc na ławce odwrócił się do niego i niemalże ich oczy były na tym samym poziomie. Colonsky ruchami jako żywo przypominające krowie przeżuwał duży kęs, który wcześniej wsadził sobie do ust. Nic nie odpowiedział, bo i nie miał jak, ale jednak wstał ze swego siedziska i z ogórem w dłoni ruszył za ungolem.
 
Anonim jest offline  
Stary 17-08-2016, 18:19   #4
 
Orthan's Avatar
 
Reputacja: 1 Orthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputację
Adelmus spojrzał na pomarszczonego starca, jak widać listy z świątyni przyszły znacznie wcześniej niż tego spodziewał się Ojciec Antoni. Zresztą sam Adelmus się zdziwił że listy tak szybko doszły, w końcu między Pińskiem a Klasztorem dzieliło sporo staj.Młody Morryta pokiwał głową na słowa wielebnego o mieszkańcach, nie było się czemu dziwić, sam Pińsk nie wydawał się zbyt okazałym miastem -a i sama okolica nie wydawał się zbyt gościna zresztą teraz po lasach grasowały same bestie, a strach było ruszać na trakt bez zbrojnej ochrony gdyż banitów i innych zbójców namnożyło się pełno.
Adelmus słysząc zapytanie wielebnego o jego zamiary i plany do co miejscowej świątyni odpowiedział spokojnie.

-Na razie wielebny Ojcze rozejrzę się po okolicy i oswoję z swą obecnością mieszkańców, co by poruszenia za wielkiego nie wywoływać. Co do talentów to i tak Morra drogę wskaże, ale powiedzieć mogę że w klasztorze pracowałem w skryptorium i ojciec bibliotekarz chwalił moją pracę choć mnie sądzę by tu przydały się iluminowane księgi. Zresztą ciężka praca mi nie obca, jak trzeba będzie to sam będą kopał w ziemi byle tylko dusza trafił tam gdzie trzeba.

Adelmus pokiwał tylko głową gdy starszy kapłan przeszedł do konkretów - opisując miejscową świątynie i cmentarz, dodatkowo wskazał miejsce gdzie młody mnich miał nocować. Dobrą wiadomością było też to że przynajmniej o strawę nie trzeba było się martwic.
 

Ostatnio edytowane przez Orthan : 20-11-2016 o 12:54.
Orthan jest offline  
Stary 18-08-2016, 00:24   #5
Dział Fantasy
 
Avitto's Avatar
 
Reputacja: 1 Avitto ma wyłączoną reputację

Gród Pińsk, 2.09.2512 roku

- Gdzie od przodu się pcha? Tędy - syknął ungoł Asyłbiek popychając Colonskiego za dom. Tam jedynym otwartym przejściem do wewnątrz okazał się być ziejący ciemnością piwniczny właz.
- Nosz nie każ im czekać, właź - skinął na otwór niski towarzysz Fredericka. Ten umieścił w otworze najpierw jedną nogę, potem drugą. Nie czując gruntu podparł się na rękach i usłyszał śmiech za plecami. - Jednak zostawili nam otwarte tutaj. Nie wygłupiaj się już, chodź.

Wnętrze domu bojara było czyste, podobnie jego mieszkańcy. Dwaj strażnicy przeszli przez kuchnię, korytarz, schodami w dół, korytarzem obok stojaka z butelkami aż dotarli do niewielkiego pomieszczenia, w którym rzucaniem kośćmi z obiadu zabijał czas wąsaty gospodar w kapeluszu. Na ich widok podrapał się w bokobrody i wskazał gościom stołki pod ścianą.
- Jestem Jorgow, zarządca portu. I teraz, skoro już się wszyscy znamy. Konkret. Colonski. Siedź, to nie parada. Jego Wysokość Michaił Wołga zobowiązał mnie do utworzenia drogowego patrolu. Uznał, że Asyłbiekowi przyda się jakaś pomoc w przepatrywaniu okolicy. Także awans, awans za miasto. Dostaniesz konia ze stajni bojara i coś do strzelania, żebyś za często nie musiał z grzbietu złazić do byle łachmyty. Bez tego całego buractwa z ratusza wiszącego Ci nad głową o każdego złocisza. Co powiesz?
- Jeśli chcesz tę robotę zrobisz tak. Dziś w nocy, w trakcie Twojej warty, ktoś przyjdzie odebrać ważne dokumenty z archiwum. Pewnie trochę się tam pokręci. Ty zaś nie zwrócisz mu uwagi, ba, jak poprosi to udzielisz mu wszelkiej pomocy. Każdego innego strażnika czy to ratuszowego czy pachołka gildii odciągniesz, by nic nie zauważył. Im się dziwne może wydać, że nocą papiery ktoś wypisuje. A pan bojar nie chce mieć zdziwionych mieszkańców w mieście. Masz więc dbać o ich spokój. Nic więcej niż zwykle.
- Mogę Cię wybrać i mogę Cię wybrać. Jak rankiem się okaże, że nie chcesz zostać strażnikiem dróg to Cię siłą wcielę do patrolu dowodzonego przez obecnego tutaj acana Kuczmę, -
ungoł grzecznie skinął głową - który słynie ze swojej twardej garści do podkomendnych. Na pewno schudniesz, truchtając za koniem. - Rozmowa najwidoczniej się skończyła, obaj mężczyźni wstali i opuścili pomieszczenie. Asyłbiek poczekał za drzwiami na Fredericka i razem wyszli na podwórze. Tam ungoł osiodłał karą klacz.
- Bądź zdrów, kolego. Do zobaczenia wkrótce.

* * *


Południowe podgrodzie Pińska, 2.09.2512 roku

- Na pewno zdobyłeś pracując przy księgach dużo wiedzy. Tylko w Twoich rękach pozostaje, by stała się użyteczna. Tam - wielebny wskazał niewielką skrzynię - trzymam miejską ksiegę zmarłych. Póki oczy pozwalały starałem się ją nie tylko prowadzić. Teraz tylko przy najwyższym słońcu uzupełniam, co konieczne.
Stary kapłan przetarł piach na polepie stopą po czym wylał na to miejsce resztę swojego napitku. Do powstałego kleksa pochylił sie na kolanach.
- Noc dziś będzie spokojna. Rozważ w swoim sercu, Młody, czy aby Bogowie nie zwracali się do Ciebie w podróży? Może najwyższa pora odpowiedzieć naszemu Panu? Po grodzie nie ma sensu kręcić się o tej porze, za to świątynia na pewno przyniesie Ci ukojenie po trudach podróży.
Po tych słowach wstał i bez słowa wyszedł z izby, zabierając ze sobą kostur z symbolem kruczych skrzydeł.

* * *


- Dobrześ zgadł! Masz nosa, jak i wtedy. Na biedę nie narzekam. Nie daj się prosić - dłonią wskazał drzwi knajpy - w gardle mi schnie.
Mała izdebka nosiła nazwę "Pod Czystą Panną" i wyglądała schludnie. Gregor zgarnął z szynkwasu dwa kufle piwa, zapłacił i poprowadził na ławę. Mówił cały czas, nie przeszkadzając sobie mijanymi ludźmi.
- W Bolgasgradzie nie zostałem długo. Do dziś żałuję, że nie poszedłem wtedy z Wami na północ! Słyszałem jedną pieśń o Waszych bitwach tam, strasznie słaba, byłbym widział na własne oczy to każdy aż do samego Kisleva powtarzałby o lojalnym na śmierć Wasylu! No, ale, patrzę na Ciebie i widzę, że niejedną historię masz w zanadrzu, co?
- I tak nie miałem okazji Ci powiedzieć, ale te chujki na arenie dawali jeden za trzy, że tamten zaćpany elf odrąbie Ci co najmniej prawą rękę. Ktoś sobie wypatrzył, że niby masz z lewą jakieś kłopoty, poszła fama... Ale jesteś na szczęście w jednym kawałku. Potem już się nie zakładałem, ha ha, słowo! Ruszyłem z karawaną cyrkową do stolicy, tam w swój mecenat przyjął mnie kupiec, Jorgow. Jak się okazało, facet dużo podróżuje, więc jest mi z nim bardzo po drodze. Dość powiedzieć, że nic mi chwilowo nie brak.
- Przyjechałem wczoraj raptem. Ranek był ciężki. Ale koło południa zasłyszałem, że do miasta przybył wojownik z jakimś nietypowo ubranym jegomościem, potem spotykam Ciebie. Kto zacz, ten Twój towarzysz? Macie jakieś interesy tutaj? Nie wiem, czy powinieneś się cieszyć, ten człowiek wzbudza duże zainteresowanie.


Ciemnego płynu w ceramice ubywało. Wyglądało na to, że izba, w której się znajdowali służyła za poczekalnię. Kolejni goście wstawali z ław, znikajac na piętrze w objęciach zapewne czystej panny, jeśli wierzyć szyldowi karczemki.
- Chodźmy stąd, nie ma co ludziom powietrza zabierać, tacy zdyszani. Może masz ochotę na małe zawody? Inne, niż te do których zazwyczaj stawałeś. Ani jednej areny w okolicy nie zobaczysz. Mają za to tu pod samym murem grodu dużą oberżę, miejscowi zejdą sie tam dziś na opowieści. Oberżysta funduje bogaty wikt i nocleg dla najlepszego bajarza. Możemy powspółpracować i podzielić się nagrodą, co Ty na to? Masz jakąś mocną, bitewną historię o ludzkiej cnocie?
 
Avitto jest offline  
Stary 20-08-2016, 13:32   #6
 
Orthan's Avatar
 
Reputacja: 1 Orthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputację
Adelmus na słowa starszego kapłana zamyślił się, staruszek wydawał mu się kimś kto widział znacznie więcej niż inni ludzi - kimś obdarzony patrzeniem po za zasłony czasu. Przygryzając wargę młody akolita rozmyślał, starając sobie przypomnieć wszystkie wydarzenia jakie miały miejsce podczas podróży do Pińska.
,,Większość czasu z Wasylem maszerowali przez niezliczone pola, łąki i lasy, mijając nieliczne ludzkie osady bądź samotne osady. Od czasu do czasu napotykali nieliczny wędrowców czy karawany kupieckie. Jednak było pewne zdarzenie które utkwiło w pamięci Adelmusa - przez cały dzień padało, na szczęście natrafili na starą opuszczoną wioskę było gdzie przenocować. Jednak to co rzucało się najbardziej w oczy stary rozłożysty dąb, którego obsiadło stado kraczących kruków wyglądające jak by na coś lub na kogoś czekało. Tej nocy młody akolita nie spał dobrze, wciąż widział kruki które wpatrywały się w niego swymi czarnymi paciorkowatymi oczami, tak jak by miały zamiar coś powiedzieć.,,

Być może to był znak od Bogów, a być może był i inne które umknęły uwadze młodego nowicjusza zresztą jak zauważył kiedyś Ojciec Hieronim - Boskie plany i ich działania Bogów z reguły umykają uwadze śmiertelników, tylko niektórzy są wstanie dostrzec ich działanie.

Widząc że starszy kapłan wychodzi, nowicjusz chwytając laskę ruszył za nim. Adelmus rozglądał się po ulicach miasteczka, starając się nadążyć za starszym kapłanem - na szczęście świątynia nie była daleko i jak się okazało droga była łatwa do zapamiętania.
 

Ostatnio edytowane przez Orthan : 20-11-2016 o 12:55.
Orthan jest offline  
Stary 20-08-2016, 22:45   #7
 
Anonim's Avatar
 
Reputacja: 1 Anonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputację
- Bądź zdrów, kolego. Do zobaczenia wkrótce. - powiedział bokobrodzista wąsaty i wyszedł z krępym ujgorskim chujkiem. Po tym jak wyszli to Frederick splunął na podłogę i pomyślał - A to chuje jebane, myślą, że tak łatwo da się mnie zaszantażować i przekupić? Skurwysyny. Oczywiście, że tak! - uśmiechnął się do siebie, wstał ze stołka i przeszukał pomieszczenie. Może parę złociszy by wpadło do skarbonki, ale nie. Nic nie było w pomieszczeniu. Pustka jakich mało. W wychodku dało się znaleźć więcej przydatnych rzeczy. Ostatecznie Colonsky zabrał ze sobą stołek, na którym wcześniej siedział. Całkiem wygodny.

Potem wyszedł z pomieszczenia na korytarz ze stojakami z butelkami. Nie było żadnych strażników, ani w ogóle nikogo to się poczęstował zawartością jednej z butli. Zajzajer był całkiem mocny, więc nie wychlał całości, a resztę butelki powtórnie zakorkował i odłożył na miejsce. Popsuje się, ale trudno. Zabrał inną i schował do swojego płaszcza. Już po chwili znalazł się na zewnątrz i powrócił na swoje miejsce oczekiwania na zgłoszenia obywateli.

Dzień minął bez większych ekscesów. Jedynym momentem wymagającym wysiłków Fredericka Colonskiego był przypadek woźnicy Suchodolicza, który był tak pijany, że na skrzyżowaniu po prostu spierdolił się nieprzytomny. Konie stanęły jak wryte blokując całe skrzyżowanie. Colonsky niewiele myśląc - jak to on - podszedł na miejsce i tak nakopał do dupy pijakowi, że zaraz otrzeźwiał. Suchodolicz zresztą próbował odjechać wozem i w sumie Frederick zezwoliłby mu, gdyby nie jakiś bliżej nieokreślony młodzieniec, który wyrósł jak spod ziemi i zaproponował pomoc. Colonsky chciał coś powiedzieć, ale w końcu machnął ręką, a po chwili wóz odjechał w swoją stronę. Grubego strażnika nie zdziwiłoby, gdyby młodzieniec był jakimś kultystom i zabrał Suchodolicza na jakąś ofiarę... albo prędzej banitą, złodziejem i nieletnim gwałcicielem dorosłych mężczyzn. Nigdy nie wiadomo. Najprawdopodobniej był to po prostu jakiś mały skurwysyn albo bękart, o którego nikt nie dbał i zdecydował się pomagać potrzebującym, żeby odmienić świat. Taki "podaj dalej". Frederick Colonsky w głębi serca był dobrym człowiekiem. W bardzo głębokiej głębi.

- W ciemnej dupie można by rzec. - powiedział do siebie Colonsky siedząc na niedawno zrabowanym stołku. I tak na dupie spędził resztę dnia, a potem poszedł spać i został obudzony po zmierzchu.
- Twoja warta. - powiedział jakiś chuj, którego nawet nie bardzo rozpoznał w dość kiepskim świetle. Poznał jednak po głosie, ale mniejsza o tą gnidę.

Frederick Colonsky ubrał się w swój mundur z pancerzem, zabrał uzbrojenie i stołek i udał się pilnować archiwum. Zgodnie z wcześniejszą rozmową wąsacza rzeczywiście w środku nocy pojawiła się jakaś menda. Łysy, starszy skurwiel podszedł do strażnika i zachowywał się nadwyraz podejrzanie starając się spoufalić:
- Czego tu? - zapytał Fred bez mrugnięcia okiem, a tamten zaczął cośtam plątać się. Bełkot trzeba było przerwać, więc Colon powiedział - No, kurwa, wyduś to z siebie, bo grzecznie zapytałem czego tu kurwa? - i to zmotywowało przybysza:
- Bo pan bojar mówił, że nie będzie problemu i... - ale wtedy wzrok łysej mendy spotkał się ze zwrokiem wyraźnie wkurwionego Colonskiego, który syknął do niego
- No to nie marnuj czasu tylko zapierdalaj do swojej roboty, bo ja mam swoją, a ty masz swoją. - wytłumaczył mu strażnik, a tamten poszedł. Frederick poważnie zastanawiał się, czy po prostu nie odjebać mendy. Po kilkunastu minutach przyszedł pachołek gildii. Pokazał swoje papiery i powiedział, że przysłano go po dokumenty z archiwum. Strażnik przeczytał papiery i w sumie wszystko zgadzało się, ale przecież gnojek wpadnie na mendę, a do tego nie podoba było dopuścić:
- Synku, a ty umiesz czytać? Tu jest napisane, że w dzień miałeś odebrać te dokumenty z archiwum. - kutasa o tym było napisane, ale jaka była szansa, że gnojek umiał czytać?
- Ale mi powiedziano, że mogę kiedy chcę...
- Wyjebane mam na to co ci powiedzieli, bo co innego tu jest napisane. Sam zobacz. O tu.
- mówiąc to Colon wskazał palcem na zdanie o możliwości odbierania dokumentów z archiwum. Zgodnie z przewidywaniami młodzieniec spojrzał na to jakby to była magiczna inkantacja na dupie samego Imperatora. Łykaj to kurwo - pomyślał Colon, a młodzieniec już zwiesił głowę w rezygnacji. Po policzkach zaczęły mu ciec łzy, gdy się rozpłakał.
- Co do chuja? - zadał na głos pytanie strażnik i uderzył w ramię gnojka - Te, bez takich, co jest?
- Bo ja miałem to wczoraj odebrać, bo to na rano jest, ale ja miałem...
- No to przyjdziesz rano i chuj. W czym problem?
- Bo ja mam na rano zrobić co innego.
- To poczekają.
- To mnie wyrzucą!
- powiedział łkając dzieciak, który teraz wydawał się nawet młodszy niż był w rzeczywistości
- I wyjebane. Będziesz mógł rozpocząć swoje nowe życie.
- Albo umrę z głodu.
- Kurwa... ech, dobra, nie mam czasu z tobą dyskutować.
- na te słowa strażnika twarz gnojka na chwilę rozświetliła się nadzieją:
- To znaczy, że mogę wejść?
- Pewnie!
- powiedział Colon, a dzieciak już dał kroka w kierunku wejścia. Fred chwycił go jednak i odciągnął - Ale jutro rano.
- Co?
- No to, a teraz wypierdalaj.
- zakończył ten dialog Frederick Colonsky, bo już go to wszystko znudziło. Musiał jednak przyznać, że dzieciak był niezły - łzy wyglądały na zupełnie prawdziwe, ale to była jakaś sztuczka, gra aktorska.

Po kolejnych kilkunastu minutach menda wróciła z archiwum i poprosiła o pomoc przy poszukiwaniu akt, a Colon wypalił:
- Pojebało? Czy tu gdzieś jest napis, który głosi, że pomagam przy archiwum?
- Jaki napis?
- No właśnie. Jaki napis. Bo nie ma tu kurwa żadnego takiego napisu.
- Ale mi mówiono, że...
- zaczęła nieśmiało łysa menda, ale strażnik przerwał mu zdanie:
- Przed chwilą był tu jakiś skurwiel z gildii i chciał zajrzeć do archiwum. - te słowa trochę obudziły mendę, a Colon kontynuował - Poza tym nie umiem czytać, więc chuja się tam przydam.
- Mówili, że pan umie czytać...
- Mówili pewnie też, że umiem pisać, wiele o mnie się mówi. Całe, kurwa, legendy.
- Colon stanął tak, żeby zasłonić swoim brzuszyskiem wyryte przez siebie napisy na stoliku stojącym przy ścianie. Niepotrzebnie wyskrobał w drewnie "Śpiący wartownik gorszy od kurwy." - miało być motywacyjnie i w sumie było, ale wyłącznie dla niego, bo żadna inna kurwa tutaj nie umiała czytać.
- No dobrze, ale będę potrzebował więcej czasu!
- Wyjebane mam na to, moja warta kończy się wraz ze wschodem słońca, więc masz trochę mniej czasu.


Łysa menda poszła, a Colon powrócił do pasjonującej rozgrywki kółka i krzyżyk, które rył sobie na glebie. W pewnym momencie usłyszał jednak podejrzane dźwięki tak jakby ktoś się skradał. Podniósł pochodnię i ujrzał parę lśniących oczu. Jakieś gówno czaiło się tuż za granicą światła, a przy samym murze archiwum miejskiego.
- Wypierdalaj. - powiedział elokwentnie Frederick, a tam coś łamanym ludzkim językiem odpowiedziało
- Dobra, wypierdalam. - po czym odeszło. Colonsky przez kolejną godzinę zastanawiał się co to było. Nawet narysował portret pamięciowy. Obrazek co prawda przedstawiał patyczkowego ludka, ale można było sobie wyobrazić, że to był jakiś ohydny, obcy humanoid. Elf albo krasnolud albo inne tego typu ścierwo.

Około drugiej w nocy coś wróciło. Nie wiedział, czy to coś było tym samym cosiem, czy innym, ale coś ewidentnie tam było. Frederick wytężył wzrok, że aż poczuł jak mu się skóra na twarzy napina. Trochę przypominało to sranie przy zatwardzeniu, ale rzeczywiście widział jakby lepiej. Lub mu się tak wydawało. W każdym razie i tym razem zaczął gadkę od:
- Wypierdalaj. - przygotowując się do walki... żarcik! Przygotowywał się, ale do cofnięcia się do budynku archiwum i zatrzaśnięcia za sobą drzwi. Miecz miał mu służyć w przypadku, gdyby to coś zdołało wtargnąć do wnętrza razem z Colonem...
 

Ostatnio edytowane przez Anonim : 20-08-2016 o 23:35.
Anonim jest offline  
Stary 21-08-2016, 02:34   #8
 
Hakon's Avatar
 
Reputacja: 1 Hakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputację
Wasyl tylko czekał na zaproszenie. Usiedli i przy piwku zaczęli rozmawiać.
-Ten mój towarzysz to sługa Morra. Poznałem go jakiś czas temu i podążam za nim.- Podsumował krótko dając do zrozumienia machnięciem ręki, że za wiele nie da się z niego wyciągnąć.
-Chciałbyś jakąś gorącą historię usłyszeć?- Zamyślił się gladiator.
-W sumie to epickich bitw nie miałem jakiś w drodze, ale z rok temu jak szampierzowałem jednemu bojarowi zrobiła się zawierucha. Zdradziecki sąsiad w komitywie z mrocznymi elfami najechał włości mego darczyńcę.- Wasyl popatrzył na rozmówcę licząc, że zakpi z jego elfów.
- Kiedy moja walka się zakończyła zaatakowali z dwóch stron. Od morza i od lądu. Ruszyłem zobaczyć co się dzieje. Na szczęście byłem uzbrojony więc z gołą klatą nie leciałem na wrogów.- Zaśmiał się lekko gladiator.
- Nie wiedzieć skąd doskoczyło do mnie dwóch długouchych i zaczęła się walka. Nie spodziewali się w tym miejscu nikogo więc żadna ze stron nie miała przewagi zaskoczenia. Trochę się z nimi tłukłem. Na szczęście na arenie nie raz miałem walki jeden na kilku więc nie dałem się. W końcu popadali scierwulce. Ja zadowolony, ale już wykończony drugą walką tego dnia nie zauważyłem kuszników przyglądającym się walce.- Drozdow splunął na ziemię poirytowany zajściem.
- Było ich trzech. Naszpikowali mnie bełtami. Ulryc chciał, że miałem na sobie zbroję płytową z pojedynku i przeżyłem. Padłem nieprzytomny i kiedy się ocknąłem okazało się, że z odsieczą przybył brat bojara zmierzający na północ. Elfy nie zdążyły pochwycić zbyt wielu do niewoli więc i mi się udało.- Wyprostował się kislevczyk z uśmiechem.
-Inaczej pewnie bym, albo trupem był lub niewolnikiem uszatych.- Popił piwem i zaczął odpowiadać na pytania Gregora.

Po około godzinie Gregor namówił Wasyla by udał się z nim do zajazdu gdzie zamierzał opowiedzieć porządnie i z klasą opowieści. Pokazać, że opowiadać można z pasją i jeszcze na tym zarobić.
Kiedy weszli do karczmy, która była pod murami miasta zasiedli przy jednym ze stołów przy kominku. Ludzi było niezbyt wielu dzięki czemu szybko karczmarz postawił piwa przed nimi.
Po paru chwilach zrobiło się dość tłoczno a Gregor zwrócił uwagę miejscowych głośno z Wasylem rozmawiają.
Rozpoczął swoją, a raczej Wasyla opowieść i szybko ich stolik został otoczony słuchaczami. Opowiadanie Gregora wstrząsnęło gladiatorem. Nie wiedział, że tak można ubarwić jego historię.
Stawiane były kolejne kufle i dzbanki piwa, a i ktoś jadło podstawił.

Opowieść trwała z dwie godziny, przez które Drozdow najadł się i dość skutecznie się podchmielił.
Kiedy już zaczynał się koniec opowieści Wasyl udał się na stronę i kiedy wrócił Gregor siedział na stole i opowiadał dalszy, już zmyślony ciąg wydarzeń z opowiadania. Drozdow machnął ręką i udał się na spoczynek. Jakie było miłe zaskoczenie jak się okazało, że ktoś opłaca wszystkie zachcianki tego wieczora Gawędziarzowi i jego kompanowi. Okazało się, że mieli pokój opłacony.

Gladiator wszedł d pokoju. Siadł na łóżku i tylko zdołał zdjąć co cięższe rzeczy z siebie i padł zmęczony. Myślał, że może zacznie podróżować i szukać sławy. Taki Gregor potem rozśpiewa to i złoto zacznie płynąć rzekami.
 
Hakon jest offline  
Stary 21-08-2016, 20:36   #9
Dział Fantasy
 
Avitto's Avatar
 
Reputacja: 1 Avitto ma wyłączoną reputację

Gród Pińsk, 3.09.2512 roku

Suchodolicz, dziesiętnik, łysa menda, pachołek gildii, lśniącookie gówno. Frederick wziął sprawy w swoje ręce. Codzienna kompania strażnika miała się wkrótce zmienić.

Z przeciwległego krańca grodu do uszu Colonskiego dochodziły dźwięki konającej imprezy. Właśnie wtedy coś zbudziło czujność wartownika, który począł wytężać wzrok. W efekcie jedynie pierdnął gwałtownie. Szur-szur-szur, bup. Za jego plecami, w archiwum padła rzucona w przestrzeń kurwa, po czym szczęknęło żelastwo. Chwilę później, uchylając drewniane drzwi, z budynku wyszedł stary łysol z rulonami w dłoni.
- Pomóż, które na Jorgowa sa wypisane? Wyglądają identycznie jak opisywali. Weź je i wejdź na mur. Pod nim na powozie człowiek czeka na papiery. Rzucisz i robota skończona. Poczekam tu jeszcze chwilę, jakby coś było nie tak.
Po drugiej stronie kamiennej konstrukcji faktycznie stał powóz, a na powozie wąsaty Mikołaj. Obejrzał dokument, schował go do tuby.
- Ten pojeb jest do odstrzału. Stoi tam pewnie jeszcze i czeka na szmal ekstra. Szmal jest - podrzucił w górę pięciokoronówkę. - A łysy złodziej? - Zaśmiał się cicho i kontynuował. - Po warcie idź prosto na podwórze za domem bojara, tam Cię ochędożą jak trzeba. Mnie szukaj w Isku.

Test spostrzegawczości (33+10=43): 85 nieudany



* * *


Świątynia Morra, 2.09.2512 roku

Zmierzchało. Dwaj kapłani kręcili się po cmentarzu w modlitwie całe popołudnie. Las u podnóża Martwego Wzgórza nabierał złowróżbnego charakteru. Czerniał. Za i wokół kwadratowej, kamiennej budowli obsiano pole grobów, każdy otoczony kręgiem z kamieni. Niewiele było świeżych pochówków.
- Zazwyczaj przybywa ich zimą. Raz, że pogoda, a dwa chaośnicy z północnego brzegu. Ostatniego roku mieliśmy tu bandę zwierzoludzi. Prawie setka, jeśliby mnie kto spytał. Oczywiście każdy strachliwy gospodar opowie Ci bracie młody o liczbie trzykrotnie większej. Wejdźmy teraz, proszę. - Wejście bez wrót wiało piekąco zimnym mrokiem po odsłoniętych częściach ciała. Kamienne, stalowoszare nadproże podparto bezpośrednio na murach. Zdawało się przyciągać światło Morrslieba, dzięki któremu matowa powierzchnia nabierała srebrnego połysku.

Do środka budowli prowadziły trzy schodki w dół. Wewnątrz było pusto i surowo. Katafalk zlokalizowany centralnie, cztery filary i przestrzeń. Wielebny Kamorow. Były jeszcze nieduże, drewniane drzwi pod identycznym jak wejściowe nadprożem. Niespodziewanie się otworzyły. Po wyjściu przez nie na zewnątrz kapłan ujrzał gospodarstwo a po chwili jak gdyby nigdy nic zaczął zapadać się pod ziemię. Krzyczał, póki mokra glina nie zakleiła mu gardła. Niemy i nieruchomy osuwał się coraz niżej, a pomiędzy grudami gruntu dostrzegał potworne postaci próbujące pochwycić mlecznobiały ognik. Niczym w lesie, obraz wymykającego się szponiastym łapom świetlika znikał i pojawiał się zza skał, piasków i organicznych resztek.

Adelmus opadł na dno. Leżał. Było mokro i chłodno. Warstwa wodonośna? Podziemna rzeka? Amencja? Stuk-stuk. Umysł zamroczony. Krakanie wysoko ponad nim. Nie ruszałby się nawet, gdyby mógł, bestie mogły być ciągle w pobliżu. Krakanie...

Młodszy z kapłanów powstał z kamieni na gruncie, wychłodzony i zlany potem. Czarne ptaszysko biło chwilę skrzydłami przy wejściu do świątyni po czym odleciało. Kamorow stał poza cmentarzem na ścieżce obserwując ptaka.
- Okaż Mu szacunek. Podziękuj. Widać, że wierzysz gorliwie. Byle komu w inicjacji nie towarzyszył bezpośrednio. Na mnie już pora. - Antoni ziewnął i odwrócił się. Powoli ruszył w kierunku miasteczka. Z drugiej strony wzgórza, na zachodzie za lasem, zapłonęła pomarańczowo łuna, po krótkiej chwili gasnąc.

Tabela rozwoju kapłana (k100+10): 83+10=93 awans + 50PD
Test strachu (44): 73 nieudany



* * *


Południowe podgrodzie Pińska, 3.09.2512 roku

Cóż to była za noc! Goście wieczorem zgromadzili się na ławach wokół ognia, a karczmarz i jego rodzina mieli pełne ręce roboty. Słynny w całym wschodnim Kislevie śpiewak pojawił się w niepozornym Pińsku!
- Podejrzane, jakby mnie kto spytał - mruczał do swoich towarzyszy siwy dziadyga. - Bo na chuj, ja się pytam, taka figura w tym miejscu akurat? - Ostatnie zdanie padło głośno. Reszta bywalców miała dziada gdzieś głęboko, tak pochłonięci byli opowieścią o lojalnym wobec swojego pana nawet w obliczu śmierci wojowniku Wasylu. Sam bohater z początku nieśmiało, a po chwili wyraźnie wiódł prym spożycia piwa. Nie wtrącał do opowieści wiele, za to chętnie podkręcał atmosferę opowieści Gregora. Ten dodawał do opowieści ile tylko mógł, wliczając w to boską interwencję, skrywającą nieprzytomnego przed oczyma biorących do niewoli najeźdźców oraz zastępy płaczek idące za rannym wojownikiem do punktu medycznego.

- Ludzi jak pan nam tu trzeba, acan Drozdow - mówił karczmarz zza pleców nalewając Wasylowi piwa. - W okolicy rok temu pokazali się zbóje Krwawej Szyi, tak się nazwali. Podchodzili ludziom pod chałupy i na drogach na podróżnych czatowali. Od wiosny był spokój, ale niedawno drwale z trzebieży nad Barwią, na zachód od Mnioku, widzieli jakichś zbójców ciągnących zwierzynę ku Linskowi. Tamtejsze chopy to w ogóle mają przesrane... Ciagle im jakieś zgrzyty. - Machnął ręką. - Nie wiem, czy bojar jaką nagrodę za tych śmieci stanowił.
- Jak nie jak tak! -
Włączył się pucołowaty gołowąs. - Pan bojar nie dość, że nagrodę za szajkę daje jak i rok temu, to jeszcze rano przyjmował do milicji będzie. Pono grupa ma właśnie na karczowisko się wybrać, tego, inwastygwiować, kto w pracy przeszkadza. Sprawnych i odważnych samych pan bojar chce.

Gregor rozpędzał się jak galopująca kawaleria. Wianuszek słuchaczy wokół niego nie malał mimo późnej pory. Wasyl postanowił odpuścić sobie resztę wieczoru. Udał się na spoczynek do pokoju na piętrze, ciężko legł na pryczy. Miał o czym myśleć, wszak złapanie bandy na własną rękę było godne kolejnej pieśni i wielu sztuk złota lecz bezpieczniej byłoby mieć kilku kamratów ze sobą. Ilu ta banda mogła liczyć? Karczmarz nie wspomniał, chyba. Nastąpił zawrót głowy, za nim drugi, po nim poczuł miękkość siennika.
- Bywajcie, bywajcie moi mili! Tak, przyjadę jeszcze. Teraz już na spoczynek mi wypada. Żegnaj, piękna pani! - doszło uszu wojownika z ulicy przed karczmą.

Test plotkowania (29-10=19): 13 udany
Długość upojenia alkoholem (k10/2): 4 godziny - lekkie zmęczenie, kaca brak


 
Avitto jest offline  
Stary 25-08-2016, 13:24   #10
 
Hakon's Avatar
 
Reputacja: 1 Hakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputację
Kiedy słońce wdzierało się prze szpary w okiennicach snop światła padający na twarz Wasyla budząc go. Wojownik jeszcze czół się zmęczony po nocy opowiadań, ale na szczęście kaca nie posiadał. Wiedział, że porządne śniadanie postawi go na nogi.
Wstał dość szybko i obmył zmęczoną twarz nad wiadrem wody, który stał w koncie komnaty. Orzeźwiony i postawiony wstępnie na nogi ubrał się i udał się na śniadanie. Zamówił porządne, tłuste jadło, które pochłonął w iście błyskawicznym czasie.
Czekając na jadło zastanawiał się nad słowami szynkarza z wieczorka gawędziarskiego.
Teraz nie miał żadnej roboty a sława i pieniądze nie śmierdzą szczególnie z kiesy bojara. Ciekaw był ile tu zamierza Aldemus zostać. Jeśli jakiś dłuższy czas praca dla Bojara czy lokalnych władz może przynieść mu stabilność finansową i będzie miał zajęcie. Wasyl polubił akolitę i dobrze mu się z nim współpracowało.

Po śniadaniu wrócił do pokoju i założył ekwipunek. Wolał być zawsze przygotowany. Nie wiadomo kiedy będzie trzeba się wynosić z miasta czy będzie jakaś walka. A mając wszystko pod ręką uniknie tego problemu. Postanowił, że najpierw dowie się o ewentualną misję a następnie ruszy do kaplicy Morra gdzie zapewne znajdzie towarzysza.
 
Hakon jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 07:30.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172